John Geddes, "Najemnik"

Post on 02-Apr-2016

231 views 2 download

description

 

Transcript of John Geddes, "Najemnik"

NAJEMNIKJohn Geddes

NAJEMNIK

John Geddes

Nierazz nnaa włwłwłasasasaa nenenen żżycyczezeniniee wkwkkww rar czczałł wwwwww ssssamamamammmm śśśśrorooodededeedededek kkkk kkkk wowowowowwoww jejejejejeennnnnnnnn egegegegegge oooooo pipipppppppp ekłała.Adrenaalilinann ssstatatałałał ssię jjegego o uzuzalależeżnin enieem.m. EEElelelelektktktktkktryryryyzuzuzuzująjąjąj cacacaa hhhhisisisistotototoririr a a nnanannaajejjemnmm ikka,

nanajsjsjjskukuteeczczniniejejszszegego żożołnłnieeeieeeerzzzaaaa a dodododo wwwwynynynynajajajajęcęcęcęciaiaiaia..

Cena 39,90 zł

„Wzmocnione we wnętrzu samochodu znajome metaliczneterkotanie AK stało się przeokropną, ogłuszającą kakofonią.

Bach! Bach! Bach! Wydawało się, że trwa to w nieskończoność, wypełniając mój świat straszną fanfarą zniszczenia.

(…) Wystrzeliwane z broni automatycznej pociski przeciwpancerne w czasie tysięcznej części sekundy przebijały się przez nasze drzwi,

a potem przez drzwi BMW serii 7, rozrywając tam bez różnicy metal i ludzkie ciała”.

Nazywają ich „psami wojny”. Podejmując ogromne ryzyko, biorą udział w różnych kon iktach zbrojnych. Zimni profesjonaliści – na-jemnicy. Nie ma lepszych specjalistów od zabijania. Bez nich nie

wygrywa się wojen.

John Geddes jest jednym z nich. Od podszewki poznał los najemnika, a nawet stał się jednym z najbardziej

cenionych „na rynku” specjalistów w dziedzinie wojny.W pełni poświęcił się ekstremalnie ryzykownej pracy, która

z czasem stała się jego uzależnieniem.

W tej książce opowiedział swoją historię, a także prawdziwehistorie swoich kolegów po fachu, zarysowując przy tym bardzo

autentyczny, pełen dramatyzmu obraz współczesnej wojny,w której nie ma miejsca na sentymenty.

Geddes_Najemnik_okladka_druk.indd 1 2014-07-25 15:02:45

john Geddes

n a j e m n i k

tłumaczenie Michał Romanek

Geddes_Najemnik.indd 2 2014-07-24 10:22:00

john Geddes

n a j e m n i k

tłumaczenie Michał Romanek

Kraków 2014

Geddes_Najemnik.indd 3 2014-07-24 10:22:00

Książki z dobrej strony: www.znak.com.plSpołeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl Wydanie I, Kraków 2014Druk: Abedik

Tytuł oryginałuHighway to Hell

Copyright © by John Geddes and Alun Rees 2006

Copyright © for the translation by Michał Romanek

Projekt okładkiMagda Kuc

Fotografia na pierwszej stronie okładkiCopyright © Notorious91/Vetta/GettyImages

Opieka redakcyjnaJulita CisowskaPrzemysław PełkaArtur Wiśniewski

Opracowanie tekstu i przygotowanie do drukuPracownia 12A

ISBN 978-83-240-2584-8

Geddes_Najemnik.indd 4 2014-07-24 10:22:00

7

Przedmowa do polskiego wydania

Podczas wielu moich przejazdów autostradą do piekła ani razu nie spotkałem Polaka zatrudnionego jako kontraktor (PMC, czyli pra-cownik prywatnej firmy wojskowej). Gdyby było inaczej, od razu bym go poznał. W jego zachowaniu widać by było, że jest twardy jak kamień, nie usłyszałbym od niego zbędnego słowa. W starciu z rebeliantami okazałby się nieustraszony i zdecydowany, jak czło-wiek stworzony do walki.

Skąd to wiem? Wiem to, bo do dziś powtarza się budzące gro-zę opowieści o polskich żołnierzach, którzy przybyli do Wielkiej Brytanii, by kontynuować walkę z nazistami. Te opowieści głoszą ich chwałę i składają się na prawdziwą legendę.

Gdy byłem jeszcze w szkole, poznałem część tej legendy: opo-wiadania o szaleńczej odwadze polskich dywizjonów spitfire’ów podczas bitwy o Anglię. Polscy piloci stanowili czwartą co do wiel-kości grupę narodowościową w siłach lotniczych aliantów i przypi-suje im się 11 procent wszystkich zestrzeleń niemieckich samolotów.

Geddes_Najemnik.indd 7 2014-07-24 10:22:00

PR zedMowa do Pol sKiego w ydania

Z kolei polskie okręty wojenne przypłynęły do Szkocji, by kon-tynuować walkę na morzu, a pamięć o ich poświęceniu w bitwie o Atlantyk czczona jest do dziś – podobnie jak pamięć o boha-terskich czynach stu sześćdziesięciu tysięcy żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych, którzy stawali ramię w ramię ze swoimi brytyjskimi to-warzyszami broni w najcięższych bitwach na pustyni Afryki Pół-nocnej oraz w kampanii prowadzonej w Europie.

Nieustępliwy, dumny i nieustraszony. Po tym rozpoznałbym Polaka w szeregach PMC i byłbym dumny, podróżując po irackiej autostradzie z jednym z nich.

Druga wojna światowa jest już historią, ale historią wspaniałą – której wielkości niestety nie dorównało oddanie zachodnich po-lityków. Zawiedliśmy naszych polskich sojuszników. Polskim żoł-nierzom nie pozwoliliśmy wziąć udziału w paradzie zwycięstwa w Londynie, a Związkowi Sowieckiemu pozwoliliśmy najechać wasz kraj. To wstyd. Nasz wstyd, nie wasz.

Dlatego chciałbym zadedykować polskie wydanie mojej opowie-ści o autostradzie do piekła polskim bohaterom drugiej wojny światowej.

