Teraz Świecie - luty 2013
-
Upload
osrodek-kultury-sportu-i-rekreacji-w-swieciu -
Category
Documents
-
view
227 -
download
2
description
Transcript of Teraz Świecie - luty 2013
www.oksir.eu
Nr 44 • luty 2013ISSN 2080-8429
miesięcznik bezpłatny
Reklama
Legenda CelulozyLegenda Celulozy
str. 8
2 luty 2013 www.oksir.eukalejdoskop
ilkunastotysięczne miaste-czko nad Wdą, bez większe-Kgo przemysłu, za to z dużym
bezrobociem. Niewiele się tu zmie-niło przez ostatnich 50 lat. Jedynie w pobliżu XIX-wiecznego śródmie-ścia powstało trochę bloków. Była też cukrownia i parę innych, śred-niej wielkości zakładów. Większość z nich, łącznie z cukrownią, nie wytrzymała, kiedy przyszedł kapi-talizm. Jest trochę małych firm, ale to kropla w morzu potrzeb…
To bardzo czarny scenariusz „alternatywnej historii” Świecia na przestrzeni ostatnich lat. Czy prze-sadzony? To rzecz dyskusyjna. Na pewno byłby bliski urzeczywistnie-nia, gdyby nie Celuloza.
Nie zamierzam przypisywać jej roli zbawcy, bo i bez niej miasto jakoś by sobie poradziło. Cóż, za-miast Celulozy może powstałby
Dwa scenariusze
Prosto z mostu
ANDRZEJPUDRZYŃSKI
rzez całe lata 60., 70. oraz w znacznej mierze także 80. Ppiosenka francuska mogła li-
czyć w Polsce na szczególnie ciepłe przyjęcie. Duża była w tym zasługa rozgłośni radiowych, promujących takich wykonawców jak Juliette Greco, Dalida, Mireille Mathieu czy Edith Piaf.
Duchowi tamtych czasów oddaje hołd Dorota Lanton, aktorka, znana m.in. z roli Julii Skirgiełło w serialu „Klan”, a także piosenkarka, uzna-wana za jedną z najlepszych w kraju interpretatorek piosenki francus-kiej.
Podczas koncertu w Świeciu, Dorocie Lanton, występującej z pro-gramem „Miłość w Paryżu”, towa-rzyszyli dwaj muzycy Marek Stefan-kiewicz i Bogusław Nowicki. Ten ostatni, w przerwie przewidzianej na zmianę kostiumu przez Lanton, zaprezentował się także wokalnie. Zaśpiewał m.in. utwór promujący program „Europa da się lubić”. Popisy barda były jedynym momen-
takie wrażenie, że jest to wyłącznie jeden z wielu jej występów o z góry ustalonym przebiegu.
tem, gdy ze sceny płynęły polskie teksty.
Dorota Lanton śpiewała utwory Brela, Aznavoura, Piaf i wielu in-nych w oryginale i robiła do dosko-nałą francuszczyzną. Potwierdze-niem tego, że włada tym językiem bez kompleksów może być fakt, że jej piosenka „A ma place” znalazła się na składance „Weekend in Paris”, gdzie Lanton, występująca jako Dorothée, pojawiła się obok gwiazd współczesnej piosenki fran-cuskiej.
Jej sednem i jednocześnie wyróż-nikiem są nie tylko piękne melodie i mądre słowa, ale w znacznej mierze także pokłady emocji. Lanton bez trudu wciela się w rolę zdradzonej kochanki czy dla odmiany szczęśli-wie zakochanej dziewczyny. Bardzo przekonywająco wypadł np. utwór „Ne Me Quitte Pas” z repertuaru Jacquesa Brela. Niestety, nieco sła-biej artystka radzi sobie w kontak-cie z publicznością. Przynajmniej w Świeciu widzowie mogli odnieść
ANDRZEJ [email protected]
iedawno wydana „Gmina Osie. Przewodnik turysty-czny”, to coś więcej niż N
wyłącznie zwykły bedeker. To praw-dziwa skarbnica wiedzy o gminie, poczynając od historii, poprzez zabytki, przyrodę, kulturę i go-spodarkę, a kończąc na infor-macjach o szlakach turystycznych i bazie noclegowej. Książka jest starannie wydana i bogato ilu-strowana. Dołączono również mapkę gminy i Wdeckiego Parku Krajobrazowego. Nie ograniczo-no się zresztą tylko do Osia, bo znajdziemy tu masę ciekawych informacji o miejscowościach i miejscach wartych zobaczenia w powiecie świeckim i Borach Tuchol-skich.
- Poprzednia tego typu publi-kacja ukazała się w połowie lat 90. Jej nakład dawno już się wyczerpał,
Kierunek Osie
Muzyczna podróż ze Strusiami
stąd pomysł na wydanie nowego przewodnika – wyjaśnia Andrzej Kowalski, dyrektor Gminnego Oś-rodka Kultury w Osiu, wydawcy książki. – Ogromna tu zasługa Bractwa Czarnej Wody, które zrze-
sza pasjonatów przyrody, historii, fotografii i turystyki. To oni, pod pieczą Mariusza Chudeckiego, wzię-li na siebie trud przygotowania tek-stów, zdjęć i map. Ośrodek kultury
zajął się natomiast stroną finansową – dodaje dyrektor.
GOK złożył wniosek do Lokalnej Grupy Działania „Bory Tucholskie”, która przyznała 21 tys. zł na wydanie książki.
- Ograniczyliśmy koszty do absolutnego minimum i pozwo-liło nam to na wydrukowanie aż 3 tys. egzemplarzy przewodnika, liczącego ponad 140 stron. To przede wszystkim dzięki temu, że wszyscy pracowali przy jego powstaniu za darmo. Zapłacili-śmy jedynie za sam druk – zazna-cza Andrzej Kowalski.
Publikację można dostać bez-płatnie w ośrodkach wypoczyn-
kowych, restauracjach, urzędzie gminy i ośrodku kultury w Osiu, a także w Powiatowym Centrum Informacji Turystycznej w świeckim starostwie. (ap)
FOT. ANDRZEJ BARTNIAK
Z „Klanu” do Paryża
Wykonanie było doskonałe, zabrakło jedynie kontaktu z publicznością
FOT. ANDRZE
J BARTN
IAK
Wydawca i redakcja:Ośrodek Kultury, Sportu i Rekreacjiul. Wojska Polskiego 139, 86-100 Świecie, tel. 52 562 73 70e-mail: [email protected] naczelny: Andrzej Pudrzyński,e-mail: [email protected]
Skład: Studio M&M GRAPHICDruk: Express Media sp. z o.o.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam i ogłoszeń.
Reklama: tel. 661 504 850
W ostatnim miesiącu oglą-dałem…
… „Żółty szalik” ze wspaniałą rolą Janusza Gajosa i bardziej mło-dzieżową „Mannę”. Bezdyskusyj-nym numerem jeden, który ogląda-łem już wiele razy, w tym także ostatnio, jest dla mnie „Znachor” z rewelacyjnym Jerzym Bińczyc-kim i Anną Dymną. Jestem prze-konany, że gdyby na jego reklamę wydano takie środki, jak na wielkie produkcje amerykańskie, spokoj-nie zająłby wysokie miejsce wśród najlepszych filmów.
Przeczytałem…… „Sekrety Krzyżaków” autor-
stwa Henryka Leśniowskiego i An-drzeja Nowakowskiego. Nie jest to chyba zaskoczeniem, biorąc pod uwagę, że łączę obowiązki nauczy-ciela historii, pracownika Izby Re-gionalnej i zamku. W przeciwień-
stwie do innych opracowań, w tym w ogóle nie porusza się zagadnień walk i podbojów, a autorzy skupiają się na tych cechach, które pozwoliły Krzyżakom na odniesienie nieby-wałego sukcesu, jakim było utwo-rzenie własnego państwa nad Bał-tykiem. A jakie to były cechy? Odpowiedź znajdziecie Państwo w polecanej książce.
Słuchałem… … Mozarta, którego lubię i Ba-
cha, którym się zachwycam, chociaż zabrzmi to może banalnie i pate-tycznie. Obecnie „posłuchuję” sobie też grupy Lacrimosa, co w pewien sposób łączy się z twórczością same-go Mozarta, jak i muzyką poważną. Lacrimosa, czyli pełna łez, to cieka-wy projekt pochodzący ze Szwajca-rii, którego siłą napędową jest nie-miecki multiinstrumentalista i wo-kalista oraz fińska wokalistka. (ap)
Trzy pytania do...
PRZEMYSŁAWA KRZYŻANOWSKIEGO
kierownika Izby RegionalnejZiemi Świeckiej
Granie i śpiewanie coverów to nie-łatwa sztuka, bo zawsze jest się ska-zanym na porównanie z pierwowzo-rem. Podczas styczniowego koncer-tu w Kameralnej Przestrzeni Wido-wiskowej OKSiR-u, bydgoski zespół Strusie 4 udowodnił, że nie bez powodów uznawany jest za jedną z najlepszych formacji cover’owych w kraju. Ekipa Rafała „Zwierzaka” Zielińskiego zabrała publiczność w podróż po najpopularniejszych piosenkach ze skarbnicy rocka i po-pu. Brawurowo wykonali przeboje m.in. U2, Tiny Turner i Davida Bowie. Jedynym polskim akcentem był „Jak malowany ptak” Dżemu. Jak stwierdził lider grupy, nie po-trafi śpiewać polskich piosenek, chociaż pewnie sporo w tym kokie-terii. (ap) FOT. ANDRZEJ PUDRZYŃSKI
inny kombinat – jeszcze większy i prężniejszy? Ale to tylko „może”…
Świecie aż dwukrotnie miało szczęście w swojej najnowszej hi-storii. Pierwszy raz w latach 60., kiedy podjęto decyzję o budowie Celulozy. I drugi raz w latach 90., gdy – dzięki rozsądnym decyzjom – firma przetrwała zderzenie z rea-liami gospodarki wolnorynkowej, znalazła strategicznego inwestora i dziś radzi sobie całkiem przyzwo-icie I co ważne – bezpośrednio i pośrednio – daje pracę paru tysią-com ludzi.
Świecie wiele zawdzięcza Celulo-zie, ale i Celuloza wiele zawdzięcza świecianom – bez ich pracy i zaan-gażowania oraz tworzenia przyjaz-nego klimatu przez gminnych de-cydentów, kto wie w jakiej byłaby ona kondycji. Ale to już temat na kolejny „czarny scenariusz”…
3luty 2013www.oksir.eu kalejdoskop
zieci i młodzież, którzy pod-czas ferii chcieli rozwijać Dswoje zainteresowania albo
nauczyć się czegoś nowego, nie mieli powodów do narzekań. OKSiR przygotował bogatą ofertę zajęć, które cieszyły się dużym zaintere-sowaniem. Najmłodsi brali udział w grach i zabawach na Wyspie Skarbów i oglądali bajki w kinie Wrzos, a na spotkaniach z mimem poznawali trudną sztukę iluzji.
Twórczo spędzili ferie
W Świeciu zagrała orkiestra
Można też było spróbować swoich sił na scenie podczas warsztatów aktorskich lub uczestniczyć w zaję-ciach plastycznych.
- Pokazujemy, że butelki i papier mają także twórcze zastosowanie. Z rozmiękczonej w wodzie papiero-wej papki, nałożonej na butelki, można wykonywać rozmaite przed-mioty, na przykład manekiny na biżuterię – wyjaśnia Hanna Kawec-ka, instruktor w Centrum Działań
o raz kolejny w świeckim ośrodku kultury zorganizo-Pwano Finał Wielkiej Orkie-
stry Świątecznej Pomocy. W sali widowiskowej zaprezentowali się młodzi artyści oraz zespoły tane-czne i wokalne, działające w OKSiR i Stokrotce. Gwiazdą wieczoru była formacja Beta Band, która zagrała polskie przeboje z lat 80.
Nie zabrakło też oczywiście aukcji gadżetów. Ostro licytowano dzień w fotelu burmistrza Świecia. Cena wywoławcza wynosiła 30 zł i szybko osiągnęła 300 zł. Zwycięzcą został przedsiębiorca Krzysztof Ziu-ziakowski. Za 300 zł wylicytowano też piłkę z autografem boksera Dariusza Michalczewskiego, ufun-dowaną przez firmę Raf-Mix oraz koszulkę z napisem „Godność”, któ-rą wystawił na licytację sztab WOŚP.
Przed południem zorganizowano na hali turniej piłkarski. Wpisowe od drużyn, w sumie 1 100 zł, prze-znaczono na Wielką Orkiestrę.
- W akcję włączyło się 106 wo-lontariuszy, kwestujących od rana na ulicach. W sumie zebraliśmy 33 260 zł – informuje Ariel Stawski, szef świeckiego sztabu WOŚP.
Ponadto za 510 zł wylicytowano na Allegro weekendowy rejs po Bałtyku jachtem „Dar Świecia” dla dwóch osób. (ap)
Plastycznych Akademia. Dużą frajdę dzieci miały również
podczas robienia gipsowych odle-wów twarzy, z których wykonywano maski.
Wśród młodzieży powodzeniem cieszyły się warsztaty gitarowe, podczas których uczyli się nowych technik, tworzyli utwory w różnych stylach i rejestrowali je w studiu nagrań. (ap)
ZDJĘCIA ANDRZEJ PUDRZYŃSKI
ZDJĘCIA ANDRZEJ PUDRZYŃSKI
4 luty 2013 www.oksir.euco jest grane?
niewielu polskich artystach czołowe amerykańskie ga-Ozety piszą hymny pochwal-
ne. Wśród tego wąskiego grona jest pianistka Nina Kuźma-Sapiejewska, której matka pochodziła ze Świecia. „New York Times” prezentuje ją jako „znakomitą interpretatorkę Chopina”, a „Washington Star” określa jako „absolutnie pierwszą klasę.”
Artystka gościła w Świeciu jesie-nią 2008 r. W lutym wystąpi pono-wnie z recitalem pod honorowym patronatem burmistrza Świecia. I tu niespodzianka – wstęp będzie bez-płatny, wystarczy odebrać zapro-szenie w Ośrodku Kultury, Sportu i Rekreacji.
Urodzona w Warszawie, od lat mieszka w Stanach Zjednoczonych. Ukończyła Liceum Muzyczne w
Mistrzyni fortepianuBydgoszczy oraz Akademię Muzy-czną w Gdańsku. Dalsze studia Nina Kuźma-Sapiejewska kontynuowała jako stypendystka Juilliard School of Music w Nowym Jorku.
W swoim dorobku ma setki wy-stępów z rozmaitymi orkiestrami i koncerty na całym świecie, od USA i Kanady po Wielką Brytanię i Egipt. Podczas recitalu w Świeciu piani-stka zagra utwory Chopina, Skrabi-na, Debussy’ego, Villa-Lobosa i Lecuony.
Recital Niny Kuźmy-Sapiejewskiej, sobota 16 lutego, godz. 18.00, sala widowiskowa OKSiR-u. Zapro-szenia dostępne od 1 lutego w Pun-kcie Informacji ośrodka kultury, ul. Wojska Polskiego 139.
Reklama
w ramach trasy koncertowej, promującej album „Jestem...”
CENA BILETU15 z³ dla uczestników Stalex Ligi
30 z³ w przedsprzeda¿y
35 z³ w dniu koncertu
ortugalczyk João de Sousa i jego Fado Polaco to wyjątko-Pwa koncepcja artystyczna,
przedstawiająca muzykę zachodniej części Półwyspu Iberyjskiego. Pokazuje współczesne podejście do muzyki fado, otwarte na nowe wpły-wy. Tradycyjne fado, jazz, flamen-co, portugalski folklor, połączony z afrykańskimi i arabskimi inspira-cjami – razem wszystkie te elementy
Nastrojowe fadowspółtworzą unikalną wizję Fado Polaco, spowite portugalsko-polską nutą melancholii.
João de Sousa urodził się w Porto, na północy Portugalii. Swoją muzy-czną pasję rozwija nieprzerwanie od 12 roku życia. W 2003 r. wyjechał najpierw do Barcelony, potem do Londynu, aby w końcu osiąść we Wrocławiu. Jest wokalistą, kompo-zytorem, tekściarzem i gitarzystą.
Jego kariera w Polsce zaczęła się w 2009 r. wraz z wydaniem, jedno-cześnie w Polsce i w Portugalii, pier-wszej płyty projektu folkowego Pensão Listopad. (ap)
Koncert João de Sousa & Fado Polaco, czwartek 14 lutego, godz. 20.00, kawiarnia Cafe Kultura w Świeciu. Bilety w cenie 15 zł do nabycia w kawiarni.
ANDRZEJ PUDRZYŃ[email protected]
Światowej sławy pianistka, Nina Kuźma-Sapiejewska, w lutym po raz drugi wystąpi w Świeciu FOT. ARCHIWUM
João de Sousa FOT. ARCHIWUM
Kto powiedział, że w karnawale mogą się bawić na balach tylko dorośli? Działająca w świeckim ośrodku kultury Wyspa Skarbów organizuje 31 stycznia po raz kolejny „Bal przebierańców” dla dzieci do 10 roku życia. Na małych uczestników czekają zabawy i konkursy z nagrodami oraz słodki poczęstunek. W tra-kcie imprezy organizatorzy za-pewniają opiekę instruktorów z Wyspy Skarbów. Liczba miejsc ograniczona, obowiązuje kolej-ność zgłoszeń. Wstęp 15 zł. (ap)
„Bal przebierańców”, czwartek 31 stycznia w godz. 17.00-19.00, Kameralna Przestrzeń Widowis-kowa OKSiR-u (dawna sala lu-strzana). Zapisy na Wyspie Skar-bów (na piętrze ośrodka kultury), w punkcie informacji lub pod nr tel. 52 562 73 71.
Bal przebierańców
5luty 2013www.oksir.eu wydarzenia
Kino w jakości
świeckim kinie
zamontowany
zostanie nowo-
czesny projek-Wtor 4K. Laikowi
niewiele to mówi, ale oznacza to, że
będziemy w elicie kin w kraju.
- To technologiczna nowość.
Takie projektory ma, jak dotąd,
jedynie kilka kin w Polsce i niewiele
na świecie – podkreśla Marcin
Traczyk, kierownik Wrzosu.
Projektory 4K charakteryzują się
wysoką rozdzielczością, dwa razy
większą niż najpopularniejsze do tej
pory projektory 2K. A to znaczy, że
będziemy mieli w Świeciu najwyższą
jakość obrazu.
Filmowe hity
Ośrodek kultury rozstrzygnął już
przetarg na dostawcę sprzętu.
Wygrała go poznańska firma Cine
Project Polska. Za 328 tys. zostanie
zainstalowany projektor, wzma-
cniacze dźwięku i zestaw do 3D, czyli
filmów trójwymiarowych. Połowę
tej sumy dofinansuje Polski Instytut
Sztuki Filmowej. Oprócz tego
ośrodek kupi za blisko 23 tys. zł
ekran do projekcji filmów 3D.
Mimo modernizacji nie zmienią
się ceny biletów. Normalny będzie
kosztował 14 zł, ulgowy 12 zł, a w po-
niedziałki zapłacimy tylko 10 zł.
