Bilet do raju

34
turowicz Bilet do raju Jerzy

description

Jerzy Turowicz: Bilet do raju Wybór publicystyki zmarłego w 1999 roku Jerzego Turowicza, wieloletniego redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, autorytetu polskiego dziennikarstwa, a równocześnie jednego z najważniejszych w polskim Kościele świadków minionego wieku.

Transcript of Bilet do raju

Page 1: Bilet do raju

turowiczBilet do rajuJerzy

Wybór publicystyki zmarłego w  roku Jerzego Turowicza, wieloletniego redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, auto-rytetu polskiego dziennikarstwa, a równo-cześnie jednego z najważniejszych w polskim Kościele świadków minionego wieku.

O czym pisał Jerzy Turowicz? O tym, o czym trzeba było napisać. Śledził świat, śledził wy-darzenia i po prostu wiedział. Tak jak wiedział, gdzie powinien być obecny. (…)

Oczywiście, (…) nie pisał wyłącznie o Ko-ściele i katolicyzmie. Ale ta publicystyka stanowi testament Turowicza. Artykuły te, zebrane ra-zem i ułożone tematycznie – niekiedy nawet z pominięciem chronologii – mówią o Kościele i  katolicyzmie, ale przede wszystkim mówią o naszym świecie, w dużej mierze o sprawach polskich. Ich lektura przybliża nam świat Jerzego Turowicza: świat taki, jakim go widział, świat, który chciał budować, świat, który go czasem niepokoił, lecz bardziej niż niepokoił, zachwycał. I dopiero na tym tle – Kościół ze swoją misją...

Ks. Adam Boniecki mic, ze Wstępu

jerz

y tu

row

icz

• Bilet do raju

Cena detal. 39,90 zł

Page 2: Bilet do raju
Page 3: Bilet do raju

wydawnictwo znakkraków 2012

Jerzy turowiczBilet do raju

Page 4: Bilet do raju
Page 5: Bilet do raju

7

LEKTURA JAK ROZMOWA

Bardziej niż autorem artykułów Jerzy Turowicz jest i pozostanie dla mnie człowiekiem, z którym rozmawiam. Przez osiem lat miesz-kałem u Turowiczów. Formalnie byłem sublokatorem, w rzeczywi-

stości dokooptowanym członkiem rodziny. Kiedy zamieszkałem w dużym pokoju z oknami wychodzącymi na ulicę Lenartowicza, Jerzy miał 52 lata i był ważną postacią w Polsce. Ja byłem „czteroletnim” księdzem w wieku lat trzydziestu, duszpasterzem akademickim i początkującym redaktorem

„Tygodnika”. Cierpliwa życzliwość, z którą przez te osiem lat znosili z Anną liczne spotkania młodzieży w ich mieszkaniu, podczas których sami chro-nili się do najdalszych pokoi, sięgała granic heroizmu.

Ponieważ tam mieszkałem, nie mogłem nie widzieć, jak żyje i jak pra-cuje Jerzy Turowicz. Widziałem więc, jak powstawały jego artykuły. Co prawda z  tych, które znalazły się w tej książce, zaledwie dwa przypada-ją na okres mego sublokatorstwa. Pozostałe napisał, kiedy już mieszkałem gdzie indziej. Jednak nie przypuszczam, by metoda pracy była inna. Ar-tykuły Jerzego Turowicza powstawały w postaci mówionej. Tym, o czym pisał w artykułach, żył. Skoro tym żył, mówił o tym. Pamiętam na przy-kład, że niektóre opowieści zawarte w artykule o Dorothy Day słyszałem od Jerzego jeszcze w latach sześćdziesiątych. Artykuł zaś powstał w 1982. Nie oznacza to jednak, że Jerzy Turowicz był nudziarzem, który w rozmo-wie wygłasza swoje artykuły. Nie, on rozmawiał o tym, o czym w końcu pisał. Może dzięki temu, czytając te teksty, wręcz słyszę jego głos. Lektura ich jest jak rozmowa. Mnóstwo danych (dat, cytowanych autorów, tytu-łów, wydarzeń) miał w głowie i właściwie nie musiał ich szukać w swoim –

Page 6: Bilet do raju

8

LEKTURA JAK ROZMOWA

wbrew pozorom – pedantycznie uporządkowanym, ogromnym archiwum. Wszystko pamiętał. Może powracanie w rozmowach z różnymi ludźmi do tych samych spraw ułatwiało memoryzację. Do archiwum jednak sięgał zawsze. Wiedział, czego szuka, ale nie dowierzał pamięci. Właściwie nie miał wpadek.

Napisany artykuł dawał nam do czytania. Chciał słyszeć opinie ko-legów. Chętnie przyjmował uwagi, często je uwzględniał. Artykuły pisał w nocy. Zawsze dotrzymywał terminu. Pisał ręcznie, długopisem, na kart-kach a4. Równym czytelnym pismem. Potem było to przepisywane w re-dakcji. Czasem coś napisał na starej maszynie (chyba niektóre odczyty), ale bez przyjemności. Komputera nie używał nigdy.

O czym pisał Jerzy Turowicz? O tym, o czym trzeba było napisać. Śle-dził świat, śledził wydarzenia i po prostu wiedział. Tak jak wiedział, gdzie powinien być obecny. Napisał bardzo dużo, choć były okresy, w których pisał mało. Trzeba by sprawdzić, czy to były okresy szczególnie ostrej cen-zury, co mogło zniechęcać do podejmowania wysiłku powiedzenia czegoś, co i tak było skazane na publicystyczny niebyt.

Kiedyś Jerzy mi się zwierzył, że jego marzeniem jest napisanie książ-ki o Kościele w Polsce, ale nigdy do jej pisania się nie zabrał. W umiesz-czonym na wstępie tego zbioru artykule Sprawa katolicyzmu (1945) jasno i prosto wypowiedział swoje Credo. Był przekonany, że przyczyną kryzysu europejskiego było odejście Europy od korzeni chrześcijańskich. Ostrze-gał jednak przed chrześcijaństwem pozornym, które chrześcijaństwem nie jest. Tamten artykuł, napisany ponad pół wieku temu, tłumaczy fascynację soborem, fascynację niektórymi postaciami dawnych świętych (św. Fran-ciszkiem) i wielkimi współczesnymi świadkami, tłumaczy jego wypowie-dzi i zaangażowanie w stosunkowo niedawnych dyskusjach.

Oczywiście, Jerzy Turowicz nie pisał wyłącznie o Kościele i katolicy-zmie. Ale ta publicystyka stanowi testament Turowicza. Artykuły te, ze-brane razem i ułożone tematycznie – niekiedy nawet z pominięciem chro-

Page 7: Bilet do raju

LEKTURA JAK ROZMOWA

nologii – mówią o Kościele i katolicyzmie, ale przede wszystkim mówią o naszym świecie, w dużej mierze o sprawach polskich. Ich lektura przybli-ża nam świat Jerzego Turowicza: świat taki, jakim go widział, świat, który chciał budować, świat, który go czasem niepokoił, lecz bardziej niż niepo-koił, zachwycał. I dopiero na tym tle – Kościół ze swoją misją...

Ks. Adam Boniecki MIC

Page 8: Bilet do raju
Page 9: Bilet do raju

175

DOROTHY DAY, CZYLI RADYKALIZM EWANGELII

Najmniejszą jednostką w bilonie amerykańskim jest jeden cent, mała miedziana moneta z głową Indianina w reliefi e. Można by się zastanawiać, po co Amerykanom moneta jednocentowa przy

obecnych cenach i rytmie infl acji. Egzemplarz gazety kosztuje 50 centów lub więcej, podobnie bilet na autobus czy kolej podziemną. Filiżanka kawy (bardzo niedobrej) kosztuje 30 centów, rozmowa telefoniczna 10 centów. Najtańszą usługą jest przejazd promem z południowego cypla Manhattanu na wyspę Staten Island, który kosztuje 5 centów, ale bilet kupuje się w obie strony, a więc za 10 centów. Za jednego centa nic nie można kupić, z jed-nym, jedynym wyjątkiem: jednego centa kosztuje niezmiennie, od pięć-dziesięciu lat, numer miesięcznika „Th e Catholic Worker” – Katolicki Ro-botnik. Ta cena pisma ma symboliczną wymowę: pismo pisze o sprawach ludzi biednych i dla ludzi biednych jest przeznaczone.

