Trendy. Moda i Styl Życia 1(32)/2013
-
Upload
jaroslaw-knap -
Category
Documents
-
view
229 -
download
7
description
Transcript of Trendy. Moda i Styl Życia 1(32)/2013
} moda: Wielki Gatsby inspiruje · geometryczne kształty · lata 90. i grunge }}}
1 (32)/2013
Stanford, Oxford, MIT… przez Internet?
Kultowe perfumy
Ostatnia lekcja dziennikarstwa
Teresy Torańskiej
Chiny — notatki z podróży
Rekomendacje kulturalne
moda
Duet Pirowska&Zemełka o polskiej modzie Wielki Gatsby inspiruje
Geometryczne kształty Marca Jacobsa Lata 90. i grunge
Wielki błękit
styl życia
Savoir-vivre w świecie perfum Lekcja dziennikarstwa Teresy Torańskiej
Ania Nocoń rewolucyjnie Szałburger w Warszawie
Polskie smaki Jacka Łodzińskiego Trendy kulinarne w nowym roku
Alpejskie szczyty Chiny — notatki z podróży
AlcoSfery Herrera na Krupówkach
zdrowie i uroda
Perfumy zawsze modne Kosmetyczne premiery
Jak czytać skład kosmetyków Medycyna estetyczna — obalamy mity
kalejdoskop
Szycie dla najmłodszych Move Showroom
Ryba na talerzu
design
Gadżety
kultura
Stanford, Oxford, MIT… przez internet? Marcin Koszałka i EURO 2012, czyli Będziesz legendą, człowieku
Dziewczyny, serial nie tylko dla kobiet Liberalna rodzinka z tradycjami
Książki godne uwagi Mania czytania, mania układania
Przedwiośnie w MOCAK‑u Piosenka za Unii Europejskiej pieniądze
Single i remiksy
Z prowincji
Jak Internet z drzewaUsłyszałam taki dialog z Family Guya:Brian wpadł za skąpo ubranymi nastolatka-mi do baru na drinka.— Jaka ty jesteś ładna — mówi do jednej z nich, bardzo zajętej swoją komórką.— Dzięki — odpowiada dziewczyna, nie odrywając oczu i kciuków od telefonu— Napisałem książkę — chwali się Brian w celu podrywu.— Co to? — pyta dziewczyna z pępkiem na wierzchu— Jakby długie czasopismo — tłumaczy Brian.(Dziewczyna nie wie, co to czasopismo.)— Jak Internet z drzewa — brnie w tłuma-czeniach Brian.— Dziwne podsumowuje (nie bez ra-cji) dziewczyna o pustym spojrzeniu, ale ze sprawnym kciukiem.
Czy twórcy Famili Guya przesadzają? Pewnie trochę. Książka dla nas nie jest anachronizmem, to nadal wejście w czyjeś myśli, w czyjś świat. W numerze polecamy naprawdę dobre lektury, a nawet podajemy kilka sposobów na urządzenie w domu niekonwencjonalnej biblioteki, która nie będzie tylko dekoracją. Sprawdzamy także potencjał Internetu w oferowaniu kursów na prestiżowych uczelniach. Bierzemy pod lupę nowy dokument Marcina Koszałki i widzimy co działo się ważnego poza boi-skiem na Euro 2012 i kto rządził w szatni naszej reprezentacji. Ania Strugalska przygląda się nowym trendom kulinarnym, a Paulina Klepacz podpowiada, co będzie modne w nadchodzącym sezonie, tym razem stosując kategorię powrotu do sprawdzonych inspiracji. Andrzej Drobik poleca nową produkcję HBO — brytyjski z natury serial Dziewczyny o następczyniach słynnej czwórki z Seksu w wielkim mieście. Dziewczyny z Nowego Jorku czytają książki. Na pewno.
Katarzyna KaSprzyK-SKaBa
REDAKTOR NACZELNA
5
1012141618
22242830343638424648
50545658
606161
62
646668707274767880
82fot.
na o
kład
ce: E
wa
Saw
icka
4
1Kosmiczna
fuga z preludium
i codą
piksele
Red
akto
r nac
zeln
a:K
atar
zyna
Kas
przy
kka
sia@
kgm
.pl
Sekr
etar
z re
dakc
ji:M
arta
Man
ieck
am
.man
ieck
a@kg
m.p
l
Red
akcj
a:A
ndrz
ej D
robi
kB
arte
k Ja
źwiń
ski
Mar
ta P
rząd
oPa
ulin
a K
lepa
cz (d
ział
mod
a)
Wsp
ółpr
aca:
Kat
arzy
na W
ilkAg
ata
Paty
kiew
icz
Mag
dale
na H
utny
Mar
iusz
Kap
czyń
ski
Mar
cin
Kra
snow
olsk
iM
agda
Łom
nick
aJo
anna
Pin
kwar
tM
ilena
Ost
ólsk
aSa
ndra
Bat
ycka
Ann
a N
ocoń
Ann
a St
ruga
lska
Mar
ketin
g M
anag
er:
Kam
ila S
zwag
iel
(kam
ila@
kgm
.pl)
Mar
ketin
g:K
atar
zyna
Jak
ubow
ska
(k.ja
kubo
wsk
a@kg
m.p
l)K
ryst
ian
Szm
it(k
.szm
it@kg
m.p
l)
Prez
es Z
arzą
du:
Jaro
sław
Kna
p
Wyd
awca
:K
rako
wsk
a G
rupa
Mul
timed
ialn
asp
. z o
.o.
ul. Ś
lusa
rska
9/2
830
‑702
Kra
ków
tel:
12 2
57 1
2 35
fax:
12
257
00 0
4tre
ndy@
kgm
.pl
Proj
ekt g
rafic
zny,
sk
ład
i prz
ygot
owan
ie
do d
ruku
:M
arci
n H
erna
s(te
sser
a.or
g.pl
)Pa
weł
Wój
cik
(tess
era.
org.
pl)
ppiksele
reko
men
dacj
e
rekomendacjeKilka wydarzeń, których nie powinniśmy ominąć1
Kosmiczna fuga
z preludium i codą
OPRACOWAŁA Marta ManIECKa
Ewolucja biologiczna jest jednym z włókien ewolucji kosmicznej. Na tę prze-
dziwną symfonię Kosmosu możemy spoglądać z różnych punktów widzenia. Możemy jak Dawkins tłumaczyć wszystko ślepym przypadkiem. Możemy jak Dembski w szczególnie misternych detalach kosmicz-nej struktury dopatrywać się interwencji Inteligentnego Projektanta. Obydwie te próby
są jednak chybione, trzeba nie-małej intelektualnej ekwilibrystyki, by je utrzymać. Przypadki nicze-go nie wyjaśniają, bo same wy-magają wyjaśnienia. Są tak sub-telnie wplecione w strukturę Wszechświata, że bez niej tracą sens i nie mogą istnieć. A od-woływanie się do szczególnych miejsc w strukturze Całości jako śladów Projektanta jest dla tego Projektanta zniewagą dokładnie z tego samego powo-du, dla którego trzeba odrzucić wyjaśniającą moc czystych przypadków. W Kosmicznej Matrycy nie ma szczególnych miejsc (obojętne, czy nazwiemy je działaniem przypadku, czy nadzwyczajną interwencją); wszystko jest jedną Wielką Matry-cą. Nazwałbym ją Inteligentnym
Projektem, ale ta piękna nazwa została skompromitowana, dlate-go wolę użyć określenia często powtarzanego przez Einsteina: the Mind of God — Zamysł Boga. Celem nauki jest odcyfrować ten Zamysł.Tak Michał Heller (fizyk, matema‑tyk, ale też katolicki duchowny i teolog) przedstawia swój głos w sprawie fundamentalnego pytania: „Bóg czy czysty przy‑padek?”, uznając oba podejścia za nietrafne. Filozofia przypadku to książka, która przedstawia historię teorii prawdopodobień‑stwa i idzie krok dalej, szukając śladów Boga w nauce.
Michał Heller, Filozofia przypadku.
Kosmiczna fuga z preludium i codą,
Copernicus Center Press, Kraków 2012
Tak właśnie nazywa się kampania społeczna, której celem jest walka
z zanieczyszczeniem powietrza w Krakowie. Akcję zorganizo‑wał Krakowski Alarm Smogo‑wy — inicjatywa mieszkańców, która na Facebooku w ciągu za‑ledwie dwóch miesięcy zyskała 10 tys. fanów. Kampania ma nie tylko zwrócić uwagę na fakt, że oddychamy najbardziej za‑nieczyszczonym powietrzem
w Polsce, ale również zmo‑bilizować władze do walki ze smogiem. KAS przygotowuje petycję, której najważniejszym punktem będzie postulat zaka‑zu palenia węglem w piecach domowych i wymiana tego typu źródeł ciepła na instalacje eko‑logiczne. Partnerem kampanii została agencja Schulz brand friendly, która przygotowała specjalne billboardy. Magazyn „Trendy” objął patronat nad akcją. Zachęcamy do zapoznania się z jej szczegółami — jeden Wasz podpis może wiele zmienić.
2Chcemy
oddychać
66
Tak, ten tytuł to nie pomyłka. Jeden z najsłynniejszych dramatopisarzy i reżyserów
ostatniej dekady, laureat tego‑rocznych Paszportów „Polityki” Iwan Wyrypajew po raz pierwszy podjął się inscenizacji nie swoje‑go utworu. Wybrał sztukę Gogola Ożenek, jedną z najważniejszych
komedii w kanonie literatury światowej i jedno z najbardziej znanych — obok Rewizora i Martwych dusz — dzieł Gogo‑la. Przyznać trzeba, że to de‑biut niezwykle udany. Ożenek, w Polsce traktowany przede wszystkim jako komedia, oka‑zuje się dla Wyrypajewa czymś więcej — to symboliczna sztuka o beznadziei duchowej drogi, dramat o ludziach niemogących odnaleźć sensu w życiu, o tym, że od człowieka nic nie zależy. Dla Wyrypajewa Gogol to nie tylko wnikliwy obserwator ludz‑kich zachowań, ale także, a może
przede wszystkim, autor, który jako jeden z pierwszych wyraził w swych dramatach absurd ludz‑kiej egzystencji.
Mikołaj Gogol, Ożenek, reż. Iwan Wyrypajew,
Teatr Studio w Warszawie, najbliższe
spektakle: 17, 18 i 19 marca 2013 r.,
godz. 19.00.
4Debiut Iwana Wyrypajewa
Kilka wydarzeń, których nie powinniśmy ominąć
reko
men
dacj
e
ekomendacje
Szuflada Szymborskiej to ekspozycja pozwalająca wniknąć w prywatny świat
wyobraźni i intelektualnych inspi‑racji poetki. W kilku pomieszcze‑niach w Kamienicy Szołayskich zgromadzono cenne pamiątki. Znajdują się tu meble z salonu poetki, m.in. zaprojektowana przez nią komoda z 36 szufla‑dami (na wystawie ukryta jest za drzwiami i można ją oglądać tylko przez wizjer). Do tego szufla‑dy z rękopisami poetki, pudełka, regały i różnego rodzaju schowki, które zachęcają do szukania i odkrywania. Pośród tych przed‑miotów rozmieszczone zostały rzeczy kolekcjonowane przez Szymborską — fotografie (m.in. pod tablicami ze śmiesznymi lub dziwnymi nazwami miejscowości,
np. „Neandertal”), stare widoków‑ki, pamiątki i oczywiście kurioza, które przez lata otrzymywała od przyjaciół. Jest więc świnka z pozytywką w ogonie, mini‑komoda od Czesława Miłosza czy też zapalniczka w kształcie łodzi podwodnej. Osobną część ekspozycji stanowią multimedia. Każdy może obejrzeć fragmenty filmu Katarzyny Kolendy‑Zaleskiej Chwilami życie bywa znośne lub przez specjalny telefon usłyszeć głos noblistki czytającej wiersze.
Wystawa zorganizowana została pod Patronatem Honorowym Małżonki Prezydenta RP Anny Komorowskiej, jej organizatorami są Muzeum Narodowe w Krakowie i Fundacja Wisławy Szymborskiej.
Przy współudziale Fundacji Wisławy Szymborskiej zorganizowana została również wystawa w piwnicy Pałacu pod Baranami: Wisława Szymbor-ska — wyklejanki. Jest to pierwsza w historii ekspozycja pocztówkowych
kolaży noblistki, pochodzących z kolekcji Fundacji Wisławy Szym‑borskiej oraz prywatnych zbiorów Michała Rusinka i Sebastiana Ku‑dasa. Na wystawie zebrano 25 ko‑laży, zwanych przez samą poetkę wyklejankami. Są to pełne absur‑dalnego humoru karteczki tworzone ze starych reprodukcji, pocztówek, tytułów i fragmentów wycinanych z czasopism. Reprodukcja obrazu Mony Lisy z doklejonymi zębami, kot z uśmiechem à la Marylin Monroe, zdjęcie dwóch papug z doklejonym podpisem: „Seks to prywatna spra‑wa” — za pomocą bardzo prostych środków poetka budowała nowe rzeczywistości, nieco surrealistyczne, kipiące jej humorem i ciepłem.
Szuflada Szymborskiej, Kamienica
Szołayskich, Kraków, pl. Szczepański 9,
wystawa czynna do grudnia 2014 r.
Wisława Szymborska — wyklejanki,
Pałac pod Baranami, Kraków, Rynek 27,
wystawa czynna do 8 marca 2013
między godziną 15.30 a północą.
Wstęp na obie wystawy jest bezpłatny.
Fot. Krzysztof Bieliński
3Szuflada i wyklejanki
8
reko
men
dacj
e
Kilka wydarzeń, których nie powinniśmy ominąć
rekomendacje
Kolejna płyta o Warszawie, zna‑ne piosenki, niby osłuchane… A jednak Nowa Warszawa
to projekt niezwykły. Może dlate‑go, że każda piosenka, która się tu znalazła, tworzy oddzielny świat ze swoim wyjątkowym klimatem, może dlatego, że jak udowadnia Stanisława Celińska, śpiewając, nie trzeba krzyczeć wielkimi literami, by dotrzeć do słuchacza. Płyta, planowana jako zestaw warszaw‑skich piosenek śpiewanych przez
różnych wokalistów, zmieniła się w debiutancki album Celińskiej.
Aktorka urodziła się i wychowała w Warszawie. Jej rodzice byli mu‑zykami, mama grała na skrzypcach, tato na pianinie. Jak sama przyznaje, praca nad tym projektem była dla niej swoistego rodzaju podróżą w czasie, wróciły wspomnienia z dzieciństwa, obrazy zburzonego miasta i jego przemian na przestrzeni wielu lat.
Na płycie znajdziemy 12 utworów, a między nimi nowe interpretacje utworów Czesława Niemena, T.Love i szlagiery grane jesz‑cze w przedwojennej stolicy. Polecamy gorąco!
5Warszawo, piękna Warszawo
6Koncert
na wiosnę
Galeria Zachęta, Muzeum Narodowe w Krakowie i Filmoteka Narodowa
przygotowały wspólnie obszer‑ną prezentację obejmującą wszystkie dziedziny działalności Juliana Józefa Antoniszczaka (Antonisza) — współzałożyciela legendarnego Studia Filmów Animowanych w Krakowie, reży‑sera eksperymentalnych animacji, konstruktora, muzyka i wynalazcy.
Wystawa prezentuje m.in. zapiski, rysunki i pamiętniki, które pozwa‑lają prześledzić proces twórczy. Niezwykłe są „pomysłowniki” arty‑sty — zbiory notatek, złotych myśli,
wycinków z gazet, projektów maszyn. Antonisz bowiem projektował i two‑rzył również niezwykłe mechaniczne urządzenia: pantografy, dźwiękow‑nice, animografy, sonografy, które umożliwiały mu indywidualną pracę twórczą niezależną od instytucji i biurokracji. Filmoteka Narodowa podjęła się digitalizacji kilkuna‑stu filmów z cyklu Polskie Kroniki Non-Camerowe — wzorowanych na Polskiej Kronice Filmowej animo‑wanych reportaży komentujących rzeczywistość PRL‑u. Antonisz stale powraca w nich do takich tematów jak przemijanie, walka z czasem, choroba, a także ludzka głupo‑ta. Teraz możemy obejrzeć filmy
w odświeżonej formie w Zachęcie. Cała wystawa przesiąknięta jest specyficzną atmosferą pracowni‑‑laboratorium, w której, wedle słów samego Antonisza, technika staje się rodzajem sztuki.
Wystawie towarzyszy pierwsza prze‑krojowa publikacja podsumowująca wszystkie dziedziny twórczości Juliana Antoniszczaka. Do książki dołączona jest płyta DVD z wyborem 16 filmów Antonisza.
Antonisz: Technika jest dla mnie rodzajem
sztuki, galeria Zachęta, Warszawa,
pl. Małachowskiego 3,
wystawa dostępna do 17 marca
7Pomy-słow-niki Anto-nisza
Nowa Warszawa, Stanisława Celińska,
Bartek Wąsik, Royal String Quartet,
wydawca: Nowy Teatr, premiera
grudzień 2012 r.
Określony przez Stinga, zafa‑scynowanego jego twórczoś‑cią, mianem „posłańca świata
jazzu”, Chris Botti jest jednym z naj‑bardziej rozpoznawalnych muzyków jazzowych na świecie. Występuje solo i jako muzyk sesyjny. Współpra‑cował z takimi muzykami jak Sting, Aretha Franklin, Bob Dylan, Rod Ste‑wart czy Paul Simon. Dzięki talentowi, ciężkiej pracy i wytrwałości Botti odniósł sukces komercyjny (na ile może na niego liczyć trębacz smooth jazzowy). Był wielokrotnie nomino‑wany do Grammy Awards, trzy razy zdobył pierwsze miejsce w zestawie‑niach Billboard’s Jazz Albums.
Tym razem Chris Botti będzie promował swój najnowszy al‑bum Impressions z muzyką Chopina, Astora Piazzolli czy George'a Gershwina. Botti sięga w nim również po znane i łatwo roz‑poznawalne piosenki, a także prze‑boje wszech czasów, takie jak What a Wonderful World, Summertime czy Over the Rainbow.
Chris Botti, 17 marca,
Sala Kongresowa, Warszawa, bilety
do nabycia: www.go‑ahead.pl,
www.ticketpro.pl, www.ebilet.pl,
www.eventim.pl oraz sklepy sieci Empik,
Media Markt i Saturn
wyżej: Życie, walka, cel życia, cele, filozofia, sens…,
pomysłownik d, ok. 1973 ©własność Danuty, Malwiny
i Sabiny Antoniszczak
niżej: Zdjęcie pracowni Juliana Antonisza / fot.
Weronika Łodzińska, dzię‑ki uprzejmości Zachęty
Narodowej Galerii Sztuki
10
Kiedy zaczęłyście współpracę i jak doszło do stworzenia marki Zemełka&Pirowska?
Poznałyśmy się w Szkole Artystycznego Projektowania Ubioru w 2000 r. i, szczerze mówiąc, nie myślałyśmy wtedy o współpracy. Jednak mijające lata nie tylko umocniły naszą przyjaźń i pozwoliły zdobyć do‑świadczenie, ale przede wszystkim zaowocowały chęcią stworzenia czegoś wspólnie. Początki nie były łatwe, w tamtym czasie rynek mody w Polsce był skostniały i zamknięty na młodych projek‑tantów. Wymagało to od nas wiele pracy oraz wysiłku, który po pew‑nym czasie zaczął procentować
i umożliwił stworzenie marki Zemełka&Pirowska.
Powszechnie uważa się, że Polska to zaścianek modowy, w którym zarówno młodzi, jak i doświadczeni projektanci nie mają realnego wpły-wu na to, jak ubierają się ich rodacy. Na ulicach wciąż wieje nudą i szaroś-cią. Co sądzicie o polskiej scenie mo-dowej i stosunku Polaków do mody?
Wydaje nam się, że moda w Polsce ciągle się zmienia, ewoluuje. Przybywa projektantów, powstaje coraz więcej marek, portali o modzie i blogów. Wszystko to wpływa na wy‑gląd ulicy. Naszym zdaniem szarości, czernie i beże wcale nie są nud‑ne. Ludzie wybierają je, ponieważ
stanowią one bazę, są praktyczne i uniwersalne, dają się łatwo zesta‑wić z innymi kolorami. W naszych kolekcjach bardzo często sięgamy po te barwy, choć musimy przyznać, że zawsze staramy się przemycić swój charakterystyczny róż, nazwany nawet przez jedną z blogerek różem
„zemełkopirowskim” [śmiech].
Na rynku modowym funkcjonuje wiele marek. Czym Wasze ubrania różnią się od innych?
Nie jesteśmy ofiarami mody. Na co dzień cenimy swobodę i luz, lubimy czuć się komfortowo, nigdy nie założyłybyśmy czegoś krępujące‑go, niewygodnego. Tworząc kolekcję, staramy się poprzez fason i tkaninę
ROZMAWIAŁA:
SanDra
BatyCKa
agata Zemełka i anna pirowska swoją markę tworzą
od 2006 r. Ich surowy, ascetyczny styl w po‑
łączeniu z prostymi architektonicznymi
cięciami oraz naturalną tkaniną oczarował wie‑le kobiet, a już wkrótce
zapewne urzeknie i panów, ponieważ
właśnie z myślą o nich została stworzona
nowa kolekcja. Ubrania można zobaczyć
i kupić pod adresami: www.zemelkapirowska.com/shop oraz https://
www.facebook.com/ZemelkaPirowska.
Ich ubrania miały na sobie takie sławy jak Magda Mołek, Agnieszka Szulim, Natalia Kukulska czy Maja Sablewska. Na pokazach występują obok Zienia lub Rosati, a mimo to nie spoczęły
na laurach i konsekwentnie dążą do celu. Z duetem Zemełka&Pirowska rozmawiamy o polskiej
modzie i planach na przyszłość.
mod
a
i ma im służyćModa jest dla ludzi
dać oddech ubraniom. Mają one być drugą skórą dla osoby, która je nosi, dlatego też w projektach stawiamy na uniwersalność, funkcjonalność i wygodę. Chcemy, by piękno ubrań szło w parze z ich utylitarną funkcją.
W jakim stopniu lansowane w danym sezonie trendy wpływają na Wasze projekty?
Jako osoby związane z branżą musimy zdawać sobie sprawę z tego, co będzie modne w danym sezonie. Jednak ważna jest dla nas pewna ciągłość, to, czy kolekcje ko‑respondują ze sobą, czy stanowią płynne przejścia od jednego tematu do drugiego, często z określonym rozwinięciem. Realizujemy swoje
wizje w taki sposób, by z jednej strony spełnić oczekiwania klientek co do trendów, a z drugiej tworzyć rzeczy zgodne z filozofią marki Zemełka&Pirowska.
Projektujecie dla kobiet. Czy myślały-ście kiedyś o linii dla mężczyzn?
Sami panowie chcieli to wiedzieć, także nasze klientki bardzo często pytały o ubrania dla swoich mężów czy chłopaków, dlatego też posta‑nowiłyśmy właśnie w tym roku speł‑nić ich oczekiwania i przygotować kolekcję męską. Na razie znajdą się w niej bluzy i spodnie, ale mamy nadzieję, że wraz z rosnącym za‑interesowaniem będziemy tworzyć kolejne rzeczy.
Czy prócz wspomnianej kolekcji męskiej szykujecie jeszcze jakieś niespodzianki?
Tak, zakładamy bloga, którego głów‑nym celem będą stylizacje naszych ubrań w połączeniu z ciuchami typu no name lub od innych projektantów. Prócz tego chcemy zamieszczać informacje o tym, co aktualnie dzieje się w naszym życiu, gdzie jesteśmy, z kim się spotkałyśmy, jakie są nasze plany. Wierzymy, że blog dostarczy nie tylko pomysłów na to, jak nosić ubrania Zemełka&Pirowska, ale także pozwoli poznać nas od innej strony i zainspiruje czytelników do zabawy zarówno kolorem, fasonem, jak i tka‑niną. W końcu moda jest dla ludzi i ma im służyć.
modelka: Paulina Pajka, fot.: Jacek Ura, postproduk‑cja: Grzegorz Wójtowicz, makijaż: Agata Wrona
mod
a
mod
a
lata 20.,lata 30.
sukienka
Tatuum
Wchodzący na ekrany kin Wielki Gats-by z Leonardem DiCaprio i Carey Mulligan przypo-mniał o latach 20. i 30. XX wieku — w nowych kolek-cjach nie brakuje sukienek o ob-niżonej talii, pa-stelowych kolo-rów, zwiewnych i lejących tkanin, błyskotek czy egzo-tycznych, kwiecistych wzorów.
trendy wiosna—lato
lata 20.,lata 20.,lata 30.lata 20.,lata 30.lata 20.,
t‑shirt Tatuum
sukienka
H&M
kolczyki
Glitter
12
Projektanci zainspirowali się w tym sezonie minionymi latami i nowatorsko je zinterpretowali.