Nieco droższe będą jedynie bilety na
seanse 3D – 16 zł normalny i 14 zł
ulgowy. Natomiast okulary do fil-
mów trójwymiarowych będzie mo-
żna kupić za 6 zł.
Od 7 do 20 lutego będzie trwał
montaż i testowanie nowego sprzę-
tu, dlatego w tym czasie kino będzie
nieczynne.
Za to 21 lutego o godz. 18.00
i 20.30 świeckie kino zaprasza na
premierowy seans w jakości 3D –
„Życie Pi”, hit ostatnich tygodni ze
świetnymi efektami specjalnymi.
- Przygotowaliśmy z tej okazji
niespodziankę. Bilety będą koszto-
wały tylko 10 zł, a oprócz tego widzo-
wie otrzymają za darmo okulary do ANDRZEJ PUDRZYŃSKI
Reklama
oglądania filmów 3D – zapowiada
Marcin Traczyk.
Dzień później, 22 lutego o godz.
16.30, gratka dla najmłodszych –
bajka „Ralph Demolka”, również
w 3D.
Kolej na fotele
Przed seansem, od godz. 16.00,
hol kina opanują postacie z bajek,
z którymi dzieci będą mogły zrobić
sobie zdjęcia – do obejrzenia później
na stronie Facebooka Ośrodka Kul-
tury, Sportu i Rekreacji.
Obydwie produkcje – „Życie Pi”
i „Ralph Demolka” – zostały doce-
nione przez członków Amerykań-
skiej Akademii Filmowej, którzy
umieścili je na tegorocznej liście
kandydatów do Oscara.
Na tym nie koniec planów zwią-
zanych z modernizacją kina. Jeszcze
w tym roku ośrodek kultury zamie-
rza starać się o środki na wymianę
foteli na sali widowiskowej.
- Są już stare i niezbyt wygodne.
Podobnie jak z cyfryzacją kina bę-
dziemy starać się o dofinansowanie,
bo to wydatek około 500 tys. zł, zbyt
duży byśmy sami go udźwignęli –
Już 21 lutego kino Wrzos w Świeciu wystartuje w nowej odsłonie – zacznie wyświetlać filmy w jakości cyfrowej. Ośrodek kultury przygotował z tej okazji filmowe przeboje i niespodzianki dla widzów.
mówi Romuald Dworakowski, kie-
rownik OKSiR-u.
Marcin Traczyk jeszcze przy starym projektorze – wkrótce w kinie pojawi się nowy sprzęt cyfrowy
FOT. ANDRZE
J PUDRZY
ŃSKI
6 luty 2013 www.oksir.euwydarzenia
Bard ze słowiańską dusząW lutym w świeckim ośrodku kultury wystąpi człowiek instytucja, postać o wybitnej energii i pasji życia. Mowa o Aloszy Awdiejewie, pieśniarzu, aktorze, satyryku, felietoniście i językoznawcy.
losza Awdiejew uro-
dził się w 1940 roku w
Stawropolu na Kauka-
zie. Jego późniejszy Awyjazd do Moskwy
wynikał z miłości do muzyki, którą
objawił jako dziecko. Po ukończeniu
średniej szkoły muzycznej w stolicy
Rosji oddawał się swojej pasji: wy-
stępował w kabaretach studenckich,
teatrze, zajmował się również panto-
mimą.
Drugą jego pasją były i są języ-
ki. To dlatego wybrał anglistykę na
Uniwersytecie Moskiewskim, a po-
tem – gdy już przybył do Polski, jako
stypendysta Radia Moskiewskiego –
filologię polską na Uniwersytecie
Jagiellońskim.
Piwnica pod Baranami
Do Krakowa przyjechał w 1967 r.
Zakochał się nie tylko w tym mieś-
cie, ale też w Polce, dlatego zdecy-
dował się tu zamieszkać. Jednak nie
było to łatwe. W czasopiśmie „Cha-
raktery”, z którym Awdiejew współ-
pracuje od lat jako felietonista, tak
wspomina tamte czasy:
- Musiałem na początku wrócić
do ZSRR i rozpocząć pracę tłumacza
w Radiu Moskiewskim. Jednako-
woż, kiedy dyrekcja dowiedziała się,
iż złożyłem dokumenty na wyjazd,
byłem natychmiast zwolniony z pra-
cy i rozpocząłem okres przymuso-
wego bezrobocia i oczekiwania, któ-
ry trwał aż do lata 1974 r.
Wreszcie udało mu się wrócić do
Polski. Znowu mógł występować.
W 1976 r. trafił do Piwnicy Pod Ba-
ranami. Zachwycił publiczność ro-
syjskimi romansami, folklorem Cy-
ganów i Żydów rosyjskich, ballada-
mi Włodzimierza Wysokiego i Buła-
ta Okudżawy. Był to ważny okres
w życiu Aloszy.
- Trafiłem bardzo dobrze, bo ten
wspaniały kabaret był w istocie oazą
przetrwania dla ludzi, których kwa-
dratowa rzeczywistość realnego so-
cjalizmu i złożoność własnej osobo-
wości zapędziły w kąt, z którego tru-
dno było znaleźć wyjście – opowiada
w „Charakterach”. – Na czele tej
nieformalnej, lecz zwartej trzody
stał niepowtarzalny Piotr Skrzy-
necki, który całą swoją antykoniun-
kturalną postawą i moralnością
zubożałego szlachcica udowadniał,
iż godziwe życie jest możliwe nawet
w szambie, jeśli dobrać odpowie-
dnie towarzystwo.
W Piwnicy pod Baranami było
w kim wybierać. Odwiedzały ją oso-
bistości polskiej sceny, wśród nich
Agnieszka Holland, która zaprosiła
Aloszę do udziału w swoich filmach
„Gorączka” oraz „Europa, Europa”.
Nie były to jedyne filmy, w których
zagrał Awdiejew. Występował też
w serialach, w tym w popularnych
„Złotopolskich” i „Ekstradycji”.
Odpoczywa na wsi
Awdiejew zdobył tytuł profesora
nauk humanistycznych na UJ, praco-
wał w Trinity College w Dublinie,
gdzie opracował koncepcję grama-
tyki komunikacyjnej, którą do dziś
prezentuje na licznych konferencjach
językoznawczych w kraju i za granicą.
W wolnych chwilach gra w teni-
sa, pracuje w ogrodzie, robi wino
i przetwory owocowe. To możliwe,
dzięki życiu na wsi, za które jest
wdzięczny żonie.
- Poznałem wspaniałą kobietę,
która w ciężkich warunkach życia
z mężem kursującym między sceną
i uniwersytetem, urodziła mi dwóch
synów, zbudowała dom na pięknej
wsi podkrakowskiej i podarowała mi
najszczęśliwsze lata mojego życia –
podkreśla.
Kolejny wyjazd spod Krakowa
szykuje się Awdiejewowi do Świecia.
8 lutego zagra u nas z zespołem,
który tworzą kontrabasista Kazi-
mierz Adamczyk i gitarzysta Marek
Piątek. Wspólnie dali już ponad
2000 koncertów.
- Zagramy ballady rosyjskie oraz
żydowskie i cygańskie pieśni ludo-
we. Zaśpiewam także romanse.
Będzie to przegląd całego mojego
dorobku. Mam nadzieję, że publicz-
ność ze Świecia będzie z tego wyboru
zadowolona – liczy Alosza Awdiejew.
Koncert Aloszy Awdiejewa, piątek
8 lutego, godz. 19.00, sala wido-
wiskowa. Bilety (40 zł) do nabycia
w punkcie informacji OKSiR-u,
ul. Wojska Polskiego 139.
Dwie pierwsze osoby, które poda-
dzą, jak nazywa się najnowsza płyta
Aloszy Awdiejewa, otrzymają bez-
płatne wejściówki. Piszcie na adres:
[email protected]ę Awdiejewa usłyszymy w Świeciu 8 lutego FOT. © PAWEŁ ZECHENTER
Reklama
www.airpress.pl
• SPRĘŻARKI • KOMPRESORY
• ZAWORY • ELEKTRODY • WĘŻE • SPAWARKI
• ODZIEŻ BHP • KAMIENIE SZLIFIERSKIE
• TARCZE • SZCZOTKI • PAPIERY ŚCIERNE
• WIERTARKI • OPALARKI • SZLIFIERKI • WKRĘTARKI
• ARTYKUŁY SPAWALNICZE
RAFAŁ GÓRSKIwww.raf-mix.pl
86-105 Świecieul. Chełmińska 2a
tel./fax: 52 331 09 65mobile: 501 744 830, 504 259 191
e-mail: [email protected]
www.raf-mix.pl
HURT - DETAL
AGNIESZKA ROMANOWICZ
ŻARÓWKI, TAŚMY,
NAŚWIETLACZE
ASCOM, Świecie, ul. Mickiewicza 18
(wejście od ul. Klasztornej), tel. 888 336 331
pn-pt 9.00-17.00, sobota 9.00-13.00
OŚWIETLENIE LED
NAJWYŻSZA JAKOŚĆ!
7luty 2013www.oksir.eu reklama
Lokalna Grupa Działania „Gminy Powiatu Świeckiego”86-100 Świecie, ul. Chmielniki 2B, pok. nr 7, tel./fax (52) 33 01 832, email: [email protected]
www.lgdswiecie.pl
Lokalna Grupa Działania „Gminy Powiatu Świeckiego” jest partnerstwem trójsektorowym, utworzonym na obszarze siedmiu gmin powiatu świeckiego (Bukowiec, Dragacz, Drzycim, Jeżewo, Nowe, Świecie, Warlubie) dla realizacji Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich (PROW) na lata 2007-2013 w oparciu o
W tym okresie ogłosiliśmy 11 konkursów na dofinansowanie w ramach działań:ź Odnowa i rozwój wsiź Różnicowanie w kierunku działalności nierolniczejź Tworzenie i rozwój mikroprzedsiębiorstwź Małe ProjektyW odpowiedzi na nie spłynęły do LGD 104 wnioski z obszaru działania LSR.Rada decyzyjna wybrała do dofinansowania 92 wnioski na kwotę przekraczająca 5,5 mln złotych.Na co dzień udzielamy wsparcia szkoleniowo-doradczego dla podmiotów, zainteresowanych pozyskaniem dofinanso-wania z Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich (PROW). Wspólnie z mieszkańcami wsi, Kołami Gospodyń Wiejskich, gminami organizujemy również wiele inicjatyw o charakterze kulturalnym m.in.: cykliczne festyny Wielkanocy i Adwentowy, wyjazdy na Piknik Leader, „Barwy Lata, Dary Jesieni”.
WYDARZENIA
JARMARK ADWENTOWY W PRZYSIEKU15 grudnia 2012 r. Lokalna Grupa Działania „Gminy Powiatu Świeckiego” uczestniczyła w Jarmarku Adwentowym w Przysieku, zorganizowanym przez Kujawsko-Pomorski Ośrodek Doradztwa Rolniczego. Jarmark był okazją do prezentacji wyrobów związanych z tradycją Bożego Narodzenia. Nie zabrakło wspaniałych ozdób: choinek, bombek, stroików oraz potraw świątecznych. Na stołach królowały pierogi i domowe wypieki.Na naszym stoisku zaprezentowały się tradycyjnie Koła Gospodyń Wiejskich. W tym roku stoisko przygotowały panie z KGW z Polskich Łąk, z terenu Gminy Jeżewo, Bratwina. Po raz pierwszy w jarmarku uczestniczyły również panie z KGW Bukowiec. Całość uroczystości uświetniły występy artystyczne.
Lokalną Strategię Rozwoju (LSR), którą realizujemy od 2009 roku.
Sfinansowano w ramach działania 4.31 „Funkcjonowanie lokalnej grupy działania, nabywanie umiejętności i aktywizacja”Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-2013 i środków Unii Europejskiej oraz Budżetu Państwa
Europejski Fundusz Rolny na rzecz Rozwoju Obszarów Wiejskich: Europa inwestująca w obszary wiejskie
POZYSKALIŚMY DODATKOWE FUNDUSZE
Lokalna Grupa Działania „Gminy Powiatu Świeckiego” otrzyma dodatkowe 4 mln złotych na realizację działań zaplanowanych w Lokalnej Strategii Rozwoju. Na podstawie listy krajowej, 2 stycznia 2013 roku Zarząd Województwa Kujawsko-Pomorskiego podjął uchwałę, w której wskazał trzy LGD z naszego regionu, które otrzymają dofinansowanie. W tym roku ogłosimy dodatkowe nabory na wszystkie realizowane przez nas działania w ramach PROW tj. Odnowa i Rozwój Wsi, Małe Projekty, Różnicowanie w kierunku działalności nierolniczej, Tworzenie i rozwój mikroprzedsiębiorstw.
Działanie: Tworzenie i rozwój mikroprzedsiębiorstw.
Beneficjent: Rojan Barbara Janeczko.
Tytuł projektu: „Zakup koparko-ładowarki”.
Całkowity koszt projektu brutto: 265 680 zł.
Wartość dofinansowania z LGD netto: 100 000 zł.
Operacja miała na celu wdrożenie nowych usług,
powodujących podwyższenie konkurencyjności oraz
wzrost poziomu zatrudnienia poprzez zakup koparko-
ładowarki.
WYBRANE PROJEKTY
8 luty 2013 www.oksir.eutemat z okładki
Mogę spojrzeć ludziom w twarzLeopold Garbacz, były dyrektor Zakładów Celulozy i Papieru w Świeciu, to żywa legenda tej firmy. O początkach fabryki, stanie wojennym, kombinatorstwie i o nietypowych okolicznościach, w jakich został dyrektorem, opowiada Andrzejowi Bartniakowi.
bo, że coś takiego pojawi się u nas,
nikomu wtedy nie przyszło do
głowy.
Niespodziewanie jednak pa-
pier toaletowy, którego pro-
dukcja ruszyła w 1976 roku,
pomógł przetrwać firmie trud-
ne momenty i stał się chyba
niechcianym symbolem ZCiP.
Przyznam, że na początku byłem
przeciwny budowie tej maszyny,
która powstała dzięki inicjatywie
i myśli technicznej pracowników.
Wiele części było zrobionych z ele-
mentów będących odpadami. Pa-
miętam, jak w latach 80. mój kie-
rowca zawsze woził w bagażniku
kilka worków papieru toaletowego.
Gdy zatrzymywała go milicja, a dro-
gówka dobrze znała samochód i pro-
wadzącego, rozmowa zwykle była
krótka. Padało tylko pytanie: „Ma
pan papier?” Przez długie lata nie
zapłacił żadnego mandatu. Regular-
nie też wycieczki jadące nad morze,
albo wracające stamtąd, odwiedzały
nasz firmowy sklepik, aby zrobić
W tym czasie był pan już
dyrektorem inwestycyjnym.
Tak. Na początku, po przyjeździe
do Świecia, objąłem stanowisko
głównego inżyniera wykonawstwa
inwestycyjnego. Już po kilku latach
zostałem dyrektorem inwestycyj-
nym. Wcześniej pracowałem w in-
westycjach z branży papierniczej,
dlatego postanowiono wykorzystać
moje doświadczenie w Świeciu.
Przyjeżdżając do Świecia
brał pan uwagę, że zostanie tu
już na stałe?
Tak, chociaż liczyłem się też
z tym, że mogę zostać odwołany
i skierowany do innej pracy. W tam-
tych czasach nie do końca było się
panem swojego losu. W każdym
razie budowałem tak, jakbym to
robił dla siebie.
Pamięta pan emocje, towa-
rzyszące uruchomieniu pier-
wszej maszyny papierniczej
w 1970 roku?
Oczywiście. To były najważniej-
sze momenty. W przypadku „jedyn-
ki” mieliśmy jednak trochę obaw,
czy będzie zbyt na worki papierowe.
Wtedy popularność zdobywały two-
rzywa sztuczne. Papier wydawał się
nieco przestarzałym opakowaniem.
Na szczęście okazało się, że wiele
produktów nie znosi plastiku i mu-
szą być pakowane w papier.
Przypuszczał pan wtedy, że
w tak szybkim tempie zakład
doczeka się kolejnych czterech
maszyn?
Nie była to dla mnie niespo-
dzianka. W zarysach był znany plan
na przyszłość, może z wyjątkiem
maszyny do papieru toaletowego,
Przejeżdżając koło Mondi
Świecie zdarza się panu po-
myśleć – „moja Celuloza?”
Nie tylko często mijam zakład, ja
również jeżdżę do Celulozy. Wciąż
używam starej nazwy, bo do tej no-
wej jakoś nie mogę się przyzwyczaić,
a poza tym umyka mi z pamięci.
Chociaż z zakładem pożegnałem się
13 lat temu, to nadal mam dobre
kontakty z dyrekcją i zarządem.
Jak zaczęła się pana przygo-
da z fabryką, która nieodwra-
calnie zmieniła Świecie?
Przyjechałem do Świecia w 1964
roku. W tym czasie były zrobione
dopiero wykopy pod poszczególne
obiekty. Nie było nawet fundamen-
tów. Można więc powiedzieć, że jako
młody inżynier stawiałem ten zakład
od podstaw.
Już trzy lata później ruszyła
produkcja.
Pierwszym uruchomionym wy-
działem była, nieistniejąca już, celu-
lozownia bukowo-wiskozowa, która
pracowała dla potrzeb przemysłu
chemicznego. Gdy ruszyła maszyna,
zebrała się cała masa budowlańców.
Wielu z nich nie do końca rozumia-
ło, czym ma się zajmować ta ogrom-
na fabryka. Przyszli więc zobaczyć
ten produkt, o którym tyle było mo-
wy. Patrzyli na nawijający się gruby
papier i nie mogli uwierzyć w to, co
widzą. Pamiętam, jak jeden z robot-
ników zadał mi pytanie: „Panie dy-
rektorze, po to myśmy to wszystko
budowali? Takie gówno?” Ludzie
byli szczerze zaskoczeni, że tyle
pracy i pieniędzy pochłonął zakład,
który będzie produkował zwykły
szary papier.
zapasy papieru toaletowego.
Rok wcześniej miał miejsce
głośny wybuch kotła sodowe-
go. Jak do tego doszło?
Do dziś nie wiadomo. Ług nie
znosi wody. W jakiś sposób woda się
tam dostała. Może niefrasobliwy
pracownik, zmywający podłogę, wę-
żem chlapnął w stronę kotła?
Ile osób wtedy zginęło?
Na miejscu jedna, druga zmarła
w szpitalu. Kilku pracowników było
mocno poparzonych. Na szczęście
stało się to na nocnej zmianie, gdy
na wydziale było stosunkowo nie-
wiele osób.
Ktoś został za to zwolniony?
O dziwo, nie. Oskarżono kierow-
nika wydziału, ale ostatecznie nie
został skazany, co najbardziej nie
podobało się pewnej pani prokura-
tor. Będąc u mnie w zupełnie innej
sprawie stwierdziła: „Nie wyszło
nam dobrze, nikt nie został uka-
rany”.
To było najtragiczniejsze
zdarzenie?
Zdecydowanie tak. Oczywiście
zdarzały się wypadki śmiertelne.
Niestety, przyczyną wielu z nich był
alkohol.
