Praca Marek - O Turystyce
-
Upload
chanda-chase -
Category
Documents
-
view
47 -
download
0
Transcript of Praca Marek - O Turystyce
1
UNIWERSYTET WARSZAWSKI
WYDZIAŁ HISTORYCZNY
INSTYTUT HISTORYCZNY
MAREK OLKUŚNIK
PODRÓŻ, TURYSTYKA
I WYPOCZYNEK POZAMIEJSKI
W ŚWIADOMOŚCI SPOŁECZEŃSTWA WARSZAWY
NA PRZEŁOMIE XIX I XX WIEKU
Praca doktorska
napisana pod kierunkiem
prof. dr hab. Marii Nietykszy
WARSZAWA 2013
2
WSTĘP
Uzasadnienie wyboru tematu.
Podróże i turystyka znane były od zarania dziejów. Do połowy XIX wieku
podejmowały je przede wszystkim wąskie, elitarne kręgi społeczne. Odkąd jednak stały się
ogólnie dostępne, a zwłaszcza odkąd zyskały wymiar masowości – mało kogo pozostawiały
obojętnym. Budziły pragnienia, podziw, zazdrość, a niekiedy drwinę czy wręcz potępienie.
Szczególne znaczenie miały wojaże mieszkańców miast. Miasto tradycyjnie, niemal od
starożytności, budziło – obok podziwu i fascynacji - także niechęć. Już od najdawniejszych
czasów ci, którzy mogli sobie na to pozwolić, opuszczali przestrzeń miejską, by móc –
choćby na pewien czas - znaleźć się w warunkach bardziej sprzyjających naturalnym
potrzebom człowieka: bliżej przyrody, pośród czystego powietrza i otwartych przestrzeni.
Rzymscy patrycjusze wznosili wygodne wille poza stolicą Imperium. W epoce nowożytnej,
gdy miasta poczęły się przeludniać, monarchowie, arystokraci, najzamożniejsi przedsiębiorcy
starali się spędzać czas w ekskluzywnych rezydencjach z dala od miejskich wyziewów, od
tłumu i zgiełku. We Włoszech narodził się obyczaj wilegiatury. Rozmaite bywały motywacje
towarzyszące dawnym dążeniom. Schyłek wieku XVIII i wiek XIX przyniosły nowe
uzasadnienia dla postaw przeciwnych życiu miejskiemu. Sentymentalizm i romantyzm
zwróciły uwagę na duchowe wartości tkwiące w przyrodzie, w środowisku naturalnym.
Mocnych, racjonalnych argumentów uzasadniających użyteczność, czy wręcz nieodzowność
wypoczynku lub kuracji poza miastem dostarczyły naukowe osiągnięcia doby pozytywizmu.
W Europie Zachodniej mniej więcej od połowy XIX wieku czasowe opuszczenie miasta
uważano za szczególnie istotne dla przedstawicieli środowisk narażonych na uciążliwe
warunki egzystencji i pracy w molochach skupiających dziesiątki i setki tysięcy
mieszkańców. Rozwój komunikacji i pojawienie się kategorii czasu wolnego przyczyniły się
do upowszechnienia modelu wypoczynku poza miastem. Z czasem rekreacja na łonie natury,
kuracje u wód, dalsze podróże a nawet ambitne turystyczne wyprawy stały się na tyle
masowe i częste, że zaczęto traktować je jako trwały, niezbędny składnik codziennego życia
społeczeństw Zachodu1. Nie inaczej działo się na ziemiach polskich. Na ich liczne i wyraźne
1 A. Mączak, Peregrynacje, wojaże, turystyka, Warszawa 2001, s. 298-305; Historia życia prywatnego. Tom 4.
Od rewolucji francuskiej do I wojny światowej, red. M. Perrot, Wrocław 1999, s. 235 – 239.
3
ślady natrafia każdy, kto analizuje nawet całkiem inne przejawy ludzkiej aktywności.
Socjologowie czy etnologowie, badając społeczeństwo współczesne, wnikliwie opisują
omawiane zjawiska. Bogatą literaturę poświęcili im autorzy zachodni, przede wszystkim
angielscy i amerykańscy, którzy zajmowali się rozmaitymi aspektami podróży w przeszłości,
w tym - co miało dla mnie zasadnicze znaczenie – w wieku XIX2. Historykom polskim
tymczasem wydają się one kwestiami marginalnymi, które choć dostrzegane i znane, nie
stanowią wszakże godnego przedmiotu dogłębnej analizy. Wydaje się, że w Polsce – jak
dotąd – nie podjęto badań nad podróżami w sposób odpowiadający wadze, znaczeniu i
atrakcyjności tego zjawiska.
Nie oznacza to bynajmniej, że temat podróży i wypoczynku nie jest obecny w polskiej
literaturze historycznej. Zagadnienia te omówione zostały w najobszerniejszej syntezie
historii kultury materialnej Polski3. Maria Wojecka – Baranowska, opisując turystykę i
wyjazdy wypoczynkowe, zwróciła uwagę na popularność tych dziedzin aktywności, przede
wszystkim w środowisku inteligencji. Jako popularne formy rekreacji autorka wymieniła
wyprawy rowerowe i kajakarskie, turystykę górską. Wspomniała o organizacjach
turystycznych Galicji i Królestwa Polskiego. Wśród uczestników zagranicznych wojaży
wypoczynkowych dostrzegła przedstawicieli warstw wyższych. Scharakteryzowała obyczaj
wilegiatury i kuracyjnych wyjazdów do uzdrowisk. Bardzo ciekawe, choć – co oczywiste -
krótkie, syntetyczne ujęcie Wojeckiej – Baranowskiej koncentruje się jedynie na materialnym
aspekcie opisanych form wypoczynku.
Nieco miejsca tematowi podróży poświęca także najnowsza synteza dziejów
obyczajów w Polsce4. Przyjęta przez autorów periodyzacja spowodowała, że w jednym,
obszernym rozdziale omówiony został cały wiek XIX wraz z okresem międzywojennym. Nie
wprowadzono przy tym żadnych wewnętrznych cezur. Biorąc pod uwagę nadzwyczajną
dynamikę zmian i wyraźną odrębność Dwudziestolecia, wydaje się to zabiegiem dość
ryzykownym – zwłaszcza w kontekście polskim. We fragmencie poświęconym turystyce i
rekreacji Dobrochna Kałwa wspomina takie formy aktywności jak spacery po parkach,
jednodniowe majówki podmiejskie, lecznicze wyjazdy do uzdrowisk. Wskazuje również na
wzrastającą popularność turystyki, „odkrycie” Tatr, wyjazdy nad morze. Te ostatnie łączy
2 Wiele pozycji literatury anglojęzycznej i rosyjskiej zostało wykorzystanych w rozdziale I niniejszej pracy,
poświęconym Londynowi i Petersburgowi. Tam też zawarte jest dokładne omówienie opracowań i źródeł. 3 Historia kultury materialnej Polski w zarysie, red. W. Hensel, J. Pazdur, Tom VI od 1870 do 1918 roku,
Wrocław 1979, s. 483-490. 4 Obyczaje w Polsce. Od średniowiecza do czasów współczesnych, red. A. Chwalba, Warszawa 2008, s. 294-297.
4
jednak z okresem międzywojnia. Jako formę podróżowania najuboższych wymienia
pielgrzymki do popularnych sanktuariów i kolonie letnie dla dzieci. Badaczka zwraca również
uwagę na rolę turystyki masowej w poszerzaniu wiedzy o świecie5.
Bogato prezentuje się dorobek polskiej historiografii dotyczący peregrynacji epoki
nowożytnej. Mam tu na myśli zwłaszcza wartościowe, krytyczne wydania opisów wojaży
Polaków6, opracowania relacji osób Polskę odwiedzających
7, czy pracę poświęconą kulturze
podróży wieku XVI i XVII8. Nadzwyczaj interesująca jest monografia wypoczynku w dobie
Polski Ludowej autorstwa Pawła Sowińskiego9. Bogaty materiał źródłowy zawiera antologia
relacji z podróży po Galicji w I poł. XIX w.10
oraz nadzwyczaj ciekawy zbiór fragmentów
utworów dotyczących odkrywania i poznawania Tatr od schyłku XVIII po pierwsze lata XX
wieku11
. Tym niemniej literatura dotycząca wieku XIX nie przedstawia się imponująco.
Istnieje wprawdzie wiele opracowań dotyczących poszczególnych miejscowości (Zakopane12
,
Nałęczów13
, Kahlberg14
[Krynica Morska]); poszczególnych organizacji turystycznych - jak
choćby Towarzystwo Tatrzańskie15
; konkretnych sposobów wypoczynku (np. taternictwo16
)
lub twórców polskiej turystyki17
. Dziejom turystyki na ziemiach polskich poświęcone są
ogólne syntezy w formie skryptów akademickich18
. Znaczną wartość ma wnikliwa, obszerna,
najnowsza praca Krzysztofa R. Mazurskiego, poświęcona turystyce w Sudetach19
. W
ostatnich latach próbę syntetycznego ujęcia materialnego wymiaru funkcjonowania uzdrowisk
na terenie Królestwa Polskiego i ziem zabranych oraz życia codziennego bawiących w nich
5 Tamże, s. 227-229.
6 T. Billewicz, Diariusz podróży po Europie w latach 1677-1678, opr. M. Kunicki – Goldfinger, Warszawa
2004; Jasia Ługowskiego podróże do szkół w cudzych krajach: 1639-1643, opr. K. Muszyńska, przeł. J.
Sękowski, Warszawa 1974. 7 T. Chynczewska – Hennel, Rzeczpospolita XVII wieku w oczach cudzoziemców, Wrocław 1993.
8 A. Mączak, Życie codzienne w podróżach po Europie w XVI i XVII wieku, Warszawa 1980.
9 P. Sowiński, Wakacje w Polsce Ludowej. Polityka władz i ruch turystyczny (1945- 1989), Warszawa 2005.
10 Romantyczne wędrówki po Galicji, opr. A. Zieliński, Wrocław 1987.
11 Tatrami urzeczeni. Dawna turystyka w słowie i obrazie. Wybór i opracowanie R. Hennel, Warszawa 1979.
12 Zakopane. Czterysta lat dziejów, red. R. Dutkowa, t. I, II, Kraków 1991; A. D. Sznapik, Tatrzańska Arkadia.
Zakopane jako ośrodek artystyczno-intelektualny od około 1880 do 1914 roku, Warszawa 2009. 13
M. Tarka, Dzieje Nałęczowa, Nałęczów 1989. 14
D. Barton, Dzieje kąpieliska i kurortu w Krynicy Morskiej, Sztutowo 1997. 15
W. Krygowski, Dzieje Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego, Warszawa – Kraków 1988. 16
B. Chwaściński, Z dziejów taternictwa. O górach i ludziach, Warszawa 1979. 17
M. Pinkwart, Zakopiańskim szlakiem Walerego i Stanisława Eljaszów, Warszaw – Kraków 1988; A .Wrzosek,
Tytus Chałubiński. Życie – działalność naukowa i społeczna, Warszawa 1970; B. Petrozolin – Skowrońska, Król
Tatr z Mokotowskiej 8. Portret doktora Tytusa Chałubińskiego, Warszawa 2005. 18
J. Gaj, Dzieje turystyki w Polsce, Warszawa 2008; M. Lewan, Zarys dziejów turystyki w Polsce, Warszawa
2004. 19
K. R. Mazurski, Historia turystyki sudeckiej, Kraków 2012.
5
kuracjuszy podjęła Elżbieta Mazur20
. Rozmaitym aspektom podróży w II poł. XIX i na
początku XX wieku poświęcone są szkice i artykuły składające się na tom studiów
Europejczyk w podróży, niedawno wydany przez Ewę Ihnatowicz i Stefana Ciarę21
.
Wyjątkowa w polskim dorobku, znana książka Antoniego Mączaka22
, choć mająca
popularnonaukowy charakter, wciąż stanowi zachętę i inspirację do dalszych badań.
W chwili, gdy zakończyłem pracę nad niniejszą rozprawą, ukazała się obszerna
monografia Dariusza Opalińskiego poświęcona polskim, dziewiętnastowiecznym
przewodnikom turystycznym23
. Badacz poddał gruntownej analizie formę i treść bedekerów,
dokładnie przyjrzał się ich autorom, scharakteryzował krąg potencjalnych odbiorców.
Skoncentrował się na wątkach odnoszących się do szeroko rozumianej kultury materialnej
podróży, zwrócił także uwagę na przemiany dokonujące się w mentalności dawnych
wojażerów. Pionierskie opracowanie Opalińskiego będzie stanowić z pewnością cenną pomoc
dla historyków podejmujących badania nad dziewiętnastowiecznymi podróżami Polaków,
zwłaszcza że wciąż wyraźny jest brak solidnej syntezy, która omawiałaby wszelkie aspekty
peregrynacji i turystyki w wieku XIX.
Skromnie przedstawia się wątek podróży i rekreacji w historiografii dotyczącej XIX-
wiecznej Warszawy24
. Stefan Kieniewicz w fundamentalnej syntezie dziejów miasta w latach
1795 - 1914 poświęcił tym zagadnieniom bardzo krótki fragment25
. Dodać należy, że także w
podstawowych opracowaniach dotyczących poszczególnych grup społecznych Warszawy
drugiej połowy XIX wieku temat wypoczynku, a zwłaszcza podróży, potraktowany jest
pobieżnie26
. Nie zmienia to w niczym faktu, że te nadzwyczaj wartościowe prace stanowiły
punkt wyjścia dla podjęcia badań nad interesującą mnie problematyką.
20
E. Mazur, Stan uzdrowisk w Królestwie Polskim i zachodnich guberniach Cesarstwa Rosyjskiego na przełomie
XIX i XX w., „Kwartalnik Historii Kultury Materialnej” 2008, nr 1; Życie codzienne w uzdrowiskach w
Królestwie Polskim i zachodnich guberniach Cesarstwa Rosyjskiego na przełomie XIX i XX w., „Kwartalnik
Historii Kultury Materialnej” 2008, nr 2. 21
Europejczyk w podróży 1850 -1939, red. E. Ihnatowicz, S. Ciara, Warszawa 2010. 22
A. Mączak, Peregrynacje, wojaże, turystyka, Warszawa 2001. 23
D. Opaliński, Przewodniki turystyczne na ziemiach polskich w okresie zaborów. Studium historyczno-
źródłoznawcze, Krosno 2012. 24
Wyjątek stanowi ciekawa, popularnonaukowa praca Władysława Lecha Karwackiego, Zabawy na Bielanach,
Warszawa 1978. 25
S. Kieniewicz, Warszawa w latach 1795-1914, Warszawa 1976, s. 286-291. 26
I. Ihnatowicz, Obyczaj wielkiej burżuazji warszawskiej, Warszawa 1971; J. Leskiewiczowa, Warszawa i jej
inteligencja po powstaniu styczniowym, Warszawa 1961; S. Kowalska – Glikman, Drobnomieszczaństwo w
dziewiętnastowiecznej Warszawie, Warszawa 1987; M. Siennicka, Rodzina burżuazji warszawskiej i jej obyczaj,
Warszawa 1998; A. Żarnowska, Robotnicy Warszawy na przełomie XIX i XX wieku, Warszawa 1985;
J. Żurawicka, Inteligencja warszawska w końcu XIX wieku, Warszawa 1978.
6
Niniejsza praca nie rości sobie pretensji do wypełnienia istniejącej luki w polskiej
historiografii. Mając świadomość niewyczerpanego niemal bogactwa źródeł, sądzę, że próba
nakreślenia wszechstronnej, pełnej panoramy zjawisk związanych z podróżą i wypoczynkiem
– choćby w samej tylko drugiej połowie XIX wieku – stanowczo przekracza możliwości
jednego historyka. Stąd też, podejmując badania nad tematem niniejszej rozprawy,
ograniczyłem i sprecyzowałem krąg interesujących mnie zagadnień.
Za pole obserwacji przyjąłem Warszawę na przełomie XIX i XX wieku. Większość
poddanych analizie źródeł powstała w ostatniej dekadzie mijającego i pierwszych czternastu
latach nowego stulecia (lata 1890 – 1914), lub dotyczy tego okresu. Ponieważ coraz
powszechniejszemu opuszczaniu miasta w celach wypoczynkowych sprzyjało stworzenie
dogodnej sieci połączeń kolejowych w latach 60-ych, sięgnąłem także do świadectw
wcześniejszych, od lat 70-ych XIX w. poczynając. Pozwoliło to zwrócić uwagę na dynamikę
interesujących mnie zjawisk. Warszawa była w badanym okresie ośrodkiem, którego
społeczność mogła i chciała kopiować mody płynące z Zachodu. Stan infrastruktury
komunikacyjnej umożliwiał rozwój podróży, turystyki i wypoczynku. Przedmiotem moich
poszukiwań badawczych nie były jednak wszelkie aspekty kultury materialnej i duchowej
związanej z tymi formami aktywności. Interesowało mnie miejsce, jakie pozamiejska
rekreacja zajmowała w świadomości badanej społeczności. Zasadniczym celem badań było
prześledzenie, w jaki sposób obyczaje, mody, wzorce związane ze spędzaniem czasu wolnego
poza miastem przenikały pomiędzy poszczególnymi grupami społecznymi. Wojaże, kuracje,
wilegiatura czy choćby krótkie wypady za miasto nie interesowały mnie „same w sobie”. Nie
starałem się odtwarzać precyzyjnie ich obrazu. Pragnąłem zbadać, jak były one postrzegane,
jak je traktowano, oceniano, jaką pełniły rolę w kreowaniu wizerunku poszczególnych
warstw. I wreszcie – jak środowiska składające się na mozaikę społeczeństwa Warszawy II
poł. XIX wieku tłumaczyły, uzasadniały swe dalsze i bliższe wyjazdy ze stolicy. By pogłębić
ocenę analizowanych problemów, dokonałem porównania z analogicznymi zjawiskami,
występującymi w tym samym czasie w Londynie i Petersburgu.
Podejmując zadanie zbadania miejsca podróży, turystyki i wypoczynku w
świadomości społeczeństwa Warszawy, należy przede wszystkim określić, jakie konkretnie
zjawiska związane z opuszczaniem miasta przez jego mieszkańców stanowią przedmiot
niniejszych dociekań. Zdefiniowanie, znalezienie wspólnego mianownika dla wielorakich
form spędzania czasu wolnego poza miastem nie jest sprawą prostą i jednoznaczną.
Zwłaszcza, jeżeli chcieć porównać tak odmienne i różnorodne rodzaje aktywności, jak te
7
podejmowane przez środowiska arystokratyczne, burżuazyjne, inteligenckie,
drobnomieszczańskie czy wreszcie robotnicze. Z pozoru wydaje się, iż zestawianie ze sobą
luksusowej podróży do modnego uzdrowiska i niedzielnej majówki na Saskiej Kępie jest
pozbawione sensu i że ta druga w żadnym razie nie może być traktowana jako typ podróży
czy choćby pozamiejskiego wypoczynku. Czy rzeczywiście? Wszystkie grupy społeczne
XIX-wiecznej Warszawy pragnęły, choćby na krótki czas, opuścić miasto. Warstwy
zamożniejsze, dysponujące „czasem wolnym” i odpowiednimi środkami finansowymi nie
miały w tym zakresie żadnych ograniczeń i swobodnie wybierały miejsca i sposoby
wypoczynku. Znacznie liczniejsi reprezentanci środowisk gorzej sytuowanych i nie
korzystających na szerszą skalę z dostępności czasu wolnego, musieli zadawalać się
ekwiwalentami dalekiej podróży. Praktykowali to, na co w danej sytuacji mogli sobie
pozwolić. W związku z tym, zasadne wydaje się branie pod uwagę bardzo różnych rodzajów
wypoczynku poza murami Warszawy. Ewentualne wątpliwości rozwiewa odwołanie się do
dorobku warsztatu socjologicznego. Co więcej, myśl socjologiczna sugeruje podjęcie
ciekawych tropów badawczych i interpretacyjnych, które umożliwiają bardziej wnikliwe
przyjrzenie się zasadniczemu wątkowi mojej pracy: sposobom i drogom naśladowania czy
wręcz kopiowania pewnych sposobów zachowań pomiędzy poszczególnymi grupami
społecznymi.
Podróże i turystyka w badaniach socjologicznych.
Współczesna literatura socjologiczna skupia swą uwagę na próbie definicji i
interpretacji zjawisk podróży i turystyki. Socjologowie szukają odpowiedzi na pytania: czym
jest podróżowanie; jakie jest jego znaczenie; jakie pełni funkcje w życiu społecznym; jak jest
postrzegane przez opinię publiczną; do jakich zmian społecznych prowadzi – zarówno wśród
podróżujących, jak i wśród społeczności odwiedzanych? Socjologia traktuje turystykę i
podróż jako atrybuty nowoczesności. Badacze chętnie jednak odwołują się do przykładów z
odległej niekiedy przeszłości. Wskazują na cechy podróżowania wspólne dla czasów
minionych i obecnych. Dla historyka śledzącego społeczne zachowania, postawy, a zwłaszcza
funkcjonowanie aktywności podróżniczej w świadomości społecznej inspirujące i
wartościowe może być odwołanie się do koncepcji i teorii socjologicznych. Szczególnie
interesujące wydają się te, które dotyczą typologii turystów, motywów podróżowania, zmian
dokonujących się w społeczeństwie pod wpływem turystyki. Analizę współczesnych teorii
8
socjologii turystyki i podróży przedstawili w swych syntetycznych opracowaniach Krzysztof
Przecławski27
i Krzysztof Podemski28
.
Krzysztof Przecławski przedmiot swych zainteresowań nazywa turystyką. Może to
budzić pewne wątpliwości, gdyż mianem tym określa bardzo rozmaite formy aktywności
podróżniczej, które z potocznym rozumieniem turystyki raczej nie są kojarzone. Aby
uzasadnić przyjęcie określonej terminologii, Przecławski dokonuje przeglądu światowej
literatury socjologicznej i zestawia sformułowane przez badaczy definicje podróży i turystyki.
Odwołując się do klasyfikacji wprowadzonych przez L. Nettekovena, M. Boyera i V. Smith,
Przecławski określa turystykę jako aktywność: dobrowolną; związaną ze zmianą stałego
miejsca pobytu – zarówno poprzez podróż polegającą na permanentnym przemieszczaniu się,
jak i poprzez udanie się w określone miejsce na pobyt czasowy; podejmowaną dla
przyjemności, w celach poznawczych lub zdrowotnych (leczniczych); i wreszcie –
wykorzystującą czas wolny od zajęć zarobkowych lub codziennych obowiązków29
. Nie
sposób nie zauważyć, że w takim ujęciu na miano turysty zasługiwałby kuracjusz, poddawany
zabiegom terapeutycznym w stacji klimatycznej, czy utracjusz, trwoniący fortunę w jaskini
hazardu. Kłóci się to zatem ze zdroworozsądkowym pojmowaniem turystyki jako aktywności
nastawionej przede wszystkim na poznawanie miejsc odwiedzanych ze względu na ich
odmienność.
Przecławski ponadto przeprowadza typologię turystów i rodzajów turystyki, dokonuje
klasyfikacji motywów podejmowania podróży. Zwraca uwagę, że za kryteria klasyfikacji
mogą posłużyć następujące zagadnienia: kto turystykę uprawia; jak wiele poświęca na nią
czasu; czy jest ona uprawiana indywidualnie czy grupowo; czy ma charakter kwalifikowany –
specjalistyczny – czy amatorski; kto organizuje wyjazd i jaki jest jego przebieg; jakie są
koszty wyjazdu, rodzaje zakwaterowania, środki transportu; jaki jest cel wyjazdu. Autor
zwraca jednakże uwagę, że tego rodzaju typologia musi mieć charakter czysto teoretyczny,
niepełny i umowny30
. Przecławski przytacza, uznawane za klasyczne, typologie M. Bassanda
i E. Cohena. Rozwijając klasyfikację Bassanda, proponuje wyróżnienie wśród turystów
następujących typów: poznawczego (zainteresowanego obcowaniem z naturą, kulturą lub
napotykanymi ludźmi); integratywnego (dążącego do budowania relacji z grupą);
zadaniowego (stawiającego sobie za cel podejmowanie konkretnych działań); rozrywkowego;
27
K. Przecławski, Człowiek a turystyka. Zarys socjologii turystyki, Kraków 1997. 28
K. Podemski, Socjologia podróży, Poznań 2005. 29
K. Przecławski, op. cit., s. 27-30. 30
K. Przecławski, op. cit., s. 34-37.
9
wyczynowego; kontemplacyjnego; zdrowotnego31
. Za szczególnie interesującą uznaje
Przecławski typologię turystów, zaproponowaną przez Erica Cohena, który za kryterium
klasyfikacji uznał „głębokość kontaktu z kulturą zbiorowości odwiedzanej”32
. Wyróżnił przy
tym: turystę masowego, podróżującego w sposób zorganizowany; turystę masowego,
podróżującego indywidualnie; explorera – odkrywcę, nastawionego na poznanie, ale z
zachowaniem standardów pewnego komfortu podróży; i, na koniec, driftera – tułacza, dla
którego wędrówka wiąże się z pełną integracją ze środowiskiem odwiedzanym33
. Przytoczone
typologie, przy wszelkich zastrzeżeniach i wątpliwościach, stanowiły dla mnie swego rodzaju
klucze interpretacyjne, które wykorzystałem w niniejszej rozprawie. Pozwoliły one na
dokładniejszą charakterystykę zachowań badanych jednostek i grup społecznych. Umożliwiły
prześledzenie, które z opisywanych przez socjologię typów były szczególnie
charakterystyczne dla poszczególnych warstw i środowisk warszawskiej zbiorowości.
Podobnie, przy analizie różnorakich uzasadnień, jakie towarzyszyły podejmowaniu
podróży i wypoczynku poza miastem przez mieszkańców Warszawy w II połowie XIX
wieku, odwoływałem się do schematu, przytoczonego przez Krzysztofa Przecławskiego za M.
Bocheńską. Model ów wskazuje następujące możliwe motywy aktywności turystycznej:
poznawczy; wynikający z chęci opuszczenia miejsca stałego pobytu; pragnienie spędzenia
czasu z kimś bliskim; poszukiwanie nowych znajomości; zaspokojenie potrzeb
emocjonalnych czy estetycznych; zaspokojenie potrzeb twórczych; względy zdrowotno-
lecznicze34
. Za szczególnie istotne dla koncepcji niniejszej pracy należy uznać przytoczone
przez Przecławskiego „motywy związane z pragnieniem pozostawania w zgodzie ze
stereotypami, z normami obowiązującymi w środowisku, do którego się należy. (…) płynące
ze swoistego snobizmu, z chęci utrzymania lub podwyższenia prestiżu społecznego”35
.
Według mnie właśnie tego rodzaju motywy stanowiły decydujący czynnik w kopiowaniu,
naśladowaniu form zachowań elit przez warstwy usytuowane niżej w hierarchii społecznej.
Zasadniczą część książki Przecławskiego zajmuje przegląd ówczesnego dorobku
socjologii turystyki oraz charakterystyka kierunków prowadzonych badań i teorii
socjologicznych, odnoszących się do tego zjawiska36
. Autor przedstawia własną analizę
31
K. Przecławski, op. cit., s. 38. 32
K. Przecławski, op. cit., s. 39. 33
Tamże. 34
K. Przecławski, op. cit., s. 40-44. 35
K. Przecławski, op. cit., s. 42. 36
K. Przecławski, op. cit., s. 45-60.
10
turystyki jako czynnika przemian społecznych – wśród gospodarzy, jak i wśród przybyszów37
,
skupiając swą uwagę zwłaszcza na tym pierwszym środowisku. Wiele miejsca poświęca
wychowawczym i etycznym walorom turystyki38
. Fragmenty te odnoszą się bezpośrednio do
zjawisk współczesnych lub wręcz formułują pewne postulaty na przyszłość. Mają przeto
mniejsze znaczenie dla historyka, badającego miejsce podróży i wypoczynku w świadomości
społecznej schyłku XIX wieku.
Nowszą i znacznie bogatszą od krótkiej syntezy Przecławskiego jest Socjologia
podróży Krzysztofa Podemskiego. We wstępie autor uzasadnia przyjęcie terminologii
odmiennej od stosowanej wcześniej przez socjologię. Dystansuje się od stosowania pojęć
„turystyka” i „socjologia turystyki”. Stwierdza, że turystyka jest zjawiskiem odrębnym od
podróży: jest jednym z jej rodzajów. „Turystyka w tym znaczeniu to <<utowarowiona>>
podróż, podróż świadczona jako usługa, produkt na sprzedaż, dobro konsumpcyjne”39
.
Turystyka współczesna, według autora, ma charakter zorganizowany, jest równoznaczna z
usługą - produktem oferowanym przez biura podróży, ma pewną określoną, zamkniętą
formułę.
Tak jednoznaczne ujęcie turystyki budzi pewne wątpliwości. Jest ono może użyteczne
(co zresztą zaznacza Podemski40
) z punktu widzenia marketingowego, komercyjnego jako
kategoria służąca do opisu współczesnego rynku usług „turystycznych”, dostarczanych przez
„touroperatorów”. Nie odpowiada jednak potocznemu, tradycyjnemu rozumieniu turystyki
jako poznawczej aktywności podejmowanej często indywidualnie, poza jakimikolwiek
biurami czy instytucjami.
Krzysztof Podemski, nie chcąc zawężać swych rozważań do form określonych przez
siebie mianem turystyki, wprowadza termin „podróży” i „socjologii podróży”. Za podróż
uważa „mobilność przestrzenną człowieka, której rezultatem jest opuszczenie <<domu>> i
zmiana dotychczasowego środowiska, przynajmniej społecznego (…) i geograficznego (…), a
często i kulturowego”41
. Wiąże się zatem podróż z rzeczywistą zmianą miejsca w przestrzeni i
rzeczywistym, a nie wyimaginowanym znalezieniem się w innym otoczeniu42
, co daje
37
K. Przecławski, op. cit., s. 61-93. 38
K. Przecławski, op. cit., s. 95-151. 39
K. Podemski, op. cit., s. 9. 40
Tamże. 41
K. Podemski, op. cit., s. 8. 42
K. Podemski, op. cit., s. 11.
11
możność autentycznego, wielozmysłowego kontaktu z odmienną rzeczywistością43
.
Dokonując skrótowej, syntetycznej analizy przemian podróżowania na przestrzeni wieków,
stwierdza Podemski, że zjawisko to stało się nierozerwalnym elementem społeczeństwa
nowoczesnego44
.
Traktowanie podróży jako elementu nowoczesności wynika z interpretacji jej
historycznych form, przytoczonej przez Podemskiego według Hansa Joachima Knebla.
Niemiecki socjolog wyróżnił trzy fazy rozwojowe zjawiska podróży. „Podróż turystyczna”
narodzić się miała wraz z rozpowszechnieniem obyczaju „grand tour” – edukacyjno-
krajoznawczych wypraw młodych przedstawicieli elit w epoce nowożytnej. Epoka
Oświecenia spopularyzowała wyprawy kuracyjne. Knebel oba te zjawiska zalicza do
pierwszej fazy i określa jako podróże „sterowane tradycją”. Druga faza to „podróż
wewnątrzsterowna”, określona potrzebami jednostki . Charakterystyczne są dla niej podróże
„do wód” i peregrynacje romantyczne, związane z modnym na początku XIX wieku kultem
natury. Trzecia faza to „podróż zewnątrzsterowna”, kreowana przez biura podróży i
przewodniki Baedekera45
. Jej początki wyznacza powstawanie pierwszych agencji
turystycznych – Cooka w Wielkiej Brytanii w roku 1841 i firmy Stangen we Wrocławiu w
1863. Jako pierwsze oferowały one podróż jako gotowy, całościowy produkt46
. Korzystanie z
podobnej oferty w kolejnych latach stało się główną formą podróżowania dla przyjemności -
w czasie wolnym.
Obszerną część swej pracy Podemski poświęcił na wnikliwą analizę „teoretycznego
ujęcia podróży w naukach społecznych”47
. Autor omówił najważniejsze koncepcje dotyczące
relacji pomiędzy podróżnikami a odwiedzaną społecznością. Alfred Schultz i Tzvetan
Todorov interpretują je jako styczność – interakcję pomiędzy daną grupą społeczną a
obcym48
. Podemski skupia swą uwagę na kwestii podróży jako kontaktu kulturowego.
Dokładnie streszcza poglądy Louisa Turnera i Johna Asha, postrzegających współczesne
podróże jako swoistą kontynuację kolonializmu: nowocześni turyści to nowe wcielenie
barbarzyńców („The Golden Hords”), poszukujących tym razem „4 x S”: „sun, sand, sea,
sex”49
. Wnikliwie zostały przez Podemskiego przedstawione koncepcje socjologiczne
43
K. Podemski, op. cit., s. 12-13. 44
K. Podemski, op. cit., s. 17. 45
K. Podemski, op. cit., s. 20. 46
K. Podemski, op. cit., s. 16. 47
K. Podemski, op. cit., s. 25-114. 48
K. Podemski, op. cit., s. 27-40. 49
K. Podemski, op. cit., s. 40-44.
12
odnoszące się do podróży jako rodzaju pielgrzymowania w poszukiwaniu własnej tożsamości
(Victor Turner, Eric Cohen, Nelson H. H. Graburn)50
.
Ze względu na charakter moich rozważań szczególnie interesująca wydaje się, szeroko
omówiona przez Podemskiego, koncepcja Erica Cohena. Bada on podróż jako rezultat
zaciekawienia turysty odmiennością - obcością. Traktuje podróżnika jako jednostkę dążącą
do zapoznania się z czymś nowym, nieznanym. Zdaniem Cohena, istotą turystycznego
doświadczenia jest właśnie chęć zaspokojenia ciekawości. W tym celu turysta opuszcza dom,
udaje się w podróż. Jednocześnie pragnie zachować pewien standard warunków egzystencji,
do jakich przywykł. Chce, by wokół niego rozpościerała się „bańka środowiskowa”,
odpowiadająca jego wymaganiom i dająca poczucie bezpieczeństwa. Dlatego właśnie
nowoczesna turystyka, od chwili jej narodzin w połowie XIX wieku, ewoluowała ku znanemu
współcześnie modelowi „package tour” – wyjazdowej imprezy oferującej dostęp do
wszelkich atrakcji i wygód51
.
Cohen wyodrębnia pięć typów doświadczenia turystycznego: typ rekreacyjny –
nastawiony na poszukiwanie przyjemności; typ poszukujący odmiany; poszukujący
doświadczenia; eksplorujący; egzystencjalny52
. Wskazane przez Cohena typy składają się na
rodzaj panoramy, umożliwiającej klasyfikowanie motywów, jakie mobilizowały do
podejmowania podróży bohaterów niniejszej rozprawy. Krzysztof Podemski zwraca uwagę,
że motywy podróży – cele, uzasadniające jej przedsiębranie, wymagały przekonującej
artykulacji, zwłaszcza dawniej, gdy zjawisko podróżowania upowszechniało się pośród
szerszych warstw społecznych.
Omawiając teorię Nelsona H. H. Graburna, Podemski przypomina, że bardzo mocno
przeciwstawia on podróżowanie – codzienności53
. Graburn dowodzi istnienia wyraźnej
dychotomii: podróż – codzienność, turystyka – praca, przyjemność – obowiązek. W tym
kontekście można spojrzeć na pełne determinacji próby warstw niższych, polegające na
choćby krótkim, ale możliwie spektakularnym opuszczeniu miasta – właśnie po to, by jak
najsilniej doświadczyć odmienności.
50
K. Podemski, op. cit., s. 44-57. 51
K. Podemski, op. cit., s. 46-50. 52
Tamże. 53
K. Podemski, op. cit., s. 55.
13
Opisując kwestię semiotyki podróży – nadawania temu zjawisku konkretnych znaczeń
– Krzysztof Podemski przytacza interesujące wnioski Judith Adler54
. Socjolożka traktuje
podróż i podróżowanie jako sztukę, szczególnie, gdy ich celem jest odkrywanie nieznanego.
W jej interpretacji dawne, XVIII i XIX-wieczne podróże poświęcone były w głównej mierze
zdobywaniu wiedzy. Wymagały przez to rzetelnego przygotowania, nauki języka. Ich
wartość, wynikające z nich ewidentne korzyści pozwalały na ich szczególne uzasadnianie.
Spostrzeżenia amerykańskiej badaczki wydają się nader interesujące, gdy skonfrontujemy je z
zaleceniami, znanymi z XIX-wiecznej prasy kobiecej. Na łamach czasopism wzywano
czytelniczki, by starannie planowały i organizowały swe wojaże – tak, by jak najbardziej z
nich skorzystać. Warto podkreślić, że Adler w rozważaniach na temat wartości podróży i
sposobów jej uzasadniania stwierdzała, że wojaż służy autokreacji; jest środkiem do
nadawania znaczenia samemu sobie, a także swej grupie społecznej55
. Może zatem być
traktowany jako sposób budowania wizerunku, manifestowania aspiracji i podkreślania
własnego prestiżu.
Spośród omówionych przez Krzysztofa Podemskiego teorii zwraca uwagę koncepcja
Chrisa Rojka. Uważa on podróż za produkt kultury. Dostrzega w niej formę spędzania
wolnego czasu determinowaną przez wzorce stworzone przez kulturę masową56
. Pogląd ten
wyraźnie koresponduje z omówioną w dalszej części tego rozdziału koncepcją Deana
MacCannela.
Osobny rozdział Socjologii podróży jest poświęcony przeglądowi dorobku polskiej
humanistyki na niwie badań zjawisk związanych z tytułową tematyką. Podemski wymienia
poświęcone historii podróżowania publikacje Antoniego Mączaka, historyczno-literackie
badania Janiny Abramowskiej i Stanisława Burkota. Zwraca uwagę na antropologiczne
ujęcie autorstwa Wojciecha Burszty i socjologiczną analizę funkcjonowania człowieka w
krajobrazie przeprowadzoną przez Andrzeja Ziemilskiego57
. Prace wymienionych autorów
(oprócz Peregrynacji, wojaży, turystyki Mączaka) mają mniejsze znaczenie dla niniejszej
rozprawy.
Spośród omawianych przez Krzysztofa Podemskiego koncepcji socjologicznych
szczególną uwagę zwracają dwie – Johna Urry i Deana MacCannella. Zważywszy ich
54
K. Podemski, op. cit., s. 66-69. 55
K. Podemski, op. cit., s. 66. 56
K. Podemski, op. cit., s. 85-91. 57
K. Podemski, op. cit., s. 101-109.
14
wartość dla prowadzonych przeze mnie badań, poddałem je głębszej analizie i wykorzystałem
do interpretacji zjawisk stanowiących przedmiot mego zainteresowania. Chronologicznie
wcześniejszą, ogłoszoną w roku 1976, a wydaną po polsku w 2002, jest klasyczna dziś praca
Deana MacCannella Turysta. Nowa teoria klasy próżniaczej58
.
Istota jego koncepcji opiera się na przekonaniu, że turystyka może służyć typologii
struktury społecznej. MacCannell wyraża przeświadczenie, że podróże i zwiedzanie – jako
formy spędzania czasu wolnego – stanowią ważny element samoidentyfikacji grup
społecznych. „Potwierdzenie podstawowych wartości społecznych zaczyna dokonywać się
poza pracą i szukać sobie miejsca w rzeczywistości czasu wolnego i próżnowania”59
.
Ponadto, według autora Turysty, zupełnie szczególną rolę w stratyfikacji społeczeństwa
odgrywa światopogląd. Przy czym: „Grupa nie kreuje światopoglądu; to światopogląd kreuje
grupę”60
. Mechanizm formowania światopoglądu związany jest z przeżywaniem
„doświadczenia kulturowego”. Dostarcza ono „modelu”, który poprzez „medium” wywiera
określony „wpływ” na jednostki i grupy społeczne. Całokształt zjawisk związanych z
„doświadczeniem kulturowym” MacCannell określił jako „produkcję kulturową”. Polega ona
na propagowaniu, lansowaniu pewnego „modelu” – na przykład wzorca zachowania czy
elementu obyczaju. Służyć temu może prowadzenie kampanii reklamowych, publikowanie w
prasie atrakcyjnych opisów różnych form aktywności, organizowanie starannie
wyreżyserowanych wydarzeń czy celebrowanie masowych uroczystości. Mają one sprawiać,
że dany „model” staje się modny, pożądany. Coraz szersze kręgi społeczeństwa zaczynają go
uznawać za wartościowy i godny naśladowania. Siła perswazji „produkcji kulturowych”
powoduje, że jest on powielany i upowszechniany. Staje się przez to elementem
nowoczesności61
.
Zdaniem amerykańskiego socjologa „modele kulturowe” cechuje ogromna
atrakcyjność, a co za tym idzie siła oddziaływania, biorąca się z poglądu o ich wyższości nad
doświadczeniem indywidualnym. Stąd też mają one – wraz z całymi „produkcjami
kulturowymi” – istotne znaczenie dla definiowania poszczególnych grup społecznych.
Podatność i reakcja na „produkcje kulturowe” mogą bowiem określać przynależność do
określonych grup, które spaja poczucie wspólnoty wynikające z podobnego postrzegania
58
D. MacCannell, Turysta. Nowa teoria klasy próżniaczej, Warszawa 2002. 59
D. MacCannell, op. cit s. 9. 60
D. MacCannell, op. cit s. 48. 61
D. MacCannell, op. cit, s. 39 – 45.
15
różnych przejawów rzeczywistości62
. Co ciekawe, MacCannell twierdzi, że ekspansja nowych
stylów życia, wynikająca z „reprodukcji modeli kulturowych”, ma o wiele większe znaczenie
niż zwykłe naśladownictwo elit. Kopiowanie różnych form aktywności wynika bowiem z
faktu, iż podoba się nie tyle to, jakie one są, ale to jak funkcjonują one w zbiorowych
wyobrażeniach.
Dean MacCannell podkreśla ścisły związek swej teorii ze współczesnością, z
nowoczesnym społeczeństwem postindustrialnym. Czy można spróbować zastosować ją do
opisania podróży i wypoczynku warszawiaków przełomu wieków? Przemawiają za tym: po
pierwsze - określone przez MacCannella atrybuty nowoczesności (całkiem pasujące do
interesujących mnie realiów)63
; po drugie - niektóre uważane przezeń za na wskroś
współczesne (a obserwowane i przed wiekiem) zjawiska - na przykład „muzeifikacja pracy”
(na przykład obserwowanie przez turystów autentycznego procesu produkcji w zakładach
przemysłowych)64
; po trzecie - odwoływanie się samego autora do rezultatów badań nad
turystyką początków XX wieku65
. Albo zatem teoria MacCannella ma wymiar uniwersalny i
może być wykorzystana do analizy zachowań turystów i podróżników z przełomu XIX i XX
wieku, albo też ówczesna turystyka posiadała cechy na tyle nowoczesne, że odpowiadałyby
cechom turystyki dzisiejszej. W każdym razie – jak sądzę – pewne elementy koncepcji
MacCannella można odnieść do podróży i wypoczynku niektórych przynajmniej grup
społeczeństwa Warszawy końca XIX wieku. Rozrywkom tym oddawały się bowiem warstwy
zamożniejsze i w pewnym sensie „nowoczesne”: mobilne, wykształcone, aktywnie
uczestniczące w tworzeniu i percepcji kultury, a przy tym zdolne do kształtowania „modeli”
zachowań. Modeli, które – po upowszechnieniu za pośrednictwem „mediów” - były następnie
naśladowane przez szersze rzesze społeczeństwa.
Pracą nowszą, a w dodatku odnoszącą się po części do poglądów MacCannella, jest
książka Johna Urry Spojrzenie turysty (wydanie angielskie – 1989, polskie – 2007)66
. Autor
zdecydowanie opowiada się za stosowaniem terminu „turystyka” dla opisu interesujących nas
form aktywności jednostek i grup społecznych. Wyszczególnia przy tym następujące cechy
„turystyki”: Przede wszystkim podejmowana jest w czasie wolnym. Polega na
przemieszczaniu się, bądź pobycie czasowym poza miejscem zamieszkania i miejscem pracy.
62
D. MacCannell, op. cit, s. 46 – 54. 63
D. MacCannell, op. cit, s. 11. 64
D. MacCannell, op. cit, s. 56. 65
D. MacCannell, op. cit, s. 89 – 120. 66
J. Urry, Spojrzenie turysty, Warszawa 2007.
16
Wiąże się z przyjemnymi doznaniami. Poprzedzona jest oczekiwaniem, wynikającym z
funkcjonowania w świadomości społecznej swoistej kreacji wizerunku form doświadczenia
turystycznego. Krajobraz i architektura oglądane przez turystów są wyraźnie odmienne od
tych, które otaczają ich na co dzień. Turystyka jest udziałem znacznej części populacji
społeczeństw nowoczesnych i generuje rozległy rynek specjalistycznych usług67
.
Urry krytycznie odnosi się do poglądu, jakoby socjologia turystyki była czymś błahym
i banalnym. Przeciwnie, uważa, że badanie zjawiska niecodziennego, wyjątkowego pozwala
na wyraźniejsze dostrzeżenie tego, co powszechne i normalne68
. Podkreśla wyjątkowe
znaczenie turystyki w świecie nowoczesnym, traktując ją jako wyznacznik statusu
społecznego69
. Obszerną część pracy autor poświęca omówieniu „teoretycznych perspektyw
w badaniach nad turystyką”, dokonując przy tym przeglądu najistotniejszych dyskusji i
kontrowersji w kręgu socjologii turystyki.
Autor Spojrzenia… omawia polemikę pomiędzy Deanem MacCannellem a Danielem
Boorstinem, z których pierwszy twierdził, że turyści poszukują autentyczności – swoistego
sacrum poza własną codziennością, a drugi utrzymywał, że zaledwie zadawalają się sztucznie
preparowanymi dla nich „pseudowydarzeniami70
. Podobnie sprawę ujmuje Maxine Feifer71
.
Urry przywołuje spór, czy nowoczesny turysta jest elementem zamkniętego kręgu – grupy,
barbarzyńcą z The Golden Hordes (Luis Turner, John Ash), czy też znacząca część turystów
zdecydowanie odrzuca turystykę zorganizowaną na rzecz indywidualnego doznania (Eric
Cohen)72
. I wreszcie porusza istotną dla moich tropów interpretacyjnych kwestię, czy
turystyka to po prostu efekt pragnienia odwrócenie porządku dnia codziennego, zaznania
odmienności (Anna Gottlieb), czy też forma pielgrzymki nadającej temu zjawisku szczególny
wymiar społeczny. Formułujący ten drugi pogląd Victor Turner uważa, że udająca się w
podróż jednostka przechodzi przez trzy fazy: oderwania od własnego otoczenia, przebywania
w „antystrukturze” – wśród współuczestników podróży i reintegracji – powrotu do
macierzystego otoczenia, co wiąże się z uzyskaniem prestiżu i wyższego statusu
społecznego73
.
67
J. Urry, op cit .s. 16-17. 68
J. Urry, op cit .s. 14-15. 69
J. Urry, op cit .s. 19. 70
J. Urry, op cit .s. 23-28. 71
J. Urry, op cit .s. 30. 72
J. Urry, op cit .s. 23-24. 73
J. Urry, op cit .s. 28-30.
17
Kluczowe w rozważaniach Johna Urry jest konsekwentne wiązanie turystyki z
doznaniami zmysłu wzroku. Zdaniem socjologa, to właśnie patrzenie, oglądanie, podziwianie,
a wręcz „gapienie się” jest istotą turystycznego doświadczenia74
. Autor rozwija swą
koncepcję dotyczącą „spojrzenia turysty” odwołując się do teorii innych socjologów.
Przytacza opinię Colina Campbella, że turystyka jest jedną z form konsumpcji i podlega jej
regułom. Sam akt konsumowania poprzedzany jest etapem antycypacji, marzycielstwa –
stanowi „wyobrażeniowy hedonizm”. Oczekiwanie doznań, pragnienie podziwiania
określonych widoków jest przy tym kreowane przez wszechobecną reklamę, podsycającą
rywalizację grup społecznych w dążeniu do oglądania rzeczy coraz bardziej oryginalnych i
niezwykłych75
. Na tym polu funkcjonują swego rodzaju rankingi obiektów, które należy
wręcz zobaczyć, gdyż słyną z tego, że są słynne; mają rangę wyjątkowości lub – same w
sobie zwyczajne – umieszczone są w wyjątkowym kontekście76
. John Urry zwraca przy tym
uwagę, że cechą nowoczesności jest odejście – także i w dziedzinie turystyki – od konsumpcji
masowej: zunifikowanej, „fordowskiej” do konsumpcji zindywidualizowanej,
„postfordowskiej”, w której jednostki samodzielnie wyznaczają cele i kształtują modele
turystycznej aktywności77
.
Bardzo interesujący dla historyka jest rozdział, w którym Urry przedstawia swą
koncepcję narodzin i ewolucji nowoczesnej turystyki. Analizuje przy tym przemiany w
angielskich kurortach nadmorskich od początku XIX do schyłku XX wieku. Stwierdza, że
początki masowej turystyki związane są z procesami rozwoju brytyjskiej klasy robotniczej,
demokratyzacji i urbanizacji78
. Poglądy i ustalenia Urry’ego w tej materii znajdują pewne
odzwierciedlenie w pracach brytyjskich autorów, omówionych we fragmencie niniejszej
rozprawy, poświęconym obyczajom wypoczynkowym w uzdrowiskach Wielkiej Brytanii.
Większość oryginalnych, autorskich rozważań Johna Urry jest w istocie poświęcona
analizie jak najbardziej współczesnych zjawisk związanych z turystyką. Swój historyczny
wywód socjolog wieńczy refleksją nad przemianami aktualnie dokonującymi się w
brytyjskich kurortach nadmorskich i w ogóle w wakacyjnych obyczajach Brytyjczyków79
.
Autor wiele miejsca poświęca przemysłowi turystycznemu. Relacjonuje, jak nadmierny popyt
ze strony wypoczywających wpływa na degradację atrakcyjnych turystycznie obszarów.
74
J. Urry, op cit .s. 30-32. 75
J. Urry, op cit .s. 32-33. 76
J. Urry, op cit .s. 30-31. 77
J. Urry, op cit .s. 34. 78
J. Urry, op cit .s. 38-39. 79
J. Urry, op cit .s. 60-69.
18
Opisuje, jak zatłoczenie odstręcza przedstawicieli klasy średniej, nastawionych na
„romantyczne” doświadczenie i spragnionych indywidualnej percepcji, od spędzania wakacji
w miejscach masowo odwiedzanych przez gości nastawionych na „zbiorowe doświadczenie
turystyczne”, łaknących wręcz znalezienia się wśród licznych rzesz podobnych im
„turystów”80
. Współczesną turystykę Urry analizuje w kontekście globalizacji81
. Odwołuje się
do pojęć modernizmu i postmodernizmu82
. Przytacza koncepcję „habitus” Pierre’a Bourdieu,
by opisać rolę współczesnej „klasy usługowej” – nowego drobnomieszczaństwa, inteligencji
w tworzeniu wzorów turystycznych zachowań i roli mediów w ich upowszechnianiu83
.
John Urry, podobnie jak Dean MacCannell, skupia swą uwagę na turystyce
współczesnej, nowoczesnej. Wskazywane przez obu autorów znamiona nowoczesności budzą
nieodparte skojarzenia z zachowaniami podróżników – turystów również i w drugiej połowie
XIX wieku. Indywidualne podejmowanie wyzwań, pragnienie obcowania z naturą,
manifestowanie chęci oszczędności84
, odrzucanie zorganizowanych form wakacji, upodobanie
do „prawdziwości”, popularność modelu autentycznej wsi85
- wszystkie te zjawiska
występowały u schyłku XIX stulecia. Może nie powszechnie, w skali masowej, ale z
pewnością możemy je obserwować w relacjach najbardziej świadomych, najambitniejszych
podróżników. Ludzie ci wielką wagę przykładali do nadawania swym wojażom szczególnej
wartości. Można wręcz odnieść wrażenie, że tego rodzaju turyści stanowili w interesującym
nas okresie znacznie większą część środowiska praktykującego podróżowanie niż dzisiaj.
Analizując współczesną, nowoczesną turystykę, Urry określa ją jako grę. Korzystający
z usług turystycznych klienci poddają się tej grze. Na przykład przyjmują rolę dzieci w
zorganizowanych wycieczkach z przewodnikiem, czy poszukują przyjemności w bawieniu się
możliwością łamania przyjętych norm życia codziennego – na przykład w stylu ubierania się,
pory snu, picia alkoholu86
. Przejawem owej gry jest akceptowanie przez turystów
przygotowywanej specjalnie dla nich stylizacji, podziwianie nowo kreowanych obiektów
turystycznych. Jako przykład mnożenia „obiektów” turystycznych podaje autor masowe
80
J. Urry, op cit .s. 73-80. 81
J. Urry, op cit .s. 81-99. 82
J. Urry, op cit .s. 124-130. 83
J. Urry, op cit .s. 133-138. 84
J. Urry, op cit .s. 135. 85
J. Urry, op cit .s. 142-149. 86
J. Urry, op cit .s. 151-152.
19
tworzenie wciąż nowych muzeów87
, konstruowanie lub rekonstruowanie różnego rodzaju
przestrzeni – tak, by turysta mógł więcej widzieć i samemu być widzianym88
.
Dla Urrye’ego fundamentalnym elementem doświadczenia turystycznego jest
„spojrzenie”, „oglądanie”, „pragnienie, by posiąść wzrokiem”89
. Stąd też za integralną część
rozwoju nowoczesnej turystyki autor uznaje fotografię. Jest ona dlań sposobem materializacji,
utrwalenia doświadczenia. Konstatacja ta prowadzi do odważnej, może nawet nieco
przesadnej, konkluzji: Dokładnie w latach 1839-1841 miały miejsce następujące wydarzenia:
wynaleziono aparat fotograficzny, Thomas Cook zorganizował pierwszą zbiorową wycieczkę,
otwarto pierwszy hotel kolejowy, uruchomiono pierwszy transoceaniczny liniowiec
pasażerski i pierwszy dyliżans na Dzikim Zachodzie. W związku z tym, jak powiada Urry:
„Rok 1840 jest zatem jednym z tych momentów krytycznych, w których świat zostaje
wprawiony w ruch, by przybrać nieodwracalnie nową strukturę. Jest to moment, w którym
<<spojrzenie turysty>>, owa szczególna kombinacja wspólnej podróży, pragnienia
podróżowania oraz technik reprodukcji fotograficznej, staje się centralnym elementem
zachodniej nowoczesności. (…) Od 1840 roku turystyka i fotografia tak się ze sobą zlały, że
ich dziejów nie sposób omawiać osobno”90
. Zdaniem Urry’ego rozwój obu tych związanych
ze sobą zjawisk doprowadził do uczynienia z podróżowania nie tylko atrybutu
nowoczesności, ale też do nadania mu rangi niezbywalnego prawa współczesnego człowieka
– prawa do pokonywania przestrzeni, brania udziału w zdarzeniach „na żywo”, doświadczania
współobecności innych. Podróżowanie stało się po prostu nierozerwalną częścią życia91
.
Ponieważ zasadniczym przedmiotem niniejszych rozważań jest świadomość
społeczna, przystępując do jej analizy i interpretacji wziąłem pod uwagę nie tylko
współczesne koncepcje socjologiczne, ale sięgnąłem również do teorii klasycznych,
dawniejszych. Uznałem za pożyteczne zwrócenie uwagi na te spośród nich, które odwoływały
się do zjawiska czasu wolnego; sposobu kopiowania – naśladowania wzorców zachowań
poprzez poszczególne grupy społeczne; postrzegania rozmaitych form aktywności jako oznak
prestiżu społecznego. Za szczególnie wartościowe uznałem prace Thorsteina Veblena i
Floriana Znanieckiego. Powstały one w czasach, których dotyczy niniejsza rozprawa (Veblen)
lub niedługo po nich (Znaniecki).
87
J. Urry, op cit .s. 155. 88
J. Urry, op cit .s. 199-202. 89
J. Urry, op cit .s. 234. 90
J. Urry, op cit .s. 235-236. 91
J. Urry, op cit .s. 244-247.
20
Praca Veblena, amerykańskiego socjologa norweskiego pochodzenia, ukazała się w
Stanach Zjednoczonych po raz pierwszy w 1899 r. Dziś, nieco może anachroniczna,
pozostająca pod wpływem marksistowskiej koncepcji antagonizmów klasowych, wydała mi
się jednak ciekawa, głównie ze względu na to, że diagnozuje ona społeczeństwo w tym
właśnie momencie historii, którego dotyczy moja rozprawa. Dla Veblena, przedstawiciela
klasycznej socjologii, zasadniczym czynnikiem różnicującym społeczeństwo jest praca.
Ściślej - pozycja jednostek i grup społecznych wobec niej, stosunek do niej, jej wpływ na
zachowanie i możliwości działania ludzi. To praca różnicuje społeczeństwo, to ona wpływa
na stratyfikację grup społecznych. Założenie to jest, co należy przypomnieć, odmienne od
tego, które przyjął Dean MacCannel – nawiązując zresztą do veblenowskiej koncepcji.
Veblen, piętnując istnienie „klasy próżniaczej”, twierdzi, iż jedną z jej najważniejszych cech
jest „próżnowanie na pokaz” – ostentacyjne stronienie od pracy i oddawanie się zajęciom
nieprodukcyjnym. Uważa, że manifestowanie posiadania dużej ilości wolnego czasu,
celebrowanie go było atrybutem przynależności do warstw wyższych, uprzywilejowanych, a
zarazem wzbudzających podziw i cieszących się znacznym prestiżem92
. Co więcej, zdaniem
Veblena ów styl życia stanowił przedmiot zazdrości warstw niższych, wydawał się tak
atrakcyjny, że budził chęć naśladowania przez grupy społeczne usytuowane niżej w
hierarchii. Kopiowanie atrakcyjnych wzorców miałoby się odbywać bezpośrednio pomiędzy
warstwami sąsiadującymi ze sobą tak, że powstawałaby swoista gradacja typów
„próżniaczych” zachowań93
. „Klasa próżniacza cieszy się najwyższym prestiżem w
społeczeństwie i uznane przez nią wartości obowiązują w całym społeczeństwie, stają się
miernikami prestiżu. Przestrzeganie w miarę możliwości tych norm obowiązuje wszystkie
klasy znajdujące się niżej na drabinie społecznej. W nowoczesnych społeczeństwach
cywilizowanych linie podziału między klasami częściowo się zatarły, w następstwie czego
normy przyzwoitości i <<wymogi szacowności>> ustawione przez klasę wyższą wywierają w
zasadzie przemożny wpływ na wszystkie klasy społeczne, do najniższych włącznie. Wzorcem
dla każdej z warstw staje się styl życia obowiązujący w najbliższej warstwie wyższej i cała
energia zostaje skoncentrowana na dostosowaniu się do owego wzorca. Pod groźbą utraty
dobrego imienia i szacunku dla samego siebie, trzeba podporządkować się tym
obowiązującym przepisom, przynajmniej na zewnątrz”94
. Analizując funkcjonowanie
zjawiska naśladownictwa sposobów wypoczywania poza miastem w dziewiętnastowiecznej
92
T. Veblen, Teoria klasy próżniaczej, Warszawa 1971, s. 34-62. 93
T. Veblen, op. cit., s. 94-95. 94
T. Veblen, op. cit. s. 77.
21
Warszawie, uznałem, że koncepcja Veblena znajduje tu potwierdzenie. W istocie
poszczególne grupy społeczne, na tyle na ile były do tego zdolne, starały się wzorować na
sposobach najbardziej prestiżowych, najbardziej pożądanych, a będących udziałem warstw
wyższych.
W rozważaniach nad zachowaniami, obyczajami i nawykami różnych grup
społecznych wziąłem pod uwagę pracę Floriana Znanieckiego Ludzie teraźniejsi a
cywilizacja przyszłości95
. Dzieło napisane w latach 30-ych XX wieku, wzrusza dziś naiwnym
optymistycznym przewidywaniem, że rozwój cywilizacji przyczynić się musi do rozwoju
duchowości, do udoskonalenia człowieczeństwa poprzez obcowanie z osiągnięciami
kultury96
. Zdaniem Znanieckiego, współczesna mu cywilizacja - będąc zdolną do
zaspokojenia potrzeb materialnych ludzkości – generuje dwa rodzaje szczególnych dążności.
Pierwsze – konsumpcyjne, zmierzające do „użycia”, hedonistyczne w swym charakterze.
Drugie – społeczne, ukierunkowane na odznaczanie się lub dorównywanie innym ludziom, by
uzyskać uznanie lub zadowolenie w ocenie własnej osoby. Jednocześnie, stwierdzał
Znaniecki, „(…) możność konsumowania dóbr ponad miarę jest uważana za objaw wyższości
społecznej osobnika, rodziny, rodu, klasy”, a „(…) wielkość konsumpcji staje się jedną z
najważniejszych i najpowszechniej stosowanych miar ważności społecznej jednostki i
grupy”97
. Wynikająca z tych prawideł rywalizacja grup społecznych jawi się jako czynnik
kształtujący uwarstwienie społeczeństwa. Wspólność systemu lub wzoru jest łącznikiem
między ludźmi – tworzy „związek kulturowy”, prowadzi do „wspólnoty kulturowej”, a w
konsekwencji do kształtowania się grup społecznych98
. Poglądy te nieodparcie budzą
skojarzenie z wcześniejszymi przemyśleniami Veblena i póżniejszymi – MacCannella. W
rozważaniach nad postrzeganiem form spędzania czasu wolnego przez różne warstwy
społeczeństwa Warszawy w końcu XIX wieku odgrywają rolę tropu interpretacyjnego.
Zasadniczą częścią dzieła jest oryginalna analiza najpowszechniej występujących,
zdaniem autora, typów osobowości. Znaniecki stwierdza, że osobowość człowieka
„organizuje się” w zależności od wymagań systemu, w którym uczestniczy99
. Wprowadzony
kategoryczny podział budzić musi wątpliwości, ale – przyznać trzeba – wskazuje na pewne
zjawiska, mogące inspirować do tłumaczenia, wyjaśniania praktykowanych zachowań,
95
F. Znaniecki, Ludzie teraźniejsi a cywilizacja przyszłości, Warszawa 2001. 96
F. Znaniecki, op. cit., s. 27-29. 97
F. Znaniecki, op. cit., s. 26.. 98
F. Znaniecki, op. cit., s. 13-18. 99
F. Znaniecki, op. cit., s. 89-95.
22
aktywności czasu wolnego interesujących nas środowisk. Dotyczy to zwłaszcza typów
osobowości społecznej, określanych przez Znanieckiego jako „ludzie dobrze wychowani” i
„ludzie zabawy”.
„Ludzie dobrze wychowani” to jednostki, których osobowość społeczna została
ukształtowana pod silnym wpływem „kręgów wychowawczych”. Zadbano przy tym, by
jednostka perfekcyjnie odgrywała role, do których pełnienia została przygotowana. Jej
postępowanie stale poddawane było ocenie. Stąd też „ludzie dobrze wychowani” przez całe
życie przejawiają silną potrzebę przebywania w otoczeniu sobie podobnych, potrafiących
należycie ich ocenić. Przyjmując nowe wzorce zachowań, wybierają zwłaszcza takie, za
którymi stoi autorytet osób o uznanej wartości. „Dobrze wychowani” szukają wciąż nowych
kontaktów z kręgami dającymi możność wzajemnego uznania – starannie dobierają kręgi, do
których wchodzą. Elita „ludzi dobrze wychowanych” cechuje się bardzo wysoką samooceną,
otaczana jest podziwem, cieszy się prestiżem. Natomiast większa część tej grupy stanowi tło.
Ma niższą samoocenę. Jej członkowie „(...) starają się być uczestnikami kręgów,
ogniskujących się dokoła pewnych siebie osób z elity”100
. Jednocześnie jednak starannie
odgradzają się barierą prywatności od warstw niższych101
. „Ludzie dobrze wychowani”
uważają, że wartościowe jest to, co zgodne z regułą – powielają obowiązujące wzorce,
naśladują to, co robią autorytety. Najchętniej przyjmują rolę trybików w machinie społecznej,
wypełniając z góry ustalone role102
.
Przedstawiona przez Znanieckiego charakterystyka „ludzi dobrze wychowanych”
dobrze tłumaczy obyczajowość wyższych warstw społeczeństwa Warszawy na polu czasu
wolnego, w tym także - podróży i turystyki. Koncepcja ta pozwala wyjaśnić, atrakcyjność
form spędzania czasu wolnego przez jednostki najzamożniejsze, czy cieszące się
największym prestiżem wśród środowisk usytuowanych niżej w hierarchii społecznej.
Tłumaczy, dlaczego tak chętnie i z taką determinacją przedstawiciele zamożniejszego
drobnomieszczaństwa, inteligencji i wolnych zawodów starali się naśladować zwyczaje
warszawskiej arystokracji czy bogatej burżuazji, dążąc przy tym, by w podróży, podczas
kuracji, wypoczynku znaleźć się możliwie blisko tych, którzy kreowali wzorzec
postępowania, a jednocześnie odseparować od reprezentantów warstw niższych.
100
F. Znaniecki, op. cit., s. 141. 101
F. Znaniecki, op. cit., s. 144-152. 102
F. Znaniecki, op. cit., s. 152-173.
23
Pokrewna społecznie, ale odmienna osobowościowo jest grupa określana przez
Floriana Znanieckiego jako „ludzie zabawy”. „Ludzie zabawy” mogą znajdować się na
dwóch biegunach społeczeństwa: wśród najzamożniejszych, gdzie nie traktowano poważnie
sprawy wychowania i wśród proletariatu, gdzie uwolnienie od konieczności pracy dokonało
się przez wejście na drogę przestępstwa. W obu przypadkach osobowość „ludzi zabawy”
została ukształtowana przez kręgi rówieśnicze, w których jednostka bawiła się podczas
dzieciństwa i młodości. Nawyki wówczas nabyte determinują postępowanie w wieku
dojrzałym. Wszelka aktywność nastawiona jest jedynie na „(…) osiągnięcie pozytywnego
zadowolenia, jakie daje jej dokonanie”103
. Jednocześnie „ludzi zabawy” charakteryzuje
głęboka zależność od kręgu społecznego, w którym egzystują: „(…) każdy robi nie to, co się
jemu podoba, lecz to, co się podoba otoczeniu. (…) im dłużej należą do kręgu zabawowego
tym mniej korzystają ze swej wolności, tym rzadziej chcą się bawić prywatnie”104
.
Oddziaływanie kręgu „ludzi zabawy” na jednostkę eliminuje autonomię jej osobowości i
zmusza do upodobnienia się do otoczenia. Szczególnie silny w tym środowisku jest
konformizm105
. Jedno ze wskazanych przez Znanieckiego środowisk „ludzi zabawy” –
najzamożniejsi – stanowi ważny przedmiot mojego zainteresowania. Opisane przez badacza
mechanizmy postępowania tego właśnie kręgu mogą posłużyć jako wytłumaczenie
funkcjonowania pewnych praktykowanych modeli spędzania wolnego czasu. Odgrywały one
rolę rytuałów zbiorowo kultywowanych, celebrowanych w określonej zbiorowości.
„Ludzie dobrze wychowani” i „ludzie zabawy” nieodparcie kojarzą się z wyższymi
warstwami społeczeństwa. Oba typy osobowości można utożsamiać z funkcjonowaniem
środowisk, które kształtowały najatrakcyjniejsze, cieszące się największym prestiżem
sposoby wypoczywania i podróżowania u schyłku XIX wieku. Całkowicie odmienną od nich
jest za to kolejna, scharakteryzowana przez Znanieckiego, grupa - „ludzie pracy”.
Kształtowanie ich osobowości dokonuje się pod wpływem „kręgu pracy”. Jednostki
traktowane są w nim jako pomocnicy106
. Muszą nabyć umiejętność współdziałania i zdolność
przystosowywania się do innych. Najważniejszą, przejawianą przez nie, dążnością jest
pragnienie awansu. Aby spełnić swe pragnienia „ludzie pracy” szukają możliwości
protekcji107
. Ponieważ jednak w ich środowisku możliwość awansowania jest ograniczona,
zazwyczaj są oni skazani na przystosowanie się do istniejących warunków. Tylko niektórzy
103
F. Znaniecki, op. cit., s. 225. 104
F. Znaniecki, op. cit., s. 255. 105
F. Znaniecki, op. cit., s. 256. 106
F. Znaniecki, op. cit., s. 174-178. 107
F. Znaniecki, op. cit., s. 184-198.
24
usilnie, z wielką determinacją, dążą do wyrwania się z rodzimego środowiska108
. Jednostki
najambitniejsze, chcące odmienić swe położenie, próbują z otoczenia „ludzi pracy” przejść do
środowiska „ludzi zabawy”. Jak stwierdza Znaniecki, niektórzy z nich staczają się przy tym
na margines społecznego życia. Niektórym natomiast udaje się związać ze środowiskami
praktykującymi atrakcyjne, bo nie kojarzące się z nadmiernym wysiłkiem formy aktywności.
Wymienia przy tym Znaniecki sport, politykę, zajęcia artystyczne czy kulturalne. Opisany w
ten sposób mechanizm każe zwrócić uwagę na zazdrość, jaką wśród niżej usytuowanych
kręgów budzą obyczaje grup stojących wyżej w hierarchii i jak istotną może być dążność do
upodobnienia się do tego, co pociągające i pożądane. Krąg „ludzi pracy” można utożsamiać z
większością przedstawicieli warstwy średniej i niższej społeczeństwa Warszawy. O ile jednak
nie wszyscy ich reprezentanci podejmowali próby wyrwania się ze swych środowisk, to
zapewne większość – przynajmniej w czasie wolnym, „od święta” – pragnęła zakosztować
tego, co praktykowały warstwy wyższe – choćby namiastki podróży i wypoczynku poza
miastem.
Warszawa II połowy XIX wieku.
Za pole obserwacji funkcjonowania zjawiska podróży i wypoczynku w świadomości
społecznej przyjąłem Warszawę II połowy XIX wieku. Zadecydowało o tym kilka
zasadniczych przyczyn. Wśród nich najważniejszymi były szczególny, dynamiczny rozwój
przestrzenny i demograficzny miasta, gwałtowna industrializacja i postęp cywilizacyjny,
bogata, zróżnicowana struktura społeczna.
W drugiej połowie XIX wieku Warszawa przeżywała prawdziwy boom
demograficzny, gospodarczy i cywilizacyjny. W ciągu nieco ponad trzydziestu lat ludność
miasta powiększyła się o 131 % - z 382 964 osób w roku 1882 do 884 544 osób w roku 1914;
wraz z zurbanizowanymi przedmieściami liczebność mieszkańców sięgała wówczas około 1
miliona109
. Szczególnie intensywny wzrost populacji Warszawy nastąpił w ostatnim
pięcioleciu XIX wieku, kiedy to również wyjątkowo silnie zaznaczył się wpływ migracji na
ogólny wzrost liczby ludności miasta110
. Jak wynika z badań Marii Nietykszy, w drugiej
połowie XIX i na początku XX wieku nastąpił spadek aktywności zawodowej mieszkańców
Warszawy. O ile jednak zmniejszał się wśród ludności czynnej zawodowo odsetek
wyrobników, służby i pracowników administracji, o tyle wzrastał odsetek zatrudnionych w
108
F. Znaniecki, op. cit., s. 207-212. 109
M. Nietyksza, Ludność Warszawy na przełomie XIX i XX wieku, Warszawa 1971, s. 26-47. 110
Tamże.
25
handlu (zwłaszcza na początku XX wieku), transporcie i komunikacji oraz w przemyśle i
rzemiośle111
. Z punktu widzenia badań nad turystyką i wypoczynkiem, okoliczności te są
nader interesujące, gdyż zdają się wskazywać na powiększanie możliwości korzystania z
czasu wolnego i spędzania go poza miastem przez coraz szersze kręgi mieszkańców
Warszawy. Sprzyjała temu poprawa sytuacji materialnej i zwiększanie się liczby dni wolnych
od pracy. Zwraca również uwagę fakt, że w okresie 1882 – 1897 znaczący był przyrost
rentierów-kapitalistów112
, a więc ludzi bardzo dobrze sytuowanych, dysponujących
znacznymi zasobami czasu wolnego, a jednocześnie cieszących się szczególnym prestiżem i
budzących zainteresowanie ogółu. To ich aktywność na polu podróży i wypoczynku mogła
działać stymulująco na wyższe i średnie warstwy społeczeństwa Warszawy.
Rozwój demograficzny Warszawy pobudzany był równoczesnym rozwojem
gospodarczym, wyrażającym się między innymi w powstawaniu nowych zakładów
przemysłowych113
. Jak podaje Witold Pruss w okresie 1866-1914 w Warszawie założono
1076 zakładów przemysłowych. I choć przeważały wśród nich zakłady drobne i małe, a wiec
zatrudniające do 50 robotników (806 zakładów), to zakładów średnich (zatrudniających od 51
do 100 robotników) było 153, dużych (od 101 do 500 robotników) – 104, a wielkich (powyżej
501 robotników) – 13114
! Co istotne, przemysł warszawski skoncentrowany był przede
wszystkim w zachodniej dzielnicy przemysłowej – na północ od Alej Jerozolimskich i na
zachód od linii kolei obwodowej115
.
Industrializacja i boom demograficzny miasta wpływały na wzrost uciążliwości życia
mieszkańców. Prowadziły do widocznej intensyfikacji zabudowy i ogromnej gęstości
zaludnienia116
. W 1882 r. gęstość zaludnienia wynosiła 140 mieszkańców na 1 ha
powierzchni miasta, a w 1913 – aż 258,2 mieszkańca na 1 ha powierzchni117
. Towarzyszyły
temu niekorzystne stosunki mieszkaniowe. Na przełomie wieków zdecydowaną większość
mieszkań stanowiły lokale o jednej lub dwóch izbach (69,1% w 1882 r.,67,9 % w roku 1891,
60,7 % w 1914). Wprawdzie ich odsetek systematycznie spadał, ale reprezentowały one
zazwyczaj bardzo niski standard cywilizacyjny i były ponad miarę przeludnione. W 1891 r. w
111
M. Nietyksza, op. cit., s.130-213. 112
M. Nietyksza, op. cit., s.157 113
W. Pruss, Miasto jako obszar produkcyjny, [w:] Wielkomiejski rozwój Warszawy do 1918 r., red. I. Pietrzak –
Pawłowska, Warszawa 1973, s. 155-203. 114
W. Pruss, op. cit. s. 157. 115
W. Pruss, op. cit., s. 171-173. 116
M. Nietyksza, W. Pruss, Zmiany w układzie przestrzennym Warszawy, [w:] Wielkomiejski..., s. 21-43. 117
M. Nietyksza, Ludność, [w:] Wielkomiejski rozwój Warszawy do 1918 r., red. I. Pietrzak – Pawłowska,
Warszawa 1973, s. 74.
26
mieszkaniach jednoizbowych przypadało 4,2 osoby na izbę, a w dwuizbowych 2,4 osoby.
Wygodniejsze, lepiej wyposażone mieszkania cztero- i pięcioizbowe znajdowały się w
zdecydowanej mniejszości (18,7% w roku 1882, 16,9 % w 1891 r., 19,7 % w 1914). W
mieszkaniach czteroizbowych na jedną izbę przypadało 1,2 osoby, a w pięcioizbowych –
0,9118
.
Należy zaznaczyć, że wszechstronny rozwój Warszawy dokonywał się w sztywnych,
w niewielkim tylko stopniu zmienionych w ciągu XIX wieku, granicach administracyjnych
miasta. Jak stwierdzają Maria Nietyksza i Witold Pruss, „rozwój przestrzenny Warszawy był
hamowany w sposób administracyjny po 1830 r. w wieloraki sposób (...) przez cały wiek
XIX”119
. W tym czasie, nie bacząc na gwałtowny wzrost liczby ludności, władze rosyjskie
zezwoliły jedynie na drobne korekty granic miasta. W 1889 r. przyłączono leżące najbliżej
granic Warszawy posesje przy ulicach Przyokopowej, Karolkowej i Młynarskiej (tzw. Wola
pod cyrkułem). W tym samym roku do Pragi przyłączono osiedla Nowa Praga, Szmulowizna i
Kamionek. W 1900 r. w obręb miasta włączono fragment ulicy Grójeckiej z częścią gminy
Czyste120
. Zasadniczą zmianę przyniosła dopiero tak zwana „wielka inkorporacja” z 1916 r.
Miasto powiększono przyłączając doń tereny z gmin otaczających je z każdego kierunku, co
spowodowało przyrost obszaru z 3273 ha do 11 483 ha. Nowo przyłączone dzielnice
stanowiły zatem bez mała ¾ obszaru miasta, ale mieszkańcy tych terenów stanowili zaledwie
1/7 ogółu ludności Warszawy121
, co wymownie świadczy o ogromnej gęstości zaludnienia
stolicy w wieku XIX.
Czynnikiem, który decydował o wyraźnym upośledzeniu egzystencji i rozwoju
Warszawy w wieku XIX, a zwłaszcza w jego drugiej połowie był czynnik polityczny. Miasto
nader boleśnie odczuwało skutki represji popowstaniowych. Przede wszystkim wyłączone
zostało, podobnie jak całe Królestwo Polskie, z liberalnej rosyjskiej ustawy o samorządzie
miejskim z 1870 r. Już na mocy ukazu z 1842 r., zarządzający miastem Urząd Municypalny
przemianowano na Magistrat122
. Składał się on z mianowanego przez petersburskie
ministerstwo spraw wewnętrznych prezydenta miasta (funkcję te pełnili wyłącznie Rosjanie) i
podległych mu urzędników. Władze miejskie były ściśle podporządkowane władzom
państwowym – generał-gubernatorowi i ministrowi spraw wewnętrznych. Posiadały
118
J.Cegielski, Stosunki mieszkaniowe w Warszawie w latach 1864-1964, Warszawa 1968, s. 128-140. 119
M.Nietyksza, W. Pruss, Zmiany w układzie przestrzennym Warszawy, [w:] Wielkomiejski..., s.40. 120
M.Nietyksza, W. Pruss, op. cit., s. 32-33. 121
M.Nietyksza, W. Pruss, op. cit., s. 43. 122
M.Nietyksza, W. Pruss, op. cit., s. 28; M. Nietyksza, Miasto pod zaborami. Władze Warszawy w XIX wieku.
Próba syntezy [w:] „Rocznik Warszawski” nr XXXVI, Warszawa 2008, s. 247-260.
27
nadzwyczaj wąskie kompetencje: zajmowały się poborem podatków, projektowaniem
budżetu, nadzorem nad własnością miasta, handlem, gospodarką, drogami, mostami, parkami
i ogrodami. Budżet miasta musiał być zatwierdzany przez ministerstwo spraw wewnętrznych.
Wszelkie wydatki nie przewidziane budżetem (ale tylko do sumy 1000 rb.) musiały być
akceptowane przez gubernatora. Znacznie rozleglejsze od Magistratu kompetencje posiadał
oberpolicmajster warszawski. Szef policji nadzorował opiekę społeczną, lecznictwo, oświatę,
nadzór budowlany, kontrolę ruchu ludności i inne sprawy typowo urzędowe. Tak więc
społeczeństwo nie posiadało żadnych przedstawicieli i pozbawione było wpływu na
kierowanie sprawami miasta123
. Szczęśliwie się złożyło, że w tej niekorzystnej sytuacji
przynajmniej dwaj przedstawiciele władz zaborczych rozumieli potrzeby Warszawy i
przyczynili się do jej rozwoju. Prezydent miasta (w latach 1875-1892) generał Sokrates
Starynkiewicz zainicjował i doprowadził do budowy systemu nowoczesnych wodociągów i
kanalizacji124
. Oberpolicmajster Mikołaj Klejgels w czasie sprawowania swego urzędu w
latach 1887 – 1894 przyczynił się do znacznej poprawy stanu sanitarnego miasta125
.
Generalnie jednak poddana represjom społeczność Warszawy nie mogła w należyty sposób
zaspakajać swych potrzeb.
Wspomniana budowa wodociągów i kanalizacji była gigantyczną inwestycją, której
projekt przygotował inż. William Lindley, a stopniowo - od początku lat osiemdziesiątych –
realizował jego syn William Heerlein Lindley126
. Jak podaje Anna Słoniowa, globalna
wartość inwestycji wyniosła ok. 15 mln rubli. Realizacja tego ogromnego przedsięwzięcia
radykalnie poprawiała stan higieny, a tym samym i zdrowotności. Zarazem jednak
przysparzała dodatkowych, okresowych utrudnień w funkcjonowaniu i tak już
przeludnionego, ciasnego, uciążliwego miasta127
. Podobnie oddziaływał intensywny ruch
budowlany, ożywiający się zwłaszcza w okresach ekonomicznej prosperity128
.
Okoliczności towarzyszące wszechstronnemu rozwojowi Warszawy w ostatnich latach
XIX wieku skłaniały jej mieszkańców do szukania wytchnienia poza murami. Chęć udania się
poza Warszawę wspólna była dla przedstawicieli w zasadzie wszystkich grup społecznych.
Dostępność wypoczynku ograniczały rozmaite okoliczności. Naturalnie, decydujące były tu
123
A. Słoniowa, Początki nowoczesnej infrastruktury Warszawy, Warszawa 1978, s. 56-60. 124
S. Starynkiewicz, Dziennik. 1887-1897, przeł. R. Śliwowski, przedm. S. Konarski Warszawa 2005 125
A. Słoniowa, Początki nowoczesnej infrastruktury Warszawy, Warszawa 1978, s. 63-70. 126
R. Żelichowski, Lindleyowie: dzieje inżynierskiego rodu, Warszawa 2002, s.365-537. 127
A. Słoniowa, Początki nowoczesnej infrastruktury Warszawy, Warszawa 1978, s. 170-193; M. Gajewski,
Zabudowa miasta i urządzenia komunalne, [w:] Wielkomiejski..., s. 106-109. 128
J. Cegielski, op. cit. s. 123-130.
28
względy finansowe. Duże znaczenie odgrywała nader ograniczona możność uzyskania
urlopów. Na mobilność warszawiaków wpływał również stan świadomości poszczególnych
grup społecznych, a zatem kwestia doceniania potrzeby opuszczenia miasta i gotowości do
poniesienia – znacznych niekiedy – kosztów, by pragnienie zamienić w czyn.
O możliwości wyjazdu poza miasto decydowała infrastruktura komunikacyjna. Jej
rozwój nastąpił w drugiej połowie XIX wieku. Pierwsza linia kolejowa łącząca Warszawę ze
światem zewnętrznym - Droga Żelazna Warszawsko - Wiedeńska otwarta została w 1848
roku. (Poszczególne odcinki – w tym boczne odgałęzienie ze Skierniewic do Łowicza -
uruchamiano począwszy od 1845 r.). Wiodła ona z Warszawy przez Grodzisk, Skierniewice,
Piotrków, Częstochowę, Ząbkowice ku Granicy. Na początku lat sześćdziesiątych (1862)
poprowadzono szlak wiodący z Łowicza przez Kutno, Włocławek, Nieszawę do
Aleksandrowa, co umożliwiało komunikację z Toruniem, Bydgoszczą i Pomorzem
Gdańskim. W tym samym czasie powstała szerokotorowa Droga Żelazna Warszawsko –
Petersburska, biegnąca przez: Tłuszcz, Łochów, Małkinię, Łapy, Białystok, Grodno. W 1867
roku otwarto Drogę Żelazną Warszawsko – Terespolską łączącą Miłosną, Mińsk, Siedlce,
Łuków, Międzyrzec, Białą i Terespol. (W 1871 linia ta uzyskała połączenie z Moskwą, a w
1873 r. z Kijowem). W kontekście wypoczynkowych potrzeb społeczeństwa Warszawy o
wiele istotniejsze było jednak połączenie o bardziej lokalnym charakterze, a mianowicie
otwarta w roku 1877 Droga Żelazna Nadwiślańska. Biegnąc z Kowla łączyła Chełm, Lublin,
Iwangorod (Dęblin), Otwock, Warszawę – Pragę, Nowy Dwór, Ciechanów i Mławę. Jej
boczne odgałęzienia prowadziły: z Nowego Dworu do Nowogieorgiewska (Modlina) oraz z
Dęblina do Łukowa na linii terespolskiej. Koleje prawobrzeżnej części Królestwa z kolejami
części lewobrzeżnej łączyła linia obwodowa, powstała w latach 1873 – 1876, biegnąca
mostem opodal Cytadeli. W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych budowano na
obszarze Królestwa Polskiego linie kolejowe, które miały odciążyć szlaki prowadzące do
Warszawy. Dopiero w 1903 r. otwarto nowe połączenie z Warszawy przez Błonie,
Sochaczew, Łowicz, Zgierz, Łódź, Pabianice, Sieradz do Kalisza i granicy pruskiej129
.
Struktura sieci kolejowej czyniła z Warszawy węzeł komunikacyjny o kapitalnym
znaczeniu gospodarczym i strategicznym. Pociągało to za sobą poważne konsekwencje. Po
pierwsze, wpływało na industrializację i rozwój demograficzny. Po drugie, potęgowało
uciążliwość warunków życia mieszkańców. Po trzecie, stwarzało duże możliwości wyjazdu z
Warszawy w celach wypoczynkowych.
129
J. Braun, Warszawski węzeł komunikacyjny, [w:] Wielkomiejski..., s.123 – 126..
29
Sieć połączeń dalekobieżnych uzupełniały budowane na przełomie wieku XIX i XX
wąskotorowe kolejki podmiejskie. W pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych uruchomiona
została kolejka wilanowska, wiodąca od rogatki belwederskiej przez Wilanów do Klarysewa
(później dodano kilka odgałęzień). Na przełomie stuleci wybudowano kolejkę grójecką.
Prowadziła ona od rogatki mokotowskiej przez Służewiec, Piaseczno, Górę Kalwarię.
Połączenie z Grójcem oddano do użytku dopiero wiosną roku 1914130
. Prawobrzeżne
przedmieścia Warszawy od lat dziewięćdziesiątych dysponowały kolejką marecką wiodącą z
Targówka przez Zacisze, Drewnicę, Marki do Pustelnika (na przełomie wieków przedłużono
ją do Radzymina). W 1901 r. otwarto kolejkę łączącą Jabłonnę i Wawer. W 1910 r. odcinek
wawerski przedłużono do Karczewa, łącząc ważne miejscowości letniskowe: Miedzeszyn,
Falenicę, Michalin, Józefów, Otwock131
.
Mniejsza rola w obsłudze ruchu turystycznego przypadła żegludze parowej na Wiśle.
Przedsiębiorstwa eksploatujące szlak rzeczny skupiały się przede wszystkim na transporcie
towarów. Ruch pasażerski nie miał natomiast większego znaczenia132
. Pomimo to główni
przewoźnicy, inaugurując sezon żeglugowy, starali się zachęcić potencjalnych klientów do
korzystania ze swych usług. Parostatki nie były jednak w stanie skutecznie konkurować z
pociągami ze względu na swą powolność i słaby rozwój miejscowości o charakterze
wypoczynkowym nad nieuregulowaną Wisłą. Podstawowym atutem decydującym o
przewadze kolei była jednak stosunkowo gęsta sieć połączeń oraz system udogodnień
oferowanych letnikom i ich rodzinom na czas kanikuły. Należały do nich specjalne taryfy,
dogodne połączenia czy bilety abonamentowe.
Dokąd na lato?
U schyłku XIX wieku najbardziej pożądanym, najatrakcyjniejszym i uważanym za
najcenniejszy sposobem spędzania czasu wolnego poza miastem był wyjazd do odległego,
zagranicznego uzdrowiska. Można pokusić się o stworzenie długiej listy kurortów, do których
docierali warszawiacy, lub takich, które przynajmniej konsekwentnie reklamowały się w
prasie warszawskiej. Znajdowały się wśród nich między innymi: Dubbeln – Marienbad koło
Rygi, Bad Hall w Górnej Austrii, Landeck na Śląsku, Wyk na wyspie Föhr, a z najbardziej
renomowanych: Reichenhall, Reinerz, Karlsbad, Marienbad, Davos, Fürstenhof, Meran,
130
J. Braun, op. cit., s. 140 – 146. 131
Tamże. Por. także: J. Braun, Powstanie i funkcjonowanie sieci warszawskich kolejek dojazdowych na
przełomie XIX i XX wieku , „Rocznik Mazowiecki” 1974 (V), s. 73-113. 132
J. Braun, Warszawski węzeł…, op. cit., s. 119 – 122.
30
Wiesbaden. Za modne i prestiżowe uchodziły także Zakopane, Krynica, Szczawnica oraz
Sopot (Zoppot) i Kołobrzeg (Kolberg).
Zarówno reklamy, jak i zawarte w źródłach relacje z życia kurortów pozwalają na
opisanie zasadniczych elementów obyczajowości bywalców odległych „badów”. Podstawową
formą spędzania tam czasu było, naturalnie, oddawanie się rozmaitym, często nader
wymyślnym zabiegom terapeutycznym. Oferowano kąpiele zimne, ciepłe oraz błotne,
bromowe, jodowe i słoneczne; poranne spacery boso po rosie; masaże – w tym także
elektryczne; cudowne diety, transpirację, świeże wino, serwatkę, kumys i żętycę. Nad
prawidłowością kuracji czuwały zastępy utytułowanych lekarzy, których trud miał skutecznie
zwalczać absolutnie wszystkie rodzaje schorzeń i dolegliwości – od skrofułów i reumatyzmu
poprzez syfilis, choroby układu pokarmowego, oddechowego, nerwowego po anemię i
choroby kobiece. Czas wolny od trudów kuracji przeznaczano na wielkoświatowe rozrywki:
bale, reuniony, wizyty towarzyskie, koncerty, przechadzki po zdrojowych parkach i
promenadach. Nie stroniono od flirtu. Dla wielu mam pobyt z córką w głośnej miejscowości
był okazją do znalezienia odpowiedniego kandydata na męża dla latorośli. Charakterystyczne,
że publiczność uzdrowiskowa schyłku XIX wieku raczej unikała bardziej aktywnych form
wypoczynku, jak choćby zdobywających popularność dyscyplin sportowych (tenis czy
krykiet) lub ambitniejszej turystyki133
. Ciekawą analizę sposobu postrzegania europejskich
uzdrowisk przez polskich gości przedstawił Dariusz Opaliński134
. Autor wykorzystał relacje,
wywodzących się z trzech zaborów, reprezentantów różnych środowisk. Scharakteryzował ich
stosunek do przyjmowanej kuracji oraz sądy formułowane na temat odwiedzanych miejsc i
spotykanych ludzi. Niejako przy okazji badacz zaprezentował zasięg podejmowanych przez
Polaków wyjazdów leczniczych.