John Geddes czerwiec 2013 roku

Geddes_Najemnik.indd 8 2014-07-24 10:22:00

9

R o z d z i a ł 1

Kontakt!

Po raz pierwszy zobaczyłem ich, gdy dojeżdżali do autostrady. Uwięzieni w sznurze pojazdów przepychali się między nimi, chcąc się przebić do przodu, niecierpliwi, nerwowi, zirytowani; zły nastrój prowadzącego przenosił się przez kierownicę i pedał gazu na cały samochód, szarpiąc i miotając nim na boki. Przyglądałem się im, kiedy mijaliśmy wlot drogi dojazdowej, a teraz widziałem w ramce lusterka, jak jadą już za nami: wzbijając za sobą chmurę pyłu w po-rannym tłoku na drodze przecinającej Al-Falludżę, co chwila zmie-niali pasy. Pick-upy przewożące na otwartej platformie robotników, za którymi w mętnym ciepłym strumieniu powietrza furkotały ich luźne ubrania, usuwały się z drogi, pozwalając czarnemu BMW serii 7 rwać do przodu. Wyglądało to jak stado umykające przed wielkim drapieżnikiem, który gdzieś w głębi upatrzył sobie ofiarę.

Wiedziałem już, co się szykuje – podobnie jak obserwujący rozwój sytuacji ze swoich pick-upów i zdezelowanych sedanów członkowie stada. Oni przyglądali się pogoni z raczej słabnącym

Geddes_Najemnik.indd 9 2014-07-24 10:22:01

Rozdział 1

10

zainteresowaniem, szczęśliwi, że to nie ich goni czarne BMW, ale przede wszystkim z nadzieją, że uda im się uniknąć ściągnięcia na siebie jego uwagi. Szczerze mówiąc, wiedziałem, na co się zanosi, już w chwili gdy zobaczyłem samochód z przyciemnianymi szyba-mi, który na chwilę utknął na drodze dojazdowej. Był aż za bardzo typowy: takich właśnie aut najczęściej używają bandy rebeliantów w Iraku. Dlatego kiedy pojawili mi się w lusterku, miałem stupro-centową pewność, że za chwilę zaatakują. Jedyna różnica między mną a pozostałymi obserwatorami polegała na tym, że ja nie by-łem członkiem stada.

Nazywam się John Geddes. Kiedyś byłem chorążym w SAS, a obecnie jestem żołnierzem fortuny, spluwą do wynajęcia albo, jak kto woli, najemnikiem. Miałem dbać o życie pozostałych osób w naszym samochodzie, a jechaliśmy z Jordanii do Bagdadu naj-niebezpieczniejszą drogą na świecie, wiodącą przez obwodnice Al-Falludży i Ar-Ramadi. To droga, którą nazywa się autostradą do piekła.

W samochodzie poza mną było czterech ludzi: ekipa telewizyjna jednej z większych brytyjskich stacji i jordański kierowca. Dlatego kiedy patrzyłem, jak dogania nas to BMW, wszystkie moje zmysły pomagały mi skupić się jedynie na tym, byśmy wyszli z tego żywi: i moi klienci, i ja. Prawie nie spuszczałem wzroku z lusterka, kątem oka jedynie i pozostałymi zmysłami starając się sprawdzić, czy do pościgu nie dołączyły się inne drapieżniki, jak się jednak okazało, wszystko miało się rozegrać tylko między nami a nimi. Ahmed, mój kierowca, też ich zobaczył. Nie musiałem mu mówić, kto to. Za-czął mamrotać i pleść coś pod nosem, ale nie mam pojęcia, czy się modlił, czy przeklinał – widać było tylko, że jest przerażony. Za-zwyczaj nigdy się nie pocił, teraz jednak w ciągu paru sekund na jego czole i karku pojawiły się regularne strużki.

Geddes_Najemnik.indd 10 2014-07-24 10:22:01

KontaK t!

11

BMW zrównało prędkość z naszą i jechało tuż za nami, co było już ewidentną wskazówką. W wojsku mówi się o czymś takim „syg-nał gotowości do walki”, ale ja nie potrzebowałem żadnych syg-nałów; już odkąd zauważyłem tę siódemkę, miałem baaardzo złe przeczucia.

Potem zaczęli nas wyprzedzać. Przez chwilę lekko uniosłem trzymany na kolanach karabinek AK-47, ale odłożyłem go z powro-tem. Wcześniej miałem otwarte okno, teraz jednak je zamknąłem, by pozostać w ukryciu za przyciemnianym szkłem. BMW zrów-nało się z nami i opuściło czarną szybę w przednim oknie: niczym odwrócona kurtyna odsłoniła kierowcę i siedzącego obok niego gościa, który wyglądał na szefa.

Wyprzedzili nas, jadąc dość prędko, a mimo to spokojnie i gład-ko, bez najlżejszych oznak stresu. Przecież to był ich teren; to oni byli najsilniejszym drapieżnikiem w łańcuchu pokarmowym i nie musieli nigdzie się spieszyć. Pewnie myśleli sobie, że może jesteśmy bogatymi Irakijczykami albo Kuwejtczykami. Fajnie też by było tra-fić na turystów z Japonii (choć trudno w to uwierzyć, oni naprawdę przyjeżdżają z Tokio, żeby pozwiedzać Irak). Łupem w postaci trzy-osobowej zachodniej ekipy telewizyjnej, którą miałem faktycznie w samochodzie, jadący czarnym BMW byliby zachwyceni – tylko pomyśleć, ile będzie forsy z okupu, a nawet gdyby nie, to i tak zo-staje sprzęt, który można sprzedać: kamera, trzy telefony satelitar-ne. Czysty zysk, a w dodatku będzie można zastrzelić jordańskie-go kierowcę jak psa.

