Rozmowa z Mariuszem Błaszczakiem
-
Upload
mypispl-mypispl -
Category
Documents
-
view
216 -
download
0
description
Transcript of Rozmowa z Mariuszem Błaszczakiem
Wywiad z Mariuszem Błaszczakiem, Przewodniczącym Klubu Parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości.
Rozmowę przeprowadził Patryk Palczewski.
Patryk Palczewski: Panie Przewodniczący, dlaczego polskie życie publiczne nie może obejść
się bez osoby gen. Jaruzelskiego?
Mariusz Błaszczak: To wynika z tego, że prezydent Komorowski jest człowiekiem, który realizuje
koncepcje z początku lat dziewięćdziesiątych. Koncepcję tak zwanego "kompromisu" pomiędzy
częścią obozu "Solidarności" i częścią elit PZPR-owskich, czego dowodem jest chociażby to, że
gen. Jaruzelski poparł Bronisława Komorowskiego podczas wyborów prezydenckich. Czego
dowodem jest to, że wśród najbliższych współpracowników Bronisława Komorowskiego są tacy
ludzie, jak na przykład Tomasz Nałęcz, były szef podstawowej organizacji partyjnej, PZPR-u, na
Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego. W związku z tym i postać gen.
Jaruzelskiego jest niezwykle ważna w układankach politycznych. Przypomnę, że kiedy w telewizji
publicznej ukazał się film, pokazujący w prawdziwym świetle gen. Jaruzelskiego, reakcja była silna
ze strony SLD. Wpływ SLD na to, co dzieje się dziś w Polsce jest duży przez bliskie relacje z
władzą. To nie jest tak, że SLD jest w opozycji. SLD w istocie jest w koalicji, a tylko retoryka jest
trochę inna od tej jaką uprawia PO, czy prezydent Komorowski.
P.P.: A jak już mówimy o poparciu gen. Jaruzelskiego dla osoby Bronisława Komorowskiego
w wyborach prezydenckich, to czy nie uważa Pan, że prezydent Komorowski zachowuje się w
taki sposób w stosunku do generała, jakby spłacał dług za to poparcie?
M.B.: Widać to bardzo wyraźnie, że prezydent Komorowski liczy na wsparcie środowisk SLD-
owskich, że próbuje się stworzyć wrażenie, że SLD jest w opozycji, ale to jest tylko wrażenie.
Dlatego, że prezydent Komorowski bardzo wyraźnie opiera działalność swojej kancelarii, na
osobach związanych z nurtem SLD-owskim, nurtem postkomunistycznym, lub na osobach, które na
początku lat dziewięćdziesiątych otwarcie mówiły, że do takiego kompromisu powinno dojść. Mam
na myśli tu panów Wujca czy Lityńskiego, którzy również są doradcami prezydenta
Komorowskiego.
P.P.: A czy nie uważa Pan, że te działania prezydenta Komorowskiego, mogą być podwaliną
dla przyszłej koalicji, jeżeli Platforma nie wygra wyborów w tym roku, między PO a
Sojuszem Lewicy Demokratycznej. Czy to nie oznaczałoby powrotu do władzy, do wpływów
środowisk lewicy czy środowisk postkomunistycznych, które rządziły przed 2005 rokiem?