Założyła to pismo w roku 1933 i jego redakcją kierowała aż do ostat-nich dni swego życia Dorothy Day, zmarła w Nowym Jorku 29 listopa-da 1980 r., w wieku 83 lat. Dorothy Day była jedną z najpiękniejszych, najwspanialszych postaci katolicyzmu amerykańskiego, i nie tylko ame-rykańskiego, w naszych czasach. Niniejszy artykuł chciałem zatytułować: „Najpiękniejsza kobieta, jaką znałem”. Zrezygnowałem z tego tytułu, by uniknąć nieporozu mień, dwuznaczności (a raczej: mylącej jednoznaczno-ści). Wprawdzie Dorothy Day, gdy ją poznałem w r. 1967 – miała wte-dy lat 70 – była piękną starą kobietą, i zapewne była piękna w młodości, ale nie o to piękno mi chodziło, lecz o to, o którym mówi Pismo Święte:

„... cała jej piękność od wewnątrz”.

Page 10: Bilet do raju

176

Świadkowie Ewangelii

Dorothy Day urodziła się 8 listopada 1897 w nowojorskim Broo-klynie. Ojciec, dziennikarz sportowy, irlandzko-szkockiego pochodzenia, protestant, często zmieniał miejsce pracy. W 1903 cała rodzina (pięcioro dzieci) przenosi się do Kalifornii, mieszkają kolejno w Berkeley i w Oak-land, w rejonie San Francisco. Tam przeżywają słynne trzęsienie ziemi, po czym w 1906 przenoszą się na 10 lat do Chicago. Dzieciństwo i wczesna młodość Dorothy to życie spokojne, w kręgu rodzinnym, w skromnych warunkach materialnych, okresami w biedzie. Wtedy to pod wpływem lektur (Martin Eden Londona, Dżungla Uptona Sinclaira, a  także Do-stojewski, Tołstoj, Gorki oraz... Kropotkin) dojrzewa ostra świadomość społeczna Dorothy, świadomość niesprawiedliwości społecznej, wyzysku świata pracy. Dorothy rozpoczyna studia na uniwersytecie w Chicago, któ-re rzuci po dwóch latach. W 1916 rodzina przenosi się do Nowego Jor-ku. 18-letnia Dorothy usamodzielnia się, zaczyna pracować jako reporter socjalistycznego czasopisma „Th e Call”, później dla skrajnie lewicowego

„Th e Masses”. Wstępuje do partii socjalistycznej, należy do słynnej orga-nizacji związkowej IWW (International Workers of the World), ma przy-jaciół wśród komunistów, choć do partii komunistycznej nigdy nie wstą-piła. Pisze artykuły o bezrobociu, strajkach, walce o prawa świata pracy, reportaże z nowojorskich slumsów. Między innymi przeprowadza wywiad z Lwem Trockim. W 1920 wyjeżdża na pół roku do Europy. Po powro-cie uprawia dalej dziennikarstwo jako freelancer w Chicago, potem w No-wym Orleanie. W 1924 ukazuje się drukiem jej pierwsza książka, powieść Th e Eleventh Virgin, napisana w czasie pobytu w Europie, na Capri. Tę swoją jedyną powieść Dorothy Day nisko ceniła, nigdy nie zgodziła się na jej wznowienie. Ale Hollywood kupuje prawa sfi lmowania powieści za 5 tys. dolarów. Za te pieniądze Dorothy kupuje domek na wybrzeżu Staten Island, wysepce należącej do aglomeracji nowojorskiej. Żyje tam – w wol-nym związku – z Fosterem Battingham, starszym od niej o kilka lat anar-chistą. Kontynuując pracę dziennikarską i swe radykalne zaangażowanie

Page 11: Bilet do raju

177

DOROTHY DAY, CZYLI RADYKALIZM EWANGELII

społeczne, wchodzi w środowisko intelektualno-artystycznej bohemy, sku-piające się w nowojorskim Greenwich Village. W kręgu jej przyjaciół znaj-dujemy czołowe nazwiska kultury amerykańskiej lat 20. i 30., m.in.: Eu-gene O’Neill, John Dos Passos, Allan Tate, Hart Crane, Malcolm Cowley, John Reed (10 dni, które wstrząsnęły światem), Max Eastman, Mike Gold (pisarz, później czołowy działacz komunistycznej partii USA).

W 1927 ze związku Dorothy z Battinghamem rodzi się córka. Jest to dla Dorothy ogromne, radosne przeżycie, które opisuje w głośnym artyku-le Having a baby (Mieć dziecko), tłumaczonym na wiele języków i opubli-kowanym w szeregu krajów (m.in. w ZSRR). Ale Dorothy postanawia cór-kę ochrzcić. Jest to bardzo ciężka decyzja. Foster Battingham jest skrajnym ateistą i Dorothy wie, że chrzest córki oznacza całkowite zerwanie z męż-czyzną, którego kocha, przez którego jest kochana i z którym była szczęśli-wa. Mimo to decyzję tę podejmuje i córkę, Tamarę Teresę, chrzci w Koście-le katolickim. Jak powie później w swej autobiografi i Th e Long Loneliness (Długa samotność), była to sprawa wyboru między Bogiem i człowiekiem.

Sprawa stosunku Dorothy do religii jest dość niezwykła. Jej rodzina (rodzice) była religijnie obojętna, agnostyczna. Jako dziecko (bynajmniej nie zaraz po urodzeniu) Dorothy była ochrzczona w Kościele episkopal-nym (amerykańskiej wersji anglikanizmu), ale żadnego wychowania reli-gijnego nie otrzymała. Mimo to już w dzieciństwie w Chicago i później – w okresie nowojorskim – gdy uważa się za osobę niewierzącą, zdarza się jej zachodzić do kościoła i modlić się, a wśród jej lektur znajduje się św. Au-gustyn i Pascal oraz Nowy Testament. W Greenwich Village O’Neill recy-tuje z pamięci słynny poemat Francisa Th ompsona Th e Hound of Heaven – Chart gończy niebios. Sama Dorothy później wyzna, że od wczesnego dzieciństwa była „ścigana” przez Boga. Ten niepokój metafi zyczny dopro-wadza ją do decyzji ochrzczenia córki, której pragnie oszczędzić tej niepew-ności i szarpaniny wewnętrznej, jakie były jej udziałem. W pół roku po chrzcie córki, w grudniu 1927, Dorothy sama przyjmuje chrzest katolicki,

Page 12: Bilet do raju

178

Świadkowie Ewangelii

ale jak sama o tym mówi, czyni to bez żadnej radości, bez wewnętrznej pewności, w rozterce.

Nawrócenie na katolicyzm oddala Dorothy od wielu spośród jej do-tychczasowych przyjaciół, w większości lewicowców i niewierzących. Żyje sama z córką. W 1929 spędza kilka miesięcy w Hollywood, pisząc dialogi do fi lmów, potem przez pół roku przebywa z córką w Meksyku, skąd pisze reportaże o tematyce społecznej do nowojorskiego tygodnika katolickiego „Commonweal”, z którym nawiązała współpracę.