Ahmed ciągle mamrotał coś pod nosem, ale tym z BMW naj-wyraźniej nie było spieszno łagodzić jego napięcia, bo zauważy-łem, że zwalniają i ponownie jadą równolegle do nas. Potem zo-stali za nami, ale zaraz znowu wyrwali do przodu i jeszcze raz się z nami zrównali. Może bawiła ich ta gra w kotka i myszkę. Moi

Geddes_Najemnik.indd 11 2014-07-24 10:22:01

Rozdział 1

12

klienci odsypiali kaca. Pomyślałem, że nie warto ich budzić – i tak nic nie pomogą.

Mimo wszystko miałem pewną przewagę nad napastnikami: z naszego SUV-a GMC doskonale widziałem bandytów z góry. Kie-dy więc zajrzałem przez ich opuszczone okno przy tylnym siedzeniu, zobaczyłem tam trzech uzbrojonych mężczyzn. Z przodu siedział kierowca; częściowo odwinięta kefija raz odsłaniała, raz zakrywa-ła jego złowieszczy uśmiech; gość obok niego miał chustę owiniętą wokół twarzy i wychylał się przed kierowcę, wymachując kałaszni-kowem. Też mam taki, ale się nie chwalę – pomyślałem. Oczy pło-nęły mu nienawiścią i pogardą; jasne było, że chce nas zmusić do zatrzymania się. Nie wierzyłem własnym oczom, kiedy poczułem, że pochylam się w stronę maski naszego auta, bo Ahmed, człowiek, który miał najwięcej do stracenia – własne życie – faktycznie za-czął hamować.

– Jedź, kurwa, Ahmed! – warknąłem. Stopa naszego kierowcy poszła z powrotem w dół i na chwilę

zepsuliśmy tym kanaliom z siódemki popisy jazdy synchronicznej, ale szybko nas dogonili.

Przerażony Ahmed bełkotał coś bez najmniejszej przerwy po arabsku, a ja patrzyłem przez przyciemnianą szybę na czterech uzbrojonych mężczyzn w samochodzie. Lata doświadczenia mó-wiły mi, że ich zachowanie i sposób obchodzenia się z bronią wska-zują na to, że ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewają, jest prawdziwa walka. Najwyraźniej byli przekonani, że to oni mają w ręku wszyst-kie karty i że wcześniej czy później zjedziemy na pobocze, by po-dać im ich zdobycz na tacy. Postanowiłem trzymać swojego asa w ukryciu: na kolanach, poza zasięgiem ich wzroku.

Po raz kolejny wysunęli się przed nas i po raz kolejny ich szef wychylił się w naszą stronę, ale tym razem wysunął swój AK przed

Geddes_Najemnik.indd 12 2014-07-24 10:22:01

KontaK t!

13

kierowcą i wytknąwszy lufę przez okno, puścił nam serię nad maską, żeby skłonić nas do zatrzymania się. Walczyłem z pokusą otwarcia okna i wystawienia swojego kałasznikowa. „As pod stołem – po-wtarzałem jak mantrę – as pod stołem”. Wyparłem z myśli wszystko inne poza bandytami i swoją ukrytą kartą. Wiedziałem, co muszę zrobić, bo kiedy bandzior strzeliłby drugi raz, celowałby już w sa-mochód, a to by było bardzo niewesołe.

Zza przyciemnianej szyby wpatrywałem się w dzielącą nas od-ległość: blisko metr, na który składała się blacha drzwi i wirujące, pełne pyłu powietrze. Widziałem wyraźnie, że wkurzony bandzior obok kierowcy próbuje mi się przypatrywać.

Opuściłem szybę i popatrzyłem na niego. Przewierciłem go wzrokiem, a potem zrobiłem, co trzeba: zagrałem swoim asem. Ale nawet wtedy nie wyciągnąłem go na stół; w ogóle go nie zobaczyli. Po prostu nacisnąłem spust kałasznikowa, którego ciągle trzyma-łem na kolanach, i puściłem długą serię.

Wzmocnione we wnętrzu samochodu znajome metaliczne ter-kotanie AK stało się przeokropną, ogłuszającą kakofonią. Bach! Bach! Bach! Wydawało się, że trwa to w nieskończoność, wy-pełniając mój świat straszną fanfarą zniszczenia. Bach! Bach! Bach!

Wystrzeliwane z broni automatycznej pociski przeciwpancerne w czasie tysięcznej części sekundy przebijały się przez nasze drzwi, a potem przez drzwi BMW serii 7, rozrywając tam bez różnicy me-tal i ludzkie ciała. Patrzyłem, jak eksploduje głowa kierowcy, która z powodu różnicy wysokości pojazdów znalazła się dokładnie na linii strzału. Siedzący obok przerażony bandzior wrzeszczał na całe gardło, a miejsce wcześniejszej nienawiści i pogardy zajęło w jego oczach niedowierzanie, kiedy pociski z karabinka dosięgły i jego, przeszywając mu ciało na wylot.

Geddes_Najemnik.indd 13 2014-07-24 10:22:01

Rozdział 1

14

Bach! Bach! Bach! Palec cały czas trzymałem zaciśnięty na spu-ście, a kule wciąż jeszcze przez parę sekund przecinały dzielący nas metr odległości, aż nagle BMW zwolniło i zostało w tyle. Pa-trzyłem na nie w lusterku i widziałem, jak spod maski bucha para i czarny dym, co upewniło mnie, że moje ostatnie pociski znisz-czyły im blok silnika.

Odwrócony obraz w lusterku pokazał mi, jak czarnym BMW zaczyna zarzucać i jak auto wpada w poślizg. Wokół nas nadal było mnóstwo innych samochodów, ale i osobowe, i ciężarowe z wyćwi-czoną łatwością ulatniały się teraz z miejsca, w którym na pełnej prędkości doszło do strzelaniny. Mnie jednak nie interesował ruch na drodze; najważniejsza była pewność, że kierowca nie żyje, a sie-dzący obok niego szef przypuszczalnie również. Trzech uzbrojo-nych bandytów z tyłu nie miało nawet tyle czasu, by splunąć, nie mówiąc już o tym, by mogli zareagować, poza tym nie mieli na to żadnych szans, bo ich BMW wypadło z gry.

