A. i B. Strugaccy - Miliard Lat Przed Końcem Świata

107
ARKADIJ I BORYS STRUGACCY Miliard lat przed końcem świata Rękopis odnaleziony w zagadkowych okolicznościach (Przełożyła: Irena Lewandowska) 

Transcript of A. i B. Strugaccy - Miliard Lat Przed Końcem Świata

  • ARKADIJ I BORYS STRUGACCY

    Miliard lat przed kocem wiata

    Rkopis odnaleziony w zagadkowych

    okolicznociach

    (Przeoya: Irena Lewandowska)

    $#guid{109309D8-736E-4598-A7B4-DC098CE68798}#$

  • ROZDZIA 1 1. ... do biaoci lipcowy upa niespotykany przez ostatnie dwiecie lat zatopi miasto.

    Powietrze drao nad rozpalonymi dachami, wszystkie okna w miecie byy otwarte na ocie, w wtym cieniu umczonych drzew topniay z gorca spocone staruszki na aweczkach przed bramami.

    Soce mino zenit, uderzyo w udrczone grzbiety ksiek, roziskrzyo oszklone pki, polerowane drzwi szafy, gorce, nieprzytomne byski zadray na tapetach. Nadcigaa fatalna pora - bliska bya godzina, kiedy rozwcieczone soce martwo zabynie nad jedenastopitrowym punktowcem z przeciwka i przestrzeli na wylot cae mieszkanie.

    Malanow zamkn okno - oba skrzyda - i starannie zasun cik t portier. Potem podcign kpielwki, poczapa boso do kuchni i otworzy drzwi na balkon. Byo par minut po drugiej.

    Na kuchennym stole wrd okruchw chleba widniaa martwa natura - patelnia z zaschnitymi resztkami jajecznicy, nie dopita herbata w szklance i obgryziona przylepka z zaciekami roztopionego masa, w zlewozmywaku gra nie umytych naczy, pokrytych wiekowym pyem.

    Skrzypna klepka parkietu - nie wiadomo skd pojawi si ogupiay z upau kot Kalam, spojrza zielonymi oczami na Malanowa, bezdwicznie otworzy pysk, a potem zamkn. Nastpnie powiewajc ogonem pomaszerowa do swego talerza stojcego pod kuchenk. Na talerzu nie byo niczego, jeli nie liczy zasuszonych rybich oci.

    - Chcesz re - powiedzia z niezadowoleniem Malanow. Kalam natychmiast odpowiedzia w tym sensie, e owszem, najwyszy czas. - Przecie karmiem ci rano - powiedzia Malanow, kucajc przed lodwk. - Chocia

    nie, nie karmiem... To byo wczoraj wieczorem... Wyj garnuszek Kalama i zajrza do rodka - w rodku byy jakie wkna, troch

    galaretki i przyklejona do cianki rybia petwa. A w lodwce, mona powiedzie, nawet i tego nie byo. Stao puste pudeko po serku topionym Jantar", przeraajca butelka z resztkami sdziwego kefiru oraz flaszka po winie z zimn herbat. W pojemniku na jarzyny wrd upin z cebuli konaa ze staroci pomarszczona powka kapusty wielkoci pici, jak rwnie zapomniany samotny kartofel. Malanow zajrza do zamraalnika - midzy nienymi zaspami zimowa kawaeczek soniny na talerzyku. To byo wszystko.

    Kalam pomrukiwa i askota wsami goe kolano. Malanow zatrzasn lodwk i wsta.

  • - Trudno - powiedzia do Kalama - teraz we wszystkich sklepach jest przerwa obiadowa.

    Mona byo oczywicie i do Moskiewskiego, tam maj przerw od pierwszej do drugiej, ale za to okropne kolejki, i wlec si w taki upa... Co za parszywa caka, nieche j! No dobrze, powiedzmy, e to staa... niezalena od omegi. Jasne, e niezalena. Z najbardziej podstawowych zaoe wynika, e nie moe by zalena. Malanow wyobrazi sobie t kul i jak cakowanie przebiega po jej caej powierzchni. Nie wiadomo skd wypyn nagle wzr ukowskiego. Ni z gruszki, ni z pietruszki. Malanow odpdzi od siebie natrtny wzr, ale ten znowu si pojawi... Moe zastosowa konforemne przeksztacenie, pomyla.

    Znowu zadzwoni telefon i wtedy okazao si, e Malanow ju z. powrotem jest w pokoju. Zakl, upad bokiem na tapczan i sign po suchawk.

    - Sucham! - Witek? - zapyta energiczny kobiecy gos. - Pod jaki numer pani dzwoni? - To Inturist"? - Nie, prywatne mieszkanie... Malanow rzuci suchawk i czas jaki lea nieruchomo, czujc, jak wilgotnieje bok

    wcinity w plusz narzuty. ta portiera wiecia, pokj wypeniao cikie te wiato. Powietrze miao konsystencj kisielu. Trzeba si przenie do pokoju Bobka i ju. Gorzej ni w ani. Malanow spojrza na swoje biurko zawalone papierami i ksikami. Sze tomw samego tylko Smirnowa Wadimira Iwanowicza... A to wszystko, co ley na pododze? Strach pomyle o przeprowadzce. Poczekaj, co mnie przez chwil olnio... Do diaba... Przez tego twojego Inturista", nieszczsna idiotko... A wic byem w kuchni, potem przynioso mnie do pokoju... Jest! Konforemne przeksztacenie! Kretyski pomys. A zreszt mona sprawdzi...

    Stkajc wsta z tapczanu i wanie wtedy zadzwoni telefon. - Idiota - powiedzia do aparatu i podnis suchawk. - Halo! - Baza? Kto przy telefonie? Baza? Malanow odoy suchawk i wykrci numer biura naprawy. - Biuro naprawy? Mj numer dziewidziesit trzy trzysta dziewidziesit osiem zero

    siedem... Wczoraj do was dzwoniem. Nie mog pracowa, bez przerwy jakie pomyki. - Pana numer? - przerwa mu wcieky gos kobiecy. - Dziewidziesit trzy trzysta dziewidziesit osiem zero siedem. Cigle do mnie

    dzwoni zamiast do Inturistu" albo do zajezdni, albo... - Niech pan odoy suchawk. Sprawdzimy.

  • - Bardzo prosz... - bagalnie powiedzia Malanow do przerywanego sygnau. Nastpnie poczapa do biurka, usiad i wzi do rki dugopis. Ta-ak. Gdzie te ja

    widziaem t cak? Taka przystojna caka, cakowicie symetryczna... Gdzie ja j widziaem? I to nie tylko staa, ale nawet si zeruje! No dobrze. Zostawimy j na pniej. Nie lubi niczego zostawia na pniej, czuj si, jakbym mia dziur w zbie...

    Zacz przeglda wczorajsze obliczenia i nagle poczu sodki ucisk w sercu. Moje gratulacje, jak Boga kocham! Brawo, Malanw! Brawo! Wreszcie ci co wyszo. I do tego nie byle co. To, bracie, nie klucz do otwierania drzwi z drugiej strony", do tego, bracie, nikt przed tob nie doszed! eby tylko nie zauroczy... Ta caka... Niech t cak pieko pochonie - jedmy dalej!

    Dzwonek. Tym razem do drzwi. Kalani zeskoczy z tapczanu i pobieg do przedpokoju dumnie wznoszc ogon. Malanow pedantycznie odoy dugopis.

    - Jakby si z acucha pourywali, sowo honoru - powiedzia. W przedpokoju Kalam zatacza niecierpliwe koa, plta si pod nogami i straszliwie miaucza.

    - Ka-lam! - powiedzia Malanow gronie przytumionym gosem. - Psik! Wyno si! Otworzy drzwi. Za drzwiami sta nikczemnego wzrostu mczyzna w kusej marynarce

    nieokrelonego koloru, spocony i zaronity. Nieco odchylony do tyu, dziery przed sob ogromny karton. Burczc niewyranie, ruszy wprost na Malanowa.

    - E... a pan... - wymamrota, cofajc si Malanow. Zaronity by ju w przedpokoju - spojrza w prawo do pokoju i bez wahania skrci na

    lewo do kuchni, zostawiajc na linoleum biae zakurzone lady. - Przepraszam... e... - mamrota Malanow, nastpujc mu na pity. Zaronity postawi ju karton na taborecie i wycign z kieszeni jakie pokwitowania. - Pan z administracji? - Malanow nie wiadomo dlaczego zacz podejrzewa, e to

    hydraulik, ktry wreszcie przyszed, eby naprawi kran w azience. - Z Delikatesw" - ochryple powiedzia mczyzna i wrczy Malanowowi dwa kwity

    spite szpilk. - Prosz si podpisa w tym miejscu... - A co to jest? - zapyta Malanow i jednoczenie zobaczy, e to blankiety zamwie. -

    Dwie butelki koniaku, wdka... - Niech pan poczeka - powiedzia. - Moim zdaniem, my niczego nie...

    Spojrza na sum do zapacenia i opanowaa go zgroza. Takich pienidzy w domu nie byo. Zreszt waciwie z jakiej racji? Ogarnita panik wyobrania byskawicznie uszeregowaa przed nim niemie konsekwencje wszelkich moliwych komplikacji, jak na przykad oburzenie, konieczno usprawiedliwiania si, zapierania, powoywania na zdrowy

  • rozsdek... na pewno trzeba bdzie gdzie dzwoni, by moe nawet jecha. Ale wtedy w kcie blankietu zauway fioletowy stempel zapacone", a obok nazwisko zamawiajcego: I. Malanowa. Irka!... Ni cholery nie sposb zrozumie...

    - Tu prosz si podpisa, w tym miejscu - burcza czowieczek, postukujc aobnym paznokciem. - Tu, gdzie zaznaczone...

    Malanow wzi od niego ogryzek owka i podpisa kwit. - Dzikuj - powiedzia, zwracajc owek. - Bardzo dzikuj... - powtarza tpo,

    przeciskajc si wraz z czowieczkiem przez wski przedpokj. Wypadaoby mu co da, ale skd drobne... -Ogromnie dzikuj i do widzenia!... - zawoa do plecw kusej marynarki, z furi odpychajc nog Kalama, ktry za wszelk cen chcia poliza cementow podog na klatce schodowej.

    Potem Malanow zamkn drzwi i przez chwil sta nieruchomo w pmroku. Umys mia jakby troch zmcony.

    - Dziwne... - powiedzia gono i wrci do kuchni. Kalam ju si krci wok kartonu. Malanow otworzy pudo i zobaczy szyjki butelek,

    torebki, paczuszki, puszki konserw. Na stole leaa kopia kwitu. Tak. Kalka bya solidnie zuyta, ale charakter pisma cakiem wyrany. Ulica Bohaterw... hm... Wszystko si zgadza. Zamawiajcy: I. Malanowa. adna historia! Spojrza na sum. Nie do pojcia! Odwrci kwit. Po drugiej stronie nie byo nic ciekawego. Z wyjtkiem przyschnitego, zgniecionego komara. Czy ta Irka ostatecznie zwariowaa, czy co? Mamy piset rubli dugw... Chwileczk... A moe ona co wspominaa przed wyjazdem? Zacz sobie przypomina dzie wyjazdu, otwarte walizki, porozrzucane wszdzie stosy ubra, pnaga Irka walczy z elazkiem... Nie zapominaj o karmieniu Kalama, przyno mu traw, wiesz ktr, tak ostr... pamitaj, zapa za mieszkanie... jeli zadzwoni szef, podaj mj adres. To chyba wszystko. Zdaje si, e mwia co jeszcze, ale wtedy przybieg Bobek ze swoim karabinem maszynowym... Aha! eby odnie bielizn do prania... Ni cholery nie rozumiem.

    Malanow lkliwie wyj z kartonu butelk. Koniak. Pitnacie rubli, jak w mord strzeli! Co to wszystko znaczy, a moe to dzisiaj moje urodziny czy co? Kiedy waciwie Irka wyjechaa? Czwartek, roda, wtorek... Zacz zagina palce. Dzisiaj mija dziesi dni od jej wyjazdu. To znaczy, e musiaa zoy zamwienie jeszcze wczeniej. Znowu od kogo poyczya fors i zamwia. Niespodzianka. Piset rubli dugw, a jej niespodzianki w gowie!... Tylko jedno byo jasne - do sklepu mona nie chodzi. Caa reszta wygldaa niezwykle mglisto. Urodziny? Nie. Rocznica lubu? Chyba te nie. Na pewno nie. Urodziny Bobka? Zawsze wypaday w zimie...

  • Przeliczy szyjki. Dziesi sztuk jak w aptece. Na co ona liczya? Ja tego przez rok nie wypij. Wieczerowski te prawie nie pije, a Walki Weingartena Irka nie lubi...

    Kalam zamiaucza strasznym gosem. Co tam wywszy w tym pudle... 2. ...ososia w sosie wasnym i kawa szynki z dooon zielonkaw pitk. Potem

    zabra si do zmywania naczy. Byo absolutnie jasne, e wobec tych wspaniaoci w lodwce brud w kuchni wyglda szczeglnie fatalnie. W tym czasie telefon dzwoni dwukrotnie, ale Malanow tylko zaciska zby. Nie odbior i ju. Niech si powiesz razem ze swoimi zajezdniami i garaami. Niestety, patelni rwnie trzeba bdzie umy, to nieuniknione. Patelnia posuy teraz do znacznie wyszych celw ni jaka tam jajecznica... No bo na czym polega istota rzeczy? Jeli caka istotnie rwna si zeru, to po prawej strome zostaje tylko pierwsza i druga pochodna... Sens fizyczny nie jest dla mnie zupenie jasny, ale tak czy owak te bble wygldaj bardzo interesujco. A co? Wanie tak je nazw, bble. Nie, le, lepiej kawerny". Kawerny Malanowa. M-kawerny. Hm...

    Ustawi na pkach umyte naczynia i zajrza do miski Kalama. Jeszcze za gorce, paruje. Biedny Kalam. Przyjdzie mu jeszcze chwil pocierpie. Przyjdzie Kalamowi jeszcze troch pocierpie, pki nie ostygnie...

    Wyciera wanie rce, kiedy go znowu olnio, zupenie jak wczoraj. I tak jak wczoraj w pierwszej chwili nawet nie uwierzy.

