Subiektyw Subiektyw ma³y zeszyt kulturalnyma³y zeszyt kulturalny
03/2010
ISSN 2080-2994
Nr 6
trze¿cie siê Polki na wydaniu! Niemiecki „Bild” opublikowa³ artyku³ zachêcaj¹cy tamtejszych kawalerów do poszukiwañ matrymonialnych Sw Polsce. W poderwaniu robotnej Polki pomo¿e parê s³ów wypowie-
dzianych w naszym jêzyku, a tak¿e (chyba jesteœmy trochê pazerne) kilka morgów ziemi i nowy samochód. WyobraŸmy sobie sytuacjê: autobus pe³en chêtnych Niemców i my – Polki oczekuj¹ce na przystanku z tabliczkami. Jak na lotnisku na Hawajach – napis zale¿ny od naszych oczekiwañ, coœ w stylu mini-og³oszenia matrymonialnego. Nie zapominajmy te¿ o innym przyjaznym nam kraju – w Chinach mieszka oko³o 40 milionów kawalerów, którzy (o zgrozo!) z braku kobiet nie maj¹ najmniejszych szans na prokreacjê, uwzglêdniaj¹c nawet kobiety posiadaj¹ce sk³onnoœci do zdrady. Si³¹ rze-czy – Chiñczycy coraz czêœciej szukaj¹ partnerek za granic¹. Chyba i u nas nadejdzie czas prze³omu. Mo¿e mê¿czyŸni poczuj¹ oddech konkurencji na karku i wezm¹ sprawy w swoje rêce? Co prawda, Tuwim ju¿ dawno powiedzia³, ¿e kobieta nie mo¿e goniæ za mê¿czyzn¹ – kto bowiem widzia³, ¿eby pu³apka goni³a mysz? Ale mimo wszystko bycie „pu³apk¹” do tej pory wymaga³o od kobiet wiele wysi³ku – manicure, pedicure, krótkie spódniczki, zadbane w³osy. Oczywiœcie „kobiety ubieraj¹ siê dla siebie, nie dla mê¿czyzn”. Przyjemnie w to wierzyæ, ale czy wszystko, jak œwiat œwiatem, nie d¹¿y³o od zawsze do przed³u¿enia gatunku? Natura. Teraz to mê¿-czyŸni przejmuj¹ pa³eczkê, staj¹ siê myœliwymi walcz¹cymi o zwierzynê. W jaki sposób to robiæ? Pewien Eskimos marzy³ o nowej kurtce. Pewnego dnia spotka³ handlarza, który mia³ dok³adnie tak¹ kurtkê, na jakiej mu zale¿a³o. Nasz bohater odda³ za ni¹ najcenniejsz¹ rzecz, jak¹ posiada³ – strzelbê. Mija³y sielskie dni, dziewczyny szala³y za tak eleganckim ch³opcem, a¿ tu nadszed³ czas polowañ. Wystrojony Eskimos chcia³ wraz z innymi udaæ siê na poszukiwanie grubego zwierza, musia³ jednak najpierw po¿yczyæ od kogoœ broñ. Co na to inni Eskimosi? „Ty sobie strzelaj ze swojej kurtki” – odpowiadalii odprawiali go z niczym. Trudny wybór – jesteœ mêski i imponujesz albo – pró¿ny i dobrze wygl¹dasz. A nawet najbardziej wymuskana dziewczyna w koñcu zg³odnieje. Podobno istniej¹ gatunki ptaków, których samce tak piêknie œpiewaj¹, ¿e samice bezwolnie przyjmuj¹ pozycjê kopulacyjn¹. U ludzi nie jest tak ³atwo, choæ w jakiœ sposób t³umaczy³oby to burzliwe romanse gwiazd rocka. Ci nieposiadaj¹cy talentu musz¹ wypracowaæ sobie jakiœ inny, w³asny i (oby skuteczny) sposób podrywu. Zgodnie z powiedzeniem, bez wysi³ku mo¿na mieæ tylko d³ugie w³osy i brud za paznokcia-mi.
Natalia Stêpieñ
marzec 20102
Eroticon international Kulturalny pan szuka kogoœ, kto chce,do koñca chce, do niego siê poprzytulaæ.
Kult, £¹czmy siê w pary, kochajmy siê
marzec 2010 3
SubiektywdwumiesiêcznikAdres redakcji:ul. Mickiewicza 3362-090 Rokietnica
Redaktor naczelny: Micha³ Piszora
Zespó³ redakcyjny: Karolina GodlewskaAnna KomendziñskaKatarzyna £ukaszekMateusz Mas³owskiPaulina RezmerMartyna RubinowskaNatalia StêpieñAgata SzulcKrzysztof WojciechowskiJoanna ̄ abnicka
Korekta:Redakcja
Ilustracje:Agnieszka NowackaDorota WojciechowskaMagdalena Zwierzchowska
Sk³ad graficzny: Project Studio Design
Druk:Project Studio Design
Wydawca:Micha³ Piszora
Nak³ad:1000 szt.
Rozpowszechnianie materia³ów redakcyjnych bez zgody wydawcy jest zabronione.Redakcja nie zwraca materia³ów niezamówionych, zastrzega sobie prawo redagowania nades³anych tekstów i nie odpowiada za treœæ reklam.
Nie mo¿na przejœæ obojêtnie obok marcowego numeru Subiektywu. Na jego wyj¹tkowoœæ sk³ada siê ca³y szereg zmian, które, mamy nadziejê, pozytywnie zaskocz¹ Czytelnika.
Ok³adki Magdy Zwierzchowskiej sta³y siê ju¿ znakiem rozpoznawczym Subiektywu. Polecamy równie¿ zbieraj¹cy œwietne recenzje komiks Chero ( odcinek 3, str. 24!).
Wreszcie w naszym ma³ym zeszycie kulturalnym zaczê³y pojawiaæ siê wywiady z istotnymi, wed³ug nas, postaciami œwiata kultury i sztuki. W tym numerze proponujemy Czytelnikowi Rozmowê z Micha³em Grudziñskim (o Gogolu i innych wa¿nych sprawach) oraz Rozmowê ze Spiêtym (o p³ycie Antyszanty).
Wywiad z aktorem Teatru Nowego koresponduje w pew-nym stopniu z tekstem Do teatru nie wchodzi siê bezkarnie (o twórczoœci Tadeusza Kantora), z kolei reporta¿ o tradycji lutniczej rodziny Niewczyków z Poznania, p³ynnie przechodzi w tekst Ca³y ten Jazz.
Wydarzeniem prze³omowym dla Subiektywu jest pierwsza, od prawie roku istnienia czasopisma, publikacja poetycka! Staraliœmy siê trzymaæ od poezji z daleka. Nie widzieliœmy sensu, nie znaliœmy siê, nie znaleŸliœmy „jej”. Wiersz Adama Grzelca nigdy nie chodzi³em z wendy balsam wpad³ do dzia³u „Szuflada otwarta”, która ostatnimi czasy sta³a pusta albo by³a otwierana bardzo rzadko.
Od teraz „Szuflada”, jak i ca³y Subiektyw, bêd¹ otwierane coraz czêœciej, nie dla samej czynnoœci otwarcia „gazety kultu-ralnej”, a dla treœci, która jest w nich zawarta. Nie dla poczytania „czegoœ”, tylko dla uchwycenia istoty problemu, znalezienia konkretnego faktu.
Subiektyw nabiera treœci w kartkê. Dosyæ! Do lektury.
SPIS RZECZY:..............str. 2
….......................................str. 4
...............................................str. 8
..................................................str. 10
.......................................str. 14
...............................................str. 15
......................str.
............str. 19
......................................str. 22
................................. str.24-23
.............................................str. 21
.
Ca³y ten Jazz
Awantura.........
Do teatru nie wchodzi siê bezkarnie
Komiks Chero (odc. 3)
Rozmowa ze Spiêtym
szuflada otwarta
SPIS RZECZY:Eroticon international......................
.….......................................str. 4
...............................................str. 8
Ca³y ten Jazz..................................................str. 10
.......................................str. 14
Awantura........................................................str. 15
Rozmowa ze Spiêtym......................str.
Do teatru nie wchodzi siê bezkarnie............str. 19
......................................str. 22
Komiks Chero (odc. 3)................................. str.24-23
szuflada otwarta
.............................................str. 21
..............str. 2
Rozmowa z Micha³em GrudziñskimZawód z dusz¹
Hair – w³osy pokoju
17
Preparaty – recenzja
Adam Grzelec – nigdy nie chodzi³em z wendy balsam
trze¿cie siê Polki na wydaniu! Niemiecki „Bild” opublikowa³ artyku³ zachêcaj¹cy tamtejszych kawalerów do poszukiwañ matrymonialnych Sw Polsce. W poderwaniu robotnej Polki pomo¿e parê s³ów wypowie-
dzianych w naszym jêzyku, a tak¿e (chyba jesteœmy trochê pazerne) kilka morgów ziemi i nowy samochód. WyobraŸmy sobie sytuacjê: autobus pe³en chêtnych Niemców i my – Polki oczekuj¹ce na przystanku z tabliczkami. Jak na lotnisku na Hawajach – napis zale¿ny od naszych oczekiwañ, coœ w stylu mini-og³oszenia matrymonialnego. Nie zapominajmy te¿ o innym przyjaznym nam kraju – w Chinach mieszka oko³o 40 milionów kawalerów, którzy (o zgrozo!) z braku kobiet nie maj¹ najmniejszych szans na prokreacjê, uwzglêdniaj¹c nawet kobiety posiadaj¹ce sk³onnoœci do zdrady. Si³¹ rze-czy – Chiñczycy coraz czêœciej szukaj¹ partnerek za granic¹. Chyba i u nas nadejdzie czas prze³omu. Mo¿e mê¿czyŸni poczuj¹ oddech konkurencji na karku i wezm¹ sprawy w swoje rêce? Co prawda, Tuwim ju¿ dawno powiedzia³, ¿e kobieta nie mo¿e goniæ za mê¿czyzn¹ – kto bowiem widzia³, ¿eby pu³apka goni³a mysz? Ale mimo wszystko bycie „pu³apk¹” do tej pory wymaga³o od kobiet wiele wysi³ku – manicure, pedicure, krótkie spódniczki, zadbane w³osy. Oczywiœcie „kobiety ubieraj¹ siê dla siebie, nie dla mê¿czyzn”. Przyjemnie w to wierzyæ, ale czy wszystko, jak œwiat œwiatem, nie d¹¿y³o od zawsze do przed³u¿enia gatunku? Natura. Teraz to mê¿-czyŸni przejmuj¹ pa³eczkê, staj¹ siê myœliwymi walcz¹cymi o zwierzynê. W jaki sposób to robiæ? Pewien Eskimos marzy³ o nowej kurtce. Pewnego dnia spotka³ handlarza, który mia³ dok³adnie tak¹ kurtkê, na jakiej mu zale¿a³o. Nasz bohater odda³ za ni¹ najcenniejsz¹ rzecz, jak¹ posiada³ – strzelbê. Mija³y sielskie dni, dziewczyny szala³y za tak eleganckim ch³opcem, a¿ tu nadszed³ czas polowañ. Wystrojony Eskimos chcia³ wraz z innymi udaæ siê na poszukiwanie grubego zwierza, musia³ jednak najpierw po¿yczyæ od kogoœ broñ. Co na to inni Eskimosi? „Ty sobie strzelaj ze swojej kurtki” – odpowiadalii odprawiali go z niczym. Trudny wybór – jesteœ mêski i imponujesz albo – pró¿ny i dobrze wygl¹dasz. A nawet najbardziej wymuskana dziewczyna w koñcu zg³odnieje. Podobno istniej¹ gatunki ptaków, których samce tak piêknie œpiewaj¹, ¿e samice bezwolnie przyjmuj¹ pozycjê kopulacyjn¹. U ludzi nie jest tak ³atwo, choæ w jakiœ sposób t³umaczy³oby to burzliwe romanse gwiazd rocka. Ci nieposiadaj¹cy talentu musz¹ wypracowaæ sobie jakiœ inny, w³asny i (oby skuteczny) sposób podrywu. Zgodnie z powiedzeniem, bez wysi³ku mo¿na mieæ tylko d³ugie w³osy i brud za paznokcia-mi.
Natalia Stêpieñ
marzec 20102
Eroticon international Kulturalny pan szuka kogoœ, kto chce,do koñca chce, do niego siê poprzytulaæ.
Kult, £¹czmy siê w pary, kochajmy siê
marzec 2010 3
SubiektywdwumiesiêcznikAdres redakcji:ul. Mickiewicza 3362-090 Rokietnica
Redaktor naczelny: Micha³ Piszora
Zespó³ redakcyjny: Karolina GodlewskaAnna KomendziñskaKatarzyna £ukaszekMateusz Mas³owskiPaulina RezmerMartyna RubinowskaNatalia StêpieñAgata SzulcKrzysztof WojciechowskiJoanna ̄ abnicka
Korekta:Redakcja
Ilustracje:Agnieszka NowackaDorota WojciechowskaMagdalena Zwierzchowska
Sk³ad graficzny: Project Studio Design
Druk:Project Studio Design
Wydawca:Micha³ Piszora
Nak³ad:1000 szt.
Rozpowszechnianie materia³ów redakcyjnych bez zgody wydawcy jest zabronione.Redakcja nie zwraca materia³ów niezamówionych, zastrzega sobie prawo redagowania nades³anych tekstów i nie odpowiada za treœæ reklam.
Nie mo¿na przejœæ obojêtnie obok marcowego numeru Subiektywu. Na jego wyj¹tkowoœæ sk³ada siê ca³y szereg zmian, które, mamy nadziejê, pozytywnie zaskocz¹ Czytelnika.
Ok³adki Magdy Zwierzchowskiej sta³y siê ju¿ znakiem rozpoznawczym Subiektywu. Polecamy równie¿ zbieraj¹cy œwietne recenzje komiks Chero ( odcinek 3, str. 24!).
Wreszcie w naszym ma³ym zeszycie kulturalnym zaczê³y pojawiaæ siê wywiady z istotnymi, wed³ug nas, postaciami œwiata kultury i sztuki. W tym numerze proponujemy Czytelnikowi Rozmowê z Micha³em Grudziñskim (o Gogolu i innych wa¿nych sprawach) oraz Rozmowê ze Spiêtym (o p³ycie Antyszanty).
Wywiad z aktorem Teatru Nowego koresponduje w pew-nym stopniu z tekstem Do teatru nie wchodzi siê bezkarnie (o twórczoœci Tadeusza Kantora), z kolei reporta¿ o tradycji lutniczej rodziny Niewczyków z Poznania, p³ynnie przechodzi w tekst Ca³y ten Jazz.
Wydarzeniem prze³omowym dla Subiektywu jest pierwsza, od prawie roku istnienia czasopisma, publikacja poetycka! Staraliœmy siê trzymaæ od poezji z daleka. Nie widzieliœmy sensu, nie znaliœmy siê, nie znaleŸliœmy „jej”. Wiersz Adama Grzelca nigdy nie chodzi³em z wendy balsam wpad³ do dzia³u „Szuflada otwarta”, która ostatnimi czasy sta³a pusta albo by³a otwierana bardzo rzadko.
Od teraz „Szuflada”, jak i ca³y Subiektyw, bêd¹ otwierane coraz czêœciej, nie dla samej czynnoœci otwarcia „gazety kultu-ralnej”, a dla treœci, która jest w nich zawarta. Nie dla poczytania „czegoœ”, tylko dla uchwycenia istoty problemu, znalezienia konkretnego faktu.
Subiektyw nabiera treœci w kartkê. Dosyæ! Do lektury.
SPIS RZECZY:..............str. 2
….......................................str. 4
...............................................str. 8
..................................................str. 10
.......................................str. 14
...............................................str. 15
......................str.
............str. 19
......................................str. 22
................................. str.24-23
.............................................str. 21
.
Ca³y ten Jazz
Awantura.........
Do teatru nie wchodzi siê bezkarnie
Komiks Chero (odc. 3)
Rozmowa ze Spiêtym
szuflada otwarta
SPIS RZECZY:Eroticon international......................
.….......................................str. 4
...............................................str. 8
Ca³y ten Jazz..................................................str. 10
.......................................str. 14
Awantura........................................................str. 15
Rozmowa ze Spiêtym......................str.
Do teatru nie wchodzi siê bezkarnie............str. 19
......................................str. 22
Komiks Chero (odc. 3)................................. str.24-23
szuflada otwarta
.............................................str. 21
..............str. 2
Rozmowa z Micha³em GrudziñskimZawód z dusz¹
Hair – w³osy pokoju
17
Preparaty – recenzja
Adam Grzelec – nigdy nie chodzi³em z wendy balsam
Rozmowa z Micha³em Grudziñskimo Gogoluo tym, ¿e nie wolno rezygnowaæoraz o tym, czy aktor powinien p³akaæ na scenie
Micha³ G
rudziñski
Micha³ Piszora: Pracuje Pan w Teatrze
Nowym od 1973 roku. Czy to nie za
d³ugo? Cz³owiek potrzebuje zmian…
Micha³ Grudziñski: Czterdzieœci lat jestem
w Nowym. Oczywiœcie kiedyœ Teatr Polski
i Nowy, to by³y dwie sceny po³¹czone
razem, pod wspóln¹ dyrekcj¹. I tak siedzê
w Nowym i umrê w Nowym, jak £omnicki.
Nie marzê nawet o tym, ¿e Teatr siê
przemianuje na „Teatr im. Micha³a Gru-
dziñskiego” (œmiech), bo £omnicki przyje-
cha³ do nas na kilka godzin, umar³ u nas na
scenie i ma teatr swojego imienia. Krysia
Feldman ma swój zau³ek, ró¿ne miejsca
w autobusach. Moim marzeniem jest, by
garderoba nazywa³a siê moim imieniem:
„Garderoba Misia Grudziñskiego”, bo tak
na mnie wo³aj¹ czasami – Misiu.