– Jedź, kurwa, jedź! – krzyczałem do Ahmeda, więc dodał gazu i wycisnął sto dwadzieścia na godzinę, a ja odwróciłem się do kore-spondenta i jego ludzi, którzy siedzieli teraz sparaliżowani i ogłu-szeni po najbardziej brutalnym obudzeniu, jakiego dane było im doświadczyć w życiu.

– Okej, chłopaki? – spytałem, ledwo słysząc własne słowa. Za mgiełką wypełniającego wnętrze samochodu gryzącego

dymu widziałem, że przytaknęli sztywno. Patrzyłem, jak ich oczy wciąż wędrują w stronę broni, którą nadal trzymałem na kola-nach, potem na drzwi obok mnie i z powrotem. Próbowali dojść, dlaczego nie strzelałem przez okno, dlaczego drzwi nie wygląda-ją jak złom, tylko są podziurawione szeregiem zgrabnych otwor-ków osmolonych ogniem wystrzałów. Próbowali dociec, dlacze-go nadal żyją.

Geddes_Najemnik.indd 14 2014-07-24 10:22:01

KontaK t!

15

– Witajcie w Al-Falludży – powiedziałem, ale moi bladzi jak ściana pasażerowie nie byli skłonni do rozmowy i aż do Bagdadu nikt nie powiedział już ani słowa.

Nasza podróż zaczęła się tego dnia o świcie: słońce zaczynało wschodzić nad miastem, nadal jeszcze stygnącym z wczorajszego upału niczym gigantyczny betonowy piec akumulacyjny, a nasze uszy drażniło dochodzące ze wznoszącego się nad centrum Am-manu minaretu zawodzenie muezina, który wzywał wiernych na modlitwę.

Ten monotonny śpiew, oklepany podkład dźwiękowy każde-go filmu dokumentalnego, jaki tylko powstał na temat Bliskiego Wschodu – niby nie ma w nim nic nieoczekiwanego, ale i tak za każdym razem człowiekiem aż wstrząsa i zawsze jeżą mu się od tego włosy na karku. W tamtym okresie ten dźwięk irytował mnie nieodmiennie. Śpiew muezina stał się motywem przewodnim mó-wiącym o śmierci i chaosie, a na rozpoczęcie dnia był niemiłym przypomnieniem, jak bardzo została wynaturzona religia oparta na zasadzie porządku i wzajemnego szacunku, przyjmując postać alibi dla mordowania i zamachów bombowych.

Tego dnia zdążyłem już wziąć prysznic i się ogolić, sprawdziłem też (trzykrotnie) swój ekwipunek; był przygotowany zawczasu, więc wystarczyło go przejrzeć. Sprawdzanie ekwipunku jest stałym ele-mentem mojego życia i stało się do tego stopnia rutyną, że niemal zdarza mi się zaglądać w lustro, czy biorę na pewno właściwego goś-cia do roboty. Wziąłem niewielki plecak z pakietem przetrwania, sprawdziłem, czy mam dokumenty i paszport, po czym zszedłem na dół do hotelowego holu, by spotkać się z resztą grupy. Korespon-dent był moim stałym klientem, jego kamerzysta – doświadczonym

Geddes_Najemnik.indd 15 2014-07-24 10:22:01

Rozdział 1

16

gościem, znającym się na rzeczy, a trzecim członkiem ekipy był dźwiękowiec i facet od wszystkiego. Kierowca, Ahmed, ciągle jeź-dził na tej trasie.

Omówiłem z nimi ogólne zasady. Zawsze zaczynamy od brie-fingu – w wojsku mówimy na to „odprawa” – podczas którego przypominam, co mają robić w sytuacji, gdyby na drodze doszło do wypadku, gdybyśmy wpadli w zasadzkę albo gdyby ich upro-wadzono. Stojąc tam, czułem się jak personel pokładowy w samo-locie podczas recytowania przed odlotem instrukcji postępowania w razie niebezpieczeństwa, natomiast rozwaleni na pokrytych skó-rą hotelowych sofach moi klienci wyglądali na równie znudzonych jak większość pasażerów.

Na ich twarzach pojawił się blady uśmiech, kiedy dotarłem do informacji:

– Pamiętajcie: nie zatrzymujemy się na stacjach benzynowych, odlewamy się na poboczu, a jak lejemy, to nie gapimy się na fiu-ta, tylko cały czas zachowujemy czujność i rozglądamy się dokoła.

Podczas tej wyprawy nie było kobiet, ale gdyby były, mówiłbym dokładnie to samo (uwzględniając oczywiście różnice anatomicz-ne). Klienci wiedzieli, że nie żartuję, bo dodałem:

– Będą po drodze stacje benzynowe, ale tam nie wolno stawać, od kiedy na jednej zatrzymała się na herbatkę ekipa CNN, która potem została ostrzelana przez rebeliantów. Jechali za nimi i strze-lili parę razy od tyłu. Zabili kierowcę, a pozostali mieli ogromne szczęście, że udało im się uciec.

Czas było ruszać, więc moi klienci wstali z wygodnych sie-dzeń i podeszli do stosu aluminiowych skrzyń ustawionych obok wielkiego GMC pod frontowym zadaszeniem przed wejściem do hotelu.

– Sztywne pudła dajcie zaraz za tylne fotele – powiedziałem.

Geddes_Najemnik.indd 16 2014-07-24 10:22:01

KontaK t!

17

Dzięki temu skrzynie z kamerami zapakowano tam, gdzie mogły zapewnić przynajmniej jakąś ochronę przed pociskami wystrzeli-wanymi do nas od tyłu. Miękkie bagaże, plecaki i torby z ubrania-mi poukładano za skrzyniami. W trakcie załadunku sprzętu kore-spondent chodził nerwowo tam i z powrotem, jakby ćwiczył jakiś kawałek przed nagraniem. Pili do późna z kamerzystą, dlatego nie mogli się już doczekać, aż wsiądą do wozu i zasną.