M.B.: W istocie Polską przez ostatnie 20 lat, z krótkimi przerwami, rządziły elity po części
wywodzące się z "Solidarności" i po części wywodzące się z PZPR-u. Te krótkie przerwy to rząd
Jana Olszewskiego trwający pół roku i rząd Prawa i Sprawiedliwości trwający 2 lata. Poza tym
okresem mieliśmy do czynienia z władzą opartą właśnie o ten "kompromis okrągłostołowy",
bardziej to precyzując, o porozumienie, które zostało zawarte w Magdalence. To ma swoje odbicie
w mediach, to ma swoje odbicie w gospodarce – bardzo to wyraźnie widać. Ci, którzy są
najbogatszymi Polakami też wywodzą się z tego nurtu, z tej grupy społecznej. To jest bardzo
szkodliwe dla Polski. Dlatego, że to oznacza zablokowanie równych szans w rozwoju, w karierze
dla tych wszystkich, którzy nie podzielają tej wizji, która jest realizowana, dla tych wszystkich
którzy nie zostali dokoptowani do tej grupy trzymającej w istocie władzę. Myślę, że to określenie z
czasów "afery Rywina" jest określeniem jak najbardziej zasadnym. Zresztą sama "afera Rywina"
skąd się wzięła? Otóż wzięła się stąd, że środowiska, które reprezentował Lew Rywin, nie dość, że
przyszły do Adama Michnika i chciały w pewien sposób uzyskać od niego łapówkę, to dodatkowo
przystanie tej grupy, którą reprezentował Adam Michnik na propozycję złożoną przez Rywina,
wiązałoby się z utratą kontroli nad samą "Gazetą Wyborczą" w jakiejś tam perspektywie. W
związku z tym oburzenie samego Michnika i "afera Rywina". Chodzi o to, że mamy do czynienia z
pewnym układem personalnym. Układem władzy, który po wyborze marszałka Komorowskiego na
urząd Prezydenta RP okrzepł.
P.P.: Za niecałe 2 miesiące jest beatyfikacja Jana Pawła II w Rzymie. Prezes Kaczyński jedzie
tam pociągiem, czy to jest dobry pomysł?
M.B.: My zorganizowaliśmy pielgrzymkę dużo wcześniej. Doszliśmy do wniosku, że w ten sposób
chcemy uczestniczyć w tym bardzo ważnym dniu. To jest niezwykle istotne wydarzeniu dla nas
Polaków. W związku z tym zebraliśmy chętnych do uczestniczenia w tej pielgrzymce, wynajęliśmy
pociąg i jedziemy razem. Uważamy, że każdy powinien mieć prawo do przeżywania tego dnia w
sposób, jaki uważa za właściwy, a rzeczą niezwykle szkodliwą jest to, że fakt beatyfikacji Jana
Pawła II środowiska dziś rządzące Polską chcą wykorzystać do własnych celów politycznych. I w
ten sposób należy podchodzić do propozycji wspólnego wyjazdu. Jeszcze dodatkowo w tle
pobrzmiewa nazwisko gen. Jaruzelskiego, który miałby w tym wspólnym wyjeździe uczestniczyć.
P.P.: To właśnie może wpisywać się w tą politykę spłacania długu Bronisława Komorowskiego
za poparcie.
M.B.: Tu chodzi o pewien zabieg socjotechniczny w wykonaniu tych, którzy dziś rządzą. Jan Paweł
II był największym Polakiem w XX wieku. Był człowiekiem, który przyczynił się w olbrzymi
sposób do odnowy moralnej naszego narodu, ale także w skali ogólnoświatowej przyczynił się do
upadku komunizmu. I czujemy, że pamięć po Janie Pawle II jest czymś niezwykle istotnym dla nas
w przyszłości, dlatego wspólnie chcemy uczestniczyć w pielgrzymce.
P.P.: Pani Marta Kaczyńska na swoim blogu bardzo krytycznie skomentowała wypowiedź
Władysława Bartoszewskiego dla niemieckiego "Die Welt". Uznała tą wypowiedź za
"oczernianie wizerunku Polaków, przedstawiających nas jako wojennych grabieżców,
żerujących na tragedii Żydów". Minister Nałęcz brutalnie zaatakował panią Martę
Kaczyńską w Radiu Zet, potem temat ten zdominował rozmowę redaktor Olejnik z
europosłem Kowalem. Jak Pan uważa, dlaczego teraz tak często Pani Marta Kaczyńska staje
się obiektem dyskusji w audycjach redaktor Olejnik?
M.B.: Otóż, wyraźnie spada poparcie dla PO, mamy katastrofalną sytuację, jeśli chodzi o finanse
naszego państwa, mamy dziurę budżetową – jest monstrualna. Rząd ratuje swoją sytuację
podwyżkami. Podwyżkami, które uderzają w najbiedniejszych i średnio sytuowanych. I żeby
znaleźć inne pole przerzucenia uwagi publicznej, atakuje się Prawo i Sprawiedliwość, atakuje się
Martę Kaczyńską, córkę śp. Prezydenta, atakuje się otoczenie Prezydenta Kaczyńskiego. To jest
próba odwrócenia uwagi opinii publicznej od spraw, którymi ludzie żyją. Już w starożytnym
Rzymie zasada, wykorzystywana przez sprawujących władzę polegała na "igrzyskach i chlebie".
