Co zdążysz zrobić, to zostanie. Portret Jerzego Turowicza

22

description

Anna Mateja: Co zdążysz zrobić, to zostanie. Portret Jerzego Turowicza

Transcript of Co zdążysz zrobić, to zostanie. Portret Jerzego Turowicza

Page 1: Co zdążysz zrobić, to zostanie. Portret Jerzego Turowicza
Page 2: Co zdążysz zrobić, to zostanie. Portret Jerzego Turowicza
Page 3: Co zdążysz zrobić, to zostanie. Portret Jerzego Turowicza

wydawnictwo znakkraków 2012

Anna

Mateja

co zdążysz zrobić, to zostanie

Portret Jerzego Turowicza

Page 4: Co zdążysz zrobić, to zostanie. Portret Jerzego Turowicza
Page 5: Co zdążysz zrobić, to zostanie. Portret Jerzego Turowicza

7

Rozdział I

DYSZEL W  GŁOWIE

Świetlica mieściła się w nędznym baraku stojącym przy jednej z ulic Kazimierza, krakowskiej dzielnicy żydowskiej. Mimo skromnych warunków sala wypełniona była szczelnie. Padają pytania, słucha-

cze dyskutują też szeptem między sobą. To, czego słuchają, rozpala wyob-raźnię, pozwala spojrzeć na znany temat od niespodziewanej strony: Boga można rozpoznawać na wszystkich ścieżkach życia; służyć Mu także po-przez to, co wydaje się najbardziej powszednie i banalne, co nie należy do porządku sacrum; odrodzenie judaizmu nie będzie możliwe bez dowartoś-ciowania chasydyzmu, bo zrodzone na terenach Pierwszej Rzeczypospolitej ruchy chasydzkie przydadzą judaizmowi blasku i sił żywotnych.

Przemawiał sześćdziesięcioletni Martin Buber, fi lozof, który wiosną 1939 roku przyjechał do Krakowa. Wśród słuchaczy był prawdopodob-nie tylko jeden nie-Żyd: dwudziestosiedmioletni redaktor dziennika „Głos Narodu”, wydawanego pod patronatem krakowskiego metropolity Adama Stefana Sapiehy, z  redakcją przy ulicy Smoleńsk. Komunikat o  odczy-cie Bubera znalazł w żydowskim „Nowym Dzienniku”. Redaktor słucha Martina Bubera z długą białą brodą, który staranną polszczyzną mówi o sytuacji duchowej świata i niebezpieczeństwie wojny. Po latach redaktor napisze: „W słowach jego brzmiał jakiś ton profetyczny”1.

¹ Jerzy Turowicz, Martin Buber fi lozof dialogu, „Tygodnik Powszechny”, 4 lipca 1965.

Page 6: Co zdążysz zrobić, to zostanie. Portret Jerzego Turowicza

8

Co zdążysz zrobić, to zostanie

Wychodząc, spotyka znajomego dziennikarza, Żyda, który na jego widok wykrzykuje zdumiony: „A cóż pan tutaj robi?”. „Jak to – co robię? Przyszedłem na odczyt Martina Bubera”. „To widzę. Ale skąd pan wie, kto to jest Martin Buber?”

Redaktorem, który wiosną 1939 roku wiedział, kto to Martin Buber, był Jerzy Turowicz.

*

W lipcu 1939  roku redaktor Turowicz zostanie naczelnym „Głosu Na-rodu” i nie będzie to jego debiut w sprawowaniu funkcji najważniejszej osoby w redakcji.

Sześć lat wcześniej, w październiku 1933 roku, gdy redaktor ma dwa-dzieścia jeden lat, w ofi cjalnym biuletynie lwowskiego środowiska Stowa-rzyszenia Katolickiej Młodzieży Akademickiej „Odrodzenie” po raz pierw-szy pojawi się adnotacja: „za redakcję odpowiada Jerzy Turowicz”. Biuletyn nosił tytuł „Dyszel w Głowie”, zaczerpnięty z hymnu Stowarzyszenia, któ-rego Turowicz był członkiem od 1930 roku: „Nie wszystko jedno – jak każdy wam powie: / dreszczy unikać! a dyszel mieć w głowie! / kapliczki burzyć, klateczki ze złota!”.

Tytuł biuletynu nie wszystkim się podobał. W dwudziestym piątym – jubileuszowym – numerze pisma Turowicz wspomina, że zdarzyło mu się stoczyć niejedną walkę zarówno o istnienie pisma, jak o jego nazwę. I to nawet z pewnym biskupem, który, „najlepszy zresztą i najpoczciwszy, mó-wił z wyraźnym zażenowaniem: »takie miłe i pożyteczne pisemko, tylko ten... tytuł. Czyżby panowie tego zmienić nie mogli?«”2.

U schyłku światowego kryzysu gospodarczego, w listopadzie 1932 roku, Turowicz pisze na łamach „Dyszla w Głowie” o zbudowanym na piasku gmachu gospodarki światowej:

² Jerzy Turowicz, Jeszcze o typie odrodzeniowca, „Dyszel w Głowie”, grudzień 1936.