Tymczasem Ahmed zaciągał się jakimś cuchnącym papiero-sem. Stanąłem od nawietrznej, uważnie obserwując, co się dzie-je, a wschodzące słońce odbijało się od moich lustrzanych okula-rów. Ten Ahmed to miły gość, dobry mąż i ojciec. Doskonale wie, że rebelianci zawsze zabijają pojmanych jordańskich kierowców. Dlaczego? Bo na rynku zakładników są nic niewarci, a poza tym to zdrajcy islamu, skoro wynajmują się jako szoferzy niewiernych najeźdźców. Jak wszyscy Jordańczycy, którzy codziennie ryzykują życie, wożąc ludzi do Bagdadu, Ahmed musi być albo bardzo spłu-kany, albo bardzo odważny – albo, jak podejrzewam, jedno i drugie.

Dałem mu znak, wskazując maskę samochodu. Podniósł ją, że-bym mógł osobiście sprawdzić poziom oleju i płynu w chłodnicy. Spojrzałem nawet na płyn do spryskiwaczy. Zawsze lepiej sprawdzić dwa razy; o przetrwaniu decyduje dbałość o szczegóły. Rzuciłem też okiem na opony, żeby się upewnić, że mają niewytarty bieżnik, po czym Ahmed przekręcił kluczyk w stacyjce i popatrzyłem, że miernik poziomu paliwa wskazuje pełny bak.

– Dzięki – powiedziałem. – Masz wszystko, czego ci potrzeba do szczęścia?

Ahmed uśmiechnął się w odpowiedzi, więc zwróciłem się do ekipy telewizyjnej.

– No to wsiadamy: czas ruszać, chłopaki. Sprawdźcie, czy na pewno wszystko macie.

Geddes_Najemnik.indd 17 2014-07-24 10:22:01

Rozdział 1

18

Podróż do irackiej granicy zajęła trzy godziny. Przez ten czas moi pasażerowie za wiele nie gadali, ustalili tylko parę spraw: z kim będą się spotykać, jaką historię chcą nagrać jako pierwszą. Kore-spondent i kamerzysta wkrótce przysnęli i tylko ich głowy od cza-su do czasu przechylały się z jednej strony na drugą pod wpływem ruchów samochodu. Niedługo dołączył do nich dźwiękowiec.

Ten pierwszy etap podróży jest zawsze niesłychanie nudny: ko-lejne kilometry żółtawoszarych skał i piachu, więc wiedziałem, że dopóki nie dotrzemy do Iraku, nie zobaczymy najmniejszych śla-dów roślinności. Urzędnik brytyjskiej administracji, który przed bez mała stu laty wykreślał na mapie linie wyznaczające grani-ce między tymi dwoma krajami, dał Jordańczykom gorsze ziemie. Przypadł im w udziale krajobraz iście księżycowy, pod którym nie ma nawet kropli ropy, podczas gdy Irakijczycy dostali dwie rzeki i chociaż trochę zieleni, a wszystko to na gigantycznych złożach ropy. Zmianę krajobrazu zauważyłem tuż przed tym, jak moim oczom ukazał się sam posterunek graniczny, na który składa się kilka nijakich budynków oraz zlokalizowane w pewnym oddale-niu od miejscowej administracji niewielkie więzienie wojskowe US Army. Widok granicy ożywił mnie i wyrwał z monotonii minio-nych trzech godzin, wypełnionej jedynie dźwiękiem kół jadących po asfalcie – wiedziałem, że teraz nastrój bardzo się zmieni.

Na jordańskim posterunku zawsze więcej się dzieje: najpierw pięćdziesięcioosobowa kolejka, wbijanie wiz, no i oczywiście obo-wiązkowa opłata za zwolnienie z dodatkowych formalności gra-nicznych. Iracki patrol graniczny najczęściej tylko daje znak, że można jechać, a jedynie od czasu do czasu zagląda do dokumentów, ale nigdy nie ma z tym przesadnych ceregieli, więc wkrótce zatrzy-maliśmy samochód obok amerykańskiej wartowni, bo tam zwykle miał miejsce bardzo ważny punkt całej procedury.

Geddes_Najemnik.indd 18 2014-07-24 10:22:01

KontaK t!

19

– No to teraz, chłopaki, włóżcie kamizelki kuloodporne, a ja pójdę po narzędzia – powiedziałem, po czym znikłem w wartowni.

Kiedy byłem w Iraku po raz pierwszy, dowiedziałem się, że wiele ekip ochroniarskich, opuszczając ten kraj, zakopuje broń w tajnych składach po irackiej stronie, odczytuje współrzędne miejsca na GPS i podczas kolejnej wyprawy po przekroczeniu granicy z po-wrotem po prostu wykopuje swój arsenał. Ten zwyczaj ani trochę mi się nie podobał. Bo co będzie, jeśli podczas gdy my kopiemy schowek, z ukrycia patrzą na nas czyjeś nieżyczliwe oczy? Wtedy po powrocie można wykopać w tym miejscu minę pułapkę albo wejść na niewielką minę przeciwpiechotną podłożoną na powita-nie przez rebeliantów. Nie, to nie był sposób dla mnie. Przez jakiś czas zastanawiałem się nad tym problemem, aż wreszcie moja wro-dzona sympatia oraz podziw dla Amerykanów i ich sposobu pro-wadzenia interesów popchnęły mnie do podjęcia bezpośredniego działania. Podczas pierwszej wyprawy przez granicę zajrzałem do amerykańskiego posterunku granicznego i zagadałem do dowód-cy, wielkiego sierżanta sztabowego z Luizjany. Kiedy się już sobie przedstawiliśmy, spytałem go:

– Pamięta pan, jak to jest w tych westernach? Kiedy kowboje przyjeżdżają do miasta, szeryf odbiera im broń.

– No jasne – powiedział. – No bo w sumie ani ja nie jestem kowbojem, ani pan szeryfem,

ale tak mi przyszło do głowy, że mógłby pan zrobić dla mnie coś podobnego, tylko odwrotnie: czy to byłby kłopot, gdyby pan od-bierał mi broń, jak będę, że tak powiem, wyjeżdżał z miasta i wra-cał do Jordanii?