Nie wierzê, ¿e nigdy nie dosta³ Pan
propozycji zmiany miejsca pracy…
M.G: Swego czasu, dostawa³em czêsto
propozycje z Warszawy (i nie tylko), ale
jestem z natury bardzo leniwy, ale te¿ przy-
wi¹zujê siê do miejsca, które pokocha³em.
Zawsze odpowiada³em: „Mo¿e w nastêp-
nym sezonie” i zawsze zostawa³em. Wspa-
nia³y artysta, dyrektor Teatru Studio, a póŸ-
niej Teatru Narodowego w Warszawie,
Jerzy Grzegorzewski, jeszcze krótko przed
œmierci¹ proponowa³ mi po raz któryœ
anga¿ w swoim teatrze, ja oczywiœcie
odpowiada³em: „Mo¿e w przysz³ym
sezonie”.
A propozycje do filmu? Jak to siê sta³o,
¿e WSZYSCY s¹ w telewizji albo na
du¿ym ekranie, a Pana tam prawie
w ogóle… nie ma?
M.G.: Z tym „w ogóle” to bym nie prze-
sadza³. W zamierzch³ych czasach, mimo
propozycji, macha³em rêk¹ na kino, bo teatr
pod dyrekcj¹ Izabeli Cywiñskiej by³ dla
mnie najwa¿niejszy. Mówi³a: „A po co ci
kino? Tu robimy TEATR!” No i ja, taki
zapatrzony w ni¹ i ten TEATR, macha³em
rêk¹ na kino i ju¿ tak zosta³o. Teraz oni na
mnie machaj¹.
¯a³uje Pan swojej decyzji?
M.G.: Trochê ¿a³ujê. Uwa¿am, ¿e nie
wolno rezygnowaæ. Kiedy zaproponowano
mi rolê kardyna³a Wyszyñskiego w jednym
z filmów o papie¿u, zapyta³em: „Trzeba po
angielsku?”. Powiedzieli mi, ¿e tak, a ja na
marzec 20104
FO
T. D
anuta
Potr
aw
iak
Styczeñ 20106marzec 2010 5
nad nim, pijackim g³osem: „Panie! Panie
Józiu!” i po chwili ju¿ normalnie doda³em:
„Popatrz jeszcze na mnie”. Widownia
p³aka³a ze œmiechu, a ja mia³em swoje piêæ
minut i na scenie, i w rozmowie z Józiem,
który nie wiem jak siê nazywa³, ale ja go
nazwa³em – Józiem.
Czuje siê Pan lepiej w komedii czy
dramacie?
M.G.: Jestem aktorem, który posiada
³atwoœæ komediowania, ale dramat daje mi
wiêcej satysfakcji. Jestem raczej tragi-
farsowy.
Spoœród sztuk, które s¹ w bie¿¹cym
repertuarze Teatru Nowego, swój kome-
diowy talent objawi³ Pan w O¿enku
Gogola, graj¹c oficera ̄ ewakina…
M.G.: Tak, ale trzeba zauwa¿yæ pewn¹
wyj¹tkowoœæ w przypadku tej postaci.
Chcia³em zawrzeæ w niej pewien tragizm
ludzki, który ka¿dy z nas w sobie nosi.
¯ewakin po raz siedemnasty próbuje siê
oœwiadczyæ, tak bardzo chcia³by mieæ dom,
myœli, ¿e w koñcu mu siê uda, a tu…
rozczarowanie. Wpad³em na pomys³, ¿e
bêdê szuka³ sposobu za pokazanie têsknoty
za drugim cz³owiekiem, za domem, za
ciep³em rodzinnym… ̄ ewakin to naprawdê
tragiczna postaæ. Widzia³em, jak tê rolê grali
Pokora, Peszek, oczywiœcie bardzo ceniê ich
jako aktorów, ale oni „przelecieli” tê postaæ,
nie znaleŸli w niej tragizmu. W kilku
pocz¹tkowych scenach O¿enku ̄ ewakin
to, ¿e nie znam angielskiego i podziêko-
wa³em. I to by³ b³¹d, bo nie powinienem od-
mawiaæ. Ilu aktorów nie zna jêzyka? PóŸniej
siê podk³ada g³os i nie ma problemu. Zas³y-
n¹³bym póŸniej w œwiecie, jako „kardyna³
Wyszyñski-Grudziñski” (œmiech).
Zosta³ Pan na dobre w teatrze. Jak siê
Panu uk³ada wspó³praca z m³odszymi
re¿yserami?
M.G.: Bardzo czêsto jest tak, ¿e próbujê
z ka¿dym re¿yserem dochodziæ do porozu-
mienia. Sam czêsto modyfikujê swoje role,
zmieniam je do tego stopnia, ¿e czasami
k³ócimy siê i padaj¹ miêdzy nami ró¿ne
inwektywy, ale zazwyczaj dochodzimy do
porozumienia i powstaje „coœ” wartoœcio-
wego, co nas zadawala (chocia¿ mnie ci¹gle
nie do koñca).
Czyli ka¿dy, zarówno aktor, jak i re¿yser,
chce w jakiœ sposób „zab³ysn¹æ”? Rywa-
lizuj¹ ze sob¹?
M.G.: Taki jest ten œwiat. Ka¿dy chce mieæ
swoje piêæ minut. Zawsze, kiedy ludzie
przychodz¹ na spektakl, w którym gram,
muszê tak prowadziæ swoj¹ rolê, ¿eby nie
odwróciæ od siebie uwagi. Wszyscy s¹
wpatrzeni w aktora, nikt siê nie odwraca, no,
czasami mo¿e ktoœ zaœnie. Tak. To siê
zdarza. Raz zdarzy³o mi siê, ¿e wstawiony
widz zasn¹³ w pierwszym rzêdzie i jakby
tego by³o ma³o, chrapa³! Zszed³em ze sceny
(gra³em wtedy w komedii) i krzykn¹³em tu¿
Zawsze, kiedy ludzie przychodz¹ na spek-takl, w którym gram, muszê tak prowadziæ swoj¹ rolê, ¿eby nie odwróciæ od siebie uwagi.
Rozmowa z Micha³em Grudziñskimo Gogoluo tym, ¿e nie wolno rezygnowaæoraz o tym, czy aktor powinien p³akaæ na scenie
Micha³ G
rudziñski
Micha³ Piszora: Pracuje Pan w Teatrze
Nowym od 1973 roku. Czy to nie za
d³ugo? Cz³owiek potrzebuje zmian…
Micha³ Grudziñski: Czterdzieœci lat jestem
w Nowym. Oczywiœcie kiedyœ Teatr Polski
i Nowy, to by³y dwie sceny po³¹czone
razem, pod wspóln¹ dyrekcj¹. I tak siedzê
w Nowym i umrê w Nowym, jak £omnicki.
Nie marzê nawet o tym, ¿e Teatr siê
przemianuje na „Teatr im. Micha³a Gru-
dziñskiego” (œmiech), bo £omnicki przyje-
cha³ do nas na kilka godzin, umar³ u nas na
scenie i ma teatr swojego imienia. Krysia
Feldman ma swój zau³ek, ró¿ne miejsca
w autobusach. Moim marzeniem jest, by
garderoba nazywa³a siê moim imieniem:
„Garderoba Misia Grudziñskiego”, bo tak
na mnie wo³aj¹ czasami – Misiu.
Nie wierzê, ¿e nigdy nie dosta³ Pan
propozycji zmiany miejsca pracy…
M.G: Swego czasu, dostawa³em czêsto
propozycje z Warszawy (i nie tylko), ale
jestem z natury bardzo leniwy, ale te¿ przy-
wi¹zujê siê do miejsca, które pokocha³em.
Zawsze odpowiada³em: „Mo¿e w nastêp-
nym sezonie” i zawsze zostawa³em. Wspa-
nia³y artysta, dyrektor Teatru Studio, a póŸ-
niej Teatru Narodowego w Warszawie,
Jerzy Grzegorzewski, jeszcze krótko przed
œmierci¹ proponowa³ mi po raz któryœ
anga¿ w swoim teatrze, ja oczywiœcie
odpowiada³em: „Mo¿e w przysz³ym
sezonie”.
A propozycje do filmu? Jak to siê sta³o,
¿e WSZYSCY s¹ w telewizji albo na
du¿ym ekranie, a Pana tam prawie
w ogóle… nie ma?
M.G.: Z tym „w ogóle” to bym nie prze-
sadza³. W zamierzch³ych czasach, mimo
propozycji, macha³em rêk¹ na kino, bo teatr
pod dyrekcj¹ Izabeli Cywiñskiej by³ dla
mnie najwa¿niejszy. Mówi³a: „A po co ci
kino? Tu robimy TEATR!” No i ja, taki
zapatrzony w ni¹ i ten TEATR, macha³em
rêk¹ na kino i ju¿ tak zosta³o. Teraz oni na
mnie machaj¹.
¯a³uje Pan swojej decyzji?
M.G.: Trochê ¿a³ujê. Uwa¿am, ¿e nie
wolno rezygnowaæ. Kiedy zaproponowano
mi rolê kardyna³a Wyszyñskiego w jednym
z filmów o papie¿u, zapyta³em: „Trzeba po
angielsku?”. Powiedzieli mi, ¿e tak, a ja na
marzec 20104
FO
T. D
anuta
Potr
aw
iak
Styczeñ 20106marzec 2010 5
nad nim, pijackim g³osem: „Panie! Panie
Józiu!” i po chwili ju¿ normalnie doda³em:
„Popatrz jeszcze na mnie”. Widownia
p³aka³a ze œmiechu, a ja mia³em swoje piêæ
minut i na scenie, i w rozmowie z Józiem,
który nie wiem jak siê nazywa³, ale ja go
nazwa³em – Józiem.
Czuje siê Pan lepiej w komedii czy
dramacie?
M.G.: Jestem aktorem, który posiada
³atwoœæ komediowania, ale dramat daje mi
wiêcej satysfakcji. Jestem raczej tragi-
farsowy.
Spoœród sztuk, które s¹ w bie¿¹cym
repertuarze Teatru Nowego, swój kome-
diowy talent objawi³ Pan w O¿enku
Gogola, graj¹c oficera ̄ ewakina…
M.G.: Tak, ale trzeba zauwa¿yæ pewn¹
wyj¹tkowoœæ w przypadku tej postaci.
Chcia³em zawrzeæ w niej pewien tragizm
ludzki, który ka¿dy z nas w sobie nosi.
¯ewakin po raz siedemnasty próbuje siê
oœwiadczyæ, tak bardzo chcia³by mieæ dom,
myœli, ¿e w koñcu mu siê uda, a tu…
rozczarowanie. Wpad³em na pomys³, ¿e
bêdê szuka³ sposobu za pokazanie têsknoty
za drugim cz³owiekiem, za domem, za
ciep³em rodzinnym… ̄ ewakin to naprawdê
tragiczna postaæ. Widzia³em, jak tê rolê grali
Pokora, Peszek, oczywiœcie bardzo ceniê ich
jako aktorów, ale oni „przelecieli” tê postaæ,
nie znaleŸli w niej tragizmu. W kilku
pocz¹tkowych scenach O¿enku ̄ ewakin
to, ¿e nie znam angielskiego i podziêko-
wa³em. I to by³ b³¹d, bo nie powinienem od-
mawiaæ. Ilu aktorów nie zna jêzyka? PóŸniej
siê podk³ada g³os i nie ma problemu. Zas³y-
n¹³bym póŸniej w œwiecie, jako „kardyna³
Wyszyñski-Grudziñski” (œmiech).
Zosta³ Pan na dobre w teatrze. Jak siê
Panu uk³ada wspó³praca z m³odszymi
re¿yserami?
M.G.: Bardzo czêsto jest tak, ¿e próbujê
z ka¿dym re¿yserem dochodziæ do porozu-
mienia. Sam czêsto modyfikujê swoje role,
zmieniam je do tego stopnia, ¿e czasami
k³ócimy siê i padaj¹ miêdzy nami ró¿ne
inwektywy, ale zazwyczaj dochodzimy do
porozumienia i powstaje „coœ” wartoœcio-
wego, co nas zadawala (chocia¿ mnie ci¹gle
nie do koñca).
Czyli ka¿dy, zarówno aktor, jak i re¿yser,
chce w jakiœ sposób „zab³ysn¹æ”? Rywa-
lizuj¹ ze sob¹?
M.G.: Taki jest ten œwiat. Ka¿dy chce mieæ
swoje piêæ minut. Zawsze, kiedy ludzie
przychodz¹ na spektakl, w którym gram,
muszê tak prowadziæ swoj¹ rolê, ¿eby nie
odwróciæ od siebie uwagi. Wszyscy s¹
wpatrzeni w aktora, nikt siê nie odwraca, no,
czasami mo¿e ktoœ zaœnie. Tak. To siê
zdarza. Raz zdarzy³o mi siê, ¿e wstawiony
widz zasn¹³ w pierwszym rzêdzie i jakby
tego by³o ma³o, chrapa³! Zszed³em ze sceny
(gra³em wtedy w komedii) i krzykn¹³em tu¿
Zawsze, kiedy ludzie przychodz¹ na spek-takl, w którym gram, muszê tak prowadziæ swoj¹ rolê, ¿eby nie odwróciæ od siebie uwagi.
marzec 20106
znaczenie. S³u¿y wyra¿aniu cech, bo te
atrybuty to swego rodzaju esencje, które
trzeba sprzedaæ „w postaci”.
Ma Pan wra¿enie, ¿e postacie u Gogola
s¹ marionetkowe? Gogolowi zarzucano,
¿e tacy Rosjanie nie istniej¹, ¿e postacie to
tylko lalki w rêkach autora.
M.G.: Nie. One s¹ osadzone w rzeczy-
wistoœci, tylko, ¿e Gogol skondensowa³
pewne cechy ludzkie. Podobnie jest w³aœnie
w O¿enku, Rewizorze czy Martwych duszach
– postacie s¹ nakreœlone grub¹ kresk¹, to
znaczy, ¿e momentami niektóre ich cechy s¹
przejaskrawione, bardzo wyraŸne. Tylko, ¿e
w przypadku ¯ewakina, nie chcia³em, ¿eby
widz tylko siê œmia³. Chcia³em ¿eby,
przynajmniej na koñcu, chocia¿ trochê siê
wzruszy³. Nikt w tej postaci (a widzia³em
chyba piêæ O¿enków) nie próbowa³
wzbudziæ we mnie innych odczuæ ni¿
œmiech.
To nie jest czasami tak, ¿e trudniej jest
rozœmieszyæ widza ni¿ wzruszyæ?
M.G.: Nie. Rozœmieszyæ jest bardzo ³atwo.
Trudniej wzruszyæ. WeŸmy na przyk³ad
„p³acz”. Nie sztuk¹ jest p³akaæ rzewnymi
³zami na scenie, ale sztuk¹ jest graæ wstrzy-
mywanie p³aczu. Na pewno nie wzruszy
mnie widok rycz¹cego aktora! Ja wspó³-
czujê, prywatnie jako widz, tym, którzy
wylewaj¹ ³zy i siê tak strasznie mêcz¹ na
scenie, doprowadzaj¹c siê do stanu rozpa-
czy. Wstrzymywaæ p³acz, to jest ciekawe! –
bryluje, a na koñcu, okazuje siê, ¿e jest ju¿
starym cz³owiekiem, który boi siê samot-
noœci. Ponosi po raz siedemnasty klêskê. I to
jest MÓJ ̄ ewakin.
Jak du¿y wp³yw na gran¹ postaæ, maj¹
szczegó³y? Te drobnostki, o których Pan
wspomina³.
M.G.: Zawsze stara³em siê broniæ swojego
bohatera. Nawet morderca nie rodzi siê mor-
derc¹. Gdybym gra³ mordercê, chcia³bym
pokazaæ, dlaczego on tym morderc¹ siê sta³,
wydobyæ jakiœ szczegó³. O! Chocia¿by ku-
rza stópka u kulej¹cego ̄ ewakina – to te¿ ma
wp³yw na wszystko co robi. Zmienia go.
Szukam te¿ rekwizytów, bo to mówi o nas.
To, jak siê ubieramy, jak wygl¹damy, wyra¿a
nasz¹ osobowoœæ. Bardzo istotne jest jakie
zak³adamy okulary, w jakich oprawach, czy
mamy zegarek na rêce, czy lubimy mieæ
w kieszeni, jakie buty zak³adamy, czy
skrzypi¹, czy nie skrzypi¹ – to wszystko ma
Micha³ G
rudziñski „w sw
oim ¿yw
iole”
Nie sztuk¹ jest p³akaæ rzewnymi ³zami na scenie, ale sztuk¹ jest graæ wstrzymywanie p³aczu.
FO
T. D
anuta
Potr
aw
iak
marzec 2010 7
a mo¿e bym siê nadawa³.” – TO TRZEBA
KOCHAÆ. Jeszcze na pocz¹tku swojej
kariery, w momencie kiedy zdawa³em do
szko³y aktorskiej, bêd¹c ju¿ po dwóch latach
wojska, nie mia³em matury. Zda³em do
szko³y aktorskiej w Warszawie, obiecuj¹c,
¿e w paŸdzierniku dowiozê maturê. I zaczê³a
siê gehenna. Jako ekstern musia³em zdaæ
wszystkie przedmioty. Wyrzuca³em ksi¹¿ki
przez okno. Mama mi je wnosi³a z powrotem
– kochana kobieta. Mówi³a: „Misiu… zda³eœ
do s z k o ³ y a k t o r s k i e j …To twoje
marzenie.” By³em bliski za³amania. W koñ-
cu… zda³em i w zêbach donios³em do PWST
maturê. Wyplu³em j¹ na biurko w rektora-
cie… no i siê zaczê³o.
Nie wolno rezygnowaæ.
Z Micha³em Grudziñskim rozmawia³
Micha³ Piszora.
jak mówi³ mój mistrz, Jan Œwiderski.
Wydajê mi siê, ¿e Pan ca³y czas gra…
aran¿uje jakieœ sytuacje. Gdzie jest ta
granica miêdzy scen¹, a ¿yciem?