Page 7: Co zdążysz zrobić, to zostanie. Portret Jerzego Turowicza

9

DYSZEL W GŁOWIE

Błędne koło pauperyzacji i kurczenia konsumpcji i produkcji, błędne koło wycofania kapitałów i kredytów i jeszcze raz kurczenia produkcji, koła po-łączone z kompletną anarchią i dezorganizacją życia gospodarczego oraz ze stosem zjawisk towarzyszących, w rodzaju ciągle rosnących defi cytów bud-żetowych, bezrobocia i podatków3.

Zdaniem Turowicza „liberalna doktryna społeczna zbankrutowała”, a opoką, na której należy zbudować nowy ustrój, jest absolutna, odwieczna prawda.

W tym samym mniej więcej czasie Turowiczowi wpada w ręce lipcowy numer miesięcznika „Esprit”, założonego rok wcześniej przez Emmanuela Mouniera, fi lozofa personalistę. Numer jest poświęcony pracy. Wywiera na Turowiczu tak duże wrażenie, że artykuł wstępny założyciela pisma tłumaczy i umieszcza w dwóch odcinkach na łamach miesięcznika „Odrodzenie”, wyda-wanego pod auspicjami Stowarzyszenia Katolickiej Młodzieży Akademickiej.

Do swego pierwszego mistrza, również fi lozofa, Jacques’a Maritaina, dołącza więc Mouniera. Pierwszy jest dla niego ważny, ponieważ przełożył tomizm na język dwudziestego wieku, wprowadzając do fi lozofi i tomistycz-nej pojęcia zaczerpnięte z socjologii, teorii kultury, historii. Mounier zbliżył tomizm do rzeczywistości życia społecznego lat trzydziestych dwudziestego wieku: lat kryzysu gospodarczego; społeczeństw, w których różnice mająt-kowe i cywilizacyjne determinowały życie milionów ludzi; Kościoła, który zdawał się coraz bardziej zamykać przed współczesnym mu światem – świa-tem, gdzie coraz groźniejsze stawały się zapędy totalistyczne.

Pół roku później, na początku lata 1933  roku, Turowicz, student Wydziału Budowy Maszyn Politechniki Lwowskiej, podaje na łamach wy-chodzącego we Lwowie miesięcznika „Życie Technickie”4 (pisma młodzieży

³ Jerzy Turowicz, W poprzek barykady, „Dyszel w Głowie”, listopad 1932.4 tur., Nowy szybowiec rekordowy, „Życie Technickie”, maj–czerwiec 1933.

Page 8: Co zdążysz zrobić, to zostanie. Portret Jerzego Turowicza

10

Co zdążysz zrobić, to zostanie

akademickiej polskich uczelni technicznych) precyzyjny opis parametrów technicznych nowego polskiego szybowca typu CWV-bis, który zbudo-wano w Warsztatach Związku Awiatycznego we Lwowie. Wtedy jeszcze młody publicysta planuje kurs pilotażu, a w przyszłości konstruowanie maszyn latających albo samochodów. Automobilowe zainteresowania roz-wijane w kraju, gdzie ruch samochodowy był mniej niż minimalny, bra-kowało utwardzonych dróg, a podstawą gospodarki było rolnictwo, przy-pominały marzenia o budowaniu osiedli szklanych domów. A  jednak... Czternaście lat po odzyskaniu niepodległości, w grudniu 1932 roku, Tu-rowicz publikuje tekst o zasadach, na jakich funkcjonuje fabryka samo-chodów Henry’ego Forda w Stanach Zjednoczonych5. Widać w tym ambi-cję młodego autora, w rozległych lekturach szukającego wzorców budowy lepszego świata, świata, w którym szanuje się pracowników, zapewniając im godziwe warunki pracy i życia.

*

Mając dwadzieścia cztery lata, Jerzy Turowicz w kwietniowym numerze tygodnika „Prosto z mostu” z 1936 roku czyta artykuł Adama Doboszyń-skiego O Mauriacu czyli o niedobrym katolicyzmie.

„Nie o Mauriaca tu chodzi” – polemizuje z autorem. Chodzi bowiem, zdaniem Turowicza, o Maritaina i katolicyzm francuski, którego Dobo-szyński nie cenił i do którego nie miał zaufania, uważając go za gorszą – i zgubną dla polskich katolików – odmianę.

„Maritain nie jest ani żydem, ani faktorem”6  – tłumaczy cierpli-wie pisarzowi i działaczowi politycznemu Stronnictwa Narodowego nie-doszły konstruktor samolotów i automobilów, wtedy już student fi lozo-fi i i historii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po pierwsze, katolicyzm jest

5 Jerzy Turowicz, Henryk Ford, „Życie Technickie”, grudzień 1932.6 Faktor – pośrednik, stręczyciel; plenipotent, pełnomocnik. Za: Władysław Kopa-

liński, Słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych z almanachem, Warszawa 1994.

Page 9: Co zdążysz zrobić, to zostanie. Portret Jerzego Turowicza

11

DYSZEL W GŁOWIE

ponadnarodowy i powszechny, więc jego narodowa odmiana nie może być dla nikogo zagrożeniem. Po drugie, akurat francuska kultura katolic-ka z racji swej oryginalności i bogactwa mogłaby być dla polskiej inspiru-jąca. Dlaczego więc Doboszyński tak jej nie ceni, a przede wszystkim nie rozumie?