Zagraniczna kuracja stanowiła jednak przywilej nielicznych. Na wyjazd „do wód”
mogli sobie pozwolić jedynie ludzie prawdziwie niezależni finansowo: mieszkający w
Warszawie przez część roku arystokraci i ziemianie, osoby wykonujące intratne wolne
zawody, rentierzy, zamożni przedsiębiorcy, wysoko opłacani specjaliści o mocnej pozycji
zawodowej. A i oni często poprzestawali na wysłaniu za granicę swych rodzin. Opisywany
przez prasę, zachwalany w reklamach, popularyzowany przez literaturę piękną styl życia tych
środowisk był maccannellowskim „modelem”. Stanowił przedmiot pożądania i zazdrości.
Wpływał na sposób myślenia i postępowania pozostałych grup społecznych. W pewnych
133
Karlsbad. Echa letnie, „Kurier Warszawski” (dalej cyt. „KW”) 1891, nr 156, s. 2-3. 134
D. Opaliński, „Dusza się tu odrętwia i młodnieje”. Wrażenia Polaków z podróży do kurortów europejskich w
XIX wieku [w:] Europejczyk w podróży, red. E. Ihnatowicz, S. Ciara, Warszawa 2010, s. 227-240.
31
kręgach opuszczenie Warszawy traktowano wręcz jako pewien przymus, jako podyktowany
przez obyczaj nakaz, któremu należy się poddać135
. Postawa taka charakterystyczna była dla
osób pragnących zamanifestować swe aspiracje do zajmowania wyższej, niż wynikałoby to z
dochodów, pozycji w społeczeństwie. Zaliczyłbym do tej grupy lepiej sytuowanych
pracowników najemnych, urzędników, zamożniejszą inteligencję. Nie mogąc pokonać
wspomnianych wyżej barier, usiłowali oni naśladować atrakcyjne sposoby zachowania,
korzystając z może mniej pociągających, ale na pewno bardziej dostępnych form spędzania
czasu wolnego poza miastem.
Mniej liczni, a nieco zasobniejsi, udawali się do stacji klimatycznych położonych na
terenie Królestwa. Podróż była znacznie tańsza, paszport nie był potrzebny, a i koszty pobytu
przedstawiały się korzystniej. Znaczniejszą popularnością cieszyły się: Busko, Ciechocinek,
Czarniecka Góra, Inowłódz, Nowe Miasto nad Pilicą, Ojców, Otwock, Solec. Miejscowości
te, choć pozbawione tak spektakularnych walorów jak zagraniczne uzdrowiska, starały się jak
najbardziej do nich upodobnić. Liczne reklamy prasowe zachwalały dobrodziejstwa klimatu,
skuteczność zabiegów leczniczych, bogate wyposażenie oraz uroki towarzyskich i
kulturalnych atrakcji136
. Organizowano koncerty, występy trup teatralnych, wieczorki
taneczne. Zapewniano wyrafinowane zabiegi lecznicze. Życie w krajowych uzdrowiskach
jakoby niczym nie różniło się od tego, jakie wiedli kuracjusze daleko za granicą.
W istocie jednak było inaczej. Rodzime stacje klimatyczne pełniły rolę zastępczą.
Pobyt w nich był swego rodzaju surogatem najbardziej pożądanego, zagranicznego wyjazdu.
Skorzystanie z „krajowej” oferty dawało jednak możliwość zamaskowania oczywistej
niemożności dalekiego wyjazdu. Udający się do Ciechocinka, Nałęczowa czy Otwocka nie
chcieli być jednak traktowani jako gorsi, biedniejsi, jako niezdolni do maccannellowskiej
„reprodukcji modelu”, określającego przynależność do wyższej grupy społecznej. Dążyli do
upodobnienia swej aktywności do obyczajów ukazywanych jako najbardziej prestiżowe i
najbardziej nowoczesne. Elżbieta Mazur, na łamach „Kwartalnika Historii Kultury
Materialnej”, przedstawiła ocenę stanu uzdrowisk leżących na terenie zaboru rosyjskiego137
.
Na podstawie przewodników, informatorów, artykułów z prasy fachowej badaczka
zarysowała rodzaje działalności wybranych ośrodków, etapy ich rozwoju, , ofertę zabiegów
135
Z Warszawy, „Biesiada Literacka” (Dalej: „BL”) 1893, nr 32, s. 82; Humor i satyra, „BL” 1898, nr 38, s.
195. 136
„KW” 1893, nr 116, s. 9; „KW” 1893, nr 136; „KW” 1898, nr 86; „KW” Dodatek Poranny 1898, nr 125, s. 4. 137
E. Mazur, Stan uzdrowisk w Królestwie Polskim i zachodnich guberniach Cesarstwa Rosyjskiego na
przełomie XIX i XX w., „Kwartalnik Historii Kultury Materialnej” 2008, nr 1, s. 31-44.
32
leczniczych. W kolejnej publikacji autorka zawarła panoramę różnorakich form aktywności,
jakim oddawali się kuracjusze i wczasowicze, spędzający czas w opisywanych stacjach
klimatycznych138
. Zwróciła przy tym uwagę na zróżnicowany skład społeczny klienteli,
wśród której dominowali przedstawiciele klasy wyższej i średniej.
Nie wszyscy przedstawiciele warstwy przejawiającej wyższe aspiracje mogli pozwolić
sobie na wakacje choćby w najbliższych uzdrowiskach. Niżsi urzędnicy, pracownicy biurowi,
zatrudnieni w handlu najczęściej nie dysponowali prawem do urlopów i ściśle związani byli z
pracą. Prawdziwą kurację zastępowała im wilegiatura – wynajmowanie na wsi, w sezonie
letnim, pokojów lub całych domów. Był to najpopularniejszy sposób spędzania lata przez
warszawiaków. Zjawisko to rozwinęło się u schyłku XIX wieku w miejscowościach leżących
blisko Warszawy, najczęściej w pobliżu linii kolejowych. Wypoczynek nieopodal Warszawy
trudno uznać za pełnowartościowy. Nie sprzyjał on również integracji rodziny. Korzystały
zeń przede wszystkim kobiety i dzieci. Mężczyźni albo musieli codziennie dojeżdżać do
pracy w Warszawie, albo pozostawali w mieście i odwiedzali swych bliskich jedynie w
soboty i niedziele. Mimo tych niedogodności uczestnicy (a właściwie uczestniczki)
wilegiatury usiłowali wytworzyć wrażenie, że i oni oddają się światowej rozrywce
przypominającej ów atrakcyjny, upragniony „model kulturowy”. Dlatego w miejscowościach
takich jak Pruszków, Włochy, Otrębusy, Wołomin, Tłuszcz, Wawer czy Falenica tworzyły się
kółka towarzyskie, flirtowano, aranżowano koncerty, reuniony, zabawy dobroczynne.
Oczekiwaniom letników sprostać miała stale doskonalona infrastruktura – chodniki, ławeczki,
niekiedy oświetlenie ulic. Przedsiębiorczy właściciele nieruchomości w popularnych
miejscowościach letniskowych tworzyli nawet zakłady lecznicze urządzone na wzór
przedsiębiorstw zagranicznych. Gwoli ścisłości należy dodać, że z urokom „letnich
mieszkań” ulegali także i ludzie prawdziwie zamożni. Dla nich jednak pobyt na wsi stanowił
jedynie skromny dodatek do kuracji za granicą139
. Często zresztą korzystali oni z własnych,
wygodnych siedzib. Ogół uczestników wilegiatury nie posiadał wszakże takich możliwości. A
jednak decydowano się na nią po to, by znaleźć się w gronie opuszczających Warszawę –
może nie podróżujących, ale przynajmniej wypoczywających, oddających się kuracji,
obcujących z naturą. „Model”, kreowany za pośrednictwem „mediów”, wykazywał na tym
polu szczególną siłę oddziaływania. Szeroki zasięg zjawiska wilegiatury powodował, że
138
E. Mazur, Życie codzienne w uzdrowiskach w Królestwie Polskim i zachodnich guberniach Cesarstwa
Rosyjskiego na przełomie XIX i XX w., „Kwartalnik Historii Kultury Materialnej” 2008, nr 2, s. 169-185. 139
Na letnich mieszkaniach, „KW” 1893, nr 180, s. 3; Na letnich mieszkaniach, „KW” Dodatek Poranny 1893,
nr 232, s. 1; H. Sienkiewicz, Rodzina Połanieckich, Warszawa 1997, s. 563, 601, 668, 695, 698.
33
ułatwiała ona choćby sezonowe, czasowe niwelowanie różnic pomiędzy niektórymi
warstwami społecznymi. Próbę wszechstronnego opisu kultury materialnej i obyczajów
związanych ze spędzaniem wakacji na wilegiaturze stanowi artykuł zamieszczony w
„Kwartalniku Historii Kultury Materialnej”140
.
Pod urokiem rozpowszechnionych „modeli kulturowych” pozostawać musieli także i
najliczniejsi mieszkańcy Warszawy – ubożsi lub całkiem ubodzy pracownicy najemni,
robotnicy, służba domowa. Grupa ta wprawdzie nie mogła w pełni czerpać z dobrodziejstw
postępu cywilizacyjnego, przecież jednak korzystała z niektórych jego osiągnięć. Dogodna
komunikacja kolejowa, w tym powstające na przełomie wieków kolejki wąskotorowe,
żegluga parowa oferowały możliwość opuszczenia Warszawy choćby na jeden dzień, choćby
na kilkanaście godzin. W niedziele i święta proletariusze masowo udawali się na łono natury
– na Saską Kępę, do Młocin, na Bielany, za rogatki wolskie, czy dalej – do Czarnej Strugi za
Markami, pod Pruszków, Grodzisk, Otwock. Uczestnicy takich „majówek” spędzali czas w
dość banalny sposób: na kocyku, pośród zarośli raczyli się przywiezionym ze sobą
prowiantem, pochłaniali duże ilości alkoholu, tańczyli, śpiewali, biesiadowali w popularnych
gospodach141
. Szczególną aktywność na niwie organizowania krótkich, wypoczynkowych
wyjazdów za miasto przejawiały dwie grupy zawodowe – drukarze i subiekci. Ich huczne
majówki obszernie relacjonowała prasa142
, co stanowiło kolejny element „doświadczenia
kulturowego” upowszechniającego nowoczesny „model” spędzania wolnego czasu przez
całkiem już szerokie rzesze społeczeństwa.
Obserwowane w II poł. XIX wieku na gruncie warszawskim takie zjawiska jak
podróż, turystyka, pobyt w kurorcie, wynajmowanie „letniego mieszkania” czy choćby
podmiejska majówka stanowiły, zgodnie z teorią Deana MacCannella, ważny element
identyfikacji członków poszczególnych grup społecznych. Starania o sprostanie
rozpowszechnianym wzorcom zachowań, wysiłki podejmowane w celu upodobnienia form
aktywności do tych uchodzących za najatrakcyjniejsze, dają obraz systemu wartości i
światopoglądu warstw społecznych, składających się na określoną hierarchię społeczną. Na
jej szczycie znajdowała się elita arystokracji i burżuazji; nieco niżej dobrze sytuowani
pracownicy najemni i przedstawiciele wolnych zawodów; następnie urzędnicy i średnio
140
M. Olkuśnik, Podmiejska wilegiatura warszawiaków u schyłku XIX wieku jako zjawisko kulturowe i
społeczne, „Kwartalnik Historii Kultury Materialnej” 2001, nr 4, s. 367-386. 141
B. Dziubek, Zaczynałem u Lilpopa, Warszawa 1969, s. 27-28. 142
Wycieczka subiektów, „KW” 1893, nr 167, s. 5; Zabawa drukarzy, tamże; Wycieczki korporacyjne, „KW”
Dodatek Poranny 1898, nr 169, s. 2; Wycieczka drukarzy, „KW” 1898, nr 173, s. 4.
34
sytuowana inteligencja; z kolei szerokie rzesze pracowników handlowych,
wykwalifikowanych robotników; a później najliczniejsi - tworzący grupę proletariatu. W
sferze obyczajowej pomiędzy tymi środowiskami nie obserwujemy konfliktu. Grupy
usytuowane niżej nie kontestowały sposobów zachowania warstw wyższych. Owszem,
niekiedy były one krytykowane i ośmieszane, ale elitarne rozrywki – podróże, kuracje,
turystyka - uznawano zasadniczo za wartościowe i godne naśladowania. Możliwości
powielania upowszechnianych w prasie i literaturze pięknej typów zachowań były jednak
poważnie ograniczone. Dlatego też przedstawiciele środowisk, które chciały być
identyfikowane z warstwami wyższymi, oddawali się zastępczym formom aktywności –
wyjeżdżali do krajowych uzdrowisk lub choćby na wilegiaturę. Reprezentanci grup
uboższych i najsilniej związanych z miejscem pracy starali się w możliwie intensywny i
spektakularny sposób celebrować niedzielne wypady za miasto. Tak oto krzewiony był
nowoczesny obyczaj. „Doświadczenie kulturowe”, o którym pisał MacCannell, kształtowało
nowe społeczeństwo. Czynnikami sprawczymi były podróż i mające zastępować ją surogaty.
A ściśle biorąc - wyobrażenia, sądy i opinie dotyczące tej sfery. Stanowiły one ważny
składnik światopoglądu, kreującego oblicze poszczególnych grup społecznych.
Źródła.
Bazę źródłową do badań nad podróżami, turystyką i wypoczynkiem społeczeństwa
Warszawy w drugiej połowie XIX wieku cechuje prawdziwe bogactwo. W istocie historyk
staje tu przed podwójnym problemem. Po pierwsze, ma do czynienia z ogromną ilością i
objętością źródeł, które winien włączyć do swej kwerendy. Po drugie, musi liczyć się z
faktem, że lektura wielkiej (powiedzmy to szczerze) ilości publikacji prasowych czy
obszernych tomów wspomnień, epistolografii lub literatury pięknej owocuje zazwyczaj
zdobyciem drobnych często wzmianek, które choć niewielkie, rozproszone, dopiero po ich
zebraniu i zestawieniu pozwalają na kreślenie stanu świadomości mieszkańców Warszawy w
materii podróży i wypoczynku.
Za wyjątkowo istotne źródło uznałem najważniejsze tytuły prasy warszawskiej,
ukazujące się na przełomie XIX i XX wieku. Przewodnikiem po tej kategorii źródeł były dla
mnie publikacje Zenona Kmiecika143
i Jerzego Franke144
. Kwerendzie poddane zostały przede
wszystkim: „Kurier Warszawski”, „Przegląd Tygodniowy”, „Biesiada Literacka”, „Tygodnik
143
Z. Kmiecik, Prasa warszawska w latach 1886-1904, Wrocław – Warszawa 1989; tenże, Prasa warszawska w
latach 1908 – 1918, Warszawa 1981. 144
J. Franke, Polska prasa kobieca w latach 1820-1918: w kręgu ofiary i poświęcenia, Warszawa 1999.
35
Ilustrowany”, „Wędrowiec”, „Bluszcz”, „Tygodnik Mód i Powieści”. Dla uzyskania
szerszego obrazu, sięgnąłem też do tygodników satyrycznych: „Mucha” i „Kolce”. Za
główny cel przyjąłem prześledzenie ewolucji stosunku mediów do podróży i wypoczynku.
Aby uchwycić moment narodzin interesujących mnie zjawisk i długofalowe tendencje,
zdecydowałem się na kwerendę wybranych roczników zasadniczo w odstępach pięcioletnich.
Sięgnąłem do prasy z lat 1873 i 1878, a skoncentrowałem się na latach 1893, 1898, 1903,
1908. (Wykorzystałem również rocznik 1891 „Kuriera Warszawskiego”). Podobną zasadę
przyjąłem przy badaniu prasy petersburskiej („Birżevye Vedomosti”, „Niva”, „Priroda i
Lûdi”, „Rodina”, „Sankt-Peterburgskie Vedomosti” „Strekoza”), sięgając w tym przypadku
do lat 80-ych XIX. Wartość publikacji prasowych dla niniejszej rozprawy polega nie tylko na
dostarczaniu bezcennych, choć jak wspomniano drobnych informacji, ale także, a może
przede wszystkim na możności odtworzenia stanu świadomości społecznej. Publicystyka
zamieszczana na łamach warszawskich periodyków z jednej strony opisywała praktykowane
przez mieszkańców miasta formy wypoczynku, a z drugiej strony dokonywała ich oceny.
Propagując określone sposoby podróżowania lub podmiejskiej rekreacji oddziaływano i na
aktywność warszawiaków i na świadomość poszczególnych grup społecznych145
. Prasę w
związku z tym należy traktować jako maccannellowskie „medium”, umożliwiające
reprodukcję „modeli kulturowych”, a więc wywierające decydujący wpływ na aspekt życia
społecznego, będący zasadniczym przedmiotem niniejszej pracy.
Kategorią źródeł o podobnym znaczeniu i podobnych walorach jest realistyczna
powieść obyczajowa z końca XIX w. Wartość tej części literatury pięknej dla badań nad
historią społeczną, zwłaszcza nad historią życia codziennego, obyczaju, stanu świadomości
dawno już została dostrzeżona i nie wymaga uzasadnienia146
. W badaniach swych
wykorzystałem zarówno znane, sztandarowe dzieła literackie, jak Lalka B. Prusa147
i Rodzina
Połanieckich H. Sienkiewicza148
, ale sięgnąłem również do mniej popularnych, dziś już
prawie zapomnianych, jak Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego J. Weyssenhoffa149
,
Sezonowa miłość G. Zapolskiej150
czy – niegdyś głośna – Felka I. Dąbrowskiego151
. W
145
Por. M. Olkuśnik, Zwierciadło - drogowskaz. Podróż i wypoczynek kobiet poza miastem w prasie
warszawskiej przełomu XIX i XX wieku” [w:] Kobieta i kultura czasu wolnego. Zbiór studiów pod red. A.
Żarnowskiej i A . Szwarca, t. VII, Warszawa 2001, s. 239-263. 146
R. Czepulis – Rastenis, Znaczenie prozy obyczajowej XIX wieku dla badań ówczesnej świadomości i
stosunków społecznych [w:] Historyka. Studia metodologiczne, t. VIII, Wrocław 1978, s. 11-124. 147
B. Prus, Lalka, Warszawa 1956. 148
H. Sienkiewicz, Rodzina Połanieckich, Warszawa 1997. 149
J. Weyssenhoff, Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego, Warszawa 1956. 150
G. Zapolska, Sezonowa miłość, Kraków 1980. 151
I. Dąbrowski, Felka, Londyn 1957.
36
badanym przeze mnie okresie utwory te w większości ukazywały się w odcinkach w
warszawskiej prasie i periodykach, przez co wywierały przemożny wpływ na postawy i
system wartości czytelników. Ponadto, prestiż, którym cieszyli się autorzy, nobilitował
przesłanie, jakie niosły ze sobą wspomniane powieści. Można uznać zatem, że – przy
zbliżonej wartości źródłowej – proza obyczajowa miała jeszcze większą niż prasa siłę
oddziaływania na społeczność Warszawy, a już z pewnością na tę jej część, która zwykła była
obcować z literaturą.
Nieco inny cel miało sięgnięcie do wybranych dzieł literatury obcej. Sondażowa
kwerenda miała jedynie uzupełnić wykorzystane przeze mnie informacje, zawarte w bogatej
literaturze historycznej. Lektura wybranych utworów posłużyła próbie znalezienia
odpowiedzi na pytanie o rolę kuracji i podróży w życiu i świadomości Brytyjczyków, Rosjan i
Niemców – narodów, z którymi Polacy najczęściej stykali się w najpopularniejszych
zagranicznych miejscowościach wypoczynkowych. Z takim zamiarem wykorzystałem Idiotę
F. Dostojewskiego152
, Czarodziejską Górę153
i Śmierć w Wenecji154
T. Manna, Pokój z
widokiem E. M. Forstera155
.
Prawdziwą skarbnicą wiedzy o realiach podróży, warunkach pobytu w mniej lub
bardziej znanych miejscowościach, a także o wrażeniach, jakie peregrynacje wywierały na
turystach i kuracjuszach jest dziewiętnastowieczna korespondencja. Nawet tylko wydane
drukiem listy osób znanych stanowią materiał trudny do dokładnego zbadania przez jednego
historyka. Aby jednak nie pominąć w kwerendzie tak ważnej kategorii źródeł, zdecydowałem
się na sięgnięcie do części spuścizny epistolograficznej po Elizie Orzeszkowej i Henryku
Sienkiewiczu - postaciach wybitnych, a przy tym wywierających wpływ na ogół polskiego
społeczeństwa. Autorka Nad Niemnem dość słabo była związana z Warszawą. Mimo to, jej
zwyczaje wakacyjne przyciągały uwagę warszawskiej prasy, na łamach której często i
obszernie informowano, gdzie i jak pisarka wypoczywa. Sama zaś korespondencja
Orzeszkowej pozwala na odtworzenie stosunku wybitnej przedstawicielki intelektualnej elity
do różnych form podróżowania i rekreacji. Ważne i interesujące są zwłaszcza listy do
Leopolda Méyeta, przyjaciela Pani Elizy, warszawskiego adwokata, nadzwyczaj aktywnego
152
F. Dostojewski, Idiota, przeł. J. Jędrzejewicz, Warszawa 1971. 153
T. Mann, Czarodziejska Góra, przeł. J. Kramsztyk, J. Łukowski (W. Tatarkiewicz) Warszawa 1982. 154
T. Mann, Śmierć w Wenecji, przeł. L. Staff, [w:] Opowiadania, Warszawa 2009. 155
E. M. Forster, Pokój z widokiem, przeł. H. Najder, Warszawa 2003.
37
na polu kultury156
. Były to listy prywatne, nie przeznaczone do publikacji. Nie tylko jednak
oddawały stan ducha Orzeszkowej, ale i w pewien sposób wpływały na świadomość
środowiska, które reprezentował adresat. Henryk Sienkiewicz był z kolei bardzo mocno
związany z Warszawą (gdzie faktycznie mieszkał) i warszawską prasą, na łamach której
systematycznie publikował swe utwory. Przyszły noblista w literacką formę listów ubrał swe
korespondencje z wyprawy do Ameryki157
i wspomnienia z podróży afrykańskiej158
. Oba
zbiory przynoszą szereg ciekawych spostrzeżeń z odbytych wędrówek. Dotyczą jednak takich
form podróży, jakie nie były nazbyt często podejmowane - nawet przez przedstawicieli
kręgów elitarnych. Dlatego też swą uwagę skupiłem, podobnie jak w przypadku
Orzeszkowej, na korespondencji prywatnej, nie przeznaczonej do druku. Przede wszystkim
ciekawe są listy do Mścisława Godlewskiego, warszawskiego adwokata, literata i wydawcy –
bliskiego przyjaciela Sienkiewicza; prowadzącego także prawne sprawy autora Trylogii159
.
Obficie korzystałem z klasycznego źródła, jakim jest memuarystyka. Pełny wykaz
dwudziestu, wydanych drukiem, pozycji – wspomnień, pamiętników, dzienników – zawarty
jest w bibliografii. Trzeba podkreślić, że znajdują się wśród nich prace, które przynoszą
bogaty, obszerny, często bardzo ciekawy materiał do badań nad obyczajami
wypoczynkowymi i podróżniczymi, jak i takie, które zawierają drobne, rozproszone
wzmianki, jednak o dużym znaczeniu dla niniejszych rozważań. Do najbardziej
wartościowych zaliczyć należy Powieść mojego życia Ferdynanda Hoesicka160
, Młodość
wydawcy Jana Gebethnera161
, dwa tomy wspomnień Jadwigi Waydel Dmochowskiej162
czy
Dziennik Marii z Łubieńskich Górskiej163
.
Osobną kategorię stanowią nie opublikowane dotąd pamiętniki ze Zbiorów
Rękopisów Biblioteki Narodowej w Warszawie: szerzej nie znane, nie wykorzystywane lub
wykorzystywane bardzo rzadko przez badaczy, w ograniczonym zakresie funkcjonujące w
obiegu naukowym. Wnikliwej analizie poddałem dziewięć dzieł polskiej memuarystyki.
Efekty badania przeszły wszelkie oczekiwania. Materiał, z którym się zapoznałem, zawiera
156
E. Orzeszkowa, Listy zebrane. Tom II. Do Leopolda Méyeta. Opr. E. Jankowski, Wrocław 1955, s. 286-289.
(Wstęp E. Jankowskiego). 157
H. Sienkiewicz, Listy z podróży do Ameryki, Warszawa 1978. 158
H. Sienkiewicz, Listy z Afryki, Warszawa 1956. 159
H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, Red. J. Krzyżanowski, Opr. M. Bokszczanin, (Opr. Listów do M.
Godlewskiego – E. Kiernicki), Warszawa 1977, s. 5. 160
F. Hoesick, Powieść mojego życia. (Dom rodzicielski). Pamiętniki, Wrocław – Kraków 1959. 161
J. Gebethner, Młodość wydawcy, Warszawa 1977. 162
J. Waydel Dmochowska, Dawna Warszawa, Warszawa 1959; Jeszcze o dawnej Warszawie, Warszawa 1960. 163
Górska z Łubieńskich M., Gdybym mniej kochała. Dziennik z lat 1889-1895 (t. I), Warszawa 1996; Gdybym
mniej kochała. Dziennik z lat 1896-1906 (t. II), Warszawa 1997.
38
fenomenalne informacje, o zupełnie zasadniczym znaczeniu dla moich rozważań. Pamiętniki
Zofii z Tyszkiewiczów Potockiej164
, Antoniny z Chłapowskich Górskiej165
i Stanisława
Brzezińskiego166
ukazują, drobiazgowo, ze szczegółami, kulturę życia w podróży
przedstawicieli najwyższych warszawskich elit. Pozwalają przy tym na prześledzenie sposobu
postrzegania różnych form wypoczynku przez to środowisko. Wspomnienia Zofii ze
Święcickich Guzowskiej167
, Łucji z Dunin-Borkowskich Hornowskiej168
czy Władysława
Kiejstuta Matlakowskiego169
stanowią świadectwo obyczajów grupy granicznej – związanego
z Warszawą, nieco zubożałego ziemiaństwa, które mentalnie przynależało do elity, a ze
względu na stan majątkowy – do klasy średniej. Z zamożniejszych kręgów warstwy średniej
wywodzili się Antoni Ziemięcki170
, Stanisław Twardo171
i sławny ilustrator Franciszek
Kostrzewski172
. Łączyło ich także i to, że byli prawdziwymi pasjonatami turystyki, toteż ich
wspomnienia mają wyjątkową wartość.
Konstrukcja pracy.
Niniejsza rozprawa składa się ze wstępu, czterech rozdziałów i zakończenia. We
Wstępie przedstawiłem uzasadnienie wyboru tematu i charakterystykę literatury przedmiotu.
Zarysowałem ponadto miejsce problematyki podróży i turystyki w badaniach
socjologicznych. Omówiłem te koncepcje i teorie, które zwróciły moją uwagę na dostrzegane
przez socjologów aspekty podróży oraz posłużyły jako klucz do interpretacji rodzajów
aktywności poszczególnych grup społecznych. Następnie syntetycznie przedstawiłem
Warszawę jako wybrane przeze mnie pole badań. Omówiłem rozwój demograficzny, warunki
ustrojowo-administracyjne, powstawanie i rozbudowę sieci komunikacyjnej. Krótko
scharakteryzowałem najbardziej rozpowszechnione formy wypoczynku poza miastem.
Zamknięciem wstępu jest dokładne omówienie wykorzystanych źródeł – prasy, literatury
pięknej, epistolografii, pamiętników.
W Rozdziale I: „Londyn i Sankt Petersburg. Wzorce i punkty odniesienia dla
obyczajów czasu wolnego i podróży społeczeństwa Warszawy” przedstawiłem genezę i
funkcjonowanie najbardziej rozpowszechnionych w drugiej połowie XIX wieku sposobów
164
Z. Potocka z Tyszkiewiczów, Echa minionej epoki. XIX i XX wiek. Moje wspomnienia, Rps BN akc. 11711. 165
A. Górska z Chłapowskich, Wspomnienia. Ostatnia redakcja. Tom I. Lata 1870-1900, Rps BN 9778. 166
S. Brzeziński, Pamiętnik, Rps BN II 10493. 167
Z. Guzowska ze Święcickich , Za moich czasów. Pamiętnik, Rps BN, akc. 8036. 168
Ł. Hornowska z Dunin-Borkowskich, Wspomnienia z lat ok. 1852-1890, Rps BN II 10423. 169
W. K. Matlakowski, Wspomnienia, Rps BN akc. 10875. 170
A. Ziemięcki, Wspomnienia z lat 1885 – 1919. Moja przyjaźń z geografią, Rps BN akc. 9498. 171
S. Twardo, Ogniwa jednego życia, Rps. BN akc. 10430. 172
F. Kostrzewski, Pamiętnik z lat 1844 – 1890, Rps BN IV 6377.
39
wypoczynku i rekreacji mieszkańców dwóch wymienionych stolic. Ze względu na bogactwo
literatury historycznej, poświęconej wakacjom i podróżom Brytyjczyków, bazą dla opisu
problematyki londyńskiej były przede wszystkim opracowania historyczne. Charakteryzując
realia Londynu, zwróciłem uwagę na wzajemne oddziaływanie skutków rewolucji
przemysłowej, polityki władz, wysiłków reformatorów społecznych i postaw poszczególnych
grup społecznych. Zwróciłem uwagę na poszerzanie zakresu czasu wolnego, dostępnego dla
zatrudnionych, na przemiany obyczajów wakacyjnych, a także na rozwój rynku usług
związanych z wypoczynkiem i podróżami. Wskazałem najpopularniejsze kierunki wyjazdów
wakacyjnych z Londynu. Przedstawiłem rolę, jaką w upowszechnianiu aktywności
turystycznej odegrało przedsiębiorstwo Thomasa Cooka.
W przypadku Petersburga, wobec ubóstwa opracowań historycznych, niezbędne było
przeprowadzenie kwerendy źródłowej – zwłaszcza w prasie petersburskiej. Omówiłem
wykorzystane źródła i opracowania. Scharakteryzowałem podróżnicze i wypoczynkowe
obyczaje mieszkańców rosyjskiej stolicy. Zwróciłem uwagę na wpływ czynnika imperialnego
na rozwój tych form aktywności społeczeństwa Rosji. Opisałem, jak rosyjska prasa traktowała
zagraniczne wojaże elit. Przeanalizowałem sposób postrzegania rosyjskich turystów i
kuracjuszy przez literaturę piękną. Zwróciłem uwagę na stosunek mediów i władz do kwestii
racjonalnej rekreacji przedstawicieli średnich i niższych warstw społeczeństwa.
Wspomniałem o próbach zakładania komercyjnych agencji podróży oraz problemach w
tworzeniu klubów i stowarzyszeń turystycznych. W ślad za autorami rosyjskimi zarysowałem
rozwój takich organizacji i ich rolę w rozpowszechnianiu mody na wędrówki i wycieczki,
zwłaszcza wśród młodzieży szkolnej i studentów. Rozważania dotyczące wypoczynkowych
obyczajów ludności Petersburga zamknąłem opisem zjawiska życia na „daczy”. Rozdział
zakończyłem krótkim porównaniem wypoczynkowych realiów Londynu i Petersburga, wraz z
przedstawieniem wniosków. Obszerne omówienie form rekreacji społeczeństw obu stolic ma
stanowić tło dla opisu i oceny miejsca podróży i wypoczynku w świadomości mieszkańców
Warszawy.
Zasadniczą część rozprawy, opartą na własnych badaniach źródłowych, otwiera
Rozdział II: „Elity w podróży. Wojaże, kuracje i kanikuła na wsi jako wyznacznik
pozycji społecznej”. Wykorzystując prasę i literaturę wspomnieniową scharakteryzowałem w
nim środowiskowy skład opisywanej grupy oraz sposób jej postrzegania przez
współczesnych. Opisałem, jak zwyczaje związane z podróżami, kuracją i wypoczynkiem
wpływały na kreowanie wizerunku warszawskich warstw wyższych i jak ów wizerunek
40
oddziaływał na resztę społeczeństwa. Przedstawiłem poglądy i opinie na temat
rozpowszechnionych wśród warszawskiego „towarzystwa” form wypoczynku: wakacji w
wiejskich majątkach, kuracyjnych wypraw „do wód”, oddawania się wyszukanym rozrywkom
w modnych europejskich miejscowościach. Wskazałem na krytykę wakacyjnej aktywności
elit - zarówno ze strony części opisywanego środowiska, jak i ze strony prasy. Przytoczyłem
formułowane na łamach periodyków, postulaty podniesienia wartości podróżowania,
wzywające do zwrócenia uwagi na takie aspekty podróży jak walory poznawcze, motywy
patriotyczne, praktykowanie różnych form aktywności fizycznej. W Rozdziale II starałem się
zbadać, czy wszelkie rodzaje wojaży, wypoczynku, terapii i rekreacji, podejmowane przez
warszawskie warstwy wyższe, składały się na wzorzec, który mógł być postrzegany przez
ogół społeczeństwa jako najbardziej atrakcyjny i najbardziej pożądany. W kolejnych
rozdziałach przedstawiłem, jak kręgi, usiłujące wzorować się na arystokracji i burżuazji,
próbowały kopiować obyczaje elity.
Najobszerniejszą częścią rozprawy jest Rozdział III: „Klasa średnia na wakacjach.
Czas wolny poza miastem jako świadectwo aspiracji grupy społecznej”. Na początku
wyjaśniłem, które środowiska zaliczam do warszawskiej klasy średniej, a następnie, jak
przedstawiał się dostęp tej grupy do czasu wolnego. W dalszej części zwróciłem uwagę na
formalne i materialne trudności, jakie napotykali przedstawiciele omawianej warstwy przy
podejmowaniu podróży: dostępność paszportów oraz koszty wędrówek i kuracji. Zwróciłem
uwagę na rozmaite sposoby przezwyciężania wspomnianych barier. Dokonałem zestawienia
podawanych przez prasę i pamiętnikarzy cen pobytów i terapii w odwiedzanych najczęściej
uzdrowiskach oraz sum, jakich żądano przy wynajmie „letnich mieszkań”. Opisałem, jak w
środowisku klasy średniej uzasadniano konieczność wakacyjnych wyjazdów poza mury
Warszawy. Przeanalizowałem sposób artykułowania motywacji zdrowotnych, poznawczych,
patriotycznych. Wspomniałem również takie wątki jak: sprzeciw wobec polityki germanizacji
w zaborze pruskim, zaangażowanie w batalię dotyczącą rozwoju Zakopanego, starania o
stworzenie organizacji turystycznej, czy wreszcie działania filantropijne na rzecz ubogich
mieszkańców odwiedzanych miejscowości.
W rozdziale III zwróciłem także uwagę na problem wakacyjnego rozdzielania rodzin.
Tradycyjny podział ról powodował, że poza Warszawą wypoczywały zazwyczaj matki z
dziećmi lub mężatki, które wyruszały na kurację. Mężowie zazwyczaj musieli pozostawać w
pracy. W tym kontekście opisałem kwestię emancypacji kobiet podczas podróży i
pozamiejskiej rekreacji oraz erotyczny aspekt wypoczynku w kurortach i na wilegiaturze. W
41
podsumowaniu rozdziału, porównałem aktywność warszawskiej klasy średniej do
analogicznych środowisk Londynu i Petersburga.
W Rozdziale IV: „Na podmiejskim pikniku i w objęciach filantropii.
Wypoczynek i rekreacja warstw niezamożnych i proletariatu Warszawy” omówiłem
warunki egzystencji niższych warstw społecznych, w tym zwłaszcza klasy robotniczej i
służby domowej. Zwróciłem uwagę, że środowisko to dysponowało bardzo skromnymi
środkami finansowymi i ograniczonym dostępem do czasu wolnego. W praktyce było
pozbawione możliwości dłuższych i dalszych wyjazdów wypoczynkowych. Opisałem, jak –
w związku z tym - podejmowano zastępcze formy rekreacji poza miastem - masowe,
świąteczne wyprawy warszawskiego proletariatu do miejsc całkiem bliskich: Bielan, Saskiej
Kępy, Wilanowa i Jabłonnej. Przedstawiłem, jak organizowano zbiorowe, „korporacyjne”
wycieczki subiektów i drukarzy. Przytoczyłem przykłady pokazujące, że podobne imprezy
stawały się w gorącym okresie 1905 roku pretekstem do prowadzenia rewolucyjnej agitacji.
W końcowej części rozdziału scharakteryzowałem działania podejmowane przez kręgi
inteligencji na rzecz zapewnienia uboższym mieszkańcom miasta możliwości spędzenia
choćby części lata poza jego murami. Wspomniałem najbardziej znaczące inicjatywy –
kolonie letnie dla dzieci oraz „wakacje pracownic”.
W Zakończeniu dokonałem podsumowania rozprawy i przedstawiłem wnioski,
wynikające z przeprowadzonych badań. Pracę zamyka bibliografia źródeł i literatury
przedmiotu. Uwzględniłem w niej wykorzystaną memuarystykę – dzienniki i wspomnienia,
epistolografię, polskie i rosyjskie gazety i periodyki, literaturę piękną, niepublikowane
pamiętniki ze zbiorów Biblioteki Narodowej. W wykazie opracowań zawarłem wykorzystane
przeze mnie pozycje literatury polskiej, rosyjskiej i angielskiej.
42
ROZDZIAŁ I.
LONDYN I SANKT PETERSBURG.
WZORCE I PUNKTY ODNIESIENIA
DLA OBYCZAJÓW CZASU WOLNEGO I PODRÓŻY
SPOŁECZEŃSTWA WARSZAWY.
Historyk badający zagadnienia podróży, turystyki i wypoczynku na ziemiach
polskich w II połowie XIX wieku, winien skonfrontować realia, będące przedmiotem jego
zainteresowania, z ich odpowiednikami zagranicznymi. Zwłaszcza ze sposobami spędzania
czasu wolnego poza miastem w Wielkiej Brytanii i Rosji.
Społeczeństwo brytyjskie przez cały wiek XIX wyznaczało wzorce zachowań w tej
dziedzinie dla całej Europy. Na Wyspach najwcześniej dokonała się rewolucja przemysłowa i
ukształtowała struktura społeczna, charakterystyczna dla epoki industrialnej. Brytyjczycy, z
racji rosnącego dobrobytu, dysponowali środkami, które pozwoliły na utworzenie sieci
komunikacyjnej, ułatwiającej opuszczanie miast i podróżowanie po własnym kraju, oraz
umożliwiły podejmowanie podróży zagranicznych przedstawicielom różnych grup
społecznych. To w Wielkiej Brytanii zrodził się u schyłku nowożytności elitarny obyczaj
grand tour, który następnie – już w wieku XIX - zyskał swoistą kontynuację i
naśladownictwo w formie niemal masowej turystyki.
Przemiany gospodarcze i społeczne doby rewolucji przemysłowej przyczyniły się do
wzrostu zamożności znaczącej części brytyjskiego społeczeństwa i do stopniowego
rozszerzania dostępu do czasu wolnego. Dzięki temu poddani Wiktorii i Edwarda chętnie
wypoczywali w atrakcyjnych miejscach i podróżowali. W rozwoju tych obyczajów istotne
znaczenie miało dynamicznie rozwijające się przedsiębiorstwo Thomasa Cooka – pierwsza w
świecie i długo najważniejsza agencja turystyczna. Upodobania wyspiarzy do podróży
sprawiły, że słowo Anglik stało się w Europie i poza nią synonimem turysty, a mająca służyć
podróżującym infrastruktura – restauracje, hotele, środki komunikacji – tworzona była „na
43
wzór angielski” - tak, aby schlebiać angielskim gustom i przyzwyczajeniom. W ten sposób
kształtował się swego rodzaju wzorzec – standard, ale i stereotyp, który, jako modny i
atrakcyjny, naśladowany był przez przedstawicieli innych nacji.
Porównywanie Warszawy i Londynu uzasadnia ponadto nieco podobny, zachowując
wszelkie proporcje, charakter obu miast. Tak nad Tamizą, jak i nad Wisłą, mieszkańcy
zmagali się z ogromnym zagęszczeniem i wynikającymi zeń uciążliwymi warunkami
wielkomiejskiej egzystencji. Oba ośrodki cechowała także bardzo zróżnicowana, złożona
struktura społeczna – od bardzo zamożnej arystokracji, poprzez rosnącą w siłę i bogacącą się
burżuazję i klasę średnią, aż po wielkoprzemysłowy proletariat. Naturalnie, warstwy związane
z industrializacją stanowiły wyraźnie większy odsetek ludności w Londynie niż w Warszawie.
Inne zgoła względy skłaniają do przyjrzenia się podróżom i wypoczynkowi
społeczeństwa Sankt Petersburga. Stolica Imperium, miasto rezydencjonalne
absolutystycznego dworu, było jednocześnie siedzibą najwyższej arystokracji, bogatej
szlachty rosyjskiej, a także urzędników wszystkich szczebli, związanych z aparatem państwa.
W II połowie XIX wieku nad Newą pojawiła się dość jeszcze nieliczna bogata burżuazja. W
mieście skupiały się także: inteligencja, drobni przedsiębiorcy, rzemieślnicy i wzrastający w
siłę proletariat.
Wszystkie te środowiska nie kreowały jednak wzorców, które miały zdolność
promieniowania na Europę. Przeciwnie. To raczej najwyższe kręgi społeczności Petersburga
– dwór, arystokracja i burżuazja – usilnie naśladowały formy zachowania elit Zachodu,
przede wszystkim Wielkiej Brytanii. Pod koniec stulecia wiedza o wypoczynkowych i
podróżniczych obyczajach Europy zaczęła rozpowszechniać się i wśród innych grup
społeczeństwa rosyjskiego, wyzwalając - znane już wcześniej na Zachodzie – formy
aktywności, przede wszystkim w dziedzinie aktywnej turystyki i krajoznawstwa.
Oryginalnym za to obyczajem, rdzennie rosyjskim, a wręcz petersburskim (choć
przywodzącym na myśl popularną na Zachodzie wilegiaturę) był natomiast szeroko
rozpowszechniony model spędzania letnich miesięcy na podmiejskiej daczy. W drugiej
połowie wieku zyskiwał on coraz większą popularność, obejmując niemal wszystkie grupy
mieszkańców Sankt Petersburga.
Kultywowane w stolicy Cesarstwa formy podróżowania i spędzania czasu wolnego
poza miastem nie mogły pozostać całkowicie bez wpływu na aktywność Polaków w zaborze
rosyjskim. Petersburskim modom hołdowali Rosjanie pełniący służbę, pracujący, czy po
44
prostu mieszkający w Warszawie. Informacje o życiu dworu cesarskiego podawała, z
urzędowego obowiązku, warszawska prasa. Ekstrawaganckie, bogate, spektakularne wyczyny
podróżującej rosyjskiej arystokracji były obserwowane przez warszawskie elity, spędzające
czas w tych samych popularnych miejscach w najmodniejszych regionach Europy. W
rozmaity sposób był zatem i Petersburg punktem odniesienia dla społeczności Warszawy.
Jeden jeszcze, istotny powód każe przyjrzeć się dokładniej wypoczynkowi i podróżom
mieszkańców Londynu i Petersburga. Jest to mianowicie konieczność zadania pytania, jak
interesujące nas zagadnienia związane były z politycznymi realiami porównywanych miast?
W Wielkiej Brytanii formy wypoczynku warstw niższych, budziły zainteresowanie władz.
Parlament, politycy, a także organizacje społeczne dążyły do rozszerzania dostępu do czasu
wolnego i jego racjonalnej organizacji – w imię zapewnienia harmonijnego rozwoju
społeczeństwa, gospodarki i państwa. Podróże i rekreacja nie podlegały jednak, zasadniczo,
widocznej kontroli politycznej.
Warszawiacy i petersburżanie, nie korzystali ze swobód obywatelskich, jakimi cieszyli
się londyńczycy. Nie doświadczali też szczególnej troski ze strony państwowych instytucji.
Należy jednak spytać, na ile Warszawa, w sferze podróży, turystyki i wypoczynku, różniła się
od Petersburga? Czy Warszawa doby popowstaniowej, jak całe Królestwo poddana
represjom, była miastem, w którym aktywności czasu wolnego były sferami traktowanymi
przez władze zaborcze w jakiś szczególnie nieprzyjazny sposób? Czy na tym polu
warszawiacy byli traktowani gorzej w porównaniu z mieszkańcami Petersburga? Czy,
przeciwnie, Polacy korzystali ze znaczniejszych swobód? Łatwiej czy trudniej przyswajali
zwyczaje Zachodu, niż egzystujący w cieniu samodzierżawia Rosjanie?
Wielka Brytania i Londyn – wzór dla całej Europy.
Historyk pragnący zapoznać się dziejami czasu wolnego, wypoczynku i podróży
Brytyjczyków, w tym także mieszkańców Londynu, staje w obliczu imponującego dorobku
historiografii poświęconej tym zagadnieniom. Pośród ogromnej ilości prac szczególnie godne
uwagi wydaje się kilka pozycji – zarówno klasycznych, fundamentalnych, jak i nowszych,
niekiedy w popularny sposób prezentujących poszczególne problemy. Jedną z
najważniejszych jest praca Hugh Cunninghama173
. Koncentruje się ona na prześledzeniu
173
H. Cunningham, Leisure in the industrial revolution c. 1780 – c. 1880, London 1980.
45
narodzin, rozwoju i miejsca w świadomości Brytyjczyków zjawiska czasu wolnego i form
jego spędzania. Gdyby nie stałe poszerzanie przestrzeni leisure wśród poszczególnych grup
społecznych i gdyby nie działania, mające wpływać na rodzaje związanych z nim aktywności,
nie byłaby możliwa prawdziwa ekspansja obyczaju podróżowania i wypoczywania poza
miastem w XIX wieku.
Cunningham konsekwentnie broni trzech zasadniczych tez. Po pierwsze, że jednostki i
klasy społeczne posiadają samoistną zdolność do tworzenia własnych obyczajów, własnej
kultury, a nie są zniewolone, zdeterminowane przez uwarunkowania ekonomiczne. Po drugie,
że – nawet w czasie gwałtownych przemian społeczno-gospodarczych, jak podczas rewolucji
przemysłowej – zachowana zostaje ciągłość z przeszłością i poszczególne grupy społeczne
czerpią z dawnych doświadczeń i nawyków, a nie tworzą ich od podstaw, jako całkiem
nowych, pozbawionych korzeni z czasów minionych. Po trzecie, że sama kategoria czasu
wolnego nie jest ubocznym produktem przemian, odseparowaną częścią „nadbudowy”,
wchodzącą w skład kultury, a stanowi przemian tych istotny element – bierze w tych
przemianach udział, wpływa na nie poprzez powiązania ze zjawiskami gospodarczymi,
społecznymi, politycznymi i kulturalnymi174
.
Cunningham w swych rozważaniach szczególną wagę przywiązuje do kwestii relacji
pomiędzy grupami społecznymi i do miejsca, jakie czas wolny odgrywał w budowaniu
świadomości poszczególnych warstw w dobie rewolucji przemysłowej. Według badacza, w
przededniu wielkich przemian dostęp do czasu wolnego, rozumianego jako przestrzeń dla
przyjemności, „dla siebie”, był przywilejem elitarnej leisure class. Pozostałe grupy społeczne
kojarzyły dostępny im czas bez pracy, bez uciążliwych, obowiązkowych zajęć jako czas
próżnowania, nie-pracowania, bierności, a nie jako sferę realizacji własnych potrzeb.
Pod koniec epoki nowożytnej społeczny zasięg leisure class stopniowo rozszerzał się,
obejmując przybywającą do Londynu gentry i burżuazję. Środowiska te kopiowały
zachowanie elit: udział w wyścigach konnych, polowania, strzelectwo. Równocześnie
hołdujące tym obyczajom kręgi społeczne starały się odróżnić i odseparować od reszty
społeczeństwa. Podejrzliwie i z niechęcią odnosiły się do rozrywek rozwijającej się klasy
robotniczej175
. W obawie o bezpieczeństwo publiczne i spokój społeczny przedstawiciele elit,
władze, Kościoły krytykowały prosty czy wręcz prostacki wypoczynek proletariatu. Starały
174
Tamże, s. 195-199. 175
Tamże, s. 15-26.
46
się poddać go kontroli, ograniczyć jego wymiar, zamknąć dostęp do przestrzeni publicznej:
parków, czy popularnych podmiejskich terenów leśnych176
. Wywoływało to sprzeciw i opór
środowiska robotniczego, które zamykało się we własnym kręgu, oddając się prywatnym,
skrytym, dość prymitywnym, a przy tym nie poddającym się kontroli zajęciom, jak walki
psów, kogutów, drażnienie byków i borsuków, pijaństwo177
. W ten sposób na przełomie
XVIII i XIX wieku nastąpiła wyraźna separacja grup społecznych i polaryzacja
społeczeństwa. Jak podkreśla Cunningham nie wynikała ona z obiektywnych okoliczności,
związanych z postępującą urbanizacją, a z rozmyślnych działań elit178
.
W pierwszej połowie XIX wieku głębokie zróżnicowanie form leisure, podobnie jak
nasilające się antagonizmy społeczne, zaczęły budzić głębokie obawy rozwijającej się klasy
średniej, szczególnie zainteresowanej harmonijnym rozwojem gospodarki i społeczeństwa. To
z tej grupy społecznej pochodziły projekty rozmaitych reform, mających na celu podniesienie
poziomu spędzania czasu wolnego. Propagowane nowe, charakterystyczne dla epoki
rewolucji przemysłowej zajęcia miały służyć celom „racjonalnej rekreacji”. Otwierano
muzea, publiczne parki, biblioteki, instytuty mechaniczne, organizowano koncerty i
uroczystości służące integracji wszystkich grup społecznych179
. Podejmowano, także na
forum Parlamentu, starania o przywrócenie powszechnego dostępu do sprywatyzowanych i
zamkniętych uprzednio przestrzeni publicznych180
. Zakres podejmowanych przez klasę
średnią wysiłków wynikał z własnych doświadczeń tej warstwy, zdobytych w trakcie starań o
zajęcie wyższego miejsca w hierarchii społecznej i uzyskanie uznania i akceptacji elit. Middle
class chciała przekazać warstwom niższym ukształtowany wówczas system wartości. Liczyła,
że przyczyni się to do konsolidacji społeczeństwa, przeciwdziałania konfliktom, zlikwiduje
patologie, posłuży kontroli klasy robotniczej. Działania na tym polu nasiliły się w połowie
stulecia. Szczególne nadzieje wiązano ze spektakularną Wielką Wystawą Londyńską w 1851
r., prezentującą dorobek Imperium Brytyjskiego w oszałamiającym Crystal Palace. Miała się
ona stać polem integracji respectable – godnych szacunku reprezentantów wszystkich klas
społecznych. Dzięki szerokiej kampanii promocyjnej, Wystawa była masowo odwiedzana
przez gości z całego kraju181
.
176
Tamże, s. 36-46; 58-59. 177
Tamże, s. 21-23. 178
Tamże, s. 80-82. 179
Tamże, s. 87-106. 180
Tamże, s. 151-153. 181
Tamże, s. 110.
47
Podobnie, intencje „racjonalnej rekreacji” towarzyszyły propagowaniu różnego
rodzaju sportów. Współzawodnictwo i aktywność fizyczna pierwotnie budziły niechęć i
niesmak jako obyczaje ludowe, prostackie, przynależne warstwom niższym. Około połowy
XIX wiek zaczęły być nie tylko uznawane przez klasę średnią, ale i adaptowane do kanonu
zachowania tej klasy. Jej przedstawiciele zaczęli praktykować krykiet, bowling, rugby, futbol.
Organizowano zawody sportowe. Ujęta w ścisłe reguły rywalizacja i widowiskowa oprawa
przyciągały tłumy widzów z różnych klas, dzięki czemu powstawała kolejna płaszczyzna
służąca integracji społeczeństwa. Co więcej, aktywność fizyczna i rywalizacja sportowa
włączone zostały do programu edukacyjnego szkół, w których naukę pobierała młodzież
wywodząca się z klasy średniej. Upowszechniano przekonanie, że sport w szkołach
przyczynia się do kształtowania charakteru i że dzięki niemu odżywają stare angielskie cnoty.
Hugh Cunningham podkreśla, że fenomen miejsca sportu w kulturze czasu wolnego dowodzi,
iż naśladownictwo form zachowania w tej sferze aktywności nie odbywało się tylko poprzez
kopiowanie obyczajów warstw wyższych przez niższe, ale i w kierunku przeciwnym. Z
drugiej strony badacz podkreśla, że klasa średnia, angażując się w organizowanie czasu
wolnego klasie robotniczej, wkraczała na pole tradycyjnie zajmowane przez proletariat i
przyjmowała rolę wręcz paternalistyczną. Postrzegała siebie jako przewodnika – opiekuna,
zdolnego do modelowania obrazu społeczeństwa wedle swoich wartości i wyobrażeń182
.
Wbrew intencjom i nadziejom klasy średniej, robotnicy wytrwale dążyli do zrzucenia
samozwańczego patronatu middle class. Opiekę i sponsoring w klubach sportowych
akceptowali dopóty, dopóki było to niezbędne, by następnie emancypować się, odrzucając
ideologię lansowaną przez patronów. Stąd też, podkreśla Cunningham, integracja
społeczeństwa na gruncie leisure nie powiodła się. Zdecydowała o tym nie tylko niechęć
working class, ale i postępowanie samej klasy średniej. Po pierwsze, ulegała ona urokowi
modnych aktywności wysokich kręgów arystokracji i burżuazji, do których usiłowała się
zbliżyć. Starała się bywać w elitarnych salonach muzycznych, na polowaniach, uprawiała
żeglarstwo, czy wreszcie – co ma decydujący wymiar dla niniejszych rozważań –
podróżowała szlakami wyznaczanymi przez grand tour. Po drugie, wkraczając na grunt
sportu - tradycyjnej, plebejskiej rozrywki, narzucała swoje zasady, co często prowadziło do
odrzucenia środowisk najbiedniejszych i nadawało niektórym z tych rozrywek, na przykład
wioślarstwu, rys swoistego elitaryzmu. Po trzecie, rodzące się w połowie stulecia takie
aktywności jak wspinaczka górska, tenis, golf, czy sport rowerowy od samego początku
182
Tamże, s. 111-123.
48
anektowane były przez klasę średnią. Tak więc, pomimo zakrojonych na szeroką skalę
działań, czas wolny zachowywał swój partykularny, klasowy charakter183
.
Zdaniem Hugh Cunninghama początek II połowy XIX wieku przyniósł zasadniczy
zwrot w dziejach leisure. Brytyjscy robotnicy zaakceptowali realia kapitalizmu i, zamiast go
kontestować, poszukiwali możliwości osiągania jak największych korzyści. Nowe formy
przedsiębiorczości, nowe technologie, postęp cywilizacyjny stworzyły nieznane dotąd
sposoby spędzania czasu wolnego. Rosły dochody wszystkich grup społecznych. Na
kreowanie nowych obyczajów przemożny wpływ wywierała planowa polityka władz i realia
wolnego rynku. Kluczowe znaczenie dla zjawiska leisure miały podejmowane przez
Parlament kolejne działania, służące regulacji czasu pracy. W trzeciej ćwierci stulecia
zwiększyła się ilość czasu wolnego, dostępnego dla zatrudnionych. Generalnie (przy
znacznym zróżnicowaniu branżowym i geograficznym), począwszy od lat 70-ych, w pełnym
wymiarze godzin – średnio 9 do 10 godzin – pracowano od poniedziałku do piątku, zaś pracę
w sobotę kończono po 6,5 – 7 godzinach. Oprócz niedziel, z czasu wolnego korzystano w
pojedyncze dni świąteczne, których liczba, zgodnie z aktami wydawanymi przez Parlament,
rosła z wolna, acz systematycznie184
. (Szerzej i gruntowniej zagadnienie to zbadał J. A. R.
Pimlott, którego ustalenia zostaną omówione w dalszej części tego rozdziału).
Cunningham podkreśla, że przedstawiciele working class chętnie akceptowali
wydłużanie czasu wolnego, nawet, jeżeli wiązało się to niekiedy z redukcją zarobków.
Priorytetem była dla nich bowiem możliwość odpoczynku od coraz bardziej uciążliwej,
schematycznej i męczącej pracy. Zyskiwali w ten sposób szansę niezależnego dysponowania
swoim prywatnym czasem, wolnym od wpływu pracodawców i zwierzchników. Czasem,
który mogli przeznaczać na indywidualnie wybrane przyjemności, traktowanym jako
przestrzeń realizowania własnych potrzeb i wyrażania własnej tożsamości185
.
W II połowie XIX wieku pojawiło się wiele możliwości spędzania wolnego czasu.
Było to skutkiem działań władz, podejmowanych z inicjatywy społecznych reformatorów,
oraz rezultatem aktywności przedsiębiorców, działających na wolnym rynku. Poprzez kolejne
ustawy parlamentarne kontynuowano, rozpoczęte w poprzednich dekadach, udostępnienie
szerokim rzeszom społeczeństwa muzeów, bibliotek, parków, kąpielisk i łaźni.
Konsekwentnie, na gruncie prawa walczono o otwarcie dla publiczności podmiejskich
183
Tamże, s. 126-136. 184
Tamże, s. 140-149. 185
Tamże, s. 149-151.
49
kompleksów leśnych, zdając sobie sprawę, jak wielkie znaczenie mają wycieczki poza miasto
dla ludzi pracujących w przemyśle i wiodących uciążliwą egzystencję w zagęszczonych
aglomeracjach186
.
Popularność Wielkiej Wystawy z 1851 i gigantyczny ruch wycieczkowiczów,
przybywających z jej okazji do Londynu, zwróciły uwagę na rolę kolei w kształtowaniu
nowych wzorców spędzania czasu wolnego. Już wcześniej klasa robotnicza statkami
parowymi, lub koleją podejmowała krótkie – jedno- lub dwudniowe wycieczki nad morze,
czy na wieś. Od lat 50-ych podobne wyprawy stały się trwałym elementem spędzania czasu
wolnego przez najszersze rzesze społeczeństwa. Dając możliwość wartościowej rekreacji
poza miastem, stwarzały atrakcyjną alternatywę dla plebejskich rozrywek, traktowanych z
podejrzliwością i niechęcią przez klasę średnią187
.
Niższe warstwy społeczeństwa, wyruszając na podmiejskie wycieczki, spędzając
wolne od pracy dni w nadmorskich miejscowościach, naśladowały na szeroką skalę wzorce
praktykowane już przed okresem rewolucji przemysłowej przez środowiska elit. W innych
dziedzinach postępowała szybka komercjalizacja sfery czasu wolnego. Kształtowały się nowe
zjawiska, charakterystyczne dla kultury masowej. Jej symbolami były popularne teatrzyki,
music halls, spektakle pantomimy, cyrki, wesołe miasteczka. (Barwną, bogato ilustrowaną
panoramę tych zjawisk daje książka Johna Hannavy’ego)188
. Rządziły tu reguły wolnego
rynku, nastawienie na zysk. Dominowała perfekcyjna organizacja, atrakcyjna, obliczona na
zdobycie jak największej popularności forma189
.
Nawet jednak w trzeciej ćwierci wieku, w czasie upowszechniania masowych
rozrywek, poważne organizacje społeczne i religijne nie rezygnowały z oddziaływania na
obyczaje working class. Traktowały one jako część swej misji odpowiednie
zagospodarowanie czasu wolnego niższych kręgów społeczeństwa. Kościół anglikański i inne
związki wyznaniowe z trudem adoptowały się do realiów rewolucji przemysłowej. Czas
wolny tradycyjnie związany był ze świętami religijnymi. Niedziela miała charakter ściśle
sakralny i nie była dotąd postrzegana jako czas dla przyjemności, radości. Gdy w taki właśnie
sposób zaczęto wykorzystywać Dzień Pański, autorytety religijne uznały to za niegodne i
186
Tamże, s. 151-156. 187
Tamże, s. 157-160. 188
J. Hannavy, The Victorians and Edwardians at play, Oxford 2009. 189
H. Cunningham, op. cit., s. 164-178.
50
potępiły cały szereg najpopularniejszych, niedzielnych rozrywek190
. Z czasem jednak
Kościoły musiały dostosować się do nowych warunków. Dość nieporadnie próbowano
organizować weekendowe wycieczki czy pikniki religijne – i to głównie po to, by
wykorzystać je do prowadzenia ewangelizacji. Mimo to znaczne postępy czyniła
sekularyzacja społeczeństwa, także i w sferze leisure. Jak podkreśla Cunningham, z czasem
nieodzowne stało się organizowanie przez duchownych rozrywek pozbawionych religijnego
wymiaru – już nawet nie po to, by zyskać nowych wyznawców, ale by nie stracić
dotychczasowych191
.
Podobny proces zmiany charakteru tradycyjnej działalności dotyczył świeckich
organizacji społecznych. Paramilitarny The Volunteer Force, jak i edukacyjny Working Men’s
Club, aby zatrzymać dotychczasowych członków, musiały wzbogacić swą ofertę o
aktywności zgoła inne niż pierwotnie zakładano. Organizowano rozgrywki krykieta,
potańcówki, prowadzono chóry i teatry amatorskie, pogodzono się nawet ze zwalczanym
pierwotnie piciem piwa192
.
Praca Cunninghama ukazała się w roku 1980, gdy badania nad stratyfikacją społeczną
i rolą, jaką w życiu społeczeństwa odgrywał czas wolny były w Wielkiej Brytanii poważnie
zaawansowane. Jest ona istotnym, wartościowym głosem w dyskusji brytyjskiego środowiska
historycznego, wpisuje się przy tym w nurt wiodący polemikę z tradycją wywodzącą się ze
źródeł metodologii marksistowskiej. Szczególnie interesujące są poglądy dotyczące
samoistnego, nie poddającego się presji warunków materialnych, kształtowania przez grupy
społeczne systemu norm i obyczajów, a także przekonanie o realnym wpływie kultury leisure
na kierunek zmian społecznych i gospodarczych. Analizując funkcjonowanie zjawiska czasu
wolnego w dziewiętnastowiecznej Warszawie, warto mieć w pamięci wnioski sformułowane
przez Cunninghama. Przede wszystkim te, które dotyczą relacji pomiędzy poszczególnymi
warstwami społecznymi - naśladowania różnych modeli wypoczynku, prób wywierania
wpływu przez klasę średnią na kształt leisure klasy robotniczej.
Odmienny charakter od Leisure in the industrial revolution ... Cunninghama ma praca
J. A. R. Pimlotta The Englishman’s Holidays. A social history193
. Pracę nad nią rozpoczął
autor jeszcze przed II wojną światową, a wydał w roku 1947. Ze względu na jej znaczenie dla
190
Tamże, s. 178-179. 191
Tamże, s. 181-182. 192
Tamże, s. 182-183. 193
J. A. R. Pimlott, The Englishman’s Holiday. A social history, London 1976.
51
brytyjskiej historiografii, została wznowiona w 1976 roku. Klasyczna ta monografia ma ze
wszech miar pionierski charakter. Jak podkreśla we wstępie do ostatniej edycji John
Myerscough, wszystko, co znalazło się w tym dziele – było pierwsze194
. Ujęcie tematu
zaskakuje po latach wszechstronnością i świeżością spojrzenia. John Pimlott, historyk,
absolwent Oxfordu, nie był typowym akademickim badaczem. Poświęcił się służbie
publicznej jako polityk i urzędnik państwowy. Pracował głównie na polu edukacji. The
Englishman’s Holidays to rozprawa, która relacjonuje dzieje wakacyjnych obyczajów
mieszkańców Wysp Brytyjskich. Świetnie udokumentowana, wykorzystująca bogate i
różnorodne źródła. Jest nieodzowną pomocą przy próbie porównania rzeczywistości
brytyjskiej i warszawskiej. Napisana z zacięciem społecznym, wyraźnymi lewicowymi
sympatiami, konsekwentnie lansuje pogląd o konieczności zapewnienia czasu wolnego każdej
warstwie społecznej. Autor relacjonuje stopniowe poszerzanie zasięgu zjawiska czasu
wolnego w brytyjskim społeczeństwie. Doprowadza swój wywód do chwili, gdy wielkie
pragnienie i wielka konieczność – powszechne płatne urlopy – zostało urzeczywistnione w
roku 1938. Abstrahując od społecznego zaangażowania autora, należy stwierdzić, że jego
książka stanowi znakomite, obszerne wprowadzenie do zagadnienia sposobu spędzania czasu
wolnego i wakacji przez Anglików od połowy XIX do lat 30-ych XX wieku.
Pimlott genezę zjawiska wakacji (holidays) wiąże z desakralizacją czasu
świątecznego, pozbawieniem go motywów religijnych, co dokonywało się stopniowo w
okresie Renesansu i reformacji i było związane z pragnieniem spędzania czasu wolnego od
pracy w sposób mający zapewnić przyjemność195
. Podróże nie należały do tego rodzaju
aktywności, ze względu na nadzwyczajną uciążliwość dostępnych u progu epoki nowożytnej
środków komunikacji. Wyjeżdżano na kurację do wód, peregrynowano w celach
edukacyjnych, ale nie wiązano tego z wakacjami i rozrywką. Z czasem jednak pobyt w
miejscowościach, słynących z wartościowych źródeł mineralnych stał się tak modny, że -
chcąc zaliczać się do elity społecznej - po prostu należało w nich bywać. Zjawisko to
rozpowszechniło się w II połowie XVII wieku, gdy najwyższe warstwy społeczne chciały
odreagować surowe doświadczenia rządów purytańskich196
. Horace Walpole, komentując
nadzwyczajną popularność bywania w kąpieliskach, stwierdził, że „Anglicy są jak kaczki –
ciągle człapią (waddling) w wodzie”197
. „Człapaniu” oddawała się leisure class – dwór,
194
Tamże, New Introduction, s. 1 – 7. 195
Tamże, s. 22-23. 196
Tamże, s. 29-30. 197
Tamże, s. 35-36.
52
przedstawiciele arystokracji, najwyższej burżuazji. Jak podkreśla Pimlott, pobyty w Bath,
Tunbridge Wells, Epson należy uznać za element społecznej rutyny tych środowisk. Trudno
za to traktować je jako wakacje, gdyż elity dysponowały właściwie nieograniczoną ilością
czasu wolnego. Tym niemniej kreowały one określoną modę i wyznaczały cieszące się
prestiżem modele zachowania. Do przedstawicieli najwyższych warstw próbowali dołączyć
bogacący się parweniusze, pragnąc tym samym zamanifestować swe wysokie aspiracje
społeczne. Według Pimlotta, to właśnie angielskie spa było miejscem, gdzie następowało
przenikanie reprezentantów warstw niższych do najwyższych kręgów społecznych. Stąd też
już w XVIII wieku, wraz z ogromnym wzrostem popularności miejscowości
uzdrowiskowych, wiele z nich traciło swój ekskluzywny, elitarny, arystokratyczny
charakter198
.
Połowa wieku XVIII przyniosła nadzwyczajną popularność miejscowości
nadmorskich. Ich rozwoju, w przeciwieństwie do uzdrowisk w głębi lądu, nie limitowała
liczba źródeł mineralnych - dostęp do morza i plaży był nieograniczony. Rychło
zrezygnowano z zalecanego początkowo przez lekarzy picia wody morskiej (sic!) na rzecz
korzystania z dobrodziejstw kąpieli i morskiego powietrza199
. Decydujące znaczenie w
popularyzacji wśród arystokracji kurortów wybrzeża miał patronat dworu: powtarzające się,
spektakularne wizyty członków rodziny królewskiej – księcia Walii w Brighton, czy Jerzego
III w Weymoth200
. Obyczaje najwyższych kręgów społecznych wpływały na środowiska,
które nie mogły sobie pozwolić na ponoszenie wysokich kosztów podróży i nie dysponujące
dostateczną ilością czasu. Mniej zamożni londyńczycy chętnie spędzali wolne dni w bliższych
i łatwiej dostępnych Margate i Ramsgate. Wszędzie jednak ku uciesze gości urządzano
rozmaite udogodnienia i dbano o atrakcyjne rozrywki201
.
Kluczowe znaczenie dla późniejszych, XIX-wiecznych wakacyjnych obyczajów
Brytyjczyków miał grand tour, rozpowszechniony zwłaszcza w dobie Oświecenia.
Edukacyjna podróż na kontynent, podejmowana przez młodych mężczyzn wywodzących się z
wyższych kręgów społecznych. Miała uzupełnić odbyte studia; zapoznać z instytucjami
politycznymi i gospodarczymi Europy; przybliżyć najwybitniejsze pamiątki historii, zabytki
sztuki i kultury; zapewnić światowe obycie. Szlaki wojażu wiodły przez Francję, Niderlandy,
Szwajcarię ku, darzonym szczególnym respektem, Włochom. Zjawisko grand tour było w II
198
Tamże, s. 43-46. 199
Tamże, s. 56-58. 200
Tamże, s. 59-61. 201
Tamże, s. 62-64.
53
połowie XVIII wieku na tyle widoczne, że dla potrzeb brytyjskich podróżników stworzono na
kontynencie cały sektor usług komunikacyjnych, noclegowych, żywieniowych. Według
Pimlotta, w samych tylko latach 80-ych do Europy wyruszyło kilkadziesiąt tysięcy
wojażerów202
. Już u schyłku Oświecenia grand tour krytykowano jako niepotrzebne
marnotrawstwo, nic nie wnoszące do edukacji młodego człowieka. Sam Pimlott ocenia, że
zjawisko to stało się elementem mody i podobne wyprawy podejmowano wyłącznie dla
rozrywki i przyjemności203
.
Modne, światowe obyczaje elit były atrakcyjnym wzorcem dla rodzącej się klasy
średniej. Początkowo trudno jej jednak było naśladować wzbudzające zazdrość formy
aktywności. Dopiero następujący w toku rewolucji przemysłowej stopniowy wzrost
zamożności, uzyskanie dostępu do czasu wolnego, poprawa jakości życia zaczęły zmieniać tę
sytuację. Rozwój żeglugi parowej i kolei radykalnie skracały czas i koszty podróży.
Pozwalało to także i niższym warstwom społecznym na systematyczne opuszczanie miasta.
Dążenia takie zaczęły się pojawiać wraz z postępem industrializacji, urbanizacji i wzrostem
uciążliwości życia w wielkich aglomeracjach przemysłowych204
. Na początku XIX wieku
społeczne żądanie, czy choćby oczekiwanie powszechnie dostępnych wakacji nie było jeszcze
formułowane przez przeciętnych zatrudnionych (ordinary wage-earner). Wielka Brytania
była krajem zdecydowanie rolniczym, a Londyn z 865-tysięczną populacją w 1801 roku –
jedynym miastem powyżej 100 tys. mieszkańców205
. Połowa ludności państwa pracowała w
rolnictwie, żyjąc w zgodzie z rytmem natury. Dopiero mechanizacja, koncentracja, uciążliwe
warunki pracy wyzwoliły pragnienia i postulaty rozszerzania czasu wolnego. Tym bardziej, że
uprzemysłowienie prowadziło do ograniczania zakresu leisure. Zdaniem Pimlotta,
postępowanie przedsiębiorców, wspierane autorytetem władz, skutkowało degeneracją życia
klasy robotniczej. Reformatorzy i politycy, świadomi szerzących się patologii, już w latach
30-ych wszczęli działania na rzecz ograniczenia wymiaru czasu pracy dzieci i kobiet (Factory
Act 1833). Z podobnych regulacji częściowo korzystali także i mężczyźni 206
.
Przełom w dziedzinie czasu wolnego dokonał się wraz z pojawieniem się kolei. Jej
rozwój dał szerokim kręgom społeczeństwa możliwość, choćby krótkiego, opuszczenia
uciążliwego, zagęszczonego, zanieczyszczonego miasta. Wedle przytoczonej przez Pimlotta
202
Tamże, s. 65-69. 203
Tamże, s. 70-73. 204
Tamże, s. 76-79. 205
Tamże, s. 78. 206
Tamże, s. 80-86.
54
metafory, kolej umożliwiła prawdziwe przezwyciężenie feudalizmu - ludzie mogli opuszczać
ziemię, na której żyli207
. Rozwój kolejnictwa był wielkim udogodnieniem dla zamożnych
podróżnych, ale prawdziwym błogosławieństwem dla klasy pracującej. Kompanie kolejowe z
początku nie rozumiały jednak tej prawidłowości i nie dostrzegały rynkowego potencjału,
drzemiącego w faktycznym udostępnieniu kolei – masom. Pierwsze pociągi pasażerskie
zaprojektowano jako szybszy i wygodniejszy wariant wykorzystywanego dotąd przez leisure
class transportu konnego. Na miarę tego środowiska skrojone też były ceny narzucane przez
zarządy kolei. U zarania dziejów kolejnictwa niemal w ogóle nie dostrzegano jednak tego, że
nowy środek komunikacji może być wykorzystywany do celów podróżowania dla
przyjemności. Kolej łączyła początkowo ośrodki miejskie i przemysłowe. Spodziewano się,
że będzie służyć ruchowi towarowemu i, ewentualnie, podróżom w interesach oraz dojazdom
do pracy. Rolę, jaką koleje mogą odegrać w organizacji czasu wolnego, odkrył Thomas Cook,
organizując pierwszą wycieczkę w roku 1841208
.
Stały rozwój kolei i poprawa warunków podróżowania były czynnikami
przyciągającymi niezamożne kręgi społeczeństwa. Już w 1844 roku ustawa parlamentarna
narzuciła kompaniom kolejowym obowiązek wprowadzenia specjalnych, tanich pociągów,
tzw. parliamentary train, ze stałą taryfą „penny-a-mile”. Niezasłużonym komplementem
byłoby stwierdzenie, że oferowały one spartańskie warunki podróży. Trudno wręcz w to
uwierzyć, ale pasażerowie korzystający z tej „oferty” musieli podróżować w pozbawionych
dachów wagonach, na stojąco. Przejazd był raczej torturą i niechętnie zeń korzystano.
Podobnie jak i w innych dziedzinach wypoczynku, istotną zmianę przyniosła Wielka
Wystawa z 1851 roku, a następnie wystawa z 1862. Władze traktowały obie ekspozycje jako
wielkie przedsięwzięcia edukacyjne. Spowodowano, by koleje wprowadziły specjalne pociągi
wycieczkowe, z bardzo niskimi cenami. Dzięki nim setki tysięcy Brytyjczyków udały się do
Londynu, by podziwiać dorobek Imperium. Atrakcyjna oferta kolei zwabiła ogromne zastępy
ludzi prawdziwie biednych, którzy – jak pokazały następne lata – najwyraźniej zasmakowali
w krótkich wycieczkach rekreacyjnych209
.
Niezamożni przedstawiciele klasy robotniczej w pojedyncze dni wolne od pracy
wyruszali koleją do popularnych miejscowości w pobliżu wielkich miast. Oddawali się tam
prostym, tradycyjnym rozrywkom. Szerzenie się tego obyczaju spotykało się z oburzeniem
207
Tamże, s. 87. 208
Tamże, s. 90-91. 209
Tamże, s. 160-162.
55
kościelnych radykałów. Sabbatarianie próbowali narzucić ścisłe przestrzeganie religijnego
wymiaru niedzieli i świąt. Naciski te budziły zdecydowany opór, który przybrał ramy
organizacyjne. Racjonalną rekreację szerokich mas społecznych propagowała założona w
1855 roku National Sunday League. Atrakcyjność pozamiejskich rozrywek zwyciężyła nad
ponurą dewocją. Jak podaje Pimlott, w 1868 roku Londyn w każdą niedzielę opuszczało
koleją przeszło 250 tysięcy ludzi, udających się na wybrzeże lub na wieś. Fatalna jakość i
ogromne zatłoczenie pociągów dawały się znieść podczas krótkich, podmiejskich
wycieczek210
.
Z czasem polityka zarządów kompanii kolejowych zaczęła się zmieniać. Do końca lat
60-ych perspektywy rozwoju wiązane były niemal wyłącznie z bogatą klientelą. Wraz z
rosnącą aktywnością wypoczynkową working class dostrzeżono potencjał tej grupy. W 1872
roku Middland Company wprowadziła III klasę we wszystkich pociągach w znanej już cenie
1 pen za milę. Jednocześnie radykalnie poprawiono warunki podróżowania w tej klasie, a
także znacząco obniżono taryfy w klasie I i II. Konkurencyjne kompanie, chcąc nie chcąc,
musiały pójść w ślady Middland. Kolej stała się bardziej dostępna, a podróż zyskała na
komforcie. Skorzystały z tego wszystkie grupy społeczne211
.
Koleje wywarły przemożny wpływ na kształt wakacji w miejscowościach
uzdrowiskowych, popularnych już w XVIII wieku - zarówno w głębi lądu, jak i na wybrzeżu.
Zagadnienie to wnikliwie opisał Hugh Cunningham. Wykazał on, że kolej całkowicie
odmieniła wizerunek najpopularniejszych miejsc wypoczynkowych. Z chwilą, gdy stawały się
coraz łatwiej dostępne, przeżywały prawdziwy najazd gości i wycieczkowiczów, nie
przynależnych bynajmniej do wyższych kręgów społeczeństwa. Kameralne dotychczas
Brighton czy Blackpool stały się popularnym miejscem nie tylko dla wypoczynku middle
class, ale także celem jednodniowych cockney’s excursions. Obawiając się nadmiernego
napływu niepożądanych gości, elity próbowały powstrzymywać budowę kolei do
ekskluzywnych resorts. Przedsiębiorcy wahali się przed inwestowaniem w tych
miejscowościach w rozwój i infrastruktury wypoczynkowej i rozrywkowej, spodziewając się,
że tłumy one day trippers przepłoszą stateczne i snobistyczne elity, a moda na masowe
odwiedzanie kąpielisk nadmorskich prędko przeminie. Elitarny charakter kurortów
wprawdzie zanikł, ale niższe grupy społeczne, wypierając zamożnych, na długo zadomowiły
się w popularnych miejscowościach. Formy spędzania czasu wolnego ulegały komercjalizacji,
210
Tamże, s. 162-163. 211
Tamże, s. 164-165.
56
a wyższe kręgi społeczeństwa podejmowały próby separacji212
. Po 1850 roku z bywania w
Brighton, Weymouth, Southend zrezygnowała rodzina królewska. Arystokracja opuściła
Blackpool213
. O ile sferę leisure uznamy za jedną z płaszczyzn społecznego konfliktu, to
należy uznać, że zwycięsko wyszły zeń klasa średnia i klasa robotnicza. Socjologiczną
interpretację tego procesu przedstawił John Urry214
.
Jak podkreśla Pimlott, ze wzrastającą popularnością spędzania czasu wolnego nad
morzem wiązało się przygotowanie specjalnej oferty, odpowiadającej na popyt middle i
working class. Otwierano coraz prostsze pensjonaty i kwatery, oferowano niezbyt wyszukane
posiłki. Rozpowszechniały się dostosowane do poziomu gości rozrywki – koncerty
popularnej muzyki, rozweselające spektakle, wesołe miasteczka. Symbolem nadmorskich
atrakcji stało się molo. Świadczyło ono o randze danej miejscowości. Stanowiło nieodłączny
element obyczaju, miejsce przechadzek, na którym należało się pokazać215
.
Magnesem przyciągającym rzesze gości na wybrzeże była, charakterystyczna dla
epoki, romantyczna fascynacja dziką, nieokiełznaną naturą morza i wybrzeża. Z żywiołem
obcowano poprzez zażywanie kąpieli. Sposób, w jaki to praktykowano, rzuca strużkę światła
na ówczesną obyczajowość. W ciekawy sposób przedstawia to zagadnienie Pimlott.
Zaznacza, że kurorty nadmorskie ukształtowały nowy, wiktoriański model wakacji. Plaża nie
stanowiła miejsca towarzyskich spotkań – w przeciwieństwie do XVIII wiecznych spa.
Sprzyjało to integracji rodziny i umożliwiało udział dzieci w wakacyjnym życiu rodziców216
.
Kwitły kojarzone z wiktoriańską moralnością cnoty. W imię ochrony publicznej moralności,
obowiązywała restrykcyjnie przestrzegana segregacja płci. Oddzielano miejsce lub czas
kąpieli kobiet i mężczyzn. Panie kąpały się w sutych, maskujących ciało strojach; panowie–
nago. Kąpiel nie oznaczała jednak swobodnego pływania, lecz zanurzanie się w wodzie, do
której „kąpiący się” wwożony był „maszyną kąpielową” – rodzajem budki na kółkach,
zaprzężonej w konia lub osiołka. Mimo tych obostrzeń, szeroko rozpowszechnionym, acz
grubiańskim obyczajem była plaga natarczywego podglądania dam, pragnących zażyć
morskiej kąpieli217
. Wakacje nad morzem i obyczaje seaside resorts stanowią jeden z
głównych tematów badań brytyjskich historyków, zajmujących się problematyką leisure.
212
H. Cunningham, op. cit., s. 160-164. 213
J. A. R. Pimlott, op. cit., s. 118. 214
J. Urry, op. cit., s. 37-52. 215
Tamże, s. 121-131. 216
Tamże, s. 121. 217
Tamże, s. 128-129.
57
Poświęcona tym zagadnieniom bogata literatura pozwala na bliższe przyjrzenie się
związanym z nimi zagadnieniom218
.
W pracy Johna Pimlotta jednym z głównych wątków jest wnikliwa analiza ewolucji
wymiaru czasu wolnego, dostępnego dla różnych grup społecznych – zwłaszcza dla working
class. Ponieważ kwestia ta wyróżnia Wielką Brytanię na tle innych państw europejskich,
warto przedstawić główne ustalenia autora The Englishman’s Holiday. Istotne zmiany na tym
polu dokonały się w III ćwierci XIX wieku. Do tego czasu niekwestionowaną normą był fakt,
że tylko i wyłącznie niektóre grupy zawodowe – urzędnicy, pracownicy handlowi, prawnicy,
pracownicy banków - cieszyli się przywilejem corocznych jedno-, dwu-, niekiedy nawet
trzytygodniowych urlopów. Ich długość zależała od przedsiębiorstwa i pozycji zajmowanej w
pracy. Pozostałe kategorie zatrudnionych były takich przywilejów pozbawione. Zwykli
pracownicy mogli odpocząć od codziennego trudu jedynie w niedziele, Boże Narodzenie,
Wielki Piątek, Święto Dziękczynienia, drugi dzień Bożego Narodzenia (lub, jeśli przypadał
on w niedzielę, w następujący po nim poniedziałek) oraz – ewentualnie – w dzień
wyznaczony przez Królewską Proklamację na obszarze całości lub części Zjednoczonego
Królestwa. Taki stan prawny regulował akt z 1868 roku219
.
Przełom, zarówno w wymiarze wolnego czasu, jak i w sposobie myślenia o nim
przyniósł Bank Holiday Act z 1871 roku. Jego inicjatorem i gorącym promotorem był sir John
Lubbock. Parlament uchwalił tę ustawę nie bez oporów - zwłaszcza w Izbie Lordów.
Formalnym celem aktu miała być regulacja dni wolnych od pracy dla banków – sprawa
kluczowa dla funkcjonowania systemu płatności i rynku papierów wartościowych, nader
żywo zajmująca londyńskie City. Akt ów tak wszakże został sformułowany, że jego
postanowienia nie ograniczały się jedynie do pracowników bankowych, ale i do innych grup
zawodowych. Beneficjenci otrzymywali dodatkowe cztery dni wolne: Dugi Dzień Bożego
Narodzenia (Boxing Day), Poniedziałek Wielkanocny, Zielone Świątki (With Monday) i
pierwszy poniedziałek sierpnia (August Bank Holiday). Szczególnie to ostatnie święto,
przypadające w lecie, nie poparte żadną tradycją religijną, zyskało nadzwyczajną
popularność, zachęcając prawdziwe tłumy do opuszczania przy tej okazji miast. Z ciepłą
ironią nazywane było Saint Lubbock’s Day, co sprawiedliwie oddaje należne uznanie
218
K. Ferry, The British seaside holiday, Oxford 2009; J. K. Walton, The English seaside resort: a social history
1750-1914, Leicester 1983; J. K. Walton, The British seaside. Holidays and resorts in the twentieth century,
Manchester 2000. 219
J. A. R. Pimlott, op. cit.,, s. 146.
58
reformatorowi, zwolennikowi udostępnienia możliwości wypoczynku szerokim kręgom
społeczeństwa220
.
W 1875 Parlament przyjął Holidays Extension Act. Rozciągał on obowiązywanie
prawa z 1871 roku na nowe, konkretne grupy zawodowe: dokerów, pracowników magazynów
celnych i celników, urzędników finansowych. Stanowił również, że jeżeli Boxing Day
przypadnie w niedzielę, to dodatkowym dniem wolnym będzie poniedziałek221
. Wprawdzie
ustawa z 1875 roku była ostatnim poszerzeniem Bank Holidays, to w następnych latach
ustanowiono jeszcze powszechnie obowiązujące święta państwowe: Empire Day i pierwszy
poniedziałek lipca222
.
Pod koniec lat 70-ych XIX wieku ogół przedstawicieli working class dysponował
pojedynczymi dniami wolnymi, nie dającymi połączyć się w jeden dłuższy okres. Nie było
mowy o uzyskiwaniu choćby krótkich urlopów – nawet wiążących się z utratą zarobków.
Urlopy płatne były wówczas w ogóle nie do pomyślenia. Zatrudnieni mogli liczyć jedynie na
sporadyczne przerwy w pracy, gdy – z powodów ekonomicznych, na przykład w martwym
sezonie – właściciele zamykali swe przedsiębiorstwa. W dodatku, zasadniczą barierą,
uniemożliwiającą pracownikom wartościowe korzystanie z dni wolnych było ubóstwo. Niski
poziom płac nie pozwalał na ponoszenie wydatków, związanych z rekreacją. Jedynie wśród
robotniczej elity – robotników wykwalifikowanych można było zaobserwować wzrost płac i
poprawę warunków życia. W związku z tym, właśnie to środowisko oczekiwało uzyskania
prawa do wakacji223
.
Niezaspokojona potrzeba poszerzenia zakresu czasu wolnego prowadziła, jak podaje
Pimlott, do rozmaitych patologii: notorycznej absencji, dążenia do jak najintensywniejszego
wykorzystania nielicznych dni wypoczynku. Szerzyło się pijaństwo, hazard, brutalne i
prymitywne rozrywki. Cierpiała na tym dyscyplina pracy i jej efektywność. Sami pracodawcy
zaczęli dochodzić do wniosku, że regularne urlopy powinny przysługiwać nie tylko
pracownikom biurowym, ale i zwykłym robotnikom. Pierwszy odnotowany przypadek
przyznania pracownikom jednotygodniowych wakacji miał miejsce w 1884 r. w firmie branży
chemicznej. U schyłku wieku coraz częściej w publicystyce pojawiały się głosy, zwracające
uwagę na uciążliwość życia w przemysłowym mieście i na konieczność zapewnienia
220
Tamże, s. 144-148. 221
Tamże, s. 149. 222
Tamże. 223
Tamże, s. 149-150.
59
możliwości wyjazdów najbiedniejszym mieszkańcom, a więc przedstawicielom working
class224
.
Problem rozmiarów i organizacji leisure niższych warstw społecznych nie był jednak,
zdaniem Pimlotta, przedmiotem zainteresowania pracowników społecznych. Na przełomie
stuleci koncentrowali się oni na zwalczaniu ubóstwa, niesieniu doraźnej pomocy najbardziej
potrzebującym. Nawet społeczna organizacja Cooperative Holidays Association nie
traktowała kierowanych przez siebie wycieczek jako formy rekreacji czy wypoczynku, a
raczej jako płaszczyznę edukacji i wychowania robotników225
.
W pierwszych latach XX wieku coraz częściej, zwłaszcza w Londynie i innych
ośrodkach przemysłowych, zdarzało się, że pracodawcy godzili się na kilku-, czy nawet
kilkunastodniowe wakacje robotnicze. Bardzo jednak rzadko wypłacając za ten czas pensje.
Pimlott podkreśla, że brak odpowiednich środków finansowych utrudniał efektywne
wykorzystanie wolnego czasu. Bez niezbędnej nadwyżki pieniędzy nie sposób było utrzymać
siebie i rodzinę, w czasie gdy nie osiągano dochodów. Niemożliwe było ponoszenie
dodatkowych kosztów, wynikających z korzystania z wakacji – transportu, pobytu,
wyżywienia i rozrywek w atrakcyjnej miejscowości. Mogły to zapewnić jedynie powszechne,
płatne urlopy. Świadomość niezbędności takiego rozwiązania rodziła się z wielkim trudem.
Do jej rozpowszechniania przyczyniało się postępujące zagęszczenie ludności w miastach
przemysłowych, a jednocześnie rozwój dogodnej komunikacji i wakacyjnych rozrywek,
reklamowanych w barwny i przekonujący sposób. Narastająca presja przedstawicieli niższych
warstw społecznych wynikała także z potrzeby naturalnego naśladownictwa form obyczajów
pomiędzy grupami społecznymi – z chęci praktykowania tego, co modne i atrakcyjne. W
1911 roku Trade Unions Congress po raz pierwszy otwarcie sformułował żądanie
wprowadzenia powszechnych, pełnopłatnych urlopów. Po długich debatach postulat ten został
spełniony dopiero w 1938 roku226
.