M.G.: To prawda. By³em taki od dziecka.
Byæ mo¿e to jest te¿ zboczenie zawodowe…
w jakiœ sposób „manipulujê” rozmówc¹,
podobnie jak widzem w teatrze. Stwarzam
jakieœ sytuacje, wywo³ujê, choæby teraz,
u mojego rozmówcy ró¿ne reakcje, œmiech,
smutek. W ró¿nych miejscach aran¿uje ró¿-
ne scenki, próbujê przeistaczaæ siê w jakieœ
charakterystyczne postacie, ludzie zwracaj¹
na to uwagê, a ja jestem w swoim ¿ywiole.
Oczywiœcie rozgraniczam aktorstwo od
¿ycia prywatnego. W ró¿nych miejscach
u¿ywam innych œrodków. Na estradzie
staram siê rozmawiaæ z widzem, nawi¹zy-
waæ z nim kontakt. W teatrze gram postaæ.
Najproœciej: polega to na tym, ¿e na
estradzie mówiê w oczy, a w teatrze
wypuszczam s³owa ponad g³owami.
Na koniec chcia³bym zadaæ Panu z pozoru
banalne pytanie: zawsze chcia³ Pan zostaæ
aktorem?
M.G.: Ja chcia³em zostaæ albo aktorem albo
lekarzem, ale ¿e zawsze ba³em siê widoku
krwi (do dzisiaj mnie mierzi na jej widok),
wybra³em karierê aktorsk¹. Nie mo¿na sobie
nagle wymyœliæ: „O! To mo¿e zostanê
Zda³em do szko³y aktorskiej w Warszawie, obiecuj¹c, ¿e w paŸdzierniku dowiozê ma-turê. I zaczê³a siê gehenna. Jako ekstern musia³em zdaæ wszystkie przedmioty. Wyrzuca³em ksi¹¿ki przez okno. Mama mi je wnosi³a z powrotem (...)
marzec 20106
znaczenie. S³u¿y wyra¿aniu cech, bo te
atrybuty to swego rodzaju esencje, które
trzeba sprzedaæ „w postaci”.
Ma Pan wra¿enie, ¿e postacie u Gogola
s¹ marionetkowe? Gogolowi zarzucano,
¿e tacy Rosjanie nie istniej¹, ¿e postacie to
tylko lalki w rêkach autora.
M.G.: Nie. One s¹ osadzone w rzeczy-
wistoœci, tylko, ¿e Gogol skondensowa³
pewne cechy ludzkie. Podobnie jest w³aœnie
w O¿enku, Rewizorze czy Martwych duszach
– postacie s¹ nakreœlone grub¹ kresk¹, to
znaczy, ¿e momentami niektóre ich cechy s¹
przejaskrawione, bardzo wyraŸne. Tylko, ¿e
w przypadku ¯ewakina, nie chcia³em, ¿eby
widz tylko siê œmia³. Chcia³em ¿eby,
przynajmniej na koñcu, chocia¿ trochê siê
wzruszy³. Nikt w tej postaci (a widzia³em
chyba piêæ O¿enków) nie próbowa³
wzbudziæ we mnie innych odczuæ ni¿
œmiech.
To nie jest czasami tak, ¿e trudniej jest
rozœmieszyæ widza ni¿ wzruszyæ?
M.G.: Nie. Rozœmieszyæ jest bardzo ³atwo.
Trudniej wzruszyæ. WeŸmy na przyk³ad
„p³acz”. Nie sztuk¹ jest p³akaæ rzewnymi
³zami na scenie, ale sztuk¹ jest graæ wstrzy-
mywanie p³aczu. Na pewno nie wzruszy
mnie widok rycz¹cego aktora! Ja wspó³-
czujê, prywatnie jako widz, tym, którzy
wylewaj¹ ³zy i siê tak strasznie mêcz¹ na
scenie, doprowadzaj¹c siê do stanu rozpa-
czy. Wstrzymywaæ p³acz, to jest ciekawe! –
bryluje, a na koñcu, okazuje siê, ¿e jest ju¿
starym cz³owiekiem, który boi siê samot-
noœci. Ponosi po raz siedemnasty klêskê. I to
jest MÓJ ̄ ewakin.
Jak du¿y wp³yw na gran¹ postaæ, maj¹
szczegó³y? Te drobnostki, o których Pan
wspomina³.
M.G.: Zawsze stara³em siê broniæ swojego
bohatera. Nawet morderca nie rodzi siê mor-
derc¹. Gdybym gra³ mordercê, chcia³bym
pokazaæ, dlaczego on tym morderc¹ siê sta³,
wydobyæ jakiœ szczegó³. O! Chocia¿by ku-
rza stópka u kulej¹cego ̄ ewakina – to te¿ ma
wp³yw na wszystko co robi. Zmienia go.
Szukam te¿ rekwizytów, bo to mówi o nas.
To, jak siê ubieramy, jak wygl¹damy, wyra¿a
nasz¹ osobowoœæ. Bardzo istotne jest jakie
zak³adamy okulary, w jakich oprawach, czy
mamy zegarek na rêce, czy lubimy mieæ
w kieszeni, jakie buty zak³adamy, czy
skrzypi¹, czy nie skrzypi¹ – to wszystko ma
Micha³ G
rudziñski „w sw
oim ¿yw
iole”
Nie sztuk¹ jest p³akaæ rzewnymi ³zami na scenie, ale sztuk¹ jest graæ wstrzymywanie p³aczu.
FO
T. D
anuta
Potr
aw
iak
marzec 2010 7
a mo¿e bym siê nadawa³.” – TO TRZEBA
KOCHAÆ. Jeszcze na pocz¹tku swojej
kariery, w momencie kiedy zdawa³em do
szko³y aktorskiej, bêd¹c ju¿ po dwóch latach
wojska, nie mia³em matury. Zda³em do
szko³y aktorskiej w Warszawie, obiecuj¹c,
¿e w paŸdzierniku dowiozê maturê. I zaczê³a
siê gehenna. Jako ekstern musia³em zdaæ
wszystkie przedmioty. Wyrzuca³em ksi¹¿ki
przez okno. Mama mi je wnosi³a z powrotem
– kochana kobieta. Mówi³a: „Misiu… zda³eœ
do s z k o ³ y a k t o r s k i e j …To twoje
marzenie.” By³em bliski za³amania. W koñ-
cu… zda³em i w zêbach donios³em do PWST
maturê. Wyplu³em j¹ na biurko w rektora-
cie… no i siê zaczê³o.
Nie wolno rezygnowaæ.
Z Micha³em Grudziñskim rozmawia³
Micha³ Piszora.
jak mówi³ mój mistrz, Jan Œwiderski.
Wydajê mi siê, ¿e Pan ca³y czas gra…
aran¿uje jakieœ sytuacje. Gdzie jest ta
granica miêdzy scen¹, a ¿yciem?
M.G.: To prawda. By³em taki od dziecka.
Byæ mo¿e to jest te¿ zboczenie zawodowe…
w jakiœ sposób „manipulujê” rozmówc¹,
podobnie jak widzem w teatrze. Stwarzam
jakieœ sytuacje, wywo³ujê, choæby teraz,
u mojego rozmówcy ró¿ne reakcje, œmiech,
smutek. W ró¿nych miejscach aran¿uje ró¿-
ne scenki, próbujê przeistaczaæ siê w jakieœ
charakterystyczne postacie, ludzie zwracaj¹
na to uwagê, a ja jestem w swoim ¿ywiole.
Oczywiœcie rozgraniczam aktorstwo od
¿ycia prywatnego. W ró¿nych miejscach
u¿ywam innych œrodków. Na estradzie
staram siê rozmawiaæ z widzem, nawi¹zy-
waæ z nim kontakt. W teatrze gram postaæ.
Najproœciej: polega to na tym, ¿e na
estradzie mówiê w oczy, a w teatrze
wypuszczam s³owa ponad g³owami.
Na koniec chcia³bym zadaæ Panu z pozoru
banalne pytanie: zawsze chcia³ Pan zostaæ
aktorem?
M.G.: Ja chcia³em zostaæ albo aktorem albo
lekarzem, ale ¿e zawsze ba³em siê widoku
krwi (do dzisiaj mnie mierzi na jej widok),
wybra³em karierê aktorsk¹. Nie mo¿na sobie
nagle wymyœliæ: „O! To mo¿e zostanê
Zda³em do szko³y aktorskiej w Warszawie, obiecuj¹c, ¿e w paŸdzierniku dowiozê ma-turê. I zaczê³a siê gehenna. Jako ekstern musia³em zdaæ wszystkie przedmioty. Wyrzuca³em ksi¹¿ki przez okno. Mama mi je wnosi³a z powrotem (...)
68
czliwych mu ludzi wkrótce znalaz³ siê we
Lwowie, gdzie za³o¿y³ Pierwsz¹ Krajow¹
Fabrykê Instrumentów Muzycznych, która
istnia³a do momentu wybuchu II wojny
œwiatowej. Kilka lat wczeœniej, w 1922 roku,
powsta³a filia fabryki w Bydgoszczy.
Prowadzeniem jej zaj¹³ siê dziadek pana
Benedykta – Stanis³aw. Po ponad dziesiêciu latach Stani-
s³aw Niewczyk powróci³ do Poznania i za³o-
¿y³ tu pracowniê. – Dawniej warsztat mieœci³
siê w kamienicy, stoj¹cej na miejscu dzi-
siejszej restauracji „Sphinx”, na ulicy
Gwarnej. Po wybuchu II wojny œwiatowej
warsztat dziadka zamkniêto, poniewa¿
Polacy nie mogli posiadaæ w³asnych zak³a-
dów w centrum miasta. – wyjaœnia Benedykt
Niewczyk. Po tym wydarzeniu, dziadek
przeniós³ swój warsztat do mieszkania
po³o¿onego w tej samej kamienicy. Na
drzwiach umieœci³ napis po niemiecku „Pra-
cownia Lutnicza” oraz po polsku „I PIÊ-
TRO”. Dopisek uznano za dane personalne
i wkrótce wœród Niemców rozesz³a siê fama,
¿e w kamienicy zamieszka³ W³och, niejaki
I. Pietro. Pomy³ka wysz³a jednak wkrótce na
jaw i dziadek, wyrzucony z mieszkania,
przeniós³ siê na ulicê D¹browskiego, gdzie
pracownia istnia³a do roku 1978. W roku 1954 Stefan Niewczyk by³
jednym ze wspó³za³o¿ycieli Stowarzyszenia
iê¿kie drzwi ustêpuj¹ pod
naciskiem. Wita mnie CdŸwiêk starego, uwieszo-
nego u ich framugi dzwonka i jakiœ
magiczny, trudny do opisania zapach,
przywo³uj¹cy na myœl magiê starych
strychów i dawno zapomnianych przez czas
wnêtrz. Tutaj te¿ ten jakby stan¹³ w miejscu:
ca³¹ pracowniê wype³niaj¹ drewniane
fragmenty instrumentów strunowych. Do-
minuj¹ skrzypce, ale zaskakuje mnie widok
wspó³czesnej gitary elektrycznej czy egzo-
tycznie wygl¹daj¹cego instrumentu wyko-
nanego ze…skorupy ¿ó³wia. Œciany ledwie
mieszcz¹ imponuj¹ca liczbê oprawionych
w ramy dokumentów, dyplomów i zdjêæ.
Niektóre s¹ ju¿ stare i wyblak³e, co jedynie
potwierdza wielowiekow¹ tradycjê, która
jest w tym miejscu ci¹gle ¿ywa. Opisane miejsce to mieszcz¹ca siê
na ulicy WoŸnej w Poznaniu pracownia
lutnicza Benedykta Niewczyka. – Pracow-
niê za³o¿y³ w roku 1885 mój pradziad,
Franciszek Niewczyk – opowiada w³aœciciel
zak³adu. Poznañ by³ wtedy pod zaborem
Prus. W zwi¹zku ze swoj¹ patriotyczn¹
dzia³alnoœci¹ w³adze da³y poznañskiemu
lutnikowi dobê na opuszczenie miasta.
Przypuszczano, ¿e nie uda mu siê w tak
krótkim czasie spakowaæ ca³ego dobytku
swojego i rodziny, jednak dziêki pomocy ¿y-
Zawód z dusz¹…
Tradycja w zak³adzie lutniczym Niewczyków jest ci¹gle ¿ywa. Pasja pracy z instrumentami strunowymi przesz³a w rêce czwartego pokolenia. Dziœ mija ju¿ ponad 120 lat od za³o¿enia pracowni.
Marzec 2010 Styczeñ 20106marzec 2010 9
chem. W zesz³ym roku wraz z niespe³na
trzydziestoosobow¹ grup¹ uda³o nam siê
pobiæ rekord Guinessa w jednoczesnym
graniu utworu na tym w³aœnie instrumencie. Pan Benedykt nie boi siê o pod-
trzymanie ci¹g³oœci czteropokoleniowej jak
dot¹d tradycji. Obaj jego synowie: 23-letni
Tytus i 17-letni Maksym, ¿ywo interesuj¹ siê
prac¹ ojca. Ca³e szczêœcie, bo do dziœ, na
„ulicy rzemios³ artystycznych”, z wielu za-
k³adów pozosta³o jedynie kilka miejsc, które
wci¹¿ jeszcze wspó³tworz¹ niepowtarzalny
klimat tej, jednej z najstarszych, czêœci
miasta.
Katarzyna £ukaszek
Polskich Artystów Lutników. Opiekowa³ siê
skrzypcami muzyków startuj¹cych w powo-
jennych Miêdzynarodowych Konkursach
Skrzypcowych im. H. Wieniawskiego. Do
dziœ w Muzeum Instrumentów Muzycznych
w Poznaniu mo¿na ogl¹daæ stworzon¹ przez
niego wyj¹tkow¹ g³ówkê skrzypiec zdobio-
n¹ wizerunkiem patrona konkursu. Rok '78 by³ dla dzia³alnoœci Niew-
czyków prze³omowy. Wówczas, z inicja-
tywy ówczesnego Prezydenta Miasta Poz-
nania – Andrzeja Wituskiego, ulica WoŸna
zosta³a oficjalnie uznana ulic¹ rzemios³
artystycznych. W ten oto sposób zak³ad
lutniczy znalaz³ siê w miejscu, w którym
mo¿emy go znaleŸæ dziœ. Od œmierci ojca
w marcu 2007 roku, prowadzi go Benedykt
Niewczyk. Nie tylko lutnictwo jest rodzinn¹
tradycj¹ w rodzinie Niewczyków. – Jestem
z zawodu bieg³ym s¹dowym, podobnie jak
mój ojciec, dziadek i pradziadek – opowiada
pan Benedykt. Moim obowi¹zkiem jest
miêdzy innymi orzekanie w sprawach
przewozów zabytkowych instrumentów za
granicê oraz ich wycena. Jak d³ugo trwa praca nad budow¹
skrzypiec? – To zale¿y od wielu czynników.
Œrednio trwa to nawet pó³ roku. Zdarzy³o mi
siê jednak ukoñczyæ skrzypce dopiero po
4 latach. Tyle czasu trwa³o ich lakierowanie.
To, jak d³ugo schn¹ warstwy, zale¿y miêdzy
innymi od wilgotnoœci powietrza, a takich
warstw trzeba na³o¿yæ kilkanaœcie – wyjaœ-
nia Niewczyk. Tak¿e drewno, z którego
powstan¹ skrzypce, musi mieæ swoje lata.
Nie u¿ywam materia³u m³odszego ni¿ 80-
letni – podkreœla lutnik. Wbrew pozorom, ¿ycie pana
Benedykta nie skupia siê jednak tylko na
pracy w zawodzie. – Niedawno z ciekawoœci
zacz¹³em graæ na…pile – opowiada z uœmie-Ilustracja – Aga Nowacka
68
czliwych mu ludzi wkrótce znalaz³ siê we
Lwowie, gdzie za³o¿y³ Pierwsz¹ Krajow¹
Fabrykê Instrumentów Muzycznych, która
istnia³a do momentu wybuchu II wojny
œwiatowej. Kilka lat wczeœniej, w 1922 roku,
powsta³a filia fabryki w Bydgoszczy.
Prowadzeniem jej zaj¹³ siê dziadek pana
Benedykta – Stanis³aw. Po ponad dziesiêciu latach Stani-
s³aw Niewczyk powróci³ do Poznania i za³o-
¿y³ tu pracowniê. – Dawniej warsztat mieœci³
siê w kamienicy, stoj¹cej na miejscu dzi-
siejszej restauracji „Sphinx”, na ulicy
Gwarnej. Po wybuchu II wojny œwiatowej
warsztat dziadka zamkniêto, poniewa¿
Polacy nie mogli posiadaæ w³asnych zak³a-
dów w centrum miasta. – wyjaœnia Benedykt
Niewczyk. Po tym wydarzeniu, dziadek
przeniós³ swój warsztat do mieszkania
po³o¿onego w tej samej kamienicy. Na
drzwiach umieœci³ napis po niemiecku „Pra-
cownia Lutnicza” oraz po polsku „I PIÊ-
TRO”. Dopisek uznano za dane personalne
i wkrótce wœród Niemców rozesz³a siê fama,
¿e w kamienicy zamieszka³ W³och, niejaki
I. Pietro. Pomy³ka wysz³a jednak wkrótce na
jaw i dziadek, wyrzucony z mieszkania,
przeniós³ siê na ulicê D¹browskiego, gdzie
pracownia istnia³a do roku 1978. W roku 1954 Stefan Niewczyk by³
jednym ze wspó³za³o¿ycieli Stowarzyszenia
iê¿kie drzwi ustêpuj¹ pod
naciskiem. Wita mnie CdŸwiêk starego, uwieszo-
nego u ich framugi dzwonka i jakiœ
magiczny, trudny do opisania zapach,
przywo³uj¹cy na myœl magiê starych
strychów i dawno zapomnianych przez czas
wnêtrz. Tutaj te¿ ten jakby stan¹³ w miejscu:
ca³¹ pracowniê wype³niaj¹ drewniane
fragmenty instrumentów strunowych. Do-
minuj¹ skrzypce, ale zaskakuje mnie widok
wspó³czesnej gitary elektrycznej czy egzo-
tycznie wygl¹daj¹cego instrumentu wyko-
nanego ze…skorupy ¿ó³wia. Œciany ledwie
mieszcz¹ imponuj¹ca liczbê oprawionych
w ramy dokumentów, dyplomów i zdjêæ.