Nie wszyscy o tym wiedzą,
ale w dość niezwykłych okoli-
cznościach został pan dyre-
ktorem. Dziś coś podobnego
raczej nie mogłoby się zdarzyć.
Objęcie stanowiska szefa tej
firmy miało ścisły związek z powsta-
niem Solidarności, która w swoich
początkach była bardzo bojowa. Gdy
w 1981 roku w kraju zaczęło się
kotłować, nasi związkowcy zrobili
wielkie zebranie. Transmitowano je
radiowęzłem na cały zakład, aby
wszyscy mogli słuchać, o czym się
mówi. Miało ono służyć głównie roz-
liczeniu ówczesnego dyrektora.
Zjawili się też różni partyjni oficjele.
Solidarność dobrze przygoto-
wała się do tego spotkania. Wycią-
gnięto całą masę nieczystych spraw,
za którymi stał dyrektor. Po dwóch
dniach odwołano go ze stanowiska.
Nastąpiło bezkrólewie. Po jakimś
FOT. ANDRZE
J BARTN
IAK
9luty 2013www.oksir.eu temat z okładki
czasie przyszła do mnie delegacja,
aby porozmawiać o pewnej ważniej
sprawie.
Czy w tej delegacji był rów-
nież obecny burmistrz Świecia
Tadeusz Pogoda?
Nie pamiętam, chociaż oczywiś-
cie był jednym z czołowych działa-
czy. W każdym razie nie wiedziałem,
o co im chodzi. Zdziwiłem się, gdy
oświadczyli, że przedyskutowali
sprawę i uznali, że powinienem
objąć funkcję dyrektora. Odpowie-
działem, że jest mi bardzo miło, że
mam takie poparcie związku, ale by
być dyrektorem, muszę mieć za sobą
załogę. Postawiłem warunek – jeżeli
okaże się, że popiera mnie przynaj-
mniej 75 procent pracowników,
zgodzę się.
Trochę ich to przeraziło. Stwie-
rdzili, że to niemożliwe. Zrobili ja-
kieś referendum, trwało to kilka
tygodni, pod czym przyszli do mnie
jeszcze raz i oświadczyli zadowoleni:
„Jest pan naszym dyrektorem”.
Poparło mnie 93 procent praco-
wników.
Taka nominacja mogła się
odbyć bez aprobaty komitetu
wojewódzkiego PZPR czy na-
wet centralnego?
Partia wtedy trochę odpuściła.
Próbowała coś tam robić, ale czuła,
że nazbyt wiele nie wskóra. O ile
poprzednie nominacje były spra-
wą komitetu wojewódzkiego, to
w moim przypadku po raz pierwszy
nie decydował żaden sekretarz.
Natomiast trzeba było wystąpić po
opinię do Zjednoczenia Przemysłu
Papierniczego, ale to była tylko for-
malność.
Czy ta niezwykła popular-
ność oznaczała, że był pan czło-
wiekiem popularnej Solidar-
ności?
Nie. Po prostu szczerze miałem
dosyć tego systemu i mówiłem o
tym. Jeździłem trochę po świecie
i widziałem, jak funkcjonują nor-
malne firmy, działające w gospo-
darce rynkowej. Tutaj wszystko było
centralnie zaplanowane: ile wydamy
na fundusz płac, ile na surowce, jaka
będzie wielkość produkcji, określo-
ne kto od nas i za jaką cenę kupi
papier i ilu ludzi ma być zatrudnio-
nych każdego roku, bo przecież rolą
zakładów było też zapewnienie pra-
cy. Nikt się nie martwił o gospodar-
ność. Na Zachodzie każdy zakład
walczył o to, żeby mieć efekty. U nas
nie miało to większego znaczenia.
Ile osób pracowało w zakła-
dzie w momencie, gdy zatrud-
nienie osiągnęło swój szczyt ?
Około 4500. Niektórzy podają
4800, ale to przesada.
Z tych 4500 na pewno nie
wszyscy byli niezbędni. O ile
procent można byłoby zredu-
kować zatrudnienie bez wpły-
wu na funkcjonowanie Celu-
lozy?
Trudne pytanie, ale 50 procent
na pewno. Jednak tych 4500 nie
można też porównywać do obecnego
1000 pracowników Mondi Świecie.
Do worka papierowego napchał tro-
cin. Gdy podjechał do bramy, straż-
nik go zatrzymał i zapytał co wiezie.
„Worek z trocinami, chciałem nimi
uszczelnić okno” – odpowiedział
ślusarz. „A zezwolenie jest?” Ślusarz
odparł, że nie. „To nie wyjedziesz
z tym workiem”. Ten więc zostawił
trociny, a sanki ciągnął za sobą,
jakby nigdy nic.
Wielu osobom czasy ZCiP
kojarzą się przede wszystkim
z rozwojem oraz dobrobytem.
Okresem, gdy firma zatrudnia-
ła rzesze ludzi, a oprócz tego
nieustannie budowała: mie-
szkania, przedszkola, żłobki,
stadion, basen, żeby wymienić
te najważniejsze.
To nie zakład budował. Dostawa-
liśmy na to pieniądze z budżetu pań-
stwa. Taka była polityka. Wiele za-
kładów, w których produkcja całko-
wicie leżała, budowało jeszcze wię-
cej, bo korzystali z różnych przywile-
jów branżowych. Ja, gdy tylko stało
się to możliwe, pozbywałem się
wszystkiego, co nie miało związku
z produkcją, a więc ośrodków wcza-
sowych, przedszkoli, żłobków.
Należy zatem rozumieć, że
gdyby nie Celuloza, te pienią-
dze z budżetu państwa nigdy
nie dotarłyby do Świecia, albo
byłoby ich znacznie mniej?
Z pewnością. Takie socjalistycz-
ne pomniki traktowano w szczegól-
ny sposób. Jedną z decyzji, odnośnie
budowy drugiego domu kultury
w Świeciu, osobiście zablokowałem.
Uznałem, że nie ma sensu spełniać
chorych ambicji posiadania własne-
go, zakładowego ośrodka kultury.
Kto by to później utrzymywał?
Wolałem dążyć do stałego podno-
szenia płac pracownikom. Myślałem
perspektywicznie. Wiedziałem, że
jeśli w przyszłości zakład zostanie
sprzedany, nowemu właścicielowi
będzie trudno walczyć z nabytymi
prawami w postaci godziwych
pensji. Dzięki temu wielu emerytów
może dziś cieszyć się wysokimi
świadczeniami.
Gdy w 1997 roku Framondi
weszło w posiadanie 60 pro-
cent akcji Celulozy, nie miał
pan żadnych obaw? Choćby
o to, czy zakład nie został ku-
piony tylko po to, aby go zam-
knąć?
Nie. Bałem się czegoś innego – że
duże koncerny wezmą nas w kle-
szcze, przyblokują odbiorców i sami
będziemy musieli się poddać. To, co
w tej chwili się dzieje, jest dowodem
na to, że podjęto wtedy dobrą decy-
zję. Wiele zakładów, które upadły,
spotkał taki los tylko dlatego, że
w porę ich nie sprywatyzowano.
Choćby nasze stocznie. Gdy były
warunki do prywatyzacji, to był
sprzeciw. Później nikt już nie chciał
ich kupić.
Nie byłem natomiast zwolenni-
kiem rozdawania pracownikom
akcji. Bo jaką mieli zasługę w tym, że
akurat ich fabryka została dobrze
sprzedana? Było to zwyczajnie nie-
W ostatnich latach wiele wydziałów
zostało wydzielonych i działa poza
strukturami Mondi. Kiedyś był to
jeden wielki organizm. Poza tym
dokonał się ogromny postęp tech-
niczny.
Jako nowy dyrektor z czys-
tymi rękami, z ogromnym po-
parciem, mógł pan swobodnie
działać. Jakie były pana pier-
wsze decyzje w tym trudnym
1981 roku?
Szczegółów nie pamiętam. Pró-
bowałem zachować spokój w zakła-
dzie i położyć kres pijaństwu. Wszy-
stko szło dobrze do momentu wybu-
chu stanu wojennego. Potem, nie
tylko moje decyzje, kontrolowali
specjalnie przysłani komisarze woj-
skowi. Pierwszy z nich okazał się
bardzo przyzwoitym człowiekiem.
Niestety, po miesiącu przyszedł się
pożegnać. Zapytałem co się stało?
Odpowiedział, że nie może mi po-
wiedzieć, ale gdy już zostanie zdjęty
podsłuch z telefonów, to mi opowie.
Później się dowiedziałem, że mie-
szkająca z nim córka organizowała
w jego mieszkaniu spotkania nieza-
leżnego związku studentów. Nieste-
ty, córka wpadła, a ojcu załamała się
kariera, choć z tego co wiem, nie
miał o to do niej pretensji. Jemu też
nie za bardzo podobał się ten ustrój.
Po nim przyszedł drugi tzw.
pistolet. Już po tygodniu przygoto-
wał raport, w którym wytknął wszy-
stkie niedociągnięcia. Same „powa-
żne” sprawy. Dotąd pamiętam jedną
z uwag, że płaskownik w bramie wej-
ściowej jest lekko wygięty. Odpowie-
działem mu tylko, że gdybym poje-
chał do jego sztabu generalnego,
którym próbował mnie straszyć
i sporządził podobny raport, to zna-
lazłbym o wiele więcej. Trochę zas-
koczyła go moja reakcja, ale odpuś-
cił sobie.
Obawiał się pan, że dojdzie
w zakładzie do zamieszek?
Atmosfera była gorąca, ale takie-
go ryzyka chyba nie było. Załoga
walczyła za to w inny sposób. Naj-
głośniejszą sprawą była historia
z workami, rozsyłanymi po całym
kraju, na których ktoś umieszczał
różne antykomunistyczne hasła.
Strasznie węszyli, ale nikogo nie
złapali.
Zawsze cieszył się pan opi-
nią człowieka uczciwego. Jak
to się miało do realiów lat 80.?
O tym, co udało się niektórym
wywieść z fabryki, krążyły le-
gendy.
Wiem o tym. Uczciwość nie była
wpisana w charakter, ani tamtych
czasów, ani wielu ludzi. Pamiętam
przypadki, gdy kierownicy wyjeż-
dżający w celach służbowych, wypeł-
niając delegację pisali, że pojechali
pociągiem pospiesznym, choć jecha-
li osobowym. Pytałem później, czy
warto robić takie rzeczy dla tych
paru groszy? Zdarzały się też „za-
bawne” historie. Pewien ślusarz
zrobił w warsztacie sanki. Nie wie-
dział jednak jak je przenieść przez
bramę. W końcu wpadł na pomysł.
nagle zatrzymał się, żeby się ze mną
przywitać. Spojrzał na mnie i powie-
dział: „Ale pan to biega jak młoda
dziewczyna. Ile pan ma lat?” Odpo-
wiedziałem, że 85. „Aż tyle?”, zdziwił
się. Odparłem, że widocznie sobie na
to zasłużyłem (śmiech).
sprawiedliwe w stosunku do osób,
które tak samo ciężko pracowały, ale
nie miały tyle szczęścia.
Myśląc o czasach, gdy kie-
rował pan tym ogromnym za-
kładem, odczuwa pan satys-
fakcję?
Ogromną. Nie tylko dlatego, że
firma przetrwała i ma się dobrze jak
nigdy wcześniej. Również dlatego,
że każdemu z byłych pracowników
mogę spojrzeć w twarz. Nawet tym,
których zwolniłem np. za picie
w miejscu pracy. Zawsze szanowa-
łem ludzi, a oni odpłacali mi w ten
sam sposób.
Zdarza się panu, spotykając
na ulicy dawnego pracownika,
wspominać czasy, gdy obaj
pracowaliście?
Właściwie nie ma dnia, aby pod-
czas spaceru ktoś mnie nie zatrzy-
mał. Niektórzy nawet wpadają
z życzeniami. Niedawno pewien
pan, który jechał samochodem,
ROZMAWIAŁ [email protected]
ANDRZEJ BARTNIAK
Najlepszy kredyt gotówkowy w Polsce!
PROSTOLICZONY
GOTÓWKOWY
najlepszy w 2011według Bankier.pl
KREDYT
Materiał ma charakter informacyjny i nie stanowi oferty w rozumieniu art. 66 K.c. Szczegółowy zakres ubezpieczenia spłaty kredytu znajduje się w Warunkach Ubezpieczenia Kredytobiorców Credit Agricole Bank Polska S.A. oraz w Warunkach Ubezpieczenia Assistance. Przy składaniu wniosku o kredyt prosimy o udokumentowanie dochodu. Szczegółowy opis akceptowanych przez Bank dokumentów znajduje się na stronie www.credit-agricole.pl oraz pod numerem serwisu telefonicznego. W razie zawarcia umowy kredytowej ze zmienną stopą procentową istnieje ryzyko zmiany tej stopy, w tym jej podwyższenia, co może spowodować zwiększenie zobowiązania należnego do spłaty.
PLACÓWKA PARTNERSKA CREDIT AGRICOLE BANK POLSKA S.A.86-100 ŚWIECIEul. Duży Rynek 12 (wejście od ul. Kopernika)
tel. 52 330 13 11
Reklama
Leopold Garbacz urodził się w 1927 r. w Avion w północnej Fran-cji. Siedem lat później jego rodzi-ce zdecydowali się wrócić do Polski. Rodzina Garbaczów osie-dliła się w Pajęcznie w wojewódz-twie łódzkim. Leopold Garbacz studiował na wydziale elektrycz-nym Politechniki Łódzkiej. Do Świecia przyjechał w 1964 r. Naj-pierw objął stanowisko głównego inżyniera wykonawstwa inwesty-cyjnego, a potem dyrektora inwes-tycyjnego. W latach 1981-2000 był dyrektorem naczelnym Zakła-dów Celulozy i Papieru.
10 luty 2013 www.oksir.eutemat z okładki
Gigant i koza w wannieGigant i koza w wannie
Niespełna pół wieku temu między Świeciem a Przechowem rozciągały się pola, a na Mariankach pasły się krowy. Powstanie Zakładów Celulozy i Papieru nie tylko zmieniło to senne niegdyś miasteczko, ale też odcisnęło swój ślad we wszystkich sferach życia.
1960 r. Świecie
liczyło 10 tys.
mieszkańców.
Dziesięć lat po-Wtem było ich już
18 tys. Ten gwałtowny skok wiązał
się z powstaniem Zakładów Celulozy
i Papieru. Wszystko zaczęło się pod
koniec 1960 r., kiedy Rada Minis-
trów podjęła decyzję o budowie
gigantycznego kombinatu celulozo-
wo-papierniczego.
Za optymalną lokalizację uzna-
no właśnie okolice Świecia. Zade-
cydowały o tym m.in. bliskość Wisły,
dużych obszarów leśnych oraz węzła
kolejowego. Przez kilkadziesiąt lat
transport drewna do zakładu i goto-
wych wyrobów z kombinatu odby-
wał się przede wszystkim za pośred-
nictwem kolei.
W maju 1961 r. ruszyło, prowa-
dzone na ogromną skalę, karczowa-
nie lasu. Prace przebiegały pod nad-
zorem leśniczego Ludwika Nogi.
Dzięki jego pomysłowości opraco-
wano nową metodę usuwania drzew,
co znacznie usprawniło prace.
To, co się działo w niedalekiej
okolicy Świecia, budziło zaciekawie-
nie mieszkańców.
- Trochę żal było nam tego lasu,
bo jeździliśmy tam trenować, ale
z drugiej strony czuliśmy, że dzieje
się coś ważnego, co może przynieść
korzyści nam wszystkim – wspomi-
na Henryk Sarnecki, w tamtym
czasie realizujący się jako zdolny
lekkoatleta. - Chyba jednak mało kto
liczba samochodów ciężarowych
w powiecie świeckim wzrosła ze 193
do 1577, a osobowych z 292 do 2827.
Przez całe lata 60. sukcesywnie
rozrastało się nowe osiedle Koś-
ciuszki. Pierwszeństwo w przydziale
mieszkań mieli oczywiście pracow-
nicy Zakładów Celulozy i Papieru.
Niektórzy próbowali przeszczepić
na grunt miejski swoje wiejskie
przyzwyczajenia. Zdarzały się więc
przypadki hodowania na balkonie
kur, gęsi czy królików.
- Gdybym tego nie widział na
własne oczy, to pewnie bym nie
uwierzył, ale pamiętam ludzi, którzy
trzymali w łazience kozę, a konkret-
nie w wannie, z której prawdo-
podobnie nie korzystali, albo bardzo
rzadko – śmieje się na samo wspom-
nienie o tym Jerzy Kapuściński,
który do dziś związany jest z osied-
lem Kościuszki. - Zresztą ogrody
działkowe Relaks też prezentowały
się inaczej. Trawniki, kwiaty i oz-
dobne krzewy były znacznie rzad-
szym widokiem niż rzędy ziemnia-
ków czy kapusty. Zamiast altanek
były klatki dla drobiu i świń.
Było ściernisko, jest blokowisko
Całkowicie inny ton nadawała
obecna w Świeciu ekipa Finów. Nie-
którzy, z racji, że były to wielomie-
sięczne kontrakty, przyjechali tutaj
nawet ze swoimi żonami. Przewa-
żali jednak kawalerowie, którzy
zdawał obie sprawę z tego, jak
wielka będzie skala tych zmian. Jako
młody człowiek oczywiście cieszy-
łem się, że powstanie nowoczesny
zakład, bo wszyscy wiedzieli z czym
to się może wiązać.
Zagroda na balkonie
Jako jedno z bardziej liczących
się przedsięwzięć dekady w kraju,
budowa zadziwiała zarówno rozma-
chem, jak i tempem prac. W 1962 r.
plac budowy rozpościerał się na 100
hektarach. Serce fabryki miała
stanowić fińska linia technologiczna
firmy Metex. Jej uruchomienie
wiązało się z przyjazdem do Świecia
ekipy fachowców z Finlandii, którzy
gościli tutaj również w kolejnych
latach. Aby czuli się w naszym
mieście jak u siebie w domu, zbudo-
wano im nawet saunę. Praktycznie
stała obecność Skandynawów przy-
czyniła się też do budowy hotelu
Leśna, usytuowanego w niedalekim
sąsiedztwie Celulozy.
Byli oni jednak niewielką grupką
na tle polskich robotników, którzy
skuszeni dobrymi zarobkami, obiet-
nicami szybkiego otrzymania mie-
szkania, bądź też przymuszeni na-
kazami pracy, masowo zjechali do
Świecia. Trudno dziś o precyzyjne
dane, ale wydaje się, że najwięcej
osób przyjechało z Kujaw. Rosła
liczba ludności, region się rozwijał,
coraz większy ruch panował na
drogach. Między 1960 a 1974 r.
wzbudzali spore zainteresowanie.
- Wyraźnie odróżniali się od
Polaków nie tylko typem urody, ale
przede wszystkim ubiorem – wspo-
mina Halina Radtke. - Ludzie byli
bardzo ciekawi, jacy oni są. Dziś
trudno to zrozumieć, ale wtedy
goście z Zachodu budzili wielką
sensację. Takich osób nie spotykało
się na co dzień.