13
mod
am
oda
sukienka
Elisabetta
Franchi
13
spódnica Tatuum
top Tatuum
spódnica H&M
bransoletka
Marks & Spencer
sukienka
Elisabetta
Franchi
bluzka
Elisabetta
Franchi
lata 60. i op-art
Marc Jacobs, zarówno we własnej kolekcji, jak i w tej dla Louisa Vuittona wziął na warsztat geometryczne kształty, głównie paski i pepitki, i zaserwował je w niecodziennych konfi guracjach. Wzory nawiązujące do opartow-skich, geometrycznych złudzeń optycznych, najlepiej czarno-białe, to jeden z hitów sezonu!
mod
a
14
Marc Jacobs, zarówno we własnej Marc Jacobs, zarówno we własnej kolekcji, jak i w tej dla Louisa Vuittona kolekcji, jak i w tej dla Louisa Vuittona kolekcji, jak i w tej dla Louisa Vuittona kolekcji, jak i w tej dla Louisa Vuittona wziął na warsztat geometryczne kształty, wziął na warsztat geometryczne kształty, wziął na warsztat geometryczne kształty,
mod
a
14
okulary Bershka
River Island
bransoletka
Orsay
torebka
Solar
mod
a
15
bluzka Tally Weijl
suknia
Marks & Spencer
sukienka
Blacky Dress
sukienka
Solar
bransoletka
Marks & Spencer
buty
Springfield
bransoletka
Orsay
16
lata 90. i grunge
Nie tak odległe trendy z lat 90. do-czekały się szybkiej reaktywacji w tym sezonie. Trochę rocka, trochę sportu, szczyp-ta niechlujności, Kurt Cobain, batik i rozbielo-ny, poszarpany dżins... Pamiętamy!
mod
a
Anna Wintour
STyLIZACJE:
Paulina
klePacZ
plecak C&A
naszyjnik Bersani
T‑shirt Cubus
top H&M
sukienka
Top Secret
ogrodniczki C&A
torebka H&M
16
torebka H&M
buty Bershka
top H&M
1818
Wielki błękit
mod
a
1919
sukienka: Brzozowska Fashion
obok: pelerynka sia‑teczkowa: River Island; biżuteria: Edyta Tobiasz
Ewa Sawicka — z wykształcenia grafik artystyczny, z zawodu grafik kom‑puterowy oraz fotograf: Moje początki fotografowania to aparat marki Zenit i mnóstwo klisz wywołanych w domowej ciemni. Po latach fotografia analogowa wróciła do mnie pod postacią lustrzanki cyfrowej. Moją pasją jest portret i fotografia mody, którą zaczęłam zajmo-wać się kilka lat temu, gdy przeprowadziłam się do Warszawy i na nowo odkryłam swoją pa-sję, w odmiennej formie. Praca zespołowa, kreowanie własnego obrazu pod wpływem pojawia-jącego się pomysłu pociągają mnie najbardziej. Sesje zdjęciowe to dla mnie długoterminowe planowanie, poszukiwanie i wyzwanie — do którego ostatecznie staram się podejść z lekkością i entuzjazmem. Czasem przemycam swoje graficzne detale, łącząc zdjęcie z rysunkiem. Takie eksperymenty są czystą przyjemnością. | www.ewasawicka.pl
mod
a
2020
mod
a
Zdjęcia: EWA SAWICKA/ EWALDS&SAWICKI StyliZacja: DOROTA MICHAEL/STyLE MONSTER Makijaż i StyliZacja fryZur: MARGO GOSIA SEFERyńSKA Modelka: ALExANDRA/ MAGTEAM MODELS
aleksandra Szczęsna, modelka w Magteam Model Management, niedawno została wybrana II Wicemiss Polonia 2012.
2121
mod
a
kurtka skórzana: River Island; sukienka: M‑art‑a
styl
życ
ia
perfum
Wydawać by się mogło, że o perfumach wiemy już wszystko. Potrafi my wymienić kilka podstawowych
rodzin zapachowych, podać rozwinięcia skrótów EdP i EdT; wiemy, że każdy zapach ma trzy główne nuty. Czy to jednak
wystarcza, aby świadomie korzystać z perfumowego luksusu?
savoir-vivre
w świecie
Marta PrZĄdo
22
perfum
23
styl
życ
ia
Wbrew ogólnemu poglądowi perfu‑my nie powstają w wyniku szału
twórczego grands nez tego świata (fr. grands nez — „wiel‑kie nosy”; określenie stoso‑wane wobec najzdolniejszych perfumiarzy — przyp. red.). W dzisiejszych czasach ogromną rolę w kompono‑waniu zapachów odgrywają skomplikowane programy komputerowe, które ułatwiają i przyspieszają pracę nad nowymi formułami. I nie ma w tym nic złego. Dzięki temu co roku na rynku pojawiają się kolejne pach‑nące buteleczki, a starsze odchodzą w niepamięć. Bezpieczne są tylko takie klasyki, jak Chanel No 5, J’adore Diora, Opium ySL, a na rodzimym podwórku… Pani Walewska Classic.
Perfumiarski rynek nie jest wolny od zmieniających się trendów. Od dłuższego czasu panuje moda na zapachy typu
„uniseks” (te same perfumy dla niego i dla niej), w two‑rzeniu których prym wiedzie Calvin Klein, oraz twin (dwie odmiany perfum — męska i żeńska — z tą samą bazą i kilkoma odróżniającymi je składnikami). Przykładem mogą być L’Instant de Guerlain pour Homme i L’Instant de Guerlain pour Femme.
Przyszedł jednak czas na więk‑sze kontrowersje. Na rynku pojawiły się perfumy dla niemowląt oraz dla matek z dziećmi. Te pierwsze są pio‑nierskim pomysłem brytyjskiej marki Burberry (nazywają się Baby Touch). Jak zapewnia producent, to perfumy cał‑kowicie bezpieczne dla nie‑mowlęcia — bezalkoholowe i antyalergiczne. Jak pachną? Bardzo delikatnie, trochę pudrowo i mlecznie. Drugi z rewolucyjnych pomysłów,
czyli perfumy dla matek z ma‑łymi dziećmi, należy do Bvlgari. Nosi nazwę Petits et Mamans i może być stosowany zarówno przez matkę, jak i dziecko.
Lista ogólnie dostępnych perfum jest imponują‑ca. Wybieramy pomiędzy różnymi stężeniami zapa‑
chów — od najmocniejszych do najsłabszych są to ekstrakty perfum, wody perfumowane, wody toaletowe, wody koloń‑skie. Duże znaczenie ma także rodzina zapachowa: cytrusowa, kwiatowa, paprociowa, alde‑hydowa, szyprowa, orientalna, drzewna lub skórzana. Jak się w tym nie zgubić?
Przede wszystkim zdajmy się na swój własny nos, a lekturę mocno rozpoetyzowanych opisów perfum uznajmy za nie‑zobowiązującą rozrywkę. Liczy się to, co odpowiada naszemu zmysłowi węchu, choćby miała to być rewolta dla samego umysłu. Często bowiem zdarza się nam dobierać zapachy „na sucho”, kiedy sugerujemy się chwytliwymi reklamami lub kreujemy pewne wyobrażenie samego siebie, które, jak wia‑domo, może mocno odbiegać od rzeczywistości.
Pamiętajmy też o kilku istot‑nych wskazówkach. Zgodnie z trójfazową budową
perfum — głowa, serce, ba‑za — podczas prób w perfu‑merii zdążymy poczuć jedy‑nie pierwszą, krótkotrwałą fazę. Potrzeba kilku godzin, aby zapach w pełni się rozwi‑nął. Poprośmy więc o próbkę, którą przetestujemy w domu. Perfumy wchodzą w reakcję z zapachem skóry i pod jej wpływem mogą się znacz‑nie zmieniać. Dlatego nie pryskajmy się w miejscach potliwych. Omijajmy też wło‑sy, które są tłustsze od skóry, przez co inaczej zachowują woń, oraz ubrania — na nich perfumy mogą pozostawić trudne do zmycia plamy.
Ważną umiejętnością jest do‑bór zapachu do okazji, pory dnia czy roku. Latem korzystajmy z lżej‑szych aromatów, zimą pozwólmy sobie na cięższe i otulające.
Analogicznie jest z porami dnia — do późnego popołu‑dnia lepiej wybierać świeże wonie, by na wieczór skropić się bardziej wyrazistymi. Choć ta teoria wydaje się słuszna, w praktyce mało kto ją sto‑suje. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę osoby, które korzystają tylko z jednego zapachu — sprawdzonego, noszonego latami, będącego ich drugą skórą.
Zdajmy się na swój własny nos, a lekturę
mocno rozpoetyzowanych opisów perfum uznajmy
za niezobowiązującą rozrywkę.
Teresa Torańska
Wywiad w psycholo‑gii czy medycynie to jedna z ważniej‑szych, podstawowych
metod badania i diagnozowania. Ma wiele zalet: dostarcza mnóstwa danych, jest wygodny i pozwala na szybkie zebranie potrzebnych informacji. Wywiad odkrywa su‑biektywną stronę przeżyć bada‑nego. Bywa formą quasi‑terapii, służy jednak głównie poznaniu. Dlatego pacjenta należy słuchać aktywnie, nie oceniać, akcepto‑wać (osobę, niekoniecznie czyn), podążać za wypowiedziami. Nie można „rozgrzebać” rozmówcy, mówiąc żargonem psychotera‑peutów, czyli otworzyć za dużo ran na raz i zostawić samego. Wywiad wymaga od prowadzą‑cego specyficznych umiejętności i doświadczenia. Teresa Torańska, mimo że nie była terapeutką, umiejętności niewątpliwie miała. Każdy, kto kiedykolwiek przygo‑towywał wywiad, wie, że ta praca nie ma nic wspólnego z samym spisaniem słów rozmówcy. Wywiad to skomplikowany proces logi‑styczny. Na początku to dokumen‑tacja, zbieranie danych, rozmowy z bliskimi. Rozmową powinno się pokierować, kontrolować ją, wręcz reżyserować sytuację. Zadać
odpowiednie pytania i odpowied‑nich nie zadać. Później wygląda to jak swobodny ciąg wypowiedzi naszego gościa, ale dziennikarz powinien mieć w głowie plan i pil‑nować logiki rozmowy. W dobrym momencie należy dopowiadać i przerywać, studzić emocje lub je podkręcać. Następnie musimy oczyścić wypowiedź rozmówcy z naleciałości mowy potocznej, wy‑dobyć to, co prawdziwe i charak‑terystyczne. Zostaje autoryzacja i namówienie do publikacji, bo fakt, że rozmówca zgodził się na wy‑wiad, wcale nie znaczy, że zgodził się na jego upublicznienie.
jak zostać polską fallaci?
Torańska dziennikarką została z przy‑padku, skończyła prawo, pisać zaczę‑ła z nudów, wysłana nakazem pracy do wydziału finansowego Powiatowej Rady Narodowej w Piasecznie. Jej pierwszą redakcją był tygodnik
„Argumenty”, organ Stowarzyszenia Ateistów i Wolnomyślicieli, pierwszym nauczycielem Jerzy Ambroziewicz, dawniej reporter „Po Prostu”. Później były miesięcznik turystyczny
„Światowid” i „Kultura”. Tam reporter pisał tylko jeden tekst miesięcznie, był to jednak materiał nabity znaczeniowo, przemycający treści jak w grepsie.
W młodości chciała zostać pianistką. Nie była perfek-cyjna w graniu, więc zrezygnowała. Na szczęście dla polskiego dziennikarstwa, bo stracilibyśmy mistrzynię wywiadu.
Ciekawość: pierwszy stopień do poznania
Katarzyna
KaSprzyK
24
styl
życ
ia
fot. Micha Korta
25
styl
życ
ia
To będzie później jej styl pisania. Jak wpadła na pomysł Onych — zbioru wywiadów z komunistami, który uczynił ją znaną na świecie? Remigiuszowi Grzeli opowiadała:
Komuniści byli równie ciekawi Torańskiej, jak ona ich, od generała Jaruzelskiego po wprowadzeniu stanu wojennego dostała dużo czasu na pisanie. Książka stała się światowym bestsellerem. Została przetłumaczona na 13 języków i weszła do kanonu lektur na wy‑działach nauk społecznych i po‑litycznych uniwersytetów w wielu krajach.
Roman Kurkiewicz świetnie definiuje sukces Onych i kolejnych zbio‑rów wywiadów Teresy Torańskiej: Po pierwsze zapytała tych, z którymi już nikt nie rozmawiał, czyli komu-nistów z lat stalinowskich, co zro-bili z Polską? Po drugie umiała ich o to zapytać, po trzecie umiała wysłuchać, po czwarte przekonała ich, że warto, żeby spróbowali odpo-wiedzieć. Potem pytała tych, którzy przejęli władzę po 89 r., potem apa-ratczyków. W końcu w książce pod tytułem Są zapytała o ważne uczucia. Pytała ludzi o to, co czują, gdy umie-rają najbliżsi. Pytała o to, co trzeba robić, jeśli trzeba walczyć o życie w czasie wojny, będąc Żydem. Jak ra-dzą sobie ludzie z potępieniem, infa-mią, gdy dotyka ich niesłuszny zarzut, na przykład związany z lustracją… Redaktor Kurkiewicz mówi wprost: Teresa Torańska wywiad dziennikar-ski w Polsce postawiła na poziomie literackim.
Torańska była także autorką talk‑‑show Teraz Wy w TVP i cyklu wywiadów telewizyjnych z działa‑czami komunistycznymi. Od 2000 do 2012 r. była dziennikarką „Dużego Formatu” — dodatku reporterów „Gazety Wyborczej”. W ostatnim
roku swojego życia pisała dla „Newsweeku Polska”, wiadomo — okładkowe, znaczące, kontrower‑syjne rozmowy. W rocznicę kata‑strofy smoleńskiej przeprowadziła wywiad z parą prezydencką. Temat Smoleńska bardzo ją interesował, ale historia zatoczyła koło. Wcześniej „Kultura” nie była do końca zainte‑resowana publikacją rozmów z ko‑munistami, a teraz „GW” tematyką
„okołosmoleńską”.
szkoła dziennikarska teresy torańskiej
Jej styl pracy polegał na podsta‑wowym schemacie: dokumenta‑cja — wiele rozmów — zrozumie‑nie — pisanie.
Moje pisanie polega na wsłuchiwaniu się w to, co bohater powiedział i cze-go nie powiedział; nazywaniu tego, co tkwi w nim, gdzieś w podświado-mości. A potem na zastanawianiu się nad każdym zdaniem, przerabianiu, poprawianiu i przestawianiu. Czyli bu-dowaniu kompozycji, która precyzyj-nie odtworzyłaby tok jego rozumo-wania, a dla czytelnika była na tyle
atrakcyjna, by przeczytał moją roz-mowę jednym tchem — opowiadała w 2005 roku magazynowi „Press”. Przy pracy nie ma emocji. Nie można krzywdzić bohaterów reportażu czy rozmówców. Najważniejsze pyta-nie zadajemy na koniec. Szczegóły są ważne w wywiadzie tak jak i w re-portażu pozwalają budować drama-turgię i rytm tekstów.
Nie mizdrzyć się, nie chcieć się po-dobać, unikać wartościujących przy-miotników — zanotowała Gabriela Buczek z redakcji Reportera polskie-go na warsztatach w TVP2, które pro wadziła Torańska.
Teresa Torańska wywiad dziennikarski w Polsce postawiła na poziomie literackim.Roman Kurkiewicz
26
Pisała tekst długo, tak długo, aż dochodziła do wniosku, że lepiej nie potrafi. Tomasz Lis, ostatni dziennikarz, który miał przyjem‑ność z nią pracować, wspominał w „Newsweeku”: Teresa nie była
osobą, która dziś dostaje zadanie, a jutro oddaje wywiad. Każda jej rozmowa to było dzieło sztuki. Misterna konstrukcja pod każdym względem. Nad jedną potrafiła pracować tygodniami, a nawet miesiącami. Czasem, jak się lepiej czuła, to wpadała na nasze po-niedziałkowe kolegium. Pomagała nam, rzucała wiele ciekawych pomysłów.
Parę dni przed świętami zadzwoniłem do niej z prośbą o radę zawodową. (…) Niestety Teresa nie mogła wów-czas rozmawiać i umówiliśmy się na 21 grudnia — naszą redakcyjną Wigilię. Nie przyszła.
Bohater wywiadu był potrzebny, by pokazać jakiś problem, który dotyczy również wielu innych. Miał wprowadzić czytelnika w inny świat, w cały zespół czynników zewnętrz‑nych, kontekstów. Miał pomóc zrozumieć konkretną rzeczywistość, oswoić ją, uczynić bliższą.
Remigiusz Grzela po śmierci Teresy Torańskiej napisał, wspominając
o jej sile napędowej— ciekawości: Zdarzało mi się bywać w domu Teresy i Leszka. Powitanie psa. Później Teresa pytała, a właściwie mówiła: „Pewnie jesteś głodny? Odgrzeję obiad”. Naprzeciw budo-wało się osiedle. Najpierw żałowała, że wycięto krzewy, które widziała przez okno. A później mówiła: „Budują, będą sąsiedzi”. Była ich ciekawa. W ogóle Teresa była cieka-wa wszystkiego. Wpadała w ludzkie historie, losy, opowieści, szła od bo-hatera do bohatera, od rozmowy do rozmowy, od książki do książ-ki. Z Wołkowyska, Sulechowa, Szczecinka, Białegostoku, Warszawy. I pytała. Miała skończyć książkę o 10 kwietnia (mówiła, że brakuje jej rozmowy z Donaldem Tuskiem), na-pisać książkę o Julii Brystygierowej. Mówiła, że ostatnia książka, jaką napisze, będzie o ojcu.
Prezydent odznaczył pośmiert‑nie Teresę Torańską Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski za wybitne zasługi dla roz‑woju polskiego dziennikarstwa. Odznaczenie podczas pogrzebu na Powązkach odebrał mąż zmarłej, Leszek Sankowski.
Teresa była ciekawa wszystkiego. Wpadała w ludzkie historie, losy, opowieści, szła od bohatera
do bohatera, od rozmowy do rozmowy, od książki do książki. Z Wołkowyska, Sulechowa, Szczecinka,
Białegostoku, Warszawy. I pytała.Remigiusz Grzela
styl
życ
ia
fot. Michał Korta
trendy_02_2013.indd 1 2013-01-17 15:54:56
28
styl
życ
ia
Nowy rok będzie taki sam i teraz już
chyba bezpiecznie mogę to napisać — jest 23 stycznia, karnety na siłownie poszły w kąt, nadal jemy trochę za tłusto i mamy kaca w niedziele. Zima wciąż zaska‑kuje drogowców, a my żyjemy w kraju, gdzie posłanki jak lwice walczą o krzyż na ścianie, podczas gdy setki młodych Polek katoliczek jeżdżą na saksy uprawiać seks za 500 euro z arabskimi książętami. Abstrahując już od moralnego aspektu sprawy, to gdzie tu świa‑domość ekonomiczna tych niewiast? 500 euro to jest tyle, ile książę wydaje na choinkę zapachową w swoim bentleyu. W nowym roku, mam nadzieję, dziewczyny patriotycznie podniosą stawki, PKB wszak jakoś trzeba generować, skoro mamy być zieloną wyspą.
2013 r. tylko z pozoru wygląda pechowo, przecież ostat‑nimi miesiącami dowiadywaliśmy się, że Polska to kraj
anna nocoŃ
anna nocońfeministka, działaczka
społeczna, rockand‑rollowa dziewczyna.
Modelka z przypadku, ale nie przez przypadek
obecna na okładce „Vogue’a”.
narastają wraz z inflacją, a jak już co pojedzie, to ry‑zykujemy zamarznięcie, więc lepiej siedzieć w domu. Ostatnio przewoźnik lotniczy pozazdrościł chyba PKP (ilości szumu medialnego), zaliczając wielomilionową wtopę, dzięki czemu jedyny, który w tym kraju nie boi się latać, to nadal Małysz. Na ulicach grasują fotoradary, to po co będziemy jeździć, skoro ktoś chce blokować naszą fantazję ułańską w rozwijaniu dzikich prędkości. Tramwajem się „nie pyli”, bo jak co roku bilety podrożały.
Jedno zmieniło się jednak na pewno — dogoniliśmy świat w zakresie tabloidyzacji mediów i ich ogłupia‑jącego efektu. I choć część mojego malkontenctwa wynika z tego, że nie ma słońca, nie wierzę, iż pod‑czas mojej długiej nieobecności nie zdarzyło się nic ważnego i wartościowego. Dlatego w ramach posta‑nowień noworocznych życzę wszystkim Państwu tro‑chę zdrowej ignorancji, a w ramach sportu proponuję rzut telewizorem na odległość. Doskonale wyrabia mięśnie ramion i pleców.
Tu nie będzie rewolucji
Wypada mi napisać dobre słowo na nowy rok — jakie to piękne i lepsze będzie nasze życie, pełne tęczy i jednorożców. Niestety, nie jestem dobra w niesieniu otuchy, szczególnie gdy za oknem minus 7 i permanentny brak słońca. Zima jest depresyjna — zanim porządnie obudzisz się kolejną kawą, znowu ciemno za oknem. Wszyscy chodzimy buro ubrani i pękają nam naczynka. Znikają kawiarniane ogródki, a gorąca czekolada idzie wszystkim w te obszary, które za kilka miesięcy będzie wstyd pokazać na plaży. Umiera życie erotyczne — polarowe pidża-my podniecają tylko koneserów. Czekamy do wiosny, nic się nie zmienia.
spełnionych marzeń, w którym każdy może realizować swoje pasje. Może to być jazda konno w bieliźnie (mimo podejrzeń o morderstwo) czy symetryczne układanie ręczników w szyku kolorystycznym. Dowiedzieliśmy się, że miliony kobiet pragną, by ich podmiejskie wille przeszły test białej rękawiczki, bo przecież nic nie czyni przeciętnej Polki szczęśliwszą niż lśniący dom. Najlepiej widać to po balkonach pełnych suszących się gaci i fak‑cie, że upier****ny stół pewnego prezentera sprzedał się na aukcji za 15 tys. zł, co oznacza, że jednak trochę syfu w domu nie zaszkodzi. Czyli wszystko po staremu.
Na Zachodzie też bez zmian, chociaż kto to wie, skoro z Polski ciężko się wydostać — opóźnienia pociągów
30
styl
życ
ia
Moda kołem się toczy
Najpierw do polskiego życia ku‑linarnego przebojem wdarła się chińszczyzna. Nie było w kraju miejscowości, dzielnicy, a z cza‑sem nawet większej ulicy, która nie oferowałaby przechodniom czegoś z tzw. chińskiej kuchni. Ale moda — także ta kulinar‑na — chodzi krętymi drogami i niebawem dalekowschodnich kucharzy zastąpili ci z Bliskiego Wschodu. Na każdym rogu straszyły nas kebaby. Ich walory trudno było docenić w dzień, ale w sobotni wieczór kolejki do takich punktów miały po kilka‑naście metrów.
Parę lat temu Bliski Wschód został po raz kolejny wyparty przez ten Daleki. Jeszcze dalszy — i znacznie droższy, ale także o wiele zdrow‑szy. Do gry weszły ekskluzywne restauracje sushi. Jednak nawet bogaci celebryci — jak się ostatnio dowiedzieliśmy — by zaoszczędzić, musieli jeść sushi tylko raz w tygodniu. I tak nadszedł zmierzch surowej ryby. Ale natura nie znosi próżni, więc po‑mału do modnego kulinarnego świata wkrada się nowe, choć przecież tak dobrze znane danie — hamburger.
Fast food, który zwolnił
Na kulinarnej mapie stolicy jak grzyby po deszczu wyrastają
nowe bary. Większość z nich jest niewiele większa od kiosku, a ich wystrojowi daleko do szykownych restauracji, ale ostatnio to tu stołuje się warszawska bohema. Jednak nie znajdziemy tu takich hambur‑gerów jak w znanych sieciówkach. Te — jak mówią właściciele takich miejsc — to prawdziwa rozkosz. Tak więc postanawiam sprawdzić, jak smakuje hamburger za 20 zł i czy warto na niego czekać ponad kwa‑drans. Idę do miejsca, które niektórzy zachwalają jako „bar z najlepszymi hamburgerami w Warszawie”.
Już od progu dowiaduję się od ku‑charzy, że to prawdziwy slowfoodowy hamburger. Pytam więc, czym się
Jeszcze niedawno był symbolem niezdrowego, tuczącego i przede wszystkim „śmieciowego” amerykańskiego jedzenia. Teraz zyskuje zupełnie nową twarz. Twarz najzdrowszego, prawdziwie ekologicznego i polskiego posiłku. Nie tylko młodzież i nie tylko hipsterzy wypatrują go w każdym najbardziej nie-pozornym miejscu Warszawy. Zaczęła się era hamburgera.