Otóż ten rząd, premier Donald Tusk ma problemy z zapewnieniem "chleba" obywatelom, a więc
funduje "igrzyska". To jest oczywiście niesprawiedliwe, to jest żenujące i haniebne. Sam fakt
umniejszania pozycji Polski, naszego narodu, naszego społeczeństwa, naszego państwa na arenie
międzynarodowej jest czymś bardzo szkodliwym dla naszej przyszłości. Trzeba pamiętać, że
Władysław Bartoszewski nie jest starszym człowiekiem, który na własny użytek formułuje poglądy,
ale jest ministrem w rządzie premiera Donalda Tuska. Ministrem odpowiedzialnym za relacje
polsko-niemieckie. W związku z tym jego słowa to nie są prywatne teorie starszego pana, tylko te
słowa trzeba odczytywać jako stanowisko rządu Donalda Tuska. To jest niewyobrażalne.
Oczywiście Władysław Bartoszewski żył w czasach II Wojny Światowej, ale mamy przekazy
historyczne, mamy pamiętniki i wiemy doskonale, że znakomita większość naszego narodu,
naszego społeczeństwa odnosiła się w sposób solidarny wobec Żydów, wobec siebie. Dzięki temu
przetrwaliśmy te trudne czasy, kiedy z jednej strony okupacja niemiecka, z drugiej strony okupacja
sowiecka, kiedy panował terror w Polsce, kiedy za ukrywanie Żydów groziła kara śmierci. W
zachodnich krajach okupowanych przez Niemców takiej kary nie było, a mimo to najwięcej
Polaków jest wyróżnionych przez organizację żydowską Jad-Waszem za to że ratowało życie
Żydom. W związku z tym to, co wypisuje pan Gross to jest publicystyka, to jest zupełnie
nieudokumentowane, są to teorie pana Grossa a nie fakty historyczne.
P.P.: Przez 3 lata rządów Donalda Tuska administracja rządowa rozrosła się o ponad 17% i to
po dwukrotnych zapowiedziach premiera o drastycznych 10-proc. cięciach i konieczności
zwolnień. Czy to oznacza, że Platforma chce wygrać wybory głosami urzędników i czy to
oznacza, że Platforma podnosi podatki po to, żeby opłacać tą całą armię biurokratyczną?
M.B. To oznacza, że po raz kolejny opinia publiczna została nabita w butelkę. To oznacza, że po raz
kolejny mamy dowód na puste obietnice składane przez premiera Donalda Tuska. Tych obietnic
było bez liku. Chociażby inwestor katarski dla stoczni szczecińskiej i gdyńskiej w czasie kampanii
wyborczej do Parlamentu Europejskiego. Mnóstwo było takich obietnic – chociażby obietnica
dotycząca bezpłatnej służby zdrowia. Teraz przeżywamy olbrzymi dramat związany z
ograniczeniem liczby punktów nocnej pomocy lekarskiej. Rząd doszedł do wniosku, że wystarczy
1 punkt na 50 000 mieszkańców, wcześniej był to 1 punkt nocnej pomocy lekarskiej na 30 000
mieszkańców. Po przekształceniach w służbie zdrowia polegających na tym, że przychodnie w
większości są prywatne, są spółkami, że szpitale są przekształcane, niedługo będziemy mieli
sytuację taką, że nocna opieka lekarska będzie oddalona od miejsca zamieszkania a blisko domu
będzie prywatna przychodnia, która może świadczyć usługi medyczne, ale za pieniądze. I to jest
wprowadzenie odpłatności za świadczenia lekarskie przez ten rząd. Przez rząd premiera Donalda
Tuska. To oczywiście godzi w tych, których nie będzie stać na płacenie za świadczenia medyczne, a
większości społeczeństwa polskiego nie będzie stać na płacenie za świadczenia. To służba zdrowia,
ale weźmy chociażby edukację czy studia. Okazuje się, że przeforsowano zmianę ustawową