W czasie, gdy na przełomie wieków podejmowano starania o dłuższy czas wolny dla
working class, powszechnie praktykowanym standardem były coroczne dwu- lub
trzytygodniowe wakacje klasy średniej. Korzystali z nich przedstawiciele wolnych zawodów,
drobni przedsiębiorcy, zatrudnieni profesjonaliści. Środowiska te bez szczególnego trudu
zaspokajały pragnienia, związane ze sferą leisure. Podkreślały przy tym swe aspiracje i
224
Tamże, s. 156-159. 225
Tamże, s. 212. 226
Tamże, s. 213-214.
60
potwierdzały społeczną pozycję. Otworem stały przed nimi kurorty. Agencje turystyczne
oferowały rozmaite warianty zorganizowanych i nie zorganizowanych wycieczek. Gęsta sieć
linii kolejowych udostępniała rozległe tereny samej Wielkiej Brytanii i kontynentu. W drugiej
połowie XIX wieku właśnie za sprawą brytyjskiej klasy średniej rodził się nowoczesny
obyczaj podróżowania dla rozrywki i przyjemności. Środowisko to kreowało różnorodne
modele spędzania wolnego czasu poza miastem. Część z nich była naśladowana przez inne
grupy społeczeństwa brytyjskiego. Wzorce aktywności angielskiej middle class chętnie
powielano także poza granicami Wielkiej Brytanii.
Rozwój kolei w połowie stulecia przyczynił się do popularyzacji wędrówek pieszych i
rowerowych. Te zaś umożliwiły odkrywanie uroków angielskiej wsi. Co ciekawe stało się to
udziałem głównie klasy średniej. Klasie robotniczej, podkreśla Pimlott, brakło wyrobienia,
wykształcenia i wrażliwości, by docenić walory turystyki, tak bardzo zbliżającej człowieka do
natury. W ostatnich dwóch dziesięcioleciach XIX wieku głównym środkiem transportu,
służącym pokonywaniu krótszych dystansów stał się rower. Wykorzystanie go w
krajoznawczych wycieczkach było zjawiskiem bardziej złożonym. Początkowo utrudniał to
fatalny stan dróg i gospód – zaniedbanych po odejściu w przeszłość epoki konnych powozów.
Dopiero w ostatniej dekadzie stulecia Cyclist Touring Club i National Cyclists’ Union
przekonały lokalne władze i prywatnych przedsiębiorców do poczynienia niezbędnych
inwestycji, właśnie z myślą o rowerzystach i ich turystycznej, długodystansowej
aktywności227
.
Zasadnicze - bez przesady można powiedzieć, że epokowe - znaczenie dla
spopularyzowania mody na podróżowanie wśród klasy średniej miała działalność
powstających od połowy XIX wieku agencji turystycznych. Pierwszą i najsławniejszą była
agencja Thomasa Cooka. Odegrała ona gigantyczną rolę w dziejach brytyjskiego
społeczeństwa i jest uważana za jeden z najważniejszych czynników rozwoju cywilizacyjnego
Anglików228
. Opis działalności Cooka jest jednym z wielu wątków monografii Johna
Pimlotta. Ponieważ rola, jaką odegrał Cook, wymaga osobnego omówienia, powrócimy do
tego zagadnienia w dalszej części rozdziału.
Schyłek stulecia przyniósł dalszy rozwój popularnych już wcześniej miejscowości
kuracyjno-wypoczynkowych. Wśród nich nadmorskich kąpielisk, położonych w pobliżu
227
Tamże, s. 166-168. 228
Tamże, s. 169.
61
wielkich miast przemysłowych, w tym także Londynu. Ośrodki takie jak Brighton, Hastings,
Bournemouth, Margate i Ramsgate były miejscami, gdzie ogromne inwestycje lokowały
zarówno władze komunalne, jak i kapitał prywatny. Obok tradycyjnych form spędzania tam
czasu – kąpieli morskich słonecznych, zabiegów hydropatycznych, zaczęły się pojawiać
nowe zjawiska i atrakcje. W 1901 w Bexhill po raz pierwszy dopuszczono koedukacyjne
plaże. Wspólnym kąpielom kobiet i mężczyzn sprzyjały jednolite kostiumy kąpielowe,
służące skromności, a nie wygodzie. W życiu popularnych miejscowości wypoczynkowych
coraz większą rolę odgrywały rozmaite sporty. Tenis, golf, krykiet podnosiły walory rekreacji
na świeżym powietrzu. Także na tym polu prym wiodła klasa średnia229
.
Postęp w transporcie morskim i kolejowym umożliwił szerokim kręgom
społeczeństwa odbywanie także znacznie dalszych i znacznie ciekawszych podróży. W tym
przypadku wzorce i mody tworzyły elity, których poprzednicy praktykowali dawniej obyczaj
grand tour. Romantyzm znacznie poszerzył krąg zainteresowań angielskich wojażerów. Do
Paryża, Holandii, Włoch - popularnych w dobie Oświecenia – dodał cele, które pociągały swą
tajemniczością i grozą lub malowniczością i ogromem. Chętnie podróżowano szlakiem
germańskich legend wzdłuż Renu. Niemal masowo odwiedzano Alpy. Najzamożniejsi
spędzali wakacje w luksusowych kurortach Riwiery. Obniżenie kosztów i skrócenie czasu
podróży powodowało stały, lawinowy wzrost liczby podróżnych, udających się z Wyspy na
kontynent. W latach 30’ XIX w. Kanał przekraczało rocznie ok. 100 tys. osób; w 80’ – 500
tys.; na początku XX wieku – około 1 miliona. Ruch turystyczny, nie ograniczający się
bynajmniej do najzamożniejszych i do klasy średniej, był tak znaczny, a perspektywy jego
wzrostu tak obiecujące, że na przełomie XIX i XX wieku wskazywano na potrzebę budowy
tunelu pod La Manche. Jak wiadomo, to fantastyczne przedsięwzięcie udało się zrealizować
dopiero na początku XXI stulecia230
.
Jak podkreśla John Pimlott, coroczny turystyczny exodus wyspiarzy miał bardzo
istotne znaczenie społeczne. Dla najzamożniejszych elit był to wciąż po prostu element
wielopokoleniowej tradycji – nie wymagającej ani nadzwyczajnych nakładów, ani poświęceń.
Ta warstwa dysponowała w zasadzie nieograniczoną ilością czasu wolnego i środków
finansowych. Jej obyczaje starała się naśladować klasa średnia. Przedstawiciele wolnych
zawodów: lekarze, prawnicy, artyści, ludzie pióra, wyżsi urzędnicy, przedsiębiorcy, chcieli
upodobnić swe zachowanie do postępowania leisure class tak, jak to czynili ich poprzednicy
229
Tamże, s. 174-182. 230
Tamże, s. 189.
62
już w II połowie XVIII wieku w angielskich uzdrowiskach. Ważnym motywem było także
rzeczywiste, niekłamane zainteresowanie obcymi krajami, ludźmi, dziedzictwem europejskiej
kultury. To, z kolei, stanowiło konsekwencję charakterystycznego modelu edukacji. Dla
Anglików, w których szkoła i wychowanie rozbudziły ciekawość świata, podróże były formą
koniecznego wzbogacenia samych siebie231
.
Dla większości reprezentantów middle class i warstw niższych zagraniczna podróż
była jednak prawdziwym wyzwaniem. W grupach tych nie było tradycji podróżowania,
trudna do pokonania była bariera językowa. Niełatwe było zorganizowanie transportu, czy
wymiana pieniędzy, przezwyciężenie narodowych i kulturowych uprzedzeń. Wobec
trudności, jakie nastręczało podjęcie tego wyzwania, konieczne było skorzystanie z
odpowiedniej pomocy. Na to zapotrzebowanie odpowiedział Thomas Cook bogatą ofertą swej
agencji232
.
Cook po raz pierwszy powiódł turystów na kontynent w 1855 roku – na Wielką
Wystawę Paryską. Prawdziwy sukces osiągnął w 1867, umożliwiając zwiedzenie kolejnej
wystawy w Paryżu 20 tysiącom swych klientów. Na wystawie w 1878 przewinęło się już 75
tysięcy jego podopiecznych. Równolegle agencja organizowała wyjazdy do Francji, Niemiec,
Szwajcarii, Włoch. Znakomicie zorganizowane i pomyślane cieszyły się wielką
popularnością. Setkom tysięcy ludzi, głównie z klasy średniej, umożliwiły poznanie
największych atrakcji Europy, następnie – całego świata. „Turyści Cooka” byli obecni i
rozpoznawani w najciekawszych miejscach kontynentu. Wprawiali przy tym w konsternację
tradycyjnych podróżników, należących do społecznych elit. Dla nich „Cook’s tourists” byli
symbolem wulgarności i prostactwa. Jak najniesłuszniej zresztą, bowiem często legitymowali
się wykształceniem i cechowała ich prawdziwa pasja poznawcza233
.
Postępująca dominacja warstw średnich i niższych na turystycznych szlakach
oznaczała porzucanie tradycyjnych form spędzania wakacji przez elity. W łonie leisure class
całkowicie zanikła tradycja grand tour. Zblakła jej wyjątkowość. Przestała być
wyznacznikiem prestiżu i atrakcją. Nowym symbolem wysokiej pozycji stało się bywanie w
najbogatszych, najmodniejszych kurortach i spędzanie tam czasu w najwyższym komforcie.
O randze jednostki i grupy społecznej świadczyły już nie zwiedzone zabytki, czy obejrzane
231
Tamże, s. 191. 232
Tamże, s. 191-192. 233
Tamże, s. 192-194.
63
pomniki przyrody, a ilość roztrwonionych na wyrafinowane rozrywki pieniędzy234
. Rzec
można, że w tym przypadku w pełni ucieleśniał się Veblenowski model conspicuous
consumption – manifestacyjnej konsumpcji i próżnowania na pokaz. Wśród
najznamienitszych brytyjskich elit nadzwyczajną popularnością cieszyły się w drugiej
połowie XIX wieku takie nadmorskie kurorty jak Scheveningen, Ostenda, Dinard, Biarritz,
weneckie Lido, modne i kameralne miejscowości na Istrii i w Dalmacji. Te bardziej
egzotyczne – Azory, Kanary, Tanger, popularne resorts Egiptu - brytyjska arystokracja i
kwiat burżuazji wybierały na swe zimowe rezydencje. Rolę wyjątkową odgrywała jednak
francuska Riwiera.
Fenomen Riwiery do dziś przyciąga uwagę badaczy235
. Zdaniem Pimlotta, Lazurowe
Wybrzeże stanowiło wzorzec dla innych okolic, starających się przyciągnąć angielski
establishment. Uroki Riwiery Anglicy odkryli już w XVIII wieku. Przez sąsiednią Prowansję
prowadziła jedna z odnóg grand tour, wiodąca do Italii. Dodajmy, mniej popularna i,
paradoksalnie, bardziej uciążliwa niż przeprawa przez Alpy. W końcu XVIII wieku zaczęły
powstawać swego rodzaju angielskie kolonie w Montpellier, Awinionie, Tuluzie. W tym też
czasie Anglicy zaczęli docierać do zagubionych rybackich wiosek – Cannes i Nicei;
odwiedzano Monako. Odosobnienie, oddalenie od popularnych szlaków dawało bogatym
Brytyjczykom to, czego w drugiej połowie XIX wieku byli coraz bardziej złaknieni –
poczucie ekskluzywności i elitarności236
. Szeroki strumień turystów z klasy średniej podążał
tymczasem, tradycyjnie, ku romantycznym Alpom i do Włoch. „Turyści Cooka” z rzadka
zaglądali na Riwierę. Otaczała ją zresztą niedwuznaczna atmosfera moralnego potępienia. W
połowie XIX wieku miejscowości Lazurowego Wybrzeża stały się łatwo dostępne. Angielscy
well-to-do ciągnęli tam znęceni nie tylko walorami śródziemnomorskiego klimatu. Zdaniem
Johna Pimlotta, magnesem była „możliwość wyżycia się”. Zamknięcie w elitarnym kole, z
dala od oczu surowej, wiktoriańskiej middle class, dawało możność spektakularnego
kontestowania etycznych zasad epoki. Jądrem bezwstydu i lekceważenia zasad było Monte
Carlo – „Southern Hell”. Złą sławę zyskało za sprawą braci Blanc. Po zjednoczeniu Niemiec
musieli oni zamknąć swe kasyna w Wiesbaden i Hamburgu. Założyli za to nowe – w Monte
Carlo. W krótkim czasie stało się ono Mekką dla bogatych utracjuszy i desperatów z całego
234
Tamże, s. 196-197. 235
J. Hale, The French Riviera. A cultural history, Oxford 2009; M. Nelson, Queen Victoria and the discovery of
the Riviera, London 2007; J. Ring, Riviera. The Rise and Rise of the Cote d’ Azur, London 2004. 236
J.A.R. Pimlott, op. cit., s. 198-199.
64
świata. Z myślą o nich powstał kompleks najdroższych hoteli, restauracji, miejsc rozrywki,
znakomicie nadających się do praktykowania „manifestacyjnej konsumpcji”237
.
Dla szerszych kręgów brytyjskiego społeczeństwa, dla jego obyczajów związanych ze
sposobami spędzania wolnego czasu, znacznie większe znaczenie miały Alpy. Zagadnienie to
posiada przebogatą literaturę238
. Z historyczno-socjologicznego punktu widzenia nadzwyczaj
interesującą jest monografia Jima Ringa pod znamiennym tytułem How the English made the
Alps239
. John Pimlott dość krótko i syntetycznie charakteryzuje i interpretuje etapy fascynacji
Anglików najwyższymi górami Europy. Omawia zasadnicze, charakterystyczne etapy
poznawania Alp – począwszy od pierwszych, „oświeceniowych” wizyt (związanych jeszcze z
grand tour), poprzez romantyczną fascynację niedostępnymi kolosami, aż po systematyczne
zdobywanie coraz trudniejszych wierzchołków przez kolejne generacje alpinistów. Celnie, jak
się zdaje, zwraca Pimlott uwagę, że na fascynacji wyspiarzy Alpami zaważyły dwa
„genetycznie angielskie” czynniki. Po pierwsze, rozbudzona przez Romantyzm miłość do gór,
których – nawiasem mówiąc – tak bardzo brakowało Anglikom we własnym kraju (poza
niezbyt monumentalnymi wzgórzami Szkocji). Po drugie, upodobanie do uprawiania
aktywności fizycznej, rozbudzone jako reakcja na rewolucję przemysłową240
.
Anglicy, bez cienia wątpliwości, dominowali na każdym z etapów eksploracji Alp. I
jako wspinacze, dokonujący dziewiczych wejść na wybitne szczyty, i jako uczestnicy
popularnych wycieczek do alpejskich dolin, i jako pionierzy sportów zimowych –
łyżwiarstwa, saneczkarstwa, bobslejów, narciarstwa. Wszyscy autorzy piszący o Alpach
podkreślają, że grupą społeczną, która przodowała w poznawaniu i wszechstronnym
doświadczaniu Alp była middle class. Lynne Withey używa wręcz określenia middle-class
professionals241
. Pimlott charakteryzuje to środowisko jako ludzi cieszących się wysokim
stopniem bezpieczeństwa socjalnego oraz silną potrzebą doznawania intelektualnych przeżyć
i fizycznego wysiłku, co pozwalało na ucieczkę od codzienności, konwenansów,
wiktoriańskiej stabilizacji. Alpy wydawały się idealnym azylem –„boiskiem Europy”,
„playground of Europe”242
.
237
Tamże, s. 199-200. 238
A. Beattie, The Alps. A cultural history, Oxford 2006; P. Bernard, Killing Dragons. The Conquest of the Alps,
London 2001; R. Macfarlane, Mountains of the Mind. A history of a fascination, London 2008. 239
J. Ring, How the English made the Alps, London 2001. 240
Tamże, s. 201. 241
L. Withey, Grand Tours and Cook’s Tours. A history of leisure travel, 1750 to 1915, London 1997, s. 207. 242
J.A.R. Pimlott, op. cit., s. 202.
65
Miłośnicy Alp powołali w roku 1857 w Londynie pierwszą na świecie górską
organizację turystyczną - Alpine Club. Wśród członków przeważali reprezentanci klasy
średniej, przede wszystkim z kręgów inteligencji. Alpine Club prowadził wszechstronną
działalność popularyzatorską, naukową, wydawniczą. Utrwalał w świadomości Brytyjczyków
przekonanie, że Alpy są najbardziej atrakcyjnym celem podróży dla wszystkich grup
społecznych, które tylko mogą sobie na to pozwolić243
.
Kluczowe znaczenie dla szerokiej popularyzacji alpejskich wakacji, nie tylko letnich,
ale z czasem także i zimowych, miało odkrycie i uznanie znakomitych walorów
wysokogórskiego klimatu w leczeniu gruźlicy. Pionierem tej formy kuracji był Niemiec, dr
Hermann Brehmer. Pierwszy zakład leczniczy otworzył w 1854 roku w maleńkiej
miejscowości Görbersdorf (obecnie Sokołowsko) w Sudetach. Görbersdorf cure rychło
przyjęła się w najatrakcyjniejszych miejscowościach Szwajcarii – Davos, St. Moritz, Arosie,
Andermatt. Dla Anglików, doświadczających u siebie wilgotnego, niezdrowego klimatu,
pobyt tam bywał zbawienny. Szukający ratunku nieszczęśnicy stanowili kolejną, obok
wspinaczy i narciarzy, grupę wyspiarzy „kolonizujących” Alpy244
.
John Pimlott wspomina, a Jim Ring szeroko opisuje, że przybywający w Alpy Anglicy
nie tylko wykreowali modne sposoby spędzania wolnego czasu, ale i wyznaczyli standardy
organizacji uzdrowisk i poziom świadczonych w nich usług. Gospodarze – lokalne władze i
przedsiębiorcy skwapliwie dostosowywali się do oczekiwań wymagającej, brytyjskiej
klienteli. Powstawały hotele, pensjonaty, restauracje, lodowiska i tory saneczkowe. Zgodnie z
angielskimi oczekiwaniami i przy walnym udziale angielskich inżynierów stworzono sieć
kolejową, która udostępniła miejscowości zagubione wśród gór. Większość kurortów stała się
łatwo dostępna. Jednak elity także i tu próbowały odseparować się od Cook’s tourists.
Najbardziej luksusowe hotele powstawały w najodleglejszych miejscowościach, a pragnący
zaznać atmosfery ekskluzywności zaczęli przedkładać zimę ponad tradycyjne wakacje w
porze letniej245
.
The Englishman’s Holiday ukazuje szeroką panoramę angielskich obyczajów
wakacyjnych i rolę, jaką odgrywały w świadomości i samoidentyfikacji poszczególnych grup
społecznych. Pimlott zaprezentował tradycyjną interpretację sposobów naśladowania
zachowań warstw wyższych przez niższe, pragnące przez to zamanifestować swe aspiracje i
243
Tamże, s. 203-204. 244
Tamże, s. 204-206. 245
Tamże, s. 208-209.
66
potwierdzić swe miejsce w hierarchii. Z pewnością nie wszystkie, sformułowane w latach 40-
ych XX wieku, tezy zyskałyby pod koniec lat 70-ych akceptację Hugh Cunninghama. Nie
sposób jednak je zlekceważyć, czy pominąć milczeniem. Dodatkowym, ważnym walorem
rozprawy Pimlotta jest zwrócenie uwagi na XIX-wieczną ewolucję poglądów dotyczących
konieczności zapewnienia czasu wolnego klasie robotniczej i przedstawienie, jak zmieniał się
realny dostęp tej warstwy do leisure. Z pewnością warto natomiast dokładniej przyjrzeć się i
innym wątkom, związanym z kwestią samego zjawiska podróżowania jako najpopularniejszej
i najatrakcyjniejszej formy spędzania czasu wolnego w II połowie XIX wieku. Nieocenioną
pomocą służy tu obszerna, erudycyjna, świetnie udokumentowana praca amerykańskiej
badaczki Lynne Withey - Grand Tours and Cook’s Tours. A history of leisure travel, 1750 to
1915246
.
Withey interesują podróże dalekie, podejmowane w czasie wolnym – dla
przyjemności; takie, które prowadziły do zetknięcia się odmiennych kultur. Autorka zwraca
uwagę, że w opisywanym przez nią okresie – 1750-1915 - nastąpiła całkowita zmiana
charakteru podróży. Utraciły one swoje wybitnie elitarne oblicze, stopniowo były pozbawiane
towarzyszących im dawniej atrybutów – wysiłku, konieczności wyrzeczeń, trudności. Stawały
się coraz bardziej masowe, wygodne, przyjemne. Zarazem jednak, coraz bardziej sztampowe i
schematyczne. Withey uważa, podobnie jak John Pimlott, że podróż zawsze stanowiła
płaszczyznę manifestowania społecznej pozycji i społecznych aspiracji. Przedstawiciele
kręgów elitarnych chcieli odróżniać się od rosnących rzesz mniej zamożnych turystów.
Warstwy wyższe wynajdywały nowe, bardziej odległe, a przez to i droższe cele swych wojaży
lub żądały i oczekiwały wysokiego, zapewniającego wyszukany komfort standardu usług.
Miejsca spędzania wakacji – cele podróży brytyjskich well-to-do – stawały się przez to
niedostępne dla tłumów, od których klasy wyższe chciały się odseparować. Konsekwencją
takiego kierunku ewolucji podróżowania był równoległy rozwój dwóch modeli podróży
wakacyjnych – elitarnego i masowego247
.
Withey drobiazgowo opisuje zwyczaje związane z XVIII-wiecznym grand tour248
i
analizuje zmiany, jakie dokonały się w podróżach na kontynent w pierwszej połowie wieku
XIX. Podkreśla, że po Kongresie Wiedeńskim na europejskie szlaki wyruszyli
przedstawiciele brytyjskiej klasy średniej. Sprzyjały temu relatywnie niskie ceny utrzymania i
246
L. Withey, Grand Tours and Cook’s Tours. A history of leisure travel, 1750 to 1915, London 1997. 247
Tamże, s. VII-XII. 248
Tamże, s. 3-30.
67
zakwaterowania w państwach włoskich, stanowiących główny cel angielskich podróży.
Względna taniość pozwalała na spędzanie kontynentalnych wakacji w warunkach, w jakich
spędzali je brytyjscy arystokraci. Stwarzało to wrażenie zacierania różnic społecznych, co
dogadzało ambicjom coraz bardziej zamożnej klasy średniej. Powszechnie korzystano z
poprawy środków transportu – usprawnienia żeglugi parowej i rewolucjonizującego warunki
podróżowania rozwoju kolei249
.
Anglicy byli wówczas najliczniejszą, absolutnie dominującą grupą narodową wśród
podróżujących po Europie Zachodniej. We Włoszech słowo Inglesi było synonimem turysty.
Z myślą o nawykach wyspiarzy przygotowywano cały kompleks usług. Standardem było
posługiwanie się językiem angielskim przez obsługę hoteli i restauracji. Sami Anglicy,
zwłaszcza jeżeli należeli do jednej warstwy społecznej, chętnie skupiali się we własnych,
narodowych kręgach. Przez innych turystów – znacznie przecież mniej licznych – było to
traktowane jako przejaw poczucia wyższości, szowinizmu i snobistycznej alienacji250
.
Środowisko angielskich wojażerów, postrzegane przez postronnych jako jednolite, z
biegiem czasu coraz bardziej się różnicowało. Na przełomie lat 30-ych i 40-ych ujawniły się
nawet napięcia i konflikty. Podróżnicy w starym stylu wciąż nieśpiesznie podążali przez
Europę, przeznaczając na to sześć lub więcej miesięcy, hojnie szafując pieniędzmi. Turyści
praktykujący nowe formy wojażu spędzali na kontynencie co najwyżej dwa do trzech
miesięcy; przemieszczali się szybko, zwiedzali intensywnie, redukowali wydatki.
Członkowie elit drwili z nuworyszy, nieudolnie chcących naśladować dawne wzorce, z ich
prostackich obyczajów, powierzchowności doznań, prymitywizmu obserwacji, ze
zdradzającego niskie pochodzenie dialektu cockney, ze słabo skrywanych matrymonialnych
ambicji. Elity czuły się osaczone, zagrożone awansem klasy średniej. Nie życzyły sobie
obcowania z nią. Starały się odseparować tam, gdzie dochodziło do nieuniknionych spotkań z
rodakami nie należącymi do dobrego towarzystwa251
.
Nowi turyści, chcąc uchodzić za zamożniejszych i stojących wyżej w hierarchii
społecznej, szukali jednocześnie sposobów na obniżenie kosztów podróży. Naprzeciw ich
oczekiwaniom wychodzili wydawcy pierwszych przewodników turystycznych. Od roku 1836
publikował je Anglik John Murray; od 1839 Niemiec – Karl Baedecker. Pierwszy rozpoczął
od opisu Włoch i kolejnych regionów Europy, by po latach przygotować dla czytelników
249
Tamże, s. 61-68, 94-101. 250
Tamże, s. 90-93. 251
Tamże, s. 93-96.
68
przewodnik po kraju ojczystym, a drugi odwrotnie – opisawszy wpierw Niemcy, stopniowo
wzbogacał ofertę swej oficyny o kolejne państwa. Pojawienie się poręcznych, praktycznych
książeczek zbiegło się z nowym etapem w historii podróży. Jego cechami były masowość,
zróżnicowany skład społeczny, systematycznie skracany czas peregrynacji, intensywność
programu i powierzchowność zwiedzania. Przewodniki turystyczne pozwalały jak
najdokładniej wyznaczyć cele i zaprojektować podróż nowego typu252
.
Nową erę w dziejach podróży rozpoczął Thomas Cook. Historycy angielscy poświęcili
mu ogromną liczbę prac253
. Lynne Withey syntetyzuje główne wątki historiografii, dotyczącej
Cooka. Kładzie przy tym nacisk na społeczny aspekt jego działalności. Thomas Cook (1808 –
1892) – wydawca, kaznodzieja Kościoła Baptystów, był aktywistą ruchu abstynenckiego. W
1841 roku wynajął dla 570-osobowej wycieczki członków ruchu pociąg na trasie Leicester –
Loughborough, co znakomicie obniżyło koszty przedsięwzięcia. Pomysł okazał się wielki
sukcesem organizacyjnym i zyskał popularność. Cook zaś poświęcił się odtąd krzewieniu
idei, że dosłownie każdy może i powinien podróżować. Głosił, że podróże mają nie tylko
wielkie znaczenie w odciąganiu szerokich mas od alkoholu, ale służyć mogą wszechstronnej
naprawie stosunków społecznych. Cook w swych pismach głosił, że podróże – choć
podejmowane dla przyjemności, jako rozrywka czasu wolnego – pozwalają na rozszerzanie
wiedzy; doprowadzą do likwidacji barier klasowych i narodowych; rozpowszechnią tolerancję
i braterstwo; przyczyną się do poprawy stanu zdrowia i higieny. Lynn Withey podkreśla, że
przypisywanie takich wartości podróżom znane było w poprzednich dziesięcioleciach
wyższym warstwom społecznym. Cook był zaś nowatorem w propagowaniu ich
udostępnienia warstwom niższym, zwłaszcza robotnikom. Dowodził, że do podróży ma
prawo każdy człowiek. Za swą misję uznał umożliwienie korzystania z tego prawa jak
największej liczbie ludzi254
.
Powziętej na początku lat 40-ych idei Thomas Cook pozostał wierny przez pół wieku
– do końca życia. Gdy w 1846 roku upadła prowadzona przezeń oficyna ruchu
abstynenckiego, poświęcił się wyłącznie organizacji turystyki. Wydawał przy tym
informatory, przewodniki, a także periodyk The Excursionist255
. Systematycznie rozszerzał
działalność. Początkowo wynajmował po zniżkowych cenach pociągi i organizował
wycieczki dla współwyznawców. W drugiej połowie lat 40-ych, pokonując trudności
252
Tamże, s. 69-74. 253
Por. J. Hamilton, Thomas Cook. The Holiday Maker, Phoenix Mill 2005. 254
Tamże, s. 135-139. 255
Tamże, s. 140-147.
69
związane z koniecznością koordynacji połączeń kolejowych i wodnych, przedsiębrał
zbiorowe, kilkusetosobowe wyprawy w góry Szkocji. Nakłaniał arystokratycznych właścicieli
do udostępniania zwiedzającym ich siedzib – parków i rezydencji. Ponieważ, w związku z
ustawodawstwem Parlamentu, bliskie podróże kolejowe stawały się tanie, łatwo dostępne i
przez to mniej atrakcyjne, Cook uznał, że przyszłość jego przedsięwzięcia leży w
organizowaniu dalszych, atrakcyjniejszych wojaży256
.
Pierwsze doświadczenia, gorzkie i trudne pod względem finansowym, zebrał
organizując masowe wycieczki na Wielką Wystawę Londyńską w 1851. Za sprawą jego firmy
odwiedziło ją 165 tysięcy gości, 3% ogółu zwiedzających, wliczając w to londyńczyków. W
1853 podopieczni Cooka zwiedzali wystawę w Dublinie, a w 1855 w Paryżu. Agencja
sprawnie negocjowała zniżki z towarzystwami kolejowymi, organizowała tysiące miejsc
noclegowych – zróżnicowanych przy tym pod względem cen i standardu. Choć zakrojone na
szeroką skalę przedsięwzięcia nie przynosiły spodziewanych zysków, Cook zdobył znaczenie,
kontakty i – co najważniejsze – markę sprawnego, godnego zaufania przedsiębiorcy257
.
Geograficzny zasięg organizowanych przez agencję Cooka podróży stale się
poszerzał, obejmując w latach 60’ i 70’ tradycyjnie popularne wśród Brytyjczyków regiony
Europy. Przedsiębiorstwo oferowało escorted tours, w pełni zorganizowane wyprawy, z
których wiele osobiście prowadził Thomas Cook - zwłaszcza, gdy były nowością w katalogu
agencji. Spragnionym większej samodzielności turystom firma proponowała circular tours -
niezależne podróżowanie ze specjalnymi kuponami – biletami, umożliwiającymi korzystanie
z połączeń kolejowych oraz z zakwaterowania i wyżywienia w hotelach. „Cook’s Tourists
Tickets” pozwalały na swobodne planowanie trasy i czasu wojażu, w czym – oczywiście –
agencja służyła pomocą258
.
Gigantyczny sukces rynkowy Cooka wynikał z przedstawienia klientom stosunkowo
taniego wariantu podróżowania. Znaczna skala jego działalności dawała szansę na
wynegocjowanie korzystnych stawek za usługi oferowane turystom. Z agencji korzystali w
pierwszym rzędzie przedstawiciele niezamożnych kręgów społeczeństwa. W połowie XIX
wieku chęć odbycia dalekiej, europejskiej podróży dopiero rodziła się w tych środowiskach -
jak opisywali to Cunningham i Pimlott. Dążenia middle class, nie mówiąc już o klasie
robotniczej, były wyszydzane przez elity. Cook sprawił, że szerokie rzesze społeczeństwa
256
Tamże, s. 136-137. 257
Tamże, s. 139-143. 258
Tamże, s. 143-144.
70
zaczęły jednak kultywować ten obyczaj i uważać go za własny. Szczególnie, gdy w kręgach
klasy średniej upowszechniały się 2- lub 3-tygodniowe urlopy259
.
Klasa średnia, zgodnie ze swym etosem edukacyjnym, dążyła do jak
najintensywniejszego wykorzystania kontynentalnego wojażu. Cook dostosował się do tych
oczekiwań, organizując bardzo szybkie escorted tours z bogatym, wprost przeładowanym
programem, za to za niewielką cenę. Ściągnęło to nań krytykę i satyrę. Zamożniejsi
zbulwersowani byli „hordami” Cook’s tourists, którzy pośpiesznie, powierzchownie,
bezmyślnie oglądają to, co we właściwy sposób mogą docenić jedynie ludzie dobrze
przygotowani, wyedukowani, poświęcający odpowiednią ilość czasu na kontemplację
godnych uwagi miejsc. Według Lynn Withey, zarzuty te dyktowane były przede wszystkim
uprzedzeniami społecznymi – obawą przed zacieraniem się różnic klasowych260
.
Thomas Cook systematycznie rozszerzał swą działalność i, mimo pojawienia się
naśladowców, umacniał pozycję na rynku. W 1865 roku główna siedziba firmy została
przeniesiona z Leicester do Londynu. Początkowo z usług Cooka korzystali dysponujący
urlopami niezamożni przedstawiciele working class i middle class. Z czasem pojawiła się też
nowa klientela, której oczekiwania dotyczące poziomu świadczonych usług były
zdecydowanie wyższe. Biuro Cooka zaczęło proponować wycieczki dalsze, droższe i bardziej
wykwintne. Oferta w latach 60’ objęła całą Europę Zachodnią, a w latach 70’ – Egipt i
Palestynę; w 70’ i 80’ przedsiębiorstwo Cooka organizowało wyprawy do Indii i dookoła
świata; w latach 90’ – do Australii i Nowej Zelandii. Z początkiem lat 80’ kierowanie firmą
przejął syn Tomasa – James Mason. Doprowadził on agencję do stanu rozkwitu. Znacznie
rozszerzył działalność i uczynił ją jednocześnie przedsięwzięciem znacznie bardziej
skomercjalizowanym, zwracając się ku zamożnej klienteli. Firma praktycznie
zmonopolizowała obsługę ruchu turystycznego w Egipcie. Jej znaczenie potwierdzały i
podnosiły takie przedsięwzięcia jak poprowadzenie wyprawy synów księcia Walii na Bliski
Wschód w 1882 roku, organizacja przerzutu wojsk angielskich do Sudanu w 1884 podczas
powstania Mahdiego, czy obsługa pielgrzymki Wilhelma II (Cook’s Crusader) do Ziemi
Świętej w 1894261
.
Biuro Cooka otwierało na całym świecie swe przedstawicielstwa, luksusowe hotele, a
przy tym cały czas prowadziło zorganizowane wycieczki i sprzedawało Cook’s Tourists
259
Tamże, s. 146-156. 260
Tamże, s. 162-166. 261
Tamże, s. 159-160; 257-262.
71
Tickets dla indywidualnych turystów. Działalność agencji była synonimem sprawności,
wygody, zaufania. Pomimo oferowania coraz droższych i ekskluzywnych usług,
symbolizowała zarazem turystykę masową, dostępną, egalitarną. To, co spełniało oczekiwania
większości, budziło obawy czy niechęć już nawet nie elit, bo i one korzystały z usług Cooka,
co raczej kręgów nad wyraz snobistycznych.
Równolegle z ekspansją masowej oferty Cooka, zaczęły się pojawiać przedsięwzięcia
przeznaczone dla publiczności najbardziej wymagającej i najzamożniejszej; dla środowisk
pragnących zachować ściśle kameralny charakter wypoczynku i podróży – tak, by nie musieć
obcować z Cook’s tourists262
. Zdaniem Lynn Withey uosobieniem przeciwieństwa popularnej
oferty Cooka stały się nazwiska: Pullmann, Nagelmakers, Ritz.
Amerykanin George Pullmann w latach 60’ z sukcesem wprowadził na linie kolejowe
w Stanach Zjednoczonych wyjątkowo komfortowy model wagonu sypialnego, wyposażonego
w udogodnienia, dzięki którym można było wygodnie podróżować na długich,
transkontynentalnych trasach. Sława Pullmanna umożliwiła mu wkroczenie z podobną ofertą
w 1872 do Wielkiej Brytanii, a w 1874 na Stary Kontynent. Niemal równocześnie luksusowe
sypialne wagony wprowadził w Europie Belg Georges Nagelmakers, tworząc Compagnie
Internationale des Wagons-Lits (CIWL). Popularność CIWL zapewniło dostarczenie
wykwintnej salonki księciu Walii, przyszłemu Edwardowi VII, w jego podróży po Europie –
do Berlina i Sankt Petersburga. W następnych latach dwaj konkurenci wyznaczyli swe strefy
wpływów: Pullmann zdominował Brytanię, Nagelmakers - Niemcy i Austrię; Włochy i
Francja były obszarem rywalizacji, z widoczną jednak przewagą Belga263
.
W latach 80’ CIWL oferowała spragnionym luksusu przejazdy na długich dystansach:
Calais – Paryż – Rzym, Petersburg – Lizbona, Petersburg – Cannes, czy wreszcie legendarny
Orient Express: Paryż – Konstantynopol. Przygotowanie tak imponującej oferty wymagało
pokonania wielu przeciwności natury technicznej, organizacyjnej i politycznej – w tym
przezwyciężenia niechęci dworów cesarskich w Berlinie i Petersburgu. Tym bardziej drogie,
wykwintne podróże stanowiły przedmiot pożądania rodowych i finansowych elit nie tylko
Wielkiej Brytanii, ale i całej Europy. Podobne peregrynacje nie służyły już jednak względom
262
Tamże, s. 175. 263
Tamże, s. 175-180.
72
poznawczym, a podróżowaniu samemu w sobie, dającemu możliwość delektowania się
ekskluzywnością i komfortem264
.
Zachętą, bodźcem do podejmowania najdroższych wojaży była możność spędzania
czasu w miejscach szczególnych. Szczególnych jednak nie ze względu na wyjątkowe wartości
przyrodnicze, krajobrazowe, poznawcze, kulturowe, historyczne czy zdrowotne, ale ze
względu na ich nadzwyczajny luksus i cenę, decydujące o niedostępności dla zwykłych
śmiertelników. Miejscami takimi miały być luksusowe hotele.
Do połowy XIX wieku hotele jako takie były w Europie rzadkością. Dominowały
gospody, zajazdy, mieszkania do wynajęcia. Hotele sensu stricto zaczęły powstawać w latach
50’ z myślą osobach, odwiedzających organizowane w stolicach i wielkich miastach
wystawy. Ich standard pozostawiał wiele do życzenia. Jak podaje Lynn Withey,
przybywający do Europy Amerykanie zdumiewali się tym, że nie zapewniano gościom
prywatnych łazienek. Dopiero pod koniec stulecia zaczęły powstawać nowoczesne,
wyposażone we wszystkie osiągnięcia cywilizacji hotele dla najzamożniejszej klienteli.
Oprócz wielkich miast sytuowano je w kurortach Alp i Riwiery. Symbolem luksusu stała się
sieć, której tworzenie rozpoczął Szwajcar Cesar Ritz, otwierając sławny Hotel Ritz w Paryżu
w roku 1898265
.
Opisywane przez Lynn Withey dwie drogi rozwoju biznesu turystycznego –
zapoczątkowane przez Cooka packege tours i ekskluzywne wyjazdy najbogatszych
ukształtowały dwa modele podróży. Brytyjska klasa średnia i część niższej praktykowały
coroczne 2-3-tygodniowe wyjazdy zagraniczne. Miały one zaspokoić aspiracje i pozwolić
zamanifestować pozycję społeczną. Podróżowano tak, by w jak najkrótszym czasie zobaczyć
jak najwięcej, płacąc za to możliwie niewysoką cenę. Bogaci gustowali w długich pobytach w
najmodniejszych miejscowościach Riwiery, Alp, Egiptu. Magnesem był dla nich
oszałamiający luksus i rozrywki w postaci balów, koncertów, hazardu.
Związane ze zjawiskiem podróży i wypoczynku obyczaje Anglików wyznaczały
standardy dla całej Europy. Także dla społeczeństwa polskiego. Anglików w drugiej połowie
XIX i na początku XX wieku uważano za naród najbardziej ruchliwy, przeważający na
szlakach podróżniczych. Ich powszechną obecność, dominację w popularnych ośrodkach
wakacyjnych czy uzdrowiskowych odnotowywała także literatura piękna. Hans Castorp,
264
Tamże, s. 180-182. 265
Tamże, s. 183-188.
73
bohater Czarodziejskiej Góry Thomasa Manna, spacerujący niedługo przed I wojną światową
po Davos, często zaglądał do dzielnicy angielskiej. Zaopatrywał się tam w niezbędne do
kontynuowania rozpoczętej kuracji przedmioty, obserwował zmagania saneczkarzy i
łyżwiarzy266
. Jedną z jego towarzyszek w Berghofie, sanatorium dla cierpiących na gruźlicę
była Miss Robinson, która „(…) nie umiała ani słowa po niemiecku i nie chciała się
nauczyć”267
.
Jak wspomniano, do najchętniej odwiedzanych przez Anglików regionów Europy
należały Włochy. Panna Lucy Honeychurch, z powieści Edwarda Forstera Pokój z widokiem,
bawiła wraz kuzynką na początku XX wieku we Florencji. Panie mieszkały w pensjonacie,
który właścicielka signiora Bertolini, „taka angielska”, przygotowała specjalnie z myślą o
Anglikach268
. Był to jeden z przyczółków angielskiej kolonii we Florencji. Mieszkali w nim
turyści, którzy przybyli na krótszy pobyt, a także rezydenci, spędzający tam wiele miesięcy.
Brytyjskie kółko zbierało się na wspólnych posiłkach, wymieniało doświadczenia i
informacje. Przebywanie we własnym, narodowym kręgu dawało poczucie bezpieczeństwa.
Wspólnie odbywano wycieczki, hołdowano wyspiarskim obyczajom. Forster sportretował to
środowisko jako snobistyczne, uważające się za elitarne i szalenie oryginalne. Nieśpiesznie
poszukujące ducha prawdziwych Włoch. Bohaterowie romansu uważali korzystanie z
kuponów Cooka za przejaw złego gustu i symbol sztampowej podróży269
. Akcentowali swą
indywidualność i samodzielność turystycznego doświadczenia. Celowała w tym panna
Lavish, kreująca się na opiekunkę głównej bohaterki:
„Panno Lucy, proszę chwilkę poczekać. Niech ci dwaj ludzie przejdą, bo inaczej będę
musiała z nimi rozmawiać. Nie cierpię konwencjonalnych rozmów. To straszne: oni też idą do
kościoła! Och, ci Brytyjczycy za granicą! (…) Proszę spojrzeć, jak oni wyglądają! (…)
Spacerują po mojej Italii jak para krów. To bardzo nieładnie z mojej strony, ale chciałabym,
żeby w Dover egzaminowano wyjeżdżających turystów: kto nie zda, musi wracać do
domu”270
.
Zawarty w źródłach wizerunek angielskich wojażerów wyznaczał tropy badawcze i
interpretacyjne brytyjskiej i amerykańskiej historiografii. Autorzy anglojęzycznych
opracowań, poświęconych czasowi wolnemu, podróżom i turystyce brytyjskiego
266
T. Mann, Czarodziejska Góra, , przeł. J. Kramsztyk, J. Łukowski, Warszawa 1982, t. I, s. 382-384. 267
Tamże, s. 92. 268
E. M. Forster, Pokój z widokiem, przeł. H. Najder, Warszawa 2003, s. 14-17. 269
Tamże, s. 60. 270
Tamże, s. 27.
74
społeczeństwa, skoncentrowali swą uwagę na kilku głównych problemach. Zagadnieniem
zasadniczym była kwestia stopniowego poszerzania dostępu poszczególnych grup
społecznych do leisure. Ściśle wiązała się z tym polityka władz i aktywność środowisk
reformatorskich, pragnących zapewnić krajowi stabilny rozwój i poprawić położenie warstw
niższych. Gruntownie opisana została kultura materialna wypoczynku, zwłaszcza stała
poprawa warunków podróży: pojawienie się nowych środków transportu, nowych rodzajów
zakwaterowania, rozrywek, atrakcji, form aktywności – jak sport - czy nowych metod
organizacji turystyki masowej. Badacze zwracali uwagę na znaczenie medycyny i
proponowanych przez nią metod kuracji, przede wszystkim w leczeniu gruźlicy.
Ze względu na przedmiot naszych rozważań, bardzo ważne i wartościowe są,
gruntownie zanalizowane i opisane, wątki dotyczące miejsca podróży w świadomości
brytyjskiego społeczeństwa. Historycy prezentują pogląd, że podróż stanowiła element
tożsamości grupowej, wyznaczała miejsce w społecznej hierarchii, pozwalała na
manifestowanie aspiracji. Najczęstszym zjawiskiem było naśladownictwo sposobów
zachowania warstw wyższych – przez niższe. Brytyjska middle class traktowała sferę leisure
jako dogodne pole do edukowania warstw niższych i starała się zaszczepić im różne formy
„racjonalnego” spędzania czasu wolnego – także poprzez wycieczki kolejowe czy odpowiedni
wypoczynek poza miastem. Elitarne środowiska well-to-do dążyły za to do jak najściślejszej
separacji od warstw niższych, kreując ekskluzywne formy wypoczynku, niedostępne dla
ogółu. Związki pomiędzy zagadnieniem uwarstwienia społeczeństwa a problematyką czasu
wolnego są jednym z najistotniejszych pól badawczych historiografii poświęconej podróżom i
turystyce w Wielkiej Brytanii. Zgoła odmiennie przedstawia się spojrzenie na tę
problematykę badaczy, zajmujących się społeczeństwem Sankt Petersburga i, szerzej,
Cesarstwa Rosyjskiego w II połowie XIX wieku.
Sankt Petersburg i Rosja – punkt odniesienia dla społeczeństwa Warszawy i
zaboru rosyjskiego.
W przeciwieństwie do obrazu aktywności mieszkańców Londynu i społeczeństwa
Wielkiej Brytanii w ogóle, wizerunek zawarty literaturze poświęconej Rosji i Petersburgowi
jest nad wyraz ubogi. Historycy rosyjscy nie poświęcają szczególnej uwagi problematyce
czasu wolnego i podróży, a i liczba prac naukowców zachodnich, dotyczących tych
zagadnień, nie jest imponująca. Podstawowe znaczenie ma niezbyt obszerna monografia G. P.
75
Dolženki, Istoriâ turizma v dorewolûcionnoj Rossii i SSSR, wydana w 1988 roku przez
Wydawnictwo Uniwersytetu Rostowskiego271
. Moment publikacji książki – czas rozkwitu
pieriestrojki – zaważył na jej charakterze. Dolženko nie tylko nakreślił świetlany obraz
turystyki w czasach władzy radzieckiej, ale – co bardzo cenne – przedstawił genezę zjawiska
podróżowania i organizowania turystyki w Rosji carów. Uwaga autora skupia się na drugim z
wymienionych zagadnień. Głównym tematem „przedrewolucyjnej” części pracy są zatem
próby stworzenia komercyjnych agencji podróżniczych w XVIII i XIX wieku. Praca Dolženki
unika analiz i interpretacji dotyczących społecznego wymiaru podróży i turystyki. Skupia się
na kronikarskim, drobiazgowym odtworzeniu rozwoju i dokonań kilku, istniejących u schyłku
Cesarstwa, stowarzyszeń. Autor próbuje ukazać związek - ciągłość pomiędzy turystyczną
aktywnością społeczeństwa radzieckiego i działaniami przedrewolucyjnych pionierów
podróżowania. Obficie cytuje statuty, manifesty, artykuły i wypowiedzi z okresu rosyjskiej
belle epoque, świadczące o dostrzeganiu wszechstronnych walorów podróży. Autor
podkreśla, że już u schyłku XIX wieku zwracano w Rosji na ich wymiar poznawczy,
patriotyczny, zdrowotny, higieniczny, a przede wszystkim pedagogiczno-wychowawczy.
Zwraca uwagę, że w czasie, gdy w Rosji rodził się ruch turystyczny i upowszechniał obyczaj
podróżowania, dwie grupy były szczególnie aktywne, a jednocześnie traktowane jako
adresaci oferty przygotowanej przez podmioty zajmujące się organizowaniem turystyki. Były
to: młodzież – uczniowie i studenci, oraz nauczyciele – szkół średnich i wyższych.
Praca Dolženki, wartościowa dzięki zaprezentowaniu bogatej faktografii, jest jednak
kronikarska i dość odtwórcza. Brak w niej wspomnianego już poruszenia aspektów
społecznych, socjologicznego ujęcia roli form aktywności czasu wolnego w kształtowaniu się
struktury społecznej, analizy różnorodnych motywacji podejmowania aktywności, będących
przedmiotem książki. Przede wszystkim jednak książka zaskakuje całkowitym brakiem
choćby pobieżnego omówienia bliższych i dalszych podróży, podejmowanych w II połowie
wieku indywidualnie przez przedstawicieli wyższych kręgów rosyjskiego społeczeństwa –
dworu, arystokracji, burżuazji, zamożnej inteligencji. Pominięcie tak ważnych kwestii
tłumaczy, po części, czas powstania książki. U schyłku czasów radzieckich najwyraźniej nie
wyeliminowano jeszcze wszechobecności metodologii marksistowskiej, ignorującej
pozytywną rolę wyższych warstw w rozwoju i dorobku ogółu społeczeństwa. Ponadto, nawet
w momencie rozkwitu glasnost’i, rozpisywanie się o podróżach zagranicznych, które dobrze
271 Dolženko G. P., Istoriâ turizma v dorewolûcionnoj Rossii i SSSR, Rostov 1988.
76
sytuowani poddani carów podejmowali bez żadnych przeszkód, mogło być traktowane jako
niepożądane, niepotrzebnie rozbudzające pragnienia obywateli radzieckich, dla których - w
ogromnej większości - wyjazd za granicę był niemal całkowicie niemożliwy – tak ze
względów polityczno-administracyjnych, jak i finansowych.
Kolejną istotną pracą jest skromny skrypt Očerki istorii rossijskovo turizma, autorstwa
Grigorija Usyskina272
- bardzo aktywnego i zasłużonego działacza turystycznego w
radzieckim Leningradzie. Książka została wydana w roku 2000, w czasie sprzyjającym
niepomiernie większej swobodzie wypowiedzi. Podróż na Zachód była już wówczas dla
Rosjan łatwo i stosunkowo szeroko dostępna. Odwoływanie się do carskich, rosyjskich,
imperialnych tradycji stało się elementem budowy świadomości społecznej. Wzrastająca w
siłę grupa „nowych Rosjan” swoimi obyczajami nawiązywała, mniej lub bardziej świadomie,
do ekstrawagancji przodków sprzed stu, stu kilkudziesięciu lat. Mimo to praca Usyskina
powiela zarówno zalety, jak i wady książki Dolženki. W znacznym stopniu jest na niej,
oględnie mówiąc, oparta. Autor poświęcił uwagę zorganizowanym formom podróżowania,
zwłaszcza wśród młodzieży i w środowisku nauczycielskim. W kilku przypadkach w sposób
bardziej drobiazgowy opisał działania klubów górskich, turystycznych i rowerowych.
Przedstawił miejsce zagadnień wychowawczych, poznawczych i patriotycznych w
promowaniu podróży w końcu XIX wieku. Nie przeprowadził jednak głębszej analizy
społecznego aspektu turystyki.
Wyjątkowym zjawiskiem w literaturze rosyjskojęzycznej dotyczącej kultury czasu
wolnego i wypoczynku jest artykuł Patricii Deotto, Peterburgskij dačnyj byt XIX veka kak fakt
massovoj ku’ltury, opublikowany we włoskim periodyku „Europa Orientalis” w roku 1997273
.
Krótki ów szkic przynosi ciekawe spostrzeżenia, dotyczące genezy obyczaju spędzania lata na
daczy, kultury materialnej zjawiska i jego społecznego wymiaru - przede wszystkim w
odniesieniu do mieszkańców Sankt Petersburga.
Zasadniczym źródłem dla Deotto, jak i zresztą dla innych badaczy zajmujących się
kulturą życia codziennego rosyjskiej stolicy na przełomie XIX i XX wieku, jest obszerna,
niezwykle bogata, a przy tym opatrzona drobiazgowymi przypisami edytora książka D. A.
272
G. Usyskin, Očerki istorii rossijskovo turizma, Sankt-Peterburg 2000. 273
P. Deotto, Peterburgskij dačnyj byt XIX veka kak fakt massovoj kul’tury, „Europa Orientalis” 16 (1997),
nr 1, s. 357-371.
77
Zasosova i W. I. Pyzina, Iz žizni Peterburga 1890-1910-h godov. Zapiski očevidcev274
.
Autorzy relacjonują wszelkie aspekty kultury materialnej i duchowej miasta przełomu
wieków. Cały rozdział poświęcają na szczegółową charakterystykę popularnych, najchętniej
odwiedzanych letnisk. Opisują panujące tam obyczaje, sposoby spędzania wolnego czasu,
rozrywki, wydarzenia kulturalne. Zwracają uwagę na wyraźne społeczne zróżnicowanie
poszczególnych osiedli i miejscowości, zasiedlanych w sezonie przez przedstawicieli różnych
warstw i grup petersburżan. Monograficzne wspomnienia Zasosova i Pyzina oraz artykuł
Deotto są w literaturze rosyjskiej pozycjami wyjątkowymi, nasuwającymi skojarzenia z
nowocześniejszym spojrzeniem na historię wypoczynku i podróży. Na szczęście, miejsce
tych zagadnień w dziejach Rosjan i Rosji zostało dostrzeżone, zbadane i opisane przez
badaczy zachodnich. Julian Hale w pracy The French Riviera. A cultural history275
poświęciła
cały rozdział XIX-wiecznym związkom Rosjan z francuskim wybrzeżem Morza
Śródziemnego, zachowaniom, które praktykowali i postrzeganiu spędzanych tam wakacji w
rosyjskiej kulturze. Wyjątkowe znaczenie dla historyka obyczaju ma praca amerykańskiej
badaczki Louise McReynolds Russia at play. Leisure Activities at the End of the Tsarist
Era276
. O ile poświęcone podróżom i turystyce rosyjskie monografie pozostawiają bardzo
silny niedosyt z powodu swej powierzchowności, jednostronności i kronikarskiego ujęcia, o
tyle w książce McReynolds, oprócz prezentacji najpopularniejszych sposobów spędzania
wolnego czasu, znalazła się bardzo interesująca analiza tych właśnie zagadnień. W obszernym
rozdziale The Russian Tourist at Home and Abroad, autorka w syntetyczny sposób
przedstawiła początki zjawiska podróży w dziejach carskiej Rosji, jego miejsce w rosyjskiej
kulturze – zwłaszcza literaturze, rolę dworu cesarskiego w kreowaniu mody na podróżowanie
i kurację u wód. Opisała próby organizowania bliższych i dalszych wypraw przez
indywidualnych przedsiębiorców, firmy komercyjne i stowarzyszenia działające na zasadzie
non-profit. Podobnie jak autorzy piszący o Wielkiej Brytanii, Mc Reynolds zwróciła uwagę
na stale wzrastającą w XIX wieku popularność miejscowości uzdrowiskowych, słynących z
wód mineralnych: leżących na wybrzeżu Morza Czarnego i Bałtyku, jak i w głębi lądu. To, co
szczególnie w Russia at Play interesujące, to zwrócenie uwagi na te aspekty, które
upodabniały rosyjskie społeczeństwo do społeczeństw zachodnich, ale pominięte zostały w
pracach autorów rosyjskich, oraz na okoliczności wyróżniające Rosjan na tle innych nacji
Europy. Amerykańska badaczka zwraca uwagę na społeczny wymiar zjawiska podróży - na
274
D. A. Pyzin, V. I. Pyzin, Iz žizni Peterburga 1890-1910-h godov. Zapiski očevidcev, opr. Stepanov A. V.,
Sankt-Peterburg 1999. 275
J. Hale, The French Riviera. A cultural history, Oxford 2009. 276
L. McReynolds, Russia at Play. Leisure activities at the End of the Tsarist Era, New York 2003.
78
jego znaczenie dla samoidentyfikacji grup społecznych. Opisuje rolę medycyny w
propagowaniu korzystania z leczniczego wpływu klimatu, analizuje stopniową ewolucję
wypoczynku w popularnych spa – od pobytów ściśle kuracyjnych po wyjazdy w
poszukiwaniu możliwie atrakcyjnych rozrywek. Wskazuje na modernizacyjną rolę
prezentowanych zjawisk, na ich znaczenie gospodarcze – rozwój przedsiębiorczości branży
turystycznej i dostosowywanie się oferty do zmieniających się, coraz bardziej
wyrafinowanych oczekiwań podróżników - turystów. Bardzo interesujące i inspirujące są
rozważania McReynolds o ideologicznym i propagandowym wymiarze rosyjskich podróży.
Autorka przekonująco opisuje znaczenie peregrynacji po świeżo podporządkowanych przez
imperium kresach – Krymie, Kaukazie, guberniach nadbałtyckich. Dowodzi, że odwiedzanie
tych terenów miało istotny wpływ nie tylko na ich oblicze, ale i na myślenie Rosjan o samych
sobie – jako o zdobywcach, zwycięzcach, niosących jednocześnie misję cywilizacyjną.
McReynolds analizuje również sposób postrzegania przez rosyjskich turystów zwiedzanej
przez nich zagranicy, relacje z napotykanymi cudzoziemcami. Opisuje funkcjonowanie w
rosyjskiej świadomości wizerunku Rosji, kreowanego przez obce przewodniki turystyczne,
przeznaczone dla zachodnich podróżników. Wspomina o stosunku carskich władz do
podróżowania poddanych. W pracy McReynolds pojawiają się również refleksje na temat
genderowego wymiaru opisywanych zagadnień. Monografia amerykańskiej badaczki w
istotny sposób wzbogaca obraz podróży i wypoczynku Rosjan na przełomie XIX i XX wieku.
Dostępna literatura, dotycząca Rosji i Petersburga, nie pozwala na syntezę i wnioski,
jakie mogły być sformułowane w przypadku Wielkiej Brytanii i Londynu. Trudno w
zadawalający sposób zbudować na ich podstawie wizerunek, który mógłby posłużyć jako
podstawa do porównań z modelami aktywności czasu wolnego społeczeństwa Warszawy.
Stąd konieczne okazało się przeprowadzenie własnych badań źródłowych. Za kluczowe
uznałem prześledzenie, jak podróż i turystyka były prezentowane przez rosyjską prasę i
literaturę piękną? Na jakie formy i jakie aspekty podróży zwracano przede wszystkim uwagę?
Jakie miejsce w świadomości rosyjskiego społeczeństwa mogły zajmować wojaże krajowe i
zagraniczne, kuracja u wód, spędzanie wakacji na letnisku? I wreszcie, jakie można dostrzec
podobieństwa i różnice pomiędzy obyczajami Rosjan (przede wszystkim petersburżan) a
zachowaniami Brytyjczyków (zwłaszcza londyńczyków) i mieszkańców Warszawy.
Najważniejszymi źródłami były wybrane roczniki tytułów prasowych, wydawanych w Sankt
Petersburgu od lat 80-ych XIX w. do końca pierwszej dekady XX w.: dzienniki - „Sankt-
Peterburgskie Vedomosti” i „Birževye Vedomosti”; tygodniki – „Rodina”, „Niva”, „Priroda i
79
Lûdi” oraz satyryczna „Strekoza” (ros.: ważka). Sięgnąłem także do miesięcznika „Russkij
Turist” – organu Rosyjskiego Stowarzyszenia Turystów (ROT).
Aby wydobyć, dostrzec specyfikę rosyjską, należy krótko przypomnieć główne cechy
wypoczynku, kuracji, turystyki i podróży Anglików, na które zwracają uwagę badający tę
problematykę historycy. Brytyjską, nadzwyczajną aktywność na tych polach
charakteryzowała ogromna różnorodność form praktykowanych w poszczególnych grupach
społecznych. Z jednej strony, obyczaje czasu wolnego stanowiły wyraz tożsamości tych
środowisk, sferę indywidualnych dążeń, realizacji istotnych potrzeb, obszar wolności i
niezależności, płaszczyznę samoidentyfikacji grupowej, jeden z elementów dokonującej się
wówczas – w końcowej fazie rewolucji przemysłowej – stratyfikacji społeczeństwa. Z drugiej
strony, podróże i wypoczynek były obszarem przedsiębiorczości, ważnym składnikiem
biznesu związanego z kulturą masową, jeden z czynników modernizacji społeczeństwa.
Stanowiły także przedmiot zainteresowania i działań środowisk reformatorskich i władz – w
równej mierze dążących do zapewnienia pokoju społecznego, harmonijnego rozwoju
gospodarki i państwa. Mimo to, w świetle wyników badań historyków, podróże i wypoczynek
Brytyjczyków były wolne od ściśle politycznych nacisków, zwłaszcza od prób narzucania
kontekstów imperialnych czy nacjonalistycznych. Obywatele Wielkiej Brytanii podejmowali
wojaże samodzielnie. Organizowali je indywidualnie, na własną rękę, lub korzystali z
wyspecjalizowanych agencji i biur, które funkcjonowały na zasadach ściśle komercyjnych,
wolnorynkowych i nie były uwikłane w rolę służebną wobec państwa i jego polityki. Anglicy
w tych dziedzinach byli ludźmi prawdziwie niezależnymi i samodzielnymi. Sytuacja
poddanych rosyjskich przedstawiała się zgoła odmiennie.
Pierwszy i najważniejszy wniosek, jaki wynika z lektury rosyjskich źródeł i
poświęconych Rosji opracowań, to konstatacja, że w państwie carów podróżowanie i kuracja
naznaczone były silnym stygmatem politycznym. I nie wynikało to bynajmniej z troski,
dbałości państwa o zdrowie obywateli, czy racjonalny charakter ich wypoczynku - jak w
Anglii. Decydujące było znaczenie, jakie przypisywano tym formom aktywności ze względu
na interesy imperium, szczególnie na obszarach nowo przyłączonych, leżących na granicach,
obcych etnicznie, religijnie i kulturowo. Zdobyte na początku XVIII wieku przez Piotra
Wielkiego terytoria Inflant, Estonii i Karelii zyskiwały w wieku XIX popularność jako
miejsce nadmorskiej kuracji i wypoczynku elit, zwłaszcza petersburskich. Terapię wodami
mineralnym stosowano zaś w leżących na polskiej Grodzieńszczyźnie Druskiennikach,
uznanych za uzdrowisko już w 1837 roku. Z kolei opanowane przez Katarzynę II wybrzeża
80
Morza Czarnego i Krym równie szybko zaczęły gościć członków rodziny cesarskiej,
przedstawicieli kręgów dworskich, a następnie reprezentantów wyższych warstw
społecznych, złaknionych wypoczynku w znakomitym, ciepłym klimacie. Ostateczne
podporządkowanie Kaukazu, po długich i ciężkich walkach, otworzyło w połowie XIX wieku
i ten rejon dla osób potrzebujących kuracji wodami mineralnymi. W ślad za chorymi, pod
koniec stulecia, zaczęli się tam pojawiać miłośnicy górskich wędrówek i wspinaczki.
Louise McReynolds interpretuje rozwój ruchu wypoczynkowego i leczniczego na
terenach pogranicza jako jedną z metod zagospodarowania limes Imperium. Zwraca przy tym
uwagę, że wyrazem „mentalnego anektowania” świeżo podporządkowanych, niesłowiańskich
kresów było powszechne zmienianie miejscowych nazw. Na Krymie, usuwając tatarskie
toponimy, próbowano nawiązywać do greckiej przeszłości i uwiarygodnić przez to
kontynuowanie przez Cesarstwo Rosyjskie tradycji Bizancjum. (Gezlew przemianowano na
Eupatorię, jako miano półwyspu próbowano lansować nazwę Tauryda). Rusyfikację nazw
miejscowych szeroko praktykowano na Kaukazie (Besh-Tan zmieniono na Piatigorsk) i nad
Bałtykiem (Gungerburg stał się Ust’ Narwą)277
.
W pierwszej połowie XIX wieku obyczaj podróżowania nie był jeszcze w Rosji
rozpowszechniony, oddawały mu się uprzywilejowane elity. Do włączenia do zbiorowej,
rosyjskiej świadomości egzotycznych, atrakcyjnych obszarów południowych walnie
przyczynił się wówczas Aleksander Puszkin. Poeta, zesłany na południe Rosji, przebywał na
Kaukazie, Krymie, w Besarabii. Poświęcił im szereg utworów - „(…) stał się pisarzem –
podróżnikiem poprzez swą poezję”278
. Puszkin na długie dziesięciolecia ukształtował sposób
patrzenia Rosjan na obszary, które w II połowie stulecia były główną atrakcją turystyczną
imperium. Jego poezja budowała psychologiczny związek z pograniczem, idealizowała jego
mieszkańców, a podróżnika – Rosjanina stawiała w roli misjonarza, niosącego zdobycze
cywilizacji, chętnie przyjmowane przez odwiedzaną społeczność. Oddziaływanie twórczości
poety wzmocnił, wykreowany na przełomie XIX i XX wieku, obyczaj „obowiązkowej”
podróży śladami twórczości Puszkina279
.
„Mentalnej aneksji” kresów służyło również publikowanie relacji podróżujących po
cesarstwie urzędników. Gawrił Gierakow na przykład podkreślał już w 1828 roku, że
Tatarów, Gruzinów i Kozaków łączy z rodowitymi Rosjanami ścisły związek, dzięki
277
L. McReynolds, op. cit., s. 156-157. 278
Tamże, s. 159. 279
Tamże, s. 160.
81
wspólnocie losów i doświadczeń280
. W 1851 Josif Berlow bardzo ciepło opisywał gościnność
i obyczaje Tatarów, za to z dystansem traktował muzułmanów – jako stojących na niskim
poziomie, a zatem wymagających jeszcze cywilizacyjnych zabiegów281
. Hrabia Chwostow,
który w 1818 roku odwiedzał średniowieczne monastyry i święte grody prawosławnej Rusi –
Jarosław, Suzdal, budował na kartach swej relacji z podróży poczucie jedności, spajającej
wszystkich mieszkańców imperium; podkreślał rolę zabytków przeszłości w kształtowaniu
narodu rosyjskiego282
. Puszkin i autorzy opisów wojaży z I połowy stulecia stworzyli model
postrzegania własnego państwa, zwłaszcza jego nadgranicznych terenów, i wskazali, jak
powinni je traktować rosyjscy podróżnicy i turyści. Model ów znalazł odzwierciedlenie w
rozwoju rosyjskich miejscowości uzdrowiskowych – zwłaszcza u zarania ich kariery, ale
także i później, gdy cieszyły się już znacznym uznaniem i popularnością.
Społeczeństwo rosyjskie nie doświadczyło mody na kurację „u wód” w czasach
nowożytnych, w wieku XVII i XVIII, gdy hołdowali jej Anglicy. Obyczaj ów rozpowszechnił
się za to nadzwyczajnie w okresie wojen napoleońskich i po ich zakończeniu. Do
zdobywających coraz większe uznanie miejscowości jeździli oficerowie, leczący rany po
kampaniach wojennych, a także młode wdowy, starające się dojść do równowagi po utracie
małżonków, w wyniku tychże kampanii. Gęsta od namiętności atmosfera uzdrowisk była
kanwą popularnych rosyjskich dzieł literackich i utworów scenicznych tej epoki283
. Jak
podkreśla McReynolds, rozwój rosyjskich spa był ściśle związany z imperialną ekspansją. Nie
przypadkiem jedne z pierwszych romantycznych wizerunków miejscowości uzdrowiskowych
zostały stworzone przez oficerów, pełniących służbę na opanowanych właśnie obszarach.
Aleksander Bestużew-Marlinski, zesłany po Powstaniu Dekabrystów na Kaukaz, ukazał
tamtejszą rzeczywistość w Listach z Dagestanu oraz w Wieczorze w uzdrowisku na Kaukazie
(1832). Michaił Lermontow w Bohaterze naszych czasów (1841) wykorzystał obserwacje
poczynione podczas kuracji w kaukaskim Piatigorsku284
.
Niezależnie od atrakcyjności literackiego wizerunku, podróże na Kaukaz i Krym
wymagały ogromnego samozaparcia. Kaukaskie szlaki, bo trudno nazwać je drogami, były
fatalnej jakości i obfitowały w typowo wysokogórskie niebezpieczeństwa. Do lat
pięćdziesiątych trzeba było w dodatku korzystać z ochrony wojskowego konwoju, gdyż ciągle
280
Tamże, s. 161-162. 281
Tamże, s. 162. 282
Tamże, s. 161. 283
Tamże, s. 171-172. 284
Tamże, s. 172.
82
groziło niebezpieczeństwo napadu ze strony górali – bojowników walczących przeciwko
rosyjskiej armii. (Krym był bezpieczniejszy, ale porażał prymitywizmem warunków285
).
Pomimo szeregu przeciwieństw, w I połowie XIX wieku rozpoczął się rozwój tak znanych w
późniejszych dekadach kaukaskich miejscowości jak wspomniany już Piatigorsk, Kisłowodsk
(zamienione w cywilne miasta z obozów wojskowych), Jessentuki, Borżomi286
. To ostatnie
uzdrowisko słynęło z powodu znakomitych źródeł leczniczych. W latach 20-ych, jeszcze jako
placówka wojskowa, przyjmowało chorych, którzy przybywali mimo konieczności pokonania
trudnej, długiej, zabierającej około miesiąca drogi287
. Eksplozja rozwoju nastąpiła w dwóch
kolejnych dziesięcioleciach, po tym, jak generał E. A. Gołowin wyprawił tam na kurację swą
córkę i przekazał miejscowość pod zarząd cywilny288
. Po pojmaniu przywódcy kaukaskich
górali Szamila w roku 1859 dokonał się ostatni akt podporządkowania przez Rosję Kaukazu..
W Borżomi powstała rezydencja rodziny cesarskiej, w wysokogórskie tereny dotarł ruch
turystyczny i wspinaczkowy. Stymulującą rolę odgrywało założone w 1860 Towarzystwo
Odnowienia Chrześcijaństwa na Kaukazie, a także prywatni przedsiębiorcy. U schyłku XIX
wieku Borżomi było kwitnącą stacją klimatyczną z licznymi pensjonatami, sanatoriami i
szpitalami. Z sukcesem eksportowało znakomitą wodę mineralną do wielu państw Europy.
Stało się też tętniącym życiem centrum wyrafinowanych atrakcji289
. Podobnie jak angielskie
Brighton czy Blackpool przyciągało, oprócz chorych, także i rzesze zdrowych gości, którzy
pragnęli zaznać uczestniczyć w świetnych koncertach, spektaklach, balach, skorzystać z
możliwości pokazania się w towarzystwie, zawarcia interesujących znajomości, zamieszkania
w najbardziej wykwintnych i prestiżowych hotelach. Popularne stawały się górskie wędrówki
– piesze i konne, wspinaczka. Na przełomie stuleci gości przyciągały już nie egzotyka,
nieznana kultura, obyczaje miejscowej ludności, czy imperatyw cywilizacyjnej misji, ale po
prostu możliwość skorzystania ze skomercjalizowanej, nowoczesnej rozrywki.
Podobna ewolucja dokonała się w Jałcie - czołowym czarnomorskim kąpielisku na
Krymie. Już w 1834 w pobliskiej Liwadii Romanowowie wybudowali swą siedzibę. Przykład
rodziny panującej stworzył gwałtownie rozwijającą się modę, szczególnie gdy osobisty lekarz
Aleksandra II i Aleksandra III Siergiej Piotrowicz Botkin zaczął wysyłać z Petersburga na
Krym „sierpniowych pacjentów”290
. W 1870 Jałtę z Moskwą i Petersburgiem połączyła linia
285
G. P. Dolženko, op. cit., s. 17-19. 286
Tamże, s. 18. 287
Tamże, s. 18. 288
L. McReynolds, op. cit., s. 173. 289
Tamże, s. 173-174. 290
Tamże, s. 174.
83
kolejowa. Zbudowano kanalizację, powstawały ekskluzywne hotele, wydawano informatory i
przewodniki. Oprócz Jałty na Krymie rozkwitały Eupatoria, Sewastopol, Teodozja. Chętnie
odwiedzano miejsca związane z wojną krymską.291
. Podobnie jak w przypadku brytyjskich
uzdrowisk i kąpielisk, z rosnącej popularności kaukaskich i czarnomorskich spa korzystali
przedsiębiorcy. W luksusowe miejsca wypoczynkowe swe posiadłości przekształcali także
zamożni arystokraci: tak z rodowymi Gagrami nad Morzem Czarnym uczynił książę
Aleksander Oldenburg292
.
W końcu XIX wieku położone na południowych rubieżach imperium uzdrowiska,
ciesząc się znaczną popularnością wśród Rosjan, stanowiły także przedmiot zainteresowania
petersburskiej prasy. W roku 1898 „Sankt-Peterburgskie Vedomosti” w kilku numerach
poświęciły bardzo obszerne artykuły stacjom klimatycznym Kaukazu. Autor relacji,
występujący pod pseudonimem „Turist”, przypominał, że opisywane przezeń ośrodki są od
1884 r. administrowane pospołu przez zarząd, powołany na mocy decyzji ministerstwa dóbr
państwowych, i przez miejscową administrację. Sytuacja taka miała negatywnie wpływać na
ich stan; rodzić konflikty i spory kompetencyjne. Sławny Piatigorsk pilnie wymagał podjęcia
wysiłków reformatorskich. Przygotowane dla gości miejsca zakwaterowania reprezentowały
przyzwoity poziom, jednak ich otoczenie znajdować się miało w stanie opłakanym, a stan
sanitarny miejscowości był wręcz fatalny293
. W podobnie krytyczny ton uderzył również autor
innej relacji, A. Skvorcov. Podkreślił on, że wody mineralne Kaukazu należą do najlepszych
na świecie, ale w żadnym razie nie można tego powiedzieć o samych kurortach. Wspominał o
Piatigorsku, Żeleznowodsku, Kisłowodsku, Jessentuksku. Zwracał uwagę, że przestarzała,
zaniedbana i zbyt uboga jest cała infrastruktura i aparatura lecznicza: wanny, prysznice, ujęcia
wód, budynki kąpielowe. Podkreślał, że ilość wód przeznaczanych dla chorych jest
niewystarczająca. Brakowało odpowiedniej jakości i ilości mleka i kumysu. Według
Skvorcova, kwatery i wyżywienie były wprawdzie bardzo drogie, za to fatalnej jakości, a
oferujący je miejscowi przedsiębiorcy – chciwi i nieuprzejmi294
. Surowa krytyka warunków
panujących w, licznie przecież odwiedzanych, uzdrowiskach zwieńczona była przez obu
wspomnianych autorów konstatacją, że jedynie gruntowna reforma panujących tam
stosunków pozwoli przywrócić im należną popularność i zapobiec masowym wyjazdom
Rosjan do wód zagranicznych. W podobnym tonie opisywano na łamach „Biržewych
291
Tamże, s. 174-175. 292
Tamże, s. 175-176. 293
Turist, Kavkazkie mineralnye vody, „Sankt-Peterburgskie Vedomosti” (Dalej: „SPV”) 1898, nr 144, s. 4; nr
148, s. 3; nr 156, s. 3; nr 171, s. 4. 294
A. Skvorcov, Ničto o našyh kavkazkich mineralnyh vodah, „SPV” 1898, nr 190, s. 1.
84
Vedomostej” achtinskie wody mineralne w Dagestanie. I w tym przypadku, w jednym tekście
zawarto entuzjastyczną pochwałę jakości tamtejszych wód, krytykę istniejących warunków i
żądanie reform295
.
Również na początku XX wieku, na krótko przed wojną, prasa powracała do
informowania o dobrodziejstwach wód kaukaskich. „Sankt-Peterburgskie Vedomosti”,
opisując wiosną 1908 roku źródło Narzan, decydujące o znaczeniu całej miejscowości o tej
nazwie, zwracały uwagę na pośpiesznie prowadzone prace, mające na celu oczyszczenie
zaniedbanego ujęcia, by zdążyć przed sezonem letnim296
. Tygodnik „Priroda i Lûdi”, piórem
P. N. Samojlovej, informował o kuracji błotnej nad słonym jeziorem Saki koło Eupatorii na
Krymie. Bardzo obszerny materiał, ilustrowany pięcioma efektownymi fotografiami, omawiał
chemiczny skład błot sakskich , ich walory lecznicze, opisywał urządzenia służące gościom i
czekające na nich procedury kuracyjne. Wyliczone zostało kilkanaście rodzajów schorzeń, w
których zalecane było korzystanie z kąpieli błotnych: reumatyzm, zrosty tkanek, leczenie ran,
choroby nerwowe i kobiece, podagra, choroby skórne. Autorka zalecała poddanie się
czterotygodniowej kuracji, po której jeszcze 2 – 3 tygodnie powinno się poświęcić na kąpiele
morskie dla wzmocnienia po wycieńczającym leczeniu błotnym. Odległe od obu stolic
państwa położenie jeziora Saki oraz rekomendowany czas pobytu wskazują, że artykuł
adresowany był do czytelników dysponujących wystarczającą ilością wolnego czasu i
odpowiednim zasobem pieniędzy. P. Samojlova stwierdzała, że sakskie błota corocznie
przyciągają tysiące kuracjuszy, zarazem jednak zauważała, że są zbyt mało znane i warto jak
najszerzej popularyzować ich walory297
. I w tym materiale wyraźnie dawała się odczuć nuta
żalu, że wyższe warstwy społeczeństwa, które mogłyby korzystać z walorów rodzimych,
rosyjskich kurortów, nie darzą ich należytym zainteresowaniem, przedkładając ponad ich
uroki wakacje za granicą.
Jak zauważa Louise McReynolds, kolejnym – po Krymie i Kaukazie – ważnym
rejonem wypoczynkowo-leczniczym Rosji były gubernie nadbałtyckie. O ich znaczeniu dla
różnych form wypoczynku mieszkańców Petersburga decydował szybki i łatwy dostęp. W
porównaniu z kurortami południa Rosji, już samo dotarcie koleją było nieporównanie tańsze i
nie zabierało tak wiele czasu. Umożliwiało to nie tylko dłuższe pobyty, ale także i
przedsiębranie krótkich, kilkudniowych wyjazdów na piaszczyste plaże. Pozwalało także i
295
OŻ, Hronika, K uporâdočeniû mineralnyh istočnikov, „Birževye Vedomosti” (Dalej: „BV”) 1898, nr 180, s.
3. 296
Iz Kislovodska, „SPV” 1908, nr 124, s. 5. 297
P. N. Samojlova, Sakskiâ grâzi, „Priroda i Lûdi” (Dalej: „PiL”) 1908, nr 26, s. 474-478.
85
przedstawicielom niższych warstw społecznych na szukanie wytchnienia od dusznego,
zatłoczonego, malarycznego miasta. Wybrzeże Bałtyku, choć położone w niemal
bezpośrednim sąsiedztwie stolicy, było postrzegane, z racji niedawnego przyłączenia do
Rosji, jako obszar wymagający wytrwałego zagospodarowywania przez imperium. O ile, jak
stwierdza McReynolds, limes południową traktowano z wyższością, jako teren wymagający
ucywilizowania, o tyle dawne Inflanty i Estonia budziły swoistą irytację z powodu
niemieckich pozostałości w architekturze, obyczajach, języku mieszkańców i widocznego ,
szybkiego „germanizowania” - adoptowania się gości do tamtejszej kultury298
. Amerykańska
badaczka zwraca uwagę na wielką popularność wśród rosyjskich turystów Rygi, uważanej za
jedno z najpiękniejszych miast państwa. Z uzdrowisk nadbałtyckich wymienia Ust’ Narwę i
(co, niestety, świadczy o zupełnej ignorancji geograficznej) Druskienniki. Ust’ Narwa
wkroczyła na ścieżkę rozwoju w latach 70-ych XIX wieku, gdy miejscowy przedsiębiorca A.
F. Gan skłonił innych inwestorów i lokalne władze do poczynienia znacznych nakładów na
rozwój planowanego letniska. Dzięki szybko powstającym pensjonatom, zapewnieniu
atrakcyjnych rozrywek, dobrej komunikacji drogowej, morskiej i kolejowej, Ust’ Narwa
zaczęła cieszyć się wielką popularnością wśród artystycznych elit Petersburga299
.
Petersburska prasa przedstawiała wybrzeże Bałtyku jako teren atrakcyjny dla
turystów, zainteresowanych pamiątkami historycznymi, jak i dla gości pragnących zażywać
leczniczych, morskich kąpieli. „Sankt-Peterburgskie Vedomosti” w 1888 roku stwierdzały, że
mieszkańcom stolicy świetnie znane są kąpieliska w bezpośrednim sąsiedztwie miasta, a
tymczasem nie tak odległy Rewel (ob. Tallin) wybornie nadaje się na letnią rezydencję,
zapewniając wspaniałe powietrze, pełen uroku park, plaże i możliwość morskich kąpieli.
Dodatkowym walorem miasta miały być niskie ceny300
. W 1908 bardzo obszerny i bogato
ilustrowany artykuł poświęcony Rewlowi zamieścił tygodnik „Priroda i Lûdi”301
. Okazją do
publikacji były złożone w tym czasie w Rosji wizyty króla Wielkiej Brytanii Edwarda VII i
prezydenta Francji Armanda Fallières’a. Autor materiału, ukrywający się pod pseudonimem
„Gr F-t”, omówił sojuszniczy wymiar obu wizyt, przy czym podkreślił, że ogromne znaczenie
miał fakt, iż miejscem tak istotnych politycznych wydarzeń było „(…) okno na Europę, (…)
stary port Rewel, odgrywający tak ważną rolę w Rosji niemal od chwili jego założenia”302
.
Większa część tekstu poświęcona została na przybliżenie czytelnikom historii miasta, a raczej
298
L. McReynolds, op. cit., s. 178-179. 299
Tamże, s. 178. 300
Revel v letnem sezone, „SPV” 1888, nr 183, s. 2-3. 301
Revel, „PiL” 1908, nr 37, s. 653-657. 302
Tamże, s. 654.
86
jej swoistej interpretacji. Zgodnie z nią, dzieje grodu upływały pod znakiem krwawych wojen,
uniemożliwiających normalny rozwój. Dopiero zdobycie Rewla przez Piotra Wielkiego „(…)
wprowadziło miasto na pokojową drogę, Rewel wzbogacił się, obecnie [pisał „Gr F-t”] to
jeden z najważniejszych portów Rosji, prowadzący szeroki handel zagraniczny”303
. Autor
przypomniał estońskie legendy o początkach grodu, ubolewał nad wielką ilością estońskiej
krwi, przelanej w Średniowieczu, podczas zmagań z niemieckimi rycerzami – zakonnikami i
w czasach nowożytnych w czasie walk ze Szwedami. Wolnościowe zrywy Estończyków
wspomagać mieli ofiarnie ruscy książęta, co uzasadniało późniejszą rosyjską obecność na
tych terenach. Autor wyrażał żal, że Inflant nie udało się zdobyć Iwanowi Groźnemu. Uznał
natomiast, że Piotr I dokonał aktu dziejowej sprawiedliwości, kończąc 140-letnie panowanie
Szwedów. Autor opisywał liczne, wspaniałe zabytki Rewla, przedstawione na
zamieszczonych w tekście rycinach. Zauważając, że zachowały się w znakomitym stanie i w
dodatku w liczbie znacznie większej niż w Rydze, kończył swój tekst retorycznym pytaniem:
„A może Rewel nie tak zdecydowanie bronił się przed Rosjanami i, podczas kapitulacji,
zdołał wynegocjować warunki, chroniące miasto przed grabieżą zdobywców?”304
. Swoista
wizja przeszłości, zaprezentowana na łamach popularnego tygodnika, znakomicie pasuje do
tezy, sformułowanej przez Louise McReynolds w odniesieniu do stosunku do terenów
podbitych, iż Rosjanie wraz z „przekształcaniem map”, „przekształcali imperialną
historię”305
.
Nawet okolicznościowa publikacja, zamieszczona z okazji dyplomatycznych wizyt
zachodnich sojuszników, nie mogła być wolna od mocarstwowych akcentów,
przypominających Rosjanom o roli, jaką odgrywali na obszarach, będących popularnymi
miejscami wypoczynku. A przecież czytelnicy dość ekskluzywnego tygodnika musieli mieć
świadomość, że tereny nadbałtyckie rozwinęły się na długo przed ich podbojem przez Piotra,
a ich infrastruktura, architektura, sztuka reprezentowały poziom znacznie wyższy niż w
większości miast rosyjskich. Można wręcz stwierdzić, że podziw dla atrakcyjności i urody
miast takich jak Rewel czy Ryga nie dotyczył wcale osiągnięć cywilizacyjnych, wynikających
z przyłączenia do państwa carów, lecz - przeciwnie – przedmiotem zachwytu były dokonania
Niemców i Szwedów, którym Rosja odebrała te tereny.
303
Tamże. 304
Tamże, s. 657. 305
L. McRynolds, op. cit., s. 157.
87
Usilne podkreślanie znaczenia rosyjskiego panowania wynikało zatem nie ze stanu
faktycznego, a ze swego rodzaju kompleksu niższości. Zjawisko to było zresztą widoczne we
wszystkich sferach podróży i wypoczynku, gdzie Rosjanom przychodziło stykać się z
zachodnią kulturą i ludźmi Zachodu. Charakterystycznym wyrazem tęsknoty za europejskimi
standardami były nazwy nadawane rosyjskim hotelom i pensjonatom: Evropejskaâ Gostinica,
Bristol, Grand Hotel, Bellevue, San Remo, Angleterre306
. Rosyjskie kompleksy mogły być
uzasadnione. McReynolds, analizując zachodnie publikacje i przewodniki z II połowy XIX
wieku dochodzi do wniosku, że Rosja była dla cudzoziemców państwem zacofanym, źle
zorganizowanym, o prymitywnej infrastrukturze. Podziw wzbudzała dzika przyroda, oburzał
despotyczny system, sympatię wzbudzały próby przeciwstawiania się samodzierżawiu.
Generalnie, zdaniem autorki Russia at Play, człowiek Zachodu postrzegał państwo carów
jako anachroniczne i nie należące do Europy, a jego mieszkańców jako ludzi Wschodu - obcy
turysta patrzył na nich z wyższością i ubolewał, że nie poddają się wpływom zachodniego
liberalizmu. Przewodniki Baedekera i Murraya dokonywały swoistej „orientalizacji” Rosji307
.
Śmiałe tezy amerykańskiej autorki nie są pozbawione podstaw. Nader późne dotarcie do Rosji
wycieczek organizowanych przez Cooka potwierdza, że podróż po imperium była nawet dla
wytrawnego organizatora przedsięwzięciem dość ekstremalnym.
Zdaniem McReynolds, sami Rosjanie zdawali sobie sprawę z opinii na ich temat308
.
Poczucie niższości wobec obcych i wobec zagranicy było dostrzegane i potępiane przez prasę.
„Sankt-Peterburgskie Vedomosti” w 1903 roku piętnowały tych podróżnych, którzy -
odetchnąwszy z ulgą po uciążliwej, rosyjskiej kontroli celnej i paszportowej – dzielili się w
pociągu swymi wrażeniami z pobytu za granicą: zachwycali wspaniałą organizacją transportu
morskiego w Niemczech, doskonałym systemem osuszania pól w okolicach Bremy,
rozkwitającą gospodarką Holandii, Danii i Belgii, przemysłem w Lombardii. Autor z
wyrzutem stwierdzał, że tak rozprawiający o obczyźnie Rosjanie sami wyglądają na
nieudaczników309
.
Mimo pewnego poczucia niższości, Rosjanom trudno było zaakceptować sposób
postrzegania ich przez obcych. Narzekając na swój kraj, starali się zarazem odwracać
rozpowszechniony stereotyp. Służyło temu usilne podkreślanie wyższości rosyjskich wód
mineralnych (Borżomi nad Vichy) czy miejscowości kąpieliskowych (Jałty nad Niceą), gór
306
Tamże. 307
Tamże, s. 184-189. 308
Tamże, s. 189. 309
V wagone. Iz putëvych vpečatlenij, „SPV” 1903, nr 204, s. 3; nr 205, s. 2-3.
88
(Kaukazu nad Alpami) i w ogóle rosyjskiej kultury i rosyjskich obyczajów nad zachodnimi.
Wyrażaniu takich opinii sprzyjał fakt, że – pomimo ewidentnie wyższego poziomu usług w
zagranicznych kurortach – Rosjanie w ojczyźnie czuli się „u siebie” – swojsko i
swobodnie310
. Ten nurt w rosyjskiej literaturze zapoczątkował Mikołaj Karamzin, który w
latach 1789-1790 podróżował po Niemczech, Szwajcarii, Francji i Wielkiej Brytanii. W
Listach rosyjskiego podróżnika zawarł on przesłanie o wspaniałości rosyjskiego imperium i
jego wyższości nad cywilizacją Zachodu311
. Niekiedy podkreślanie własnej przewagi nad
obcymi przybierało charakter karykaturalny. Bohater powieści Dostojewskiego Idiota, książę
Lew Myszkin, powraca do Rosji po kilkuletnim pobycie w Szwajcarii. Pierwsi, napotkani
jeszcze pociągu rodacy drwią, że z pewnością zagraniczna kuracja była zupełnie bezowocna,
a Myszkina nie tylko nie wyleczono, ale obłupiono do szczętu z pieniędzy312
. W próbie
obrzydzenia czytelnikom zagranicy szczyty absurdu osiągnął jednak „Iw. Mar.”, który w
obszernej relacji opublikowanej w „Sankt-Peterburgskih Vedomostiah” w 1908 roku zwracał
się do czytelników w następujący sposób: „W pierwszej chwili, gdy tylko opuścisz granice
ojczyzny, wydaje ci się, że oddychasz jakby swobodniej. Myślisz, że otacza cię atmosfera
większej wolności, lepszej organizacji życia, że wzleciałeś do następnej sfery – bliżej raju
cywilizacji. Ale już po kliku krokach po błyszczącym asfalcie natykasz się na ślady ludzkiego
cierpienia. Jak to? I tutaj jak u nas? Nie, tu jest gorzej, znacznie gorzej”313
. Autor stwierdzał,
że w Rosji kontrasty społeczne nie są tak widoczne, drabina społeczna jest znacznie krótsza, a
grubiaństwo – znacznie mniejsze. Podróżując po Europie spostrzegawczy sprawozdawca
poczynił zaskakujące obserwacje. W Berlinie jego uwagę zwróciły pokryte strupami dzieci; w
Paryżu - biedna matka, która trzymając na ręku mizerne, wychudzone niemowlę,
sprzedawała wprost na ulicy sznurowadła. W ogóle Paryż głęboko poruszył „Iv. Mar.”: „A
jak męczą tu dzieci! Szarpią je za uszy, za włosy – zupełnie za nic”. Autora oburzyło
pijaństwo Francuzów. Donosił: „Pijanych nie dostrzeże się wzrokiem. Ale ich obecność
zdradza na każdym kroku wasze powonienie”. (Od wszystkich czuć wino). „Pijacy, co
prawda, nie siorbią z butelek wprost na ulicy, w promieniach słońca, odchyliwszy głowę do
tyłu, ale purpurowe twarze i zmętniałe oczy wymownie świadczą o chorobie państwa”314
. Tak
oto czytelnikom głównego petersburskiego dziennika zostały przedstawione Paryż i Francja,
przyciągające w tym samym czasie tysiące rosyjskich podróżnych – głównie z kręgów
310
L. McReynolds, op. cit., s. 190. 311
Tamże, s. 158, 161; G. P. Dolženko, op. cit., s. 28. 312
F. Dostojewski, Idiota, przeł. W. Jędrzejewicz, Warszawa 1971, s. 9. 313
Iv. Mar., Iz Pariža, „SPV” 1908, nr 114, s. 2. 314
Tamże.