„Czy przyczyną tego nie jest przypadkiem pewien kompleks niższo-ści?”  – pyta retorycznie Turowicz Doboszyńskiego, który miesiąc póź-niej – na wzór faszystowskich marszów: Hitlera na Monachium i Musso-liniego  na Rzym  – zorganizuje tak zwany marsz na Myślenice, za co wyląduje w więzieniu.

Bo czymże jest katolicyzm polski wobec francuskiego na odcinku kul-tury? Powierzchowne choćby zetknięcie się z  kulturą francuską obja-wia nam całą plejadę nazwisk twórców katolickich, nazwisk pierwszej jakości: Claudel, Péguy, Bremond, Rivière, Bordeaux, Jacob, Copeau, Goyau, Bloy, Huysmans, Levaux, Massis, Malègue, Daniel-Rops, Ghéon i wielu, wielu innych. Gdzie są takie nazwiska w Polsce? Są może dwa, trzy, cztery i koniec. We Francji już trzecia generacja buduje kulturę ka-tolicką, a w Polsce nie było ani pokolenia Leona Bloy, nie ma pokolenia Karola Péguy wyrosłego z przedwojennego niepokoju, nie ma prawie zu-pełnie młodego pokolenia powojennego, pokolenia Daniel-Ropsa.

To nie jest pesymizm. To jest po prostu stwierdzenie faktu, że ten etap rozbudowy kultury katolickiej w Polsce jest jeszcze przed nami7.

O sile fascynacji kulturą francuską świadczy skala lektur młodego publicysty. Niewątpliwie bowiem właśnie pod wpływem książek wy-mienionych autorów Turowicz, w tekście O chrześcijańską kulturę jutra

7 Jerzy Turowicz, O  Maritainie czyli o  najlepszym katolicyzmie, „Prosto z  mostu”, 24 maja 1936.

Page 10: Co zdążysz zrobić, to zostanie. Portret Jerzego Turowicza

12

Co zdążysz zrobić, to zostanie

wydanej w 1936 roku w wileńskim dwutygodniku odrodzeniowców „Pax”, a następnie – w rozszerzonej wersji, jako broszura – w Biblioteczce „Pax”-u, napisze o tym, jak ożywcze znaczenie dla kultury może mieć katolicyzm:

budowanie kultury polega na pełnym, wszechstronnym rozwoju oso-bowości człowieka. I od tego katolicyzm zaczyna. Przywraca prawdziwą hierarchię wartości i prawdziwą koncepcję człowieka. Człowieka stwo-rzonego na obraz i podobieństwo Boże, obciążonego grzechem pierwo-rodnym, ale odkupionego przez Chrystusa8.

Dwudziestopięcioletni publicysta, z  eschatologiczną perspektywą w głowie, wiosną 1937 roku komentuje w „Odrodzeniu” sprawę tak zwa-nego getta ławkowego:

Co do mnie, to dwie są przyczyny, które mnie powstrzymują od całko-witej zgody na to żądanie (...). Przyczyna pierwsza: osobne ławki pachną rasizmem, a rasizm mi bardzo nie pachnie. Przyczyna druga to metody walki o osobne ławki. To, co od trzech miesięcy obserwujemy na nie-których naszych wyższych uczelniach (...) z codzienną niemal interwen-cją pogotowia, z napadaniem w dziesięciu na jednego, z nożownictwem i z biciem kobiet, to wszystko napełnia nas tylko wstydem za naszych współrodaków i oburzeniem9.

Broni stowarzyszenia „Odrodzenie” przed endeckimi oskarżeniami o sprzyjanie komunizmowi pojawiającymi się podczas procesu Henryka Dembińskiego, dawnego działacza wileńskiego „Odrodzenia”, który został komunistą. W 1937 roku Dembińskiemu wytoczono proces o przynależność

8 Jerzy Turowicz, O  chrześcijańską kulturę jutra, Bibljoteczka „Pax”, nr  7, Wilno 1936, s. 12, 13.

9 jet., Zapiski, „Odrodzenie”, maj–czerwiec 1937.

Page 11: Co zdążysz zrobić, to zostanie. Portret Jerzego Turowicza

13

DYSZEL W GŁOWIE

do Kominternu – Międzynarodówki Komunistycznej, co oznaczało posta-wienie zarzutu zdrady państwa (oskarżenia nie udo wodniono).

„»Odrodzenie« wileńskie nie było na tyle silne, żeby Dembińskiego zatrzymać przy sobie, przy katolicyzmie” – pisze Turowicz w styczniowym numerze „Odrodzenia” z 1938 roku i dodaje:

było dostatecznie silne, żeby przetrzymać jego odejście, mimo że Dem-biński był wówczas w „Odrodzeniu” indywidualnością najwybitniejszą. (...) ideologia i prace „Odrodzenia” ani na jotę nie odchyliły się od wyty-czonych linii. Toteż dziś zarzuty komunizmu pod adresem „Odrodzenia” świadczyć mogą tylko o ignorancji albo o złej woli10.