polegającą na wprowadzeniu odpłatności za drugi kierunek studiów. To jest ograniczenie
możliwości rozwoju dla studentów, a powinniśmy dbać, aby przyszłe pokolenia były dobrze
wykształcone, bo one dają nam gwarancję rozwoju naszego kraju. Za chwilę zostanie otwarty rynek
pracy w Niemczech. Co to oznacza? Oznacza to, że ci spośród młodych ludzi, absolwentów uczelni,
szkół, którzy są bardziej energiczni, bardziej twórczy pewnie będą musieli, nie tylko chcieli, ale
będą musieli wyjechać za granicę. Już dziś największe bezrobocie jest wśród absolwentów – ponad
50%. W sferze społecznej, dalej idąc, bezrobocie dosięgnęło już 2 milionów obywateli naszego
kraju. W grudniu i styczniu 250 000 ludzi straciło pracę. W Warszawie Fabryka Samochodów
Osobowych na Żeraniu przestała istnieć. 1200 osób z końcem lutego straciło pracę. Co rząd
odpowiada na pytania posłów Prawa i Sprawiedliwości w tej sprawie? Otóż odpowiada, że
właściciel FSO jest właścicielem prywatnym i rząd nie może w żaden sposób wpłynąć na
właściciela żeby kontynuował produkcję. Tymczasem rządy innych krajów mogą wpłynąć na
prywatne firmy. Chociażby premier Berlusconi, który wpłynął na prywatną firmę, jaką jest Fiat i w
efekcie produkcja Fiata Pandy została przeniesiona z Polski do Włoch. Dlaczego? Dlatego, że
chodziło o miejsca pracy, nowe miejsca pracy dla Włochów. A Angela Merkel, kanclerz Niemiec,
potrafiła dofinansować, a więc uratować Opla, bo chodziło o miejsca pracy dla Niemców, potrafiła
dofinansować stocznie niemieckie, bo chodziło o miejsca pracy dla Niemców. Podobnie działał
prezydent Francji Sarkozy. Ci liderzy, premierzy, prezydenci działają na rzecz swojego
społeczeństwa, swojego państwa i w dobrze rozumianym interesie własnym, interesie własnego
narodu. Jak działa premier Tusk? Premier Tusk na wszystko się zgadza i mówi, że kapitał nie ma
narodowości. Mówi, że nie może nic zrobić, bo Unia Europejska od niego wymaga, więc przerzuca
zobowiązania na Unię Europejską. A przecież mieliśmy mieć takie wspaniałe kontakty w Unii,
przecież Jerzy Buzek jest przewodniczącym Parlamentu Europejskiego, przecież Janusz
Lewandowski jest komisarzem ds. budżetu. I co to oznacza? Oprócz tego, że są ci panowie na tych
stanowiskach, nie ma żadnych korzyści dla naszego kraju.
P.P. : Czy złożył Pan list do rady Etyki Mediów i do władz Radia Zet, po tym jak wyszedł Pan
w trakcie audycji od Moniki Olejnik?
M.B.: Tak, ja złożyłem te pisma, zarówno do redaktora naczelnego jak i prezesa Radia Zet oraz do
Rady Etyki Mediów. Uważam za bardzo niestosowne, mówiąc łagodnie, zachowanie pani redaktor
Olejnik w kilku programach. Bo to nie było tak, że był to jeden program tylko kilka programów.
Otóż pani redaktor jako prowadząca, powinna być moderatorem dyskusji, powinna stać ponad
sporem, tymczasem wypowiedzi pani redaktor wyraźnie wpisywały się w spór polityczny, spór,
który był korzystny dla rządu, dla obecnie rządzących i niekorzystny dla opozycji. Jedynej
prawdziwej realnej opozycji, jaką jest Prawo i Sprawiedliwość. A wtedy kiedy usłyszałem od pani
redaktor, że jeśli mi się nie podoba formuła tej audycji, to mogę nie przyjmować zaproszeń,
doszedłem do wniosku, że jedynym honorowym rozwiązaniem jest opuszczenie tej audycji. Ja
swoją drogą uważam, że dziennikarstwo w Polsce pozostawia bardzo wiele do życzenia.