    - Poczekajcie, poczekajcie - mamrota gorczkowo, a nogi ju go niosy przez korytarz, po chodnym przywierajcym do stp linoleum, w gsty ty upa, do biurka, do wiecznego pira... Do diaba, gdzie ono si podziao? Skoczy si atrament. Gdzie tu lea owek... A jednoczenie na drugim, a waciwie na pierwszym, najwaniejszym planie: funkcja Hartwiga... z prawej strony nie zostaje nic... Kawerny, okazuje si, s symetryczne wzgldem osi... A caka wcale si nie zeruje! To znaczy do takiego stopnia nie jest zerem ta moja caka, e otrzymujemy wielko w istotny sposb dodatni... Niebywae! Jak mogem tego od razu nie zauway? Nie martw si, Malanow, nie ty jeden nie zauwaye. Czonek Akademii te nie zauway... W tej, lekko zakrzywionej przestrzeni powoli obracay si, jak gigantyczne bble, kawerny symetryczne wzgldem osi, materia opywaa je, prbowaa przenikn w gb, nie moga, na granicy osigaa prawie niewyobraaln gsto i kawerny zaczynay wieci... Jeden Bg wie, co si tam wyprawiao... Nie szkodzi, to si wyjani pniej... Wyjanimy zagadk wknistej struktury - to po pierwsze. uki Rogoziskiego - to po drugie! A potem mgawice planetarne. Co to byo wedug waszej teorii, anioeczki moje? Rozszerzajce si, zrzucone powoki? Macie swoje powoki! Wszystko dokadnie na odwrt!

  • Znowu zabrzcza przeklty telefon. Malanow zarycza z wciekoci nie przestajc pisa. Wyczy go do wszystkich diabw. Z boku powinna by taka dwigienka... Rzuci si na tapczan i zerwa suchawk.

    - Sucham! - Dimka? - Tak... Kto mwi? - Nie poznajesz, draniu? - to by Weingarten. - A to ty, Walka... Czego chcesz? Weingarten chwil milcza. - Dlaczego nie odbierasz telefonw? - zapyta. - Pracuj - odpowiedzia Malanow wciekle. By bardzo niemiy. Chcia natychmiast

    wrci do biurka i zobaczy, co bdzie dalej z tymi kawernami. - Pracujesz... - Weingarten zasapa. - Budujesz sobie cok pod pomnik... - A ty czego? Chciae wpa do mnie? - Wpa? Nie, nie eby tak zaraz wpada... Malanow rozwcieczy si ostatecznie. - Wic czego ty chcesz w kocu? - Suchaj no, stary... A nad czym ty teraz siedzisz? - Pracuj! Syszae?! - Nie o to... Chciaem ci zapyta - nad czym teraz pracujesz? Malanow osupia. Zna Walk Weingartena dwadziecia pi lat i nigdy w yciu

    Weingarten nie interesowa si prac Malanowa, od swojego przyjcia na wiat Weingarten interesowa si wycznie Weingartenem oraz jeszcze dwoma tajemniczymi przedmiotami - dwudziestokopiejkwk z 1934 roku i tak zwan konsulsk prublwk", ktra waciwie nie bya adn prublwk, tylko jakim tam niezwykym znaczkiem pocztowym... Nie ma co robi, bydlak, pomyla Malanow. Gadua... Moe mu chata potrzebna, e si tak kryguje? I w tym momencie przypomnia sobie Awerczenk.

    - Nad czym pracuj? - zapyta z jadowit satysfakcj. - Prosz ci bardzo, mog opowiedzie ci ze szczegami. Dla ciebie jako dla biologa bdzie to wyjtkowo interesujce. Wczoraj rano ruszyem wreszcie z martwego punktu. Okazuje si, e przy najbardziej oglnych zaoeniach dotyczcych potencjalnej funkcji, moje rwnania ruchu poza cak energii i cakami pdu maj jeszcze jedn cak, a wic co w rodzaju uoglnienia ograniczonego zagadnienia trzech cia. Jeli rwnania ruchu zapisa w formie wektorowej i zastosowa

  • przeksztacenie Hartwiga, to cakowanie objtoci mona przeprowadzi do koca i cay problem sprowadza si do rwna cakowo-rniczkowych typu Komogorowa-Fellera...

    Ku jego. ogromnemu zdumieniu Weingarten nie przerwa. Przez moment Malanowowi wydawao si nawet, e poczenie zostao przerwane.

    - Suchasz mnie? - zapyta. - Tak, tak, sucham bardzo uwanie. - A moe mnie nawet rozumiesz? - Powoli sobie przyswajam - rzeko powiedzia Weingarten i w tym momencie

    Malanow po raz pierwszy pomyla, jaki on ma dziwny gos. Nawet si wystraszy. - Walka, czy co si stao? - Gdzie? - zapyta Weingarten, znowu po malekiej przerwie. - Gdzie!... z tob oczywicie! Przecie sysz, e jeste jaki nie taki... Ty co, nie

    moesz swobodnie mwi? - Ale gdzie tam, stary. Nie ma sprawy. Dobra. Upa mnie zmczy. Znasz kawa o

    dwch kogutach? - Nie znam. No? Weingarten opowiedzia kawa o dwch kogutach - bardzo gupi, ale dosy mieszny.

    Jaki taki kawa zupenie nie w stylu Weingartena. Malanow oczywicie sucha i w odpowiednim momencie zachichota, ale niejasne wraenie, e z Weingartenem nie wszystko jest porzdku, ten kawa tylko umocni. Pewnie znowu pokci si ze wietlan, pomyla niepewnie. Znowu mu uszkodzili ektoderm. I wtedy Weingarten zapyta:

    - Suchaj, Dimka... Sniegowoj - to nazwisko nic ci nie mwi? - Sniegowoj? Arnold Pawowicz? Mam takiego ssiada, mieszka naprzeciwko, na tym

    samym pitrze... A bo co? Weingarten przez jaki czas milcza. Nawet sapa przesta. W suchawce sycha byo

    tylko ciche pobrzkiwanie - na pewno podrzuca w doni kolekcj swoich dziesiciokopiejkwek. Wreszcie powiedzia:

    - A co on robi, ten twj Sniegowoj? - Zdaje si, e jest fizykiem. Pracuje w jakim ogromnie tajnym instytucie. cile

    tajnym. A ty skd go znasz? - A ja go w ogle nie znam - z niepojt irytacj odpar Weingarten i w tym momencie

    zadwicza dzwonek do drzwi. - Mwiem, e z acucha si pourywali! - powiedzia Malanow. - Poczekaj chwilk,

    Walka. Kto si dobija do drzwi.

  • Weingarten co powiedzia albo, zdaje si, nawet krzykn, ale Malanow rzuci suchawk na tapczan i wybieg do przedpokoju. Kalam oczywicie zaplta mu si pod nogami i omal go nie wywrci.

    Otworzywszy drzwi, natychmiast zrobi krok do tyu. W progu staa dziewczyna w biaym bezrkawniku mini, bardzo opalona, z wypowiaymi na socu krtkimi wosami. liczna. Nieznajoma. (Malanow natychmiast uprzytomni sobie, e jest w samych kpielwkach, a brzuch mu byszczy od potu). U jej stp staa walizka, a biay prochowiec przerzucia przez lew rk.

    - Dymitr Aleksiejewicz? - zapytaa niemiao. - Ta-ak... - powiedzia Malanow. Krewna? Kuzynka Zina z Omska? - Zechce mi pan wybaczy... Pewnie zjawiam si nie w por... Tu jest list. Wycigna rk z kopert. Malanow w milczeniu wzi t kopert i wycign z niej

    kartk papieru. Najgorsze uczucia wobec wszystkich krewnych na wiecie, a szczeglnie wobec tej Ziny... czy moe Zoi? pospnie kipiay w jego duszy.

    Zreszt to, jak si okazao, wcale nie bya odlega Zina. Irka wielkimi literami, najwyraniej w popiechu, pisaa krzywymi linijkami: Dimka! To jest Lidka Ponomariowa, moja najlepsza szkolna przyjacika. Opow. ci o niej. Bd dla niej miy, przyjechaa nie na dugo. Zachowuj si grzecznie. U nas wszystko w porz. Lidka opowie. Cauj I.".

    Malanow wyda z siebie niedosyszalny dla wiata jk, zamkn i otworzy oczy. Jednake jego wargi automatycznie rozcigay si w przyjacielskim umiechu.

    - Bardzo mi mio... - oznajmi yczliwie, nonszalanckim tonem. - Prosz, niech pani wejdzie... Przepraszam za mj strj. Upa!

    Jednake widocznie nie wszystko byo w porzdku z jego gocinnoci, poniewa na twarzy licznej Lidy pojawio si zmieszanie i nie wiadomo dlaczego spojrzaa na puste, zalane socem schody, jakby nagle ogarny j wtpliwoci, czy na pewno trafia pod waciwy adres.

    - Moe wezm walizk... - spiesznie powiedzia Malanow. -Prosz do rodka, niech si pani nie krpuje... Prochowiec powiesimy tutaj... To jest nasz wikszy pokj, ja tu pracuj, a tu dziecinny... Bdzie pani w nim wygodnie... Pewnie chce pani wzi prysznic?

    W tym momencie z tapczanu dobiego antypatyczne kwakanie. - Pardon! - zawoa Malanow. - Niech si pani rozgoci, ja zaraz... Zapa suchawk i

    usysza, jak Weingarten monotonnie, jakim nieswoim gosem, powtarza: - Dimka... Dimka... Odezwij si, Dimka... - Halo! - powiedzia Malanow. - Suchaj, Walka... - Dimka! - wrzasn Weingarten. - To ty?

  • Malanow a si przerazi. - Czego si wydzierasz? Nie gniewaj si, ale kto do mnie przyjecha... Pniej do

    ciebie zadzwoni. - Kto? Kto do ciebie przyjecha? - strasznym gosem zapyta Weingarten. Malanow poczu, e robi mu si zimno. Walka oszala. Co za pechowy dzie... - Walka - powiedzia bardzo spokojnie. - Co z tob? Po prostu jaka dziewczyna

    przyjechaa. Przyjacika Irki... - S-sukinsyn! - powiedzia nagle Weingarten i odoy suchawk...

  • Rozdzia 2 3. ...zmienia swj minibezrkawnik na minispdniczk i minibluzeczk. Trzeba

    przyzna, e dziewczyna bya w wysokim stopniu przebojowa - Malanow nabra przekonania, e Lida pryncypialnie nie uznawaa stanikw. Na diaba jej staniki, wszystko miaa w pierwszorzdnym gatunku bez adnych stanikw. O kawernach Malanowa" jako zupenie zapomnia.

    Zreszt wszystko przebiegao bardzo przyzwoicie, jak w najlepszych domach. Siedzieli, plotkowali, pili herbat, pocili si. On ju by Dim, ona dla niego Lidk. Po trzeciej szklance Dima opowiedzia kawa o dwch kogutach - akurat okaza si a propos -a Lidka miaa si do ez i machaa go rk. Malanow przypomnia sobie (w zwizku z kogutami), e trzeba zadzwoni do Weingartena, ale nie zadzwoni, a zamiast tego powiedzia do Lidki:

    - Cudownie si pani opalia! - A pan jest biay jak robak - powiedziaa Lidka. - Praca, wci praca! Harwka! - A u nas na obozie... I Lidka szczegowo, ale bardzo uroczo opowiedziaa, jak wyglda na ich obozie

    problem opalania si. Maanow zrewanowa si opowieci, jak koledzy pracuj przy Wielkiej Antenie. Co to takiego Wielka Antena? Prosz bardzo. Opowiedzia, co to takiego Wielka Antena i po co ona komu. Lidka wycigna swoje dugie nogi, skrzyowaa je i pooya na krzeseku Bobka. Nogi byy gadkie jak lustro. Malanow mia nawet wraenie, e w tych nogach co si odbija. eby otrzewie, wsta i zdj z kuchenki kipicy czajnik. Przy tej okazji sparzy sobie palce i niejasno przypomnia sobie histori pewnego mnicha, ktry wsadzi koczyn w ogie, czy te we wrztek, eby przepdzi pokus powsta na skutek bezporedniej bliskoci piknej kobiety - taki to by zacity facet.

    - Moe jeszcze szklaneczk? - zapyta. Lidka nie odpowiedziaa, wic Malanow odwrci gow. Dziewczyna patrzya na

    niego szeroko otwartymi, jasnymi oczami i na jej lnicej od opalenizny twarzy malowao si cakowicie zaskakujce uczucie - ni to zmieszania, ni to przeraenia - a usta otworzya.

    - Herbaty? - niepewnie zapyta Malanow, chyboczc czajnikiem. Lidka drgna, szybciutko zamrugaa powiekami i przesuna doni po czole. - Sucham? - Pytam, czy nala pani jeszcze herbaty?

  • - Nie, dzikuj... - rozemiaa si jak gdyby nigdy nic. - Obawiam si, e pkn. Musz dba o figur.

    - Oczywicie! - owiadczy Malanow ze wzmoon galanteri. - O tak figur koniecznie naley dba. By moe nawet warto j ubezpieczy...

    Lidka umiechna si na sekund, odwrcia gow i przez rami spojrzaa na podwrze. Szyj miaa dug, gadk, moe tylko troszk zbyt chud. W Malanowie zrodzio si podejrzenie, e jest to szyja stworzona do pocaunkw. Podobnie jak ramiona. Nie mwic ju o reszcie. Kirke, pomyla. Zreszt, od razu doda, ja kocham swoj Irk i nie zdradz jej nigdy w yciu.

    - To bardzo dziwne - powiedziaa Kirke. - Mam uczucie, jakbym to wszystko ju kiedy widziaa - i t kuchni, i to podwrze... tylko e na podwrzu roso wielkie drzewo... Czy panu zdarzyo si kiedy co podobnego?

    - Oczywicie - odpar Malanow. - Moim zdaniem to si wszystkim zdarza. Gdzie czytaem, e to si nazywa faszywa pami...