W 1937 roku Turowicz po raz drugi w życiu zostaje redaktorem na-czelnym – tym razem pisma „Historia”, organu studentów i asystentów wydziałów historycznych sześciu polskich uniwersytetów, wydawanego przez krakowskie Koło Historyków. Turowicz debiutuje też na łamach ukazującego się w Poznaniu tygodnika katolickiej inteligencji „Kultura”. Zamieszcza tam recenzję dwóch tomików poetyckich Józefa Łobodow-skiego: Rozmowa z ojczyzną i Demonom nocy, wydanych w ofi cynie Ferdy-nanda Hoesicka w 1936 roku. Rok później na tych samych łamach, biorąc udział w ankiecie: Jaką książkę wydaną w ciągu trzech ostatnich lat wysu-nąłbym do katolickiej nagrody literackiej, gdyby taka istniała?, Turowicz wy-sunął do nagrody księdza Konstantego Michalskiego za książkę Niezna-nemu Bogu. Głosowałby też na „świetny cykl średniowieczny Zofi i Kossak (zwłaszcza na ostatnią jego część – Bez oręża) – na terenie powieści, zaś w poezji na wiersze zebrane Jerzego Lieberta”11.

¹0 jet., Sprawa Henryka Dembińskiego, „Odrodzenie”, styczeń 1938.¹¹ Jerzy Turowicz (Kraków), odpowiedź na ankietę „Kultury”, „Kultura”, 6 marca

1938.

Page 12: Co zdążysz zrobić, to zostanie. Portret Jerzego Turowicza

14

Co zdążysz zrobić, to zostanie

W styczniu 1939  roku Turowicz zostaje redaktorem krakowskiego dziennika „Głos Narodu”. W pierwszym większego kalibru tekście zasta-nawia się ni mniej, ni więcej, tylko nad tym, kto to jest pisarz katolicki. Pretekstem jest przyznanie nagrody literackiej tygodnika „Prosto z mo-stu” Adolfowi Nowaczyńskiemu – jak twierdzi redakcja, pisarzowi katolic-kiemu. Młody redaktor „Głosu Narodu” wylicza:

Nowaczyński  – skrajny nacjonalista, wyznawca rasistowskiego antyse-mityzmu w jego najczystszej hitlerowskiej formie, nie skażonej śladami miłości bliźniego, apologeta hitleryzmu i faszyzmu, dyfamator katolic-kiej Francji (tj. tej części Francji, która jest katolicką), paszkwilant nie powstrzymujący swoich insynuacji w stosunku do głów wysoko posta-wionych w hierarchii Kościoła, nie powstrzymujący ich nawet u wrót Watykanu (a jeśli mnie pamięć nie myli, to i obecnemu Ojcu Świętemu dostało się od Nowaczyńskiego za to, że jeszcze jako kardynał Pacelli odwiedzał Francję rządzoną wówczas przez Bluma) – ten Nowaczyński nie posiada ani śladu tego, co decyduje o katolickości światopoglądu – mianowicie „sensus catholicus”. (...) Nowaczyński nie tylko nie jest pi-sarzem katolickim, ale (...) w danych okolicznościach jest pisarzem dla katolicyzmu szkodliwym. I na to nic nie pomoże nawet książka o bra-cie Albercie12.

Turowicz przypomina historię państwa Przemyślidów i Luksembur-gów po aneksji Czech i Moraw przez Hitlera. Opisuje aneksję Albanii przez Włochów. Pisze o  katolicyzmie Stanisława Brzozowskiego i  postawach inteligencji wobec komunizmu. Zastanawia się, dokąd zmierza generał Franco, przywódca Hiszpanii. Kiedy w lipcu 1939 roku po raz trzeci w ży-ciu zostaje redaktorem naczelnym, treść wstępniaków jest zdominowana

¹² Jerzy Turowicz, Nagroda „Prosto z mostu”, „Głos Narodu”, 19 marca 1939.

Page 13: Co zdążysz zrobić, to zostanie. Portret Jerzego Turowicza

15

DYSZEL W GŁOWIE

przez wiszącą w powietrzu wojnę i pytanie, o co ewentualny kolejny kon-fl ikt zbrojny z Niemcami będzie się toczył.

Młody naczelny potrafi też jednak, obok tekstów o sojuszu angielsko--polskim czy pakcie Ribbentrop–Mołotow, napisać w przededniu miesiąca nabożeństw majowych artykuł o Królowej Pokoju:

Właśnie katolicy mają najlepsze dane, by zająć wobec wojny postawę naj-właściwszą: z jednej strony spokój płynący z ufności w Opatrzność, pro-sta, ale silna wola obrony państwa i narodu w razie zagrożenia jego nie-podległości i wolności, ale i modlitwa. To jest broń silna i niesłychanie skuteczna. Nie trzeba, by katolicy o niej zapominali13.

