8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
1/47
8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
2/47
W numerze:
Uczelnie feudalne
Clifford Angel Bates Jr., Michał Kuź. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 3Uniwersytet umarł
Z prof. Piotrem Nowakiem rozmawia Anna Kiljan . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 10Jak zatrzymać dehumanizację medycyny
Stanisław Maksymowicz . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 17Zdziecinniała Europa i katastrofa imigracyjna
Krzysztof Rak. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 22Nowy niemiecki imperializm
Aleksandra Rybińska . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 28Gazociąg Północny II – requiem dla pewnych złudzeń
Dominik Smyrgała . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 32Nad Europę nadciąga nowa burza
Tomasz F. Krawczyk . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 37Nie przez bazy NATO droga
Jacek Bartosiak . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 42
2
Internetowy Miesięcznik Idei, nr 10 (64)/2015, 7 października–3 listopada 2015 www.nowakonfederacja.pl
8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
3/47
3
Internetowy Miesięcznik Idei, nr 10 (64)/2015, 7 października–3 listopada 2015 www.nowakonfederacja.pl
Począwszy od przyjęcia systemu boloń-skiego, kolejne reformy polskiej edukacji
wyższej w teorii miały usprawnić admi-nistrację, ułatwić awans młodym i zdolnymnaukowcom, a w kształceniu narzucić na-szym uczelniom zachodnie standardy.
W rzeczywistości korzyści odnosi głównie
stara profesura z uczelni państwowych,przyzwyczajona do kierowania swoimi jednostkami jak udzielnymi księstwami.Cierpi idea uniwersytetu jako spójnej ca-łości. Jakość kształcenia pozostawia wieledo życzenia, a sytuacja młodych naukow-ców ulega pogorszeniu. Robi się też jak najwięcej, by wyprzeć z rynku robiące„niepotrzebną” konkurencję – uczelnieprywatne.
Czy umasowienie jest złe?
Coraz częściej słychać głosy tych, którzy twierdzą, że edukacja wyższa stała się,
jak to określa Piotr Nowak w tytule swejksiążki, „hodowaniem troglodytów”. Za-niżone standardy kształcenia, coraz więk-
sze umasowienie i jednocześnie chroniczneniedofinansowanie – wszystko to sprawia,że studenci udają, że się uczą, a coraz
bardziej zapracowani wykładowcy udają,że nauczają. W praktyce naukowcy, poza
wąskim gronem już „ustawionej” profe-sury, gonią raczej za punktami niż za ja-kością kształcenia. Studenci zaś traktująstudia bardziej jako przedłużenie ogólniakaniż intelektualną przygodę; „no bo trzeba
mieć jakiś papier…” – mówią.
CLIFFORD A NGEL B ATES JR .Politolog i analityk,pracuje w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW
MICHAŁ K UŹRedaktor „Nowej Konfederacji”
Duże państwowe uniwersytety są dziś w gruncie rzeczy tylko markami,
szyldami, pod którymi mieszczą się niezależne finansowo „księstwa”
zwane wydziałami
Uczelnie feudalne
8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
4/47
Jak temu zaradzić? Nic prostszego –można by pomyśleć po lekturze książkiPiotra Nowaka. Wystarczy zmniejszyćliczbę studentów i przywrócić uczelni
dawny inteligencki etos. Tyle że w Polsce, jak w każdym społeczeństwie rozwiniętym,ludzie po prostu chcą się kształcić, i to lu-dzie z różnych środowisk, a nie tylko z in-teligenckich domów. Spójrzmy na liczby.
Współczynnik scholaryzacji w szkolnictwie wyższym (dla osób w wieku 19–24 lat) w roku 1990 wynosił w Polsce 9,8 procent,tymczasem od 2005 roku oscyluje stale
w okolicach 50 procent. Na studia ruszyły więc niebywale liczne masy. Czy powie-dzenie im: „przepraszamy, szanowni tro-glodyci, jesteście głupi, bo tacy się chybaurodziliście, a my wolimy naszą starą,elitarną uczelnię”, nie jest przypadkiemprzyznaniem się do porażki?
Jest też inne rozwiązanie. Reformy wprowadzane przez ministerstwo zakła-dają na przykład wprowadzenie rozróż-nienia na tzw. kierunki o profilu ogól-nouniwersyteckim i praktycznym. Tutaj
jednak częściowo wypada się zgodzić z No- wakiem i wieloma innymi humanistami, jak choćby Dariuszem Gawinem. Prze-strzegają oni przed kształceniem wyłączniepraktycznych umiejętności i w oparciuo – zmienne przecież – wymagania rynku.Taki model kształcenia produkuje bowiemraczej wyspecjalizowane roboty niż elity,
czy choćby świadomych obywateli. Cogorsza, wąska specjalizacja owych „robo-tów” i zawężone horyzonty nie pozwalająim na szybkie dostosowanie kwalifikacjido nieuchronnie zachodzących w świecie(i w ich życiu) zmian.
W największym więc skrócie, jednireformatorzy chcą, jak się zdaje, powrotudo uczelni niemal średniowiecznej, gdziepod okiem grupki mistrzów kształci się
wąziutkie grono żaków z możnych rodów.
Inni z kolei chcą zamienić uczelnie w tech-nokratyczne kombajny, produkujące lu-dzi-maszyny, których intelektualna kon-dycja świetnie wpisze się w nowy, wspa-
niały, post-polityczny świat. Czy istnieje jakaś trzecia droga? Czy uczelnię można wymyślić na nowo, jako instytucję, która jest szeroko otwarta i oferuje coś zarównoelitom, jak i zwykłym obywatelom? Czy istnieje trzeci, bardziej republikański mo-del szkolnictwa wyższego?
Wydaje się, że tak. By po niego sięgnąć,trzeba jednak uznać umasowienie za faktdokonany i starać się z niego skorzystać,a nie traktować studentów jako dopustBoży, który zwala się na głowy stworzonych
do wyższych spraw naukowców.Punkty i awans
Pracowników nauki należy jednak czę-ściowo zrozumieć. Polski system jest bo-
wiem typową masówką, w tym sensie, żezachęca, a wręcz zmusza, by uczyć dużoi równocześnie raczej kiepsko. Dzieje siętak dlatego, że w Polsce pracownikom
naukowym przed habilitacją (czyli więk-
4
Internetowy Miesięcznik Idei, nr 10 (64)/2015, 7 października–3 listopada 2015 www.nowakonfederacja.pl
Zaniżone standardy
kształcenia, coraz większe
umasowienie i chroniczne
niedofinansowanie –
wszystko to sprawia,
że studenci udają, że się
uczą, a coraz bardziej
zapracowani wykładowcy
udają, że nauczają
http://www.nowakonfederacja.pl/nie-tak-zle-z-ta-polska/http://www.nowakonfederacja.pl/nie-tak-zle-z-ta-polska/
8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
5/47
szości) płaci się głównie za uczenie, a rów-nocześnie rozlicza się ich, pod kątemawansu, z zupełnie czegoś innego. Możnato oczywiście zmienić, ale nie bez naru-
szenia pewnych głęboko zakorzenionychinteresów.
Tymczasem, nie tylko w edukacji,przepisem na reformy à la PO jest działaćtak, żeby nie wchodzić w konflikt z okre-ślonymi grupami, które może i zmniejszająefektywność całego systemu, ale zarazemsą głośne i politycznie wpływowe.
Sztandarowym przykładem niech bę-dzie słynny system punktowy, gdzie okre-ślonym publikacjom przypisuje się punkty na liście ministerialnej i uzależnia od nichocenę jednostki, a pośrednio awans za-
wodowy danego naukowca. W teorii sys-tem ten jest oparty na liście filadelfijskiej,która z kolei opiera się na indeksie IF[ Impact Factor]. W praktyce jednak dlanikogo nie jest tajemnicą, że na listę mi-nisterialną trafiają rozmaite tytuły – nawetza 10 i więcej punktów – które nie są sze-rzej znane; najwyraźniej więc ktoś za nimisilnie w ministerstwie lobbował.
Jeszcze większym problemem dlaadiunktów, muszących wykazać się po-kaźnym dorobkiem punktowym, by zawal-czyć o habilitację, jest jednak coś zupełnieinnego. Wszędzie tam, gdzie wprowadzanosystem punktowy, zadbano również o to,aby stworzyć warunki pozwalające młodym
naukowcom na w miarę szybkie punktów zbieranie. Podobnie jak w USA, w Europiezaroiło się więc od tzw. postdoców, czylidwu- i kilkuletnich programów, podczasktórych młody doktor ma głównie publi-kować. W całej Europie takich programów są już tysiące. W Polsce tymczasem post-doców, z których można byłoby się utrzy-mać, właściwie brak, a granty trafiają doosób już publikacje mających, bo tak usta-
wia się formalne wymogi ich przyznawa-
nia. Na przykład Narodowe Centrum Nau-ki uzależnia zwykle przyznanie funduszy,
w około 40 procentach, od już istniejącegodorobku aplikantów, a nie od samej me-
rytorycznej oceny projektu.Oczywiście, wyjściem jest wyjazd na
zagranicznego postdoca i wielu polskichnaukowców tak robi. Tyle że często potem
już do Polski nie wracają, a nawet jeśli wrócą, to niekoniecznie są mile witaniprzez środowisko. Nie ma dokładnychstatystyk, ale jeden z najczęściej cytowa-nych rankingów szacuje, że w okresie po-między rokiem 2003 a 2013 Polskę nadobre opuściło około 33 tysięcy najwyższejklasy profesjonalistów, w tym akademi-ków. Ci, którzy zostali, mieli zaś przedsobą stromą drogę pod górkę. Jedynie14 procentom naukowców udaje się bo-
wiem osiągnąć habilitację przed 40 rokiemżycia, a większość nominacji profesorskichdotyczy osób po sześćdziesiątce.
Skąd takie wyniki? Cóż, skoro post-doców brak, a granty są skierowane raczejdo starszej kadry, to jedynym sposobemna utrzymanie się po doktoracie jest wy-czerpujące fizycznie i mentalnie uczenie
w bardzo dużym wymiarze godzin. Pen-sum adiunkta jest na większości uczelniznacznie większe niż pensum samodziel-nego pracownika (z habilitacją). Wyliczenieczasu pracy opiera się przy tym na wyli-czeniu godzin, które trzeba poświęcić na
przygotowanie zajęć, samo uczenie i napracę ze studentami. Praca nad publika-cjami jako taka nie jest oficjalnie wliczana,ma się niejako niepostrzeżenie odbywać
w przerwach. Mimo to adiunkt jest prze-cież z publikacji surowo rozliczany, gdyżpo około siedmiu latach od zatrudnieniamusi się albo habilitować, albo odejśćz uczelni. Dość ironiczne jest zaś w polskimsystemie to, że na redukcję pensum mogą
liczyć głównie osoby już habilitowane.
5
Internetowy Miesięcznik Idei, nr 10 (64)/2015, 7 października–3 listopada 2015 www.nowakonfederacja.pl
8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
6/47
Nie bez powodu skończenie z silnymuzależnieniem finansowania jednostek oraz zarobków pracowników od liczby uczonych studentów było jednym z klu-
czowych postulatów Komitetu Kryzyso- wego Humanistyki Polskiej, organizatoranajwiększej od lat osiemdziesiątych akcjiprotestacyjnej środowisk akademickich.Nie bez przyczyny KKHP proponuje też,aby wprowadzić jakiś standaryzowany przelicznik, powalający czas poświęcony na badania zliczać jako pensum, a jedno-stkom zmniejszyć liczbę studentów, cozresztą i tak się dzieje pod presją demo-graficzną.
Załatwić prywaciarza
To jednak nie złośliwość administratorów powoduje, że samodzielni pracownicy naukowi (z habilitacją) cieszą się tak du-żymi przywilejami. Wymusza to niejakosamo prawo, nakładając wymogi minimów kadrowych, które są dotkliwe zwłaszcza
w przypadku mniejszych, prywatnychuczelni.