Szałburger
JOanna pInKWart
31
styl
życ
ia
Szałburger
różni od fastfoodowego oprócz tego, że będę musiała na niego dłużej czekać. Po pierwsze nie ma tu nic sztucznego. Mamy najlepszą, tylko polską wołowinę, a warzywa pocho-dzą od lokalnych dostawców. Bułki pieczemy w przedwojennym piecu, a sosy robimy sami, dlatego takiego hamburgera nie zjesz nigdzie indziej na świecie! — słyszę w odpowiedzi.
Menu jest urozmaicone i oprócz klasycznego hamburgera czy cheese burgera można tu dostać np. hamburgera z… dziczyzny! (Niedługo zresztą przekonam się, że nie tylko tutaj są wyjątkowo dziw‑ne burgery). Stawiam jednak na coś, co brzmi mniej egzotycznie — bar‑beque burger. Po zapłaceniu ponad 20 zł i odczekaniu kilkunastu minut dostaję go. Okazuje się naprawdę duży, a wołowina wygląda — o dzi‑wo! — jak wołowina, a nie jak krowa przemielona razem z pastwiskiem, oborą i domem sąsiada. Jednak trochę mi żal jej smaku, bo jest cał‑kowicie zatopiona w sosie barbeque. Smacznym, ale jednak trochę go za dużo. Do tego dania zaleca się dodawać far‑tuch ochronny, bo inaczej czło‑wiek jest cały w sosie.
Hamburge-rowa ziemia obiecana
Skoro już jestem przy ul. Puławskiej, która stała się prawdziwą świątynią warszawskich burgerów, idę kilka ulic dalej. Tu znaj‑duje się następny bar ogłoszony
„najlepszym miejscem z burgerami w Warszawie”. Przez myśl mi prze‑chodzi, że po prostu Puławska to najlepsze miejsce z burgerami w Warszawie, bo są tu obok siebie dwa takie… Może o to chodziło? Przerywam rozważania, bo znajduję malutki barek, wciśnięty między skład złomu a zapomniany już nieco punkt z kebabami. To tutaj.
Wchodząc do środka, dziwię się, jak bardzo różni mogą być właścicie‑le tak podobnych jadłodajni. Pytam, co znajdę w barbeque burgerze.
Pan, który raczej nie tryska entu‑zjazmem, z wściekłością recytuje mi skład kanapki. Trwa to chwilę, bo skład okazuje się całkiem bogaty. Oprócz mięsa są ser, bekon, słodka cebulka, pomidory, sałata, ogórki konserwowe i sosy. Po skończonej recytacji sprzedawca rzuca mi złe spojrzenie. Ale niezrażona uśmie‑cham się i mówię, że wobec tego bardzo proszę ten cud kulinarny. Pan podaje cenę — podobną jak w ba‑rze obok — tym samym wściekłym głosem. Tym razem już jego koledzy, którzy akurat smażą kotlety do kana‑pek, trochę go mitygują…
Siadam na raczej obskurnym krześle przy zdecydowanie niezachęcającym do tego stoliku, by poczekać na swo‑je danie. Na ścianie wisi hasło, któ‑re — sądząc z tego, co widzę — jest bardzo prawdziwe: Hamburgery robi-my sami! Patrzę za bar i rzeczywiście dwóch panów szykuje moją kanapkę. Jeden smaży, drugi kroi. Dochodzę do wniosku, że nie można się znie‑chęcać nawet temperaturą, która w pomieszczeniu raczej nieznacznie przekracza 12°C.
Wreszcie jest. Mój barbeque burger. Oprócz samego burgera dostałam też kilka nachos z sosem salsa. Gdy zaczynam jeść, już wiem, że opła‑cało się nie zrażać. To ćwierćfunciak z serem, którego na pewno nie po‑wstydziłyby się dobre amerykańskie restauracje. Wszystko ma w odpo‑wiednich proporcjach i jest naprawdę smaczny. Czyli to miejsce dla ludzi o dobrym smaku, ale i mocnych nerwach.
wołowe gwiazdy
Szukając nowych kulinarnych wra‑żeń, dotarłam do centrum Warszawy. Przy ul. Złotej znalazłam już nie bar, a prawie restaurację burgerową. Ascetyczny wygląd ostatniego lokalu nie zachęcał, tu jest inaczej. Poma‑rańczowe ściany, stoliki, przy których można wygodnie usiąść, ogrzewanie i uśmiechnięta obsługa. Wchodzę.
Już od progu widzę, że największa ściana to wielkie i bardzo bogate
menu baru. Trochę się spieszę, więc tylko rzucam okiem na Muppet Burgera, burgera Dirty Harry czy ka‑napkę… Nagi Instynkt. Urzeka mnie też Kuszenie Gaździny z oscypkiem, mozzarellą, krążkami cebuli i żu‑rawiną. Jednak ostatecznie wybie‑ram klasykę, która tu nazywa się Sir Burger. Godnie i z fasonem… Po kilku minutach oczekiwania miły pan przynosi mi do stolika drewniane pudełko wypełnione moim burgerem, frytkami, sosami i sałatką. Z wielką ulgą stwierdzam, że frytki robione są z ziemniaków, a nie mąki ziemniaczanej głęboko mrożonej, ale z równie wielkim rozczarowaniem patrzę na sosy…
32
W odróżnieniu od pierwszego loka‑lu, który odwiedziłam, tutaj sosów w bułce nie ma wcale. Stoją obok. Jeden to barbeque, drugi… salsa! Czyli jest to trochę miejsce w stylu „zrób to sam”.
No to otwieram bułę, przy okazji sprawdzając, jak wygląda zachwa‑lana przez obsługę tylko polska, prawdziwa, najlepsza wołowina. Wygląda dobrze. Na niej leżą roz‑topiony ser, krążki cebuli i pomidor. Ostatecznie — myślę — lepiej mieć za mało sosów niż za dużo. Niech będzie. Po chwili odwiedza mnie kelner, pytając, czy wszystko mi sma‑kuje. Zdziwiona — bo przecież takie pytania to obyczaj rodem z drogich
restauracji, a nie barów — odpo‑wiadam zgodnie z prawdą, że jest bardzo smaczne. Kolejne miejsce, w którym za hamburgera płacę około 20 zł, ale tym razem dostaję za te pieniądze cały zestaw.
jeśli nie chcesz włas-nej zguby, hamburgera podaj, luby…
Miejsc, które można nazwać burgerbarami, jest w mieście coraz więcej. Są w nich różne rodzaje hamburgerów, nawet najdziw‑
niejsze, ale nie znajdziemy tu nic więcej. Ale burgery stały się tak po‑pularne, że teraz każda szanująca się warszawska restauracja w menu ma chociaż jednego, malutkiego. To oczywiście nie dziwi w miejscach
serwujących dania kuchni amerykań‑skiej, jednak nie tylko tam znajdziemy takie kanapki. Ostatnio ze zdziwie‑niem znalazłam kilka rodzajów bur‑gerów w menu nowej hiszpańskiej restauracji! Pewnie niedługo pojawią się też w punktach z kebabami, w re‑stauracjach sushi i chińskich knaj‑pach… Tak by moda zatoczyła koło.
styl
życ
ia
33
styl
życ
ia
styl
życ
ia
SmakJ
edną z podstaw polskiej kuchni niewątpliwie są pierogi. Powstały na wsi, a do miasta przywędrowały około xIV wie‑
ku i szybko stały się ulubionym da‑niem mieszczan. Uważano je za da‑nie zarówno smaczne, jak i niedrogie. Po pewnym czasie pierogami za‑chwyciły się domy szlacheckie, a ich popularność dotarła do Petersburga, a po nim aż do Francji. Obecnie pierogi znane są na całym świecie w mniej lub bardziej zmodyfikowa‑nych wersjach. Np. w Chinach gotuje się je na parze i je pałeczkami.
Do pierogów mam duży sentyment. Z pomocą inicjatywy Kraków 2010 powołałem do życia krakowski Festiwal Pierogów. Nagrodą przy‑znawaną przez jury była drewniana rzeźba wykonana przez Eugeniusza Zegadłę, przedstawiająca święte‑go Jacka… z pierogami. Dlaczego
właśnie z nimi? Kierowaliśmy się starym przysłowiem, wedle którego na świętego Jacka będą pierogi ze świeżej mąki. W samej restauracji długo opracowywaliśmy idealną
„pierogową recepturę”. Mamy ich obecnie kilka rodzajów — na słodko z suszonymi śliwkami lub powidłami i na słono z kapustą i prawdziwkami, z mięsem oraz ruskie.
Podobną do pierogów podsta‑wą, zwłaszcza w kuchni regio‑nalnej — galicyjskiej, jest kasza. Obecna od zawsze na polskich sto‑łach, cieszyła się dużą popularnością z racji jej wartości zdrowotnych i prak‑tycznego użycia. Nie można jednak zapomnieć o drugiej stronie medalu. Codzienne podawanie kaszy spra‑wiło, że się po prostu przejadła. Poza tym kojarzono ją z jedzeniem ubogim, nieszlacheckim, powszech‑nym na przykład w czasie wojny.
Trudno sobie wyobrazić polską kuchnię bez kilku „drobiazgów” — pierogów o rozmaitych smakach, słodkiego soku malinowego zimą, a w samym Krakowie dania bez kaszy. Postanowiłem więc napisać kilka słów
o tradycyjnym polskim smaku.
po polsku jacek łodZiŃSki
jacek łodziński z wykształcenia eko‑
nomista, z urodzenia kupiec, z pasji etnograf
i kucharz. Podróżując po świecie, poznaje
nowe miejsca i ich smaki. Prowadzi Restaurację
Pod Aniołami w Krakowie.
34
Przepis na pierogi z mięsem wg receptury restauracji Pod aniołami
Składniki na farsz: 1 kg łopatki wieprzowej, 1 kg łopatki cielęcej, 1 kg wołowiny (kl. II), 0,5 kg podgar‑dla, 0,4 kg cebuli, 0,3 kg marchwi, 0,3 kg selera, 0,2 kg pietruszki, 10 g liści laurowych, 10 g ziela angielskie‑go, 0,2 kg masła, sól i pieprz do sma‑ku. Składniki na ciasto: 1 kg mąki pszennej, 0,2 kg masła, 1 jajo, 1 żółtko, ok. 0,5 l gorącej wody.
Przygotowanie farszu mięs-nego: do wywaru z warzyw i przy‑praw dodajemy mięso, a następnie gotujemy je tak długo, aż całkowicie rozmięknie. Odcedzamy zawartość garnka i chłodzimy. W tym czasie kroimy cebulę w drobną kostkę i rumienimy na maśle. Następnie mielimy ugotowane wcześniej mięso i warzywa, dodajemy posiekaną
cebulę (bez masła) i doprawiamy do smaku (lepiej dodać nieco więcej przypraw, gdyż duża ich część wy‑gotowuje się później).
Przygotowanie ciasta: mąkę siekamy z miękkim masłem, jajkiem i żółtkiem, a następnie zarabiamy cie‑płą wodą. Ciasto powinno być gładkie i nie lepić się. Zawijamy je w folię
Smakpo polsku
re
kl
am
a
Pamiętam, że kiedy byłem młodym chłopakiem i po po‑wrocie ze szkoły słyszałem, że na obiad znów będzie kasza, to… od razu robiło mi się nie‑dobrze. Tak więc ludziom mo‑jego pokolenia kasza jeszcze nieco negatywnie się kojarzy. Ale to się zmienia. Obecnie to słowo zaczyna mieć zupeł‑nie inną wymowę; kasza staje się modna — w pozytywnym tego słowa znaczeniu. I bardzo dobrze.
Kasze można jeść na wiele sposobów. Są, jak sądzę, naj‑lepszym dodatkiem do mięsiw, zwłaszcza dziczyzny i jagnięci‑ny. Dawniej bardzo popularne było nadziewanie kaszą z grzy‑bami gęsi, kaczek, a nawet prosiaków. Można ją jeść także na słodko — z cukrem, suszo‑nymi śliwami czy powidłami.
A co w polskiej kuchni naj‑lepsze na osłodę zimowych wieczorów? Sok malinowy. W moim domu rodzinnym był bardzo ceniony jako gwarant dobrego zdrowia i zabez‑pieczenie przed chorobami. Wchłonąłem tę tradycję i po ot‑warciu restauracji Pod Aniołami postanowiłem sam robić do‑mowe soki — z malin leśnych, nie ogrodowych (te pierwsze są o wiele lepsze w smaku i mają więcej witamin).
Razem z synem wsiadaliśmy do samochodu z przycze‑pą, na której kołysały się 150‑litrowe beczki, i jechali‑śmy na umówione spotka‑nie z góralami, od których
kupowaliśmy owoce. A że ludzi było dużo, to i zamieszanie spore… Najpierw wydawali‑śmy im karteczki z zapisany‑mi kilogramami malin, które przynieśli, a potem płaciliśmy, przy czym było dużo śmiechu, bo górale, jak to oni, mają specyficzny dowcip i trzeba było z nimi trochę pożartować. Więc przekomarzaliśmy się, mówiąc, że mają karteczki, a nie mają pieniędzy i wcale nie jest pewne, czy im się one należą. Maliny wrzucaliśmy do beczek, a do Krakowa wracaliśmy jak najbardziej wy‑boistą drogą, aby już w drodze zaczęły puszczać sok.
Proces wytwarzania soku wciąż ulepszaliśmy — po‑czątkowo wyciskaliśmy go przez lniane ściereczki, póź‑niej kupiliśmy wyżymaczkę do mokrego prania, na koniec połączyliśmy obie metody. Otrzymany sok przelewaliśmy do słoików, które wcześniej ogrzaliśmy w piekarniku do temperatury 100°C. Na ko‑niec słoiki z sokiem w środku umieszczaliśmy na 20 minut w piekarniku o temperaturze 80°C i w ten sposób je paste‑ryzowaliśmy. Za jednym razem wychodziło sto—dwieście litrowych słoików. To była moja idée fixe, dzięki której udawało się zachować jak największą ilość witamin. Sok malinowy podawaliśmy w restauracji do herbaty. Czasem, aby dogodzić klientom, dolewali‑śmy jeszcze spirytusu. Wtedy herbata nie tylko rozgrzewała, ale i rozweselała.
spożywczą, aby składniki osta‑tecznie się połączyły.
Po chwili wałkujemy ciasto, wykrawamy krążki i nadziewa‑my je farszem. Ulepione piero‑gi wrzucamy na lekko osoloną, gotującą się wodę, delikatnie mieszamy. Po wypłynięciu na powierzchnię gotujemy
je jeszcze ok. 1—2 minut. Odcedzamy, „hartujemy” zim‑ną wodą, a następnie skra‑piamy kilkoma kroplami oleju lub oliwy, aby się nie sklejały. Pierogi podajemy ze zrumie‑nioną cebulką, posiekaną natką pietruszki i żurawiną.
SPISAŁA: Marta PrZĄdo
styl
życ
ia
Szczęście w nieszczęściu, że wylądowałam ostatnio
na L4 z powodu zapalenia oskrzeli. W nieszczęściu,
bo chyba nikt nie lubi być chory, a szczęście, bo nadrobiłam
wszelkie zaległości lekturowe i telewizyjne. Ponieważ umysł mój, stępiony poważnie lekami i niedoborem kofeiny, z trudem przyjmował ambitniejsze dzieła, pozostały
mi kolorowe czasopisma i telewizja śniadaniowa,
tudzież ukochane moje BBC. Na pisemka szkoda słów właściwie, więc skupię się
na tym, co zaobserwowałam przez ten piżamowo-cytrynowy
tydzień spędzony w łóżku z pilotem (niestety nie
prawdziwym, tylko tym od telewizora).
ania StrugalSka
Po pierwsze: gotowanie jest trendy. W związku z tym faktem wszystkie kanały telewizyjne bombardują
nas programami kulinarnymi, por‑tale społecznościowe — blogami, pisma — recenzjami i przepisami. Pojawiło się mnóstwo autorytetów, osobistości kulinarnych, trendma‑kerów zdrowej kuchni. Każda te‑lewizja śniadaniowa ma swojego kuchennego eksperta. Modne stało
się gotowanie w domu, dla rodziny i znajomych, często pod czujnym okiem profesjonalnych szefów kuchni prowadzących warsztaty kulinarne.
Sama poważnie się wkręciłam w ten cały trend pichcenia i chętnie biorę udział we wszelkich lekcjach gotowa‑nia czy klubach kolacyjnych. To dru‑gie to nowy pomysł na integrację i dobrą zabawę właśnie przez wspól‑ne gotowanie. Grupka osób spotyka
się po to, by przy lampce wina i dobrej muzyce popróbować swych sił u boku prawdziwych szefów kuch‑ni. Ci mają za zadanie zaskoczyć swoich gości czymś wyjątkowym, np. filetowaniem potężnego diabła morskiego.
Coraz większą popularnością cieszy się fotografia kulinarna. Oczywiście nie mam na myśli facebookowych blogerów samozwańców i zdjęć
Oddaj fartucha
czyli kulinarne trendy na 2013 rok
36
37
ania StrugalSka
porannej jajecznicy wykona‑nych telefonem komórkowym, a profesjonalne fotografowanie jedzenia. Wszyscy jesteśmy wzrokowcami, nic mocniej nie działa na naszą wyobraźnię niż pięknie wyglądający talerz w menu restauracyjnym, rekla‑mie prasowej czy na stronie internetowej.
I tu dochodzimy do kolejnego ważnego zagadnienia: ładny talerz jest trendy. Zaczęliśmy zwracać uwagę na to, jak wy‑gląda danie, które ugotowali‑śmy. Chcemy, by było nie tylko smacznie, ale też ładnie. Liczą się odpowiednia kompozycja, kolorystyka i smak. Nasze talerze stają się małymi dzieła‑mi sztuki.
O to, co jeszcze w tym roku bę‑dzie modne, a co zdecydowa‑nie passé, zapytałam eksper‑ta — Bartłomieja Płócienniaka, szefa kuchni, kreatora smaku, pomysłodawcę i założyciela projektu „Twój kucharz”:
W zasadzie modne jest wszyst-ko to, o czym wspominasz: blogi, programy kulinarne, spotkania i kluby kolacyjne. Sam organizuję takie kola-cje i serdecznie zapraszam na Konfederacką 4. Jeżeli cho-dzi o samą kuchnię, to najnow-sze trendy kulinarne, jak cała reszta, docierają do Polski z dużym opóźnieniem. Wiecznie modna, choć nie aż tak popularna jak rok temu, będzie kuchnia molekularna, w tym roku pożądana bardziej ze względu na wiedzę o tego typu gotowaniu przy przyrzą-dzaniu potraw tradycyjnych.
Idąc tym tropem, trafiłam na egzotycznie brzmiące poję‑cie sous-vide. Co to takiego?
Nazwa pochodzi z języka fran‑cuskiego i oznacza po prostu
„w próżni”. Jest to metoda przy‑gotowywania potraw, polegają‑ca na długim gotowaniu bądź pieczeniu produktów w dość niskiej temperaturze. Dla wa‑rzyw i owoców odpowiednia
temperatura to 100°C, dla czer‑wonego mięsa 70°C. Metoda ma na celu zachowanie naturalnego smaku i jakości potraw. Rezultaty są podobno spektakularne.
Gotujemy ze wsparciem nauko‑wym, używając oczywiście pro‑duktów organicznych z plan‑tacji i hodowli ekologicznych, bo nawet najnowsze metody i wymyślne sposoby przyrzą‑dzania potraw nie są w stanie ze złego półproduktu stworzyć świetnej potrawy.
Wiecznie na topie jest kuch‑nia fusion. To nic innego jak wielokulturowość na tale‑rzu i paradoksalne zazwyczaj
łączenie smaków. Fusion to grillowany arbuz z kozim serem, rukolą i zredukowa‑nym octem balsamicznym, gruszka z serem pleśniowym, kurczak w sosie limonkowym, zupa pomidorowa z mlecz‑kiem kokosowym.
Reasumując: gotujmy w domu z bliskimi i w klubach kola‑cyjnych z innymi amatorami dobrej kuchni, fotografujmy swoje dzieła, łączmy smaki, eksperymentujmy, kupujmy produkty świadomie. Niech nasze talerze będą piękne, kieliszki zawsze pełne, a kubki smakowe zawsze szczęśliwe. Tego z całego serca życzę wszystkim na cały ten rok.
Wybierajmy tylko zdro‑we i świeże produkty, bo nawet najnow‑sze metody i wymyślne sposoby przyrządzania potraw nie są w stanie ze złego półpro‑duktu stwo‑rzyć świetnej potrawy.
styl
życ
ia
38
Salzburg to nie tylko genialny Wolfgang Amadeusz Mozart,
nieustraszony Felix Baumgartner czy
książęta-biskupi i ich tajemnice. Salzburg to spory
austriacki kraj związkowy, do którego co roku przyjeżdża
kilkanaście milionów turystów. Tylko część z nich odwiedza
samo miasto. Znakomita większość przyjeżdża
do okolicznych wiosek skuszona jedną namiętnością — jazdą
na nartach.
epoka lodowcowa
Gdy w Polsce śnieg już top‑nieje i nawet najsilniejsze podhalańskie armatki mają problem, by wypro‑
dukować dostateczną ilość białego puchu, niecałe półtorej godziny lotu dzieli nas od krainy wieczne‑go lodu. Wsiadamy do samolotu w Warszawie, wysiadamy z niego w Salzburgu. Od kiedy pojawiło się pierwsze bezpośrednie połączenie Polski z Salzburgiem, to właśnie ta część Alp stała się nową mekką łaknących przygód narciarzy i snow‑boardzistów, a także turystów chcą‑cych na własne oczy zobaczyć praw‑dziwy lodowiec. To stąd wyruszają wszystkie wycieczki. Wyruszamy i my. Kurs: Zell am See — nasza podlodowcowa baza. Jedziemy 80 km krętą, zalesioną górską drogą, która prowadzi przez miejscowość Bischofshofen. To tu Adam Małysz w 2001 roku odbierał nagrody i hoł‑dy innych skoczków po najwyższej w historii wygranej Turnieju Czterech Skoczni. Mijamy też — jak mówi Holenderka prowadząca nasz samo‑chód — górski dom, w którym pod koniec wojny ukrywał się Adolf Hitler.
Rodowici Austriacy wam tego nie pokażą — stwierdza. — Najchętniej wymazaliby z pamięci wszystko, co wiąże się z tym okresem.
Z daleka już widać wielki cień góru‑jącego nad miastem lodowca. Nie ma wątpliwości, że jesteśmy na miej‑scu. Zell am See to typowa austria‑cka górska miejscowość. Wąskie uliczki prowadzą do głównej ulicy, która wygląda jak każde Krupówki świata — zabudowana od początku do końca sklepami i restauracjami. Można tu znaleźć supermarket z je‑dzeniem, sieciówki z odzieżą, a także butiki znanych projektantów. Brakuje jednak bud z oscypkami. Może dlatego większość turystów z zain‑teresowaniem ogląda tylko sklepy ze sprzętem narciarskim nadającym się do jazdy po lodowcu.
Potrzeba aż trzech kolejek, by do‑stać się na szczyt Salzburga, czyli wierzchołek Kitzsteinhorn. Pierwsza z nich wygląda najgroźniej. Wydaje się tak stroma, że przy niej nasza rodzima kolejka na Kasprowy robi wrażenie pociągu relacji
wyjazdowa
TEKST I FOTOGRAFIE
JOanna pInKWart
epoka lodowcowaepoka lodowcowaepoka wyjazdowa wyjazdowa epoka wyjazdowa epoka epoka lodowcowaepoka lodowcowaepoka wyjazdowa wyjazdowa epoka wyjazdowa epoka
styl
życ
iast
yl ż
ycia
39
styl
życ
ia
393939
r e k l a m a
epoka lodowcowa
Katowice—Częstochowa. Ale to tyl‑ko pozory. Nawet kolega z lękiem wysokości, siedząc już w środku wagonika, śmiało patrzył przez okno. Następne kolejki linowe były znacznie mniejsze. Patrząc na nie, zaniepokoiła się z kolei koleżanka z klaustrofobią. Wagonik ostatniej, która zawiozła nas na sam szczyt, mieścił zaledwie pięć osób! Za to je‑chał bardzo szybko. Tak szybko, że dziewczyna nie zdążyła się nawet porządnie przestraszyć.
