22
fot.
paw
eł c
ichy
Baœñ braci Grimm „Braciszeki siostrzyczka” z cykluABC Teatru Lalek.
Zaglądają na Naszą Stację ludzie, którzy nie miesz-
kają w Szamocinie już od wielu lat. Niektórzy wie-
dzą, że działa tu teatr, inni są zaskoczeni obecnym
stanem, bo ostatnim razem widzieli ruinę. Są też
tacy, którzy pamiętają dobre czasy, gdy kurso-
wały pociągi. Pojawił się wnuk któregoś z zawia-
dowców. Przyjeżdżają Niemcy, którzy spędzili tu
dzieciństwo. Pierwsza reakcja: jak tu zarosło!
Opowiadają, wspominają, mówią o swoich podró-
żach... Pytają, czy kupiliśmy tę stację, czy miasto
nam pomaga, gratulują, jeżeli czytali o nas w gaze-
tach. Ktoś zostawił 100 zł na dobry początek...
Kiedyś, gdy wracałam nocą kilkusetmetrowym pla-
cem dworcowym, widząc z daleka światełko lampy
kolejowej, mówiłam do siebie: „Kocham cię, stacyj-
ko, gdzie spełnia się tak wiele marzeń.” Zastana-
wiałam się, czy to jakiś szczególny punkt we wszech-
świecie, wyjątkowe miejsce na ziemi?
Jest wiele piêkniejszych okolic,
bardziej atrakcyjnych budynków, są bardziej orygi-
nalne od naszej grupy teatralne i lepiej działające
pod osłoną „macochy-budżetówki” instytucje kultu-
ralne... Mój kolega, który marzył o zabytkowej kamie-
nicy, by stworzyć tam własne miejsce do muzyko-
wania, powiedział: „Ale ten twój dworzec jest brzyd-
ki!” Być może... Ale dla nas jest to najpiękniejsza
stacja, nad którą ma władzę tylko Pan Bóg
i urząd skarbowy. I nadal PKP.
Mijałam Stację Szamocin obojętnie przez kilka lat.
Wiedziałam, że pociągi już nie kursują na tej trasie
luba zarembiñska
co robiæ, gdy odjedzieostatni poci¹goœrodek teatralny „stacja szamocin”
22 spotkanieprojektprezentacje
23
Stacja Szmocin – budynek dworca,który sta³ siê domem s¹siedzko-rodzinnego oœrodka teatralnego.
„Dworzec sam
w sobie jest
przestrzeni¹
dramatyczn¹.
Nieruchomy punkt,
w którym
przecina siê
mnóstwo œcie¿ek.
A dworzec
nieczynny?”
magdalena mijalska,„teatr lalek” 2003/1
i dworzec kolejowy jest nieczynny. Nie przeczu-
wałam wówczas jeszcze, że to miejsce stanie się
moim teatrem i moim domem. Wabiło mnie swym
urokiem spokojne, małe miasteczko. Przyjeżdżałam
tu chętnie, szczególnie, że teatr, który założyłam,
zaczął odnosić znaczne sukcesy. Coraz częściej
zostawałam u przyjaciół na kilka dni i nieustannie
myślałam, że powinnam przeprowadzić się do
Szamocina. Uwierała mnie praca w domu kultury,
czułam się w jałowej Pile niepotrzebna, dawno już
nie reżyserowałam w zawodowym teatrze lalek,
w którym każdy sukces był gorzki. Zamęczałam
więc znajomych, by pokazywali mi jakieś opuszczo-
ne miejsca, zwiedzaliśmy wsie, oglądaliśmy stare
domy na sprzedaż, przeszukiwaliśmy okolice. Sły-
szałam, że takie niezależne ośrodki teatralne w Pol-
sce działają, bywałam w Węgajtach, głośno już by-
ło o Sejnach i Gardzienicach.
Zastałam w Szamocinie żyzny grunt - wielopokole-
niową tradycję uczestniczenia mieszkańców w życiu
miasta, wspólnego muzykowania, wreszcie liczne,
czasem działające jeszcze przed wojną amatorskie
grupy teatralne oraz muzyczne. Całe rodziny należą
tu do orkiestry, do teatru,
do chóru, do sekcji sportowych.
Do wojny mieszkali tu Żydzi, Polacy, Niemcy. We-
spół zasiadali w radzie miejskiej i decydowali o lo-
sach miasteczka. Ewangelików, katolików i wyznaw-
ców religii mojżeszowej łączyła też symboliczna
Totenstrasse (obecnie Hallera), prowadząca do
trzech cmentarzy ostatnia droga, jednocząca wszys-
spotkanieprojektprezentacje23
fot.
luba
zar
embi
ńska
24
tkich... Była jeszcze sala Concordia, w której przed
wojną odbywały się spektakle teatrów z Bydgosz-
czy, Torunia i Gniezna, spotkania i zabawy. W niej
spotykały się rodziny żydowskie, polskie, niemiec-
kie. Obecnie w sali znajduje się mieszkanie prywat-
ne. Z Żydów nikt tu nie powrócił. Spędzeni przez
Niemców na rynek opuścili to miejsce na zawsze.