W Ameryce, po krachu fi nansowym na Wall Street, wybucha wielki kryzys ekonomiczny, trwający szereg lat. Bezrobocie dotyka milionów lu-dzi. W grudniu 1932, w szczytowym punkcie „Wielkiej Depresji”, w Wa-szyngtonie odbywa się „marsz głodowy”. „Commonweal” wysyła Dorothy na ten marsz jako reporterkę. Marsz był zorganizowany przez lewicę, głów-nie przez komunistów, bez udziału katolików. Dorothy boleśnie odczuwa rozdźwięk między swym zaangażowaniem w sprawę sprawiedliwości spo-łecznej a przynależnością do Kościoła katolickiego. Wieczorem po mar-szu, 8 grudnia 1932, w waszyngtońskiej świątyni Niepokalanego Poczęcia modli się, prosząc Boga, by wskazał jej właściwą drogę. „Chciałam nie tyl-ko opisywać sytuację społeczną, lecz ją zmieniać. Ale straciłam wiarę w re-wolucję. Chciałam kochać moich nieprzyjaciół, kapitalistów czy komuni-stów”. Gdy wraca do Nowego Jorku, w mieszkaniu czeka na nią nieznany jej dotąd Peter Maurin, skierowany do niej przez redakcję „Commonweal”. W tym momencie w życiu Dorothy Day zaczyna się nowa era.

Peter, a raczej Pierre Maurin (1877–1949), jest postacią niezwykłą, za-sługującą na osobną monografi ę. Urodzony w Prowansji, w ubogiej rodzi-nie chłopskiej (jeden z 22 dzieci!), jakiś czas przebywa w nowicjacie zgro-madzenia braci szkół chrześcijańskich, pracuje jako nauczyciel w Paryżu, wiąże się z chrześcijańsko-społecznym ruchem „Le Sillon” Marca Sangnier, zaś w 1909 emigruje do Ameryki, najpierw do Kanady, potem do Stanów Zjednoczonych, by już nigdy do Francji nie wrócić. W Ameryce Peter

Page 13: Bilet do raju

179

DOROTHY DAY, CZYLI RADYKALIZM EWANGELII

Maurin żyje jak tramp, włóczęga, bez stałego miejsca zamieszkania, sy-piając w parkach, na dworcach kolejowych, nic nie posiadając, imając się różnych prac fi zycznych, zwłaszcza na roli. Równocześnie jednak – żarli-wy katolik – realizuje swoje powołanie propagatora chrześcijańskiej nauki społecznej. Jest samoukiem, ale niezmiernie oczytanym: zna pisma ojców Kościoła, Tomasza z Akwinu, encykliki papieskie, pisma Maritaina i Mou-niera i wiele innych. Jest niestrudzonym nauczycielem i agitatorem, mówi wszędzie, gdzie tylko znajdzie słuchaczy. Peter Maurin żąda od Dorothy, by założyła pismo, które by robotnikom, ludziom pracy mówiło, że Koś-ciół katolicki ma program społeczny, że walczy o sprawiedliwość społeczną. Jest to na terenie USA zupełna nowość. W wielogodzinnych i wielodnio-wych rozmowach Maurin dokonuje „indoktrynacji” Dorothy, zapoznaje ją z nauką społeczną Kościoła, przedstawia swój personalistyczno-wspól-notowy program przemiany społecznej, stworzenia nowego społeczeń-stwa wewnątrz struktur starego porządku, stworzenia porządku, „w któ-rym człowiekowi byłoby łatwiej być dobrym”. Peter formułuje trzy środki prowadzące do tego celu: tworzenie domów gościnnych („Houses of Hos-pitality”) dla praktykowania „uczynków miłosiernych”; wspólnotowych ferm rolnych – bo Maurin głosi powrót na rolę jako lekarstwo przeciw bezrobociu i bardziej ludzki sposób życia; oraz „dyskusje okrągłego stołu” dla „wyjaśnienia myśli” – bo postulowana przez niego „zielona rewolucja” wymaga podbudowy teoretycznej. Dorothy Day ulega perswazji i przystę-puje do realizacji programu Maurina.

Pierwszy numer pisma „Th e Catholic Worker” ukazał się na dzień 1 maja 1933. Miał osiem stron małego formatu (jak nasz „Przewodnik Ka-tolicki” czy „Niedziela”) i kosztował – jak powiedziano wyżej – jednego centa. Zredagowała go i wydała za własne, z trudem zarobione pieniądze (57 dolarów) Dorothy Day, w nakładzie 2500 egzemplarzy. Dorothy i Peter sami go sprzedawali (lub rozdawali) w czasie manifestacji 1-majowej na no-wojorskim Union Square, tradycyjnym miejscu robotniczych manifestacji.

Page 14: Bilet do raju

180

Świadkowie Ewangelii

Pismo „chwyciło”, rosła liczba czytelników i przyjaciół. W 1934 nakład wy-nosił 25 tysięcy, w 1935 – 65 tysięcy, w 1936 – 150 tysięcy! W latach woj-ny nakład spadł, obecnie waha się w granicach 85–90 tysięcy.

Realizuje się też reszta programu Petera Maurina. Już w 1934 po-wstaje w Nowym Jorku pierwszy „House of Hospitality” – dom gościnny. Pierwszy z uczynków miłosiernych, works of Mercy: głodnych nakarmić. A więc rano bread-line, kubek gorącej kawy i kromka chleba, w południe soup-line – talerz zupy i chleb. Rozdawane bezpłatnie, każdemu, kto przyj-dzie, bez pytania kto zacz i czy naprawdę potrzebuje. Line, czyli ogonek, kolejka. W okresie wielkiego kryzysu bywało, że po takie zupy przycho-dziło 1000 ludzi dziennie. Drugi uczynek miłosierny: nagich przyodziać – codziennie czy też raz w tygodniu bezpłatne rozdawnictwo odzieży, bieliz-ny, obuwia. Trzeci uczynek: bezdomnym dać dach nad głową. W domach gościnnych nocują lub mieszkają biedacy: jedną noc, tydzień, miesiąc lub kilka lat... Jest tam – powiedzmy – 50 łóżek. Jeśli nie ma miejsca, biedny dostaje ćwierć dolara, by mógł pójść do miejskiego domu noclegowego.

„Domy gościnności” powstają i znikają, zawsze w dzielnicach nędzy, w No-wym Jorku i w innych miastach Stanów, zakładane i prowadzone przez przyjaciół „Th e Catholic Worker”. W 1939 jest ich kilkadziesiąt. Powsta-ją także, mniej liczne, fermy rolne. Dzisiaj w całych Stanach jest około 40 „Houses of Hospitality” i kilkanaście ferm rolnych. W Nowym Jorku dwa domy: „Maryhouse” dla kobiet i „St. Joseph’s House” dla mężczyzn, oby-dwa na południowo-wschodnim Manhattanie, tzw. „Lower East Side”, tuż obok słynnej Bowery Street. A także „Peter Maurin Farm” na Staten Island.

Fundusze? Wszystko z  ofi arności ludzkiej. Czytelnicy i  przyjaciele przysyłają pieniądze, czasem po dolarze, ofi arowują używaną odzież. Żyw-ność kupuje się, ale przede wszystkim wyżebruje: resztki z restauracji, tar-gowisk, sklepów spożywczych. Warzyw dostarczają fermy rolne. Pieniędzy zresztą zawsze brak i, jak to bywa w podobnych dziełach, zwykle jakoś się znajdują w ostatniej chwili.