    - Moliwe - powiedziaa Lidka z powtpiewaniem. Malanow, starajc si nie siorba, ostronie popija herbat. W niewymuszonej

    pogawdce pojawia si jaka niezrczno. Jakby co zabuksowao. - A moe mymy si ju gdzie widzieli? - zapytaa nagle Lidka. - Gdzie? Zapamitabym pani. - Moe przypadkowo... gdzie na ulicy... na potacwce. - Jakie tam potacwki? - zdumia si Malanow. - Ju zapomniaem, jak to wyglda. Zapada cisza, i to taka, e Malanowowi palce u ng cierpy ze zdenerwowania. To by

    ten wyjtkowo obrzydliwy stan ducha, kiedy nie wiadomo, gdzie oczy podzia, a w gowie jak kamienie w beczce przewalaj si kretyskie zdania majce da pocztek byskotliwej konwersacji: A nasz Kalam siada na sedesie...". Albo: W tym roku w ogle nie ma w sklepach pomidorw...". Albo: Moe jeszcze szklaneczk herbaty?". Albo powiedzmy: No i jak si pani podoba nasze przepikne miasto?".

    Malanow zaindagowa nieznonie faszywym gosem: - Jak pani zamierza spdzi czas w naszym przepiknym miecie? Lidka nie odpowiedziaa. W milczeniu wytrzeszczya na niego swoje okrge, jakby

    niepomiernie zdziwione oczy. Potem spucia powieki, zmarszczya czoo. Zagryza warg. Malanow zawsze uwaa si za fatalnego psychologa, z zasady nie orientowa si w uczuciach otaczajcych go ludzi. Ale teraz z absolutn jasnoci zrozumia, e odpowied na jego nieskomplikowane pytanie absolutnie przekracza moliwoci licznej Lidki.

  • - Sucham? - wymamrotaa wreszcie. - N-no oczywicie... Jake inaczej! - nagle jakby sobie przypomniaa. - Oczywicie Ermita... impresjonici... Newski... A w ogle to nigdy nie widziaam biaych nocy...

    - Turystyczny plan minimum - powiedzia Malanow popiesznie, eby jej pomc. Nie mg patrze, jak czowiek zmusza si do kamstwa. - Jednak nalej pani herbaty... - zaproponowa.

    I znowu Lidka rozemiaa si jak gdyby nigdy nic. - Dima - powiedziaa uroczo odymajc wargi. - Czemu pan mi dokucza t swoj

    herbat? Jeli chce pan wiedzie, ja nigdy nie pijam herbaty... A jeszcze w taki upa! - Moe kaw? - zaproponowa z gotowoci Malanow. Lidka kategorycznie zaprotestowaa przeciwko kawie. W upay, a jeszcze do tego na

    noc, w adnym wypadku nie naley pi kawy. Malanow opowiedzia jej, e na Kubie ratuj si wycznie kaw, a tam s przecie upay po prostu tropikalne. Wyjani jej, jakie jest dziaanie kofeiny na wegetatywny system nerwowy. Przy okazji opowiedzia, e na Kubie spod minispdniczki powinny wyglda majteczki, a jeli...

    4. ...nastpnie nala jeszcze po kieliszku. Powstaa propozycja, eby wypi na ty. Bez

    pocaunkw. Jakie mog by pocaunki w kulturalnym towarzystwie? Najwaniejsze - to duchowe pokrewiestwo. Wypili na ty, porozmawiali o duchowym pokrewiestwie, o nowych metodach w poonictwie, jak rwnie o rnicach midzy mstwem, miaoci i odwag. Riesling skoczy si. Malanow wystawi pust butelk na balkon i poszed do barku po cabernet. Zapada decyzja, eby cabernet pi z ulubionych kieliszkw Irki, z dymnego szka, ktre uprzednio naleao napeni lodem. Jako akompaniament rozmowy o kobiecoci, ktra rozpocza si pod wpywem rozmowy o mstwie, lodowate czerwone wino pasowao po prostu znakomicie. Ciekawe, jaki osio ustali, e czerwonego wina nie naley ozibia. Przedyskutowali ten problem. Prawda, e lodowate czerwone wino jest po prostu wymienite? Tak, to nie ulega wtpliwoci. Wypada te stwierdzi, e lodowate czerwone wino szczeglnie przysparza urody dziewczynom, ktre je pij. Robi si w jaki sposb podobne do wiedm? Konkretnie w jaki? W jaki. Cudowne okrelenie - w jaki sposb. W jaki sposb przypomina pan wini. Uwielbiam takie sformuowania. A propos wiedm... Czym, twoim zdaniem, jest maestwo? Prawdziwe maestwo. Kulturalne. Maestwo - to pakt. Malanow ponownie napeni kielichy i rozwin t myl. Pod tym wzgldem, e m i ona to przede wszystkim przyjaciele, dla ktrych najwaniejsza jest ich przyja. Pakt o przyjani, rozumiesz?... eby

  • jego argumenty byy bardziej przekonywajce, trzyma Lidk za goe kolano. We na przykad Irk i mnie. Znasz przecie Irk...

    Kto zadzwoni do drzwi. - Kogo tam jeszcze diabli nios? - zdziwi si Malanow, patrzc na zegarek. - Zdaje mi

    si, e nikogo w domu nie brakuje. Dochodzia dziesita. Powtarzajc: Mam wraenie, e w domu nikogo nie brakuje..."

    poszed, eby otworzy, i w przedpokoju oczywicie nadepn na Kalama. Kalam wrzasn. - eby ci diabli wzili, przeklty bydlaku! - powiedzia Malanow do kota i otworzy

    drzwi. Okazao si, e to raczy przyby ssiad, cile tajny Arnold Pawowicz. - Nie za pno? - zahucza gdzie spod sufitu. Chop wielki jak gra. Siwowosy szat. - Arnold Pawowicz! - zawoa Malanow z entuzjazmem. - Jakie moe by za pno"

    midzy przyjacimi? Pr-osz! niegowej nawet si przez moment zawaha na widok tego entuzjazmu, ale Malanow

    zapa go za rkaw i wcign do przedpokoju. - wietnie si zoyo... - mwi cignc niegowo ja na holu. - Pozna pan pikn

    kobiet! - obiecywa, sterujc niegowojem do kuchni. Lidka, to jest Arnold Pawowicz! - zawiadomi. - Ja zaraz, tylko przynios jeszcze jeden kieliszek. I butelk...

    Mwic szczerze, w gowie mu ju nieco szumiao. A nawet nie troch, tylko zupenie solidnie. Nie powinien wicej pi, zna siebie. Ale tak strasznie chcia, eby wszystko byo fajnie, wesoo, eby wszyscy wszystkich kochali. Niech si polubi nawzajem, myla z rozczuleniem, chwiejc si przed otwartym barkiem i wlepiajc oczy w tawy pmrok. Jemu jest przecie wszystko jedno, staremu kawalerowi. A ja mam swoj Irk!... Pogrozi palcem w przestrze i sign do barku.

    Bogu dziki, niczego nie potuk. Ale kiedy przynis butelk egri bikavera i czysty kieliszek, nastrj w kuchni nie spodoba mu si. Gocie w milczeniu palili, nie patrzc na siebie. I nie wiadomo dlaczego ich twarze wyday si Malanowowi zowieszcze - zowieszczo pikna, wyzywajca twarz Lidki i zowieszczo bezwzgldna, pokryta liszajem starych oparze twarz Sniegowoja.

    - Czemu umilky dwiki wesela? - rzeko zapyta Malanow. -Wszystko na wiecie to marno! Jedno tylko ma warto na wiecie - przyja midzyludzka! Nie pamitam, kto to powiedzia... - otworzy butelk. - Korzystajmy z tej przyjani... e... weselmy si...

    Wino popyno strumieniem rwnie na st. niegowoj podskoczy, ratujc biae spodnie. Jednak by nienormalnie ogromny. W naszych czasach miniaturyzacji dla takich ludzi

  • nie powinno by miejsca. Rozmylajc na ten temat Malanow jako tako upora si z wytarciem stou i niegowej znowu usiad na taborecie. Taboret zaskrzypia.

    Jak na razie rado midzyludzkiej przyjani wyraaa si w nieartykuowanych dwikach. Ech, te nieszczsne inteligenckie zahamowania. Dwoje wspaniaych ludzi nie umie natychmiast, niezwocznie, otworzy swoich serc, zaprzyjani si od pierwszego wejrzenia. Malanow wsta i trzymajc kielich na wysokoci uszu obszernie rozwin ten temat na gos. Nie pomogo. Wypili. Te nie pomogo. Lidka ze znudzeniem patrzya w okno. Sniegowoj pochylony obraca w swych ogromnych brzowych palcach kieliszek. Malanow po raz pierwszy zauway, e Arnold Pawowicz rce ma take poparzone - do samych okci, a nawet wyej. To mu nasuno pytanie:

    - No i kiedy pan teraz zniknie? Sniegowoj wzdrygn si, spojrza na Malanowa, a nastpnie wcign gow w

    ramiona i zgarbi si. Malanowowi wydao si nawet, e zamierza wsta i wyj, i wtedy dotaro do niego, e pytanie zabrzmiao, delikatnie mwic, dwuznacznie.

    - Ssiedzie! - wrzasn, wznoszc rce ku sufitowi. - Boe, chciaem zupenie co innego powiedzie! Lidka! Czy ty rozumiesz, e przed tob siedzi absolutnie tajemniczy i zagadkowy czowiek? Od czasu do czasu po prostu znika. Przychodzi, zostawia u nas klucz od mieszkania i rozpywa si w powietrzu! Nie ma go miesic, nie ma dwa miesice. Nagle dzwonek do drzwi. Wrci... -Malanow poczu, e powiedzia o wiele za duo, e starczy, e najwyszy czas zboczy z tematu. - W ogle, ssiedzie, wietnie pan wie, e bardzo pana lubi i zawsze chtnie widz u siebie w domu. Wic nie moe by nawet mowy o tym, eby pan znikn przed drug w nocy...

    - No oczywicie, Dymitrze Aleksiejewiczu... - zahucza Snie-gowoj i poklepa Malanowa po ramieniu. - Oczywicie, mj drogi, oczywicie...

    - A to jest Lidka - powiedzia Malanow, wystawiajc palec w stron Lidki. - Najlepsza przyjacika szkolna mojej ony. Z Odessy.

    niegowej z widocznym wysikiem odwrci si do Lidki i zapyta: - Na dugo pani przyjechaa do Leningradu? Co odpowiedziaa, nawet dosy yczliwie, niegowej znowu o co zapyta, zdaje si o

    biae noce... Sowem, w kocu jednak zacza si nawizywa ni midzyludzkiej przyjani i

    Malanow mg odetchn. Nie-e, chopcy, jednak nie mog pi. Ale wstyd! Papla nieszczsna. Nie syszc i nie rozumiejc ani jednego sowa, patrzy na straszn, spalon, piekielnym ogniem twarz Sniegowoja i gryz si okropnie. Kiedy mka staa si nie do zniesienia,

  • powolutku wsta i trzymajc si ciany, dotar do azienki i tam si zamkn. Przez czas jaki siedzia w pospnej rozpaczy na brzegu wanny, nastpnie odkrci zimn wod na cay regulator i postkujc wsadzi gow pod kran.

    Kiedy wrci, wiey, z mokrym konierzykiem, niegowej z wysikiem opowiada kawa o dwch kogutach. Lidka miaa si perlicie z gow odrzucon do tyu, pokazujc szyj stworzon do pocaunkw. Malanow stwierdzi to z zadowoleniem, chocia na og nie lubi ludzi doprowadzajcych uprzejmo do rangi sztuki. Zreszt luksus midzyludzkiej przyjani, jak i wszelki luksus, wymaga pewnych okrelonych kosztw. Poczeka, a Lidka przestanie si mia, przej opadajcy sztandar i wypuci seri kawaw o tematyce astronomicznej, ktrych nikt z obecnych nie mg zna. Kiedy zapas si wyczerpa, Lidka zabawia towarzystwo dowcipami plaowymi. Dowcipy byy, mwic uczciwie, dosy rednie, do tego Lidka nie umiaa ich opowiada, za to umiaa si mia, a zbki miaa biae jak cukier. Nastpnie rozmowa jako zesza na przewidywanie przyszoci. Lidka wyznaa, e Cyganka przepowiedziaa jej trzech mw i bezdzietno. Co bymy robili bez Cyganek? - wymamrota Malanow i pochwali si, e jemu osobicie Cyganka wywrya wielkie odkrycie z dziedziny oddziaywania gwiazd z dyfuzyjn materi w Galaktyce. Ponownie golnli sobie po kielichu lodowatej byczej krwi" i wtedy Sniegowoj nagle uraczy ich dziwn histori.

    Ot kiedy mu przepowiedziano, e umrze w wieku osiemdziesiciu trzech lat w Grenlandii. W Grenlandzkiej Republice Socjalistycznej... - niezwocznie zadowcipkowa Malanow, ale Sniegowoj spokojnie zaprzeczy: Nie, po prostu w Grenlandii...". W t przepowiedni, on, Sniegowoj, wierzy fatalistycznie, i ta wiara irytuje wszystkich jego znajomych. Kiedy - byo to w czasie wojny, chocia nie na froncie - jeden z jego znajomych, naturalnie na bani, czyli jak wtedy mwiono, na duym cyku, tak si zirytowa, e wycign TT, przystawi luf do gowy Sniegowoja, powiedzia: Zaraz to sprawdzimy!" i pocign za cyngiel...

    - I? - zapytaa Lidka. - Trup na miejscu - oznajmi Malanow. - Pistolet si zaci - powiedzia Sniegowoj. - Dziwnych ma pan znajomych - powiedziaa Lidka z przeksem. Trafia w dziesitk. W ogle Arnold Pawowicz opowiada o sobie rzadko, za to

    smacznie. I jeli sdzi wedug tych opowieci, to istotnie mia nader dziwnych znajomych. Czas jaki Malanow gorco dyskutowa z Lidk, w jaki sposb Arnold Pawowicz moe

    trafi do Grenlandii. Malanow skania si ku katastrofie samolotowej, Lidka upieraa si przy

  • wycieczce krajoznawczej. Sam Arnold Pawowicz, rozcigajc w umiechu liliowe wargi, milcza i pali papierosa za papierosem.

    Potem Malanow oprzytomnia i zamierza znowu nala do kieliszkw, ale okazao si, e kolejna butelka znowu bya pusta. Chcia pobiec po nastpn, jednake Arnold Pawowicz zatrzyma go. Musia ju i, przecie wpad tylko na chwil. Lidka za, przeciwnie, gotowa bya kontynuowa. W ogle bya trzewa jak kryszta, tylko policzki jej nieco porowiay.