89
arystokracji i burżuazji. Były to kompletne bzdury, zwłaszcza jeśli zestawić je z realiami
rosyjskimi: o prawdziwie powszechnym pijaństwie i brutalnym traktowaniu dzieci szeroko
rozpisywała się prasa, a rażące rozwarstwienie było faktem nie wymagającym komentarza.
Można śmiało stwierdzić, że artykuł z „Sankt-Peterburgskih Vedomostej” miał po prostu
obrzydzić czytelnikom Zachód Europy i zniechęcić do podejmowania wojaży w tym
kierunku.
W podobnym tonie była utrzymana wcześniejsza o dwie dekady relacja z podróży
koleją z Lucerny do Mediolanu, zamieszczona w tygodniku „Rodina”315
. Autor za
najważniejszą cześć wojażu uznał pokonanie pociągiem tunelu pod Przełęczą św. Gotarda.
Jednak nie sam tunel, jako osiągnięcie inżynierskie, postanowił opisać czytelnikom, a
zatrważającą przygodę, która go w nim spotkała. Oto, gdy pociąg pogrążył się w całkowitej
ciemności, autor zwierzył się przygodnemu towarzyszowi podróży z niepokoju, jaki
odczuwał, pomimo że minęły już czasy zbójców i rabusiów napadających na podróżnych.
Życzliwy współpasażer poradził zamknąć okno i – dla uspokojenia – poczęstował
papierosem. Był to jednak podstęp! Papieros okazał się usypiającą trucizną. Szczęśliwie,
przed ograbieniem przez cynicznego złodzieja uchronił bohatera konduktor, który przepłoszył
złoczyńcę. Konkludując, autor przestrzegał czytelników: „Nie palić z obcymi!”, ale wymowa
artykułu była jasna: podróżowanie koleją, w państwach rzekomo spokojnego Zachodu, może
być bardzo niebezpieczne. Taż sama „Rodina”, opisując jedno z najpopularniejszych
kąpielisk morskich Europy – Ostendę, przybliżała czytelnikom obyczaje gości i zamieszczała
dużą, efektowną ilustrację przedstawiającą plażowiczów w różnorakich kostiumach.
Jednocześnie, szydziła z bezsensowności dalekiego wojażu twierdząc, że do Ostendy
zjeżdżają „(…) i zdrowi i chorzy, by wydawać nadmiar pieniędzy”316
. Podobne publikacje
prasowe ściśle współgrały z intencjami władz, które z powodów ekonomicznych i
politycznych starały się ograniczać turystyczne i wypoczynkowe wyjazdy Rosjan za
granicę317
. Obawiano się, że atrakcyjność systemów politycznych Zachodu może mieć
zgubny wpływ na rosyjskich podróżnych. Niepokój petersburskiego ministerstwa spraw
wewnętrznych budziła ogromna ilość pieniędzy, które w sezonie wakacyjnym, corocznie
wypływały z Rosji318
.
315
W. Mazurkevič, V vagone, „Rodina” 1888, nr 8, s. 215-216. 316
Połden’ na morskom kupanii, „Rodina” 1888, nr 26, s. 669-672. 317
L. McReynolds, op. cit., s. 189. 318
Tamże, s. 191.
90
Pomimo rozmaitych prób zniechęcania do zagranicznych wojaży, zamożni Rosjanie
masowo podróżowali po Europie. Petersburska prasa, choć w wymiarze nieporównanie
mniejszym niż warszawska, nie wspominając już o londyńskiej, publikowała reklamy
zagranicznych kurortów. Na przełomie wieków w ukazujących się nad Newą dziennikach
można było, między innymi, znaleźć obszerne, modułowe anonse takich miejscowości jak
galicyjska Krynica319
, Iwonicz320
, wschodniopruskie Kranz321
, francuskie Vichy322
i fińskie
Gange323
, czy Zoppot prezentujący się jako „Północnoniemiecka Riwiera”324
. Liczba ogłoszeń
zagranicznych ośrodków jest jednak w prasie codziennej naprawdę zaskakująco skromna.
Nieco tylko częściej zdarzały się one w tygodnikach. Na łamach „Niwy” reklamowały się
Bad Hall325
, Franzensbad326
, Wiesbaden327
, Oberbrunnen328
. Niełatwo stwierdzić, co
decydowało o niewielkiej ilości reklam zagranicznych miejscowości wypoczynkowych i
leczniczych w rosyjskiej prasie. Czy jakąkolwiek rolę mogły odgrywać względy polityczno-
cenzuralne? Czy z punktu widzenia władz było niepożądane zbyt częste zamieszczanie
anonsów zachodnich ośrodków? Trudno bowiem przypuszczać, by zarządcy i właściciele
zachodnioeuropejskich kurortów lekce sobie ważyli przebogaty rynek rosyjski. Rosyjskich
klientów – często wręcz nieprzyzwoicie zamożnych, hojnych, wręcz rozrzutnych – świetnie
znano w całej Europie. G. P. Dolženko wprost stwierdza, że zamożni Rosjanie chętnie
przedkładali nad rosyjskie uzdrowiska miejscowości alpejskie, Lazurowe Wybrzeże, Italię,
najbardziej interesujące miasta Europy. Od korzystania z rodzimej oferty odstręczały ich
niezadawalające warunki – zupełnie nieadekwatne do oczekiwań. Finansowe możliwości elit
pozwalały na korzystanie z oferowanego przez Zachód komfortu hoteli, wspaniałej
infrastruktury komunikacyjnej, wyrafinowanych rozrywek329
.
Obecność Rosjan w europejskich kurortach opisywano na kartach literatury pięknej.
Bohater Śmierci w Wenecji Thomasa Manna, Gustaw Aschenbach, obserwował gości ze
Wschodu na weneckim Lido: „Po lewej, pod jedną z budek, które stały prostopadle do innych
i do morza i z tej strony stanowiły zakończenie plaży, obozowała jakaś rosyjska rodzina:
319
„SPV” 1888, nr 203, s. 4; „SPV” 1898, nr 161, s. 4. 320
„SPV” 1903, nr 135, s. 5. 321
„SPV” 1903, nr 131, s. 6. 322
„SPV” 1903, nr 135, s. 5. 323
„SPV” 1903, nr 146, s. 5. 324
Tamże. 325
„Niva” 1888, nr 22, s. 567. 326
„Niva” 1898, nr 14, s. 3. 327
„Niva” 1898, nr 16, s. 2. 328
„Niva” 1898, nr 18, s. 2. 329
G. P. Dolženko, op. cit., s. 18.
91
mężczyźni z brodami i wielkimi zębami, tłuste i leniwe kobiety, jakaś bałtycka panna, która
siedząc przy sztalugach, wśród okrzyków rozpaczy malowała morze, dwoje dobrotliwych,
brzydkich dzieci, stara sługa w chustce na głowie, z czule poddańczymi manierami
niewolnicy. Rozkoszując się z wdzięcznością, bytowali tam, wywoływali nieznużenie imiona
niegrzecznie harcujących dzieci, długo żartowali za pomocą nielicznych włoskich słów ze
starcem, od którego kupowali słodycze, całowali się wzajemnie w policzki, nie dbając o
obserwatorów ich ludzkiej gromady. (…) [Aschenbach] Ledwo jednak spostrzegł rosyjską
rodzinę, która tam przebywała w zadowolonej zgodzie, gdy chmura gniewnej pogardy okryła
jego twarz”330
.
Inny bohater Manna – Hans Castorp, na kartach Czarodziejskiej Góry, podczas swej
siedmioletniej kuracji w szwajcarskim Davos stale obcuje z Rosjanami, którzy przybywają w
Alpy, w nadziei skutecznej terapii gruźlicy. Reprezentowali oni różne środowiska społeczne,
skoro w jadalni „Berghofu” radcy Behrensa funkcjonowały obok siebie „lepszy” i „gorszy”
stół rosyjski, a siedzący przy nich pacjenci starali się od siebie separować331
. Obecność
Rosjan najwyraźniej intrygowała Hansa Castorpa (a w gruncie rzeczy samego Thomasa
Manna). Rosjanie w oczach człowieka Zachodu musieli się wydawać nacją szczególną,
wyróżniającą się. Do ich obyczajów, sposobu życia, upodobań Mann nieustannie powracał na
stronicach swej genialnej powieści. „(…) goście udawali się grupami na przejażdżki: po
podwieczorku kilka dwukonnych powozów wspięło się z trudem po serpentynie drogi aż na
samą górę i zatrzymało się przed główną bramą, aby zabrać tych, co je zamówili, przeważnie
Rosjan, a mianowicie rosyjskie panie. – Rosjanie zawsze jeżdżą na spacery – odezwał się
Joachim do Hansa Castorpa; (…) - Pojadą teraz do Clavadell albo nad jezioro, albo do
Flüeatal, albo do klasztoru, to mniej więcej są cele ich wycieczek. (…) niska, żywa staruszka,
Rosjanka, sadowiła się w jednym z powozów ze swoją szczupłą siostrzenicą i jeszcze dwiema
paniami; były to Marusia i Madame Chauchat, (…). Wszystkie cztery były w dobrych
humorach i nie przestawały mówić swą miękką, jak gdyby bezkostną mową. Śmiały się i
żartowały z powodu pledu, którym się z trudem okryły, z powodu rosyjskich cukrów w
drewnianej skrzynce wyłożonej watą i papierowymi koronkami; stara ciotka wzięła je ze sobą
na drogę i już teraz nimi częstowała…”332
. Mann najwyraźniej postrzegał Rosjan jako grupę
wyobcowaną, nieskorą do integrowania się z międzynarodowym towarzystwem. Gdy
pensjonariusze sanatorium zbierali pieniądze na gwiazdkowy prezent dla swego dyrektora:
330
T. Mann, Śmierć w Wenecji, przeł. L. Staff [w:] Opowiadania, Warszawa 2009, s. 343-344. 331
T. Mann, Czarodziejska góra, op. cit., t. I, s. 53. 332
Tamże, s. 140-141.
92
„Zgody nie udało się (…) osiągnąć. Porozumienie z rosyjskim gośćmi nastręczało trudności.
Wśród gości podpisujących listę składkową nastąpił rozłam. Rosjanie oświadczyli, iż na
własną rękę pragną obdarzyć Behrensa”333
. Tym niemniej, to właśnie Rosjanki złamały serca
mannowskich bohaterów. Kuzyn Castorpa, Joachim Ziemssen, był beznadziejnie zakochany
w pięknej Marusi o brązowych oczach i wysokich piersiach. Sam główny bohater przeżywał
gorące, namiętne uczucie do przybyłej z Dagestanu Kławdii Chauchat, która urzekła go swą
nieco egzotyczną urodą. Zauroczenie Castorpa piękną Rosjanką stało się powodem drwin ze
strony jego samozwańczego mentora - Settembriniego: „O, pan preferuje wschodnie
porównania. To zupełnie zrozumiałe. Azja pochłania nas. Gdziekolwiek spojrzeć: tatarskie
fizjonomie. I pan Settembrini dyskretnie obejrzał się za siebie. – Dżyngis-chan – rzekł. –
Świecące ślepia wilka stepowego, śnieg i wódka, nahajka, Szlisselburg i chrześcijaństwo.
Należałoby tutaj w przedsionku ustawić ołtarz Pallas Ateny, jako symbol obrony. (…) Tutaj
jest przede wszystkim dużo Azji w powietrzu – nie darmo roi się od typów z moskiewskiej
Mongolii! Ci ludzie – i pan Settembrini wskazał ruchem brody przez ramie za siebie – niech
się pan nie nastawia wewnętrznie według nich, niech pan się nie zaraża ich sposobem
myślenia, ale niech im pan raczej przeciwstawi swoją własną, swoją wyższą istotę, i niech pan
uważa za święte to, co dla pana, syna Zachodu, boskiego Zachodu – dla syna cywilizacji, z
natury i z pochodzenia jest święte (…)334
.
Czy to opinia samego Manna, czy też zaobserwowany przez pisarza,
rozpowszechniony stereotyp, którego przejaskrawiony wyraz stanowią słowa jednego z
bohaterów? W każdym razie przybywający do europejskich uzdrowisk poddani cara być
musieli grupą wyróżniającą się, przyciągającą uwagę innych gości. I choć rosyjskie elity
podróżowały bardzo chętnie i bardzo często, to na łamach petersburskiej prasy wyjazd za
granicę był traktowany jako coś wyjątkowego. W „Sankt-Peterburgskih Vedomostiah”,
relacjonując wycieczkę grupy uczniów z Petersburga i Peterhofu do Grecji, pytano
retorycznie: „Ale zagraniczna podróż? Któż skrycie o niej nie marzy?”335
. Aura
wyjątkowości, ekskluzywności otaczała powracającego do ojczyzny Księcia Myszkina
(bohatera Idioty Fiodora Dostojewskiego). Kolejni napotykani rodacy, i to z kręgów
zdecydowanie elitarnych, wciąż wyrażają zdumienie: Rzeczywiście z zagranicy? Ze
Szwajcarii?336
. Nawet bardzo zamożna i zajmująca wysokie miejsce w hierarchii społecznej
333
Tamże, s. 328. 334
Tamże, s. 292, 294, 335
N. Šubin, V Elladu, „SPV” 1908, nr 131, s. 2. 336
F. Dostojewski, Idiota, op. cit, s. 19, 59, 103.
93
rodzina generała Jepanczyna wyjazd za granicę traktuje jako projekt wyjątkowy: „W ciągu
zimy zdecydowano nareszcie wyjazd na lato za granicę, to znaczy wyjazd Lizawiety
Prokofiewny z córkami; generał oczywiście nie mógł tracić czasu na <<błahą rozrywkę>>.
Decyzja ta zapadła po niezwykłym i uporczywym naleganiu panien, które doszły do niezbitej
konkluzji, że rodzice nie chcą ich zabrać za granicę dlatego, iż ciągle troszczą się o to, aby je
wydać za mąż i znaleźć im odpowiednie partie. Bardzo możliwe, że rodzice przekonali się na
koniec, że konkurentów nie brak również za granicą i że wyjazd na jedno lato nie tylko
niczego nie popsuje, ale bodaj nawet <<może się przydać>>”337
. Wyjazd generałowej z
córkami nie doszedł w końcu do skutku, niemniej w rzeczywistości rosyjska arystokracja,
burżuazja, bogata inteligencja, a przede wszystkim środowiska dworskie z upodobaniem
wyjeżdżały na Zachód.
Szczególnym świadectwem obecności Rosjan w europejskich stolicach i uzdrowiskach
jest Dziennik Marii Baszkircew338
. Autorka, urodzona w 1860 roku pochodziła z kręgów
bogatej szlachty. Począwszy od roku 1870 czas spędzała w nieustannej podróży, zatrzymując
się na długie miesiące w Paryżu, Nicei, Rzymie, Florencji, Neapolu. Peregrynowała w gronie
najbliższych, między innymi z matką, dziadkiem, bratem, ciotką, stryjeczną siostrą i
osobistym lekarzem rodziny (Polakiem – Lucjanem Walickim). Poznała Wiedeń, Baden-
Baden, Genewę, Mediolan, Sorrento, Berlin, Biarritz, Madryt, Kordobę, Sewillę… Rodzina
odwiedzała również Rosję – Petersburg, Moskwę, Połtawę. W Rzymie uczestniczyła w
audiencji u papieża Piusa IX339
. Autorka w zasadzie nigdzie nie doświadczała wrażenia
obcości. W każdym odwiedzanym zakątku czuła się „u siebie”340
. Na trasie nieustannej
wędrówki dane było Marii zwiedzać galerie, muzea, świątynie. Pobierała lekcje malarstwa i z
zapamiętaniem oddawała się tej pasji. W Nicei regularnie uczęszczała na nabożeństwa w
tamtejszej cerkwi. Dokądkolwiek dotarli wojażerowie, tam stale obracali się w środowisku
najwyższej arystokracji – rosyjskiej, francuskiej, angielskiej, włoskiej. Treścią ich życia były
bale, rauty, koncerty, wykwintne przyjęcia.
Maria zaczęła spisywać swój diariusz w 1873 roku jako dwunastolatka. Ostatnie słowa
skreśliła na krótko przed śmiercią w 1884. Jednym z motywów permanentnej wędrówki była
postępująca gruźlica dziewczyny. Dziennik, który wyszedł spod pióra młodziutkiej autorki,
337
Tamże, s. 207. 338
M. Baszkircew, Dziennik, przeł. H. Duninówna, wstęp A. Kowalska, Warszawa 1967. 339
Tamże, s. 76. 340
Na motyw „europejskości” podróży Marii Baszkircew zwrócił uwagę D. M. Osiński, Dandyska w podróży po
Europie. Diarystystyczny zapis obecności Marii Baszkircew [w:] Europejczyk w podróży 1850 -1939, red. E.
Ihnatowicz, S. Ciara, Warszawa 2010, s. 445-465.
94
jest tekstem irytującym. Nawet dramatyczna choroba nie tłumaczy, jak sądzę, niezwykłej
egzaltacji, megalomanii, egocentryzmu i rozkapryszenia. Autorka nieustannie spragniona jest
hołdów, zainteresowania i dowodów podziwu. Biorąc pod uwagę zawartą w źródłach i
opracowaniach opinię na temat podróżujących Rosjan, atmosfera Dziennika może być po
prostu świadectwem obyczajów przedstawicieli najwyższych, rosyjskich elit. W sobotę1
stycznia 1876 roku, bawiąc w Rzymie, Maria Baszkircew zapisała: „Och Niceo, Niceo! Czy
jest na świecie miasto piękniejsze od Paryża? Paryż i Nicea, Nicea i Paryż! Francja, tylko
Francja, żyje się tylko we Francji”341
.
W istocie, francuska Riwiera była jednym z najpopularniejszych rejonów, w którym
spędzali wakacje Rosjanie. Co bardzo ciekawe i bardzo znamienne, trudno jest w prasie
petersburskiej znaleźć relacje dotyczące tej prawdziwej Mekki rosyjskich wojażerów. W
przejrzanych przeze mnie wybranych rocznikach gazet i periodyków od lat osiemdziesiątych
XIX do pierwszego dziesięciolecia XX wieku nie znalazłem ani jednaj wzmianki o Riwierze,
a jej miejsce w świadomości Rosjan było przecież w tym czasie bardzo znaczące. Kwestię tę
dostrzegają angielscy historycy, opisujący rozwój Riwiery i ewolucję sposobów spędzania na
niej czasu. O obecności Rosjan wspomina Lynne Withey, wskazując przy tym na rolę kolei w
udostępnieniu im Lazurowego Wybrzeża342
. Wizyty Aleksandra II, które zapoczątkowały w
Rosji prawdziwą modę na spędzanie lata nad Morzem Śródziemnym, odnotowuje Jim
Ring343
. Najobszerniej jednak zagadnienie to opisuje Julian Hale, która w swej pracy o
Riwierze poświęca mu rozdział „Roubless and Roulette. The Russians”344
.
Autorka przedstawia początki zainteresowania Rosjan Riwierą. Podaje przykłady
Mikołaja Gogola, który w Nicei pisał Martwe dusze w latach 1843-1844; Iwana Turgieniewa,
bawiącego w Hyéres w 1848; Aleksandra Hercena, który wraz z żoną w 1851, przebywając w
Nicei, przeżył śmierć śpieszącego do rodziców syna w katastrofie morskiej. W 1860 w Hyéres
na rękach Lwa Tołstoja zmarł jego brat. To samo Hyéres Michaił Sałtykow Szczedrin,
bawiący w 1875 r. w Pension Russe, określił jako „wyperfumowaną dziurę”. W Nicei bywał
Antoni Czechow: w 1897 leczył tam gruźlicę, w 1900 kończył Trzy siostry345
. Przywoływane
przez Julian Hale wybitne jednostki reprezentowały najściślejszą elitę intelektualną i
artystyczną rosyjskiego społeczeństwa. Stanowiły zarazem drobny element potężnego ruchu,
341
Tamże, s. 71. 342
L. Withey, op. cit. , s. 192-193. 343
J. Ring, Riviera. The Rise and Rise of the Côte d’Azur, London 2004, s. 57, 60. 344
J. Hale, The French Riviera. A cultural history, Oxford 2009. 345
Tamże, s. 85-87.
95
który docierał na Lazurowe Wybrzeże z Petersburga i innych ośrodków imperium. Prawdziwą
popularność Riwiery wśród rosyjskiej arystokracji i burżuazji zapoczątkowały wizyty
członków rodziny panującej. W 1856 do Villafranca przybyła z liczną świtą cesarzowa
wdowa Aleksandra Fiodorowna. Goście otaczali się nadzwyczajnym przepychem,
organizowali wystawne bale i przyjęcia. Wizytę imperatorowej złożył król Wiktor Emanuel.
W 1864 roku, już na trzeci dzień po otwarciu kolejowego połączenia z Niceą, zjechał –
niezwykle uroczyście witany – Aleksander II. Stałym bywalcem Riwiery był wielki książę
Michał. Jego rezydencja, Villa Kasbek w Cannes, była miejscem, gdzie bawili się
przedstawiciele europejskich dynastii i arystokracji. O panujących tam obyczajach świadczy
opinia, że Michał przekształcił Cannes w najbardziej rozpustne miejsce w Europie346
.
W ślad za rodziną cesarską napływały całe zastępy jej bogatych poddanych. Jak
stwierdza Julian Hale, Brytyjczycy – dominujący wcześniej na Lazurowym Wybrzeżu – w
obliczu napływu gości ze Wschodu, skupiali się w swym własnym, ekskluzywnym kręgu,
przerażeni obyczajami nowo przybywających347
. Wielcy książęta i arystokraci spektakularnie
manifestowali bogactwo. Hołdowali ekstrawaganckim, nader kosmopolitycznym obyczajom.
Opisywany przez Julian Hale „russian style” składał się z dwóch komponentów: rubli i
ruletki. Nie wszystkim jednak wiodło się tak dostatnio i beztrosko. Znaczącą grupę stanowili
nie beztroscy bonvivant’ci, lecz zabijani przez gruźlicę nieszczęśnicy, którzy w Nicei szukali
ostatniego ratunku. Wielu pozostało na zawsze na tamtejszych cmentarzach. Wśród
rosyjskich gości Riwiery byli i tacy, dla których wyjazd związany był z ciężkimi do
uniesienia kosztami. Mimo to podejmowano go, bo tak wypadało, tak było przyjęte w
środowisku wyższych grup społecznych. Wakacje nad Morzem Śródziemnym były oznaką
prestiżu i zajmowanej pozycji społecznej. Według Hale, Riwiera funkcjonowała w
świadomości Rosjan jako symbol zmiennej fortuny, czasem jako wspomnienie minionej,
utraconej świetności rodziny348
.
Rewolucja 1905-1907 przyniosła istotne zmiany w wojażach Rosjan. Zniesione
zostały ograniczenia w podróżowaniu po kraju. Mocna pozycja rubla powodowała, że
rosyjscy turyści byli jeszcze bardziej pożądanymi gośćmi na Zachodzie. Coraz powszechniej,
wręcz na masową skalę zaczęła wyjeżdżać za granicę klasa średnia349
. Podróże do uzdrowisk
europejskich, kuracje w stacjach klimatycznych Alp, wakacje na Riwierze musiały być
346
Tamże, s. 83-84. 347
Tamże, s. 83. 348
Tamże, s. 87-89. 349
G. Usyskin, op. cit., s. 74.
96
obecne w zbiorowej świadomości Rosjan. Co ciekawe, prasa – podstawowe medium
kształtujące wiedzę o rzeczywistości – nie przekazywała czytelnikom informacji o tej sferze
aktywności zamożniejszych kręgów społeczeństwa. Czy cenzorzy i redaktorzy uważali, że
relacje na ten temat mogą wywrzeć szkodliwy wpływ na sposób myślenia czytelników? Czy
obawiali się rozbudzenia poczucia krzywdy i niesprawiedliwości z powodu dramatycznego
rozwarstwienia społeczeństwa? Czy sądzili, że informowanie o atrakcjach Zachodu może
rozbudzić potrzebę podróżowania i poznawania świata? A może lęk budziła perspektywa
zainfekowania niższych kręgów społeczeństwa – w tym zwłaszcza rodzącej się klasy średniej,
inteligencji – wirusem europejskiego liberalizmu i dążeń demokratycznych? Jaką rolę w
utrzymywaniu stanu permanentnego niedoinformowania odgrywały względy ekonomiczne –
obawa przed pozbawieniem państwa i rodzimych przedsiębiorców dochodów od pragnących
wypoczywać i leczyć się obywateli? Trudno udzielić jednoznacznej odpowiedzi na tak
postawione pytania. Każde z nich zawiera jednak sugestię, która wydaje się uprawniona.
Tak jak ułomny i niepełny był prasowy obraz wypoczynku i kuracji za granicą, tak
ubogo i dość rachitycznie przedstawiały się – w porównaniu z Zachodem, zwłaszcza z Wielką
Brytanią – formy organizacji podróży i turystyki; szczególnie te, z których mogliby korzystać
przedstawiciele warstwy średniej i niższej. Autorzy opisujący dzieje rosyjskich podróży
zgodnie wskazują Piotra Wielkiego jako pierwszego rosyjskiego turystę.350
Cóż, gdy dwie
wielkie podróże Piotra – z 1697 i lat 1716-1717 – nie mogły przez następny wiek niemal
zupełnie znaleźć naśladowców. Dalsze, zagraniczne wyprawy podejmowali jedynie nieliczni
kupcy i pełniący państwową służbę urzędnicy. Grigorij Usyskin opisuje jako wyjątkowe
zdarzenia podróże Katarzyny II po Rosji, które były wszak raczej wyprawami inspekcyjnymi.
Wspomina także wojaże do państw zachodnich przyszłego Pawła I i przyszłego Aleksandra
I351
. Na rozwój turystyki stymulująco nie wpłynęło nawet uwolnienie przez Katarzynę II
szlachty z obowiązku służby państwowej, choć to oznaczało uzyskanie przez ten stan
rzeczywistego, prywatnego czasu wolnego352
.
W tych okolicznościach początki aktywności turystycznej w Rosji były nad wyraz
skromne. Pod koniec XVIII wieku najbogatsi mieszkańcy Petersburga zaczęli odwiedzać
wodospad Imatra na rzece Vuoksi w Finlandii. Była to rozrywka na tyle modna, że Grigorij
350
L. McReynolds, op. cit., s. 158; G. P. Dolženko, op. cit. s. 9; G. Usyskin, op. cit. s. 21. 351
G. Usyskin, op. cit., s. 21-22. 352
Tamże.
97
Usyskin uważa Imatrę za kolebkę turystyki rosyjskiej353
. Zarówno G. P. Dolženko, jak i G.
Usyskin odnotowują pierwszy w historii Rosji projekt zorganizowania zbiorowej wyprawy za
granicę, podjęty przez Beniamina Genscha (Gensza?) – nauczyciela, podróżnika, właściciela
moskiewskiego pensjonatu dla uczącej się młodzieży. Na łamach „Moskovskih Novostej” w
1777 roku Gensch opublikował Plan podróży do obcych krajów opracowany dla potrzeb
zainteresowanych osób przez właściciela sławnego pensjonatu. Przedsiębiorca oferował, za
odpowiednim wynagrodzeniem, poprowadzenie podróży niewielkiej grupy młodych
szlachciców do zachodnich uczelni dla zapoznania z dorobkiem cywilizacyjnym Europy.
Szczegóły projektu nasuwają nieodparte skojarzenia z popularnym w Wielkiej Brytanii grand
tour. Nie wiadomo jednak, czy jego realizacja w ogóle doszła do skutku354
.
Nie zachowały się wprawdzie żadne świadectwa, mówiące o ewentualnym, bardziej
widocznym, naśladownictwie brytyjskich obyczajów przez elity rosyjskie u schyłku XVIII
wieku, ale za to można przypuszczać, że przynajmniej niektórzy Rosjanie zainteresowali się
wojażami po własnym kraju. Na przełomie XVIII i XIX wieku zaczęły się pojawiać pierwsze
przewodniki po Moskwie, Petersburgu i ich najbliższych okolicach. Wojaże wciąż jednak
pozostawały zajęciem wyjątkowo rzadkim, podejmowanym przez nielicznych355
. Znacznie
większe możliwości odbywania dalszych, zwłaszcza zagranicznych podróży pojawiły się w
czasie odwilży posewastopolskiej. Louise McReynolds wiąże to z postępującą
industrializacją, rozwojem komunikacji oraz nadawaniem swobód obywatelskich. Stawia
tezę, że rodząca się wówczas świadomość państwowa powodowała chęć włączenia się Rosjan
do misji integrowania i modernizowania imperium356
. Równocześnie dokonywały się
głębokie przemiany społeczne – kształtowała się klasa średnia. Bogacące się i emancypujące
środowiska chciały poprzez podróżowanie, poprzez obcowanie ze światem podkreślić swoją
wysoką pozycję w hierarchii społeczeństwa357
. Do interpretacji dokonanej przez amerykańską
badaczkę dodać należy konkretne realia, opisane przez Usyskina. Zwraca on uwagę, że
poważną zachętą do podejmowania podróży przez przedstawicieli rosyjskiej szlachty były
ogromne odszkodowania, jakie ziemianie otrzymywali z tytułu uwłaszczenia chłopów. Z
dobrodziejstw nowych czasów korzystali również i inni beneficjenci zmian: inżynierowie,
kadra kierownicza dynamicznie rozwijającego się przemysłu i handlu. Wyprawom za granicę
sprzyjało otwieranie się Rosji na świat i względna łatwość w uzyskiwaniu paszportów.
353
Tamże, s. 21. 354
G. P. Dolženko, op. cit., s. 12-13; G. Usyskin, op. cit., s. 22-23. 355
G. Usyskin, op. cit., s. 23-27. 356
L. McReynolds, op. cit., s. 163. 357
Tamże, s. 155.
98
Według Usyskina, były one ogólnie dostępne i niedrogie: od przedstawicieli „stanów
uprzywilejowanych” pobierano opłatę 5 rubli za dokument ważny 6 miesięcy lub 10 rubli – za
rok; od kupców i mieszczan – 50 kopiejek za paszport na 5 lat358
.
W II połowie XIX wieku zaczęły się ukazywać pierwsze przewodniki turystyczne
poświęcone obcym krajom359
. Próbowano także organizować pierwsze biura turystyczne.
Początkowo rolę agencji podróży spełniało w pewnym sensie Rosyjskie Towarzystwo
Żeglugi i Handlu (ROPT), założone w Odessie w 1857 roku. Było zasilane rządowymi
subsydiami, obsługiwało ono ruch towarowy i pasażerski na statkach i koleją. Jedną z form
jego działalności było organizowanie zbiorowych wycieczek. ROPT oferowało zniżki dla
większych grup, dla uczniów i studentów360
. W 1885 roku w Petersburgu powstało „Pierwsze
w Rosji przedsiębiorstwo dla grupowych podróży do wszystkich państw”. Jego założyciel –
Leopold Lipson – oferował organizowanie zbiorowych wycieczek do państw Europy
Zachodniej. Zapewniał wzięcie całkowitej odpowiedzialności za wszelkie aspekty podróży:
komunikację, zakwaterowanie, zwiedzanie najciekawszych miejsc, wymianę pieniędzy,
transport bagażu, wynajęcie przewodników. Lipson drobiazgowo określał regulamin wypraw,
zasady relacji między uczestnikami a organizatorami, formy płatności, warunki rezygnacji z
uczestnictwa. Przedsiębiorstwo proponowało cztery programy: 20-dniowy do Finlandii i
Szwecji za 350 rubli; 40-dniowy do północnych Włoch oraz 45-dniowy, obejmujący oprócz
Włoch także Monachium i Wiedeń za 775 rubli oraz wielką 120-dniową wyprawę na Bliski
Wschód – do Palestyny i Egiptu z powrotem przez Włochy i Paryż, w cenie 2500 rubli. Oferta
zbudowana była bardzo nowocześnie i atrakcyjnie. Nieodparcie kojarzy się ona z
wycieczkami oferowanymi przez biuro Thomasa Cooka, z tym wszakże zastrzeżeniem, że w
programie Lipsona priorytetem było dokładne i spokojne kontemplowanie odwiedzanych
atrakcji, a nie – jak u brytyjskiego pioniera – realizacja przesadnie bogatego programu w jak
najkrótszym czasie. Niestety, jedynym źródłem wiedzy o ambitnym przedsięwzięciu Lipsona
jest wydana przezeń broszura reklamowa. Nie zachowały się dosłownie żadne relacje o
działalności firmy, która była - lub mogła być – pierwszą rosyjską agencją turystyczną361
.
Według McRynolds na przełomie XIX i XX wieku w Rosji pojawiły się niewielkie
firmy – efemerydy, próbujące podejmować komercyjną działalność na polu organizowania
358
G. Usyskin, op. cit. , s. 28-29. 359
Tamże, s. 28. 360
L. McReynolds, op. cit., s. 165-166. 361
G. Usyskin, op. cit., s. 29-35.
99
turystyki. Żadna nie przetrwała więcej niż kilka lat362
. Rosja, a nawet Petersburg, nie były
najwyraźniej terenem, gdzie – pomimo wysiłków entuzjastów – mógł się objawić
przedsiębiorca rodzaju Cooka, który zdołałby odnieść sukces i uzyskać popularność. (Nota
bene, agencja Cooka nigdy nie zdołała otworzyć w Rosji swojego przedstawicielstwa). Co o
tym zdecydowało? Na pewno nie brak zainteresowania ze strony potencjalnych klientów.
Przeciwnie potencjał rosyjskiego rynku wydawał się być obiecujący. McReynolds, analizując
ofertę Lipsona, stwierdza, że wprost idealnie nadawała się ona dla nowo wzbogaconych
kręgów społecznych, które – dysponując środkami finansowymi – potrzebowały jednak jego
doświadczenia, by zrekompensować brak własnego obycia w zagranicznych podróżach363
.
(Nawiasem mówiąc, takie przecież były źródła sukcesu Cooka, który umożliwił
podróżowanie po Europie i świecie Brytyjczykom z klasy średniej i niższej). McReynolds
twierdzi, że Rosjanie przedkładali ponad prywatne, komercyjne agencje oficjalnie
zarejestrowane przez władze towarzystwa364
. Być może decydował o tym fakt, że
organizowały one wycieczki i wyprawy (głównie w rodzime góry i na wybrzeże) nie
nastawiając się na zysk, a propagując walory poznawcze i patriotyczne podejmowanych
przedsięwzięć? A być może wynikało to ze swoistego poczucia lojalności poddanych wobec
państwa i licencjonowanych przez nie stowarzyszeń? Niewykluczone też, co jednak trudno
potwierdzić, że Lipson i jego naśladowcy napotykali na trudności natury administracyjnej lub
politycznej. Wydaje się to dość prawdopodobne. Przesłanką do wyciągnięcia takiego wniosku
może być stosunek prasy do zagranicznych peregrynacji. Należy pamiętać, że także entuzjaści
turystyki, którzy zakładali pierwsze organizacje górskie, napotykali na piętrzone przez władze
niemałe trudności365
.
Najobszerniej dzieje rosyjskich organizacji turystycznych opisał G. P. Dolženko.
Zwrócił on uwagę na rozwój struktur, charakter i formy działalności oraz na wymiar
programowy, czy wręcz ideologiczny. Badacz uznał za protoplastę klubów górskich w Rosji
uznał „Towarzystwo miłośników przyrodoznawstwa i alpejskiego klubu kaukaskiego”.
Organizacja działała w latach 1878-1884 w Tyflisie (ob. Tbilisi). Liczba członów nie
przekroczyła 40, nie zorganizowano też ani jednej zbiorowej wycieczki. Sytuacji pionierów
na pewno nie ułatwiała skrajna niedostępność zupełnie dziewiczego Kaukazu – brak dróg i
362
L. McReynolds, op. cit., s. 166-167. 363
L. McReynolds, op. cit. , s. 166. 364
Tamże, s. 167. 365
G. Usyskin, op. cit., s. 49.
100
możliwości noclegu, dzikość przyrody, niesprzyjające warunki klimatyczne, całkowita
nieznajomość wysokogórskich terenów366
.
O wiele łatwiejszy dla turystycznej eksploracji był Krym. Dotarcie na półwysep
ułatwiał transport kolejowy i morski. Góry tamtejsze były niższe, klimat łagodniejszy. W
1876 roku profesor geologii uniwersytetu w Odessie N. A. Golovin’ski zorganizował
pierwszą turystyczną wyprawę na półwysep. Zabrał na nią 25 swoich studentów. Ich
specjalistyczny ekwipunek i bojowy niemal wygląd wzbudził sensację na ulicach Jałty (trwała
wówczas wojna bułgarska!). Wyprawa Golovin’skiego, który zresztą wkrótce wydał pełny,
szczegółowy przewodnik po Krymie, przetarła szlaki następcom367
.
W 1890 ministerstwo spraw wewnętrznych zatwierdziło statut Krymskiego Klubu
Górskiego (KGK) z siedzibą w Odessie. Organizacja stawiała sobie za cel prowadzenie badań
naukowych Krymu, ułatwianie jego zwiedzania, ochronę rzadkich gatunków roślin i
zwierząt, wspomaganie rozwoju miejscowego rolnictwa. Już w 1890 klub rozesłał informacje
o swym powstaniu do gazet, urzędów, szkół, uczelni oraz zagranicznych towarzystw
turystycznych. W 1891 roku zorganizował pierwszą zbiorową wycieczkę członkowską na
Krym. Do samego wybuchu wojny światowej KGK prowadził bardzo intensywną działalność.
Licznie powstawały nowe oddziały na terenie całej Rosji, rosła liczba członków. W 1899
klub udostępnił pierwszy znakowany szlak turystyczny w Rosji: od Wodospadu Uczan-su na
szczyt Jajły (Szlak Sztangiewski) oraz uruchomił pierwsze rosyjskie schronisko turystyczne w
Czatyrdahu, koło znanych jaskiń Bin-baszchoba i Suuk-choba. Prowadzono intensywne
badania naukowe, których wyniki publikowano w wydawanych regularnie przez 25 lat
„Zapiskah Krymskovo Gornovo Kluba”. W periodyku popularyzowano głównie góry Krymu
i Kaukazu368
. Początek wieku XX przyniósł nagły wzrost zainteresowania właśnie Kaukazem.
Stosownie do sytuacji, Krymski Klub Górski zmienił w 1901 roku nazwę na Krymsko-
Kaukaski Klub Górski (KKGK). W ten rejon w pierwszej dekadzie XX wieku wyruszały
liczne wycieczki i wyprawy wysokogórskie. Także na innych obszarach poszczególne
oddziały KKGK przygotowywały rozmaite marszruty, które oferowały zarówno swym
członkom, jak i osobom spoza organizacji. Organizowano zbiorowe przechadzki piesze i
przejażdżki konne – wierzchem i ekwipażami. Ogółem, przez blisko ćwierć wieku,
366
G. P. Dolženko, op. cit., s. 21-22. 367
Tamże, s. 23. 368
Tamże, s. 22-25.
101
skorzystało z nich 120 tysięcy osób369
. Do udziału w wycieczkach zachęcały reklamy: plakaty
i broszury rozsyłane do szkół i uczelni, ogłoszenia w gazetach, cotygodniowe informacje
wywieszane w hotelach i pensjonatach. Dolženko podkreśla, że korzystali z nich przede
wszystkim goście z Petersburga – głównie nauczyciele, ucząca się młodzież, lekarze,
urzędnicy, wojskowi; w mniejszym stopniu – kupcy, rzemieślnicy, przedsiębiorcy370
.
Wielkie zasługi KKGK, a zwłaszcza jego oddział jałtański, położył w organizowaniu,
począwszy od roku 1892 wycieczek uczniowskich dla młodzieży z całego państwa (Dolženko
wymienia, między innymi, wycieczkę na Krym dziewcząt z 3 żeńskiego gimnazjum z
Warszawy!). Uczestniczyło w nich w sumie kilkadziesiąt tysięcy młodych ludzi. Oddział
jałtański zapewniał darmowe noclegi w szkołach, wysokie zniżki w hotelach, tanie
wynajmowanie powozów. KKGK nie zarabiało na tym ani kopiejki, nie otrzymywało
żadnego wynagrodzenia. Działaczami powodowało bezinteresowne poczucie misji,
przekonanie o konieczności propagowania turystyki jako formy działalności służącej zdrowiu,
higienie, poznaniu ojczyzny i wychowaniu patriotycznemu. W 1902 rozpoczęto szkolenie
przewodników dla grup zorganizowanych. Rekrutowali się oni głównie spośród nauczycieli.
KKGK traktował to jako jedną z form propagowania turystyki: adepci kursów powracali na
Krym wraz ze swymi wychowankami. Zdumiewające jest, co bardzo mocno podkreśla
Dolženko, że pomimo tak wielkich zasług, tak wszechstronnej i bogatej działalności, prasa
starała się przemilczeć istnienie KKGK. Dziennikarze nie informowali o jego inicjatywach i
dokonaniach371
. Jest to doprawdy trudne do wyjaśnienia, bo wszak działalność klubu miała
bardzo „błagonadiożny” i państwowotwórczy charakter. Można przypuszczać, że władze
niepokoiła spontaniczność i rozmach tej aktywności oraz okoliczność, że pomysł nie zrodził
się w gabinetach administracji, lecz w umysłach garstki entuzjastów. Może obawiano się, że
nazbyt rozprzestrzeniający się ruch, trudny do kontrolowania, posłuży do rozsiewania
niepożądanych idei?
Władze prawdziwe kłody rzucały pod nogi także inicjatorom powołania Rosyjskiego
Towarzystwa Górskiego – RGO. Założyciele – grono petersburskich naukowców i alpinistów
– trzy lata czekali na zatwierdzenie statutu. Od 1898 do 1901 trwały starania w kancelarii
ministerstwa spraw wewnętrznych w Petersburgu, w kancelariach moskiewskiego generał-
gubernatora i oberpolicmajstra. I niewiele znaczył fakt, że prezesem RGO miał zostać
369
Tamże, s. 25-30. 370
Tamże, s. 31-32. 371
Tamże, s. 32-33.
102
Aleksandr Karlovič von Mekk, dyrektor Moskiewsko-Kazańskiej Drogi Żelaznej, a
członkami władz towarzystwa – najwybitniejsi rosyjscy geografowie tej epoki.
Wnioskodawcy, aby wykazać swe patriotyczne uczucia, podkreślali: „Nie ma u nas Alp i
dlatego nie możemy nazywać się towarzystwem alpejskim”372
. Stwierdzali również: „Nasza
misja będzie polegała na tym, żeby nieść naszą kulturę do najbardziej oddalonych zakątków
naszej wielkiej ojczyzny, uczyć różnoplemiennych rodaków języka naszej literatury,
utwierdzać podstawy honoru i dobra tam, gdzie ich brak”373
. RGO organizowało liczne
wykłady, prelekcje, wydawało publikacje. Propagowało pogląd, że nie trzeba jeździć w
dalekie i obce Alpy, a wystarczy zwrócić uwagę na przyrodę swej ojczyzny. Popularyzowano
turystykę i wspinaczkę górską. Zakładano schroniska, organizowano przewodników. Samo
RGO nie organizowało wycieczek, ale służyło radą i pomocą wszystkim wybierającym się w
góry374
. W 1909 roku w Moskwie, na XII zjeździe przyrodników i lekarzy, stowarzyszenie
zorganizowało Pierwszą Wszechrosyjską Wystawę Alpinizmu. Zaprezentowano na niej
fotografie, sprzęt wspinaczkowy, mapy regionów górskich. Wydarzenie to odegrało znaczącą
rolę w popularyzacji alpinizmu w Rosji375
, co z kolei sprzyjało powstawaniu nowych,
mniejszych organizacji i prywatnych, komercyjnych inicjatyw, mających udostępnić szerszej
publiczności góry Kaukazu376
.
W pierwszych latach XX wieku Kaukaz był już bardzo popularnym celem wycieczek
podejmowanych przez osoby, nie uprawiające na co dzień ani wspinaczki, ani nawet
ambitniejszej turystyki. Ciekawym świadectwem charakteru kaukaskich wędrówek jest
fragment wspomnień Eugeniusza Janiszewskiego, wychowanego w Odessie syna polskiego
inżyniera. Jako student Politechniki w Kijowie, w lipcu 1914 r., w gronie przyjaciół zwiedzał
niższe partie gór, podziwiał dziką, pierwotną przyrodę, nocował w spartańskich warunkach,
doświadczył nawet prawdziwej choroby wysokościowej. Bawił też w gościnie u księżniczki
Masziko Kajszauri, zwiedził Tbilisi, Erywań, Borżomi, Batumi, Soczi. Dotarł do stóp
Araratu. Z opisu Janiszewskiego przebija atmosfera egzotyki podziwianych miejsc,
monumentalizmu gór, nadzwyczajnej wyjątkowości wyprawy377
.
Prawdziwie imponujący zasięg i zupełnie wyjątkowe znaczenie dla rozwoju turystyki i
obyczaju podróżowania wśród rosyjskiego społeczeństwa miało Rosyjskie Stowarzyszenie
372
G. Usyskin, op. cit., s. 49. 373
G. P. Dolženko, op. cit., s. 35. 374
Tamże, s. 35-37. 375
G. Usyskin, op. cit., s. 54. 376
Tamże, s. 54-62. 377
E. Janiszewski, Wspomnienia odessity 1894-1916, Wrocław 1987, s. 224-238.
103
Turystów (ROT). Wywodziło się ono z działających od początku lat 80-ych w Petersburgu,
Moskwie i wielu innych miastach lokalnych towarzystw cyklistów378
. Tak oto, co podkreślają
rosyjscy historycy, rower dał początek masowej turystyce w Rosji. Z ekstrawaganckiej
zabawki bogatych stał się u schyłku XIX wieku popularnym środkiem transportu379
.
Środowisko skupione wokół ukazującego się w Petersburgu pisma „Velosiped” już w 1892
roku podjęło starania o zezwolenie na założenie jednolitej organizacji zrzeszającej
rowerzystów, jak i amatorów krajoznawstwa w ogóle. Po trzech latach żmudnych wysiłków,
uzyskano stosowną zgodę ministerstwa spraw wewnętrznych. W 1895 r. formalnie zaczęło
działać Rosyjskie Stowarzyszenie Rowerzystów – Cyklistów (ROWT), używające także
nazwy Russkij Turing-Klub, a w 1901 przemianowane na Rosyjskie Towarzystwo Turystów
(ROT)380
.
Bardzo dynamicznie rozwijały się struktury organizacji. Przedstawicielstwa działały w
ponad stu miastach Rosji. W 1903 liczba członków osiągnęła rekordowe 2061 osób, przy
czym w następnych latach dość szybko malała. (Podobne zjawisko występowało także w
Wielkiej Brytanii, co wiązało się z popularnością wśród zamożnych grup społeczeństwa
samochodu, jako środka transportu). W pierwszych latach istnienia ROWT/ROT
skoncentrowało swe wysiłki na organizowaniu wielodniowych, rowerowych wypraw po
najciekawszych rejonach Rosji z zamiarem propagowania wśród amatorów cyklizmu uroków
ojczystego kraju. Na początku XX wieku działalność ROT zataczała coraz szersze kręgi,
także wśród turystów, którzy nie korzystali z rowerów. Prowadzono wycieczki edukacyjne na
Krym, Kaukaz, Ural, do Azji Środkowej; organizowano kursy dla przewodników. Rozpisano
konkurs na mapy i przewodniki, negocjowano zniżki dla turystów w hotelach i
pensjonatach381
. Za główny cel stawiano sobie umożliwienie podróżowania po kraju osobom
niezamożnym, nie mogącym pozwolić sobie na samodzielne podejmowanie dalszych
wypraw382
. Organizacja prowadziła swą działalność także na forum międzynarodowym. W
1899 ROWT wzięło udział w Międzynarodowym Kongresie Turystycznym w Luksemburgu i
wstąpiło do Ligi Towarzystw Turystycznych. W 8 głównych miastach Europy Zachodniej
działały przedstawicielstwa stowarzyszenia, podpisano umowy z 12 zagranicznymi
organizacjami 383
. Dzięki temu podróżującym po Europie członkom ROWT/ROT
378
G. P. Dolženko, op. cit., s. 41-42. 379
G. Usyskin, op. cit., s. 62. 380
G. P. Dolženko, s. 42; G. Usyskin, s. 62-64. 381
G. Usyskin, op. cit., s. 63-66. 382
Tamże, s. 73. 383
Tamże, s. 65.
104
przysługiwały, otrzymane na zasadzie wzajemności, takie same przywileje jak członkom
organizacji narodowych: zniżki w hotelach i schroniskach, rabaty na zakup wydawnictw i
serwisowanie rowerów, ulgi celne w Belgii, Szwajcarii i Włoszech384
.
Od początku istnienia ROWT jego organem prasowym był miesięcznik „Velosiped”.
W styczniu 1899 roku został zastąpiony przez miesięcznik „Russkij Turist” Pismo ukazywało
się regularnie do roku 1912. Przez 13 z górą lat patronowało działalności ROWT i ROT.
Propagowało krajoznawstwo, podkreślało, że turystyka nie może się sprowadzać wyłącznie
do wypraw rowerowych, że w istocie powinna ona polegać na konsekwentnym poznawaniu
własnego państwa. Gdy w 1901 roku ROWT przekształciło się w ROT, na łamach pisma
zwrócono się do wszystkich środowisk, by wzmogły działania na rzecz organizowania
wycieczek krajoznawczych, tak aby umożliwić poznawanie ojczyzny wszystkim grupom
społecznym385
. W 1913, po wydaniu jednego, podwójnego numeru, pismo zakończyło
działalność. Upadek miesięcznika zbiegł się w czasie z wyraźnym kryzysem w rosyjskim,
zorganizowanym ruchu turystycznym. „Russkij Turist” w ostatnim numerze apelował do
czytelników – turystów: „Przebudźcie się!” i zwracał uwagę na obumieranie działalności
organizacyjnej. Grigorij Usyskin wiąże ten proces z dwiema przyczynami. Po pierwsze ze
znaczącym wzrostem popularności indywidualnych wyjazdów zagranicznych, które stały się
możliwe po rewolucji 1905 roku.. Po drugie, ze wzmożoną kontrolą i nękaniem ROT oraz
współpracujących z nim organizacji przez ochranę. Zarówno policja, jak i tajne służby pod
koniec pierwszej dekady XX wieku informowały ministerstwo spraw wewnętrznych, że
wycieczki turystyczne nagminnie stają się forum propagandy socjalistycznej. W 1910 r. w
lokalu Komisji Wycieczkowej ROT w Moskwie skonfiskowano skład literatury rewolucyjnej,
maszyny poligraficzne i aresztowano 11 członków SDPRR. Często wybitnymi działaczami
turystycznymi byli znani politycy opozycyjni386
. Zjawiska, których – jak możemy się
domyślać – władze obawiały się w przypadku krymskich i kaukaskich stowarzyszeń górskich,
stały się codzienną rzeczywistością w głównej rosyjskiej organizacji turystycznej, działającej
w obu stolicach imperium. Turystyka i podróże, od samego początku mające w Rosji wymiar
polityczny, imperialny i nacjonalistyczny, zyskały u kresu epoki caratu całkiem nowy
kontekst – opozycyjny i rewolucyjny.
384
G. P. Dolženko, op. cit., s. 44. 385
G. Usyskin, op. cit., s. 66-71. 386
Tamże, s. 74-75.
105
Pod koniec XIX wieku istotne znaczenie dla kształtowania obyczaju podróżowania
miały „wycieczki edukacyjne”, przeznaczone głównie dla młodzieży szkolnej, studentów i
nauczycieli. Na południowych rubieżach państwa, jak już wspomniano, organizował je
Krymsko-Kaukaski Klub Górski. Na nieporównanie szerszą skalę, obejmując swym
zasięgiem niemal całą europejską część imperium, działało Rosyjskie Stowarzyszenie
Turystów, a z jego inspiracji i we współpracy z nim wiele rozmaitych stowarzyszeń i
instytucji. Przy Oddziale Moskiewskim ROT istniała Komisja Wycieczkowa, specjalizująca
się w prowadzeniu wycieczek nauczycielskich. Jej działacze opracowali bardzo
szczegółowe zasady ich prowadzenia, praktyczne zalecenia dla uczestników, przygotowali
program obejmujący 12 propozycji tras – od 12-dniowej wzdłuż biegu Wołgi za 38 rubli, po
36-dniową wyprawę do Azji Środkowej za 135 rubli. Zaskakująco niskie ceny wynikały z
faktu, że zamiast nocowania w hotelach, korzystano z miejsc udostępnianych przez szkoły i
uczelnie, towarzystwa wzajemnej pomocy nauczycieli, lokalne władze387
. Wycieczkom
nauczycielskim przyświecały względy patriotyczne i państwowotwórcze. Organizatorzy
starali się zapoznać pedagogów z najważniejszymi zabytkami, miejscami związanymi z
historią Rosji, pomnikami przyrody. Odwiedzano między innymi Moskwę, Petersburg,
Borodino, Kulikowe Pole, Jasną Polanę388
.
Konsekwentne propagowanie, ujętego w karby organizacyjne, krajoznawstwa jako
składnika wykształcenia kulturalnego człowieka, zwłaszcza nauczyciela mającego
wychowywać uczniów i studentów, oznaczało nadanie turystyce swego rodzaju
nacjonalistycznego piętna. Motywy takie były szczególnie widoczne w programie
edukacyjnym Sankt-Petersburskiej Ziemskiej Szkoły Nauczycielskiej. Nauka w niej trwała
pięć lat. Na każdym roku słuchacze uczestniczyli w wyprawach po całej Rosji, ze
szczególnym uwzględnieniem kresów: Finlandii, guberni nadbałtyckich, Krymu, Kaukazu.
Szkoła miała znaczący udział w pokrywaniu kosztów podróży studentów389
.
Wychowawczą i polityczną rolę wycieczek młodzieży szkolnej dostrzegali
nauczyciele, a na początku XX wieku także i najwyższe władze oświatowe. Początkowo
wyprawy uczniowskie prowadzili indywidualnie pedagodzy – entuzjaści. Była to jednak
działalność nieskoordynowana i rozproszona. Na tyle jednak znacząca i mająca wymiar
ekonomiczny, że w 1899 roku koleje wprowadziły bezpłatne przejazdy w 3 klasie dla
387
G. Usyskin, op. cit., s. 77-81. 388
G. P. Dolženko, op. cit., s. 46. 389
G. Usyskin, op. cit., s. 85-86.
106
uczestników wycieczek szkolnych, co znakomicie zwiększyło ich popularność390
.
Zapowiedzią nowej epoki w tej materii był cyrkularz (okólnik) ministerstwa oświecenia
publicznego z 2 VIII 1900 nr 2.185. Zalecono w nim dyrektorom szkół zastąpienie prac
wakacyjnych uczniów – wycieczkami edukacyjnymi391
. W ostatnich latach przed wojną do
współfinansowania ruchu wycieczkowego włączyły się ziemstwa392
. W odpowiedzi na
ogromne zapotrzebowanie, wykładowcy Petersburskiej Szkoły Leśno-Handlowej
przygotowali poradnik pt. Wycieczki szkolne. Rozpoczęto wydawanie fachowych periodyków
– miedzy innymi „Ekskursënnyj Vestnik” i „Russkij Ekskursant”393
. Tuż przed wybuchem
wojny władze zaczęły sprzyjać masowemu ruchowi krajoznawczemu, ściśle go jednak
kontrolując i traktując jako sposób wszechstronnego oddziaływania na edukację i
wychowanie młodych poddanych cara i lojalnych obywateli państwa. Choć brak tu
wystarczających podstaw źródłowych, można sądzić, że coraz bardziej zaostrzająca się
sytuacja międzynarodowa, świadomość nieuchronności zbrojnego konfliktu i polityczne
ożywienie wśród rosyjskiego społeczeństwa sprzyjały wzmożeniu wysiłków na rzecz
zdyscyplinowania obywateli, a jednocześnie rozbudzenia ich patriotycznych uczuć.
Zorganizowane i kontrolowane przez władze wyprawy były znacznie chętniej
opisywane na łamach prasy niż (praktycznie nieobecne w gazetach i periodykach)
zagraniczne podróże przedstawicieli elit. Organ ROT „Russkij Turist” w 1903 roku zachwalał
walory wycieczek edukacyjnych i – jako przykład -relacjonował wyprawę uczniowską do
Kraju Nadamurskiego, zorganizowaną przez Błagowieszczańskie Przedstawicielstwo ROT394
.
Tę publikację możemy jednak uznać za rodzaj autoreklamy stowarzyszenia i to o dość
ograniczonym zasięgu oddziaływania. Znacznie większy wpływ na świadomość czytelników
musiały mieć artykuły w dziennikach i tygodnikach. Znamienne, że pojawiły się one
stosunkowo późno – właśnie w ostatnich latach przed wybuchem wojny. „Sankt-
Peterburgskie Vedomosti” w roku 1908 informowały, że uczniowskie wycieczki do
popularnych miejsc związanych z historią Rosji przynoszą niewątpliwe korzyści i są „(…)
dawno uznane przez świat nauki”. Redakcja stwierdzała, że nadeszła zatem pora na
podejmowanie wypraw dalszych. Jako inspirujący przykład podano wyprawę 61 uczniów z
gimnazjów Petersburga i Peterhofu, którzy pod wodzą 10 pedagogów udawali się w podróż
390
Tamże, s. 87. 391
Tamże, s. 51. 392
Tamże, s. 87; G. P. Dolženko, op. cit., s. 52-53. 393
G. P. Dolženko, op. cit., s. 54-56. 394
D. Tûtûnin, Učeničeskaâ ekskursii i obrazovatelnyâ progulki. Perwaâ učeničeskiâ ekskursiâ ustrojennaâ
Rossijskom Obščestvom Turistov, „Russkij Turist” (Dalej: „RT”) 1903, nr 1, s. 13-14; nr 2, s. 51-52.
107
przez Kijów, Odessę, Konstantynopol na Korfu i Peloponez395
. W jeszcze bardziej odległe
rejony wybierała się grupa 30 studentów moskiewskiej akademii duchownej, prowadzona
przez profesorów tejże uczelni. Mieli oni dotrzeć do Salonik, Macedonii, Serbii i Włoch396
.
Wydaje się, że nie przypadkiem uczestnicy tych dwóch edukacyjnych podróży, o których z
namaszczeniem informowała gazeta, peregrynowali - w roku napięć dyplomatycznych na
Półwyspie Bałkańskim - do tamtejszych współwyznawców i do bizantyńskiej kolebki
prawosławia. Jeszcze bardziej politycznie i imperialnie zabarwiona była idea wycieczek
morskich dla wychowanków szkół średnich. Miały one zapoznać młodzież z problematyką
morską i warunkami życia na morzu. Organizowała je Liga Odnowienia Floty397
. W pierwszej
udział wzięło 60 uczniów, którzy odbyli dwutygodniowy rejs po Bałtyku na okręcie
„Krejser”, dowodzonym przez uczestnika wojny rosyjsko-japońskiej pułkownika
Filipovskego398
.
Petersburska prasa najchętniej opisywała wyprawy dalekie, specjalistyczne,
egzotyczne, słowem takie, na które zwykli ludzie nie mogli sobie pozwolić. Można odnieść
wrażenie, że wydawcy prasy konsekwentnie starali się ukazać podróż jako sferę aktywności
wyjątkową – powszechnie niedostępną, ekskluzywną. Periodykiem, w którym najczęściej
pojawiały się tego typu publikacje był tygodnik „Niva”. W porównaniu z innymi stołecznymi
tytułami, sprawia on wrażenie nieco bardziej liberalnego i bardziej światowego. Na jego
łamach częściej niż w innych wydawnictwach pojawiały się ciekawostki geograficzne,
obyczajowe, techniczne. Opisywano światowe dokonania w dziedzinie budownictwa i
komunikacji. Informowano o sposobach spędzania wolnego czasu, sporcie i właśnie o
podróżach. W samym tylko 1888 roku czytelnicy „Nivy” mogli zapoznać się z bardzo
obszernym i kompetentnym artykułem o turystyce i wspinaczce alpejskiej, ilustrowanym
bardzo dobrymi, sugestywnymi rycinami399
; z bogatą i równie świetnie ilustrowaną relacją z
podróży do Indii400
; z ekscytującym opisem prawdziwie wysokogórskiej wyprawy rosyjskich
studentów na szczyt Araratu401
. „Niva” odegrała również pionierską rolę w informowaniu o
sportach zimowych, i to zanim jeszcze narciarstwo zawitało w Alpy, gdzie spopularyzowali
je, oczywiście, Anglicy. W 1888 roku na stronicach tygodnika można było obejrzeć ilustracje
395
N. Šubin, V Elladu, „SPV” 1908, nr 131, s. 2. 396
Studenčeskaâ ekskursiâ, „SPV” 1908, nr 137, s. 5. 397
Po povodu morskij ekskursij, „SPV” 1908, nr 111, s. 3. 398
Pervaâ morskaâ ekskursiâ Ligi Obnovleniâ Flota, „SPV” 1908, nr 150, s. 2-3. 399
Alpijskiâ progulki, „Niva” 1888, nr 17, s. 434-435, 438-439. 400
N. N. Karazin, Na puti v Indiû, „Niva” 1888, nr 37, s. 916-920; nr 38, s. 940-943; nr 39, s. 964-967; nr 40, s.
988-990. 401
E. S. Markov, Ekspediciâ russkih studentov na Ararat v avguste 1888, „Niva” 1888, nr 51, s. 1313-1319.
108
i przeczytać krótki artykuł o wykorzystywaniu nart zjazdowych w zabawach młodzieży i
dorosłych w Osetii, na stokach Kaukazu402
. Znacznie słabiej, co może zaskakiwać –
zważywszy na sam tytuł periodyku, temat podróży i turystyki był reprezentowany na łamach
tygodnika „Priroda i Lûdi”, gdzie materiały poświęcone tym zagadnieniom pojawiały się
sporadycznie. Do takich wyjątków należał, bardzo zresztą ciekawy, choć późny (biorąc pod
uwagę rozwój mody na narciarstwo), materiał zamieszczony w piśmie w roku 1908. Opisywał
on, a piękne ilustracje przybliżały, takie dyscypliny jak saneczkarstwo, bojery, hokej, jazdę na
łyżwach z trzymanym w rękach żaglem (rodzaj surfingu na lodzie), narciarstwo zjazdowe,
jazdę na nartach za koniem i renwolfy – skrzyżowanie nart z sankami. Autor materiału
ubolewał, że w Rosji zupełnie nie wykorzystuje się możliwości rekreacji, jaki daje zima;
podkreślał, jakie znaczenie dla zdrowia ma aktywność fizyczna o tej porze roku i podawał
jako wzorcowy przykład mieszkańców Norwegii403
. Ton tej publikacji i brak podobnych
materiałów w innych periodykach każą przypuszczać, że i ta sfera była traktowana przez
prasę jako elitarna i w niewielkim stopniu nadająca się do upowszechniania.
Badacze rosyjscy, współcześnie zajmujący się tematyką podróży i turystyki, nie
dostrzegają w ogóle znaczenia bliskich, podmiejskich wyjazdów wypoczynkowych,
przedsiębranych przez mieszkańców Petersburga. Wątku tego nie porusza również Louise
McReynolds, znacznie szerzej i nowocześniej traktująca zagadnienie czasu wolnego.
Tymczasem jednodniowe wycieczki i spędzanie lata na daczy były powszechnie
praktykowanymi formami pozamiejskiego wypoczynku. Wiele miejsca poświęcili im
wspominani już petersburscy pamiętnikarze Zasosov i Pyzin404
oraz Patricia Deotto405
.
Według Patricii Deotto, obyczaj „daczy” był zjawiskiem specyficznie rosyjskim, ściśle
związanym z Sankt Petersburgiem i, podobnie jak rosyjska podróż, wywodził się od Piotra
Wielkiego. Car – reformator, zobowiązując ogół szlachty do służby państwowej, nadawał
bliskim dworowi urzędnikom posiadłości w okolicach stolicy – dacze, w których budowali
oni – często bardzo okazałe –rezydencje. Spędzali w nich lato, gotowi w każdej chwili stawić
się przed obliczem imperatora. Pod koniec XVIII wieku te ogromne majątki ulegały
parcelacji. Mniejsze działki kupowali urzędnicy niższych rang i oficerowie, by wznosić na
nich letnie domy. Do połowy XIX wieku spędzanie lata na daczy pozostawało obyczajem
elitarnym i ograniczało się do szczęśliwych posiadaczy własnych realności. Gwałtowną
402
Zimniâ junošeskiâ zabavy Osetin, „Niva” 1888, nr 7, s. 188, 193. 403
Zimnij sport, „PiL” 1908, nr 8, s. 150-151. 404
D. A. Zasosov, W. I. Pyzin, op. cit., s. 217-253. 405
P. Deotto, op. cit.
109
zmianę przyniosły lata 40’. Rozwój Petersburga, masowa budowa domów pod wynajem,
spowodowały znaczne zagęszczenie miasta, pogorszenie warunków życia, a co za tym idzie -
potrzebę zapewnienia szerokim kręgom ludności stolicy dostępu do otwartej przestrzeni,
zdrowego powietrza, lasów. W bezpośrednim sąsiedztwie stolicy zaczęto budować wille
przeznaczone specjalnie dla coraz liczniejszych letników. Wynajmowano całe domy, lub –
mniej zamożnym klientom – pokoje. Znaczną przedsiębiorczością wykazywali się także
okoliczni chłopi, który uboższym mieszkańcom miasta oferowali bardzo skromne warunki
zakwaterowania. Bogaci, wynajmując siedlisko na cały sezon (od kwietnia do października),
zachowywali mieszkania w Petersburgu. Dysponujący skromniejszymi zasobami, opuszczali
wynajmowany w mieście lokal i przenosili się na całe lato na wieś, by jesienią znów szukać
mieszkania do wynajęcia. Najczęściej jednak w czasie wakacji na wsi przebywały matki z
dziećmi. „Daczni” mężowie dojeżdżali codziennie do pracy w stolicy. Początkowo
komunikację zapewniały statki i łodzie, pokonujące liczne rzeki i kanały. Od lat 30’ stale
kursowały dyliżanse, a w latach 40’ uruchomiono linie omnibusowe, które cieszyły się
nadzwyczajną popularnością, pomimo trudnych warunków podróżowania – stąd nazwa „40
męczenników”. Do radykalnego wzrostu liczby „dacznych” miejscowości przyczynił się
rozwój komunikacji kolejowej. W 1837 roku pierwsza w Rosji linia kolejowa połączyła
Petersburg z popularnym wśród letników Pawłowskiem. Pajęcza sieć komunikacji nie tylko
rozszerzyła zasięg zjawiska daczy, ale też i przyczyniła się do znaczącego zróżnicowania
charakteru poszczególnych miejscowości. Niektóre przyciągały elity dworskie, polityczne,
wojskowe i finansowe. Inne cieszyły się popularnością wśród inteligencji i artystów. Były i
takie, które przyciągały ludzi mniej zamożnych czy wręcz proletariat. Podobnie zróżnicowany
był charakter dostępnych na daczy rozrywek406
.
Niezwykle bogatą, wręcz drobiazgową panoramę „dačnej žizni” przedstawili w swych
wspomnieniach Zasosov i Pyzin. Opisali kilkadziesiąt osad położonych wzdłuż
poszczególnych linii kolejowych, relacjonując atrakcje, z których słynęły. Szczegółowo
opisali wszelkie aspekty życia codziennego na letniskach. Według autorów wspomnień,
największą popularnością cieszyły się miejscowości, w których znajdowały się rezydencje
cesarskie: Peterhof407
i Carskie Sioło408
. Pełne były wojska, policji, panował w nich wzorowy
porządek, cisza i spokój. Na lato osiedlali się tam, na ogół we własnych rezydencjach, ludzie
związani z dworem, najświetniejsza arystokracja, wyżsi wojskowi. Szczególny prestiż zyskał
406
P. Deotto, op. cit., s. 357-361. 407
D. A. Zasosov, W. I. Pyzin, op. cit., s. 227-232. 408
Tamże, s. 241-242.
110
Pawłowsk, przyjmujący zróżnicowaną, ale ekskluzywną klientelę – od elit władzy i pieniądza
po uboższą inteligencję. Do Pawłowska przybywali na jeden dzień wielbiciele sławnych
koncertów i amatorzy nastrojowych spacerów po wspaniałych parkach409
.
Właśnie w Pawłowsku spędzała lato rodzina generała Jepanczyna i inni bohaterowie
Idioty Dostojewskiego: „- I pan też do Pawłowska? – spytał nagle książę. – Cóż to się dzieje,
wszyscy do Pawłowska?”410
. Czas spędzano w ogólnie przyjęty wśród wyższych warstw
sposób: „Całe towarzystwo miało, zdaje się, zamiar po pewnym czasie, jeszcze przed herbatą,
iść posłuchać muzyki. (…) Willa Jepanczynów była wspaniała, w stylu szwajcarskiej chaty,
wytwornie udekorowana drzewami i kwiatami. Ze wszystkich stron otaczał ją nieduży, ale
prześliczny ogród kwiatowy. Siedziano na tarasie tak jak u księcia: tylko że taras był trochę
obszerniejszy i urządzony z większą elegancją”411
.
W miejscowościach takich jak Goriełowo, Krasno Sieło, Dudergof i Gatczyna, w
których stacjonowały duże jednostki wojskowe, wille mieli przeważnie oficerowie412
. Do
letnisk znacznie mniej efektownych należały Aleksandrowka413
, Ligowo414
, Martyszkino415
,
Rambow416
, gdzie dacze były tańsze i brzydsze, a zabudowa ciasna. Gromadzili się tam
zdecydowanie ubożsi dacznicy, nie brakowało także towarzystwa podejrzanej konduity.
Mimo pewnej „specjalizacji” środowiskowej poszczególnych miejscowości, czas wakacji
spędzały w nich obok siebie różne grupy społeczne petersburżan. Wypoczynek sprzyjał
uwolnieniu od konwenansów, skłaniał do porzucania oficjalnych strojów (np. urzędniczych
mundurów), rezygnacji z przyjętej etykiety. Wprawdzie elity zachowywały dystans, ale
nieuchronnie następowało zbliżenie poszczególnych warstw, oddających się podobnym
zajęciom w jednym miejscu i czasie. Patricia Deotto podkreśla, że życie na daczy zmieniało
relacje między różnymi grupami społecznymi. Dla przedstawicieli klasy średniej spędzanie
lata na daczy było ważnym komponentem prestiżu. Służyło urzędnikom i inteligencji do
podwyższenia statusu społecznego. Byli oni gotowi na znaczne nawet wyrzeczenia w zimie,
by móc latem pokazać, że „nie są zwykłymi, prostymi ludźmi, ale mieszkają na daczy”417
. Na
409
Tamże, s. 242-245. 410
F. Dostojewski, Idiota, op. cit., s. 226. 411
Tamże, s. 369. 412
D. A. Zasosov, W. I. Pyzin, op. cit., s. 237-239. 413
Tamże, s. 218. 414
Tamże, s. 227. 415
Tamże, s. 233. 416
Tamże, s. 235-237. 417
P. Deotto, op. cit., s. 368.
111
istnienie swoistego społecznego przymusu zwracają także uwagę Zasosow i Pyzin: „Wse
edut, kak że my ne pojedem?”418
.
„Dačnaâ žizn’” była obudowana całą infrastrukturą usług i poddana regułom
szczególnej obyczajowości. Przedsiębiorczy dostawcy oferowali wypoczywającym wszelkie
produkty – od warzyw i ryb po ciasta i lody. Atrakcję stanowili kataryniarze i wędrowni
Cyganie. Powszechnym zjawiskiem było zapewnianie dzieciom, szykującym się do
egzaminów lub poprawek, trwających całe lato korepetycji419
. „Dacznicy” organizowali
amatorskie koncerty i spektakle lub podziwiali występy profesjonalnych artystów. Młodzież
bawiła się na balach i potańcówkach420
. Najbardziej popularne były spacery po wspaniałych,
świetnie utrzymanych parkach. Położone dalej, na północ od stolicy, osady – jak Pełła i Mga
– były otoczone gęstymi lasami, w których zbierano grzyby, jagody, namiętnie polowano,
jeżdżono konno. Kanały, rzeki i morze sprzyjały wędkarstwu; żeglowano po wodach Zatoki
Fińskiej421
. Chętnie praktykowano zyskujące popularność dyscypliny sportu: futbol, tenis,
krykiet, jazdę na wrotkach422
.
Szczególną renomą cieszyły się na przełomie wieków miejscowości leżące na
terytorium autonomicznego Wielkiego Księstwa Finlandii (Ollita, Kukkauna, Terioki,
Tiurisavi). Lato na daczy w tych okolicach traktowane było jako ekwiwalent wyjazdu za
granicę. Finlandzka Droga Żelazna była obsługiwana przez Finów w błękitnych mundurach.
Stację w Teriokach patrolował już nie rosyjski żandarm, a fiński policjant w
charakterystycznym czarnym hełmie. Zamiast rubli obowiązywały fińskie marki. Gości z
Petersburga zaskakiwała nadzwyczajna czystość, wzorowy porządek i absolutna uczciwość
Finów423
.
Wyjazdy na daczę były tą formą spędzania czasu wolnego poza miastem, którą
najczęściej i najobszerniej opisywano na łamach prasy. Jeżeli weźmiemy pod uwagę
powściągliwość w relacjonowaniu innych sposobów wypoczynku, jak zagraniczne podróże
czy turystyka, to wyraźnie widać, że prasowy wizerunek „dačnej žizni” był naprawdę
imponujący. Przede wszystkim, lektura petersburskich gazet i czasopism nasuwa wnioski, że
było to zjawisko rzeczywiście szeroko rozpowszechnione. Latem, jak pisano, miasto starali
418
D. A. Zasosov, W. I. Pyzin, op. cit., s. 217. 419
Tamże, s. 220-223. 420
Tamże, s. 223-225. 421
Tamże, s. 245-247. 422
Tamże, s. 244-245. 423
Tamże, s. 247-249.
112
się opuszczać wszyscy. „Sankt-Peterburgskie Vedomosti” na początku sezonu wakacyjnego
uroczyście informowały o wyjeździe pary cesarskiej do Peterhofu424
. Dwór dawał przykład,
który starano się naśladować; wyznaczał standardy obyczajowe. W 1888 roku „Od kurzu,
pyłu, bladego nieba, białych nocy i odoru asfaltu” uciekał, kto tylko mógł425
. Jedynie ubodzy
pozostawali w mieście lub osiedlali się na bliskich przedmieściach, by codzienne dojeżdżać
do pracy. Dziennikarz „Sankt-Peterburgskih Vedomostej” ironicznie stwierdzał, że ponieważ
mało kto porywa się na Ems czy Wiesbaden, a uzdrowiska kaukaskie czy czarnomorskie są
nazbyt odległe i przez to nieatrakcyjne, to przeciętny petersburżanin nie wyjeżdża dalej niż do
Pawłowska, a i to czyni z wielkim strachem426
.
Nie tylko w Petersburgu, ale w całej Rosji poza miasto starali się wyrwać przede
wszystkim ci, którzy zdawali sobie sprawę z dobroczynnego wpływu wypoczynku na wsi. Jak
donosiły „Birževye Vedomosti”, w Kijowie, Kursku, Wilnie, Trokach „(…) inteligencja,
uzyskawszy oblegčenie lub zgoła uwolniwszy się od pracy, stara się wziąć od lata, co tylko
można”427
. Ci, którzy nie dysponowali urlopami, bądź z powodów finansowych nie
wynajmowali daczy na lato, starali się wykorzystać choćby dni świąteczne na jednodniowe
wyjazdy i przechadzki po podmiejskich parkach. Sprzyjały im dogodne połączenia kolejowe i
taryfy. Redaktor „Birževyh Vedomostiej” doradzał Carskie Sioło, gdzie park znajdował się
tuż przy stacji i nie trzeba było tracić pieniędzy na dorożkę428
.
Prasa odnotowywała, że ubożsi starali się pokonywać finansowe bariery i dołączać do
grona daczników. Tygodnik „Rodina” na przykład zachwalał Szuwałowo, przy okazji
stwierdzając, że jest to „najpiękniejsze i najzdrowsze miejsce dla przebywających na daczy” i
że „zjeżdża tam na lato biedniejsza część mieszkańców Petersburga, gdyż oferowane tam
dacze są znacznie tańsze”. Miejscowość obfitowała we wspaniałe, sosnowe lasy, co miało
czynić ją bardziej atrakcyjną od Pawłowska i Carskiego Sioła. Dodatkową zachętą dla
potencjalnych gości była efektowna ilustracja, ukazująca piękny park i staw, po którym sunie
wycieczkowy statek, a wędkarz w łódce skrytej w szuwarach łowi ryby429
. Spędzanie wakacji
na podmiejskim letnisku rozpowszechniało się tak bardzo, że „Birževye Vedomosti”
wprowadzały na czas sezonu specjalną rubrykę Dačnaâ žizn’, w której systematycznie
424
Perejezd Ih Veličestv v Petergof, „SPV” 1903, nr 146, s. 3. 425
Razgovor. Letnie zametki, „SPV” 1888, nr 174, s. 1-2. 426
Tamże. 427
Što dumaût i dełaût v provincii. Letnie razvlečeniâ, „BV” 1898, nr 148, s. 3; Por. Moskovskaâ žizn’. Na
dačah, „SPV” 1888, nr 194, s. 2-3. 428
Letnij prazdničij otdych, „BV” 1908, nr 10547, s. 6. 429
Šuvalovo, „Rodina” 1888, nr 47, s. 1301-1304, 1325-1326.
113
informowano o codziennym życiu, rozrywkach, atrakcjach i kłopotach daczników. Można się
było dowiedzieć na przykład, że wspaniałe warunki wypoczynku w Starym Peterhofie
zakłócają pijani chuligani, za to w ogóle nie ma ich w Djunach430
.
Na początku XX wieku propagowano przekonanie, że spędzanie lata na wsi powinno
być dostępne dla wszystkich grup społecznych. Mniej więcej w czasie, gdy prasa zaczęła
szerzej informować o szkolnych wycieczkach edukacyjnych, na łamach „Sankt-Peterburgskih
Vedomostej” opublikowano List do redakcji K. Kometsa. Autor zauważał, że wielu
mieszkańców miasta opuszcza je na czas wakacji - wielu robi to dla dobra swoich dzieci.
Zarazem – pisał Komets – ogromna liczba najmłodszych, nie mających rodziców, musi
pozostawać „w smrodliwych murach”. Tym małym mieszkańcom stolicy starało się przyjść z
pomocą Obščestvo Školnyh Dač, które corocznie wysyła na wypoczynek grupy swych
podopiecznych. Autor powoływał się na przykłady innych państw europejskich, zwłaszcza
Danii, gdzie prowadzona była podobna działalność. Apelował, by pod podany adres zgłaszały
się osoby, mogące przyjąć dzieci w swych posiadłościach na wsi431
. Do poruszonego tematu
redakcja dziennika nawiązała w tym samym roku raz jeszcze, informując obszernie o
koloniach dla biednych dzieci, organizowanych przez Obščestvo Ohraneniâ Narodnovo
Zdrawâ432
.
Temat dacz zyskiwał poważny wymiar nie tylko poprzez poruszenie problematyki
zdrowia publicznego. W jego kontekście pojawił się także wątek patriotyczny. W artykule
opublikowanym w 1908 roku w „Sankt-Peterburgskih Vedomostâh” zwracano uwagę na
zwyczaj spędzania wakacji na letniskach w Finlandii. (Zasosov i Pyzin podkreślali
atrakcyjność fińskich miejscowości). Redakcja przyznawała, że panują tam świetne warunki
wypoczynku, ale Finowie tak podbijają ceny, że moda na wyjazdy do Finlandii mija.
Wyrażano życzenie, by powstawały równie ponętne dacze przy innych liniach kolejowych, co
dawałoby szanse wzbogacenia i rozwoju także i rosyjskich wsi433
. Chyba nie przypadkiem
dwa dni przed ukazaniem się niniejszej publikacji także i „Birževye Vedomosti” zwróciły
uwagę na zmniejszanie się popularności fińskich dacz, wywołany – jakoby – zwyżką cen.
Informację o masowym odpływie letników redakcja opatrzyła alarmującym tytułem Dačnij
krizis434
. Pamiętnikarze petersburscy, wnikliwie relacjonujący życie na daczach w przededniu
430
Dačnaâ žizn’, „BV” 1908, nr 10532, s. 2. 431
K. Komets, Pismo v redakcû, „SPV” 1908, nr 135, s. 2. 432
A. Faresow, Detskije kolonii, „SPV” 1908, nr 146, s. 2. 433
Poželejte russkuû derevniû, „SPV” 1908, nr 132, s. 2. 434
Dačnaja žizn’. Terëki. Dačnij krizis, „BV” 1908, nr 10547, s. 3.
114
wojny światowej, nie wspominają o nagłym spadku popularności Finlandii. Wydaje się, że
opisane w 1908 roku na łamach dzienników sytuacje były albo pobożnym życzeniem
rosyjskich przedsiębiorców, albo może raczej elementem mobilizowania uczuć
patriotycznych.
W relacjach z podpetersburskich letnisk dominował jednak najczęściej ton lekki i
humorystyczny. Żartowano z losu mężów, pozostawianych w mieście przez żony spędzające
lato na daczy. Proponowano stworzenie specjalnej agencji, która opiekowałaby się
osamotnionymi nieszczęśnikami i – jednocześnie – pomagała im spełniać zachcianki
oddających się drogim rozrywkom małżonek435
. Nie szczędzono krytyki fatalnej jakości
domkom, przeznaczanym dla gości. „Birževye Vedomosti” stwierdzały: „(…) Aż dziw, że
wiatr ich jeszcze nie poprzewracał” i podawały, że w Nabierieżnej Czornoj Rieczki na
śpiącego dacznika runął w nocy piec, o mało nie pozbawiając go życia. Poszkodowanego
trzeba było odwieść do szpitala436
.
Barwny, wszechstronny i dowcipny obraz wakacji na daczy zawarty został na łamach
satyrycznego tygodnika „Strekoza”437
. Pismo to od 1875 roku bacznie śledziło rozmaite
absurdy i śmiesznostki rosyjskiej obyczajowości. W sezonie letnim większość żartów
poświęcało podmiejskiemu wypoczynkowi, naigrywając się zeń ryciną i słowem. Lektura
czasopisma pozwala odtworzyć całą listę zagadnień, jakie w świadomości czytelników mogły
zadomowić się w związku z „życiem na daczy”438
. Przedmiotem drwin redaktorów
„Strekozy” było już samo poszukiwanie i wynajmowanie dacz. Przyszli letnicy, brodząc w
błocie, starali się dotrzeć do zachwalanych przez właścicieli siedzib439
. Nęceni perspektywą
wynajęcia wspaniałych rezydencji, odnajdywali zamiast nich rudery, nie nadające się do
zamieszkania. Obiecane wygody w rzeczywistości nie istniały440
. Widokowe werandy
okazywały się chylącymi się do upadku balkonikami, wygodne łazienki - zwykłymi beczkami
na deszczówkę...441
. Przybysze ze stolicy stawiać przy tym musieli czoło beztroskiej
rubaszności, brutalności czy wręcz chamstwu żądnych zysku włościan - „mużyków”442
. Cóż
zatem tak ciągnęło obywateli stolicy do wyszydzanych przez satyryków przybytków?
Prześmiewcy za podstawową, wyjątkową wręcz atrakcję uznawali możliwość
435
G. N. O projekte „Kluba dačnih mužej”, „SPV” 1888, nr 161, s. 2-3. 436
Dačnyje peči, „BV” 1898, nr 198, s. 4. 437
„Strekoza” 1898, nr 18, s.1. 438
M. Olkuśnik, Lato na daczy, „Mówią Wieki” 2004, nr 06/04, s. 34-40. 439
„Strekoza” 1896, nr 15, s.5. 440
„Strekoza” 1897, nr 20, s.5. 441
„Strekoza” 1897, nr 17, s.4. 442
„Strekoza” 1897, nr 17, s.4; „Strekoza” 1897, nr 20, s.5.
115
nieskrępowanego, nader swobodnego obcowania ze sobą pań i panów443
. Dacza stwarzała,
jeśli wierzyć „Strekozie”, wiele dogodnych sytuacji do nawiązania bliskich, wręcz intymnych
znajomości, przeżycia wakacyjnego romansu czy choćby nasycenia oczu widokiem
roznegliżowanych dam444
. Morskie kąpiele, mecze tenisa, przejażdżki rowerowe wymuszały
przywdzianie strojów uznawanych przez stateczne towarzystwo za frywolne czy wręcz
wyzywające. Dotyczyło to zwłaszcza kobiet, których aktywność sportową traktowano
głównie jako prowokowanie, uwodzenie mężczyzn445
.
Letnie dni na daczy najczęściej jednak płynęły powoli, statecznie, nudno. Jedną z form
walki z usypiającą jednostajnością wakacji na wsi były amatorskie koncerty i przedstawienia
organizowane przez wielbicieli teatru446
. Oprócz tego zawzięcie grano w karty, próbowano
prowadzić rozległe życie towarzyskie, przyjmowano zjeżdżających ze stolicy gości.
Wizytujący „daczników” przybysze często bywali ich utrapieniem. Zakłócali wiejską sielankę
zgiełkiem, wyjadali zapasy, odwiedziny przeciągali ponad miarę – często przez kilka dni.
Podobnie uciążliwi bywali sąsiedzi – letnicy. Ich rozwrzeszczane dzieci, barbarzyńskie
obyczaje, hałasy, całodniowe ćwiczenie na instrumentach muzycznych mogły skutecznie
zatruć odpoczynek.
Satyryczny obraz „życia na daczy” nasuwa ciekawe wnioski. Portretowani przez
autorów „Strekozy” letnicy to bez wyjątku ludzie nowocześni, zamożni, o szlachetnych,
regularnych rysach twarzy, znamionujących przynależność do wyższej sfery. Do swych
wypowiedzi wplatają francuskie zdania, przestrzegają światowych manier. Oddają się oni
prestiżowym zajęciom – polują, grają w tenisa, mkną na rowerach, zażywają jazdy konnej447
.
Nienaganny, modny strój zamieniają jedynie na oryginalny sportowy kostium. Uderzający
jest kontrast z wynajmującymi im kwatery chłopami. Ci ostatni przedstawieni są w typowy
dla ówczesnej ikonografii sposób: brodaci, o fizjonomiach z grubsza ciosanych i
kwadratowych, spracowanych dłoniach. Występują w tradycyjnych koszulach – rubachach, w
miękkich czapkach z daszkiem, w bufiastych spodniach wetkniętych w wysokie buty. Tak
spektakularne zderzenie dwóch światów wydaje się być zamierzone. Zestawienie rosyjskiego
„mużyka” z kosmopolitycznym, petersburskim modnisiem podkreślało światowy, elitarny,
ekstrawagancki charakter wypoczynku na podmiejskim letnisku. Nawet swojska dacza,
443
„Strekoza” 1898, nr 26, s.4-5. 444
„Strekoza” 1898, nr 25, s.5. 445
„Strekoza” 1888, nr 26, s.5. 446
„Strekoza” 1897, nr 17, s.5. 447
„Strekoza” 1903, nr 22, s.5.
116
najobszerniej opisywany na łamach prasy sposób spędzania wakacji przez Rosjan, była - w
oczach satyryków - przejawem ulegania cudzoziemskiej modzie.
X X X
Próba skonfrontowania wypoczynku i podróży społeczeństwa rosyjskiego i
brytyjskiego nastręcza pewne trudności. Odmienny jest wizerunek źródłowy, inna jest też
tematyka opracowań historycznych. Badacze zajmujący się Rosją w zasadzie pomijają
społeczny wymiar tych zjawisk. O ile historycy opisujący Anglię priorytetowo traktują
znaczenie sposobów spędzania czasu wolnego dla świadomości i stratyfikacji społeczeństwa,
o tyle badacze przeszłości Rosji jedynie krótko wzmiankują te zagadnienia. Wynika to po
części, jak wolno sądzić, z ograniczeń źródłowych. Rosyjska prasa i literatura piękna
niechętnie relacjonowały zróżnicowanie form wypoczynku poszczególnych grup
społecznych. Nie miało to jednak podstaw w rzeczywistości. Rosja była krajem o ogromnym
rozwarstwieniu i wynikających zeń kontrastach. Burżuazja dopiero z wolna się rodziła, a
mieszczaństwo miało raczej plebejski charakter. W przededniu wojny światowej w miastach
mieszkało około 15% ludności imperium448
. Same miasta w większości przypominały duże
wsie. Ogromne przestrzenie państwa nie krępowały ich rozrostu przestrzennego, toteż życie w
mieście – nawet w samym Petersburgu - nie było tak uciążliwe jak na Zachodzie. Podróż i
wypoczynek nie stanowiły naglącej konieczności. Nie dążono do nich za wszelką cenę. Były
raczej oznaką prestiżu, pozycji społecznej, elementem mody. Praktykowali je przedstawiciele
warstw wyższych – nowo wzbogaceni kapitaliści, rosnąca w siłę klasa średnia. Prym wiedli
jednak członkowie elity. Elita ta była wąska i wyjątkowo prominentna. Ograniczała się do
ludzi związanych z dworem, do arystokracji, najzamożniejszej szlachty i bajecznie bogatej,
nielicznej burżuazji. To oni udawali się do zachodnich stolic, na Riwierę, w Alpy.