Page 15: Bilet do raju

181

DOROTHY DAY, CZYLI RADYKALIZM EWANGELII

Domy funkcjonują na zasadzie wspólnot, falansterów, czegoś w rodza-ju pierwotnych gmin chrześcijańskich. Prócz biednych, którym się służy, wobec których się pełni „uczynki miłosierne”, żyją i mieszkają ci, którzy służą. Personel złożony z ochotników, woluntariuszy często młodych, któ-rzy przychodzą pracować przez tydzień, miesiąc czy lata. A także – w No-wym Jorku – redaktorzy „Th e Catholic Worker”, bądź co bądź kilkanaście osób. Obowiązuje zasada dobrowolnego ubóstwa. Nikt z personelu, łącz-nie z redaktorami, nie otrzymuje żadnych poborów. Pracują za mieszka-nie i utrzymanie. Najniezbędniejsze wydatki pokrywa się ze wspólnej kasy. Wszyscy żyją na tym samym poziomie jak ci, którym się służy. Redaktorzy pisma nie są tylko „pracownikami umysłowymi”. Jako członkowie wspól-noty gotują dla biednych, myją naczynia, sprzątają, opiekują się chory-mi. A także sprzedają „Th e Catholic Worker” na ulicach. Życie w takiej wspólnocie nie jest sielanką. Ci, którym się służy, to ludzie z marginesu, odtrąceni przez społeczeństwo. Ludzie bez pracy, często niezdolni do pra-cy, starzy, chorzy, połamani przez życie, alkoholicy, nieraz narkomani, nie-zrównoważeni psychicznie, nieraz gwałtowni i agresywni. Różnych naro-dowości. Biali, czarni i żółci. Ale styl tej działalności to nie fi lantropia, nie akcja charytatywna. Wszystkich traktuje się jak braci i siostry, z szacun-kiem dla ich godności ludzkiej, w każdym bliźnim, zwłaszcza tym, który jest w potrzebie, widząc Chrystusa. „Zaprawdę powiadam wam: wszyst-ko co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40).

A ostatni punkt programu Petera Maurina, „rozjaśnianie myśli”, kształtowanie teorii? W nowojorskim domu (a zapewne i w innych) co tydzień odczyty, wykłady, dyskusje, czasem seminaria na jakiś temat. Ale głównym miejscem pracy intelektualnej jest pismo „Th e Catholic Wor-ker”. (Zresztą w paru innych miastach USA wychodzą podobne pisem-ka, o mniejszym znaczeniu i  zasięgu.) Filozofi a „Th e Catholic Worker” (a zarazem fi lozofi a Dorothy Day) jest zakorzeniona w Ewangelii. Jest to

Page 16: Bilet do raju

182

Świadkowie Ewangelii

chrześcijański, wspólnotowy personalizm. Walka o  godność człowieka, o prawa człowieka, o życie bardziej ludzkie. Krytyka społeczeństwa bur-żuazyjnego opartego o egoizm i pieniądz, dążenie do zysku. Walka o spra-wiedliwość społeczną między ludźmi, między klasami, między naroda-mi. Dążenie do zmiany porządku społecznego, ale bez użycia siły, poprzez zmianę postaw i mentalności, poprzez przemianę, nawrócenie ludzi. Za-razem swego rodzaju anarchizm chrześcijański, nieufność wobec państwa, wobec struktur instytucjonalnych. Zasada non-violence, biernego oporu, cywilnego nieposłuszeństwa. I  wreszcie integralny, radykalny pacyfi zm. Odmowa służby wojskowej, objection de conscience, nawet odmowa płace-nia podatków, bo państwo fi nansuje zbrojenia lub prowadzi wojnę. Lite-ralna interpretacja ewangelicznego „nie zabijaj”. Odmowa zabijania nawet w obronie własnej. Konsekwentnie „Th e Catholic Worker” – choć wrogi faszyzmowi – zajmuje stanowisko neutralne wobec wojny domowej w Hi-szpanii (bo po obu stronach zabijają), wypowiada się przeciw udziałowi Stanów Zjednoczonych w II wojnie światowej, przeciw wojnie w Wietna-mie, przeciw zbrojeniom, zwłaszcza atomowym. Ten skrajny pacyfi zm jest najbardziej kontrowersyjnym punktem w całej doktrynie „Th e Catholic Worker”, punktem, który nieraz powodował trudności w łonie samej gru-py, który dzielił opinię katolicką.

Jest to nie tylko program teoretyczny, ale i program działania. Ludzie związani z „Th e Catholic Worker”, członkowie tego ruchu (bo o  ruchu tu można mówić, chociaż nigdy nie przybrał on żadnych form organi-zacyjnych), nie ograniczają się do głoszenia i propagowania swoich prze-konań, ale dają im świadectwo, biorąc udział w rozmaitych kampaniach, akcjach protestacyjnych, demonstracjach, stosując bierny opór czy boj-kot lub pikietowanie, popierając strajkujących robotników czy też ma-nifestując przeciw wojnie i  zbrojeniom. W Nowym Jorku przez szereg lat corocznie odbywały się ćwiczenia przeciwlotnicze, z obowiązkiem dla ludności niewychodzenia na ulicę lub schodzenia do schronów. Ludzie

Page 17: Bilet do raju

183

DOROTHY DAY, CZYLI RADYKALIZM EWANGELII

z „Th e  Catholic Worker”, na znak protestu, z reguły wychodzili na ulicę i odmawiali ukrycia się, co zawsze kończyło się aresztowaniem i krótko-trwałym więzieniem (bo też z reguły odmawiali płacenia grzywny). Do-rothy Day 9  razy była  w  więzieniu, po kilka dni, czasem do miesiąca. Pierwszy raz spędziła 30 dni w więzieniu w roku 1918, kiedy miała 21 lat i brała udział w demonstracji sufrażystek, domagających się prawa głoso-wania dla kobiet (chociaż – rzecz paradoksalna – sama z tego prawa nigdy nie korzystała, ze względu na swój stosunek do państwa). Ostatni raz, kie-dy miała lat 76, we Fresno w Kalifornii w 1973 r., za udział w demonstracji w obronie najemnych, sezonowych robotników rolnych, strajkujących pod wodzą Latynosa Cesara Chaveza i domagających się poprawy warunków pracy i prawa do założenia związku zawodowego, Dorothy – powszechnie już znana i szanowana – spędziła wówczas 12 dni w więzieniu, mimo pro-testów całej prasy amerykańskiej.

Ów swoisty anarchizm „Th e Catholic Worker”, płynący bardziej z Nowego Testamentu i encyklik papieskich niż z teorii Proudhona czy Kropotkina, oparty na przekonaniu, że ludziom w potrzebie powinni lu-dzie pomagać, nie przerzucając odpowiedzialności na państwo czy inne, bezosobowe struktury instytucjonalne, wyrażał się m.in. w odrzuceniu wszelkich form organizacyjnych, legalizacji, w nieprzyjmowaniu żadnych dotacji państwowych i w niepłaceniu podatków. „Th e Catholic Worker” zresztą nie płacił podatków, bo i nie miał dochodów. Niemniej kiedyś wła-dze skarbowe zażądały zapłacenia zaległych podatków w wysokości... 300 tysięcy dolarów! Oczywiście zapłacenie takiej sumy było absolutnie nie-możliwe i oznaczałoby całkowitą likwidację wszelkiej działalności. Wyni-kłą stąd długą batalię prawną Dorothy Day wygrała, mimo że odmówiła przyjęcia statusu organizacji charytatywnej, zarejestrowanej i tym samym zwolnionej od podatków.

Inną radykalną zasadą przyjętą przez „Th e Catholic Worker” było od-rzucenie możliwości dochodu z kapitału, pożyczania na procent, zgodnie

Page 18: Bilet do raju

184

Świadkowie Ewangelii

ze starym potępieniem lichwy przez Kościół. W roku 1960 miasto Nowy Jork w  związku z  planami urbanistycznymi wywłaszczyło dom będący własnością „Th e Catholic Worker”. Wypłata odszkodowania uległa zwłoce, gdy zaś zostało ono spłacone, władze miejskie wypłaciły dodatkowo kwotę ok. 3500 dolarów – procent, który by przyniósł ów kapitał, gdyby był zło-żony w banku. Dorothy kwoty tej, prawnie się jej należącej, nie przyjęła, zwróciła miastu 3500 dolarów, mimo protestów współtowarzyszy i mimo że pieniądze były bardzo potrzebne! Zresztą stosunek Dorothy do pienię-dzy był dość szczególny. Kiedyś jakaś dama ofi arowała na cele dzieła pier-ścień z diamentem. Towarzysze Dorothy chcieli go sprzedać, ale ona sama ofi arowała pierścień starej kobiecie, żyjącej samotnie w pobliżu i przycho-dzącej nieraz do domu „Th e Catholic Worker” na posiłki. Zgorszonym to-warzyszom Dorothy odpowiedziała, że jej zdaniem obdarowana może zro-bić z pierścieniem, co zechce: sprzedać, by opłacić czynsz za mieszkanie, wyjechać za te pieniądze na wakacje na Wyspy Bahama albo też zatrzymać go, jeśli jej to sprawi przyjemność. „Czyż diamenty są tylko dla bogatych?”