    - Nie, moi drodzy - powiedzia niegowej. - Musz ju zmyka. - Wsta ciko i zapeni sob ca kuchni. - Id, Dymitrze Aleksiejewiczu, moe mnie pan odprowadzi do drzwi? Dobranoc pani. Ciesz si, e pani poznaem.

    Weszli do przedpokoju. Malanow uparcie stara si go namwi na jeszcze jedn butelk, ale niegowej tylko krci siwogrzyw gow i mrucza odmownie. W drzwiach nagle gono oznajmi:

    - No tak! Dobrze, e sobie przypomniaem! Przecie obiecaem panu ksik... Chodmy, to j panu dam...

    Jak znowu ksik?" - chcia zapyta Malanow, ale Sniegowoj przyoy do warg gruby palec i pocign Malanowa do swojego mieszkania. Ten gruby palec na wargach tak wstrzsn Malanowem, e poszed za Sniegowojem jak dziecko. W milczeniu, cigle jeszcze trzymajc Malanowa za okie, niegowej namaca woln rk klucz w kieszeni i otworzy drzwi. W caym mieszkaniu byo widno - wiato palio si w przedpokoju, w obu pokojach, w kuchni i nawet w azience. Pachniao zastarzaym dymem z papierosw i potrjn wod kolosk, a Malanowowi nagle przyszo do gowy, e w cigu tych piciu lat chyba jeszcze nigdy tu nie by. W pokoju, do ktrego niegowej go wprowadzi, byo czysto posprztane i paliy si wszystkie wiata - potrjny yrandol pod sufitem, stojca lampa w kcie przy wersalce i nawet maa lampka na stole. Na oparciu krzesa wisia paszcz ze srebrnymi dystynkcjami pukownika z ca kolekcj baretek i odznak laureata. Okazuje si, e nasz Arnold Pawowicz jest ni mniej, ni wicej tylko pukownikiem... Tak, tak!

    - Jak ksik? - zapyta wreszcie Malanow. - Dowoln - powiedzia niecierpliwie niegowoj. Niech pan wemie chociaby t i

    trzyma w rku, eby nie zapomnie... I moe jednak usidziemy na chwil. W kompletnym osupieniu Malanow wzi ze stou gruby tom, wsadzi pod pach i siad

    pod lamp na wersalce. Arnold Pawowicz usiad obok i natychmiast zapali. Na Malanowa nie patrzy.

    - A wic tak... - zahucza. - A wic tak... Przede wszystkim, co to za kobieta? - Lidka? Przecie panu powiedziaem. Przyjacika ony. A bo co?

  • - Pan j dobrze zna? - N-nie... Dzi j zobaczyem pierwszy raz w yciu. Przyjechaa z listem... - Malanow

    zaci si i zapyta ze zgroz: - A czy pan myli, e ona... niegowej przerwa mu: - Umwmy si, e to ja zadaj pytania. Czasu jest mao. Nad czym pan teraz pracuje? Malanow od razu przypomnia sobie Weingartena i znowu poczu nieprzyjemny chd.

    Odpowiedzia z krzywym umieszkiem: - Jako dzisiaj dziwnie wszystkich interesuje moja praca... - A kogo jeszcze interesuje? - szybko zapyta niegowej. -J? Malanow potrzsn gow. - Nie... Weingartena... To mj przyjaciel. - Weingarten... - niegowej zaspi si. - Weingarten... - Ale skd! - powiedzia Malanow. - Znam go bardzo dobrze, razem chodzilimy do

    szkoy i przyjanimy si jeszcze od tamtych czasw. - Nazwisko Gubar nic panu nie mwi? - Gubar? Nie... Ale co si stao? niegowej zdusi niedopaek w popielniczce i zapali nowego papierosa. - Kto jeszcze pyta o pask prac? - Nikt wicej... - A wic nad czym pan pracuje? Malanowa nagle ogarna zo. Zawsze si zoci, kiedy go co przeraao. - Niech pan posucha - powiedzia. - Ja nie rozumiem... - Ja rwnie! - powiedzia niegowej. - I bardzo chciabym zrozumie! Prosz

    odpowiada! Chwileczk. Paska praca jest objta tajemnic pastwow? - Jaka znowu u diaba tajemnica? - z rozdranieniem powiedzia Malanow. - Zwyczajna

    astrofizyka i dynamika gwiezdna. Oddziaywanie gwiazd i materii dyfuzyjnej. Nie ma tu adnej tajemnicy, po prostu nie lubi opowiada o swojej pracy, dopki jej nie zakocz.

    - Gwiazdy i materia dyfuzyjna... - wolno powtrzy Sniegowoj i wzruszy ramionami. - Gdzie rzeka, a gdzie las... Na pewno nie jest objta tajemnic? Nawet czciowo?

    - Nawet w najmniejszym stopniu! - I na pewno nie zna pan Gubara? - I Gubara te nie znam. niegowej w milczeniu dymi, ogromny, zgarbiony, straszny. Potem powiedzia:

  • - No c, jak nie, to nie. Na tym moemy skoczy nasz rozmow. Przepraszam najgorcej.

    Ale ja wcale nie chc jej koczy - powiedzia Malanow ktliwie. - Jednak chciabym zrozumie...

    - Nie mam prawa - odpar Sniegowoj, jakby noem uci. Oczywicie Malanow nie daby tak atwo za wygran. Ale nagle zauway co takiego,

    e z miejsca ugryz si w jzyk. Lewa kiesze monstrualnej piamy Sniegowoja bya dziwnie wypchana, a z tej kieszeni wyranie i niedwuznacznie sterczaa kolba pistoletu. Jakiego bardzo duego pistoletu. Z gatunku gangsterskich koltw na filmach. I ten kolt jako z miejsca zniechci Malanowa do zadawania pyta. Byskawicznie stao si dla niego jasne, e to wszystko nie jego interes i e nie on tu zadaje pytania. A Sniegowoj wsta i powiedzia:

    - A wic prosz posucha. Ja jutro znowu...

  • ROZDZIA 3 5. ...polea chwil na plecach, bez popiechu przychodzc do siebie. Pod oknem na

    caego grzmiay ju przyczepy ciarwek, a w mieszkaniu byo cicho. Z wczorajszego dnia pozosta tylko lekki szum w gowie, metaliczny posmak w ustach i jaka nieprzyjemna zadra w duszy czy te moe w sercu, zreszt Bg jeden wie gdzie. Zacz medytowa nad t drzazg, ale wtedy ostronie zadzwoni dzwonek u drzwi. A, to pewnie Pawowicz z kluczami, domyli si i popiesznie wyskoczy z ka.

    Idc przez przedpokj, machinalnie zauway, e kuchnia jest starannie posprztana, a drzwi do pokoju Bobka zamknite i od wewntrz zasonite makatk. Lidka pi. Wstaa, zmya naczynia, a potem znowu chrapna.

    Kiedy walczy z zamkiem, dzwonek znowu delikatnie zabrzcza. - Zaraz, zaraz ... - schrypnitym, zaspanym gosem powiedzia Malanow. - Chwileczk,

    Arnoldzie Pawowiczu... Ale to wcale nie by Arnold Pawowicz. Szurajc podeszwami po gumowej

    wycieraczce, w progu sta absolutnie nie znany mody czowiek. W dinsach, w czarnej koszuli z podwinitymi rkawami i w olbrzymich ciemnych okularach. Malanow jeszcze zdy zauway, e w gbi klatki schodowej majaczy dwch identycznych, w przeciwsonecznych okularach, ale natychmiast o nich zapomnia, poniewa pierwszy powiedzia nagle Jestem z prokuratury" i pokaza Malanowowi jak legitymacj. Otwart.

    Caa przyjemno po mojej stronie!" - przeleciao przez gow Malanowa. Tego naleao oczekiwa. Czu si zdecydowanie nieswojo. Sta w kpielwkach i tpo patrzy w otwart legitymacj. Widzia zdjcie, jakie podpisy i piecztki, ale jego zdezorganizowane zmysy zarejestroway tylko jedno: Ministerstwo Sprawiedliwoci". Wersalikami.

    - Tak... - wyszepta. - Naturalnie. Prosz wej. A o co chodzi? - Dzie dobry - powiedzia mody czowiek nad wyraz grzecznie. - Dymitr Malanow to

    pan? -Tak. - Chciaem zada kilka pyta, jeli pan askaw. - Prosz bardzo, prosz... - powiedzia Malanow. - Przepraszam za baagan... dopiero co

    wstaem... Moe lepiej pjdziemy do kuchni?... Chocia nie, tam jest teraz soce... Dobrze, niech bdzie tutaj, zaraz posprztam.

  • Mody czowiek wszed do duego pokoju, taktownie stan na rodku, rozejrza si bez skrpowania, a Malanow byle jak zebra pociel, woy koszul, wcign dinsy, dopad okna, otworzy je i odsun zasony.

    - Prosz usi tu, w tym fotelu... A moe bdzie panu wygodniej za biurkiem? Co si waciwie stao?

    Ostronie, wymijajc lece na pododze kartki papieru, mody czowiek podszed do fotela, usiad i pooy na kolanach swoj papierow teczk.

    - Poprosz dowd osobisty - powiedzia. Malanow przekopa szuflad, znalaz dowd i okaza. - Kto tu jeszcze mieszka? - zapyta go, studiujc dowd. - ona... syn... Tylko e teraz ich nie ma. S w Odessie... na urlopie... u teciowej... Przybyy pooy dowd na swojej teczce i zdj ciemne okulary. Zwyczajny, nieco

    prostacki z wygldu mody czowiek. Z adnej tam prokuratury, ju raczej subiekt sklepowy. Albo, powiedzmy, monter telewizyjny z zakadu naprawczego.

    - Pozwoli pan, e si przedstawi - powiedzia. - Jestem Igor Pietrowicz Zykow, prokurator.

    - Bardzo mi mio - powiedzia Malanow. W tym momencie przyszo mu do gowy, e przecie, do diaba, nie jest adnym

    przestpc kryminalnym, e przecie, do diaba, jest samodzielnym pracownikiem naukowym i ma tytu kandydata nauk. A nie jakim tam ptakiem, jeli ju o tym mowa. Zaoy nog na nog, usiad wygodniej i powiedzia sucho:

    - Sucham pana. Igor Pietrowicz unis oburcz swoj teczk, take zaoy nog na nog, odoy teczk

    na kolano, zapyta: - Czy zna pan Arnolda Pawowicza Sniegowoja? To pytanie nie zaskoczyo Malanowa. Nie wiadomo dlaczego, dla niego samego nie

    byo jasne dlaczego - oczekiwa, e wypytywa go bd albo o Weingartena, albo o Arnolda Pawowicza. Dlatego rwnie sucho odpowiedzia:

    - Tak. Znam pukownika Sniegowoja. - A skd pan wie, e on jest pukownikiem? - niezwocznie zainteresowa si Igor

    Pietrowicz. - No, jak by to panu wyjani... - odpar wymijajco Malanow. - Bd co bd znamy

    si dosy dawno... - Jak dawno?

  • - N-no... myl, e z pi lat... od czasu, kiedy si tu sprowadzilimy... - A w jakich okolicznociach zawarlicie znajomo? Malanow zacz sobie

    przypomina. Rzeczywicie, w jakich okolicznociach? Do diaba... Kiedy po raz pierwszy przynis klucz czy co?... Nie, wtedy ju si znalimy...

    - Hm... - powiedzia Malanow, zdj nog z nogi i podrapa si w kark. -Wie pan: nie pamitani. Pamitam tylko... Winda si zepsua, a Irena - to moja ona - wracaa ze sklepu z synem i z zakupami... Arnold Pawowicz wzi od niej siatk i dziecko... ona zaprosia go do nas... Zdaje si, e tego samego dnia wieczorem przyszed...

    - By w mundurze? - Nie - odpowiedzia z przekonaniem Malanow. - Tak... A wic wtedy zacza si wasza przyja? - No, moe to przesada. Przychodzi czasami do nas... przynosi ksiki, od nas poycza...

    czasami pijemy razem herbat... a kiedy jedzie na delegacj, zostawia u nas klucze... - Po co? - Jak to po co? - zdziwi si Malanow. - Mao co... A rzeczywicie - po co? Jako mi to nigdy nie przyszo do gowy. Zapewne tak, na

    wszelki wypadek... - Zapewne po prostu na wszelki wypadek - powiedzia Malanow. - Na przykad, moe

    jaki krewny przyjecha... albo co w tym rodzaju... - Kto przyjeda? - Ale nie... Jeli dobrze pamitam - nie przyjeda. W kadym razie przy mnie. By

    moe ona co bdzie wiedziaa na ten temat... Igor Pietrowicz z zadum pokiwa gow i nastpnie zapyta: - A czy kiedykolwiek rozmawia z nim pan o nauce, o pracy? Znowu o pracy. - O czyjej pracy? - ponuro zapyta Malanow. - Oczywicie, o jego. Przecie on, zdaje si, by fizykiem? - Nie mam pojcia. Chyba raczej ju konstruktorem rakiet. Jeszcze nie zakoczy zdania, kiedy mu mrz przeszed po skrze. Jak to by? Dlaczego

    by? Nie przynis klucza... O Boe, co si tam stao? By ju gotw wrzasn na cae gardo: W jakim to sensie by?", ale w tym momencie Igor Pietrowicz kompletnie zbi go z pantayku. Byskawicznym gestem florecisty wyrzuci do w kierunku Malanowa i sprzed nosa porwa mu jaki brudnopis.

    - A to skd u pana? - zapyta ostro i jego spokojna twarz nagle drapienie schuda. - Skd to pan ma?

  • - Przep... przepraszam - powiedzia Malanow wstajc. - Niech pan siedzi! - krzykn Igor Pietrowicz. Jego niebieskie oczka biegay po twarzy

    Malanowa. - Jak te dane trafiy do pana na biurko? - Jakie dane? - wyszepta Malanow. - Jakie dane, do cholery? - zarycza. - To s moje

    obliczenia! - To nie s paskie obliczenia - zimno zaprzeczy Igor Pietrowicz, rwnie podnoszc

    gos. -Ten wykres, na przykad - skd go pan ma? Pokaza z daleka kartk i postuka paznokciem po krzywej gstoci. - Z gowy! - powiedzia z furi Malanow. - Z tej wanie! -uderzy si pici w ciemi.

    -To jest zaleno gstoci od odlegoci gwiazdy! - To jest krzywa wzrostu przestpczoci w naszym rejonie w cigu ostatniego kwartau!