Okazywanie przez prasę nadmiernego zainteresowania życiem tego środowiska mogło być
uważane przez redakcje pism petersburskich za nietaktowne czy wręcz niebezpieczne, ze
względu na możliwość prowokowania napięć społecznych.
Na drugim biegunie społecznej hierarchii funkcjonowała uboga większość: drobni
urzędnicy, rzemieślnicy, służba. Rodzący się przemysł powodował kształtowanie się klasy
robotniczej. Była ona stosunkowo nieliczna, natomiast egzystowała w dramatycznie złych
warunkach: pozbawiona ubezpieczeń społecznych, czasu wolnego, opieki medycznej, praw
regulowanych ustawodawstwem pracy. Dzień roboczy u schyłku XIX wieku trwał przeciętnie
448
L. McReynolds, op. cit., s. 6.
117
od 12 do 15 godzin, osiągając niekiedy 18 – 19 godzin. Warunki pracy były fatalne, a
pracownicy - pozbawieni jakiejkolwiek opieki ze strony przedsiębiorców - nie mogli też
liczyć na nadmierne zainteresowanie ze strony władz państwowych449
. Podejmowane na
Wyspach Brytyjskich reformy, zmierzające ku poszerzaniu wymiaru czasu wolnego czy
organizowaniu racjonalnego wypoczynku klas niższych, były w Rosji w ogóle nie do
pomyślenia. Biorąc pod uwagę wyjątkowo prymitywny poziom robotniczych mieszkań, stan
sanitarny ubogich dzielnic, zdrowotność proletariatu i niskie płace, nietrudno skonstatować,
że w tym środowisku dojrzewać musiała głęboka frustracja, grożąca społecznym wybuchem.
Obawiając się – jak sądzę - reakcji klas upośledzonych, dbano, aby prasowy wizerunek
wypoczynku warstw uprzywilejowanych nie był nadmiernie bogaty.
Wydawcy czasopism ograniczali się do prezentowania szerzej dostępnych form
aktywności, nie powodujących niezdrowego zainteresowania cywilizacją Zachodu. Stąd
wyjątkowo obfity wizerunek wakacji spędzanych na daczy - powszechnie znanych,
popularnych nie tylko wśród elity, ale także wśród reprezentantów klasy średniej, w tym
zwłaszcza inteligencji. W petersburskich periodykach z przełomu wieków brak natomiast
zachęty, inspiracji do podejmowania dalszych podróży. Postępowano tak, jakby starano się
uchronić czytelników przed wpływami obcego im świata, jakby w poddanych cara chciano
utrwalić przywiązanie do miejsca, w którym stale mieszkali i definitywnie zniechęcić do zbyt
częstych i dalekich peregrynacji – zwłaszcza zagranicznych.
Niewątpliwie wynikało to z podkreślanego, zwłaszcza przez Louise McReynolds,
upolitycznienia zjawiska podróży. Właściwie od chwili, gdy zaczął się rodzić w Rosji
zwyczaj wyjazdów kuracyjnych, czy turystycznych peregrynacji, nadawano im imperialny,
nacjonalistyczny wymiar. Miały służyć silnemu podporządkowywaniu zdobytych kresów
państwa oraz budowaniu narodowej dumy i wiernopoddańczych uczuć. W tym też celu,
przez cały XIX wiek, aż do wybuchu wojny, w literaturze i publicystyce poświęconej
podróżom bardzo silne były akcenty ksenofobiczne, które z trudem skrywały kompleksy
wobec Zachodu.
Charakterystyczne dla Rosji, i całkowicie odróżniające ją od Wielkiej Brytanii, były
trudności, na jakie napotykali inwestorzy, usiłujący zorganizować komercyjne agencje
turystyczne. Nie ma źródeł, które świadczyłyby o rozwoju tej formy przedsiębiorczości. Tym
bardziej nic też nie wiadomo o sukcesach, które choć w części przypominałyby rozmach
449
L. Bazylow, Historia Rosji, Warszawa 1983, t. II, s.354-357.
118
działalności Thomasa Cooka. Nie lepiej przedstawiała się sytuacja stowarzyszeń tworzonych
przez bezinteresownych entuzjastów krajoznawstwa. Badacze rosyjscy, skrupulatnie
odtwarzający dzieje rosyjskich organizacji i klubów turystycznych, opisują trudności, na jakie
ze strony władz napotykali ich założyciele. Podkreślają również zdumiewające milczenie
prasy na temat ich aktywności. Najwyraźniej nadmierna spontaniczność poddanych rodziła
obawy rządzących. Czynniki oficjalne dopiero na przełomie wieku XIX i XX zaangażowały
się w popieranie powszechnej akcji wycieczek edukacyjnych – dla uczniów, studentów i
nauczycieli. Jak się zdaje, traktowano je jako formę propagandowego oddziaływania na
społeczeństwo w czasie narastania napięć międzynarodowych, poprzedzających wybuch
wojny
Dwoistość obrazu XIX-wiecznych rosyjskich podróży jest ewidentna. Z jednej strony
udokumentowana jest obecność zamożnych Rosjan w najbardziej znanych zagranicznych
kurortach, tłumne odwiedzanie popularnych miejscowości wypoczynkowych na terenie
imperium i szeroka działalność stowarzyszeń turystycznych. Z drugiej – źródłowy obraz tych
aktywności przedstawia się ubogo. Uprawniony wydaje się wniosek, że sytuacja taka nie była
dziełem przypadku, a zamierzonym efektem polityki władz. Czyniło to sytuację rosyjskiego
społeczeństwa szczególną. Moda na podróżowanie była w Rosji jak najbardziej obecna, ale
miała wymiar nieznany zupełnie w Wielkiej Brytanii. Daleki wojaż był czymś wyjątkowym,
niecodziennym, mającym nieco polityczny posmak. Należy mieć to na względzie, starając się
prześledzić, jaką rolę w obyczajach społeczeństwa Warszawy odgrywały wzorce płynące z
obu, tak odmiennych, stolic – Londynu i Petersburga.
119
ROZDZIAŁ II.
ELITY W PODRÓŻY.
WOJAŻE, KURACJE I KANIKUŁA NA WSI
JAKO WYZNACZNIK
POZYCJI SPOŁECZNEJ.
Obyczaje i kultura szlachty i arystokracji związanej z Warszawą wciąż czekają na
swego historyka450
. Grupa ta była nieliczna, stanowiła drobny ułamek mieszkańców miasta.
Jej przedstawiciele nie przebywali w Warszawie przez cały rok, a raczej – by tak rzec –
sezonowo. Mimo to ich zwyczaje, sposób bycia, rozrywki budziły zainteresowanie reszty
społeczeństwa. Starały się je naśladować kręgi aspirujące do zajmowania pozycji zbliżonej do
arystokracji i usiłujące przeniknąć do jej szeregów. Wśród nich szczególną rolę odgrywała
najzamożniejsza burżuazja. Charakterystyka obyczajów wielkiej burżuazji została najpełniej
przedstawiona w monografiach Ireneusza Ihnatowicza451
i Marioli Siennickiej452
. Obie prace
ukazują szeroką panoramę życia codziennego oraz materialną i duchową kulturę
warszawskich przemysłowców, bankierów, przedsiębiorców. Podróże są w nich jednak
potraktowane zdawkowo, jako jeden ze sposobów spędzania czasu wolnego, rodzaj rozrywki
sytuującej tę grupę w kręgach zdecydowanie elitarnych.
W pamiętnikach warszawskich arystokratów i bourgeois wątek podróży, kuracji i
wiejskiego wypoczynku bywał poruszany nader często. Autorzy nie poprzestawali na
itinerariach swych wojaży czy relacjonowaniu atrakcji, które były ich udziałem w
odwiedzanych miejscowościach. Z upodobaniem opisywali rolę, jaką w życiu ich sfery
odgrywały wyjazdy bliższe i dalsze. Obyczaje elit śledziła z uwagą warszawska prasa.
Zamieszczane w niej publikacje informowały o aktywności reprezentantów najbardziej
450
(Ciekawe studium na temat życia codziennego ziemianek w miastach Królestwa Polskiego w końcu XIX
wieku napisała Danuta Rzepniewska, zwracając w nim uwagę na specyfikę warunków egzystencji w
Warszawie): D. Rzepniewska, Ziemianki w mieście. Królestwo Polskie w końcu XIX wieku, [w:] Kobieta i
kultura życia codziennego wiek: XIX i XX. Zbiór studiów pod red. A. Żarnowskiej i A. Szwarca, t. 5, Warszawa
1997. 451
I. Ihnatowicz, Obyczaj wielkiej burżuazji warszawskiej w XIX wieku, Warszawa 1971. 452
M. Siennicka, Rodzina burżuazji warszawskiej i jej obyczaj, Warszawa 1998.
120
prominentnych kręgów, a jednocześnie wyrażały i kształtowały społeczną ocenę zachowań
opisywanych środowisk .
„Towarzystwo warszawskie”.
„Latem, po wystawie, towarzystwo warszawskie niknie zupełnie. Wszystko, co żyje
wyjeżdża na wieś, do wód lub co najmniej na letnie mieszkania. (…). Przez lipiec, sierpień i
wrzesień każdy <<szanujący się>> warszawiak, każdy dom zamożniejszy nie może bawić się
w mieście (…)”453
. W ten sposób charakteryzował obyczaje warszawskich elit autor Listów
Baronowej XYZ, prawdopodobnie – Antoni Zalewski, wyśmienity warszawski dziennikarz i
znawca stołecznych stosunków. Z opinią krytycznego, a wręcz złośliwego obserwatora życia
społecznego Warszawy II połowy XIX wieku, współbrzmi wspomnienie reprezentującego
środowisko arystokracji Edwarda Krasińskiego: „Warszawa po wyścigach pustoszała i życie
przenosiło się na wieś; albo też wyjeżdżano na kurację za granicę lub do wód krajowych
(…)”454
. Na podobną powtarzalność, swoistą monotonię warszawskiego kalendarza zwracała
uwagę Anna Leo: „Rok towarzyski w Warszawie rozpoczynał się w połowie września, gdy
koniec wakacji ściągał mieszkańców z letnisk i wód”455
.
Pochodząca z Wołynia Łucja z Dunin-Borkowskich Hornowska u schyłku lat 60-ych
zamieszkała z rodzicami w Warszawie, po przymusowej sprzedaży przez ojca rodowego
majątku. Do krytycznego spojrzenia na obyczaje przedstawicieli ziemiańskich rodzin,
osiadłych w Warszawie zmuszał pamiętnikarkę żal po utracie miejsca szczęśliwego
dzieciństwa, niemożność przyzwyczajenia się do życia w obcym, wielkim mieście, poczucie
osamotnienia. Stąd też obyczaje elit opisywała z dystansem, a nawet z pewną niechęcią: „(…)
warszawskie życie jest pokrajane jak piernik, rozłożone na równe, zawsze takie same kawałki
i przeznaczone na jedne i te same czynności, które wszyscy spełniać muszą w danej chwili:
rozjeżdżać się lub zjeżdżać, zwijać mieszkanie lub takowe urządzać”456
. Autorka
Wspomnień… z pewną goryczą cytowała słowa swej przyjaciółki Felicji Chojeckiej, „córki
referendarza stanu”: „(…) w ogórkowy sezon tylko szewcy zostają w Warszawie”457
.
Opinię pamiętnikarzy o powszechności, masowości wyjazdów pozamiejskich
potwierdzają doniesienia prasowe. Począwszy od lat siedemdziesiątych po wybuch Wielkiej
453
A. Zalewski, Towarzystwo warszawskie. Listy do przyjaciółki przez Baronową XYZ, opr. R. Kołodziejczyk,
Warszawa 1971, s. 271. 454
E. Krasiński, Gawędy o przedwojennej Warszawie, Warszawa 1936, s. 106. 455
A. Leo, Wczoraj. Gawęda z niedawnej przeszłości, Warszawa 1929, s. 27. 456
Ł. Hornowska z Dunin-Borkowskich, Wspomnienia z lat ok. 1852-1890, Rps BN II 10423, s. 152. 457
Tamże, s. 99.
121
Wojny, relacjom dotyczącym wakacji towarzyszy pogląd, iż opustoszenie Warszawy jest
zjawiskiem nader widocznym, całkowicie zmieniającym oblicze miasta. „Kurier Warszawski”
w 1873 roku, już na początku maja, donosił: „Z nastaniem dni ciepłych rozpoczyna się wielka
<<wędrówka ludów>>… Miasta wyludniają się, a za to wsie i zakłady kąpielowe kipią
gwarem tłumnych zebrań”458
. Dwadzieścia lat później felietonista „Biesiady Literackiej”
przytaczał słowa warszawianki: „Ależ mój panie, co to prawić nadaremnie! Każdy, kto się
szanuje, wyjeżdża na lato, więc i ja zostać nie mogę; zresztą gdybym została, to bym się na
śmierć zanudziła w tej ohydnej pustce”459
. Felietonista konstatował, że „(…) spotkanie
znajomego należy w obecnej chwili do rarytasów warszawskich”460
. „Tygodnik Mód i
Powieści” utrzymywał w 1893 roku: „Kto mógł zapakował swe bagaże i puścił się na
wędrówkę. Miasto w takich razach nie tylko pustoszeje, ale przybiera wszelkie pozory aresztu
prewencyjnego: kto w nim siedzi jeszcze nie wie za co. Ale siedzieć musi, bo go tu przykuwa
obowiązek, lub… niemożność”461
.
W istocie mury miasta opuszczała drobna tylko część jego mieszkańców. Trudno
precyzyjnie określić liczbę wyjeżdżających na dłuższy, kilkutygodniowy wypoczynek.
Zdaniem publicysty „Wędrowca”, w 1903 roku wakacje poza miastem spędzało około 5 %
warszawiaków, czyli zaledwie około 40 tysięcy ludzi462
. Chciałoby się spytać, skoro tak mało,
to dlaczego, wedle źródeł, było to tak wiele? Wydaje się, że – przede wszystkim – miasto
opuszczali przedstawiciele elity. Elity urodzenia, pieniądza i wykształcenia, czy wreszcie –
prestiżu, jakim cieszyli się przedstawiciele zamożnej inteligencji. Autor Listów Baronowej
XYZ stwierdzał, że w lecie „towarzystwo warszawskie niknie zupełnie”463
. Kogo jednak
zaliczał do „towarzystwa”? „Do <<towarzystwa>> należy każdy i każda, kto ma dobre
wychowanie i wybitniejsze stanowisko społeczne; <<człowiekiem towarzystwa>> może być
równie dobrze hrabia, książę, baron i szlachcic, jak inżynier, adwokat, dziennikarz, lekarz,
artysta, ziemianin itp., jeśli warunki salonowe posiada, ma pewną osobistą wartość,
towarzyskie przymioty i dobrą reputację. (…) Jeśli się u nas mówi, że na jakimś balu,
koncercie, teatrze lub wyścigach była <<cała Warszawa>>, to znaczy, że widziano tam i
historyczne nazwiska, i finanse, i wielki przemysł, i obywatelstwo wiejskie, sfery
458
„Kurier Warszawski” (dalej: „KW”), 1873, nr 95, s. 1. 459
Z Warszawy, „Biesiada Literacka” (Dalej: „BL”) 1893, nr 32. 460
Z Warszawy, „BL” 1893, nr 33. 461
Z tygodnia, „Tygodnik Mód i Powieści” (dalej: „TMiP”), 1893, nr 29, s. 230-231. 462
O wakacje, „Wędrowiec” 1903, nr 21, s. 402. 463
A. Zalewski, op. cit., s. 271.
122
adwokackie, literackie, artystyczne, lekarskie itd., słowem wszystko, co miasto posiada
wybitniejszego i zamożniejszego”464
.
Podobnie skład społeczny kręgów elitarnych, cieszących się największym prestiżem i
kształtujących najbardziej atrakcyjne, najbardziej pożądane wzorce zachowania,
charakteryzowała Anna Leo: „Arystokracja stanowiła niemal niedostępny szczyt towarzyskiej
piramidy. Część tak zwanych <<wysokich finansów>> z domami Kronenbergów, a później
Blochów na czele łączyła się z arystokracją, bądź przez związki małżeńskie córek z mniej
zamożnymi posiadaczami mitr i koron, bądź na gruncie wielkich spraw ekonomicznych i
przemysłowych. Przedstawiciele przemysłu, właściciele fabryk, poważnych przedsiębiorstw
handlowych tworzyli osobną grupę, żyjącą hucznie, pracującą zawzięcie, mało – poza
nielicznymi wyjątkami – wrażliwą na rzeczy literatury i sztuki. Inteligencja: ludzie nauki,
palestra, dziennikarze, lekarze, technicy – tworzyli mózg i serce miasta”465
.
Edward Krasiński, wspominając kręgi społeczne, których reprezentanci wyruszali z
Warszawy w dalsze wojaże, pisał: „(…) przy istniejącej zamożności bardzo wiele rodzin
historycznych lub zamożnych szlacheckich, mieszczańskich, kupieckich, przemysłowych,
finansjery, spędzało zimę za granicą, (…) lub też jeździło na lato do wód zamiejscowych. (…)
poważna elita katolicka kierowała rokrocznie swe wyjazdy do papieskiego Rzymu”466
.
Ze szczególnym entuzjazmem i podziwem obyczaje warszawskiej elity wspominał
Stanisław Brzeziński, inżynier – technolog, syn wziętego adwokata Kazimierza
Brzezińskiego. Pamiętnikarz, żyjący w latach 1871 – 1950, swe memuary jął spisywać w roku
1947. Opisując czasy dzieciństwa i młodości, wręcz rozkoszował się iście snobistycznym
podkreślaniem wspaniałości, dostojeństwa, bogactwa środowisk elitarnych, które nadzwyczaj
mu imponowały. Z racji ziemiańskiego pochodzenia i znacznej zamożności rodzina
Brzezińskiego do kręgów tych faktycznie się zaliczała – i to mimo osierocenia przez ojca,
który zmarł w 1876 roku467
. Jak każe wierzyć czytelnikom swych wspomnień Brzeziński:
„W końcu XIX i na początku XX wieku Polska była dość zamożna. Zarówno dwory
wiejskie, jak i domy warszawskie odznaczały się wysoką stopą życia. Wszyscy mieli duże,
piękne mieszkania, żyli bardzo dostatnio i ubierali się wytwornie468
. (…) Cała wielka
464
Tamże, s. 232-233. 465
A. Leo, op. cit., s. 15. 466
E. Krasiński, op. cit., s. 7-8. 467
S. Brzeziński, Pamiętnik, Rps BN II 10493, s. 69-70. 468
Tamże, s. 169.
123
arystokracja Polski mieszkała wówczas w Warszawie lub w jej najbliższych okolicach i mieli
w Warszawie swoje wspaniałe pałace i wielkie dwory. Najpoważniejszą osobą w moich
dziecinnych latach była hrabina Augustowa Potocka. Miała Wilanów, Jabłonnę i miała pałac
na Krakowskim Przedmieściu obok kościoła Wizytek, w którym mieszkał jej syn, popularny
w całej Warszawie Gucio”469
. Pośród innych znanych i związanych z Warszawą rodów
Brzeziński wymienia także Zamoyskich, Krasińskich, Branickich, Górskich. Jak twierdzi
autor Pamiętnika, w czasach jego najwcześniejszego dzieciństwa, u schyłku lat
siedemdziesiątych, ów kwiat polskiej arystokracji spotykał się podczas letnich miesięcy w
Ciechocinku, „(…) który jako nowa miejscowość ogromnie wszedł w modę”470
. Szczególną
popularnością cieszył się pensjonat „Pod Koroną”, prowadzony przez dwie wdowy, z domu
Kossobudzkie - „z najlepszego towarzystwa obywatelskiego”, o wytwornych formach
towarzyskich, „mówiące przeważnie tylko po francusku”. Skupiać się tam miało
„ziemiaństwo Królestwa, (…) najlepsze towarzystwo z prowincji i z Warszawy”. Wydawano
wspaniałe obiady i słynne bale471
.
Pomimo dość znacznego zróżnicowania środowiska warszawskiej elity, grupy
społeczne wchodzące w jej skład łączyły podobne obyczaje, upodobania, formy aktywności –
w interesującym nas przypadku związane ze sposobem spędzania wolnego czasu, zwłaszcza
wakacji poza murami miasta. Podróż, wojaż, zagraniczna kuracja, egzotyczna rozrywka czy
zwiedzanie najsławniejszych zabytków kultury były dla przedstawicieli elitarnych środowisk
czymś naturalnym, oczywistym, dostępnym. Wynikało to zarówno z materialnych
możliwości, jakimi kręgi te dysponowały, z potrzeb, które domagały się zaspokojenia, jak i ze
standardów zachowań, którym należało sprostać.
Dla Jadwigi Waydel Dmochowskiej, córki znanego adwokata Emila Waydla,
systematyczne, coroczne wyjazdy wakacyjne stanowiły element powtarzającego się obyczaju,
na który się czekało, do którego się przygotowywało472
. Z kolei Ignacy Baliński, prawnik,
wysoki urzędnik Prokuratorii Królestwa Polskiego, notował, że choć w końcu XIX wieku
„(…) zwyczaj niemal masowego przenoszenia się inteligencji latem na tzw. <<letnie
mieszkania>> jeszcze się nie ustalił”473
, to jednak dość powszechne były wyjazdy na
zagraniczne kuracje: „Przy taniości paszportów zagranicznych (15 rubli na pół roku), które w
469
Tamże, s. 174. 470
Tamże, s. 101. 471
Tamże, s. 101-102, 105-106. 472
J. Waydel Dmochowska, Dawna Warszawa, Warszawa 1959, s. 13. 473
I. Baliński, Wspomnienia o Warszawie, przedm. R. Kłodziejczyk, Warszawa 1987, s. 217.
124
Warszawie dostawało się w kancelarii oberpolicmajstra w ciągu 48 godzin, najłatwiej i
najprzyjemniej było wyjeżdżać do polskich wód w Małopolsce”474
.
Regularne, coroczne wyjazdy chętnie praktykowała także elita warszawskiej
burżuazji. Były one niezbywalnym elementem wakacyjnego obyczaju rodziny Gebethnerów,
współwłaścicieli potężnej, znanej firmy księgarskiej i wydawniczej „Gebethner i Wolff”. Na
przełomie XIX i XX wieku państwo Maria i Jan Robert z piątką dzieci – dwiema córkami i
trzema synami systematycznie spędzali lato w Zakopanem. Zjeżdżano tam niemal „z całym
dworem”. Od Józefa Gąsienicy „Spod lasa” wynajmowano na Bystrem piętrową willę, wraz z
oddzielnym budynkiem kuchennym. Jak wspomina Jan Gebethner w Młodości wydawcy:
„Domek miał cztery pokoje na dole i pięć na górze, akurat dla naszej rodziny, która z całym
kompletem bon i kucharek ledwo mogła się tam pomieścić. Jeden pokój był pokojem
gościnnym, w którym od czasu do czasu mieszkał ktoś z rodziny lub znajomy przyjeżdżający
do Zakopanego. Największy pokój na pierwszym piętrze, z ładną przykrytą dachem werandą,
zajmowała zazwyczaj babcia, która z nami zawsze jeździła do Zakopanego”475
. Wysoki
standard, do którego Gebethnerowie przywykli pod Tatrami, był zapewniony również i
podczas znacznie dalszej wyprawy. W 1907 cała rodzina wybrała się do Francji, na wyspę
Oléron. „Na miejscu rodzice odnajęli całą niedużą willę leżącą niedaleko plaży”476
. Zażywano
tam morskich kąpieli, wyprawiano się z rybakami na połów, mały Jan jeździł na
wypożyczonym rowerze. Wypoczywający Gebethnerowie zwracali uwagę Francuzów: „We
Francji rzadko się spotykało rodzinę z tyloma dziećmi i nas tam nazywano La grande famille
polonaise”. Wolno się domyślać, że – żyjąc na szerokiej stopie – zjednywali wdzięczność
gospodarzy. „Gdy mieliśmy wyjeżdżać, [zaprzyjaźniony rybak] zaprosił (…) nas do siebie i
zrobił wspaniałe morskie przyjęcie. Były homary, ostrygi i krewetki dosłownie łowione przez
niego prosto z morza”477
.
Wyjątkowo przedstawiały się podróże i wyjazdy kuracyjne rodziny Hoesicków.
Zarówno ojciec – Ferdynand Wilhelm, jak i syn – Ferdynand zjeździli wszystkie bodaj,
liczące się uzdrowiska Królestwa i Galicji, poznali też w zasadzie całą Europę. Wedle słów
Ferdynanda, jego ojciec: „Bardzo oszczędny w ogóle, choć bynajmniej nie skąpy, na pewne
rzeczy nie żałował sobie nigdy: na garderobę, w której był wybredny i na podróże, w których
znajdował szczególne upodobanie. (…) z ogromną przyjemnością wybierał się za granicę
474
Tamże, s. 218. 475
J. Gebethner, Młodość wydawcy, Warszawa 1977, s. 82-83. 476
Tamże, s. 93. 477
Tamże.
125
(…). Marzył o podróży naokoło świata”478
. Upodobania i zwyczaje rodziny Hoesicków
wydają się dość niezwykłe, nawet na tle kręgów uprzywilejowanych. Nie byli jednak
Hoesickowie przykładem odosobnionym. Przynależeli do elity, dla której podróżowanie
stanowiło niezbędny element egzystencji. Wpływało na samoocenę i decydowało o poczuciu
środowiskowej wspólnoty.
Stanisław Brzeziński, portretując wakacyjne obyczaje elit w Ciechocinku, usilnie
podkreślał fakt uczestniczenia jego rodziny w życiu tego środowiska. Bywanie w jednym
miejscu i czasie z przyciągającymi uwagę, cieszącymi się prestiżem, budzącymi szacunek
jednostkami i grupami społecznymi było dlań wyznacznikiem zajmowanej pozycji. Wraz z
poszerzaniem się doświadczenia podróżniczego przybywało autorowi Pamiętnika przesłanek
do zamanifestowania aspiracji własnych i swej rodziny. Wspominając zagraniczne podróże,
odbywane z matką i braćmi, tyleż ze zdrowotnych, co i poznawczych powodów, Brzeziński
nigdy nie omieszkał podkreślić, jakiego to doznawał luksusu i jak bliski był mu
wielkoświatowy szyk. W 1880 roku, na weneckim Lido: „Myśmy się kąpali z benierem,
Włochem, Antonio, którego bardzo polubiliśmy. Mama czekała na nas w restauracji i prawie
zawsze dostawaliśmy po kąpieli dobry, słodki likier włoski”479
.
Po kąpielowej kuracji nad Adriatykiem pani Brzezińska z synami udała się do Ischlu,
jak wspomina Stanisław, „(…) pięknej rezydencji letniej cesarza austriackiego Franciszka
Józefa i ulubionej siedziby jego żony, pięknej Elżbiety Austriackiej. Zastaliśmy już oboje
cesarstwa w ich Keiser-willa”480
. Przybysze z Warszawy zamieszkali w willi „Zum heiligen
Kreuz”, u pani Rothauer. Fakt to niebagatelny, gdyż – jak pisze Brzeziński: „Nad nami takie
samo mieszkanie zajmowała stara księżna Lichtenstein, u której cesarz często bywał i
widywaliśmy go na schodach, zawsze samego, bo asystujący pilnujący go starannie się
ukrywali. To samo było z cesarzową Elżbietą, gdy szła rano ze swej willi do kąpieli. (…)
Cesarstwo byli bardzo popularni i przez wszystkich mieszkańców kochani”481
. Aby
podkreślić wyjątkowość i wysoką pozycję swej rodziny Brzeziński z lubością wspomina
obiady, które jadali w hotelu „Keiserin Elisabeth”: „(…) gdzie już tak nas znali, że jak
wieczorem przechodziliśmy koło otwartych okien od wielkiej kuchni w suterynach, to
478
F. Hoesick, Powieść mojego życia. (Dom rodzicielski). Pamiętniki, Wrocław – Kraków 1959, t. I, s. 102. 479
S. Brzeziński, op. cit., s. 843-844. 480
Tamże, s. 846. 481
Tamże, s. 846-847.
126
usługujący nam stale kelner wołał stalując u kucharzy: <<Zwei Wienerschnitzel mit
Kartoffelnpuree>>, z czego wszyscy się śmiali”482
.
Rok później, w 1881, państwo Brzezińscy ponownie znaleźli się w Ischlu. I ponownie
obracali się w najlepszym towarzystwie: „Uwaga wszystkich gości Ischlu skupiała się, jak
zawsze naokoło cesarza Franciszka Józefa i cesarzowej Elżbiety. Franciszka Józefa
odwiedził, znacznie starszy od niego, cesarz Wilhelm I, już bardzo wiekowy, który bawił na
kuracji w pobliskim Gastein. Stary Wilhelm miał wtedy 85 lat, a Franciszek Józef 53. Ci dwaj
wielcy cesarzowie (sic!) jeździli po cywilnemu ubrani, w tyrolskich kapeluszach, powozem
po całym Ischlu, bez żadnej eskorty, i wszyscy wołali <<hoch>>, a oni się uprzejmie
kłaniali”483
.
W swym Pamiętniku Stanisław Brzeziński podkreśla nie tylko więź, jaka - dzięki
podróżom - łączyła jego samego i jego najbliższych z najświetniejszym towarzystwem.
Chętnie akcentuje także dystans, dzielący go – przedstawiciela elity – od zwykłych, szarych
ludzi, wśród których przychodziło mu się znaleźć podczas dalekich peregrynacji. Oto w 1881
roku, po górskiej kuracji w Ischlu, Brzezińscy podążyli „na kąpiele morskie” do Spezii koło
Genui, gdzie zatrzymali się „w największym hotelu „Crocie de Malte”. Okna apartamentu
wychodziły na teatr, w którym wystawiano włoskie opery: „(…) co dzień słuchaliśmy
pięknego śpiewu. (…) Zaciekawieni wybraliśmy się raz do loży na operę Il Picolo, ale
byliśmy przerażeni zachowaniem się całej publiczności, która jadła pomarańcze i piła, rzucała
skórkami na scenę, jak była ze śpiewaków niezadowolona. Mężczyźni pozdejmowali ubrania
z powodu gorąca. W nas rzucali pomarańczami i jajkami i musieliśmy po pierwszym akcie
wyjść, bo takie okazywali wszyscy niezadowolenie z powodu intruzów, którzy się na ich
terytorium dostali”484
.
Stanisław Brzeziński, podobnie jak społecznym dystansem, delektował się
kosztownym luksusem, przynależnym jego środowisku podczas podróży. Po drodze na
kolejną hydroterapię, tym razem w Neuheim, w 1882 roku, rodzina czas jakiś zabawiła we
Frankfurcie nad Menem: „Tu stanęliśmy w największym i najbardziej nowocześnie
urządzonym hotelu <<Frankfurter Hoff>>. Były krany wodociągowe i zlewy, po kilka na
każdym korytarzu, więc była poblisko woda do mycia, waterklozety po kilka na korytarzu,
dzwonki elektryczne i inne nowoczesne nowości. Nie było jeszcze ani światła elektrycznego,
482
Tamże, s. 848. 483
Tamże, s. 853-854. 484
Tamże, s. 858.
127
ani centralnego ogrzewania, ani ciepłej wody, to wszystko zjawiło się znacznie później. Ale
co nam najbardziej imponowało, to wzorowa organizacja i sprawność licznych lokaji (sic!) w
wielkiej restauracji hotelu”485
.
Manifestowanie przez Brzezińskiego pozycji rodziny, jej możliwości finansowych,
przynależności do najzamożniejszej elity budzi pewne zdumienie, by nie rzec – zażenowanie.
Rodzi też pytanie, czy autor aby nie przesadza w uporczywym podkreślaniu otaczającego go
dostatku. Czy aby, opowiadając o wakacyjnych, podróżniczych doświadczeniach, nie opisuje
raczej rodzinnych dążeń, aspiracji, pragnień niźli realnych możliwości? Ciekawe, ale
nieodgadnione, jakim w zasadzie kosztem były organizowane wojaże Brzezińskich? Czy
wiązały się z wyrzeczeniami, oszczędnościami po to, by móc doświadczyć wysokiej pozycji i
– bardziej jeszcze – by móc ją zamanifestować? Skądinąd dowiadujemy się, że po śmierci
ojca, mecenasa Kazimierza Brzezińskiego w 1879 roku (a więc już po pobytach w
Ciechocinku, ale jeszcze przed spektakularnymi europejskimi peregrynacjami) status
materialny rodziny nieco się pogorszył. Wspaniałe, bogate 14-pokojowe mieszkanie na
Miodowej486
przyszło zamienić na nieco skromniejsze, 8-pokojowe na Włodzimierskiej
(obecnie Czackiego)487
. Konieczność liczenia się ze środkami finansowymi nie była więc
rodzinie całkiem obca. Także i w późniejszych latach, gdy Stanisław, już jako student ryskiej
Politechniki, wybierał się na Wystawę Wszechświatową do Paryża, konstatował: „Ale i na to
trzeba było pieniędzy. Obliczyłem, że na dwutygodniowy pobyt na wystawie potrzeba 300
rubli. Bilet kolejowy był ulgowy i postanowiłem bardzo skromnie żyć i mieszkać. Znaliśmy z
poprzedniego pobytu z Mamą (…) mały, skromny hotel <<Therese>>”488
.
Jakkolwiek interpretować podróżnicze dążenia i zwyczaje Brzezińskich, jakkolwiek
oceniać, czy zaspokajali je kosztem pewnych wysiłków, czy też mogli sobie na nie pozwolić z
całkowitą swobodą, wydaje się pewne, że wojażowanie, bywanie w uznanych uzdrowiskach,
zwiedzanie atrakcyjnych miejsc, było dla tej rodziny wyznacznikiem społecznej pozycji.
Pozwalało pielęgnować świadomość przynależności do kręgów elitarnych. Po upływie 60 –
70 lat autor Pamiętnika celebrował wspominanie rodzinnych wojaży. Wynikało to zapewne z
tęsknoty za odległą młodością, ale też i z chęci podkreślenia miejsca, zajmowanego w
społecznej hierarchii. Krzysztof Przecławski – jako socjolog - zwrócił uwagę, że jednymi z
częstszych przyczyn podróżowania są „Motywy związane z pragnieniem pozostawania w
485
Tamże, s. 872. 486
Tamże, s. 55. 487
Tamże, s, 86-90. 488
Tamże, s. 1121.
128
zgodzie ze stereotypami, z normami obowiązującymi w środowisku, do którego się należy.
(…) A więc motywem wyjazdu jest często po prostu to, aby postępować tak, jak się postępuje
w określonych środowiskach społecznych”489
. Postawa prezentowana przez Brzezińskiego nie
była w jego sferze odosobniona.
Podobną rolę podróżom, wakacyjnym obyczajom i letnim rozrywkom przypisywała
Zofia z Tyszkiewiczów Potocka. Nie możemy mieć najmniejszych wątpliwości, że jej rodzice
– Władysław hrabia Tyszkiewicz i Maria Krystyna z Lubomirskich, właściciele
gigantycznych posiadłości na Litwie ( z gniazdem rodziny – Landwarowem na czele), mogli
sobie pozwolić absolutnie na wszystko, na co tylko mieli ochotę. Ich możliwości finansowe
były wprost nieograniczone. Dla Zofii, która przyszła na świat w 1893 roku, a pamiętniki
spisywała pod koniec życia (zmarła w 1989), wspomnienia z dzieciństwa były okazją do
podkreślenia wyjątkowej pozycji rodziny. Jednym z najważniejszych atrybutów tej pozycji
były tyszkiewiczowskie wojaże. „Pociągi pośpieszne udające się w kierunku granicy nie
zatrzymywały się w Landwarowie, jedynie w wypadkach, gdy członkowie rodu
Tyszkiewiczów wybierali się w podróż. Po porozumieniu się z naczelnikiem stacji, panem
Juszczackim, pociąg przystawał na chwilę niezbędną do wrzucenia waliz, podczas gdy
ładowano do wagonu kolejowego liczne, olbrzymie kufry, bez których w owych czasach
podróż była nie do pomyślenia. Tyle zbytecznych przedmiotów zabierano ze sobą.
Maszynista za postój otrzymywał 25 rubli. Po czem ekspres mknął dalej do granicy.
Komendant celnej placówki w Wierzbołowie, Miasojedow, uprzedzony telegraficznie o
naszym przybyciu, w galowym mundurze i białych rękawiczkach <<glacé>> przyjmował
utytułowanych podróżnych z należnym uszanowaniem, pomagał przy załatwianiu formalności
celnych i paszportowych, komplikujących w dawnych i obecnych czasach podróże
obywatelom pod kontrolą panujących ze wschodu”490
.
Cała rodzina Tyszkiewiczów, rodzice wraz z dziećmi, podobnie jak większość
przedstawicieli najznamienitszych rodów arystokratycznych, żyli jakby w nieustannym ruchu.
W Warszawie spędzano zimę, bawiąc się na karnawałowych balach i przyjęciach. Na część
lata zjeżdżano do rodowych siedzib, by zażyć uroków wsi. Do najatrakcyjniejszych miast i
kurortów Europy wojażowano w różnych porach roku, z powodu rozmaitych okazji, za to ze
489
K. Przecławski, op. cit., s. 42-43. 490
Z. Potocka z Tyszkiewiczów, Echa minionej epoki. XIX i XX wiek. Moje wspomnienia, Rps BN akc. 11711, t.
III, s. 1-2.
129
ścisłą regularnością. „Rodzice postanowili prowadzić życie towarzyskie (…)491
. W zimowym
karnawale rodzice brali udział w życiu światowym. Bale i rauty odbywały się często. (…)
Sporo było domów przyjmujących pod koniec XIX wieku. Bardzo zamożni krewni mogli
sobie pozwolić na szerokie, beztroskie życie”492
.
Spośród rodzin, z którymi Tyszkiewiczowie obcowali w Warszawie i które spotykano
w najbardziej prestiżowych ośrodkach Europy, Zofia Potocka wymienia w swym pamiętniku
Lubomirskich, Zamoyskich, Druckich – Lubeckich, Czartoryskich493
. Całe to środowisko tuż
po zimowym karnawale wyruszało w świat. „W okresie Wielkiego Postu udawano się do
Wiednia, Londynu, Paryża po nowe stroje na wiosenny sezon, tak zwany <<Zielony
Karnawał>>, albo do Rzymu lub na Riwierę. (…) W okresie Wielkiego Tygodnia rodzice
powracali z zagranicznych podróży”494
. Wojażowano nie tylko często, ale też długo i
nadzwyczaj wygodnie, wręcz pławiąc się w wyszukanych luksusach.
Zofii z Tyszkiewiczów szczególnie w pamięć zapadła jej pierwsza dalsza wyprawa, w
1904 roku – na Riwierę495
. Zofia, wówczas 11-letnia, wraz z młodszym o rok bratem –
Stefanem, wyprawiona została w podróż pod opieką bony Francuzki. Opuszczające
Warszawę dzieci: „(…) obsypano pudłami słodyczy. Tylko trzy pozwoliła mama zabrać
ze sobą ze względu na trudności przewiezienia przez granicę. Groziłoby poważne cło. (…)
Babunia Zofia Tyszkiewiczowa spędzała zwykle zimowe miesiące w Cannes lub w Antibes.
(…) W 1904 wynajęła dwie duże wille przy bulwarze de la Croiselte, z dobrze utrzymanymi
ogrodami. W jednej z nich - Noémié zamieszkała Babunia z rodziną córki, Zofią Henrykową
Dembińską. Druga przewidziana dla cioci Heli Ostrowskiej z synkiem Leonem – Grotem i
dwa pokoje przeznaczone dla nas. (…) Po trzech nocach dotarliśmy do Cannes. Na dworcu
spotkała nas ciocia Hela Ostrowska. Konną dorożką wylądowaliśmy przed willą Jules. Nasze
pokoje były śliczne, słoneczne. Pełno prezentów znaleźliśmy na wstępie. Po kąpieli udaliśmy
się na powitanie z ukochaną Babką i rodziną Dembińskich496
. (…) Życie w Cannes upływało
nam bardzo przyjemnie. Babunia starała się nam dogadzać na każdym kroku, zaspokajała
nasze zachcianki”497
. Beztroskie wywczasy arystokratów urozmaicały wystawne
podwieczorki w ekskluzywnym „Grand Hotelu”, którego restauracja była „(…) odwiedzana
491
Tamże, t. I, s. 41. 492
Tamże, t. I, s. 53-54. 493
Tamże, t. I, s. 41. 494
Tamże, t. I, s. 57-59. 495
Tamże, t. II, s. 72. 496
Tamże, t. II, s. 72-74. 497
Tamże, t. II, s. 75.
130
przez elitę towarzyską z sąsiednich miejscowości, jak Nicea, Monte Carlo i przez naszą
rodzinę”498
. Chadzano też na barwne corsa kwiatowe, zajmując najlepsze miejsca na
trybunach wzdłuż trasy przejazdu udekorowanych powozów: „Tutaj ceny biletów były
najwyższe i dla nas dostępne. Bawiliśmy się świetnie”499
. W końcu, do oddających się
śródziemnomorskim rozrywkom dzieci dołączyli i sami rodzice: „Ojciec korzystał w pełni z
towarzystwa swej matki i sióstr. Mama odnalazła w Cannes rodzinę Andrzeja Zamoyskiego z
Podzamcza. (…) Rodzina Zamoyskich spędzała tu zimę w ślicznie położonej, dużej willi”500
.
Wystawne życie na Riwierze płynęło młodej Tyszkiewiczównie podobnie jak i
latoroślom arystokracji rosyjskiej, opisywanej przez Julian Hale501
. Autorka Ech minionej
epoki nie wspomina jednak o jakichkolwiek kontaktach własnej rodziny z jej
przedstawicielami. Swoją drogą ciekawe, jak postrzegano na Lazurowym Wybrzeżu bardzo
zamożnych polskich gości, bez skrępowania manifestujących swe możliwości finansowe
(zupełnie jak bogaci Rosjanie), posługujących się rosyjskimi paszportami? Czy widziano w
nich przedstawicieli pozbawionego niepodległości narodu? Czy traktowano jako część
międzynarodowej, kosmopolitycznej elity? Czy może jako bliskich ziomków rosyjskiego
establishmentu?
Trzy lata później, w 1907, Tyszkiewiczowie w obawie przed szykanami, mogącymi
jakoby spotkać ojca z powodu zaangażowania w życie polityczne w okresie rewolucji 1905
roku, przenieśli się z ziem polskich do Mediolanu. Choć wyrwani z własnego majątku, dalecy
od warszawskiej rezydencji, utrzymywali stałe kontakty z przybywającymi do Włoch
rodakami. Nade wszystko jednak hołdowali tam obyczajom miejscowego high life’u:
„Snobistyczny świat spędzał lipiec i sierpień nad morzem, na Lido lub w modnym w owych
czasach Rimini nad Adriatykiem. (…) Wrzesień spędzano w górach”502
. W Rimini plażowano
wedle zachodnich standardów, nieco zaskakujących przybyszów z dalekich stron: „W
przeciwieństwie do obyczajów panujących w Połądze, panowie i panie kąpali się wspólnie.
(…) Odpoczywano na gustownych mebelkach po nadmiernych wysiłkach w morskiej kąpieli
lub przyjmowano znajomych”503
. Tyszkiewiczowie rychło zadzierzgnęli towarzyskie stosunki
z włoskimi arystokratami z rodu Viscontich di Modrone: „Polski hrabia z rodziną
intrygował wszystkich, zwłaszcza, gdy pojawiła się na plaży nasza Matka, mimo małego
498
Tamże, t. II, s. 77. 499
Tamże, t. II, s. 78. 500
Tamże, t. II, s. 80-81. 501
J. Hale, op. cit. 502
Tamże, t. III, s. 16. 503
Tamże, T. III, s. 16-18.
131
wzrostu imponująca postawą, zachowaniem, rasą i urodą. Przez ich dzieci i przez nas starali
się dowiedzieć o nasze pochodzenie, nazwisko, jak dawno mamy tytuł hrabiowski, na co bez
namysłu odpowiedziałam: od 400 lat, co zachęciło starszą generację do podtrzymywania
stosunków towarzyskich, a dzieci mogły już bez zastrzeżeń bawić się z nami”504
. Poza
rozrywkami plażowymi Tyszkiewiczowie prowadzili bujne życie towarzyskie: „W <<Grand
Hotelu>> w każdą sobotę wieczorem można się było zabawić, potańczyć, zjeść dobrą kolację,
pokazać nowe kreacje mody damskiej i męskiej. Rodzice nawiązywali znajomości, byli
interesującą atrakcją, tym bardziej, że Mama zwracała powszechną uwagę, jak już
wspomniałam, urodą, rasą, elegancją i bogatą biżuterią”505
.
Sposób, w jaki Zofia z Tyszkiewiczów Potocka opisywała wakacyjne, podróżnicze
zwyczaje swego środowiska, nasuwa kilka wniosków. Przede wszystkim widoczny jest fakt,
że oddawanie się choćby najdroższym, najwymyślniejszym uciechom nie stanowiło dla
przedstawicieli arystokracji najmniejszego finansowego problemu. Było czymś jak
najbardziej naturalnym, zwyczajnym, wręcz konwencjonalnym w swej powtarzalności i
środowiskowej powszechności. Nie powinno zatem budzić jakichś nadzwyczajnych emocji,
nie powinno być podnietą do emanowania dumą i zachwytem nad własną pozycją i
możliwościami. A jednak, przynajmniej w pamiętnikach Potockiej – było. Wziąć, oczywiście,
należy pod uwagę, że wspomnienia spisywała osoba w wieku mocno zaawansowanym,
spoglądająca na czasy dawnej świetności z perspektywy kilkudziesięciu lat. Lat, które
przyniosły dziejowe kataklizmy i utratę nie tylko tych nadzwyczajnych możliwości, ale w
ogóle całości majątku i większości wszelkich materialnych atrybutów pozycji społecznej.
Tym niemniej, jak należy sądzić, duma z pozycji, jaką można było zamanifestować podczas
podróży i właśnie poprzez same podróże, była ważnym elementem świadomości tego
środowiska także i w odległych czasach dzieciństwa autorki, gdy tym niezwykłym wojażom
się oddawano. Rozrywki, kreacje, towarzyskie stosunki, luksusowe wakacyjne siedziby – tak
dobrze zapamiętane i wspominane po dziesięcioleciach – musiały być cenione, celebrowane
również i w dawno minionej epoce. Dawały poczucie miłego dystansu dzielącego od świata
zwyczajnych ludzi. Umożliwiały podkreślenie własnej wyjątkowości. Potrzeba i możliwość
separowania się od warstw średnich czy niższych, spędzających wakacje w atrakcyjnych
miejscach, nie były wyłącznie cechami polskiej, wyniosłej arystokracji. Również angielskie
504
Tamże, t. III, s. 17. 505
Tamże, t. III, s. 21.
132
elity starały się zachować dystans w stosunku do Cook’s tourists, masowo wkraczających na
grunt zarezerwowany wcześniej dla nielicznych reprezentantów kręgu well-to-do.
Postawa podobna do tej, którą ukazują wspomnienia Zofii z Tyszkiewiczów czy
Stanisława Brzezińskiego, była krytycznie i dość złośliwie scharakteryzowana przez
Thorsteina Veblena. Zdaniem autora Teorii klasy próżniaczej dla przedstawicieli elit schyłku
XIX wieku ważne było nawet nie to, że próżniactwu można się było oddawać, ale
najistotniejsza była możność manifestowania tego faktu. Podkreślano dostępność czasu
wolnego i wręcz obnoszono się z „konsumpcją na pokaz” – starano się ukazać wszechstronne
możliwości korzystania z najbardziej wyrafinowanych rozrywek i przyjemności506
.
Nie wszyscy przedstawiciele elit w tak obcesowy sposób chełpili się swymi
możliwościami oraz podróżniczymi i wakacyjnymi dokonaniami. Nie wszyscy z taką
satysfakcją wspominali manifestowanie swej pozycji na salonach, plażach i deptakach
Europy. Zgoła odmienny stosunek do swego środowiska, a i do własnych doświadczeń
zaprezentowała na kartach wspomnień Maria z Łubieńskich Górska. Była ona osobą
nadzwyczaj majętną, właścicielką, wraz z mężem, podwarszawskiej Woli Pękoszewskiej,
majątku przynoszącego znaczne dochody507
. Żyła w latach 1837 – 1926. Od schyłku lat
osiemdziesiątych spisywała Dziennik, który – oprócz opisu wydarzeń bieżących – obfitował
w obszerne retrospekcje, wspomnienia z czasów dawniejszych. Marii Górskiej nie były obce
żadne rozrywki i atrakcje, wspominane przez Zofię z Tyszkiewiczów Potocką. Podobnie jak
cały krąg społeczny, z którego się wywodziła, autorka Dziennika funkcjonowała jak gdyby w
zawieszeniu pomiędzy Warszawą, gdzie zazwyczaj spędzała zimy, a majątkiem w Woli,
gdzie upływała jej reszta roku – nie licząc, naturalnie, licznych podróży508
. W latach
dziewięćdziesiątych regularnie wyjeżdżała z mężem, lub z dziećmi: a to na wyspę Hohr509
, a
to do Buska510
, a to do Blankenbergu511
, Paryża512
, Davos513
, Zakopanego514
.
Uczestnicząc w życiu środowiska arystokratycznego, Górska nader surowo i
krytycznie oceniała jego obyczaje515
.Po pięciotygodniowym, kuracyjnym pobycie z córką Pią
506
T. Veblen, Teoria klasy próżniaczej, Warszawa 2008, s. 60-87. 507
M. Górska z Łubieńskich, Gdybym mniej kochała. Dziennik z lat 1889-1895 (t. I), Warszawa 1996, s. 36. 508
Tamże, t. I, s. 36, 61, 107-108. 509
Tamże, t. I, s. 124. 510
Tamże, t. I, s. 232. 511
Tamże, t. I, s. 194. 512
M. Górska z Łubieńskich, Gdybym mniej kochała. Dziennik z lat 1896-1906 (t. II), Warszawa 1997, s. 40-41. 513
Tamże, t. II, s. 69. 514
Tamże, t. II, s. 158. 515
Tamże, t. II, s. 135.
133
w Busku, Górska pisała: „Trzeba tam jeździć z całym dworem, tj. ze służbą, pościelą,
kucharzem i końmi. (…) jak dla kuracji jednej osoby musi jechać dwór z siedmiu ludzi
złożony, (…) ekspedycja cała bardzo drogo wypada”516
. Nawet krótki pobyt w Paryżu w 1897
w gościnie u syna Konstantego – Kocia, skłonił autorkę dziennika do refleksji na temat
możliwości ograniczenia nadmiernej rozrzutności: „Cała podróż zabrała mi dwanaście dni, z
których siedem na Paryż. Usadziłam się, żeby mało wydać i dowieść Jasiowi [mężowi], że
można do Paryża jeździć, a nie zrujnować rodziny. Prawda, że mieszkałam u Kociów, ale na
całą podróż wyszło 120 rubli. Bilet powrotny drugiej klasy z Paryża do Berlina kosztuje 100
marek, a z Berlina do Aleksandrowa 30. Żeby nie ekstra i pokusy, podróżować byłoby taniej,
jak w Woli siedzieć’517
.
Maria z Łubieńskich Górska reprezentowała dość niezwykły, na tle swego środowiska,
stosunek do podróżniczych i kuracyjnych obyczajów elit. Jej rezerwa i krytycyzm były
podyktowane manifestowaną przez autorkę surowością obyczajów i szczególną religijnością,
graniczącą wręcz z zapamiętałą dewocją. Piętnowane przez Górską cechy i nawyki
arystokracji składają się jednak na bardzo wyrazisty wizerunek tej grupy społecznej i jej
świadomości. Równie niepochlebnie potraktowała je synowa Marii Górskiej – Antonina z
Chłapowskich, żona wspomnianego już Kocia. Młodsza o pokolenie od teściowej Antonina
żyła w latach 1870-1959. Wspomnienia spisywała ze znacznej perspektywy czasowej,
rozpoczynając w 1941 roku. Córka Tadeusza Chłapowskiego z Turwi, wnuczka generała
Dezyderego Chłapowskiego wychowywana była w atmosferze surowości obyczajów i
przymusu oszczędności: „Turwia miała (…) ustaloną reputację rządności i czystości w domu,
datności dla drugich, prostoty w życiu codziennym. (…) Nie było też żadnych <<szyków>>
ani w powozach, ani w liberiach”518
.
W tragicznym dla rodziny roku 1879 – po śmierci matki, ojca i dziadka – osierocona
Antonina znalazła się z 10-letnim bratem i dwiema młodszymi od niej siostrami pod opieką
rodziców matki – dziadków Jezierskich519
. Odtąd autorka Wspomnień spędzała czas
dzieciństwa i wczesnej młodości bądź w rodzinnej Turwi, bądź w Warszawie, pod opieką
dziadka i jego stryjecznej siostry – Jadwigi Pusłowskiej: „Dziadzia i Ciocia Pusłowska byli
warszawiakami z krwi i kości, znali i wielki świat i miasto i sfery rządzące. Nie znali tylko i
ignorować chcieli podziemną Warszawę, gdzie zawsze tliły się zarzewia buntu i padały ofiary
516
Tamże, t. I, s. 232. 517
Tamże, t. II, s. 40-41. 518
A. Górska z Chłapowskich, Wspomnienia. Ostatnia redakcja. Tom I. Lata 1870-1900, Rps BN 9778, s. 5. 519
Tamże, s. 58.
134
w Cytadeli”520
. Środowisko warszawskie, w którym pamiętnikarka się znalazła, napawało ją
głęboką niechęcią: „Świat warszawski, choć tak elegancki, uprzejmy i świetny, przeraził mnie
bardzo: ta powierzchowność, snobizm potworny, zazdrości, intrygi, hipokryzja i romanse, o
których wszyscy niemal głośno mówili. (…) Moja siostra i ja nie posiadałyśmy natur, by
zrobić sobie miejsce w tym świecie, nie byłyśmy też <<heritedkami>>, co zapewniało zawsze
wielkie powodzenie”521
.
Dystans i krytycyzm wobec nowego otoczenia w żadnym razie nie eliminowały
kultywowania obyczajów tej grupy społecznej. Młodziutka Chłapowska i jej rodzeństwo
mimowolnie musieli je kopiować za sprawą swych opiekunów. Osierocone latorośle
świetnego rodu corocznie, pod opieką dziadków, peregrynowały do wód – do Szczawnicy,
Reichenhallu lub do krewnych w Galicji522
. Poznawały także zachodnią Europę: Mentonę i
Monte Carlo na Riwierze, Florencję, Wenecję i Rzym523
. Jak wspomina Antonina Górska, w
stolicy Włoch w 1892 roku spotkali „dużo znajomych Polaków” – z kręgów szlachty i
ziemiaństwa524
.
Wspomnienia obu pań Górskich – Marii z Łubieńskich i Antoniny z Chłapowskich -
przynoszą wyjątkowy dla tego środowiska dystans wobec własnego środowiska, przy
jednoczesnym poddawaniu się jego zwyczajom. O wiele bardziej reprezentatywne dla
sposobu myślenia przedstawicieli tej sfery wydają się być jednak wyznania Zofii z
Tyszkiewiczów. W przypadku tej rodziny wakacyjne obyczaje i nawyki niemal dokładnie
odpowiadały teorii Thorsteina Veblena. Także dla innych reprezentantów środowisk
elitarnych stanowiły one ważny składnik grupowej świadomości, dawały poczucie wspólnoty,
przynależności do jednolitego, elitarnego i dość wyobcowanego kręgu społecznego. Autorzy
wspomnień z upodobaniem podkreślali więc, kto bywał w popularnych kurortach i
miejscowościach, z kim się stykano, kogo spotykano.
Regularnie bawiąca w Nałęczowie Jadwiga Waydel Dmochowska szeroko rozpisuje
się na temat relacji, jakie podczas wakacji łączyły jej rodzinę z Żeromskim, Prusem,
Nałkowską, Marcelim Handelsmanem, Kazimierzem Glińskim, Gustawem Daniłowskim525
.
Natomiast Ferdynand Hoesick skrupulatnie notował nazwiska przedstawicieli warszawskiej
520
Tamże, s. 110. 521
Tamże, s. 115. 522
Tamże, s. 83-84. 523
Tamże, s. 102-107. 524
Tamże, s. 107. 525
J. Waydel Dmochowska, Dawna Warszawa, op. cit., s. 79-81.
135
burżuazji, spędzających czas w Nizzy na Riwierze. Oprócz Hoesicków byli to Temlerowie,
Pfeifferowie, Szwedowie, Schielowie, Reichowie, Granzowowie, Goldfederowie,
Rosengartenowie526
. Sam zaś Hoesick, co z dumą podkreślał, jako młody, ambitny literat,
spędzając wakacje w Zakopanem, przebywał wśród najwybitniejszych przedstawicieli
inteligencji i kręgów artystycznych – z Henrykiem Sienkiewiczem i Włodzimierzem
Tetmajerem na czele527
.
Powszechne wśród reprezentantów elit było traktowanie podróży jako wyznacznika
wysokiej pozycji społecznej. Waydel Dmochowska, charakteryzując postać Feliksa
Jasieńskiego – znawcy literatury francuskiej, kolekcjonera sztuki japońskiej i wirtuoza
fortepianu – pisała: „Dużo podróżował, oprócz stolic europejskich zwiedził Sycylię i Egipt,
obracał się głównie wśród artystów, przyjaźnił się z Chełmońskim, Wyczółkowskim,
Podkowińskim, Pankiewiczem, Malczewskim” 528
. Z kolei przyjaciel domu Weydlów,
Bohdan Wydżga – adwokat i radca prawny - nader często opuszczał Warszawę „(…) unikał
utartych szlaków, czyniąc wyjątek jedynie dla Włoch”, a ze swych wojaży regularnie
przysyłał Weydlom kartki pocztowe i przywoził upominki i pamiątki529
.
Świadomość znaczenia zagranicznych wojaży dla funkcjonowania własnego
wizerunku i jego oceny w oczach postronnych miał Ferdynand Wilhelm Hoesick (ojciec). W
liście do syna, dotyczącym rozliczeń z domem wydawniczym Gebethnera i Wolffa, pisał o
jego właścicielach: „(…) przy tym ludzie na każdym kroku zawistni, że drugi sobie na coś
pozwala, a oni nie mogą. Jestem przekonany, że im to solą w oku, że ja wyjeżdżam na zimę:
jaki ja muszę być bogaty, (…) kiedy co roku wyjeżdżam. Nie biorą pod uwagę, że ja to robię
z potrzeby dla zdrowia. Ten stary Wolff powinien się raczej nazywać Fuchs (…)”530
.
Wreszcie sam Ferdynand, tak dobrze znający podróżnicze i kuracyjne obyczaje, zdawał sobie
sprawę ze znaczenia, jakie miały one dla prestiżu i pozycji poszczególnych środowisk
społecznych. Kończąc wspomnienia opisem swego ślubu z Zofią Lewentalówną, pisał: „(…)
żem się żenił bogato, żem brał pannę wychowaną w 14 pokojach, przyzwyczajoną do loży w
teatrze, do własnych koni i karety, do ubierania się u Hersego, do wyjazdu z rodzicami co lata
za granicę, nie tylko do Iwonicza lub Zakopanego, ale do Szwajcarii lub niemieckich
<<badów>> (…) musiałem, jako syn kupca 2-ej gildii, przystosować się do tego, żem się
526
F. Hoesick, op. cit., t. I, s. 601. 527
F. Hoesick, op. cit., t. II, s. 294. 528
J. Waydel Dmochowska, Dawna Warszawa, op. cit., s. 429. 529
Tamże, s. 375. 530
F. Hoesick, op. cit., t. II, s. 408.
136
żenił z córką kupca 1-ej gildii. Mniejszy styl musiałem zamienić na większy (…),
wchodziłem w inną sferę burżuazyjną – do warszawskiego patrycjatu”531
.
Beztroski wypoczynek elitarnych środowisk mógł wywierać, wedle teorii Thorsteina
Veblena, wpływ i na postrzeganie elit w społeczeństwie i na aspiracje tegoż społeczeństwa.
Krytyk „klasy próżniaczej” pisał: „Ta właśnie klasa decyduje, w ogólnych zarysach, jaki styl
życia zostanie uznany w całym społeczeństwie za przyzwoity i godny; jej zadaniem jest
również za pomocą nakazów i przykładu propagować tę najdoskonalszą receptę społecznego
zbawienia”532
.
Szczególną rolę w przyswajaniu szerszej publiczności obrazu wypoczynku elit
odgrywały prasa i literatura piękna. Często i chętnie przedstawiały one rozmaite formy
wakacyjnej aktywności kręgów elitarnych. Wpływały przy tym na ich postrzeganie i ocenę.
W drugiej połowie XIX i na początku XX wieku zarówno dzienniki, jak i tygodniki
obfitowały w doniesienia o sposobie spędzania wakacji przez wybitne osobistości i postaci
cieszące się prestiżem wśród ogółu. Prasa, upowszechniając wiadomości o podróżach,
kuracjach, wypoczynku ludzi znanych i uznanych kreowała swoisty wzorzec zachowania,
który – choć dla wielu nieosiągalny – musiał się jawić jako szczególnie atrakcyjny i
pożądany, a już z pewnością przynależny jednostkom i grupom wysoko usadowionym w
hierarchii społecznej.
W sierpniu 1873 roku „Kurier Warszawski” donosił, iż w Zakopanem z dobrodziejstw
górskiego powietrza, żentycznej kuracji i uroków forsownych wycieczek korzystali Bałucki,
Anczyc, Asnyk, malarze Brzozowski i Eljasz, Seweryn Goszczyński i Lucyna
Ćwierciakiewiczowa533
. Wiadomości o wypoczywających w znanych uzdrowiskach sławnych
personach były, w sezonie wakacyjnym, stałym elementem relacji prasowych. Czytelników
„Kuriera Warszawskiego” w 1891 roku informowano na przykład, że Teodor Jeske Choiński
wyjechał na kilka tygodni do Ciechocinka534
, a w Szczawnicy w domu „Pod Batorym”
wypoczywa na łonie rodziny, unikając publiczności, były minister skarbu dr Dunajewski535
.
Korespondent „Kuriera” sprawozdawał z Iwonicza: „Kostrzewski zabawi tu jeszcze przez
kilka dni, po czym w dalszą się puści po Galicji wycieczkę”536
. Wybrane, dla przykładu,
531
F. Hoesick, op. cit., t. II, s. 482. 532
T. Veblen, op. cit., s. 90. 533
„Kurier Warszawski” (dalej: „KW”) 1873, nr 172, s. 3. 534
„KW” 1891, nr 165 ,s. 3. 535
„KW” 1891, nr 225 ,s. 1. 536
„KW” 1891, nr 217 , s. 5.
137
doniesienia „Kuriera Warszawskiego” z 1891 roku przynosiły wiadomości, że na wilegiaturze
pod Pizą przebywa król Humbert537
, w Sassnitz na Rugii bawi książę neapolitański de
Casanello538
, a premier brytyjski Cecil lord Salisbury przebywa w Puys, gdzie odbywa
przechadzki „(…) kłaniając się wszystkim, z nikim nie rozmawia. (…) Raz tylko rozmawiał z
Aleksandrem Dumas”539
. Korespondenci warszawskiej prasy poświęcali także uwagę
przedstawicielom polskich elit: w Gastein odnotowano obecność: „(…) członka austriackiej
Izby Panów hrabiego Włodzimierza Dzieduszyckiego, ordynata hrabiego Edwarda
Ponińskiego, ojca Karola Koczorowskiego, senatora Arcimowicza, lejb-akuszera profesora
doktora Krasowskiego, pana Władysława Wołowskiego i innych”540
. W 1898 „Kurier”,
między innymi, informował o obecności w Nałęczowie Bolesława Prusa i Samuela
Dicksteina541
. „Świat” w 1908 relacjonował wakacje Orzeszkowej na Nowogródczyźnie542
.
Mnogość prasowych doniesień o korzystaniu z uroków wakacji poza murami
Warszawy, jak i o sposobach spędzania czasu w podróży i w trakcie kuracji mogła oszałamiać
czytelników. Począwszy od schyłku lat siedemdziesiątych aż czasów poprzedzających
wybuch I wojny światowej felietoniści tygodników i korespondenci prasy codziennej donosili
stale – od czerwca do września – o życiu letników na wilegiaturze, czy kuracjuszy w
uzdrowiskach. „Kurier Warszawski” poświęcał tym tematom stały cykl pod tytułem Echa
letnie. Prasowy opis wojaży czy kuracji u wód charakteryzowała wyjątkowa drobiazgowość.
Zarazem traktowano je jako zjawiska pożądane, oczywiste, szeroko rozpowszechnione –
oczywiście wśród kręgów elitarnych. W ten sposób podróż, pozamiejski wypoczynek,
lecznicze zabiegi w modnych miejscowościach zyskiwały rangę form aktywności ważnych i
wartościowych ze względu na to, jak były przedstawiane, postrzegane, jakie budziły
zainteresowanie i jakim cieszyły się szacunkiem. Tak oto stworzony został swoisty wizerunek
wypoczynku. Wizerunek ów stawał się punktem odniesienia dla grup, usytuowanych na
niższych szczeblach drabiny społecznej. Odegrał przez to znaczącą rolę w upowszechnianiu
obyczaju spędzania wakacji poza miastem. Pełnił również rolę modelu kształtującego system
wartości grup, składających się na elitę społeczeństwa, i grup chcących je naśladować.
Zgodnie z maccannelowską koncepcją kreowania świadomości, była ona kształtowana
537
„KW” 1891, nr 223 , s. 2. 538
„KW” 1891, nr 224 , s. 5. 539
„KW” 1891, nr 226 , s. 2. 540
„KW” 1891, nr 228 , s. 2. 541
„KW” 1898, nr 241 , s. 1. 542
„Świat” 1908, nr 41, s. 13.
138
poprzez naśladownictwo pewnych atrybutów atrakcyjności grupy stanowiącej wzorzec dla
ogółu społeczeństwa543
.
Istotne znaczenie dla funkcjonowania w społecznej świadomości obrazu
pozamiejskiego wypoczynku elit miały opisy zwyczajów bohaterów popularnych, ale też i
wybitnych dzieł literackich epoki. Wspominane, jakby mimochodem, przez Prusa w Lalce
podróże Tomasza Łęckiego i Izabeli stanowiły wyznacznik ich wysokiej pozycji
społecznej544
. Nagły wyjazd Wokulskiego do Paryża był dla Rzeckiego czymś
nadzwyczajnym, świadczącym o ponadprzeciętnych możliwościach bohatera, należącego już,
tym samym, do wyższych kręgów społeczeństwa. Letnie wakacje u prezesowej Zasławskiej –
„wiejskie rozrywki” – symbolizowały wręcz niefrasobliwość, uwolnienie od trosk, swoiste
wyobcowanie arystokracji.
Podobnie w Rodzinie Połanieckich Sienkiewicza, na dalekie podróże mogły pozwolić
sobie jednostki wywodzące się z kręgów elitarnych. Profesor Waskowski bawił w
Reichenhallu, państwo Osnowscy lato spędzali w Ostendzie i Scheveningen, a następnie
wybierali się do Nizzy545
. Poślubna podróż Stacha i Maryni Połanieckich do Włoch, podczas
której zamierzali odwiedzić Wenecję, Florencję, Rzym i Neapol, dostępna dla zamożnego
bohatera, była dla panny z podupadłego dworku, osiadłej w Warszawie, perspektywą wręcz
niewiarygodną w swej atrakcyjności546
.
Godny odnotowania portret podróżniczych obyczajów sfer elitarnych przedstawił
Józef Weyssenhoff w powieści Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego. Autor, znakomicie
znający portretowane środowisko, wywołał swą książką niemałą konsternację. Maria z
Łubieńskich Górska w swym Dzienniku nie bardzo potrafiła sobie poradzić z interpretacją,
by nie rzec ze zrozumieniem dziełka Weyssenhoffa: „(…) rzecz jest naprawdę znakomita,
nowa w pomyśle i ślicznie napisana. Prawie szkoda, że tyle talentu poszło na krytykę tak
lichej sprawy, tak marnego charakteru. (…) Myślę, że zainteresowanie się Podfilipskim
zawdzięcza Józio i temu, że ostro sądzi sfery światowe, egoistycznych elegantów, których
jedynym zadaniem jest umieć sobie życie urządzić. Krytyka, wynosząc książkę, ma
sposobność wypowiedzenia pogardliwych zdań o panach. Myli się jednak i nie rozumie
założenia, bo Józio nie tylko nie poniża arystokracji, ale ją podnosi w osobie Kostków,
543
D. MacCannel, Turysta. Nowa teoria klasy próżniaczej, Warszawa 2002, s. 48. 544
B. Prus, Lalka, Warszawa 1956, t. I , s. 59-65;87. 545
H. Sienkiewicz, Rodzina Połanieckich, Warszawa 1997, s. 477-478, 563, 627. 546
Tamże, s. 329.
139
jedynym dodatnim typie książki. Dowcip zaś ostrzy na pospolitym dorobkiewiczu i
parweniuszu, jakim jest cały Podfilipski”547
.
Choć, jak już zaznaczaliśmy, sama Górska z Łubieńskich nader krytycznie odnosiła
się do obyczajów swej sfery, to jej ocena Podfilipskiego tchnie jakąś naiwnością, wynikającą
– mimo wszystko – ze środowiskowej solidarności. W istocie Weyssenhoff nie oszczędza ani
trochę kręgów „światowych” i arystokratycznych. Tytułowy bohater powieści, bynajmniej nie
„dorobkiewicz i parweniusz”, ukazany jest jako odrażające indywiduum. W sposób
bezceremonialny wykorzystuje swą kochankę, znajomych, a nawet własnego brata. Myśli
wyłącznie o swojej wygodzie. Celebruje w towarzystwie swą rzekomą doskonałość, obycie,
znajomość obcych krajów. Napawa się i jednocześnie manifestuje, jak znakomicie czuje się z
dala od Warszawy i rodzimego społeczeństwa. Dla Podfilipskiego to, co obce – jest
doskonałe, wzbudza bałwochwalczy podziw. Co swojskie – obrzydliwe, warte jedynie
pogardy: „Kiedy się patrzy na brud naszych chłopów, na brud nieludzki Żydów, na brud ulic,
domów, mieszkań, a nie znajduje się czystości nawet u ludzi zamożnych i osłuchanych o
cywilizacji, człowiek zadaje sobie pytanie: toż to są moi rodacy? – no i wyjeżdża za granicę.
Przecie ja we Francji, w Tyrolu, w Prusach mogę od biedy mieszkać u prostego chłopa”548
.
Według Podfilipskiego oazą wyższej kultury, jedyną przestrzenią, gdzie człowiek
może obcować z tym, co ważne i wartościowe jest zagranica: „Ja potrzebuję jeździć i słuchać
pulsu świata tam, gdzie bije najtężej. A wie pan, gdzie ten puls bije najtężej? Stań pan na
skrzyżowaniu wielkich bulwarów z Avenue de l’Opera, na schronieniu dla pieszych – i
posłuchaj. Po drewnianym bruku, na którym kół nie słychać, toczy się wciąż głuchy grzmot
podków końskich, ludzkiej mowy, nawoływań, śmiechów: szepty same już by stanowiły duży
głos, gdyby je można było z ogólnej wrzawy wyróżnić. Ale pan już tego nie słyszy, bo ma ten
huk w uszach od rana za atmosferę i tło wszystkich wrażeń”549
.
Józef Weyssenhoff, chcąc podkreślić, jak bardzo pobyty arystokracji za granicą
pozbawione są wartości, z jak błahych wynikają zachcianek i jak mało wnoszą do życia
człowieka, opisywał wojaże Podfilipskiego w taki oto sposób: „Wieść o nim wpadała do
Warszawy w postaci burzy, przychodziła, owszem, rzadko i w formie przyjemnej, jak
fatamorgana. Widywano u nas, niby odbitego w zachodnich blaskach chmur, pana Zygmunta
siedzącego przy zielonym stole w Epetant albo w gabinecie u Paillarda; widywano jego
547
M. Górska z Łubieńskich, op. cit., t. II, s. 53. 548
J. Weyssenhoff, Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego, Warszawa 1956, s. 18-19. 549
Tamże, s. 24-25.
140
ozdobną sylwetkę na trybunach wyścigowych, na wielkich schodach giełdy paryskiej:
widywano go w towarzystwie takiej a takiej pani bez męża, w takiej a takiej ekscentrycznej
wyprawie. Ale gdyby go zobaczono nawet w lichej kompanii lub zaaresztowanego przez
policję (co jest niepodobieństwem), powiedziano by jeszcze jak zwykle: - Ten szelma
Zygmunt umiał sobie życie urządzić! (…) Jak urządzał życie swe za granicą, mniej to nas
obchodzi, bo mniejszą ma wartość przykładu. Ale, siedząc nawet w Paryżu lub u wód,
zajmował się pan Zygmunt sprawami swoimi w kraju, a nawet i sprawą ogólną. Miał
wówczas rozsiane po prowincji i po Warszawie nieruchomości, powierzone rządcom;
zwierzchni jednak nadzór i kontrolę prowadził sam”550
.
Bohater powieści Weyssenhoffa wyłącznie podróże uznawał za właściwą drogę
edukacji: „Ale nie uniwersytet jest szkołą życia, tylko obracanie się w najgorętszych wirach
cywilizacji, picie u źródeł jej najwyższych wyskoków. Ja nie żartuję, panie, ja mówię prawdę.
– Przez bulwary paryskie płynie nauka szersza, mądrzejsza i bardziej przenikająca niż z
katedr Sorbony albo uniwersytetu w Berlinie. Nie walczę ja przeciw nauce ścisłej i formalnej,
tej jednak nabyć można wszędzie: ale doświadczać, uczyć się empirycznie i z prawdziwą
korzyścią można tylko tam…”551
. Autor Żywotów i myśli Zygmunta Podfilipskiego, kreując
tytułową postać powieści, tworzył swego rodzaju syntetyczny, krytyczny portret kręgów
arystokracji. Jako ulubione miejsce pobytu przedstawicieli tego środowiska za granicą
przedstawiał Riwierę, jako najpopularniejszą rozrywkę – hazard552
.
Powieść Weyssenhoffa należy, naturalnie, traktować jak źródło literackie – z całą
ostrożnością i świadomością zamierzonej tendencyjności. Tym niemniej sposób ukazania
bohatera można uznać za świadectwo stanu świadomości społecznej. Można przyjąć, że w tak
właśnie postrzegano związane z podróżami obyczaje i system wartości najwyżej
usytuowanych kręgów społeczeństwa. Z jednej strony, jako atrakcje niedostępne dla ogółu,
budziły one podziw i zazdrość; z drugiej – potępiano rozrzutność i schlebianie najbardziej
przyziemnym gustom i potrzebom.
Literatura piękna przechowała jednak nie tylko tak jednoznacznie krytyczny obraz
wojaży kręgów elitarnych. Piewca i wielbiciel ziemiaństwa i arystokracji Sienkiewicz,
dogadzając snobistycznym upodobaniom tej sfery, przedstawił włoską podróż poślubną
Połanieckich jako niemalże pielgrzymkę do pomników cywilizacji, fundamentów
550
Tamże, s. 72-73. 551
Tamże, s. 226. 552
Tamże, s. 230-244.
141
chrześcijaństwa i skarbców kultury. W skupieniu i z uwagą Marynia ze Stachem zwiedzali
Wenecję, Florencję i Rzym. Ze czcią i pokorą wzięli udział w audiencji u papieża553
. Ich
podróż, choć bogata i opływająca w luksusy, nie była banalną rozrywką. Pozwalała na
głębokie wzruszenia i rzeczywiste wzbogacenie serc i umysłów jej uczestników.
Pamiętniki i dzienniki reprezentantów kręgów elitarnych oraz traktująca o nich
literatura piękna ukazywały dość jednostronny obraz wypoczynku poza murami miasta.
Przedstawiciele związanej z Warszawą arystokracji, ziemiaństwa, zamożnej burżuazji
zazwyczaj podejmowali podróże zarówno często, jak i łatwo, bez szczególnych wyrzeczeń i
zmartwień. Traktowali je jako coś oczywistego, naturalnego, przynależnego ludziom o
wysokiej pozycji społecznej. Już jednak nieco mniej zasobne rodziny szlacheckie musiały
liczyć się z niemałymi kosztami i nie zawsze mogły sobie pozwolić na beztroską rozrywkę
czy niezbędną kurację.
Łucja z Dunin – Borkowskich, której rodzina – jak wspomnieliśmy – musiała
przymusowo opuścić majątek na Wołyniu, mając niespełna 20 lat wyszła w Warszawie za
mąż za Józefa Hornowskiego – inżyniera, specjalistę od irygacji i drenowania pól. Małżonek,
miast osiąść w kupionym majątku ziemskim w Łochowie, wydzierżawił realność, a część
kapitału umieścił w prowadzonym ze wspólnikami przedsiębiorstwie, spodziewając się
wyjątkowych profitów554
. „Interesy miały zatem na razie pozór bardzo świetny, a my w
sierpniu [1873 r.] wyjechaliśmy 1 klasą do Wiednia (…). Pierwsza ta podróż, gdyż oprócz
Lwowa i Krakowa nic dotąd nie widziałam, podniecała mnie i zachwycała. Zadziwiające
rzeczy widziane na wystawie, zwiedzanie okolic czyniły, iż ten czas przechodził mi
nadzwyczaj przyjemnie, bawiłam się wybornie…”555
. Niestety pozory zamożności okazały się
jedynie pozorami, a rodzinę rychło dopadły katastrofy finansowe i zdrowotne. Dające tyle
radości autorce Wspomnień… podróże stanowczo należało odłożyć. Gdy w dziesięć lat po
wiedeńskiej wycieczce Hornowska zdołała wyjechać do Paryża, obudziło to w niej dawno
tajone tęsknoty: „Paryż 1883. Podróże! Żądza młodości mej nieziszczona - uśpiona – życiem
zgnieciona – odżyła. Wieleż nauki, światła, wrażeń one dają. Jak rozszerzają widnokręgi,
jakie rodzą olśnienia”556
. Podobne odczucia rozbudziła kolejna wyprawa do zachodniej
Europy: „W 1891, późną jesienią odwiozłem Halinę [córkę] na nauki do klasztoru Wizytek w
Wersalu. Podróż przez Szwajcarię rozbudziła we mnie na powrót śpiące pożądania szerszych
553
H. Sienkiewicz, op. cit., s. 344-386. 554
Ł. Hornowska z Dunin – Borkowskich, op. cit., s. 142. 555
Tamże, s. 143. 556
Tamże, s. 193.
142
widnokręgów, wrażeń, co życie ozdabiają i bogacą, a kilka tygodni spędzonych w Paryżu
dało mi zakosztować wiele nieznanych dotąd rozkoszy”557
.
Pamiętnikarka bardzo pragnęła podróżować. Dalekie wojaże były elementem
obyczajów jej środowiska. Hornowska nie mogła sobie jednak pozwolić na realizację
pragnień. Nie mogła postępować zgodnie z normami, obyczajami przyjętymi w jej sferze.
Uniemożliwiał to wyjątkowy splot tragicznych okoliczności: była osobą wyjątkowo srogo
doświadczoną przez los. Znieść musiała przymusowe wyrwanie z rodzinnego majątku,
finansowe bankructwo, długotrwałą chorobę psychiczną i zgon męża, choroby dzieci, śmierć
córki, nadzwyczaj trudne warunki materialne. Tym silniej odczuwała brak pożądanej,
upragnionej formy aktywności, która pozwalałaby poczuć się lepiej, która pozwalałaby na styl
życia bardziej adekwatny do zajmowanej pozycji społecznej.
Relacjonowane w dziennikach i wspomnieniach, opisywane na łamach prasy i kartach
literatury pięknej podróże czy kuracje, podejmowane przez kręgi elitarne, były niewątpliwie
jednym z czynników spajających, integrujących to środowisko. Wewnętrznie było ono dość
znacznie zróżnicowane, składało się z różnych grup społecznych. Wspólny dla nich obyczaj
kreował wspólną świadomość i samoocenę. Styl życia, swego rodzaju wzorzec zachowania,
jest jednym z atrybutów pozwalających na określenie miejsca jednostek i grup w
społeczeństwie. Jest środkiem samoidentyfikacji, pozwala na zamanifestowanie
przynależności do danej grupy społecznej. Witold Kula określił styl życia jako jeden z
wyznaczników pozycji społecznej – obok dochodów, udziału we władzy i prestiżu
społecznego558
. Z kolei, według Floriana Znanieckiego jedną z najważniejszych potrzeb
jednostek i grup społecznych stanowią „dążności społeczne”, zmierzające „do odznaczania się
wśród innych ludzi lub dorównywania innym ludziom, znajdujące zadowolenie w ocenach
społecznych własnej osoby, opartych na posiadaniu lub zużytkowaniu pewnych wartości”559
.
W przypadku elit Warszawy drugiej połowy XIX wieku możemy uznać, iż elementem
„dążności społecznych” tego środowiska była, zyskująca coraz większą popularność, moda na
podróżowanie czy spędzanie czasu wolnego poza miastem.
Odwołując się do kategoryzacji „osobowości społecznych”, opisanych przez Floriana
Znanieckiego, można podjąć próbę wyjaśnienia mechanizmów zachowań warszawskiej elity
drugiej połowy XIX wieku. Środowiska te należy zaliczyć do kręgu, określanego przez autora
557
Tamże, s. 218. 558
W. Kula, Problemy i metody historii gospodarczej, Warszawa 1963, s. 489. 559
F. Znaniecki, Ludzie teraźniejsi a cywilizacja przyszłości, Warszawa 2001, s. 25.
143
Ludzi teraźniejszych jako „ludzie dobrze wychowani”. Ich dzieciństwo i młodość upływało
pod znacznym wpływem kręgów wychowawczych. Stąd jednostki należące do tej kategorii
także i w dorosłym życiu starają się zasłużyć na dobrą opinię o sobie. Szukają nowych
styczności i nowych kontaktów „dla wymiany wzajemnego uznania i podniety społecznej”,
(…) „starają się być uczestnikami kręgów, ogniskujących się dokoła pewnych siebie osób z
elity, (…) starannie dobierają kręgi, do których wchodzą”560
. Szczególnie dobrze widoczne są
te mechanizmy w sposobie relacjonowania wakacji przez Zofię z Tyszkiewiczów Potocką i
Stanisława Brzezińskiego.
Teoria Znanieckiego, w tym konkretnym aspekcie, wyjaśnia, w jaki sposób wśród
zamożnych warszawiaków rozpowszechniał się obyczaj wypoczynkowych wyjazdów.
Spędzanie letnich miesięcy poza Warszawą, będące w poprzednich dziesięcioleciach czymś
najzupełniej naturalnym dla arystokratów, bogatej plutokracji, w drugiej połowie stulecia
zaczęło stawać się udziałem średniej burżuazji, a zwłaszcza pragnącej podkreślenia swego
awansu inteligencji. Opuszczenie Warszawy traktowano jako pewien przymus, jako
podyktowany przez obyczaj nakaz, któremu należy się poddać. Postawa taka była
charakterystyczna dla jednostek i grup pragnących zamanifestować swe aspiracje do
zajmowania wyższej pozycji w społeczeństwie. W pierwszym rzędzie postawę tę przyjmowali
ci, którzy mogli sobie pozwolić na kopiowanie, naśladowanie postępowania warstw
uprzywilejowanych. Pozwalało to na zbliżenie się do najwyższych elit, na stanie się ich
częścią.
Pewnym ryzykiem jest stawianie na jednej płaszczyźnie przedstawicieli sfer tak
różniących się pochodzeniem, zamożnością źródłami dochodów. Mimo to uważam, iż grupy
te tworzyły pod względem obyczajowym dość jednolite środowisko. Łączyły je poglądy
dotyczące wartości i sposobów spędzania wolnego czasu. Przekonanie o potrzebie
opuszczenia Warszawy na czas wakacji, o wartości kuracji, podróży stawało się elementem
grupowej świadomości. Według Deana MacCannela: „Grupa nie kreuje światopoglądu: to
światopogląd kreuje grupę”561
. Hołdowanie określonym obyczajom, podobne ich
postrzeganie, przywiązywanie do nich podobnych znaczeń integrowało kręgi przynależne do
elit. Spajała je z jednej strony wysoka samoocena, samoidentyfikacja wywiedziona w tym
przypadku z cieszących się prestiżem form aktywności, a z drugiej strony podziw, jakim były
one otaczane przez resztę społeczeństwa.
560
F. Znaniecki, op. cit., s. 129-144. 561
D. MacCannel,op. cit., s.46-52.
144
W najnowszej monografii inteligencji polskiej, Magdalena Micińska zwraca uwagę na
znaczenie stylu życia dla relacji środowiska inteligencji z najzamożniejszymi grupami
polskiego społeczeństwa, jak i dla wewnętrznej integracji samej inteligencji. Autorka podaje,
że elity inteligencji właśnie poprzez styl życia łączyły się z arystokracją i burżuazją. Zamożne
rodziny inteligenckie utrzymywały wysoki poziom życia i pielęgnowały towarzyskie
koneksje. Wśród wymienianych przez Magdalenę Micińską składników obyczaju inteligencji,
które przybliżały ją do arystokracji czy burżuazji, odbywanie dalekich podróży czy
posiadanie własnych letnich siedzib odgrywało znaczącą rolę562
. Wybitny warszawski lekarz
Ignacy Baranowski utrzymywał w Zakopanem własny dom, będący ogniskiem
ponadzaborowego życia kulturalnego i systematycznie wojażował po całej Europie. Podobnie
wiele podróżował inny sławny lekarz - Karol Benni. Poza Europą zwiedził azjatycką część
Rosji i Stany Zjednoczone563
.
Dla całego, bardzo zróżnicowanego środowiska warszawskich elit, opuszczanie na
czas wakacji Warszawy stanowiło nie tylko urozmaicenie codzienności, nie tylko rozrywkę,
ale było także elementem środowiskowej tożsamości. Pozwalało na podkreślanie zajmowanej
pozycji i budowanie prestiżu. W świadomości przedstawicieli najwyższych warstw
społeczeństwa Warszawy, jak dowodzą tego świadectwa pamiętnikarzy, bardzo mocno
zakorzeniło się przeświadczenie o wyjątkowości tej formy aktywności. Uważano, że
podróżowanie i poddawanie się kuracji należy do obyczajów przynależnych
uprzywilejowanym grupom społecznym. Taki wizerunek w oczach ogółu upowszechniała
prasa i literatura piękna. Ze względu na rolę, jaką podróże odgrywały w
samoidentyfikacji grup i jednostek, w manifestowaniu aspiracji i – wreszcie – w postrzeganiu
arystokracji, burżuazji i inteligencji przez niżej usytuowane w hierarchii społecznej
środowiska, starano się szczególnie mocno podkreślać motywy towarzyszące wakacyjnym
wyjazdom poza miasto. Niekiedy motywy te formułowane były wprost, wręcz
manifestowane, a niekiedy nie nazywano ich bezpośrednio, ale sam sposób spędzania
wolnego czasu był tych motywów emanacją.
Wiejskie siedziby – sięganie do źródeł.
U źródeł mody na wojaże czy wilegiaturowanie leżały obyczaje środowisk
arystokratycznych i szlacheckich, przebywających latem w rodowych siedzibach. Spędzanie
562
M. Micińska, Inteligencja na rozdrożu 1864 – 1918, Warszawa 2008, s. 39-44. 563
Tamże, s. 41-42.
145
czasu we własnych wiejskich majątkach lub u bliskiej rodziny darzono wielką estymą.
Wakacjom takim przypisywano szczególne znaczenie. Świadczyły one o stanie posiadania,
koneksjach, możliwościach, zajmowanej pozycji. Także i na tym polu nadzwyczaj wyjątkowe
były możliwości, jakie wzbogacaniu form letniej kanikuły dawała pozycja rodu
Tyszkiewiczów.
Po bogatym warszawskim karnawale, wielkopostnych zakupach w europejskich
domach mody i zakończeniu sezonu wyścigowego cała rodzina zjeżdżała do podwileńskiego
Landwarowa. Majątek ten stanowił ośrodek tyszkiewiczowskich dóbr. Tam też oddawano się
wiejskim rozrywkom564
. Alternatywę stanowiło spędzanie lata w nieodległej, położonej koło
Połągi, Kretyndze. Tę nadbałtycką posiadłość zakupił w 1870 roku dziadek autorki Ech
minionej epoki – Józef Tyszkiewicz. Wykorzystując wspaniałe warunki: piaszczystą plażę,
sosnowy las, Tyszkiewicz „rozwinął kąpiele”, zbudował wille, molo, kurhauz, restaurację,
kupił też i statek, który kursował między Połągą a Libawą, posiadającą połączenie kolejowe
ze światem565
. Zarówno ojciec Zofii – Władysław, jak i jego bracia, mieli pod Połągą
wydzielone przez hrabiego Józefa działki, na których zbudowali wille, służące za letnie
siedziby dla ich rodzin566
. Zarówno w nadmorskiej Kretyndze, jak i w podwileńskim
Landwarowie Tyszkiewiczowie wynajmowali luksusowe wille i apartamenty letnikom.
Przedsiębiorczość Józefa Tyszkiewicza nie była niczym odosobnionym na tle
inicjatyw podejmowanych w tym czasie przez przedstawicieli najbogatszych rosyjskich
rodów arystokratycznych. Jak wspomniałem w rozdziale I, podobne inwestycje czynili
właściciele podpetersburskich dóbr ziemskich, którzy wynajmowali miejsca dla zjeżdżających
na daczę mieszkańców stolicy. Na wielką skalę zakładali luksusowe kompleksy
wypoczynkowe posiadacze majątków na Krymie. Także więc i w tym względzie, podobnie
jak w przypadku wyjazdów na Riwierę, Tyszkiewiczowie podobni byli do rodzimych elit
Rosji.