Jako pierwsze krok ku zbliżeniu
narodów zrobiły młode świecianki.
W kilku przypadkach zakończyło się
to małżeństwem. W wielu innych
była to tylko przygoda. Finom,
oprócz polskich dziewcząt, przypad-
ła też do gustu nasza wódka. Nie
mogli wyjść z podziwu, że jest ona
w Polsce aż tak tania.
Ważną datą w historii miasta
i zakładu był rok 1971, wiążący się
z rozpoczęciem budowy osiedla
Marianki.
- W tamtych czasach Świecie
kończyło się w miejscu, w którym
dziś biegnie ulica Żwirki i Wigury –
wyjaśnia Wojciech Jażdżewski, ro-
dowity świecianin. - Za nieistniejącą
już octownią były tylko pola i łąki.
Nikt nie przypuszczał, że w tak szyb-
kim tempie zmieni się ten krajobraz.
A już na pewno trudno było sobie
wyobrazić, że Świecie połączy się
z Przechowem, które było wtedy
oddzielną wsią.
W ciągu czterech lat na osiedlu
Marianki powstało 555 mieszkań,
w których zamieszkało 3 tys. osób.
W 1967 r., po sześciu latach od rozpoczęcia budowy, w Celulozie ruszyła produkcja. Zakład dał Świeciu gospodarczego „kopa”
To była prawdziwa demograficzna bomba – w ciągu dziesięciu lat liczba mieszkańców Świecia wzrosła niemal dwukrotnie
11luty 2013www.oksir.eu temat z okładki
Reklama
Większość z nich po raz pierwszy
mogła się cieszyć nie tylko własnym
kątem, ale także łazienką, bieżącą
wodą czy telefonem, który wciąż
jednak był luksusem. Nie tylko ze
względu na koszty, jakie trzeba było
ponieść, ale przede wszystkim trud-
ności, którym należało sprostać, za-
łatwiając formalności.
W parze z nowymi mieszkaniami
szły także przedszkola, żłobki, pawi-
lony handlowe i obiekty sportowe.
Wielkim świętem było oddanie do
użytku stadionu Wdy.
- O potrzebie budowy takiego
obiektu dyskutowano w Świeciu od
1935 r. – mówi Henryk Sarnecki.
- Wprawdzie udało się zrobić boisko
koło zamku, ale nie mogło się ono
równać z nowoczesnym obiektem
przy ul. Sienkiewicza. Stadion zna-
cząco ożywił życie sportowe w mie-
ście. Nakłady na sport skutkowały
coraz lepszymi wynikami piłkarzy
Wdy, którzy stali się chlubą miasta.
Ludzie się zżyli
Wiatru w żagle dostała też kultu-
ra. Niektórzy do dziś z rozrzew-
nieniem wspominają imprezy w
Cechu, który przez pewien czas nie-
formalnie pełnił funkcję domu kul-
tury ZCiP.
Szczególnym powodzeniem cie-
szyła się impreza rozrywkowa „Pu-
char uśmiechu”, prowadzony przez
zakładem psychiatrycznym i smro-
dem, który ich szokował, gdy prze-
jeżdżali koło Celulozy w drodze nad
morze – opowiada Wojciech Jaż-
dżewski. - Gdy wyjeżdżałem na
kolonie, chłopaki z innych miejsco-
wości zawsze mi to wytykali. Trzeba
było mieć jakieś argumenty, żeby się
wybronić.
Jerzy Kapuściński nie ma wątpli-
wości, że gdyby nie decyzja podjęta
Grażynę Gostomską, Jerzego Mali-
nowskiego i Jana Jakubika.
Ten ostatni od 1972 r. był
również redaktorem „Głosu Celulo-
zy”. W początkowym okresie istnie-
nia gazety pełniła ona przede wszy-
stkim funkcję biuletynu informacyj-
nego dla pracowników. Z czasem
„Głos” stawał się jednak coraz bar-
dziej znaczącym tytułem. Zajmował
się nie tylko sprawami zakładu, ale
także wszystkim, co działo się w po-
wiecie świeckim. Utworzono nawet
specjalną wkładkę „Wieści znad
Wdy”, w której pojawiały się infor-
macje historyczne, przyrodnicze
i aktualności mogące zainteresować
pracowników. Ostatni „Głos Celu-
lozy” ukazał się w 1979 r.
Mimo ogromnego napływu lud-
ności z zewnątrz, praktycznie nie
odnotowywano żadnych ekscesów
pomiędzy miejscowymi i przyjez-
dnymi.
- Asymilacja była doskonała –
podkreśla Sarnecki. - Zdarzali się
oczywiście malkontenci, ale ich głos
nie miał większego znaczenia. Trud-
no było znaleźć rozsądne argumen-
ty przeciwko temu wszystkiemu, co
działo się w mieście. To nie były
tylko puste deklaracje, ale konkret-
ne obiekty i imprezy cieszące ludzi.
Przez trzy dekady konkretny był
też zapach.
- Przez długie lata Świecie koja-
rzyło się ludziom w Polsce tylko z
przez Radę Ministrów w 1960 r.,
Świecie byłoby dziś zupełnie nieli-
czącym się, kilkunastotysięcznym
miastem, w dalszym ciągu utożsa-
mianym wyłącznie z „psychiatry-
kiem”.
- Nie byłoby tu perspektyw dla
młodych – uważa. - Cukrownia, któ-
ra przez lata była jednym z wię-
kszych pracodawców, jest już tylko
wspomnieniem, podobnie jak wiele
innych mniejszych zakładów. Celu-
loza stworzyła mocny fundament,
na którym wyrosły nie tylko nowe
osiedla. Przede wszystkim zmienił
się sam charakter miasta, które cały
czas kojarzone jest z nowoczesnym
przemysłem.
ANDRZEJ [email protected]
Zdjęcia ze zbiorów Izby Regionalnej
Ziemi Świeckiej.
Stadion Wdy. Na początku lat 70. niewiele miast wielkości Świecia mogło pochwalić się tak nowoczesnym obiektem
12 luty 2013 www.oksir.euspołeczeństwo
Bliskie spotkania ze śmiercią
rzerażenie i bezradność. Co jakiś czas czuje to każdy strażak. Bo nie tylko odwaga pcha go do tej pracy, także wrażli-P
wość. Więc co innego niż smutek i bezradność ma on czuć, gdy pędzi na ratunek, a zastaje zabitych albo ciężko rannych?
- Tego się nie zapomina – Tomasz Panter ze straży pożarnej w Świeciu wie, co mówi. Dziesięć lat temu przeżył wstrząs po wypadku w Zbra-chlinie, w którym zginął ojciec i dwójka jego małych dzieci. - Ich matka przeżyła zderzenie. To była prawie czołówka, ten drugi kierowca zasnął. On i jego pasażer też zginęli. Ciągle mam ich przed oczami, tego się nie zapomina – powtarza Panter.
Mateusz Kozłowski ma świeższą ranę. Cztery lata temu, tuż po Bożym Narodzeniu, musiał wyłowić z wiśla-nej łachy dwóch chłopców – braci, którzy utonęli w Mątawach. Załamał się pod nimi lód, gdy byli z dziad-kiem na spacerze.
- Było już ciemno – wspomina Kozłowski. - Wiedziałem, że nie ma szans, że na pewno nie żyją. Ale gdy ich zobaczyłem, te drobne, podkur-czone ciała, myślałem o nich wiele razy.
Sześćset wolt
Do najmłodszych ofiar ludzkich tragedii strażacy mają specjalne podejście.
- W każdym wozie trzymamy maskotki, minimum pięć. Dostaje-my je od starosty, a czasem od spon-sorów – mówi Paweł Puchowski, rzecznik prasowy świeckiej straży pożarnej. - Zabawki są potrzebne, dzięki nim dzieci zapominają na moment o tym, co się dzieje, uspo-kajają się.
Roman Kluczyk pamięta taką akcję z dziewczynką na obwodnicy Świecia. Wracała z dziadkami znad morza, jechali na Śląsk. Zjeżdżali z górki, gdy kierowca, jej dziadek, stracił przytomność. Zderzyli się
To widać po twarzach chłopaków, że wracają z akcji, w których zginęli ludzie. Potem zdarza się, że któryś musi wziąć wolne, żeby powędkować albo umyć samochód. A czasem przeciwnie – chce się pracować, żartować, trzeba się wygadać. Każdy na swój sposób ucieka przed traumą, której doświadcza w pracy.
Reklama
Przedstawiamy kolejną porcję informacji dla przedsiębiorców. Dziś bardzo ważna wiadomość dla firm, dokonujących sprzedaży towarów i/lub usług dla osób fizycznych.
Na mocy nowego rozporządzenia ministra finansów z 29 listopada 2012 r. w sprawie zwolnień z obowiązku prowadzenia ewi-dencji przy zastosowaniu kas rejestrujących (Dz.U. z 2012 r., poz. 1382) znacząco obni-żony został limit sprzedaży, po przekrocze-niu którego przedsiębiorca ma obowiązek rozpoczęcia rejestrowania sprzedaży na rzecz osób fizycznych przy pomocy kasy fiskalnej.
Obecnie limit ten wynosi 20 000 zł. Obowią-zuje on podatników prowadzących sprze-daż na rzecz osób fizycznych przez cały rok. Natomiast w przypadku podatników rozpo-czynających taką sprzedaż w trakcie roku,
mają prawo do kontynuowania zwolnienia w bieżącym roku do momentu przekroczenia limitu.
Należy mieć jednak na uwadze, że nie wszyscy podatnicy mogą korzystać ze zwolnienia z obowiązku instalacji kasy fiskal-nej ze względu na nie przekroczenie limitu obrotów. Ze zwolnienia, bez względu na wielkość sprzedaży, nie mogą korzystać np. dostawy gazu płynnego, sprzętu radiowego, telewizyjnego i telekomunikacyjnego, sprzę-tu fotograficznego, wyrobów z metali szla-chetnych lub z udziałem tych metali, płyt CD, DVD, oprogramowania komputerowego, wy-robów tytoniowych i napojów alkoholowych.
Anna Wolicka-Arym, właścicielka Kancelarii Rachunkowo-Doradczej
„ABAKS” w Świeciu
Mniejszy limit na kasy fiskalne
Kancelaria Rachunkowo-Doradcza
„ABAKS”
Anna Wolicka-Arym
ul. Chmielniki 2B, 86-100 Świecie
tel. 52 33 31 119, kom. 696 007 975
www.arym-ksiegowosc.pl
limit ten należy wyliczyć proporcjonalnie do okresu pozostałego do końca roku. Należy tego dokonać z dokładnością co do dnia, podobnie jak to ma miejsce przy obliczaniu limitu obrotu dla celów zwolnienia z podatku VAT. W przypadku przekroczenia powyższe-go limitu podatnik ma dwa miesiące na rozpoczęcie ewidencjonowania sprzedaży na rzecz osób fizycznych przy pomocy kasy fiskalnej.
W poprzednim roku limit dla kontynuujących sprzedaż wynosił 40 000 zł i ci podatnicy, którzy nie przekroczyli go w 2012 roku, ale przekroczyli obrót w wysokości 20 000 zł, nie mają prawa do kontynuowania zwolnienia z obowiązku ewidencjonowania obrotu za pomocą kas fiskalnych i muszą zainstalować kasę do 1 marca 2013 roku. Natomiast ci podatnicy, którzy dokonywali sprzedaży na rzecz osób fizycznych, ale nie przekroczyli kwoty obrotów w wysokości 20 000 zł,
Zapraszamy do naszego biura
FOT. ANDRZE
J BARTN
IAK
13luty 2013www.oksir.eu społeczeństwo
i poszukać tego kociaka. Jak nas ta mała ściskała, gdy go wreszcie zna-leźliśmy, jak nam dziękowała!
Fakt, wdzięczność podnosi stra-żaków na duchu.
- Raz odwiedził nas starszy pan, przyniósł flaszkę – opowiada Paweł Puchowski. - Prosił, żebyśmy wypili jego zdrowie. Dziękował za urato-wanie życia, bo gdy po wypadku trafił do szpitala, lekarze mu powiedzieli, że gdyby nie strażacy, już by nie żył.
- Ja pamiętam, jak byliśmy na powodzi na południu Polski, u takiej biednej rodziny – wspomina Mate-usz Kozłowski. - Kobieta karmiła nas, ośmiu chłopa, jak własne dzieci, a nawet lepiej, bo siadaliśmy do stołu jako pierwsi. Jej dzieciaki jadły po nas.
- Podobnie było w Borach Tu-cholskich po trąbie powietrznej – dodaje Roman Kluczyk. - Ludzie szczerze dziękowali nam za pomoc, byli poruszeni. Ciekawe, że nie martwili się o majątek. Każdy tylko dziękował Bogu za życie i powtarzał, że był tak blisko śmierci.
Odwentylować emocje
Strażacy ocierają się o śmierć niemal codziennie. Znoszą to różnie. Dowodzi tego opracowanie publiko-wane przez Ministerstwo Spraw
Wewnętrznych „Narażenie zawo-dowe funkcjonariuszy PSP”. Jest w nim mowa o stresie traumatycz-nym wśród strażaków, który skut-kuje wyższymi od przeciętnej przy-czynami odejść na emerytury i renty z powodu chorób psychicznych. Nie-stety, niektórym strażakom zostaje w głowie poczucie zagrożenia, bezsilności, przerażenia, poczucie winy, złość, a nawet wstyd.
Dlatego ważne jest w ich pracy korzystanie z metod przeciwdziała-jących urazom psychicznym. Straża-cy ze Świecia słusznie postawili na rozmowę. Według specjalistów, dyskusja w ich gronie służy „odwen-tylowaniu” emocji i przyspieszeniu powrotu do normalności. Fachowcy podkreślają, że człowiek zdrowy cierpi z powodu lęków, które są normalną reakcją na nienormalne zdarzenie, za jakie uważa się sytu-acje ekstremalne, np. wypadki.
Odreagowanie jest niezmiernie ważne, bo pozwala nie koncentro-wać myśli na przykrym zdarze-niu. W raporcie MSW czytamy: „W sytuacjach krytycznych, kontakt ze światem ulega zawężeniu. W wy-niku szoku, incydent odbiera się tunelowo. Jeśli w ciągu pół roku nie udzieli się wsparcia psychicznego takim osobom, 20 procent z nich nie poradzi sobie z problemem.”
z drugim samochodem. Dziadkowe zginęli na miejscu, podobnie jak dwie osoby z tamtego auta.
- Miałem zajęcie z dala od tej masakry, na początku nawet nie wiedziałem, że z tyłu siedziała dzie-wczynka. Potem ją zobaczyłem. Była świadoma, miała złamaną nogę – opowiada Kluczyk. Jego koledzy musieli uspokajać dziecko; pocie-szać je, przytulić.
Zdarza się im też ratować zna-jomych.
- Najgorzej, gdy to ktoś bliski – przyznaje Roman Kluczyk. - Mój kuzyn miał dachowanie, obróciło go trzy razy, wcześniej odbił się o drze-wo. Kiedy zobaczyłem jego samo-chód, doznałem szoku. Ani jeden element nie został cały. Kuzyn miał szczęście, miesiąc później tańczył na swoim weselu, ale pamiętam to uczucie, jak zdębiałem na widok tego samochodu.
- Chodzi o to, że wobec obcych jest się bardziej profesjonalnym – wyjaśnia Mateusz Kozłowski. - Wte-dy mamy podział obowiązków, kon-centrujemy się na poleceniach do-wódcy, działamy szybko, skutecznie. To zaczyna się rozpadać, gdy wśród rannych jest ktoś bliski. Traci się rozum, wygrywają emocje.
- Dlatego lepiej nie jechać do takiej akcji – uważa Tomasz Panter.
A co, gdy wśród rannych znajdu-
je się ich kolega z pracy? - Dramat – ucina Mateusz Koz-
łowski. - Nasz kolega zginął w 2000 roku, wracał ze służby, uderzył w drzewo. Bardzo to przeżyliśmy. W tej pracy ludzie zżywają się bardziej niż w innej. Podczas służby spędzamy ze sobą całą dobę, dużo ze sobą rozmawiamy, czasem gotuje-my, gramy w piłkę – wylicza.
Przede wszystkim są dla siebie słuchaczami, gdy któryś właśnie musi się wygadać, na przykład po śmiertelnej akcji. W ciężkich, zawo-dowych sprawach strażacy rozumie-ją się najlepiej. Dzięki tym rozmo-wom bardzo się zżywają i gdy jeden z nich ginie, trauma ogarnia całą komendę.
Jakub Suchodolski już podczas pierwszego roku w straży przeżył śmierć kolegi.
- Pracowałem wtedy w Poznaniu – mówi.- Dostaliśmy zgłoszenie o przebiciu prądu na linii tramwajo-wej, z ogrodzenia wydobywały się iskry. Mój kolega chciał zamknąć bramę. Gdy złapał za oba przęsła, przeszyło go 600 wolt. To był mój dobry kumpel z tego samego plu-tonu, razem imprezowaliśmy. Za-wsze będę go miał w pamięci i za-wsze będę czuł respekt przed prą-dem.
Jak sobie radzą z odrętwieniem, które ogarnia ich w najgorszych mo-
mentach? - Czasem trzeba wziąć wolne –
przyznaje Paweł Puchowski. - Żeby umyć samochód, zająć się
czymś monotonnym, nie myśleć za dużo – uzupełnia Tomasz Panter.
Flaszka za zdrowie
Niektórzy łowią ryby, inni wolą piłkę nożną albo siłownię.
- Byle coś robić, byle zająć myśli – podkreśla Mateusz Kozłowski. - Ja na przykład muszę się wygadać, najlepiej przed chłopakami. Raczej nie przynoszę do domu problemów z pracy.
- Czasami sobie żartujemy. Ktoś mógłby pomyśleć, że to jacyś zwyro-dnialcy, gdyby usłyszał żarty, jakie opowiadamy sobie po ciężkiej akcji. Tak też zdarza się nam odreago-wywać – przyznaje Tomasz Panter.
- Najlepiej, gdy traumę przyćmi satysfakcja. To jest podstawa pracy strażaka – uważa komendant Janis-ław Buller.
- Miałem taką słodką historię – opowiada Mateusz Kozłowski. - Był pożar, paliło się na parterze budyn-ku. Musieliśmy wynieść dziewczyn-kę, zanim ogień wedrze się na górę. Ale ona nie chciała wyjść bez kota, a ten gdzieś uciekł. Próbowaliśmy ją przekonać, prosiliśmy. Bezsku-tecznie. Trzeba więc było iść w dym
NISKA cena, WYSOKI nakład Reklama w „Teraz Świecie”tel. 661 504 850
Autopromocja
AGNIESZKA ROMANOWICZ
Reklama
14 luty 2013 www.swiecie.euecho gminyecho gminy materiały informacyjne gminy Świecie
Biblioteka jak z obrazka
- Biblioteka nie ma być przezna-czona tylko dla „moli książkowych” – zaznacza Beta Szymańska, dyre-ktor Miejskiej Biblioteki Publicznej w Świeciu. - Przede wszystkim ma służyć młodym ludziom. Będą mogli za darmo korzystać z programów edukacyjnych, na których kupno nie mogli sobie do tej pory pozwolić ze względu na ich wysoką cenę.