    - stwierdzi Igor Pietrowicz. Malanow oniemia. A Igor Pietrowicz, pogardliwie wydymajc wargi, kontynuowa: - Nawet skopiowa przyzwoicie pan nie potrafi... Przecie ona biegnie nie tak, tylko

    tak... - Z tymi sowy Igor Pietrowicz wzi owek Malanowa, zerwa si na nogi, pooy kartk na biurku i zacz, mocno przyciskajc owek, rysowa nad krzyw gstoci jak aman lini, pomrukujc przy tym: - O tak... A tutaj nie tak, tylko tak... - zakoczy, zama grafit, odrzuci owek, z powrotem usiad, spojrza na Malanowa z litoci i powiedzia: - Ech, Malanow, Malanow, rutynowany przestpca, czowiek z takimi kwalifikacjami, a postpuje jak niedowiadczony frajer...

    Skamieniay Malanow przenis wzrok z wykresu na twarz Igora Pietrowicza i z powrotem na wykres. To si w ogle nie miecio w gowie. Nie miecio si do takiego stopnia, e nie miay sensu ani sowa, ani krzyk, ani milczenie. I jeli ju patrze prawdzie w oczy do koca, w tej sytuacji naleao si po prostu obudzi.

    - No, a paska ona jest w dobrych stosunkach ze Sniegowojem? - zapyta Igor Pietrowicz poprzednim, tak uprzejmym, e a bezbarwnym gosem.

    - W dobrych... - odpar tpo Malanow. - Jest z nim na ty"? - Niech pan posucha - powiedzia Malanow. - Zniszczy mi pan wykres. Co to ma w

    kocu znaczy? - Jaki wykres? - zdziwi si Igor Pietrowicz. - Ten, co tu ley... - Ach ten! To nieistotne. niegowej przychodzi tu w czasie pana nieobecnoci?

  • - Nieistotne - powtrzy za nim Malanow. - Wie pan, moe to dla pana jest nieistotne - powiedzia, spiesznie zbierajc z biurka papiery i byle jak wpychajc je do szuflad. - Siedzi czowiek, haruje jak gupi, potem przychodz tacy rni i mwi, e to nieistotne - mamrota siedzc w kucki i zbierajc z podogi brudnopisy.

    Igor Pietrowicz obserwowa go z idealn obojtnoci, starannie wkrcajc papieros w cygarniczk. Kiedy Malanow, zy i spocony, sapic wrci na swoje miejsce, Igor Pietrowicz zapyta uprzejmie:

    - Czy pozwoli pan, e zapal? - Pozwol - powiedzia Malanow. - Tu jest popielniczka... I wie pan, prosz szybciej

    pyta o to, co pana interesuje. Ja mam piln prac. - To zaley tylko od pana - owiadczy Igor Pietrowicz, delikatnie wydmuchujc dym

    ktem ust, eby smuga omina Malanowa. A wic na przykad pytanie nastpujce: - Jak pan zwykle mwi o niegowoju - pukownik, po nazwisku czy te Arnold Pawowicz?

    - Czasem tak, a czasem inaczej - burkn Malanow. - Co panu za rnica, jak ja go nazywam?

    - Pukownikiem te go pan nazywa? - Te. No i co z tego? - To bardzo dziwne - powiedzia Igor Pietrowicz, ostronie strzsajc popi. - Bo widzi

    pan, niegowej zosta mianowany pukownikiem dopiero przedwczoraj. To by cios. Malanow milcza, czujc, jak jego twarz robi si purpurowa. - A wic skd pan wiedzia, e niegowej dosta awans na pukownika? Malanow machn rk. - Dobrze ju - powiedzia. - Co tam...To tak, dla szpanu... Nie wiedziaem, e jest

    pukownikiem... czy moe tam podpukownikiem. Po prostu byem u niego wczoraj i zobaczyem paszcz z dystynkcjami... patrz - pukownik...

    - A kiedy by pan wczoraj u niego? - Wieczorem. Pno... Poyczyem od niego ksik...T wanie... Niepotrzebnie si wygada o ksice. Igor Pietrowicz natychmiast zabra si do ksiki i

    zacz j przeglda, a Malanow spyn zimnym potem, poniewa nie mia pojcia, co to za ksika i o czym.

    - A w jakim to jest jzyku? - z roztargnieniem zapyta Igor Pietrowicz. - E... - wymamrota, po raz drugi spywajc zimnym potem, Malanow - po angielsku,

    jak naley przypuszcza...

  • - Chyba raczej nie - powiedzia Igor Pietrowicz wpatrzony w tekst. -To przecie cyrylica, a nie aciski alfabet... O! To przecie rosyjski!

    Malanow spoci si po raz trzeci, ale Igor Pietrowicz odoy ksik na miejsce, rozsiad si w fotelu, wsadzi na nos swoje czarne okulary i wlepi je w Malanowa. A Malanow nie odrywa oczu od Igora Pietrowicza, starajc si nie mruga i nie spoglda w bok. W gowie koatao mu, co nastpuje: ty sukinsynu, ty zawszony kapitanie Konkassor... nie powiem, gdzie s nasi...

    - Do kogo ja jestem podobny, pana zdaniem? - nagle zapyta Igor Pietrowicz. - Do ekspedienta! - paln bez zastanowienia Malanow. - le - powiedzia Igor Pietrowicz. - Niech pan sprbuje jeszcze raz. - Nie wiem... - wyduka Malanow. - le! Powiedziabym - bardzo le! Fatalnie. Dziwne ma pan wyobraenie o naszych

    organach cigania... Co podobnego - ekspedient! - No wic do kogo? - zapyta tchrzliwie Malanow. Igor Pietrowicz dydaktycznie potrzsn przed sob okularami. - Do niewidzialnego czowieka! - oznajmi z naciskiem. Zamilk. Zapada dotykalna, jak z waty, cisza, nawet ciarwki przestay wy za

    oknem. Do Malanowa nie dociera aden dwik i ponownie z udrk zapragn si obudzi. I w tym momencie w tej ciszy zagrzmia telefon.

    Malanow wzdrygn si. Igor Pietrowicz, zdaje si, rwnie. Dzwonek zagrzmia powtrnie. Malanow opar si o porcze fotela, nieco unis ciao i pytajco spojrza na Igora Pietrowicza.

    - Prosz - powiedzia tamten. -To zapewne do pana. Malanow dotar do tapczanu i podnis suchawk. To by Weingarten. - Czoem, astrofagu - burkn. - Dlaczego nie dzwonisz, bydlaku? - Rozumiesz... nie miaem do tego gowy... - Z bab si zabawiasz? - T-tak... nie. Co ty, jakie tam baby... - Ech, gdyby tak moja Swietka dostarczaa mi swoje przyjaciki! - powiedzia

    Weingarten z zawici. - T-tak... - wybekota Malanow. Cay czas czu na plecach spojrzenie kapitana

    Konkassora. - Suchaj, Walka, pniej do ciebie zadzwoni... - A co tam u ciebie? - natychmiast zaniepokoi si Weingarten. - Nic takiego... potem ci opowiem.

  • - Ta baba? - Nie. - Mczyzna? - Aha... Weingarten ciko sapa w suchawk. - Suchaj - powiedzia, zniajc gos. - Zaraz do ciebie przyjad. Chcesz? - Nie! Tylko ciebie mi tu brakowao... Weingarten znowu zasapa. - Suchaj! - powiedzia. - Czy on jest rudy? Malanow mimo woli spojrza na Igora Pietrowicza. Ku jego zdumieniu Igor Pietrowicz

    w ogle na niego nie patrzy, tylko poruszajc wargami czyta ksik Sniegowoja. - Ale skd, co za pomys? Dobra, pniej do ciebie zadzwoni... - Zadzwo koniecznie! - wrzasn Weingarten. - Jak tylko on sobie pjdzie, zaraz

    zadzwo! - Dobra - powiedzia Malanow i odoy suchawk. Nastpnie wrci na swoje miejsce

    mruknwszy pardon...". - Nie szkodzi, nie szkodzi - powiedzia Igor Pietrowicz i odoy ksik. - Ma pan

    rozlege zainteresowania, Dymitrze Alek-siejewiczu... - T-tak... nie narzekam... - wydusi z siebie Malanow. Do diaba, eby tak cho przez

    sekund zobaczy, co to za ksika. - Drogi panie - powiedzia proszco - moe bymy tak zakoczyli, jeli mona? Ju druga godzina.

    - Ale rozumie si! - zawoa Igor Pietrowicz z gotowoci. Z frasunkiem spojrza na zegarek i wycign z kieszeni notes. -A wic tak. Wczoraj wieczorem by pan u Sniegowoja? Zgadza si?

    -Tak. - Po t ksik? - T-tak... - powiedzia Malanow, zdecydowany nie wdawa si wicej w szczegy. -O ktrej? - Pno... okoo dwunastej... - Czy nie mia pan wraenia, e Sniegowoj zamierza gdzie wyjecha? - Owszem, miaem takie wraenie. To znaczy, nie chodzi o wraenia... Sniegowoj po

    prostu sam mi powiedzia, e jutro rano wyjeda i przyniesie mi klucze... - Przynis? - Nie. Moe zreszt dzwoni do drzwi, ale ja spaem, mogem nie usysze...

  • Igor Pietrowicz szybko pisa, notes pooy na teczce, ktra leaa na jego kolanie. Na Malanowa teraz w ogle nie patrzy, nawet kiedy zadawa pytania. Spieszy si czy co?

    - A Sniegowoj powiedzia panu, dokd zamierza wyjecha? - Nie. On nigdy nie mwi, dokd jedzie... - Ale pan si domyla dokd? - No, tak w ogle, to si domylaem... Na jaki poligon albo co w tym rodzaju... - On panu opowiada o tym? - Jasne, e nie. Nigdy nie rozmawialimy o jego pracy. - Wic skd pan si domyla? Malanow wzruszy ramionami. Rzeczywicie, skd? Takich rzeczy nie sposb

    wytumaczy... To jasne, e facet pracuje nad czym niebywale tajnym, twarz poparzona, rce... i zachowuje si odpowiednio... i to, e unika rozmw o swojej pracy...

    - Nie wiem - powiedzia Malanow. - Zawsze tak przypuszczaem... Nie wiem. - Czy niegowej przedstawi kiedy panu swoich przyjaci? - Nie, nigdy. - A on? - A czy on jest onaty? Zawsze zdawao mi si, e jest starym kawalerem albo... no,

    tym... wdowcem... - A dlaczego panu si tak zdawao? - Nie wiem - odpar gniewnie Malanow. - Intuicja. - A moe ona panu o tym powiedziaa? - Irka? A skd ona moga wiedzie? - To wanie chciabym wyjani. Zapada cisza, obaj gapili si na siebie. - Nie rozumiem - powiedzia Malanow. - Co pan chce wyjani? - Skd pana ona wiedziaa, e niegowej jest nieonaty. - E-e... A ona wiedziaa o tym? Igor Pietrowicz nie odpowiedzia. Przenikliwie patrzy na Ma-lanowa, a jego renice w

    dziwaczny sposb zowieszczo zway si i rozszerzay. Nerwy Malanowa byy napite do ostatecznych granic. Czu, e jeszcze sekunda i zacznie wali piciami w biurko, bryzga lin i w ogle straci twarz. Po prostu ju nie mg duej. W caej tej gadaninie by jaki zowieszczy podtekst, jaka lepka pajczyna i w t pajczyn co chwila prbowano wcign Irk...

  • - No dobrze - powiedzia nagle Igor Pietrowicz, zamykajc notes... - A wic koniak trzyma pan tutaj... - pokaza palcem na barek. - A wdk w lodwce. Co panu bardziej odpowiada? Panu osobicie.

    - Mnie? - Tak. Panu. Osobicie. - Koniak... - powiedzia ochryple Malanow i przekn lin. Gardo mia wyschnite. - To znakomicie! - wesolutko oznajmi Igor Pietrowicz, lekko wsta i drobniutkimi

    kroczkami ruszy do barku. - Wszystko jest pod rk... Ta-ak! - ju gospodarowa w barku. - Ach, ma pan nawet cytrynk... troszk zeschnita, ale to nie szkodzi... Jakie kieliszki pan preferuje? Proponuj te, niebieciutkie...

    Malanow tpo patrzy, jak Igor Pietrowicz z nieopisan wpraw stawia na biurku kieliszki, kroi cytryn na cieniutkie plasterki, otwiera butelk.

    - Wie pan - mwi - jeli mam by szczery, paska sprawa wyglda paskudnie. Oczywicie o wszystkim zadecyduje sd, ale bd co bd pracuj ju dziesi lat i jakie takie dowiadczenie posiadam. Przewanie, wie pan, mona przewidzie, ile za co kto dostanie. No, kary mierci niech si pan nie spodziewa, ale pitnacie lat, mona powiedzie, gwarantuj... - Precyzyjnie, nie uroniwszy ani kropli nala koniak do kieliszkw. - Rozumie si, zawsze mog wyj na jaw jakie okolicznoci agodzce, ale chwilowo, mwic szczerze, takich nie widz... Nie widz, nie widz, drogi panie! No... - podnis kieliszek i zapraszajco skoni gow.

    Zdrewniaymi palcami Malanow uj swj kieliszek. - W porzdku... - powiedzia nieswoim gosem. - Ale czy pomimo wszystko mgby mi

    pan powiedzie, co si stao? - Ale oczywicie! - zawoa Igor Pietrowicz. Wypi, wrzuci do ust plasterek cytryny i

    energicznie pokiwa gow. - Oczywicie mog. Teraz wszystko panu opowiem. Mam do tego pene prawo.