Co więcej, zgodnie z najnowszymizmianami, aby dany kierunek miał tzw.status profilu ogólnouniwersyteckiego,
jednostka go prowadząca musi zatrudniaćodpowiednią liczbę pracowników z habi-litacją. Profile praktyczne z kolei, w od-różnieniu od ogólnouniwersyteckich,
w teorii miały wymusić współpracę po-między uczelniami a biznesem i przyciąg-nąć nowych studentów. W rzeczywistości
jednak uczelnie jak ognia unikają uru-chamiania kierunków praktycznych. Za-
jęcia muszą się na nich odbywać w mniej-szych grupach i przy zapewnieniu długichpraktyk (co podwyższa koszty), a jedno-cześnie prowadzenie tych kierunków niedaje się sensownie połączyć z rozwojem
badań.
Idzie tu o to, że uczelnie i jednostkio profilu wyłącznie praktycznym mająprzygotowywać do zawodu, a nie zachęcaćdo samodzielnych poszukiwań, z definicji
nie prowadzą też studiów doktoranckich. A to znaczy, że zachodzi uzasadnionaobawa, iż profile praktyczne będą trakto-
wane jako trochę lepsze szkoły zawodowei wyspecjalizowane w nich jednostki nie
będą miały większych szans na pozyskaniefunduszy przeznaczanych przez państwona naukę. W efekcie kadra profili prak-tycznych nie będzie też w stanie stanąćdo wyścigu po habilitacje, a więc będziezmuszona pogodzić się z pensjami na po-ziomie zbliżonym do płac nauczycieli
w zwykłej szkole.Powszechnie uważa się więc, że cały
podział na kierunki o profilu ogólnouni- wersyteckim i praktycznym miał na celu wyniszczenie mniejszych uczelni prywat-nych oraz skierowanie wszystkich pie-niędzy przeznaczonych na naukę do du-żych uczelni państwowych i habilitowanejprofesury.
Inny uniwersytet
Pomimo całej krytyki systemu habilita-cyjnego trzeba powiedzieć wprost, że choćzniesienie habilitacji samo w sobie wydajesię w końcu nieuchronne (jest niekom-patybilna z tym, jak nauką zarządza się
w większości zakątków świata), to niemożna jej znieść w Polsce od razu. A todlatego, że przeciętna jakość polskichdoktoratów wydaje się wciąż nieco za niska.
W ostatnich latach ze względu naniepohamowaną pogoń za studentem do-szło bowiem do dewaluacji wszystkichdyplomów naukowych. By zlikwidowaćhabilitację, najpierw należałoby więczmniejszyć liczbę wydawanych doktoratów
i polepszyć jakość studiów doktoranckich,
6
Internetowy Miesięcznik Idei, nr 10 (64)/2015, 7 października–3 listopada 2015 www.nowakonfederacja.pl
8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
7/47
jednocześnie podnosząc też nieco prestiżinnych stopni. W efekcie można byłoby
w końcu, tak jak ma to miejsce we Francjioraz w krajach anglosaskich, zacząć trak-
tować licencjat, a nie dyplom magisterski, jako stopień, na którym większość absol- wentów kończy studia. Magisterium byłoby wtedy tylko swoistym małym doktoratem,przygotowującym do pracy naukowej,a doktorat faktycznym dużym, w pełnioryginalnym badaniem, nadającym siędo w miarę szybkiej publikacji. Podobnie
jednak jak w przypadku wielu innychzmian, tu też decydujące mogą okazaćsię pieniądze. Nie zapominajmy bowiem,że polski pracownik nauki zarabia średniopięć razy mniej niż jego niemiecki kolega.Trudno będzie, krótko mówiąc, podnieść
jakość i prestiż szeregowego doktora, niepłacąc mu więcej.
Nie ma też oczywiście czarodziejskiejróżdżki, która jednocześnie poprawiłaby
jakość kształcenia i zwiększyła ilość pie-niędzy w systemie. Można jednak jużteraz pokusić się o pewne rozwiązania,pozwalające na niebagatelne oszczędności.
Największe marnotrawstwo polskiegouniwersytetu bierze się z tego, że w sensieścisłym nie istnieje on jako całość. W tejchwili duże państwowe uczelnie są bowiem
w gruncie rzeczy tylko markami, szyldami,pod którymi mieszczą się niezależne fi-nansowo „księstwa” zwane wydziałami.
Kiedy więc na przykład wydział za-rządzania potrzebuje kursu ze statystyki,tworzy własny kurs dla swoich studentów i zapędza do niego jakiegoś adiunkta,który powinien w tym czasie prowadzićswoje badania. A przecież wydział mógłby
wysyłać swoich studentów na ogólny kursstatystyki, w którym uczestniczyliby za-równo ekonomiści, jak i socjologowie czy politolodzy. W Polsce jednak każdy wydział
dąży do tego, by jak najwięcej zasobów
ze wspólnej kasy zachować dla siebiei ludzi z sobą związanych. Prowadzi to domarnowania powierzchni biurowych,zwiększonych kosztów administracyjnych,
przerostu zatrudnienia i dublowania ma-teriału na różnych kursach.
Filozofia typowego anglosaskiegouniwersytetu odrzuca tymczasem – napoziomie licencjatu – polskie pojęcie wy-działu. Jako instytucja wydział odgrywa
większe znaczenie dopiero w życiu ma-gistrantów i doktorantów. Na początkuzaś wszyscy studenci z definicji niejakosą tym, kogo w Polsce nazwalibyśmy stu-dentami międzywydziałowymi. Przyjmujesię ich do uniwersytetu, gdzie zapisująsię na rozmaite kursy z różnych koszyków
tematycznych, wydział zaś to dla nichtylko jednostka, która określa, ile kursów,za ile punktów i z jakich z grubsza pól te-matycznych muszą ukończyć, aby uzyskaćdyplom z określoną specjalizacją.
Korzyści z takiego systemu są większeniż tylko oszczędność i dodatkowe pie-niądze na płace oraz badania. Pozwalaon również dość łatwo wprowadzić pewienstandard wykształcenia ogólnouniwersy-
teckiego, który każdy student musi osiąg-
7
Internetowy Miesięcznik Idei, nr 10 (64)/2015, 7 października–3 listopada 2015 www.nowakonfederacja.pl
Wyjściem jest wyjazd na
zagranicznego postdoca
i wielu polskich naukowców
tak robi. Tyle że często
potem już do Polski nie
wracają, a nawet jeśli wrócą,
to niekoniecznie są mile
witani przez środowisko
8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
8/47
nąć na poziomie licencjatu. A to z koleidaje praktyczną odpowiedź na rytualneutyskiwania wykładowców, wciąż narze-kających na studentów, którzy nie umieją
ani liczyć, ani czytać ze zrozumieniem; ba, nie wiedzą ani kim był Puszkin, anico to mediana (przykłady autentyczne).
Paradoksalnie bowiem przyczyną,dla której wykładowcy stykają się w Polscez coraz słabiej przygotowanymi studen-tami, nie musi być jakiś ogólny kryzyscywilizacji i społeczeństwa, tylko rozwójspołeczny, za którym uniwersytet niejakonie nadąża. W latach dwutysięcznych nauczelnie trafiły bowiem masowo osoby ze środowisk innych niż dawne inteligen-ckie czy też postnomenklaturowe elity.Nie można już – w efekcie – w żadnymrazie zakładać, że pewne postawy i infor-macje były w przypadku tych nowych stu-dentów utrwalane również poza szkołą.
Wiedza czysto szkolna po „zakuciu” donowej matury ulega zaś zaskakująco szyb-kiemu zanikowi.
Trzeba sobie też jasno powiedzieć,że wszystko to jest jak najbardziej nor-malne i typowe dla wielu populacji stu-dentów w krajach, gdzie edukacja się fak-tycznie zdemokratyzowała i umasowiła.Jedynym rozwiązaniem jest nie życie
w fikcji („No przecież powinniście to wie-dzieć!”), lecz stworzenie prawdziwie ogól-nouniwersyteckiego programu, który
zwłaszcza na pierwszych semestrach li-cencjatu skupiałby się na maksymalnymposzerzeniu studenckich horyzontów.
Cóż bowiem by się stało, gdyby każdy na uniwersytecie, bez względu na specja-lizację i wydział, musiał zaliczyć po jednym
wybranym przez siebie kursie wstępnymz zakresu nauk społecznych, sztuki i nauk ścisłych? Rzecz oczywiście nie w tym, aby powtarzać na tego typu kursach program
szkoły średniej, lecz w tym, aby pozwolić
studentowi spróbować w zetknięciu z kon-kretnymi problemami odkryć pasje, o któ-rych przedtem nie wiedział. Przy okazjimożna byłoby wykształcić też dojrzałego
i świadomego obywatela, narzucając obo- wiązkowe kursy na przykład z krytycznegomyślenia (filozofii w praktyce), metodilościowych (matematyka stosowana)i przysposobienia obronnego lub – alter-natywnie – podstaw ratownictwa me-dycznego. Być może oznaczałoby to, żelicencjat wydłużyłby się (maksymalnie)do czterech lat, byłby jednak wtedy za-równo bardziej demokratyczny, jak i na-
wiązujący do klasycznych ideałów aka-demii.
Dydaktyczny problem polskiej uczelnipolega tymczasem na tym, że za umaso-
wieniem nie poszły zmiany w programach.Nie zrozumiano też zupełnie idei licen-cjatu, który wprowadził, wzorem uczelnianglosaskich, system boloński. W więk-szości uczelni licencjat stał się tylko zbio-rem kursów magisterskich na nieco niż-szym poziomie zaawansowania. Zdolnychstudentów z konieczności to nudzi, a mniejzdolnych otumania i zniechęca. Przy okazjizaś marnotrawi się środki, które można
byłoby przeznaczyć na „dokarmianie” adiunktów i ich badań.
Wizja nowego, bardziej ogólnoroz- wojowego licencjatu nie oznacza jednak,że w systemie edukacji wyższej nie po-
winno być miejsca na kształcenie elit.Bardziej udemokratycznione licencjaty oznaczają bowiem z konieczności bardziejelitarne studia magisterskie i doktoranckie.System powinien być też uzupełniany przez nie tyle kierunki ogólnouniwersy-teckie, ile kolegia wyzwolone, czyli odpo-
wiednik amerykańskich liberal-arts schools. I o ile w normalnym licencjacie
wykształcenie ogólnych kompetencji in-
telektualnych byłoby tylko suplementem
8
Internetowy Miesięcznik Idei, nr 10 (64)/2015, 7 października–3 listopada 2015 www.nowakonfederacja.pl
8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
9/47
wiedzy specjalistycznej, o tyle ścieżkaedukacji w kolegiach wyzwolonych byłaby
już wyraźnie nakierowana na znajomośćfilozofii, kształcenie umiejętności krytycz-
nego rozumowania i wiedzy politycznej,znajomość języków nowożytnych i kla-sycznych.
Należy sobie jednak jasno powiedzieć,że tworzenie podobnych kolegiów (i eli-tarnych uczelni w ogóle) nie jest czymś,
w czym obywateli może w pełni wyręczyćpaństwo. By stać się kuźniami elit poli-tycznych, naukowych i biznesowych, pol-skie prywatne uczelnie muszą jednak doj-rzeć. Nie mogą być traktowane przez rząd,a także przez swoich zarządców, jako jesz-cze jedno przedsiębiorstwo – raczej jako
inwestycja w przyszłość danej społeczności.Ten niespotykany na razie w Polsce modeluczelni prywatnych opisaliśmy swego cza-su na łamach „Nowej Konfederacji”.
Feudalna teraźniejszość
To jednak raczej pieśń przyszłości niż te-raźniejszość. Na razie polska uczelnia niedba ani o pracowników, ani o studentów,ani o swój własny rozwój. Zamiast byćrepublikańską, ma charakter zdecydowa-nie feudalny: jest hierarchiczna, podzielonana słabo skoordynowane domeny, służy tylko wąskim elitom i blokuje potencjał„ludu”.