– Ale skąd! Nie ma żadnego problemu, z przyjemnością! – oznajmił. I tak to się ułożyło. Zdawałem im broń, dostawałem pokwi-

towanie, a oni trzymali wszystko elegancko w zamknięciu do

Geddes_Najemnik.indd 19 2014-07-24 10:22:01

Rozdział 1

20

czasu naszego powrotu. Nie trzeba się martwić o miny ani pod-stępne zasadzki, nie trzeba się pocić, machając łopatą w krzakach. I w ogóle nie trzeba myśleć o tym, że coś – albo kogoś – trzeba bę-dzie gdzieś zakopać.

Z tego kulturalnego układu płynął jeszcze jeden ważny pożytek, a była nim okazja do pogadania z jankesami w wartowni, okazja do dowiedzenia się czegoś na temat aktywności rebeliantów, o któ-rej wiadomości docierały do Amerykanów na bieżąco. W pobliżu jordańskiej granicy problemy nie zdarzały się często, ale goście w wartowni zawsze wiedzieli, jeśli gdzieś dalej na drodze coś się działo, i chętnie dzielili się tą wiedzą z przejeżdżającymi. W Iraku informacja może decydować o przetrwaniu.

Jeszcze tego samego dnia przypieczętowaliśmy naszą umowę z sierżantem skrzynką piwa, za które jankesi zawsze są bardzo wdzięczni, bo te biedaki służą w armii, w której panuje prohibi-cja. Potem pokazałem im na strzelnicy parę specjalnych ćwiczeń z kałasznikowem i udzieliłem kilku cennych wskazówek na temat walki przy użyciu tego rosyjskiego karabinka. Byli przeszczęśliwi, a ja bardzo się cieszyłem, że zostawiłem w tym oddziale US Army nieco szlifu z Hereford.

Więc również tym razem zajrzałem do wartowni i wręczyłem swoje pokwitowanie, po czym zaczekałem, aż broń zostanie przy-niesiona ze składnicy i mi oddana.

– No to zaczynamy. Młody żołnierz przystąpił do wydawania po kolei poszczegól-

nych składników mojego prywatnego arsenału. – Jeden AK-47, numer seryjny... – Dzięki, nie trzeba numeru; na pewno to ten sam. – Oczywiście, proszę pana. A więc mamy jeden karabinek au-

tomatyczny AK-47 plus sześć magazynków po trzydzieści nabojów,

Geddes_Najemnik.indd 20 2014-07-24 10:22:01

KontaK t!

21

jeden pistolet Glock plus cztery magazynki po dwanaście nabojów. Numer seryjny? – spojrzał na mnie pytająco.

– Nie, dzięki. – Okej, no to idziemy dalej. Dwa granaty L2 bez oznaczeń i je-

den granat z białym fosforem. To wszystko, proszę pana, wystar-czy tu podpisać i może pan zabrać broń. Czy mogę jeszcze w czymś pomóc?

– W sumie chyba nie, wielkie dzięki. – Nabazgrałem nazwisko na dole kwitka. – Na drodze nic ciekawego?

– Z tego, co wiemy, wszędzie spokój. Życzę panom szczęśliwej podróży.

– Dzięki, kolego. Do zobaczenia w drodze powrotnej. Przeniosłem broń do samochodu. Stojąca przy nim ekipa wy-

raźnie pominęła ten fakt milczeniem, ponieważ oficjalnie broń pal-na w ogóle nie miała prawa istnieć, nie mówiąc już o granatach.

Brytyjskie i inne europejskie sieci telewizyjne wyznają zasadę, że kiedy dziennikarzowi towarzyszy broń, traci on swoją bezstron-ność i neutralność, czego skutkiem może być narażenie na porwa-nie i (jakkolwiek drastyczna jest ta myśl) możliwość, że skończy się ono egzekucją. Utrzymuje się, że – paradoksalnie – od tego losu chronić może korespondentów brak broni, ponieważ stanowi on wyraźny dowód, że ekipa telewizyjna składa się wyłącznie z osób niebiorących udziału w walce. Gdyby to było takie proste! Można przyjąć niemal za pewnik, że ludzie pokroju osławionego Musaba az-Zarkawiego, człowieka Al-Kaidy w Iraku, nie zadali sobie tru-du, by zapoznać się z wytycznymi dla pracowników stacji telewi-zyjnych, natomiast same ich czyny dobitnie ilustrują ich poglądy w tej kwestii. A są one dość proste. W ich słowniku nie występuje

Geddes_Najemnik.indd 21 2014-07-24 10:22:01

Rozdział 1

22

takie pojęcie jak „neutralność”, a liczy się dla nich wyłącznie ich własna wynaturzona interpretacja słowa, które Wszechmocny ucie-leśnił na świętych kartach Koranu. Interpretacja ta sprowadza się zasadniczo do ogólnej zasady, że nikt, absolutnie nikt, nie ma prawa poruszać się spokojnie po ich krajach. Zasada ta stoi w głębokiej sprzeczności z mocno zakorzenioną w świecie arabskim tradycją gościnności. Dzisiaj w Iraku zamiast gościny należy raczej się spo-dziewać wykorzystania własnego wizerunku w celach propagan-dowych: może to być na przykład występ w paru filmach wideo, w trakcie których będzie można nagrać swoje błagalne apele, a po ostatnim dać sobie odciąć głowę.

Amerykańskie sieci telewizyjne od razu zdały sobie sprawę, jak wygląda sytuacja w regionie, i na ogół ich ekipy podróżują z bar-dziej niż wystarczającą ilością uzbrojenia, by móc stawić czoła przeciętnej bandzie rebeliantów. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, kiedy może paść strzał snajpera albo kiedy trafi człowieka pocisk wystrzelony z granatnika, nie ma też sposobu, by uchronić się przed pałającym piekielną żądzą mordu i zniszczenia zamachowcem sa-mobójcą, jednak z wyjątkiem tych najgorszych ewentualności eki-py telewizyjne mogą być spokojne, że mają to, co potrzebne do obrony i do utrzymania konwoju do chwili, gdy nadejdzie pomoc. Są oczywiście argumenty przemawiające za ich strategią i przeciw niej – można o niej powiedzieć, że cechuje ją autorytaryzm – ale nie ma absolutnie żadnych sensownych argumentów na rzecz prze-mieszczania się po Iraku bez broni. Żadnych.