Naczelny „Głosu Narodu” pisze tak, jakby wiara i życie były nieroz-szczepialne, a wspomniany w tekście o Nowaczyńskim sensus catholicus po-rządkował zarówno jego myślenie o wielkiej historii, która właśnie spusz-czała się z uwięzi, recenzje przeczytanych książek, jak ocenę ludzi. Może było tak, a może inaczej... Ludzie tamtej epoki o sprawach dla siebie naj-ważniejszych wypowiadali się dyskretnie. Być może odpowiedź tkwi w tekś-cie Dyszel w głowie z 1935 roku, w którym Turowicz, pisząc: „życie w wierze daje wiarę w życie”, zawarł jedną z najważniejszych prawd o sobie samym.

*

Kiedy 3 września 1939 roku krakowianie czytali ostatni numer „Głosu Na-rodu”, jego naczelny wraz z żoną Anną byli już na jednej z dróg wiodących w stronę Proszowic, na wschód od Krakowa. Zmierzali do Goszyc, rodzin-nego majątku pani Anny.

We dworze umierała na raka Stefania Wolska  – wdowa po Juliu-szu Wolskim, najmłodszym synu Maryli Wolskiej, młodopolskiej poetki,

¹³ J.T., Chmury nad Europą i Królowa Pokoju, „Głos Narodu”, 30 kwietnia 1939.

Page 14: Co zdążysz zrobić, to zostanie. Portret Jerzego Turowicza

16

Co zdążysz zrobić, to zostanie

i Wacława Wolskiego, przemysłowca naftowego. Wacław był wujem Zo-fi i z Zawiszów Gąsiorowskiej-Kernowej, właścicielki Goszyc i matki Anny Turowiczowej. Młodzi Wolscy znaleźli dom w Goszycach u ciotki Ker-nowej w pierwszej połowie lat dwudziestych, kiedy Juliusz, wbrew woli rodziny, ożenił się ze Stefanią  – ukraińską dziewczyną, pochodzącą ze Skolego, gdzie Wolscy spędzali lato i skąd zabrali dziewczynę do Lwowa. W domu zwanym Zaświeciem – centrum artystycznym i literackim Gali-cji przełomu wieków – pełniła obowiązki pokojówki.

Umierającą Stefanią opiekuje się jej piętnastoletnia córka Danuta. W czasie wojny Danuta pozna we dworze Jana Józefa Szczepańskiego, żoł-nierza Armii Krajowej, znajomego Anny Turowiczowej ze szkoły Olgi Mał-kowskiej w Cisowym Dworku w Sromowcach – swojego przyszłego męża. Szczepański będzie znajdywał we dworze schronienie w czasie partyzanckich urlopów i za każdym razem kiedy będzie musiał przeczekać w położonym na uboczu miejscu jakiś niepewny czas. We wrześniu 1939 Jan Józef wal-czy w okopach albo ucieka przed Niemcami; wychodząc z domu, zabrał je-den z podręczników do nauki hindi czy sanskrytu – nim wybuchła wojna, rozpoczął bowiem studia orientalistyczne na Uniwersytecie Warszawskim.

Po przybyciu Turowiczów Zofi a Kernowa każe przygotować bryczkę i razem z drugim mężem, Romualdem Kernem, oraz zięciem wyrusza na wschód, by dołączyć do któregoś z oddziałów polskiego wojska i wziąć udział w wojnie. Dla niej – byłej zwiadowczyni Józefa Piłsudskiego, peo-wiaczki i legionistki, która poprosiła Marszałka o trzymanie jedynego dziec-ka do chrztu – był to krok naturalny i nie wymagający uzasadnień ani spe-cjalnego namysłu. Cała trójka wróciła do domu po 17 września, gdy Ar-mia Czerwona przekroczyła granice Polski i stało się jasne, że obrona pań-stwa nie jest już możliwa.

Anna Turowiczowa (za pół roku urodzi swoje pierwsze dziecko – córkę Elżbietę) wraz z Danutą Wolską i jej młodszym o dwa lata bratem Julkiem (po wojnie, jako aktor i reżyser, zwiąże się z krakowskim teatrem Groteska)

Page 15: Co zdążysz zrobić, to zostanie. Portret Jerzego Turowicza

17

DYSZEL W GŁOWIE

w czasie kampanii wrześniowej zajmują się przede wszystkim mlekiem osiemdziesięciu goszyc kich krów, z którym nie wiadomo co robić, od kiedy działania wojenne zakłóciły funkcjonowanie mleczarni i handlu. Poza tym nikt nad niczym nie panuje, także nad pracownikami folwarcznymi, któ-rym nie ma kto wydawać dyspozycji. Panie ze dworu zlewają więc śmie-tanę zbieraną z mleka do wielkiej wanny w łazience.

W tym samym czasie we Lwowie, w dniu pierwszego bombardowania stolicy wschodniej Galicji, bliska przyjaciółka Anny Turowiczowej, z którą spędziła ona dzieciństwo i młodość, Irena z Grudzińskich Schroederowa, rodzi najstarszą córkę Teresę.

Teresa Schroeder-Starowieyska, historyk sztuki, żona Franciszka Sta-rowieyskiego, malarza i grafi ka: „Kilka dni po moim urodzeniu, w czasie kolejnego bombardowania, mama schroniła się w kościele, gdzie przypad-kowy ksiądz sam zaproponował chrzest. Moim ojcem chrzestnym został dziad kościelny. Jak wspominała mama: śmierdzący, po którym chodziły wszy; nominalną matką chrzestną została później babcia Zofi a Kernowa.