Wedle świadectwa Potockiej, goście - odwiedzający rodzinne, lecz udostępniane za
opłatą letniska - wywodzili się głównie ze środowiska arystokracji, ziemiaństwa i zamożnej
inteligencji – nie tylko z Warszawy, ale i z Wilna, Petersburga, Rygi567
: „W sezonie Połągę
odwiedzali Balińscy, Dembińscy, Dziewanowscy, Jełowiccy, Lubomirscy, Ogińscy,
564
Z. Potocka z Tyszkiewiczów, op. cit., t. I, s. 26-30. 565
Tamże, t. I, s. 10. 566
Tamże, t. I, s. 99-109. 567
Tamże, t. I, s. 107-109.
146
Śliźniowie, ks. Sapieżyna z dziećmi, Wodziccy, Zamoyscy, Tyszkiewiczowie i rodzina
właściciela, z nami włącznie. (…) Na sezon zjeżdżała się cała rodzina mojej matki
[Lubomirscy] na wspólne kąpiele i plażowanie, wycieczki do Kretyngi, do Memla, czyli
Kłajpedy, do Płungian itd. końmi sprowadzanymi z Landwarowa”568
.
Dla Tyszkiewiczów i ich kuzynów wakacje w Landwarowie czy Kretyndze były po
prostu odwiedzinami własnych posiadłości, co w naturalny sposób podkreślało status
społeczny rodziny. Należy jednak przypuszczać, że pozostali przybysze ściągali do tych
miejsc nie tylko ze względu na ich oczywiste walory wypoczynkowe, ale też powodowani
chęcią znalezienia się w gościnie w jednej z najznaczniejszych rezydencji arystokratycznych.
Pobyt u Tyszkiewiczów był, jak sądzę, postrzegany nie tylko w kategoriach komercyjnego
wynajęcia komfortowych domków czy pokojów. Dawał poczucie uczestniczenia w
najbardziej prestiżowym wypoczynku najwyższych elit.
Maria z Łubieńskich Górska, żyjąca – jak już wspominaliśmy – pomiędzy Wolą
Pękoszewską a Warszawą, traktowała lato na wsi, we własnych dobrach, jako coś swojskiego,
naturalnego i codziennego. To raczej zimowy pobyt w stolicy, związany z atrakcjami
karnawału, jawił się jako wyjątkowy, wymagający stosownego przygotowania: „1899. 1
października. (…) Zdecydowaliśmy z synami, że na trzy miesiące w zimie ja z Pią
pojedziemy do Warszawy. Pia cieszy się, że świat pozna, ja obawiam się życia, od którego tak
odwykłam i ludzi, do których mnie nic nie ciągnie”569
.
Szczególny stosunek do wiejskich wakacji miał natomiast Stanisław Brzeziński. Dla
pamiętnikarza lato w ziemiańskim majątku stanowiło kolejne doświadczenie, dogadzające
jego snobistycznym pragnieniom. Dawało sposobność utożsamiania się z kręgami
ziemiańskimi czy wręcz arystokratycznymi poprzez hołdowanie odpowiedniemu stylowi
życia. Gościnność kuzynostwa dawała Brzezińskiemu możność spędzania lata na szlachecką
modłę, w sposób zaspokajający jego aspiracje. Brzeziński, jako dziecko, wraz z braćmi,
niemal rokrocznie nawiedzał Lgotkę koło Myszkowa w Kieleckiem, której właścicielami byli
Gorczyccy – Franciszek i Kazimiera, przysposobiona siostra Stanisława, adoptowana przez
jego rodziców570
. Intensywności wiejskich doznań Brzezińskiego nie przyćmiewały
przebogate doświadczenia podróżnicze, których nabywał już jako dziecko w
najatrakcyjniejszych miejscach Europy. Pamiętnikarz, po dziesiątkach lat, z upodobaniem
568
Tamże, t. I, s. 109. 569
M. Górska z Łubieńskich, op. cit., t. II, s. 81. 570
S. Brzeziński, op. cit., s. 50-51, 107.
147
opisywał rozrywki, jakim – dzięki przemyślności szwagra – mógł się oddawać wraz z braćmi.
Obok pieszych i konnych spacerów, gry w piłkę, krokieta i serso571
, zapamiętale poświęcali
się także myślistwu572
. Atrakcyjności wiejskich wakacji nie przyćmiewał nawet fakt, że
młodym Brzezińskim, w ich szkolnych latach, towarzyszył korepetytor, z pomocą którego
uzupełniali braki w szkolnej wiedzy i sposobili się do kolejnych etapów jej zdobywania573
. Na
entuzjastyczną ocenę kanikuły w Lgotce wpływ miał nie tylko urok dzieciństwa, ale i elitarny,
ziemiański charakter tej formy wypoczynku. Dla pamiętnikarza niesłychanie istotna była
kwestia prestiżu przyjętego stylu życia. Jak pamiętamy, skwapliwie przypominał, kogo w
swych podróżach spotkał, z kim się zetknął, gdzie mieszkał, jakiego zaznał luksusu. Podobnie
uwypuklenie szlacheckiego, elitarnego sposobu spędzania wakacji pozwalało podkreślić jego
środowiskową identyfikację.
Podobnych dążeń i kompleksów nie przejawiał natomiast Józef Mineyko. Przyszedł
on na świat w 1879 roku w ziemiańskim majątku Dubniki na Litwie. Lata 1889 – 1898
spędził w Warszawie, jako uczeń szkoły Wojciecha Górskiego. We Wspomnieniach z lat
dawnych opowiada, między innymi, o pobytach – wraz z rodzicami – w kurortach ziem
polskich i o podróży po Alpach i Szwajcarii, którą podjął już jako samodzielny młodzieniec. I
dla niego także szczególny urok miały letnie miesiące spędzane w rodzinnych Dubnikach.
Nęciły go tam: „(…) swoboda, konie wierzchowe, psy myśliwskie, strzelby, (…) słoneczne
pola, cieniste lasy, zielone łąki”574
. Gdy, zgodnie z lekarskim zaleceniem, zamiast na wieś
mały Józio miał z bratem wyjechać „do wód”, „(…) Rozpacz była straszna, ale nasze
wzburzone umysły zostały trochę umitygowane przez obietnicę, że po skończeniu kuracji
pojedziemy na parę tygodni do Dubnik”575
. Wspominane po latach przez Józefa Mineykę
upodobanie do atrakcji, jakie dawało lato w rodzinnych stronach, było czymś naturalnym,
nierozerwalnie związanym z pochodzeniem społecznym. Na wsi Mineykowie znajdowali się
w swoim naturalnym środowisku. Podobnie jak w przypadku Marii Górskiej nie wydaje się,
aby w szczególny sposób celebrowano wyjazd na lato. Po prostu jechano do siebie.
Dla Łucji z Dunin Borkowskich, postaci tragicznie doświadczonej, wakacje na wsi
były największym pragnieniem. Dawały wytchnienie, poczucie swojskości, świadomość
przynależności do własnego, dobrego świata. Stąd też wyjazdy na wieś odgrywały w życiu
571
Tamże, s. 888-890. 572
Tamże, s. 903. 573
Tamże, s. 888-890. 574
J. Mineyko, Wspomnienia z lat dawnych, Warszawa 1997, s. 78. 575
Tamże, s. 79.
148
autorki Wspomnień szczególną rolę. Młodziutka Łucja nie mogła się odnaleźć w wielkim,
obcym mieście. Próbowała szukać oparcia u rodzin ziemiańskich z Wołynia i Litwy,
spędzających zimowe miesiące w stolicy Królestwa. Z żalem jednak stwierdzała, że już z
początkiem czerwca „(…) życie towarzyskie usypiać zaczynało, wszyscy się rozjeżdżali
właśnie na letnie miesiące”576
. Także sama autorka wakacje spędzała w rodzinnych stronach,
w Klimaszówce na Wołyniu, w majątku ukochanej babuni, gdzie oddawała się wiejskim
rozrywkom i życiu towarzyskiemu w bliskim sobie środowisku577
. Konieczność powrotu
jesienią do Warszawy była dla Borkowskiej ciężkim przeżyciem: „W październiku, na
ostatnim balu przed wyjazdem, uczułam się nagle smutną. Lato przeszło jak sen. Trzeba
wracać do tych nienawistnych murów”578
. Do Klimaszówki autorka wspomnień powracała
kilkakrotnie w latach 1871 – 1880, zawsze z wielką tęsknotą i radością579
.
Od wyjazdu na Wołyń pamiętnikarkę powstrzymywały jedynie następujące po sobie
ciąże, albo niemowlęctwo kolejnych z czworga dzieci. Przeszkodą uniemożliwiającą wyjazd
bywały też nagłe kłopoty finansowe lub postępująca choroba psychiczna męża. W tych
sytuacjach ekwiwalentem dalszego, szczególnie pożądanego wyjazdu w rodzinne strony były
wakacje w majątku teściowej, w Łochowie nad Liwcem. I tu letni czas biegł znanym z
Wołynia rytmem: dzielony na piesze lub konne wycieczki, lekcje śpiewu czy towarzyskie
spotkania, których ozdobą był Michał Elwiro Andriolli – „zdolny rysownik zaczynający być
sławnym”580
. Pomimo pozorów podobieństwa, dwór w Łochowie i panujące w nim zwyczaje
rozczarowywały Hornowską: „(…) gorzelnia, poczta, wielka obora były głównymi źródłami
dochodu. Co w tamtych [na Wołyniu] stronach dawały złote łany, gleba bujna i hojna, to tu
wyciągało się z przemysłu, gdyż ziemia była chuda, uboga ziemia mazowiecka. Dwór miły,
ale także do dworów tamtejszych niepodobny. Był on raczej piękną willą w nowożytnym
stylu”581
. Podobnie złe wrażenie budził majątek Szepietów, należący do rodziny męża –
Kierznowskich, gdzie, chcąc nie chcąc, przyszło jej spędzać część wakacji w 1873 roku,
podczas gdy mąż prowadził prace inżynierskie. Łucja oceniała kuzynów jako nad wyraz
niesympatycznych. Nie inaczej postrzegała ich włości: „Szepietów to nudna, płaska wieś.
Dwór duży, zaniedbany i wilgotny, ogród żaden”582
. Wyjazdy do położonych opodal
Warszawy majątków Hornowska traktowała jako zło konieczne. Nie odnajdywała w nich
576
Ł. Hornowska z Dunin – Borkowskich, op. cit., s. 98. 577
Tamże, s. 110-112. 578
Tamże, s. 112. 579
Tamże, s. 120, 133, 143, 148, 158. 580
Tamże, s. 125-129. 581
Tamże, s. 125. 582
Tamże, s. 139.
149
tego, co dawały rodzinne strony – poczucia swojskości, obcowania z tym, co własne,
autentycznie bliskie. W roku 1879 pamiętnikarka, obarczona już tróją dzieci, a spodziewając
się rychło czwartego, postawiona w obliczu bankructwa męża i jego psychicznej choroby,
chciała zapewnić możliwość wytchnienia poza Warszawą przynajmniej najbliższym:
„Postanowiłam matkę ze starszymi dziećmi wysłać na wieś. Ale dokąd? Wsi swojej już nie
mieliśmy. Trzeba było wchodzić w układy – obliczać… O Klimaszówce nie było co marzyć –
za daleko. Szepietów i Łochów najbliżej. Tam pojechali. Ja zaś z malutkim Antosiem i
chorym mężem pozostałam w Warszawie… Ciężki czas… Bóg tylko jeden dawał moc
wytrzymania”583
. Jakże różne od odczuć Łucji z Dunin – Borkowskich Hornowskiej były
wrażenia, które z odwiedzin w majątku rodziny męża wyniosła Jadwiga Weydel
Dmochowska. Z pobytów w należącym do Dmochowskich Burzcu autorka Dawnej Warszawy
zapamiętała wspaniałe lasy, stawy, obfitość zwierzyny, rodzinne polowania584
.
Urok wiejskich siedzib promieniował także i na kręgi zamożnej, nie powiązanej z
ziemiaństwem, warszawskiej burżuazji. Gebethnerowie regularnie spędzali wakacje na
podwarszawskich letniskach. Jan Gebethner wspominał pobyty w Brwinowie585
czy
Milanówku586
z sympatią, ale bez przypisywania im jakiegoś wyjątkowego wymiaru. Zgoła
odmienne, wiele mówiące o znaczeniu wiejskich wakacji, są wspomnienia Ferdynanda
Hoesicka. Doświadczony globetrotter, wytrawny turysta, przedstawiciel środowiska burżuazji
o niemieckich korzeniach, z ogromnym wzruszeniem opisywał wakacje w Drozdach u
wujostwa Jägerów: „(…) śliczny majątek ziemski, (…) ze wszystkim, co stanowi poezję wsi
polskiej”587
. Zjeżdżała doń cała, bliższa i dalsza rodzina właścicieli – Hoesickowie,
Temlerowie. Z zapałem oddawano się charakterystycznym, ziemiańskim rozrywkom.
Spacerowano, kąpano się w stawie, łowiono ryby, polowano. Panie szydełkowały, czytały
książki i gazety588
. Szczególnie mocno w pamięć Hoesicka zapadły jednak wakacje spędzane
w czasach dzieciństwa, a więc na przełomie lat 70-ych i 80-ych, w Wołominie: „Czym
Mickuny dla Słowackiego, a Szafarnia dla Chopina, tym dla mnie był Wołomin; a jeżeli wieś
polska jako najczystszy, najbardziej lechicki wytwór polskiego obyczaju, jako rdzennie
polskie środowisko i otoczenie, dające możność ciągłego i bezpośredniego stykania się z
ludem, nie może pozostać bez silnego wpływu na serdeczne przywiązanie się do ziemi
583
Tamże, s. 170. 584
J. Weydel Dmochowska, Dawna Warszawa, Warszawa 1959, s. 153-155. 585
J. Gebethner, op. cit., s. 91. 586
Tamże, s. 141. 587
F. Hoesick, op. cit., t. I, s. 155. 588
Tamże, t. I, s. 155-157.
150
rodzinnej, do ojczyzny, to w moim życiu odegrał tę rolę Wołomin. Z Wołomina mam
najwięcej wspomnień wiejskich; to była ta wieś, która we mnie urobiła wyobrażenie o wsi
polskiej, o jej poezji, o polskim i mazowieckim krajobrazie, o ludzie polskim, o życiu na wsi,
zarówno we dworze, jak w czworaku, wśród zabudowań dworskich, jak w zagrodzie
włościańskiej, w karczmie i na plebanii, na targu lub na odpuście, w lecie podczas żniw lub w
zimie podczas sanny. O wszystkim tym nabrałem rzetelnego pojęcia dopiero w
Wołominie”589
.
Wołomin był majątkiem dzierżawionym przez wuja Ferdynanda – Gustawa
Granzowa. Rodzina – rodziną, ale przedsiębiorczy wuj wynajmował kuzynom pokoje,
inkasując po rublu od osoby. Gośćmi Granzowów, oprócz Hoesicków, bywali i
przedstawiciele innych, skoligaconych z nimi rodzin. Wywodzili się z kręgów kupców i
przedsiębiorców, należących do średniej burżuazji niemieckiego pochodzenia, ulegającej
szybkiej asymilacji. Pośród nich autor Powieści mojego życia wymienia Ehestädtów,
Gläcklerów, Hilknerów, Thielów, Temlerów, Pfeifferów. Wołomińscy letnicy oddawali się
tradycyjnym wiejskim atrakcjom – spacerom, polowaniom, grzybobraniom, pomaganiu przy
żniwach, przejażdżkom bryczkami, jeździe konnej590
. Naśladowanie zachowań
charakterystycznych dla polskiej szlachty i arystokracji było, jak się zdaje, formą
podkreślania własnej, wysokiej pozycji społecznej, jak i sposobem adaptacji do polskości.
Spędzanie czasu na wsi, praktykowanie tradycyjnych wiejskich obyczajów pozwalało na
budowanie więzi nie tylko z narodem jako całością, nie tylko z, nieistniejącą bądź co bądź,
Polską jako ojczyzną ideologiczną. Może przede wszystkim pozwalało na kreowanie własnej
zindywidualizowanej ojczyzny prywatnej, „małej ojczyzny”, przez Niemców właśnie
określanej jako die Heimat.
Swoisty, ideologiczny wymiar życia wiejskiego przedstawił w Rodzinie Połanieckich
Sienkiewicz. Bohater powieści – Stach Połaniecki z pewnością nie musiał się asymilować.
Pochodził z dobrej, szlacheckiej rodziny. Mówił jednak o sobie: „Ja jestem tym, co nazywają
<<aferzysta>>. Mam dom komisowo-handlowy na spółkę z niejakim Bigielem. Spekuluję na
zbożu, na cukrze, czasem na lasach i na czym się da”591
. Połaniecki, zamożny przedsiębiorca,
bourgeois o ziemiańskich korzeniach, przez kilkaset stron sienkiewiczowskiej powieści,
tchnącej upodobaniem do konserwatyzmu, dojrzewa do tego, by sprawić sobie letnią siedzibę.
589
Tamże, t. I, s. 252-253. 590
Tamże, t. I, s. 254-261. 591
H. Sienkiewicz, Rodzina Połanieckich, op. cit. , s. 19.
151
Rozkoszuje się urokami podmiejskiej wilegiatury. Nosi się z zamiarem kupna „wiejskiej
kolonijki”. Na ostatnich kartach powieści wreszcie nabywa Krzemień – majątek należący
dawniej do rodziny jego młodej żony – anielskiej Maryni592
. Tym sposobem zostaje
uświęcony etos Polaka – ziemianina i następuje pochwała bukolicznego, idyllicznego, jedynie
słusznego wiejskiego żywota. Posiadanie realności symbolizuje u Sienkiewicza to, co zacne,
dobre i właściwe. Tak też postrzegano wakacje na wsi, będące i syntezą i, dla wielu,
ekwiwalentem tradycyjnych, ziemiańskich obyczajów.
Podobna atmosfera otacza, opisany przez Bolesława Prusa, pobyt Wokulskiego w
Zasławiu. Autor powieści odpowiedni rozdział zatytułował: „Wielkopańskie zabawy”.
Bohater Lalki, spędzając część lata u prezesowej, obcuje z reprezentantami najściślejszej
warszawskiej elity. Towarzystwo oddaje się właściwym dla swej sfery rozrywkom:
przejażdżkom wierzchem i powozami, zwiedzaniu romantycznych ruin, grzybobraniu,
spacerom, biesiadom. A wszystko to w siedzibie otoczonej powszechnym szacunkiem,
dostojnej matrony593
.
Jadwiga Waydel Dmochowska, relacjonując obyczaje stołecznej elity, opisała rozległą
topografię podwarszawskich letnisk, ściśle związanych z zasięgiem linii kolejowych. Znaczną
popularnością cieszyły się miejscowości leżące przy „linii otwockiej”, wzdłuż kolejki
wąskotorowej do Jabłonny i kolejki wilanowskiej594
. Według relacji autorki szczególnego
znaczenia na początku XX wieku nabrał Konstancin, który „(…) w przeciągu kilku lat (…)
pobił wszystkie letniska podwarszawskie”595
. Miejscowość była popularnym ośrodkiem
niedzielnego, jednodniowego wypoczynku warszawiaków. „Z czasem wymagania się
zwiększyły. Wiele osób z tak zwanych <<wolnych zawodów>>, lekarzy, adwokatów,
rejentów, nabywało albo budowało własne wille w miejscowościach podmiejskich. Tak
powstał Konstancin, który z czasem upodobała sobie warszawska finansjera, Skolimów,
Milanówek i wiele innych miejscowości”596
. Sposoby spędzania wakacyjnych miesięcy, w
rodzinnym gronie, na letniskach nasunęły pamiętnikarce ciekawe, bynajmniej nie
zaskakujące, skojarzenie: „Prawdziwa rosyjska dacza. Kiedy tłumaczyłam niedawno
Wspomnienia Panajewa i opisy wypraw autora z Hercenem i Ketcherem do przyjaciół
592
Tamże, s. 420. 593
B. Prus, Lalka¸Warszawa 1956, t. I, s. 303-336. 594
J. Waydel Dmochowska, Jeszcze o dawnej Warszawie, Warszawa 1960, s. 166-168. 595
Tamże, s. 169. 596
Tamże, s. 173-174.
152
zamieszkałych na letniskach w majątkach różnych książąt Jusupowych i innych, stawał mi jak
żywy przed oczami Feliksów”597
.
Świadectwa pamiętnikarzy i opinie formułowane na kartach literatury pięknej
wskazują na istnienie zjawiska, charakterystycznego dla związanych z Warszawą elit.
Środowisko to dzieliło egzystencję swą pomiędzy zimę w mieście i lato w majątkach –
własnych lub stanowiących własność krewnych czy kuzynów. Opuszczenie miasta
traktowano jako coś normalnego, zwyczajnego, nierozerwalnie związanego z przyjętym w tej
sferze obyczajem, a przede wszystkim – jako coś koniecznego dla równowagi ciała i ducha.
Miasto uważano za przestrzeń uciążliwą, nieprzyjazną, może i wygodną, a nawet atrakcyjną i
wesołą - od października do maja, ale nie do wytrzymania w pozostałych miesiącach.
Dla rodzin zamożnych, cieszących się stabilną sytuacją finansową, letnia emigracja
poza mury Warszawy do swych włości stanowiła normę. Dla borykających się z materialnymi
problemami – potrzebę, potęgowaną środowiskowym imperatywem obowiązującego
obyczaju. Zaspokojenie takiej potrzeby znacznie ułatwiały rodzinne czy środowiskowe
kontakty. Postronnym obserwatorom – przedstawicielom grup stojących w społeczne
hierarchii poniżej kręgów arystokracji, ziemiaństwa czy szerzej rozumianych elit – kanikuła
w rodowych dobrach czy nawet świeżo nabytych siedzibach musiała się kojarzyć z wysoką
pozycją społeczną i prestiżem.
Dla zdrowia – w szeroki świat.
Wakacyjny wyjazd z Warszawy był przedsięwzięciem drogim. Nie posiadający
wiejskich siedzib musieli ponosić zupełnie oczywiste koszty „wiktu i opierunku”. Bogaci
przedstawiciele arystokracji, ziemiaństwa, burżuazji czy inteligencji udający się „do wód”,
miejsc rozrywki lub podążający ku pomnikom kultury poświęcali znaczne sumy na
zaspokojenie swych pragnień. Podróż, kuracja, letni wypoczynek przez ogół społeczeństwa
były postrzegane jako działania zbytkowne. Propagatorzy i uczestnicy tych form aktywności
starali się zatem w wszechstronnie i przekonywająco umotywować potrzebę sezonowego
opuszczania Warszawy.
W publikacjach prasowych, w których zachęcano do podróży, kuracji czy choćby
wilegiatury, zwracano uwagę, jak destrukcyjny, zgubny wpływ wywiera na człowieka miasto,
a jak zbawienny wpływ ma czas spędzony na wsi, na łonie natury: „Czas od pozytywnych
597
Tamże, s. 172.
153
zajęć wolny, higiena zaleca (…) spędzać na świeżym powietrzu, na spacerze i gimnastyce
(…) a higieny każdy, kto chce żyć i pracować, musi słuchać. (…) Miasto, ze swoją energią i
inicjatywą, wytworzyło cywilizację, która, jak obecnie chora i zmęczona, szuka dla siebie
odpływu”598
.
Felietonista „Biesiady Literackiej” stwierdzał w 1898 roku: „Pociąg wrodzony do wsi
objawia się w zakładaniu osad letnich dokoła miast, (…) są one potrzebą duchową
mieszczanina (…), który odrywa się (…), aby kilka tygodni, a przynajmniej każdą niedzielę
przepędzić wśród zieleni swojego ogródka, na ganku, z którego widać pola, łąki, równiny lub
góry. I u nas to zamiłowanie już się budzi, ale nie z takim impetem jak u obcych; nasi
przemysłowcy, kupcy pożądają letnich siedzib i kupują ziemię wzdłuż kolei żelaznych, ale ta
przyjemność drogo ich kosztuje”599
.
Pośród najważniejszych powodów, mających skłaniać do opuszczania miasta,
najczęściej wymienianym, zarówno w prasie, jak i we wspomnieniach, była troska o zdrowie.
Bardzo liczne publikacje w dziennikach i periodykach II połowy XIX i początku XX wieku
pozwalają na stworzenie imponującej, długiej listy kurortów, do których rokrocznie ściągali
warszawiacy i tych, które warszawiaków chciały przyciągnąć. Lista obejmuje w sumie
kilkadziesiąt miejscowości uzdrowiskowych Królestwa, Galicji, nadbałtyckich guberni
Cesarstwa Rosyjskiego, pruskiego Pomorza, Śląska, Bawarii, wybrzeża Chorwacji,
francuskiej Riwiery i Bretanii, Alp, Krymu…
Na podstawie gazetowych reklam i dziennikarskich relacji można także sporządzić
wykaz rozmaitych zabiegów terapeutycznych, które ordynowano kuracjuszom. Były wśród
nich: kąpiele zimne, ciepłe oraz błotne, bromowe, jodowe i słoneczne; poranne spacery boso
po rosie; masaże – w tym także elektryczne; cudowne diety; transpiracja; świeże wino,
serwatka, kumys i żętyca; gimnastyka. Nad kuracją pragnących ratować swe zdrowie czuwały
zastępy lekarzy. Znamienne, że na łamach warszawskiej prasy pojawiały się anonse
informujące, że w popularnych uzdrowiskach, zwłaszcza zagranicznych, ordynują w sezonie
lekarze – Polacy. Było to, niewątpliwie, zachętą do podejmowania podróży do tych,
cieszących się wielką popularnością miejsc, skoro można było tam liczyć na troskę i
fachowość doktora – rodaka.
598
B. Lutomski, Wieś i miasto, „Tygodnik Ilustrowany” (dalej: „TI”) 1893, nr 3, s. 34-35. 599
Z Warszawy, „Biesiada Literacka” (dalej: „BL” 1898, nr 25, s. 482-483.
154
Troska o zdrowie była jednym z głównych motywów regularnych wyjazdów, które
podejmowała rodzina Gebethnerów. Według Jana Gebethnera, taki cel przyświecał
regularnym pobytom w Zakopanem na przełomie XIX i XX wieku600
. W roku 1904 natomiast
„(…) matka z siostrami z polecenia lekarzy pojechała na kurację do Szwajcarii, do
miejscowości Baden pod Zurychem. Były tam cieplice mineralne”601
. Dramatyczne
okoliczności zadecydowały w roku 1910 o dużo dalszej podróży. Wobec stałego pogarszanie
się stanu zdrowia ojca, lekarze zalecili mu wyjazd do Egiptu na „dłuższą kurację”. Jak podaje
pamiętnikarz „Matka postanowiła jechać również, gdyż opieka była konieczna. Prócz tego
pojechał z rodzicami doktor Kopczyński, który był naszym lekarzem”602
. Niestety, mimo
nadziei i zaangażowanych środków, klimatyczna terapia nie powiodła się i Jan Robert
Gebethner zmarł, wkrótce po powrocie z Egiptu603
. W 1913 roku Jan Gebethner odwiózł do
Szwajcarii swoją matkę. Pani Gebethnerowa, której lekarze zalecili dłuższe leczenie,
odbywała je już jednak sama, w sanatorium nad Jeziorem Czterech Kantonów604
.
Wyjątkowo wiele miejsca w swych wspomnieniach poświęcił wojażom
podejmowanym dla poratowania zdrowia Ferdynand Hoesick. Jego rodzice byli ludźmi nader
słabej, według pamiętnikarza, struktury fizycznej. Spełniając zalecenia lekarzy, często
podejmowali kurację i poddawali się wymyślnym zabiegom w Iwoniczu605
, Ciechocinku606
,
Krynicy607
, Kaltenleutgeben608
, Zakopanem609
, Gleichenbergu, Reichenhallu i Meranie610
,
Landeck611
, Nizzy612
. Upodobanie do systematycznego leczenia było w rodzinie Hoesicków
bardzo ważnym, kultywowanym składnikiem obyczaju. W dodatku należycie uzasadnianym:
„(…) z nadejściem wakacji zawsze (…) wyjeżdżało się dla poratowania zdrowia”613
. Wedle
autora Powieści mojego życia, nie było to w środowisku warszawskiej burżuazji niczym
szczególnym. Nawet w odległych uzdrowiskach europejskich rodzice Ferdynanda spotykali
kuzynów i znajomych z Warszawy: Temlerów, Pfeifferów, Schielów, Goldfederów i
600
J. Gebethner, op. cit., s. 57-58. 601
Tamże, s. 91. 602
Tamże, s. 132. 603
Tamże, s. 135. 604
Tamże, s. 182-183. 605
F. Hoesick, op. cit., t. I, s. 166. 606
Tamże, t. I, s. 247. 607
Tamże, t. I, s. 150. 608
Tamże, t. I, s. 248. 609
Tamże, t. I, s. 288. 610
Tamże, t. I, s. 292. 611
Tamże, t. I, s. 495. 612
Tamże, t. I, s. 601. 613
Tamże, t. I, s. 247.
155
innych614
. Warszawska burżuazja dbała o swoje zdrowie, naśladując przy tym obyczaje
praktykowane od dziesięcioleci w środowisku ziemiańskim.
Wyjazdy do wód zyskujące popularność wśród arystokracji i ziemiaństwa w pierwszej
połowie stulecia stały się normą, gdy Warszawa zyskała dogodne połączenie kolejowe z
Europą Zachodnią, a więc u schyłku lat czterdziestych. Przedstawiciele najbardziej elitarnych
środowisk korzystali z nich powszechnie. Chętnie też zwykłe, poznawcze czy wręcz
rozrywkowe, podróże tłumaczyli względami zdrowotnymi. Maria z Łubieńskich Górska z
Woli Pękoszewskiej w swym dzienniku stale podkreślała, jak pamiętamy, surowość
obyczajów, oszczędność, stronienie od zbytków – cechy, charakteryzujące jej rodzinę. Tym
niemniej właśnie potrzeby zdrowotne były, według autorki, istotną, a właściwie najważniejszą
przesłanką do podejmowania przez Górskich dalszych podróży.
Obyczaj kuracyjnych eskapad praktykowany był już w czasach młodości Marii, w
latach 50-ych, w rodzinie Łubieńskich615
. Poratowanie zdrowia męża było pretekstem do
opuszczenia Królestwa po wybuchu powstania styczniowego, do którego Jan Górski odniósł
się nad wyraz krytycznie616
. Umotywowana względami politycznymi kuracja przeciągnęła się
aż do jesieni 1864 roku. W tym czasie młodzi państwo Górscy odwiedzili Drezno, Meran,
Reichenhall i Wenecję617
. Odtąd stale już Maria Górska wojażowała po Europie. Pierwsze
lecznicze wyprawy w latach 80-ych odbywała wraz z małżonkiem: „W lecie jeździliśmy
zwykle do wód. Mój mąż, po bardzo wytężonej pracy, potrzebował wypoczynku, a teraz
[1889], co przez oszczędność odmawia sobie tego, podupadł na siłach i swobodzie”618
.
Przedsiębrane w latach 90-ych kolejne wyprawy Marii Górskiej były podyktowane
koniecznością leczenia nadzwyczaj chorowitej córki Pii, której główną bolączką była
przewlekła egzema twarzy. Stąd kuracyjne pobyty na wyspie Hohr619
, w Wiedniu620
,
Busku621
, Blenkenbergu622
, Berlinie623
, Davos624
, Lourdes625
, Zakopanem626
. Każdy z
614
Tamże, t. I, s. 601. 615
M. Górska z Łubieńskich, op. cit., t. I, s. 55, 61. 616
Tamże, t. I, s. 87-89. 617
Tamże, t. I, s. 92. 618
Tamże, t. I, s. 107-108. 619
Tamże, t. I, s. 124. 620
Tamże, t. I, s. 211, 232. 621
Tamże, t. I, s. 232. 622
Tamże, t. I, s. 194. 623
Tamże, t. II, s. 6. 624
Tamże, t. II, s. 62. 625
Tamże, t. II, s. 69. 626
Tamże, t. II, s. 158.
156
wyjazdów był, rzecz prosta, okazją do doznań turystycznych, jednak, wedle relacji autorki
dziennika, to troska o zdrowie kazała wyruszać w świat.
Względy zdrowotne, ale raczej o wymiarze profilaktycznym, były również
zasadniczym motywem podróży synowej Marii Górskiej – Antoniny z Chłapowskich.
Wychowywana w słynącej z surowych zasad Turwi, gdy po śmierci rodziców w 1879 roku
znalazła się pod opieką dziadków, regularnie wyjeżdżała latem „do wód”. Bywała w
Szczawnicy i Reichenhallu627
, dotarła też na Riwierę i do Włoch628
.
Józef Mineyko, ponad wszystko lubiący wakacje w rodzinnych Dubnikach, traktował
konieczność uzdrowiskowej kuracji jako dopust Boży. Dzieckiem będąc, musiał jednak
poddawać się woli rodziców, ściśle wykonujących zalecenia lekarza: „Wyczerpani
naukami i egzaminami, przy trudnym planie nauk, jaki miał miejsce w tych czasach,
potrzebowaliśmy nie tylko wypoczynku, ale i wzmocnienia. I doktor Kosmowski z
największym spokojem wysyłał nas do Iwonicza lub Krynicy. Łzy cisnęły się nam do oczu i
złość do doktora mieliśmy straszliwą”629
.
Z wielkim za to zapałem podróże podyktowane względami leczniczymi praktykowała
rodzina Brzezińskich. Państwo Brzezińscy wzięli ślub w 1854, a pierwszego potomka – syna
Franciszka, doczekali się dopiero w 1867 roku. Wedle wspomnień Stanisława, jego rodzice w
ciągu tych kilkunastu lat corocznie wyjeżdżali latem na zagraniczną kurację, ze względu na
ciężką chorobę pani630
. Troska o zdrowie także i w późniejszych latach zachęcała
Brzezińskich do systematycznych wyjazdów, wraz z małymi dziećmi - Frankiem, Kaziem i
Stasiem, do uznanych kurortów: Liebenstein, Kołobrzegu, Kudowy, Krynicy631
. Po śmierci
mecenasa Brzezińskiego w 1876 roku, sama pani Brzezińska, z trzema synkami, nadal
konsekwentnie wyruszała do zagranicznych uzdrowisk – i to mimo pewnego obniżenia
standardu życia rodziny632
. Jak podaje Stanisław Brzeziński, każdy, dosłownie, wyjazd był
zalecany przez lekarzy, zaniepokojonych „słabowitością Franusia”633
. Pamiętnikarzowi
szczególnie zapadły w pamięć pobyty w Ciechocinku, w końcu lat 70-ych634
. Od lat 80-ych
bracia Brzezińscy, pod opieką mamy, zaczęli poznawać najbardziej renomowane uzdrowiska
627
A. Górska z Chłapowskich, op. cit., s. 83. 628
Tamże, s. 102-107. 629
J. Mineyko, op. cit., s. 79. 630
S. Brzeziński, op. cit., s. 37-38. 631
Tamże, s. 52-54. 632
Tamże, s. 55, 90. 633
Tamże, s. 52. 634
Tamże, s. 101, 105, 108.
157
europejskie. O celu wakacyjnej wędrówki zawsze decydowały ścisłe zalecenia lekarzy:
„Zbliżały się lata szkolne, a z nas trzech Franuś był ciągle bardzo delikatny i wuj dr Rose,
który się nami bardzo troskliwie opiekował, uznał, że o ile Franuś się nie poprawi, to o
szkołach nie może być mowy. Zdecydowano więc, że i kąpiele morskie i pobyt w górach jest
dla Franusia niezbędny. Postanowiliśmy wraz z Mamą wyjechać na 4 tygodnie na kąpiele
morskie na Lido, pod Wenecję i na dłuższy pobyt do Ischlu, w Salzkamergut635
. (…) Kuracja
ta znakomicie nam zrobiła i zdrowie Franusia znacznie się poprawiło”636
. Rok później „(…)
wuj Rose zdecydował, że Franuś ma odbyć jeszcze podobną kurację, aby się kompletnie
wzmocnić do przyszłych studiów [w III klasie gimnazjum]. Ta tylko była zmiana, że na
początku lata 1881 pojechaliśmy najpierw w góry, a potem do trochę mocniejszych
kąpieli”637
. Dobrodziejstw górskiego powietrza rodzina tradycyjnie doświadczała w Ischlu638
,
za to nad morze udano się do Spezii, koło Genui639
. „Po powrocie do Warszawy, po tak
znakomitej kuracji Franuś czuł się na tyle silnym, że wstąpił do III Gimnazjum
Filologicznego, gdzie zdał egzamin do 3 klasy, a Kazio do 2 klasy do prywatnej Szkoły
Realnej Wojciecha Górskiego”640
. Cóż jednak z tego, skoro w Wielkanoc 1882 roku Kazio
zachorował na „latający reumatyzm” i „Doktorzy zadecydowali, że potrzebne są dla Kazia
silne kąpiele i że najwięcej byłoby wskazane Neuheim, były to wówczas najsilniejsze kąpiele
na takie choroby641
. (…) W Neuheim mieliśmy pozostać dłuższy czas i dlatego, jak w Ischlu
zamieszkaliśmy prywatnie, niedaleko kąpieli. Kazio prawie codziennie brał te silne
kąpiele”642
.
Jak już wspominaliśmy, dla Stanisława Brzezińskiego, w przedsiębranych przezeń
podróżach, niezwykle istotne były względy towarzyskie, środowiskowe. Jak przekonamy się
niebawem, rolę pierwszoplanową odgrywały wszakże aspekty poznawcze, turystyczne. Tym
niemniej pamiętnikarz uważał za konieczne podkreślenie zdrowotnego uzasadnienia
podejmowanych wojaży. Mogło to, jak się zdaje, wynikać z dwóch przesłanek. Po pierwsze,
pozwalało na swego rodzaju usprawiedliwienie dość kosztownej formy aktywności, która
mogła być postrzegana jako rodzaj zbytkownego luksusu. Po drugie, dawało możność
zaprezentowania rodziny Brzezińskich jako szczególnie światłej, świadomej konieczności
635
Tamże, s. 835. 636
Tamże, s. 851. 637
Tamże, s. 852. 638
Tamże, s. 853-854. 639
Tamże, s. 854-863. 640
Tamże, s. 863. 641
Tamże, s. 867. 642
Tamże, s. 874.
158
dbania o zdrowie i postępującej ściśle według wskazań uzasadnianych najbardziej
aktualnymi poglądami nauki. Tak więc podróż – kuracja świadczyć by miała nie tylko o
pozycji materialnej i społecznej rodziny, ale i o jej obliczu intelektualnym, o wysokiej
świadomości znaczenia dbania o zdrowie.
Znamienne, że względy medyczne potrafiły skłonić do dalszych wojaży także i tych
przedstawicieli elit, którzy popadli w finansowe tarapaty. Łucja Hornowska, mimo widma
bankructwa i niedostatku, z nadzieją wysłała latem 1879 na kurację do Steinerhoffu męża,
pogrążającego się w chorobie psychicznej: „Po sześciu tygodniach doczekałam się powrotu
męża, któremu kuracja zrobiła bardzo dobrze”643
. Mimo znacznych kosztów i wyrzeczeń,
poprawa nie okazała się trwała i Hornowskiego w rezultacie trzeba było umieścić w 1880
roku w zakładzie dla obłąkanych644
.
Ufność pokładana w wyjazdach do „badów” i kurortów wynikała z poważania, jakim
darzono osiągnięcia ówczesnej medycyny i ze swoistej, szeroko rozpowszechnionej mody na
dbanie o zdrowie. Panujące wśród elit przekonanie o nieodzowności zabiegów oferowanych
w uznanych uzdrowiskach, powodowało, że nawet nie wyjeżdżając z Warszawy poszukiwano
ekwiwalentów dobrodziejstw, zapewnianych przez dalekie wyprawy lecznicze. Nie trzeba
było opuszczać murów stolicy, by – na przykład – poczuć się jak „u wód”. Jak wspomina
Stanisław Brzeziński, z początkiem maja otwierano w Ogrodzie Saskim „Ogród wód
mineralnych”. Dostępne w nim były najbardziej renomowane wody z całej niemal Europy,
rekomendowane przez warszawskich lekarzy „niezależnie od letniego wyjazdu za granicę”645
.
Według Brzezińskiego: „Ta kuracja w Instytucie Wód Mineralnych była tak
rozpowszechniona, że nie było rodziny wśród zamożniejszej Warszawy, która by nie
chodziła w maju do Saskiego Ogrodu na wody”646
. Dla przedstawicieli warszawskich elit
przechadzki z kubeczkami po parkowych alejach były jedynie wstępem, preludium do
najbardziej oczekiwanych i pożądanych sposobów dbania o zdrowie, jakimi były dalekie
wojaże. Nie zawsze, choć prawdopodobnie najczęściej, podróże miały charakter rozrywkowy,
odpoczynkowy. Służyły atrakcyjnemu urozmaiceniu codzienności.
643
Ł. Hornowska z Dunin – Borkowskich, op. cit., s. 171. 644
Tamże, s. 174 645
S. Brzeziński, op. cit., s. 559-560. 646
Tamże, s. 560.
159
Radosna beztroska z dala od domu…
Przedstawiciele wyższych sfer ochoczo oddawali się pozamiejskim rozrywkom,
zupełnie pozbawionym aspektu medycznego, a służącym jedynie uciesze i zabawie. Szukając
wytchnienia, swobody i kontaktu z naturą, udawano się na jednodniowe majówki. Zwyczaj
ten narodził się już na samym początku XIX wieku. Popularnym miejscem pikników,
organizowanych przez kręgi elitarne były wówczas Bielany647
. Z czasem jednak Bielany
zostały opanowane przez proletariuszy, a bardziej stateczni obywatele szukali
spokojniejszych, bardziej intymnych miejsc. Także i na tym polu bogatymi doświadczeniami
mógł się pochwalić Stanisław Brzeziński: „W maju też rozpoczynały się prawdziwe
<<majówki>>. Nie było domu rodzinnego, któryby w maju nie urządzał paru majówek. A
zorganizowanie takiej majówki pociągało wiele kłopotu. Najczęściej kilka rodzin, z licznymi
dziećmi, umawiało się na jakiś dzień, najczęściej na niedzielę lub święto, na ten dzień
zamawiano na poczcie wielki brek. A były na poczcie takie breki na 30 lub 40 osób,
zaprzężone w cztery konie w popręg (bo nie wolno było czterech koni zaprzęgać w lic), z
pocztylionem z trąbką. Jak taki brek zajeżdżał lub ruszał w drogę, to trąbił, ku wielkiej
radości wszystkich dzieci. Najczęściej jeździło się do jakiegoś pobliskiego lasu i panie
zabierały ze sobą całe kosze z prowiantami. Czego tam nie było…”648
.
Jednodniowe wycieczki pod miasto nie wiązały się z jakimiś szczególnymi formami
rekreacji, czy fizycznej aktywności. Ze swobody i kontaktu z naturą najpełniej korzystały
dzieci, nie skrępowane, w tych nadzwyczajnych okolicznościach, zasadami konwenansu.
Dorośli rozsiadali się na przywiezionych specjalnie meblach i godzinami biesiadowali,
pochłaniając wiktuały podawane przez służbę. Mimo że sposób spędzania czasu na tego
rodzaju piknikach nie odbiegał nazbyt od stylu salonowego, to „majówki” bywały przez
pamiętnikarzy wspominane jako zwyczaj mający posmak wakacji, wyrwania się poza
miejskie mury. Łucja Hornowska, niespełniona, niezaspokojona w swym pragnieniu
wojażowania, wspominała, że w pierwszych, szczęśliwszych latach małżeństwa spędzała
wraz z mężem i gronem znajomych święta i niedziele poza Warszawą. Wyruszano do
zaprzyjaźnionych majątków lub choćby do Wilanowa649
.
Krótkie, jednodniowe wycieczki przedstawicieli elit do podstołecznych lasów czy
parków wynikały z prostej potrzeby rozrywki, relaksu. Przez kręgi arystokracji, ziemiaństwa,
647
W. L. Karwacki, Zabawy na Bielanach, Warszawa 1978. 648
S. Brzeziński, op. cit., s . 578-579. 649
Ł. Hornowska z Dunin-Borkowskich, op. cit., s. 119-120.
160
burżuazji i inteligencji uważane były za miłą i przyjemną, ale jednak jedynie zastępczą formę
autentycznej podróży lub pełniejszego kontaktu z naturą. Tak traktowane, nie wymagały
szczególnego uzasadnienia, wytłumaczenia. Nie były także przedmiotem nadzwyczajnego
zainteresowania prasy. Były stosunkowo łatwo dostępne nie tylko dla najbogatszych kręgów
społeczeństwa, ale też dla warstw średniozamożnych i uboższych.
Za rzeczywisty wyznacznik miejsca elit na drabinie społecznej, związany ze
sposobami spędzania wolnego czasu, była uważana rozrywka w renomowanych
uzdrowiskach, miejscach słynących z dóbr kultury, życia artystycznego lub emocji hazardu.
Prasa z upodobaniem relacjonowała szczegóły życia wyższych sfer w najbardziej
prestiżowych miejscowościach Europy, a i sami uczestnicy najpopularniejszych rodzajów
wypoczynku wręcz szczycili się wymyślnymi atrakcjami, jakie były ich udziałem. Anna Leo,
z pewnym zgorszeniem, konstatowała: „Bezmyślność, dobrobyt i uciecha dążą na dworzec
warszawsko-wiedeński”650
. W stwierdzeniu pamiętnikarki zapewne niemało było racji. Nawet
tak doświadczony, ciekawy świata i wrażliwy podróżnik jak Ferdynand Hoesick nie stronił na
przykład od iście lukullusowych uciech stołu i trwonił znaczne środki na najdroższe hotele,
odbywając podróż przez Niemcy, Szwajcarię i Włochy ze wzbudzającą jego namiętność
tajemniczą panią H.651
.
O ile w przypadku Hoesicka wspomniane ekstrawagancje towarzyszyły prawdziwej
pasji poznawczej, to inaczej przedstawia się sprawa rodzinnych zwyczajów podróżniczych,
opisanych przez Jana Gebethnera. Pamiętnikarz reprezentował dokładnie to samo środowisko
– zarówno pod względem pochodzenia, zamożności, dziedziny przedsiębiorczości. Zwłaszcza
ta ostatnia okoliczność – działalność wydawnicza i księgarska, a więc dająca naturalny
związek z kulturą – kazałaby oczekiwać, że Gebethnerowie powinni przywiązywać
szczególną wagę do poznawczych walorów podróży. Tymczasem obraz wyłaniający się z
Młodości wydawcy zaskakuje. Gebethnerowie jeździli często, daleko, nie żałując zbytnio
pieniędzy. Zastanawia jednak, dlaczego we wspomnieniach Jana brak jest praktycznie
jakichkolwiek świadectw obcowania z pomnikami kultury, muzeami, galeriami. W 1904, gdy
wraz z ojcem odwiedzał matkę i siostry odbywające kurację w Szwajcarii, podziwiał
wprawdzie Alpy (sam pamiętnikarz, jak i jego ojciec byli zapalonymi turystami,
wielbicielami gór), ale nie zwiedził ani Monachium, ani Wiednia, ani Bazylei – mimo, że
650
A. Leo, Wczoraj. Gawęda z niedawnej przeszłości, Warszawa 1929, s. 38-39. 651
F. Hoesick, op. cit., t. II, s. 445-447.
161
miasta te leżały na trasie wojażu652
. W roku 1907 rodzina wybrała się na wyspę Oléron we
Francji i po drodze zatrzymała się w Paryżu. Jan jednak nie wspomina, by cokolwiek tam
zwiedzano653
. Trudno formułować daleko idące wnioski, ale podróże Gebethnerów, nie licząc
ich turystycznych dokonań w Tatrach, mieszczą się wśród tego rodzaju wojaży
reprezentantów elit, których nikła wartość zwracała uwagę krytyków.
Szczególnie wyraziste, świadczące o nadzwyczajnych możliwościach finansowych i
wyjątkowych stosunkach towarzyskich są wynurzenia Zofii z Tyszkiewiczów Potockiej.
Wielka arystokratka, u schyłku życia, kilkadziesiąt lat po II wojnie światowej, z nostalgią i
dumą opisywała szczegóły podróży, które jej rodzina podejmowała na przełomie XIX i XX
wieku. Zasadniczym celem kilkutygodniowych wyjazdów rodziców Zofii – Władysława i
Marii Krystyny Tyszkiewiczów, przedsiębranych w okresie Wielkiego Postu, były – jak już
wspomniano – wielkie zakupy w renomowanych, europejskich domach mody, związane ze
zbliżającym się sezonem letnim. „Rodzice odwiedzali Paryż i Wiedeń. Mama zamawiała
toalety w <<Maison Prévest>>. Styl mody wiedeńskiej pasował najlepiej do typu jej urody,
dystyngowany, prosty i spokojny. (…) Do Paryża rodzice jeździli każdego roku i przywozili
nam liczne podarunki. W Paryżu zamawiano stroje balowe w modnych wtedy domach,
angielskie kostiumy u <<Cruda>>, obuwie u bardzo dobrego szewca – Costa. Ten ostatni
stale ubierał małe, śliczne, zgrabne nóżki Mamy. Nawet jeszcze po II wojnie 1939-1945 roku
Stefan [brat Zofii] przywoził z Paryża zamówione sztuki. Ojciec ubierał się u znanego krawca
w Wiedniu, następnie w Mediolanie, u sławnego Prandoni’ego”654
.
Zakupy w europejskich stolicach stanowiły trwały element tyszkiewiczowskiego
obyczaju. Poświęcano na nie bardzo wiele czasu i traktowano jako miłą rozrywkę.
Wspominając wspólny z rodzicami pobyt w Paryżu w 1904 roku, autorka Ech minionej epoki
konstatowała: „Mama spędzała długie, poranne godziny w domach mody. Obstalowywała i
przymierzała wybrane modele na nadchodzący <<Zielony Karnawał>> w Warszawie, na
sezon wyścigów konnych”655
. Jedenastoletnia wówczas Zofia, zmęczona zgiełkiem miasta,
towarzysząc matce, dogłębnie poznawała eleganckie zakłady najbardziej wziętych krawców,
szewców i kapeluszników. Nie dane jednak jej i jej bratu, jako dzieciom, było zakosztować
wszelkich uroków „miasta świateł”: „W Paryżu wieczory spędzaliśmy w hotelu. Zasypialiśmy
652
J. Gebethner, op. cit., s. 91-92. 653
Tamże, s. 93. 654
Z. Potocka z Tyszkiewiczów, op. cit., t. I, s. 57. 655
Tamże, t. II, s. 82.
162
wcześnie, a Rodzice mogli swobodnie oddawać się rozrywkom i odwiedzinom krewnych i
znajomych”656
.
Uderzające jest to, że w nadzwyczaj bogatych w szczegóły wspomnieniach Zofii z
Tyszkiewiczów zabrakło miejsca dla odnotowania przykładów obcowania z prawdziwie
wysoką kulturą, zabytkami, muzeami, kolekcjami sztuki. I nie wynika to, jak się zdaje, z
naturalnej dla małego dziecka powierzchowności obserwacji. Nie jest też to skutkiem
oszczędzania przez rodziców nadmiaru wrażeń, mogących zmęczyć arystokratyczne latorośle.
Zapewne, jak to krytycznie przedstawiano w prasie i jak ukazywali to niektórzy
pamiętnikarze, podróże najwyższej arystokracji koncentrowały się na lekkich uciechach i
spektakularnych rozrywkach.
Zofia z Tyszkiewiczów Potocka ze swej pierwszej poważnej wyprawy za granicę (na
Riwierę i do Paryża) zapamiętała, oprócz drobiazgowo celebrowanego wyboru kreacji,
sprawy błahe i, choć atrakcyjne, to nie świadczące o nadzwyczajnych ambicjach
poznawczych rodziny. Przede wszystkim, autorka pamiętników rozrzewniała się pisząc o
rozlicznych uciechach stołu, wizytach w cukierniach i restauracjach657
, udziale w barwnym
corso kwiatowym658
. W rybackim miasteczku Antibes rodzina Tyszkiewiczów często, za
stosowną opłatą, spacerowała po parku należącym do amerykańskiego milionera, a następnie
regenerowała nadwątlone siły wystawnymi podwieczorkami w ekskluzywnym Grand
Hotelu659
. Dla Zofii i Stefana wuj Henryk Dembiński zorganizował wycieczkę na stojący na
pełnym morzu francuski okręt wojenny Le Suffren. Wyjątkowo wprost zapadła jednak w
pamięć małej Zosi wizyta w znanej fabryce perfum i kosmetyków w Grasse: „Miejscowy
dyrektor oprowadzał nas po dużych halach zasypanych tonami różnobarwnych kwiatów
segregowanych, rozłożonych barwami i gatunkami. Zapachy, bardzo mocne, przyprawiały o
zawrót głowy i oślepiały wzrok, piękne fiołki, róże goździki i inne, które odpowiednio
przerabiane dawały pachnące perfumy, mydła, kremy itp. Cała nasza rodzina nabyła mnóstwo
tych atrakcyjnych wyrobów, a dyrektor ofiarował nam ślicznie opakowane reklamowe
kamionki, rozsyłane w dużych ilościach do większych firm miejscowych i zagranicznych”660
.
Według Deana MacCannella cechą nowoczesnego społeczeństwa jest zjawisko „muzeifikacji
pracy”, polegające na zwiedzaniu zakładów przemysłowych jako miejsc szczególnie
656
Tamże, t. II, s. 83. 657
Tamże, t. II, s. 74-77. 658
Tamże, t. II, s. 77-78. 659
Tamże, t. II, s. 76. 660
Tamże, t. II, s. 76.
163
atrakcyjnych z turystycznego punktu widzenia661
. Wydaje się jednak, że dla Dembińskich i
Tyszkiewiczów wizyta w fabryce perfum była rozrywką, pozwalającą przede wszystkim na
zaopatrzenie się w hurtową niemal ilość luksusowych produktów służących pielęgnacji –
jakby to powiedziała Zofia Potocka - „rasy i urody”.
Bogaty obraz mniej lub bardziej wymyślnych rozrywek, jakim oddawali się zamożni
bywalcy zagranicznych i krajowych uzdrowisk możemy odtworzyć na podstawie
niezliczonych publikacji prasowych z drugiej połowy XIX wieku. Każda relacja, każda
korespondencja zawierała szczegółowy opis atrakcji, wypełniających czas gości od ranka do
późnej nocy. Były wśród nich bale, reuniony, koncerty, spektakle - zarówno profesjonalnych
zespołów aktorskich, jak i występy kółek amatorskich – często tworzonych przez samych
wypoczywających. Popularnością cieszyły się corsa kwiatowe, przechadzki po zdrojowych
parkach, promenadach, niezbyt wymagające wycieczki. Żądni mocnych wrażeń odwiedzali
jaskinie hazardu – zwłaszcza w Monte Carlo662
. Praktykowano towarzyskie wizyty,
uprawiano flirt. Letni wypoczynek, pobyt w cieszącym się prestiżem miejscu był często
kolejną, po zimowym karnawale, okazją do kojarzenia małżeństw. Jak podaje Zofia z
Potockich, podczas wakacji: „Często kojarzono małżeństwa, baklowane podczas karnawału, z
dala od plotek i niedyskretnych uwag, zwłaszcza gdy chodziło o wielką partię”663
.
Podobnie miło, lekko i przyjemnie upływał czas członkom rodu Tyszkiewiczów
podczas letnich miesięcy spędzanych w dobrach rodowych na Litwie. W Kretyndze pod
Połągą zażywano morskich kąpieli, biesiadowano, słuchano koncertów, oddawano się życiu
towarzyskiemu wespół z innymi podejmowanymi tam rodzinami ziemiańskimi i
arystokratycznymi664
. Z kolei majątek w Landwarowie, oprócz standardowych rozrywek i
atrakcji „wiejskich” dostarczał Tyszkiewiczom, ich krewnym i kuzynom przeżyć prawdziwie
sportowych. Był bowiem Landwarów, bez przesady rzecz ujmując, prawdziwym ośrodkiem
jeździectwa. Jak wspominała Zofia: „Sport jeździecki miał duże możliwości rozwoju na
terenie Landwarowa, z moją matką na czele. Dobrana paczka sportsmenów i hodowców koni
brała udział w spacerach i rajdach” 665
.
Beztroska, pewna bezrefleksyjność, powierzchowność doznań młodziutkiej Zofii
zmuszają do zastanowienia się nad charakterem tyszkiewiczowskich podróży: nad ich
661
D. MacCanell, op. cit., s. 96-98. 662
F. Hoesick, op. cit. t. I, s. 602 -603. Por. J. Weyssenhoff, op. cit., s. 230-244. 663
Z. Potocka z Tyszkiewiczów, op. cit., t. I, s. 57. 664
Z. Potocka z Tyszkiewiczów, op. cit., t. I, s. 109. 665
Tamże, t. II, s. 49.
164
wartością, lekceważeniem możliwości wzbogacenia wiedzy i wrażliwości. Co ciekawe,
wspomnienia spisywała sędziwa już dama, świadoma tego, co należy do dobrego tonu i jakie
elementy składają się na wizerunek człowieka światowego, obytego i kulturalnego.
Zdumiewa, że w tej materii zabrakło w pamiętnikach Zofii z Tyszkiewiczów Potockiej
dowodów, świadczących o wybitniejszych walorach jeśli nawet nie intelektu kilku lub
kilkunastoletniego dziecka, to przynajmniej ambicji i pedagogicznej konsekwencji jej
rodziców czy opiekunów. Ten swoisty deficyt w doświadczeniach z odległej przeszłości,
zaważył – jak się zdaje – na charakterze wspomnień, spisywanych po upływie dziesięcioleci.
W efekcie, Echa minionej epoki stanowią świadectwo funkcjonowania obyczaju, na którego
rozpowszechnienie wśród najwyższych elit brytyjskich wskazywała Lynn Withey666
.
Środowisko to, według amerykańskiej badaczki, u schyłku XIX wieku nie podróżowało w
konkretnych celach poznawczych czy choćby kuracyjnych, ale po to, by móc spędzać czas w
spektakularnym luksusie i oddawać się najkosztowniejszym rozrywkom.
Turystyczna aktywność europejskich elit charakteryzowała się przede wszystkim
ogromną skalą geograficzną. Nie inaczej rzecz miała się na gruncie polskim. Pomijając
najdalsze, najbardziej egzotyczne podróże ekscentrycznych arystokratów jak Józef hrabia
Potocki667
, czy dalekie literacko-reporterskie wyprawy uznanych ludzi pióra jak Henryk
Sienkiewicz, dorobek podróżniczy wielu przedstawicieli ekskluzywnych kręgów społecznych
był imponujący. Cała Europa stała przed nimi otworem. Wszędzie czuli się jak u siebie.
Zwiedzając kontynent bez przeszkód korzystali z najwymyślniejszych dobrodziejstw
cywilizacji. Nie musieli liczyć się z kosztami. Stanowili integralną część najzamożniejszych
kręgów społecznych Europy. Hołdowali identycznym obyczajom jak najwyższe warstwy
społeczeństwa brytyjskiego czy rosyjskiego.
W wakacyjnych zachowaniach reprezentantów najznamienitszych środowisk można
się doszukiwać opisywanej przez Thorsteina Veblena „konsumpcji na pokaz”. Arystokraci i
burgeois nie musieli w zasadzie zważać na opinię ogółu. Społeczeństwo, oczywiście,
odnosiło się do samego faktu peregrynacji najzamożniejszych z pewną zazdrością, ale
traktowało je jako coś dla tej grupy normalnego, oczywistego, uprawnionego. Kontrowersje
wzbudzała niekiedy forma tych podróży (ich nadmierna wystawność) i treść, a raczej brak
treści. Prasa zamieszczała doniesienia o wyjazdach lub powrotach znamienitych osobistości
Warszawy beznamiętnie, jako konwencjonalne informacje. Podróżnicze pasje elit traktowano
666
L. Withey, op. cit., s. 190-195. 667
J. Potocki, Notatki myśliwskie z Afryki, Warszawa 2009.
165
bez nadzwyczajnych emocji – podobnie jak i wędrówki po kurortach, dla których pretekstem
były względy zdrowotne.
Często jednak redaktorzy warszawskich dzienników i periodyków, informując o
dalekich podróżach ludzi zamożnych, ganili traktowanie tych wyjazdów przez kręgi elitarne
jako błahej zabawy, która nie poszerza wiedzy, ani nie wzbogaca człowieka. Felietonista
„Tygodnika Mód i Powieści” wołał oburzony: „Rany Boskie! Po co ci panowie włóczą się po
obczyźnie, tak mało z niej przywożąc, tak wiele w niej zostawiając? Czy uwierzycie państwo,
że mi się udało jednego dotąd spotkać takiego, który widział dużo, bo umiał patrzeć, i który
dowiedział się wiele, bo jest ciekawy, ile potrzeba?”668
. „Bańki mydlane” „Kuriera
Warszawskiego”, niezastąpione w wyśmiewaniu zagnieżdżonych w stereotypach wad i
przywar, kpiły: „Po powrocie z Karlsbadu. - Jaką drogą powracałeś? - Zwykle do Karlsbadu
jeżdżę przez sympatyczną dla mnie Pragę, ale w tym roku, ponieważ nie znałem jeszcze
wcale Drezna, powróciłem na Berlin. - Cóż, zachwycony jesteś galerią drezdeńską? -
Przyznam ci się, że nie byłem w niej: ja już tyle w życiu widziałem rozmaitych galerii!”669
.
Antoni Skrzynecki aż w jedenastu kolejnych numerach „Wędrowca” z końca 1893
roku obnażał zdradliwe pułapki, czyhające na lekkomyślnych, naiwnych wojażerów, którzy
udają się na francuskie wybrzeże Morza Śródziemnego z zamiarem zasmakowania emocji
hazardu. Sprawozdawca poddał miażdżącej krytyce tych, którzy oddawali się niegodziwym,
zgubnym rozrywkom. Opisywał historię kasyn, obyczaje tam panujące, przytaczał mrożące
krew w żyłach przykłady ludzkich tragedii, prowadzących do ostatecznego bankructwa
graczy i kończących się niekiedy – samobójstwem…670
. Riwierę charakteryzował
następująco: „Wszechświatowa szulernia – przez jednych błogosławiona kraina słońca i
ciepła, a przez drugich przeklinana z powodu jaskini zwanej Monte Carlo”671
.
Demaskatorskie artykuły Skrzyneckiego, potępiające bezmyślną rozrzutność
najbogatszych, współbrzmiały ze słowami K. Szaniawskiej, która na łamach „Bluszczu”
stwierdzała: „Wędrówkom naszym brak jest ściśle określonego celu, najczęściej żadnej nie
wyciągamy z nich korzyści”672
. Autorka zauważała, że po Europie podróżuje wiele rodzin
obojętnych na przyrodę, zabytki, kulturę; że ludziom tym brak jest estetycznej wrażliwości, a
cechuje ich naiwność, pustka ducha, czczość i pozory wykwintu. W 1908 r. na łamach
668
Z tygodnia, „TMiP” 1893, nr 39, s. 311. 669
Bańki mydlane, „KW” 1898, nr 238, s. 5. 670
A. Skrzynecki, Tajemnice szulerni (Monte Carlo), „Wędrowiec” 1893, nr 42-52. 671
A. Skrzynecki, op. cit., „Wędrowiec” 1893, nr 42. 672
K. Szaniawska, Ratujmy się sami!, „Bluszcz” 1908, nr 18.
166
tygodnika po raz kolejny krytykowano gnuśność, powierzchowność i mierną jakość polskich
obyczajów podróżniczych. W obszernym, poważnym tekście pt. Podróżomania. Nieco
spóźnione rozpamiętywania powakacyjne C. Walewska zarzucała przedstawicielom polskich
elit, że peregrynując po Europie i docierając niemal wszędzie, afiszują się szlachectwem,
szastają pieniędzmi, dostosowują do otoczenia, a przywożą nader ubogie „kosmopolityczne
wrażenia”. Ubolewała, że jako naród widoczny w zagranicznych miejscowościach
wypoczynkowych „(…) krytykujemy, nudzimy się, sportów nie używamy, chodzić nie
lubimy, kwasimy się więc”673
.
Nie tylko rozrywka. Poznać świat – wzbogacić siebie.
W świadomości społecznej schyłku XIX wieku dominował mało chwalebny obraz
wojaży najzamożniejszych. Powierzchowność i jałowość podróży, wypełnianie ich
rozrywkami tyleż kosztownymi, co mało wartościowymi, budziły sprzeciw i przyganę części
pamiętnikarzy wywodzących się z kręgów elitarnych. Edward Krasiński na przykład
stwierdzał, że: „(…) wielu zamożnych jeździło nie tylko na odpoczynek, ale częstokroć na
używanie życia bezmyślnie, wydając dużo pieniędzy (…)”674
. Warszawskie wyższe sfery,
które przemierzały krajowe i zagraniczne szlaki i podejmowały kosztowne kuracje w
popularnych uzdrowiskach, traktowały swą wakacyjną aktywność jako wyznacznik pozycji
społecznej i starały się zamanifestować jej wartość. Edward Krasiński, surowo oceniając
zwyczaje swego środowiska, wskazywał jednocześnie na pozytywne aspekty wojażowania.
Według niego dawało ono możność: „(…) obcowania naszych sfer intelektualnych z prądami
zachodu, nie tylko gwoli zabawy i używania, co było częste, ale także w celach
poważniejszych, dla spojrzenia w szerszy świat, gdzie istniały wielkie sprawy, idee socjalne,
międzynarodowe postulaty i ciągły postęp675
. (…) Sfery przez ciąg pokoleń zamożne, z
natury rzeczy, rozpiętością skali przeżyć, przez podróże, stosunki ze światem zewnętrznym,
nabywały kultury, wiadomości i sądziły stosunki polskie miarą porównania z cywilizacjami
innych narodów, jakże potężnie rozwiniętych676
. (…) Wyjazdy za granicę, o ile były
połączone z wykorzystaniem zdobyczy ludzkiej myśli, kultury i cywilizacji, były potężną
673
C. Walewska, Podróżomania. Nieco spóźnione rozpamiętywania powakacyjne, „Bluszcz” 1908, nr 47, s. 521-
522. 674
E. Krasiński, op. cit., s. 63. 675
Tamże, s. 7-8. 676
Tamże, s. 33.
167
dźwignią do zastosowania tych dobrodziejstw w ojczyźnie, gdzie tyle było potrzeby mądrego
postępu. Nauki odbywane za granicą rozjaśniały umysły młodzieży”677
.
Refleksje Edwarda Krasińskiego, spisywane po latach, stanowiły nie tylko diagnozę
minionej rzeczywistości, ale także były swego rodzaju formułowanym ex post postulatem,
życzeniem, jak najlepiej i najpełniej powinno się wykorzystywać posiadane możliwości.
Szczęśliwie, w czasach, o których pisał Krasiński, wielu przedstawicieli elit wręcz wzorcowo
wykorzystywało dalekie peregrynacje, a i bliższe wyjazdy, do rzetelnego poznawania świata i
ludzi. Nie należy bowiem generalizować i przypisywać cech arystokracji, wyzierających z
pamiętników Potockiej, całej warstwie arystokratycznej, ziemiaństwu, czy – szerzej – elitom.
Najbliższa Zofii z Tyszkiewiczów – pod względem pozycji społecznej, bo nie systemu
wartości – wydaje się być Maria z Łubieńskich Górska. Jak pamiętamy, właścicielka Woli
Pękoszewskiej podróżowała często, długo i daleko. Na kartach Dziennika zawsze podkreślała
walory poznawcze i kulturowe swych peregrynacji. Jeszcze z młodzieńczego pobytu w
Puławach w 1856 roku zapamiętała zbiór narodowych pamiątek, zgromadzonych przez
Czartoryskich678
. Kuracyjny pobyt z Pią w Busku w 1895 skłonił Górską do turystycznej
eksploracji okolic i głębszej refleksji nad ich charakterem: „Busk sam jest brudną żydowską
dziurą, ale okolice śliczne. Wszędzie zabytki dawnej zamożności i kultury, nie tak jak na
naszym Mazowszu, bez ruin nawet i pamiątek. Tam bliskość Krakowa gromadziła koło
stolicy dawne i potężne rody, które też napiętnowały kraj cechą czasu, tj. wiarą i obronnymi
zamkami. (…) Nie mając w Busku znajomych, robiłyśmy co dzień wycieczki i
zapoznawałyśmy się z proboszczami, zwiedzając ich kościoły. (…) W kieleckiej diecezji (…)
duchowieństwo czując się prześladowane, robi wrażenie zupełnej gotowości nawet na
męczeństwo”679
.
Gdy Maria Górska wyruszyła w 1897 roku do Galicji, celem odwiedzenia rodziny,
podróż stała się okazją do pochylenia się nad, bliską religijnej naturze ziemianki, sprawą
lwowskich unitów: „Nigdy tam nie byłam i nie znałam ani św. Jura, ani Bazylianów. (…)
Przypomniałam się więc o. Andrzejowi Szeptyckiemu, chcąc się czegoś o stosunkach
unickich w Galicji dowiedzieć. (…) W Krakowie artyści i artystyczne życie nas zajęło.
Korzystając ze stosunków Kocia [zięcia] z malarzami chodziłam z Pią po ich pracowniach.
Byłyśmy u Malczewskiego, Stanisławskiego, Fałata, Wyczółkowskiego, Mehoffera. Wszyscy
677
Tamże, s. 63. 678
M. Górska z Łubieńskich, op. cit., t. I, s. 61. 679
Tamże, t. I, s. 232-233.
168
najuprzejmiej zajęli się Pią, a ona z każdym umiała rozmawiać i myślę, że ujęła
wszystkich”680
.
Głęboka religijność, by nie rzec dewocja, przywiodła w 1898 roku autorkę Dziennika
do Lourdes: „Pan Bóg pobłogosławił naszej podróży. Pii Davos bardzo pomógł [sic!], a mnie
Lourdes więcej jeszcze zdziałało. Ogromnie to przejmujące miejsce, czuć, że się tam wielkie
rzeczy działy i dziać mogą. Wielu gorszy forma francuskiego nabożeństwa. Ale mnie ani
woda groty ujęta w krany, ani łazienki urządzone dla tych, co zanurzyć się w cudownym
źródle pragną nie dziwią. Trzeba zrozumieć charakter narodowy, który wszystko chce i umie
organizować porządnie i nie zważając na pozory widzieć tę żywą wiarę, która tam setki
tysięcy ludzi prowadzi. Francja, jak się przez drzwi Lourdes do niej wjeżdża, najlepsze robi
wrażenie. Zapomina się o bezwyznaniowości Paryża na wspomnienie tego przejęcia, z którym
Francuzi umieją się w Lourdes modlić, stawiać kościoły, przytułki, klasztory”681
. Skłonność
do religijnych uniesień, nawet podczas podróży, spowodowała, że gdy Królestwo, a
zwłaszcza bliską Górskiej Warszawę ogarnęła gorączka rewolucji 1905 roku, ona –
zapamiętywała się w kontemplowaniu atmosfery Rzymu. Przeżywała głęboko audiencję u
Piusa X, wspominała męczeństwo pierwszych chrześcijan, zatapiała się w modlitwie. I choć
osobliwie świadczy to o jej wrażliwości patriotycznej czy politycznej, to jednak stanowi
dowód, że jej podróże nie były błahostką, rozrywką i lekką zabawą, ale przeżyciem
poznawczym i niekiedy wręcz mistycznym682
.
W podobnie głęboki sposób swe peregrynacje przeżywała synowa Marii Górskiej –
Antonina z Chłapowskich. Już jako czternastolatka, w 1884 roku, bawiła ze swą babką w
Krakowie. Jak wyznała po latach we wspomnieniach: „Tam poznałam mojego przyszłego
męża Konstantego Górskiego. (…) Chodził na pierwszy rok prawa. (…) Przez trzy dni
oprowadzał mnie po zabytkach i kościołach krakowskich. (…) Nastawił mnie od razu na
właściwą drogę do zrozumienia wielkiej sztuki”683
. Nie dziwi zatem, że gdy osiem lat później
Antonina spędzała lato na Lazurowym Wybrzeżu i we Włoszech (podobnie jak Zofia z
Tyszkiewiczów), zwiedzała wprawdzie Niceę i Monte Carlo684
, ale w pamięć zapadły jej
przede wszystkim pomniki kultury Florencji, Wenecji i Rzymu685
.
680
Tamże, t. II, s. 33-35. 681
Tamże, t. II, s. 69-70. 682
Tamże, t. II, s. 182-185. 683
A. Górska z Chłapowskich, op. cit., s. 84. 684
Tamże, s. 102-103. 685
Tamże, s. 104-107.
169
W 1894 roku, gdy znajomość z przyszłym małżonkiem zaczynała nabierać cech
bliższej zażyłości, gotowość do świadomego, głębokiego obcowania ze sztuką i kulturą była
już w pełni ukształtowana. Dowodem na to był jesienny pobyt w Rzymie z siostrami Marylą i
Antoniną. „Mieszkałyśmy (…) na Corso w <<Hotel de Roma>> i tam zastałyśmy Karolów
Chłapowskich, ona Helena Modrzejewska. Była to miła niespodzianka. Pierwszy raz byli w
Rzymie. Zwiedzali go ze zrozumieniem artystycznym i świeżym zachwytem i często zabierali
nas ze sobą do muzeów i na wycieczki poza Rzym. Za tym pobytem w wiecznym mieście
widziałam dużo więcej i dużo dokładniej”686
.
Bez wątpienia na charakter, spisywanych po dziesięcioleciach, wspomnień Antoniny
Górskiej, na podkreślanie poznawczych i kulturalnych walorów podróży, przemożny wpływ
wywarły doświadczenia i system wartości ukształtowany w dorosłym życiu. Jej mąż,
Konstanty, był typem uduchowionego, nieco wyobcowanego ze społeczeństwa humanisty –
historyka sztuki, literata. Oddziaływanie środowiska zdaje się tłumaczyć zasadniczą różnicę
w nawykach, obyczajach domów Górskich i Tyszkiewiczów. Z drugiej jednak strony, kwestia
intelektualnego, naukowego etosu, obecnego u Górskich, a wyraźnie nie istniejącego u
Tyszkiewiczów, nie mogła być jedyną przesłanką, decydującą o tak różnych zwyczajach
wakacyjnych obu rodzin. To raczej poczucie finansowej i obyczajowej omnipotencji
litewskich hrabiów odstręczało ich od nazbyt wymagających rozrywek. Z kolei poczucie
swoistej powinności, jakiej należy sprostać, wojażując po ziemiach polskich i Europie,
skłaniało panie Górskie do wzbogacania swych peregrynacji.
Mogłoby się wydawać, że stosunek, jaki do podróży zaprezentowały w swych
wyznaniach obie ziemianki, wynikał z faktu, że – w przeciwieństwie do Tyszkiewiczówny –
podróżowały w wieku dojrzałym, pozwalającym na pełne wykorzystanie możliwości
obcowania z najwybitniejszymi dziełami kultury, co dla córki właścicieli Landwarowa,
choćby z racji wieku, było niedostępne. Należy jednak podkreślić, że we wspomnieniach tej
ostatniej daremnie szukać śladu aktywności na tym polu przynamniej jej rodzicieli.
Najwyraźniej nie uważano tam poznawczego waloru peregrynacji za szczególnie ważny.
Próba tłumaczenia powierzchowności wrażeń Zofii jej wiekiem nie za bardzo da się
obronić, zwłaszcza jeśli pod rozwagę weźmiemy Wspomnienia Stanisława Brzezińskiego.
Pierwsze europejskie wojaże odbywał on jako 9 – 11-latek. Był więc dokładnie w tym wieku,
co bawiąca na Riwierze hrabianka. Brzezińscy, jak pamiętamy podróżowali bardzo aktywnie.
686
Tamże, s. 118.
170
Stanisław w swych pamiętnikach, pisząc o wojażach, starannie podkreślał, jak bardzo dzięki
nim rodzina zbliżała się do kręgów najwyższej elity. Za zjawisko świadczące o szczególnej
wartości wakacyjnych doświadczeń uważał bogactwo doznań i obserwacji; wielość i
różnorodność poczynionych spostrzeżeń. Wielotygodniowe wyprawy były przedsiębrane
kilkakrotnie na początku lat 80-ych przez matkę Stanisława Brzezińskiego głównie w trosce o
zdrowie małoletnich synów. Tym niemniej każda z podróży, jak zaświadcza pamiętnikarz,
skwapliwie została wykorzystana do wnikliwego, starannego zwiedzenia najcenniejszych
zabytków i pomników kultury. Brzezińscy, w drodze na południe Europy, zawsze
zatrzymywali się w Krakowie, który dokładnie zwiedzali687
. Stałym przystankiem był
również Wiedeń, gdzie zatrzymywali się w hotelu Wandla. Jego pracownik, pan Koneczko,
oprowadzał Polaków po stolicy habsburskiej monarchii, a Brzezińscy kilkakrotnie korzystali z
jego usług, zaznajamiając się z atrakcjami miasta688
. Morskie kąpiele na Lido w 1880 roku
dały natomiast sposobność drobiazgowego poznania weneckich kościołów, pałaców, galerii,
muzeów689
. Podążając z Wenecji do Ischlu, turyści-kuracjusze odwiedzili Triest oraz
rezydencję siostry cesarzowej Elżbiety – Carlotty w Miramare690
. Dwa następujące po sobie
pobyty w Ischlu, w 1880 i 1881, sprzyjały wycieczkom do okolicznych miasteczek i
zagubionych w górach, słynących z urody stawów691
. Gdy w 1881 roku Brzezińscy udawali
się z Ischlu nad Morze Śródziemne zwiedzali atrakcje, zabytki i pomniki Insbrucku, Trydentu,
Mediolanu, Genui. W Carrarze podróżnicy podziwiali kopalnię marmuru. Studiowali
dziedzictwo kulturalne Pizy, Florencji i Bolonii692
.
Medyczne zalecenia, dotyczące kuracji Franusia, przywiodły rodzinę Brzezińskich w
roku 1882 do Neuheim koło Frakfurtu nad Menem. Po drodze zwiedzano Toruń, Berlin,
Drezno693
. Wypoczywając i poddając się zabiegom, rodzina przedsiębrała turystyczne
eskapady do Frankfutu i Wiesbaden694
. Ukoronowaniem kuracji w sercu Niemiec był rejs
statkiem po Renie – z Moguncji do Koblencji: „jedna z najpiękniejszych podróży po
Europie”, jak to określił Stanisław Brzeziński695
. Z Koblencji wyruszono koleją do Kolonii,
specjalnie po to, by obejrzeć katedrę696
. Na trasie typowo poznawczego, starannie i z
687
S. Brzeziński, op. cit., s. 836. 688
Tamże, s. 839. 689
Tamże, s. 843-845. 690
Tamże, s. 845. 691
Tamże, s. 846-854. 692
Tamże, s. 856-862. 693
Tamże, s. 867-871. 694
Tamże, s. 874-877. 695
Tamże, s. 877. 696
Tamże, s. 878.
171
rozmysłem zaplanowanego wojażu znalazły się także Strassburg, Lucerna, Bazylea, Rigi,
Konstancja, Monachium i, na koniec, ponownie Berlin. Wszędzie pani Brzezińska zadbała,
aby synowie zapoznali się z zabytkami, muzeami, galeriami…697
.
Stanisław Brzeziński swe wspomnienia zaczął spisywać w 1947 roku. Miał wówczas
76 lat. Zmarł w 1950. Czytelnika tego fascynującego źródła zdumiewa i zachwyca bogactwo
relacji: nie tylko niesamowita obfitość szczegółów, ale przede wszystkim sposób
przedstawienia nastrojów, uczuć, myśli towarzyszących opisywanym zdarzeniom, będących
udziałem mniej więcej dziesięcioletniego chłopca. Nie wiemy, czy autor, spisując
wspomnienia z dzieciństwa po niemal siedemdziesięciu latach, wspomagał się zapiskami,
notatkami – własnymi lub kogoś z bliskich. Można podważać, na ile wiernie oddał stan
świadomości, swojej, członków rodziny, z tak odległych czasów. Uderza jednak, przy
lekturze Pamiętnika Brzezińskiego, że podróże, turystyka, poznawanie świata, nabywanie
wiedzy i doświadczenia poprzez wojaż było w jego rodzinie, w jego środowisku czymś
niezmiernie ważnym. W dobie, gdy – jak podaje autor – nie było jeszcze sypialnych
wagonów i starano się podróżować tylko w dzień, a noce spędzać w hotelach698
, wyprawa
samotnej, choć niewątpliwie zamożnej, matki z trojgiem małych dzieci była wyzwaniem
niezwykłym. Zważywszy, jaką uwagę poświęca Brzeziński familijnym peregrynacjom,
można przyjąć, że były one szczególną wartością. Drobiazgowość relacji dotyczącej
zwiedzanych miejscowości, zabytków, pomników przyrody każe stwierdzić, iż motyw
turystyczny, edukacyjny, poznawczy decydował o znaczeniu tych wojaży w kręgu
społecznym, do którego Brzezińscy się zaliczali. Był, jak należy przypuszczać, uznawany za
jeden z atrybutów przynależności do tego środowiska.
Wartości zaszczepione małemu Stasiowi w dzieciństwie owocowały w jego życiu
dorosłym, gdy podjął studia na Politechnice w Rydze. Wspominając jedne ze swych
studenckich wakacji, pisał: „Po powrocie do Warszawy tylko o jednym myślałem, żeby
pojechać na Wystawę Wszechświatową do Paryża”699
. Stolicę Francji poznawał wraz z
bratem- Franciszkiem. Zwiedzali nie tylko ekspozycję Wystawy, ale również zabytki i muzea,
obserwowali zwyczaje i kulturę zwykłych paryżan700
. Autentyczna potrzeba poznawania
świata stale odtąd towarzyszyła Brzezińskiemu i była przezeń traktowana jako cecha
przynależna człowiekowi z jego pozycją społeczną.
697
Tamże, s. 879-887. 698
Tamże, s. 841. 699
Tamże, s. 1121. 700
Tamże, s. 1122-1124.
172
Zbliżony do Brzezińskich status posiadała rodzina Mineyków. Warszawa nie była ich
rodzinnym miastem. Podobne były natomiast ich doświadczenia podróżniczo-kuracyjne.
Józef Mineyko, jak pamiętamy, w swych szkolnych czasach, wakacje na przełomie lat 80-
ych i 90-ych spędzał przede wszystkim w rodzinnych Dubnikach, ziemiańskim majątku na
Litwie, a kurację odbywał w Iwoniczu lub Krynicy. Głęboko zapadły mu w pamięć wrażenia
z pierwszych, dalszych, choć nie bardzo dalekich, rodzinnych wypraw do Galicji: „(…) paliła
nas ciekawość ujrzenia owej nieznajomej <<zagranicy>>. I doprawdy, gdyśmy wsiedli do
pociągu na Dworcu Wiedeńskim, świat nam się wydał inny, bo i wagony węższe od
rosyjskich, i bieg pociągu szybszy, i nowa mowa wyłącznie polska (…)”701
.
Ciekawość świata, chłonięcie nowych wrażeń, chęć poznania, były cechami wyprawy
Mineyków „za kordon”. Korzystając z leczniczego pobytu w Krynicy, przedsięwzięto
rodzinną wycieczkę do Zakopanego. „Przez naszą ciotkę Szetkiewiczową, która z dziećmi
Sienkiewicza mieszkała przez dłuższy czas w Zakopanem, mieliśmy zamówiony pokój w
porządnej, schludnej chałupie. Dano nam sienniki z pachnącym sianem, kubeł na wodę i
miskę do mycia się. Rzeczka przebiegała zaraz za chałupą. Wzięliśmy z sobą maszynkę
spirytusową, szklanki i inne drobiazgi, a w tym górskim, upajającym powietrzu, mając prze
sobą granitowe skały porośnięte smrekami, czuliśmy się wyśmienicie. (…) Korzystając z
wyjątkowo pięknej pogody zrobiliśmy parę ślicznych wycieczek na Gubałówkę, na Nosal, do
Czarnego Stawu i do pięknych dolin”702
. Dość spartańskie warunki nie odstręczały rodziny,
przywykłej do wysokiego standardu życia, od poznawania miejsc popularnych, modnych,
stanowiących obowiązkowy punkt programu w planie podróży polskiego wojażera.
Swoisty etos podróżniczy, przeświadczenie o potrzebie, konieczności osobistego
poznawania dalszych krajów i obcych kultur, żywione w rodzinie Mineyków, zaważyły i na
późniejszych doświadczeniach Józefa. U progu dorosłości, podobnie jak Brzeziński,
studiował na Politechnice w Rydze. Pod sam koniec lat 90-ych wyprawiony został w podróż
po Europie: „Moja matka postanowiła wysłać nas, mnie i mego młodszego brata, w czasie
wakacji za granicę, dla poznania piękna Alp i Szwajcarii, a także abyśmy się przyjrzeli, jak
ludzie żyją poza granicami Rosji”703
. Jak przystało na przedstawicieli zamożnego
ziemiaństwa, młodzi Mineykowie zapewnili sobie możliwie wszechstronny komfort wojażu.
Udając się w Alpy, na dni kilka zatrzymali się w Krakowie: „(…) aby ustalić naszą marszrutę
701
J. Mineyko, op. cit., s. 79. 702
Tamże, s. 81. 703
Tamże, s. 124.
173
z Wszechświatowym Towarzystwem Podróży Cook. W Krakowie była jego agencja. Podróż z
pomocą Towarzystwa Cook okazała się bardzo wygodna. Płaciło się z góry za bilety kolejowe
i za pełne utrzymanie w najlepszych hotelach. Po powrocie do miejsca wyjazdu (a więc dla
nas – do Krakowa), załatwiało się ostatecznie rozrachunki z Towarzystwem. (W Rosji Cook
nie był jeszcze znany). (…) Bilety Cooka okazały się dla nas bardzo praktyczne. Nie
posiadając przy sobie dużo gotówki, korzystaliśmy ze wszystkich wygód. Mieliśmy hotele
pierwszej klasy, a po okazaniu kuponów Cooka usługę specjalnie staranną, więc
korzystaliśmy ze spokoju i z prawdziwie miłej podróży”704
.
W ciągu kilkutygodniowej wędrówki bracia zwiedzili Wiedeń, Salzburg, Rapperswil,
Lucernę, Berno, Konstancję, Pragę, podziwiali Jezioro Czterech Kantonów. Wprawdzie na
kartach Wspomnień z lat dawnych wrażenia z odbytego wojażu wyglądają dość blado
(zwłaszcza, jeśli porównamy je ze spektakularnymi opisami u Brzezińskiego), to
kwintesencja oceny podróży zawarta została w słowach: „Po powrocie do Dubnik
przywieźliśmy ze sobą niewyczerpany zapas opowiadań o cudach, które widzieliśmy, i o
krajach, gdzie nikt nie pytał o paszport, gdzie panuje swoboda mowy i życia”705
. Kapitałem,
zebranym podczas alpejskiej peregrynacji, najważniejszą wartością była zatem możność
poznania nowego, nieznanego świata i możność dzielenia się obserwacjami, wrażeniami.
Światowe obycie, erudycja, poparta bogactwem doznań i obserwacji, stanowiły wyznacznik
pozycji, atrybut wizerunku społecznego ziemianina – inteligenta.
Nie inaczej znaczenie podróży pojmowano w burżuazyjnej, ale i intelektualnej
zarazem, rodzinie Hoesicków, zasłużonych księgarzy i wydawców. Trudno o bardziej
budujący przykład podróżnika świadomie, systematycznie i z rozmysłem poznającego ziemie
polskie i Europę niż Ferdynand Hoesick. Bogactwo jego doświadczenia budzi prawdziwy
podziw. Każda podróż, każda kuracja była okazją do wnikliwego zwiedzania okolic
interesujących ze względów przyrodniczych, historycznych, artystycznych, kulturalnych.
Miejsce, jakie w memuarach Hoesicka odgrywają opisy podróży i związanych z nimi doznań,
świadczy o roli, jaką odgrywały one w życiu jego i jego rodziny. Relacje ze swych wojaży
sławny księgarz i literat regularnie zamieszczał na łamach prasy706
. Praktyka ta była nie tylko
jedną z form spełniania pisarskich ambicji, ale też i sposobem kreowania własnego
wizerunku. Był to wizerunek człowieka stale obcującego z dziedzictwem cywilizacji,
704
Tamże, s. 125-126. 705
Tamże, s. 127. 706
F. Hoesick, op. cit., t. II, s. 143-145.
174
utrzymującego kontakty z luminarzami życia społecznego, świadomego wartości oglądanych,
a nie wszystkim dostępnych atrakcji, wreszcie – człowieka potrafiącego przekazać swą
wiedzę ogółowi.
Autor Powieści mojego życia odwiedził bodaj wszystkie liczące się polskie
uzdrowiska. Był stałym bywalcem Zakopanego i drobiazgowo poznał, a w zasadzie stale
poznawał Tatry, wędrując przez szereg lat po wszystkich, dostępnych wówczas szlakach707
.
Przemierzył całe Niemcy – od Morza Północnego po Alpy708
. Zwiedził Szwajcarię709
,
Włochy710
, Hiszpanię711
, Francję712
, Londyn713
. Był w swej turystycznej aktywności godnym
kontynuatorem pasji ojca. Ferdynand Wilhelm w 1893 roku, wraz z kuzynem – Temlerem –
wybrał się na wystawę do Chicago, a przy okazji zwiedził całe wschodnie wybrzeże Stanów
Zjednoczonych714
. Podróżował po Danii, Szwecji i Norwegii – dotarł aż na Nordkapp715
.
Nawet u schyłku życia Hoesick – ojciec, choć osłabiony chorobą, nie przestał marzyć o
nowych podróżach. Pragnął odwiedzić Egipt i Ziemię Świętą. Jednak z uwagi na stan
zdrowia: „Musiał się zadowolić wyjazdami dla poratowania zdrowia: w zimie do Nizzy, a w
lecie do Zakopanego”716
. Podróże Hoesicków, tak ze względu na ich skalę, jak i
konsekwencję, systematyczność w poznawaniu świata, były – nawet w kręgach elity
warszawskiej – zjawiskiem niezwykłym. Stanowiły w równej mierze rezultat autentycznej
eksploracyjnej potrzeby, jak i efekt dążenia do takiego sposobu spędzania wolnego czasu,
który świadczyłby o miejscu rodziny, dbającej o swój prestiż, w społecznej hierarchii.