Dziennikarze, ci mainstreamowi dziennikarze, wyraźnie opowiadają się po jednej ze stron sporu
politycznego – po stronie tych, którzy rządzą. Jest to w dwójnasób niebezpieczne. Po pierwsze
dlatego, że dziennikarze powinni zachować bezstronność. To jest zasada podstawowa, elementarna.
Oczywiście każdy z nich ma własne poglądy, ale poglądów swoich nie powinni prezentować na
antenie. Po drugie dlatego, że zadaniem mediów jest przede wszystkim patrzenie na ręce władzy,
krytyka władzy. Jeżeli media tego nie robią, to znaczy, że nasza demokracja jest ułomna. To
oznacza, że opinia publiczna nie ma dostępu do informacji. Przecież obywatele nie są w stanie
przeanalizować wszystkich wydarzeń, jakie mają miejsce, w sensie proponowanych ustaw, działań
rządu, podejmowanych decyzji. Od tego są właśnie dziennikarze, od tego są media, żeby
wskazywały na niekonsekwencję, na niespełnione obietnice, na błędy. A jeżeli tego nie robią, to
oznacza, że rząd jest pozbawiony kontroli. To oznacza, że demokracja jest fasadowa a nie
rzeczywista.
P.P.: Prezes Jarosław Kaczyński napisał list do Waldemara Pawlaka, w którym prosi o
mobilizację premiera i całego rządu w sprawie dopłat bezpośrednich.
M.B.: Przede wszystkim my, Prawo i Sprawiedliwość, na temat sytuacji w rolnictwie mówimy
głośno od wielu wielu miesięcy. Uważamy, że minister rolnictwa, minister Sawicki, nie wykonuje
swoich obowiązków. Nie wykorzystuje szansy, nie stara się chwycić szansy, jaka przed Polską stoi.
Chodzi nam o prezydencję w UE, której jednym z priorytetów, w naszym przekonaniu– Prawa i
Sprawiedliwości – głównym priorytetem powinno być wyrównanie wysokości dopłat, jakie
otrzymują polscy rolnicy z wysokością dopłat, jakie otrzymują rolnicy z krajów Europy Zachodniej.
Jeżeli do takiego wyrównania nie dojdzie, to jakie będą tego konsekwencje? Takie, że polskie
produkty będą niekonkurencyjne wobec produktów niemieckich. My nadrabiamy konkurencyjność
taniością siły roboczej, ale czym to jest spowodowane i jakie to przynosi konsekwencje? Otóż
przynosi konsekwencje fatalne dla mieszkańców polskiej wsi. To powoduje biedę na polskiej wsi.
To powoduje fakt, iż mieszkańcy polskiej wsi są wykluczeni z tego wszystkiego, co dostarcza
państwo demokratyczne, co powinno dostarczać. A więc edukacji, a więc możliwości korzystania
ze służby zdrowia, a więc korzystania z kultury. To jest tworzenie skansenu na wsi polskiej. My się
temu sprzeciwiamy. Jest szansa i należy ją wykorzystać. Porównujemy na przykład Polskę do
Włoch. Otóż obszar upraw w Polsce i we Włoszech jest podobny. Oczywiście inna jest kultura
upraw. We Włoszech głównie winorośl, u nas inne – zboża przede wszystkim czy ziemniaki. Ale
chodzi o fakt, ze rolnicy włoscy rocznie otrzymują 1 mld 200 milionów euro więcej niż rolnicy
polscy. To jest niesprawiedliwe, to jest w dalszej perspektywie bardzo niekorzystne dla naszego
kraju. I mówimy wprost – Prawo i Sprawiedliwość domaga się od rządu, aby czas prezydencji
wykorzystał na zrównanie dopłat rolników polskich z dopłatami rolników z zachodniej Europy.
P.P.: Prawo i Sprawiedliwość domaga się także odwołania ministra rolnictwa Marka
Sawickiego. Rozumiem, że jest to odpowiedź na bierność?