Nikt nie umie powiedzieć, dokąd dokładnie zostali
wywiezieni. Dla szamocińskich Niemców wojna
zaczęła się w czterdziestym piątym, gdy zbliżał się
front sowiecki. Opuszczali to miejsce pospiesz-
nie, zostawiając dobytek wielu pokoleń. Byli tacy,
którzy chcieli pozostać. Zostali zmuszeni do
wyjazdu.
Gdy po raz pierwszy w magazynie dworcowym
zorganizowaliśmy wystawę dokumentującą nekro-
polie żydowskie, usłyszałam pytanie: „Po co pani
sprowadza to żydostwo”? A wiele lat później, przy
realizacji polsko-niemieckiego spektaklu o szamo-
cinianach pochodzenia polskiego i niemieckiego
(„km 14,7”) na mieście mówiło się, że robimy
spektakle o folksdojczach. Może dlatego, że braku-
je sali Concordii? Nasza Stacja musi więc spełniać
teraz rolę miejsca Zgody.
Zdarzyło się kiedyś, że nocując u znajomych (znowu
nie zdążyłam po próbie na ostatni autobus do Piły),
nie mogłam zasnąć. Nie wiem, skąd się to wzięło -
nagła myśl, przebłysk. Dworzec! Zapytałam zaprzy-
jaźnioną rodzinę, kto ze mną zobaczy opuszczoną
stację. Pojechali chyba wszyscy. Chodziliśmy po brud-
nej i wilgotnej ruinie z zapadającym się dachem ma-
gazynu, po zgniłych, dziurawych podłogach, po rozbi-
tym szkle z okien, omijaliśmy sterty śmieci, gruzu,
butelki po wódce, odchody ludzkie i zwierzęce. Jarek
mówił – to pamiętam – „Daj sobie spokój, szczury cię
tu zjedzą, to już nic nie warta buda, nic z tego nie
zrobisz, tu potrzebne będą miliony”. A Jurek, jego
teść, a mój przyjaciel-łata, najlepszy doradca w spra-
wach pozornie tylko niemożliwych, komentował – „Zo-
bacz, te deski nie są wcale takie zgniłe, okna wsta-
wisz na razie pojedyncze, dach naprawią ci na
kredyt znajomi dekarze, a tu spójrz – podłoga
z kamiennych płytek, tylko wymyć.
A piec! Piec jest dobry,
napalić, ogrzać, wysuszyć i już tu możesz mieszkać”.
Cały dzień po powrocie mówiło się o dworcu. Gdy
wszyscy poszli spać, siedziałam w kuchni i w my-
ślach już sprzątałam tę ruinę. Podłoga jest dobra,
trzeba ją tylko wyszorować. W poczekalni, Jurek ma
rację, po wstawieniu zamka do drzwi, mogę już no-
cować. Jurek zajrzał do kuchni i powiedział serdecz-
nie - „Nie martw się, Luba, ten dworzec jest już twój!”
Od razu dostałam od zawiadowcy pozwolenie na
wejście na dworzec. Nie klucze, bo właściwie nie
było tu drzwi. Ale zanim podpisałam umowę z PKP
minął chyba rok. Wykorzystując opieszałość PKP
w załatwianiu spraw formalnych, odwlekałam jak
mogłam najdłużej bolesny moment płacenia czyn-
szu. Byłam wówczas bez pieniędzy. 700 zł pensji
w tzw. PDK-u, dwoje dorastających dzieci na utrzy-
maniu, długi i niespłacone pożyczki. Moją siłą by-
ła wizja mojego teatru i niecierpliwe marzenia, by już
tu wszystko działało, żyło... Jeszcze pamiętam wi-
zytę naczelnika jakiegoś działu PKP w Poznaniu.
Szef był bardzo przystojny i uroczy, żartobliwie za-
pytał, gdzie będzie scena, a ja próbowałam go uwo-
dzić, bo za chwilę miał się odbyć „przetarg”, czyli
rozmowa o stawce za metry kwadratowe. Pomiesz-
czeń z premedytacją nie sprzątałam, by robiły jak
najgorsze wrażenie. I chyba rzeczywiście tak się
stało, bo kolejarze z Poznania żałowali, że nie mogą
mi użyczyć tego budynku gratis i, aby formalnościom
stało się zadość, zaproponowali stawkę minimal-
ną, plus VAT oczywiście. Szybko przeliczyłam kwo-
tę przez 400 metrów kwadratowych ruiny i już wie-
działam, że jestem niewypłacalna. Ale zgodziłam się
i udawałam bardzo zadowoloną z „niskiego czyn-
szu”. A nawet byłam wdzięczna panu Markowi i ży-
czyłam mu awansu. I to był mój duży błąd, bo życze-
nie się spełniło i pan naczelnik został dyrektorem
Edmund Œwierczyñski w widowisku„Wit Stwosz” (koœció³ w Lipiej Górce).
spotkanieprojektprezentacje24
Lidia WoŸniczka w „Tymoteuszuwœród ptaków” Jana Wilkowskiego.