Także uczestnicy bardziej rozpowszechnionych, łatwiej dostępnych form spędzania
wakacji poza miastem starali się podkreślać ich wartość, bogactwo i znaczenie. Ukazywali je
jako przynależne środowiskom elitarnym; jako służące wzbogaceniu duchowemu i
zaspokajające aspiracje wyższego rzędu. Jadwiga Waydel Dmochowska, opisując letnie
miesiące w Nałęczowie, wspomina rozmaite formy aktywności, przedsiębrane przez
przedstawicieli elit. Podejmowano działalność filantropijną wśród miejscowej ludności.
Organizowano spektakle - amatorskimi siłami wystawiano Przybyszewskiego, Zabłockiego,
707
Tamże, t. I, s. 288-290, 346, 387-389; t. II, s. 308. 708
Tamże, t. II, s. 445-449. 709
Tamże, t. I, s. 381-386. 710
Tamże, t. II, s. 453-467. 711
Tamże, t. I, s. 610-617. 712
Tamże, t. I, s. 601-608, 616; t. II, s. 139-142. 713
Tamże, t. II, s. 126-137. 714
Tamże, t. II, s. 72. 715
Tamże, t. II, s. 82-99. 716
Tamże, t. II, s. 99.
175
Fredrę, Wyspiańskiego. Hołdując fascynacji modernizmem, urządzano deklamacje poetów
młodopolskich, ale także Maeterlicka i Verlaine’a. Aranżowano koncerty. Fotografowano717
.
Ku stronom ojczystym, dla dobra narodu.
Szczególnego znaczenia podróżom elit związanych z Warszawą miał przydawać
motyw patriotyczny. Arystokracja, inteligencja, czy pragnąca zamanifestować swe aspiracje
burżuazja chętnie traktowały, a przynajmniej przedstawiały wakacyjne peregrynacje jako
obyczaj pozwalający na zaczerpnięcie swobody, wolności. Wojaże i kuracje ukazywano jako
formę aktywności pozwalającą na, choćby czasowe, przełamanie rozbiorowych kordonów.
Wskazywano na możność poznania dorobku kulturowego i piękna przyrody ziem polskich.
Anna Leo w pełnej egzaltacji stylistyce kreśliła nastrój towarzyszący powrotowi z wakacji w
granice Królestwa: „Wracano… Przez kilka ubiegłych tygodni oddychało się wolnym
powietrzem Europy. Przez kilka tygodni nasycano się nieporównanym pięknem Tatr, Karpat
lub Pienin, a przejeżdżając przez Kraków <<opijało się polskością>>… Czerpali warszawiacy
pełnymi piersiami wolniejszego tchu, rozprawiając śmiało i głośno o rzeczach
<<zakazanych>>, wchłaniając <<zakazane>> książki i radując się bezgranicznie repertuarem
<<zakazanych>> sztuk. Zaś na Zachodzie stykano się z nowymi prądami myśli i polityki
europejskiej… Aliści powrót… Aleksandrów lub Granica… Trzask ostróg lub szabel. (…) Na
peronie nie słychać ani jednego polskiego słowa. (…) Jesteś w ojczyźnie twojej, w twoim
własnym kraju”718
.
Patriotyczny wymiar galicyjskich peregrynacji znalazł szczególne miejsce we
Wspomnieniach… Józefa Mineyki. Wyprawa „za kordon”, do Krynicy i Zakopanego, mocno
wryła się w pamięć kilkuletniego wówczas chłopca. Już samo przekraczanie granicy
stanowiło dla rodziny przeżycie niemal traumatyczne: „(…) i wreszcie granica. Tu ponure
twarze żandarmów ukazują się w wagonie: <<Wasz paszport>> - brzmi rozkaz. Podróżni w
milczeniu i pośpiechu oddają swoje paszporty i czekają z pewnym zdenerwowaniem. Drzwi
wagonów pozostają zamknięte na klucz. Wreszcie sami żandarmi oddają zabrane dowody
pasażerom i pociąg rusza. Jedna chwilka tylko upływa i jesteśmy już na ziemi austriackiej, w
Galicji. Tu komora celna, rewizja, szukają towarów podlegających ocleniu, takich jak tytoń,
717
J. Waydel Dmochowska, Dawna Warszawa, op. cit., s. 80-84. 718
A. Leo, op. cit., s. 27-31.
176
słodycze i inne. Robota idzie szybko, jesteśmy zachwyceni widokiem zgrabnie ubranych
urzędników w twarzowych czapkach, mówiących po polsku. Jedziemy dalej”719
.
Wedle świadectwa Mineyki, znalezienie się poza zasięgiem władzy rosyjskiej
otwierało przed Polakami – poddanymi Romanowów zupełnie nowe światy: „Kraków!
Trudno opisać nasze uczucia, które mieliśmy, przede wszystkim uczucie swobody myśli i
mowy. Mogliśmy głośno nie znosić naszych politycznych ciemiężycieli, mogliśmy zaśpiewać
te piosenki, które śpiewaliśmy tylko w mieszkaniu przy drzwiach szczelnie zamkniętych (a
było tych piosenek dużo), mogliśmy kupować sobie w cudownych Sukiennicach orzełki
polskie i rogatywki czerwone, białym barankiem obszyte. Muzea z polskimi pamiątkami,
wspaniałe kościoły, wreszcie wojsko austriackie strojne i eleganckie wprawiały nas w
prawdziwy zachwyt”720
.
Jak podaje autor Wspomnień z lat dawnych, mieszkańcy Galicji byli świadomi potrzeb
i pragnień rodaków, przybywających „zza kordonu”. „W Krakowie i Krynicy w teatrach w
sezonie letnim dawano dla przyjezdnych z zaboru rosyjskiego sztuki patriotyczne, jak Bitwa
pod Racławicami, Gwiazda Północy. Wychodziliśmy z teatru milczący i do głębi przejęci, a
gdy w kościele w Krynicy zaśpiewała artystka teatralna Boże, coś Polskę, to już żadna siła
nie mogła nas powstrzymać od łez, zresztą cała kaplica płakała ze wzruszenia”721
. Podobne
uniesienia przeżywał Jan Gebethner. Jako kilkuletni chłopiec, podczas podróży z Warszawy
do Zakopanego, był wraz z rodzicami i rodzeństwem na spektaklu Kościuszko pod
Racławicami Władysława L. Anczyca. „Sam teatr (a cóż dopiero takie przedstawienie!) zrobił
na mnie duże wrażenie. Po przedstawieniu gdy przechodziliśmy przez Sukiennice i
zobaczyliśmy w jednym z kramów z zabawkami czaka ułańskie, przycisnęliśmy ojca do muru
i musiał nam trzem je kupić, a na dodatek i szable. Zostały one jednak na stałe w Zakopanem,
gdyż rodzice nie chcieli takiego bagażu przewozić przez granicę. W ogóle Zakopane i
Kraków były dla nas miejscem, gdzie można było oddychać innym powietrzem, dosłownie i
w przenośni”722
.
Kuracyjne wyprawy zamożnych rodzin do Galicji sprzyjały nie tylko przeżywaniu
patriotycznych wzruszeń. Powracając z „polskiego Piemontu”, wykorzystywano sposobność i
przedsiębrano nielegalne działania, o na wskroś politycznym charakterze. Wakacyjna podróż,
719
J. Mineyko, op. cit., s. 79. 720
Tamże, s. 79 721
Tamże, s. 79. 722
J. Gebethner, op. cit., s. 88.
177
nawet dla statecznych obywateli, mogła wiązać się z niebezpieczeństwem i ryzykiem,
podejmowanym dla dobra sprawy narodowej. Jak wspomina Józef Mineyko: „Moja matka,
oddana pracy społecznej, wiozła z Krakowa na sobie jakieś ciężkie medale i medaliki Serca
Pana Jezusa, rzeczy, które u nas nie były dozwolone. Należy zauważyć, że nabożeństwo do
Serca Jezusowego było przez władze prześladowane. Każdego podróżnika przekraczającego
granicę rosyjską uderzał widok cerkwi prawosławnej na znak, że tu jest już prawosławna
Rosja. I wnet ukazywały się surowe twarze żandarmów. Nastąpiło sprawdzenie paszportów,
rewizja bagażu i po godzinie postoju ruszyliśmy do Warszawy. Odetchnęliśmy z ulgą, gdyż
matka mogła się oswobodzić od tych ciężkich, a niebezpiecznych medali. Tak się skończyła
nasza wyprawa kuracyjno-krajoznawcza”723
. Powiązanie wakacyjnej podróży z wątkiem
patriotycznym miało pewne uzasadnienie w faktach. W przypadku Mineyków, religijna
kontrabanda podnosiła wartość wyjazdu, stanowiła dodatkowe uzasadnienie, usprawiedliwiała
niejako oddawanie się bądź co bądź elitarnym rozrywkom.
Motywami politycznymi swe memuary inkrustowała także Zofia z Tyszkiewiczów
Potocka. Dla młodziutkiej arystokratki atrakcje czasu kanikuły były głównie, jak
wspominaliśmy, wesołymi krotochwilami, uderzającymi wręcz swą powierzchownością i
konsumpcyjnym charakterem. Mimo to, sędziwa już matrona we wspomnieniach usiłowała
nadać niektórym swym doświadczeniom wymiar zgoła patriotyczny. I tak na przykład tłumne
stawienie się w tyszkiewiczowskiej Połądze licznych przedstawicieli rodzin
arystokratycznych i ziemiańskich autorka Ech minionej epoki postrzegała jako rodzaj
politycznej manifestacji. „W 1897 roku zjazd w Połądze był nadspodziewanie liczny, gdyż
znaczna ilość warszawiaków, nie chcąc jechać do Niemiec z powodu hecy antypolskiej
hakatystów, przybyła tutaj na morskie kąpiele. Zarząd Zakładu nie był przygotowany na tak
liczny zjazd i nie mógł dostarczyć odpowiedniej ilości mieszkań”724
.
Nawet wyprawienie przez hrabiego Tyszkiewicza i jego małżonkę latorośli – Zofii i
Stefana na Riwierę w 1904 roku, gdzie – jak pamiętamy – bawiono się nader wesoło i
beztrosko, nie szczędząc wydatków na najdroższe atrakcje, przedstawione jest w
dramatycznych barwach. Ponieważ ojcu, według pamiętnikarki, groziły represje za polityczną
aktywność w przededniu rewolucji 1905 roku, stąd gromadne odprowadzenie dzieci na
dworzec miało niemal demonstracyjny charakter725
. Złowroga atmosfera nie przeszkodziła
723
J. Mineyko, op. cit., s. 81. 724
Z. Potocka z Tyszkiewiczów, o. cit. t. I, s. 107. 725
Tamże, t. II, s. 73.
178
jednakowoż rodzicom wkrótce dołączyć do swych pociech. Po zakosztowaniu uroków
Lazurowego Wybrzeża cała familia udała się gwoli rozrywki i zakupów w magazynach mód –
do Paryża726
. „Wygnanie” hrabiego Tyszkiewicza okazało się nadzwyczaj krótkie. Po sezonie
wakacyjnym 1904 roku nastąpił bowiem powrót do Warszawy727
. Według świadectwa Zofii,
działalność jej ojca w I Dumie zmusiła jednak Tyszkiewiczów do opuszczenia Cesarstwa
Rosyjskiego na dłużej.„(…) uradzono, że ojciec zamieszka we Włoszech i po pewnym czasie
sprowadzi całą rodzinę728
. (…) Nasz wyjazd do Mediolanu, obranego przez mego ojca na
stałe miejsce pobytu doszedł do skutku w końcu lutego 1907 roku”729
.
Przeniesienie się do Włoch oznaczało kilkuletnie zerwanie przez Tyszkiewiczów
związków z Warszawą. Zachowali wszakże stały kontakt z arystokratycznym środowiskiem
stolicy. Kuzyni, przyjaciele i znajomi gromadnie odwiedzali Italię. Wspólnie oddawano się
urokom podróży i wypoczynku w kolejnych letnich sezonach, w rozmaitych atrakcyjnych
miejscowościach Półwyspu Apenińskiego. Wspominając te chwile Zofia Potocka ani nie
nadaje im patriotycznego wymiaru, ani też nie kreuje emigracyjno-cierpiętniczej atmosfery.
Wakacje, jak dawniej pozostały wakacjami. Śródziemnomorskie atrakcje miały prawdziwie
kosmopolityczny charakter. Nowe okoliczności nie zmieniły nic w upodobaniach i systemie
wartości arystokratycznej rodziny, a przynajmniej nie mówią o tym Echa minionej epoki 730
.
Prawdziwie odmienne przesłanie emanuje z Dziennika Marii z Łubieńskich Górskiej.
Pani na Woli Pękoszewskiej uparcie wskazywała na konieczność świadomego poznawania
ziem ojczystych, na patriotyczny i religijny wymiar podróży. Surowa i bogobojna matrona
piętnowała nierozsądny kosmopolityzm i rozrzutność najwyższej arystokracji. „15 stycznia
1902. (…) bieda w kraju okrutna, (…) kolosalne fortuny wytrzymują i złe lata, i życie
hulaszcze, w Paryżu lub Monte Carlo stale siedzą. W lecie odnawiali pałac Józefa Potockiego
na Nowym Świecie, bo miał do Warszawy na zimę zjechać. Dotrzymał obietnicy, ale
zgrawszy się wprzódy w wiedeńskim klubie na 1,5 miliona rubli. (…) Hakatystyczne pruskie
organy nie mijają się z prawdą, każąc szukać polskich panów w Monte Carlo. Żaden kraj na
świecie nie ma takiej arystokracji jak nasza. Godni to potomkowie i prawi synowie
726
Tamże, t. II, s. 80-82. 727
Tamże, t. II, s. 84. 728
Tamże, t. II, s. 136. 729
Tamże, t. III, s. 1. 730
Tamże, t. III, s. 16-29
179
Szczęsnych, Branickich, Raczyńskich, Massalskich. Chore w nich serce i chore, a żadne
nieszczęścia uleczyć ich nie mogą, bo nic i nikogo nie kochają na świecie”731
.
Górska, manifestując na kartach Dziennika diametralnie odmienny stosunek do
problemów narodowych, także przy okazji relacji ze swych podróży podkreślała konieczność
zadumy, refleksji nad sytuacją sprawy polskiej. Kontemplując wymowę zabytków okolic
Buska, nie mogła się uwolnić od gorzkich myśli.
„Rząd chce światu pokazać, że Wisła granicę stanowi między Europą a Azją. Ani
jednego napisu nie zobaczysz ani na drogowskazie, ani na szyldzie. W Busku kąpielowe
bilety, <<kurlista>>, taksa dorożek, wszystko po rosyjsku, w zakładzie godzina petersburska.
Rządowe panowanie na całej linii”732
. Maria Górska uznawała głęboką troskę o los rodaków
za swój patriotyczny obowiązek. Zainteresowanie sytuacją włościan, księży uważała za rzecz
naturalną. Podobnie traktowała konieczność poznawania zabytków, dorobku kulturowego
przeszłości. Podróże były dla niej okazją do wywiązywania się z tych powinności. Starała się
poznać i dowiedzieć jak najwięcej. Chciała też podobną postawę zaszczepić swej córce.
Wojaże z Pią uważała za konieczne z powodu jej dolegliwości zdrowotnych, ale
wykorzystywała zawsze do wychowawczego, patriotycznego oddziaływania na dorastające
dziecko. Jak ważny był to dla niej aspekt wojażowania świadczą liczne wzmianki w
Dzienniku733
.
Na poznawczy, a przy tym narodowy i patriotyczny wymiar rodzinnych podróży
zwraca w swych wspomnieniach uwagę Ferdynand Hoesick. Każda podróż do galicyjskich
wód była okazją do poznawania tamtejszych zabytków i cudów przyrody. Szczególnie
dokładnie zwiedzano Kraków, gdzie zatrzymywano się, dążąc niemal rokrocznie do
Zakopanego734
. W bardzo podobny sposób wakacje pod Tatrami wspominał Jan Gebethner.
Oprócz walorów zdrowotnych, czy turystycznych miały one zawsze wymiar poznawczy i
kulturowy. Obcowaniu z kulturą Podhala sprzyjały zabawy z góralskimi dziećmi,
zaprzyjaźnienie z gazdami, od których wynajmowano dom, bliskie relacje ze znanymi
przewodnikami, uczestnictwo w przedsiębranych wycieczkach – wzorem wypraw
Chałubińskiego – góralskich muzykantów735
. Często spotykano się z bliskim znajomym ojca
pamiętnikarza - Stanisławem Witkiewiczem. Firma Gebethnera pięknie wydała głośną
731
M. Górska z Łubieńskich, op. cit., t. II, s. 135-136. 732
Tamże, t. I, s. 233. 733
Tamże, t. I, s. 232; t. II, s. 33-35; s. 158. 734
F. Hoesick, op. cit., t. I, s. 288. 735
J. Gebethner, op. cit., s. 57-59, 82-87, 144-145.
180
wówczas książkę Witkiewicza Na przełęczy ze wspaniałymi ilustracjami autora736
. Wszystkie
te okoliczności wpływały na traktowanie wakacji pod Giewontem nie tylko jako zwykłego
wypoczynku czy kuracji, ale jako ważnego doświadczenia edukacyjnego.
Jadwiga Weydel – Dmochowska, spędzając letnie miesiące w Nałęczowie,
uczestniczyła w wycieczkach do Puław i Kazimierza, organizowanych przez kręgi
inteligencji737
. Zwiedzała Lublin738
. Autorka Dawnej Warszawy wspominała, że
podejmowane z pobudek patriotycznych wyprawy rozbudzały zainteresowanie warszawskich
elit pomnikami historii – ich dziejami, walorami oraz ich czysto materialnym stanem. W
zmienionej po rewolucji 1905 roku sytuacji politycznej zaowocowało to powołaniem
Towarzystwa Opieki nad Zabytkami Przeszłości w 1907 roku. Dzięki jego staraniom
odnowiono kościół św. Jakuba w Sandomierzu i kaplicę zamkową w Lublinie739
. Tak oto
wakacyjne rozrywki nabierały uniwersalnego, ponadczasowego znaczenia i zyskiwały rangę
jednego z pól pracy organicznej, podejmowanej dla dobra ogółu.
Podniesienie wartości podróży elit poprzez nadanie im patriotycznego charakteru było
jednym z postulatów, propagowanych w warszawskiej prasie. Przedstawiciele kręgów
arystokratycznych, ziemiańskich, burżuazyjnych i zamożnych – inteligenckich mieli
zazwyczaj bardzo znaczne możliwości finansowe i dowolnie mogli wyznaczać sobie cele
wakacyjnych wojaży. Do nich przeto, jak mniemam, zwracali się redaktorzy warszawskich
periodyków, zachęcając do poznawania stron ojczystych. Wzywano do wybierania raczej
zdrojowisk krajowych, polskich niźli cudzoziemskich „badów”740
.
Przywiązywanie tak znacznej wagi do obywatelskiego, patriotycznego wymiaru
wypoczynku i podróży elit miało, jak się zdaje, podnosić walor tych form aktywności,
nadawać im wymiar szczególny. Chciano je traktować jako swoistą formę narodowej
aktywności, jako wzorzec zachowania, poprzez który najwyżej usytuowane kręgi społeczne
powinny wywierać dydaktyczny wpływ na resztę społeczeństwa, edukując je i wychowując.
Środowiska, cieszące się społecznym prestiżem, budzące zainteresowanie ogółu miały
wskazywać, jak należy postępować, a przy tym mogły podkreślać własną rolę jako
przewodników społeczeństwa.
736
Tamże, s. 85 737
J. Weydel – Dmochowska, op. cit., s. 73-90. 738
Tamże, s. 86. 739
Tamże, s. 414. 740
Nasze zdrojowiska, „Wędrowiec” 1893, nr 29; Z tygodnia, „TMiP” 1893, nr 30, s. 239; Z Warszawy, „BL”
1898, nr 33, s. 102.
181
Na polu fizycznej aktywności.
Wydawać się może zaskakującym, że całkiem podobny do patriotycznego wymiar
miało praktykowanie i prezentowanie takich form spędzania wolnego czasu, które mogły być
uważane za szczególnie nowatorskie. Traktowano je bowiem nie tylko jako atrakcyjne
poprzez to, że były modne, ale przede wszystkim dlatego, że sprzyjały modernizacji
społeczeństwa, podniesieniu jego sprawności i zdrowotności. Mam tu na myśli rodzący się
wówczas ruch poważniejszej aktywności fizycznej. Kręgi elitarne, obeznane ze światowymi
trendami, chętnie przenosiły na grunt polski, nowinki z Zachodu. Do jednej z nich należał
tenis. Jednym z pierwszych miejsc na ziemiach polskich, gdzie sport ów uprawiano był
tyszkiewiczowski Landwarów. Tenis, wchodząc właśnie w modę, bardzo dogadzał
snobistycznym upodobaniom arystokracji: „Kort tenisowy urządzał wuj Kocio Lubomirski,
przebywający dużo z nami od czasu swojej separacji z żoną. Po opuszczeniu Rygi był
częstym gościem rodzin angielskich w ich historycznych zamkach. Uprawiał sporty, konną
jazdę, polowanie. Tenis najwięcej przypadł mu do gustu, a powracając do kraju zaopatrzył się
w cały sprzęt, jak siatki, piłki, rakiety. Pierwszy kort na asfalcie założył w Kruszynie,
następny w Landwarowie i nauczył grać nasze rodziny. (…) Biały sport towarzyski szybko
się rozwijał. Mama doszła do ogromnej wprawy, wygrywając partie z mężczyznami.
Urządzano konkursy z nagrodami, z udziałem panów i pań. Starsi śledzili grę, zasiadając na
wygodnych, ogrodowych meblach, przy stole suto zastawionym chłodzącymi napojami i
owocami”741
.
Na popularność tenisa zwróciła także uwagę Jadwiga Weydel Dmochowska, kreśląc
wizerunek elitarnych rozrywek w Nałęczowie. Według autorki Dawnej Warszawy, bacznym
obserwatorem pierwszych tenisowych rozgrywek był Stefan Żeromski742
. Pamiętnikarka, w
drugiej części wspomnień, opowiada, że również na bliższych i dalszych letniskach
oddawano się modnym zajęciom: „Z kortów tenisowych dolatują głosy grających:
<<play>>, <<ready>>, <<game>>. Tenis był jeszcze pewną nowością, liczyło się po
angielsku743
. Na przełomie wieków popularne wśród wypoczywających w Nałęczowie stały
się wyprawy rowerowe744
. Przed samą zaś Wielką Wojną: „Zaczęły wchodzić w modę
741
Z. Potocka z Tyszkiewiczów, op. cit., t. II, s. 85-86. 742
J. Weydel Dmochowska, Dawna Warszawa, op. cit., s. 79. 743
J. Waydel Dmochowska, Jeszcze o dawnej Warszawie, Warszawa 1960, s. 170. 744
J. Weydel Dmochowska, Dawna Warszawa, op. cit., s. 86.
182
zimowe wyjazdy do Zakopanego na saneczki i bobslej – narty nazywały się jeszcze <<ski>> i
mówiło się o nich trochę jak o żelaznym wilku”745
.
Prawdziwym entuzjastą narciarstwa był Jan Gebethner. Pierwsze nauki pobierał
podczas zimowego pobytu w Zakopanem jako szesnastolatek w sezonie 1910/1911, pod
okiem księdza Popławskiego746
. W pełni rozwinął skrzydła już jako student Uniwersytetu
Jagiellońskiego, w latach 1912 – 1913. W towarzystwie kolegów odbywał liczne, prawdziwie
wymagające wyprawy w Wysokich Tatarach, Gorcach i Pieninach – wówczas terenach
dzikich, w praktyce niezagospodarowanych i stanowiących, zwłaszcza zimą, niemałe
wyzwanie dla turysty – narciarza747
. Biegłość, do jakiej doszedł autor Młodości wydawcy
musiała być znaczna, skoro z powodzeniem startował zawodach narciarskich,
organizowanych przez Beskidenverein w Bielsku748
. Do sprawności i wytrwałości Gebethnera
przyczyniły się jego wcześniejsze doświadczenia turystyczne i taternickie, zdobywane
podczas, wspomnianych już, licznych pobytów w Zakopanem. Jako kilkulatek odbywał wraz
z ojcem łatwiejsze wycieczki – na Nosal, Zawrat, przez Liliowe do Doliny Koprowej749
. W
wyprawach brali udział specjalnie angażowani górale - przewodnicy, w tym tak sławni jak
Klimek Bachleda czy Stanisław Gąsienica „Spod Lasa”750
. Na rok przed maturą, w wieku lat
siedemnastu, Gebethner wraz z Wojciechem Tylką odbył prawdziwie wysokogórską
wielodniową wyprawę, połączoną z trudną wspinaczką. W jej czasie obaj mężczyźni weszli
na Mnicha, Mięguszowiecki Szczyt, a następnie znad Popradzkiego Stawu przez Rumanowy i
Durny, przedostali się na Rysy751
. Dla rodziny Gebethnerów każdy pobyt w Zakopanem był
okazją do kształtowania tężyzny fizycznej. Na cieplicowym basenie w Jaszczurówce Jan
Robert uczył swego syna pływania752
. Również pod Tatrami pamiętnikarz zetknął się ze
sportowym, a zarazem turystycznym wymiarem roweru. Gebethnerów odwiedził tam Wacław
Anczyc, z synem Władysławem, którzy dotarli z Krakowa „(…) po parogodzinnym
pedałowaniu. Mocno mnie zdziwił i zaimponował taki wyczyn”, wspominał Jan753
. Należy
podkreślić, że sport i aktywność fizyczna odgrywały znaczącą rolę w życiu tej dość
wyjątkowej rodziny, reprezentującej kręgi warszawskiej burżuazji. Upodobanie do gór było
jednym z powodów, dla których Gebethner – ojciec postanowił osobiście pojechać po żonę i
745
Tamże, s. 307. 746
J. Gebethner, op. cit., s. 137. 747
Tamże, s. 175-178. 748
Tamże, s. 191-195. 749
Tamże, s. 85-87. 750
Tamże, s. 82-86. 751
Tamże, s. 142-144. 752
Tamże, s. 85. 753
Tamże, s. 88-89..
183
córki, przebywające na kuracji w Szwajcarii754
. Zabrał ze sobą dziesięcioletniego wówczas
Jana. Wyprawa umożliwiła zaspokojenie turystycznych ambicji. Rodzina, powracając do
Warszawy, odbyła wycieczkę na Furka Pass w Alpach Berneńskich, nocowała w
prawdziwym schronisku, odbyła spacer do lodowca. Ogrom Alp zrobił na chłopcu ogromne
wrażenie755
.
Wyjątkową aktywność w dziedzinie turystyki przejawiał również Ferdynand Hoesick.
Wspomnieliśmy już o poznawczych walorach jego eskapad tatrzańskich. Ale i pod względem
czysto fizycznego wysiłku, jaki autor Powieści mojego życia musiał włożyć w rzetelne
poznanie Tatr, jego dokonania budzą podziw. W towarzystwie najsławniejszych
przewodników zakopiańskich – Klimka Bachledy i Jędrzeja Wali, zgodnie ze standardami
wyznaczonymi przez Tytusa Chałubińskiego, Hoesick zdobywał Zawrat, Świnicę, Rysy,
Łomnicę, Krzyżne, Krywań, Wysoką, Koperszady, Szpiglasową Przełęcz, Kościelec756
.
Księgarz, literat i wydawca swe taternickie dokonania traktował przy tym jako powód do
słusznej dumy i ściśle odnotowywał je we wspomnieniach. Uważał, że nie tyle świadczyły o
jego sile i kondycji (oceniał je dość samokrytycznie), ile raczej były dowodem jego
przekonania, że nawet podczas podróży, podczas wypoczynku należy dążyć do wykazania się
wyższymi aspiracjami i dążeniami, świadczącymi o nietuzinkowej pozycji człowieka w
społeczeństwie.
X X X
Jeden z fenomenów schyłku XIX stulecia na ziemiach polskich polegał na tym, że
szczególną wagę zaczęto przywiązywać do zjawiska tak, zdawać by się mogło, błahego i
ulotnego jak wakacyjny wypoczynek. Czas wolny spędzany poza miastem stawał się
wyznacznikiem pozycji społecznej, atrybutem aspiracji do społecznego awansu, zjawiskiem,
umożliwiającym uzyskanie uznania, prestiżu w oczach grup społecznych. Najwęższe,
najzamożniejsze elity społeczeństwa, jak i grupy zdolne do naśladownictwa obyczajów,
zachowań tych kręgów, szukały także dodatkowych uzasadnień podróżowania i poddawania
się wymyślnym kuracjom. Podkreślano motywy zdrowotne, poznawcze. Ukazywano walory
wzbogacające osobowość, wątki narodowe, patriotyczne. Starano się stworzyć wrażenie, że
wszystkie te aspekty są – poza najzwyklejszą rozrywką – istotnym czynnikiem,
754
Tamże, s. 91. 755
Tamże, s. 92. 756
F. Hoesick, op. cit., t. I, s. 289, 388.
184
towarzyszącym letnim, a z czasem i zimowym wojażom. W ten sposób na wojażowanie
patrzyli zarówno pamiętnikarze, pisarze i autorzy prasowych publikacji.
Warszawska arystokracja, burżuazja, najzamożniejsza inteligencja w pełni
przypominały, pod względem obyczajów podróżniczych i wypoczynkowych, elity brytyjskie i
rosyjskie. Swobodnie i często podróżowano do Włoch i Francji, poddawano się długim i
kosztownym kuracjom w uzdrowiskach w Tyrolu i nad Morzem Północnym, regularnie
bywano na Riwierze, nie omijając przy tym kasyn w Monte Carlo. Przedstawiciele elity
uprawiali także turystykę górską, wspinaczkę, jeździectwo, grali w tenisa – niczym brytyjscy
well to do i zamożni reprezentanci londyńskiej klasy średniej. Spędzali lato w wiejskich
siedzibach – zupełnie jak petersburska arystokracja „na daczy”. Hołdowanie europejskim, ale
też i elitarnym – rosyjskim modom, było dla członków „towarzystwa warszawskiego” czymś
naturalnym, nieodłącznym składnikiem własnego wizerunku. Prestiż i światowość ich życia
były obserwowane przez ogół warszawiaków. Dzięki temu wykreowany został „model”,
który mocno zakorzenił się w powszechnej świadomości. Ze względu na swą atrakcyjność,
wywierał on przemożny wpływ na zachowania warstw usadowionych niżej w hierarchii
społecznej.
Mieszkańcy Warszawy początku XX wieku, tak mocno związani z ugruntowaną u
schyłku epoki obyczajowością, nie rezygnowali ze swych upodobań nawet w obliczu
nadciągającego światowego konfliktu. Jadwiga Weydel Dmochowska wspominała: „Pomimo
groźnych prognostyków, pomimo nieomylnego znaku zbliżającej się burzy dziejowej, jakim
był zamach w Sarajewie 28 czerwca 1914, warszawiacy tłumnie, jak zwykle o tej porze,
wyjeżdżali za granicę…”757
.
757
J. Weydel Dmochowska, Dawna Warszawa, op. cit., s. 439.
185
ROZDZIAŁ III.
KLASA ŚREDNIA NA WAKACJACH.
CZAS WOLNY POZA MIASTEM
JAKO ŚWIADECTWO ASPIRACJI
GRUPY SPOŁECZNEJ.
Wzorzec – przedmiot pożądania.
Dalekie, niekiedy egzotyczne wojaże, kosztowne kuracje, odwiedziny w luksusowych
uzdrowiskach czy zwiedzanie najznamienitszych zabytków i cudów przyrody były, jak
zostało to opisane w poprzednim rozdziale, udziałem elit. Związani z Warszawą arystokraci,
przedstawiciele zamożnej burżuazji, świetnie sytuowani literaci, prawnicy, lekarze,
inżynierowie tworzyli szczególny wzorzec postępowania. Kreowali przynależny temu
środowisku standard zachowań. Status kręgów elitarnych zawsze wydawał się pozostałym
grupom społecznym atrakcyjny i godny pozazdroszczenia. Ich aktywność budziła
zainteresowanie i podziw, wreszcie – chęć naśladownictwa. Była szeroko przedstawiana na
łamach prasy. Mówiły o niej reporterskie doniesienia, przybliżały relacje dumnych ze swych
dokonań podróżników. Dzięki temu, obraz rozmaitych form spędzania czasu wolnego
najwyższych warstw funkcjonował w świadomości mieszkańców Warszawy. Zwłaszcza
klasie średniej, sąsiadującej na drabinie społecznej z kręgami elitarnymi, jawił się jako atrybut
prestiżu – symbol pozycji zajmowanej w hierarchii społeczeństwa.
Klasa średnia – zróżnicowanie grupy społecznej.
Środowiska opisane w poprzednim rozdziale bez większych trudności zdobyć się
mogły na dalekie wojaże i związane z nimi atrakcje. Przedstawiciele warstwy średniej
warszawskiej społeczności, podejmując próby naśladownictwa elit, musieli przezwyciężać
rozmaite przeciwności. W większości nie dysponowali ani nieograniczoną ilością czasu
wolnego, ani znacznymi środkami finansowymi. Tym bardziej podejmowane przez nich
podróże – czy to turystyczno-poznawcze, czy lecznicze, czy po prostu wypoczynkowe –
mogą być traktowane jako usilne starania o zamanifestowanie swych aspiracji do zajmowania
186
wyższej pozycji społecznej. Można je uznać za wyraz chęci podkreślenia swego rodzaju
społecznego powinowactwa ze środowiskami uważanymi za elitarne. Bo choć nie mogły o
tym świadczyć dochody i stan posiadania, to mógł to potwierdzać prezentowany właśnie w
czasie wolnym - styl życia.
Kogo należy zaliczyć do warszawskiej „klasy średniej”, którą chcemy wyodrębnić ze
względu na hołdowanie określonym obyczajom, stanowiącym zasadniczy przedmiot
niniejszych rozważań? Było to środowisko nader zróżnicowane, niejednolite, składające się z
przedstawicieli różnych grup zawodowych, o różnym pochodzeniu społecznym, o rozmaitych
dochodach. Do grupy tej należeli: urzędnicy, nauczyciele, personel techniczny fabryk, dobrze
sytuowani pracownicy najemni prywatnych przedsiębiorstw i instytucji, jak również średni i
drobni przedsiębiorcy, przedstawiciele wolnych zawodów, duchowni, lekarze, dziennikarze,
literaci, artyści, prawnicy - adwokaci i notariusze. Wreszcie – młodsze i starsze dzieci z
rodzin należących do tej sfery, które lata nauki spędzały w Warszawie. Zasadniczo można
użyć do nazwania tej zbiorowości terminu „inteligencja”, choć tylko częściowo ramy tej
grupy pokrywają się z kręgiem nas interesującym. Podstawową pozycją, która charakteryzuje
środowisko warszawskiej inteligencji jest klasyczna praca Janiny Leskiewiczowej758
. Autorka
opisuje zróżnicowanie zawodowe badanego środowiska, zwraca uwagę na społeczne
pochodzenie warstwy. Koncentruje się przy tym na aspekcie czysto demograficznym i
zdawkowo traktuje sferę kultury życia codziennego i obyczaju. Znacznie bardziej
wszechstronny obraz warszawskiej inteligencji przedstawiła Janina Żurawicka759
. Szerszy był
zakres chronologiczny jej badań (ostatnie ćwierćwiecze XIX i początek XX wieku), a kwestie
demograficzno-statystyczne zajęły niespełna połowę pracy. Większa część poświęcona jest
zagadnieniom edukacji, warunków materialnych, a także postawom ideowym, kulturze życia
codziennego i różnym formom aktywności bardzo złożonej zbiorowości.
Wielość środowisk, składających się na klasę średnią, powodowała wyraźne
wewnętrzne zróżnicowanie tej grupy. Przede wszystkim rozmaita była sytuacja materialna.
Oczywista wydaje się dysproporcja pomiędzy dochodami dobrze opłacanych fachowców, jak
piastujący dyrektorskie funkcje menadżerowie przedsiębiorstw, a dość skromnym
uposażeniem nauczycieli, urzędników czy dziennikarzy. Status materialny decydował o
możliwości uczestniczenia w różnych formach pozamiejskiego wypoczynku. Na wybór
konkretnych propozycji wpływało także pochodzenie społeczne – ziemiańskie lub
758
J. Leskiewiczowa, Warszawa i jej inteligencja po powstaniu styczniowym 1864-1870, Warszawa 1961. 759
J. Żurawicka, Inteligencja warszawska w końcu XIX wieku, Warszawa 1978
187
drobnomieszczańskie tradycje, wykształcenie – określające horyzonty i potrzeby
intelektualne, czy wreszcie pozycja w pracy – posiadanie własnego warsztatu, wykonywanie
wolnego zawodu, lub bycie pracownikiem najemnym.
Jakimi środkami finansowymi dysponowali przedstawiciele warszawskiej klasy
średniej? Zestawienie zarobków z terenu Warszawy podał Stanisław Siegel760
. Bardziej
wszechstronny obraz dochodów przedstawicieli różnych profesji należących do tej warstwy
przedstawiła Janina Żurawicka. Autorka zwróciła uwagę na trudne warunki ekonomiczne, w
jakich żyła warszawska inteligencja w końcu XIX wieku i znaczną rozpiętość zarobków,
występującą w tym środowisku. Najlepiej przedstawiała się sytuacja urzędników
państwowych i miejskich, których roczne zarobki wynosiły od około 200 rb. (kancelista,
pisarz), poprzez 675 r. (rachmistrz) do 1450 rb. (kasjer główny)761
. Nauczyciele szkół
rządowych otrzymywali miesięcznie przeciętnie 45 rb. (rocznie 540 rb.) – niewiele więcej niż
wykwalifikowany robotnik. (Nauczyciele - Rosjanie zarabiali wówczas 1500 do 2000 rb.
rocznie). Profesor Uniwersytetu Warszawskiego – Polak - otrzymywał rocznie 3000 rb.;
asystenci, wykładowcy zarabiali od 300 do 800 rb. Trudno wskazać przeciętne zarobki
aktorów Warszawskich Teatrów Rządowych. Wahały się one od 400 do 2000 rubli.
Najpopularniejsi artyści otrzymywali od 1500 do 4200. Największa część polskich
urzędników zatrudniona była na Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej i w Towarzystwie
Kredytowym Ziemskim. Tu zarobki były wyższe niż w administracji państwowej. Wahały się
od 500 do 2500 rb. Kadra kierownicza otrzymywała znacznie więcej: od 2500 rb. ( naczelnicy
oddziałów), przez 7000 rb. (dyrektor finansowy) po 15 000 rb. – Naczelnik Drogi. Zupełnie
nieźle przedstawiała się sytuacja nauczycieli polskich szkół prywatnych. Uzyskiwali oni od
1500 do 3000 rubli rocznie. Jak podaje J. Żurawicka, trudne do oszacowania są dochody
reprezentantów wolnych zawodów.
Bardzo wysokie były koszty utrzymania. Najważniejszą i największą część budżetu
przedstawiciele klasy średniej pochłaniało komorne. Wynajmowanie mieszkań było
zjawiskiem masowym. Na przełomie wieków czynsz za jedną izbę systematycznie rósł i
wynosił 86 rb. w 1900 i 108 rb. rocznie w 1908. Niemało płaciło się za żywność762
. Janina
Żurawicka stwierdzała: „Ponadto w budżecie należało uwzględnić wydatki na ubranie, na
kształcenie dzieci, urządzenie mieszkania, życie towarzyskie, często ze względów
760
S. Siegel, op. cit., tabl. 82, s. 286. 761
S. Siegel, op. cit. , tabl. 70, s. 271. 762
J. Żurawicka, op. cit., s. 167-176.
188
prestiżowych przekraczające poziom dyktowany zarobkiem. Nie kończące się kłopoty
finansowe były nieodłącznym zjawiskiem w życiu przeciętnego inteligenta”763
.
Czas wolny – przywilejem.
Czynnikiem stanowiącym zasadnicze ograniczenie, lub dającym możliwości w
opuszczeniu Warszawy w celach wypoczynkowych, był status zawodowy poszczególnych
jednostek czy grup wchodzących w skład badanego środowiska. W przypadku pracowników
najemnych, zatrudnionych w przedsiębiorstwach, urzędach, szkołach, kluczową rolę
odgrywała kwestia urlopu. Dla nauczycieli czy duchownych korzystanie z kilku, a wręcz
kilkunastu tygodni urlopu w ciągu roku było oczywistością, wynikającą z charakteru ich
profesji. Dla innych grup zawodowych uzyskanie podobnego urlopu było w pełnym tego
słowa przywilejem. Kwestii urlopów nie regulowało prawo. Obowiązywały, rzecz prosta,
święta kościelne i państwowe, ale możność dłuższego wypoczynku dającego szansę na
opuszczenie miasta, stanowiła przedmiot indywidualnych umów pomiędzy pracodawcą a
pracownikami. Generalnie prawo do dłuższego, regularnego urlopu było rzadkością i w
źródłach traktowane jest jako wyraz szczególnego uznania, czy wyróżnienia.
Stanisław Twardo, syn zamożnego warszawskiego rzemieślnika – właściciela
wziętego zakładu pozłotniczego na Nowym Świecie, po ukończeniu studiów na Politechnice
Warszawskiej i Praskiej i uzyskaniu dyplomu inżyniera, pierwszą pracę zawodową podjął w
fabryce pomp parowych Rohna – Zielińskiego. Uzyskanie pierwszego urlopu, po kilku
zaledwie miesiącach pracy, wspominał jako nadzwyczajne wydarzenie. Dzięki perfekcyjnie
wykonanym przez Twardo wyliczeniom materiałowym, fabryka uzyskała bajeczny kontrakt
na dostawę pomp wart 1 milion rubli. „Spowodowało to podniesienie mi uposażenia do 250
rubli miesięcznie, co było sensacją i możność urlopu miesięcznego już w czerwcu 1913 r.,
który wykorzystałem na podróż poślubną”764
. Bronisław Dziubek, urzędnik fabryczny –
pomocnik magazyniera w zakładach metalurgicznych „Lilpop, Rau i Loewenstein”, podaje,
że pierwszy urlop - po czterech pełnych latach pracy - uzyskał we wrześniu 1909 r. Ze
względu na zawarcie przezeń małżeństwa przyznano mu 3 tygodnie urlopu765
. Dziubek sporo
uwagi poświęcił we wspomnieniach zwyczajom i pozycji swoich pryncypałów. Odnotował,
że jego bezpośredni przełożony – główny magazynier Aleksander Frölich, posunięty w latach,
cierpiący na rozedmę płuc: „Za swoją uczciwą pracę cieszył się uznaniem dyrekcji, toteż miał
763
Tamże, s. 175. 764
S. Twardo, Ogniwa jednego życia, Ogniwo 11, s. 3. Rps. BN akc. 10430 765
B. Dziubek, Zaczynałem u Lilpopa, Warszawa 1969, s. 73-74.
189
pewne przywileje, a mianowicie (…) rokrocznie korzystał z urlopu, który wraz z małżonką
spędzał na kuracji <<za granicą>> w Szczawnicy”766
. Tak atrakcyjne wakacje ułatwiała
pensja 120 rubli767
. Podobnie dyrektorowi fabryki - Stefanowi Stattlerowi, zarabiającemu 400
rubli, przysługiwał każdego lata urlop, umożliwiający z kolei wypoczynek w Wiśle, na
Śląsku Cieszyńskim768
.
Sposób, w jaki cytowani pamiętnikarze traktują prawo do dłuższych wakacji,
potwierdza, że przywilej taki był czymś wyjątkowym. Zdecydowana większość pracowników
najemnych nie posiadała podobnych możliwości. Problem ten był na tyle istotny, że zwracał
uwagę ówczesnej prasy. Publikacje na ten temat zaczęły pojawiać się wszakże dopiero pod
koniec XIX wieku, co – jak się zdaje – wynikało ze stopniowego upowszechniania
świadomości potrzeby i walorów pozamiejskiego wypoczynku, jak też i ze złagodzenia
cenzury w kwestii praw pracowniczych. „Kurier Warszawski” w 1898 r. informował: „W
wielu miastach Europy umysły przenikliwe zajmują się pilnie kwestią <<wolnego czasu>>.
Jest to sprawa bardzo rozległa i mająca olbrzymie znaczenie etyczne i społeczne. Chodzi o to,
żeby ludzie wszelkich stanów spędzali czas, wolny od zajęć obowiązkowych, w
odpowiednich miejscach i w odpowiedni sposób”769
. „Kurierowi” wtórował „Wędrowiec”,
który – piórem felietonisty – ubolewał, że „(…) na tzw. wilegiaturze podmiejskiej”
umieszczają swe rodziny „(…) ojcowie nie mogący opuścić zajęć chlebodajnych”770
. W
1903 r. „Tygodnik Mód i Powieści” donosił: „(…) urzędnik, któremu zajęcia pochłaniają
połowę czy trzy czwarte życia, osiedla rodzinę swoją pod miastem, a sam codziennie
przyjeżdża, by wykonać swoją pracę”771
.
U progu sezonu wakacyjnego 1908 r. felietonista „Tygodnika Mód i Powieści” pisał:
„Dzięki warunkom, jakie się w ostatnich latach wytworzyły, tak zwane urlopy mężczyzn,
pracujących, rozumie się po instytucjach i biurach prywatnych, należą do rzadkości. Albo się
dostaje tego rodzaju łaskę raz na kilka lat nb. w żadnym wypadku dłużej jak na przeciąg
pięciu lub sześciu tygodni, albo dla niepsucia sobie marki u zwierzchności, nie upomina się o
nią wcale”772
.
766
B. Dziubek, op.cit., s. 87-88. 767
B. Dziubek, op. cit., s. 76. 768
B. Dziubek, op. cit., s. 74. 769
Kwestia <<wolnego czasu>>, „Kurier Warszawski” (dalej: „KW”), 1898, nr 139, s. 4. 770
Światła i cienie, „Wędrowiec” 1898, nr 22, s. 4. 771
Z rozmyślań, „Tygodnik Mód i Powieści” (dalej: „TMiP”), 1903, nr 7, s. 77-78. 772
W przededniu wakacji letnich, „TMiP”, 1908, nr 20, s. 235.
190
Postulaty zapewnienia urlopów pracownikom – przedstawicielom klasy średniej, a
wywodzącym się z jej niższych kręgów, prasa warszawska zaczęła głosić w początku lat 90-
ych. W 1893 r. „Kurier Warszawski” i „Biesiada Literacka” entuzjastycznie informowały o
inicjatywie grona warszawskich aptekarzy, którzy urządzili dla swych pracowników „(…)
wakacje w formie 7 – 10-dniowego odpoczynku”. Donoszono, że zatrudnieni uwalniani są
kolejno od zajęć, a koszta zastępcy ponoszą właściciele firm. Zdaniem dziennikarza „Kuriera
Warszawskiego” - „Byłoby wielce pożądane, aby ten dobry przykład znalazł jak najszersze
naśladownictwo”773
. Felietonista „Biesiady Literackiej” przyklaskiwał inicjatywie : „Zwyczaj
to ze wszech miar chwalebny i godny naśladowania. (…) Wypoczynek pozwoli pracować
doskonalej, także oszczędzi zdrowia”774
.
Możliwość skorzystania z dobrodziejstw dłuższego wypoczynku poza miastem przez
pracowników najemnych była w głównej mierze zależna od uzyskania urlopu, a więc od woli
pracodawcy. Inny rodzaj ograniczeń występował w przypadku właścicieli średnich czy
drobnych przedsiębiorstw – środowiska również przynależnego do klasy średniej.
Opuszczenie Warszawy dla odbycia podróży lub kuracji było warunkowane możliwością
pozostawienia firmy. Mogli pozwolić sobie na to ci, którzy poruczali przedsiębiorstwa
wykwalifikowanemu i zaufanemu personelowi, ale już nie rzemieślnicy czy kupcy, którzy
sami pracowali i osobiście musieli nadzorować swój zakład. Powołany do życia przez
Bolesława Prusa Stanisław Wokulski, reprezentujący wyższe kręgi klasy średniej, z ufnością
oddawał prowadzenie interesów w ręce całkowicie godnego zaufania plenipotenta – pana
Ignacego Rzeckiego i wyjeżdżał do Paryża lub oddawał się urokom wsi w Zasławiu. Ojciec
Stanisława Twardo natomiast sporo podróżował po ziemiach Królestwa w związku z
realizacją zamówień, głównie renowacją obrazów, ołtarzy i sprzętów kościelnych. Łączył
przy tym obowiązki zawodowe z wypoczynkiem na wsi i zwiedzaniem interesujących
miejsc775
.
W szczególnej sytuacji, o wiele szczęśliwszej od ogółu pracowników najemnych i
części przedsiębiorców byli nauczyciele i przedstawiciele wolnych zawodów, dowolnie
kształtujący kalendarz swych zajęć w porze lata. Jadwiga Ostromęcka, nauczycielka
pracująca od 1902 r. na pensji Antoniny Walickiej, mogła sobie pozwolić na regularne
spędzanie wakacji z dala od Warszawy – w Zakopanem, Ciechocinku, Druskiennikach czy –
773
„KW” 1893, nr 188, Dodatek Poranny, s. 9. 774
Raptularz powszechny. Wypoczynek dla pracujących, „Biesiada Literacka” (Dalej: „BL”) 1893, nr 30. 775
S. Twardo, op. cit., Ogniwo 1, s. 16.
191
co szczególnie lubiła – w zaprzyjaźnionych majątkach ziemiańskich na Nowogródczyźnie.
Latem 1911 r. Ostromęcka wybrała się nawet w daleką podróż do Skandynawii776
.
Wyjątkowe zgoła możliwości wypoczynku i podróżowania miał sławny rysownik,
malarz, najpopularniejszy bodaj ilustrator prasowy – Franciszek Kostrzewski. We
wspomnieniach ze swadą opisuje rozliczne peregrynacje, które odbywał w poszukiwaniu
„typów ludzkich” i tematów do swych prac. Obowiązki zawodowe nie tylko nie krępowały go
w tym zakresie, ale wręcz stanowiły uzasadnienie wcale nierzadkich wojaży777
.
Inne powody, acz prowadzące do podobnych efektów w postaci regularnego spędzania
letnich miesięcy poza Warszawą, dotyczyły niektórych warszawskich lekarzy. Z początkiem
sezonu wakacyjnego ogłaszali oni w prasie, że w czasie kanikuły będą praktykować w
uznanych, często zagranicznych uzdrowiskach, służąc kuracjuszom. Taka oferta mogła się
wydawać szczególnie atrakcyjna zamożniejszym warszawiakom, chcącym stale pozostawać
pod opieką swych doktorów, a medykom pozwalała łączyć zarabianie pieniędzy – z
wypoczynkiem w atrakcyjnych miejscach.
Ograniczeniom wynikającym z zobowiązań pracowniczych i biznesowych nie
podlegały uczące się dzieci i studiująca młodzież – znacząca liczebnie grupa społeczeństwa
Warszawy, w części przynajmniej korzystająca z letnich wakacji poza miastem. Podróże z
okresu dzieciństwa i wczesnej młodości szczególnie głęboko zapadły w pamięć takich
pamiętnikarzy jak Stanisław Twardo, Władysław Kiejstut Matlakowski, Antoni Ziemięcki czy
Franciszek Kostrzewski. Ton ich wspomnień bardzo wyraźnie wskazuje, jakim kontrastem
dla życia w miejskich murach było opuszczenie Warszawy i obcowanie z przyrodą,
przestrzenią, oddychanie czystym powietrzem. W przeciwieństwie do młodych
reprezentantów warstw wyższych, dzieci dorastające w kręgach klasy średniej doświadczały
wakacji poza miastem jako czegoś wyjątkowego, odświętnego. Lato na wsi nie było, dla
większości z nich, udaniem się po prostu do rodzinnego majątku (choć niektórzy mieli taką
możliwość), ale prawdziwą, oczekiwaną i wymarzoną atrakcją778
.
776
J. Ostromęcka, Pamiętnik z lat 1862 – 1911, opr. A. Brus, Warszawa 2004. 777
F. Kostrzewski, Pamiętnik z lat 1844 – 1890, s. 17-39, Rps BN IV 6377, Mf. 13293. 778
S. Twardo, op.cit.; W. K. Matlakowski, Wspomnienia, Rps BN akc. 10875, Mf. 13293; A. Ziemięcki,
Wspomnienia z lat 1885 – 1919. Moja przyjaźń z geografią, Rps BN akc. 9498; F. Kostrzewski, op. cit.
192
Z paszportem, czy bez, czyli jak przekroczyć granicę?
Kolejnym niebagatelnym utrudnieniem w podejmowaniu dalszych podróży czy
udawaniu się na zagraniczną kurację była, obok prawa do posiadania „czasu wolnego”,
kwestia uzyskania paszportu. Zagadnienie to, pod względem politycznym dość drażliwe, nie
często było podejmowane przez warszawską prasę. „Kurier Warszawski” w 1898 r. w notatce
„Paszporty zagraniczne” przypominał, że istnieją dwa rodzaje takich dokumentów: za 15 rubli
i za 2 ruble i pytał retorycznie: „Dlaczego więc nie chce wydawać się tych ostatnich”?779
.
Odpowiedź, jak to z retorycznymi pytaniami bywa, nie została na łamach „Kuriera”
udzielona.
Cytowany w poprzednim rozdziale Ignacy Baliński, z pochodzenia ziemianin,
prawnik, wysoki urzędnik w Prokuratorii Królestwa Polskiego, a więc człowiek zamożny,
stwierdzał, że łatwo i przyjemnie podróżowało się do wód zagranicznych dzięki „(…) taniości
paszportów zagranicznych /15 rubli za pół roku/, które w Warszawie dostawało się w
kancelarii oberpolicmajstra w ciągu 48 godzin”780
. Pojęcie taniości było jednak względne.
Nie wszyscy przedstawiciele warstwy średniej mogli sobie pozwolić na beztroskę
Balińskiego. Ponieważ jednak pragnienie odbycia dalszej podróży było bardzo silne, starano
się, dostępnymi sposobami, ograniczać koszty niezbędne do zdobycia dokumentów
umożliwiających przekroczenie granicy Cesarstwa Rosyjskiego.
Andrzej Ziemięcki, jako kilkuletni chłopiec mieszkający w Warszawie, korzystał
regularnie z uroków wiejskiej kanikuły w Świętokrzyskiem, gdzie jego ojciec na początku lat
90-ych zarządzał folwarkiem Maleszowa. Stąd odbył „zagraniczną” podróż do Krakowa:
„Konie były, własna bryczka była, do Krakowa wszystkiego 5 mil – brakło tylko
najważniejszej rzeczy: paszportu. Granica była w Michałowicach i tam trzeba było być
uzbrojonym w odpowiednie papiery. Paszport kosztował 25 rubli [!], co było sumą ogromną
(= 60 cieląt!) [sic!] i służył na jeden przejazd granicy781
. Koszt faktyczny był zresztą znacznie
większy, bo po paszport trzeba było jeździć do powiatowego, a może nawet gubernialnego
miasta. Ani ja, ani mój ojciec za mej pamięci nie mieliśmy nigdy rosyjskiego zagranicznego
paszportu. Jakże więc wyjeżdżało się za granicę”? Możliwość poczynienia pewnych
779
„KW” 1898, nr 33, s. 13. 780
I. Baliński, op.cit., s. 218. 781
Jak podaje S. Siegel, Ceny w Warszawie w latach 1816 – 1914, Poznań 1949, tabl. 26, s. 207,w latach 90-ych
w Królestwie Polskim za 1 funt (ok. 0,40 kg) cielęciny płacono 11-15 kopiejek. Za kopiejek 40 (tyle według
Ziemięckiego miało kosztować cielę) można było zatem kupić nieco ponad 1 kg tego mięsa. Za 25 rubli – ok. 80
kg. Z pewnością autora wspomnień zawiodła pamięć, gdy podawał równowartość ceny paszportu.
193
oszczędności i ograniczenia formalności dawał „(…) pas graniczny, szerokości trzech mil, w
którym wolno było gminom wydawać ośmiodniowe przepustki na przejazd granicy. (…) Tam
wszystkie formalności (tym bardziej wobec dworskich koni) kończyły się na 1 rublu i
ewentualnym powołaniu się na kogoś ze znajomych wójta, pisarza lub sąsiedniego dworu”782
.
Sumę 25 rubli jako cenę paszportu wymienia także Jan Gebethner. Nie wspomina jednak, by
uzyskanie dokumentu było szczególnie kłopotliwe. Już bardziej sama kontrola paszportów
podczas podróży koleją stanowiła pewną uciążliwość. Należało opuścić pociąg i cierpliwie
czekać na zwrot dokumentów przez żandarmów 783
.
Wydaje się, że pamięć o trudnościach w uzyskiwaniu paszportu zawiodła nieco
Andrzeja Ziemięckiego. Jego świadectwo nie znajduje potwierdzenia w innych zbadanych
źródłach. Tym niemniej sposób przezeń opisany był stosowany również przez innych autorów
wspomnień. Stanisław Twardo, mniej więcej dziesięć lat po krakowskiej wyprawie
Ziemięckiego, w zimie 1900/1901 wyruszył do Zakopanego. Jako student Politechniki
Warszawskiej, działacz społeczny i polityczny, zamierzał u stóp Tatr omówić z Henrykiem
Raabem sprawy organizacji „Zdrowie”: „W drugi dzień Bożego Narodzenia znalazłem się w
Modrzejowie, małym przygranicznym osiedlu, gdyż granicę przejeżdżało się za okazaniem
półpaska wystawionego na przygranicznego mieszkańca. Dokument ten otrzymałem przy
pomocy miejscowych przyjaciół. Przepustka była wydana na przejście przez rzekę graniczną
z mostkiem dla pieszych prowadzącym do miasteczka Mysłowice (zabór niemiecki), skąd
koleją należało jechać do Wadowic, już w zaborze austriackim. Żandarm rosyjski w
Modrzejowie życzliwie ostemplował przepustkę, uprzedzając o dotrzymaniu terminu
powrotu. Wylądowałem w Zakopanem (…)”784
.
Posiadanie paszportu było absolutnie niezbędnym warunkiem podróżowania,
załatwiania za granicą wielu formalności, a także i spokojnego powrotu do zaboru
rosyjskiego. Henryk Sienkiewicz, pełen niepokoju, pisał w 1888 roku z Madrytu do
przyjaciela: „Kochany Mścisławie! Posyłam list do oberpolicm[ajstra] o nowy pasport, bo mi
stary skradziono. Poproś w moim imieniu ks. Chełmickiego, żeby poszedł do biura
pasportowego i poprosił naczelnika o przypilnowanie ekspedycji oraz żeby pasport lub
upoważnienie do wydania takowego wysłano do konsulatu ros[yjskiego] nie w Madrycie, ale
782
A. Ziemięcki, op. cit., s. 18-19. 783
J. Gebethner, op. cit., s.58, 154. 784
S. Twardo, op. cit., Ogniwo 1, s. 36.
194
w Paryżu, dokąd za parę dni wyjeżdżam”785
. Do sprawy paszportu pisarz wracał w kolejnych
listach: „(…) właściwie mówiąc tylko kwestia pasportu zatrzymuje mnie w Paryżu. Jak
dostanę pasport, to i wrócę”786
. Najwyraźniej jednak oczekiwany dokument nie nadszedł, co
spowodowało pewne komplikacje w drodze powrotnej do Warszawy: „Przyjechałem do
Krakowa po wielu trudnościach. Jechałem na Berlin, Wrocław, ale w Szczakowej wymagają
absolutnie pasportu i to wizowanego, a ja nie miałem żadnego – więc nie chciano mnie
puścić. Na szczęście jechała pani Adamowa Potocka, która mi ułatwiła przejazd”787
. Skoro w
1888 roku znany literat, autor Trylogii, doświadczał podobnych kłopotów przy przekraczaniu
granicy austriackiej, to nietrudno sobie wyobrazić, jak ważne dla podejmowania podróży było
dysponowanie stosownym dokumentem przez mniej prominentne osoby.
Podróżować, nie trwoniąc pieniędzy.
Opłacenie paszportu, o ile nie zdobywało się wspomnianej przepustki, było
wydatkiem uciążliwym, ale koniecznym. Jeśli tylko chciało się podróżować za granicę, trzeba
się było z nim liczyć. O wiele większe jednak wyzwania, ale też i możliwości stopniowania,
redukowania wydatków, czy wręcz oszczędności niosły ze sobą pozostałe koszty podróży,
ponoszone na bilety kolejowe, noclegi, wyżywienie, zabiegi lecznicze, rozrywki. Pamiętniki z
epoki, epistolografia, a przede wszytym doniesienia prasowe, pozwalają dość dokładnie
prześledzić zarówno zróżnicowaną ofertę cenową rozmaitych form wypoczynku, z którego
korzystali przedstawiciele warstwy średniej, jak i ich stosunek do wydawania pieniędzy
podczas wojażu i kuracji.
Bohaterowie poprzedniego rozdziału, wywodzący się ze środowiska warszawskiej
elity, zdawali się w ogóle nie liczyć z kosztami podróży. Korzystali z najwymyślniejszych
rozrywek i najdroższych usług. Możliwość nie zwracania uwagi na wysokość wydatków
stanowiła dla nich wręcz powód do dumy788
. Cytowane wcześniej refleksje Marii z
Łubieńskich Górskiej o możliwości oszczędzania w podróży były na tle poglądów jej
środowiska czymś wyjątkowym789
. Zgoła odmiennie wyglądała postawa przedstawicieli klasy
średniej, starających się naśladować warstwy wyższe. W swych wspomnieniach wiele uwagi
poświęcali oni finansowej stronie wakacyjnych eskapad, zwłaszcza sposobom takiego
785
List do M. Godlewskiego, 10 X 1888 r., List 39, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, Red. J. Krzyżanowski, Opr.
M. Bokszczanin, (Opr. Listów do M. Godlewskiego – E. Kiernicki), Warszawa 1977, s. 64. 786
List do M. Godlewskiego, 23 X 1888 r., List 40, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 66. 787
List do M. Godlewskiego, 31 X 1888 r., List 42, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 70. 788
S. Brzeziński, op. cit., s. 846, 857, 872; Z. Potocka z Tyszkiewiczów, op. cit., t. I, s.57, t. II, s. 75-76, 78, t.
III, s. 1-2. 789
M. Górska z Łubieńskich, op. cit., t. I, s. 232, t. II, s. 40-41.
195
zorganizowania podróży, zwiedzania czy kuracji, by jak najwięcej z nich skorzystać, a
jednocześnie ochronić stan portfeli i portmonetek.
Materialne troski nie były obce Henrykowi Sienkiewiczowi, odbywającemu w 1881
roku kurację w Fürstenhof w Styrii. Pisarz donosił Mścisławowi Godlewskiemu: „Za 6-ść
tygodni wracam do Warszawy. Tymczasem bądź łaskaw przesłać mi 200 (dwieście) rubli z
wszelkim możliwym pośpiechem, bo tu jest drogo i obawiam się, by mi do tygodniowego
rachunku nie zabrakło, zwłaszcza, że pierwszy tydzień jest najdroższy. Proszę Cię więc, abyś
nie zwłóczył”790
. W ogóle w swych listach Sienkiewicz wiele miejsca poświęcał
relacjonowaniu kosztów podróży. Informował o tym w 1890 r. z Mediolanu -
Godlewskiego791
, z Francji w 1898 - Konstantego Marię Górskiego792
, z Aten w 1886 –
Henryka Anastazego Gropplera793
.
Wielką również wagę przywiązywał Sienkiewicz do jak najkorzystniejszej wymiany
walut. Skrupulatnie pilnował, by nie stracić na takich transakcjach i oszczędzić pieniądze,
pozwalające najpełniej wykorzystać możliwości wojażu. W liście do Godlewskiego,
dotyczącym przygotowań do wyprawy afrykańskiej, oburzał się: „Według jakiego kursu ten
Goldstand [bankier warszawski – przyp. moje] oblicza? Czy sobie każe płacić za odległość?
Przecie to jest różnica, która przechodzi granice przyzwoitości. (…) Wdaliście się z jakimś
diabłem. Co zrobiły Wasze zwłoki z tą akredytywą! Gdym był w Biarritz już po
zaakceptowaniu przez Was moich warunków, rubel stał 3 fr centów 12, to jest miałbym za
6000 blisko 20 000 fr. Dziś mam 15 000, tj. brak mi pięciu tysięcy, za które zapłaciłbym
pobyt w Egipcie i allez et retour do Zanzibaru. (…) i nie byłbym tak ograniczony w środkach,
jak obecnie jestem”794
. W tym konkretnym przypadku przedmiotem troski było zgromadzenie
funduszy na egzotyczną, daleką wędrówkę, ale i w innych, bardziej konwencjonalnych
sytuacjach pisarz, a także i wielu innych przedstawicieli zamożnej inteligencji starannie
obliczało koszty podróży, by możliwie wiele z niej skorzystać.
Podobnie Eliza Orzeszkowa, relacjonując Leopoldowi Méyetowi wyjazd na
kurację do Wiesbaden w 1899 r., podkreślała konieczność liczenia się z kosztami: „(…) we
Frankf[urcie] (…) w Hôtel de Russie izdebeczka na 4-m piętrze, nawet dla nas malutkich
ciasna i droga jak pieprz w średnich wiekach. Więc byłyśmy tam tylko jedną dobę, po czym
790
List do M. Godlewskiego, [1881 r.], List 15, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 36. 791
List do M. Godlewskiego, 22 III 1890 r., List 77, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 111-112. 792
List do K. M. Górskiego, 7 VII 1898 r., List 12, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 303. 793
List do H.A. Gropplera, 13 XI 1886 r., List 3, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 314. 794
List do M. Godlewskiego, [30 XI 1890 r.], List 95, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 139.
196
do Wiesbadenu, gdzie znowu trochę biedy z mieszkaniem, ale tylko trochę, bo po 3-ch dniach
przebytych w hot[elu] Taunus znalazłyśmy mieszkanko śliczne, wybornie położone i
względnie niedrogie”795
. Ponad miesiąc później, z Interlaken, pisarka donosiła, że zamiast 3
tygodni będzie tam mogła spędzić tylko 2: „(…) bo jest drogo, chociaż mieszkamy w hotelu
drugorzędnym, drogo jest i – zwłaszcza po wiesbad[eńskich] wydatkach a przed tak ogromną
podróżą powrotną – zbyt dla mnie kosztownie”796
. Powracając do kraju przez Zurych, pisała
przyjacielowi: „Pieniędzy mam tyle, aby do domu bez kłopotów dojechać”797
. Pisarka,
zmuszona przez sytuację do rychłego wyjazdu i zrezygnowania ze zwiedzania Szwajcarii,
prosiła Méyeta o przysłanie jej pieniędzy, które umożliwiłyby realizację turystycznych
planów798
.
Autorka Nad Niemnem, podobnie zresztą jak Sienkiewicz, wielką wagę
przywiązywała do kosztów swych podróży i skrzętnie relacjonowała je w prywatnych listach.
Przebywając z Marią Obrębską na kuracji w Wiesbaden w 1897 r., znalazła w Villi Heubel:
„Ładny, dość duży pokój z balkonem, cały w drzewach, z całodziennym utrzymaniem dla
dwóch o, za 12 marek dziennie”799
. W 1903 w Marienbadzie, gdzie Orzeszkowa bawiła z
Jadwigą Nusbaum – Holenderską, panie najęły „(…) miły pokoik z balkonem, w samym lesie
i naprzeciw słynnego Waldmühle, drogi aż strach, go 40 guld[enów] na tydzień sam przez się,
bez niczego, ale z powietrzem czystym i względną ciszą, dwoma warunkami, bez których nie
tylko wyzdrowieć, ale wprost żyć nie mogę”800
, zwierzała się Méyetowi.
Niepokój z powodu wysokich kosztów wypoczynku, towarzyszący znanym i dobrze
opłacanym literatom, był charakterystyczny także dla innych przedstawicieli środowiska
inteligencji. Wyjątkowo mocno odczuwali go ludzie młodzi, którzy dla zaspokojenia
turystycznych pasji podejmowali dużo bliższe wędrówki. Szczególne wrażenie wywierają
relacje dwóch, w pełnym tego słowa znaczeniu, turystów – Franciszka Kostrzewskiego i
Stanisława Twardo. W młodych swych latach nie dysponowali większymi zasobami gotówki.
Jako uczniowie i studenci, w gronie kolegów – rówieśników, podróżowali oni pieszo po
ziemiach Królestwa Polskiego i bliższych rejonach Ziem Zabranych, poznając najciekawsze
zabytki i największe atrakcje przyrodnicze. Kostrzewski, wspominając wojaż z początku lat
795
List do L. Méyeta, 19 VI [18]99 r., List 243, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, red. J. Baculewski, t. II, Do
Leopolda Méyeta, opr. E. Jankowski, Wrocław 1955, s. 202. 796
List do L. Méyeta, 29 VII [18]99 r., List 246, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 204. 797
List do L. Méyeta, 4 VIII [18]99 r., List 247, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 205-206. 798
Tamże. 799
List do L. Méyeta, 23 VIII [18]97 r., List 184, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 138. 800
List do L. Méyeta, 5 VII 1903 r., List 264, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 221.
197
60-ych, z satysfakcją pisał: „Zapewne rzadko który z czytelników, a może i żaden pieszej po
kraju nie odbywał wędrówki. Inna to podróż, nie w wagonie kolei żelaznej – wiecznie tak
samo biegnącej – stacje migają i nikną – oddycha się dymem i swędem węgla kamiennego.
Koleją aż do Strzemieszyc dojechawszy w kilku wysiedliśmy na stacji i po odejściu pociągu,
gdy cisza nastała, pełni najlepszych nadziei, rozpoczęliśmy wędrówkę. (…) z tornistrami na
plecach, w pysznych humorach ruszyliśmy ku Ojcowu”801
. Blisko czterdzieści lat później, w
1899 r., podobną wycieczkę odbywał Stanisław Twardo: „Letnie wakacje bardzo się
nadawały do wędrówek. (…) W wycieczkach naszych korzystaliśmy z komunikacji
kolejowej, gdy chodziło duże odległości. Zasadniczo jednak były to wędrówki piesze,
przeważnie bocznymi drogami”802
.
Kostrzewski i Twardo, opisując praktykowaną przez siebie formę podróży, zwracali
uwagę na jej wyjątkowość. Byli świadomi, że niewiele osób decydowało się na tak
niecodzienny sposób spędzania wakacji, choć był on łatwo dostępny i nie wiązał się z
ponoszeniem nadmiernych kosztów. Według świadectwa obu pamiętnikarzy, piesi turyści
budzili zdumienie mieszkańców prowincji, a niekiedy wręcz obawy803
. Stanisław Twardo,
podczas wędrówki po Świętokrzyskiem, nocował w Wąchocku, na karczemnym strychu, na
sianie: „Wejście po drabinie, drzwiczki na skobel i kłódkę zamykane, a wnet po wdrapaniu
się ostatniego turysty – słyszymy trzask zamykania drzwi na tę kłódkę nie małej wagi. (…)
[Karczmarz] Takich gości miał w ogóle po raz pierwszy i dopiero rankiem, gdy nam otworzył
, na ogorzałym jego obliczu zjawił się uśmiech, choć nadal nie rozumiał, co my za jedni
jesteśmy”804
. W jednej ze wsi wędrowcy zostali wzięci za wędrownych aktorów. „Wreszcie
rozeszła się wieść, że musimy mieć tajną drukarnię w kasecie, nielegalne wydawnictwa w
plecakach. Długo musiał tłumaczyć zorientowany przez nas ksiądz, że jesteśmy wędrowną
wycieczką młodzieży szkolnej.”805
.
Gdy Twardo z przyjaciółmi rok później, w 1900, przemierzał Puszczę Białowieską,
również spotkał się ze zdziwieniem i nieufnością. Prosząc o nocleg na probostwie w
Szereszewie: „Długo tłumaczyliśmy, że jesteśmy absolwentami szkół z wycieczką z
Warszawy. Ale to nie przekonało gospodarza: <<Takich jeszcze tu nie było! Może bandyci?
Chcecie ograbić plebana?>> W końcu wpuścił, ale nie mógł zrozumieć, po co chcemy
801
F. Kostrzewski, op. cit. s. 9. 802
S. Twardo, op. cit., Ogniwo 1, s. 24-25. 803
F. Kostrzewski, op. cit., s. 11-12. 804
S. Twardo, op. cit., Ogniwo 1, s. 26-27. 805
S. Twardo, op. cit., Ogniwo 1, s. 28.
198
wędrować po puszczy. (…) Zaufanie do nas nie było jednak bezgraniczne, bo po naszym
ułożeniu się, pokój nasz został zamknięty na klucz”806
. Romantyczna, czy też raczej
pionierskiej atmosfera, towarzyszącej podobnym wyprawom bardzo pociągała młodych ludzi.
Główną przyczyną praktykowania podobnych eskapad był niewątpliwie ich niski koszt.
Uczniowie i studenci, nie nadwyrężając swych zasobów, mogli atrakcyjnie i wartościowo
spędzać wakacje poza Warszawą. Starannie jednak baczyli, by nie przekroczyć limitu
wydatków: „W powrotnej drodze do Warszawy zdecydowano drugą wycieczkę po obliczeniu
pozostałej gotówki i czasu wakacyjnego”807
.
Piesze wycieczki po ziemiach Królestwa, niskobudżetowe, choć oczywiście
nadzwyczaj atrakcyjne ze względów poznawczych i zdrowotnych, nie były jedyną formą
taniego spędzania wakacji przez przedstawicieli klasy średniej. Podróżnicy i kuracjusze,
wywodzący się z tego środowiska, także i w dalszych peregrynacjach dążyli do racjonalizacji
wydatków, szukali różnych sposobów oszczędności. Władysław Kiejstut Matlakowski, jako
kilkuletni chłopiec wraz z matką i siostrą, rokrocznie w połowie lat 90-ych spędzał część lata
w Norderney na Wyspach Fryzyjskich na Morzu Północnym. Koszty takich wakacji były dla
rodziny Matlakowskich bardzo znaczne, zwłaszcza po śmierci ojca – znanego lekarza i
etnografa: „Okazało się, że pokoje blisko morza są kosztowne, zwłaszcza cały rząd willi
hamburskich i bremeńskich kupców wzdłuż plaży były niedostępne dla naszych skromnych
funduszów, przeznaczonych na sześciotygodniowy pobyt. Wreszcie, o jakieś dziesięć minut
drogi od morza, Mamie spodobał się parterowy dom rybaka, z zaciszną werandą opiętą
caprifolium. (…) Obiady jadaliśmy naprzód w restauracji, gdzie stołowały się znajome panie,
dr Tarnowska i bar. Radoszewska, ale wobec tak zwanego <<Weinzwang>> tj. przymusu
picia wina, Mama przeniosła się do tańszego <<Bruns Hotel>>. Mama brała pół butelki
najtańszego wina, które bez końca dekorowało nasz stolik, jednakże maitre d’hotel zbuntował
się wreszcie! Jak bardzo Mama oszczędzała, świadczy o tym fakt, że brała na nas troje dwa
obiady, z których ja zjadałem jeden cały, a Mama nie dojadała, dzieląc się z Kasią, która była
specjalnie dożywiana”808
.
Prawdziwy pasjonat turystyki, żądny nowych wrażeń i doznań Stanisław Twardo,
jeszcze jako student, czy świeżo upieczony absolwent Politechniki, realizował swe pasje,
podróżując z przyjaciółkami, a później z dopiero co poślubioną małżonką. Borykał się przy
806
S. Twardo, op. cit., Ogniwo 1, s. 32-33. 807
S. Twardo, op. cit., Ogniwo 1, s. 28. 808
W. K. Matlakowski, op. cit., Rozdział 11.Norderney i Norwegia, s. 2-3.
199
tym z problemami finansowymi, o wiele bardziej dotkliwymi niż zażywający morskich
kąpieli państwo Matlakowscy. Przemożna chęć zwiedzania, poznawania była wszelako tak
silna, że młody wojażer potrafił pokonywać różne bariery finansowe i umiał wyszukiwać
rozmaite sposoby, by móc poznawać świat. Zaprawiony w tanich, pieszych wycieczkach po
Królestwie i ziemiach zaboru rosyjskiego, przyszły wojewoda warszawski, bawiąc w 1903 r.
u swego brata w Paryżu, intensywnie zapoznawał się z bogactwem kulturalnym „stolicy
świata”: „Gdy przychodziło zmęczenie, wywołane różnorodnością wrażeń, wychodziłem –
zgadnijcie dokąd? Do najbliższego domu towarowego <<Au bon Marche>>, gdzie w dziale
spożywczym po wzmocnieniu się kanapkami przygotowanymi przez bratową, popijałem
bezpłatnie wydawane dla reklamy napoje z bardzo różnorodnymi smakami soków, nie
wyłączając i kawowego nektaru”809
.
W roku 1911 autor „Ogniw jednego życia” odbył „miesięczną włóczęgę”, którą
samodzielnie zaplanował tak, by jak najwięcej zobaczyć i możliwie ograniczyć koszty:
„Mając 100 rubli ekstra przysłanych mi przez Wuja z Podola jako premię za ukończenie
studiów i dyplom, nie zrobiłem uczty pożegnalnej, a w głowie zaświtał mi projekt wędrówki
w kraje dalekie jak Szwajcaria i Włochy, oczywiście pieszej /wyjąwszy dojazdy kolejowe z
biletem tzw. <<rundreise>> na określone odcinki/”. Mające mu towarzyszyć dwie znajome
damy uprzedził o „(…) prymitywnym co do wygód charakterze wycieczki”. Po zrealizowaniu
planu wojażu, a nawet zwiedzeniu Rzymu i Wenecji, wędrowiec skonstatował: „Stan mojej
gotówki wymagał jak najkrótszą drogą powrotu przez Triest i Budapeszt do Pragi, a z niej do
Warszawy”810
.
Podobną eskapadę odbył Twardo latem 1913 r. – tym razem miała ona charakter
romantycznej podróży poślubnej. Młodzi małżonkowie, wojażując po południowych
Niemczech, wędrując po Alpach, zwiedzając Szwajcarię, Włochy i Austrię, musieli stawiać
czoło nadzwyczaj prozaicznym problemom. W alpejskim hotelu „Hospiz”, pod przełęczą
Furkapass: „(…) czekała nas zasłużona obiadowa uczta, w której spożywaliśmy dwa buliony,
a jeden befsztyk, przepołowiony co prawda, lecz wielkości talerza, oraz jarzyny – tylko jeden,
choć mieliśmy apetyt na dwa, lecz cena była na naszą kieszeń za wysoka /usiłowałem zastąpić
bezskutecznie nasze apetyty widokiem pięknej Jungfrau”. (…) Wreszcie, na ławeczce przed
hotelem w Brienz „(…) odbył się rachunek nie tyle sił, lecz gotówki – okazało się, że z
trudem zdołamy powrócić do domu zaplanowanym szlakiem. (…) Niekłamana też była
809
S. Twardo, op. cit., Ogniwo 4, s. 2. 810
S. Twardo, op. cit., Ogniwo 10, s. 1, 5.
200
radość, gdy Wanda, spoglądając na roztrącany swym kijem piasek, dostrzegła stopniowo
kilkanaście srebrnych monet i trochę drobnych rozsianych nieoględnie przez zachwyconego
pejzażem wędrowca. To w tym momencie pod adresem roześmianej żony zanuciłem –Twój
uśmiech słodycz ma, Twe oczy kwiaty dwa ! (…) W dalszej drodze ratowała nas opłacona
książeczka <<Rundreise>>”811
.
Romantyczne wspomnienia wakacyjnych niedostatków młodych małżonków są,
naturalnie, świadectwem szczególnego, indywidualnego doświadczenia ludzi owładniętych
pasją podróżowania i gotowych do znacznych poświęceń, by swe pragnienia realizować.
Większość przedstawicieli klasy średniej była, jak należy się domyślać, bardziej stateczna i
staranniej planowała wakacyjne podróże. Skwapliwie obliczano koszty, szacowano wydatki,
starannie porównywano oferty. Wybierano najkorzystniejsze i dostosowane do wymagań i
możliwości rozwiązania. Oszczędzano. Bohaterka „Sezonowej miłości” Gabrieli Zapolskiej,
Tuśka Żebrowska, spędzając lato pod Giewontem, nieustannie doznawała: „(…) błyskawicy,
przejmującej ją po prostu fizycznym bólem. Mąż dał mało pieniędzy na owo Zakopane. I
dlatego nie mogła zajechać do żadnego z zakładów ani pensjonatów. (…) Ona musiała
wynająć pokój w małym domku i teraz siedzi odosobniona, odcięta od ludzi (…).
Przypomniała sobie mozolne zbieranie tych pieniędzy, które obecnie płynęły jak woda na
drobiazgi i życie pełne niewygód, chłodu i pustki”812
. Dla skromnego warszawskiego
urzędnika, jakim był mąż Tuśki, wysłanie małżonki i córki na zagraniczne wakacje było
prawdziwym finansowym wyzwaniem. Podobnie jak dla większości osób tej sfery. Pomocą
średniozamożnym, liczącym się z kosztami, a spragnionym wypoczynku poza miastem
warszawiakom służyła prasa. Dzienniki, a czasem i tygodniki, opisując realia podróży,
kuracji, czy choćby wakacji „na letnich mieszkaniach” obficie podawały informacje
dotyczące cen różnych form i sposobów spędzania letnich miesięcy. Niewątpliwie stanowiło
to ważną i pożądaną informację dla czytelników gazet.
Ile rachować należy?
Mimo trudności finansowych, reprezentanci klasy średniej, a przede wszystkim
inteligencji, usilnie starali się sprostać wymogom obyczaju i spędzać lato poza Warszawą.
Część środowiska, jak dowodzą źródła, mogła pozwolić sobie na dalsze, zagraniczne podróże,
rozrywki i kuracje. Bywanie w modnych uzdrowiskach, poddawanie się szczególnie
811
S. Twardo, op. cit., Ogniwo 12, s. 6, 8-9. 812
G. Zapolska, Sezonowa miłość, Kraków 1980, s. 29, 89.
201
popularnym zabiegom, odwiedzanie miejsc uznawanych za nadzwyczaj prestiżowe,
zwiedzanie sławnych muzeów, zabytków – wszystko to pozwalało lepiej sytuowanym kręgom
szeroko pojętej inteligencji i drobniejszej burżuazji zbliżyć się do warstw wyższych. Zbliżyć
się jeśli nawet nie w rzeczywistości, to przynajmniej w sferze świadomości. Kopiowanie,
naśladownictwo obyczajów elit pozwalało zamanifestować własne aspiracje i dać wyraz
własnym potrzebom. Umożliwiało zaprezentowanie swej pozycji na scenie życia publicznego.
W imię takich celów warto było ponosić nawet niemałe koszty.
W badach i kurortach.
Literatura pamiętnikarska, sprawozdania korespondentów prasy warszawskiej, a
przede wszystkim reklamy prasowe każą mniemać, iż szczególnie popularnym, wśród
najdroższych, celem wakacyjnych peregrynacji były uzdrowiska niemieckie i austriackie.
Legitymowały się długą tradycją kuracji, powszechnie uznawanych za skuteczne. Cieszyły się
renomą wyjątkowo komfortowych, porządnych, spełniających cywilizacyjne oczekiwania
współczesnego, kulturalnego człowieka. Wysoki standard oznaczał wszelako wysokie ceny.
W 1891 r. w Bad Reinerz (Duszniki Zdrój) na Śląsku cena wynajęcia jednoosobowego
pokoju wynosiła od 17 do 20 marek za tydzień. Do tego należało doliczyć 2 marki dziennie za
pościel, oraz obiad w cenie 1 marka 60 fenigów. Obowiązkiem było uiszczenie jednorazowej
opłaty klimatycznej – tzw. kurtaksy, wynoszącej 25 marek od kuracjuszy i 15 marek od
wypoczywających813
. W tym samym roku w Crampas – Sassnitz, znanym kąpielisku morskim
na Rugii, wydatki na mieszkanie i wyżywienie szacowano na 6 do 12 marek dziennie814
. W
1893 r. w Kissingen, znanym bawarskim ośrodku leczniczym, słynącym z dobrodziejstw wód
mineralnych, a przede wszystkim corocznych pobytów Bismarcka i kolejnych niemieckich
cesarzy, koszt tygodniowego wynajęcia pokoju wynosił od 12 do 15 marek, a cena obiadu
kształtowała się na poziomie od 1,5 do 5 marek815
. W bardzo popularnym Landeck (Lądku
Zdroju) ceny mieszkań wyglądały podobnie, ale korespondent „Kuriera Warszawskiego”
utyskiwał na wysoką kurtaksę: 15 marek od osoby, 21 – od dwóch, 25 – od rodziny powyżej
trzech osób. Zwracał przy tym uwagę, że obowiązkowa opłata „(…) jednak umożliwia
korzystanie z wszelkich atrakcji”816
. Dość znaczne były koszty kuracji i pobytu w
renomowanym zakładzie hydropatycznym Weissenkirch pod Dreznem – wynosiły one od 70
813
Echa letnie. Bad Reinerz, „KW” 1891, nr 211, s. 1. 814
Echa letnie. Crampas – Sassnitz, „KW” 1891, nr 224, s. 5. 815
Echa letnie. Kissingen, „KW” 1893, nr 218, s. 1. 816
Echa letnie. Landeck, „KW” 1893, nr 210, s. 3.
202
do 90 marek za tydzień817
. Przeciętnie za to przedstawiały się ceny w Bad Elster w Saksonii,
również słynącym z wodolecznictwa. Za tygodniowy pobyt należało zapłacić od 15 marek, za
obiad 2 marki 50 fenigów, za kąpiel leczniczą w wodzie mineralnej płacono 1,70 marki, za
kąpiel błotną – 3,50818
. W austriackim Karlsbadzie, czyli czeskich Karlovych Varach, które
cieszyły się nadzwyczajną popularnością, trudno było – zdaniem korespondenta „Kuriera” –
odbyć w roku 1893 pełnowartościową kurację za mniej niż 200 rubli819
.
U rodaków w Galicji.
Spośród zdrojowisk zagranicznych, do których wyjazd był możliwy tylko na
podstawie paszportu, szczególną rolę odgrywały miejscowości galicyjskie. W porównaniu z
niemieckimi i austriackimi badami, ich standard był wyraźnie niższy, a i oferowane procedury
kuracyjne nie miały takiej renomy. Atrakcyjniejsze były jednak ceny. Karpackie stacje
klimatyczne przyciągały znaczącą rzeszę mieszkańców zaboru rosyjskiego, a szczególnie
warszawiaków - uchodzących zresztą za nader majętnych. Przybyszy zza kordonu nęcił
przede wszystkim czysto polski charakter i patriotyczna atmosfera, poniekąd kreowana
specjalnie z myślą o nich.
W Żegiestowie 3-osobowy pokój można było wynająć w 1893 r. już za jednego 1
guldena 60 grajcarów, a 1-osobowy za 50 grajcarów. Za obiad płaciło się grajcarów 60820
. W
tymże roku w pobliskiej Krynicy koszt całodziennego utrzymania, według korespondenta
„Kuriera” wynosił 3 guldeny 25 centów, ale bardzo droga być miała kuracja tamtejszymi
wodami mineralnymi821
, cen – niestety – nie podano. Dla porównania w oferującym kąpiele
solankowe Rymanowie w sezonie roku 1898 cena wynajęcia pokoju wahała się od 50 centów
do 2 guldenów za dzień, a obowiązkowa opłata zdrojowa wynosiła 5 guldenów od osoby i 7
od rodziny822
. U schyłku XIX wieku rekordy popularności pośród uzdrowisk galicyjskich
zaczęło bić Zakopane. Na jakość kwater w Zakopanem bardzo narzekał, w napisanym w 1890
roku liście do Mścisława Godlewskiego, Sienkiewicz. Z pewną przesadą stwierdzał:
„Faktycznie jeden jest zupełnie dobry dom, to jest Chałubińskiego, ten, w którym my
mieszkamy. Nająłem go na rok za 700 guldenów – i jeszcze uważam, że to tanio, bo byłem
817
Echa letnie. Weissenkirch, „KW” 1893, nr 201, s. 1. 818
Echa letnie. Bad Elster, „KW” 1893, nr 239, s. 5. 819
Echa letnie. Karlove Vary, „KW” 1893, nr 171, s. 1. 820
Echa letnie. Żegiestów, „KW” 1893, nr 191, s. 3. 821
Echa letnie. Krynica, „KW” 1893, nr 207, s. 3. 822
Rymanów, „KW” 1898, nr 203, s. 2.
203
gotów dać więcej”823
. Renomowany, a zarazem niemal agresywnie reklamujący się zakład
leczniczy doktora Andrzeja Chramca w 1891 roku oferował pokój, wyżywienie i kąpiele
lecznicze za 2 złote 80 centów za dzień824
. W roku 1898 w willi „Janina” za sam tylko pokój
żądano za dobę 2 złotych 80 centów825
.
Przedstawione powyżej informacje wymagają istotnego uzupełnienia. Należy
wyjaśnić, jak przedstawiały się ceny, żądane w miejscowościach wypoczynkowych Austrii i
Prus w przeliczeniu na ruble. W tym czasie obowiązywał, wprowadzony w państwach
zaborczych pod koniec stulecia, system monetarny oparty na parytecie złota. W obiegu
znajdowały się monety o różnej próbie kruszcu, co wpływało na pewne zamieszanie w
relacjach kursowych. Przytoczone w niniejszej pracy dane dotyczące Prus wyrażone są
wyłącznie w markach i dotyczą – w większości – lat 90-ych XIX i początku XX wieku.
Zasadniczo, relacje parytetowe wynosiły wówczas: 1 rubel = 2,29 marki (1 marka = 100
fenigów). Sprawa jest nieco bardziej skomplikowana w przypadku Austrii, a więc i Galicji.