Sam Kitzsteinhorn ma 3203 m, ale najwyższa platforma widokowa i najwyżej położony wyciąg nar‑ciarski znajduje się na wysokości 3029 m. To też najwyższy w całej Austrii… hot spot wi‑fi! Bez problemu można się połączyć z Internetem, co też czynię. Chcę sprawdzić, jak wyszłam na zdjęciu, które właśnie sobie zrobiliśmy. Przy samej balustradzie, z której — jeśli akurat nie ma mgły — rozciąga się pano‑rama Wysokich Taurów, jest punkt fotograficzny. Wystarczy wcisnąć przycisk i już możemy szukać siebie
na alpejskiej stronie internetowej (www.en.kitzsteinhorn.at/information/photopoint.htm)!
Z góry widać tylko część z kilkudzie‑sięciu tras zjazdowych. Dla narciarzy i snowboardzistów przygotowane jest prawie 40 km tras, czynnych przez cały rok. Można się na nie dostać 40 wyciągami i 13 różnymi kolejkami górskimi. Austriacy z dumą mówią nam, że z wszystkich można korzystać w ramach jednego ski‑
‑passa. Z nim także możemy za dar‑mo jeździć autobusami kursującymi między dolną stacją kolejki a pobli‑skimi miejscowościami. Trzydniowy ski‑pass kosztuje około 120 euro.
Ale nie tylko narciarze mają tu co ro‑bić. Nasza przewodniczka mówi, że na szczycie lodowca są też kino, groty lodowe, a także muzeum w głę‑bi góry. Skoro akurat nie szusowałam po stoku, postanowiłam sprawdzić, jak wygląda.
200 metrów korytarza schodzące‑go łagodnie w dół z jednego tarasu
widokowego na drugi. Po drodze geologiczne i historyczne cieka‑wostki związane z ziemią salzbur‑ską. Podobno kiedyś w środku lodowca wydobywano srebro i złoto, a do dziś słychać tu wy‑raźnie, jak przesuwają się płyty tektoniczne… Zamontowano nawet specjalny gramofon, by było je sły‑chać jeszcze lepiej. Przechodząc przez wnętrze góry, dochodzimy do drugiej, trochę niżej położonej platformy widokowej. Na chwilę wyszło słońce i ukazało baśniowy widok na szczyty Wysokich Taurów. Robimy sobie zdjęcia — tym razem już własnym sumptem — i wraca‑my do środka góry.
Wejście od tej strony oblepione jest ostrzeżeniami, by iść bardzo wolno i uważać na serce. Ani przez mo‑ment nie myślałam, żeby je potrakto‑wać serio! Jak prawie każdy młody, zdrowy i bezmyślny człowiek uwa‑żałam, że dotyczą tylko ludzi w po‑deszłym wieku... Po kilku metrach dziarskiego marszu już wiem, że by‑łam w błędzie. Czuję się, jakbym
styl
życ
ia
miała zaraz zemdleć. Patrzę na ko‑legów z prawej: same blade twarze! Z lewej — nie lepiej. W dobrej formie jest tylko nasza przewodniczka. Pod pozorem oglądania z wielką uwagą dziury w ziemi, w której podobno można zobaczyć Afrykę, postana‑wiamy trochę zwolnić i odpocząć. Na szczęście po kilku minutach wszystko wraca do normy i możemy dalej udawać, że choroba wysokoś‑ciowa to nic takiego.
Ale nie samymi widokami człowiek żyje. Liczy się też obiad. Szczególnie taki, który jemy na wysokości 3000 m! Restauracja oprócz wyjątko‑wych widoków oferuje także cie‑kawe dania. To prawdziwa duma Ziemi Salzburskiej. Pracują tu tylko najlepsi. Raz w miesiącu zapraszani są najbardziej znani austriaccy kucharze. Z uwagą przyglądam się zamówionym
krewetkom. Szef kuchni zapew‑niał mnie, że są świeże i przy‑wożone codziennie. Sugestię, jakoby miały być mrożone, uznał za osobistą obelgę. By zjeść obiad i napić się np. grzane‑go wina w takiej restauracji, trzeba mieć przygotowane ponad 20 euro. Ale w końcu nie co dzień człowiek ma szansę zjeść świeże krewetki na szczy‑cie lodowca!
40
41
styl
życ
ia
Lody o smaku zielonej herbaty
Na odwiedziny w dwóch naj-większych chińskich miastach wybieram połowę października. Nie jest to moja pierwsza wizyta w Chi-nach; kilka lat temu miałam okazję zobaczyć, jak żyje się w południowej części Państwa Środka — w Kantonie i Hong-kongu. Wtedy była to jednak służbowa podróż zorganizowana, tym razem dłuż-sze samodzielne wakacje.
notatki z podróży do Chinst
yl ż
ycia
Katarzyna wilk
42
43
styl
życ
iaPaździernik wydaje się najodpowiedniejszy na wyjazd do tego kra‑ju, bo w stolicy mija już
fala upałów, które latem się‑gają nawet 40°C, mija takża fala deszczy, a i wszędobylski smog nie jest już tak do‑kuczliwy. Międzylądowanie w Moskwie i kilkugodzinne oczekiwanie na lotnisku Szeremietiewo pozwalają na łagodne wprowadzenie w rzeczywistość zgoła in‑ną od naszej, europejskiej. Powoli dochodzi do mnie, że muszę zacząć zapominać o stałym dostępie do sieci, bankomatach na każdym kroku czy możliwości dogada‑nia się z każdym po angielsku. Poza tym znika gdzieś euro‑pejska — sztuczna, bo sztucz‑na, ale nasza — uprzejmość.
Najpierw decyduję się od‑wiedzić Pekin, na koniec
zostawiam Szanghaj, licząc po cichu na to, że po nudna‑wej stolicy czeka mnie pełne wrażeń nadmorskie miasto. Z perspektywy czasu wiem już na pewno, że moje serce zostało w urokliwym, tajem‑niczym i wiekowym Pekinie, a Szanghaj wydał się niestety kopią europejskich i amery‑kańskich metropolii, gdzie wśród wieżowców i wielkich domów handlowych częściej usłyszeć można angielski niż chiński. Nawet szanghajskie stare miasto, choć zachwyca niezwykłym, oryginalnym stylem architektonicznym, sprawia jednak wrażenie de‑koracji filmowej wybudowanej dla tabunów cisnących się tam turystów, a słynny Bund (z postkolonialną zabudową i panoramą supernowo‑czesnych drapaczy chmur) po kilku spacerach wzdłuż — zaczyna nużyć.
re
kl
am
a
Pierwsze kroki zaraz po przyjeździe do stolicy kieruję do najbliższych hutongów — są to stare, sięgające kilkuset lat zabudowania, zamiesz‑kiwane do dziś przez uboższych mieszkańców Pekinu. Choć burzo‑no je masowo przed Igrzyskami Olimpijskimi w 2008 r., udało się oca‑lić prawie 3600 i te są dziś jedynym świadectwem życia codziennego
fot. Katarzyna Wilk
w dawnych dynastycznych czasach, gdy przez Pekin zamiast kilkudzie‑sięciu milionów samochodów prze‑jeżdżały setki tysięcy rowerów. W hu‑tongach tętni życie, kwitnie handel uliczny, a prosto z licznych, rozsta‑wionych wszędzie grillów zjeść moż‑na najdziwniejsze i spotykane tylko w Azji potrawy — stuletnie jaja, jag‑nięce jądra, skorpiony, rozgwiazdy.
styl
życ
ia
44
45
styl
życ
ia re
kl
am
a
Patrząc na asortyment przy‑ulicznych straganów, ma się wrażenie, że Chińczycy są w stanie zjeść wszystko. Najoryginalniejszy smak, jaki zapamiętam na długo, to smak lodów z zielonej her‑baty (lub — w innej wersji — jaśminowej). Zielona herbata nieodłącznie kojarzy się z Dalekim Wschodem, a jej zdrowotne właściwości znane są powszechnie. Połączenie przyjemnego z pożytecznym wydaje się więc smakiem doskonałym, esencją Azji.
Jedyny mankament jesien‑nego terminu to fakt, że słoń‑ce zachodzi już o 17.00, tak że czasu na zwiedzanie nie ma wiele. Choć trzeba pamiętać, że to jednak wciąż komunistyczny kraj i godziny zwiedzania najważniejszych zabytków i świątyń są nie‑malże takie same jak godzi‑ny pracy urzędów (czasem zamyka się je o 16.00 lub nawet 15.00), więc zwiedza‑nie dobrze zacząć bladym świtem. W Pekinie warto zobaczyć wszystko — kilka cudownej urody świątyń buddyjskich, konfucjańskich i taoistycznych, do któ‑rych z daleka prowadzi zapach palonych kadzideł, Zakazane Miasto — daw‑ną siedzibę cesarzy, która zachwyca ogromem, prze‑pychem, ale jednocześnie (co charakterystyczne dla kultury Dalekiego Wschodu) minimalizmem formal‑nym. Jeden dzień warto poświęcić na wycieczkę na Wielki Mur Chiński. Choć do zwiedzania dostępne są tylko nieduże fragmenty tego kolosa (to ponoć je‑dyna budowla, jaką widać z kosmosu), i tak czeka nas kilkugodzinny spacer, a na‑wet miejscami wspinaczka stromym zboczem, ponieważ mur usytuowany jest w dość wysokich górach.
Plusem wczesnych zmierzchów jest natomiast możliwość doświadczenia
nocnego życia, którym tętnią obydwa miasta. Szanghaj w sposób oczy‑wisty i dość wyzywający, Pekin dyskretnie i dla wta‑jemniczonych. Jako że mo‑im przewodnikiem po noc‑nym Pekinie jest mój polski przyjaciel, który od kilku lat tam pracuje i mieszka, udało mi się trafić do miejsc, o jakich nie piszą przewod‑niki, np. na kostiumową im‑prezę w salonie fryzjerskim czy do niezwykle pomysło‑wo przekształconego w bar sklepu monopolowego, gdzie po niewygórowanych cenach można brać z półek, co dusza zapragnie.
Chiny są wielkie, więc nic dziwnego, że stały się potentatem w dziedzinie transportu. Ja decyduję się na piesze wędrówki zarówno po Pekinie (mimo smogu), jak i po Szanghaju — choć doświadczenie jazdy metrem w godzinach szczytu na naj‑bardziej obleganych liniach to nie lada przeżycie. Tanim transportem, szczególnie w nocy, okazują się wszech‑obecne taksówki. Ogromne wrażenie robi podróż po‑ciągiem między Pekinem a Szanghajem. Niemal 2000 km pokonuję w pięć godzin w komfortowych warunkach. Wisienką na ko‑munikacyjnym torcie jest jednak magnetyczna kolejka Maglev, która nie dotykając ziemi, z prędkością 430 km/h zawozi mnie na szanghajskie lotnisko w 6 minut.
Chiny to kraj dziwny, pełen skrajności — w kulturze, w architekturze, nawet w sposobie bycia samych Chińczyków, nienależących do nacji najłatwiejszych w obyciu. I choć wielu z nas ten kraj kojarzy się ostatnio z zalewem tandety z metką „made in China“, warto tam pojechać, by poszukać śladów cywilizacji, która zachwycała przez kilka tysięcy lat.
46
styl
życ
ia
p
Jeśli nie widać problemu,
Chińskie przysłowie mówi: najpierw człowiek sięga po kieliszek, potem kieliszek sięga po kie-
liszek, a potem kieliszek sięga po człowieka. Chińskie przysłowie jest bardzo uniwersalne — nie konkretyzuje
w żaden sposób swojego bohatera. Chińskie przysłowie jest demokratyczne jak sam alkoholizm — nie zważa na stereo-
typy. W przeciwieństwie do samych alkoholików
i społeczeństwa, w jakim przyszło im żyć.
to nie znaczy, że go nie ma
jak sądzimy, że jest
Stwierdzenie, że zgodnie z po‑wszechnie podzielanym przez Polaków (i nie tylko) stereo‑typem alkoholik to zwykle brud‑ny i obszarpany mężczyzna pijący trunki wątpliwej jakości pod sklepem, jest właściwie truizmem. O osobie uzależ‑nionej myślimy w kontekście modelu 3K — to ktoś, kto utracił kontrolę, kontynuuje przyjmowanie substancji mi‑mo nieprzyjemnych skutków i odczuwa kompulsję jej zaży‑wania. Te kryteria z pewnością
odpowiadają temu, co zwy‑kle myślimy o alkoholikach. Natomiast osoby, które nie wpasowują się w ten wzór, mo‑gą odetchnąć z ulgą. Są bez‑pieczne. Czy aby na pewno?
Jak jest
Stany Zjednoczone. National Institute on Alcoholic Abuse and Alcoholism przeprowa‑dza w 2007 r. badanie nad osobami mającymi problem z alkoholem. Wyniki pozwalają wyróżnić pięć podtypów alko‑holików: 32% stanowią „młodzi
dorośli”, 21% — „młodzi an‑tyspołeczni”, 19% — osoby w średnim wieku cierpiące na zaburzenia psychiczne, a 20% — „wysokofunkcjonują‑cy”, czyli dobrze wykształceni ludzie, którzy mają rodzinę i dobrą pracę. Jedynie 9% stanowią niskofunkcjonujący alkoholicy cierpiący na ciężkie, chroniczne uzależnienie — od‑powiadający naszemu stereo‑typowemu wyobrażeniu.
Polska. Z badań przepro‑wadzonych przez Centrum Badania Opinii Społecznej
Magda łoMnicka
psychologia
47
styl
życ
ia
p Jest groźna, bo coraz trudniej podtrzymywać iluzję bezpie‑czeństwa, wmawiając sobie, że alkoholizm to domena ludzi żyjących na marginesie społecznym.
Kampania Alcosfery powstała właśnie po to, by zmienić spo‑sób postrzegania problemu alkoholowego i stereotypowe‑go obrazu alkoholika w naszym społeczeństwie. Jednym z jej głównych celów jest pokazanie, że osoby cieszące się powa‑żaniem, osiągające sukcesy zawodowe i utrzymujące ze‑wnętrzną fasadę swojego życia (czyli wysokofunkcjonujący alkoholicy, HFA — z ang. high--functioning alcoholics) bardzo często mają problem z uzależ‑nieniem. Niestety, mechanizmy zaprzeczenia, pozorna kontrola nad sytuacją i rozbieżność mię‑dzy HFA a wizerunkiem stereo‑typowego alkoholika sprawiają, że ich picie jest bagatelizowane i takie osoby rzadko zgłaszają się po pomoc.
Akcję otwiera wydanie książ‑ki Caroline Knapp Picie. Opowieść o miłości, w której utalentowana amerykańska pi‑sarka, dziennikarka i poblicyst‑ka opisała swój trwający 20 lat związek z alkoholem. AlcoSfery nie są jednak pierwszą próbą
zwrócenia uwagi na problem wysokofunkcjonujących al‑koholików. W tym kontekście warto przypomnieć chociażby książkę Understanding the High-Functioning Alcoholic (Zrozumieć wysokofunkcjonu-jącego alkoholika) autorstwa Sarah Allen Benton — psy‑cholożki, która przez wiele lat prowadziła podwójne życie: jedno pełne sukcesów zawo‑dowych, drugie — wypełnione alkoholem.
dlaczego warto o tym mówić
Nie istnieje prosty sposób na osiągnięcie celów kampanii AlcoSfery. Wszak mamy do dys‑pozycji wiele mechanizmów psychologicznych służących zaprzeczaniu myślom niebez‑piecznym dla naszego obrazu siebie. Wysokofunkcjonujący alkoholicy, ich otoczenie i całe społeczeństwo stosuje je nie‑ustannie z większym lub mniej‑szym powodzeniem — także po to, by utwierdzać się w prze‑konaniu, że problem alkoholi‑zmu pozostaje odległy. Zmiana takiego sposobu myślenia nie będzie prosta, ale im bardziej utrudnimy podtrzymywanie złu‑dzeń dotyczących alkoholizmu, tym większą pomoc okażemy uzależnionym osobom.
Jak piją Polacy?Aż 85,5% dorosłych Polaków przyznaje się do picia alkoholu. Najwięcej piją ludzie młodzi, w grupie wieko‑wej 18—24 lata tylko 2% respondentów stwierdzi‑ło, że nie pije alkoholu. Liczba osób pijących zmienia się w zależności od miejsca zamiesz‑kania — najwięcej jest ich w dużych miastach, powyżej 500 tys. miesz‑kańców (89%).
Polacy najczęściej piją al‑kohol w domu (70%) bądź u znajomych (25%), z czego zdecydowana większość pije w towarzystwie: przy‑jaciół, znajomych (52%), małżonków lub partnerów (29%). Jednakże co czwarta osoba przyznaje się do pi‑cia w samotności.
Większość Polaków pije alkohol, by się zrelak‑sować i odstresować (68%), a co piąty Polak
sięga po alkohol zachęcany do picia przez znajomych i przyjaciół.
Według wyników sondażo‑wych problem z ryzykowną konsumpcją alkoholu w Polsce ma 13% mężczyzn i 1% kobiet. Ryzykowna konsumpcja alkoholu to we‑dług norm WHO więcej niż 16 standardowych jedno‑stek alkoholu spożytych w tygodniu przez kobietę i 21 — przez mężczyzn.
(Dane pocho‑dzą z sondażu TNS OBOP przeprowadzo‑nego w pierw‑szym kwartale 2012 r. na zle‑cenie Związku Pracodawców Polski Przemysł Spirytusowy).
w 2010 r. wynika, że w ciągu ostatnich lat zmienił się obraz osoby pijącej. Wzrasta liczba ludzi wykształconych, którzy mają dobrą pracę, mieszkają w wielkim mieście — i zmagają się z problemem alkoholowym. Przykładowo wśród uzależnio‑nych Polek spotykamy najczęś‑ciej kobiety pracujące na śred‑nim stanowisku menedżerskim.
Informacje przytoczone powy‑żej mogą zrodzić lekką konster‑nację. Ale nic więcej. Właściwie co z tego, że stereotyp się my‑li? W końcu jego definicyjnym elementem jest uproszczenie obrazu rzeczywistości. Po pro‑stu kolejny raz w nieuzasadnio‑ny sposób uogólniamy obraz 9% alkoholików na ich całą po‑pulację. Do której, na szczęście, z pewnością nie należymy. Bez wątpienia nie mamy powodów do niepokoju. W takim razie o co ta cała afera?
By pozbyć się złudzeń
Ostatnio w mediach zrobiło się niebezpiecznie głośno o akcji AlcoSfery. Picie w biznesklasie. Dlaczego i dla kogo niebez‑piecznie? Kampania stanowi zagrożenie dla osób, które myślą, że skoro radzą sobie w życiu, to problem uzależnie‑nia od alkoholu ich nie dotyczy.
48
Herrera na Krupówkach
Podobno fascynacja Caroliną Herrerą zaczęła się u Pani wcale nie od kolekcji dla kobiet, lecz po tym, jak Pani mąż założył garnitur tej marki na własny ślub…
To fakt. Mój teść kupił mężo‑wi na ślub garnitur właśnie od Caroliny Herrery i muszę przyznać, że mąż wyglądał w nim olśniewająco. Kiedy zaczęłam częściej odwiedzać salony tej marki, zrozumiałam, jak wyjątkowe są zarówno kroje, jak i kolory używa‑ne przez Carolinę Herrerę. Zafascynowały mnie nie tylko ubrania, ale także dodatki, wyjątkowe torebki w kolorach czerwieni i turkusu czy choćby męskie czerwone mokasyny. Marka CH Carolina Herrera niesie z sobą elegancję i niewymuszony szyk. Styl jest dopasowany do każ‑dej chwili i okazji. Pozwala
na wyrażanie własnego, indy‑widualnego stylu.
Myślę, że nie bez znaczenia są historia i osiągnięcia tej projektantki. W USA Carolina Herrera zasłynęła jako je‑dyna stylistka tworząca dla Jackie Kennedy Onassis przez 12 ostatnich lat jej życia. Tak naprawdę sławę zdobyła po zaprojektowaniu sukni ślubnej dla Caroline Kennedy w 1986 r. Ubiera też tak znane osoby, jak Renée Zellweger i pierwsza dama Laura Bush.
Jestem przekonana, że dzięki ubraniom i dodatkom Caroliny Herrery każda kobieta może poczuć się wyjątkowa i pewna siebie.
Pierwszy butik CH Carolina Herrera w Polsce powstał w Warszawie. Kolejny otworzyła
Bernadetta Bachleda-curuś w grupie inwestycyj‑nej Bachleda Grupa
Inwestycyjna odpowia‑da m.in. za wprowadza‑
nie na polski rynek uzna‑nych marek modowych,
począwszy do tworzenia biznesplanów, przez
umowy masterfran‑czyzowe, po analizy
konkurencji. Odpowiada też w BGI za nadzór nad public relations,
organizowanie wydarzeń prasowych i akcji pro‑
mocyjnych. Założycielem firmy Bachleda Grupa
Inwestycyjna jest Adam Bachleda‑Curuś.
ROZMAWIAŁ: jaroSław knaP
Pani w Zakopanem. Czemu nie wybrała Pani np. Krakowa?
Mieszkamy z mężem w Zakopanem, więc ta decyzja była naturalna. Zakopane jest znanym kurortem, a Fashion Street Krupówki 29 to miej‑sce, które stało się aleją z ekskluzywnymi markami, tak jak to się dzieje w świa‑towych kurortach. Zgodnie z zasadami obowiązującymi w CH Carolina Herrera butiki tej marki nie mogą znajdować się galeriach handlowych, a w Krakowie, przykro to przy‑znać, pomimo sprzyjających okoliczności niestety nie ma dotychczas ulicy, na któ‑rej ulokowałaby się większa liczba ekskluzywnych marek. Na Fashion Street Krupówki 29 było już kilkanaście brandów, ale brakowało sklepu, w któ‑rym można kupić coś tak wy‑jątkowego, jak projekty CH
�Butik CH Ca‑rolina Herrera w Zakopa‑nem, Fashion Street Kru‑pówki 29 i Warszawa ul. Mysia 5
styl
życ
ia
49
styl
życ
iaCaroliny Herrery. To unikatowy salon, bo można w nim zna‑leźć różne przedmioty i akce‑soria — poczynając od kasku na narty, po wytworną suknię i dodatki, aż po świecę na ro‑mantyczną kolację.
Butik CHCK w Zakopanem jest jednak trochę inny niż w Warszawie.
Urodziła się Pani w USA i praktycznie przeprowadzi-ła do Polski sześć lat temu. Carolina Herrera nie była jednak pierwszą marką, która wprowa-dzili Państwo do Polski.
Przeprowadziliśmy się z mę‑żem sześć lat temu i zaczęli‑śmy współtworzyć rodzinną firmę wraz z teściem i braćmi
Na całym świecie sklepy tej marki mają podobny design. Jest on tworzony i implementowany przez pro‑jektantów firmy CH Carolina Herrera. To, co wyróżnia salon w Zakopanem, to z pew‑nością otwarta przestrzeń i — ze względu na lokaliza‑cję — większa ilość asorty‑mentu zimowego. Ale oczywiś‑cie, jak w każdym salonie tej marki, można zamówić dowol‑ny inny odcień i rozmiar wybra‑nej rzeczy, a my sprowadzimy ją specjalnie — co wydaje się istotne, w cenie takiej sa‑mej jak w USA czy Hiszpanii. I to w ciągu kilkunastu dni. W salonie CH Carolina Herrera wszędzie widać dbałość o de‑tale, ale także o to, by klienci poczuli się trochę jak w przy‑tulnym domu. To ma być miejsce, gdzie można delek‑tować się chwilą i wyjątkowym stylem życia.
męża. Dla mnie osobiście sam początek nie był zbyt łatwy, bo przenieśliśmy się do Polski, kiedy byłam w szóstym mie‑siącu ciąży. Odwiedzając wcześniej ojczyznę, za‑uważyłam, że na naszym lokalnym rynku brakuje wielu produktów znanych i cenio‑nych w Ameryce. Pierwszą sprowadzoną przez nas marką był Carmex — bardzo znana i uznana na świecie linia produktów do pielęgna‑cji m.in. ust i dłoni. W Polsce, co bardzo mnie zaskoczyło, jeszcze kilka lat temu produkty Carmeksu były praktycznie nie do kupienia. To była tak na‑prawdę pierwsza marka, którą na szeroką skalę wprowadzi‑liśmy do drogerii i sklepów kosmetycznych w całym kraju. Potem przyszedł czas na CH Carolina Herrera oraz wyjąt‑kowe amerykańskie precle Auntie Anne’s. Najnowszym
produktem jest modowa mar‑ka Purificación Garcia.
Państwa firma to przedsię-wzięcie rodzinne, podobnie jak CHCH, Carmex, a także Purificación Garcia. To chyba nie przypadek?
Jako grupa inwestycyjna uwa‑żamy, że firmy rodzinne niosą
z sobą szczególne przesłanie, i cieszymy się, że udaje się nam akurat z takimi firmami współpracować. Te warto‑ści cenimy także u siebie, czyli w BGI. Marka Purificación Garcia powstała w północ‑nej Hiszpanii. Znana jest nie tylko w południowej Europie i Stanach Zjednoczonych, ale także Meksyku czy Chile. Mam nadzieję, że teraz zdobę‑dzie serca Polaków.