Jak podkreśla dyrektor, nowa biblioteka to inwestycja w rozwój intelektualny dzieci i młodzieży.
- Jeśli chcemy, by nasze dzieci były dobrze wykształcone, musimy stworzyć ku temu dogodne warunki. Wśród nich znajduje się nowocze-sna, dobrze wyposażona biblioteka – mówi Beata Szymańska. - Już teraz tworzymy elektroniczny kata-log książek, dzięki czemu będzie mo-żna zapoznać się z naszym księgo-zbiorem przez Internet i w ten sam sposób, nie wychodząc z domu, za-rezerwować wybrane pozycje do wypożyczenia.
Otwarte przestrzenie
Na konkurs ogłoszony przez gminę wpłynęło 51 prac z biur architektonicznych z całego kraju. Pod ocenę brano m.in. walory archi-tektoniczne, funkcjonalność roz-wiązań, niskie koszty eksploatacji i innowacyjność. Każde z kryteriów było punktowane. Maksymalnie można było zdobyć 100 punktów. Najwyższą ocenę – 85,67 pkt – zdo-była koncepcja autorstwa Michała Jagły z pracowni architektonicznej Jagła Architekt z Grudziądza.
- Nie wykluczamy, że projekt ule-gnie jeszcze drobnym modyfika-cjom. Nie wpłyną one jednak na ogólny wygląd budynku – zaznacza Ryszard Sadowski, kierownik Wy-działu Inwestycyjnego Urzędu Miej-skiego w Świeciu.
Nowa biblioteka o powierzchni
W dotychczasowej siedzibie biblioteki miejskiej w Świeciu panowała ciasnota. Nowa ma być przestronna, nowoczesna i funkcjonalna. Gmina rozstrzygnęła konkurs na koncepcję architektoniczną.
1003 m kw. powstanie przy ul. Sien-kiewicza na terenie obecnego pła-tnego parkingu dla samochodów ciężarowych, który prywatna firma dzierżawi od miasta.
Od południa i zachodu zapro-jektowano taras z ławkami i stoli-kami do czytania, pracy i wypo-czynku. Powstanie też parking na 34 miejsca w tym 2 dla osób niepeł-nosprawnych. Elewacja w dużej części będzie przeszklona. Charak-terystyczne dla wnętrza biblioteki będą otwarte przestrzenie.
Na parterze będą znajdowały się m.in. księgozbiór dla dorosłych,
czytelnia, stanowiska komputero-we, miejsca do pracy indywidualnej. Planowana powierzchnia sali wy-niesie 319 m kw., jednak dzięki zastosowaniu ścianek mobilnych istnieje możliwość „otwarcia jej” i powiększenia do 353 m kw.
Prace ruszą jesienią
W sali na piętrze o wielkości 255 m kw. (z możliwością powiększenia otwartej przestrzeni do 312 m) zostanie usytuowany księgozbiór dla dzieci i młodzieży, czytelnia i zbiory audiowizualne. Wydzielono
tam również miejsce z kanapami, fotelami i stołami do zabaw i spę-dzania czasu przez dzieci i młodzież. Budynek będzie w pełni dostępny dla osób niepełnosprawnych.
Przybliżony koszt budowy, osza-cowany przez autora projektu, to 5,4 mln zł.
- Rzeczywisty koszt poznamy jednak dopiero po rozstrzygnięciu przetargu na wykonawcę. Często jest tak, że cena jest wówczas zna-cznie niższa od pierwotnie plano-wanej – wyjaśnia Ryszard Sadowski.
- Poza tym będziemy starać się o dofinansowanie z ministerstwa kul-
tury w ramach programu rozwoju bibliotek. Mamy szansę otrzymać ponad 1,8 mln zł – dodaje Beata Szymańska.
Budowa nowej biblioteki rozpo-cznie się jesienią tego roku.
W skład komisji konkursowej oceniającej nadesłane koncepcje architektoniczne weszli: architekt Marek Grosz (przewodniczący), Be-ata Szymańska i Ryszard Sadowski. W roli obserwatora zasiadała radna Ewa Joachimiak, przewodnicząca Komisji Oświaty i Kultury Rady Miejskiej w Świeciu.
Gmina zadba o śmieci
za gospodarowanie odpadami za czwarte i kolejne dzieci do 18 roku życia. Zakwestionowała to jednak Regionalna Izba Obrachunkowa w Bydgoszczy.
Dlatego na styczniowej sesji trzeba było uchwalić nowy wzór de-klaracji dla mieszkańców za gospo-darowanie odpadami komunal-nymi.
- Liczymy na to, że uda nam się wprowadzić tę ulgę w późniejszym terminie. Powstał senacki projekt, który wprowadza taką możliwość, najpierw jednak musi go zatwierdzić Sejm – wyjaśnia Edyta Kliczy-kowska.
W pierwotnej wersji na dekla-racjach znajdowała się informacja: „W rodzinach wychowujących po-wyżej 3 dzieci w wieku do lat 18, opłatą za gospodarowanie odpada-mi nie jest objęte 4 i każde kolejne dziecko”. Kolegium Regionalnej Izby Obrachunkowej w Bydgoszczy stwierdziło jednak, że zwalnianie z opłat jest niezgodne z przepisami. Konieczne więc było uchwalenie no-wego wzoru deklaracji dla miesz-kańców, tym razem już bez tego zapisu.
Mieszkańcy budynków wielo-lokalowych, a więc bloków i kamie-nic, podlegających spółdzielniom mieszkaniowym, ZGM lub mające własne wspólnoty, nie będą musieli wypełniać deklaracji.
- Zrobi to za nich właściciel bu-dynku, zarządca lub zarząd wspól-noty – wyjaśnia Edyta Kliczykow-ska.
Samodzielnie natomiast będą musieli wypełnić deklaracje właści-ciele domów jednorodzinnych, za-
równo w mieście, jak i na wsi. Dekla-racja będzie stanowić podstawę do naliczenia opłaty za gospodarowa-nie odpadami. Właściciel nierucho-mości samodzielnie nalicza jej wysokość, poprzez przemnożenie stawki opłaty przez liczbę osób za-mieszkujących nieruchomość.
Ważne, byśmy pamiętali, iż do 15 dnia każdego miesiąca należy uiścić stosowną opłatę (wyliczoną przez nas w deklaracji), bo urząd miejski nie będzie przysyłał odrębnych de-cyzji, jak np. przy podatku od nieru-chomości.
Gdzie pobrać i złożyć deklarację?
W razie uzasadnionych wątpli-wości, co do danych zawartych w deklaracji (np. zaniżona liczba osób), właściciel nieruchomości składa wyjaśnienia oraz potwierdza dane zawarte w deklaracji poprzez załączenie do niej stosownych doku-mentów.
W deklaracji, oprócz nalicze-nia wysokości opłaty, mieszkańcy udzielają informacji dotyczących sposobu zbierania odpadów (okre-ślają wielkości i rodzaje potrzebnych pojemników, zapotrzebowanie na worki), a przede wszystkim dekla-rują, czy odpady przez nich wytwa-rzane, zbierane są w sposób selek-tywny. W przypadku zadeklarowa-nia selektywnego zbierania odpa-dów, właściciel nieruchomości jest upoważniony do zastosowania niż-szej stawki w wysokości 12 zł. W przeciwnym razie opłata będzie wy-nosić 24 zł.
- W razie zamiany danych, będą-
cych podstawą ustalenia wysokości opłaty, właściciel nieruchomości zobowiązany jest do złożenia nowej deklaracji w ciągu 14 dni – zwraca uwagę Edyta Kliczykowska.
Urząd miasta zapowiada szeroko zakrojoną akcję, związaną z kolpor-tażem deklaracji wśród mieszkań-ców. Będą one dostępne w Biurze Obsługi Mieszkańców Urzędu Miej-skiego w Świeciu (w holu budynku) i w Wydziale Rolnictwa, Ochrony Środowiska i Gospodarki Komunal-nej (pokój nr 26, pierwsze piętro). Ponadto będzie je można pobrać ze strony urzędu www.swiecie.eu i wydrukować na domowej drukar-ce. Oprócz tego będą roznoszone
przez gońców do właścicieli domów jednorodzinnych. Z kolei na wsi będą dostępne u sołtysów.
Do 31 marca 2013 r. wypełnione deklaracje należy dostarczyć do Biura Obsługi Mieszkańców lub do Wydziału Rolnictwa, Ochrony Śro-dowiska i Gospodarki Komunalnej Urzędu Miejskiego w Świeciu. Mo-żna je także złożyć u sołtysów lub przesłać pocztą pod adresem: Urząd Miejski w Świeciu, ul. Wojska Pol-skiego 124, 86-100 Świecie.
O tym, w jaki sposób powin-ny być segregowane śmieci, w kolejnym wydaniu dodatku „Echo Gminy”.
15luty 2013www.swiecie.eu echo gminyecho gminy materiały informacyjne gminy Świecie
Jakie dane będziemy musieli podać przy wypełnianiu deklaracji o wysokości opłat za gospodarowanie odpadami komunalnymi? Do kiedy i gdzie należy ją złożyć? Co z ulgą na czwarte i każde kolejne dziecko? Warto zapoznać się z informacjami na ten temat.
Nowe stawki za wodę i ścieki
być poddany renowacji, której koszt wyniesie około 100 tys. zł. Jeśli z powodu braku środków zaprzesta-niemy wymiany i naprawy starych odcinków sieci, będziemy ponosić wyższe koszty w przyszłości. Do tego dochodzą także wydatki na bieżące remonty wyeksploatowanych już
Podczas styczniowej sesji radni uchwalili nowe taryfy za wodę i ścieki w gminie Świecie. Od 1 lutego wzrosną one średnio o 4 procent. Mimo podwyżek, w Świeciu należą one do najniższych w kraju.
ciu, podwyżki są spowodowane m.in. koniecznością przeprowa-dzenia inwestycji i spłatą specja-listycznego samochodu do ciśnie-niowego płukania kanału.
- W ostatnim roku wykonaliśmy kilka częściowych inspekcji kanałów sanitarnych. Jeden z nich powinien
Zmiany w ustawie o utrzymaniu czystości i porządku w gminach za-czną obowiązywać od 1 lipca 2013 r. Mają one zapobiec m.in. wyrzucaniu śmieci do rowów i zaśmiecaniu lasów. Gminy przejmą odpowie-dzialność nie tylko za wywożenie odpadów, ale też ich utylizację. Jeśli samorządy nie spełnią określonych przepisami wymogów, grożą im wysokie kary.
Rada Miejska w Świeciu uchwa-liła opłatę w wysokości 12 zł od mie-szkańca, który zadeklarował segre-gacje odpadów i 24 zł od mieszkań-ców, którzy nie chcą przeprowadzać segregacji. W wielu przypadkach opłata jest niewiele wyższa od dotąd obowiązujących, a niekiedy nawet niższa, np. w przypadku mieszkań-ców domków jednorodzinnych.
Warto pamiętać, że opłata za gos-podarowanie odpadami komunal-nymi nie jest czymś zupełnie no-wym.
- Wszyscy robiliśmy to już do tej pory, tyle że uiszczaliśmy ją firmie, zajmującej się wywozem śmieci. Natomiast jeśli chodzi o mieszkania spółdzielcze, była ona wliczona w czynsz. Dlatego niektórzy być może nawet nie wiedzieli, że ją płacą – mówi Edyta Kliczykowska, kie-rownik Wydziału Rolnictwa, Ochro-ny Środowiska i Gospodarki Komu-nalnej Urzędu Miejskiego w Świe-ciu.
W blokach wypełnią spółdzielnie
W grudniu ubiegłego roku radni uchwalili zapis, że rodziny wielo-dzietne nie będą musiały płacić
Na 483 samorządy, które publi-kują swoje stawki w Internecie, na-sza gmina pod względem wysokości opłat jest na odległym 472 miejscu (do sprawdzenia na www.cena-wody.pl).
Jak zaznacza prezes Zakładu Wodociągów i Kanalizacji w Świe-
WARTO PAMIĘTAĆ
• Nowelizacja ustawy o utrzymaniu czystości i porządku
w gminach zacznie obowiązywać od 1 lipca 2013 r.
• W gminie Świecie opłata za posegregowane śmieci wy-
niesie 12 zł, a za nieposegregowane 24 zł.
• Deklaracje należy złożyć do 31 marca 2013 r. w urzędzie
miejskim, u sołtysów lub przesłać pocztą.
• W przypadku mieszkańców budynków wielolokalowych
deklaracje wypełnią za nich spółdzielnie mieszkaniowe,
ZGM, zarządcy lub wspólnoty mieszkaniowe.
• Deklaracje będzie można pobrać w Urzędzie Miejskim
w Świeciu, ze strony www.swiecie.eu, u sołtysów, będą też
dostarczane przez gońców do właścicieli domów jedno-
rodzinnych.
NOWE TARYFY
• dostarczenie 1 m sześc. wody: 2,35 zł netto;• odprowadzenie 1 m sześc. ścieków:
- dla gospodarstw domowych: 3,15 zł netto,- dla pozostałych odbiorców: 4,36 zł netto.
Wprowadzono także stałe opłaty abonamentowe:
• za rozliczenie wodomierza głównego lub urządzenia pomiarowego w gospodarstwach domowych: 2 zł netto
miesięcznie;• za rozliczenie wodomierza dodatkowego, mierzącego
ilość wody bezpowrotnie zużytej (od marca do paź-dziernika) w gospodarstwach domowych: 93 grosze netto miesięcznie;
• za rozliczenie wodomierza przy punkcie czerpalnym wody w budynku wielolokalowym (lub wodomierza „lokalowego”) w gospodarstwach domowych: 61 groszy netto miesięcznie;
• za rozliczenie wodomierza głównego lub urządzenia pomiarowego u pozostałych odbiorców: 4 zł netto miesięcznie;
• za rozliczenia wodomierza dodatkowego, mierzącego ilość wody bezpowrotnie zużytej u pozostałych odbiorców: 1,86 zł netto za odczyt.
Do wszystkich stawek należy doliczyć 8-procentowy poda-
tek VAT.
pomp i urządzeń sieci kanaliza-cyjnej – podkreśla prezes Andrzej Kozłowski.
Wprowadzona w tym roku opłata abonamentowa jest pobierana za odczyt wodomierza, ale nie tylko.
- Także za usuwanie awarii na nieużywanych przyłączach, a takie
sytuacje występują dość często. Szczególnie dotyczy to mieszkańców domów jednorodzinnych, którzy nie mieszkają w nich na stałe – wyjaśnia Andrzej Kozłowski.
Uchwałę poparło 13 radnych, 2 było przeciw, a 3 wstrzymało się od głosu.
16 luty 2013 www.swiecie.euecho gminyecho gminy materiały informacyjne gminy Świecie
Kiedyś trzeba powiedzieć „dość”
Alkoholizm stanowi duży problem w naszej gminie?
Niestety tak. Widzę to po coraz większej ilości zgłaszających się osób. Dotyczy to zarówno osób uza-leżnionych, jak i ich najbliższych. Przychodzą kobiety, które przyzna-ją, że żyją z alkoholikami po dwa-dzieścia lat i dopiero teraz zdecydo-wały się powiedzieć o tym głośno i zaczęły szukać pomocy.
Dlaczego robią to tak późno?W pewnym momencie przelewa
się czara goryczy i mają już dość życia w ciągłym strachu – przed tym, czy nie zostaną pobite, czy alkoholik, z którym żyją pod jednym dachem obudzi się następnego dnia żywy, albo czy nie sprzeda połowy doby-tku. Chcą wreszcie żyć normalnie, w poczuciu bezpieczeństwa. Poza tym coraz więcej mówi się o tym pro-blemie i zachęca do tego, by szukać pomocy. Najgorsze co może być, to godzenie się na taki los. To droga donikąd.
Na jaką pomoc może liczyć ktoś, kto chce wyrwać się z ta-kiej sytuacji?
W naszej gminie działa zespół interdyscyplinarny. W jego skład wchodzą, między innymi, praco-wnicy socjalni, policjanci, pedago-dzy, kuratorzy, pielęgniarki środo-wiskowe, również Koordynator Gminnego Programu Profilaktyki i Rozwiązywania Problemów Alko-holowych. Naszym zadaniem jest zdiagnozowanie problemu i określe-nie rodzaju pomocy rodzinom, gdzie występują alkohol i przemoc. Mogą liczyć na bezpłatną pomoc psycholo-ga, terapeuty i prawnika. Wspar-
- Alkoholik sprawdza drugą osobę i obserwuje, na ile może sobie pozwolić – mówi Klaudia Subkowska, koordynator Gminnego Programu Profilaktyki i Rozwiązywania Problemów Alkoholowych w Świeciu.
ciem służą też policja, która może założyć Niebieską Kartę i Ośrodek Pomocy Społecznej. Form pomocy jest wiele, każda z nich jest dosto-sowana do rodzaju i skali problemu.
Co radzi pani kobiecie, która przychodzi do pani i mówi, że żyje w związku z mężczyzną, który nadużywa alkoholu i ją bije?
Najpierw rozmawiamy, bo dzięki temu mogę poznać bliżej jej sytu-ację. Ale rozmowa jest również po-trzebna tej kobiecie, bo może wyrzu-cić z siebie ból, strach i upokorzenie. Proponuję też złożenie wniosku o skierowanie jej męża czy partnera na leczenie odwykowe. Sugeruję, by opisała w nim wszystko z drobnymi szczegółami. Ma to na celu określe-nie skali problemu.
W poradni „Promyk”, zarówno uzależnieni od alkoholu, jak i ich najbliżsi, mogą liczyć na nieodpłatną pomoc terapeutów. Bardzo ważne jest w tym wszystkim, aby osoby żyjące z alkoholikami nie czuły się winne. Brzmi to może trochę para-doksalnie, ale często tak właśnie jest. Poznałam kobiety, które obwiniały się, że mąż zginął w wypadku, pro-wadząc samochód pod wpływem alkoholu. Inne wyrzucały sobie, że ich małżonek zapił się na śmierć. Bo może, gdyby one same inaczej rea-gowały w pewnych sytuacjach, nie doszłoby do tego? Zadaniem tera-peuty jest wyrwanie ich z takiego toku myślenia. One nie mogą czuć się temu winne. Winny jest przede wszy-stkim ten, kto nadużywa alkoholu.
W poradni dowiadują się także, w jaki sposób radzić sobie z alko-
holikiem. Niezwykle istotną sprawą jest to, by wytrwać w swoim posta-nowieniu. Jeśli kobieta podjęła kroki, by skierować męża na leczenie odwykowe, to nie powinna wycofy-wać się z tego. To samo dotyczy pozwu o rozwód. Jeśli wycofa się raz, to da mu furtkę, z której będzie korzystał przy każdej okazji. Alko-holik sprawdza drugą osobę i obser-wuje, na ile może sobie pozwolić. Jeżeli spostrzeże, że wystarczy po-prosić lub złożyć obietnicę poprawy i to załatwi sprawę, to dalej będzie robił swoje. Trzeba znaleźć w sobie tyle sił, by doprowadzić rzecz do końca. Być może to go przestraszy i skłoni do przemyśleń.