9
Internetowy Miesięcznik Idei, nr 10 (64)/2015, 7 października–3 listopada 2015 www.nowakonfederacja.pl
http://www.nowakonfederacja.pl/pro-publico-bono-bez-udzialu-panstwa/http://www.nowakonfederacja.pl/pro-publico-bono-bez-udzialu-panstwa/http://www.nowakonfederacja.pl/pro-publico-bono-bez-udzialu-panstwa/http://www.nowakonfederacja.pl/pro-publico-bono-bez-udzialu-panstwa/http://www.nowakonfederacja.pl/pro-publico-bono-bez-udzialu-panstwa/http://www.nowakonfederacja.pl/pro-publico-bono-bez-udzialu-panstwa/
8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
10/47
10
Internetowy Miesięcznik Idei, nr 10 (64)/2015, 7 października–3 listopada 2015 www.nowakonfederacja.pl
W książce Hodowanie troglodytów pre-
zentuje pan miażdżącą diagnozę dzi-
siejszego uniwersytetu. Skoro przestał
być on przestrzenią wolnej myśli, to
po co humaniści przychodzą na studia?
Jeszcze parę lat temu na studia przycho-dziły osoby, które uważały, że dyplomumożliwi im lepszy start w życiu. To sięzmieniło. Rynek nie jest w stanie przyjąćabsolwentów w takiej liczbie. A więc nie
jest prawdą, że nie dostaje się pracy pokierunkach humanistycznych. Po prostustudiujących – właściwie trzeba powie-dzieć: obijających się po korytarzach stu-
dentów-troglodytów jest zwyczajnie zadużo. Kiepski absolwent prawa czy eko-nomii tak samo nie znajdzie miejsca w za-
wodzie, jak kiepski humanista. I odwrot-nie: zawsze będzie zapotrzebowanie nadobrze wykształconych absolwentów stu-diów humanistycznych.
Rzecz w tym, że uczelnie przestały porządnie kształcić. Kierunek nauki wy-znaczają mody panujące wśród studentów.
Dziś trendy jest psychologia, ale już jutro
może wcale nie być trendy. I co wtedy?Mamy zwijać laboratoria, zamykać kosz-towne projekty? Doprowadzi to do roz-licznych absurdów. Uczeni żyją w ciągłymstrachu. Nie jest to strach, jak za Stalina,przed policją polityczną. To zwykła, ludzkaobawa o ciągłość zatrudnienia, pośredniozaś – o ciągłość nauki. Jeśli o mnie chodzi,do pierwszego października nie wiedzia-łem, czy w ogóle będę miał jakieś zajęcia,a jeśli już, to jakie. Wszystko rozbija sięo model finansowania uczelni – o po-główne – im więcej studentów, tym więcejpieniędzy. Diagnozuję to jako najważ-niejszą przyczynę osłabienia Akademii.
Dlaczego to studenckie mody decydują
o kierunkach nauki? Czy to kwestia
tego, że każdy może studiować, co
chce, bo ze względu na, jak pan to na-
zywa, „pogłówne” wszędzie się do-
stanie?
To jest podstawowy dylemat: czy przy- wrócić egzaminy wstępne na wyższe uczel-
nie, czy nie? Jeśli tak, musielibyśmy zre-
PIOTR NOWAK Profesor filozofii na Uniwersytecie w Białymstoku
Niedługo najmłodszymi pracownikami na uniwersytetach będą pięćdzie-
sięciolatkowie. Tu nie ma czego konserwować, tu trzeba wszystko zburzyć
i zbudować na nowo
Uniwersytet umarł
Z prof. Piotrem Nowakiem rozmawia Anna Kiljan
8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
11/47
zygnować – w dobie niżu demograficznego– z zasady per capita. Skłaniałbym sięraczej do innego rozwiązania. Myślę, żekażdy powinien mieć prawo do studio-
wania, jednocześnie miałby dowieść, żemu na tym naprawdę zależy. Selekcja na-stępowałaby po pierwszym roku. Ze stupięćdziesięciu osób przyjętych na pierwszy rok mogłoby zostawać na drugim roku,powiedzmy, trzydzieści. Strzelam. Te progimogą rozkładać się różnie na różnych
wydziałach. Oznaczałoby to jednak – po- wtarzam – odejście od idei pogłównego w finansowaniu nauki.
Ale jak w takiej sytuacji rozwiązać pro-
blem ludzi, którzy masowo podejmo-
waliby studia na kolejnych kierunkach
i kończyli je bezproduktywnie po pierw-
szym roku? Przecież podatnicy za to
płacą.
Młody człowiek ma prawo do wahania,nie musi od razu wiedzieć, co dla niegonajlepsze. Niech więc próbuje, to trzeba
wliczyć w koszty funkcjonowania całegosystemu, nie tylko Akademii. Inną sprawą
jest nieszczelność obecnego systemu wy-dawania pieniędzy na naukę. Ale tym tomoże niech się zajmują urzędnicy z Mi-nisterstwa, skoro ono już istnieje.
Wolałby pan, żeby Ministerstwo Nauki
i Szkolnictwa Wyższego zostało roz- wiązane?
Oczywiście, że tak! Ono nie jest nam doniczego potrzebne. Urzędnik nie ma bla-dego wyobrażenia, czym jest nauka – on
jej po prostu nie rozumie. Administracjaudowodniła, że jest całkowicie nieludzka,że nie zna problemów nauki i dlatego jądusi kolejnymi aberracyjnymi przepisami,
algorytmami, rozporządzeniami. Bo prze-
cież to w Ministerstwie rodzą się najroz-maitsze pomysły, jak normalizować naukę.Na uczonych nakładane są obowiązki wy-pełniania sterty dokumentów, które mogą
zrozumieć tylko lubujący się w tych wszyst-kich papierach i pieczątkach urzędnicy.
Czyli jakakolwiek pozytywna normali-
zacja, wychodząca ze strony urzędni-
ków, jest niemożliwa?
Nie, to nie tak. Bez aparatu urzędniczegonie da się zarządzać nowoczesnym pań-stwem. To elementarz. Ale to wszystkomożna albo obrócić przeciwko studentomi uczonym, albo usprawnić. Niestety w tejchwili cały ten system wypełniania bzdur-nych sylabusów, formularzy, druków, an-kiet, arkuszy ocen okresowych (tylko
w tym roku wypełniałem je aż siedemrazy!) jest całkowicie przeciwny uczelniom– osłabia zarówno głos studenta, jak i wła-dzę uczonych. Wzrasta oczywiście władzaadministracji, która żywi się tymi bzdu-rami, która pożera nas, chcąc za wszelkącenę sprawować kontrolę – regulować,nadzorować, karać. A im więcej niezro-zumiałych przepisów, tym więcej możli-
wości kontroli. Niestety, jeśli uczonych
będzie się rozliczało tylko ze sprawoz-
11
Internetowy Miesięcznik Idei, nr 10 (64)/2015, 7 października–3 listopada 2015 www.nowakonfederacja.pl
Uczeni żyją w ciągłym
strachu. Nie jest to strach,
jak za Stalina, przed policją
polityczną. To zwykła,
ludzka obawa o ciągłość
zatrudnienia, pośrednio
zaś – o ciągłość nauki
8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
12/47
dawczości, jeśli to ona stanie się ich głów-nym zadaniem, nauka może tego nie prze-trwać.
Podam Pani inny przykład urzędniczej
„kreatywności”. Starałem się o grant w Na-rodowym Programie Rozwoju Humanis-tyki. Grantu nie otrzymałem. Trudno,idźmy dalej. Zapomniałem o całej sprawie.
Aż tydzień temu otrzymałem od jakiejśpani mail z zapytaniem, czy wezmę udział
w ankiecie mierzącej stopień mojego za-dowolenia/niezadowolenia z decyzji o nie-przyznaniu mi grantu. Proszę to dobrzezrozumieć: jakaś firma otrzymała minis-terialny grant na badanie samopoczuciatych, co grantów nie otrzymali. Czy nieuważa Pani tego za jakiś rodzaj perwersji,za rodzaj urzędniczego zboczenia?
Problem „grantozy” czy sprawozdaw-
czości nie jest jedyną bolączką. To
tylko wierzchołek góry lodowej.
Jasne. Temu wszystkiemu można staraćsię jakoś zaradzić, na przykład przez ła-godną obstrukcję. Jednocześnie trzebamieć na uwadze, że uniwersytet zależy od decyzji politycznych. Platforma Oby-
watelska dowiodła, że jest formacją an-tykulturalną i antynarodową – formacją,która po prostu niszczy państwo, wycofujesię z niego, oddaje je za bezcen. Politycy z nią związani poniekąd sami się do tego
przyznawali w trakcie imprez, na którychich nielegalnie nagrywano. Proszę przy-pomnieć mi, który z polityków przyznał
w jednej z takich pijackich rozmów, że„państwo polskie istnieje tylko teoretycz-nie”, że tego państwa nie ma. Albo proszęmi tego lepiej nie przypominać. Otóż,twierdzę, że po reformach zainicjowanychprzez minister Kudrycką, Uniwersytetledwo zipie, prawie zdechł, że prawie go
nie ma.
Chyba nie może się pan zdecydować
– dać uniwersytetom umrzeć czy pró-
bować je reformować.
Mam chęć, jak „pan Bombka” z filmu Dzikie historie, wysadzić w powietrze ichzgniłe fundamenty i spróbować wcielić
w życie zmiany, które postulowałem w swojej książce.
Uniwersytet przeżywa zawał – tofakt, z którym trudno dyskutować. Podamprzykład: dlaczego dopuściliśmy właściwiedo całkowitej blokady etatów? Dlaczegonawet najlepsi młodzi ludzie nie majądziś żadnych szans na zatrudnienie naUniwersytecie? Wyjaśnię to. Akademią
włada obłąkana idea minimum kadrowego,które oznacza, że każdy wydział musimieć pewną ilość utytułowanych pracow-ników. Trzyma się więc starych profeso-rów, którzy od dawna powinni przejść naemeryturę, właśnie przez wzgląd na oweminima. Nikt nie pyta, kiedy ich profesury zostały zrobione i jakie badania prowadząobecnie. Ci ludzie pobierają wysokie pen-sje, dodatki eksperckie, nierzadko w całościprzejmują środki na badania statutowe.Dzięki temu mają pieniądze na leczeniei na lekarzy. Zamierzają żyć bardzo długoi szczęśliwie. Oto ma Pani zwornik tegopatologicznego systemu: minimum kad-rowe. A przecież nauka się starzeje, tzw.„zmiana paradygmatu” wynika z jej istoty.
Nie starzeją się wielkie problemy filozo-ficzne, nie starzeje się sztuka. Ale naukażyje krótko i utrzymuje się z tego, że sięzmienia. A skoro tak, to chyba zmieniająsię także uczeni.
Cóż, może w Stanach, na pewno nie w Polsce. Niedługo najmłodszymi pra-cownikami na uniwersytetach będą pięć-dziesięciolatkowie. Naprawdę nie wiem,
jak można bardziej spektakularnie pokazać
upadek Uniwersytetu. Tu nie ma czego
12
Internetowy Miesięcznik Idei, nr 10 (64)/2015, 7 października–3 listopada 2015 www.nowakonfederacja.pl
8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
13/47
konserwować, tu trzeba wszystko zburzyći zbudować na nowo.
A czy cała reforma punktowa nie miała
służyć właśnie odblokowaniu etatów?
Nie wszystko, czego tknęło się MNiSW, jest porażką.
Czyli to krok w dobrą stronę?
Parametryzacja nauki jest dobra i po-trzebna, ale trzeba ją dopracować. Niemożna takiej parametryzacji, jaka służy kierunkom przyrodniczym, stosować
w naukach humanistycznych.
Nawet kryteria, które pozwalają oce-nić wysiłek filozofia i wysiłek socjologa,powinny być inne. Z doświadczenia wiem,
że socjolog, psycholog i filozof, jeśli nawetznajdą się w jednym pokoju, nie są w stanie wypracować wspólnego stanowiska w spra- wie jakości poszczególnych projektów ba-dawczych z tych dyscyplin. Filozof możezastanawiać się, czy wniosek o dofinan-sowanie badań psychologicznych jestdobrze przygotowany od strony formalnej,ale to wszystko. Strona merytoryczna tego
wniosku to będzie dla niego czary mary.