Niektóre s¹ ju¿ stare i wyblak³e, co jedynie
potwierdza wielowiekow¹ tradycjê, która
jest w tym miejscu ci¹gle ¿ywa. Opisane miejsce to mieszcz¹ca siê
na ulicy WoŸnej w Poznaniu pracownia
lutnicza Benedykta Niewczyka. – Pracow-
niê za³o¿y³ w roku 1885 mój pradziad,
Franciszek Niewczyk – opowiada w³aœciciel
zak³adu. Poznañ by³ wtedy pod zaborem
Prus. W zwi¹zku ze swoj¹ patriotyczn¹
dzia³alnoœci¹ w³adze da³y poznañskiemu
lutnikowi dobê na opuszczenie miasta.
Przypuszczano, ¿e nie uda mu siê w tak
krótkim czasie spakowaæ ca³ego dobytku
swojego i rodziny, jednak dziêki pomocy ¿y-
Zawód z dusz¹…
Tradycja w zak³adzie lutniczym Niewczyków jest ci¹gle ¿ywa. Pasja pracy z instrumentami strunowymi przesz³a w rêce czwartego pokolenia. Dziœ mija ju¿ ponad 120 lat od za³o¿enia pracowni.
Marzec 2010 Styczeñ 20106marzec 2010 9
chem. W zesz³ym roku wraz z niespe³na
trzydziestoosobow¹ grup¹ uda³o nam siê
pobiæ rekord Guinessa w jednoczesnym
graniu utworu na tym w³aœnie instrumencie. Pan Benedykt nie boi siê o pod-
trzymanie ci¹g³oœci czteropokoleniowej jak
dot¹d tradycji. Obaj jego synowie: 23-letni
Tytus i 17-letni Maksym, ¿ywo interesuj¹ siê
prac¹ ojca. Ca³e szczêœcie, bo do dziœ, na
„ulicy rzemios³ artystycznych”, z wielu za-
k³adów pozosta³o jedynie kilka miejsc, które
wci¹¿ jeszcze wspó³tworz¹ niepowtarzalny
klimat tej, jednej z najstarszych, czêœci
miasta.
Katarzyna £ukaszek
Polskich Artystów Lutników. Opiekowa³ siê
skrzypcami muzyków startuj¹cych w powo-
jennych Miêdzynarodowych Konkursach
Skrzypcowych im. H. Wieniawskiego. Do
dziœ w Muzeum Instrumentów Muzycznych
w Poznaniu mo¿na ogl¹daæ stworzon¹ przez
niego wyj¹tkow¹ g³ówkê skrzypiec zdobio-
n¹ wizerunkiem patrona konkursu. Rok '78 by³ dla dzia³alnoœci Niew-
czyków prze³omowy. Wówczas, z inicja-
tywy ówczesnego Prezydenta Miasta Poz-
nania – Andrzeja Wituskiego, ulica WoŸna
zosta³a oficjalnie uznana ulic¹ rzemios³
artystycznych. W ten oto sposób zak³ad
lutniczy znalaz³ siê w miejscu, w którym
mo¿emy go znaleŸæ dziœ. Od œmierci ojca
w marcu 2007 roku, prowadzi go Benedykt
Niewczyk. Nie tylko lutnictwo jest rodzinn¹
tradycj¹ w rodzinie Niewczyków. – Jestem
z zawodu bieg³ym s¹dowym, podobnie jak
mój ojciec, dziadek i pradziadek – opowiada
pan Benedykt. Moim obowi¹zkiem jest
miêdzy innymi orzekanie w sprawach
przewozów zabytkowych instrumentów za
granicê oraz ich wycena. Jak d³ugo trwa praca nad budow¹
skrzypiec? – To zale¿y od wielu czynników.
Œrednio trwa to nawet pó³ roku. Zdarzy³o mi
siê jednak ukoñczyæ skrzypce dopiero po
4 latach. Tyle czasu trwa³o ich lakierowanie.
To, jak d³ugo schn¹ warstwy, zale¿y miêdzy
innymi od wilgotnoœci powietrza, a takich
warstw trzeba na³o¿yæ kilkanaœcie – wyjaœ-
nia Niewczyk. Tak¿e drewno, z którego
powstan¹ skrzypce, musi mieæ swoje lata.
Nie u¿ywam materia³u m³odszego ni¿ 80-
letni – podkreœla lutnik. Wbrew pozorom, ¿ycie pana
Benedykta nie skupia siê jednak tylko na
pracy w zawodzie. – Niedawno z ciekawoœci
zacz¹³em graæ na…pile – opowiada z uœmie-Ilustracja – Aga Nowacka
marzec 201010
Ca³y ten Jazz
i stacjach radiowych rozbrzmiewa najpierw swing. Tê falê w Polsce zaczêli rozwijaæ Henryk Wars, twórca muzyki filmowej i rozrywkowej, Jerzy Petersburski (doœæ napisaæ Ta ostatnia niedziela), czy Zygmunt Karasiñski, pionier jazzu, przedstawiciel dixielandu, autor piosenek m. in. Mieczy-s³awa Fogga i S³awy Przybylskiej.
W okresie stalinizmu, gdy zakaz dotyczy³ wszystkiego niemal¿e, jazz zszed³ do podziemia. Dopiero po roku 1956 powsta³a zorganizowana instytucja zwana Polskim Stowarzyszeniem Jazzowym, uformowa³y siê pierwsze festiwale jazzowe, Miêdzynarodowy Festiwal Jazzowy w So-pocie, czy Jazz Jamboree w Warszawie, który odbywa siê do dziœ. I s³usznie. CZY TO, CO ONI GRAJ¥, TO JEST JAZZ?
S¹ w s³owniku jazzowym s³owa, których ludo¿erka nie pokuma. Dlatego nale¿¹ siê pewne wyjaœnienia. Bo przecie¿ nawet jeœli ktoœ fanem jazzu nie jest, to s³owa-klucze s³ysza³. Ale ma prawo nie rozumieæ. Tê lekcjê zaczniemy wiêc od g³ównego nurtu. Mainstream, bo to w³aœnie o nim mowa, wyewoluowa³ ze swingu i bebopu. Jeœli g³ówny to i klasyczny. Zapa-miêtaæ nale¿y, ¿e mainstream to jazz niepodlegaj¹cy eksperymentom i mutacjom. Polski mainstream reprezentuj¹ Jan Ptaszyn Wróblewski i Wojciech Karolak.
Obok g³ównego nurtu znajdziemy dixieland. Wdziêczny termin definiuj¹cy jazz z Nowego Orleanu, Chicago i Nowego Jorku. Dixie ³¹czy elementy bluesa i ragti-me’u, cechuje siê rozwiniêt¹ sekcj¹ rytmicz-n¹. Odpowiedzialnoœæ za charakterystyczne
BO D¯EZU NIKT NIE KUMA
godnie z informacj¹ zamie-szczon¹ swego czasu na Zbilbordach reklamuj¹cych
pewien bank, jazzu s³ucha 9% doros³ych Polaków. Nie wiem, nie sprawdza³am, nie widzia³am sonda¿y. Wiadomym jest mi natomiast, ¿e istnieje nies³uszne podejrze-nie, jakoby jazz nie zosta³ stworzony dla ludzi w ogóle. Jako kategoria estetyczna z wy¿szej pó³ki kojarzony jest przez ogó³ (jeœli ju¿ jest kojarzony) z drogimi papierosami, wyszukanym winem i snobiz-mem intelektualnym.
Czas mo¿na mierzyæ epokami, okresami wojen i pokoju lub sprawowaniem rz¹dów mniej lub bardziej charyzmatycznej jednostki. Mo¿na te¿ czas mierzyæ partiami, w których czegoœ nie wypada nie robiæ. Nie wiem, czego nie wypada nie robiæ dziœ. Wiem, ¿e kiedyœ nie wypada³o nie s³uchaæ jazzu. Pytanie o to, czy dziœ tamte dni odbijaj¹ siê w spo³eczeñstwie echem czy czkawk¹, pozostawiam pytaniem otwartym.
MADE IN POLAND
Polski jazz dziœ rozpoznawany przez koneserów na ca³ym œwiecie, narodzi³ siê, podobnie jak wiêkszoœæ rzeczy smacznych, w Warszawie, w okresie miê-dzywojennym. S³yszalne – bo przecie¿ nie mo¿e byæ inaczej – wp³ywy amerykañskie zmierzaj¹ do jazzu raczej odtwarzanego, opartego na œwiatowych standardach, ni¿ do jazzu spontanicznego, improwizowanego. Pocz¹tkowo gra siê Gershwina, Lorenza i Rodgersa. To, co oni graj¹, to nie jest jazz… do koñca. W polskich domach, kawiarniach
wodem na nies³abn¹c¹ doskona³oœæ warsztatow¹ Stañki niech bêdzie jego ostatni album Dark Days (ECM Records, 2009).
Szalenie ciekaw¹ postaci¹ jest Micha³ Urbaniak, skrzypek, saksofonista, kompozytor. Wielki eksperymentator, któremu nie straszne fuzje muzyki jazzowej z rapem, elektronik¹ i soulem. £¹czy naj-nowsze trendy œwiatowego jazzu z w³as-nym stylem. Subiektywnie oœmielam siê poleciæ albumy Urbanator oraz Fusion, tym, którzy nie doœwiadczyli jeszcze przyjem-noœci obcowania z takim jazzem.
Do propagatorów niecodziennych po³¹czeñ nale¿y równie¿ Zbigniew Namys-³owski, multiinstrumentalista i wspania³y kompozytor oraz nauczyciel. Bezdysku-syjny geniusz pozwoli³ Namys³owskiemu na niestandardowe interpretacje jazzowe. P³yty Kujaviak Goes Funky, Czy to blues, czy nie blues czy Mozart Goes Jazz s¹ doskona³ym dowodem na to, ¿e Namys-³owski nie musi baæ siê muzycznych ekspe-rymentów.
YASS? YES, PLEASE
W historii polskiego jazzu nie da siê nie wspomnieæ o tych, którym sam jazz w swej potêdze nie wystarczy³. Wspania³y w swym stylu i harmonii wyda³ siê ¿¹dnym wie¿ego uderzenia muzykom zbyt skostnia-
brzmienie dixielandu spoczywa na instru-mentach dêtych. Przyk³ad? When the Saints Go Marching In. I wszystko jasne.
Na szczególn¹ uwagê zas³uguje równie¿ termin acid-jazz, z którym mamy do czynienia, jeœli po³¹czymy jazz z gatunkami muzyki rozrywkowej, funkiem, czy hip-hopem. Na skalê œwiatow¹ uprawiaj¹ to Herbie Hancock, St. Germains, Jamoriquai.
JESZCZE WIÊCEJ JAZZU
Jeœli Amerykanie s¹ pradziadkami polskiego jazzu, artyœci dwudziestowiecznej sceny warszawskiej zaœ jego dziadkami, to kilka s³ów nale¿y powiedzieæ równie¿ o ojcach. Inna rzecz, ¿e w muzyce jazzowej w³aœciwie w ogóle nie ma kobiet. Do niekwestionowanych i najwiêkszych auto-rytetów w przestrzeni jazzu nale¿y Krzysz-tof Komeda Trzciñski. Doskona³y kompo-zytor, pianista, nauczyciel, autor muzyki filmowej (Nó¿ w wodzie, Dziecko Rose-mary). W jego zespo³ach grali m.. in.: Zbigniew Namys³owski, Micha³ Urbaniak, Tomasz Stañko, Jan Ptaszyn Wróblewski, a wiêc póŸniejsi liderzy zespo³ów i nurtów stylistycznych w jazzie polskim. Komeda jest autorem albumu Astigmatic, uwa¿anego za najdoskonalsz¹ p³ytê polskiego jazzu. Choæ jest i zawsze by³ królem, dziœ jego muzyka jest przyczyn¹ krajowego jazz-owego renesansu. To za poœrednictwem jego nazwiska jazz znów wychodzi na ulice, wchodzi na sceny festiwalowe, a nawet w lekkostrawnej formie, goœci w stacjach radiowych.
Kolejne nazwisko, którego niezna-jomoœæ powinna byæ przyczyn¹ wstydu, to Tomasz Stañko, przez wielu uwa¿any za najwybitniejszego z ¿yj¹cych muzyków jazzowych. Reprezentuje free jazz, jest obywatelem œwiata, aktywnym na scenie miêdzynarodowej, choæ najbardziej zwi¹za-nym z Nowym Jorkiem. W jego utworach obok œwiatowych standardów pobrzmiewa-j¹ tematy polskie. Sam, ucz¹c siê od najlepszych, dziœ jest wzorem dla wielu. Do-
marzec 2010 11
Tom
asz Stañko – ikona w
spó³czesnego jazzu
marzec 201010
Ca³y ten Jazz
i stacjach radiowych rozbrzmiewa najpierw swing. Tê falê w Polsce zaczêli rozwijaæ Henryk Wars, twórca muzyki filmowej i rozrywkowej, Jerzy Petersburski (doœæ napisaæ Ta ostatnia niedziela), czy Zygmunt Karasiñski, pionier jazzu, przedstawiciel dixielandu, autor piosenek m. in. Mieczy-s³awa Fogga i S³awy Przybylskiej.
W okresie stalinizmu, gdy zakaz dotyczy³ wszystkiego niemal¿e, jazz zszed³ do podziemia. Dopiero po roku 1956 powsta³a zorganizowana instytucja zwana Polskim Stowarzyszeniem Jazzowym, uformowa³y siê pierwsze festiwale jazzowe, Miêdzynarodowy Festiwal Jazzowy w So-pocie, czy Jazz Jamboree w Warszawie, który odbywa siê do dziœ. I s³usznie. CZY TO, CO ONI GRAJ¥, TO JEST JAZZ?
S¹ w s³owniku jazzowym s³owa, których ludo¿erka nie pokuma. Dlatego nale¿¹ siê pewne wyjaœnienia. Bo przecie¿ nawet jeœli ktoœ fanem jazzu nie jest, to s³owa-klucze s³ysza³. Ale ma prawo nie rozumieæ. Tê lekcjê zaczniemy wiêc od g³ównego nurtu. Mainstream, bo to w³aœnie o nim mowa, wyewoluowa³ ze swingu i bebopu. Jeœli g³ówny to i klasyczny. Zapa-miêtaæ nale¿y, ¿e mainstream to jazz niepodlegaj¹cy eksperymentom i mutacjom. Polski mainstream reprezentuj¹ Jan Ptaszyn Wróblewski i Wojciech Karolak.
Obok g³ównego nurtu znajdziemy dixieland. Wdziêczny termin definiuj¹cy jazz z Nowego Orleanu, Chicago i Nowego Jorku. Dixie ³¹czy elementy bluesa i ragti-me’u, cechuje siê rozwiniêt¹ sekcj¹ rytmicz-n¹. Odpowiedzialnoœæ za charakterystyczne
BO D¯EZU NIKT NIE KUMA
godnie z informacj¹ zamie-szczon¹ swego czasu na Zbilbordach reklamuj¹cych
pewien bank, jazzu s³ucha 9% doros³ych Polaków. Nie wiem, nie sprawdza³am, nie widzia³am sonda¿y. Wiadomym jest mi natomiast, ¿e istnieje nies³uszne podejrze-nie, jakoby jazz nie zosta³ stworzony dla ludzi w ogóle. Jako kategoria estetyczna z wy¿szej pó³ki kojarzony jest przez ogó³ (jeœli ju¿ jest kojarzony) z drogimi papierosami, wyszukanym winem i snobiz-mem intelektualnym.
Czas mo¿na mierzyæ epokami, okresami wojen i pokoju lub sprawowaniem rz¹dów mniej lub bardziej charyzmatycznej jednostki. Mo¿na te¿ czas mierzyæ partiami, w których czegoœ nie wypada nie robiæ. Nie wiem, czego nie wypada nie robiæ dziœ. Wiem, ¿e kiedyœ nie wypada³o nie s³uchaæ jazzu. Pytanie o to, czy dziœ tamte dni odbijaj¹ siê w spo³eczeñstwie echem czy czkawk¹, pozostawiam pytaniem otwartym.
MADE IN POLAND
Polski jazz dziœ rozpoznawany przez koneserów na ca³ym œwiecie, narodzi³ siê, podobnie jak wiêkszoœæ rzeczy smacznych, w Warszawie, w okresie miê-dzywojennym. S³yszalne – bo przecie¿ nie mo¿e byæ inaczej – wp³ywy amerykañskie zmierzaj¹ do jazzu raczej odtwarzanego, opartego na œwiatowych standardach, ni¿ do jazzu spontanicznego, improwizowanego. Pocz¹tkowo gra siê Gershwina, Lorenza i Rodgersa. To, co oni graj¹, to nie jest jazz… do koñca. W polskich domach, kawiarniach
wodem na nies³abn¹c¹ doskona³oœæ warsztatow¹ Stañki niech bêdzie jego ostatni album Dark Days (ECM Records, 2009).
Szalenie ciekaw¹ postaci¹ jest Micha³ Urbaniak, skrzypek, saksofonista, kompozytor. Wielki eksperymentator, któremu nie straszne fuzje muzyki jazzowej z rapem, elektronik¹ i soulem. £¹czy naj-nowsze trendy œwiatowego jazzu z w³as-nym stylem. Subiektywnie oœmielam siê poleciæ albumy Urbanator oraz Fusion, tym, którzy nie doœwiadczyli jeszcze przyjem-noœci obcowania z takim jazzem.