Alkohol to też poważny pro-blem wśród młodych ludzi. Z przeprowadzonej w ubie-głym roku ankiety wynika, że alkohol piło 30 procent ucz-niów szkól podstawowych w gminie Świecie i ponad 66 pro-cent gimnazjalistów. Blisko 24 procent gimnazjalistów i 52 procent uczniów szkół średnich przyznało, że upiło się przynajmniej raz w życiu. Kto im sprzedaje alkohol?
Nie lekceważymy tych danych, chociaż niekiedy młodzi ludzie, z chęci zaimponowania rówieśni-kom, nie zawsze rzetelnie wypeł-niają ankiety. Prowadzimy regular-
ne kontrole punktów sprzedających alkohol i nie stwierdziliśmy tam nieprawidłowości. Nie jest jednak tajemnicą, że młodzież prosi o ku-pno piwa czy wódki pełnoletnie osoby. Z takim procederem trudno walczyć. Dlatego tak ważna jest pro-filaktyka i pokazywanie młodym lu-dziom, z jakimi zagrożeniami wiąże się picie alkoholu w młodym wieku i nadużywanie go w dorosłym życiu. Oprócz ulotek dostępnych w szko-łach, organizowane są także war-sztaty profilaktyczne z udziałem terapeuty. Taka forma najbardziej przemawia do uczniów, bo mogą mu zadawać pytania i podyskutować o problemie.
Koordynator Gminnego Programu Profilaktyki i Rozwiązywania Problemów Alkoholowych
Urząd Miejskiul. Wojska Polskiego 124
pokój nr 12 tel. 52 333 23 47
Poradnia Terapii Uzależnienia od Alkoholu i Współuzależnienia „Promyk”
ul. św. Wincentego 1 tel. 52 331 09 21
Ośrodek Pomocy Społecznej ul. Wyszyńskiego 15 tel. 52 519 05 40 - 48
Gminny Zespół Interdyscyplinarny ds. Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie
ul. Św. Wincentego 3 kom. 537 184 082
Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie ul. Wojska Polskiego 195 A tel. 52 568 32 00
Ośrodek Interwencji Kryzysowej ul. Sądowa 18 tel. 52 307 01 60
Komenda Powiatowa Policji ul. Wojska Polskiego 153 tel. 52 333 25 00
TU ZNAJDZIESZ POMOC I WSPARCIEOgłoszenie
W jaki sposób rozmawiać
z dzieckiem?
Te i inne tematy zostaną poruszone podczas przeznaczonych dla rodziców spotkań ze specjalistą pracy z rodziną.
Już od lutego.
Zapisy: Przedszkole nr 1 w Świeciu ul. Sądowa 6, tel. 52 331 11 36
Jak uniknąć popełniania błędów
wychowawczych?
17luty 2013www.oksir.eu społeczeństwo
szacuje Grzonkowski. - Im bardziej ktoś jest do ludzi, tym jest mu łatwiej. Nikt nie lubi zarozumiałych buców. To są usługi, tu się trzeba starać. Niestety, z każdym rokiem coraz bardziej. Czasy, gdy ten zawód był atrakcyjny dawno już minęły. Gdyby było inaczej, taksówek w Świeciu nie było 24 tylko 124 – podsumowuje sytuację zawodo-wą. - Trudno w ciągu dnia zarobić na czysto więcej niż 50 zł.
Kobiety lubią się wyżalić
Hilary Grzonkowski został tak-sówkarzem w 1994 r. Kilka lat po tym, jak pożegnał się z mundurem milicjanta. Na początku jeździł bagażówką. Był to czas, gdy Polacy zaczęli masowo wymieniać stary sprzęt AGD i RTV, więc nie narzekał na brak kursów. Po trzech latach zarobki jednak spadły do poziomu, w którym dalsze utrzymywanie cię-żarówki było nieopłacalne. Dlatego przesiadł się do osobówki. W pewien sposób kontynuował rodzinną tra-dycję, bo jego ojciec również przez kilkadziesiąt lat był taksówkarzem. Rzadko jednak opowiadał w domu jakieś nietypowe historie. Miał ba-gażówkę, a przy wożeniu towarów rzadko dzieją się ciekawe rzeczy. Co innego z ludźmi, którzy mają do taksówkarzy specyficzny stosunek. Zwłaszcza kobiety bez oporów dzielą się wszelkimi troskami.
- Czasami z kolegami zastanawia-my się, dlaczego ludzie tak chętnie
opowiadają o swoich problemach – zamyśla się Grzonkowski. - Może bierze się to stąd, że w taksówkach raczej panuje wesoła atmosfera. Taksówkarze to zwykle sympatyczni i gadatliwi ludzie. Gdy już się trafi klient, to chciałby człowiek poroz-mawiać z kimś innym niż tylko z kolegą z postoju. Taki nastrój sprawia, że ludziom łatwiej jest się otworzyć. Ile to ja już kobiet odwo-dziłem od rozwodu – śmieje się taksówkarz, który uważa, że dzięki pracy w milicji dobrze poznał psy-chologię. - Tłumaczę, że rozwieść można się zawsze, ale lepiej usiąść i spokojnie porozmawiać, wysłuchać drugiej strony, gdy już opadną emocje. Nie wiem ilu osobom te rady pomogły, ale może są tacy, którzy powinni być mi wdzięczni, że ostu-dziłem ich zamiary.
Butelką po głowie
Wdzięczne na pewno jest mał-żeństwo, których syn omal nie przyszedł na świat w mercedesie o numerze bocznym 48.
- Muszę przyznać, że miałem wtedy trochę stracha – wspomina. - Kobiecie w samochodzie odeszły wody. Gdy dojechaliśmy do szpitala już zaczynała rodzić. Na szczęście obyło się bez powikłań. Nie wiem czy byśmy sobie poradzili, gdyby mały się pospieszył i postanowił wysko-czyć szybciej.
Wprawdzie dziś stosunkowo rzadko słyszy się o napaściach na
taksówkarzy, ale były czasy, gdy wielu wykonujących ten zawód miało uzasadnione obawy o swoje bezpieczeństwo. Taki przypadek, który mógł mieć tragiczny finał zdarzył się też Grzonkowskiemu.
- Odwoziłem do domu mocno wstawionego gościa – relacjonuje. - Gdy zawiozłem go do Gruczna, zapłacił, wysiadł z samochodu, po czym podszedł do mnie i niespo-dziewanie uderzył w głowę butelką, którą przez cały czas trzymał w ręce. Zalałem się krwią, ale jakoś zdo-łałem schować się do środka. Nie wiedziałem, co wydarzy się dalej. A ten, jakby nigdy nic, poszedł w swoją stronę. Kiedy wytrzeźwiał, nie potrafił powiedzieć, dlaczego to zrobił. Może to dziwne, ale sprawę załatwiliśmy polubownie. Przepro-sił mnie za to co się stało i zrekom-pensował straty. Nawet mogę po-wiedzieć, że jesteśmy dziś kolegami.
Z racji wykonywanego wcześniej zawodu ma sporo „znajomych”, którzy być może nie wspominają go zbyt dobrze. Zwłaszcza, że pracował w czasach, gdy milicyjna pałka szła w obrót przy najmniejszym oporze.
- Nieraz zdarzyło się, że wsiadł do taksówki ktoś, kogo przymknąłem, albo wygarbowałem skórę – przy-znaje. - Nikt nie miał o to do mnie pretensji. To dawne czasy. Zresztą wielu z nich miało wtedy po 20 lat i kto wie, czy nie dzięki temu teraz myślą rozsądnie o życiu.
Znajomość topografii miasta i pewna jazda to za mało by być dobrym taksówkarzem. Potrzebna jest jeszcze dyskrecja i kto wie, czy to nie ona jest najważniejsza. Tak przynajmniej uważa Hilary Grzonkowski, jeden z najstarszych świeckich taksówkarzy.
jakąś bardziej pikantną historię. - Co jakiś czas wożę ich razem, zwykle na imprezy w klubach albo u znajomych. Najczęściej od razu umawiają się też na kurs powrotny. Czasem jednak wybierają się posza-leć osobno.
Któregoś razu wiózł kobietę razem z koleżankami na dyskotekę. Wracała już bez nich, ale za to z jakimś obcym mężczyzną.
- Kazali zawieść się do hotelu. Następnego dnia do tej samej dys-koteki wybrał się z kolegami jej mąż. On także poznał tam jakąś dziewczy-nę, z którą pojechali chyba do jej mieszkania – relacjonuje. - Za jakiś czas znowu wiozłem to małżeństwo razem, ale oczywiście pary z ust nie puściłem, choć oboje wiedzieli, co wiem. To taka nasza mała tajemni-ca, w której ujawnieniu nikt nie miałby interesu. Nikogo nie osą-dzam. To nie moja rola. Jestem tylko szoferem, który ma ich bezpiecznie przewieźć z punktu A do punktu B.
Praca na postoju w oczekiwaniu na klientów nie zapewnia przyzwo-itych zarobków. Każdy z taksówka-rzy dąży do tego, aby mieć jak naj-więcej stałych pasażerów, którzy wzywają znajomego „taksiarza”, za-wsze, gdy jest potrzebny. Taki układ cenią sobie również pasażerowie, wiedząc, że gdy wcześniej powiado-mią kierowcę, ten zjawi się pod wskazany adres o dowolnej porze.
- Żeby znaleźć sobie przynaj-mniej kilkunastu stałych klientów potrzeba przynajmniej trzech lat –
ażdy, to chce pracować w policji, powinien przez rok pojeździć taksówką – uważa Hilary Grzonkowki, K
który zanim usiadł za kółkiem, zajmował się w życiu różnymi rze-czami. - Mamy kontakt ze wszy-stkimi warstwami społecznymi, za-równo z elitami, jak i różnego rodza-ju szemranymi gośćmi. Wiadomo, klientów się nie wybiera, człowiek musi się dostosować, ale dzięki temu poznaje prawdzie życie.
Obserwuje, jak zachowują się różni ludzie w każdej możliwych sytuacji – gdy są pijani, szczęśliwi, gdzieś się spieszą, albo właśnie po-kłócili się z żoną lub kochanką. Za-strzega jednak, że szczegóły nie wy-chodzą poza samochód. Można opo-wiedzieć o rozmaitych zdarzeniach, ale bez podawania nazwisk i wskazy-wania palcem konkretnych osób.
- Obowiązuje nas taka niepisana taksówkarska tajemnica. Trochę jak u lekarza, tyle że nam ludzie mówią trochę więcej – żartuje.
A sytuacje, które można by zali-czyć do nietypowych, albo wymagają-ce od taksówkarza szczególnej dyskre-cji i wyczucia, zdarzają się dość często.
Małżeńskie sekrety
- Znam pewne młode małżeń-stwo, sympatyczna para, oboje gdzieś koło 30 – opowiada Grzon-kowski, który dopiero po dłuższej namowie zgodził się opowiedzieć
Klientów się nie wybiera
Hilarego Grzonkowskiego po blisko dwudziestu latach jeżdżenia taksówką niewiele już może zdziwić FOT. ANDRZEJ BARTNIAK
ANDRZEJ [email protected]
18 luty 2013 www.oksir.euspołeczeństwo
Reklamaie tylko w obecnie trzeba mieć pozwole-nie na prowadzenie apteki. Wydawali je Njuż Krzyżacy. W 1466
roku, gdy władali Świeciem, nadali przywilej aptece Pod Orłem. Z bie-giem lat przeniosła się ona z obrę-bu murów obronnych miasta, by w 1898 roku osiąść przy obecnej ul. Grzymisława.
Aktualna właścicielka zapewnia, że dopóki ona żyje, apteka w tym miejscu zostanie.
- Wychowałam się wśród leków, panie magister bujały mnie w wiel-kich szufladach. Gdy wracałam do domu ze szkoły zawsze wchodziłam przez aptekę, jestem do niej ogrom-nie przywiązana. Jej historia jest tak długa, że nie wyobrażam sobie, by ją przerwać. Ja tego nie zrobię na pewno – deklaruje Anna Manthey-Mruklik, właścicielka apteki Pod Orłem przy ul. Grzymisława 4 w Świeciu.
Jej dziadek Heliodor i ojciec Kazimierz Manthey byli farmaceu-
tami. Ona nie poszła w ich ślady, ale kontynuuje dzieło przodków z tro-ską; tyle, że po swojemu. Przede wszystkim dba o to, żeby apteka przetrwała w tym miejscu.
- Oczywiście był moment, gdy rozważałam czy iść na farmację, ale szybko uznałam, że to zły pomysł. Jestem zbyt szalona. Do tego zawo-du trzeba być bardzo cierpliwym, dokładnym. To nie dla mnie – przekonuje Anna Manthey-Mruklik, która pracuje jako pedagog w Gim-nazjum nr 1 w Świeciu.
Wino na niestrawności
Jej ojciec faktycznie był wywa-żony, jednak dziadek Heliodor uchodził za wodzireja: dowcipny, energiczny, pewny siebie. Aptekę Pod Orłem kupił w 1922 roku od Karola Schlesingera. To on w 1898 roku zbudował budynek przy ulicy Grzymisława, gdy poprzednia loka-lizacja apteki przy ulicy Pocztowej okazała się zbyt odległa od centrum miasta.
Heliodorowi, 30-letniemu mło-dzieńcowi z ikrą, spodobał się obiekt od początku projektowany z myślą o aptece. I to uprzywilejowanej, czyli z osobną drogerią.
Architektem był brat sprzedaw-cy, Leon Schlesinger. Na życzenia Karola zaprojektował wszelkie, nie-zbędne pod aptekę pomieszczenia, w tym cztery piwnice, w których dawniej przechowywano sporo to-warów, np. wosk, konieczny do wy-robu maści i plastrów, ale także wino, bazę przeróżnych win leczni-czych. Dawniej leczono winem cho-roby serca, przeziębienie i bóle żo-łądka. Można też było kupić rozwe-selający trunek winny z szafranu.
Na zapleczu apteki przy ulicy Grzymisława architekt zaplanował przestrzeń na miedziane aparaty destylacyjne, czopiarki, prasy róż-nych typów do wyciskania soków i olejów, rozdzielania, topienia, roz-drabniania i oczyszczania medyka-mentów. W ścianach korytarzy ukrył wygodne regały do segregacji leków. Zorganizował też pracownie dla farmaceutów z miejscem na wagi, filtry, tygle i moździerze.
Heliodor z zapałem przejął biz-nes. Wtedy nie wiedział, że jego ro-dzina będzie musiała go odzyskiwać. I to nie jeden raz.
Najpierw wojna chciała podciąć aptekarzowi skrzydła. Hitlerowcy wyrzucili go z apteki w 1939 roku
Heliodor miał szczęście, że mówił płynnie po niemiecku, bo dzięki te-mu, zamiast do obozu koncentracyj-nego, trafił do obozu pracy w Niem-czech. Harował w nim przez całą wojnę. Dotarł do Świecia tuż po wyzwoleniu i zaczął walczyć o swoją aptekę. Odzyskał ją w październiku 1945 roku, decyzją sądu grodzkiego.
Lata mijały, Heliodor drugi raz zadomowił się u siebie i życie w mie-szkaniu nad apteką płynęłoby mu spokojnie, gdyby na początku 1951 roku nie zawłaszczyło jej państwo ludowe. Centrala Narodowego Ban-ku Polskiego nakazała przejąć wszy-stko, łącznie z kontem osobistym Heliodora. Jego oszczędności zosta-ły przekazane na organizację Fes-tiwalu Młodzieży Socjalistycznej w Warszawie. Jakby tego było mało, zajęto jego mieszkanie. Heliodor cisnął się w piątkę z rodziną w po-mieszczeniu wielkości łazienki.
Tak oto aptekarz z ikrą po raz drugi stracił to, co sobie upatrzył przy ul. Grzymisława, zwanej nieg-dyś Rycerską, a potem Marchlew-skiego. Musiał się też zmierzyć ze stratą żony, wywiezionej na Ural, gdzie zmarła na czerwonkę.
Porąbali kryształowe lustra
Komuniści odebrali Heliodorowi kawał życia. Dostał jedynie prawo do pracy w aptece, został jej kiero-wnikiem. Pracował jak u siebie, bo ufał, że sprawiedliwość zatriumfuje. Dlatego przyszłość w aptece Pod Orłem widział dla swojego syna Kazimierza, zainteresowanego pra-cą wśród medykamentów.
Kazimierz został jej kierowni-kiem w 1956 roku. Podobnie jak ojciec liczył, że w końcu odzyska ro-dzinny majątek. Tymczasem nastały lata 70. Psychoza komunistycznej równości dotknęła także Cefarm, który w 1974 roku zdecydował o li-kwidacji zabytkowego wyposażenia apteki Manthey’ów, projektu mi-strza stolarskiego z Berlina.
- Ojciec dostał cynk, że jadą do nas inspektorzy, dlatego zdążył schować kilka rzeczy – wspomina Anna Manthey-Mruklik. - Potem długo nie mógł zapomnieć, jak roz-walali siekierami wszystko po oma-cku, w tym zabytkowe meble z kry-ształowymi lustrami. Tylko najcen-niejsze sprzęty wywieźli do innych, ważniejszych aptek w Polsce. Część z nich przetrwała, znajdują się
Najstarsza apteka w Świeciu przetrwała wojnę, komunizm i kapitalizm. W ciągu ostatnich siedemdziesięciu czterech lat rodzina Manthey’ów kilkakrotnie ją traciła i odzyskiwała.
RECEPTA na życie
- Wychowałam się wśród leków – mówi Anna Manthey-Mruklik FOT. AGNIESZKA ROMANOWICZ
19luty 2013www.oksir.eu społeczeństwo
Reklama
że jest otwarta przez całą dobę. W Świeciu też tak postąpili. To fakt wart odnotowania, bo od lat żadna apteka w mieście nie chciała być czynna nocą.
- Odpowiedź na potrzeby ludzi jest dla nas ważna, bo historia naszej apteki to nie tylko budynek i farma-ceuci, ale też praca na rzecz mie-szkańców – zaznacza właścicielka. - Przecież mój ojciec nie dla pienię-dzy zbiegał w szlafroku nocą do czło-
wieka, który pilnie potrzebował po-mocy, ale z poczucia obowiązku i dobroci serca. Ileż to razy wydawał leki bez recepty przewlekle chorym, jeśli znał ich i wiedział, że w ciągu dwóch dni ją doniosą. Szkolił też lekarzy, bo mama była lekarką i organizowała spotkania w szpitalu, podczas których tata opowiadał o nowych lekach i wyróżniał medy-ków, których pismo uważał za naj-bardziej czytelne. Dziadek zdziałał
w Świeciu równie dużo, o ile nie wię-cej. Jestem dumna z mojej rodziny, a że jej historia kręciła się i kręci wokół apteki Pod Orłem, muszę zro-bić co się da, żeby zachować ją w tym mieście jak najdłużej – podkreśla Anna Manthey-Mruklik.
Dziękuję Michałowi Binieckiemu za udostępnienie archiwalnej foto-grafii.
Mruklik pamięta wielkie transporty waty, którą jej ojciec musiał groma-dzić na korytarzach pod sufit na wysokości trzech metrów.