Ale już nie odwrotnie. Zorientowany scjen-
tystycznie i „nierozumiejąco” psychologczy socjolog zawsze będzie starał się do-
wieść, że wnioski z dziedziny filozofiimają niewiele wspólnego z nauką. Wykaże,
iż książki, na które powołuje się filozof,to często dziewiętnastowieczne ramoty,
w rodzaju Kierkegaarda. Przeciwstawimu psychologa oczytanego w najnowszej(najdalej sprzed trzech lat) literaturzeprzedmiotu, psychologa cytowanego
w uznanych, anglojęzycznych periodykach.Tymczasem rzut oka wystarczy, by
stwierdzić, że mowa tu o totalnie odmien-nych – niemniej równoprawnych – po-dejściach naukowych, których dorobek
winien być oceniany wedle różnych, sto-sownych dla danej dyscypliny, kryteriów.Urzędnicy od nauki do spółki z ich kole-gami od nauk przyrodniczych zamknęli
wszystkich uczonych w jednej klatce, w której każda dziedzina nauki ma byćparametryzowana w ten sam sposób, cosprawia, że humanistyka i tradycja sątraktowane jako obciążenie, gdyż nie przy-sparzają bogactwa, bo nie rozwiązują bie-żących problemów. Ja jednak powtarzamswoje: humanistyka i Uniwersytet mająprowadzić dialog z przeszłością, z duchami
Wielkich Zmarłych, a nie rozwiązywaćaktualne problemy.
Jakaś parametryzacja służyłaby hu-
manistyce, ale na pewno nie taka, jaka
obowiązuje obecnie – nie taka, któram.in. dyskryminuje język polski jako
język badań
Nie dyskryminuje całkowicie języka pol-skiego – ale na pewno faworyzuje inne.
W naukach humanistycznych to jednak pomyłka! Żeby otrzymywać więcej punk-tów, przekładających się na wynagrodze-nie, mam wybierać, czy jestem „Amery-
kaninem”, „Rosjaninem”, czy „Niemcem”?
13
Internetowy Miesięcznik Idei, nr 10 (64)/2015, 7 października–3 listopada 2015 www.nowakonfederacja.pl
Administracja udowodniła,
że jest całkowicie nieludzka,
że nie zna problemów nauki
i dlatego ją dusi kolejnymi
aberracyjnymi przepisami,
algorytmami,
rozporządzeniami
8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
14/47
I pisać jak oni, tylko zawsze ciut gorzej?Nie, dziękuję. Wybieram język polski, po-nieważ chcę współtworzyć kulturę polską.To oczywiście nie dotyczy nauk, które nie
mają związku z narodowością. Świat naukimusi być informowany o ich odkryciach
w jak najszybszym tempie. Nauki przy-rodnicze nie mają granic, ale humanistyka
je ma – jest związana z konkretnym miejs-cem i konkretnym językiem.
To co zrobić?
Zmieniać złe rzeczy poprzez dobre decyzjepolityczne. W humanistyce nie możnauzależniać punktowania publikacji od ję-zyka, w którym są one pisane. A tam,gdzie język narodowy jest wtórny wobecnauki (w medycynie, w fizyce, w infor-matyce, w psychologii poznawczej), niechuczeni porozumiewają się ze światem
w najszybszy możliwy sposób, najlepiejpo angielsku.
Humaniści często krytykują komercja-
lizację badań. Dlaczego?
Ja powiem tak – jestem regularnie upo-karzany przez jakość prac moich kolegów,które są publikowane w wydawnictwachprzyuniwersyteckich. To, jak piszą i copiszą, jest po prostu gorszące. Jestem zatym, żeby zlikwidować wszystkie wydaw-
nictwa przyuniwersyteckie – to, co tamsię wydaje, to na ogół bełkot. Niech nau-kowcy publikują we własnych wydaw-nictwach albo w internecie. Jeśli ich praca
będzie coś warta, to zostanie skomercja-lizowana – rynek się nią zainteresuje. Namarginesie, wspominam w swojej książce,że na uniwersytetach powinny powstaćdwie ścieżki – dla osób piśmiennych i nie-piśmiennych. Są ludzie, którzy nie mają
smykałki do pisania – nie zmuszajmy ich
do tego! Zaznaczajmy te ścieżki na dy-plomie. Zlikwidujemy w ten sposób kolejnąfikcję – fikcję prac pisemnych, które dziśsą często kupowane, kradzione albo ich
poziom jest zwyczajnie rozczarowujący.
Czyli uniwersytet nie powinien uczyć
pisać?
Powinien uczyć tych, którzy chcą pisać.I ci ludzie powinni się uczyć od tych,którzy to rzeczywiście potrafią.
Załóżmy, że zburzyliśmy już uniwer-
sytety. Co teraz?
Przede wszystkim – za dobry przykładmożna uznać kolegia artes liberales –ten model może pomóc uzdrowić uni-
wersytet. To są studia elitarne i częstomiędzyobszarowe. Na nich nie ma „ła-panki” na pierwszy rok, chętni są zawsze.Zajęcia odbywają się w pięcio-, dziesię-cioosobowych grupach – w takich wa-runkach wszyscy pracują. Pracują nadrzeczami niezwiązanymi z wolnym ryn-kiem. Te kolegia nie mają żadnych związ-ków z pracodawcami, bo ich celem nie
jest wejście na rynek pracy, tylko trans-misja wiedzy. I tak powinno być na całymuniwersytecie. Zresztą, sami studenci,o czym już wspominałem, mają przeczucie,że sam dyplom nic im w gruncie rzeczy
nie daje. Dzięki temu owczy trend, tzn.parcie w kierunku dyplomu, powoli od-chodzi w przeszłość. Między innymi dziękitemu filozofia przeżywa obecnie renesanszainteresowania. Okazuje się, że tematsamopoznania jest warty podjęcia.
A co z systemem bolońskim? Wygląda
to tak, że studenci po prostu dwa razy
przerabiają ten sam program – na stu-
diach I i II stopnia.
14
Internetowy Miesięcznik Idei, nr 10 (64)/2015, 7 października–3 listopada 2015 www.nowakonfederacja.pl
8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
15/47
Ja nigdy programu nie powtarzam – ci,którzy przychodzą na drugi stopień filozofiipo socjologii czy geografii, muszą we włas-nym zakresie uzupełnić braki w wykształ-
ceniu.Pomagam im w tym, ale nie mogę
z nimi zaczynać wszystkiego od nowa –to nieuczciwe w stosunku do tych, którzy studia pierwszego stopnia kontynuują nadrugim.
Ale na wielu kierunkach program jest
po prostu powtarzany.
To jest obłędna idea, nieuczciwa – żeby ludzie uczyli się dwa razy tego samego.Trzeba jednak powiedzieć, że sam pomysłmobilności, której sprzyja system boloński,nie jest zły. Tylko to nie zadziałało –można powiedzieć, że studenci, zamiastzgłębiać daną dziedzinę, zbierają taki ko-lorowy, postmodernistyczny bukiet – sku-
bią po trochu ze wszystkiego.
To może wystarczy nie pozwolić zmie-
niać kierunków po I stopniu?
To jest dobry trop – ale spróbujmy po- wiedzieć więcej – ten dwustopniowy sys-tem nie jest dobry. Po prostu zlikwidujmy go. Niech to będzie postulat coraz większejliczby osób. Idea się nie sprawdziła, trzebazmian.
Czyli powrót do studiów 5-letnich?
Tak.
Bardzo często podnosi pan temat wy-
zwolenia nauki spod ucisku biurokracji.
Czy to nie naiwność wierzyć, że nau-
kowcy są wzorem samokontroli i dys-
cypliny i nie potrzebują nikogo z ze-
wnątrz?
Nigdzie nie napisałem, że należy zrezyg-nować z kontroli.
To ile tej wolności powinno być?
Zacznijmy od tego, że tam, gdzie nie ma wolności, nie ma nauki. Nauka żywi się wolnością. Ma Pani rację – wewnętrznesystemy kontroli na uniwersytetach niedziałają – dominują układy koleżeńskie.Trzeba odblokowywać etaty, stwarzaćnowe. Na ich obsadę nie powinny mieć
wpływu jedynie osoby z wewnątrz, z da-nego wydziału czy instytutu. Komisje or-ganizujące konkursy na stanowiska po-
winny składać się w większości z osóbz zewnątrz, z innych uniwersytetów, czy ośrodków badawczych, dobieranych lo-sowo. To wyeliminuje kolesiostwo, usta-
wianie konkursów. Wewnętrznie organi-zowane konkursy są bowiem bardzo częstoustawione. To wiedza powszechna.
Wymyślmy zatem coś, co sprawi, że w lo-kalnych komisjach konkursowych wezmąudział także uczeni na przykład z Cen-tralnej Komisji do Spraw Stopni i Tytułów.Oni nie będą mieli interesu w zatrudnianiuosób bez kwalifikacji. Podkreślam: nie
jestem za tym, żeby zrezygnować z kon-troli. Po prostu nad nauką kontrolę po-
winni sprawować uczeni, a nie urzędnicy.
15
Internetowy Miesięcznik Idei, nr 10 (64)/2015, 7 października–3 listopada 2015 www.nowakonfederacja.pl
Należy zlikwidować
wszystkie wydawnictwa
przyuniwersyteckie – to, co
tam się wydaje, to na ogół
bełkot
8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
16/47
Padł pomysł, żeby humanistyka pod-
legała MKiDN, a nie MNiSW. To by coś
zmieniło?
Urzędnicy MKiDN rzeczywiście lepiej ro-zumieją problemy humanistyki, ale to
wciąż urzędnicy – ludzie bez polotu, przy-ziemni. Przede wszystkim powinniśmy
rozwiązać całe MNiSW i rozbudować cen-tralną instancję kontrolną złożoną z uczo-nych. Uczeni powinni rządzić się sami –powinni mieć swoich urzędników do za-
rządzania sprawami administracyjnymi,a nie ministerialnych, narzuconych imz góry. Rola takich urzędników powinna
być służebna wobec uczonych.
16
Internetowy Miesięcznik Idei, nr 10 (64)/2015, 7 października–3 listopada 2015 www.nowakonfederacja.pl
A NNA K ILJANSekretarz redakcji „Nowej Konfederacji”
8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
17/47
17
Internetowy Miesięcznik Idei, nr 10 (64)/2015, 7 października–3 listopada 2015 www.nowakonfederacja.pl
Sala pełna młodych ludzi, około dwunastuosób siedzi wokół wspólnego stołu. Jednaz nich jest starsza – to prowadzący. Stu-denci dyskutują, naradzają się, projektująrozwiązania problemów, które wymagająskorzystania z różnych źródeł wiedzy. Tak
wygląda nauczanie problemowe, znanepod angielskim skrótem PBL ( Problem
Based Learning). A opisana grupa – tostudenci Uniwersytetu w Maastricht (UM)podczas normalnych zajęć na wydzialemedycznym.
Co w tym takiego rewolucyjnego? A to, że przedmioty należące klasyczniedo dydaktyki przedklinicznej, czyli trzon
wiedzy lekarza, na holenderskim uniwer-sytecie medycznym zostały rozbite i prze-mieszane z zajęciami klinicznymi. Studenciuczą się bloków problemowych, składa-
jących się z wiedzy z różnych obszarów.I tak, na przykład, na pierwszym roku nazajęciach o nazwie „Odżywianie i odpor-ność” poznają m.in. anatomię i fizjologięnarządów wewnętrznych związanych z od-żywianiem, politykę hormonalną, zagad-
nienia związane z dietetyką i wreszcie
szeroką problematykę odporności. Wszyst-ko to oparte jest na konkretnych przy-padkach i innej, oddzielnej dydaktyki, naprzykład samej anatomii, nie ma. Tydzieństudenta UM wygląda następująco: około12 do 14 godzin tygodniowo zajmują za-
jęcia problemowe w murach uczelni, wspo-magane wykładami. Pozostały czas studentspędza na samodzielnej pracy: przygoto-
wuje się do następnych zajęć, czyta pod-ręczniki, pisze wypracowania, kompletujezadania. „Ty, studencie, jesteś odpowie-dzialny za swoją edukację i rozwój oso-
bisty”, piszą na stronie internetowej władzeuczelni.