� �Bernadetta Bachleda‑Curuś z Ca‑roliną Herrera Baez i mężem Andrzejem
50
zdro
wie
i ur
oda
kultowe perfumy
Fenomen perfum, które z jednej strony przeszły już do historii, a z drugiej niezmiennie biją rekordy popularności i wciąż
pozostają atrakcyjne, to złożony temat. W grę wchodzą bowiem nie tylko kwestie estetyczne, ale także kulturowe, społeczne i, co oczy‑wiste, ekonomiczne. Wydaje się, że głównym atrybutem tak zwanych
„kultowych perfum” jest ich pionier‑skość — przy ich udziale powstawał rynek perfumeryjny, one tworzyły zapachowy kanon i wytyczały nowe trendy. To nieoceniona przewaga nad ich następcami.
Proponowana tutaj lista ponadcza‑sowych zapachów zawiera jedynie te, które już dawno przeszły pomyślnie próbę czasu, na stałe wpisując się w perfumeryjny kanon. Kolejne kilka lat pokaże, czy dołączą do nich tak popularne obecnie „jabłuszka” (jedno niczym słodki ulepek od Lolity Lempickiej, drugie bardziej rześkie od Donny Karan), Light Blue D&G czy męskie „Fahrenheity” Diora.
Są klasą samą w sobie. Fascynują długą hi-storią, rozpoznawalnym fl akonem i zapachem nie do podrobienia. Pachną nimi kolejne pokolenia kobiet, a grands nez nie szczędzą im uznania, choć wyraźnie czuć, że w większości są to perfumy starszej generacji. Oto wybór kultowych zapachów.
Marta PrZĄdo
Chanel no 5, Coco Chanel
Panuje powszechna opinia, że świat perfumiarstwa dzieli się na dwa okresy — przed pojawieniem się na ryn‑ku chanelowskiej „piątki” (co nastąpiło w 1921 r.) i po nim. Na czym polega jej przełomowość? Po pierwsze, są to perfumy, które nie pachną tylko różą lub tylko jaśmi‑nem, ale stanowią złożoną kompozycję. Po drugie, w ich formule pojawiła się duża ilość aldehydów, czyli składni‑ków syntetycznych. Po trzecie, Coco, będąca pomysło‑dawczynią zapachu (twórcą był Ernest Beaux, a więk‑szościowym właścicielem — konsorcjum Wertheimerów), świadomie wykreowała perfumy, korzystając z chwytów, które dziś określilibyśmy wspólnym mianem kampanii reklamowej. Bez wątpienia zapach Chanel No 5 dał po‑czątek współczesnemu perfumiarstwu.
kultowe kultowe perfumyperfumy
Lempickiej, drugie bardziej rześkie Lempickiej, drugie bardziej rześkie od Donny Karan), Light Blue D&G czy męskie „Fahrenheity” Diora.
Chanel no
Panuje powszechna opinia, że świat perfumiarstwa dzieli się na dwa okresy — przed pojawieniem się na ryn‑ku chanelowskiej „piątki” (co nastąpiło w 1921 r.) i po nim. Na czym polega jej przełomowość? Po pierwsze, są to perfumy, które nie pachną tylko różą lub tylko jaśmi‑nem, ale stanowią złożoną kompozycję. Po drugie, w ich formule pojawiła się duża ilość aldehydów, czyli składni‑ków syntetycznych. Po trzecie, Coco, będąca pomysło‑dawczynią zapachu (twórcą był Ernest Beaux, a więk‑szościowym właścicielem — konsorcjum Wertheimerów), świadomie wykreowała perfumy, korzystając z chwytów, które dziś określilibyśmy wspólnym mianem kampanii reklamowej. Bez wątpienia zapach Chanel Nczątek współczesnemu perfumiarstwu.
51
zdro
wie
i ur
oda
Shalimar, Guerlain
Najzwięźlejszy opis tych perfum to: hołd dla Orientu. Fascynacja Europejczyków Dalekim Wschodem owocowała zmianami w kulturze, licznymi dziełami sztuki, bogatą literaturą, a także nowym kierunkiem w perfumiar‑stwie. Odkryto i szybko zaakceptowano całkiem nowy rodzaj perfum — cięż‑kich i wyrazistych, powstających z mieszanki kadzideł, przypraw i słodkiej wanilii. Zapach powstał w 1925 r. (jako pierwszy tego typu) dzięki samemu Jacques’owi Guerlainowi, a inspiracją była „orientalna miłość” między cesa‑rzem Szahdżahanem a piękną Mumtaz Mahal, którzy często przechadzali się po ogrodach Szalimar. Po śmierci żony Szachdżahan wybudował ku jej czci pomnik — znany wszystkim… Tadż Mahal.po ogrodach Szalimar. Po śmierci żony Szachdżahan wybudował ku jej czci po ogrodach Szalimar. Po śmierci żony Szachdżahan wybudował ku jej czci pomnik — znany wszystkim… Tadż Mahal.
Joy, Jean patou
W przypadku tych perfum statystyki są na‑prawdę imponujące. Joy z założenia miał być (i był) najdroższym zapachem dostępnym na rynku. Mimo to uplasował się na drugim miejscu pośród najczęściej kupowanych per‑fum — zaraz po Chanel No 5. Jego kwiatowa kompozycja składa się m.in. z 336 róż i 10 600 kwiatów jaśminu. Na jeden flakonik, rzecz jas‑na. Ryzykowna reklama Joy jako najdroższych perfum na świecie okazała się strzałem w dzie‑siątkę — choć premiera odbyła się w 1930 r., a więc w samym środku wielkiego kryzysu, buteleczki cennej woni w mgnieniu oka zni‑
kały z drogeryjnych półek, a dom mody Jeana Patou utrzymał się na powierzchni. Właśnie dzięki Joy.
opium, yves Saint laurent
Nie bez powodu zapach nosi „narkotyczną” nazwę. Dla właściciela domu mody ySL jest on wspomnieniem podróży do Japonii, gdzie w prezencie otrzymał inro — małe pudełeczko wykonane z cennego drewna, z kilkoma
„szufladkami”, w których suszy się liście opium (i nie tylko — pudeł‑ko może także służyć za prze‑nośną apteczkę). Pierwszy flakon Opium (z 1977 r.) przy‑pomina kształtem inro; model ulegał przez lata modyfika‑cjom. Te perfumy są istnym kadzidlanym szałem, który nie każdy jest w stanie znieść. Najważniejsze składniki to goź‑dziki, kolendra, pieprz, kardamon, cynamon i mirt.
Classique, Jean paul Gaultier
Zdecydowanie najbardziej znany perfu‑meryjny duet damsko‑męski. Pierwsza pojawiła się Ona, w 1993 roku, ale już trzy lata później na drogeryjnych półkach zagościł On. I tak już zostało. Oboje cieszą się niesłabnącą popularnością, bo jak sama nazwa wskazuje, są classiques (choć początkowo perfumy nazywały się JPGaultier). Ich twórca, projektant Jean Paul Gaultier, niemal co roku wprowadza na rynek limitowane edycje (letnie, „miłosne”, jesienno‑zimowe, złote…), warto jednak pozostać przy pierwszej wersji, która wyjątkowo koja‑rzy się z kobiecym buduarem i „pudrowym” zapachem (mowa o zapachu dla kobiet). Ogromną rolę w sukcesie tych perfum odegrały flakony, mające kształty damskiego i męskiego torsu. Już one same zasługują na miano kultowych.
52
zdro
wie
i ur
oda CK One, Calvin Klein
Tak kontrowersyjne perfumy mogły powstać tylko w latach 90. XX wieku i pod sztan‑darem Calvina Kleina — projektanta minimalistycznego (dowodem jest sam flakon CK One w formie prostokątnej butelki z metalową nakrętką), a zarazem prowokujące‑go. Zapach jest pierwszym „uniseksem” w historii, skierowanym zarówno do kobiet, jak i mężczyzn — co śmiało można uznać za wytyczenie kolejnej, nieznanej dotąd ścieżki w perfumiarstwie. Składniki i ich proporcje dobrano w taki sposób, by została zachowana równowaga między tym, co męskie a tym, co damskie. W ten sposób powstały perfumy uniwersalne.
acqua di gio, giorgio armani
Jeden z najczęściej wybieranych zapachów w ciągu ostatnich kilkunastu lat (powstał w 1995 r.). Skąd bierze się jego fenomen? Najpewniej z pewnej układ‑ności — ma w sobie świeże i łagodne nuty, które przykuwają uwagę wielu osób.
Choć wielbiciele cięższych, orientalnych zapachów raczej nie ulegną magii morskiego „świeżaka”. Niektórzy określają go nawet mianem… ogórka (i chyba mają trochę racji). Acqua di Gio to kolejny owoc wspomnień po podróży. Tym razem nieco bliższej, bo na włoską wy‑spę Pantelleria. W zamyśle Giorgia Armaniego było stworzenie perfum,
które oddadzą klimat leniwego wypoczynku i beztroskiej wolności.
Dzisiaj — jedna z legend PRL‑u, kiedyś — klasa, szczyt luksusu i obiekt pożądania wielu kobiet. Niestety, tylko nieliczne mogły zaopatrzyć się w buteleczkę z szafirowe‑go szkła, dostępną jedynie w Peweksach. Pani Walewska pojawiła się w 1971 r. i od razu zdobyła liczne grono fanek, które pozostało jej wierne aż do dziś. Sam za‑pach, trzeba to przyznać, raczej odstrasza — dosłowne
połączenie róży, jaśminu, konwalii i neutralnych aldehy‑dów nie brzmi (i nie pachnie) zbyt zachęcająco. Jednak w tym przypadku nie liczy się wartość olfaktoryczna, ale sentymentalna! Większość czytelników, czując ten zapach, mimowolnie uśmiechnie się i pomyśli o swojej mamie lub babci… A to jest ogromny sukces w perfume‑ryjnym świecie.
pani Walewska Classic, Miraculum
zdro
wie
i ur
oda
kosmetyczne premiery
oko rzeźbione minerałem
Różowy kwarc, ametyst, piryt, ma‑lachit, azuryt, nefryt … wszystkie te kamienie szlachetne mają hip‑notyzującą moc. Ich krystaliczna, a zarazem zmysłowa natura stała się punktem wyjściowym dla kreacji wiosennej kolekcji makijażu yves Saint Laurent. Paleta kolorów sku‑
piona w biżuteryjnym pudełeczku zawiera intensywne, paste‑
lowe odcienie zieleni, różu, fioletu i błękitu. To niesamo‑wite, tęczowe połączenie
pozwala stworzyć zarówno rockowy, jak i romantyczny,
paryski look.
Ekskluzywna technologia cieni Pure Chromatics gwarantuje wyjątkowy kolor pigmentów. Formuła opraco‑wana jest na bazie wody, bez użycia chemicznych rozpuszczalników, z wyższym niż dotąd stężeniem ma‑sy perłowej. Cienie są lekko kremowe i metaliczne.
Beauty Balm
Skóra naczyniowa jest bardzo wymagająca. Przy wyborze kosmetyków do tego typu cery dobrze dopilnować, aby były one przeznaczone do skóry wrażliwej, miały działa‑nie łagodzące i chroniły przed czynnikami drażniącymi. W ofercie Biodermy pojawiły się nowe produkty, które dzięki opatentowanemu kompleksowi Rosactiv® zapobiegają pojawianiu się zaczerwienienia oraz zmniejszają jego intensywność. Sensibio AR BB Cream to kosmetyk wielozadaniowy, zaspokajający liczne potrzeby pielęgnacyjne. Nie
tylko koi i zabezpiecza skórę przed szkodliwym promieniowa‑niem słonecznym, ale również doskonale nawilża, wyrównuje jej koloryt, zmniejsza widoczność porów, usuwa oznaki zmęczenia oraz delikatnie rozświetla. Idealnie sprawdza się jako baza pod makijaż, ale śmiało może też zastąpić podkład.
Ze względu na połączenie tak wielu właściwości, można śmia‑ło powiedzieć, że jest to kosmetyk na miarę xxI wieku.
kaMila
SZwagiel
piona w biżuteryjnym pudełeczku
efektowna objętość
Linia AND by Kemon zawiera starannie dobrane substancje czynne, przeciwutle‑niacze oraz filtry UV, które zapewniają od‑żywienie, ochronę i regenerację włosów.
Tonic Cream, ma przyjemną, kremową konsystencję i piękny zapach. Ułatwia ułożenie włosów, lekko unosi je u nasady, wyraźnie wygładza i nadaje naturalnego blasku. Produkt ten, przeznaczony również do używania w salonach fryzjerskich, po‑skramia niesforne kosmyki, kształtuje loki i napełnia je życiem, sprawiając, że stają się one miękkie i lekkie. Jego delikatna formuła nie obciąża włosów, nałożony zaraz po myciu ułatwia rozczesywanie. Efekt pogrubienia poszczególnych kosmyków widoczny jest gołym okiem.
Cream to kosmetyk wielozadaniowy, zaspokajający liczne potrzeby pielęgnacyjne. Nie tylko koi i zabezpiecza skórę przed szkodliwym promieniowa‑niem słonecznym, ale również doskonale nawilża, wyrównuje jej koloryt, zmniejsza widoczność porów, usuwa oznaki zmęczenia oraz delikatnie rozświetla. Idealnie sprawdza się jako baza pod makijaż, ale śmiało może też zastąpić podkład.
Ze względu na połączenie tak wielu właściwości, można śmia‑ło powiedzieć, że jest to kosmetyk na miarę
piona w biżuteryjnym pudełeczku zawiera intensywne, paste‑
lowe odcienie zieleni, różu, fioletu i błękitu. To niesamo‑wite, tęczowe połączenie
pozwala stworzyć zarówno rockowy, jak i romantyczny,
54
Koniec zimy to najlepszy czas na remanent w do-mowej kosmetyczce. Pączkujące na wiosnę
trendy przewidują powrót świeżości i koloru. Zszarzała po zimie cera wymaga,
nie tylko delikatnego wygładzenia, ale również rozświetlenia. Wybrane przez redakcję newsy
kosmetyczne sprzyjają wiosennym renowacjom, cieszą oko oraz wpływają
na ocieplenie kobiecych nastrojów.
uwodzicielska i smukła sylwetka na wyciągnięcie ręki!
Program SLIM EFFECT to kompletna linia kosmetyków i zabiegów marki DECLEOR, które mają na celu wspomaganie odchudzania oraz niwelowanie skutków tego procesu, takich jak wiotczenie skóry i spadek elastyczności. Wysoko skoncentrowane formuły pozwalają osiągnąć wyraźne, szybkie i trwałe
rezultaty. Olejki eteryczne regenerują i odbudowują skórę, eliminują nadmiar tkanki tłuszczowej oraz wody, co przyczynia się do szyb‑
kiej redukcji cellulitu, opuchnięć i obrzęków.
Program opiera się na opatentowanym połączeniu kilku skład‑ników aktywnych. Olejek eteryczny z grejpfruta i majeranek poprawiają mikrokrążenie, w wyniku czego skóra jest lepiej
ukrwiona i odżywiona, wszelkie toksyny zostają usunięte. Olejek Elemi (otrzymywany z naturalnej żywicy kanarecznika) nadaje skórze niezwykłą jędrność i elastyczność. Trawa cytrynowa i ole‑jek eteryczny z geranium tonizują, zmniejszają widoczność skórki pomarańczowej i dodają blasku. Kofeina i ekskluzywny składnik LipoComplex mają silne właściwości wyszczuplające.
Zabieg wysmuklający Slim Effect wykorzystuje doskonałe właś‑ciwości wyszczuplające i odżywcze z grejpfruta. Efekt? Jędrna, gładka, idealnie odżywiona i ukształtowana sylwetka.
Produkty do pielęgnacji domowej:• Aromesencja SLIM EFFECT (stosujemy codziennie rano po prysznicu jako serum do masażu),• Emulsja wyszczuplająca SLIM EFFECT (stosujemy rano na skórę, w którą uprzednio wmasowaliśmy Aromesencję),• Balsam wyszczuplający SLIM EFFECT (stosujemy wieczo‑rem wykonując specjalny masaż Decleor).
Produkty oraz zabiegi dostępne
w Perfumerii i Instytucie Piękna TIGERANDBEAR,
ul. Szpitalna 34.
www.tigerandbear.pl tel. 12 433 38 93 lub 12 421 74 02
Nowa odsłona
ul.Grodzka 9 Kraków, 31-006 tel. 0048 723 433 031, 0048 666 143 297
WWW.GRODZKA9.PL
56
zdro
wie
i ur
oda
Zapraszamy do lektury kolejnego artykułu z cyklu tworzone-go wspólnie z portalem stylemiasta.pl i znanymi w społeczno-
ści YouTube vlogerkami. Tym razem Monika Wróblewska (F oodDrugAndCosmetics) odczytuje dla nas
skład kosmetyków.
zdro
wie
i ur
oda
Monika wrÓBlewSka
nie kupuj kota w workuczyli jak czytać skład kosmetyków
Zdarza się, że kupujemy kos‑metyk, którego etykieta kusi nas cudotwórczym działa‑niem i bogactwem składni‑
ków. Po przetestowaniu okazuje się jednak, że cudownych efektów brak, a na dodatek pojawiają się nega‑tywne skutki stosowania preparatu. Jak się przed tym ustrzec? Bardzo prosto: zamiast kierować się hasłami reklamowymi, czytajmy skład intere‑sującego nas kosmetyku.
InCI, czyli Międzynarodowe nazewnictwo Składników Kosmetycznych
Każdy producent kosmetyczny zobo‑wiązany jest do precyzyjnego opisa‑nia składu produktu na opakowaniu bądź załączonej ulotce. Według zasad INCI stosuje się angielskie na‑zwy związków chemicznych i łaciń‑skie nazwy roślin. Producenci mają obowiązek nie tylko wypisać wszyst‑kie komponenty kosmetyku, ale też zrobić to w odpowiedniej kolejności: od największej do najmniejszej za‑wartości procentowej. Jeżeli zatem na pierwszym miejscu w składzie kosmetyku wyszczególniona jest
Aqua (woda), to wiemy, że jest jej w składzie najwięcej; jeśli olejek, to analogicznie: jego zawartość pro‑centowa w preparacie jest najwyższa. Możemy przyjąć, że pierwszy skład‑nik na liście to baza, na której został wyprodukowany kosmetyk. Jeżeli ja‑kieś substancje wy‑stępują w pro‑dukcie w ilości mniejszej niż 1%, wówczas producent wymienia je na koń‑cu składu w kolejności alfabetycz‑nej.
Im mniej, tym lepiej
Pamiętajmy: im krótsza lista składników, tym lepiej. Wyjątkiem są produkty bogate w składniki aktywne, ale to raczej rzadka sytuacja. Zazwyczaj listę sub‑stancji wydłużają różnego rodzaju alkohole, parabeny czy glikole, które zapychają pory i wysuszają skórę.
idealna kolejność składników
Na początku składu pojawia się najczęściej woda, olej lub alkohol. Najlepsza dla nas jest woda, bazą może być również olej, natomiast kosmetyku z alkoholem na pierw‑
szym miejscu powinniśmy się wystrzegać. Na drugiej pozycji
powinny znajdować się sub‑stancje aktywne, niestety zazwyczaj ich miejsce zajmują wypełniacze (emulgatory, parafina), które nie są dla nas ko‑rzystne. Trzecie miejsce w kolejności przysługuje wyciągom roślinnym — eks‑
traktom (np. Grape Seed Extract — ekstrakt z pestek wi‑
nogron), nawilżaczom (np. Shea Butter), antyoksydantom (np. wi‑
tamina C, Ascorbic Acid) oraz skład‑nikom łagodzącym (np. prowitamina B5, D-Panthenol). Na samym końcu powinny się znaleźć konserwanty i substancje zapachowe. Taka kolej‑ność składników w kosmetykach jest optymalna i zapewnia ich skuteczne działanie.
niebezpieczne składniki
Analizując zawartość danego kosmetyku, należy zwrócić uwagę, czy nie ma w nim składników niebezpiecznych. Przykładem może być SLS, czyli Sodium Lauryl Sulfate, bardzo często dodawany do szamponów. Ta substan‑cja dobrze się pieni, ale jed‑nocześnie mocno wysusza skórę. Wysuszają także niektóre alkohole (np. Alcohol Denat. czy Isopropyl Alcohol), dlatego lepiej się ich wystrze‑gać. Nie oznacza to jednak, iż należy odrzucać każdy kos‑metyk, który zawiera alkohol. Gliceryna też jest alkoholem, a to całkiem dobry nawilżacz. Wśród odżywek do włosów dobre działanie wykazuje Cetyl Alcohol, który aktywuje składniki i ułatwia im wniknię‑cie w głąb włosa. Spośród stosowanych olejków trzeba uważać na olej parafinowy (występuje pod nazwami: Paraffin Oil, Paraffinum Liquidum, Petrolatum, Mineral Oil). Parafina tworzy bowiem nieprzepuszczalną barierę, uniemożliwiającą skórze oddychanie. W wyniku tego tworzą się bakterie beztleno‑we powodujące powstawanie niedoskonałości na skórze. Wybierajmy więc te kosmetyki, które zawierają olej migdało‑wy, orzechowy, roślinny lub ziołowy.
Musimy uważać również na substancje zapachowe, a właściwie na ich pozy‑cję w składzie. Dobrze,
jeśli występują na końcu. Jeżeli jednak najpierw wy‑szczególnione zostały sub‑stancje zapachowe, a dopie‑ro później składniki aktywne lub witaminy, to one nie będą już działać. W przypadku agresywnych substancji zapachowych producent zobowiązany jest podać ich nazwę. Osoby o skórze wraż‑liwej lub skłonnej do alergii powinny więc unikać produk‑tów, w których składzie za‑uważą jedną z następujących nazw: Limonene, Linalool, Citronella, Geraniol, Citral, Benzyl Benzoate, Eugenol.
Kolejne na liście mamy bar‑wniki, oznaczone w składzie jako CI, i numer oznaczający kolor barwnika, np. CI 4290. I znów: jeśli nie mamy prob‑lemów alergicznych, to taki barwnik jest do zaakceptowa‑nia, gdy występuje na końcu składu. Warto zapamiętać przedział barwników natural‑nych (a więc bezpiecznych dla skóry): CI 75100—CI 77947.
Podobnie jest z konserwanta‑mi. Występujące na końcu li‑sty nam nie zaszkodzą, ale je‑śli są wyżej, wówczas mogą wywoływać stany zapalne.
Analizując skład kosmetyku, musimy pamiętać, że każ‑da cera jest inna. Genialny składnik, sprawdzający się u innych, nam może nie tylko nie pomóc, ale i zaszkodzić. Starajmy się zatem tak dopa‑sować produkt, by odpowia‑dał potrzebom naszej skóry.
Dobre oleje i ich nazewni-ctwo w kosmetykach• z oliwki europejskiej — Olea Europaea Fruit Oil,• jojoba — Simmondsia Chinensis Seed Oil,• arganowy — Argania Spinosa Kernel Oil,• kokosowy — Cocos Nucifera Oil,• słonecznikowy — Helianthus Annuus Seed Oil,• z kiełków pszenicy — Triticum Vulgare Germ Extract,• z ziaren owsa — Avena Sativa Kernel Extract,• winogronowy — Vitis Vinifera Seed Oil.
zdro
wie
i ur
oda
Dr anna Grodecka, lekarz medycyny, pracuje
m.in. w Instytucie Medycyny Estetycznej
MEDestetis, ul. Odrowąża 18/1,
Kraków, tel. 12 430 54 09,
www.medestetis.pl
Botoks — jestem na to za młoda
Wielu kobietom wydaje się, że na in‑gerencję lekarza mają jeszcze czas. Myślą tak, kiedy mają lat 30, 40, cza‑sem nawet 50. A gdy wreszcie poja‑wiają się w gabinecie, to na następną wizytę przyprowadzają córki...
Tak naprawdę trudno określić mo‑ment, w którym pacjentka powinna zrobić botoks. Trzeba natomiast pamiętać o starym powiedzeniu, że lepiej zapobiegać, niż leczyć. To dotyczy także medycyny estetycz‑nej. Jeśli ktoś ma bardzo żywą mimi‑kę, to nietrudno przewidzieć, gdzie za kilka lat będzie miał głębokie zmarszczki. Potem, żeby je usunąć, trzeba będzie poświęcić znacznie więcej czasu i pieniędzy, niż gdyby regularnie osłabiać działanie „zbyt aktywnych”mięśni.
to przecież uzależnia!
