Szczodre gody, Volker Klüpfel, Michael Kobr - fragment

7
Korytarz prowadzący do „Królewskich Term” sprawiał teraz zupełnie inne wrażenie niż poprzednio, przypominał raczej kryptę ściany wymurowane z surowego kamienia wyglądaływ bladym świetle lamp awaryjnych jak katakumby, które kiedyś zwiedzał,będąc na pielgrzymce w Rzymie. Gdy doszli do gabinetu masażu, gdzie na specjalnej leżance umieścili zwłoki, komisarz trzy razy przeżegnał się w myślach. Przez kilka sekund po prostu stali bez słowa – trzy blade twarze skupione wokół jednego martwego ciała, po czym Langhammer, który chyba najbardziej nad sobą panował, zabrał głos. – Proszę nas teraz zostawić – powiedział i wskazał drzwi. Masażysta skinął głową i nic nie mówiąc, opuścił pomieszczenie – wyglądał przy tym, jakby mu ulżyło, że może już odejść. Nie mniejszą ulgę odczuwał komisarz, który z największym trudem starał się trzymać fason. Właśnie zamierzał zamknąć za sobą drzwi, kiedy usłyszał stanowcze „Stać!”, wypowiedziane głosem doktora. Odwrócił się powoli. Czego on jeszcze chce? – Panie Langhammer, czy nie możemy porozmawiać o tym później? – zapytał. Nie wiedział, co właściwie miał na myśli, gdy powiedział „o tym”. Lekarz spojrzał na niego ze zdziwieniem. Wyraźnie nie rozumiał, o co chodzi. – Chciałem powiedzieć, później. Potem. Sami. Langhammer rozejrzał się. – Nie widzę tu nikogo oprócz nas. Kluftinger przełknął ślinę. – Tak, tak, jasne, to znaczy... bez trupa. – Ach tak, oczywiście, ale to trochę potrwa, bo najpierw musi mi pan asystować. – Rozumiem, to idę... – Komisarz zamarł zręką na klamce. Czy rzeczywiście usłyszał to, co myślał, że usłyszał?Słowa wypowiedziane przez doktora potrzebowały kilku sekund, żeby dotrzeć do jego świadomości, i właśnie dotarły, czym spowodowały, że na czoło wystąpił mu zimny pot. Zanim zdążył wymyślić jakąś wymówkę, doktor, który nagle przed nim wyrósł, zamknął drzwi i powiedział: –Rękawiczki. „Za późno!”, odbijało się echem w głowie Kluftingera niczym wołanie o pomoc. „Za późno!” Wpadł, znalazł się w pułapce. Z trupem. I doktorem Frankensteinem. –Rękawiczki, proszę – powtórzył Langhammer, tym razem nieco dobitniej. Kluftinger skinął mechanicznie głową i naciągnął rękawiczki, które podał mu doktor.

description

Dla państwa Kluftingerów ma to być krótki, odprężający wypoczynek w górach, którym chcą się cieszyć mimo towarzystwa dość specyficznego małżeństwa Langhammerów. Zimowy weekend w pięknym górskim hotelu w Allgäu z atrakcją w postaci sztuki kryminalnej na żywo zapowiada się naprawdę ciekawie. Niestety początkowa zabawa szybko przeistacza się w rzeczywistość, gdy jeden z gości hotelowych zostaje zamordowany. Kluftinger staje przed nie lada zagadką: zwłoki znajdują się w pokoju zamkniętym od wewnątrz. Na domiar złego szalejąca burza śnieżna wywołuje lawinę, która odcina hotel od reszty świata. Komisarz może liczyć tylko na siebie. To znaczy: prawie…. Do śledztwa miesza się Langhammer. Na domiar złego dochodzenie rozgrywa się w czasie osławionych Szczodrych Godów, o których w górach opowiada się przerażające historie.