Na pierwszym roku młodzi medycy uczą się więc – inaczej niż w Polsce – nieodosobnionych przedmiotów biologii me-dycznej czy histologii, ale od razu – dzia-łania na konkretnych problemach, by jużna trzecim roku rozpocząć pracę z pa-cjentami. Od początku uzyskują też nie-zbędne umiejętności: gdy w grupach dyskutują o zagadnieniach krążenia i od-dychania, na zajęciach praktycznych uczą
się resuscytacji.
STANISŁAW M AKSYMOWICZEkspert CA KJ ds. socjologii medycyny,socjolog, doktorant w Instytucie Socjologii UW
Gdy studenci uczelni medycznych w Polsce wkuwają na pamięć podręcz-
niki do kolejnych przedmiotów, ich holenderscy koledzy uczą się, jak
leczyć
Jak zatrzymać dehumanizację medycyny
http://www.maastrichtuniversity.nl/web/Faculties/FHML/TargetGroup/ProspectiveStudents/BachelorsProgrammes/Programmes/Medicine/ProgrammeInformation/ProblemBasedLearning.htmhttp://www.maastrichtuniversity.nl/web/Faculties/FHML/TargetGroup/ProspectiveStudents/BachelorsProgrammes/Programmes/Medicine/ProgrammeInformation/ProblemBasedLearning.htm
8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
18/47
Efektem takiego nauczania ma byćzdobycie praktycznej umiejętności wnio-skowania o stanie pacjenta i zapropono-
wanie odpowiedniego leczenia. Nie mniej
ważne jest też zdobycie umiejętności ko-munikowania się z pacjentem – to on ma
być w końcu źródłem wiedzy!
Student jak dysk twardy
Dla kontrastu wróćmy na rodzimy grunt.Jak praktyczne nauczanie medycyny wy-gląda w Polsce? O relację poprosiłemświeżo upieczonego studenta z wiodącejpolskiej uczelni, który ze względu na spe-cyfikę zawodu woli zostać anonimowy.Z wypowiedzi adepta studiów medycznych
wyłania się obraz błędnego koła. Punktem wyjścia są za duże grupy studenckie – brakuje więc pacjentów (sic!) i lekarzy do praktycznego uczenia studentów. Toprowadzi do bardzo pobieżnego przebiegupraktyk i w efekcie – braku konkretnychkompetencji. I tak jeden klocek dominapopycha kolejne: „Brak nabywania kon-kretnych umiejętności na studiach po-
woduje, że lekarz prowadzący grupę nie wie, co ona umie, a czego nie, więc na wszelki wypadek nie daje nic do zrobienia”.
Główny atrybut studenta medycyny to bowiem pojemna pamięć: „Jest to tylko
wkuwanie. Często poza podręcznikamitrzeba wkuwać też testy z poprzednich
lat, bo na egzaminach zazwyczaj pyta sięo choroby, które występują kazuistycznie,a nie o takie, na których lekarz każdejspecjalizacji powinien choć trochę sięznać” – mówi mój rozmówca.
Są też egzaminy, na których „trzebarecytować podręcznik z przypisami włącz-nie, na testach z kolei pytają o takie rzeczy,że nikt nie skupia się na ogóle, tylko nanajbardziej dziwnych rzeczach, które mogą
trafić się na teście”. W rezultacie wiele
osób nie zna podstawowych informacjio jakiejś chorobie, „ale za to pamięta, że
w populacji jakichś Indian z Meksykuodpowiada za nią jakiś konkretny gen
i w zasadzie nie występuje ona nigdzieindziej”.
Jeszcze inną bolączką studentów sąnieścisłości w zakresie zdobywanej wiedzy:
„Niby mamy się uczyć z podręczni-ków, które są podane w rozpiskach/in-formatorach do danego przedmiotu. Cza-sami są takie przedmioty, że podanych
jest kilkanaście książek po 500 stronkażda, do tego literatura zalecana drugietyle. Gdyby naszym jedynym zajęciem
była nauka tylko do tego przedmiotu, toi tak nie zdążylibyśmy nawet przeczytaćtego wszystkiego. Czasami różne książkiróżnie opisują dany temat i ucząc się
z dwóch źródeł, nie da się zaznaczyć po-prawnej odpowiedzi na teście” – mówi.
Nieformalne metody pozyskiwania
wiedzy praktycznej
Główny problem nauczania w polskimsystemie leży w oddzieleniu od siebiedwóch rzeczywistości: studiowania twardej
wiedzy i pozyskiwania wiedzy praktycznej,
tak samo niezbędnej do leczenia.
18
Internetowy Miesięcznik Idei, nr 10 (64)/2015, 7 października–3 listopada 2015 www.nowakonfederacja.pl
„Ty, studencie, jesteś
odpowiedzialny za swoją
edukację i rozwój osobisty”,
piszą na stronie
internetowej uczelni władze
Uniwersytetu w Maastricht
8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
19/47
Nie ma wątpliwości, że studia me-dyczne to najtrudniejszy kierunek; głównąprzyczyną jest ogromny materiał, jaki stu-dent musi przyswoić. Oczywiście dla dobra
pacjenta. Ale czy na pewno? Rezultatemprzeładowania teoretycznego studiów
w Polsce jest – szczególnie na największychuczelniach – nieformalny sposób pozy-skiwania praktycznej wiedzy o leczeniu.Ci studenci, którzy idąc na studia wiedzą,
jaką specjalizację wybiorą: „często chodząna koła naukowe z danej specjalizacji,potem zapisują się na dyżury, podczepiająpod kogoś, o kim słyszeli, że coś pokazujei coś pozwala, i za nim chodząc, uczą się,
jak się leczy ludzi, a nie co jest napisane w podręcznikach” – tłumaczy mi absol- went studiów medycznych.
A pozostali? W czasie praktyk albostaży muszą szczęśliwie trafić pod skrzydłastarszego kolegi, który da stażyście pewnąautonomię, jednocześnie uważnie patrzącmu na ręce. Ale takiego „mistrza” też nie-łatwo znaleźć: „prawie nikomu z lekarzy się nie chce i każdy woli zrobić szybkosam, coś tam tłumacząc pod nosem”. Inny młody lekarz opowiedział mi kiedyś aneg-dotę ze swojej specjalizacji. Gdy siedziałze starszym kolegą w gabinecie USG, tenuparcie zasłaniał ekran urządzenia. Spy-tany, czy mógłby go odsłonić i wytłuma-czyć, co się na nim znajduje, usłyszał:„albo będziesz siedział cicho, albo cię wy-
rzucę, uczyć to się masz z podręcznika”.Nauka medycyny opiera się więc w takiej sytuacji na umiejętnym i kon-sekwentnym kierowaniu przez studentaswoją karierą lub na sporej dozie szczęścia.
A wszystko po to, by po kilkuletnich stu-diach trafić na mistrza, który podzieli się
wydartą kiedyś przez siebie w ten samsposób wiedzą. Nie jest tajemnicą, że bar-dziej dochodowe specjalizacje, jak na
przykład generująca spore możliwości
prywatnej praktyki ginekologia, lepiejchronią swoją wiedzę, niechętnie dopusz-czając potencjalną konkurencję do rynkuusług medycznych.
Początek zmian w Polsce
Problem niewłaściwej proporcji między teorią i praktyką został oczywiście ziden-tyfikowany już dawno temu. W 2008roku rektor Warszawskiego UniwersytetuMedycznego, prof. Marek Krawczyk, wzy-
wał: „Nie można oddzielać dydaktykiprzedklinicznej od uczenia się medycyny klinicznej” („Przegląd Urologiczny”2008/6 (52)). Wtedy polskie uczelnie od-kryły nauczanie zintegrowane, realizowanenajczęściej w formie fakultetów kursy łą-czące wiedzę z różnych dziedzin. Tak jestna przykład na Uniwersytecie Medycznym
w Łodzi, gdzie pierwsze lata to „klasyka”studiów medycznych, z legendarną ana-tomią i patologią na czele, a potem stop-niowo wprowadzane są bloki nauczaniazintegrowanego. Łódzka uczelnia w ra-mach „Operacji sukces” pochwaliła sięteż włączeniem do metodyki nauczania
wspomnianej PBL.Na podobną ścieżkę wszedł też naj-
młodszy w Polsce Wydział Medyczny Uni- wersytetu Warmińsko-Mazurskiego(UWM), na którym od początku w pro-gramie stosowano elementy PBL, zresztą
bezpośrednio inkorporowane z Maastricht,gdzie szkolono wykładowców. Ale władzeuczelni przyznają, że nie odważyłyby sięna tak daleko idące ograniczenie bloku
wiedzy teoretycznej jak w Holandii. Stu-denci więc, obok zajęć praktycznych z gru-powym rozwiązywaniem problemów klinicznych i ćwiczeń, muszą przyswoićtwardą wiedzę teoretyczną.
Zdaniem dr n. med. Moniki Bar-
czewskiej, prowadzącej na UWM zajęcia
19
Internetowy Miesięcznik Idei, nr 10 (64)/2015, 7 października–3 listopada 2015 www.nowakonfederacja.pl
8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
20/47
w formacie PBL, istnieje uzasadnieniedla pozostawienia tradycyjnych przed-miotów, będących bazą wiedzy dla prak-tycznej pracy lekarza. „PBL zakłada od
razu rozwiązywanie problemów medycz-nych, bez tych podstaw, którymi są m.in.anatomia, fizjologia, farmakologia, pato-morfologia czy histologia. To w wieluprzypadkach jest dla studentów zbyt trud-ne, bo bardziej złożone problemy wyma-gają gruntownej wiedzy” – tłumaczy.
PBL jest więc wykorzystywane przede wszystkim do uczenia studentów myślenia, wnioskowania na podstawie różnych prze-słanek. Przykładowe zajęcia na pierwszymroku wyglądają następująco: „40-letniakobieta, otyła, ale w stanie ogólnymdobrym, obudziła się i twierdzi, że nie
widzi na jedno oko. Co może być przy-czyną? Oczywiście na pierwszym rokustudenci nie są w stanie dać wyczerpującejodpowiedzi. Ale ucząc się anatomii, po-trafią prześledzić drogę wzrokową od siat-kówki do kory wzrokowej, gdzie mogąnastąpić uszkodzenia dające taki objaw”– mówi Barczewska. Kolejne, trudniejszeprzypadki, wprowadzane są w następnychlatach, wraz z poszerzaniem wiedzy teo-
retycznej studentów.
Skuteczność PBL zależy w ogromnejmierze od samych studentów. Jedni nie-nawidzą tych zajęć, inni chcieliby studio-
wać tylko w ten sposób. Ci drudzy potrafią
spędzić z lekarzem prowadzącym cały dy-żur w szpitalu, zadając pytania i obser-
wując kolejne przypadki. Teoretycy po-zostają przy testach i podręcznikach, bosystem na to pozwala. Sama konstrukcjaLekarskiego Egzaminu Końcowego jestdaleka od praktyki i wymaga od egzami-nowanego przede wszystkim wiedzy z po-szczególnych dziedzin, z dużym naciskiemna elementy związane z funkcjonowaniemsystemu opieki zdrowotnej i kwestiamiprawnymi.