fot.
paw
eł c
ichy
fot.
paw
eł c
ichy
25
Stacji Poznań, a „mój dział”, któremu miałam pła-
cić, objął bardzo solidny i nieugięty urzędnik. Należ-
ności płaciłam z trudem. Na zmianę: co kwartał za
mieszkanie spółdzielcze w Pile i za czynsz Stacji
Szamocin. Dostawałam upomnienia i groźby
o eksmisję, zarówno z Piły, jak i z Poznania. Naczel-
nikowi PKP, gdy zażądał zwrotu kluczy od Stacji,
odpowiedziałam dość bezczelnie, za radą
niezrównanego Jurka: „Jakie klucze? Przecież, kie-
dy wynajmowałam Stację, nie było tam drzwi!”. Po-
tem, wezwana na „dywanik”, płakałam, błagałam
o przebaczenie i podpisałam specjalne oświadcze-
nia o wywiązywaniu się z należności. I znowu wpłaty
wpływały dość nieregularnie. Była to czysta party-
zantka i kombinacje alpejskie. A naszym żartobliwym
hymnem stała się piosenka Maryli Rodowicz „Pa-
nie Boże, nie zabieraj nam dworca...”
Od tego czasu minęło siedem lat i - mój dobry
Boże! - dlaczego w moich wspomnieniach ciągle
tkwią takie, a nie inne szczegóły. Przecież wów-
czas odnosiliśmy największe sukcesy artystyczne,
zjeździliśmy Polskę wzdłuż i wszerz, mieliśmy wy-
stępy za granicą, przyjeżdżały do nas szacowne
komisje znanych fundacji, jurorzy konkursów, któ-
re wygrywaliśmy jedne po drugich. Latem gwarno
i rojno było od teatralników, którzy licznie zjawia-
li się na naszych warsztatach. Premiera za premie-
rą spektakli dla dzieci... Zrealizowaliśmy dwa duże,
szalone projekty międzynarodowe. Żmudne
programy dla wsi popeegerowskich. W mediach
było nas pełno. Był taki czas, że żartowaliśmy,
że tylko „z kranu nie ciekniemy...”
Niczego się nie bałam. Ani długów, ani zapada-
jącej się podłogi w sali „teatralnej”, ani szczurów,
które pojawiły się w piwnicach, ani zimnych, trudnych
do ogrzania pomieszczeń i nieustannego właściwie
przez pierwsze lata braku pieniędzy na wszystko.
Nie załamaliśmy się, gdy wichura zdmuchnęła nowo
pokryty dach magazynu, nie dobił nas widok zala-
nych dekoracji po ulewie, ani zjedzone przez myszy
lalki z naszego ulubionego spektaklu. Najważniej-
sze było i jest, że czuliśmy krąg przeznaczenia
zatoczony nad naszą stacyjką.
Lata mijają. Ala Derwich, która zaczynała w roli kilku-
letniej Friedy, gra teraz w spektaklach młodą kobie-
tę. W teatrze są też jej dwie siostry i brat. Jest też
Edmund, który ma 78 lat i już od dziesięciu lat
w „Spowiedzi w drewnie” kreowany przez niego bo-
hater umiera, a nasz aktor wstaje do oklasków.
W moim teatrze
graj¹ obok siebie matka i syn,
czworo rodzeństwa, brat z siostrą, dziadek z wnu-
kiem. Także prawie cała rodzina przyjaciół, którzy
pomagali mi na samym początku. Jest ze mną moja
córka i jej synowie. Jest w tym jakaś siła, prawda,
ciągłość.
Zaczynaliśmy od ruiny i od stu złotych wpłaconych
do banku, by móc założyć konto stowarzyszenia.
Zawsze, gdy brakuje już sił i w kasie jest pustawo
dzwoni telefon. W tym tygodniu otrzymaliśmy wiado-
mość o przyznaniu grantu, który pozwoli nam dalej
pracować prawie dwa lata. Na dalszy rozwój Stacji
Szamocin. Darowane przez nieznajomego „na do-
bry początek” 100 zł rzeczywiście przynosi szczę-
ście. PKP przyznało mi medal resortowy
za uratowanie „zbêdnego” maj¹tku
PKP. A dyrektor Intercity podarował mi żartobliwie
symboliczną tablicę do pociągu Intercity „LUBA” re-
lacji Warszawa Wschodnia-Stacja Szamocin.
Tak wiele się działo i tyle sprzyjających okoliczności
i zdarzeń sprawiło, i sprawia nadal, że możemy tu
żyć zwyczajnym życiem i pracować w niecodzienny
sposób. Może jest to jednak szczególne miejsce?
Stacja Pamięci i Concordia. Dworzec Spełnienia
i Nadziei...
spotkanieprojektprezentacje
„Ulica ¯ywych i Umar³ych” wed³ugErnsta Tollera.
Kacper Wikariak w spektaklu „PanHuczek” z cyklu ABC Teatru Lalek.
fot.
paw
eł c
ichy
fot.
arch
. st
acji
szam
ocin
Top Related