„Th e Catholic Worker” pisał i  pisze o  wszystkich problemach spo-łecznych naszych czasów, zwłaszcza w Ameryce. O warunkach życia i pra-cy robotników, o bezrobociu, strajkach i  związkach zawodowych, o  sy-tuacji najemnych pracowników rolnych, zwłaszcza milionów Latynosów, chicanos, nielegalnie napływających do USA z południa w poszukiwaniu pracy, o dyskryminacji rasowej, walce Murzynów o prawa obywatelskie, a także o antysemityzmie. Pisze o sprawach Trzeciego Świata, ogłasza re-lacje zwłaszcza z Ameryki Łacińskiej, z Brazylii, Salwadoru czy Nikaragui, o prześladowaniach ludzi walczących o sprawiedliwość społeczną. Oczywi-ście wiele materiałów dotyczy spraw wojny, rozbrojenia, akcji pacyfi stycz-nej. Także artykuły problemowe przedstawiające główne idee i fi lozofi ę „Th e Catholic Worker”, naturalnie także tematyka ściśle religijna. Wresz-cie w każdym numerze żywo pisane relacje z życia poszczególnych domów gościnnych czy ferm rolnych. Artykuły piszą przede wszystkim członkowie

Page 19: Bilet do raju

185

DOROTHY DAY, CZYLI RADYKALIZM EWANGELII

redakcji oraz stali współpracownicy. Peter Maurin do swej śmierci w roku 1949 ogłasza swoje Easy Essays – łatwe eseje – oryginalne krótkie utwory, prawie poetyckie, przedstawiające w jasnej, przystępnej, niemal slogano-wej formie główne tematy chrześcijańskiej doktryny społecznej, takie jak praca, własność, pieniądz, powrót na rolę, obowiązek gościnności, uczyn-ki miłosierne czy rady ewangeliczne. Dorothy Day przez wiele lat, aż do śmierci, prowadziła w „Th e Catholic Worker” stałą rubrykę On Pilgrimage (Na pielgrzymce) – rodzaj osobistego dziennika, relacjonującego i komen-tującego drobne i wielkie wydarzenia, spotkania z ludźmi, lektury.

Ale nie należy sądzić, że „Th e Catholic Worker” to jakaś marginesowa grupka ludzi jednej idei. Pismo to i związany z nim ruch zajmują ważkie miejsce w Kościele katolickim USA i w kulturze tego kraju. Wśród współ-pracowników i przyjaciół pisma znajduje się wielu najwybitniejszych przed-stawicieli katolickiej elity intelektualnej, wielu wybitnych publicystów kato-lickich. Ogłasza tam swe artykuły wielu księży teologów, czasem biskupów. Do bliskich przyjaciół i współpracowników „Th e Catholic Worker” należał Tomasz Merton, należą tu także głośni bracia księża Berrigan, Daniel i Phi-lip, czy Michael Harrington, autor znanej i w Polsce książki Druga Ameryka. Przyjacielem pisma byli Jacques Maritain i Ignazio Silone, a także brytyjscy pisarze: W.H. Auden i Evelyn Waugh. Odwiedził je w latach wojny John Kennedy. Wreszcie więź serdecznej przyjaźni łączy Dorothy Day i jej pis-mo z takimi ludźmi, jak Dom Helder Camara czy Matka Teresa z Kalkuty.

Z chwilą założenia „Th e Catholic Worker” w roku 1933 zaczyna się nowy etap w życiu Dorothy Day, trwający niemal pół wieku aż do jej śmierci. Następuje całkowita identyfi kacja z ideą pisma i ruchu, totalne zaangażowanie w służbę bliźnim, całkowita rezygnacja z własnego, pry-watnego życia. Od tej chwili Dorothy nigdy nie ma własnego mieszka-nia, żyje we wspólnocie obejmującej tak zmieniającą się ekipę redakto-rów i pracowników „Th e Catholic Worker”, jak i przygarniętych przez nią biedaków. Mieszka w kolejnych domach gościnności czy na fermach

Page 20: Bilet do raju

186

Świadkowie Ewangelii

ruchu. ( Domek Dorothy na Staten Island przekształcił się w „Peter Maurin Farm”). Jada wraz z wszystkimi ze wspólnego kotła, ubiera się wyłącznie z darów rozdzielanych ubogim. Nie posiada nic. Jest to dobrowolne ubó-stwo, realizowane z ewangelicznym radykalizmem. Ten styl życia, w całko-witej niepewności jutra, bez żadnego zabezpieczenia, w duchu budowania „alternatywnej kultury”, sprawił, że ktoś nazwał Dorothy the fi rst hippie – pierwszym hippisem. Była z tej nazwy bardzo dumna.

Redakcją pisma i działalnością ruchu kieruje w sposób dość autoryta-tywny, nie jest to żadna demokracja parlamentarna, większościowa, styl ra-czej monastyczny, oparty na partycypacji, gdzie każdy jest odpowiedzialny za swój odcinek pracy, a niekwestionowane przywództwo Dorothy opie-ra się na jej osobistym autorytecie. Nie ma też żadnej centralizacji, każdy z powstających na terenie Stanów domów, ferm czy ośrodków jest całko-wicie autonomiczny i samodzielny.

Ze wspólnotą „Th e Catholic Worker” związał się także aż do swej śmierci w 1949 Peter Maurin. Otoczony miłością i  szacunkiem, miesz-kał w domach gościnności, czasem kątem we wspólnym pokoju, nic nie posiadając poza tym, co miał na sobie, uważany za ojca całego dzieła. Je-śli jednak istotnie pierwotny impuls i główne idee pochodzą od Maurina, to realizacja i wcielenie w życie były wyłącznie dziełem Dorothy. Myliłby się ktoś, kto by sądził, że między tymi dwojgiem istniał jakiś związek ro-mantyczny czy sentymentalny. Dorothy, pisząc o Piotrze Maurin z wielką miłością, wyznaje, że był człowiekiem trudnym, niepraktycznym i nieży-ciowym. Miał swoje obyczaje trampa, włóczęgi, nie zawsze miłe. Między innymi miał zwyczaj... nigdy się nie myć, co bywało bardzo dotkliwe dla otoczenia. Apostoł służby i uspołecznienia był introwertykiem, żyjącym w swoim świecie i w swoich ideach przekształcania świata. Bardzo wymow-ny, można rzec, gadatliwy, korzystał z każdej okazji, by głosić swoje idee. Zanotowano, że na weselu Tamary, córki Dorothy (jedynej córki, Dorothy nie miała więcej dzieci, za to wiele wnuków i prawnuków), Peter wygło-

Page 21: Bilet do raju

187

DOROTHY DAY, CZYLI RADYKALIZM EWANGELII

sił długą mowę, niezupełnie à propos, bo na temat... pożytków płynących z ho dowli świń, ta bowiem idea właśnie go pasjonowała.