Transcript of Szczodre gody, Volker Klüpfel, Michael Kobr - fragment

Page 1: Szczodre gody, Volker Klüpfel, Michael Kobr - fragment

Korytarz  prowadzący  do  „Królewskich  Term”  sprawiał  teraz  zupełnie  inne  wrażenie  niż poprzednio,  przypominał  raczej  kryptę  –  ściany  wymurowane  z  surowego  kamienia  wyglądały  w bladym  świetle  lamp  awaryjnych  jak  katakumby,  które  kiedyś  zwiedzał,  będąc  na  pielgrzymce w Rzymie. Gdy doszli do gabinetu masażu, gdzie na  specjalnej  leżance umieścili zwłoki, komisarz  trzy razy  przeżegnał  się w myślach.  Przez  kilka  sekund  po  prostu  stali  bez  słowa  –  trzy  blade  twarze skupione wokół  jednego martwego  ciała, po  czym  Langhammer, który  chyba najbardziej nad  sobą panował, zabrał głos. 

– Proszę nas teraz zostawić – powiedział i wskazał drzwi. 

Masażysta skinął głową  i nic nie mówiąc, opuścił pomieszczenie – wyglądał przy  tym,  jakby mu ulżyło,  że może  już odejść. Nie mniejszą ulgę odczuwał komisarz, który  z największym  trudem starał się trzymać fason. Właśnie zamierzał zamknąć za sobą drzwi, kiedy usłyszał stanowcze „Stać!”, wypowiedziane głosem doktora. Odwrócił się powoli. Czego on jeszcze chce? 

– Panie Langhammer, czy nie możemy porozmawiać o tym później? – zapytał. Nie wiedział, co właściwie miał na myśli, gdy powiedział „o tym”. 

Lekarz spojrzał na niego ze zdziwieniem. Wyraźnie nie rozumiał, o co chodzi. 

– Chciałem powiedzieć, później. Potem. Sami. 

Langhammer rozejrzał się. 

– Nie widzę tu nikogo oprócz nas. 

Kluftinger przełknął ślinę. 

– Tak, tak, jasne, to znaczy... bez trupa. 

– Ach tak, oczywiście, ale to trochę potrwa, bo najpierw musi mi pan asystować. 

– Rozumiem,  to  idę... – Komisarz  zamarł  z  ręką na klamce. Czy  rzeczywiście usłyszał  to,  co myślał, że usłyszał? Słowa wypowiedziane przez doktora potrzebowały kilku sekund, żeby dotrzeć do jego świadomości,  i właśnie dotarły, czym spowodowały, że na czoło wystąpił mu zimny pot. Zanim zdążył wymyślić jakąś wymówkę, doktor, który nagle przed nim wyrósł, zamknął drzwi i powiedział: 

– Rękawiczki. 

„Za późno!”, odbijało się echem w głowie Kluftingera niczym wołanie o pomoc. „Za późno!” Wpadł, znalazł się w pułapce. 

Z trupem. 

I doktorem Frankensteinem. 

– Rękawiczki, proszę – powtórzył Langhammer, tym razem nieco dobitniej. 

Kluftinger skinął mechanicznie głową i naciągnął rękawiczki, które podał mu doktor. 

Page 2: Szczodre gody, Volker Klüpfel, Michael Kobr - fragment

– Ostrożnie, łatwo je rozerwać – wyjaśnił i zapalił światło. Zrobiło się tak jasno, że Kluftinger aż się wzdrygnął, a następnie, odwróciwszy się, zaczął czegoś szukać. 

– Potrzebuje pan czegoś? – spytał doktor. 

– Tak, ale nie mogę znaleźć... o, jest! – Komisarz wyciągnął mały, biały skrawek materiału ze skórzanej torby Langhammera, i trzymał go za dwa sznureczki. 

– I co to ma być? 

– No, maska. 

Langhammer uniósł jedną brew, czego Kluftinger jeszcze nigdy u niego nie widział. 

– Nie potrzebujemy masek. 

– Nie? 

– Nie. 

– Na pewno? 

– Na pewno! Raczej go nie zainfekujemy. 

– Ale... z powodu... zapachu. 

– Trup nie pachnie, to znaczy... jeszcze nie. 

Chcąc, nie  chcąc, komisarz musiał odłożyć maskę,  chociaż  czułby  się  lepiej, mając na nosie jakiś  materiał.  Ciężkim  krokiem  ruszył  w  stronę  doktora,  lecz  po  drodze  zauważył  niewielką buteleczkę stojącą obok leżanki i postanowił do niej podejść. Odkręcił ją, powąchał i pierwszy raz od co najmniej godziny delikatnie się uśmiechnął. 