- To był inny świat, inna rzeczy-wistość – podsumowuje.
Ale wtedy aptekarza uważano za mistrza, rzemieślnika, bo opracowy-wał własne receptury, jak maść z witaminą A, pomysłu Kazimierza Manthey’a. Ludzie zaglądali do niego z pominięciem lekarza – tyle sprawdzonych receptur miał na różne schorzenia. Teraz apteka to bardziej market z pigułkami niż farmaceutyczna pracownia.
w muzeach farmacji w Gdańsku i Krakowie – dodaje.
W państwowym wnętrzu poja-wiły się stalowe rurki i płyta wióro-wa. Dopiero po wykupieniu apteki w 1999 roku, rodzina Manthey roz-poczęła starania o przywrócenie jej dawnego wystroju.
Więcej niż biznes
Zmieniały się systemy państwo-we, wyposażenie i ludzie pracujący w aptece. Niektórzy z nich przeżyli w jej wnętrzu całe, zawodowe życie, jak Anna Strehlau, Wanda Bro-dowska, Helga Tkaczyk i mgr Jerzy Kurowski, który był kierownikiem apteki, gdy Kazimierz Manthey od-szedł na emeryturę. Z wieloletnich pracowników została jeszcze Elżbie-ta Gornowicz, związana z apteką od 44 lat.
Ale byli też magistrowie i techni-cy, którzy Pod Orłem pracowali kró-cej, wśród nich siostra Bronisława, technik farmacji. W czasach Polski Ludowej zakonnica była jednak wrogiem systemu.
- Dlatego podczas kontroli z Cefarmu, tata musiał ją ukrywać – opowiada właścicielka.
W tym czasie w aptece pracowało aż 14 osób.
- Taki był przydział z Cefarmu, takie czasy – wyjaśnia Anna Man-they-Mruklik.
Anomalie PRL-u wpływały na wszystko, nawet na zwykłe magazy-nowanie. Nie można było tego robić systematycznie. Anna Manthey-
Zdjęcie z 1967 roku, gdy w aptece Pod Orłem pracowało aż 14 osób. Wśród nich siostra Bronisława, którą trzeba było
ukrywać w razie kontroli Cefarmu. W środku Kazimierz Manthey
AGNIESZKA ROMANOWICZ
W starciu z dużymi firmami, apteka przy ul. Grzymisława nie ob-roniłaby się historią.
- To proste: sieci zamawiają wię-cej leków, dlatego mogą negocjować ceny. Musieliśmy więc wypożyczyć naszą aptekę „sieciówce”, ale było jasne, że nie byle jakiej – podkreśla właścicielka.
Po analizie, wydzierżawiła lokal bydgoskiej Albie, słynnej z tego,
Ojciec nie dla pieniędzy zbiegał w szlafroku nocą
do człowieka, który pilnie potrzebował
pomocy, ale z poczucia obowiązku
20 luty 2013 www.oksir.eufelietony
Reklama
Studio M&M GRAPHIC ul. Klasztorna 16 • 86-100 Świecie • tel./fax 52 332 46 90
www.mmgraphic.pl / www.mmgraphic.com.pl
Tworzenie nas kreci!
studio graficznePROJEKTOWANIE: materiałów reklamowych, druków firmowych, druków użytkowych, opakowań, skład graficzny gazet, czasopism...
drukcyfrowy/offsetowyDRUKOWANIE: wizytówek, papierów firmowych, ulotek,plakatów, folderów, broszur, katalogów, teczek firmowych, kalendarzy... małe i duże nakłady
stronyinternetowebanery reklamowe, strony firmowe, galerie, sklepy on-line...
Tamte zimy…
Kątem oka
MAŁGORZATA BRANDT
uty za pasem, zima w pełni, ale urok tamtych zim… Moi starsi krewni wspominają, jak to swe-go czasu można było bez L
lęku zjeżdżać szosą z górki od strony szpitala w stronę „Pedeku” (młod-szej generacji wyjaśniam, że to dzisiejszy Ośrodek Kultury, Sportu i Rekreacji). Samochody przejeż-dżały raz na ruski rok, więc sanecz-karzy nikt nie przepędzał, a odcinek do pokonania był imponujący.
Diabelce – tam to były dopiero
abieram się za ten tekst, choć mam pełną świa-domość, że do momentu wydania tego numeru, poruszona kwestia zni-Z
knie już z nagłówków gazet i opuści na jakiś czas media, a zastąpiona zostanie najpewniej kolejnym głoś-nym społecznie tematem. Niemniej mam swoje zdanie na ten temat i po-mimo wszystko chciałbym się nim z Państwem podzielić.
Przy okazji 21. Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, jej organizator, Jurek Owsiak, opowia-dając o nowym celu zbierania fun-
możliwości zjazdowe, ale dla tych, którzy mogli się wypuszczać dalej od domu (swoją drogą i tak pewnie nie pytali czy mogą). Lodowisko przy tzw. „zawodówce”, muzyczka w tle, zagęszczenie miłośników łyżew ma-ksymalne, że o przekładance tyłem można było tylko pomarzyć. Warun-ki dobre, pogoda też. Największy problem stanowił wtedy sprzęt, ale każdy zaradny śmigał po lodzie aż miło.
Moje pokolenie załapało się jeszcze na super górkę w tzw. „je-
duszy na potrzeby opieki medycznej nad osobami starszymi, wspomniał o eutanazji. Zupełnie przypadkowo wywołał potężną medialną burzę, przy okazji skłócając ze sobą prawie cały kraj (bo według badań CBOS stosunek głosów „za” i „przeciw” wy-nosi 41 do 43 procent).
Nie dziwi mnie to wcale, ponie-waż w opinii społecznej istnieje pewien katalog tematów, który zwy-kle kończy się ogólnonarodową dys-kusją, a eutanazja na pewno jest jed-nym z nich. Pewnie już jesteście Państwo przekonani, że z moim, często, ultraliberalnym spojrzeniem
dynce” (Szkole Podstawowej nr 1 w Świeciu). Już podejście na sam szczyt stanowiło wyzwanie, zwła-szcza gdy śnieg zastępował lód.
amiętam do dziś, kiedy to sporym nakładem energii, Ppodchodząc na kolanach, bo
podeszwy były zbyt śliskie, prawie na samym szczycie nie zdążyłam wskoczyć na sanki i … pojechały beze mnie. Towarzysze mieli ubaw po pachy, a dla mnie to był trochę śmiech przez łzy.
Przy odrobinie szczęścia i dobrze nasmarowanych sankach można było dojechać prawie do bocznej furtki przy ul. Słowackiego, nie fan-tazjuję! Teraz to już jest wspomnie-nie po tamtej górce.
Pamiętam też wyprawę na kulig. Czasy były niełatwe – buty z odzys-ku, tzn. już chodzone. Ja miałam po kuzynie cioci, a moja najlepsza kum-pelka pożyczone od ojca (rzecz jasna czubki wypchane watą, do tego gruba skarpeta, byle było ciepło i sucho). Opatulone, z prowiantem
na wiele kwestii, stanę w obronie orędowników i zwolenników tego sposobu przerywania życia. Jednak niestety muszę Państwa zasmucić, bo tym razem moje zdanie jest zdecydowanie bardziej zrównowa-żone niż zwykle mam to w zwyczaju.
ważam, że próba podejmo-wania jakiejkolwiek inicja-Utywy legislacyjnej, dotyczą-
cej sfery tak prywatnej i intymnej, jaką niewątpliwie jest śmierć, skaza-na jest z założenia na kompletne fiasko. Wcale nie dlatego, że nigdy nie uda się zawrzeć jakiegokolwiek kompromisu w tej kwestii, a dlatego, że osoby, które o tym dyskutują są ludźmi w pełni zdrowymi, nie cier-piącymi codziennych męczarni.
Jak mogłoby wyglądać ich zd-anie, gdyby przydarzyła im się trage-dia uniemożliwiająca bezbolesne i godne życie, tego nie wie nikt, łącznie z nimi samymi. Stąd takie hipotetyzowanie i dywagacje uwa-żam za co najmniej bezsensowne. Warto również wspomnieć, że powoływanie się przy dyskusji tego typu na wiarę w istnienie Boga, jest
w torbach, czekałyśmy o wyzna-czonej godzinie na miejscu zbiórki na transport. Czekałyśmy długo, same, co po pewnym czasie wydało nam się ciut dziwne. Wreszcie wpadłyśmy na pomysł zerknięcia na plakat z informacją o kuligu. Wszy-stko się zgadzało poza datą – kulig odbył się dzień wcześniej. Nawet teraz, gdy to piszę, uśmiecham się szczerze, bo pół rodziny zaangażo-wało się w powodzenie tej wyprawy.
propos butów – jak sobie wspomnę kolejki pod „Batą” Ana Klasztornej (obuwniczy),
albo te wszystkie cudaki, w których człowiek musiał chodzić bez wybrzy-dzania, kierując się zdrowym roz-sądkiem, to dopiero jest komedia. Zresztą nikt się nie wstydził, bo każdy z nas miał różne zimowe wynalazki na stopach, z wyjątkiem tych, którzy mieli hojnych krewnych za zachodnią granicą. W szafie z butami figurowały np. moje filcaki, na szczęście nie były takie zupełnie „agro”, bo miały zamek z boku.
równie niedorzeczne co niesma-czne. W końcu wielu z nas słyszało modlitwy ludzi konających w agonii o skrócenie cierpienia i zabranie ich z tego świata.
W moim odczuciu jedynym sen-sownym rozwiązaniem tego pata jest wiara w umiejętność człowieka do podejmowania wolnych, nieskrę-powanych i samodzielnych decyzji. Każdy z nas ma swój własny, mo-ralny kręgosłup i pełen jest wartości, które dla niego są istotne. Dlaczego nie pozostawić nam wolnego wy-boru? Nie tylko pacjentom, ale rów-nież lekarzom, bo przecież nie spo-sób tu nie wspomnieć, że ktoś zabieg eutanazji musi przeprowadzić lub chociaż go umożliwić.
zy ja, będąc lekarzem, miał-bym tyle odwagi, żeby podać Cpacjentowi leki, które mają
go uśmiercić? Czy potrafiłbym usprawiedliwić taki wybór? Nie wiem i chyba tak naprawdę wiedzieć nie chcę. Jednak chciałbym mieć możliwość wyboru, podjęcia decyzji ze świadomością ewentualnych konsekwencji. Nie mam tu na myśli
„Relaksy” trzeba było wystać albo załatwić spod lady. Już sobie wyobrażam dzisiejsze nastolatki w takich butach…
Zima stulecia 1978/79 zaskoczyła nas na rodzinnym, sylwestrowym wyjeździe – w Jastrzębiej Górze. Mała byłam, ale pamiętam, że z dzie-ciakami staliśmy w kolejce pod pokojem kierownika po przydzia-łowe świece, bo nie było prądu. Dorośli w sylwestrową noc bawili się w zimowych kurtkach i był problem z dostawą czegokolwiek do ośrodka z powodu niebywałych opadów śniegu. Wody też nie było, więc ci, których natura wyposażyła w codzienny, świeży zarost, musieli kombinować z roztapianiem śniegu w celu doprowadzenia twarzy do ładu, albo skorzystać z okazji i wyho-dować sobie modne wtedy „peka-esy”. Sylwester był z pewnością niezapomniany, bo jedyny w swoim rodzaju, zima też. Piszę ten tekst na początku stycznia, więc zobaczymy z jakiej strony pokaże się jeszcze zima 2012/13…
konsekwencji prawnych, ustano-wionych odgórnie przez urzędy i aparat państwowy, bo przecież nie one wpływają na moralne poczucie słuszności takiej czy innej decyzji.
Jak zwykle dużo się mówi o po-trzebie stworzenia zakazów i naka-zów, tylko nikt nie chce zwrócić uwagi na to, że takie postawienie sprawy, mimo iż podyktowane w sumie czystymi intencjami, może stać się dla kogoś torturą, nie tylko fizyczną ale i psychiczną. Mieć możliwość decydowania o sobie jest podstawowym prawem, o które każdy z nas z osobna powinien się troszczyć. Możliwość wyboru wcale nie musi oznaczać, że ślepo musimy z niej korzystać, ale pozbawieni jej nie mamy już żadnej alternatywy.
Kazik Staszewski w jednej ze swoich piosenek krzyczał „czy wy nas macie za idiotów?”. Niestety, mam wrażenie, że trochę tak jest i czuję, że z tego właśnie powodu próbuje się ograniczać nasze prawa. Prawdę mówiąc, nawet mnie to nie oburza, ale jest mi tak zwyczajnie, po ludzku przykro, że przestaje się wierzyć w nasz rozsądek i intelekt.
Wolność wyboru
Pesel 85
SZYMON WACŁAWIK
21luty 2013www.oksir.eu recenzje
Muzyka
Cudze jak własne
Marcin Rozynek, „Second hand”, EMI Music Poland 2012
a wydanej w 2009 r. płycie „Ubieranie do Nsnu” znalazła się infor-
macja, że kolejny album Marci-na Rozynka będzie nosił tytuł „Rekord świata”. Wydawnictwo jednak nie ujrzało światła dziennego. Zamiast niego, pod koniec września ubiegłego roku, ukazał się krążek „Second hand”.
To piąty solowy album Rozynka, będącego jednym z najcie-kawszych i najzdolniejszych polskich wykonawców.
„Second hand” to chyba jedna z dziwniejszych płyt z cove-rami. Tytuły większości utworów, ba nawet nazwiska samych autorów, większości osób nic nie mówią. Co więcej, gdyby nie informacja, że to covery, ja sam byłbym przekonany, że są to głównie autorskie kompozycje Rozynka.
Chyba w tym tkwił klucz doboru 10 piosenek, w charak-terystycznym, nieco melancholijnym klimacie, kojarzącym się z Jamsem Blantem. Rozynek postanowił odkurzyć kompozycje m.in. Artura Rojka, Jacka Lachowicza, Łukasza Lacha czy Grzegorza Guzika, bo uznał, że nie spotkały się one z takim przyjęciem, na jakie zasługiwały. Czy teraz będzie inaczej? Oby. Album promuje udana, jak cała reszta, piosenka „My friends” z dorobku Jacka Lachowicza.
Mandarynkowy chłód
Tangerine Dream, „Hyperborea”, Virgin Records 1983
en zespół to prawdziwa legenda muzyki elektro-Tnicznej. Jeden z filarów
tzw. berlińskiej szkoły brzmie-nia, której styl krystalizował się przez całe lata 70. Zespół, który powstał pod koniec lat 60. działa do dziś, choć z pierwotnego składu została już tylko jedna osoba. Większym fenomenem jest jednak to, że dyskografia liczy około 140 pozycji!
Jedno z ważniejszych miejsc zajmuje wydana w 1983 r. „Hyperborea”. Krążek, opisujący mityczny ląd, otwiera chłodna, surowa kompozycja „Kraina niczyja”, przywodząca na myśl niedostępną Antarktydę.
Odmienny klimat ma tytułowy utwór, opierający się na niezbyt skomplikowanych syntezatorowych akordach, tworzą-cych nieco tajemniczą strukturę. Album zamyka „Błyskawica Sfinksa”. Otwierają ją piorunujące akordy, które później ustępują łagodniejszym brzmieniom. Trio Froese-Franke-Schmoelling stworzyło muzykę niezwykle dojrzałą, o szerokiej palcie barw i nastrojów, sprzyjających rozmyślaniom.
„Hyperborea” to idealny krążek dla tych, którzy chcieliby rozpocząć przygodę z muzyką elektroniczną.
ANDRZEJ BARTNIAK
Książki
Dookoła Lipskiej
Ewa Lipska, „Droga pani Schubert…”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012, s. 64
statni tomik Ewy Lipskiej dostałem od przyjaciela. OSzybko przekartkowałem.
Zachwyciły mnie rysunki - prosta kreska, obrazy ascetyczne, a kipiące emocjami. Czyli to, co lubię – minimum formy, maksimum treści.
Każdy z 26 wierszy rozpoczyna się od tytułowych słów: „Droga pani Schubert…”. Kim jest wspomniana pani? Na pewno kimś dla poetki bardzo ważnym, wyczekiwanym, gdyż pisze, wręcz spowiada się jej, z naj-głębszych uczuć i emocji.
W wierszu „Roztargnienie” Lipska zwraca uwagę na to, „(…) że Czas jest ostatnio coraz bardziej roztargniony (…)”. I to właśnie Czas, przez wielkie „C”, jest osią tego tomiku. Z jego perspektywy poetka przygląda się życiu, każdej sprawie i osobie – także sobie – z osobna. Czas zatacza koło. Zatacza je też ruletka. W wierszu „Kasyno”, gdzie dosłownie słychać gwar graczy i czuć zapach pieniędzy. Lipska spogląda w oczy krupierowi i obstawia nieparzyste numery i czerwone pola.
Wiele dzieje się także w snach. „Droga pani Schubert, śniła mi się wojna. Od stóp do głów. (…)”. Jest ona (wojna) gdzieś daleko, niedosięgła. Mimo to ciągły niepokój.
Niepokój budzi też pamięć. „Nie wiem, dlaczego omija szerokim łukiem miejsca naszych łakomych spotkań i nie poznaje adresów, pod którymi mieszkała. (…)” – pisze autorka w wierszu „Pamięć”. I tu wracamy znów do Czasu. Do jego niestałości i przemiany w nicość, niebyt. A za nim – śmierć, która przebija niemal w każdym z wierszy. Samotność, śmierć, przemijanie, stają się mniej „dokuczliwe” poprzez obecność tytułowej pani Schubert.
Nowa książka Lipskiej jest wspaniała. Krótkie wiersze, czyli forma, którą uwielbiam, bo nie można się w nich zgubić, pozwalają odkryć poetkę dojrzałą, z całą gamą emocji. Tomik to pocisk, którym Lipska strzela prosto w serce.
Mędrzec Różewicz
Tadeusz Różewicz, „To i owo”, Biuro Literackie, Wrocław 2012, s. 108
yleta, jakby powiedziała mło-dzież o najnowszym tomiku ŻTadeusza Różewicza. I nic w
tym dziwnego. Nie raz już udowod-nił siłę swojego pióra.
Teraz jest tak samo. Razi nią wszystkich, którzy „zaszli mu za skórę”. Dostaje się – po równo – młodym, bo „mają gówniarze teraz taką Madonnę, na jaką sobie zasłużyli”, i starcom, „którzy gryzą się o kości pogrzebane, spopielone” i „ trupim jadem nienawiści zarażają młode serca i głowy wnuków”. Prawdziwe, że aż boli. Głębia obserwacji poety jest zresztą największą zaletą tego wydaw-nictwa.
W wolumenie znajdziemy też niespodziankę. Oprócz wier-szy i ich faksymiliów są w nim też rysunki, autografy i dedy-kacje znanych osób, takich jak Szymborska, Świrszczyńska, Borowski, Staff, Porębski czy Wyka.
Czy jest coś, co może odstraszyć od zakupu tomiku Róże-wicza? Tak. Cena – 49 zł to, uważam, za dużo.