Do propagatorów niecodziennych po³¹czeñ nale¿y równie¿ Zbigniew Namys-³owski, multiinstrumentalista i wspania³y kompozytor oraz nauczyciel. Bezdysku-syjny geniusz pozwoli³ Namys³owskiemu na niestandardowe interpretacje jazzowe. P³yty Kujaviak Goes Funky, Czy to blues, czy nie blues czy Mozart Goes Jazz s¹ doskona³ym dowodem na to, ¿e Namys-³owski nie musi baæ siê muzycznych ekspe-rymentów.
YASS? YES, PLEASE
W historii polskiego jazzu nie da siê nie wspomnieæ o tych, którym sam jazz w swej potêdze nie wystarczy³. Wspania³y w swym stylu i harmonii wyda³ siê ¿¹dnym wie¿ego uderzenia muzykom zbyt skostnia-
brzmienie dixielandu spoczywa na instru-mentach dêtych. Przyk³ad? When the Saints Go Marching In. I wszystko jasne.
Na szczególn¹ uwagê zas³uguje równie¿ termin acid-jazz, z którym mamy do czynienia, jeœli po³¹czymy jazz z gatunkami muzyki rozrywkowej, funkiem, czy hip-hopem. Na skalê œwiatow¹ uprawiaj¹ to Herbie Hancock, St. Germains, Jamoriquai.
JESZCZE WIÊCEJ JAZZU
Jeœli Amerykanie s¹ pradziadkami polskiego jazzu, artyœci dwudziestowiecznej sceny warszawskiej zaœ jego dziadkami, to kilka s³ów nale¿y powiedzieæ równie¿ o ojcach. Inna rzecz, ¿e w muzyce jazzowej w³aœciwie w ogóle nie ma kobiet. Do niekwestionowanych i najwiêkszych auto-rytetów w przestrzeni jazzu nale¿y Krzysz-tof Komeda Trzciñski. Doskona³y kompo-zytor, pianista, nauczyciel, autor muzyki filmowej (Nó¿ w wodzie, Dziecko Rose-mary). W jego zespo³ach grali m.. in.: Zbigniew Namys³owski, Micha³ Urbaniak, Tomasz Stañko, Jan Ptaszyn Wróblewski, a wiêc póŸniejsi liderzy zespo³ów i nurtów stylistycznych w jazzie polskim. Komeda jest autorem albumu Astigmatic, uwa¿anego za najdoskonalsz¹ p³ytê polskiego jazzu. Choæ jest i zawsze by³ królem, dziœ jego muzyka jest przyczyn¹ krajowego jazz-owego renesansu. To za poœrednictwem jego nazwiska jazz znów wychodzi na ulice, wchodzi na sceny festiwalowe, a nawet w lekkostrawnej formie, goœci w stacjach radiowych.
Kolejne nazwisko, którego niezna-jomoœæ powinna byæ przyczyn¹ wstydu, to Tomasz Stañko, przez wielu uwa¿any za najwybitniejszego z ¿yj¹cych muzyków jazzowych. Reprezentuje free jazz, jest obywatelem œwiata, aktywnym na scenie miêdzynarodowej, choæ najbardziej zwi¹za-nym z Nowym Jorkiem. W jego utworach obok œwiatowych standardów pobrzmiewa-j¹ tematy polskie. Sam, ucz¹c siê od najlepszych, dziœ jest wzorem dla wielu. Do-
marzec 2010 11
Tom
asz Stañko – ikona w
spó³czesnego jazzu
$$$$$$ $$$$$$$$$ $$$$$$$$$$$$ $$$$$$$$$$$$$$$
12 13
Mie
jsce n
a T
wo
j¹ re
kla
mê!!!
subie
ktyw.re
dakcja
@gm
ail.co
m
Marzec 2010Marzec 2010
ROZPOCZELIŒMY ZAPISY NA DRUGI
!!!SEMESTR!!!
$$$$$$ $$$$$$$$$ $$$$$$$$$$$$ $$$$$$$$$$$$$$$
Pora na ... REKLAMÊ!!! Pora na ... REKLAMÊ!!!
$$$$$$ $$$$$$$$$ $$$$$$$$$$$$ $$$$$$$$$$$$$$$
12 13
Mie
jsce n
a T
wo
j¹ re
kla
mê!!!
subie
ktyw.re
dakcja
@gm
ail.co
m
Marzec 2010Marzec 2010
ROZPOCZELIŒMY ZAPISY NA DRUGI
!!!SEMESTR!!!
$$$$$$ $$$$$$$$$ $$$$$$$$$$$$ $$$$$$$$$$$$$$$
Pora na ... REKLAMÊ!!! Pora na ... REKLAMÊ!!!
marzec 201014
³y. Zwrócili swe oczy, uszy i poczucie estetyki w kierunku rytmów elektronicz-nych. Mostem ³¹cz¹cym klasykê jazzu z nowym tworem muzycznym by³y doko-nania Micha³a Urbaniaka, którego zami-³owanie do fuzji elektroniki, rapu i jazzu odbija siê g³oœnym echem w twórczoœci nowego pokolenia muzycznego. Pójœcie t¹ œcie¿k¹ da³o narodziny nowego nurtu. Dla okreœlenia konglomeratu muzyki jazzowej, techno, folku, punk rocka i czego tam jeszcze, stworzono pojêcie yass.
Pod koniec lat osiemdziesi¹tych trójmiejska publicznoœæ jako pierwsza mia³a okazje doœwiadczyæ estetycznego wstrz¹su, którego g³ównym emitorem by³ Ryszard Tymon Tymañski i jego Mi³oœæ. Tymañski nie poprzesta³ na tym projekcie. Odcisn¹³ œlad swojej muzycznej stopy równie¿ w postaci dzia³alnoœci Trupów, Kur, Tymañski Yass Ensemble oraz Tymon & The Transistors. Choæ ruch straci³ na swej intensywnoœci, Tymañski do dzisiaj bawi siê muzyk¹, w koñcu nikt mu nie zabroni. Scena yassowa reprezentowana jest równie¿ przez takich muzyków jak Mazzoll (Jerzy Mazolewski, zwi¹zany z Arythmic Perfec-tion), Gwinciñski (Trytony czy £oskot) oraz Trzaska (£oskot, Mi³oœæ)..
GDZIE JEST CA£Y TEN JAZZ?
Jeœli wydaje siê komuœ, ¿e ludzie odpowiedzialni za tworzenie tych wszyst-kich projektów s¹ nieosi¹galni, widmowi albo, ¿e w ogóle nie istniej¹, mo¿e ³atwo przekonaæ siê, ¿e jest dok³adnie odwrotnie. W zwi¹zku z niszowym charakterem muzy-ki jazzowej i nurtów pokrewnych muzycy wymieniaj¹ siê, wspó³pracuj¹ ze sob¹ stale b¹dŸ okresowo, eksperymentuj¹, wspieraj¹ siê wzajemnie. Raczej nie konkuruj¹. Mo¿na ich spotkaæ w bydgoskim „Mózgu”, gdañskim „Uchu”, krakowskim „Kornecie” czy warszawskim „Tygmoncie”.
Mimo ca³ej eterycznoœci jazzu mo¿na siê z nim równie¿ zetkn¹æ w DSM*. Czeka na pó³kach zapisany na p³ytach, zamkniêty w zgrabnych opakowaniach, wszystko to w cenach na studenck¹ kieszeñ. Choæ to nie reklama, zachêcam.
Paulina Rezmer
Kultowy musical Gerome'a Ragniego i Jamesa Rado we wroc³awskim Teatrze Muzycznym Capitol.
o my jesteœmy tacy, jak oni, a ja, przez ca³y spektakl czu³am, ¿e nie Bma „my” i „wy”, a ju¿ na pewno nie
ma oni, jest tylko jeden byt. Wœród ludzi oddaj¹cych swoje
kurtki i p³aszcze do szatni, któr¹ obs³ugiwa³y dwudziestoletnie obywatelki lat szeœæ-dziesi¹tych, jeŸdzi³a na rolkach dziewczyna w zaawansowanej ci¹¿y. Podjecha³a do mnie i mojej mamy: „Ale macie hairy! Czeœæ jestem Jeany!”. Mówi³a wprawnym aktor-sko g³osem, by wszyscy j¹ s³yszeli. Poda³a nam rêkê, zapyta³a jak siê nazywamy i czy utworzymy jej grupê szturmow¹. „Jasne!” Z przetrenowanym okrzykiem „jo” wtargnê-liœmy na widownie, by zaj¹æ miejsca. Przysiad³a siê do nas Jeanny (Monika Dawidziuk). „Adoptuj mnie?/!” – zapyta³a b¹dŸ rozkaza³a mamie, która jak wiadomo by³a, jest i bêdzie moj¹ mam¹. „A bêdziesz wynosi³a œmieci?” „Mam dziecko, czujesz, kopie.” „Witaj córko.” „Hud, (Miko³aj Woubishet) poznaj moj¹ mamê i nasz¹ siostrê.” „Witaj kolejna mamo Jeany. Hej siostra, jestem czarnuch, ca³kiem czarny” „Bia³y nie jesteœ, ale ¿eby tak ca³kiem czarny.” „Widzisz tu czarniejszego? Berger, mamy now¹ siostrê, wygadana jakaœ.” „Ave siostra.”
Spektakl, dla którego scena nie stanowi ograniczenia, nie ma pocz¹tku. Aktorzy kr¹¿¹ po scenie, która przeminiona jest przez Micha³a Hrisulidisa w artystycz-ny squat. Gdzieœ, ktoœ siê rozœpiewuje i do³¹czaj¹ kolejni. Zaczyna siê. Œwiat³a jeszcze nie gasn¹, jeszcze chwilê pozostaj¹ w³¹czone nim przyt³umione, zamieni¹ siê w mrok. Okadzona nikotynowo (dziwnie
Hair – w³osy pokoju i wolnoœci
marzec 2010 15
nieznajomo) marihuanowym dymem, sie-dzia³am jak zahipnotyzowana poch³aniaj¹c woñ potrzeby mi³oœci, wolnoœci i akceptacji. Wydawa³o mi siê, ¿e Claude (Adrian K¹ca), czy Berger (Bartosz Picher) nie wierz¹ w ¿adne idee wyp³ywaj¹ce z Dezyderaty (swoisty manifest ruchu hipisowskiego). Dla nich to, ¿e ich osi¹gniêcia, jak i plany powinny stanowiæ Ÿród³o radoœci, czy to, ¿e s¹ dzieæmi wszechœwiata, to nie s¹ wielkie prawdy, pierwotne przekonania, to podsta-wowe do ¿ycia rzeczy. Zgoda na drugiego cz³owieka i zgoda by porwaæ siê w wir choreograficznych zdarzeñ wykonanych œpiewaj¹co.
Historia, znana z filmu Milosa Formana z 1979, nie jest to¿sama z t¹ z wroc³awskiego Capitolu. Claude nie jest przyjezdnym, akcja niemal¿e nie toczy siê w Nowym Jorku, a czêœæ piosenek œpiewana jest w odmiennym kontekœcie. Bez znacze-nia. Bo co ma znaczenie w obliczu ³ez? £ez wywo³anych uwypukleniem przez powtó-rzenie scen walki i równoœci¹ zobrazowan¹ nagoœci¹ absolutn¹; w której wszyscy s¹ jednorodni i wszystkich spotyka œmieræ.
Przedstawienie zosta³o nagro-dzone d³ugotrwa³ym aplauzem. Aktorzy powracaj¹c na scenê ju¿ kolejny raz zaczy-naj¹ skandowaæ: „Wolnoœæ! Mi³oœæ! Sex!”
Tekst ten dedykujê s¹siadom, którzy – dziêki toczonym w rodzinie bójkom – zainspirowali mnie do jego napisania. W imieniu ca³ej ludzkoœci œlicznie Wam dziêkujê!
Kiedy ktoœ siê z kimœ bije, zazwyczaj dzia³a w afekcie i nie panuje nad swoimi ruchami. Dlatego najlepiej przemy-œleæ wczeœniej, na trzeŸwo, jeszcze przed œwiadomoœci¹, ¿e siê uderzy kogoœ, to, gdzie maj¹ padaæ ciosy. Tym bardziej, jeœli to ma byæ pranie matki i ojca. Trzeba zdawaæ sobie sprawê, ¿e przy³o¿enie im, to jest uderzenie w g³owê, kopniêcie w ³ydkê b¹dŸ popchniê-cie na meble, nie jest spraw¹ prost¹. Moment nieuwagi, jeden nieprzemyœlany ruch, i mo¿na wykonaæ rzecz nie tak, jak trzeba by³o, popchn¹æ za lekko, musn¹æ w nogê zamiast uderzyæ, waln¹æ w oko miast w czo³o. Gdy cz³owiek bije siê z kimœ obcym – technika bicia nie ma znaczenia. Kiedy natomiast syn bije siê z ojcem, ojciec bêdzie spodziewa³ siê okreœlonych ruchów ze stro-
Awantura
Zachêc¹ publicznoœæ by siê do³¹czy³a. Wszyscy zaczn¹ œpiewaæ Let the Sunshine In w oryginalnej wersji jêzykowej. Berger podbiegnie i zaci¹gnie mnie na scen¹, bym potañczy³a z nimi. Razem z kilkoma osobami z widowni stoimy w epicentrum, z którego promieniuje ta niesamowita energia i inten-sywnoœæ, któr¹ emanuje musical, na scenie.
Po musicalu zosta³am z prze-œwiadczeniem, ¿e hipisi byli wyj¹tkowi nie dlatego, ¿e byli hipisami, a dlatego, ¿e fascynowa³o ich to, co niesie bycie hipisem. I tak Make love, not war sta³o siê objawie-niem, a to, ¿e „biali ludzie wysy³aj¹ czarnych ludzi na wojnê z ¿ó³tymi, ¿eby broniæ ziemi, któr¹ ukradli czerwonym” nierozwi¹zywal-nym paradoksem.
Martyna Rubinowska
marzec 201014
³y. Zwrócili swe oczy, uszy i poczucie estetyki w kierunku rytmów elektronicz-nych. Mostem ³¹cz¹cym klasykê jazzu z nowym tworem muzycznym by³y doko-nania Micha³a Urbaniaka, którego zami-³owanie do fuzji elektroniki, rapu i jazzu odbija siê g³oœnym echem w twórczoœci nowego pokolenia muzycznego. Pójœcie t¹ œcie¿k¹ da³o narodziny nowego nurtu. Dla okreœlenia konglomeratu muzyki jazzowej, techno, folku, punk rocka i czego tam jeszcze, stworzono pojêcie yass.
Pod koniec lat osiemdziesi¹tych trójmiejska publicznoœæ jako pierwsza mia³a okazje doœwiadczyæ estetycznego wstrz¹su, którego g³ównym emitorem by³ Ryszard Tymon Tymañski i jego Mi³oœæ. Tymañski nie poprzesta³ na tym projekcie. Odcisn¹³ œlad swojej muzycznej stopy równie¿ w postaci dzia³alnoœci Trupów, Kur, Tymañski Yass Ensemble oraz Tymon & The Transistors. Choæ ruch straci³ na swej intensywnoœci, Tymañski do dzisiaj bawi siê muzyk¹, w koñcu nikt mu nie zabroni. Scena yassowa reprezentowana jest równie¿ przez takich muzyków jak Mazzoll (Jerzy Mazolewski, zwi¹zany z Arythmic Perfec-tion), Gwinciñski (Trytony czy £oskot) oraz Trzaska (£oskot, Mi³oœæ)..
GDZIE JEST CA£Y TEN JAZZ?
Jeœli wydaje siê komuœ, ¿e ludzie odpowiedzialni za tworzenie tych wszyst-kich projektów s¹ nieosi¹galni, widmowi albo, ¿e w ogóle nie istniej¹, mo¿e ³atwo przekonaæ siê, ¿e jest dok³adnie odwrotnie. W zwi¹zku z niszowym charakterem muzy-ki jazzowej i nurtów pokrewnych muzycy wymieniaj¹ siê, wspó³pracuj¹ ze sob¹ stale b¹dŸ okresowo, eksperymentuj¹, wspieraj¹ siê wzajemnie. Raczej nie konkuruj¹. Mo¿na ich spotkaæ w bydgoskim „Mózgu”, gdañskim „Uchu”, krakowskim „Kornecie” czy warszawskim „Tygmoncie”.
Mimo ca³ej eterycznoœci jazzu mo¿na siê z nim równie¿ zetkn¹æ w DSM*. Czeka na pó³kach zapisany na p³ytach, zamkniêty w zgrabnych opakowaniach, wszystko to w cenach na studenck¹ kieszeñ. Choæ to nie reklama, zachêcam.
Paulina Rezmer
Kultowy musical Gerome'a Ragniego i Jamesa Rado we wroc³awskim Teatrze Muzycznym Capitol.
o my jesteœmy tacy, jak oni, a ja, przez ca³y spektakl czu³am, ¿e nie Bma „my” i „wy”, a ju¿ na pewno nie
ma oni, jest tylko jeden byt. Wœród ludzi oddaj¹cych swoje
kurtki i p³aszcze do szatni, któr¹ obs³ugiwa³y dwudziestoletnie obywatelki lat szeœæ-dziesi¹tych, jeŸdzi³a na rolkach dziewczyna w zaawansowanej ci¹¿y. Podjecha³a do mnie i mojej mamy: „Ale macie hairy! Czeœæ jestem Jeany!”. Mówi³a wprawnym aktor-sko g³osem, by wszyscy j¹ s³yszeli. Poda³a nam rêkê, zapyta³a jak siê nazywamy i czy utworzymy jej grupê szturmow¹. „Jasne!” Z przetrenowanym okrzykiem „jo” wtargnê-liœmy na widownie, by zaj¹æ miejsca. Przysiad³a siê do nas Jeanny (Monika Dawidziuk). „Adoptuj mnie?/!” – zapyta³a b¹dŸ rozkaza³a mamie, która jak wiadomo by³a, jest i bêdzie moj¹ mam¹. „A bêdziesz wynosi³a œmieci?” „Mam dziecko, czujesz, kopie.” „Witaj córko.” „Hud, (Miko³aj Woubishet) poznaj moj¹ mamê i nasz¹ siostrê.” „Witaj kolejna mamo Jeany. Hej siostra, jestem czarnuch, ca³kiem czarny” „Bia³y nie jesteœ, ale ¿eby tak ca³kiem czarny.” „Widzisz tu czarniejszego? Berger, mamy now¹ siostrê, wygadana jakaœ.” „Ave siostra.”