    I opowiedzia. Dzisiaj o smej rano po niegowoja przysano samochd, ktry mia go zawie na

    lotnisko. Ku zdumieniu kierowcy Sniegowoj nie czeka na niego, jak zazwyczaj, w bramie. Kierowca odczeka pi minut, a nastpnie pojecha wind na gr i zadzwoni do mieszkania. Nikt mu nie otworzy, chocia dzwonek dziaa - kierowca znakomicie go sysza. Wtedy zszed na d i z automatu na rogu zadzwoni i zameldowa o zaistniaej sytuacji. Zaczto telefonowa do Sniegowoja, ale numer by bez przerwy zajty. Tymczasem kierowca obszed dom i stwierdzi, e w mieszkaniu Sniegowoja otwarte s wszystkie trzy okna i chocia soce byo ju wysoko, pali si wiato. Kierowca niezwocznie zameldowa tym przeoonym. W

  • zwizku z powyszym wezwano kompetentne osoby, ktre natychmiast po przybyciu wywayy drzwi i przystpiy do przeszukania mieszkania Sniegowoja. Stwierdzono, e wszystkie lampy s zapalone, na ku w sypialni ley otwarta i spakowana walizka, a sam niegowej siedzi przy biurku w swoim gabinecie, trzymajc w jednej rce suchawk telefoniczn, a w drugiej pistolet systemu Makarow". Ustalono, e Sniegowoj zmar w wyniku rany w lewej skroni spowodowanej wystrzaem z tego pistoletu. mier nastpia byskawicznie, midzy trzeci a czwart nad ranem.

    - A co ja z tym mam wsplnego? - wychrypia Malanow. W odpowiedzi Igor Pietrowicz szczegowo wyjani, jak wygldaa krzywa

    balistyczna i jak znaleziono kul, ktra przebia czaszk na wylot i utkwia w cianie. - Ale ja, co ja mam z tym wsplnego? - pyta Malanow, arliwie bijc si w pier. W

    tym momencie byli ju po trzeciej kolejce. - Ale auje go pan, prawda, e pan go auje? wypytywa Igor Pietrowicz. - Oczywicie, e auj... Fajny by chop... Ale ja... Czego ode mnie chcecie? W yciu

    nie miaem w rku pistoletu! Nawet jestem zwolniony ze suby wojskowej... z powodu wzroku...

    Igor Pietrowicz nie sucha go. Opowiada szczegowo, jak ledztwo w wyjtkowo krtkim czasie wyjanio, e zmary by makutem, a co bardzo dziwne, zastrzeli si trzymajc pistolet w prawej rce.

    - No tak, no tak! - potakiwa Malanow. - Arnold Pawowicz rzeczywicie by makutem, mog to potwierdzi... Ale ja przecie... spaem przez ca noc! A poza tym, po co miabym go zabija, niech pan sam pomyli!

    - No, a kto w takim razie? Kto? - czule zapyta Igor Pietrowicz. - Skd mog wiedzie? To pan powinien wiedzie - kto. - Pan! - przymilnie sodkawym gosem Porfiria owiadczy Igor Pietrowicz, obserwujc

    Malanowa jednym okiem poprzez szko kieliszka. - To pan go zabi, mj drogi!... - Koszmar jaki... - wymamrota bezradnie Malanow. Mia ochot zapaka z rozpaczy. W tym momencie leciutki powiew przelecia przez pokj, poruszy zacignit zason

    i rozwcieczone poudniowe soce wpado do rodka i uderzyo Igora Pietrowicza prosto w twarz. Zmruy oczy, zasoni je rozcapierzon doni, odsun si w fotelu i spiesznie odstawi kieliszek na biurko. Co si z nim stao. Zamruga oczami, poczerwienia, podbrdek mu zadra.

    - Przepraszam... - wyszepta zupenie ludzkim tonem. - Przepraszam, Dymitrze Aleksiejewiczu... By moe pan... Jako tu...

  • Umilk, poniewa w pokoju Bobka co upado i rozsypao si z przecigym trzaskiem. - Co to takiego? - zapyta Igor Pietrowicz czujnie. Z jego gosu zniky wszelkie ludzkie

    intonacje. - Tam... kto jest... - powiedzia Malanow i nawet nie zdy zrozumie, co waciwie

    si stao z Igorem Pietrowiczem. Olnia go zupenie inna myl. - Prosz pana! - krzykn zrywajc si na nogi. - Chodmy! Tam jest przyjacika mojej ony! Ona potwierdzi! Przez ca noc nigdzie nie wychodziem, spaem...

    Wpadajc na siebie ruszyli do przedpokoju. - Ciekawe, ciekawe - przygadywa Igor Pietrowicz. - Przyjacika ony... Zobaczymy! - Ona potwierdzi... - mamrota Malanow. - Zaraz pan zobaczy... Potwierdzi... Bez pukania wpadli do pokoju Bobka i stanli. Pokj by sprztnity i pusty. Lidki nie

    byo, pocieli na tapczanie nie byo, walizki nie byo. A pod oknem obok skorup glinianego dzbana (Chorezm, XI wiek) siedzia Kalam - ogoniasta niewinno.

    - To ona? - zapyta Igor Pietrowicz, wskazujc na Kalania.q - Nie - gupio odpowiedzia Malanow. - To nasz kot, mamy go od dawna... Chwileczk,

    a gdzie jest Lidka? - spojrza na wieszak. Biaego prochowca take nie byo. - To znaczy, e ona wysza?

    Igor Pietrowicz wzruszy ramionami. - Zapewne - powiedzia. - Tutaj jej nie ma. Cikim krokiem Malanow podszed do rozbitego dzbanka. - Bydl! - powiedzia i da Kalamowi w ucho. Kalam odskoczy. Malanow przykucn. W drobny mak. A taki by fajny dzbanek... - A czy ona nocowaa u pana? - zapyta Igor Pietrowicz. - Tak - powiedzia Malanow ponuro. - Kiedy pan j widzia po raz ostatni? Dzisiaj? Malanow pokrci gow. - Wczoraj. To znaczy waciwie dzisiaj. W nocy. Daem jej koc, przecierado... -

    zajrza do szuflady z bielizn pocielow Bobka. - Wszystko tu ley. - Czy ta dziewczyna dawno mieszka u pana? - Wczoraj przyjechaa. - A rzeczy zostawia? - Nie widz ich - powiedzia Malanow. - Jej prochowca te nie ma. - Dziwne, prawda? - zapyta Igor Pietrowicz. Malanow w milczeniu tylko machn rk.

  • - No i pies z ni - powiedzia Igor Pietrowicz. - Z tymi babami tylko wieczne zawracanie gowy. Lepiej chodmy wypi jeszcze po jednym...

    Nagle drzwi wejciowe otworzyy si i do przedpokoju... 6. ...drzwi windy, zahucza silnik... Malanow zosta sam. Dugo sta w pokoju Bobka wsparty ramieniem o futryn, oglnie rzecz biorc nie

    mylc o niczym. Nie wiadomo skd pojawi si Kalam, nerwowo podrygujc ogonem, wymin Malanowa, pomaszerowa na klatk schodow i zacz liza cementow podog.

    - No dobrze - powiedzia Malanow, odlepi si wreszcie od framugi i poszed do duego pokoju. W pokoju byo nadymione, na biurku stay zapomniane trzy bkitne kieliszki - dwa puste i jeden nalany do poowy - soce zawdrowao ju na regay.

    - Zabra ze sob butelk... - powiedzia Malanow. - Niebywae! Chwil posiedzia w fotelu, dopi swj koniak. Za oknem warczao i omotao, przez

    otwarte drzwi dobiega ze schodw krzyk dzieci i haas windy. mierdziao kapust. Malanow wreszcie wsta, pokona przedpokj, uderzajc ramieniem o futryn, powczc nogami wyszed na schody i stan przed drzwiami Sniegowoja. Drzwi byy opiecztowane, a na zatrzasku widniaa wielka lakowa piecz. Ostronie dotkn jej kocami palcw i gwatownie cofn rk. Wszystko byo prawd. Wszystko, co si stao - stao si. Obywatel Zwizku Radzieckiego, Arnold Pawowicz Sniegowoj, pukownik, czowiek zagadkowy, opuci ten pad.

  • ROZDZIA 4 7. Umy i odstawi na miejsce kieliszki, sprztn skorupy z podogi w pokoju Bobka i

    nakarmi Kalania ryb. Potem wzi wysok szklank, z ktrej Bobek pi mleko, wbi do niej trzy surowe jajka, nakruszy chleba, obficie posoli i popieprzy, wymiesza. Je mu si nie chciao, dziaa mechanicznie. Zjad t bryj, stojc przed drzwiami balkonu i patrzc na zalane socem puste podwrze. eby przynajmniej jakie drzewo posadzili. Choby jedno.

    Jego myli pyny ospaym strumyczkiem, zreszt waciwie to nie byy nawet myli, tylko takie jakie strzpy. By moe s to nowe metody prowadzenia ledztwa, myla. Rewolucja naukowo-techniczna, i w ogle. Bezpretensjonalno i presja na psychik... Ale z tym koniakiem - to jednak niepojta historia. Igor Pietrowicz Zykow... Czy moe Zykin? On sam tak si przedstawi, a co byo w legitymacji? Oszuci! - pomyla nagle. Odegrali komedi za p butelki koniaku...

    Ale jednak niegowej nie yje, to jasne. Nie zobacz ju wicej Sniegowoja. Przyzwoity by z niego czowiek, tylko jaki taki pozbawiony sensu. Jakby nie przystosowany... szczeglnie wczoraj. A przecie dzwoni do kogo... dzwoni do kogo, co chcia powiedzie, wytumaczy... moe ostrzec przed czym. Malanow wzdrygn si. Wstawi do zlewozmywaka szklank - zarodek przyszego stosu brudnych naczy. Znakomicie ta Lidka wysprztaa kuchni, wszystko a lni. A on mnie przed ni ostrzega. Rzeczywicie, z t Lidk to niepojta sprawa...

    Malanow nagle pobieg do przedpokoju, poszuka pod wieszakiem i znalaz list od Irki. Gupstwo. Wszystko si zgadza. Charakter pisma Irki i sposb jej pisania... A w ogle, zastanwmy si - na jak choler morderca bdzie zmywa naczynia?

    8. ...u Walki by zajty. Malanow odoy suchawk i wycign si na tapczanie

    wtykajc nos w szorstk narzut. Z Walk przecie te co nie jest w porzdku. Histeria czy co. Jemu zreszt czasem si to zdarza. Pewnie pokci si ze Swietk albo z teciow... O co mnie pyta, o co bardzo dziwnego... Ech, Walka, chciabym mie twoje zmartwienia! Moe rzeczywicie niech przyjedzie. On histeryzuje, ja histeryzuj, a nu we dwjk co wymylimy... Malanow znowu wykrci numer i znowu byo zajte. Do diaba, jak bezsensownie trac czas! Powinienem pracowa, pracowa, a tymczasem wdao si to paskudztwo.

  • Nage kto zakasa w przedpokoju za jego plecami. Malanowa jakby wicher zdmuchn z tapczanu. Oczywicie zupenie niepotrzebnie. Nikogo tam w przedpokoju nie byo. W azience rwnie. Ani w ubikacji. Sprawdzi zamek u drzwi, wrci na tapczan i wtedy zauway, e trzs mu si kolana. Do diaba, nerwy mnie zawodz. A ten typ jeszcze mi wmawia, e jest podobny do niewidzialnego czowieka. Glista w okularach, a nie aden tam niewidzialny czowiek! Dra. Jeszcze raz wykrci numer Walki, rzuci suchawk i zdecydowanymi ruchami zaczai wciga skarpetki. Zadzwoni od Wieczerowskiego. Sam sobie winien, bez przerwy wisi na telefonie... Woy czyst koszul, sprawdzi, czy ma w kieszeni klucz, zamkn za sob drzwi i pobieg schodami na gr.

    Na pitym pitrze, w niszy zsypu, czulia si parka. Chopak by w ciemnych okularach, ale Malanow zna tego smarkacza spod siedemnastego - kandydat na szeregowca bez cenzusu, drugi rok nigdzie nie moe zda, zreszt nawet si specjalnie nie wysila... Potem do samego sidmego pitra nie spotka ju nikogo. Ale cay czas mia przeczucie, e za sekund na kogo wpadnie. Zapi go za okie i powiedz cicho: Chwileczk, obywatelu...".

    Bogu dziki, Filip by w domu. Jak zwykle wyglda tak, jakby si wanie wybiera do ambasady Niderlandw na przyjcie z okazji przybycia Jej Krlewskiej Moci i tylko czeka na samochd, ktry za pi minut ma po niego przyjecha. By w jakim niebywaej urody kremowym garniturze, w niewyobraalnych mokasynach i w krawacie. Ten krawat szczeglnie wpdza Malanowa w depresj. Nie mg poj, jak mona pracowa w domu z krawatem na szyi.

    - Pracujesz? - zapyta Malanow. - Jak zwykle. - Ja tylko na chwil. - Jasne - powiedzia Wieczerowski. - Chcesz kawy? - Poczekaj - powiedzia Malanow. - A zreszt daj. Poszli do kuchni. Malanow usiad na swoim krzele, a Wieczerowski zacz odprawia

    naboestwo nad przyborami do parzenia kawy. - Zaparz po wiedesku - powiedzia, nie odwracajc gowy. - Moe by - zgodzi si Malanow. - Masz mietank? Wieczerowski nie odpowiedzia. Malanow patrzy, jak pod cienk kremow tkanin

    energicznie pracuj jego wystajce opatki. - Czy u ciebie by ledczy z prokuratury? - zapyta.

  • opatki na moment znieruchomiay, a po chwili nad pochylonym ramieniem powoli zjawia si odwrcona, duga, piegowata twarz z obwisym nosem, rudymi brwiami uniesionymi wysoko nad grn krawdzi potnej rogowej oprawy okularw.

    - Przepraszam... Jak powiedziae? - Powiedziaem: czy by u ciebie dzisiaj ledczy z prokuratury, czy nie? - Dlaczego akurat z prokuratury? - zainteresowa si Wieczerowski. - Dlatego, e niegowej si zastrzeli - powiedzia Malanow. - U mnie ju byli. - Jaki niegowoj? - No, ten facet, ktry mieszka naprzeciwko mnie. Konstruktor rakiet. -A... Wieczerowski odwrci si i jego opatki znowu zaczy si porusza. - Nie znae go? - zapyta Malanow. - Mam wraenie, e widziae go u mnie. - Nie - powiedzia Wieczerowski. - Jeli pamitam - nie. W kuchni wspaniale zapachniao kaw. Malanow usiad wygodniej. Opowiedzie, czy

    nie warto? W tej lnicej, aromatycznej kuchni, gdzie byo tak chodno pomimo wciekego soca, gdzie kada rzecz zawsze staa na swoim miejscu i wszystko byo wycznie w najlepszym gatunku - wiatowy standard albo nieco powyej - wydarzenia ostatniej doby wydaway si pozbawione wszelkiego sensu, dzikie, nieprawdopodobne... jakie lepkie i niechlujne.