Przełamanie modelu bio-medycznego
Nowoczesne metody nauczania są adap-towane w Polsce bardzo ostrożnie. Traktujesię je raczej jako poszerzenie kompetencjistudentów niż perspektywę prawdziwejzmiany w systemie szkolącym lekarzy.Tymczasem wykorzystanie jedynie ele-mentów kompletnej metody nie pozwalana odtworzenie pełni efektów, jakie możeona dawać. A – jak sądzę – model podobny do tego z Maastricht, kładący duży nacisk na praktyczne umiejętności i zdolnościkomunikacyjne, mógłby być receptą naprzestarzały system nauczania, który dosprawnego funkcjonowania wymaga nie-
istniejącej dziś praktycznie relacji uczeń –mistrz.I choć jest to jedna z kilku możliwych
dróg, może ona pomóc wyzwolić w kolej-nym pokoleniu lekarzy chęć do dzieleniasię wiedzą, zdobytą podczas pracy zespo-łowej na studiach. Praca u samych podstaw powinna przynieść, poza wyszkoleniemlepszych lekarzy-praktyków, skutek prze-rwania błędnego koła, wyzwalając „ta-
jemną” dziś wiedzę medyczną, dostępną
20
Internetowy Miesięcznik Idei, nr 10 (64)/2015, 7 października–3 listopada 2015 www.nowakonfederacja.pl
„Brak nabywania
konkretnych umiejętności
na studiach powoduje,
że lekarz prowadzący grupę
nie wie, co ona umie, a czego
nie, więc na wszelki
wypadek nie daje nic do
zrobienia”
8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
21/47
tylko dla wybranych studentów. Od tegodo medycyny skupionej na pacjencie,uwzględniającej jego potrzeby, wybory i wartości, jest już tylko krok.
Holendrzy chwalą się fantastycznymi wynikami swojego programu. Twierdzą,że lekarze przez nich wyszkoleni posiadająznacznie lepsze umiejętności praktycznei komunikacyjne niż ci uczeni w sposóbtradycyjny. Tego ostatniego elementu –komunikowania – szczególnie brak w na-szych szpitalach i przychodniach, będących
wręcz idealnym „modelem bio-medycz-nym” opieki zdrowotnej, ograniczającejsię do aspektów organicznych, traktującejcierpiącego CZŁOWIEKA jako maszynę,którą trzeba naprawić. U podstaw tegomodelu leży system nauczania, „stawaniesię” lekarzem, będące złożonym procesemsocjalizacji do zawodu.
Polscy lekarze są tacy, jakimi ichstworzył system nauczania. Proces tenopisywał Robert Merton w książce Thestudent-physician. W jego ujęciu uczelniamedyczna jest szczególnym systememspołecznym, z określonymi rolami, me-todami socjalizacji i wartościami, istotnymidla przyszłego zachowania się lekarza.Dlatego tak wielkie znaczenie ma sposób,
w jaki młodych lekarzy się naucza. Jeśliod samego początku będą oni szkoleni
w grupach, jeśli będą komunikowali sięmiędzy sobą, ćwiczyli i pozostawali w kon-
takcie z traktowanym z szacunkiem pa-cjentem, pochód dehumanizacji będziemożna powstrzymać.
21
Internetowy Miesięcznik Idei, nr 10 (64)/2015, 7 października–3 listopada 2015 www.nowakonfederacja.pl
8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
22/47
22
Internetowy Miesięcznik Idei, nr 10 (64)/2015, 7 października–3 listopada 2015 www.nowakonfederacja.pl
Obecny kryzys imigracyjny jest objawempatologii europejskiej polityki. Jego źród-łem wcale nie są ludzie, którzy chcą zmie-nić swoje miejsce zamieszkania, a elity
władzy, które zatraciły polityczne powo-łanie.
Polityka a Kazanie na Górze
Politycy europejscy w ostatnich tygodniachgremialnie odkryli naukę Chrystusa. Za-skakuje, że udało się to przede wszystkimtym, którzy całe życie strawili na jej kry-tyce; zarówno lewicowcom, którzy trak-towali ją jako narzędzie panowania jednejgrupy społecznej nad drugą, a więc jako
rodzaj „fałszywej świadomości”, jak i li- berałom, którzy z ludzkiego egoizmu uczy-nili kardynalną cnotę.
Dziś za naczelną maksymę swojegopostępowania wzięli oni przykazanie mi-łości: „Kochaj bliźniego swego jak siebiesamego”. Chciałoby się powiedzieć: Ga-lilaee, vicisti! To jednak złudzenie. Albo-
wiem ten rzekomy tryumf chrystianizmu w rzeczywistości maskuje poważny kryzys
nowożytnej polityczności.
Max Weber, jeden z najwybitniejszychteoretyków nauk społecznych w XX wieku,
w swoim słynnym wykładzie Polityka jako zawód i powołanie poczynił kilkafundamentalnych rozpoznań, które po-zwolą nam lepiej zrozumieć tę zaskakującąkonwersję.
Weber należał do tych badaczy bytuspołecznego, którzy nie przymykali oczuna konflikt pomiędzy polityką a moral-nością. Jego także niepokoiła obserwacjaMakiawela, że skuteczne działanie poli-tyczne jest związane z wyrządzaniem złamoralnego. Aby sobie poradzić z tą ak-sjologiczną trudnością, Weber uznał, żedziałania polityczne kierują się innymi
zasadami niż moralne, i odróżnił etykępolityczną od etyki moralności chrześci- jańskiej. Tę pierwszą nazwał etyką odpo- wiedzialności (Verantwortungsethik),a drugą – etyką przekonań (Gesinnun-gsethik): „To jest punkt decydujący. Mu-simy sobie uświadomić, że wszelkie zo-rientowane etycznie działanie może opie-rać się na dwóch zasadniczo różnych odsiebie, przeciwstawnych i nie dających
się pogodzić maksymach: może ono kie-
K RZYSZTOF R AK Stały współpracownik „Nowej Konfederacji”,ekspert Ośrodka Analiz Strategicznych
Unia Europejska abdykowała przed przestępcami. W ten oto sposób dobry
w zamiarach czyn pociągnął za sobą złe konsekwencje
Zdziecinniała Europai katastrofa imigracyjna
8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
23/47
rować się «etyką przekonań» lub «etykąodpowiedzialności». Nie znaczy to, żeetyka przekonań jest identyczna z brakiemodpowiedzialności, a etyka odpowiedzial-
ności z brakiem przekonań. O tym, oczy- wiście, nie może być mowy. Ale jest toniezmiernie głębokie przeciwieństwo: gdy z jednej strony działa się według maksymy etyki przekonań, na przykład w myśl za-sady religijnej, że «chrześcijanin czynidobrze, a rezultat pozostawia Bogu»,a z drugiej strony – według maksymy etyki odpowiedzialności, ponosząc odpo-
wiedzialność za (dające się przewidzieć)skutki swojego działania”.
Moralność chrześcijańska ma w ujęciu Webera wymiar absolutny. Jej normy niepozwalają na żadne kompromisy w życiuspołecznym. Najważniejszą normą tejetyki jest przykazanie: kochaj bliźniegoswego jak siebie samego. Zgodnie z tymprzykazaniem powinniśmy podzielić się
z potrzebującymi wszystkim, co posiada-my. A gdy potrzebujący uderzy nas w po-liczek, mamy nie tylko podzielić się z nimswoją własnością, ale też, na dodatek,nadstawić mu drugi policzek do uderzenia.
W pierwszej instynktownej reakcji uzna- jemy te zasady za nieżyciowe. „Nieżycio- we”, to znaczy – niemożliwe do realizacjiprzez wszystkich w codziennym obcowaniuz innymi, czyli „aspołeczne”. W momencie
tej konstatacji doświadczamy tego samego
niepokoju, który gnębił niemieckiego so-cjologa: „Kazanie na Górze – innymisłowy: absolutna etyka Ewangelii – topoważniejsza sprawa niż sądzą ci, którzy
chętnie dziś cytują owe przykazania. Z niąnie ma żartów. Dotyczy jej to, co powie-dziano o przyczynowości w nauce: to nie
jest dorożka, którą można dowolnie za-trzymać, by wedle uznania wsiadać i wy-siadać. Tylko wszystko albo nic, taki właś-nie jest jej sens, jeśli ma z tego wyniknąćcoś więcej niż banały”.
Pakt z diabelskimi mocami
Polityk nie posługuje się etyką przekonań,ponieważ musi podlegać odpowiedzial-ności za społeczne skutki swoich działań.
Weber zauważa, że z dobrych czynów wcale nie muszą wynikać dobre skutki.Co gorsza, dobro może rodzić zło. Wska-zuje on przy tym na problem teodycei,czyli wyjaśnienia faktu istnienia zła w stwo-rzeniu. Problem, zamykający się w pytaniu,które od św. Augustyna dręczyło filozofów:
jak dobry Bóg mógł stworzyć świat, w któ-rym istnieje zło.
Weber, paradoksalnie, rozwiązujeten problem, zastępując etykę objawionąetyką racjonalnego (odpowiedzialnego zaswoje skutki) działania politycznego. Zgod-nie z zasadami etyki objawionej wystarczy skrupulatnie wypełniać Boże przykazania
i nie trzeba martwić się ich skutkami, bowiem w ostatecznym rachunku odpo- wiedzialność za nie bierze Bóg. Człowiek nie zna „logiki” Bożych planów. Dlategogdy jego ludzki (skończony) rozum nieradzi sobie z „logiką” Boga, to pozostajemu wiara. I podpowiada: credo quia ab-surdum.
Etyka odpowiedzialności to domenaracjonalności ziemskiej. Tu liczy się tylko
plan ludzki i człowiek musi wziąć za jego
23
Internetowy Miesięcznik Idei, nr 10 (64)/2015, 7 października–3 listopada 2015 www.nowakonfederacja.pl
Rzekomy tryumf
chrystianizmu
w rzeczywistości maskuje
poważny kryzys nowożytnej
polityczności
8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
24/47
skutki pełną odpowiedzialność. W tejetyce człowiek zajmuje miejsce Boga jakoosoby planującej działanie. Weber nie ma
jednak złudzeń. Człowiek nie ma mocy
równej Bogu i stąd jest mu niezwykletrudno przewidzieć efekty swoich działań.Dlatego, jak zauważa, skutki działań po-lityka często są odmienne od tych, któresobie zamierzył. Nie znaczy to jednak, żeta ułomność zwalnia polityka od odpo-
wiedzialności: „…wyznawca etyki odpo- wiedzialności liczy się właśnie z owymiprzeciętnymi ludzkimi wadami, nie maon – jak słusznie stwierdził Fichte – ża-dnego prawa zakładać, że ludzie są dobrzy i doskonali, nie czuje się w stanie obarczaćinnych skutkami swojego działania, o ilemógł je przewidzieć. Powie on: te skutki
będą przypisane mojemu działaniu. Wy-znawca etyki przekonań czuje się «odpo-
wiedzialny» jedynie za to, by nie zgasłpłomień czystych przekonań, na przykładpłomień protestu przeciw niesprawiedli-
wości porządku społecznego. Rozniecaćten płomień wciąż na nowo – oto cel jegozupełnie irracjonalnych, jeśli oceniać jez punktu widzenia ewentualnego sukcesu,czynów, które mogą i powinny mieć tylko
wartość przykładu”. Weber jest antropologicznym pesy-
mistą. Dostrzega nieusuwalną sprzecznośćpomiędzy obydwu etykami: etyka odpo-
wiedzialności jest z tego świata, a etyka
przekonań nie jest z tego świata. Dlategonie można ich ze sobą pogodzić. Dojrzały polityk musi mieć pełną świadomość tejsprzeczności, która powoduje, że paktujez diabłem: „Kto chce uprawiać politykę
w ogóle lub nawet traktować ją jakozawód, musi być świadom tych etycznychparadoksów i swojej odpowiedzialnościza to, co może stać się z nim samym podich ciśnieniem. Zadaje się on, powtarzam
to, z diabelskimi mocami, które kryją się
za każdą przemocą. Wielcy wirtuozi miłościczłowieka i dobroci, pochodzący czy toz Nazaretu, czy z Asyżu, czy z indyjskichzamków królewskich, nie posługiwali się
środkami politycznymi – przemocą, ichkrólestwo było «nie z tego świata»”.
Państwa monopol na przemoc
Weber wskazuje na przyczynę politycznegozła. Jest nią używanie przemocy. Pod-miotem nowoczesnej polityki jest państwonarodowe. Weber rozumiał je zgodniez duchem niemieckiego pozytywizmuprawnego. Za swoim rówieśnikiem, Ge-orgiem Jellinkiem, analizował państwo
jako fenomen, dla którego istotne są trzy podstawowe elementy: terytorium, naródpolityczny i władza. Zdefiniował je zaś
w następujący sposób: „Państwo, podobnie jak poprzedzające je historyczne związkipolityczne, to oparty na środkach prawo-mocnej (to znaczy: traktowanej jako pra-
womocna) przemocy stosunek panowanialudzi nad ludźmi”.