M.B.: Nie tylko. Bierność przede wszystkim, ale również jest to nasza odpowiedź na to, co się
dzieje na rynku. Zwróćmy uwagę chociażby na to, co dzieje się z cukrem. Otóż cukier bardzo
zdrożał, kosztuje w okolicach 5 zł, a jeszcze niedawno kosztował 3 zł. W Niemczech cukier jest
tańszy niż w Polsce! A jest to spowodowane tym, że minister Sawicki nie był w stanie przeforsować
zmiany polityki Unii Europejskiej ograniczającej produkcję buraka cukrowego w Polsce. Kiedyś
słynęliśmy z tego, że mieliśmy cukrownie, że uprawialiśmy buraka cukrowego, że przetwarzaliśmy
ten produkt rolny. Teraz okazuje się, że musimy sprowadzać cukier. To w konsekwencji powoduje
wzrost cen. Za to odpowiedzialny jest minister Sawicki i domagamy się tego, żeby minister
rolnictwa przestał opowiadać o swoich działaniach, tylko zajął się pracą.
P.P.: Czy Prawo i Sprawiedliwość będzie reagowało na plany rządu dotyczące likwidacji ulgi
budowlanej, która ma obowiązywać tylko do 2013 roku? I czy podziela Pan opinię rządu, że z
ulgi korzystają tylko bogaci, a jej likwidacja oznacza troskę o najuboższych?
M.B.: No to jest śmiechu warte. Gdyby nie było wypowiadane poważnie, to można by pomyśleć, że
rząd Donalda Tuska sobie żarty robi. Program "Rodzina na swoim" został sformułowany i
wdrożony za rządów Prawa i Sprawiedliwości. To program, który daje szanse młodym ludziom na
uzyskanie własnego mieszkania. Są to dopłaty do kredytów zaciąganych przez młodych ludzi.
Rezygnacja z tego programu w sposób znaczący ograniczy możliwości rozwoju polskich młodych
rodzin. Konsekwencje będą bardzo złe. Budownictwo w Polsce jest ciągle w fazie daleko
niezadowalającej. Bardzo mało mieszkań jest oddawanych do użytku. Mieszkania są drogie.
Państwo musi przygotować programy wspomagające młodych ludzi, którzy chcą uzyskać własne
mieszkanie. Twierdzenie, że te pieniądze zostaną przeznaczone na wsparcie socjalne dla
najuboższych, jest obłudne. Oczywiście trzeba wspierać ludzi najuboższych, ale nie może to
wsparcie dokonywać się kosztem tych, którzy mogliby za własne pieniądze z pomocą państwa
uzyskać własne mieszkanie.
P.P.: Opinię publiczną przez chwilę zaabsorbował temat propozycji rządu Donalda Tuska i
Platformy Obywatelskiej dotyczący dwudniowych wyborów parlamentarnych. Mało
sojuszników pozostaje w Sejmie Prawu i Sprawiedliwości w obronie jednodniowych wyborów
parlamentarnych. PSL woli wybory jednodniowe, SLD nie walczy, a PJN idzie ramię w ramię
z Platformą. Co PiS zamierza w tej sprawie zrobić?
M.B.: Konstytucja Rzeczypospolitej stanowi wprost: wybory są jednodniowe. Jest to zapisane
wprost, w związku z tym dwudniowość wyborów jest sprzeczna z konstytucją. Złożyliśmy skargę
do Trybunału Konstytucyjnego w tej sprawie. To jest sprawa podstawowa – sprzeczność z
konstytucją. Po drugie koszty. Przecież rząd mówi o tym, że trzeba oszczędzać, ogranicza
działalność partii politycznych. Tymczasem wybory dwudniowe będą kosztowały o 50 milionów
złotych więcej niż wybory jednodniowe. Kolejna sprawa to ryzyko nadużyć wyborczych. Trzeba
pamiętać, że w kampanii wyborczej i potem podczas wyborów samorządowych mieliśmy do
czynienia z 1 700 000 głosów nieważnych. Jeśli wybory byłyby dwudniowe, to komisja wyborcza
pracowałaby w sobotę, a później w niedzielę. Noc z soboty na niedzielę powodowałaby taką
sytuację, że urna wyborcza byłaby poza zasięgiem komisji wyborczej. Co mogłoby się wydarzyć w
nocy z soboty na niedzielę? Tutaj można by mnożyć znaki zapytania. Kolejny argument: ci, którzy
opowiadają się za wyborami dwudniowymi powiadają, że chodzi im o wyższą frekwencję. Nie ma
jednak żadnych twardych dowodów wskazujących, że frekwencja byłaby wyższa. Przywoływany
jest przykład referendum w sprawie wejścia Polski do Unii Europejskiej, ale to są sprawy
nieporównywalne. Wejście do UE było wydarzeniem dziejowym, było czymś bez precedensu, było
czymś, na czym skupiała się uwaga opinii publicznej o wiele wcześniej. Praktycznie każdy z nas
miał swoje zdanie na ten temat, czy jest to korzystne, czy jest to niekorzystne, w związku z tym i
frekwencja siłą rzeczy była wyższa. W wyborach, w zwykłych wyborach, jak nas uczy
doświadczenie, frekwencja nie będzie wyższa. Oczywiście trzeba się starać, trzeba przekonywać
ludzi, żeby szli do wyborów, ale pamiętajmy, że tylko w dyktaturach, które nazywają siebie
demokracjami, frekwencja wynosi 90%. W krajach demokratycznych frekwencja tak wysoka nie
jest.