Spektakl, dla którego scena nie stanowi ograniczenia, nie ma pocz¹tku. Aktorzy kr¹¿¹ po scenie, która przeminiona jest przez Micha³a Hrisulidisa w artystycz-ny squat. Gdzieœ, ktoœ siê rozœpiewuje i do³¹czaj¹ kolejni. Zaczyna siê. Œwiat³a jeszcze nie gasn¹, jeszcze chwilê pozostaj¹ w³¹czone nim przyt³umione, zamieni¹ siê w mrok. Okadzona nikotynowo (dziwnie
Hair – w³osy pokoju i wolnoœci
marzec 2010 15
nieznajomo) marihuanowym dymem, sie-dzia³am jak zahipnotyzowana poch³aniaj¹c woñ potrzeby mi³oœci, wolnoœci i akceptacji. Wydawa³o mi siê, ¿e Claude (Adrian K¹ca), czy Berger (Bartosz Picher) nie wierz¹ w ¿adne idee wyp³ywaj¹ce z Dezyderaty (swoisty manifest ruchu hipisowskiego). Dla nich to, ¿e ich osi¹gniêcia, jak i plany powinny stanowiæ Ÿród³o radoœci, czy to, ¿e s¹ dzieæmi wszechœwiata, to nie s¹ wielkie prawdy, pierwotne przekonania, to podsta-wowe do ¿ycia rzeczy. Zgoda na drugiego cz³owieka i zgoda by porwaæ siê w wir choreograficznych zdarzeñ wykonanych œpiewaj¹co.
Historia, znana z filmu Milosa Formana z 1979, nie jest to¿sama z t¹ z wroc³awskiego Capitolu. Claude nie jest przyjezdnym, akcja niemal¿e nie toczy siê w Nowym Jorku, a czêœæ piosenek œpiewana jest w odmiennym kontekœcie. Bez znacze-nia. Bo co ma znaczenie w obliczu ³ez? £ez wywo³anych uwypukleniem przez powtó-rzenie scen walki i równoœci¹ zobrazowan¹ nagoœci¹ absolutn¹; w której wszyscy s¹ jednorodni i wszystkich spotyka œmieræ.
Przedstawienie zosta³o nagro-dzone d³ugotrwa³ym aplauzem. Aktorzy powracaj¹c na scenê ju¿ kolejny raz zaczy-naj¹ skandowaæ: „Wolnoœæ! Mi³oœæ! Sex!”
Tekst ten dedykujê s¹siadom, którzy – dziêki toczonym w rodzinie bójkom – zainspirowali mnie do jego napisania. W imieniu ca³ej ludzkoœci œlicznie Wam dziêkujê!
Kiedy ktoœ siê z kimœ bije, zazwyczaj dzia³a w afekcie i nie panuje nad swoimi ruchami. Dlatego najlepiej przemy-œleæ wczeœniej, na trzeŸwo, jeszcze przed œwiadomoœci¹, ¿e siê uderzy kogoœ, to, gdzie maj¹ padaæ ciosy. Tym bardziej, jeœli to ma byæ pranie matki i ojca. Trzeba zdawaæ sobie sprawê, ¿e przy³o¿enie im, to jest uderzenie w g³owê, kopniêcie w ³ydkê b¹dŸ popchniê-cie na meble, nie jest spraw¹ prost¹. Moment nieuwagi, jeden nieprzemyœlany ruch, i mo¿na wykonaæ rzecz nie tak, jak trzeba by³o, popchn¹æ za lekko, musn¹æ w nogê zamiast uderzyæ, waln¹æ w oko miast w czo³o. Gdy cz³owiek bije siê z kimœ obcym – technika bicia nie ma znaczenia. Kiedy natomiast syn bije siê z ojcem, ojciec bêdzie spodziewa³ siê okreœlonych ruchów ze stro-
Awantura
Zachêc¹ publicznoœæ by siê do³¹czy³a. Wszyscy zaczn¹ œpiewaæ Let the Sunshine In w oryginalnej wersji jêzykowej. Berger podbiegnie i zaci¹gnie mnie na scen¹, bym potañczy³a z nimi. Razem z kilkoma osobami z widowni stoimy w epicentrum, z którego promieniuje ta niesamowita energia i inten-sywnoœæ, któr¹ emanuje musical, na scenie.
Po musicalu zosta³am z prze-œwiadczeniem, ¿e hipisi byli wyj¹tkowi nie dlatego, ¿e byli hipisami, a dlatego, ¿e fascynowa³o ich to, co niesie bycie hipisem. I tak Make love, not war sta³o siê objawie-niem, a to, ¿e „biali ludzie wysy³aj¹ czarnych ludzi na wojnê z ¿ó³tymi, ¿eby broniæ ziemi, któr¹ ukradli czerwonym” nierozwi¹zywal-nym paradoksem.
Martyna Rubinowska
marzec 201016
j¹cych siê najbli¿szych. Kiedy jej starania nie znajduj¹ u nich poklasku i kiedy sama zostaje popchniêta na przyk³ad na pod³ogê, córka wpada w pop³och, zdarza siê, ¿e nawet w histeriê. W trakcie syn zd¹¿a ju¿ kilka-krotnie zasadziæ miêœniaki na ciele ojca, czemu ten nie pozostanie d³u¿ny; akcja przyspiesza, walka toczy siê, jest coraz bardziej za¿arta, popychane s¹ ju¿ nawet meble, potem œciany, a te w koñcu staj¹ siê za ma³e, przeciwnicy wysypuj¹ siê wiêc na klatkê schodow¹ z hukiem, a kiedy l¹duj¹ na podwórku, w oknach ju¿ wysiaduje multum s¹siadów. W oknach usadawiaj¹ siê zazwy-czaj doroœli; swoim dzieciom walk ogl¹daæ nie pozwalaj¹, a to z bardzo prostej, acz nieuœwiadamianej sobie przez nich przyczy-ny: nie chc¹, by dzieci, które ze swej natury s¹ zazwyczaj bardzo spostrzegawcze, zaobserwowa³y i zapamiêta³y techniki, jakie przeciw drugiemu cz³owiekowi wykorzy-staæ mo¿na.
Ale wracaj¹c do tematu... Gwiazdy na niebie, a na ziemi… wiruj¹ce gwiazdki wokó³ g³ów niektórych. Zawodnicy czuj¹ siê ju¿ Ÿle. Sapi¹ ze zmêczenia, z wycieñ-czenia organizmu, tyle si³y, energii, ba – tyle ambicji wk³adaj¹ w bójki, byleby tylko wygraæ!
A tu proszê – któryœ z niewdziê-cznych s¹siadów postanawia, w akcie nieprzemyœlanego heroizmu, zadzwoniæ na policjê, by zg³osiæ (i podaæ przy tym swe dane!), ¿e obok jest jakaœ awantura. A przecie¿ mo¿na by³o obyæ siê bez tego gestu; przyjazd policji sprawi, ¿e rozprawka miêdzy synem a ojcem i ojcem a synem, nie zostanie rozwi¹zana, nie dojd¹ oni do koñcowych argumentów! A przecie¿ – w myœl psychologów – wszystko, co siê zaczê³o, powinno siê skoñczyæ. I nie nasza w tym g³owa, czy dobrze, czy Ÿle.
Ms. Abstrakcja
ny pierworodnego, ba – mo¿e nawet je zapa-miêtaæ, tym samym zdobêdzie nad nim przewagê.
Dlatego najlepiej trenowaæ ciosy w swoim pokoju z workiem, przynajmniej 15 minut dziennie.
Wystrój mieszkania przy bójkach rodzinnych tak¿e jest wa¿ny. Istotna i pora dnia. Latem, kiedy w ci¹gu dnia jest s³onecznie, rodziny najczêœciej rezygnuj¹ z prania siê, bowiem podczas upa³ów cz³owiek bardzo siê poci, jest mu duszno, odczuwa fizyczny dyskomfort, i z szarpa-niny, i bójki najzwyczajniej w œwiecie rezygnuje. Pozostaj¹ tylko marne wyzwiska. Natomiast wieczorem, kiedy jest cicho, kiedy nie ma mo¿liwoœci, by ha³asy z ulicy t³umi³y jakiekolwiek rodzinne okrzyki bojowe, biæ siê najlepiej. Opieraj¹c siê na technice stosowa-nej przez s¹siadów, podam kilka wytycz-nych, wed³ug których winna siê toczyæ zwada rodzinna.
Po pierwsze: musi nast¹piæ jakiœ do niej wstêp (tak jak w szkolnym wypracowa-niu). Rodzina obiera jakiœ temat, na który zaczyna toczyæ rozprawkê. Ojciec i syn wysuwaj¹ przeciwstawne argumenty, matka milczy, córka ma jeszcze inne nañ zdanie, ale te¿ milczy. Wysuwanie argumentów prze-mawiaj¹cych na ka¿dego korzyœæ mo¿e trwaæ nawet do 30 minut; d³ugoœæ zale¿y od tego, czy rodzina nastawiona jest na dialog, czy te¿ na akcjê. W trakcie wymiany zdañ mog¹ ju¿ zacz¹æ padaæ ( i najczêœciej padaj¹) wyzwiska typu: k**ewka, ch**ek, s*czka, pierdykol siê i inne. Po takiej rozmowie – debacie, któryœ z mê¿czyzn, to jest ten, którego twarz jest bardziej czerwona, wstaje i popycha przeciwnika. Ten, staj¹c siê owym gestem zirytowany, popycha popychaj¹cego równie¿, co powodujê, ¿e popychaj¹cy z wiêksz¹ si³¹ i natê¿eniem posuwa siê do popchniêæ dalszych. Tymczasem córka zaczyna p³akaæ, próbuje coœ mówiæ (b¹dŸ wrzeszczeæ, w zale¿noœci od tempera-mentu), a matka rozdzieliæ swoich popycha-
marzec 2010 17
Rozmowa ze Spiêtymo p³ycie Antyszanty
tego blaski i cienie oczywiœcie. Dziêki tej p³ycie, dziêki trasie koncertowej, nabieram nowych doœwiadczeñ, nie tylko muzycz-nych, równie¿ tych niezwi¹zanych z muzyk¹ – tych „ludzkich”.Dzisiejszy koncert pokaza³, ¿e nie daje siê Pan zamkn¹æ w jednym gatunku, wepchn¹æ w schemat…Spiêty: Sam siê przez lata wpycha³em w schematy. By³em metalowcem, by³em w subkulturze i wszystko, co by³o poza metalem, mnie nie interesowa³o, wszystko „inne” uwa¿a³em za gorsze. PóŸniej wyros³em z takiego myœlenia i teraz si³¹ rzeczy nie dajê siê wmanewrowaæ w jakiœ schemat.Podczas koncertu zagra³ Pan miêdzy innymi cover Nancy Sinatry Ban Bang, na koñcu pojawi³a siê Miêdzymiastowa Kalibra 44. Oprócz tego ten set DJ-ski przy utworze Ma Czar Karma.Spiêty: Lubiê ró¿ne gatunki. Jednoczeœnie staram siê byæ w tych wykonaniach szczery
Micha³ Piszora: Czy Pana wyobra¿enie o ¿yciu na morzu jest oparte na legendach, historiach ¿eglarskich? Jak Pan pozna³ „¿ycie na morzu”?Spiêty: Tê p³ytê zrobi³em w taki sposób, ¿e pomyœla³em sobie, ¿e ¿ycie jest pewnego rodzaju rejsem. Tak siê sk³ada, ¿e szanty traktuj¹ o tym wyp³yniêciu z portu, o tej samotnoœci na morzu, rozterkach, o tym, ¿e czasami jest piêkne s³oñce, a czasami jest burza i mo¿na podczas sztormu pójœæ na dno, no a póŸniej siê gdzieœ zawija do portu, tak¿e ta p³yta to taka parafraza… ¿ycia. Jestem ¿eglarzem, od wielu lat ¿eglujê i znam szanty. Pomyœla³em, ¿e dobrze bêdzie nagraæ p³ytê nawi¹zuj¹c¹ w jakiœ sposób do tego gatunku.Na tej p³ycie mo¿emy odnaleŸæ du¿o hu-moru. Zgodzi siê Pan z tym, ¿e we wspó³czesnej muzyce w Polsce, brakuje dystansu? Takie „silenie siê na dydakty-kê?Spiêty: Nie, chyba nie. S¹ w Polsce zespo³y, które potrafi¹ siê zdystansowaæ. Ale to jest generalnie problem ca³ej ludzkoœci. Œpie-wam: „A by³ raz kapitan siê sili³ na dydaktykê,/jak pizdn¹³ w molo, nabra³ wody i spali³ elektrykê” – mia³em tutaj na myœli to, ¿e sam bywam dydaktyczny i te¿ czasami temu ulegam. W tym jest problem.Czy tworzenie albumu solowego wymaga wiêkszej samodyscypliny?Spiêty: Na pewno. Ja te¿ wyruszy³em w rejs, którym by³o zrobienie tej p³yty, po to, ¿eby nauczyæ siê pewnej konsekwencji. Rejs trwa³ kilka lat, w listopadzie ubieg³ego roku wyda³em p³ytê, w konsekwencji jestem na scenie, gram na gitarze, sam funkcjonujê. S¹
Hubert Dobaczewski „Spiêty” podczas koncertu w CK ZAMEK 24 lutego
marzec 201016
j¹cych siê najbli¿szych. Kiedy jej starania nie znajduj¹ u nich poklasku i kiedy sama zostaje popchniêta na przyk³ad na pod³ogê, córka wpada w pop³och, zdarza siê, ¿e nawet w histeriê. W trakcie syn zd¹¿a ju¿ kilka-krotnie zasadziæ miêœniaki na ciele ojca, czemu ten nie pozostanie d³u¿ny; akcja przyspiesza, walka toczy siê, jest coraz bardziej za¿arta, popychane s¹ ju¿ nawet meble, potem œciany, a te w koñcu staj¹ siê za ma³e, przeciwnicy wysypuj¹ siê wiêc na klatkê schodow¹ z hukiem, a kiedy l¹duj¹ na podwórku, w oknach ju¿ wysiaduje multum s¹siadów. W oknach usadawiaj¹ siê zazwy-czaj doroœli; swoim dzieciom walk ogl¹daæ nie pozwalaj¹, a to z bardzo prostej, acz nieuœwiadamianej sobie przez nich przyczy-ny: nie chc¹, by dzieci, które ze swej natury s¹ zazwyczaj bardzo spostrzegawcze, zaobserwowa³y i zapamiêta³y techniki, jakie przeciw drugiemu cz³owiekowi wykorzy-staæ mo¿na.
Ale wracaj¹c do tematu... Gwiazdy na niebie, a na ziemi… wiruj¹ce gwiazdki wokó³ g³ów niektórych. Zawodnicy czuj¹ siê ju¿ Ÿle. Sapi¹ ze zmêczenia, z wycieñ-czenia organizmu, tyle si³y, energii, ba – tyle ambicji wk³adaj¹ w bójki, byleby tylko wygraæ!
A tu proszê – któryœ z niewdziê-cznych s¹siadów postanawia, w akcie nieprzemyœlanego heroizmu, zadzwoniæ na policjê, by zg³osiæ (i podaæ przy tym swe dane!), ¿e obok jest jakaœ awantura. A przecie¿ mo¿na by³o obyæ siê bez tego gestu; przyjazd policji sprawi, ¿e rozprawka miêdzy synem a ojcem i ojcem a synem, nie zostanie rozwi¹zana, nie dojd¹ oni do koñcowych argumentów! A przecie¿ – w myœl psychologów – wszystko, co siê zaczê³o, powinno siê skoñczyæ. I nie nasza w tym g³owa, czy dobrze, czy Ÿle.
Ms. Abstrakcja
ny pierworodnego, ba – mo¿e nawet je zapa-miêtaæ, tym samym zdobêdzie nad nim przewagê.
Dlatego najlepiej trenowaæ ciosy w swoim pokoju z workiem, przynajmniej 15 minut dziennie.
Wystrój mieszkania przy bójkach rodzinnych tak¿e jest wa¿ny. Istotna i pora dnia. Latem, kiedy w ci¹gu dnia jest s³onecznie, rodziny najczêœciej rezygnuj¹ z prania siê, bowiem podczas upa³ów cz³owiek bardzo siê poci, jest mu duszno, odczuwa fizyczny dyskomfort, i z szarpa-niny, i bójki najzwyczajniej w œwiecie rezygnuje. Pozostaj¹ tylko marne wyzwiska. Natomiast wieczorem, kiedy jest cicho, kiedy nie ma mo¿liwoœci, by ha³asy z ulicy t³umi³y jakiekolwiek rodzinne okrzyki bojowe, biæ siê najlepiej. Opieraj¹c siê na technice stosowa-nej przez s¹siadów, podam kilka wytycz-nych, wed³ug których winna siê toczyæ zwada rodzinna.