W każdym razie w tym wypadku przeprowadziłem już swo-bodną i szczerą wymianę poglądów na te tematy ze swoimi klien-tami i powiedziałem im, że mogą oczywiście zakazać mi wzięcia broni. Ja jednak zignoruję ich zakaz i wezmę broń, chyba że ab-solutnie tego nie chcą, ale w takim wypadku będą musieli znaleźć

Geddes_Najemnik.indd 22 2014-07-24 10:22:01

KontaK t!

23

sobie kogoś innego do konwojowania. W tym oczywiście tkwił cały szkopuł, ponieważ znalezienie kogoś, kto zechciałby poje-chać tą autostradą bez broni, przypomina nieco szukanie darmo-wego piwa w burdelu. Podobnie jak całkiem sporej liczbie innych osób zajmujących się ochroną przejazdów na tym terenie mnie również zdarzyło się ze dwadzieścia albo i więcej razy, że dałem się przekonać, by jechać tą autostradą bez broni. Jednak wielo-krotnie było wtedy tak, że niebezpieczeństwo mijało nas o włos, i czułem się wtedy nagi i bezbronny, dlatego postanowiłem, że albo będę podróżował z bronią, albo wcale. Jeśli komuś się to nie podoba, nie musi jeździć ze mną.

– Słuchaj – powiedziałem korespondentowi – wystarczy, że po-wiesz w redakcji, że będziesz jechał z ochroniarzem, któremu wy-dałeś polecenie, żeby nie zabierał broni. Tyle im powiedz, a potem udawaj, że nie widzisz, co ze sobą zabieram. Proste. Nie widziałeś, więc jakby się wydało, wina spadnie na mnie.

– Wszystko pięknie, John, ale za jeżdżenie z uzbrojonym ochro-niarzem mogę wylecieć z roboty – odpowiedział.

– Jasne, że możesz, i to by było straszne, ale równie dobrze mo-żesz zostać zabity, jeśli nie będę miał broni. Zresztą o tym, że zła-małem zasady, twoi szefowie dowiedzą się tylko wtedy, kiedy zosta-niemy porwani, no a wtedy to już i tak nie będzie miało znaczenia.

– Święta racja, John, ale co będzie, jak... – Żadnego „co będzie”, stary. Powiem ci, co będzie. Jak grupa

rebeliantów postanowi wziąć nas jako zakładników z tego powodu, że mam broń, to stanie się tak dlatego, że tej broni nie użyję. Dlate-go jak nas porwą, to tak czy siak będzie to moja wina, więc możesz mnie wylać, dzięki czemu twoi szefowie nie wyleją ciebie. A tym-czasem udawaj, że mój karabin jest niewidzialny. Zgoda?

– Okej, tylko...

Geddes_Najemnik.indd 23 2014-07-24 10:22:01

Rozdział 1

24

– Żadnych „tylko”. Stoi? – Stoi. I tak to mniej więcej wyglądało. A mimo to nie mam najmniej-

szych wątpliwości, że nawet dziś ten klient mógłby stracić pracę, gdyby w jego redakcji – w bezpiecznym londyńskim studio – do-wiedziano się, że złamał ich niewzruszone zasady dotyczące repor-terów wojennych. Czysty obłęd.

Tak czy owak stanęło na tym, że biorę broń, czego dowodem było jej przyniesienie przeze mnie z amerykańskiej składnicy. Mogłem więc wrócić do spraw organizacyjnych. Członkowie ekipy włożyli kamizelki kuloodporne, grube i nieporęczne, takie jakie najczęś-ciej widzi się w relacjach telewizyjnych: zapewniają maksymalną ochronę, ale poruszanie się w nich to istna męka. Ja używam włas-nej, ściśle specjalistycznej kamizelki kuloodpornej zaprojektowanej do walki w trudnych sytuacjach. Kamizelka jest bardzo droga, ale wedle deklaracji z prospektu ma stanowić „sprawdzony kompro-mis między pełną ochroną a mobilnością”. Tego nie wiem, ale na pewno czuję się w niej wygodniej.

Napięcie w samochodzie wyczuwalnie wzrosło. U pasażerów dało się zauważyć wyraźny lęk, mimo że do rozpoczęcia naprawdę podnoszącego adrenalinę przejazdu przez Al-Falludżę i Ar-Ramadi brakowało jeszcze z półtorej godziny. Prawdziwa jazda zaczyna się od miejsca znanego jako punkt 127. Jest to znajdujący się na pobo-czu zwykły znak drogowy na środku pustkowia, umieszczony tam po to, by poinformować znużonego podróżnego, że ma jeszcze 127 kilometrów do Bagdadu – jednak dla użytkowników autostrady do piekła nabrał on ogromnego znaczenia. Stało się tak dlatego, że z bliżej nieznanych przyczyn tak się jakoś składa, że na zachód od

Geddes_Najemnik.indd 24 2014-07-24 10:22:01

KontaK t!

25

punktu 127 nic się nigdy nie dzieje, ale po drugiej stronie często potrafi się rozpętać prawdziwe piekło. Obecnie jest to praktyczny punkt spotkań i miejsce, w którym można się zatrzymać, zastano-wić i odpowiednio nastroić przed kluczowym odcinkiem drogi.

Rozpoznałem okolicę punktu 127, zanim dotarliśmy do samego znaku, i kazałem Ahmedowi zjechać na bok na krótki postój. Przy-pomniałem wszystkim podróżnym, że zanim odjedziemy, mają się odlać (zachowując czujność), bo nie będziemy się już po drodze zatrzymywać, chyba że ktoś nas do tego zmusi. Korespondent ziew-nął; wyglądał na nieco poirytowanego, bo przerwano mu drzemkę, a gdyby przespał całą drogę aż do Bagdadu i obudził się dopiero przed hotelem, mógł sobie oszczędzić niepokoju i stresu z powodu niebezpieczeństw czyhających na autostradzie.