Mój ojciec, Jerzy Schroeder, był chemikiem; przed wojną pracował w Dublanach pod Lwowem na wydziale chemicznym Politechniki Lwow-skiej. Miał więc wykształcenie użyteczne tak w czasie pokoju, jak i działań wojennych; chyba dzięki temu właśnie udało nam się przetrzymać oku-pację sowiecką Lwowa aż do początków 1941 roku. Potem jednak prze-darliśmy się do Generalnej Guberni i znaleźliśmy przystań u ciotki Ker-nowej w Goszycach.

Dlaczego w  Goszycach znaleźliśmy oparcie? Jak by to w  skrócie opowiedzieć... Chyba się nie da, bo musimy się cofnąć o dwie dekady, do marca 1921 roku, kiedy w wyniku traktatu ryskiego moja babcia, Ma-ria z Hryckiewiczów Grudzińska, musiała opuścić rodzinny Peraszew pod Mińskiem, ponieważ te ziemie, tak zwane dalekie Kresy, przypadły sowiec-kiej Rosji. Babcia wyjechała z dwiema córkami: pięcioletnią Ireną, moją mamą, i trzyletnią Heleną, zwaną Lusią, mamą mojej kuzynki, Agnieszki”.

Page 16: Co zdążysz zrobić, to zostanie. Portret Jerzego Turowicza

18

Co zdążysz zrobić, to zostanie

Agnieszka Skąpska, bibliotekoznawca i muzealnik, żona Jerzego Skąp-skiego, witrażysty i grafi ka: „Wyjechała w roku 1920, kiedy bolszewicy za-aresztowali i prawdopodobnie zamordowali w Mińsku jej męża. Mówię »prawdopodobnie«, bo nigdy, mimo ustawicznych poszukiwań i wypyty-wań, nie dotarła do niej żadna o nim informacja. Babcia do końca życia czekała jednak na jego powrót.

Zostawiała osiem wsi i kilkanaście folwarków pod Mińskiem oraz główną siedzibę rodzinną, czyli majątek w Peraszewie. Rodzinne pamiątki i najbardziej potrzebne rzeczy zapakowała na kilka wozów, do tego dołą-czyła stado krów i koni. Ból opuszczenia rodzinnych stron potęgowało poczu cie niesprawiedliwości i dojmująca świadomość, że mało prawdopo-dobny jest nie tyle powrót, ile choćby odnalezienie wszystkich najbliższych. Przeczucia babci Grudzińskiej się spełniły: jej rodzina, poza rodzeństwem, nigdy się nie odnalazła w komplecie. Po latach babcia spotkała przypad-kiem jakichś krewnych w Wilnie, gdzie zamieszkała w 1927 roku.

Babcia, z dwójką maleńkich dzieci, uciekła przed frontem bolszewic-kim do Szymanowa pod Warszawą, gdzie zatrzymała się w  sąsiedztwie sióstr niepokalanek. Te zobowiązały się utrzymywać matkę z dziećmi z »ro-dziny obywatelskiej« (jak się wówczas mówiło), tyle że babcia nie radziła sobie z wychowaniem dziewczynek. Niewątpliwie znalazła się w sytuacji, która, nie tylko ze względów materialnych, ją przerastała. Wtedy zdecydo-wała się na krok, który w moim przekonaniu był wyrazem niezwykłej de-terminacji – oddała starszą córkę na wychowanie obcej rodzinie. Osobą, która zajęła się Irką, była Zofi a Gąsiorowska-Kernowa, czyli Babciozia, jak ją nazywały dzieci z mojego pokolenia rodziny.

Nigdy nie dociekliśmy, jak do nawiązania kontaktu doszło. Młodsze siostry babci Grudzińskiej były peowiaczkami, więc może one znały panią Gąsiorowską-Kernową, która też była zaangażowana w działalność Polskiej Organizacji Wojskowej, i wspólnie postanowiły, że siostry Grudzińskie będą dorastać w Goszycach? Może jacyś wspólni przyjaciele przyczynili

Page 17: Co zdążysz zrobić, to zostanie. Portret Jerzego Turowicza

19

DYSZEL W GŁOWIE

się do oddania dziewczynek na wychowanie w majątku pani Kernowej, na przykład Władysław Raczkiewicz, który był kuzynem babci Grudziń-skiej, a i pani Kernowej był znany? A może inny wspólny znajomy – Jó-zef Piłsudski?

To pewne, że rodziny nie znały się wcześniej, a uzgadnianie warunków odbywało się przez wspólnych przyjaciół.