Ani toksyna botulinowa, ani kwas hialuronowy, ani żaden inny preparat używany w gabinecie medycyny estetycznej nie mają właściwości uzależniających. Taką cechę ma coś innego — lustro. A właściwie nasz dobry wygląd. Jeśli po zabiegu, patrząc w lustro, widzimy gładką, napiętą skórę, brak zmarszczek czy przebarwień, to najprawdopo‑dobniej wrócimy do lekarza. Efekty
większości zabiegów przemijają z czasem i kiedy pacjent to dostrze‑ga, umawia się na następną wizytę. Ale na pewno nie jest gorzej, niż było wcześniej. Często mówię pacjent‑kom, że to jakby zatrzymać czas na kilka miesięcy czy rok. A regular‑nie powtarzane zabiegi pomagają zatrzymać czas na dłużej.
Powiększone usta wyglądają jak u karpia
Tak może być, ale... na wyraźne ży‑czenie pacjentki. Lekarz ma pełną kontrolę nad ilością podanego kwasu hialuronowego, bo ta właśnie sub‑stancja służy do powiększenia ust. Są pacjentki, które proszą o duże usta. U niektórych podanie nawet średniej ilości preparatu może nie wyglądać dobrze. Dlatego właśnie przeprowadzamy konsultacje lekar‑skie. Często proponuję rozłożenie zabiegu na dwa etapy albo po prostu dużo rozmawiam z pacjentką o jej życzeniach. Najczęściej jednak panie chcą powiększyć usta tak, żeby nie było to oczywiste. Albo po prostu je nawilżyć, żeby powróciły dawna objętość i napięcie czerwieni wargo‑wej. To naprawdę da się zrobić.
Po zabiegu trzeba wziąć wolne, bo wygląda się źle
Również to stwierdzenie praktycz‑nie możemy już zaliczyć do mitów.
Zostało bardzo niewiele zabiegów, po których rzeczywiście nie mamy ochoty wychodzić z domu przez jeden czy dwa dni. Można do nich zaliczyć głębokie złuszczanie czy tradycyjną mezoterapię igłową. Znakomita większość zabiegów nie ma wpływu na nasz wygląd następ‑nego dnia. Podanie toksyny zostawia ślady podobne do ukłuć komara, które znikają po 20 minutach. Kwas hialuronowy aplikujemy kaniulami, które nie powodują zasinień ani obrzęku. Nawet mezoterapię można przeprowadzić tak, by zminimalizo‑wać ryzyko śladów.
Ponadto dobry gabinet medycyny estetycznej zawsze ma w ofercie makijaż korygujący wykonany bez‑piecznymi kosmetykami.
ceny w gabinecie medycy-ny estetycznej są niewiary-godnie wysokie
Usługi medycyny estetycznej kosz‑tują więcej niż np. kosmetyczne, ale i efekty są znacznie bardziej widoczne i trwałe. Ponadto substan‑cje podawane przez lekarza muszą spełniać bardzo wyśrubowane normy dotyczące preparatów medycznych, a nie kosmetycznych. Ale zabiegi mają różne ceny i zawsze udaje się znaleźć coś, co ułatwi spełnienie życzeń pacjentki i nie zrujnuje jej portfela.
na temat medycynyestetycznej
58
na temat
5 mitów
1
2
3To dotyczy także medycyny estetycz‑3To dotyczy także medycyny estetycz‑nej. Jeśli ktoś ma bardzo żywą mimi‑
3nej. Jeśli ktoś ma bardzo żywą mimi‑
4czy przebarwień, to najprawdopo‑4czy przebarwień, to najprawdopo‑dobniej wrócimy do lekarza. Efekty 4dobniej wrócimy do lekarza. Efekty
5życzeniach. Najczęściej jednak panie 5życzeniach. Najczęściej jednak panie chcą powiększyć usta tak, żeby nie 5chcą powiększyć usta tak, żeby nie
Dbając o zęby dbamy o zdrowie całego organizmu.
Choroba odogniskowa - cichy zabójca.
Zakażenie odogniskowe to stan organizmu, w którym pojawiające się zaburzenia czynności mogą być skutkiem obecności ognisk zakaże-nia o charakterze bakteryjnym.Zakażenie odogniskowe ma znaczny wpływ na powstawanie wielu chorób ogólnych.Mechanizm powstawania odczynów zapalno-alergicznych w skórze, stawach, wsierdziu czy nerkach polega na tym, że wydostające się z ognisk zakażenia antygeny bakteryjne i tkankowe uczulają tkanki, wywołując odczyn zapalny, usposabiając do łatwiejszego zagnieżdża-nia się w nich bakterii.
Najważniejsze jednostki chorobowe, które mogą mieć związek z zę-bopochodnymi ogniskami pierwotnymi w jamie ustnej to: infekcyjne zapalenie wsierdzia, choroba wieńcowa, zawał serca, udar mózgu, zapalenie płuc, przewleka obturacyjna choroba płuc (zaostrzenie), osteoporoza, reumatoidalne zapalenie stawów, zapalenie nerek, ropień przerzutowy w kanale kręgowym, ropień mózgu. U kobiet zaobserwowano możliwość wystąpienia przedwczesnego porodu.
Choroby jamy ustnej mogą mieć związek z takimi
dolegliwościami jak :
• bóle głowy• uszkodzenia stawów• bóle zatok• nawracająca opryszczka• bezsenność• nadpobudliwość• stany podgorączkowe• bóle w klatce piersiowej• napady duszności• kołatanie serca• bóle mięśni• słabsza odporność, częste przeziębienia, anginy, • anemia
W jamie ustnej ogniskami zakażenia mogą być m.in.:
• zęby uprzednio leczone, szczególnie z nieprawidłowo wypełniony-mi kanałami zębów,• zęby z zapaleniami miazgi, ze zgorzelą miazgi i zapaleniem tkanek okołowierzchołkowych,• trudno wyrzynające się zęby,• zęby zatrzymane i dodatkowe,• stany zapalne dziąseł lub głębszych tkanek przyzębia, kieszonki patologiczne.
Diagnostyka ognisk zapalnych w jamie ustnej polega na:
• dokładnym wywiadzie • badaniu zewnątrzustnym• wykonaniu rentgenodiagnostyki ogólnej i szczegółowej
Postępowanie stomatologiczne w ramach leczenia choroby
odogniskowej polega na: • wykryciu ogniska pierwotnego w jamie ustnej • określeniu stopnia reaktywności ogniska zakaźnego (ustalenie wska-zań do antybiotykoterapii osłonowej)• likwidacji ogniska
W gabinetach Stomatologii Cichoń każdy pacjent rutynowo jest poddawany diagnostyce ognisk zapalnych. Należy pamiętać, że tylko usunięcie pierwotnego ogniska choroby zapalnej gwarantuje wyleczenie jej dolegliwości.
W celu przeprowadzenia diagnozy wystarczy umówić się na przegląd lub konsultację dzwoniąc do recepcji: 12 421 07 43 lub pisząc na: [email protected].
STOMATOLOGIA CICHOŃ ul. Lelewela 13, 30-108 Kraków
www.stomatologiacichon.plwww.implantologiacichon.pl
6060
Misia kitka, o kim mowa?
Umówiłyśmy się o 11.00 przy Konfederackiej 4. Przyjechała punktualnie. Wydawało mi się, że do swojego małego samochodu zapakowała cały pokój. Walizki, ko‑szyki, pojemniki, manekin, maszyny, wieszaki, materiały! Przechodnie spoglądali na nią z zaciekawieniem. Koronkowa, zwiewna spódnica z fal‑bankami, wielka czapka na głowie i ciężki wełniany szal, do tego buty z czerwonymi pomponami — oto „Misia Kitka stajl”. Dzieci to kocha-ją! — mówi Lidia Ostólska, pomy‑słodawczyni warsztatów szycia dla dzieci i młodzieży.
Dzieci i szycie — czy te dwa światy da się połączyć?
Naszą rozmowę przy kawie przerywa gromadka dzieci. Do akcji wkracza Misia Kitka, wita się z uczestni‑kami, krótko i ciekawie opowiada o tym, co niebawem się wydarzy.
Dziewczynki i chłopcy zajmują miejsca przy maszynach do szycia. Każdy przy swoim stanowisku ocho‑czo zabiera się do pracy.
Córka jest zauroczona pomysłem. Nie chce wyjść z zajęć prowadzo-nych przez Misię Kitkę. Najbardziej cieszy ją to, że tworzy coś sama od podstaw i może to zabrać ze sobą; a zajęć uczących kreatywności bra-kuje — mówi mama 7‑letniej Zosi.
Nieprawdą jest, że dzieci są złe i spędzają czas przed komputerem i telewizorem. To dorośli idą na łatwi-znę, akceptując taką formę spędzania wolnego czasu. Dzieci są wymagają-ce, nie zadowoli ich byle co — mówi Lidia Ostólska, która nie ukrywa, że miała obawy, czy szycie spodoba się dzieciom. Jak się okazało, zupeł‑nie niepotrzebnie! Chłopcy, zafascy‑nowani profesjonalnymi maszynami do szycia, mogą poczuć się jak do‑świadczeni krawcy. Dziewczynki w warsztaty z Misią Kitką wkładają
więcej serca, dbają o detale: na‑szywki, kokardki, guziki... Tu każdy projekt musi być najpierw przemyśla‑ny, dopieszczony, następnie uszyty. Zdarza się, że dzieci konkurują ze so‑bą. Chłopcy szybciej nawlekają nitkę, dziewczynki z zaangażowaniem przyszywają kolorowe guziki. Czy ktoś może mi podać nożyczki? — py‑ta 6‑letni Kuba. Koleżanka, która sie‑dzi obok, opowiada z zaangażowa‑niem: Marzyłam o takich warsztatach! Wkrótce samodzielnie uszyję ubranka dla lalek, bo Misia Kitka wszystko nam tłumaczy.
gdzie można spotkać Misię kitkę?
Nie mam stałego miejsca, taki od początku był zamysł tej działal-ności — mówi Lidia Ostólska. Dzięki temu Misia Kitka bywa tu i tam, two‑rząc kluby pod swoim patronatem. Tych, którzy chcą wiedzieć więcej na temat warsztatów szycia odsyła‑my na fanpage Misi Kitki.
Misia Kitka stajlPo kilkuletnim przestoju znowu wraca moda na szycie! Nie byłoby w tym nic odkryw-czego, gdyby nie fakt, że świat nitek, wstążek, materiałów i przede wszystkim maszyn do szycia mają okazję poznać… dzieci! Najmłodsi mogą odczuwać tak wielką satysfak-cję ze stworzenia czegoś samodzielnie, że dla wielu z nich warsztaty kroju i szycia z Misią Kitką to początek nowej pasji.
r e k l a m a
M.o.
kale
jdos
kop
6161
Misia Kitka stajlW
ostatnią sobotę stycznia krakowski klub Prozak 2.0 stał się miejscem
wypełnionym po brzegi nie tylko muzyką, ale przede wszystkim modą. Kolejna edy‑cja Move Showroom by Fitella zgromadziła wyjątkowe oso‑bowości świata show‑biznesu oraz młodych, lokalnych projektantów.
Co zapamiętamy ze spotkania? Z pewnością długą i interesu‑jącą dyskusję znawców mody i koneserów dobrego stylu. Uczestnikami tegorocznego panelu byli: Mikołaj Komar (naczelny magazynu „K MAG”), Robert Serek (naczelny ma‑gazynu „VICE”), Kaja Śródka (projektantka marki The Frock), duet Misbehave oraz Claudius (stylista fryzur). Podczas gorą‑cej debaty o modzie męskiej poznaliśmy zdanie eksper‑tów dotyczące powszechnie znanych stereotypów oraz
przyszłości tego niedużego segmentu branży odzieżowej.
Tym razem swoje ko‑lekcje zaprezentowali: Zemełka&Pirowska, Madox, Tomasz Karcz, Kowalski, Joanna Hawrot, Jakub Pieczarkowski, Blackbow, Unikke Design, Mulholland Life, Massada Eyewear, Kasnalka, Dina de Białynia, Polygon Men, Claudius + Idea Fix oraz Synthetic. Każdy z gości mógł osobiście porozmawiać z projektantami oraz zdobyć niepowtarzalne egzemplarze pochodzące z ich kolekcji. Unikalne projekty wyróżniały się bogactwem kolorów i faktur oraz precyzyjnym wykonaniem.
Wsparcie marek Fitella, Ballantine’s i Malibu oraz do‑skonałe brzmienia podczas afterparty zapewniły gościom zabawę do białego rana.
k.SZ
Wykorzystując prze‑pisy Stanisława Bobowskiego ze styczniowej
lekcji gotowania w krakowskim Radissonie, możemy sami przekonać się, jak wielką sztu‑ką jest przygotowanie wyśmie‑nitego dania prosto z europej‑skich targów rybnych.
Fakt, że dostawy zależą od efektu połowów, a także od dostępności ryb i owoców
6161
morza na targach, sprawia, że nasze menu jest unikatowe i równocześnie w pewnym stopniu nieprzewidywalne. Osobiście traktuję to jako fantastyczne wyzwanie kuli-narne — na bieżąco staram się komponować serwowane potrawy. Nigdy nie zapomi-nam przy tym o wcześniej założonych koncepcjach smakowych ani o konieczności ochrony gatunków zagrożo-nych, takich jak tuńczyk błę-kitnopłetwy, homar czy dora-da — tak Stanisław Bobowski, szef kuchni w Radisson Blu Hotel Kraków, komentował menu bufetu w restauracji Milk&Co.
Byliśmy tam, gotowaliśmy i przede wszystkim próbowa‑liśmy potraw, polecamy więc sprawdzone przepisy.
Z europejskich targów rybnych
na talerz
Małże św. jakuba z purée z kalafiora i wanilii
Składniki: małże, kalafior, mle‑ko, laska wanilii, łyżka masła.
Przygotowanie: małże sma‑żymy na dobrze podgrzanej patelni, posmarowanej uprzed‑nio tłuszczem. Czas smażenia to ok. 2 min. Kalafiora gotujemy w osolonym mleku, dodajemy laskę wanilii. Kalafior powinien być ugotowany na półtwardo. Następnie wyciągamy kalafiora z garnka, miksujemy go w blen‑derze, przecieramy przez sitko i dodajemy masło.
Laskę wanilii, która pozostała po gotowaniu kalafiora, przeci‑namy wzdłuż i wyciągamy z niej miąższ. Pestki wanilii mieszamy z miksowanym kalafiorem.
kale
jdos
kop
Krakowskie poruszenie polską modą
KK
Krakowskie
Takie małe, a takie mocne!Pochodząca z Hongkongu firma Oyo we współpracy ze szwajcarskim studiem designerskim Bernhard | Burkard zaprezentowała kolekcję miniaturowych przenoś‑nych głośników o nazwie Ballo. Mimo małych rozmiarów głośniczki generują bardzo dużą moc, a jak zapewnia producent, przy odpowiednim podłożu również satysfak‑cjonujące basy. Sprzęt jest kompatybilny ze wszystkimi urządzeniami dysponującymi wyjściem typu jack. //// Kolekcja obejmuje 10 różnych wersji kolorystycznych, a koszt pojedynczej grającej kulki to 30 dolarów.
Bartek jaŹwiŃSki
Niedawno pisaliśmy o audiofilskich głośnikach produkowanych w Krakowie. Okazuje się jed‑nak, że krakowska manufaktura to nie jedyna polska marka przeznaczona dla prawdziwych audiofilów. Starsi czytelnicy z pewnością pa‑miętają markę Fonica, której grafomofony stały w większości polskich domów. W popkulturze
desi
gn
Mosiądz. Granit. Winyl
firma zasłynęła legendarnym już modelem Bambino, który dziś widuje się zwykle jako banalny element wystroju hipsterskich knajpek. Dziś firma powraca z ofertą dwóch audiofilskich gramofonów. Wyższy model, F‑800, to solidna, ważąca 35 kg konstruk‑cja oparta na granitowej podstawie z mosiężnym wykończeniem, która zapewnia minimalizację drgań, a zarazem pozytywnie wpływa na brzmienie. Technologicznie sprzęt wyróżnia mechanizm regula‑cji wysokości ramienia, opierający się na łożyskach wertykalnych i horyzontalnych. Umożliwia on pracę z dowolną wkładką i odtwarzanie płyt o różnej gru‑bości, zachowując przy tym doskonałą sztywność układu zapewnioną przez trzypunktowe zamocowa‑nie. //// Gramofon, jak na audiofilski sprzęt przystało, kosztuje 14 000 zł.
62
63
desi
gn
Odizoluj się. Ale nie chowajCocoon to nowatorska propozycja indywidualnej przestrzeni zapre‑zentowana przez szwajcarską firmę Micasa Lab. Zdaniem projektan‑tów umożliwia ona odizolowanie się od zamieszania w pełnym mieszkaniu lub biurze, pozwalajac na chwilę wyciszenia i relaksującej samotności. Czym jest Cocoon? To przezroczysta kula z tworzywa sztucznego. Może pełnić funkcję sypialni, kącika do czytania ksią‑żek, pracy bądź nawet gotowania. Funkcja zależy od tego, w jakie moduły postanowimy wyposażyć nasz Cocoon. Kuli można używać również na zewnątrz, np. powiesić na drzewie. A po zamontowaniu specjalnego modułu zasilającego możliwe będzie oświetlenie jej przez co najmniej 40 h bez ładowania. //// Cocoon z podstawowym wyposa‑żeniem kosztować ma 3000 dolarów. Może warto namówić na jego zakup szefów, tak lubujących się w głoś‑nych biurowych open space’ach?
Lomografiaw stylu Django
Zainspirowani najnowszym filmem Wielkiego Quentina, zwróciliśmy uwagę na jeden z aparatów z serii La Sardina. Tym razem mamy do czynienia z modelem Metal Western Edition, inspirowanym klimatem Dzikiego Zachodu. Aparat w oksydowanej, metalowej, przypominającej puszkę kon‑serw obudowie zapakowany jest w drewniane pudełko. W zestawie, poza aparatem i imponującą lampą błyskową, znajdziemy zestaw filtrów, plakat i książkę. Poza steampunkowo‑kowbojskim designem jest to standar‑dowy aparat do lomografii z tej serii, wyposażony w szerokokątny obiektyw 22 mm z zakresem widoczności rzędu 89°. Obecnie dostępne są dwa różne modele w klimacie westernów — Coyote i Belle Starr. //// Cena w Polsce oscyluje wokół 750 zł.
i książkę. Poza steampunkowo‑kowbojskim designem jest to standar‑dowy aparat do lomografii z tej serii, wyposażony w szerokokątny obiektyw 22 mm z zakresem widoczności rzędu 89°. Obecnie dostępne są dwa różne modele w klimacie westernów — Coyote i Belle Starr. //// Cena w Polsce oscyluje wokół 750 zł.//// Cena w Polsce oscyluje wokół 750 zł.////
Cocoon to nowatorska propozycja indywidualnej przestrzeni zapre‑zentowana przez szwajcarską firmę Micasa Lab. Zdaniem projektan‑tów umożliwia ona odizolowanie
mieszkaniu lub biurze, pozwalajac na chwilę wyciszenia i relaksującej samotności. Czym jest Cocoon? To przezroczysta kula z tworzywa
aparatem i imponującą lampą błyskową, znajdziemy zestaw filtrów, plakat i książkę. Poza steampunkowo‑kowbojskim designem jest to standar‑dowy aparat do lomografii z tej serii, wyposażony w szerokokątny
dostępne są dwa różne modele w klimacie westernów — Coyote
i książkę. Poza steampunkowo‑kowbojskim designem jest to standar‑dowy aparat do lomografii z tej serii, wyposażony w szerokokątny obiektyw 22 mm z zakresem widoczności rzędu 89°. Obecnie dostępne są dwa różne modele w klimacie westernów — Coyote
Cena w Polsce oscyluje wokół 750 zł.
kultu
ra
S borskiej
Internet to medium jakby stworzone do przekazywania wiedzy. Wygoda komunikacji, nieograniczone możliwości
pozyskiwania informacji, in‑terakcja. Dlatego w sieci po‑wstało wiele kursów i inicjatyw oferujących darmową wiedzę
i dokonania najtęższych umy‑słów — świetne są np. wykłady na platformach TED i iTunes U, zadziwiająco dużo konkretnych materiałów można znaleźć na youTube.
Jednak dopiero MOOC‑e (Massive Open Online Courses) mają potencjał, by wywołać rewolucję w edukacji i dotrzeć do każdego zakątka świata (pod warunkiem że jest tam dostęp do Internetu). Pierwsze z nich powstały w 2008 r., przełom nastąpił cztery lata później. To wtedy powołano
do życia wiele dużych inicjatyw, oferujących kursy znanych uczelni, na które zaczęły się zapisywać dziesiątki tysięcy ludzi. Największą platformą jest Coursera, założona przez dwój‑kę związanych ze Stanfordem naukowców — Daphne Koller
i Andrew Ng. Gromadzi ona obecnie 213 kursów w kilku‑nastu kategoriach, z 33 reno‑mowanych uczelni. Większość to kursy specjalistyczne — m.in. informatyczne, matematyczne, medyczne, ekonomiczne czy przeznaczone dla przedsiębior‑ców internetowych. W katalogu można też znaleźć perełki, ta‑kie jak technologia gotowania z Uniwersytetu Hongkongu, legendarny wykład Jak działają rzeczy Louisa A. Bloomfielda, tłumaczący zasady fizyki na przykładzie przedmiotów codziennego użytku, czy wstęp
Stanford, Oxford, MIt i inne najbardziej prestiżowe uczelnie udostępniają swoich
wykładowców i ich wiedzę w formie kursów online. Za darmo. Dla wszystkich. Brzmi
tak dobrze, że aż trudno w to uwierzyć.
MOOCbędzie z nami
64
do irracjonalnych zachowań. Ten ostatni kurs prowadzony jest przez prof. Dana Ariely’ego, autora znakomitych książek o ekonomii behawioralnej, au‑torytet w tej dziedzinie.
Inne znaczące platformy to Udacity (poświęcona głównie matematyce i infor‑matyce) czy edx (wspólna inicjatywa Harvardu i MIT). Cały czas powstają kolejne. I tak np. University of Texas, uczelnia oferująca w sieci zajęcia dla mieszkańców Ameryki Łacińskiej, nie‑dawno poszedł o krok dalej i zaproponował otwarty kurs o nazwie „wstęp do tworze‑nia infografik i wizualizacji informacji”. 5000 miejsc zo‑stało błyskawicznie zajętych przez kursantów z ponad 100 krajów.
Jak zbudowane są kursy dla kilkudziesięciu tysięcy osób? Paradoksalnie, choć mowa o innowacyjnej inicja‑tywie, forma oferowana przez Courserę jest dość tradycyjna. Co tydzień prowadzący publi‑kują około godzinę materiałów
digital natives
MarCIn
kraSnowolSki
Niech
Oprócz demokratyzacji wiedzy zasługą MOOC-ów jest powstawanie nowych społeczności oraz inicjatyw biznesowych.
65
kultu
ra
będzie z namiwideo oraz udostępniają materiały do czytania; wiedza weryfikowana jest za pomocą testów czy pytań otwartych. W tym drugim przypadku pedagodzy nie są w stanie przeczytać każdej wypowiedzi, kursanci oceniają się nawza‑jem. Większość kursów kończy się testem i jeżeli uczeń spełni wszystkie wymagania, dostaje certyfikat. Nie jest to oficjalny dokument uczelni, ale stwier‑dzenie ukończenia kursu. Wbrew pozorom zaliczenie okazuje się niełatwe, wymaga kilku/kilkunastu godzin regular‑nej pracy tygodniowo oraz du‑żej samodyscypliny — do koń‑ca dochodzi zaledwie 7—9% zapisanych.
Ciekawsza jest forma kursów z Venture Lab, prowadzonych przez Stanford University. Kładzie się tu mniejszy nacisk na same wykłady, a większy na współpracę kursantów. Dzięki temu kurs kreatywności to 15 minut czytania i parę
godzin kreatywnej pracy w gru‑pach tygodniowo. Podobnie jest z kursem technology entre-preneurship, podczas którego kilkuosobowe zespoły pracują nad pomysłami na internetowy biznes, a potem go budują. Ukończenie kursu równa się stworzeniu funkcjonującego projektu; najlepsze z nich mo‑gą liczyć na promocję na stro‑nie uczelni i zacząć działać jako firma.
Dzięki takiej konstrukcji kursy te rozwijają umiejętność two‑rzenia efektywnego zespołu, a następnie pracy na od‑ległość; to wielka wartość sama w sobie. Kursanci sami uzgadniają kanały komunikacji
i aplikacje, na których będą pracować; idealnie nadają się do tego darmowe narzę‑dzia google’owe, a nawet Facebook. Oznacza to także, że oprócz demokratyzacji wie‑dzy zasługą MOOC‑ów jest powstawanie nowych
społeczności oraz inicjatyw biznesowych.