TOMASZKARPIŃSKI
Film
Niespokojna starość
„Kwartet”, reż. Dustin Hoffman, Wielka Brytania 2012
o nie jest dom spo-kojnej starości – to Tdom wariatów” słyszymy od głównej bohaterki, dawnej
gwiazdy opery, która zamieszkała tam wraz z innymi, emerytowanymi artystami. Komediodramat Dustina Hoffma-na ma energię, świetną obsadę i dialogi. Do tego nie celebruje naiwnie ani tzw. jesieni życia, ani też sztuki.
„Kwartet” to świetnie opowiedziana historia miłosna. Po latach, w domu spokojnej starości, spotykają się dawni małżonkowie. Kiedyś należeli do jednego zespołu. Ona szuka kontaktu, on – zdradzony – niechętnie widuje swą ówczesną miłość. Do momentu, kiedy pozostali członkowie zespołu wpadają na pomysł, by zorganizować koncert.
Zaczyna się swego rodzaju gra, w której trzeba namówić divę do udziału w nowym przedsięwzięciu. Film Hoffmana nie szarżuje sentymentalnymi obrazkami. Zamiast ckliwości mamy błyskotliwy humor. Zamiast pretensji – muzykę i śpiew. W końcu w tym domu mieszkają ludzie, dla których dźwięki są czymś naturalnym. Dla mnie zaś naturalne jest to, że można było zrobić dobry, niebanalny film, który – jak wierzę – zgromadzi przed ekranem nie tylko widzów w pewnym już wieku.
Dustin w spódnicy
„Tootsie”, reż. Sydney Pollack, USA 1982
ustin Hoffman w damskiej gardero-Dbie – pamiętam,
kiedy pierwszy raz, bodaj jako dziesięciolatek, oglądałem dzieło Sydney’a Pollacka. Pamiętam też, że i dużo później ten sam film pochłaniałem z nie mniejszym zainteresowaniem. Tak zostało do dzisiaj.
W „Tootsie”, nota bene komedii romantycznej, oś fabularną tworzy proste i zarazem najtrudniejsze aktorskie wyzwanie – bezrobocie. By się z bezrobocia wyrwać, główny bohater zagląda do damskiej szafy, po czym z Michaela Dorsey’a przeistacza się w Dorothy Michaels. Mistyfikacja zostaje „uwiarygodniona” kiedy to właśnie Dorothy otrzymuje angaż w telewizyjnym serialu.
W końcu okoliczności zaczynają „zapętlać” się na szyi Michaela. Jako że w życiu rzadko kiedy bywa łatwo, oglądamy niezwykle zabawną ekwilibrystykę – popis aktorstwa i do-wcipu. Bo „Tootsie” to naprawdę bardzo sprawny, mimo upływu lat, wciąż bezkonkurencyjny film – życzę współ-czesnym produkcjom takiego polotu i zacięcia. A Dustinowi Hoffmanowi jeszcze wielu udanych ról i kolejnych, wyreżyse-rowanych przez niego filmów.
MARIUSZHEINRICH
TOP 3 HITY STYCZNIA TOP 3 HITY STYCZNIA
FILM1. „Bejbi blues”, reż. Katarzyna Rosłaniec, Polska2. Ferie z bajkami w kinie Wrzos3. „Supermarket”, reż. Maciej Żak, Polska
Dane na podstawie styczniowej sprzedaży biletów w kinie Wrzos w Świeciu.
KSIĄŻKI1. „Nowe oblicze Greya”, E.L. James, Wydawnictwo Sonia Draga2. „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, E.L. James, Wyd. Sonia Draga3. „Ciemniejsza strona Greya”, E.L. James, Wyd. Sonia Draga
Dane na podstawie styczniowej sprzedaży w księgarni Matras w Świeciu.
22 luty 2013 www.oksir.eupowstanie styczniowe
Paweł Madaliński
Łukasz Lewandowski
Akcja „Duchy w Narodzie, Powstańcy 1863 – 2013” jest poświęcona 150 rocznicy wybuchu powstania styczniowego. Okrągłe rocznice budzą ciekawość i emocje. Samo powstanie wydaje się odległe i anonimowe. Smutne piosenki przy ogniskach leśnych. Jakieś postacie w łachmanach, z kosami na sztorc… zsyłki na Syberię, garść patriotycznej biżuterii. Beznadzieja. Żadne bohaterstwo… Bohater, to ten, który wygrywa, zwycięża, a nie ginie. Ginie głupiec. Zwycięzca pisze historię, pokonani opowiadają bajki. „Przecież było wiadomo, że i tak z tego nic nie będzie”, „Polacy, jak zwykle musieli pójść na bezsensowną wojnę” etc.
Nieprawda. Wszystko to nasze kalkulacje. Jesteśmy dziećmi własnego czasu, przeliczającymi wszystko na kursy walut. Zdaje się nam, że wygodniej byłoby zostać wnukiem uległego konformisty, niż bohatera. Ten pierwszy jawi się, jako przedsiębiorczy realista- drugi malowany jest na szalonego awanturnika, który za nic ma własne życie. Mamy potężny kompleks ludzi, którzy nie są nawet cieniem swoich przodków… Dlatego wolimy ich pomniejszać, jeszcze lepiej - zapomnieć. Czyż jest wstydem być spadkobiercą ludzi dzielnych i honorowych? Oni- bohaterowie- zadawali sobie pytania „Jak będzie Polska wyglądać za lat dwieście?” (do znalezienia w listach nie tylko wieszczów tamtego czasu, ale zwykłych żołnierzy powstańczych). Historię swojej Ojczyzny- rozumianej przez pryzmat rodziny, wiary, zobowiązującej przeszłości- widzieli zupełnie jasno. Ich relacje z Ojczyzną były osobiste. To nie było puste słowo. Wiedzieli, że trzeba dać świadectwo. „Przyszłe pokolenia na nas patrzą” - nie porównywali się z przodkami, nie mierzyli się z nimi (a mogli ich linczować za stan Rzeczy-pospolitej, który doprowadził do jej upadku!) - czuli obowiązek względem nas, nawet nas nie znając. Kto dzisiaj zadaje sobie takie pytanie, o wpływ swojego trybu życia na przyszłe pokolenia?
W okresie międzywojennym weterani powstania styczniowego nazy-wani byli 'Nieśmiertelnymi' - otoczonymi szczególną opieką nie tylko władzy, ale małych społeczności. Byli żywymi relikwiami historii, autorytetami, bohaterami. Nikt nie pozwalał sobie na oceny powstania w kategoriach bezwzględnych statystyk. Dali świadectwo męstwa, odwagi, ofiarności dla Wolnej Ojczyzny- to nie podlega dyskusji, nie sprzedaje się na jarmarkach.
Jesteśmy zanurzeni w swoich obowiązkach. Żyjemy rytmem dnia powszedniego. Brakuje nam czasu na podstawowe refleksje, brakuje nam cierpli-wości, brakuje nam wszystkiego. Odczuwamy ciągły brak. Jałowa rzeczywistość ,szara rzeczywistość, nie pozwala nam wyjrzeć poza horyzont jednego dnia. Wydaje się, że jesteśmy dziećmi postępu- produkcji przedmiotów jednorazowego użytku. Może dlatego nie stawiamy sobie pytania, jak będzie wyglądała nasza Ojczyzna za lat dwieście? Z perspektywy plastikowego kubka - nie ma przy-szłości. Niemniej - jesteśmy związani łańcuchem z przeszłymi pokoleniami, jesteśmy ich spadkobiercami. Tylko od nas zależy, co z tym dziedzictwem zrobimy.
Od rozbiorów do Księstwa WarszawskiegoW wyniku rozbiorów Rzeczpospolita została podzielona między trzech zaborców: Austrię, Prusy
i Rosję. Przyjmuje się, że Polska znajdowała się pod zaborami 123 lata, co jest prawdą, choć nie dotyczy
wszystkich ziem Rzeczpospolitej, np. Lublin znajdował się pod zaborami 146 lat, Wilno 123 lata, a Poznań
115 lat.
W 1795 r. upadło państwo liczące blisko dziewięćset lat. Państwo ludne i rozległe (drugie
w Europie pod względem powierzchni), do niedawna uchodzące za jedną z czołowych potęg kontynentu.
Nadzieje Polaków na odzyskanie niepodległości nie ustawały, mimo niesprzyjających okoliczności.
Szczególną szansę część Polaków widziała w Napoleonie, który prowadził wojnę z Austrią, Rosją i Prusami.
Cesarz Francuzów z dużą dowolnością likwidował istniejące państwa, by w ich miejsce tworzyć nowe.
Po pokonaniu czwartej antyfrancuskiej koalicji, „mały kapral”- jak często przezywano Napoleona -
podjął się rokowań pokojowych. 7 lipca 1807 r. Na tratwie zakotwiczonej na rzece Niemen w okolicach
Tylży Napoleon podpisał z carem Aleksandrem I traktat, zakładający m. in. uznanie przez tego drugiego
Księstwa Warszawskiego.
Państwo utworzone przez cesarza formalnie było niepodległe, ale faktycznie było podporząd-
kowane napoleońskiej Francji. Z woli Napoleona władcą Księstwa został król Saksonii Fryderyk August I,
wnuk króla Polski Augusta III Sasa. Bóg Wojny nadał Księstwu konstytucję, obowiązywał także Kodeks
Cywilny Napoleona.
Część Polaków nie była zadowolona z powstania Księstwa, przeważnie wynikało to z niechęci do
Napoleona, który niszczył „stary porządek”, cynicznie podchodził do spraw wiary, a we własnym kraju był
uzurpatorem wyniesionym do władzy przez rewolucję. Znacznie częściej niezadowolenie budził kształt
Księstwa, które było państwem niewielkich rozmiarów, zajmującym tylko część etnicznej Polski, a także jego
nazwa Księstwo Warszawskie, które nie było Królestwem Polskim.
Królestwo PolskiePo nieudanej wyprawie Napoleona na Moskwę, przegranej „Bitwie Narodów” pod Lipskiem
i krótkim, nieudanym powrocie, cesarz Francuzów ostatecznie przegrał, a wraz z nim ci, którzy liczyli na
jego pomoc.
Przedstawiciele europejskich mocarstw w 1815 r. spotkali się we Wiedniu aby wspólnie odnieść się
do zmian terytorialnych wprowadzonych w epoce napoleońskiej i by wypracować nowy porządek na konty-
nencie. Jednym z postanowień kongresu było utworzenie Rzeczpospolitej Krakowskiej, mającej mieć status
państwa neutralnego, podlegającego trzem zaborcom oraz utworzenie Królestwa Polskiego połączonego
z Rosją unią personalną.
Królestwo posiadało własną monetę, konstytucję, sejm i wojsko. Językiem urzędowym był język
polski. Królestwo było państwem liberalnym, będącym częścią autorytarnie rządzonego imperium
rosyjskiego. Ograniczenie niezależności „Kongresówki” (nazwa od pokongresowego ustalenia granic
Królestwa Polskiego) nastało po powstaniu listopadowym w latach 1830-1831. Zawieszono obowiązywanie
konstytucji, unię personalną, łączącą Królestwo z Rosją, przemianowano na unię realną.
Przed powstaniem styczniowymWiosna ludów (1848 r.) nie miała w Królestwie szerszego oddźwięku. Na terenie innych ziem
polskich znajdujących się pod zaborami, większa aktywność miała miejsce jedynie w Wielkim Księstwie
Poznańskim i Rzeczpospolitej Krakowskiej.
Ożywienie elit opiniotwórczych miało miejsce po wybuchu wojny Rosyjsko-Tureckiej (wojna
krymska). Przegrana wojna, śmierć nieprzejednanego namiestnika Królestwa Iwana Paskiewicza, a także
zmiana na tronie carskim spowodowały zmianę kursu wobec Polaków (odwilż posewastopolska).
Ogłoszono amnestię, złagodzono cenzurę, zezwolono na repolonizację części urzędów. Jednocześnie car
Aleksander II jednoznacznie stwierdzał, że nie ma mowy o większej niezależności „Kongresówki”, słynne
stały się jego skierowane do Polaków słowa „Żadnych marzeń, Panowie, żadnych marzeń”.
Wśród Polaków nastało duże ożywienie. Niezwykle częste były manifestacje patriotyczne
organizowane na pamiątkę ważnych dla narodu wydarzeń (po śmierci wdowy po bohaterze powstania
listopadowego - gen. Sowińskim, w rocznicę nocy listopadowej, w rocznicę bitwy grochowskiej, w rocznicę
śmierci Kościuszki). W czasie manifestacji śpiewano pieśni patriotyczne min: „Boże, coś Polskę” i „Jeszcze
Polska nie zginęła”. Niezwykle aktywni byli katoliccy kapłani, udział w manifestacjach licznie brali Żydzi.
Władze, szykując się do reform, szukały porozumienia z Polakami. Polityka uległości przyniosła
tylko częściowy skutek. Spośród stronnictw Królestwa tego okresu, nieprzejednane było stronnictwo zwane
„czerwonymi”, którzy szykowali się do powstania. Atmosfera była coraz bardziej napięta. Wkrótce zaczęły
się zatrzymania, zamknięto kościoły. Władze wiedząc o trwających przygotowaniach zapowiedziały pobór
do wojska (branka). Jednak w nocy z 14 na 15 stycznia 1863 r. gdy przeprowadzono „brankę” niewielu
zastano w domach. Młodzi mężczyźni byli już wówczas w lesie...
23luty 2013www.oksir.eu powstanie styczniowe
Czy Świecie ma swojego bohatera? Z trzy, cztery lata temu, gdy z kolegami tworzącymi Klub
Filmowy Filmogram pytaliśmy o to mieszkańców miasta, nie słyszałem o Januarym
Janiszewskim, jednym z powstańców styczniowych, który swoje życie związał ze Świeciem.
O postaci Janiszewskiego dowiedziałem się dopiero dzięki akcji „Duchy w narodzie”, co uważam za
powód do wstydu, tym większego, że z opracowań historycznych wiem w jaki
sposób w II Rzeczpospolitej honorowano weteranów powstania styczniowego. Bohaterowie
wydarzeń 1863 r. otoczeni byli swoistym kultem. Wszyscy (do 1918 r. dożyło ponad 3500
powstańców) otrzymali stopień oficerski, honory oddawali im nawet generałowie, wypłacano
im specjalną pensję, a także zaprojektowano dla nich mundury.
W jaki sposób III RP czci pamięć o bohaterach, jak pamięć pielęgnują władzę naszego
miasta? Kto z nas słyszał o Januarym Janiszewskim? Jednym z, ale nie jedynym, bohaterze,
który doczesne życie związał z naszym regionem.
Mam nadzieję, że sto pięćdziesiąta rocznica wybuchu powstania będzie dla gospodarzy naszego
miasta impulsem do odpowiedniego uhonorowania pamięci o bohaterach narodowego zrywu.
W końcu to niejako pod auspicjami Rady Miasta przedsięwzięcie „Duchy w narodzie” miało szansę
powstać.
Krzyż Niepodległości z Mieczami – inicjatorką ustanowienia tego odznaczenia wystąpiła w roku
1928 Aleksandra Piłsudska, zwracając uwagę, iż wielu Polaków, którzy z oddaniem zaangażowali się
w sprawę walki o niepodległość w okresie zaborów oraz I wojny światowej, nie zostało właściwie
uhonorowanych za swoje działania. Powołano Główną Komisję Odznaczeniową, w skład której weszli,
wspomniana A. Piłsudska jako przewodnicząca, gen. K. Sosnkowski i gen. E. Rydz – Śmigły, oraz wielu
oficerów z późniejszego „rządu pułkowników”. Zdecydowano się także na stopniowanie odznaczenia.
I tak, tym którzy walczyli z bronią w ręku przyznawano właściwy Krzyż Niepodległości z Mieczami.
Drugi, niższy stopień to Krzyż Niepodległości, a trzeci najniższy to Medal Niepodległości. Pierwsze
z odznaczeń nadano jedynie 1816 osobom, w tym dawnemu mieszkańcowi Świecia ppor. Januaremu
Janiszewskiemu.
JANUARY JANISZEWSKI
Co o nim wiemy? Czarne szkło na-
grobka mówi do nas lakonicznym językiem:
„Ś. P. JANUARY JANISZEWSKI weteran
powstania 1863 r. odznaczony orderem Polonia
Restituta i Krzyżem Walecznych zmarł 17 XI
1938 przeżywszy lat 94 Cześć Jego pamięci”.
Tylko i aż tyle. Wiemy, ze urodził się w 1844
roku- tyle można wyliczyć - w powstaniu brał
udział, jako młody 19 letni mężczyzna. Dziewię-
tnaście lat - egzamin dojrzałości. podjął się jego
w pełnym słowa ‚dojrzałość’ znaczeniu.
19 listopada 2007 roku w ‚Nowościach’ toruń-
skich ukazał się artykuł. Podaje się w nim miej-
sce urodzenia Januarego Janiszewskiego - „Skryl
na Syberii”. Co Polacy robili na Syberii? Wiado-
mo, że nie trafiali tam przez wzgląd na świeże
powietrze i z własnej woli.
Z własnej woli obrał sobie mieszkanie na jesień
swojego życia - Wiąg - tam umarł wg. Kuriera
Codziennego z 18 listopada 1938 roku.
Nagrobek jest jakich wiele. Ani skro-
mny, ani wystawny - zwyczajny. Stoją dwa wypa-
lone znicze, plastikowe kwiatki... Ostatnia fraza
epitafium jest zobowiązaniem: „CZEŚĆ JEGO
PAMIĘCI!”
Rocznica powstania 1863 roku jest idealnym
czasem na wypełnienie tego obowiązku - odda-
nia czci bohaterom!
Na cmentarzu miejskim, przy ulicy Sienkiewicza
znalazł miejsce spoczynku jeden
z weteranów powstania roku 1863. January Janiszewski.
Historia życia tego człowieka jest nam bliżej nieznana...
jak większości żołnierzy z tamtego okresu.
Często zmieniali tożsamość - w celu uniknięcia
prześladowań ze strony zaborców. W zaborze
niemieckim szykany nie były wcale mniejsze, niż
w pozostałych dwóch - rosyjskim i austriackim. Dawni
powstańcy, pozostający w ukryciu, nie dzielili się swoją
historią z wieloma ludźmi, często z nikim - wszak
w tekście przysięgi powstańczej napisane jest [...] a
wszystko, co usłyszę zachowam w najgłębszej tajemnicy,
nie mówiąc ani rodzicom, ni żonie lub dzieciom, ani też
znajomym [...]” (Powstanie styczniowe: wyroki
Audytoryatu Polowego z lat 1863, 1864, 1865 i 1866
Autor : Henryk Cederbaum Data wydania: 1917: CBP).
Półtora wieku temu najmężniejsi z naszych rodaków
podnieśli się przeciwko zaborcy, który chciał ziemię
ojczystą wyjałowić z następnego pokolenia, wywożąc
12 000 młodych mężczyzn z domów, oznaczonych
przez informatorów rosyjskich, jako „zarzewia
patriotyzmu polskiego”. Tym najmężniejszym należy się
pamięć, pamięci tej nadać trzeba konkretny kształt -
w naszej kulturze nie jest to trudne - wystarczy zapalić
znicz na grobie i pomodlić się.
24 luty 2013 www.oksir.eureklama