Do Goszyc najpierw trafi ła Irka, jako dziewczyna, która miała towarzy-szyć wychowywaniu Anny Gąsiorowskiej, jedynaczki. Od 1929 roku, gdy podrosła moja mama, i ona zaczęła tam być wysyłana koleją. Bo mama nie mieszkała w Goszycach stale: do szkół chodziła w Wilnie, gdzie między in-nymi poznała siostry Skarżanki (razem z Hanką Skarżanką uciekała ze szkoły, by czytać tomiki poezji nad Wilią) i Czesława Miłosza (nazywał ją: Kurcewi-czówna). Natomiast każde wakacje oraz te miesiące, kiedy chorowała (a była dzieckiem słabego zdrowia), mama spędzała właśnie u Kernów w Goszycach. Należała zresztą do wąskiego grona osób, po które wujcio Kern wysyłał do Krakowa konie, bo zwykle posyłano je tylko do stacji kolejki wąskotorowej w Kocmyrzowie. Bo też miał on do Lusi słabość. Od wczesnych lat wprowa-dzał mamę w sprawy rolnictwa. Uwielbiał, gdy mama wychodziła z nim w pola i mógł jej opowiadać. Mama zawsze uważała, że spędziła w Goszy-cach najpiękniejsze lata, że to jej drugi, obok wileńskiego, dom rodzinny”.

Teresa Schroeder-Starowieyska: „Moja mama, Irena, i Anna wychowy-wały się razem, jak siostry – ciocia Kernowa nie czyniła między nimi żad-nej różnicy.

W Goszycach mama poznała swojego męża, a mojego tatę – Jerzego Schroedera, który wpierw był zaręczony z Anną Gąsiorowską. Doszło jed-nak do zmiany sympatii u mojego ojca z Anny na Irenę i zaręczyny ze-rwano; Magdalena Smoczyńska, najmłodsza córka Turowiczów, znalazła list swojej mamy do mojego ojca, w którym Anna »zwraca mu słowo« i za-pewnia, że nie żywi żadnej urazy; oboje pozostali zresztą w bardzo przyjaz-nych, właściwie rodzinnych kontaktach do końca życia.

Page 18: Co zdążysz zrobić, to zostanie. Portret Jerzego Turowicza

20

Co zdążysz zrobić, to zostanie

No to już pani wie, dlaczego wojnę chcieliśmy przetrzymać w Goszy-cach. Tam był nasz dom, po prostu”.

Helena Grudzińska, mama Agnieszki Skąpskiej, tuż przed wybuchem wojny wyszła za mąż za lekarza z Wilna, Romana Pawłowskiego. Wróciła do Goszyc w 1940 roku, gdy po pierwszych wielkich wywózkach z Wileń-szczyzny na Wschód w lutym 1940 roku zdecydowała się przejść z mężem tak zwaną zieloną granicę. Z trzech par sań, które wyruszyły przez granicę, jedne zatrzymali Niemcy – siedział w nich Pawłowski.

Agnieszka Skąpska: „Moja mama i jej pierwszy mąż ponownie spotkali się dopiero po wojnie. Pawłowski przechodził kolejne obozy koncentracyjne, mama próbowała go wykupić. Udało się to w czterdziestym drugim albo czterdziestym trzecim roku, kiedy siedział na Majdanku, tyle że wtedy od-mówił wyjścia. Uważał, że jego, lekarza, miejsce jest przy chorych w obozie. Wyzwolenie zastało go na Zachodzie, skąd przedarł się do mamy, by namó-wić ją do wyjazdu z Polski. Odmówiła kategorycznie; ostatecznie się rozstali.

W Goszycach mama spędziła całą wojnę, nie licząc wyjazdów przed-siębranych dla wydobycia męża z obozu. Najbliższą jej wówczas osobą była Danusia Wolska. Mieszkały w jednym pokoju, naprzeciwko pokoju cioci Kernowej; gdy był tłok, przeprowadzały się do tak zwanego starego dworu modrzewiowego, położonego vis-à-vis murowanego. Więź między nimi była właściwie siostrzana i przetrwała długie lata”.

*

Wiosną 1940  roku na dworcu w  Krakowie wysiada Anna z  Sozań-skich Wolska – żona Kazimierza Wolskiego, drugiego syna Maryli i Wa-cława  Wolskich, dziedzica położonych kilkadziesiąt kilometrów na wschód od Lwowa Perepelnik – z  sześciorgiem dzieci: Marcinem, Krzysztofem, Różą Marią, Joanną i Anną, najmłodszego Piotra trzyma na rękach. Uciek li przed Armią Czerwoną, która zajęła ich rodzinne strony na skutek paktu Ribbentrop–Mołotow z sierpnia 1939 roku.

Page 19: Co zdążysz zrobić, to zostanie. Portret Jerzego Turowicza

21

DYSZEL W GŁOWIE

Joanna Wolska-Potocka: „Zupełnym przypadkiem spotkaliśmy na dworcu ciotkę Zofi ę Kernową, która na kogoś czekała. Mowy nie było, że pojedziemy do jakichś krewnych: »Natychmiast wszyscy przyjeżdżajcie do mnie«. I  jak staliśmy, tak pojechaliśmy do Goszyc. Dworu ani majątku wcześniej nie znałam, choć pamiętam, że przed wojną rozmawiało się cza-sami w domu o Goszycach. Teraz zobaczyłam je na własne oczy, a także tłum krewnych (w  tym wiele dzieci), którym ciocia Kernowa użyczyła schronienia i gościny”.