Coursera (podobnie jak Udacity) jest inicjatywą for profit i w dłuższej perspek‑tywie będzie musiała zwrócić zainwestowane w nią miliony. Zarządzający platformą nie ujawnili jeszcze modelu bizne‑sowego, rozważane są różne opcje współpracy z uczelniami i pracodawcami. W pierwszym przypadku chodzi np. o do‑kładne weryfikowanie tożsa‑mości studentów i pobieranie opłat za wystawianie certyfika‑tów, które będą potem uzna‑wane przez tradycyjne uczel‑nie. W drugim — za wiedzą studentów ich dane i wyniki w nauce będą przekazywane pracodawcom. Ułatwi to sku‑teczną rekrutację tych, którzy osiągają najlepsze wyniki.
W szybko zmieniającym się świecie, gdy rynek pracy wymaga od pracowników elastyczności i ciągłego nabywania nowych umiejęt‑ności — MOOC‑e są nieoce‑nioną pomocą. Zwłaszcza że wiedza, którą przekazują, jest na najwyższym poziomie, a dzięki zaangażowaniu stu‑dentów powstają tłumaczenia wykładów i kursy są dostępne także dla uczniów nieangloję‑zycznych. Szkoda nie skorzy‑stać z takiej okazji.
digital natives
Lekcja wideo dla uczestni‑ków kursu o nazwie „projektowa‑nie i analiza algorytmów” Uniwersyte‑tu Stanford
Internet to medium jakby stworzone do przekazywania wiedzy. Wygoda komunikacji, nieograniczone możliwości pozyskiwania informacji, interakcja.
66
kultu
ra
poniekąd o sobie. Od swojego głośnego i kontrowersyjnego debiutu — Takiego pięknego syna urodziłam — traktuje film dokumentalny jako rodzaj psy‑chodramy, która pozwala mu się rozprawić z własnymi lęka‑mi. Jeśli nie on sam jest bo‑haterem, to bohaterowie jego filmów stają się jego alter ego. W Będziesz legendą, człowieku taką funkcję pełnią co najmniej dwie osoby. Dokument, choć z założenia miał być filmem o kadrze narodowej pod rzą‑dami trenera Smudy, w efek‑cie skupił się na bohaterze indywidualnym.
Choć Koszałka bierze pod lupę kilka postaci — dłużej przygląda się np. fizjotera‑peutom czy obserwującemu przygotowania Grzegorzowi Lacie — to na pierwszy plan wysuwa się Damien Perquis, Francuz polskiego pochodze‑nia, którego do gry w barwach Polski namówiła babcia. Jego pozornym antagonistą jest Marcin Wasilewski, kończący karierę twardziel z Nowej Huty, który po słynnej (fatalnej i źle rokującej jego dalszej karierze) kontuzji nogi wrócił do gry, by zagrać swoje ostatnie mi‑strzostwa. Wasyl jest legendą i idolem, mało znany Perquis w polskiej kadrze czuje się out‑siderem. Ale jako bohater filmu wygrywa. Koszałka, bacznie mu się przyglądając, wyciąga z niego rzeczy, których nie
dostrzegają koledzy z druży‑ny. Wygrywa też Wasilewski, bo to jemu reżyser oddaje głos i daje szansę na wypowiedź zgoła inną niż zwyczajowe parę zdań schwytane na gorąco po meczach. Małomówny i nie‑zwykle skupiony Perquis oraz skontrastowany z nim gadatliwy i energetyczny Wasyl zaczynają się uzupełniać.
W niezwykle dopracowanym formalnie, uzupełnionym świet‑nymi scenami animowanymi filmie Marcina Koszałki z trzech rozegranych przez Polaków w Euro meczów zobaczymy niewiele ponad kilka minut. Bo dla reżysera ważne jest to, co poza boiskiem — z jednej strony przygotowania kadry do mistrzostw i przygotowania samych piłkarzy tuż przed konkretnymi meczami, a z dru‑giej — i to przede wszyst‑kim — emocje, jakie im wtedy towarzyszą. Tego próżno szu‑kać w oficjalnych transmisjach.
Nie będę ukrywać, że mam słabość do dokumentów tego reżysera i świetnego
operatora zarazem. Głównie dlatego, że z filmu na film pozwala na doświadczanie nowych jakości, których w pol‑skim kinie dokumentalnym szukać by można ze świecą. A przynajmniej jest to rzadkość. Choć nasze rodzime kino do‑kumentalne przeżywa boom popularności, to jednak ciągle zarzuca się mu konserwatyzm formalny. Koszałka robi filmy na światowym poziomie, my‑śli kategoriami nie tylko polskie‑go widza, wpisuje się w nowe trendy panujące na międzyna‑rodowych ekranach.
Jako dokumentalista zna‑ny jest z tego, że robi filmy
Dla tych, którzy spodziewali się rzetelnej relacji z piłkarskich mistrzostw Europy długo oczekiwany dokument Marcina
Koszałki — Będziesz legendą, człowieku — może być rozczarowaniem.
Ale w tym przypadku rozczarowanie to traktować należy jako atut, a film może
powiedzieć nam więcej niż to, czym przez długie miesiące zasypywały nas media. Choć nie
do końca o piłce, a raczej o piłkarzach, o samym Euro 2012 i o udziale naszej reprezentacji.
Katarzyna
wilk
Piłka poza boiskiem
kultu
ra
Będziesz legendą,
człowieku, reż. i zdj. Marcin Koszałka, mont.
Anna Wagner, Polska 2013.
Premiera kino‑wa — 15 marca
2013 r.
Piłka poza boiskiem
67
kultu
ra
68
Hannah, główna bo‑haterka Dziewczyn, ma 24 lata i mieszka w chyba ulubionym
mieście twórców seriali — Nowym Jorku. Do poważ‑nej pracy zbytnio się jej nie śpieszy, bo przecież jest pisarką (właściwie to ma być, bo do tej pory napisała kilka esejów do swojej książki pa‑miętnikarskiej), a na jej życie łożą rodzice. Do czasu — ten stały dopływ gotówki kończy się w momencie, w którym rodzice postanawiają po‑pchnąć Hannah w dorosłość. Ponieważ bezpłatny staż, jak można się spodziewać, nie daje jej zbytniego pola do manewru, Hannah po‑stanawia walczyć o dopływ gotówki. Najpierw w firmie,
w której odbywa staż (dość szybko wylatuje), później raz jeszcze u rodziców (dość szybko zostaje spławiona), w końcu szukając prawdzi‑wej pracy (to akurat idzie jej topornie). Hannah ma też przyjaciółki, które pomagają jej przechodzić przez kłopoty pojawiające się w życiu eks‑centrycznej dwudziestokilku‑latki, choć czasem te proble‑my kumulują się między nimi. To właśnie tytułowe dziew‑czyny. Są też mężczyźni, nie mniej ważni, ale fabularnie to tylko dodatek do czwórki przyjaciółek.
Dziewczyny to nie ładny serial o pięknych i uzdolnionych kobietach mieszkających w Nowym Jorku. To coś
Prawdziwy mężczyzna pewnie nie powinien
oglądać babskich seriali. Jeśli Dziewczyny —
nowa produkcja HBO — są przeznaczone właśnie dla kobiet, proszę, zabierzcie mi ten atrybut męskości. Dziewczyny
to po prostu świetny serial.
Dziewczyny, USA, od 2012 r., pomysł: Lena Dunham, występują: Lena Dunham, Allison Williams, Jemima Kirke, Zosia Mamet, prod.: HBO.
anDrzEJ DrOBIK
Dziewczyn?Jak tu nie lubić
kultu
ra
69
kultu
ra
Dziewczyn?
pomiędzy poczuciem humoru Woody’ego Allena a niezręcz‑nym poruszaniem tematów tabu, jakby u Kevina Smitha. Głównej bohaterki nie można uznać za lokalną piękność (a nawet przeciwnie — jej poprzedni chłopak, obecnie zdeklarowany gej, spotykał się z nią dlatego, że przy‑pominała mu faceta), nie okazuje się nawet wyjątkowo bystra. Jest zwykłą mieszkan‑ką dużego miasta, z wielkimi ambicjami, ale małym samo‑zaparciem, z kompleksami i pewnymi fetyszami.
Niby to amerykańska komedia, lecz — jak to zwykle produkcje HBO — zaskakuje. Gagów tu‑taj nie doświadczymy. Będzie za to sporo seksu, rozmów o uczuciach i nieco irracjo‑nalnych zachowań głównych bohaterek. W końcu jednak zaczynamy się zastanawiać nad tym niepoukładaniem Hannah, która marzy o wielkiej karierze pisarki, choć wiele w tym kierunku nie robi, nad jej nietypowymi zachowaniami i decyzjami. Czy to nie sposób na normalność w szybkim świecie wielkiego miasta?
Zresztą Dziewczyny to też serial z natury brytyjski, gdzie mniej humoru sytuacyjnego, a więcej dobrych i zabawnych dialogów.
Efekt, mimo że nie jest to naj‑łatwiejszy w odbiorze serial na świecie, został dość szyb‑ko doceniony: Złoty Glob za‑równo dla najlepszego serialu komediowego, jak i dla od‑twórczyni głównej roli — Leny Dunham — to tylko wierz‑chołek góry lodowej. Serial został obsypany nagrodami,
a przy okazji krytycy są zgod‑ni — drugi sezon jest jesz‑cze lepszy od pierwszego. Kolejny serial HBO, obok którego trudno przejść obo‑jętnie, nawet mężczyznom.
Dziewczyny to też serial z natury brytyjski, gdzie mniej humoru sytuacyjnego, a więcej dobrych i zabawnych dialogów.
70
reżyserowi obsady dziecięcej! Chłopcy grają za‑skakująco świetnie i nie‑wymusze‑
nie, co rzadkie w naszych rodzimych produkcjach. Ale i role rodziców (a w nich widzimy Tomasza Karolaka i Małgorzatę Kożuchowską) nie pozostają w tyle. Karolak dał się już poznać jako niezły aktor komediowy, ale gwiazdą jest Kożuchowska, która rolą tą zamazuje niefortunny przy‑domek kartonowej królowej, jaki przylgnął do niej w spad‑ku po popularnej telenoweli. A w serialu typu Rodzinka.pl, gdzie widza można sobie zjednać jedynie sprytnie poprowadzonymi dialogami i humorem sytuacyjnym, a nie
wartką akcją, dobrze zagrane role to 90% sukcesu.
Poza tym — jeśliby dłużej pośledzić fabułę, pozorny kon‑serwatyzm ulega niejakiemu zakrzywieniu. Bo to matka robi karierę zawodową, a ojciec pracuje w domu, doglądając dorastającego potomstwa. Bo to ojciec przeciwny jest skuterowi, o którym marzy najstarsza latorośl, a matce na samą myśl błyszczą oczy. Bo to w końcu w tej serialo‑wej rodzinie nie autorytarnie, a wspólnie z dziećmi rozwią‑zuje się problemy, uczy tole‑rancji, otwartości i wrażliwości. Po prostu żyje się mądrze. To serial bez skrajności i pew‑nie dlatego niemalże każdemu się podoba. Tym bardziej cieszy fakt, że emisja kolejnej, czwartej serii zaplanowana jest na marzec 2013 r.
Zastanawiający jest fakt, że — jak się okazuje — serial oglą‑dają niemal wszyscy.
A szczególną popularnością cieszy się wśród tych o nieco bardziej liberalnych poglądach, tych, co poparliby ustawę o związkach partnerskich, in vitro czy poszliby w marco‑wej manifie. A przecież serial ten tak naprawdę jest świade‑ctwem z paskiem wystawionym konserwatywnemu modelowi rodziny, jakże różnemu od mo‑delu lansowanego od kilkuna‑stu lat przez inne popularne seriale tego typu, z amerykań‑skimi Przyjaciółmi na czele. Tak przynajmniej wydaje się na pierwszy rzut oka.Co więc w Rodzince.pl tak się podoba, że stawia przed ekra‑nami polskie społeczeństwo ponad podziałami? Przede wszystkim aktorstwo. Nobla
Szeregowy dom poza centrum Warszawy, w garażu minivan, w kuchni rodzinny stół, w salonie kanapa, a w piwnicy wiecznie pracująca pralka. W domu mieszka rodzina Boskich: matka, ojciec i trójka dorastających diabełków w anielskiej skórze. Tak w dużym skrócie można by opisać produkowany przez telewizję publiczną serial Rodzinka.pl. Wieje nudą? Niekoniecznie.
rodzinka.pl, reż. Patrick yoka,
prod. TVP S.A.
katarZyna wilk
liberalna rodzinka z tradycjami
kultu
ra
71
kultu
ra
72
kultu
ra
nie stanąć”. Tak jak panienka, która umawia się z kawalerem, zrywa płatki i mówi: „kocha, nie
kocha”. Stanęłam. Nie miałam nic do stra-cenia. Najwyżej mogłam wpiernicz dostać.
Dużo jest w tych spotkaniach hi‑storii wojennych, bo dużo jest wojny w doświadcze‑niach wolnych kobiet. Aktorka Alina Świdowska gra teraz na scenie Teatru na Woli swo‑ją matkę — le‑karkę z getta. Była więźniarka
Auschwitz, Zofia Posmysz, tłuma‑czy, że rzeczy‑
wistość obozu i dobroć mogły się łączyć w jakiś przedziwny splot. A kwestia przeżycia to był przypadek, łut szczęścia lub nieszczęścia. Opowiada, jak uciekła od wolności w do‑słowny sposób: wspomina książkę Fromma w kontekście powrotu do Ravensbrück tuż po wyzwoleniu, na jedną noc, żeby nie umrzeć z głodu.
Wciągający jest wywiad z Wandą Wiłkomirską, skrzy‑paczką o słuchu absolutnym, która nie chciała zagrać ani jednego koncertu za dużo.
Przywołany w nim obraz jest jak z Podwójnego ży-cia Weroniki Kieślowskiego. W przeciwieństwie do wyda‑rzeń z filmu skrzypaczka rea‑nimowana w trakcie koncertu wraca po jakimś czasie na sce‑nę, by skończyć urwaną sonatę.
Jedna z „szalonych rebeliantek, płonących pochodni”, aktorka Grotowskiego Teresa Nawrot opowiada o piekle i niebie Teatru Laboratorium. Opowiada o Grocie, który nic nie wiedział o związkach międzyludzkich, ale jego przyjemnością było wyrzeźbienie z kawałka drewna wspaniałego aktora (Ryszarda Cieślaka). Potem aktor przestał interesować Grota, a zaintere‑sował go człowiek — jak się go prowokuje, żeby otworzył się i dał z siebie wszystko. Nawrot to jedna z nielicz‑nych z Laboratorium, która się nie spaliła, a daje świat‑ło — od 30 lat uczy techniki Grotowskiego.
Co zaspokaja morze? Pyta Grzela Julię Hartwig. Zapomina się, że jest tęsknota, bo morze rozszerza. (…) Daje poczu-cie, że mam większą duszę. Nie mogę tego inaczej określić. Czuję, że morze mnie jakoś uświetnia.
Niby zwykłe słowa niezwykłych kobiet, a tak dużo w nich poezji, historii i prawdy.
Remigiusz Grzela rozma‑wia z wolnymi kobietami, które dają skrócone lekcje życia. Takie jest spotkanie z poetką Julią Hartwig. Minimalizm w jej wydaniu to kwintesencja tego, co istotne: A jak żyć? Pracować, myśleć, czytać. To wygląda tak sucho, ale wcale suche nie jest. Czytać dużo mądrych książek. Zagłębić się w tym, co naprawdę waż-ne — tak świadomość bardzo późno przychodzi. Zabawa jest też potrzebna. Potrzebne są podróże (…). Nigdy nie jechałam, żeby obejrzeć i wrócić. Na ogół się zatrzymywałam, bo wydaje mi się, że naj-cenniejsze są pobyty, a nie same podróże.
Grzela rozmawia z dwiema dziennikarkami, mistrzyniami reportażu, Hanną Krall i Teresą Torańską. Z uratowaną z kana‑łów getta dziewczyną w zielo‑nym sweterku. Z dwiema reży‑serkami, Agnieszką Holland, Magdaleną Łazarkiewicz i ich matką, Sprawiedliwą wśród Narodów Świata.
Henryka Krzywonos opowiada o swoich wyborach, mimowol‑nie pokazując, jak ciepłą i silną jest osobowością. Albo jak bez‑pośrednią: Jechałam swoim tramwajem i myślałam „stanąć,
książki godne uwagi
Remigiusz Grzela, Wolne,
Wydawnictwo Krytyki
Politycznej, Seria z Różą,
Warszawa 2012 r.
o kobietach, które wygrały swoje życie
Katarzyna KaSprzyK
73
kultu
ra
książki godne uwagi Niedźwiedź, kot i królik
to mroczna, nasycona sym‑bolami bajka dla dorosłych. Ezopowy wątek jest tu bardzo uwspółcześniony. Zwierzęta wchodzą w głąb tajemnicze‑go lasu, połączone wyprawą i mapą wiodącą do skarbu. Każde z nich obciążone jest swoim nałogiem: niedźwiedź jest przemocowcem, kot pija‑kiem, a królik pali. Wyruszają w podróż, by zdecydo‑wać o swoich losach. Nie wiadomo, co czai się za kolejnym drzewem, ale jest oczywiste, że to podróż przełomowa dla każdego z nich.
Ta historia napisana jest pod obrazy, oniryczne w klimacie, niepokoją‑ce, zestawione w sekwencjach, wykorzystujące czasami pik‑togramy (bohaterowie poro‑zumiewają się nimi). Minimum słów w komiksie połączone z malarskim oddechem po‑woduje, że potencjał inter‑pretacyjny utworu jest olbrzy‑mi — to bajka z morałem, który dla każdego może być inny.
Niezwykły, malarski komiks Marii i Michała Rostockich został pięknie wydany w kopro‑dukcji polskiej kultury gniewu i francuskiego Éditions Michel Lagarde. Ukazał się w Polsce i Francji.
Była wiosna 1970 roku. stu-diowałam literaturę hiszpań-ską na Uniwersytecie Yale. Zrobiłam właśnie magisterium, specjalizowałam się w dzie-więtnastowiecznej prozie hi-szpańskiej. Planowałam pracę nad doktoratem. Miałam dwa-dzieścia trzy lata. Od kilku lat z wielką uwagą i zachwytem czytywałam artykuły niejakie-go Leopolda Tyrmanda w pre-stiżowym „New Yorkerze”. Nigdy dotąd nie utożsamiałam się tak bardzo z niczyimi po-glądami. (…)
Wysłałam list do tygodnika z prośbą o przekazanie go autorowi. Bardzo chciałam go poznać.
Marry Ellen Fox uparła się, żeby poderwać intelektu‑alistę z Europy. Jest przy tym inteligentna, urocza, piękna. I potrafi pisać listy. Robi to wbrew żydowskiej matce, która ma nadzieję, że córka poślubi raczej żydowskiego doktora, w ostateczności prawnika, zarabiającego fortunę.
Tak rozpoczyna się romans amerykański,
romans intelektualny i epi‑stolarny Leopolda Tyrmanda (50‑letniego pisarza wygna‑nego z komunistycznej Polski) i Mary Ellen Fox — młodziutkiej intelektualistki, która pisze na papeterii z małym liskiem w rogu.
Książka pełna jest archi‑walnych, rodzinnych zdjęć, pocztówek, starych listów. Wspomnienia są świetnie skomponowane przez Agatę Tuszyńską, która zbiera je jak zasuszone liście i wkłada między kart‑ki, po raz kolejny pokazując
swój talent do pisania biografii.
Dowiadujemy się, że Tyrmand nie lubił mocno umalowanych kobiet, za to lubił cytować Kubusia Puchatka i był dusi‑groszem. Miał sekretarkę, którą nazywał Sfinksem, bo nie re‑agowała na jego żywiołowość i poczucie humoru. Był intelek‑tualnym despotą i wszechwie‑dzącym adwokatem własnych poglądów. Wściekał się na bez‑myślność i naiwność Ameryki. Leopold
i Mary wymieniają poglądy na temat przeczyta‑nych książek, polityki, obejrza‑nych filmów. Zastanawiają się, czy Visconti uniknie zwulga‑ryzowania Śmierci w Wenecji, przenosząc opowiadanie na ekran, opowiadają o małym szopie praczu, którego Mary Ann widziała na plaży.
Smaczne to i ciekawe, a jak to w czytaniu cudzych listów bywa, ma w sobie coś z podglądania innego świata. Tego, w którym ludzie mieli zwyczaj przelewać swoje myśli na papier.
Katarzyna KaSprzyK
o niedźwiedziu, kocie i króliku, którzy ruszyli w głąb lasu
niedźwiedź, kot i królik, scenariusz Michał Rostocki, rysunki Maria Rostocka, wy‑dawca: kultura gniewu, gru‑dzień 2012 r.
O Mary Ellen tyrmand i leopoldzie
Agata Tuszyńska, tyrmando-wie. romans amerykański, Wydawnictwo MG, 2012 r.
74
FORMA DESIGN WNĘTRZEPrawdziwe wzornictwo musi poruszać, sprawiać niespodzianki, budzić wspomnienia, czasami bawić, wykraczać poza ramy czasowe, przyzwyczajenia.
Kolekcja Kare Design
Atelier WnętrzaKraków, Balicka 93A
www.atelierwnetrza.pl
Azlokalizowany prawie w centrum zlokalizowany prawie w centrum
Krakowa to prawdziwa skarbnica
dla ludzi, którzy czerpią przyje-
mność ze śledzenia najnowszych
trendów w dziedzinie aranżacji
wnętrz. Zespół Atelier tworzą
ludzie, który chętnie podążają za
innowacjami, wyszukują nowoczinnowacjami, wyszukują nowocz-
esne przedmioty z ciekawą linią
i szczyptą żartu. Przy Balickiej 93A
nie ma miejsca na nudę, ponieważ
klienci ciągle zaskakiwani są
nowymi pomysłami na wnętrze.
Produkty z oferty Atelier są
propozycją dla ludzi, którzy
telier Wnętrza jest to
miejsce, do którego
warto trafić. Sklep ten
cenią jakość, użytkowość i nieba-
nalny styl. Znajdziemy tu m.in.
meble niemieckiej marki Kare
Design, włoskiej Prospettive,
Esedry, czy akcesoria skandy-
nawskich marek takich jak: Stel-
ton, Menu, a ponadto niemiecki
Blomus, Contento, Leonardo oraz
holenderskie Umbra, Zilverstad.
Działalność tego kreatywnego Ate-
lier opiera się zarówno na
bezpośredniej pracy ze zdolnymi
architektami, a także z indywidual-
nymi klientami. Zakupy w kra-
kowskim Atelier może oczywiście
zrobić każdy miłośnik designu,
oprócz sklepu stacjonarnego
z wyjątkowo inspirującymi aranża-
cjami funkcjonuje również
niezwykle nowoczesny sklep
on-line (www.atelierwnetrza.pl).
Stali bywalcy Atelier podkreślają,
że jest to niepowtarzalne miejsce
i niezawodna obsługa. Idealne dla i niezawodna obsługa. Idealne dla
tych, którzy otwarci są na wzornic-
two bez granic. Warto podkreślić,
że to nowoczesne studio ciągle za-
skakuje klientów wyjątkowo ko-
rzystnymi ofertami, zatem
zachęcamy, aby śledzić ich profil
na Facebooku.
ATELIER WNĘTRZAKRAKÓW, BALICKA 93Awww.atelierwnetrza.pl
W drugiej poło‑wie XX wieku w Polsce trudno było puścić wodze
fantazji w tej kwestii, na rynku dostępne były półki tworzone na skalę masową, a szczy‑tem marzeń stał się segment Hejnał. — Tak ograniczone możliwości zmuszały do sta‑wiania na funkcjonalność, kwestie estetyczne siłą rzeczy spychano często na drugi plan. Na szczęście wraz ze zmia‑ną ustroju, otwarciem granic i umysłów na rynku zaczęły pojawiać się coraz to nowe rozwiązania w zakresie tworze‑nia domowej biblioteczki. Dziś większość z nas jest w posia‑daniu mniejszej lub większej kolekcji książek, a kwestia ich aranżacji w przestrzeni mieszkalnej staje się coraz ważniejsza.
Książki mają przede wszystkim — wyższą lub niż‑szą — wartość merytoryczną. Ten fakt jest nie do przecenienia i dla wielu osób stanowi jedyną wartość książki. Nie sposób nie zauważyć tego, odwiedzając mieszkania naukowców, którzy z trudem mieszczą opasłe to‑miszcza w ryzach swoich lokali. Przeciwstawną tendencją może być kupowanie książek na me‑try, często pod okiem specjali‑stów od aranżacji wnętrz, tylko po to, aby nadać charakter przestrzeni, w której najważniej‑szy jest wygląd.