Rosnący rozgłos i autorytet Dorothy sprawia, że otrzymuje z różnych stron zaproszenia do wygłaszania odczytów. Zaczyna podróżować, wielo-krotnie przejeżdża całe Stany Zjednoczone wzdłuż i wszerz, podróżując nieraz nocą, autobusami – jako najtańszym środkiem lokomocji. Zaczyna też podróżować za granicę. W 1958 jedzie do Meksyku, z pielgrzymką do sanktuarium Matki Bożej w Guadelupe. W 1963 do Rzymu i do Anglii. We wrześniu 1965 znowu Rzym. W Rzymie biskupi z całego świata obra-dują nad soborową konstytucją o Kościele w świecie współczesnym. Do-rothy przybywa do Rzymu, by wziąć udział w 10-dnio wej głodówce zor-ganizowanej przez „Communauté de l’Arche”, wspólnotę kierowaną przez Lanza del Vasto, włosko-francuskiego arystokratę, wielkiego pacyfi stę, ucz-nia Gandhiego, apostoła non-violence (również zmarłego ostatnio). Gło-dówka, w której oprócz Dorothy brało udział 15 kobiet z 12 krajów, nie była protestem, była to modlitwa i post w tej intencji, by sobór zajął wy-raźne stanowisko w sprawie wojny i pokoju. Zdaniem uczestników gło-dówki modlitwa została wysłuchana.

W 1967 Dorothy Day znowu jest w Rzymie, gdzie bierze udział w Świa-towym Kongresie Apostolstwa Świeckich. W lecie 1970 Dorothy w towa-rzystwie swej najbliższej współpracowniczki Eileen Egan odbywa wielką podróż do Australii, gdzie wygłasza szereg odczytów, a po drodze jedzie do Afryki i do Indii, gdzie odwiedza Matkę Teresę w Kalkucie. Wreszcie na wiosnę 1971 krótka podróż do ZSRR, po drodze NRD i Bułgaria oraz krótki postój w Warszawie. Oczywiście żadnej z tych podróży, także i tych po Stanach, Dorothy nie odbywa na własny koszt, nigdy nie byłoby jej na to stać. Wszystkie koszta tych podróży były pokrywane przez osoby zapra-szające lub też przez przyjaciół.

Przez cały ten czas Dorothy nie przestaje być dziennikarką i pisarką. Pióro jest głównym narzędziem jej apostolstwa. Redaguje pismo, ogłasza

Page 22: Bilet do raju

188

Świadkowie Ewangelii

w nim swoje artykuły, prowadzi regularnie dziennik, który jako wspomnia-na już rubryka On Pilgrimage, bezpretensjonalna kronika jakby rodzinna, dla przyjaciół, ukazuje się w każdym numerze „Th e Catholic Worker” (wy-bór tych kronik ukazał się w 1972 w wydaniu książkowym: On Pilgrimage: Th e Sixties). Ogłasza szereg książek, stanowią one jakby autobiografi ę du-chową autorki, a zarazem monografi ę stworzonego przez nią i przez Pe-tera Maurina dzieła. Najgłośniejsza z nich to Th e Long Loneliness (Długa samotność), ogłoszona w 1952 relacja o drodze do nawrócenia i do „Th e Catho lic Worker”. Z innych wymienić trzeba From Union Square to Rome (Z Union Square do Rzymu – 1938) oraz Loaves and Fishes (Bochenki chleba i ryby – 1963). Jest to znakomite pisarstwo, styl jasny, prosty, kon-kretny i precyzyjny, pisarstwo trafi ające do czytelnika siłą przekonania, po-parte świadectwem życia, a zarazem spokojne, chłodne, bez egzaltacji czy sentymentalizmu.

Całkowite zaangażowanie Dorothy w sprawę służby ubogim, w walkę o sprawiedliwość, prawa człowieka i pokój nie oddala jej od spraw kultury. Interesuje się literaturą, sztuką, teatrem i operą, słucha muzyki, zwłaszcza Ryszarda Wagnera, dużo czyta interesujących ją myślicieli, ale i literaturę piękną, wracając jednak stale do swych ulubionych lektur: Wojny i poko-ju Tołstoja i Braci Karamazow Dostojewskiego, książek, w których odnaj-duje swoje własne idee.

Ale najgłębszym korzeniem całej działalności Dorothy Day było jej życie wewnętrzne, jej wiara religijna. Od chwili nawrócenia aż do śmier-ci wiara niezachwiana, prosta, gorąca, nacechowana pewnością i absolut-ną wiernością wobec Chrystusa, Jego Ewangelii i Jego Kościoła. Regular-ne praktyki religijne: codzienna Msza św. i Komunia św., częsta spowiedź, Różaniec. Praktyki zresztą wspólne dla całej ekipy „Th e Catholic Worker”, w domach gościnności w południe wspólnie odmawiany Różaniec, wieczo-rem brewiarzowa kompleta. Co roku całotygodniowe rekolekcje na któ-rejś z ferm (nieraz traktowanych jako swego rodzaju dom rekolekcyjny),

Page 23: Bilet do raju

189

DOROTHY DAY, CZYLI RADYKALIZM EWANGELII

odprawiane – jak mówiła – „dla zdejmowania starego człowieka”. Ponad-to stałe lektury duchowe, medytacje. Dorothy wstawała co dzień o 6 rano, by przed rozpoczęciem dnia pracy dwie godziny poświęcić na czytanie Pis-ma Świętego, zwłaszcza ulubionych przez nią psalmów, czy inne lektury. Czytała pisma Augustyna, Pascala, Tomasza à Kempis, Katarzyny ze Sie-ny (Peter Maurin żądał od Dorothy, by była Katarzyną ze Sieny naszych czasów!), czytała św. Jana od Krzyża, Wielką Teresę z Avila i Małą Teresę z Lisieux (która była jej ulubioną świętą i o której napisała książkę). Czy-tała również dzieła współczesnych teologów. Przy całym swoim zaangażo-waniu społecznym Dorothy była przede wszystkim człowiekiem modli-twy, naturą kontemplacyjną, potwierdzając tym zresztą starą prawdę, że najgłębszym źródłem słusznego i skutecznego działania jest kontemplacja.

Religijność Dorothy, przy całym pogłębieniu duchowym i intelektu-alnym, miała charakter bardzo tradycyjny, można rzec ludowy. Jest tu jakiś pozorny paradoks. Ona – tak bardzo radykalna, lewicowa w poglądach spo-łecznych, była bardzo konser watywna w sprawach Kościoła i wiary, w spra-wach doktryny i liturgii. Owszem, reformy soborowe powitała z radością, ale nie interesowały jej zupełnie spory między „progresistami” i „konserwa-tystami”. Nigdy nie krytykowała Kościoła, co najwyżej członków Kościoła za niewierność Chrystusowi. Cechowała ją absolutna wierność i lojalność wobec Kościoła, jego nauki, jego hierarchii. Gorszyło nieraz jej przyjaciół, gdy oświadczała, że gdyby władze kościelne zakazały jej robić tego, co robi, posłuchałaby natychmiast, bez chwili wahania. A nie były to bynajmniej rozważania abstrakcyjne; w konserwatywnych kręgach katolickich nieraz oskarżano ją o komunizm, śląc donosy do władz kościelnych.

Dzieło „Th e Catholic Worker” wyrosło nie tyle z poglądów społecz-nych czy politycznych Dorothy, ile po prostu z Ewangelii, z radykalnej wierności przykazaniu miłości bliźniego. Ludzi biednych, wydziedziczo-nych, odtrąconych przez świat uważała za „pierwsze dzieci Kościoła”. Na służbę tym ludziom oddała całe swoje życie, nie tylko żywiąc ich, ubierając

Page 24: Bilet do raju

190

Świadkowie Ewangelii

i dając dach nad głową, ale dzieląc ich los przez dobrowolne ubóstwo, da-jąc im nie tylko pomoc, ale i zrozumienie, przyjaźń i miłość. Za manifest katolicyzmu uważała Kazanie na górze. Jej radykalizm był skierowany ra-czej na człowieka niż na transformację społeczeństwa. Swojej pracy nie traktowała jako akcji charytatywnej, jako miłosierdzia. Sądziła, że chrześ-cijanin winien brać na siebie osobistą odpowiedzialność, nie oglądając się na instytucje opieki społecznej, robić natychmiast wokół siebie to, co moż-liwe, zaczynając od przemiany własnego życia. Nie było w tym żadnego sentymentalizmu. Lubiła cytować słowa starca Zosimy z Braci Karamazow:

„Miłość czynna w porównaniu z marzycielską jest okrutna i przerażająca”.Dorothy Day nie była politykiem. Oczywiście, pragnęła zmiany

struktur społeczno-politycznych na sprawiedliwsze, jej pacyfi zm, walka o pokój, o prawa człowieka i sprawiedliwość, jej nieufność wobec państwa miały polityczne znaczenie. Ale to wszystko płynęło po prostu ze wskazań Ewangelii. Odrzucała walkę klas i politykę klasową, mówiła: „... nie chce-my rewolucji, chcemy braterstwa ludzi”.