– Co to takiego? – zaciekawił się doktor. 

– Olejek do masażu. Mentolowy. 

Doktor  znów podniósł  jedną brew,  co komisarz  już  zdążył  znienawidzić,  chociaż  świadomie zarejestrował to dopiero po raz drugi. 

– Wie  pan,  nie  sądzę,  żeby  skurcze  były  teraz  jego  największym  problemem  –  powiedział doktor i znacząco spojrzał na zwłoki. 

–  Proszę? Nie,  to  dla mnie  – mówiąc  to,  oderwał  sobie  sztuczne wąsy, wziął  kilka  kropel olejku na palec i wtarł je pod nos. Widział to kiedyś w jakimś filmie, gdzie przeprowadzano obdukcję zwłok znajdujących się w stanie dość zaawansowanego rozkładu i żeby zneutralizować odór, używano właśnie  olejków  eterycznych.  Z  kolei  jeden  z  kolegów  opowiadał  mu,  że  robili  to  samo,  kiedy 

Page 3: Szczodre gody, Volker Klüpfel, Michael Kobr - fragment

montowali  klimatyzację  w  pewnej  firmie  zajmującej  się  utylizacją  odpadów  zwierzęcych  w Kraftisried1. Czyli musi to być jakaś sprawdzona metoda, pomyślał komisarz. 

– Robimy tak w policji – wyjaśnił, odpowiadając na sceptycyzm widoczny w oczach doktora. 

– Czyżby? – spytał tamten, nie kryjąc zainteresowania. 

– Tak, tak, takie są... przepisy. Powinien pan... 

– Sam nie wiem, mam problemy ze skórą. Zasze dostaję wysypki po... 

Kluftinger nie miał akurat teraz ochoty na rozmowę o krostach Langhammera. 

– To zwyczajny olejek do masażu, więc nic się nie stanie – uspokoił go. 

– No, jeśli pan tak mówi. I jeśli robicie tak w policji – powiedział doktor, umieszczając na palcu kilka kropli, które następnie wsmarował sobie pod nosem, tak że oczy zaszły mu łzami. – Uuu, mocne to draństwo. 

– Ja prawie nie czuję. 

– Fakt, szybko przechodzi. To  tylko pierwsze wrażenie, bo uwolniły się drogi oddechowe. – Mówiąc  to,  doktor  odwrócił  się  do  zwłok.  Chwilę  im  się  przyglądał,  a  następnie  powiedział  przez ramię: – Rozebrać. 

Kluftinger wzruszył ramionami i zdjął swoją marynarkę. 

– Nie siebie, trupa. 

Komisarz  przełknął  ślinę.  Przebywanie  w  tym  pomieszczeniu  i  asystowanie  doktorowi  to jedno. Ale żeby rozbierać nieboszczyka. 

– Ale po co? Podwińmy mu rękawy i po sprawie. 

Ta propozycja spotkała się jednak z dezaprobatą. 

– Kluftinger, mój drogi, można by pomyśleć, że boi się pan zmarłych. 

– Ja? Nie wiem, skąd taki pomysł. Śmierć to, że tak powiem, moje drugie  imię – odparował komisarz, demonstracyjnie ściągając brwi, przy czym sam zauważył, że jego głos zabrzmiał nieco zbyt teatralnie. Poza tym stwierdził, że ostatnie zdanie było jednak niewypałem. 

– To dobrze. Proszę mi zatem pomóc. 

Doktor  pochylił  się  nad  ciałem  Weissa,  uniósł  jego  tułów  i  poprosił  Kluftingera,  aby  go przytrzymał, podczas gdy sam rozpiął mu koszulę. Komisarz przez cały czas znajdował się w objęciach zmarłego, więc z obrzydzeniem odwrócił głowę. 

                                                            

1 Kraftisried ‐ gmina w południowych Niemczech, w Bawarii, w rejencji Szwabia, w powiecie Ostallgäu, w regionie Allgäu [przyp. aut.]. 