Warto pamiętać jednak o tym, że bez względu na liczbę po‑siadanych książek czy jakość ich treści każdy z nas może w swoich własnych czterech kątach urządzić bibliotekę, któ‑ra będzie stanowić prawdziwą dumę i ozdobę.
kaMila kowerSka
Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy — stwierdził w I wieku p.n.e. Cyceron. Mimo iż w tak odległych czasach książka była towarem ekskluzywnym, a umiejętność czytania posiadało niewielu, już wtedy zaczynano dostrzegać dekoracyjne walory pięknych woluminów.
kultu
ra
Oto kilka prostych spo-sobów na stworzenie ciekawej atmosfery we wnętrzu za pomocą książek.
1 Książka w każdym poko-ju — Twoje książki nie muszą być w jednym miejscu — po‑święć jedną z półek kuchen‑nych na książki kucharskie czy zeszyty z przepisami. W sypialni zawsze trzymaj tom, który akurat czytasz, a w salonie połóż pięknie wydane albumy.2 Stwórz swój własny system biblioteczny — nie‑system biblioteczny — nie‑system bibliotecznyważne, jak bardzo lub mało profesjonalny — ma on służyć Tobie i Twoim bliskim. Książki mogą być poukładane kolora‑mi, tematycznie, rozmiarami… jak tylko sobie wymyślisz.3 Wykorzystaj nietypową przestrzeń3przestrzeń3
— półka zawieszo‑na wysoko pod sufitem, na pa‑rapecie, pod schodami — moż‑liwości są nieskończone!4 Użyj niekonwencjonalnych materiałów4materiałów4
— projektując materiałów — projektując materiałówkącik z książkami, wyko‑rzystaj nietypowe surowce dostępne na rynku, z których można tworzyć półki — beton, stal, niebejcowane drewno, pleksiglas itp.5 Książki muszą oddy-chać5chać5
— upewnij się, że po‑między książką a górą półki pozostaje ok. 2 cm wolnej prze‑strzeni — pomoże to w utrzy‑maniu czystości i pozwoli wyjąć książkę tak, by nie uszkodzić jej grzbietu. Nie układaj ich zbyt ciasno ani też za luźno.6ciasno ani też za luźno.6ciasno ani też za luźno.
Utrzymuj odpowiednią temperaturę i wilgotność po-wietrza — książki nie lubią wilgoci. Upewnij się, że pokój jest regularnie wietrzony — za‑pobiega to inwazji grzybów i insektów. Idealna temperatura dla zbiorów to ok. 15°C, a wil‑gotność — na poziomie 45%.
kaMila kowerSka
Na podstawie publikacji Leslie Geddes‑‑Brown, Books Do Furnish a Room, Mer‑rell Publishers Ltd, London 2009)
Books Do Furnish a Room, From the Interior Archive/Fritz von der Schulenburg
FORMA DESIGN WNĘTRZEPrawdziwe wzornictwo musi poruszać, sprawiać niespodzianki, budzić wspomnienia, czasami bawić, wykraczać poza ramy czasowe, przyzwyczajenia.
Kolekcja Kare Design
Atelier WnętrzaKraków, Balicka 93A
www.atelierwnetrza.pl
Azlokalizowany prawie w centrum zlokalizowany prawie w centrum
Krakowa to prawdziwa skarbnica
dla ludzi, którzy czerpią przyje-
mność ze śledzenia najnowszych
trendów w dziedzinie aranżacji
wnętrz. Zespół Atelier tworzą
ludzie, który chętnie podążają za
innowacjami, wyszukują nowoczinnowacjami, wyszukują nowocz-
esne przedmioty z ciekawą linią
i szczyptą żartu. Przy Balickiej 93A
nie ma miejsca na nudę, ponieważ
klienci ciągle zaskakiwani są
nowymi pomysłami na wnętrze.
Produkty z oferty Atelier są
propozycją dla ludzi, którzy
telier Wnętrza jest to
miejsce, do którego
warto trafić. Sklep ten
cenią jakość, użytkowość i nieba-
nalny styl. Znajdziemy tu m.in.
meble niemieckiej marki Kare
Design, włoskiej Prospettive,
Esedry, czy akcesoria skandy-
nawskich marek takich jak: Stel-
ton, Menu, a ponadto niemiecki
Blomus, Contento, Leonardo oraz
holenderskie Umbra, Zilverstad.
Działalność tego kreatywnego Ate-
lier opiera się zarówno na
bezpośredniej pracy ze zdolnymi
architektami, a także z indywidual-
nymi klientami. Zakupy w kra-
kowskim Atelier może oczywiście
zrobić każdy miłośnik designu,
oprócz sklepu stacjonarnego
z wyjątkowo inspirującymi aranża-
cjami funkcjonuje również
niezwykle nowoczesny sklep
on-line (www.atelierwnetrza.pl).
Stali bywalcy Atelier podkreślają,
że jest to niepowtarzalne miejsce
i niezawodna obsługa. Idealne dla i niezawodna obsługa. Idealne dla
tych, którzy otwarci są na wzornic-
two bez granic. Warto podkreślić,
że to nowoczesne studio ciągle za-
skakuje klientów wyjątkowo ko-
rzystnymi ofertami, zatem
zachęcamy, aby śledzić ich profil
na Facebooku.
ATELIER WNĘTRZAKRAKÓW, BALICKA 93Awww.atelierwnetrza.pl
Atelier Wnętrza jest to miejsce, do którego warto trafić. Sklep ten zlokalizowany prawie w centrum Krakowa to prawdziwa skarbnica dla ludzi, którzy czerpią przyjemność ze śledzenia najnowszych trendów w dziedzinie aranżacji wnętrz. Zespół Atelier tworzą ludzie, którzy chętnie podążają za innowacjami, wyszukują nowoczesne przedmioty z ciekawą linią i szczyptą żartu. Przy Balickiej 93a nie ma miejsca na nudę, ponie‑waż klienci ciągle zaskakiwani są no‑wymi pomysłami na wnętrze.
Produkty z oferty atelier są pro‑pozycją dla ludzi, którzy cenią jakość, użytkowość i niebanalny
styl. Znajdziemy tu m.in. meble nie‑mieckiej marki Kare Design, włoskiej Prospettive, Esedry, czy akcesoria skandynawskich marek takich jak: Stelton, Menu, a ponadto niemiecki Blomus, Contento, Leonardo oraz holenderskie Umbra, Zilverstad. Działalność tego kreatywnego Atelier opiera się zarówno na bezpośred‑niej pracy ze zdolnymi architektami, a także z indywidualnymi klientami. Zakupy w krakowskim Atelier może oczywiście zrobić każdy miłośnik designu, oprócz sklepu stacjonar‑nego z wyjątkowo inspirującymi aranżacjami funkcjonuje również niezwykle nowoczesny sklep on‑line (www.atelierwnetrza.pl).
Stali bywalcy atelier podkreślają, że jest to niepowtarzalne miejsce i niezawodna obsługa. Idealne dla tych, którzy otwarci są na wzorni‑ctwo bez granic. Warto podkreślić, że to nowoczesne studio ciągle zaskakuje klientów wyjątkowo korzystnymi ofertami, zatem za‑chęcamy do śledzenia jego profilu na Facebooku.
FORMA DESIGN WNĘTRZEPrawdziwe wzornictwo musi poruszać, sprawiać niespodzianki, budzić wspomnienia, czasami bawić, wykraczać poza ramy czasowe, przyzwyczajenia.
Kolekcja Kare Design
Atelier WnętrzaKraków, Balicka 93A
www.atelierwnetrza.pl
Azlokalizowany prawie w centrum zlokalizowany prawie w centrum
Krakowa to prawdziwa skarbnica
dla ludzi, którzy czerpią przyje-
mność ze śledzenia najnowszych
trendów w dziedzinie aranżacji
wnętrz. Zespół Atelier tworzą
ludzie, który chętnie podążają za
innowacjami, wyszukują nowoczinnowacjami, wyszukują nowocz-
esne przedmioty z ciekawą linią
i szczyptą żartu. Przy Balickiej 93A
nie ma miejsca na nudę, ponieważ
klienci ciągle zaskakiwani są
nowymi pomysłami na wnętrze.
Produkty z oferty Atelier są
propozycją dla ludzi, którzy
telier Wnętrza jest to
miejsce, do którego
warto trafić. Sklep ten
cenią jakość, użytkowość i nieba-
nalny styl. Znajdziemy tu m.in.
meble niemieckiej marki Kare
Design, włoskiej Prospettive,
Esedry, czy akcesoria skandy-
nawskich marek takich jak: Stel-
ton, Menu, a ponadto niemiecki
Blomus, Contento, Leonardo oraz
holenderskie Umbra, Zilverstad.
Działalność tego kreatywnego Ate-
lier opiera się zarówno na
bezpośredniej pracy ze zdolnymi
architektami, a także z indywidual-
nymi klientami. Zakupy w kra-
kowskim Atelier może oczywiście
zrobić każdy miłośnik designu,
oprócz sklepu stacjonarnego
z wyjątkowo inspirującymi aranża-
cjami funkcjonuje również
niezwykle nowoczesny sklep
on-line (www.atelierwnetrza.pl).
Stali bywalcy Atelier podkreślają,
że jest to niepowtarzalne miejsce
i niezawodna obsługa. Idealne dla i niezawodna obsługa. Idealne dla
tych, którzy otwarci są na wzornic-
two bez granic. Warto podkreślić,
że to nowoczesne studio ciągle za-
skakuje klientów wyjątkowo ko-
rzystnymi ofertami, zatem
zachęcamy, aby śledzić ich profil
na Facebooku.
ATELIER WNĘTRZAKRAKÓW, BALICKA 93Awww.atelierwnetrza.pl
76
Piotr Blamowski, polski i brytyj-ski design zrównoważony oraz poznańska Galeria Akumula-tory 2 to tematy wystaw, na które do 28 kwietnia 2013 r. zaprasza MOCAK.
Przedwiośnie Marta
ManIECKa Twórczości Piotra Blamowskiego poświę‑cone zostały dwie wy‑stawy. Scenki obsesyj-
ne, czyli wideo prezentowane w Galerii Beta, przeznaczone są tylko dla osób dorosłych. To seria filmów artystycznych: odważnych, ekscentrycznych, czasem pełnych humoru, a czasem przerażających i nie‑przyzwoitych. Obiekty użytko‑we i dekoracyjne, a wśród nich gra do odmawiania różańca, ławeczka elektryczna czy sto‑jak na gazety w stylu art déco, to temat ekspozycji Design utopijny w Galerii Alfa.
Wystawa ta jest odniesie‑niem do brytyjsko‑polskiej wystawy designu znajdującej się na poziomie 0. Wszystko, na zawsze — dziś prezentuje design zrównoważony (ang.
sustainable design), który ma zapewnić rozwój, nie pro‑wadząc przy tym do zniszczeń. Jego charakterystycznymi cechami są m.in. stosowanie zasobów odnawialnych i elimi‑nowanie negatywnego wpływu na środowisko naturalne.
Nieprzekupne oko. Galeria Akumulatory 2, 1972—1990 przedstawia historię miejsca, które przez 18 lat było nieko‑mercyjną przestrzenią prezen‑tacji sztuki z całego świata. Wystawa ukazuje praktyki arty‑styczne i rozległy obszar arty‑stycznych strategii realizowa‑nych poza oficjalnym obiegiem sztuki w rzeczywistości realne‑go socjalizmu. Dokumentacja zebrana na wystawie i w towa‑rzyszącej jej książce w dużej mierze obejmuje materiały dotąd niepublikowane.
w MOCAK-u
kultu
ra
Plumen, 2010, żarówka ener‑gooszczędna, projekt: Hul‑ger, Samuel Wilkinson
design-gene-ration IX, 2010, wideo
niżej: Naszyj‑nik Chabarka z kolekcji Plastic Gold (Plastikowe Złoto); fot. Domi‑nic Tschudin
�Morska turbina wiatrowa Aeroge-nerator X, wizuali‑zacja: Grimshaw Architects
�Piotr Blamowski, Głowa królowej, 2012, obiekt
78
kultu
ra
oraz sposobach na zaistnie‑nie gwiazd popkultury i ludzi mediów.
Akcja rozwija się szybko, a jej miejsca równie szybko się zmieniają, dlatego też inte‑resująca i minimalistyczna scenografia Marcina Chlandy w dużej mierze zmusza widza do użycia wyobraźni. Kostiumy (stroje do tenisa) sugerują pewną grę z widzem. Bowiem krytyka wszystkich problemów, których dotyka przedstawienie, nie kończy się żadnym konkretnym wnioskiem.
Być może spektakl miał uświa‑domić widzom, co dzieje się na naszych oczach. Żyjemy
w społeczeństwie, w którym bardziej niż to, co człowiek ma do powiedzenia liczy się to, jak wygląda. Czy może‑my domniemywać, że poza dostarczeniem nam pierw‑szorzędnej rozrywki reżyser chciał, aby piłeczka znalazła się po stronie widowni? Czy chciałby, by każdy widz wziął tę piłeczkę z teatru i zastanowił się nad sposobem kreowania rzeczywistości? Czy w ogóle mamy wpływ choćby na do‑starczanie nam przez pseudo‑artystów piosenek w stylu I Always, You Never?
Choć temat pustego życia ce‑lebrytów i charakterystycznego dla popkultury przerostu formy nad treścią nie wydaje się no‑watorski, pewne jest, że trudno
w minionym roku o lepszy spektakl w Starym Teatrze.
Warto przy okazji wspo‑mnieć, że nowym dyrektorem Starego Teatru został Jan Klata. Repertuar, który zaproponował na najbliższy miesiąc, zapo‑wiada się obiecująco — choć czy okaże się równie niekon‑wencjonalnym dyrektorem, jak reżyserem, dowiemy się prawdopodobnie za kilka mie‑sięcy. Ciekawym rozwiązaniem byłoby częstsze dawanie szan‑sy młodym aktorom, jak choć‑by w Pawiu królowej. Wniosłoby to wiele świeżości i nowych in‑spiracji na deski Starego Teatru i stanowiłoby ciekawą alterna‑tywę dla zasłużonego gwiaz‑dorskiego zespołu. Premiery zapowiedziane na drugą część sezonu będą realizowały temat
szeroko rozumianej biogra‑fii. W repertuarze znajdzie‑my m.in. Poczet królów polskich Krzysztofa Garbaczewskiego, Być jak Steve Jobs Marcina Libera oraz Wandę Polkę Pawła Passiniego. Miejmy nadzieję, że Jan Klata podoła nie lada wyzwaniu — odnowieniu Starego.
paw królowej wg powieści Doroty Masłowskiej, reżyseria: Paweł Świątek, adaptacja i dramaturgia: Mateusz Pakuła, scenografia: Marcin Chlanda, premiera: 27 października 2012 r., Nowa Scena Teatru Starego przy ul. Jagiellońskiej 1, www.stary.pl.
Produkcja spektaklu Paw królowej została dofinansowana w ramach projektu „IV edycja festiwalu re_wizje w Małopolsce” ze środ‑ków Małopolskiego Regionalnego Programu Operacyjnego 2007—2013.
Reżyser, Paweł Świątek, postanowił nie od‑chodzić od właściwej treści utworu, co oka‑
zało się wielkim sukcesem inscenizacji. Tekst Doroty Masłowskiej został w pomysło‑wy sposób osadzony w melo‑diach znanych piosenek, które aktorzy naśladują za pomocą dźwięków przypominających beatbox. Doskonała gra młodego zespołu: Wiktora Logi‑Skarczewskiego, Szymona Czackiego, Pauliny Puślednik i Małgorzaty Zawadzkiej, w pełen energii sposób już od pierwszej minu‑ty wprowadza widzów w trans, demaskując mechanizmy kreowania opinii publicznej przez fora internetowe, nasze wyobrażenia o idealnym życiu
paw królowej w Teatrze Starym to doskonały kolaż mechanizmów, które dotykają nas każdego dnia, esencja absurdu i bezmyślności pokolenia
Internetu, popkultury i celebrytów, przedstawiona w znakomity sposób.
fot. Ryszard Kornecki / Narodowy Stary Teatr,
www.stary.pl
MatEuSz
HanISzEWSKI
piosenka za Unii Europejskiej pieniądze
Mapplethorpeza Unii Europejskiej pieniądze
80
A.M.: Bardzo cenię humor i dowcip Marcina i cieszę się, że jestem jed‑ną z jego milionowych fanek. Mam duże szczęście, że na niego trafiłam, że napisał tekst, w którym mogę zagrać, stworzyć ciekawą postać. Wbrew pozorom wcale nie jest łatwo stworzyć świetny tekst z bohaterami z krwi i kości. Marcin to potrafi.
A całkiem prywatnie — lubiłaś być singlem?
A.M.: Prywatnie już nie pamiętam, kiedy byłam singlem, ale lubię być singlem w związku. Cenię sobie nie‑zależność, wolny czas, bycie sama ze sobą.
weronika książkiewicz ob-sadzona została w skórze korporacyjnego demona. Mocno zarysowaną postać zagrała z dużą brawurą, za to lesław żurek — konsul-tant z indii — świetnie oddał niejednoznaczną, nieradzącą sobie ze stresem postać swo-jego bohatera.
dla wojtka Medyńskiego rola Sebastiana była debiutem komediowym.
Wojtek Medyński: W dotychcza‑sowym moim życiu zawodowym
większość ról można podzielić na dwie kategorie: w teatrze — bar‑dziej lub mniej szlachetny amant, natomiast w telewizji — bandyta, zły charakter, zwyrodnialec. Świetnym treningiem przed zagraniem tej bar‑dzo komediowej roli są moje ponad‑trzyletnie doświadczenia związane z improwizacją, jakie nabyłem, będąc członkiem Teatru Improv AB OVO. Moja menedżerka, Mariola Berg, któ‑ra jednocześnie współ produkowała spektakl Single i remiksy, gdy zoba‑czyła mnie w akcji na spektaklu, nie miała złudzeń, że to właśnie ja powi‑nienem zagrać Sebusia.
Co wspólnego ma Sebastian — po-stać, którą Pan gra — z Wojtkiem Medyńskim prywatnie?
W.M.: Oprócz tzw. ciałokształtu raczej nic [śmiech]. Sebastian jest dość znerwicowany, prostolinijny i nieporadny. Przyznam się bez bicia, że to nie było łatwe budować postać, która w przeciwieństwie do mnie wolno myśli i nie za bardzo ogarnia szybkie zwroty akcji, jakie wydarzają się w jej życiu. Ta rola to dla mnie megaciekawe zadanie i okazja do te‑go, by zaprezentować widzom, któ‑rzy mnie kojarzą z telewizji jako Pana Zło, że jako aktor potrafię być wielo‑barwny, a do tego zabawny. Granie tej postaci to czysta przyjemność.
co o spektaklu mówią akto-rzy? anna Mucha, spytana, czy mogłaby pracować w wy-dawnictwie, w takim maga-zynie dla singli jak ze sztuki, powiedziała „trendom”:
Anna Mucha: Gdybym tak jak moja bohaterka nie miała alternatywy, gdy‑bym tak jak ona była uwikłana w róż‑ne kredyty i zależności — to po pro‑stu musiałabym. Poza tym — zawsze lepsze to niż praca w Dubaju ;‑)
Zniosłabyś korporacyjne zasady i reguły? Gdzie dla Twojej bohaterki kończy się praca, a zaczyna życie?
A.M.: Moja bohaterka ma ten prob‑lem, że ona cały czas jest w pracy, ona nie ma czasu na życie. Nie miała szansy zobaczyć swojego ślicznego apartamentu w świetle dziennym. Obiecuje sobie za to, że jak już spłaci wszystkie kredyty i zobowiązania — wtedy zacznie żyć: chodzić do kina, jeździć na wakacje. Nie zdaje sobie sprawy, że na wiele spraw będzie już za późno. Ale nie łudźmy się — w każdej pracy są jakieś plu‑sy i minusy. Ważne, żeby te plusy nie przysłaniały nam minusów.
Co sądzisz o komediach Marcina Szczygielskiego?
StaniSław ligaS
Ania Mucha jako pracownica korporacji — wydawca magazynu dla singli. Weronika Książkiewicz — demoniczna szefowa, zwolenniczka stanu singielskiego. Lesław Żurek — konsultant z Indii. I Wojtek Medyński — szef ds. reklamy, tajny mąż bohaterki, którą gra Ania Mucha. Dlaczego tajny? Bo w tym korpoświecie opisanym przez Marcina Szczygielskiego małżeństwo jest passé. Pozostaje niezgodne z polityką firmy, dopóki nie zmienia się właściciel. Wtedy reguły gry zmieniają się diametralnie.
Single i remiksy, najnowsza komedia
Marcina Szczygielskiego w reżyserii Olafa Luba‑
szenki, kalendarz spekta‑kli dostępny na stronie
www.singleiremiksy.com
fot. Marcin POWER Peła
Single i remiksy
kultu
ra
DuchLove Story
15.03 Noc KultowaIndiana Jones - Poszukiwacze zaginionej ArkiIndiana Jones i Świątynia Zagłady
17.05 Noc Kubricka
LśnienieMechaniczna pomarańcza
22. 02 Noc Romantyczna
Cena za jedną noc:przedsprzedaż: 20 zł
5 dni przed wydarzeniem: 25 zł
al. Krasińskiego 34, 30-101 Kraków, tel.: 12 433 00 33, www.kijow.pl, www.facebook.com/kijow.centrum
82
z pr
owin
cji
RTak jak u Kapuścińskiego Europejczyk spotyka Innego, tak mieszkaniec Prowincji spotyka czasem człowieka z Miasta. No, może bez przesady — tar‑
cia są pewnie mniejsze, ale spotkania i tak są ciekawe.
Mieszkaniec prowincji, szczególnie takiej nastawionej tu‑rystycznie, ma ciężki orzech do zgryzienia. Musi spotykać tych z Miasta, bo to oni pozwalają mu zarobić. Miastowi różnego pokroju pojawiają się na prowincji z kilku powo‑dów, np. w czasie ferii (piszę o nich, bo ostatnio minęły). Wtedy prowincjusz obserwuje przybyszy, często pod‑śmiewając się z „rewii mody” która pojawia się na sto‑kach narciarskich, często złorzecząc na nich, jeśli tylko zajmą należne lokalnym miejsca w knajpach. A przy okazji turystyczna prowincja żyje z mieszczuchów, tylko odliczając do kolejnych ferii. To takie nasze rozdwojenie jaźni. Nie rozumiemy Innych, czujemy, że są obcy, ale ich potrzebujemy.
Kiedyś byłem przekonany, że moje pierwsze zderze‑nie z Miastem nastąpi w momencie pójścia na studia. W akademiku, w którym miałem okazję mieszkać, miejscowych — jak można się spodziewać — nie było jednak wcale, a cały budynek był jednym wielkim kon‑glomeratem prowincji. Ludzie z całej Polski, z wiosek, małych miasteczek i miast, zjechali się, żeby stworzyć razem coś niezwykłego. Ale to był tylko pierwszy etap spotkania. Do poważniejszego dochodziło w trakcie asymilacji. Wtedy, kiedy ludzie na pytanie „skąd jesteś”, nie odpowiadają już „z wioski x” albo „z miasteczka y”. Mówią: „z Krakowa”, „z Warszawy” lub podają jakieś in‑ne duże miasto studenckie. To zapomnienie to pierwszy etap spotkania, w którym Miasto wchłania pierwiastek Prowincji.
Kilka lat po studiach, spotykając kogokolwiek, nie myślę już tak jak kiedyś. Nie rozróżniam, czy ktoś
pochodzi z Krakowa, Warszawy czy innego molocha, bo wszystkie cechy się zacierają. Dopiero wgłębiając się w genealogię moich przyjaciół czy znajomych, dochodzę do wniosku, że niewielu z nich pochodzi z miasta, prawie wszyscy są spoza i tylko w sposób niemal idealny przyzwolili na asymilację. To nie ma jed‑nak znaczenia, bo Miasto wchłania Prowincję. Tu nie ma półśrodków.
Wracam do siebie. Prawie dekada w mieście zmieniła i mnie. Mogę mówić o sobie, że jestem bardziej otwarty, że liznąłem świata. Inni mogą twierdzić, że jestem dzi‑wakiem, bo w knajpie czytam książkę, a to nie przystoi, szczególnie samemu. Miasto i Prowincja zawsze będą ze sobą rywalizowały o rząd dusz. Teraz ja nie rozu‑miem Prowincji, przez chwilę mam ochotę ją zmieniać,
„unowocześniać”. Ale spokojnie, jeszcze kilka lat i się dostosuję. I wtedy nikt nie będzie pamiętał, że na 10 lat wyrwało mnie centrum.
pochodzi z Krakowa, Warszawy czy innego molocha,
felieton
Spotkania
andrzej Drobikhistoryk, dziennikarz,
redaktor. Ostatnio miesz‑ka w Ustroniu, skąd pisze
dla nas felietony.
anDrzEJ DrOBIK
R
Spotkania
R R