I jeszcze jeden przykład – Białorusi. Tam wybory trwają tydzień – czy to są uczciwe wybory? Nie,
powszechne zdanie jest takie, że wybory na Białorusi uczciwymi nie są. Zatem wybory w Polsce
powinny być jednodniowe.
P.P. : Powstaje Instytut im. Lecha Kaczyńskiego z siedzibą w Sopocie. Czy nie uważa Pan, że
to będzie największy pomnik wystawiony śp. Prezydentowi?
M.B.: Instytut Lecha Kaczyńskiego powstaje i to dobrze. Instytut Lecha Kaczyńskiego powinien
upowszechniać wiedzę na temat życia i dorobku Profesora Lecha Kaczyńskiego, myśli politycznej
Lecha Kaczyńskiego, bo był to mąż stanu. Był to człowiek, który miał wizję rozwoju Polski, który
– co jest wyjątkowe – potrafił tą wizję przekuć w działanie. Dlatego powstanie Instytutu jest
niezwykle ważnym wydarzeniem. A ja mam nadzieję, że oprócz Instytutu, powstanie także ruch
pamięci Lecha Kaczyńskiego i że ten ruch będzie przywoływał nastrój solidarności, nastrój
wsparcia, z jakim mieliśmy do czynienia po 10 kwietnia. Wszyscy pamiętamy setki tysięcy ludzi na
Krakowskim Przedmieściu, miliony zniczy zapalanych, składanych kwiatów. To był wyraz
solidarności i pamięci po poległym Prezydencie Lechu Kaczyńskim. I to był wielki przełom, jeżeli
chodzi o ocenę medialną Lecha Kaczyńskiego. To był dowód na przebudzenie społeczeństwa z tego
letargu, z tego zakłamania, jakie było forsowane odnośnie Prezydenta Kaczyńskiego.
P.P.: A dlaczego Pańskim zdaniem ten rząd i prezydent Komorowski tak często atakują osobę
śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i często próbują oskarżać go o rzeczy, które
nieprzychylne środowisku PiS media próbują wyciągać na wierzch?
M.B.: Powód jest prosty. Otóż zarówno prezydent Komorowski jak i premier Donald Tusk przez
lata walczyli z Lechem Kaczyńskim i to walczyli bezpardonowo. Przypomnę, że Janusz Palikot był
wiceprzewodniczącym Klubu Parlamentarnego PO, że Palikot atakował Prezydenta zarówno za
życia jak i po jego śmierci. Przypomnę także, że to premier Donald Tusk zabraniał Prezydentowi
Kaczyńskiemu wylotu do Brukseli, zabierał samolot. Przypomnę, że to ówczesny marszałek Sejmu
Bronisław Komorowski drwił sobie z wydarzeń, jakie miały miejsce w Gruzji, kiedy to padły
strzały do delegacji polsko-gruzińskiej, a było to po ataku rosyjskim na Gruzję. Marszałek
Komorowski twierdził wówczas, że z takiej odległości to ślepy snajper by trafił. To są słowa, które
paść nie powinny, ale padły. Środowisko obecnie rządzące Polską nie zdobyło się na żadną refleksję
po śmierci Prezydenta Kaczyńskiego. A jeszcze dodatkowo jest tak zatwardziałe w swojej postawie,
że nie zgadza się na przykład na wzniesienie pomnika upamiętniającego Prezydenta Kaczyńskiego.