Dorothy Day była apostołem, nauczycielem, prorokiem. Jej dzieło dało początek apostolstwu świeckich w USA. Wywarło ogromny wpływ na świadomość społeczną pokoleń księży i ludzi świeckich. Dzięki niej wie-lu ludzi inaczej zobaczyło świat i zaczęło inaczej żyć. Wielu najwybitniej-szych przedstawicieli katolicyzmu amerykańskiego, pisarzy, intelektuali-stów, działaczy społecznych, przeszło przez szkołę „Th e Catholic Worker”. W konsumpcyjnym i indywidualistycznym społeczeństwie amerykańskim głosiła cywilizację miłości i braterstwa. Jej utopijny na pozór „anarchoko-munizm chrześcijański” okazywał cechy realizmu. W ostatnich latach rósł autorytet Dorothy Day, rosło uznanie, wielu ludzi uważało ją po prostu za świętą (czego zresztą nie lubiła).

W przeddzień 200-lecia Stanów Zjednoczonych biskupi amerykań-scy zorganizowali publiczne „przesłuchania” na temat problemów społecz-nych Ameryki, które zakończyła wielka konferencja w Detroit pod nazwą

Page 25: Bilet do raju

191

DOROTHY DAY, CZYLI RADYKALIZM EWANGELII

„Call to Action” (Wezwanie do działania). Składała tam swoje „świadectwo” i Dorothy Day. Gdy weszła na salę i skromnie usiadła w ostatnich rzędach, by czekać na swoją kolej, siedzący za stołem prezydialnym biskupi powstali, gotując jej gorącą owację. Gdy Dorothy skończyła 80 lat, życzenia przysłał jej Paweł VI. Obrzędom pogrzebowym w katedrze św. Patryka przewodni-czył arcybiskup Nowego Jorku kardynał Cooke. Pochowana została w po-bliżu fermy „Th e Catholic Worker” na Staten Island. Po jej śmierci napi-sano, że Dorothy Day była „najbardziej znaczącą, interesującą i wpływową postacią w całej historii amerykańskiego katolicyzmu”.

*

Nie mogę skończyć tego szkicu o osobie Dorothy Day i jej dziele bez kilku wspomnień natury osobistej. Poczytuję sobie za wielkie szczęście, że dane mi było poznać Dorothy Day i że mogłem zaliczać się do – bardzo zresztą rozległego – kręgu jej przyjaciół (mówiąc ściśle, to mnie, a nie jej ta przy-jaźń była potrzebna). Działalność Dorothy znałem od dawna i czytywałem jej pismo „Th e Catholic Worker”. Jestem namiętnym czytelnikiem prasy, czytam regularnie (lub przynajmniej przeglądam) chyba kilkadziesiąt cza-sopism katolickich i nie tylko katolickich. Są wśród nich pisma znakomi-te, interesujące, pobudzające do myślenia i czytam je z prawdziwą satys-fakcją. Ale to skromne pisemko, jakim jest „Th e Catholic Worker”, jest chyba jedynym, którego każdy numer biorę do ręki z jakimś szczególnym wzruszeniem. To nie znaczy wcale, bym zawsze zgadzał się z tym, co piszą jego współpracownicy, czasem razi mnie jakaś naiwność czy uproszczenie, pewna utopijność czy brak realizmu. Tym, co wzrusza, jest klimat tego pis-ma, jego żarliwość, postawa braterstwa wobec wszystkich ludzi, zwłaszcza tych, którzy są pokrzywdzeni i cierpią, ów radykalizm ewangeliczny i świa-dectwo życia zgodnego z duchem Kazania na górze.

Nic też dziwnego, że bardzo chciałem spotkać osobiście Dorothy Day. Byłem w Rzymie w r. 1965, w czasie ostatniej sesji soboru, kiedy

Page 26: Bilet do raju

192

Świadkowie Ewangelii

i  Dorothy była tam, biorąc udział w owej „głodówce” w intencji stano-wiska soboru wobec problemu wojny (o czym wyżej). Mimo starań nie udało mi się wówczas jej spotkać. W czasie głodówki była – rzecz pro-sta – incommunicado, a zaraz potem wyjechała z Rzymu. Spotkałem ją po raz pierwszy dwa lata później, w roku 1967, również w Rzymie, gdy jako członek delegacji amerykańskiej uczestniczyła w Światowym Kongresie Apostolstwa Świeckich. Miała wtedy 70 lat, bardzo nadwątlone zdrowie, nieco przytępiony słuch. Wysoka, szczupła, o wyrazistych rysach twarzy i pięknych, wnikliwie patrzących, niebieskich oczach. Uderzyło mnie, że ta osoba, od niemal pół wieku żyjąca wśród nędzarzy z najgłębszego mar-ginesu społecznego, nie przestała być wielką damą, budzącą respekt. Była w niej jakaś twardość, a zarazem nieśmiałość, brak jakiegokolwiek senty-mentalizmu czy egzaltacji, rzeczowość, a równocześnie łagodność, wrażli-wość, wielka kultura i bezpośredniość w kontaktach z ludźmi. Pamiętam kolację z Dorothy w trattorii przy Piazza Navona. Gospodarzem był Jean Neuvecelle, katolicki dziennikarz francuski od lat mieszkający w Rzymie, ściśle mówiąc: Rosjanin; jego ojcem był świetny poeta rosyjski Wiacze-sław Iwanow, który po pierwszej wojnie światowej zmarł w Rzymie, gdzie z prawosławia nawrócił się na katolicyzm. Były też dwie kuzynki, siostry czy też ciotki Neuvecelle’a, starsze, milczące Rosjanki. Jedząc spaghetti, Dorothy dopytywała się o rolę związków zawodowych w Polsce. Wów-czas, ponad 10 lat przed powstaniem Solidarności, nie było mi łatwo wy-tłumaczyć, że nasze ówczesne związki zawodowe są niezupełnie tym, czym być powinny.

Później spotykałem Dorothy Day kilka razy. W  Nowym Jorku, w  domu „Th e Catholic Worker” przy Pierwszej Ulicy w południowo--wschodnim Manhattanie, przy różnych okazjach: w czasie seminarium na temat metody non-violence z udziałem Lanza del Vasto, na odczycie ks. Da-niela Berrigana czy też w skromnym kościółku na Bowery, gdzie Dorothy wraz z całą ekipą chodziła codziennie na wieczorną Mszę św. W 1971 roku,

Page 27: Bilet do raju

193

DOROTHY DAY, CZYLI RADYKALIZM EWANGELII

w lecie, Dorothy Day była dwa dni w Warszawie, w drodze do Związku Radzieckiego. Niestety, nie udało mi się wówczas jej spotkać, kartka za-powiadająca jej przyjazd przyszła dwa tygodnie po jej pobycie... W 1973 w Londynie, tuż przed powrotem do kraju, dowiedziałem się, że Dorothy bierze udział w sympozjum „Simon Community”, pojechałem, by ją tam spotkać na dalekim przedmieściu Londynu. W 1976 słuchałem Dorothy przemawiającej na Międzynarodowym Kongresie Eucharystycznym w Fi-ladelfi i. Jej spokojne, ale stanowcze wystąpienie przeciw wojnie i zbroje-niom przyjęto ogromną owacją, taką samą, z jaką się tam spotkały prze-mówienia Matki Teresy z Kalkuty i Dom Helder Camary.