Po pierwsze: musi nast¹piæ jakiœ do niej wstêp (tak jak w szkolnym wypracowa-niu). Rodzina obiera jakiœ temat, na który zaczyna toczyæ rozprawkê. Ojciec i syn wysuwaj¹ przeciwstawne argumenty, matka milczy, córka ma jeszcze inne nañ zdanie, ale te¿ milczy. Wysuwanie argumentów prze-mawiaj¹cych na ka¿dego korzyœæ mo¿e trwaæ nawet do 30 minut; d³ugoœæ zale¿y od tego, czy rodzina nastawiona jest na dialog, czy te¿ na akcjê. W trakcie wymiany zdañ mog¹ ju¿ zacz¹æ padaæ ( i najczêœciej padaj¹) wyzwiska typu: k**ewka, ch**ek, s*czka, pierdykol siê i inne. Po takiej rozmowie – debacie, któryœ z mê¿czyzn, to jest ten, którego twarz jest bardziej czerwona, wstaje i popycha przeciwnika. Ten, staj¹c siê owym gestem zirytowany, popycha popychaj¹cego równie¿, co powodujê, ¿e popychaj¹cy z wiêksz¹ si³¹ i natê¿eniem posuwa siê do popchniêæ dalszych. Tymczasem córka zaczyna p³akaæ, próbuje coœ mówiæ (b¹dŸ wrzeszczeæ, w zale¿noœci od tempera-mentu), a matka rozdzieliæ swoich popycha-
marzec 2010 17
Rozmowa ze Spiêtymo p³ycie Antyszanty
tego blaski i cienie oczywiœcie. Dziêki tej p³ycie, dziêki trasie koncertowej, nabieram nowych doœwiadczeñ, nie tylko muzycz-nych, równie¿ tych niezwi¹zanych z muzyk¹ – tych „ludzkich”.Dzisiejszy koncert pokaza³, ¿e nie daje siê Pan zamkn¹æ w jednym gatunku, wepchn¹æ w schemat…Spiêty: Sam siê przez lata wpycha³em w schematy. By³em metalowcem, by³em w subkulturze i wszystko, co by³o poza metalem, mnie nie interesowa³o, wszystko „inne” uwa¿a³em za gorsze. PóŸniej wyros³em z takiego myœlenia i teraz si³¹ rzeczy nie dajê siê wmanewrowaæ w jakiœ schemat.Podczas koncertu zagra³ Pan miêdzy innymi cover Nancy Sinatry Ban Bang, na koñcu pojawi³a siê Miêdzymiastowa Kalibra 44. Oprócz tego ten set DJ-ski przy utworze Ma Czar Karma.Spiêty: Lubiê ró¿ne gatunki. Jednoczeœnie staram siê byæ w tych wykonaniach szczery
Micha³ Piszora: Czy Pana wyobra¿enie o ¿yciu na morzu jest oparte na legendach, historiach ¿eglarskich? Jak Pan pozna³ „¿ycie na morzu”?Spiêty: Tê p³ytê zrobi³em w taki sposób, ¿e pomyœla³em sobie, ¿e ¿ycie jest pewnego rodzaju rejsem. Tak siê sk³ada, ¿e szanty traktuj¹ o tym wyp³yniêciu z portu, o tej samotnoœci na morzu, rozterkach, o tym, ¿e czasami jest piêkne s³oñce, a czasami jest burza i mo¿na podczas sztormu pójœæ na dno, no a póŸniej siê gdzieœ zawija do portu, tak¿e ta p³yta to taka parafraza… ¿ycia. Jestem ¿eglarzem, od wielu lat ¿eglujê i znam szanty. Pomyœla³em, ¿e dobrze bêdzie nagraæ p³ytê nawi¹zuj¹c¹ w jakiœ sposób do tego gatunku.Na tej p³ycie mo¿emy odnaleŸæ du¿o hu-moru. Zgodzi siê Pan z tym, ¿e we wspó³czesnej muzyce w Polsce, brakuje dystansu? Takie „silenie siê na dydakty-kê?Spiêty: Nie, chyba nie. S¹ w Polsce zespo³y, które potrafi¹ siê zdystansowaæ. Ale to jest generalnie problem ca³ej ludzkoœci. Œpie-wam: „A by³ raz kapitan siê sili³ na dydaktykê,/jak pizdn¹³ w molo, nabra³ wody i spali³ elektrykê” – mia³em tutaj na myœli to, ¿e sam bywam dydaktyczny i te¿ czasami temu ulegam. W tym jest problem.Czy tworzenie albumu solowego wymaga wiêkszej samodyscypliny?Spiêty: Na pewno. Ja te¿ wyruszy³em w rejs, którym by³o zrobienie tej p³yty, po to, ¿eby nauczyæ siê pewnej konsekwencji. Rejs trwa³ kilka lat, w listopadzie ubieg³ego roku wyda³em p³ytê, w konsekwencji jestem na scenie, gram na gitarze, sam funkcjonujê. S¹
Hubert Dobaczewski „Spiêty” podczas koncertu w CK ZAMEK 24 lutego
marzec 201018
Spiêty: Bo morze uczy moresu, wiêc trzeba byæ po prostu i pokornym i twardym, w trudnych sytuacjach trzeba siê wzi¹æ w garœæ.W niektórych tekstach (choæby w utworze Mor¿e) zawarta jest dwuznacznoœæ. To s¹ zawsze zabiegi zaplanowane?Spiêty: Nie, nie zawsze. Na tê p³ytê nie mia³em ¿adnego planu, po prostu j¹ robi³em. Na Antyszantach wiele rzeczy jest gdzieœ pochowanych, zawarte s¹ na tej p³ycie „rzeczy podprogowe”, z których nawet ja sobie nie zdajê sprawy. Jak siê Panu wspó³pracowa³o z rodzin¹ podczas tworzenia Antyszant?Spiêty: Tak siê z³o¿y³o, ¿e w nagrywaniu tej p³yty, bra³a udzia³ moja bratanica i moja ¿ona. Bratanica ma siedem lat i ju¿ wykazuje pewnego rodzaju „artystyczne ci¹goty”. Po-myœla³em: „Dlaczego by tego nie wykorzy-staæ?”, dla niej to by³a frajda, a dla mnie pewnego rodzaju urozmaicenie. Natomiast moja ¿ona wspó³produkowa³a tak naprawdê tê p³ytê i recenzowa³a ka¿dy mój krok. W razie w¹tpliwoœci pyta³em ¿onê, co o tym s¹dzi. Przy procesie twórczym by³a od po-cz¹tku i to jest po czêœci te¿ jej p³yta.
Dziêkujê za rozmowê
Rozmawia³ Micha³ Piszora
i przekonywuj¹cy. Dlaczego p³yta zosta³a nagrana w „Te-chnikum samochodowym”? Spiêty: Bo ja tak nazwa³em swoje studio domowe… Jestem absolwentem technikum samochodowego.Czy zak³ada³ Pan od pocz¹tku nagraæ p³ytê „dwuwarstwow¹”? Z jednej strony – weso³¹, wulgarn¹ – a z drugiej – bardziej filozoficzn¹, sk³aniaj¹c¹ do refleksji?Spiêty: Nie… to samo zdryfowa³o w tê stronê („zdryfowa³o” – to dobre s³owo przy okazji tej p³yty). To jest tak, ¿e wyszed³em od szant, które traktuj¹ czêsto o alkoholu, o kobietach, a poniewa¿ bezsensu jest œpiewaæ tylko i wy³¹cznie o tym, wplot³em w tê p³ytê jakieœ swoje przemyœlenia na ró¿ne tematy i w ten sposób p³yta siê uzupe³nia. Ale jest te¿ prawd¹, ¿e szanty czêsto s¹ liryczne, nostalgiczne i refleksyj-ne. Bêd¹c na morzu mamy do wyboru albo siê po prostu upiæ, albo pójœæ na dziwki, albo wyæ do ksiê¿yca…Na tej p³ycie kobiety s¹ przedstawione jako „cycuszki” do cyckania…Spiêty: Wynika³o to tylko i wy³¹cznie z po-trzeb gatunku… szant. Szanty zawsze by³y sproœne.„Ale jak ch³op nie je miêtki, nie gamoñ, nie pizda/To na przemijanie ch³op takowy gwizda” – zawar³ Pan w tych s³owach kwintesencjê mêskoœci…
ste. Wyznania, aby ocaliæ przed zapomnie-niem. Wyznanie nostalgii, têsknoty za powrotem do lat dzieciñstwa, aby ocaliæ ten szczêœliwy czas klasy szkolnej. PóŸniej, aby ocaliæ swój pokój dzieciñstwa, utrwaliæ, wpl¹taæ w wielk¹ i duchow¹ historiê naszej kultury. A potem to ci¹g³e pragnienie i marzenie i wola, by twórczoœæ by³a wolna, podleg³a tylko mnie, moim s³aboœciom, szaleñ-stwom, chorobom, moim klêskom, mojej samotnoœci.” – w ten sposób Kantor podsumowywa³ swoj¹ dzia³alnoœæ. Uczyni³ dla sztuki z pewnoœci¹ wiêcej, ni¿ tylko utrwalenie w³asnej wizji siebie. Da³ g³os umar³ym – wskrzesi³ ich w niemej chwale, ich rachityczne korpusy zamieni³ w mane-kiny, w pó³-automaty, bio-obiekty. Dziêki jego staraniom o¿y³y zasnute pajêczyn¹ klasy, na zakurzonych pulpitach znów pojawi³y siê ksi¹¿ki i kartki. Lekcje, rytua³y, podwórka – jak dawniej wype³nione zosta³y bieganin¹, krzykiem, sprzeczkami, proble-mami. Choæ wszystko to powróci³o w zmie-nionej, gorszej, u³omnej postaci. Bohate-rowie zamkniêci w krêgu powtarzaj¹cych siê czynnoœci, fantazji, ckliwych obrazów, jakby nie do koñca widz¹cy œwiat obok siebie. Dojmuj¹co samotni, choæ otoczeni przecie¿ podobnymi sobie bytami. Jakby zajêci bardziej sprawami tego drugiego œwiata, bardziej automatyczni, niezaan-ga¿owani w swoje akcje, w emocje. Widzi-my ich jako cienie, jako wspomnienia. A poœród nich – kr¹¿¹cego, obsesyjnie poszukuj¹cego idealnej wersji w³asnej podœwiadomoœci Kantora.
Do teatru nie wchodzi siê bezkar-nie. Teatrum Mundi – Kantor, poprzez zatarcie granic miêdzy aktorami a publicz-
adziwia, mo¿e tak¿e roz-czarowuje, selektywnoœæ Z pamiêci. Przywi¹zujemy
wagê do nazwisk, autorów, którzy, jak to napisa³ Herbert – „gestykuluj¹ w pustce”, zamiast przypominaæ sobie tych wielkich, znanych, cenionych nie tylko przez nas. Kim jest dla nas postaæ Tadeusza Kantora? Kim w naszym myœleniu o sztuce jest cz³owiek, którego przedstawienie Umar³a klasa grane by³o ponad dwa tysi¹ce razy na ca³ym œwiecie od chwili wystawienia w 1975 roku w Krzysztoforach?
Œmieræ i rozk³ad, pamiêæ, zapo-mnienie – te motywy wci¹¿ obecne s¹ w spektaklach tego wybitnego re¿ysera. To ostatni nurt twórczoœci artysty zajmowa³ bêdzie mnie najbardziej w próbie opowie-dzenia o jego wizji cz³owieka, teatru, ¿ycia. Nie mo¿e wiêc zabrakn¹æ odwo³añ do wspomnianej ju¿ Umar³ej klasy (1975), ale tak¿e do sztuk: Wielopole, Wielopole (1980), Niech sczezn¹ artyœci (1985), Nigdy ju¿ tu nie powrócê (1988) oraz Dziœ s¹ moje urodziny (1991), która zosta³a wystawiona ju¿ po œmierci artysty. Co je scala? Z pewnoœci¹ œmieræ. Dekonstrukcja cz³o-wieka, potraktowanie go jako bio-obiektu, pozbawienie kszta³tu, porównanie do lalki – Kantor bezlitoœnie redukuje, zaskakuje widza œmia³ymi, abstrakcyjnymi scenogra-fiami. Obecny na scenie, wci¹¿ dyryguje, poprawia, daje wskazówki aktorom. Nie jest jednak Demiurgiem, nieomylnym Poruszy-cielem. To raczej twórca zrodzony i poru-szaj¹cy siê w materii chaosu, szalony lalkarz.
„Wszystko, co tworzy³em dotych-czas, mia³o zawsze cechê wyznania.
Do teatru nie wchodzi siê bezkarnieIstniej¹ g³osy, które nie s³abn¹ nawet zza grobu. Poci¹gniêcia pêdzla na tyle zamaszyste, by zachowaæ energiê nawet w obliczu przemijania. S³owa na tyle potê¿ne, by ich echo brzmia³o w opustosza³ych kaplicach. Gesty, s³owa, malarstwo Tadeusza Kantora – prze¿y³y jego, prze¿yj¹ i nas. Bo s¹ tym, co po nas przyjdzie – s¹ œmierci¹ w najczystszej postaci.
19Marzec 2010
marzec 201018
Spiêty: Bo morze uczy moresu, wiêc trzeba byæ po prostu i pokornym i twardym, w trudnych sytuacjach trzeba siê wzi¹æ w garœæ.W niektórych tekstach (choæby w utworze Mor¿e) zawarta jest dwuznacznoœæ. To s¹ zawsze zabiegi zaplanowane?Spiêty: Nie, nie zawsze. Na tê p³ytê nie mia³em ¿adnego planu, po prostu j¹ robi³em. Na Antyszantach wiele rzeczy jest gdzieœ pochowanych, zawarte s¹ na tej p³ycie „rzeczy podprogowe”, z których nawet ja sobie nie zdajê sprawy. Jak siê Panu wspó³pracowa³o z rodzin¹ podczas tworzenia Antyszant?Spiêty: Tak siê z³o¿y³o, ¿e w nagrywaniu tej p³yty, bra³a udzia³ moja bratanica i moja ¿ona. Bratanica ma siedem lat i ju¿ wykazuje pewnego rodzaju „artystyczne ci¹goty”. Po-myœla³em: „Dlaczego by tego nie wykorzy-staæ?”, dla niej to by³a frajda, a dla mnie pewnego rodzaju urozmaicenie. Natomiast moja ¿ona wspó³produkowa³a tak naprawdê tê p³ytê i recenzowa³a ka¿dy mój krok. W razie w¹tpliwoœci pyta³em ¿onê, co o tym s¹dzi. Przy procesie twórczym by³a od po-cz¹tku i to jest po czêœci te¿ jej p³yta.
Dziêkujê za rozmowê
Rozmawia³ Micha³ Piszora
i przekonywuj¹cy. Dlaczego p³yta zosta³a nagrana w „Te-chnikum samochodowym”? Spiêty: Bo ja tak nazwa³em swoje studio domowe… Jestem absolwentem technikum samochodowego.Czy zak³ada³ Pan od pocz¹tku nagraæ p³ytê „dwuwarstwow¹”? Z jednej strony – weso³¹, wulgarn¹ – a z drugiej – bardziej filozoficzn¹, sk³aniaj¹c¹ do refleksji?Spiêty: Nie… to samo zdryfowa³o w tê stronê („zdryfowa³o” – to dobre s³owo przy okazji tej p³yty). To jest tak, ¿e wyszed³em od szant, które traktuj¹ czêsto o alkoholu, o kobietach, a poniewa¿ bezsensu jest œpiewaæ tylko i wy³¹cznie o tym, wplot³em w tê p³ytê jakieœ swoje przemyœlenia na ró¿ne tematy i w ten sposób p³yta siê uzupe³nia. Ale jest te¿ prawd¹, ¿e szanty czêsto s¹ liryczne, nostalgiczne i refleksyj-ne. Bêd¹c na morzu mamy do wyboru albo siê po prostu upiæ, albo pójœæ na dziwki, albo wyæ do ksiê¿yca…Na tej p³ycie kobiety s¹ przedstawione jako „cycuszki” do cyckania…Spiêty: Wynika³o to tylko i wy³¹cznie z po-trzeb gatunku… szant. Szanty zawsze by³y sproœne.„Ale jak ch³op nie je miêtki, nie gamoñ, nie pizda/To na przemijanie ch³op takowy gwizda” – zawar³ Pan w tych s³owach kwintesencjê mêskoœci…
ste. Wyznania, aby ocaliæ przed zapomnie-niem. Wyznanie nostalgii, têsknoty za powrotem do lat dzieciñstwa, aby ocaliæ ten szczêœliwy czas klasy szkolnej. PóŸniej, aby ocaliæ swój pokój dzieciñstwa, utrwaliæ, wpl¹taæ w wielk¹ i duchow¹ historiê naszej kultury. A potem to ci¹g³e pragnienie i marzenie i wola, by twórczoœæ by³a wolna, podleg³a tylko mnie, moim s³aboœciom, szaleñ-stwom, chorobom, moim klêskom, mojej samotnoœci.” – w ten sposób Kantor podsumowywa³ swoj¹ dzia³alnoœæ. Uczyni³ dla sztuki z pewnoœci¹ wiêcej, ni¿ tylko utrwalenie w³asnej wizji siebie. Da³ g³os umar³ym – wskrzesi³ ich w niemej chwale, ich rachityczne korpusy zamieni³ w mane-kiny, w pó³-automaty, bio-obiekty. Dziêki jego staraniom o¿y³y zasnute pajêczyn¹ klasy, na zakurzonych pulpitach znów pojawi³y siê ksi¹¿ki i kartki. Lekcje, rytua³y, podwórka – jak dawniej wype³nione zosta³y bieganin¹, krzykiem, sprzeczkami, proble-mami. Choæ wszystko to powróci³o w zmie-nionej, gorszej, u³omnej postaci. Bohate-rowie zamkniêci w krêgu powtarzaj¹cych siê czynnoœci, fantazji, ckliwych obrazów, jakby nie do koñca widz¹cy œwiat obok siebie. Dojmuj¹co samotni, choæ otoczeni przecie¿ podobnymi sobie bytami. Jakby zajêci bardziej sprawami tego drugiego œwiata, bardziej automatyczni, niezaan-ga¿owani w swoje akcje, w emocje. Widzi-my ich jako cienie, jako wspomnienia. A poœród nich – kr¹¿¹cego, obsesyjnie poszukuj¹cego idealnej wersji w³asnej podœwiadomoœci Kantora.