We dworze mieszkała już bowiem z czworgiem dzieci także Aniela Pawlikowska, córka Maryli i  Wacława Wolskich, malarka i  grafi czka, współtwórczyni środowiska artystycznego w Medyce.

Joanna Wolska-Potocka: „Z powodu tłoku musieliśmy się rozdzielić. Mama z najmłodszym Piotrem została w Goszycach; takoż Marcin, ale on zamieszkał z innymi chłopcami w zbliżonym do niego wieku w sta-rym dworze. Krzysztof i Rozmarynka znaleźli się u państwa Zubrzyckich w Wilkowie. Natomiast Hanka, ja i Andrzejek Sozański (kuzyn, który się z  nami wychowywał) zamieszkaliśmy u  państwa Woźniakowskich w  niedalekim Biórkowie”.

Chłopcami w starym dworze modrzewiowym opiekował się Wacław Wójcik.

Agnieszka Skąpska: „Czyli mój ojciec. Pochodził z Goszyc, ale nie ze dworu, tylko ze wsi (choć urodzony w »resztówce« Ruszany na terenie dzisiejszej Łotwy, gdzie mój dziadek Jan wżenił się w mająteczek kresowy). W czasie wojny ojciec był żołnierzem Batalionów Chłopskich, studiował rolnictwo na podziemnym Uniwersytecie Jagiellońskim, odbywał praktyki w majątkach ziemskich i był nauczycielem chłopców we dworze.

Mianem »chłopców« określano: Julka Wolskiego (młodszego brata Dandy, czyli Danuty Wolskiej), Marcina i Krzysztofa Wolskich (synów Ka-zimierza Wolskiego z Perepelnik), Jaśka Gąsiorowskiego (kuzyna Anny Tu-rowiczowej), Kaspra Pawlikowskiego (syna Anieli z Wolskich Pawlikowskiej).

Page 20: Co zdążysz zrobić, to zostanie. Portret Jerzego Turowicza

22

Co zdążysz zrobić, to zostanie

Jak wspomina Kasper Pawlikowski, mój ojciec był im mentorem: oni wymy-ślali żarty, dokuczali, on starał się ich jakoś okiełznać, mobilizował do pracy, formował charaktery. Czuwał też nad ich zaangażowaniem konspiracyjnym, kiedy Marcin i Juliusz dorośli na tyle, by stać się żołnierzami batalionu Ar-mii Krajowej »Skała«”.

Teresa Schroeder-Starowieyska: „Do »Skały« przynależał też mój oj-ciec Jerzy Schroeder, który poza tym prowadził wykłady na tajnym Uni-wersytecie Jagiellońskim. Pamiętam, że każde dziecko modliło się wieczo-rem za »swojego partyzanta«.

Goszyce podczas okupacji tętniły życiem: mieszkało tam mnóstwo lu-dzi, w tym liczne stadko dzieci; groza okupacji właściwie do nas nie docie-rała – dzieci miały prawo czuć się we dworze Zofi i Kernowej jak na dłu-gich wakacjach.

Jedną z osób przez dzieci uwielbianych był wuj Jerzy Turowicz, po-nieważ był ciepły, gadatliwy, a przede wszystkim zwracał się do dzieci jak do dorosłych, bez infantylnego zdrabniania. Był jednak zajęty własnymi sprawami, dlatego mówił nam: »Zobacz, tam coś jest za drzwiami, w tym ciemnym kącie. Idź i zobacz, nie bój się«. Wymyślał to chyba po to, by się nas pozbyć, po prostu. Lubiliśmy bowiem z nim rozmawiać i przebywać w jego towarzystwie, nie zważając na to, że mu przeszkadzamy.

O ile warunki okupacyjne pozwalały, ludzie starali się żyć normalnie: dbali o rodzinę, utrzymywali kontakty ze sobą. Do wuja Jerzego Turowicza przyjeżdżał między innymi mieszkający w Krzeszowicach Kazimierz Wyka; nawet mam zdjęcie, gdy udaje, że karmi mnie śniegiem podawanym na zwiniętej w rulonik kartce”.

Turowicza odwiedza też Jerzy Andrzejewski, który przyjeżdża do Go-szyc z Warszawy. Jerzy Turowicz jedno ze spotkań utrwala na zdjęciu – przed goszyckim klombem siedzą: Jan Józef Szczepański, oddelegowany na partyzancki urlop, Marian Piechal, poeta, Kazimierz Wyka i Jerzy An-drzejewski.

Page 21: Co zdążysz zrobić, to zostanie. Portret Jerzego Turowicza

SPIS TREŚCI

Rozdział IDyszel w głowie  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  7

Rozdział IITrzeciej wojny nie będzie  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  37

Rozdział IIIOd końca do początku   . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  77

Rozdział IVKażdy inny, dla całości ważny   . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  111

Rozdział VKościół – wartość najważniejsza  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  149

Rozdział VIOaza na Lenartowicza  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  171

Rozdział VIIPismo przyjaźnie otwarte  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  213

Rozdział VIII „Myślę, że ważny jest bilans”  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  259

Zdjęcia   . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  291

Źródła zdjęć   . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  318

Indeks osób  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  319

Page 22: Co zdążysz zrobić, to zostanie. Portret Jerzego Turowicza