Prezydent Warszawy, pani Gronkiewicz-Waltz, uzależnia wzniesienie pomnika od sondażu, jaki ma
przeprowadzić w Warszawie, wykluczając Krakowskie Przedmieście jako miejsce na przykład
usytuowania tego pomnika. Widzimy wyraźnie, że ta władza boi się pamięci po Lechu Kaczyńskim.
Zwróćmy uwagę na to, że na przykład na gmachu Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej jest
wywieszona tablica upamiętniająca panią Izabelę Jarugę-Nowacką. Oczywiście nie mam nic
przeciwko temu – bardzo dobrze, że taka tablica jest zawieszona, ale tablicy upamiętniającej
Prezydenta Lecha Kaczyńskiego nie ma. A był przecież Prezydentem Warszawy, był Prezydentem
Rzeczypospolitej, był Człowiekiem zasłużonym dla naszego kraju. Kiedy tu w Sejmie złożyliśmy
wniosek o to, żeby w Sejmie zawisła tablica upamiętniająca Lecha Kaczyńskiego, był w końcu
Senatorem, był Posłem, był Prezesem Najwyższej Izby Kontroli, a więc wybieranym, bo
stanowisko prezesa NIK jest obsadzane w wyniku wyborów sejmowych, to usłyszeliśmy
odpowiedź : Nie. Odpowiedź negatywną. Widzimy, jakie jest podejście tej władzy do śp. Lecha
Kaczyńskiego.
P.P.: Po fali krytyki Platformy Obywatelskiej zareagował Andrzej Wajda, który siłą swojego
autorytetu mówi w wywiadzie, cytuję: "żeby się odpieprzyć od Tuska, bo podobnie jak Wałęsa
jest on wybawicielem". Czy Andrzej Wajda na pewno wie, co mówi? Tutaj zaznaczę, że dzisiaj
kapituła Orderu Orła Białego zadecydowała wraz z prezydentem Komorowskim o przyznaniu
mu tego odznaczenia. Czy tak powinna zachowywać się i wypowiadać się osoba, która
pretenduje do najwyższego państwowego odznaczenia?
M.B. To zachowanie nie jest niczym nowym. Ja przypomnę, że pan Andrzej Wajda podczas
inauguracji komitetu wyborczego wspierającego ówczesnego marszałka Bronisława
Komorowskiego mówił o tym, że to środowisko, czyli to środowisko wspierające Bronisława
Komorowskiego ma przyjaciół w TVN-ie, ma przyjaciół w innej telewizji prywatnej i tylko
chodziło mu o to, żeby jeszcze zdobyć przyjaciół w telewizji publicznej. Tam już teraz mają
również przyjaciół. Pan Braun jest prezesem telewizji publicznej. To był polityk Unii Wolności i
Unii Demokratycznej, a więc środowiska, które teraz jest skupione wokół kancelarii prezydenta
Komorowskiego. Czyli to nic nowego postawa pana Andrzeja Wajdy, ale też jest to rzecz bardzo
wyraźna i warta podkreślania. Chodzi o sposób prowadzenia polityki, bo jest to polityka odznaczeń
i porównanie tego działania z Prezydentem Kaczyńskim. Otóż Prezydent Kaczyński wyróżniał
zapomnianych bohaterów, wyróżniał tych, którzy oddawali swoje zdrowie, oddawali swoje
najlepsze lata, a często poświęcali karierę w imię Polski wolnej, demokratycznej. Oni byli
doceniani przez Prezydenta Kaczyńskiego. Dziś przez prezydenta Komorowskiego doceniany jest
"salon". Doceniania są ci, którzy poparli prezydenta Komorowskiego. Przecież przypomnijmy sobie
ostatnie wręczanie orderów. To było tak, że na tej uroczystości odznaczeni zostali ci, którzy byli w
komitecie honorowym Bronisława Komorowskiego.
P.P. Tu można wymienić kilka przykładów: Henryk Samsonowicz, Wisława Szymborska.
M.B. Widać prezydent Komorowski jest prezydentem swojego środowiska i w odróżnieniu od
Prezydenta Kaczyńskiego dostrzega tylko tych, których chce zobaczyć.