Do teatru nie wchodzi siê bezkar-nie. Teatrum Mundi – Kantor, poprzez zatarcie granic miêdzy aktorami a publicz-
adziwia, mo¿e tak¿e roz-czarowuje, selektywnoœæ Z pamiêci. Przywi¹zujemy
wagê do nazwisk, autorów, którzy, jak to napisa³ Herbert – „gestykuluj¹ w pustce”, zamiast przypominaæ sobie tych wielkich, znanych, cenionych nie tylko przez nas. Kim jest dla nas postaæ Tadeusza Kantora? Kim w naszym myœleniu o sztuce jest cz³owiek, którego przedstawienie Umar³a klasa grane by³o ponad dwa tysi¹ce razy na ca³ym œwiecie od chwili wystawienia w 1975 roku w Krzysztoforach?
Œmieræ i rozk³ad, pamiêæ, zapo-mnienie – te motywy wci¹¿ obecne s¹ w spektaklach tego wybitnego re¿ysera. To ostatni nurt twórczoœci artysty zajmowa³ bêdzie mnie najbardziej w próbie opowie-dzenia o jego wizji cz³owieka, teatru, ¿ycia. Nie mo¿e wiêc zabrakn¹æ odwo³añ do wspomnianej ju¿ Umar³ej klasy (1975), ale tak¿e do sztuk: Wielopole, Wielopole (1980), Niech sczezn¹ artyœci (1985), Nigdy ju¿ tu nie powrócê (1988) oraz Dziœ s¹ moje urodziny (1991), która zosta³a wystawiona ju¿ po œmierci artysty. Co je scala? Z pewnoœci¹ œmieræ. Dekonstrukcja cz³o-wieka, potraktowanie go jako bio-obiektu, pozbawienie kszta³tu, porównanie do lalki – Kantor bezlitoœnie redukuje, zaskakuje widza œmia³ymi, abstrakcyjnymi scenogra-fiami. Obecny na scenie, wci¹¿ dyryguje, poprawia, daje wskazówki aktorom. Nie jest jednak Demiurgiem, nieomylnym Poruszy-cielem. To raczej twórca zrodzony i poru-szaj¹cy siê w materii chaosu, szalony lalkarz.
„Wszystko, co tworzy³em dotych-czas, mia³o zawsze cechê wyznania.
Do teatru nie wchodzi siê bezkarnieIstniej¹ g³osy, które nie s³abn¹ nawet zza grobu. Poci¹gniêcia pêdzla na tyle zamaszyste, by zachowaæ energiê nawet w obliczu przemijania. S³owa na tyle potê¿ne, by ich echo brzmia³o w opustosza³ych kaplicach. Gesty, s³owa, malarstwo Tadeusza Kantora – prze¿y³y jego, prze¿yj¹ i nas. Bo s¹ tym, co po nas przyjdzie – s¹ œmierci¹ w najczystszej postaci.
19Marzec 2010
20
Zapraszamy do wspó³pracy!
www.subiektyw.org
publicznoœci¹, przekazuje widzowi – wy tak¿e jesteœcie lalkami, marionetkami w moim teatrze. Nie oswaja œmierci w spo-sób, do jakiego przyzwyczai³a nas kultura. Nie przedstawia „zaœniêcia”, „odejœcia”, „przejœcia na drug¹ stronê”, ale – zejœcie, przepoczwarzenie, deformacjê, degradacjê. Obsesyjny, podobny pod tym wzglêdem do Schulza, Kafki, Witkacego, jak wskazuj¹ jego liczni interpretatorzy – budzi wci¹¿ niepokój, wprowadza publikê w zak³opo-tanie. Miejmy nadziejê, ¿e dla nas stanie siê i pozostanie symbolem sztuki rewolucyjnej, sztuki uwieñczonej sukcesem, ambitnej, docenionej, trudnej i specyficznej. Sztuki wartej zatrzymania i namys³u.
Krzysztof Wojciechowski
Ilustracja – Dorota Wojciechowska
Artyku³y znajdziesz równie¿ na:
www.subiektyw.orgwww.subiektyw-magazyn.blogspot.com
Marzec 2010
nigdy nie chodzi³em z wendy balsam
Pierwsza mi³oœæ jest serialem produkcji polskiej.
nigdy nie chodzi³em z wendy balsam wiêc wygl¹du jej piersi mog³em siê
jedynie domyœlaæ niewielu wiedzia³o ¿e kocham siê w wendy a ju¿ zupe³nie nikt
nie podejrzewa³ ¿e chcia³bym zobaczyæ jej piersi (chocia¿ koledzy mówili
jakby specjalnie przy mnie ¿e wk³ada do stanika kolorowy papier) w³aœciwie
tylko z ojcem o tym rozmawia³em ale ojciec mówi³ ¿e to niemo¿liwe ¿e pierwsza
mi³oœæ jest nieskazitelnie czysta i ¿e on sam widzia³ w ¿yciu cztery
pary piersi i tylko piersi matki mia³y coœ wspólnego z mi³oœci¹
tymczasem moja mi³oœæ do wendy balsam sprowadza³a siê do nieokie³zanej
¿¹dzy zg³êbiania tajemnicy jej kobiecych kszta³tów po jakimœ czasie da³em
sobie jednak spokój ciesz¹c siê ¿e tê najtrudniejesz¹ pierwsz¹ mi³oœæ mam
wreszcie za sob¹ nied³ugo potem znalaz³em sobie inn¹ dziewczynê która od razu
pokaza³a mi piersi i nie tylko piersi ale okaza³o siê ¿e ojciec mia³ racjê
i nie mia³o to nic wspólnego z mi³oœci¹
parê miesiêcy póŸniej po raz pierwszy dane mi by³o ujrzeæ piersi wendy balsam
zupe³nie przez przypadek po prostu z rozpêdu pomyli³em szatnie i przez u³amek
sekundy widzia³em parê drobnych bardzo zgrabnych piersi w koñcu by³em pewien
¿e stanik wendy wype³niony jest tylko tym czym powinien i mog³em obojêtnym
uœmiechem reagowaæ na oszczerstwa kolegów
moja pierwsza mi³oœæ spe³ni³a siê niektórzy nie wierz¹ ¿e to w ogóle mo¿liwe
niektórzy siedz¹ bezczynnie i gapi¹ siê w okno a wystarczy biec wystarczy
d³ugo biec ¿eby w koñcu któregoœ dnia pomyliæ tê przeklêt¹ szatniê i skoñczyæ
z tym raz na zawsze niektórzy po jakimœ czasie zapominaj¹ inni jeszcze d³ugo
gapi¹ siê w okno jakby tam mieli ujrzeæ nagie piersi swoich pierwszych mi³oœci
Adam Grzelec
Szuflada
otwarta
21Marzec 2010
20
Zapraszamy do wspó³pracy!
www.subiektyw.org
publicznoœci¹, przekazuje widzowi – wy tak¿e jesteœcie lalkami, marionetkami w moim teatrze. Nie oswaja œmierci w spo-sób, do jakiego przyzwyczai³a nas kultura. Nie przedstawia „zaœniêcia”, „odejœcia”, „przejœcia na drug¹ stronê”, ale – zejœcie, przepoczwarzenie, deformacjê, degradacjê. Obsesyjny, podobny pod tym wzglêdem do Schulza, Kafki, Witkacego, jak wskazuj¹ jego liczni interpretatorzy – budzi wci¹¿ niepokój, wprowadza publikê w zak³opo-tanie. Miejmy nadziejê, ¿e dla nas stanie siê i pozostanie symbolem sztuki rewolucyjnej, sztuki uwieñczonej sukcesem, ambitnej, docenionej, trudnej i specyficznej. Sztuki wartej zatrzymania i namys³u.
Krzysztof Wojciechowski
Ilustracja – Dorota Wojciechowska
Artyku³y znajdziesz równie¿ na:
www.subiektyw.orgwww.subiektyw-magazyn.blogspot.com
Marzec 2010
nigdy nie chodzi³em z wendy balsam
Pierwsza mi³oœæ jest serialem produkcji polskiej.
nigdy nie chodzi³em z wendy balsam wiêc wygl¹du jej piersi mog³em siê
jedynie domyœlaæ niewielu wiedzia³o ¿e kocham siê w wendy a ju¿ zupe³nie nikt
nie podejrzewa³ ¿e chcia³bym zobaczyæ jej piersi (chocia¿ koledzy mówili
jakby specjalnie przy mnie ¿e wk³ada do stanika kolorowy papier) w³aœciwie
tylko z ojcem o tym rozmawia³em ale ojciec mówi³ ¿e to niemo¿liwe ¿e pierwsza
mi³oœæ jest nieskazitelnie czysta i ¿e on sam widzia³ w ¿yciu cztery
pary piersi i tylko piersi matki mia³y coœ wspólnego z mi³oœci¹
tymczasem moja mi³oœæ do wendy balsam sprowadza³a siê do nieokie³zanej
¿¹dzy zg³êbiania tajemnicy jej kobiecych kszta³tów po jakimœ czasie da³em
sobie jednak spokój ciesz¹c siê ¿e tê najtrudniejesz¹ pierwsz¹ mi³oœæ mam
wreszcie za sob¹ nied³ugo potem znalaz³em sobie inn¹ dziewczynê która od razu
pokaza³a mi piersi i nie tylko piersi ale okaza³o siê ¿e ojciec mia³ racjê
i nie mia³o to nic wspólnego z mi³oœci¹
parê miesiêcy póŸniej po raz pierwszy dane mi by³o ujrzeæ piersi wendy balsam
zupe³nie przez przypadek po prostu z rozpêdu pomyli³em szatnie i przez u³amek
sekundy widzia³em parê drobnych bardzo zgrabnych piersi w koñcu by³em pewien
¿e stanik wendy wype³niony jest tylko tym czym powinien i mog³em obojêtnym
uœmiechem reagowaæ na oszczerstwa kolegów
moja pierwsza mi³oœæ spe³ni³a siê niektórzy nie wierz¹ ¿e to w ogóle mo¿liwe
niektórzy siedz¹ bezczynnie i gapi¹ siê w okno a wystarczy biec wystarczy
d³ugo biec ¿eby w koñcu któregoœ dnia pomyliæ tê przeklêt¹ szatniê i skoñczyæ
z tym raz na zawsze niektórzy po jakimœ czasie zapominaj¹ inni jeszcze d³ugo
gapi¹ siê w okno jakby tam mieli ujrzeæ nagie piersi swoich pierwszych mi³oœci
Adam Grzelec
Szuflada
otwarta
21Marzec 2010
Styczeñ 20106 Marzec 201022
tu o ¿yciu jak o fragmentach wypreparowanych z umar³ego organizmu, o zasuszonych wspomnieniach, które w doœæ rozpaczliwy sposób próbuje siê u³o¿yæ w jak¹kolwiek ca³oœæ. Oczywiœcie – powrót jest niemo¿liwy. W ramach szko³y przetrwania przeprowadza siê „æwiczenia w umieraniu”:
rozprasza³o siê œwiat³o lamp i s³ychaæ by³o wyraŸnie szum maszyn.a rano, po szkole inne dziewczynki sz³y wolno, wydymaj¹c usta,ju¿ wytresowane, jakby próbowa³y, która lepiej zabrzmi.
[podstawy dziedziczenia]
W tomiku pobrzmiewa g³os rwany, wyraŸnie czuæ w nim pow¹tpiewanie, roi siê tu od zaj¹kniêæ. Poza tym cech¹ charakterystyczn¹ tej poezji jest opisywanie œwiata poprzez zjawiska chemiczno-biologiczne, wystêpuj¹ stylizacje na jêzyk naukowy, jak gdyby mia³ on daæ jakieœ oparcie. Czy jêzykowa niepewnoœæ jest zamierzona? Mo¿e to tylko chwyt, porozumiewawczy gest ku poszukuj¹cym czytelnikom. Witkowski zdaje sprawê ze swoich lektur, „wyczuwa grunt” czytelniczy. W wierszach podmiot czuje siê wyj¹tkowym, a zarazem pyta o trafnoœæ stawianych przez siebie tez. W tej poezji kreacja jest sposobem na ³¹czenie strzêpów pamiêci. W tomie dominuje perspektywa migawkowa – objawia siê w niedaj¹cym spokoju nadmiarze.
i nic siê nie klei, bo nie ma ¿adnego mnie, jest nas kilku,spotykamy siê i wszystkie kobiety s¹ wspólne.razem koñczyliœmy szko³y i kradliœmy ksi¹¿ki,choæ mieliœmy osobna toaletê i szatniê.
[gry i zabawy ruchowe]
Nie mogê pozbyæ siê wra¿enia, ¿e Witkowski pisa³ ten tomik przede wszystkim dla publicznoœci – trochê sypie w oczy brokatem, b³yska œwiat³ami. Wiele jest tutaj chwytów uniwersalnych, u¿ytych jakby w przekonaniu, ¿e nale¿y sprostaæ zapotrzebowaniu i oczekiwaniom. G³êbia obrazów zdaje siê byæ„doczepiona”, i nie jest pewne, czy to zamierzony element poetyki – przecie¿ poezja „musi” podskórnie mówiæ. Preparaty to treœæ notatnika przemyœlnego maklera lub smutnego aktora. Który gra tu lepiej?
Tomik jest wynikiem projektu Biura Literackiego „Po³ów 2009”. To w³aœnie w jego ramach Witkowski zosta³ dostrze¿ony przez Andrzeja Sosnowskiego i pod czujnym okiem Romana Honeta rozwin¹³ arkusz poetycki Lekkie czasy ciê¿kich chorób w Preparaty. Ksi¹¿ka mia³a premierê 23 stycznia we wroc³awskiej „Przystani Literackiej”. W wieczorze autorskim wziêli udzia³ równie¿ Julia Fiedorczuk, czytaj¹c fragmenty swojej prozatorskiej ksi¹¿ki Poranek Marii i inne opowiadania, Grzegorz Jankowicz prezentuj¹c zbiór rozmów z Andrzejem Sosnowskim pt. Trop w trop oraz Roman Honet, który odczyta³ kilka nowych utworów z przygotowywanego tomu.
Joanna ¯abnicka
Preparaty
ebiut ksi¹¿kowy Przemys³awa Witkowskiego nie ma w sobie zbyt wiele optymizmu. Trudno siê dziwiæ – t³em D dla g³osu podmiotu jest rozsypana uk³adanka. Mówi siê
Chero – odcinek 3
Styczeñ 20106 Marzec 201022
tu o ¿yciu jak o fragmentach wypreparowanych z umar³ego organizmu, o zasuszonych wspomnieniach, które w doœæ rozpaczliwy sposób próbuje siê u³o¿yæ w jak¹kolwiek ca³oœæ. Oczywiœcie – powrót jest niemo¿liwy. W ramach szko³y przetrwania przeprowadza siê „æwiczenia w umieraniu”:
rozprasza³o siê œwiat³o lamp i s³ychaæ by³o wyraŸnie szum maszyn.a rano, po szkole inne dziewczynki sz³y wolno, wydymaj¹c usta,ju¿ wytresowane, jakby próbowa³y, która lepiej zabrzmi.
[podstawy dziedziczenia]
W tomiku pobrzmiewa g³os rwany, wyraŸnie czuæ w nim pow¹tpiewanie, roi siê tu od zaj¹kniêæ. Poza tym cech¹ charakterystyczn¹ tej poezji jest opisywanie œwiata poprzez zjawiska chemiczno-biologiczne, wystêpuj¹ stylizacje na jêzyk naukowy, jak gdyby mia³ on daæ jakieœ oparcie. Czy jêzykowa niepewnoœæ jest zamierzona? Mo¿e to tylko chwyt, porozumiewawczy gest ku poszukuj¹cym czytelnikom. Witkowski zdaje sprawê ze swoich lektur, „wyczuwa grunt” czytelniczy. W wierszach podmiot czuje siê wyj¹tkowym, a zarazem pyta o trafnoœæ stawianych przez siebie tez. W tej poezji kreacja jest sposobem na ³¹czenie strzêpów pamiêci. W tomie dominuje perspektywa migawkowa – objawia siê w niedaj¹cym spokoju nadmiarze.
i nic siê nie klei, bo nie ma ¿adnego mnie, jest nas kilku,spotykamy siê i wszystkie kobiety s¹ wspólne.razem koñczyliœmy szko³y i kradliœmy ksi¹¿ki,choæ mieliœmy osobna toaletê i szatniê.
[gry i zabawy ruchowe]
Nie mogê pozbyæ siê wra¿enia, ¿e Witkowski pisa³ ten tomik przede wszystkim dla publicznoœci – trochê sypie w oczy brokatem, b³yska œwiat³ami. Wiele jest tutaj chwytów uniwersalnych, u¿ytych jakby w przekonaniu, ¿e nale¿y sprostaæ zapotrzebowaniu i oczekiwaniom. G³êbia obrazów zdaje siê byæ„doczepiona”, i nie jest pewne, czy to zamierzony element poetyki – przecie¿ poezja „musi” podskórnie mówiæ. Preparaty to treœæ notatnika przemyœlnego maklera lub smutnego aktora. Który gra tu lepiej?
Tomik jest wynikiem projektu Biura Literackiego „Po³ów 2009”. To w³aœnie w jego ramach Witkowski zosta³ dostrze¿ony przez Andrzeja Sosnowskiego i pod czujnym okiem Romana Honeta rozwin¹³ arkusz poetycki Lekkie czasy ciê¿kich chorób w Preparaty. Ksi¹¿ka mia³a premierê 23 stycznia we wroc³awskiej „Przystani Literackiej”. W wieczorze autorskim wziêli udzia³ równie¿ Julia Fiedorczuk, czytaj¹c fragmenty swojej prozatorskiej ksi¹¿ki Poranek Marii i inne opowiadania, Grzegorz Jankowicz prezentuj¹c zbiór rozmów z Andrzejem Sosnowskim pt. Trop w trop oraz Roman Honet, który odczyta³ kilka nowych utworów z przygotowywanego tomu.
Joanna ¯abnicka
Preparaty
ebiut ksi¹¿kowy Przemys³awa Witkowskiego nie ma w sobie zbyt wiele optymizmu. Trudno siê dziwiæ – t³em D dla g³osu podmiotu jest rozsypana uk³adanka. Mówi siê
Chero – odcinek 3