Po raz ostatni widziałem Dorothy 31 października 1979, na rok przed jej śmiercią, w Maryhouse, niedawno otwartym domu „Th e Catholic Wor-ker” dla kobiet. Dorothy była już poważnie chora, z trudem chodziła, do-tknięta silnym artretyzmem. Była już jakby nieobecna, interesowała się głównie tym, co się działo w pobliżu, otoczeniem, bliskimi ludźmi. Roz-mawialiśmy o niedawnej wizycie Jana Pawła II w Stanach, mówiła o nim z wielkim podziwem, choć jego pielgrzymkę mogła oglądać tylko w tele-wizji. Pytała o Polskę. Kiedy żegnaliśmy się, wiedziałem, że widzę ją po raz ostatni. Pochyliłem się nisko i pocałowałem ją w rękę. Popatrzyła na mnie ze zdziwieniem – w Ameryce nie ma takiego zwyczaju – i uśmiechnęła się.

Potem jeszcze długo rozmawiałem z  Eileen Egan, najbliższą towa-rzyszką i współpracowniczką Dorothy. To była wigilia Wszystkich Świę-tych, w Ameryce Halloween (All Hallows Eve) – kiedy według chyba jeszcze celtyckich wierzeń dusze zmarłych wracają na ziemię i odwiedzają żywych. Wesołe święto, zwłaszcza dla dzieci, połączone z maskaradą, przebieranka-mi; dzieci nakładają na twarze wydrążone dynie z wyciętymi oczodołami, chodzą po mieście, płatając różne fi gle. W wielkiej sali Maryhouse, przy-strojonej girlandami z papieru, gromada biedaków, przeważnie starych, świętowała Halloween w papierowych czapkach, z  twarzami pomalowa-nymi na czerwono lub czarno, popijając coca-colę, zajadając jakieś ciasta.

Page 28: Bilet do raju

194

Świadkowie Ewangelii

Ktoś brzdąkał na pianinie. Święto biednych ludzi, wyrzuconych na margi-nes społeczeństwa, przygarniętych wspólnotą miłości.

Czynna miłość drugiego człowieka, zwłaszcza tego, który tej miłości najbardziej potrzebuje, bo przez innych został odtrącony, to istota orędzia Dorothy Day. Jej autobiografi czną książkę „Długa samotność” kończy ta-kie postscriptum:

Właśnie siedzieliśmy rozmawiając, kiedy wszedł Peter Maurin.Właśnie siedzieliśmy rozmawiając, kiedy ludzie zaczęli ustawiać się

w  kolejkę, mówiąc: „Potrzebujemy chleba”. Nie mogliśmy powiedzieć: „Idźcie, niech ktoś was nakarmi”. Jeśli było sześć małych bochenków i kil-ka ryb, trzeba było je rozdzielić. I zawsze był chleb.

Właśnie siedzieliśmy rozmawiając, kiedy ludzie zaczęli przychodzić. Niech ci, których stać na to, zostaną. Niektórzy odchodzili i robili miejsce dla innych. I jakoś ściany się rozstępowały.

Właśnie siedzieliśmy rozmawiając i ktoś powiedział: „Chodźmy żyć na fermie”.

Często myślę, że to wszystko stało się przypadkiem. Po prostu wy-darzyło się.

Ja sama, bezpłodna kobieta, znalazłam się jako radosna matka. To nie zawsze łatwo być radosnym, pamiętać o obowiązku radości.

Niektórzy mówią, że dla „Th e Catholic Worker” najważniejszą rzeczą jest ubóstwo. Inni mówią, że najważniejszą rzeczą jest wspólnota. Że już nie jesteśmy samotni.

Ale ostatecznym słowem jest miłość. Czasem to bywa – jak mówił sta-rzec Zosima – twarda i przerażająca rzecz, i nasze zawierzenie miłości zo-stało wypróbowane w ogniu.

Nie możemy kochać Boga, jeśli nie kochamy się nawzajem, a żeby kochać, musimy się znać nawzajem. Jego poznajemy w łamaniu chleba i siebie nawzajem poznajemy w łamaniu chleba, i już nie jesteśmy samot-

Page 29: Bilet do raju

DOROTHY DAY, CZYLI RADYKALIZM EWANGELII

ni. Niebo jest ucztą i życie też jest ucztą, nawet jeśli mamy tylko kawałek suchego chleba, jeśli mamy towarzystwo.

Wszyscy poznaliśmy długą samotność i nauczyliśmy się, że jedynym rozwiązaniem jest miłość i że miłość rodzi się we wspólnocie.

Wszystko to zdarzyło się, kiedy siedzieliśmy rozmawiając, i tak dzie-je się nadal.

„Tygodnik Powszechny” nr 27/1982

Page 30: Bilet do raju
Page 31: Bilet do raju

301

SPIS TREŚCI

Ks. Adam Boniecki MIC, Lektura jak rozmowa  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  7

Sprawa katolicyzmu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  11

Dobro i zło w Kościele

Wstępny bilans soboru  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  23Kryzys w Kościele  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  36Kościół ubogich . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  49Wartości chrześcijańskie i polityka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  58Dobro i zło w Kościele . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  66Odwaga Jana Pawła II  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  72Po co wracamy do przeszłości?  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  79Rachunek sumienia Kościoła w Polsce  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  83

Trzech Papieży

Jan XXIII nie żyje  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  93Tydzień życia i pracy Pawła VI . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  103Otwarcie i dialog  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  123

Świadkowie Ewangelii

Maritain  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  133Pier Giorgio Frassati, czyli o świętości  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  147Matka Teresa, czyli miłość czynna  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  163

Page 32: Bilet do raju

SPIS TREŚCI

Dorothy Day, czyli radykalizm Ewangelii  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  175Jak zaczyn w cieście. Mała Siostra Magdalena od Jezusa i jej dzieło  . . . . . .  196Świadek Ewangelii. Ks. Jan Zieja  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  211

Racje polskie i racje żydowskie

Antysemityzm  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  219Racje polskie i racje żydowskie  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  227Chrześcijanie, Polacy i Żydzi  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  237Ufam, że po raz ostatni... W sprawie Karmelu w Oświęcimiu  . . . . . . . . . .  247

Dekomunizacja, ale jaka?

Dekomunizacja, ale jaka? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  267Pamięć i rodowód  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  278Porównania  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  292

Zamiast zakończenia

Dar miłości i przyjaźni . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  297

Page 33: Bilet do raju
Page 34: Bilet do raju

turowiczBilet do rajuJerzy

Wybór publicystyki zmarłego w  roku Jerzego Turowicza, wieloletniego redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, auto-rytetu polskiego dziennikarstwa, a równo-cześnie jednego z najważniejszych w polskim Kościele świadków minionego wieku.

O czym pisał Jerzy Turowicz? O tym, o czym trzeba było napisać. Śledził świat, śledził wy-darzenia i po prostu wiedział. Tak jak wiedział, gdzie powinien być obecny. (…)

Oczywiście, (…) nie pisał wyłącznie o Ko-ściele i katolicyzmie. Ale ta publicystyka stanowi testament Turowicza. Artykuły te, zebrane ra-zem i ułożone tematycznie – niekiedy nawet z pominięciem chronologii – mówią o Kościele i  katolicyzmie, ale przede wszystkim mówią o naszym świecie, w dużej mierze o sprawach polskich. Ich lektura przybliża nam świat Jerzego Turowicza: świat taki, jakim go widział, świat, który chciał budować, świat, który go czasem niepokoił, lecz bardziej niż niepokoił, zachwycał. I dopiero na tym tle – Kościół ze swoją misją...

Ks. Adam Boniecki mic, ze Wstępu

jerz

y tu

row

icz

• Bilet do raju

Cena detal. 39,90 zł