    - Znasz kawa o dwch kogutach? - zapyta Malanow. - O dwch kogutach? Znam o trzech kogutach. Absolutnie kretyski. Dla pgwkw. - Nie! O dwch! - powiedzia Malanow. - Nie znasz? I opowiedzia kawa o dwch kogutach. Wieczerowski nijak nie zareagowa. Mona

    byo sdzi, e nie kawa mu opowiedziano, a zaproponowano do rozwizania trudne zadanie, taki przynajmniej mia wyraz twarzy - skupiony, peen namysu, kiedy stawia przed Malanowem filiank kawy, dzbanuszek peen mietanki i krysztaowy talerzyk z konfiturami. Nastpnie nala kaw sobie, siad naprzeciw, trzymajc filiank w powietrzu umoczy w kawie wargi i wreszcie powiedzia:

    - Znakomite. Mam na myli kaw. A nie twj kawa. - Rozumiem - smtnie powiedzia Malanow. Przez czas jaki w milczeniu delektowali si kaw po wiedesku. Potem Wieczerowski

    powiedzia: - Wczoraj troch mylaem nad tym twoim zadaniem... Czy nie prbowae zastosowa

    funkcji Hartwiga?

  • - Wiem, wiem - powiedzia Malanow. - Sam na to wpadem. - No i co? Malanow odsun od siebie pust filiank. - Suchaj, Filipie - powiedzia. - Zostawmy w spokoju te cholerne funkcje Hartwiga. W

    gowie mam myn parowy, a ty... 9. ...przez chwil milcza, gadzc dwoma palcami gadko ogolony policzek, a nastpnie

    wyrecytowa: - I nawet mierci w twarz spojrze przed mierci nam nie sdzono, z oczami

    zawizanymi na ka nas poprowadzono... - i doda: - Biedactwo. Nie byo cakiem jasne, kogo mia na myli. - Wszystko ju mog zrozumie - powiedzia Malanow. - Ale ten facet z prokuratury... - Chcesz jeszcze kawy? - przerwa mu Wieczerowski. Malanow pokrci gow i wtedy Wieczerowski wsta. - W takim razie chodmy do mnie - powiedzia. Przeszli do gabinetu. Wieczerowski usiad za biurkiem - idealnie pustym, z samotn

    kartk papieru na rodku - wyj z szuflady automatyczny notes, nacisn jaki guziczek, przebieg wzrokiem po spisie telefonw i wykrci numer.

    - Poprosz Igora Pietrowicza Zykina - powiedzia ospaym dygnitarskim tonem. - Przecie mwi - Igora Pietrowicza Zykina... Wyjecha z ekip ledcz? Dzikuj. - Odoy suchawk. - Igor Pietrowicz Zykin wyjecha z ekip ledcz - zawiadomi Malanowa.

    - Chla z dziwkami mj koniak, tak wyglda jego ekipa ledcza... - burkn Malanow. Wieczerowski przygryz warg. - To ju niewane. Wane, e Igor Pietrowicz Zykin naprawd istnieje. - Oczywicie, e istnieje! - powiedzia Malanow. - Pokaza mi swoj legitymacj

    subow... A moe mylae, e to byli oszuci? - Raczej wtpi... - Bo ja te nie przypuszczam. Z powodu butelki koniaku wdawa si w tak histori...

    tu obok opiecztowanego mieszkania. Wieczerowski skin gow. - A ty powiadasz: funkcje Hartwiga! - powiedzia Malanow z wyrzutem. - Co tu gada o

    pracy! Tylko patrze, jak mnie... Wieczerowski patrzy na niego uwanie rudymi oczami.

  • - Dima - powiedzia - a czy ciebie nie zdziwio, e niegowej zainteresowa si twoj prac?

    - Jeszcze jak! Nigdy w yciu nie rozmawiaem z nim o pracy... - A co mu opowiedziae? - No... w najoglniejszych zarysach... On waciwie nie wypytywa o szczegy. - I jak zareagowa? - Nijak. Moim zdaniem, by rozczarowany. Gdzie rzeka, a gdzie las", tak si wyrazi. - Jak, prosz? - Gdzie rzeka, a gdzie las"... - A co to waciwie znaczy? - Jaki cytat z klasyki... W tym sensie, e niby gdzie Rzym, a gdzie Krym... - Aha... - Wieczerowski z zadum pomruga krowimi rzsami, potem wzi z parapetu

    czyst popielniczk, wyj z biurka kapciuch oraz fajk i zacz j nabija. - Aha... Gdzie rzeka, a gdzie las"... Dobre. Trzeba bdzie zapamita.

    Malanow niecierpliwie czeka. Bardzo wierzy w Wieczerowskiego. Filip by posiadaczem absolutnie nieludzkiego mzgu. Malanow nie zna drugiego takiego czowieka, ktry z okrelonego zespou faktw umiaby wycign tak zaskakujco nieoczekiwane wnioski.

    - No? - zapyta wreszcie Malanow. Wieczerowski ju nabi swoj fajk, a teraz tak samo niespiesznie, ze smakiem, rozpala

    j. Fajka cichutko chrypiaa. Wieczerowski powiedzia pytajc: - Dima... p-p... a jak waciwie posuwa si twoja praca? Duo zrobie od czwartku?

    Zdaje si, e w czwartek... p-p... rozmawialimy ostatni raz... - Czy to wane? - z rozdranieniem zapyta Malanow. - Jeli chcesz wiedzie, mam

    teraz co innego na gowie... Te sowa Wieczerowski puci mimo uszu - nadal patrzy na Malanowa swoimi rudymi

    oczami i pyka fajk. To by Wieczerowski. Zada pytanie i teraz czeka na odpowied. I Malanow podda si. Wierzy, e Wieczerowski wie lepiej, co jest wane, a co nie jest.

    - Sporo zrobiem - powiedzia i zacz opowiada, jak mu si udao przeformuowa zadanie i sprowadzi je pocztkowo do rwnania wektorowego, a nastpnie do cakowo-rniczkowego, jak zacz mu si jasno zarysowywa fizyczny sens caego problemu, jak dotar do M-kawern i jak wczoraj wreszcie wpad na pomys z wykorzystaniem przeksztace Hartwiga.

  • Wieczerowski sucha bardzo uwanie, nie przerywajc i nie zadajc pyta i tylko raz jeden, kiedy Malanow w zapale zapa samotn kartk papieru i sprbowa co napisa na odwrotnej stronie, zatrzyma go i poprosi sowami, sowami...".

    - Ale nic z tego nie zdyem ju zrobi - smtnie zakoczy Malanow. - Dlatego, e najpierw zaczy si te kretyskie telefony, potem przylaz ten typ z dziau zamwie...

    - Nic mi o tym nie mwie - przerwa mu Wieczerowski. - Bo to nie ma adnego zwizku ze spraw - powiedzia Malanow. - Pki dzwoni

    telefon, jeszcze jako tako udawao mi si pracowa, ale potem zjawia si ta Lidka i wszystko poleciao w choler...

    Wieczerowski zupenie znik w kbach i smugach aromatycznego dymu. - Niele, niele... - zabrzmia jego guchawy gos. - Ale, jak widz, zatrzymae si w

    najciekawszym miejscu. - Nie ja si zatrzymaem, tylko mnie zatrzymano! - Tak - powiedzia Wieczerowski. Malanow uderzy si pici w kolano. - Do diaba, powinienem teraz pracowa i pracowa! A ja nawet myle nie mog. Przy

    kadym szelecie we wasnym mieszkaniu podskakuj jak wariat... a na dodatek ta urocza perspektywa - co najmniej pitnacie lat kryminau...

    Ju nie wiadomo ktry raz napomyka o tych pitnastu latach, cigle oczekujc, e Wieczerowski powie: Nie gadaj bzdur, jakie tam pitnacie lat, przecie to jawne nieporozumienie...". Ale Wieczerowski i tym razem niczego podobnego nie powiedzia. Zamiast tego nudnie i drobiazgowo zacz wypytywa Malanowa o telefony: kiedy si zaczy (dokadnie), o kogo pytano (choby kilka konkretnych przykadw), kto dzwoni (mczyzna? kobieta? dziecko?). Kiedy Malanow opowiedzia mu o telefonie Weingartena, najwidoczniej by zaskoczony, czas jaki milcza, a potem wrci do tematu. Co Malanow odpowiada? Czy zawsze podnosi suchawk? Co mu powiedzieli w biurze naprawy? Dopiero teraz Malanow przypomnia sobie, e po jego drugim telefonie do biura naprawy pomykowe telefony si skoczyy... Ale nawet nie zdy powiedzie o tym Wieczerowskiemu, poniewa przypomnia sobie co.

    - Suchaj - powiedzia z oywieniem. - Zupenie zapomniaem. Weingarten, kiedy wczoraj dzwoni, pyta, czy nie znam Sniegowoja.

    -Tak? - Tak. Powiedziaem, e znam. - A on?

  • - A on powiedzia, e nie zna... Nie o to chodzi. Co to jest, twoim zdaniem - zbieg okolicznoci? No bo co jeszcze? Dziwny jaki zbieg okolicznoci...

    Wieczerowski milcza czas jaki, pykajc fajk, a potem znowu zacz. Co to za historia z dziaem zamwie? Szczegowo... Jak wyglda ten facet? Co mwi? Co przynis? Co jeszcze zostao z tego, co przynis? Tym pospnym przesuchaniem wpdzi Malanowa w nieprzeniknion melancholi, poniewa Malanow nie rozumia, po co to wszystko i jaki zwizek moe mie z jego nieszczciami. Potem Wieczerowski wreszcie umilk i zabra si do dubania w fajce. Malanow pocztkowo czeka, a potem zacz wyobraa sobie, jak przychodzi po niego czterech, wszyscy co do jednego s w czarnych okularach, a po mieszkaniu, zdzieraj tapety, dopytuj si, czy czyy go blisze stosunki z Lidk, nie wierz mu, a potem wyprowadzaj...

    Zacisn palce, a zachrzciy, i rozpaczliwie wymamrota: - Co bdzie? Co bdzie? Wieczerowski natychmiast udzieli odpowiedzi: - Kto wie, co nas czeka? - powiedzia. - Kto wie, co si zdarzy? Kto z nas si upodli?

    Kto si okae? mier przyjdzie, osdzi i na mier nas skae. Nie, lepiej nie wiedzie, co przyszo przyniesie nam w darze...

    Malanow zrozumia, e to s wiersze, tylko dlatego, e Wieczerowski zakoczy wystp guchym sapaniem, ktre oznaczao u niego radosny miech. Prawdopodobnie tak wanie sapali Marsjanie Wellsa, opici ludzk krwi, i Wieczerowski tak sapa, kiedy podobay mu si wiersze osobicie deklamowane. Mona byo pomyle, e satysfakcja, ktr sprawia mu dobra poezja, jest czysto fizjologiczna.

    - Id do diaba - zaproponowa mu Malanow. Wwczas Wieczerowski wygosi nastpn tyrad, tym razem proz. - Kiedy jest mi le, pracuj - powiedzia. - Kiedy mam nieprzyjemnoci, kiedy tucze

    mnie chandra, kiedy ycie wydaje mi si nudne, siadam do pracy. Zapewne istniej inne recepty, ale ja ich nie znam. Albo te po prostu mi nie pomagaj. Chcesz mojej rady - su: bierz si do roboty. Bogu dziki, takim ludziom jak ty i ja do pracy potrzebny jest tylko owek i kartka papieru...

    Powiedzmy, e Malanow wiedzia to wszystko i bez Wieczerowskiego. Z ksiek. Z Malanowem wszystko byo inaczej. Mg pracowa tylko wtedy, kiedy byo mu lekko na sercu i nic nad nim nie wisiao.

    - Liczy na twoj pomoc... - powiedzia. - Lepiej zadzwoni do Weingartena... Moim zdaniem, to bardzo dziwne, e tak wypytywa o Sniegowoja...

  • - Naturalnie, zadzwo - powiedzia Wieczerowski. -Tylko jeli moesz, przenie aparat do drugiego pokoju.

    Malanow podnis telefon i zacign sznur do ssiedniego pokoju. - Jeli chcesz, moesz zosta u mnie - powiedzia w lad za nim Wieczerowski. - Papier

    jest, owek mog ci da... - Dobra - powiedzia Malanow. - Zobaczymy... Teraz Weingarten nie odpowiada. Malanow przeczeka z dziesi sygnaw, odoy

    suchawk, zadzwoni jeszcze raz i po nastpnych dziesiciu zrezygnowa. Tak. Co robi dalej? Oczywicie, mona zosta u Filipa. Tu jest chodno, cicho. We wszystkich pomieszczeniach klimatyzacja. Ciarwek nie sycha - okna wychodz na podwrze. I nagle dotaro do niego, e wcale nie o to chodzi. Po prostu ba si wraca do siebie. Koszmar. Najbardziej na wiecie lubi swoje mieszkanie, i do tego mieszkania boj si wrci. No nie, pomyla. Tego si nie doczekacie. Ja bardzo przepraszam.

    Zdecydowanym ruchem wzi telefon i odnis go na miejsce. Wieczerowski siedzia patrzc na samotn kartk i delikatnie stuka w ni swoim niebywaym parkerem. Kartka bya do poowy zapisana symbolami, ktrych Malanow nie rozumia.

    - Wracam do domu, Filip - powiedzia Malanow. - Oczywicie... Jutro mam egzamin, a dzisiaj cay dzie siedz w domu. Dzwo albo

    wpadaj... - Dobrze - powiedzia Malanow. Po schodach schodzi powoli, nie byo si do czego pieszy. Zaraz zaparz sobie

    mocnej herbaty, usid w kuchni, Kalam wskoczy mi na kolana, bd go gaska, popija herbat i wreszcie sprbuj spokojnie i trzewo rozway to wszystko... Szkoda, e nie mamy telewizora, posiedziabym wieczorem przed ogupiaczem, obejrzabym sobie co, co nie wymaga adnego umysowego wysiku... jak komedi albo mecz piki nonej... Postawi sobie pasjansa, dawno jako nie stawiaem pasjansw...

    Wszed na swoje pitro, poszuka w kieszeni klucza, skrci i przystan. Tak. Serce spado mu gdzie do odka i zaczo tam miarowo i powoli stuka niczym mot parowy. Ta-ak. Drzwi od mieszkania byy uchylone.