Odkręciłem butelkę i pociągnąłem łyk wody, po czym wziąłem się do przygotowania przestrzeni w szoferce na resztę trasy. Rów-nocześnie nastrajałem się psychicznie na wszelkie możliwe niespo-dzianki. Towarzyszył temu ustalony porządek działań, wyraźnie wskazujący, że w naszej podróży dotarliśmy do ważnego momentu, od którego potrzebna będzie zwiększona czujność.

– Dobra, chłopaki, hełmy na głowy i proszę ich nie zdejmować aż do końca wycieczki. Jeśli chcecie coś wyjąć z bagażu, to teraz, bo jak ruszymy, to nie chcę o tym słyszeć. Nie będzie takiej możli-wości, choćby nie wiadomo co to było.

Kiedy poprzypinali sobie hełmy, uważnie się im przyjrzałem. Na ich twarzach odmalowywał się rodzący się lęk, jak u kogoś, kto szykuje się na szaleńczą przejażdżkę rollercoasterem. Ich bezbar-wne oczy były niemal szkliste od adrenaliny, którą nabrzmieli. Nie mieli ochoty na to, co ich czeka, ale mimo to byli zdecydowani i coraz silniej czuli, jak wali im serce, jak toczona przez każdego wewnętrzna walka, by zachować pozorny spokój, wysusza im usta.

Geddes_Najemnik.indd 25 2014-07-24 10:22:01

Rozdział 1

Ahmed przesuwał w palcach sznurek koralików i nieświado-mie przygryzał wargę, z niecierpliwością czekając, aż z powrotem zasiądzie za kierownicą. Ja byłem zajęty mocowaniem zapasowej kamizelki kuloodpornej do okuć drzwi od wewnątrz samochodu, by stworzyć dodatkową barierę między pasażerami a ewentualnym ogniem z broni ręcznej. To skuteczne zabezpieczenie, które ocaliło niejedno ludzkie życie. Ponownie odezwał się odruch sprawdzania, więc zerknąłem na poziom oleju, wody i paliwa. Na wszelki wypa-dek. Kiedy już wszyscy wsiedliśmy do wozu, położyłem sobie na kolanach swojego kałacha, przykrywając go zielono-czarną kefiją, by nikt go nie wypatrzył, i wręczyłem Ahmedowi glocka. Wiedzia-łem, że będzie umiał się nim posługiwać, bo wcześniej mu wszyst-ko pokazałem. Kierowca wetknął go między udo a fotel i skinął w moją stronę.

– No to jedziemy – powiedziałem, co też Ahmed uczynił, przy-spieszając tak bardzo, jakby chciał oderwać odrzutowiec od pasa startowego, i coraz mocniej dociskając pedał gazu.

Miał go w ten sposób dociskać przez całą drogę do Bagdadu, utrzymując prędkościomierz na poziomie stu kilometrów na go-dzinę, jakby goniło go pół piekła – i kto wie, czy tak nie było.

Ruch zaczął nieco gęstnieć, kiedy zbliżyliśmy się do Al-Falludży, miasta, które leży po obu stronach autostrady, otaczając ją niczym złowroga izolacja, zbombardowane, ostrzelane i zrujnowane, ale w przeważającym stopniu nieugięte. I właśnie wtedy dostrzegłem ich, jak przepychają się przez korkujące się pomału samochody na drodze dojazdowej. A potem czarne BMW pojawiło się za nami w lusterku, rwąc do przodu...

Geddes_Najemnik.indd 26 2014-07-24 10:22:01

NAJEMNIKJohn Geddes

NAJEMNIK

John Geddes

Nierazz nnaa włwłwłasasasaa nenenen żżycyczezeniniee wkwkkww rar czczałł wwwwww ssssamamamammmm śśśśrorooodededeedededek kkkk kkkk wowowowowwoww jejejejejeennnnnnnnn egegegegegge oooooo pipipppppppp ekłała.Adrenaalilinann ssstatatałałał ssię jjegego o uzuzalależeżnin enieem.m. EEElelelelektktktktkktryryryyzuzuzuzująjąjąj cacacaa hhhhisisisistotototoririr a a nnanannaajejjemnmm ikka,

nanajsjsjjskukuteeczczniniejejszszegego żożołnłnieeeieeeerzzzaaaa a dodododo wwwwynynynynajajajajęcęcęcęciaiaiaia..

Cena 39,90 zł

„Wzmocnione we wnętrzu samochodu znajome metaliczneterkotanie AK stało się przeokropną, ogłuszającą kakofonią.

Bach! Bach! Bach! Wydawało się, że trwa to w nieskończoność, wypełniając mój świat straszną fanfarą zniszczenia.

(…) Wystrzeliwane z broni automatycznej pociski przeciwpancerne w czasie tysięcznej części sekundy przebijały się przez nasze drzwi,

a potem przez drzwi BMW serii 7, rozrywając tam bez różnicy metal i ludzkie ciała”.

Nazywają ich „psami wojny”. Podejmując ogromne ryzyko, biorą udział w różnych kon iktach zbrojnych. Zimni profesjonaliści – na-jemnicy. Nie ma lepszych specjalistów od zabijania. Bez nich nie

wygrywa się wojen.

John Geddes jest jednym z nich. Od podszewki poznał los najemnika, a nawet stał się jednym z najbardziej

cenionych „na rynku” specjalistów w dziedzinie wojny.W pełni poświęcił się ekstremalnie ryzykownej pracy, która

z czasem stała się jego uzależnieniem.

W tej książce opowiedział swoją historię, a także prawdziwehistorie swoich kolegów po fachu, zarysowując przy tym bardzo

autentyczny, pełen dramatyzmu obraz współczesnej wojny,w której nie ma miejsca na sentymenty.

Geddes_Najemnik_okladka_druk.indd 1 2014-07-25 15:02:45