Istotą Weberowskiej definicji państwa jest rozumienie władzy jako „monopoluna przemoc fizyczną”. Monopol ten sta-nowi w jego ujęciu istotę państwa, todzięki niemu bowiem jest ono suwerenne.Jednocześnie jest on istotą polityczności
jako takiej. I to właśnie etyka stosowania„fizycznej przemocy” w życiu społecznym
wchodzi w konflikt z etyką „przykazaniamiłości”: „Albowiem jeśli w konsekwencjiakosmicznej etyki miłości mówi się: «nieprzeciwstawiać się złu siłą», to do politykaodnosi się zdanie wręcz przeciwne: po-
winieneś przeciwstawić się złu przy użyciusiły, inaczej – będziesz odpowiedzialny za sytuację, w której zło weźmie górę. (…)Jeśli ktoś szuka zbawienia duszy i ratunkudla innych dusz, nie robi tego na drodze
polityki, która ma zupełnie inne zadania:
24
Internetowy Miesięcznik Idei, nr 10 (64)/2015, 7 października–3 listopada 2015 www.nowakonfederacja.pl
8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
25/47
jej zadania dają się rozwiązywać tylkoprzy użyciu przemocy. Geniusz czy demonpolityki żyje z bogiem miłości, także z Bo-giem chrześcijańskim w jego kościelnej
postaci, w wewnętrznym napięciu, które w każdej chwili może eksplodować jakokonflikt nie do rozstrzygnięcia”.
Ten, kto nie dostrzega, że prawo-mocne użycie siły skazuje go na czynieniezła, jest, według Webera, „dzieckiem pod
względem politycznym”.
Etyka nieodpowiedzialności
Współcześni polityczni liderzy Europy w pełni zasługują na miano dzieci. Swojedziecięctwo zademonstrowali w trakcieobecnego kryzysu migracyjnego.
Współcześni politycy nie zastanawiająsię nad skutkami swoich działań. Sym-
bolem nieodpowiedzialności stała się kan-clerz RFN, Angela Merkel, która w mo-ralnym uniesieniu zapowiedziała, że prawodo azylu nie może być ograniczone. W tensposób wysłała w świat informację, że jejkraj przyjmie wszystkich imigrantów.Szybko jednak okazało się, że niemieckiepaństwo nie ma nieograniczonej zdolnoścido przyjmowania uchodźców. Po kilkudniach kanclerz Merkel powróciła do rze-czywistości i podjęła decyzję o przywró-ceniu kontroli na granicy RFN. Ale mlekosię rozlało, od kilku tygodni dziesiątki ty-
sięcy imigrantów szturmują unijne granice,aby dostać się do niemieckiej Ziemi Obie-canej. Nieprzemyślana wypowiedź spro-
wokowała jeden z największych kryzysów w historii integracji europejskiej. A wszyst-ko przez brak odpowiedzialności. Bo trzebaraczej wątpić w to, że za decyzjami kanclerzMerkel stały trwałe chrześcijańskie prze-konania. Jej biografowie opisują ją jakoosobę, która wyznaje dwie cnoty kardy-
nalne: oportunizmu i immoralizmu. Nota
bene, powszechne dla całej europejskiejklasy politycznej, której Angela Merkel
jest przecież nieodrodną córką.Brak moralnego autentyzmu nie jest
szczególnym znakiem naszych czasów.Zauważał go również przed prawie stulaty Weber: „Otóż jeśli do tego dojdzie[że polityk uzasadnia swoje działaniaChrystusową nauką – przyp. K.R.], tomówię otwarcie, że najpierw spytam o mia-rę wewnętrznej powagi, jaka stoi za tąetyką przekonań. Mam wrażenie, że
w dziewięciu przypadkach na dziesięć będę miał do czynienia z fanfaronami,którzy nie czują realnie, czego się podej-mują, a tylko upajają się romantycznymisensacjami”.
Współcześni politycy to jako żywo„nieodpowiedzialni fanfaroni”, którychsubstancjalną cechą jest oportunizm, po-legający na instynktownym dostosowy-
waniu się do bieżących wydarzeń i rea-gowaniu na nie. Ich instynkt władzy jest
jednocześnie początkiem i końcem, alfąi omegą – jedynym celem ich działania.Są skupieni wyłącznie na utrzymaniu swo-
jej osobistej władzy. Nota bene, Angela Merkel znalazła
naśladowczynię w polskiej premier EwieKopacz, która w trakcie wystąpienia w Sej-mie RP nt. stanowiska rządu w sprawiekryzysu imigracyjnego posługiwała się
wyłącznie argumentacją moralizującą.
I wszystko wskazuje na to (piszę ten tekst
25
Internetowy Miesięcznik Idei, nr 10 (64)/2015, 7 października–3 listopada 2015 www.nowakonfederacja.pl
Z dobrych czynów wcale nie
muszą wynikać dobre
skutki. Co gorsza, dobro
może rodzić zło
8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
26/47
na pięć tygodni przed wyborami), że pre-mier będzie tej fanfaronady pierwszą ofia-rą. Przegra bowiem wybory z powodumoralizowania i braku jednoznacznej stra-
tegii wobec migracyjnej katastrofy.
Weberowski polityk idealny
Jak z kryzysem imigracyjnym poradziłby sobie polityk opisywany przez Webera?
Aby się o tym przekonać, spróbujmy za-stosować zasady etyki odpowiedzialnościi posłużyć się jej kategoriami.
Niewątpliwie podstawowym proble-mem etycznym jest pomoc uchodźcom.
W czasach Webera odpowiedzialny polityk stwierdziłby, że na państwie spoczywa je-dynie obowiązek pomocy własnym oby-
watelom. Stosując zasadę etatystycznegoegoizmu, uznałby, że nie jest to jego spra-
wa. Taka norma obowiązywała jeszcze w trakcie II wojny światowej. Wystarczy przypomnieć, że większość krajów koalicjiantyhitlerowskiej odmawiała pomocy Ży-dom. Charakterystyczne było postępowa-nie Amerykanów, którzy mając oczywisteświadectwa dokonującego się Holocaustu,nie kiwnęli palcem, aby zapewnić miejsce
bezpiecznego pobytu ludziom zagrożonymeksterminacją.
Dziś, między innymi wskutek do-świadczeń dwudziestowiecznego ludobój-stwa i rozwoju doktryny praw człowieka,
norma państwowego egoizmu przestała bezwzględnie obowiązywać. Nie znaczy to jednak, że zamiast niej politycy mogą
bezkarnie kierować się etyką przekonań.Pomoc uchodźcom jest możliwa tylko
pod warunkiem zachowania bezpieczeń-stwa państwa. Polityk, podejmując takądecyzję, musi zapewnić bezpieczeństwoswoim własnym obywatelom, zarównoekonomiczne (pomoc nie może nadwy-
rężać finansów państwa), jak i fizyczne
(pomoc nie może spowodować wzrostuzagrożenia terrorem).
Państwo musi zatem kontrolowaćprocesy migracyjne, to znaczy: kontrolo-
wać swoje terytorium i znajdującą się nanim ludność. I tu dochodzimy do istoty kryzysu migracyjnego w Europie. Ujawniaon bowiem substancjalną dysfunkcjonal-ność europejskiego państwa, polegającąna utracie kontroli nad ludnością i tery-torium. Apogeum tego procesu była zgodaniemieckiego rządu na wjazd na teryto-rium RFN kilkudziesięciu tysięcy imi-grantów bez żadnej kontroli. De factooznaczało to kapitulację państwa wobecimigrantów – przyzwoliło ono bowiem
w ten sposób na rozprzestrzenienie się wielu patologii, które będą zagrażać bez-pieczeństwu jego obywateli. Najważniejsze
wcale nie jest zagrożenie ze strony woju- jącego islamizmu. Brak kontroli ruchuosobowego z Afryki Północnej i Azji Mniej-szej w kierunku Europy Środkowej otwo-rzył nasz kontynent na działalność wszel-kiego rodzaju mafii przemytniczych. Krótkomówiąc, „państwo” europejskie abdyko-
wało przed przestępcami. W ten oto sposóbdobry w zamiarach czyn pociągnął zasobą złe konsekwencje.
Nieodpowiedzialność polityków eu-ropejskich polega na tym, że fala migra-cyjna narasta od lat i nie spotyka się z ichreakcją. Arabska wiosna rozpoczęła się
w końcu 2010 roku, a katastrofa migra-cyjna objawiła się w całej pełni opiniipublicznej Europy w roku 2013, kiedy media pokazywały tragedię tysięcy uchodź-ców ginących w pobliży wyspy Lampedusa.Od tamtego czasu minęło półtora roku,a politycy europejscy nawet nie zaczęlisię zastanawiać, w jaki sposób przeciw-działać rzeczywistym przyczynom tych
wydarzeń. Efektem tej nieodpowiedzial-
ności jest lawinowe zwiększanie się liczby
26
Internetowy Miesięcznik Idei, nr 10 (64)/2015, 7 października–3 listopada 2015 www.nowakonfederacja.pl
8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
27/47
imigrantów. Bogata Europa niedługo bę-dzie musiała przyjmować miliony ludzirocznie.
Politycy europejscy dopuścili do za-
niku w państwie jego substancjalnej treści,to znaczy: przyzwolili na utratę kontrolinad terytorium (granicami) i ludnością.
A stało się tak dlatego, że wystraszyli sięswojej własnej władzy, czyli użycia legalnej,państwowej przemocy fizycznej (tylko bo-
wiem dzięki niej taka kontrola mogłaby zostać przywrócona). Strach nie pozwoliłim na użycie siły. Swoje tchórzostwo ma-skowali zaś, zasłaniając się argumentamizaczerpniętymi z etyki przekonań.
Politykiem, który zachował się od-powiedzialnie, był premier Węgier ViktorOrbán. Starczyło mu odwagi, aby bronićterytorium własnego państwa i bezpie-czeństwa swoich obywateli. Za to, że prze-strzegał prawa (europejskiego i między-
narodowego) i nie bał się stosować legalnejprzemocy państwowej, został odsądzony od czci i wiary przez zdziecinniałą elitęeuropejską. To on okazał się wyrazicielem
wspólnego interesu państw środkowoeu-ropejskich i ich rzeczywistym liderem.
Nota bene, swoim działaniem wykazał,że Polska jest niezdolna do przyjęcia re-gionalnego przywództwa. To chyba dlanas najsmutniejsza lekcja z kryzysu mi-
gracyjnego. Nadwiślańskie elity politycznepo raz kolejny zademonstrowały niezdol-ność do podmiotowej polityki zagranicznej.
Oczywiście, politycy nie są jedynymi
winnymi. Zawiodły mechanizmy kontrolispołecznej – przede wszystkim media.Zamiast pokazywać łzawe obrazki, po-
winny postawić kilka fundamentalnychpytań. Przede wszystkim o to, jakim cudemod pięciu lat bez żadnych przeszkód dzia-łają mafie przemycające ludzi. Fala mi-gracyjna nie jest przecież całkowicie spon-taniczna. Aby znaleźć się w Europie, przy-
bysze z Bliskiego Wschodu i Afryki musząskorzystać z usług zorganizowanych grup,które przewiozą ich przez morze. Walkaz tymi grupami i ich likwidacja niewąt-pliwie ograniczyłaby migracyjną falę. Co
więcej, jeśli służby specjalne europejskichpaństw przez pięć lat niewiele zrobiły z przemytnikami ludzi, to na pewno nieporadzą sobie z radykalnymi islamistamina terytorium swoich krajów. Tego rodzajupytania można by mnożyć, ale media chcąnas tylko wzruszać losem biednych kobieti dzieci.