Page 4: Szczodre gody, Volker Klüpfel, Michael Kobr - fragment

– Ależ z pana numer, widzę, że naprawdę go pan polubił. Śmiało, niech się pan nie wstydzi – zakpił doktor, po czym rozległ się metaliczny odgłos aparatu w telefonie komórkowym. 

Przerażony komisarz gwałtownie się odwrócił. 

– Czy właśnie zrobił pan zdjęcie? 

– Ja? 

– Tak, pan. Czy zrobił pan nam... znaczy mi, zdjęcie? 

– Niechże pan da spokój. Proszę lepiej rozebrać zwłoki. 

Prośba doktora  spotkała  się  z niemal natychmiastową  reakcją komisarza,  choć najpierw na poziomie myśli. Żeby zyskać na czasie, zdjął zmarłemu zegarek, drogi, jak sądził, bo ciężki. Następnie zabrał się do jego stóp, to znaczy rozsznurował i ściągnął buty. Langhammer nawet nie próbował mu pomóc, tylko – odwrócony tyłem do komisarza – pochylał się nad  jakimiś  instrumentami. Kluftinger westchnął i zdegustowany zdjął trupowi spodnie. Bielizną niech lepiej zajmie się doktor. 

– Tfu, niech to diabli, no coś podobnego! – wykrzyknął nagle Kluftinger. 

– Co się stało? – Langhammer odwrócił się zaciekawiony. 

Komisarz patrzył na zwłoki szeroko otwartymi oczami. 

– On nie ma bielizny. 

– I co z tego? 

– To trochę perwersyjne, nie? 

– Tak pan uważa? Ja też nie noszę. 

Komisarz  popatrzył  na  doktora  ze  zgrozą.  Mówił  poważnie,  czy  tylko  żartował,  żeby  go zdenerwować?  Nie  zwietrzywszy  jednak  podstępu,  uzmysłowił  sobie,  że  od  „doktorka",  jak  go w myślach nazywał, dzieli go tylko cienki materiał, o czym  już pewnie nigdy nie zapomni. Na dodatek ten  człowiek  siedział bez bielizny na  jego  sofie. Ciekawe,  co powiedziałaby  Erika,  gdyby  się o  tym dowiedziała. 

– Tymczasem może pan porobić zdjęcia – powiedział nagle doktor i podsunął pogrążonemu w myślach Kluftingerowi swoją komórkę. – Wystarczy tu nacisnąć – dodał i przystąpił do obdukcji. 

Komisarz  niezdecydowanym wzrokiem  spojrzał  na  telefon,  który  trzymał w  ręce.  Zadanie, które miał wykonać, było mu raczej na rękę, ponieważ pozwalało zachować pewien dystans, mimo to widok doktora, który przyjmował nad zwłokami wszelkie możliwe  i niemożliwe pozycje, nie był zbyt przyjemny,  więc  Kluftinger  przy  każdym  zdjęciu  z  obrzydzeniem  odwracał  głowę, myśląc  a  to  o kwiecistej łące, a to o górskich szczytach. 

Wreszcie  lekarz zakończył obdukcję, którą raz po raz okraszał całkowicie zbędnymi zdaniem Kluftingera  uwagami  typu  „wrośnięty  paznokieć  lewej  stopy”  albo  „lekka  asymetria  tułowia”,  i wyciągnął rękę po aparat. 

Page 5: Szczodre gody, Volker Klüpfel, Michael Kobr - fragment

 

 

 

– Do licha, żebym miał chociaż grupę rozpoznawczą – zaklął komisarz Kluftinger. 

–  Słucham, mój  drogi? Nie może  pan  czegoś  rozpoznać?  Chętnie  panu  pomogę!  –  doktor Langhammer zjawił się w pokoju tak nagle, że Kluftinger nawet go nie zauważył. 

–  Co? Nie, miałem  na myśli  profesjonalną  grupę  rozpoznawczą,  nie  pana.  Chodzi  o  to,  co laicy, partacze  i  ludzie  telewizji nazywają zabezpieczaniem  śladów. To pojęcie  jest dla pana pewnie bardziej jasne. Zakładam, że zna je pan nawet po angielsku, prawda? 