    Na palcach podkrad si bliej i zacz nadsuchiwa. W mieszkaniu kto by. Szemra nieznajomy mski gos i co odpowiada nieznajomy dziecinny gos...

  • ROZDZIA 5 10. ...siedzia w kucki nieznajomy mczyzna i zbiera szko z rozbitego kieliszka.

    Oprcz tego w kuchni by jeszcze chopczyk, mniej wicej picioletni. Siedzia przy stole na taborecie, donie podsun pod siebie, macha nogami i patrzy, jak mczyzna zbiera z podogi resztki kieliszka.

    - Suchaj, stary! - wrzasn ze wzburzeniem Weingarten na widok Malanowa. - Gdzie ty si podziewasz?

    Jego ogromne policzki pony fioletowym rumiecem, czarne jak oliwki oczy byszczay, twarde smoliste wosy stay na sztorc. Byo jasne, e ju niele si zdy zaprawi. Na stole widniaa na wp oprniona butelka stoecznej eksportowej oraz rne tam luksusy z dziau zamwie.

    - Uspokj si i nie drzyj - mwi dalej Weingarten. - Kawior jest nie tknity. Czekalimy na ciebie.

    Mczyzna, ktry sprzta szko, wsta. By rosy, przystojniak z norwesk brdk i ledwie zaznaczonym brzuszkiem. Umiecha si z zakopotaniem.

    - Tak-tak-tak! - powiedziaem, wchodzc do kuchni i czujc, jak serce wynurza mi si z odka i wraca na swoje miejsce. -Mj dom jest moj twierdz - czy nie tak?

    - Wzita szturmem, stary, wzita szturmem! - wrzasn Weingarten. - Suchaj, skd masz tak wdk? I takie arcie?

    Malanow wycign do do przystojniaka, tamten rwnie poda mu rk, ale w doni mia zacinite kawaki szka. Powstaa drobna niezrczno.

    - Narozrabialimy troch bez pana... - powiedzia go stropiony. -To moja wina... - Nie szkodzi, nie szkodzi, prosz, tu jest wiadro... - Jeste tchrz - nagle wyranie powiedzia chopiec. Malanow wzdrygn si i, zdaje si, inni zrobili to samo. - No, no, spokj... - powiedzia przystojniak i jako niezdecydowanie pogrozi chopcu

    palcem. - Dzieci! - powiedzia Weingarten. - Dostae czekolad? Sied i jedz. Nie wtrcaj si. - Jak to - tchrz? - zapyta Malanow siadajc. - Dlaczego mnie obraasz? - A ja ci nie obraam - oznajmi chopczyk, patrzc na mnie badawczo, jak na jakie

    niespotykane zwierz. - Ja ci zdefiniowaem... Tymczasem przystojniak pozby si wreszcie stuczonego kieliszka, wytar do

    chustk do nosa i wycign do mnie rk.

  • - Zachar - przedstawi si. Wymienili ceremonialny ucisk rki. - Do roboty, do roboty! - zapobiegliwie pogania Weingarten, zacierajc rce. - Daj no

    jeszcze dwa kieliszki... - Suchajcie, moi drodzy - powiedzia Malanow. - Ja nie bd pi wdki. - Pij wino - zgodzi si Weingarten. - Masz tam jeszcze dwie butelki biaego... - Nie, wol koniak. Zachar, niech pan wyjmie z lodwki kawior i maso... i w ogle

    wszystko, co tam jest. Godny jestem. Malanow poszed do barku, wyj koniak i kieliszki, pokaza jzyk fotelowi, w ktrym

    rano siedzia mody czowiek z prokuratury, i wrci do stou. St ugina si od obfitoci jedzenia. Nar si i upij, pomyla Malanow z weso zoci. Fajnie, e chopcy przyjechali.

    Ale wszystko wyszo nie tak, jak myla. Zaledwie wypili i Malanow z rozkosznym pomrukiem zabra si do gigantycznej kanapki z kawiorem, kiedy Weingarten absolutnie trzewym gosem powiedzia:

    - A teraz, stary, opowiedz nam, co si tu dziao. Malanow zakrztusi si. - Skd ci to przyszo do gowy? - A wic tak - powiedzia Weingarten i przesta lni jak wysmarowany masem. - Jest

    tu nas trzech i kademu co si przydarzyo. Moesz si nie krpowa. Co ci powiedzia ten rudy?

    - Wieczerowski? - Ale skd, dlaczego Wieczerowski? Przyszed do ciebie nieduy, ognicie rudy

    czowieczek w takim przyciasnym czarnym garniturze... Co ci powiedzia? Malanow odgryz z kanapki tyle, ile si dao, i zacz u nie czujc smaku. Wszyscy

    trzej patrzyli na niego. Zachar patrzy zmieszany, z niemiaym umiechem, co chwila spuszczajc wzrok. Weingarten wciekle wytrzeszcza oczy, gotw wrzasn. A chopczyk, trzymajc w rku olinion tabliczk czekolady, pochyli si w stron Malanowa, jakby mu chcia skoczy do garda.

    - Suchajcie - powiedzia wreszcie Malanow. - Jaki znowu rudy? aden rudy do mnie nie przychodzi. Wszystko byo znacznie gorzej.

    - No to opowiadaj - niecierpliwie zada Weingarten, - A waciwie dlaczego mam opowiada? - oburzy si Malanow. - Nie robi z tego

    adnej tajemnicy, ale czego si mdrzysz? Sam opowiadaj! Ciekawe, skd waciwie wiesz, e w ogle co si stao?

  • - No wic opowiedz, a potem ja bd opowiada - powiedzia z uporem Weingarten. - I Zachar te opowie.

    - No to opowiadajcie obaj - zaproponowa Malanow, nerwowo smarujc sobie now kanapk. - Ja jestem jeden, a was dwch.

    - TY opowiadaj - rozkaza nagle chopczyk wskazujc palcem Malanowa. - Cicho, cicho... - wyszepta Zachar zmieszany do ostatecznych granic. Weingarten zamia si niewesoo. - To pana syn? - zapyta Malanow Zachara. - Chyba mj... - dziwacznie odpowiedzia Zachar, uciekajc spojrzeniem. - Jego, jego - powiedzia niecierpliwie Weingarten. - Nawiasem mwic, to jest cz

    jego opowieci. No, Dimka, zaczynaj, nie dziwacz... Zupenie zbili Malanowa z pantayku. Odoy kanapk i zacz opowiada. Od samego

    pocztku, od telefonw. Kiedy t sam histori opowiadasz po raz drugi w cigu mniej wicej dwch godzin, mimo woli zaczynasz w niej widzie zabawne momenty. Malanow nawet sam nie zauway, jak si rozkrci. Weingarten co chwila rechota, pokazujc potne te ky, a Malanow uzna rozmieszenie piknego Zachara nieomal za swj yciowy cel -ale jednak tego celu nie zrealizowa - Zachar tylko umiecha si aosnym, speszonym umiechem. A kiedy doszo do samobjstwa Sniegowoja, nikomu ju nie byo do miechu.

    - Kamiesz! - ochryple wyrzuci z siebie Weingarten. Malanow wzruszy ramionami. - Za ile kupiem... - powiedzia. - A drzwi jego mieszkania s opiecztowane, moesz

    i i zobaczy... Czas jaki Weingarten milcza, bbnic po stole grubymi palcami i podrygujc

    policzkami do taktu, a potem nagle wsta bardzo haaliwie, nie patrzc na nikogo przecisn si midzy Zacharem a jego synem i ciko wymaszerowa z kuchni. Byo sycha, jak szczkn zamek, i zapachniao kapust.

    - Oho-ho-ho... - smtnie wypowiedzia si Zachar. Chopczyk natychmiast wycign do niego olinion czekolad i zada:

    - Ugry! Zachar pokornie odgryz kawaek i zjad. Trzasny drzwi. Weingarten, nadal nie

    patrzc na nikogo, przecisn si na swoje miejsce, nala sobie do kieliszka wdki i mrukn ochryple:

    - Mw dalej...

  • - Co - dalej? Potem poszedem do Wieczerowskiego. Te gnojki poszy sobie i ja poszedem... Dopiero teraz wrciem.

    - A rudy? - zapyta niecierpliwie Weingarten. - Przecie ci powtarzam, ola gowo! Nie byo adnych rudych! Weingarten i Zachar

    wymienili spojrzenia. - No, powiedzmy - powiedzia Weingarten. - A ta twoja... Lidka czy jak jej tam... Nie

    robia ci adnych propozycji? - Nno... jak by ci tu powiedzie... - Malanow umiechn si gupawo. - Przypuszczam,

    e gdybym naprawd chcia... - Tfu, co za bawan! Nie o to chodzi! Zreszt, niech ci bdzie. A ledczy? - Wiesz co, Walka - powiedzia Malanow - opowiedziaem ci wszystko, co i jak. Id do

    diaba! Jak Boga kocham, trzecie przesuchanie w cigu jednego dnia... - Walka - niepewnie wtrci si Zachar - a moe to rzeczywicie co innego? - Nie artuj, stary! - Weingarten a si skurczy. - Jak to - co innego? Ma robot i

    pracowa mu nie daj... Jak to - co innego? A poza tym przecie wymienili jego nazwisko! - Kto wymieni? - zapyta Malanow, przeczuwajc nowe nieprzyjemnoci. - Ja chc siusiu - jasnym gosem oznajmi chopczyk. Wszyscy wytrzeszczyli oczy. A chopczyk obejrza kadego po kolei, zszed z taboretu

    i powiedzia do Zachara: - Chodmy. Zachar umiechn si wstydliwie, powiedzia: No to chodmy..." i obydwaj znikli w

    ubikacji. Byo sycha, jak prbuj spdzi z sedesu Kalama. - No wic, kto wymieni moje nazwisko? - zapyta Malanow Weingartena. - Co to za

    nowa historia? Weingarten pochyli gow i sucha odgosw dochodzcych z ubikacji. - Ale ten Gubar wsik! - powiedzia z jakim pospnym zadowoleniem. - Ale wsik! Mzg Malanowa sta si lepkim grzzawiskiem. - Gubar? - No tak. Zachar. Wiesz, dopty dzban wod nosi... Malanow przypomnia sobie. - Kim on jest? Konstruktorem rakiet? - Kto? Zachar? - Weingarten zdziwi si. - Ale nie, skde znowu. To majster, zota

    rczka. Konstruuje pchy sterowane elektronicznie... Ale nie na tym polega nieszczcie.

  • Nieszczcie polega na tym, e Zachar naley do ludzi, ktrzy troskliwie i rzetelnie traktuj swoje pragnienia. To s jego wasne sowa. I we pod uwag, stary, e to szczera prawda.

    Chopczyk znowu pojawi si w kuchni, wlaz na taboret. Zt nim wszed Zachar. Malanow powiedzia:

    - Zachar, wiesz, dopiero teraz przypomniaem sobie, przedtem zapomniaem. Przecie niegowej pyta o ciebie...

    I teraz Malanow po raz pierwszy w yciu zobaczy, jak czowiek bieleje w oczach. To znaczy robi si dosownie biay jak papier.

    - O mnie? - zapyta Zachar samymi wargami. - Tak... wczoraj wieczorem... - Malanow przerazi si. Takiej reakcji jednak nie

    oczekiwa. - Ty go znae? - zapyta cicho Weingarten Zachara. Zachar w milczeniu pokrci gow, sign po papierosa, p paczki wysypa na

    podog i zacz spiesznie zbiera to, co wysypa. Weingarten chrzkn, wymamrota: Ten problem naleaoby, tego..." i zacz rozlewa koniak. A wtedy chopczyk powiedzia:

    - Nie wiesz czasem! To jeszcze nic nie znaczy. Malanow znowu drgn, a Zachar wyprostowa si i zacz patrze na syna jakby z

    nadziej czy co. - Zwyky przypadek - cign chopczyk. - Zajrzyjcie do ksiki telefonicznej, tam tych

    Gubarw jest co najmniej osiem sztuk... 11. ...Malanowa zna od szstej klasy. W sidmej zaprzyjanili si i do koca szkoy

    siedzieli w jednej awce. Weingarten nie zmienia si z upywem lat, tylko powiksza swoj wyporno. Zawsze by wesoy, gruby, aroczny, zawsze co kolekcjonowa - albo znaczki pocztowe, albo monety, albo kasowniki, albo etykietki na butelkach. Raz, kiedy ju by biologiem, nawet zacz zbiera ekskrementy, poniewa eka Sidorcew przywiz mu z Antarktydy wielorybie, a Sania ytniuk dostarczy z Pendikentu ludzkie, ale nie zwyczajne, tylko skamieniae, z dziewitego wieku. Nieustannie mczy znajomych, dajc okazania drobnych - szuka jakich niezwykych miedziakw. I wiecznie apa cudze listy, ebrzc o koperty ze stemplami.

    I przy tym wszystkim zna si na swojej robocie. W swoim instytucie ju dawno by samodzielnym pracownikiem naukowym, czonkiem dwudziestu najrniejszych komisji, zarwno krajowych, jak i midzynarodowych, bez przerwy lata za granic na jakie kongresy i w ogle lada moment mia zrobi doktorat. Spord wszystkich swoich przyjaci najbardziej

  • szanowa Wieczerowskiego, poniewa Wieczerowski by laureatem, a Walka nieprzytomnie pragn nim zosta. Chyba ze sto razy opowiada Malanowowi, jak sobie przypnie znaczek laureata i tak udekorowany pjdzie na randk. I zawsze by gadu. Opowiada znakomicie, najzwyklejsze codzienne wydarzenia brzmiay niczym dramaty a la Graham Greene. Albo powiedzmy Le Carre. Ale ga, jakkolwiek by to byo dziwne, bardzo rzadko i bywa straszliwie zmieszany, kiedy w tych rzadkich momentach kto go demaskowa. Irka go nie lubia, nie wiadomo dlaczego, krya si za tym jaka tajemnica. Malanow podejrzewa, e dawno temu, jeszcze przed urodzeniem Bobka, Weingarten prbowa poderwa Irk, no i co tam nie wyszo. W ogle, co si tyczy podrywania, to Walka by prawdziwym mistrzem, nie jakim prymitywnie oblenym, tylko wesoym, energicznym, gotowym zarwno do zwycistwa, jak i do poraki.