Podkopywanie fundamentu
Kryzys imigracyjny jest w gruncie rzeczy kryzysem władzy europejskiej klasy poli-tycznej. Kryzysem niezwykle groźnym,
bowiem mającym charakter instytucjo-
nalny. Erozja państwa narodowego i nisz-czenie przez elity porządku prawnego bę-dzie miało jeden katastrofalny skutek:spowoduje zwiększenie zagrożenia bez-pieczeństwa – zarówno wewnętrznego,
jak i zewnętrznego – narodów europej-skich. Kryzys nie ominie też struktur in-tegracyjnych Europy, których państwonarodowe jest przecież substancjalnymfundamentem.
27
Internetowy Miesięcznik Idei, nr 10 (64)/2015, 7 października–3 listopada 2015 www.nowakonfederacja.pl
Ten, kto nie dostrzega, że
prawomocne użycie siły
skazuje go na czynienie zła,
jest, według Webera,
„dzieckiem pod względempolitycznym”
8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
28/47
28
Internetowy Miesięcznik Idei, nr 10 (64)/2015, 7 października–3 listopada 2015 www.nowakonfederacja.pl
Niemcy, najważniejsza siła politycznai gospodarcza Europy, przyjęły w obliczukryzysu imigracyjnego nową rolę: głów-nego autorytetu moralnego. Otwierającswoje granice dla imigrantów z Afrykii Bliskiego Wschodu, Berlin chciał pokazać,że jest altruistycznym państwem, stawia-
jącym prawa człowieka ponad interesemnarodowym. Wizerunkowa ofensywa, która miała zatrzeć wciąż żywą pamięćo Holokauście, a także o niedawnym bru-talnym potraktowaniu Grecji, ma jednak drugie dno. Twardych korzyści.
Logika absurdu
Otwierając swoje drzwi dla Syryjczyków
i Irakijczyków, Niemcy przygarnęły ludzi,którzy są im potrzebni, gdyż stanowiąodpowiedź na pogłębiający się kryzys de-mograficzny. Przyznał to wicekanclerzSigmar Gabriel, mówiąc: „Potrzebujemy tych ludzi dla zabezpieczenia naszego do-
brobytu”. To, że Angela Merkel kierowałasię nie altruizmem i chęcią pielęgnowaniaWillkommenskultur, tylko właśnie inte-resem narodowym, znajduje też potwier-
dzenie w fakcie, że niemieckie urzędy
pracy rozpoczęły już aktywne poszuki- wania lekarzy, pielęgniarek i inżynierów w ośrodkach dla azylantów. Minister pracy Andrea Nahles dokonała dokładnych wy-liczeń, ilu przybyszy z rozdartych wojnąregionów nadaje się do zatrudnienia
w przemyśle, a szef Daimlera, Dieter Zetsche, zazwyczaj wstrzemięźliwy
w swych wypowiedziach, entuzjastyczniestwierdził, że „będzie rekrutował”.
Według oficjalnych szacunków Niem-cy do 2050 r. będą potrzebowały ok. 500tys. imigrantów rocznie, aby wypełnić po-
większający się niedobór rąk do pracy.Merkel zagrała prosty gambit: ponieść fi-nansowe koszty przyjęcia i integracji ob-cych kulturowo imigrantów w zamian za
tanią siłę roboczą w zawodach, w którychgospodarka odczuwa braki, i za mianonajbardziej miłosiernego narodu UE.I można by wobec tego wzruszyć ramio-nami, a nawet pogratulować Niemcomzręcznego zagrania, gdyby nie to, że sy-tuacja wymknęła się spod kontroli, a Berlinusiłuje przerzucić koszty swojej egoisty-cznej polityki na europejskich partnerów,
w tym na Polskę. I to z pozycji moralnej
wyższości.
A LEKSANDRA R YBIŃSKA Redaktor „Nowej Konfederacji”,publicystka wPolityce.pl
Walka o rozlokowanie imigrantów według kwot przypomina czasy, gdy
Niemcy maszerowali
Nowy niemiecki imperializm
8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
29/47
Polityka otwartych ramion, która za-pewniła Berlinowi takie nagłówki w świa-towej prasie, jak „Niemcy wzorem dlaświata” czy „Niemiecka polityka uczuć”,
dotarła do swoich granic. Niemieckiekraje związkowe nie radzą sobie z napły-
wem uchodźców, siostrzana partia rzą-dzącej chadecji, bawarska CSU, buntujesię przeciwko polityce centrali, w niektó-rych miastach konfiskuje się prywatnemieszkania, by umieścić w nich imigran-tów, zawieszając tymczasowo prawo do
własności. Na tej samej zasadzie pozbawiasię ubogich Niemców mieszkań socjalnych.
Jednostki Bundeswehry są przenoszonez koszar do namiotów w lesie, by zrobićmiejsce dla przybyszy. A ci, niezadowoleniz warunków, w których przyszło im żyć,napadają na sklepy i wszczynają burdy na tle etnicznym i religijnym. W niektórychośrodkach dla azylantów gnieździ sięnawet do 2 tys. osób kilkunastu narodo-
wości. Dominują syryjscy sunnici, usiłujący narzucić pozostałym prawo szariatu
i szczególnie prześladujący chrześcijan.
Niemiecki kontrwywiad zidentyfikował wśród uchodźców już 29 bojowników Państwa Islamskiego.
Nie przyznać się do błędu
Niemcy zaczynają się bać. Plakaty z ra-dosnym „Witamy” po angielsku i arabskudawno zniknęły z ulic miast. Strach nie
jest dobrym doradcą, ale nie jest nimrównież ulubiona maksyma pani kanclerz:„gdzie jest wola, tam znajdzie się i droga”.Im dłużej trwa kryzys imigracyjny, tym
bardziej Merkel traci w sondażach. Prag-matyczna kanclerz, zmuszona wybieraćmiędzy udawaną dobrocią a pokojem spo-łecznym, wybrała ten ostatni. By nie mu-sieć przyznawać się do błędu (podczasposiedzenia frakcji CDU/CSU stwierdziła,że „ma w nosie, że odpowiada za obecny kryzys imigracyjny”), szuka kozłów ofiar-nych. System rozlokowania imigrantów
według kwot zdejmuje z Niemców częśćodpowiedzialności, pozwala im pozbyćsię „nadwyżki” w postaci imigrantów nie-nadających się do pracy i integracji i sta-nowi legitymizację dotychczasowej poli-tyki. Merkel dobrze wie, że obecna falaimigracyjna to dopiero początek i że za
w miarę wykształconymi Syryjczykamii Irakijczykami podążą kolejni. Mniej wy-kwalifikowani. Z Afryki subsaharyjskiej,
Afganistanu, Pakistanu. Dla nich w Niem-
czech już nie będzie miejsca. Ich Niemcy nie okryją ciepłym płaszczykiem tolerancji.„Nasze możliwości są ograniczone” –przyznał prezydent Joachim Gauck.
Imigranci mimo to przyjadą. Niedotarła do nich informacja, że Niemcy zamknęli granice i zaostrzyli prawo imi-gracyjne i że szansę na azyl i zasiłki w ger-mańskim eldorado będą mieli już tylkopolitycznie prześladowani i uciekinierzy
z regionów wojennych. A jeśli dotarła, to
29
Internetowy Miesięcznik Idei, nr 10 (64)/2015, 7 października–3 listopada 2015 www.nowakonfederacja.pl
Merkel zagrała prosty
gambit: ponieść finansowe
koszty przyjęcia i integracji
obcych kulturowo
imigrantów w zamian za
tanią siłę roboczą
w zawodach, w którychgospodarka odczuwa braki,
oraz za miano najbardziej
miłosiernego narodu UE
http://wpolityce.pl/swiat/266791-szokujace-die-welt-w-niemieckich-obozach-dla-uchodzcow-muzulmanie-przesladuja-chrzescijan-bija-nas-pluja-nam-w-twarz-groza-smiercia-traktuja-nas-jak-zwierzetahttp://wpolityce.pl/swiat/266791-szokujace-die-welt-w-niemieckich-obozach-dla-uchodzcow-muzulmanie-przesladuja-chrzescijan-bija-nas-pluja-nam-w-twarz-groza-smiercia-traktuja-nas-jak-zwierzetahttp://wpolityce.pl/swiat/266791-szokujace-die-welt-w-niemieckich-obozach-dla-uchodzcow-muzulmanie-przesladuja-chrzescijan-bija-nas-pluja-nam-w-twarz-groza-smiercia-traktuja-nas-jak-zwierzetahttp://wpolityce.pl/swiat/266791-szokujace-die-welt-w-niemieckich-obozach-dla-uchodzcow-muzulmanie-przesladuja-chrzescijan-bija-nas-pluja-nam-w-twarz-groza-smiercia-traktuja-nas-jak-zwierzetahttp://wpolityce.pl/swiat/266791-szokujace-die-welt-w-niemieckich-obozach-dla-uchodzcow-muzulmanie-przesladuja-chrzescijan-bija-nas-pluja-nam-w-twarz-groza-smiercia-traktuja-nas-jak-zwierzetahttp://wpolityce.pl/swiat/266791-szokujace-die-welt-w-niemieckich-obozach-dla-uchodzcow-muzulmanie-przesladuja-chrzescijan-bija-nas-pluja-nam-w-twarz-groza-smiercia-traktuja-nas-jak-zwierzeta
8/17/2019 Nowa Konfederacja 64
30/47
nie dają jej wiary. Niemcy otworzyli puszkęPandory. Francuski wywiad mówi o mi-lionie osób szykujących się do podróży do Europy, inni, jak węgierski rząd – o 25
milionach. To przerażająca perspektywa.Miłosierni Niemcy zdjęli więc aksa-
mitne rękawiczki i zaczęli reszcie Europy przykręcać śrubę. Mamy być solidarnii przygarnąć część tych, których Niemcy zaprosili do siebie. Walka o rozlokowanieimigrantów według kwot przypomina czasy, gdy Niemcy maszerowali. Dziś jed-nak – jak pisze publicysta niemieckiegotygodnika „Der Spiegel”, Jan Fleischhauer –maszerują w sandałach Birkenstock i z to-lerancją na sztandarach. Wynik jest tensam: dyktat, przymus, arogancja – twierdzikomentator znad Renu. A przysłowiowy „arogancki Niemiec” (der haessliche
Deutsche), szef Europarlamentu MartinSchulz, grozi krajom Europy Środkoweji Wschodniej „siłą”, jeśli nie będą warować.Prymitywny szantaż ubrany w szaty mo-ralności. Z jednej strony dobrotliwe Niem-cy, z drugiej rzekomo ksenofobiczne i ego-istyczne Węgry, Polska, Słowacja, Rumu-nia i Czechy. Berlin, chowając się – jak często – za Unią Europejską, najpierw unieważnił umowę dublińską, potem układz Schengen, zamykając z powrotem gra-nice, a następnie przepchnął w sprawieimigrantów głosowanie w Radzie UE.
Wsparcie otrzymał od innych za-
chodnich stolic, które rzuciły się przede wszystkim na Węgry. Kanclerz Austrii, Werner Faymann, nazwał Orbána bezogródek „faszystą” za to, że próbował bro-nić zewnętrznych granic UE. O ile możnazrozumieć wyrzuty sumienia Francji,
Włoch czy Wielkiej Brytanii, które posia-dały kolonie w Afryce i na Bliskim Wscho-dzie, obaliły reżim Muammara Kadafiego,zatopiły libijską marynarkę wojenną (która
walczyła z przemytem ludzi przez Morze
Śródziemne), a następnie, tak jak to za-zwyczaj robi Zachód, zostawiły Libię samąsobie, w efekcie czego jest ona państwemupadłym, o tyle zawzięta obrona niemiec-
kich interesów w wydaniu Belgii, Austriiczy Hiszpanii może tylko zdumiewać. Dasię to wytłumaczyć jedynie świadomością,gdzie znajduje się centrum władzy w Eu-ropie. I chęcią przybrania tych samychmoralnych szat, co Niemcy.
Mniejsi od Słowacji
Najsmutniejsze jest jednak to, że Polskauległa temu szantażowi. Głosowanie w
Top Related