– A więc chodzi o PRD, trzeba było tak od razu! – odparł Langhammer. – Jeśli mnie pamięć nie myli, to będzie Police Records Department. W każdym razie mogę być PRD! 

PRD! Kluftinger był na  siebie wściekły,  że nie wykazał  się konsekwencją  i  jednak nie wysłał doktora  razem  z  paniami na basen.  Tymczasem  Langhammer wyciągnął  zza  pleców mały  kuferek. Komisarz  nie  wierzył  własnym  oczom  –  był  to  taki  sam  kartonowy  kuferek,  w  jakim  jego  syn przechowywał swoje ulubione kasety z Pumucklem2, których potem musieli słuchać w samochodzie. Jedyna różnica polegała na tym, że kuferek Langhammera był zabezpieczony folią. Doktor postawił go na biurku, żeby wypakować zawartość. Wtedy Kluftinger zauważył na nim złote litery. Podszedł nieco bliżej i... zdębiał. Nie mógł uwierzyć własnym oczom, gdy przeczytał: „Kuferek detektywa”. 

Pokręcił tylko głową  i z niedowierzaniem patrzył raz na doktora, raz na zabawkowy kuferek. Czy ktoś się tu z kogoś nabija? 

– Dostałem pod choinkę od matki! Gdy usłyszała, że mam grać komisarza... 

Kluftingerowi dosłownie odjęło mowę. 

– Kuferek jest świetnie wyposażony i wszystko działa. 

Langhammer  pospiesznie  go  otworzył,  żeby  sprawdzić  zawartość.  Jednocześnie  półgłosem komentował swoje poczynania. Kluftinger słuchał go, kręcąc głową. 

– A więc, co my tu mamy, aha, lupę detektywa, podręcznik detektywa, pędzelek z proszkiem do zdejmowania odcisków palców i... no, gdzież to jest... aha, tutaj, papier bazowy i taśma klejąca do kompletu.  A  tu:  torebka  na  dowody  rzeczowe.  Pięknie.  O,  nawet  plastikowa  fajka!  Jak  miło! Rękawiczki i... prawdziwy przebój! – Langhammer przerwał na chwilę, a następnie uroczystym tonem powiedział:  – Czapka  Sherlocka Holmesa!  – Potem  założył na  głowę  śmieszną  tweedową  czapkę  z podniesionymi  i związanymi na czubku nausznikami, która była na niego o wiele za mała – w końcu był to dziecięcy rozmiar! Następnie otworzył niewielki pojemnik, wziął do ręki coś na kształt pędzla 

                                                            

2 Pumuckl – niemieckie zdrobnienie od Nepomucen; rudowłosy kobold (duch opiekuńczy, karzełek), bohater słuchowisk, książek i serialu telewizyjnego dla dzieci [przyp. aut.]. 

Page 6: Szczodre gody, Volker Klüpfel, Michael Kobr - fragment

do  golenia  z  plastikowym  uchwytem  i  zabrał  się  za  „opylanie”  znajdujących  się w  pokoju mebli  i innych przedmiotów. Czapkę w każdym razie zaraz zdjął. 

Willi Renn, szef grupy rozpoznawczej w Kempten, prawdopodobnie  już dawno skręciłby mu za to kark, ale Kluftinger był zbyt osłupiały, żeby  interweniować. Langhammer, niemiłosiernie pyląc, sunął przez pokój i raz po raz za pomocą taśmy klejącej zdejmował odciski, które jedne obok drugich układał  na  biurku.  Potem  usiadł  i  zaczął  opisywać  odciski  pisakiem  do  folii,  który  również  był w kuferku. 

– Panie Kluftinger, mógłby pan na chwilę podejść? 

Pytanie doktora wyrwało Kluftingera z osłupienia. 

– O co chodzi? 

– Niech mi pan pokaże swoje dłonie! – zażądał doktor i chwyciwszy komisarza energicznie za lewą  rękę,  zaczął  przez  lupę wpatrywać  się w  opuszki  jego  palców.  Kiedy  Kluftinger  chciał  cofnąć dłoń, Langhammer tak mocno ścisnął go za przegub, że komisarz aż poczuł ból. 

– Już? Wystarczy? – spytał oburzony i gwałtownie uwolnił rękę z uścisku doktora. 

– No przecież muszę móc odróżnić pańskie odciski palców od innych! – odparował tamten. – Jeżeli odmawia pan współpracy, rzuca pan na siebie podejrzenie. 

– Pan... powinien...  ja... – Kluftinger nie mógł złapać oddechu. – Niech pan  lepiej zajmie się czymś pożytecznym  i poszuka odcisków na  fiolce! – Dopiero wypowiedziawszy  to  zdanie, komisarz zauważył, że oficjalnie zwrócił się do Langhammera o pomoc, przez co nadał mu pewne kompetencje. 

Doktor uczynnie wstał z krzesła, palcami w rękawiczkach podniósł fiolkę, nałożył na nią czarny proszek i stwierdził, że nie ma na niej żadnych odcisków. 

– Na pewno? 

– Zdecydowanie. Moim zdaniem, ktoś je wytarł! 

– Co pan nie powie. Byłoby jednak lepiej, gdybym to JA mógł wyciągać wnioski. A teraz, gdyby był pan  tak uprzejmy, podniósł  z podłogi  szklankę  i  schował  ją do  jednego  z pańskich worków na mrożonki... 

– Do torebki na dowody rzeczowe. Ale dlaczego? 

– Jak to, dlaczego? 

– No, dlaczego mam chować szklankę? Na pewno są na niej taktylne3... 

– Nie ma nic  taktylnego. Coś  jest z  tą szklanką nie  tak, ale  jeszcze nie wiem co. W każdym razie  proszę  ją  zapakować  i  nic  z  nią  nie  robić!  –  odparł,  upierając  się,  komisarz  nieco  szorstkim tonem. 

                                                            

3 Taktylny – dotyczący wrażeń dotykowych [przyp. red.]. 

Page 7: Szczodre gody, Volker Klüpfel, Michael Kobr - fragment

–  Dobrze,  już  dobrze!  Niech  pan  nie  będzie  takim  Zampano4!  –  odpowiedział  zrzędliwie doktor. Spełnił jednak prośbę komisarza. 

– Jedyne, co moglibyśmy jeszcze ewentualnie zrobić, to odciski palców na szklance. 

Langhammer popatrzył na niego z niedowierzaniem. 

– Jako to zrobić odciski palców na szklance? 

– O  rany,  czy panu wszystko  trzeba  tłumaczyć? Moglibyśmy  sprawdzić,  czy  na  szklance  są jakieś odciski palców. 

– Ale ja przecież mówiłem, że na pewno są na niej taktylne... 

– A tak, na pan rację... taktylne, sam nie wiem! – mruknął Kluftinger. 

Kiedy  tak patrzył na  Langhammera, musiał przyznać,  że gość nie był  taki głupi, ale prędzej dałby  sobie  odciąć  język,  niż mu  to  powiedzieć.  Po  nałożeniu  proszku  okazało  się,  że  na  szklance rzeczywiście były odciski palców. Coś się  jednak nie zgadzało. Komisarz nie wiedział co, ale coś było nie tak. Langhammer już miał nakleić swoją taśmę, kiedy komisarz zawołał: 

– Stop!. 

Doktor znieruchomiał. 

– Nie wiem dlaczego, ale proszę nie zdejmować odcisków. Zostawimy szklankę tak,  jak  jest. Te odciski są jakieś dziwne. Może pan ją ostrożnie zapakować? 

Langhammer skinął głową i wręczył komisarzowi torebkę wyposażoną w rodzaj plastikowego zamka. 

–  Włóżmy  ją  po  prostu  do  szafki  nocnej  do  czasu,  aż  będziemy  jej  potrzebować  – zaproponował komisarz. 

– Nie, lepiej będzie, jeśli schowamy ją u mnie w sejfie. 

Komisarz  oddał mu  szklankę.  Dziwił  się,  że  współpraca  z  doktorem  układa  się  jak  dotąd całkiem nieźle. 

 

                                                            

4 Zampano – wędrowny siłacz, artysta; rola Anthony’ego Quinna w filmie „La Strada” F. Felliniego [przyp. red.].