Relacja parytetowa wynosiła tu 1 rubel = 2,40 korony (1 korona = 100 halerzy)826
. Ceny
podawane w źródłach i przytaczane w pracy wyrażane są często także w guldenach i
grajcarach (określanych też czasem jako złote /reńskie/ i centy). Jednostki te obowiązywały
do 1899, w 1900 zastąpiły je wspomniane korony i halerze, przy czym wymiana nastąpiła w
stosunku 1 gulden = 2 korony827
. Dla uproszczenia można przyjąć zatem następujący
przelicznik: aby otrzymać przybliżoną wartość w rublach ceny podanej w markach, mnożymy
tę cenę przez 0,44; cenę w koronach mnożymy przez 0,41, a cenę w guldenach (lub złotych
reńskich) – przez 0,82.
W guberniach Cesarstwa.
Warszawiacy, którzy ponad kurację wodami mineralnymi czy walory górskiego
klimatu przedkładali uroki morza, mogli skorzystać z bogatej oferty miejscowości zdobiących
należące do Rosji wybrzeża Bałtyku. Podróżowanie do nich nie wymagało posiadania
paszportu, co też miało swoje znaczenie. Ceny przedstawiały się następująco: Zakład
kąpielowy Pernowo nad Zatoką Pernowską w Guberni Liflandzkiej (ob.Pernau, Estonia)
oferował pokoje za 25 do 50 rubli za sezon letni – sześć tygodni. Kąpiel w ciepłej wodzie
823
List do M. Godlewskiego, 18 VI 1890 r., List 79, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 115. 824
„KW” 1891, nr 90, s. 11. 825
„KW” 1898, nr 136, s. 11. 826
A. Jezierski, C. Leszczyńska, Historia gospodarcza Polski, Warszawa 2003, s. 207-208. 827
I. Ihnatowicz, A. Biernat, Vademecum do badań nad historią XIX i XX wieku, Warszawa 2003, s. 99-100.
204
morskiej kosztowała 35 kopiejek, a kąpiel torfowa – 1 rubla828
. Korespondent „Przeglądu
Tygodniowego” donosił czytelnikom w 1893 r., że nad Zatoką Ryską za wynajęcie
kilkupokojowej willi na cały sezon trzeba zapłacić w Majorenhoff 100 do 150 rubli, w
Dubbeln – 70 do 150; za pokój – od 5 do 10 rubli za miesiąc, przy czym koszt miesięcznego
utrzymania stanowił około 25 rubli829
. Zarząd zdrojowiska Libawa, reklamując miejscowość
zwracał uwagę na „szczególne uderzanie bałwanów i czyste powietrze ozonowe” i
informował, że pokoje w kurhauzie można wynająć za 60 – 100 rubli za sezon830
. Zbliżone do
cen w rosyjskich uzdrowiskach nadbałtyckich były ceny na Krymie, który jednak, zapewne ze
względu na dość znaczną odległość, nie cieszył się szczególną popularnością. W Solcach,
gdzie czekały na kuracjuszy lecznicze kąpiele błotne, pokój w hotelu kosztował od 1 rubla do
5 rubli 50 kopiejek za dobę, zaś miejsce w pensjonacie - 75 rubli za 25-dniowy sezon831
.
W uzdrowiskach Królestwa.
Kuracja w dalekich, zwłaszcza zagranicznych stacjach klimatycznych pociągała za
sobą niemałe wydatki. Należy do nich wszak jeszcze doliczyć wysokie koszty biletów
kolejowych. Bariera finansowa bywała trudna do pokonania dla nieco mniej zasobnych
przedstawicieli klasy średniej. Bardziej dostępne były dla nich miejscowości uzdrowiskowe
leżące na terenie Królestwa Polskiego. Obowiązujące w nich ceny wydają się dość
konkurencyjne w porównaniu z tymi, jakie obowiązywały w Niemczech, Galicji czy nad
Bałtykiem.
W Nałęczowie, słynącym z wód mineralnych, w 1891 r. koszt całodziennego
utrzymania wraz z kuracją wynosił 3 ruble, a planując sam sześciotygodniowy pobyt trzeba
się było liczyć z wydatkiem 25 do 60 rubli w sezonie i 15 do 30 rubli poza nim832
. W
zakładzie wodoleczniczym w Busku za pokój w pierwszym sezonie, rozpoczynającym się pod
koniec maja, żądano 12 rubli, obiady zaś oferowano po 35 lub 60 kopiejek833
.
U progu lat dziewięćdziesiątych redakcja „Kuriera Warszawskiego” wysłała w
reporterską podróż po zdrojowiskach Królestwa Czesława Jankowskiego. Jego misja
stanowiła, jak należy mniemać, odpowiedź na zainteresowanie czytelników, pragnących
poznać warunki wypoczynku w popularnych stacjach klimatycznych kraju. Plonem
828
„KW” 1891, nr 116, s. 9. 829
Z nad Bałtyku, „Przegląd Tygodniowy” 1893, nr 37. 830
„KW” 1898, nr 102, s. 11. 831
„KW” 1898, nr 107, s. 9. 832
„KW” 1891, nr 92, s. 10. 833
Echa letnie. Busk, „KW” 1891, nr 156, s. 3.
205
dziennikarskiej wyprawy był cykl relacji pod tytułem „Z wrażeń letniej wycieczki”,
systematycznie zamieszczanych a łamach „Kuriera”. Sprawozdawca donosił, że w Sławinku,
dokąd kuracjuszy przyciągał zakład zdrojowo-kąpielowy obfity w wody żelaziste, za
„mieszkanie z kuchnią” płaciło się 30 rubli za sezon, a za obiad – 30 kopiejek; w Solcu
obiady były po kopiejek 50, zaś całodzienne utrzymanie wymagało zapłaty 3 rubli, 4 – gdy
aplikowana była kuracja, wykorzystująca miejscowe wody siarczano-wapienne. Podobnie w
Niekłaniu, całodzienne utrzymanie z jedzeniem i opieką możliwe było za 3 do 5 rubli. W
Ciechocinku, słynącym z kąpieli solankowych i błotnych, obiad można było zjeść za 60
kopiejek. Mieszkanie jednej osobie wynajmowano za 1 rubla; 3 ruble płaciła zaś rodzina834
.
„Stacja klimatyczna leśno-górska Czarniecka Góra” pod Niekłaniem, u stóp Gór
Świętokrzyskich, reklamowała się na łamach „Kuriera”, oferując pokoje od 80 kopiejek, a
leczenie wraz z utrzymaniem od 2 rubli 80 kopiejek za dzień835
. Za wynajęcie mieszkania na
całe lato w tej miejscowości trzeba było zapłacić rubli 50836
. W tymże 1893 roku w
Ciechocinku wzięcie 1-osobowego pokoju na cały 6-tygodniowy sezon oznaczało wydatek 10
– 35 rubli; kilkupokojowego mieszkania z kuchnią – 50 aż do 250 rubli837
.
Krajowe uzdrowiska, choć bardziej dostępne dla średnio sytuowanych przedstawicieli
warstwy średniej, i tak mogły wydawać się nazbyt kosztowne dla znacznej części tego
środowiska. Należy ponadto pamiętać, że pobyt nawet w tych miejscowościach wymagał
nakładów podobnych jak w przypadku wakacji w najdroższych kurortach zagranicznych.
Wydatki nie ograniczały się do przejazdu koleją, mieszkania i wyżywienia. Skoro już się do
zdrojowiska przybyło, należało odbyć kilka wizyt u miejscowego lekarza i poddać się
zleconym przezeń zabiegom. Względy obyczajowe wymagały posiadania odpowiednich
strojów – stosownych do pory dnia i okoliczności, umożliwiających wywiązywanie się z
obowiązków towarzyskich. Należało bywać na (stanowiących główną atrakcję tych
miejscowości) koncertach, balach czy reunionach. Wszelkie dodatkowe koszty, wykraczające
daleko poza te, ujęte w cennikach, mogły skutecznie zniechęcać mniej zasobnych do
udawania się do najbliższych nawet stacji klimatycznych.
834
Cz. Jankowski, Z wrażeń letniej wycieczki, „KW” 1891, nr 190, s. 1 (Sławinek); nr 209, s. 1 (Solec);
nr 214, s. 1 (Niekłań); nr 239, s. 1 (Ciechocinek). O walorach miejscowości leczniczych Królestwa: H.
Dobrzycki, Zdrojowiska, zakłady lecznicze i stacje klimatyczne w guberniach Królestwa Polskiego i najbliższych
guberniach Cesarstwa oraz prywatne zakłady lecznicze w Warszawie, Warszawa 1896. 835
„KW” 1893, nr 13, s. 11. 836
Echa letnie. Czarniecka Góra, „KW” 1893, nr 213, s. 1. 837
Echa letnie. Ciechocinek, „KW” 1893, nr 179, s. 3.
206
„Na letnich mieszkaniach”
Najbardziej rozpowszechnionym, najprzystępniejszym sposobem spędzania wakacji
poza miastem była wilegiatura838
. Polegała ona na wynajmowaniu pokojów, mieszkań lub
całych willi w miejscowościach podwarszawskich, zwłaszcza leżących w pobliżu linii
kolejowych. Letników przyjmowano między innymi w: Pruszkowie, Brwinowie i Grodzisku
przy linii warszawsko-wiedeńskiej; Jabłonnej, Wawrze, Otwocku przy linii nadwiślańskiej
oraz w Wołominie i Tłuszczu przy kolei petersburskiej. Obyczaj wilegiaturowania, podobnie
jak i inne wakacyjne mody, został spopularyzowany przez elity. Najzamożniejsi, jak choćby
rodzina Ferdynanda Hoesicka czy sienkiewiczowscy Bigielowie z Rodziny Połanieckich
posiadali pod Warszawą własne realności, umożliwiające kontakt z naturą podczas kanikuły.
Reprezentanci klasy średniej w zdecydowanej większości nie dysponowali takimi
możliwościami, co zmuszało ich do korzystania z – niezwykle bogatej – oferty „letnich
mieszkań”. Nieocenionym źródłem czerpania wiadomości o topografii, standardzie, cenach
wilegiaturowych kwater są ogłoszenia zamieszczane na łamach warszawskiej prasy. Ich ilość
była dość skromna w latach siedemdziesiątych – po kilka w każdym numerze „Kuriera
Warszawskiego” na początku sezonu wakacyjnego na przełomie maja i czerwca. Wraz z
lawinowym wzrostem popularności podmiejskich letnisk, rosła także liczba anonsów. W
apogeum mody na wilegiaturę, na przełomie stuleci, „Kurier” zamieszczał przez cały
czerwiec, lipiec, a nawet na początku sierpnia po kilkadziesiąt ogłoszeń, zachęcających do
korzystania z gościny przedsiębiorczych właścicieli kwater leżących w bliższym lub dalszym
sąsiedztwie Warszawy.
Ceny tej formy wypoczynku utrzymywały się przez II połowę XIX wieku na dość
wyrównanym poziomie. W 1878 r. za „Mieszkanie letnie, blisko Warszawy: 2 pokoje, na 3
miesiące [żądano] rb. 30”839
. W 1891 r. w willi „Feliksowo” przy stacji Otwock można było
na cały sezon letni wynająć: 4 pokoje z kuchnią za 200 – 210 rubli, 3 pokoje za 180, 2 za 150,
a jeden pokój za 45 do 90 rubli; w Jabłonnej w tym czasie za 6 pokojów z werandą żądano
rubli 300840
. W 1898 r. w „Brzózkach Brzezińskich, 5 wiorst od stacji Szepetowo kolei
warszawsko-petersburskiej” za mieszkanie 4-pokojowe z kuchnią i wygodami żądano 20 rubli
za miesiąc841
. Pod względem finansowym wilegiatura podmiejska z pewnością przedstawiała
838
M. Olkuśnik, Podmiejska wilegiatura warszawiaków u schyłku XIX wieku jako zjawisko kulturowe i
społeczne, „Kwartalnik Historii Kultury Materialnej” 2001, nr 4, s. 367-386. 839
„KW” 1878, nr 163, Dod. s. IV. 840
„KW” 1891, nr 124, s. 8. 841
„KW” 1898, nr 107, s. 6.
207
się korzystniej od dalszych wojaży. Niebagatelne znaczenie miały znacznie niższe koszty
transportu i uwolnienie od wydatków na kurację, rozrywki i obowiązki towarzyskie. Istotną
rolę odgrywał także fakt, że ojcowie rodzin, umieszczający swe małżonki i dzieci „na letnich
mieszkaniach”, mogli odwiedzać najbliższych w niedziele i dni świąteczne. Można jednak
rozważyć, na ile ten sposób spędzania wakacji był satysfakcjonujący i zaspokajał potrzeby,
także te prestiżowe, klasy średniej.
Pośród podwarszawskich letnisk szczególne znaczenie miały ośrodki leżące wzdłuż
nadwiślańskiej linii kolejowej – przede wszystkim Otwock, słynący ze zdrowego suchego
klimatu i wspaniałych sosnowych lasów. Świadectwa wyjątkowej popularności Otwocka i
sąsiadujących z nim miejscowości znajdują się we wspomnieniach osób reprezentujących tak
różne środowiska jak Jadwiga Waydel Dmochowska842
i Bernard Singer843
. Uwagę badaczy i
popularyzatorów historii przyciąga fenomen tych okolic. Stosunkowo znaczna jest liczba
publikacji poświęconych różnorakim zagadnieniom związanym z ich wypoczynkową i
kuracyjną przeszłością. Autorzy podkreślają, że przełomowe znaczenie dla rozwoju takich
letnisk jak Wawer, Radość, Falenica, Józefów Świder i sam Otwock miało otwarcie kolei
nadwiślańskiej w 1877 roku. Wykorzystali to przedsiębiorcy, którzy nabywali wyprzedawane
majątki ziemskie, a następnie parcelowali je lub sami zakładali osady letniskowe, wznosząc
wille i domki na wynajem. Pionierem na tym polu był znany grafik i ilustrator Michał Elwiro
Andriolli. W 1880 r. założył on nad Świdrem osadę Brzegi. Sława artysty przydała prestiżu
podjętemu przezeń przedsięwzięciu, co znacznie spopularyzowało obyczaj wilegiatury „na
linii otwockiej”. W ślady Andriollego wkrótce poszedł pułkownik Aleksander Westenrick
(założył osadę Aleksandrówka) i właściciel dóbr otwockich Zygmunt Kurtz. Żywo
rozwijające się letniska cieszyły się stale wzrastającym powodzeniem. W roku 1890 powstał
w Otwocku zakład kąpielowy, oferujący zabiegi hydropatyczne, a w 1893 – pierwsze
sanatorium przeciwgruźlicze. Na początku XX wieku w okolicach Otwocka lato spędzało
corocznie około 2 tysięcy osób. Do dalszego rozwoju okolic przyczyniła się budowa kolejki
wąskotorowej Jabłonna – Karczew (odcinek Karczew – Otwock otwarty został dopiero w
kwietniu 1914 roku)844
.
842
J. Waydel Dmochowska, Jeszcze o dawnej Warszawie, op. cit., s. 166-169. 843
B. Singer (Regnis), Moje Nalewki, Warszawa 1993, s. 168. 844
E. Pustoła – Kozłowska, Z dziejów Otwocka – „wzorowej miejscowości leczniczej”, „Mazowsze” 1994, nr
2(3) , s. 3-6; R. Lewandowski, Kronenberg, Andriolli i wilegiatura czyli podwarszawskie letniska linii otwockiej,
Józefów 2012, s. 10-41; Tenże, Brzegi Andriollego, Józefów 2010, s. 42-56.
208
Warto wspomnieć, że w ostatnich latach prawdziwy renesans przeżywa
zainteresowanie charakterystycznym dla podwarszawskich letnisk stylem „świdermajer”.
Fantazyjne zdobienie drewnianych detali architektonicznych, nasuwające skojarzenia ze
„stylem szwajcarskim” tworzyło specyficzny klimat wilegiatury845
. Na przełomie wieków
„świdermajer” budził, wśród wysmakowanych artystycznie elit, raczej kpinę i lekceważenie.
Waydel Dmochowska ubolewała: „Niestety wille te szpecił jakiś szczególny styl: wycinane w
wymyślne wzory drewniane ganeczki i werandy, od których przez długie lata letniska
podwarszawskie nie mogły się wyzwolić. Coś niby tureckie <<moucharabié>> w
nadwiślańskim ujęciu”846
.
Podwarszawska wilegiatura nieodparcie kojarzy się z opisanym w rozdziale I
obyczajem petersburskiego życia na daczy. Zwracała już na to uwagę, cytowana w
poprzednim rozdziale, Jadwiga Waydel Dmochowska. Analogiczne jest zróżnicowanie oferty
– od możliwości wynajęcia samodzielnych willi, po zajmowanie pojedynczych, skromnych
pokoi. Podobnie sieć letniskowych miejscowości była ściśle uzależniona od zasięgu linii
kolejowych. Niemal identyczne były praktykowane pod Petersburgiem i Warszawą rozrywki.
W obu stolicach współczucie i drwina otaczały mężów, stale dojeżdżających do rodzin. Czy
podobieństwa te były przypadkowe? Czy społeczeństwo Warszawy zupełnie niezależnie
stworzyło model popularnego, podmiejskiego wypoczynku i nadało mu „zachodnią” nazwę
wilegiatury? Czy pewien wpływ na charakter tego zjawiska mógł mieć wzorzec, który nad
Wisłą dotarł wraz z rosyjskimi urzędnikami, przedsiębiorcami, nauczycielami? Nie sposób
jednoznacznie odpowiedzieć na te pytania. Fakt ewidentnego pokrewieństwa „daczy” i
„wilegiatury” należy jednak mieć na uwadze.
Przewodnicy, opiekunowie, nauczyciele.
Szanse sezonowego opuszczania Warszawy przez gorzej sytuowanych przedstawicieli
kręgu inteligencji były ograniczane głównie przez uwarunkowania materialne. Powodowało
to podejmowanie nadzwyczaj oryginalnych prób realizacji pragnień dalszej podróży, czy
choćby spędzenia wakacji na wsi. Dział ogłoszeń „Kuriera Warszawskiego” był miejscem,
gdzie swe anonse zamieszczały osoby, które nie dysponowały odpowiednimi środkami
finansowymi, a przemożną chęć wyjazdu latem poza mury miasta zamierzały zaspokoić,
845
R. Lewandowski, Kronenberg, Andriolli i wilegiatura czyli podwarszawskie letniska linii otwockiej, Józefów
2012, s. 47-50; Tenże, Twórcy stylu <<świdermajer>>, Józefów 2012, s. 9-38; J. Szałygin, Drewniana
architektura okolic Otwocka, „Mazowsze” 1994, nr 2(3) , s. 31-34 846
J. Waydel Dmochowska, Jeszcze o dawnej Warszawie, op. cit., s. 167.
209
oferując swe towarzystwo, pomoc i usługi – zamożniejszym. W połowie czerwca 1878 roku
czytelników gazety zachęcały następujące reklamy: „Na wakacje. Wykwalifikowana
nauczycielka śpiewu pragnie wyjechać na wieś, na parę miesięcy dla udzielenia lekcji.
Wiadomość w Rekomendacji Nauczycielskiej Kamilli Mierkowskiej. Plac Teatralny,
Senatorska ulica nr 16”847
. Lub też: „Osoba wysoko ukształcona, posiadająca dokładnie
znajomość języków obcych, życzy sobie przyjąć obowiązek towarzyszki podróży, przy osobie
płci żeńskiej udającej się na wystawę paryską, nie żądając za to oddzielnego wynagrodzenia,
oprócz pokrycia kosztów podróży. Kto by pragnął skorzystać z tego towarzystwa, raczy adres
swój pozostawić w Redakcji „Kuriera Warszawskiego” pod literami F.Z.25”848
. „Za granicę.
Profesor wyższych zakładów rządowych oraz literat, człowiek młody, znający dobrze kraje
obce i mogący służyć za naukowego po nich przewodnika, pragnie w charakterze opiekuna
młodych lub też towarzysza osoby starszej, wyjechać za same tylko koszta podróży i
utrzymania na czas wakacyjny, za granicę. Adresy prosi składać w kantorze „Kuriera
Warszawskiego” pod literami H. E. nr 104”849
.
Poszukujący możliwości opuszczenia stolicy mogli też liczyć na oferty ludzi
majętnych, gotowych do przyjęcia pod swój dach osób, z których usług chcieli skorzystać:
„Korepetytor na czas wakacji na wieś. Potrzebny jest na czas wakacji na wieś, dla
przygotowania dzieci do szkół rządowych, uczeń klas wyższych, akademik posiadający język
francuski, niemiecki i muzykę. Bliższą wiadomość udzieli księgarnia i skład nut Ferdynanda
Hoesick, przy ulicy Senatorskiej nr 4”850
.
Trudno orzec, jaki był rzeczywisty popyt na usługi „towarzyszy podróży” czy
„opiekunów naukowych” w wycieczkach zagranicznych. Skoro jednak istniała podaż, to –
można założyć – zdarzali się i chętni do korzystania z tego rodzaju ofert. Bez wątpienia
natomiast praktyka angażowania na letnie miesiące korepetytorów była niemal powszechna.
Podobnie zresztą, jak miało to miejsce wśród petersburskich „daczników”. Udzielanie lekcji
dzieciom zamożnych właścicieli wiejskich posiadłości pozwalało wielu młodym ludziom –
głównie studentom – korzystać z uroków lata na łonie natury.
Jak podaje Stanisław Twardo, na początku XX wieku w środowisku akademickim
obyczaj ów traktowano nie tylko jako szansę spędzenia dość atrakcyjnych wakacji, ale i jako
847
„KW” 1878, nr 137, Dod., s. IV. 848
Tamże. 849
„KW” 1878, nr 139, Dod. s. IV. 850
„KW” 1878, n 125, Dod., s. IV.
210
jeszcze jedną płaszczyznę działalności politycznej: „Na młodzież szkół średnich wywierano
wielki wpływ wychowawczy w okresie letnich wakacyjnych edycji, na które wyjeżdżali
koledzy poszukujący pracy zarobkowej”851
. Z mniejszą powagą wspomina wakacyjne
korepetycje Melchior Wańkowicz: „Zafundowałem sobie na całe wakacje <<korka>>.
Nauczyłem go polować, pływać, jeździć konno i paru mniej chlubnych rzeczy – ale jakoś
matematykę przeoczyliśmy”852
.
Szczególnie wiele miejsca we wspomnieniach poświęcił wakacyjnemu preceptorowi
cytowany w poprzednim rozdziale Stanisław Brzeziński. Zarówno sam pamiętnikarz, jak i
jego bracia, w połowie lat osiemdziesiątych kilkakrotnie spędzali letnie miesiące w należącej
do rodziny Lgotce. Pobyt na wsi częściowo poświęcali na uzupełnianie braków w szkolnej
edukacji. Pomagał im w tym specjalnie zaangażowany przez matkę chłopców student –
Stanisław Kobyłecki. Z upływem lat korepetytor stał się niemalże członkiem rodziny i
towarzyszem zabaw młodych Brzezińskich. Chadzał z nimi na długie piesze wycieczki, grał
w krokieta, serso, piłkę, jeździł konno, strzelał z floweru i dubeltówki853
. Słowem, korzystał z
rozrywek dostępnych dla zamożnych, miał zapewnione utrzymanie i mieszkanie i – jak
wynika z relacji Brzezińskiego – za codzienne, kilkugodzinne zajęcia otrzymywał
wynagrodzenie.
W podobnej do Stanisława Kobyłeckiego sytuacji znajdowało się, jak można sądzić,
wielu młodych ludzi – uboższych, ale wykształconych, reprezentujących odpowiedni poziom
kultury i towarzyskiej ogłady. Wakacyjny trud pedagogiczny, nauczanie dzieci
przedstawicieli warstw wyższych, choć wiązało się z pracą zarobkową, dawało jednak
możność spędzania na wsi czasu wolnego od własnej - szkolnej czy akademickiej - edukacji.
To, co dla korepetytorów było przywilejem i atrakcją, stanowiło normę dla tych
warszawiaków, którzy mogli korzystać z gościny w majątkach czy posiadłościach bliskich
sobie osób.
Nie ma to, jak rodzina! (Lub przyjaciele…).
Obok wszelkich rodzajów wakacji, wymagających ponoszenia niemałych często
kosztów, lub wręcz podejmowania pracy, dużą popularnością cieszyło się odwiedzanie
wiejskich siedzib należących do rodziny i znajomych. Decydującą rolę odgrywało tu
851
S. Twardo, op. cit., Ogniwo 6, s. 9-10. 852
M. Wańkowicz, Tędy i owędy, Warszawa 1982, s. 28-29. 853
S. Brzeziński, op. cit., s. 889-890, 902-903.
211
pochodzenie społeczne poszczególnych przedstawicieli klasy średniej. Wynikały zeń
powiązania oraz kontakty rodzinne i środowiskowe, które mogły stwarzać szanse takiego
wypoczynku. Ogromnym ułatwieniem dla liczących się z groszem reprezentantów
interesujących nas środowisk było posiadanie krewnych, kuzynów czy przyjaciół gotowych
gościć przybyszów z Warszawy w czasie kanikuły. Dzięki temu rodziny wywodzące się z
kręgów ziemiaństwa, lub związane z nim towarzysko, mogły liczyć na spędzenie lata poza
miastem.
Wakacje na łonie rodziny nie były bynajmniej postrzegane jako mniej wartościowe i
mniej prestiżowe. Wszak, jak wskazaliśmy w poprzednim rozdziale, wyjazd na lato do
rodzinnych dóbr był praktykowany przez najznamienitsze nawet elity. Tyszkiewiczowie
zjeżdżali do Landwarowa koło Połągi, Mineykowie do Dubnik, Brzezińscy uszczęśliwiali
rodzinę w Lgotce, a Łucja Hornowska – babunię w Klimaszówce na Wołyniu. Przybywali –
„do siebie”. Członkowie klasy średniej w aż tak komfortowej sytuacji zazwyczaj się nie
znajdowali, ale – kultywując obyczaj spędzania wakacji i świąt w majątkach szlacheckich –
mogli się poczuć bliżsi warstwie, na której starli się wzorować.
Zofia ze Święcickich Guzowska w latach 90-ych uczęszczała do pensji Strzemińskiej
w Warszawie. Była mocno związana ze środowiskiem ideowej, lewicowej inteligencji –
mieszkała u swego stryja, Wacława Święcickiego – współtwórcy „Proletariatu”. Jako
utrudzona nauką i miejskimi warunkami dziewczyna, szczęśliwie miała wyborne możliwości
wypoczynku. Jej ojciec przez 14 lat, począwszy od roku 1893, administrował godziszowskim
kluczem majątków, należącym do Ordynacji Zamoyskich854
. Zofia wszystkie niemal dłuższe
przerwy w nauce spędzała właśnie w Godziszowie. Tam, wedle ziemiańskich obyczajów,
hucznie obchodzono Święta Bożego Narodzenia855
. Tam autorka wspomnień podczas letnich
wakacji przeżywała wzruszenia pierwszych miłości856
.
Władysław Kiejstut Matlakowski, którego matka tak bardzo starała się oszczędzać w
Norderney, część lata mógł spędzać w rodzinnym majątku Zbijewo857
. Stanisław Twardo na
przełomie lat 80-ych i 90-ych kilkakrotnie podczas lata bawił u brata matki, księdza
854
Z. Guzowska ze Święcickich, Za moich czasów. Pamiętnik, Rps BN, akc. 8036, s. 77-88. 855
Tamże, s. 129-134. 856
Tamże, s. 144-148, 172. 857
W. K. Matlakowski, op. cit., Czasy gimnazjalne, s. 1.
212
Rajmunda Babeckiego, proboszcza w Skazińcach na Podolu. Towarzysząc wujowi, odwiedzał
okoliczne dwory i zwiedzał pamiątki kresowej świetności858
.
Przebogate doświadczenia miał natomiast przyszły dyplomata i dziennikarz – Andrzej
Ziemięcki. Jego rodzice wykazywali nadzwyczajną wprost inwencję i przejawiali wyjątkowy
żar rodzinnych uczuć, pielgrzymując w czasie kolejnych wakacyjnych sezonów przełomu lat
80-ych i 90-ych po majątkach rozmaitych kuzynów, rozsianych na terenie Królestwa
Polskiego859
. Dzięki familijnym peregrynacjom przyszły globetrotter mógł z dumą napisać o
sobie: „[W wieku siedmiu lat] Wiedziałem już, jaki krajobraz miało Mazowsze i jakie piaski
Podlasie, znałem czarną po deszczu a szarą w suszę ziemię hrubieszowską (…) i dobrą, pełną
przymiedzowych kamionek kutnowską. Mieszkałem w jedynym bodaj <<całym>> zamku w
Polsce w przedziwnej dolinie Prądnika. Ze środków lokomocji zetknąłem się z końmi, z
koleją i z warszawskim tramwajem (jeszcze konnym)”860
.
Niektórym przedstawicielom klasy średniej możliwość spędzania letnich miesięcy na
ziemiańską modłę - w dworach, na przechadzkach, spacerach, grzybobraniach, polowaniach,
sąsiedzkich wizytach, wystawnych przyjęciach – dawały nie urodzenie czy rodzinne
koneksje, ale pozycja społeczna i kontakty wynikające z działalności publicznej lub pracy
zawodowej. Wspomniana już wcześniej Jadwiga Ostromęcka, właśnie dzięki swej
wcześniejszej pracy pedagogicznej na Suwalszczyźnie, spędzała na początku XX wieku
wakacje w tamtejszych majątkach. Rozległe stosunki w środowisku inteligencji, a przede
wszystkim bliska przyjaźń z Elizą Orzeszkową, zaprowadziły pamiętnikarkę do Florianowa
na Nowogródczyźnie. Tam podczas letnich miesięcy warszawska nauczycielka towarzyszyła
uwielbianej pisarce861
.
Eliza Orzeszkowa we Florianowie dwukrotnie spędzała letnie wakacje: w 1908 i 1909
roku. Zaprzyjaźniona z właścicielem majątku, Tadeuszem Bochwicem, w listach do niego nie
szczędziła zachwytów: „Jeszcze przyjadę do Florianowa sił i zdrowia zaczerpnąć znowu. A
nigdzie ich ani w Marienbadach, ani Nauheimach nie zaczerpnęłam ich tak wiele jak tam
(…)”862
. I, najpewniej, nie były to grzecznościowe zapewnienia. Ponieważ Bochwicowie
858
S. Twardo, op. cit., Ogniwo 1, s. 7-15. 859
A. Ziemięcki, op. cit., s. 4-12. 860
Tamże, s. 13. 861
J. Ostromęcka, op. cit., s 232-243. 862
List do T. Bochwica, 2(15) XII 1908 r., List 39, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, red. J. Baculewski, t. V, Do
przyjaciół: Tadeusza Bochwica, Jana Bochwica, Janiny Szoberówny, opr. E. Jankowski, Wrocław 1961, s. 67.
213
wynajmowali w swym majątku kwatery letnikom863
, pisarka – zwracając się do właściciela w
lutym 1909 r. – dopytywała: „Czytając o tym, że tyle gości letnich się zgłasza, zlękłam się, że
dla mnie miejsca zabraknąć tam może (…) Już przestałam pojmować lato gdzie indziej niż we
Florianowie”864
. Florianów nie był jedynym dworem litewskim odwiedzanym przez pisarkę.
Już wcześniej długie letnie miesiące spędzała miedzy innymi w nadniemeńskich
Miniewiczach, należących do syberyjskiego zesłańca Jana Kamieńskiego. Bawiła tam w 1883
r.; odpoczywała, cieszyła się urokami wsi865
. Wakacje w Miniewiczach były prawdziwie
brzemienne w skutki. W sierpniu 1886 r. Pani Eliza donosiła Leopoldowi Méyetowi: „Na wsi
już jestem od dwóch miesięcy. Z początku nie robiłam nic prócz oddychania pełną piersią
piękną pogodą letnią i wiejską ciszą. Od kilku jednak tygodni zabrałam się do pisania wielkiej
dwutomowej powieści, która będzie miała tytuł Nad Niemnem i w której wielkie, choć może
zwodnicze pokładam nadzieje”866
. Również całe lato 1888 roku Orzeszkowa spędziła w
majątku Kamieńskich867
. W latach 90-ych zaczęła bywać w leżącym również nad Niemnem
Poniemuniu. Listy stamtąd zaczęła słać Méyetowi w roku 1891868
. W maju 1894 r. usilnie
namawiała przyjaciela na przyjazd do Poniemunia869
. W sierpniu wyrzucała przyjacielowi, że
przedłożył pobyt w Zakopanem ponad uroki litewskiej wsi i – zapewne aby wzbudzić w nim
żal – obszernie opisywała uroki wakacji na Litwie: biesiady, przechadzki, kąpiele, łowienie
ryb870
. Kolejne, równie entuzjastyczne relacje z Poniemunia otrzymywał Leopold Méyet w
roku 1895871
.
Łatwy dostęp do dworów ziemiańskich miał Sienkiewicz. Bywał częstym gościem
między innymi u Marii i Jana Górskich w Woli Pękoszewskiej872
oraz u zaprzyjaźnionych
Róży i Edwarda Raczyńskich w Rogalinie873
. W 1880 donosił Godlewskiemu o wakacjach,
spędzanych w majątku swych krewnych – Dmochowskich w Rudzie na Podlasiu874
. Po
863
Wstęp E. Jankowskiego, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, t. V, op. cit. s. 304-305. 864
List do T. Bochwica, 14(27) II [19]09 r., List 85, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, t. V, op. cit., s. 132. 865
List do L. Méyeta, 29 IX [18]83 r., List 31, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 18-19. 866
List do L. Méyeta, 30 VII (11 VIII) 1886 r., List 48, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 29. 867
Listy do L. Méyeta, 8 VI [18]88 r., List 67; 9 X [18]88 r., List 68 , E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II,
s. 38-39. 868
Listy do L. Méyeta, 27 V 1891 r., List 93; 5 VII 1891 r. List 94, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s.
46. 869
List do L. Méyeta, 24 V [18]94 r., List 113, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 52. 870
List do L. Méyeta, 14 (26) 1894 r., List 115, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 55-56. 871
List do L. Méyeta, 29 IX [18]95 r., List 136, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 78-80. 872
H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 288. 873
List do M. Godlewskiego, 9 IX [18]95 r., List 165, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 231. 874
List do M. Godlewskiego, 18 VIII [1880 r.], List 12, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 32-33.
214
otrzymaniu w 1900 r. w darze od narodu, na jubileusz 25-lecia pisarstwa, majątku w
Oblęgorku, pisarz spędzał tam wiele czasu, zwłaszcza letnie miesiące875
.
Zgoła mistrzowsko swą pozycję wykorzystywał Franciszek Kostrzewski. Sława
ilustratora i malarza otwierała przed nim ziemiańskie dwory i arystokratyczne pałace. Artysta
z satysfakcją wspominał, że w Poznańskiem bawił w Rydzynie Sułkowskich, gdzie książę
Antoni zaprosił go na zaręczyny swego syna - Józefa876
. Goszczony był również w Turwi
Chłapowskich, gdzie z wdzięczności pozostawił akwarele, będące ilustracjami opowiadanych
przy stole anegdot: „Wszystkie bardzo niecenzuralne i w kawalerskim stylu utrzymane.
Sowicie zapłacony i ufetowany powróciłem nareszcie do mojej Warszawy (…)”877
.
Przyjaźń z Augustem „Guciem” Potockim dała Kostrzewskiemu sposobność
podróżowania z ekscentrycznym arystokratą po Wołyniu. Oryginalni wojażerowie zwiedzili
Zachajce i Sławutę878
. Na Żmudzi bawił Kostrzewski „u pani Burbinej, marszałkowej
Belwederskiej”879
. W Hrubieszowskiem spędzał „(…) któreś lato w zamożnym domu
Władysława Horodyskiego”, ale szczególnie rysownikowi zapadł w pamięć pobyt u
Konstantego Komierowskiego w Rudzie Matenieckiej koło Końskich, gdzie: „Ukochany
Kocio, powszechnie lubiany człowiek, chcąc mnie ufetować, postanowił jeden dzień ku czci
mojej poświęcić, więc skomponował jubileusz”880
. Zaiste, stosunki i możliwości miał
Franciszek Kostrzewski niezwykłe. Mile łechtały jego snobistyczne upodobania i nie bez
dumy tłumaczył je w następujący sposób: „Zarzucać mi mogą zamiłowanie do najlepszego
towarzystwa, to jest arystokracji. Otóż wciągnięty przez dawanie lekcji za lat młodszych
moich do najpierwszych domów – mimo nawet woli – musiałem przywyknąć do tych sfer.
(…) Gdzie mi się tylko zdarzało być na wsi – u najzamożniejszych – zawsze to samo
spotykałem – gościnność, uprzejmość i hulanki, ale o sztukach pięknych wyobrażenia ani
śladu”881
.
Wyznanie znanego ilustratora pokazuje, jak – z jednej strony – talent i popularność
dawały mu szansę zaspokajania pragnień i upodobań, z drugiej zaś, jaki dystans i krytycyzm
zachowywał wobec osób, z których gościny korzystał. Wydaje się, że tolerowanie, znoszenie
ignorancji części elit, znanej Kostrzewskiemu, stanowiło cenę, jaką artysta był w stanie płacić
875
Listy 211 - 219, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 270-276. 876
F, Kostrzewski, op. cit., s. 28. 877
Tamże, s. 29-30. 878
Tamże, s. 31 - 32. 879
Tamże, s. 36. 880
Tamże, s. 36. 881
Tamże, s. 39-40.
215
za możliwość spędzania czasu w lubiany przez siebie sposób – podróżowania, wypoczywania
na wsi. Swoista chełpliwość, towarzysząca wspomnieniom o odbytych wojażach, każe sądzić,
że dla Franciszka Kostrzewskiego takie formy aktywności stanowiły wyznacznik pozycji
społecznej. Podobne pragnienia i aspiracje przejawiała, jak wolno się domyślać, znaczna
część środowiska klasy średniej. Większość przedstawicieli tego kręgu nie miała jednak tak
wyjątkowych możliwości jak Kostrzewski i musiała korzystać z bardziej dostępnych,
powszechniejszych sposobów spędzania wakacji.
Dla poratowania zdrowia.
Krąg warszawskiej klasy średniej dzieliły – pod względem możliwości wypoczynku i
podróży - wyraźne różnice: materialne, zawodowe, prawne, środowiskowe. Decydowały one
o podejmowaniu różnych form aktywności w czasie wolnym. Materialne atrybuty rozmaitych
sposobów spędzania wakacji tworzyły obraz „życia codziennego” klasy średniej w
uzdrowisku, w podróży czy na wilegiaturze. Składały się na swego rodzaju standard,
charakterystyczny dla tego środowiska.
Mając na względzie sferę obyczajów związanych ze sposobami spędzania czasu
wolnego, można stwierdzić, że podstawowym spoiwem tej grupy był jednak, podobnie jak w
przypadku elit, stan świadomości. Jej przedstawicieli łączyło przekonanie o wspólnocie
sytuacji, o zajmowaniu tego samego miejsca w hierarchii społecznej, o zbliżonych aspiracjach
i potrzebach. Szczególną jednak rolę w kształtowaniu poczucia przynależności do dość
jednolitego kręgu odgrywały uzasadnienia czy też motywacje tłumaczące wakacyjne wyjazdy
z miasta. Artykułowali je sami przedstawiciele tego środowiska lub też były one
formułowane, choćby na łamach prasy, w odniesieniu do szeroko rozumianej klasy średniej.
Szczególnie często przywoływane powody, jakie skłaniały i skłaniać powinny do opuszczania
Warszawy w czasie wolnym, stanowiły rodzaj usprawiedliwienia, wytłumaczenia dla grup,
które – naśladując wzorce przyjęte w warstwach wyższych – sięgały po formy aktywności
dotychczas niedostępne, bo właśnie dla elit zarezerwowane. Ponadto, owe przesłanki - tak
chętnie i często przytaczane - pozwalały na swoiste dowartościowanie zachowań, mogących
uchodzić w oczach ogółu za czczą błahostkę, snobistyczną rozrywkę czy lekkomyślną
rozrzutność.
Spośród najczęściej przywoływanych motywów praktykowania pozamiejskiego
wypoczynku na pierwszy plan, bez wątpienia, wysuwa się zdrowie. Duch epoki kazał ufać
osiągnięciom nauki, w tym zwłaszcza medycyny. Lecznicze motywy podróży – profilaktyka i
216
kuracja – przyświecały przedstawicielom elity. To oni od dawna hołdowali obyczajowi
udawania się „do wód”. Jednak dla tego środowiska bywanie w zagranicznych kurortach, czy
choćby krajowych uzdrowiskach, nie przedstawiało żadnego problemu. Nie stanowił
ograniczenia dostęp do czasu wolnego, a bariery finansowe nie odgrywały większej roli. We
wspomnieniach arystokratów, przedstawicieli burżuazji czy najzamożniejszej inteligencji nie
ma śladu troski o sferę finansową czy organizacyjną wojażu. Przeciwnie, w dobrym tonie
było podkreślenie, jak łatwo i przyjemnie wydawano znaczne sumy, zarówno na same
lecznicze zabiegi, jak i na towarzyszące im rozrywki i przyjemności. Reprezentanci klasy
średniej nie byli w tak komfortowej sytuacji. Toteż w pamiętnikach i relacjach starali się
uzasadnić, usprawiedliwić, dlaczego – mimo ograniczonych możliwości – wydawali
pieniądze na wyjazdy do stacji klimatycznych lub „na letnie mieszkania”.
Ważnym świadectwem miejsca kuracyjnego wyjazdu w życiu wykształconych i
ambitnych kręgów warstwy średniej jest korespondencja Henryka Sienkiewicza i Elizy
Orzeszkowej. Oboje pisarze, tak ze względu na niemałe dochody, pozwalające na swobodne
podejmowanie podróży, jak i na ogromny szacunek, jakim darzył ich ogół społeczeństwa, bez
wątpienia powinni być zaliczeni do kręgów społecznej elity. Należy jednak pamiętać, że byli
oni najświetniejszymi i najbardziej prominentnymi przedstawicielami polskiej inteligencji i
dla tego środowiska stanowili wzorzec do podejmowania określonych form zachowania.
Sienkiewicz, którego życie prywatne budziło zainteresowanie opinii publicznej i stanowiło
przedmiot częstych doniesień prasowych, o swych wyjazdach kuracyjnych często i
szczegółowo donosił adresatom swych listów. Pisarz regularnie udawał się „do wód” dla
poratowania zdrowia własnego, jak i swych najbliższych. Geograficzny zasięg leczniczych
wypraw autora Trylogii był imponujący. W 1881 korzystał ze źródeł mineralnych w
Fürstenhof, w Styrii882
. Na przełomie 1884/1885 przebywał w Meranie, z powodu
konieczności leczenia choroby płuc córki Marii883
. Systematycznie bywał w zakładzie
hydropatycznym doktora Wilhelma Winternitza w Kaltenleutgeben pod Wiedniem884
. Nie
obce było mu Bad – Kissingen885
. Zimą 1898 r. przebywał z córką na kuracji w Nicei886
. W
1892 i 1900 sam poddawał się leczeniu w Karlsbadzie887
. Wśród miejscowości, które
882
List do M. Godlewskiego, [1881 r.], List 15, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 36. 883
List do M. Godlewskiego, 27 XII [1884 r.], List 17, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 37-38. 884
List do M. Godlewskiego, 9 VI 1888 r., List 30, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 54-56. 885
List do M. Godlewskiego, 1 VI 1889 r., List 53, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 81-82. 886
List do J. Curtina, 15 VIIV [18]98 r., List 4, H. Sienkiewicz, Listy, red. J. Krzyżanowski, opr. M.
Bokszczanin, Warszawa 1977, t. I, cz. 1, s. 166-167. 887
List do M. Godlewskiego, 29 VI 1892 r., List 126, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 181-182; List
do F. Ejsmonda, [4 X 1900 r.], List 4, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 1, op. cit., s. 361.
217
odwiedzał Sienkiewicz w celach zdrowotnych i które wspominał w licznych listach można
jeszcze wymienić m. in. Monako, Reichenhall, Biarritz, Teplitz888
. Szczególnie często, acz
bez nadzwyczajnego entuzjazmu bywał pisarz w Zakopanem889
.
Dla Sienkiewicza nawet dość kosztowne wyjazdy kuracyjne były oczywistością. Picie
wód mineralnych, hydropatia, korzystanie z walorów klimatu traktował jako niezbędną formę
terapii dla swej rodziny i dla siebie samego. Pogląd o wartości i nieodzowności takich metod
leczenia był powszechny wśród elit, ale też przyjmowany był przez członków warstwy
średniej, aspirujących do przynależności do wyższych kręgów społecznych. Przykład
jednostek takich jak Orzeszkowa i Sienkiewicz miał niewątpliwie istotne znaczenie dla
adoptowania określonego „modelu” zachowania, który powszechnie postrzegany był jako
atrakcyjny i wartościowy.
Eliza Orzeszkowa, która ponad wszelkie sposoby spędzania wakacji przedkładała
długie pobyty na wsi, w nadniemeńskich majątkach, również – niekiedy – decydowała się na
dalsze wyjazdy. Nie czyniła tego jednak nadzwyczaj chętnie. Zmusić ją do tego mogły w
zasadzie wyłącznie względy zdrowotne. Pisarka, będąc już w sile wieku, stale narzekała na
kłopoty ze zdrowiem. Popadała w stany melancholii, chorowała na serce, dokuczał jej
artretyzm. Wybierając się w 1897 do Wiesbaden, pisała do Leopolda Méyeta: „Podróży tej,
którą zrazu przyjmowałam jako zło konieczne, teraz już zaczęłam pragnąć, bo czuję się
ogromnie, ogromnie zmęczoną i rozstrojoną, a ponieważ już muszę żyć, a w dodatku chcę i
powinnam pracować, więc może mnie to skrzepi i trochę otrzeźwi. (…) Więc może ta podróż,
oprócz wyleczenia rąk, wyleczy mię choć w części od przygnębienia i rozłzawienia, w które
popadłam i które strasznie siły odbiera”890
. Przed samym wyjazdem wyznawała
przyjacielowi: „Do Wiesbadenu ciągnie mię zaś już bardzo, bo z ręką coraz mi gorzej, a w
tych dniach takiego w niej bólu doświadczam, że ledwie mogę pisać”891
. Po przybyciu na
miejsce donosiła: „Kurację już rozpoczęłam, bardzo potrzebną, bo artretyzm w prawym ręku i
w lewej nodze bardzo mi dokucza, i co dziwna, że od przyjazdu tutaj daleko więcej niż
przedtem”892
. Autorka Nad Niemnem także kolejny pobyt w Wiesbaden znosiła źle i
narzekała, że kuracja ją „osłabia i męczy”893
. Podobnie żaliła się na uciążliwość leczenia
888
Por. Biografia H. Sienkiewicza [w:] H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 479-489. 889
Listy do M. Godlewskiego: 7 IX 1892 r., List 127; 25 IX 1892 r., List 128; [15 VII 1897 r.], List 183; 23 VIII
[18]97 r., List 184, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. s. 182-185, 252-255. 890
List do L. Méyeta, 23 VII [18]97 r., List 182, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 136. 891
List do L. Méyeta, 7 VIII [18]97 r., List 183, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 137. 892
List do L. Méyeta, 23 VIII [18]97 r., List 184, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 138. 893
List do L. Méyeta, 8 VII 1899 r., List 244, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 203.
218
zaordynowanego jej w 1903 roku w Marienbadzie894
. Latem 1904 Orzeszkowa wyjechała do
Druskiennik, zmęczona, pogrążona w depresyjnym nastroju, „(…) bardzo chora, z bólami
ischiasowymi w nodze, niezdolna ujść jednym ciągiem pię[ć]dziesięciu kroków, z sercową
dusznością w piersi”895
.
Wypraw do uzdrowisk pisarka nigdy nie lubiła. Nawet wyprawa do niedalekich
Druskiennik budziła w niej odruch niechęci: „Mnie też w tym roku dziwnie nie składa się z
wyjazdem. Przez czas jakiś powstrzymywały mię chłody, które w letnim domku
druskiennickim byłyby bardzo niemiłe i szkodliwe (…). Do Druskiennik pojechać muszę i w
tym roku pojechać jeszcze mogę. (…) kąpieli potrzebuję bardzo”896
. O wiele wyżej, jak
wspomniano, ceniła pisarka pobyty na litewskiej wsi. Tym ostatnim przypisywała także
zbawienny wpływ na swe zdrowie: „(…) powietrze w Poniemuniu zawsze zdrowe, Niemen
piękny (…). Słabą czuję się, niezdolną do pracy, wróciły mi straszne bóle głowy (…). W tych
dniach zacznę pić jakieś wody. Przejdzie to zresztą, jak nieraz przechodziło”897
.
Prywatna korespondencja Orzeszkowej jest swoistym świadectwem przemagania się,
postępowania wbrew istotnym chęciom i pragnieniom, poddawania się nielubianym terapiom
i zabiegom leczniczym. Jej listy pokazują, jak silne było przekonanie o wartości kuracji „u
wód” pośród reprezentantów środowiska inteligencji. Warto zwrócić uwagę, że lecznicze
wyjazdy pisarki wiązały się w równej mierze z dążeniem do poratowania zdrowia
fizycznego, jak i psychicznego. Dziewiętnastowieczni kuracjusze – podróżnicy często nie
oddzielali tych dwóch sfer zdrowia. Stosując długofalową, dość przecież łagodną i powolną
terapię w popularnych miejscowościach, liczono, że będzie ona pomocna przy uzdrawianiu
tak ducha, jak i ciała. John Pimlott, opisując ewolucję stosunku Brytyjczyków do kuracji,
zwrócił uwagę na stopniowe zacieranie się różnicy pomiędzy motywacjami, towarzyszącymi
wyjazdom do popularnych kurortów. Zdaniem badacza, w ciągu XIX wieku rzeczywiste
względy zdrowotne stopniowo ustępowały pragnieniu znalezienia się w atrakcyjnym miejscu.
Zaczęto uważać, że oddawanie się popularnym rozrywkom przyczyni się do poprawy nastroju
i uważano to za ważne i pożądane898
.
Zdrowotny wymiar letnich wojaży szczególne piętno odcisnął na zwyczajach rodziny
Matlakowskich. Ojciec, znany lekarz, przyjaciel Tytusa Chałubińskiego i Stanisława
894
List do L. Méyeta, 5 VII 1903 r., List 264, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 221-222. 895
List do L. Méyeta, 7 VIII 1904 r., List 292, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 245. 896
List do L. Méyeta, 1VI [starego stylu] 1906 r., List 264, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 278. 897
List do L. Méyeta, 8 VI [18]95 r., List 131, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 73-74. 898
J. A. R. Pimlott, op. cit., s. 26-27.
219
Witkiewicza, praktykował, i jednocześnie próbował ratować swe zdrowie, w Zakopanem. Był
jednym z pionierów spędzania pod Tatrami zimy, co miało mieć zbawienny wpływ na
dotkniętych gruźlicą. Doktor Matlakowski sam jednak pokonany został przez tę straszną
chorobę. Umierając, zalecił małżonce, by ponad wszystko dbała o zdrowie kilkuletnich
wówczas dzieci – syna i córki. Stąd też, jak wspomina Władysław Kiejstut Matlakowski:
„Począwszy od śmierci ojca [w 1895 r.] aż do pójścia mego do gimnazjum, tj. do
zamieszkania w Warszawie [w 1898 r.], stosownie do jego woli – corocznie jeździliśmy latem
nad morze, a zimą w góry do Zakopanego. (…) Tak więc w latach 1895, 1896, 1897 sześć
tygodni byliśmy w Norderney (…). Wybór padł na tę właśnie miejscowość, ponieważ Matka
znała ją z panieńskich czasów, jeżdżąc tam z Babką za poradą doktora Chałubińskiego, który
zalecił Jej kąpiele morskie przeciw blednicy”899
. W przypadku rodziny Matlakowskich
zapobiegawczo-lecznicze podróże do uznanych uzdrowisk były nie tylko rezultatem
lekarskiej wiedzy ojca, ale miały – jak widać – ugruntowaną tradycję.
W środowisku inteligencji z pewnością rozpowszechnione było przekonanie o
zbawiennym wpływie wakacji poza miastem na fizyczną i psychiczną kondycję człowieka.
Stanisław Twardo, jako działacz ruchu studenckiego u progu XX wieku, zaangażowany był w
działalność organizacji „Zdrowie”. Autor Ogniw jednego życia podkreślał we wspomnieniach
patriotyczny, polityczny i ideowy wymiar prac stowarzyszenia. Stwierdzał jednocześnie, że
„Zdrowie” – propagując pieszy ruch turystyczny wśród studentów – kierowało się także
przesłankami medycznymi. Pragnęło zapewnić swym członkom możliwość kontaktu z naturą
i wytchnienia od uciążliwych miejskich warunków900
.
Zofia ze Święcickich Guzowska, w młodości związana z Warszawą, swe wczesne
doświadczenia wakacyjne, jak wspomniano, ograniczyła do pobytów w majątku zarządzanym
przez jej ojca. Po latach, przekroczywszy trzydziestkę, już jako mężatka mieszkała w
Lublinie. Gdy jednak zdrowiu jej zagroziło widmo gruźlicy, przybyła do Warszawy, szukać
porady renomowanego lekarza. Doktor Łogucki zalecił jej jak najszybszy wyjazd do
szwajcarskiego Lugano. Guzowska, choć dysponowała ograniczonymi środkami, to w
sytuacji bezpośredniego niebezpieczeństwa dla zdrowia bez wahania udała się w podróż901
.
W potocznej opinii, społecznością szczególnie dbającą o zdrowie i w związku z tym
systematycznie praktykującą kuracje i wypoczynek byli Żydzi, reprezentujący zresztą różny
899
W. K. Matlakowski, op. cit., Norderney, s. 1. 900
S. Twardo, p. cit., Ogniwo 5, s. 9. 901
Z. Guzowska ze Święcickich, op. cit. s. 236-241.
220
stan zamożności. Stanowili oni znaczącą, rzucającą się w oczy część klienteli stacji
klimatycznych, korzystali z podmiejskiej wilegiatury. Powodowało to złośliwe, podszyte
prymitywnym szowinizmem uwagi w niektórych tytułach prasowych. Wątki antysemickie
były nierzadkim motywem doniesień na temat wypoczynku i podróży. Zwłaszcza autorzy
„Kuriera Warszawskiego” nie stronili od uzupełniania swych relacji ze znanych miejscowości
komentarzami, mającymi zwrócić uwagę na nadmierną, ich zdaniem, liczbę Żydów w
uzdrowiskach lub na nadzwyczajną przedsiębiorczość, uniemożliwiającą rozwinięcie
działalności Polakom. Szczególną zjadliwością wykazali się dziennikarze, których „Kurier”
wysłał w reporterską podróż w roku 1891. Najpopularniejsze kurorty Królestwa odwiedził
wówczas Czesław Jankowski, a wojaż po Galicji odbył Stanisław Rossowski.
Jankowski po drodze do Sławinka zatrzymał się w Lublinie. Miasto zrobiło na nim
bardzo dobre wrażenie, z jednym wyjątkiem, o którym donosił czytelnikom „Kuriera”:
„Ludność tylko semicka, okrutnie niechlujna, istną plagę miasta stanowi”902
. Na dworcu w
Kielcach Jankowskiego przeraził hałaśliwy tłum Żydów, proponujących przejazd dorożką do
Buska. Autor relacji z ulgą konstatował: „Byłem sam i miałem jeden, jedyny tłumok
podróżny. Ale wyobrazić sobie tylko, co wycierpieć musi rodzina cała, rzucona z dziećmi i
bagażem na pastwę takiej hałastry”903
. Osobliwe były również wrażenia z samej drogi do
Buska: „(…) żydostwo przeciąga gęsto drogami”, w Chmielniku zaś „(…) okrom Żyda
nikogo nie widać”904
. W Solcu, według reportera, czas umilała gościom „orkiestra
ogrodowa”: „Gra ona z rana i po południu dnia każdego, tylko nie w sobotę – dla łatwo
zrozumiałych przyczyn”905
. Opisując Pacanów, autor relacji stwierdzał, że połowę
mieszkańców stanowią Żydzi i ci tylko są widoczni; miasteczko w sobotę całkowicie jest
uśpione – „nawet kóz nie kują”906
. Stanisław Rossowski, penetrujący uzdrowiska galicyjskie,
z nieukrywaną niechęcią stwierdzał, że w Iwoniczu i Rymanowie dominującą większość
stanowią „synowie Izraela”907
. Szczególnie za to zachwalał pobyt w Rabce: „Antysemitów
ciągnie tu zresztą i ta okoliczność, iż nie spotkają się tu ze znienawidzoną rasą, zalewającą
902
Cz. Jankowski, Z wrażeń letniej wycieczki. Sławinek, „KW” 1891, nr 190, s. 1-3. 903
Tenże, Z wrażeń letniej wycieczki. Busko, „KW” 1891, nr 200, s. 1-3. 904
Tamże. 905
Cz. Jankowski, Z wrażeń letniej wycieczki. Z Solca przez Pacanów do Niekłania, „KW” 1891, nr 209, s. 1. 906
Tenże, Z wrażeń letniej wycieczki. Z Solca przez Pacanów do Niekłania. Dokończenie, „KW” 1891, nr 210, s.
1. 907
St. Rossowski, Z wrażeń letniej wycieczki. Iwonicz, „KW” 1891, nr 211 s. 1; Z wrażeń letniej wycieczki.
Kuzyn Iwonicza i dalsza kuzynka, „KW” 1891, nr 215 s. 1.
221
wszystkie inne nasze zdrojowiska, bo dla synów Izraela bramy pomieszkań w zakładzie
rabczańskim stanowczo zamknięte”908
.
Jaki wpływ mogły mieć tego rodzaju publikacje na stosunek czytelników do podróży i
wypoczynku? Paradoksalnie, zwracały uwagę na wartość kuracji. Żydów postrzegano jako
naród szczególnie dbający o zdrowie. Ich wyjątkowa, jeśli wierzyć źródłom, aktywność na
tym polu mogła budzić zawiść czy zazdrość, ale jednocześnie zmuszała do zastanowienia się
nad koniecznością zatroszczenia się o siebie. Z drugiej jednak strony, sączone przez prasę
złośliwości ugruntowywały w polskim społeczeństwie antysemickie stereotypy. Nie były od
nich wolne wzmianki niektórych pamiętnikarzy: „Żydzi jako naród praktyczny i
wyrachowany dbał o swoje zdrowie. Więc najbiedniejszy Izraelita starał się poświęcić parę
tygodni w ciągu lata na przeprowadzenie dokładnej kuracji”909
.
Bernard Singer, charakteryzując zwyczaje środowiska, z którego sam się wywodził,
tak opisywał miejscowości „(…) leżące wzdłuż nadwiślańskiej linii kolejowej, od Wawra do
Otwocka”: „(…) co lato drewniane, typowe dacze, leżące na piaskach wśród rachitycznych
lasków sosnowych, wypełniały się po brzegi letnikami. (…) Żydowskie
drobnomieszczaństwo, mieszkające w północnej dzielnicy Warszawy, pozbawione zieleni,
ratowało w ten sposób, z porady lekarzy, zdrowie swoich bladych, anemicznych dzieci”910
.
Środowisko warszawskich Żydów uczestniczyło w ważnym nurcie życia miasta. Postępowało
zgodnie ze wskazaniami nauki, a także naśladowało wcześniej ugruntowane obyczaje elit.
W upowszechnianiu argumentów na rzecz wakacji poza miastem uczestniczyła prasa.
W poprzednim rozdziale przywołałem artykuły, których autorzy zwracali uwagę na
szkodliwość miejskiego środowiska dla zdrowia fizycznego i psychicznego. Omówiłem także
treść reklam, oferujących najprzeróżniejsze zabiegi i procedury lecznicze. Na ich podstawie
zestawiłem listę najbardziej znanych, najczęściej zamieszczających w prasie warszawskiej
swe anonse, kurortów. Podkreślić należy, że adresatami tych publikacji byli przede wszystkim
właśnie przedstawiciele elit. To oni opuszczali miasto, to ich było stać na ponoszenie
wysokich kosztów kuracyjnych podróży. Jednocześnie, obraz prezentowany przez prasę
stawał się opisywanym przez Deana MacCanella „modelem”. Stanowił przedmiot zazdrości i
pożądania. Był traktowany jako atrybut prestiżu. Na nim starała się wzorować klasa średnia.
Wydaje się, że już same relacje mówiące o wypoczynku „u wód” i atrakcyjne, spektakularne
908
St. Rossowki, Z wrażeń letniej wycieczki. Kuzyn Iwonicza i dalsza kuzynka, „KW” 1891, nr 215 s. 1. 909
J. Mineyko, op. cit., s. 80. 910
B. Singer (Regnis), Moje Nalewki, Warszawa 1993, s. 168.
222
reklamy wpływały na tok myślenia, kształtowanie motywacji – słowem: na stan świadomości
warstwy średniej. Mobilizowały jej przedstawicieli do podejmowania działań uznawanych za
słuszne i potrzebne, do działań pozwalających upodobnić się do grup społecznych otaczanych
estymą i zajmujących wyższe miejsce w hierarchii społecznej. Na chęć „podwyższenia
prestiżu społecznego”, jako jeden z ważniejszych motywów podejmowania podróży, zwrócił
(za M. Bocheńską) uwagę Krzysztof Przecławski911
.
Warszawska prasa zamieszczała również na swych łamach artykuły adresowane
niejako wprost do kręgów społecznych, dla których pozamiejski wypoczynek stanowił
znaczne obciążenie finansowe. Dostarczała argumentów, apelowała, podejmowała polemikę z
krytykami „mody” na podróżowanie. Doktor Henryk Dobrzycki - znany lekarz, propagator
leczenia klimatycznego i popularyzator rodzimych stacji klimatycznych, podjął u schyłku
XIX wieku kampanię na rzecz rozpowszechnienia obyczaju wakacyjnych wyjazdów
profilaktyczno-leczniczych. Wydał informator – przewodnik po uzdrowiskach Królestwa i
Ziem Zabranych912
, wygłaszał odczyty913
, publikował artykuły w prasie. W 1898 roku, na
łamach „Biesiady Literackiej” ubolewał, że pobyt w renomowanych stacjach klimatycznych
jest bardzo drogi i pozwolić mogą sobie nań tylko najzamożniejsi. Krytykował jednocześnie
traktowanie wyjazdów wakacyjnych jako ulotnej mody z jednej strony i jako pola do
uprawiania okazjonalnej dobroczynności - z drugiej. Apelował o to, by mieszkańcy miast
spędzali letnie miesiące blisko natury: by stworzyć im taką możliwość i by sami mieli
świadomość konieczności zadbania o swoje zdrowie: „Istnieje jednak klimat o wiele (…)
gorszy, bo powszechny, ogarniający wszystkie przestrzenie, w których człowiek szczyci się
kulturą i cywilizacją: tym klimatem jest klimat miejski, albo ściślej mówiąc, klimat miast
wielkich. Gruźlica, choroby skrofuliczne we wszelkich możliwych postaciach, różne
cierpienia kości i skrzywienia kręgosłupa, nędzny rozwój fizyczny, niedokrwistość, rozstrój
nerwowy, począwszy od neurastenii, a skończywszy na zboczeniach umysłowych itd. Oto,
jeśli nie wyłącznie, to przeważnie wytwór miast wielkich, gdyż nawet w najlepiej
zbudowanych i urządzonych, większość mieszkańców łaknie światła i czystego powietrza, a
czy bez tych źródeł życia może być o zdrowiu mowa? (…) Dlatego też zwyczaju opuszczania
miasta corocznie w porze właściwej (…) nie możemy żadną miarą uważać za coś tylko
chwilowego, modnego, (…) lecz za rzecz konieczną, za dobrze zrozumiany interes własnego
911
K. Przecławski, op. cit., s. 42-43. 912
H. Dobrzycki, Zdrojowiska, zakłady lecznicze i stacje klimatyczne w guberniach Królestwa Polskiego i
najbliższych guberniach Cesarstwa oraz prywatne zakłady lecznicze w Warszawie, Warszawa 1896. 913
H. Dobrzycki, Gdzie szukać zdrowia?, „BL” 1898, nr 19, s. 367.
223
zdrowia, za rozumny objaw społecznych dążeń, które z czasem mogą przybrać jeszcze
poważniejsze rozmiary”914
.
Ta sama „Biesiada Literacka”, która udostępniła swe łamy doktorowi Dobrzyckiemu,
nie wolna była od pewnej ambiwalencji w stosunku do zjawiska letniego wypoczynku.
Stwierdzając, generalnie, jego zasadność, utyskiwała: „(…) warszawiaków ogarnęły dwie
manie: bogatsi, a nawet tylko pozujący na zamożność, za szczyt marzeń uważają podróż na
Rivierę w porze zimowej, ludzie zaś średnich zasobów finansowych, gdy ich nie stać na
wody, rujnują się na letnie mieszkania. Juścić odrobiny racji trudno odmówić temu
poglądowi, ale… tylko odrobiny. Gdy ktoś szarpie się, aby wysłać rodzinę na wieś, gdy przez
cały rok wyrównywać musi niedobory w pugilaresie lub nawet brnie w paszczę lichwiarską
dla dogodzenia zachciankom żony i modzie, to czyni źle, bardzo lekkomyślnie (…)915
.
Swoiste rozdarcie między pochwałą i zachętą a krytyką i drwiną było
charakterystyczne dla prasowego opisu letnich wakacji jako pola aktywności klasy średniej.
Wydaje się, że ta dwoistość wynikała z faktu, że w owym środowisku obyczaj podróżowania
dopiero raczkował. Budził kontrowersje i spory. Zwłaszcza aspekt finansowy nasuwał
poważne wątpliwości. To, co dla elit było łatwo dostępne i wręcz tradycyjnie z nimi
związane, w odniesieniu do warstw niższych często jeszcze traktowano jako wyraz
przesadnych aspiracji. Nagminne na łamach gazet i czasopism były kpiny z wojażowania do
„badów” i wiązania przesadnych nadziei z oferowanymi tam zabiegami.
Już w latach 70-ych, a więc gdy kuracyjne wojaże dopiero zaczynały się
upowszechniać, satyryczne „Kolce” kpiły z łatwowiernych rodziców, posyłających „do wód”
swe dzieci. Zamieszczona w 1875 duża rycina przedstawiała surowego ojca, indagującego
młodziana o wyglądzie światowego dandysa. Prowadzili oni następujący dialog: „- Czy
posłużyła ci kuracja?; -Nieszczególnie. Zrobiłem długów około pięciuset guldenów.; - A czy
ty wiesz, łotrze, na co tym sposobem moje imię wystawiasz?; - Wiem proszę ojca. Na
weksel”916
.
„Kurier Warszawski” piętnował międzynarodowe towarzystwo bogatych snobów,
którzy pod pozorem leczenia wszelakich chorób ściągali do Marienbadu, by pić zupełnie
niesmaczną wodę917
. Redaktor „Kuriera”, siląc się na zjadliwą ironię, relacjonował: „Kto
914
H. Dobrzycki, Gdzie szukać zdrowia? c.d., „BL” 1898, nr 22, s. 429-432. 915
Z Warszawy, „BL” 1898, nr 27, s. 2. 916
Powrót z wód, „Kolce” 1875, nr 41, s. 8(328). 917
Marienbad w lipcu, „KW” 1873, nr 162, s. 1.
224
tylko posiada możność odbycia podróży do jednego z zagranicznych badów, wynajduje w
sobie jakąś chorobę i na gwałt jedzie pić sprudel i ziewać w Kurssalu”918
. Złośliwy
sprawozdawca dzielił udających się na zagraniczną kurację na tych, którzy robią to „dla
dobrego tonu” oraz tych, którzy odbyli „z kaprysu dwie lub trzy podróże do wód, czwartą
odbywają już z potrzeby”. Dostrzegał również „chore na młodość kobiety, chcące kuracjami
zatrzymać czas, a także naprawdę chorych, którym jednak kuracja niewiele pomaga…919
.
Szczególnie wdzięcznym przedmiotem głupawych dowcipów wydawały się
redaktorom natrętne żony, zatruwające swymi zachciankami życie statecznym mężom:
„Kłopoty sezonowe męża.
- O czym tak myślisz?
- Hm, uważasz, myślę, z jakich zaczerpnąć źródeł, aby żonę wysłać do źródeł…”920
.
„Oczywista korzyść. Żona, która już snuje projekty na lato, do męża <<mającego
węża w kieszeni>>:
- Mój mężu, koniecznie, ale to koniecznie musimy wyjechać do Zakopanego!
- Bój się Boga, kobieto, taki wydatek! A zresztą co nam po wyjazdach? Co nam z tego
przyjdzie?
- Jak to, co przyjdzie? – pyta ze zdumieniem pani żona – pozbędziemy się
konieczności myślenia o wyjeździe gdzie indziej!... To mało?...”921
.
„Iksowa wyjeżdża do wód – ma już wszystko gotowe: pieniądze, paszport, kufry,
toalety podróżne. Jednej tylko rzeczy brak do kompletu: Zdefiniowania przez lekarza
choroby, która by pozwalała na najdłuższe korzystanie z paszportu, kufrów i toalet
podróżnych”922
.
„Błogie skutki wód mineralnych. Znudzonemu jednostajnością życia, potrzebującemu
koniecznie jakichś wód mineralnych zamożnemu Iksowi, lekarz A polecił Karlsbad, lekarz B
- Marienbad, a lekarz C – Kissingen. Zaprzyjaźniony lekarz D polecił udać się do
918
„KW” 1873, nr 95, s. 1. 919
Tamże. 920
Bańki mydlane, „KW” 1891, nr 168, s. 5. 921
Bańki mydlane, „KW” 1898, nr 102, s. 5. 922
Bańki mydlane, „KW” 1898, nr 218, s. 5.
225
miejscowości według gustu i upodobań, nie pić żadnej wody mineralnej. Iks zastosował się do
zaleceń i po trzech tygodniach wrócił z Marienbadu zdrów jak ryba”923
.
Rzekoma absurdalność kuracji została skomentowana przez żartownisiów z „Muchy”
anegdotą i ironicznym wierszykiem: „Pan X. powrócił z Karlsbadu, kuracja poszła dobrze,
ubyło go (to jest pana X.) dziesięć funtów. W tymże czasie pani X. powróciła z Ciechocinka,
kuracja poszła jeszcze lepiej. Pani X. zyskała dziesięć funtów na wadze.
O balneologio! Jakie sprawiasz cuda,
Bez wielkich zachodów i długiej mitręgi.
Za sprawą twoją schudnie człowiek tęgi,
A zyska na wadze kobiecina chuda”924
.
Błahym żarcikom towarzyszyła krytyka ubrana w poważniejsze argumenty.
Przestrzegano przed rzekomo cudownymi zabiegami, uprzedzano, że nawet najbardziej
uznane metody stosowane w sławnych ośrodkach nie zawsze bywają skuteczne. U progu lat
90-ych XIX wieku prawdziwą gwiazdą warszawskiej prasy był proboszcz z bawarskiego
Wörishofen – ksiądz Sebastian Kneipp. W większości publikacji poświęconych duchownemu
hydroterapeucie dominował entuzjazm i podziw. Opisywano szczegółowo stosowane przezeń
„leczenie wodą”, podziwiano perfekcyjną organizację kneippowskiego zakładu925
. Na tle
ogólnych zachwytów jak dysonans brzmiały opinie zamieszczone w „Tygodniku Mód i
Powieści”: „Nie należy jednak brać wszystkich uzdrawiaczy za oszustów, choć w każdym
tkwi kawałeczek szarlatana. Są między nimi i działający w dobrej wierze, w przekonaniu, że
zbawiają bliźnich. (…) Proboszcz z Wörishofenu jest niezaprzeczalnie człowiekiem silnej
wiary i woli dobrej, ale błądzi na punkcie przyznawania natchnienia skutkom, które płynąć
mogą jedynie z mozolnego poznawania natury, z doświadczenia i mądrości nabytej. Bardziej
jednakże błądzą ci, co arkana nauki posiadłszy, pomagają mu w łudzeniu bezwiednych
bliźnich. Ci panowie wiedzą doskonale, że żadne panaceum w medycynie nie istnieje, że
923
Bańki mydlane, „KW” 1898, nr 231, s. 5. 924
„Mucha” 1878, nr 36, s. 2. 925
Wizyta u księdza Kneippa, „KW” 1891, nr 272, s. 1; U księdza Kneippa, „BL” 1893, nr 30; W Wörishofen, „Wędrowiec” 1893, nr 36, s. 564-565.
226
środków leczniczych uniwersalnych nie ma i że kto w nie wierzy jest półgłówkiem, a kto je
stosuje – szarlatanem”926
.
Opinia publicysty „Tygodnika Mód i Powieści” nie była odosobniona. Sceptycyzm, a
niekiedy i otwarta krytyka ślepej ufności w skuteczność kuracji, zwłaszcza tych najbardziej
kosztownych, nierzadko gościły w warszawskich periodykach. Felietonista „Przeglądu
Tygodniowego” apelował: „Nie wysyłajcie lekkomyślnie zimą ludzi chorych na Rivierę!”.
Wytykał tamtejszym okolicom brak zakładów leczniczych, marny standard hoteli (sic!) i
stwierdzał: „Obraz ten powinien służyć za ostrzeżenie pacjentom i doktorom. Więc może
właściwiej i higieniczniej korzystać z zakładów we własnym kraju?”927
.
W podobnych publikacjach sąsiadowały ze sobą krytyka najzamożniejszych i
przestroga dla gorzej sytuowanych. Podobne ujęcie tematu mogło nieco zniechęcać
przedstawicieli klasy średniej do podejmowania znacznego obciążenia finansowego,
związanego z podróżowaniem do wód, skoro wynik był niepewny, a koszty ogromne. Mogło
stanowić rodzaj usprawiedliwienia dla tych, którzy – pielęgnując dawniejsze obyczaje -
woleliby pozostać na czas letni w domu. Prasa w większości swych publikacji jednak
propagowała wypoczynek poza miastem. W tonie zachęty i perswazji zwracano się do tych
przedstawicieli warstwy średniej, którzy wahali się, czy warto porywać się na taki wysiłek:
„Wielce trudne i skomplikowane zarazem zadanie dla ojca rodziny stanowi w naszym kraju
obmyślenie letniego schroniska spragnionej wypoczynku i powietrza gromadce najbliższych.
Nie mamy tu oczywiście na uwadze tych wszystkich, dla których ten rodzaj sezonowego
kłopotu ogranicza się do nieskrępowanego względami czasu i kosztów wyboru miejsca
przeznaczonego na letnie wczasy. Tym mniej tych, co suggestionując domowemu lekarzowi
to lub owo uzdrowisko, jako najodpowiedniejsze dla podhartowania nerwów, pewni są, że w
końcu ordynacja jego okaże się zgodną z ich własnymi widokami. (…) Wszyscy oni są
uprzywilejowani [i] nieskończenie mniej liczni od całego ogółu rodzin małej, średniej lub
żadnej zamożności, dla których kwestia spędzenia dwóch miesięcy poza obrębem murów
miejskich jest zarazem kwestią nieprzepartej konieczności z jednej, a dotkliwej szczerby w
rocznym budżecie z drugiej strony”928
.
Konstatując kosztowność, a co za tym idzie ograniczony dostęp do zabiegów
leczniczych, publicysta „Bluszczu” z zadowoleniem stwierdzał: „Co jednak odróżnia obecne
926
Uzdrawiacze i uzdrawiani, „TMiP” 1893, nr 34, s. 267-268. 927
Echa warszawskie, „Przegląd Tygodniowy” (dalej: „PT”) 1903, nr 1. 928
W przededniu letnich wakacji, „TMiP” 1903, nr 20, s. 235.
227
podróże do wód od tych dawno ubiegłych czasów, to to, że wskutek niezmiernego ułatwienia
środków komunikacyjnych stały się one dostępnymi nie tylko dla wybrańców fortuny, ale też
i dla szerszych warstw ludności. Lepiej też dziś pojmiemy istotę i zakres działania podobnych
kuracji. (…) Niedokładność naszych teoretycznych wiadomości co do działania wód
mineralnych, może zastąpić tymczasem doświadczenie lekarzy praktykujących, jako też
lekarzy zdrojowych, którzy, opierając się na licznych i sumiennych spostrzeżeniach,
uzupełniają w ten sposób braki naszej wiedzy. (…) Ale i materialne względy brać należy w
rachubę przy wyborze miejsca kuracyjnego. Na szczęście jednak konkurencja jest tu tak
wielka, a środki komunikacyjne tak ułatwione, że i mniej zamożni są w stanie zaczerpnąć
zdrowia w ożywczej przyrodzie, już to wzmacniając swe ciało pokrzepiającymi kąpielami, już
to wdychając przynajmniej czyste powietrze, które krew ich ożywczymi zasili sokami”929
.
Wymowa prasowych publikacji dotyczących zdrowotnych aspektów podróży klasy
średniej nie była jednoznaczna. Opinie na ten temat u schyłku XIX wieku zaczynały się
właśnie kształtować. Prasa włączając się do dyskusji, a niekiedy ją stymulując, wprowadzała
to zagadnienie do społecznej świadomości. Upowszechniając wiedzę na temat rozmaitych
aspektów wypoczynku poza miastem, podnosiła jego wartość w oczach czytelników,
dostarczała argumentów na jego rzecz, zachęcała do praktykowania. Dzięki tekstom
drukowanym w warszawskich periodykach klasa średnia zyskiwała kolejną płaszczyznę
samoidentyfikacji. Prasa kreowała maccannelowski „model” - punkt odniesienia dla
wspólnych całej grupie celów, wartości i aspiracji. Medyczne uzasadnienie podróżowania
było najbardziej rozpowszechnione i najczęściej przywoływane. Z nim też wiązały się,
przedsiębrane dawniej przez reprezentantów elit, wyjazdy „do wód”. Potrzeby kuracji i
profilaktyki w najbardziej oczywisty sposób tłumaczyły i usprawiedliwiały dążenie do
opuszczenia miasta i ponoszenia wysokich kosztów pobytu w uzdrowiskach, korzystanie z
zabiegów czy choćby spędzanie wakacji na wilegiaturze. Zdrowie było u schyłku XIX wieku
uznaną w świadomości społecznej wartością. Dbanie o nie traktowano wręcz jako obowiązek
– zwłaszcza w sferach „oświeconych” i „inteligentnych”. Reprezentanci klasy średniej
traktowali poddawanie się zaleceniom lekarzy (czy to w stacjach klimatycznych, czy na
letnich mieszkaniach) jako sposób roztropnego, uzasadnionego wypoczynku poza miastem.
Miało to usprawiedliwiać ich wkroczenie na pole zarezerwowane do tej pory dla wąskiej
elity. Równocześnie pozwalało na zaakcentowanie pewnej odmienności odróżniającej klasę
średnią od warstw wyższych. O ile bowiem arystokraci, bourgeois, najbogatsza inteligencja
929
Kuracja u wód, „Bluszcz” 1898, nr 22, s. 174-175.
228
wojażowała po „badach” bez troski, bez celu i bez realnego uzasadnienia (jak to złośliwie
ukazywała prasa), to reprezentanci klasy średniej – przeciwnie: czynili to z prawdziwej
potrzeby, rachując koszty, należycie dostosowując charakter kuracji do zdrowotnych
wymogów. Zarazem jednak, podnosząc wartość swoich podróży, upodabniali swój styl życia
do najbardziej atrakcyjnego i elitarnego.
Poznać świat – wzbogacić siebie.
Leczniczy motyw podróży nie był jedynym, przywoływanym przez kręgi
manifestujące wyższe aspiracje społeczne. Znaczące argumenty, mające tłumaczyć bliższe i
dalsze peregrynacje, związane były z ich walorami poznawczymi i edukacyjnymi.
Przedstawiciele klasy średniej, pragnąc zaspokoić swe pragnienia poznawania świata, musieli
stawić czoło wielu przeciwnościom, także - co wcale nie było najmniej istotne – opinii
publicznej. Podobnie jak w przypadku wyjazdów zdrowotnych, starannie uzasadniali
aktywność także i w tej sferze. I tu w sukurs przychodziła prasa. Na jej łamach zamieszczano
relacje przybliżające wiedzę o odległych zakątkach Europy i świata. Rozbudzano
zainteresowanie obcymi krajami, inspirowano – jak należy sądzić – turystyczne pragnienia.
Jednocześnie, wraz z upowszechnianiem zwyczaju wojażowania w celach wyłącznie
poznawczych, a może rozrywkowych, redaktorzy warszawskich czasopism stale prowadzili
kampanię na rzecz podniesienia wartości podróży. Liczne publikacje wzywały do
wzbogacenia peregrynacji. Prasa zachęcała mniej zamożnych: skoro już mają się decydować
na podróż, niechaj przyniesie ona szczególne korzyści, niech obdarzy nowymi wrażeniami,
doświadczeniami, wiedzą o świecie. Cóż może być cenniejszego dla ludzi o wyższych
potrzebach, aspiracjach niż rozszerzanie horyzontów, poznawanie różnych aspektów
rzeczywistości? K. Szaniawska na łamach „Bluszczu” w 1908 r. wzywała do wzbogacenia
treści wędrówek, do tego, by podróżować świadomie930
. W podobnym duchu utrzymany był
artykuł zamieszczony w „Kurierze Warszawskim” w 1903 r.: „Podróże letnie stały się
pospolitym szablonem, ale mogą być one <<sztuką>> i dobrze byłoby, aby jak najwięcej
ludzi traktowało je jako sztukę”931
.
Piętnując jałowość wędrówek podejmowanych przez najzamożniejszych, publicyści
zwracali się do tych, od których oczekiwali poważniejszego traktowania letniego
wypoczynku. Namawiali do starannego planowania wojaży, odpowiedniego
930
K. Szaniawska, Ratujmy się sami!, „Bluszcz” 1908, nr 18. 931
O czym mówią? Sztuka podróżowania., „KW” 1903, nr 213.
229
przygotowywania się do zwiedzania zabytków, muzeów, pamiątek przeszłości. Wzywali do
pełnego, nawet okupionego pewnym wysiłkiem, obcowania z przyrodą. Zgodnie z zasadą, że
nie łatwo być prorokiem we własnym kraju, prasa chętnie odwoływała się do wzorców
obcych. Przytaczano przykłady form aktywności narodów uchodzących za liderów w
dziedzinie turystyki. „Bluszcz” w 1893 r. pouczał swe czytelniczki: „Spójrzcie, co robią
Anglik, Francuz lub Niemiec – mowa tu o płci obojej. Zajrzyjcie do ich podróżnej teki, czy ją
wypełnili przespaniem dni swojej letniej wycieczki? Czy czczem narzekaniem na nudy? (…)
Lubimy bardzo naśladować zagranicę. Ha! Niech i tak będzie, jakoś niewiele do
naśladowania dać sami możemy. Lecz naśladujmy ją w tym, co jest piękne, dobre i może nam
(mam zawsze ogół na myśli) rzetelną korzyść przynieść”932
. Felietonista „Bluszczu” zachęcał
do „rozszerzania widnokręgu, wzbogacania umysłu i serca”. Namawiał, by w czasie letniego
wypoczynku sporządzać zielniki, gromadzić kolekcje owadów, a mieszkając na wsi – zbierać
wyroby ludowe, kopiować stroje, spisywać pieśni i bajki, poznawać obrzędy933
.
Redaktorzy „Bluszczu” uznawali problem wartości podróży za równie aktualny także
po upływie piętnastu lat. W 1908 r., w cytowanym już w poprzednim rozdziale artykule, C.
Walewska za wzór podróżników stawiała Niemców, Anglików i Amerykanów. Twierdziła, że
lordowie angielscy podróżują z oszczędności, unikając wyspiarskiej drożyzny, oddają się
sportom: golfowi, tenisowi, polo; są aktywnymi turystami pieszymi. Średniozamożni
Anglicy, udając się na kontynent, szukają z kolei tanich rozwiązań i chętnie spędzają czas w
klasztorach w Bretanii. Cechami rozpoznawczymi Amerykanów miały być gumowe płaszcze,
pledy, nieprzemakalne czapki, fotograficzne aparaty i Baedeckery w ręku oraz pragnienie, by
zobaczyć i zarejestrować jak najwięcej. Niemców, zdaniem Walewskiej, rozpoznać można
było po kijach podróżnych i plecakach. Niemki – po „spódniczkach pozapinanych na pętelki
lub sznury gumowe w pasie”, które „urągają prawu estetyki”, ale zapewniają wygodę.
Poddani Wilhelma II zasiedlali niedrogie, czyste hotele, nie opuszczał ich „humor, optymizm,
entuzjazm obserwacji”934
.
Prasa upowszechniała negatywny, stereotypowy wizerunek wypoczywających i
podróżujących polskich elit, a jednocześnie przeciwstawiała mu obraz obyczajów
cudzoziemskich. Nie musiało to ściśle odpowiadać rzeczywistości. Taka dwoistość kreowała
jednak określone poglądy, wpływała na sposób myślenia klasy średniej oraz stymulowała
932
Pogawędka, „Bluszcz” 1893, nr 21. 933
Tamże. 934
C. Walewska, Podróżomania. Nieco spóźnione rozpamiętywania powakacyjne, „Bluszcz” 1908, nr 47, s. 521-
522.
230
postępowanie tego środowiska. Upowszechniano przekonanie o celowości podróży jako
sposobu wzbogacenia jednostki poprzez poznawanie świata. Krytykowano banalność i
powierzchowność przyziemnych uciech praktykowanych przez nieroztropnych wojażerów z
kręgów najzamożniejszych. Kreślone przez prasę idee były bardzo przekonujące. Dowodzą
tego liczne świadectwa pamiętnikarskie i epistolografia. Warstwy średnie dążyły do
odróżnienia się od elit, tak aby podkreślić własną wartość, oraz starały się usprawiedliwiać
wkroczenie na niwę aktywności warstw wyższych. Nawet za cenę finansowych wyrzeczeń,
ludzie mniej zamożni wyruszali na turystyczne wędrówki.
Amatorką dalekich podróży nie była Eliza Orzeszkowa. W zasadzie, jedynie
konieczność poratowania zdrowia mogła zmusić pisarkę do wyjazdu „do wód”. Tym
niemniej, skoro już dane jej było znaleźć się w dalekich, zagranicznych uzdrowiskach,
poczuwała się do obowiązku zwiedzenia atrakcyjnych i sławnych miejsc. W roku 1897,
powracając z Marią Obrębską z Wiesbaden, odwiedziła Drezno. Rozentuzjazmowana
donosiła Leopoldowi Méyetowi: „(…) wielką przyjemność i niejaką korzyść sprawia mi
codzienne oglądanie galerii obrazów. Dziś wyjątkowo zamiast do niej poszłam do
Johan[n]eum, gdzie oprócz zobaczenia mnóstwa pięknych rzeczy przesiedziałyśmy z Marynią
kwadrans pod namiotem zdobytym pod Wiedniem na Turkach p[rzez] Sobieskiego. Nie
wiem, czy odwiedzałeś kiedy to muzeum, które posiada olbrzymi i przepyszny zbiór
porcelany. Oglądając je myślałam o tobie, Drogi Przyjacielu, bo jest to prawdziwy raj dla
amatorów tych ślicznych istotnie rzeczy”935
.
Podczas powrotu z Wiesbaden w 1899 r. ogromne wrażenie wywarła na Orzeszkowej
Szwajcaria. Z Interlaken pisała do Méyeta: „Ta Szwajcaria to raj ziemski; jakam ja uboga, że
po raz pierwszy ją widzę i pewno – ostatni! Od tygodnia tu już jestem, patrzę na Jungfrau,
okrytą wiecznymi śniegami i lodami, siaduję nad szmaragdowym Aarem, oddycham
powietrzem czystym, wonnym i tak świeżym, że żadna spieka słoneczna, choćby najsroższa,
przemóc go nie może. Wczoraj zrobiłam pierwszą stąd wycieczkę; po jeziorze Brienz
popłynęliśmy do wodospadu Giessbach”936
. Tydzień później, żegnając się z Interlaken, pisała:
„Tak mi smutno, tak smutno wyjeżdżać z tego cudnego Interlaken, od tej Jungfrau, co jak
oblubienica nieba stoi w ślubnej szacie z bieli i srebra! Jeszcze tylko pocieszam się tym, że
Zurich i jego jezioro, i może coś jeszcze szwajcarskiego zobaczę, w dodatku na spółkę z
Konopnicką! Wiesz? Dziwię się sama swojej biedzie, że lat swoich dożyłam, tej Szwajcarii
935
List do L. Méyeta, 24 IX [18]97 r., List 186, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 141. 936
List do L. Méyeta, 29 VII [18]99 r., List 246, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 204.
231
nie znając! A lud tu jaki! Jaka grzeczność, uczciwość, nawet dobroć! Aar cały szmaragdami
płynie”937
. W kolejnych listach, wysyłanych już z Zurychu, z prawdziwym zachwytem
opisywała, jak wraz z Marią Konopnicką i Marią Dulębianką zwiedzały Raperswil938
, Zurych,
Baden, Neuhausen (gdzie ogromne wrażenie wywarł na pisarce Rheinfall „wodospad reński –
ten największy w Europie”939
.
Niekłamany był żal Orzeszkowej, że tak późno, bo wedle ówczesnych pojęć w
starszym już wieku – blisko sześćdziesiątki – zaczęła wyjeżdżać na Zachód. Szwajcarskie i
drezdeńskie doświadczenia wywarły na niej, jak pisała, głębokie wrażenie. Przeżyła je bardzo
intensywnie nie tylko dzięki wyjątkowej wrażliwości, charakterystycznej dla artystki
wnikliwie obserwującej świat. Jako wybitna przedstawicielka inteligencji była wyczulona na
to, że podróż powinna wzbogacać człowieka, dostarczać przeżyć estetycznych i
intelektualnych, poszerzać wiedzę o sztuce, przyrodzie i spotykanych ludziach. Znalezienie
się w nowym miejscu, choćby spowodowane względami zdrowotnymi, powinno owocować
również korzyściami duchowymi. Swym entuzjazmem, zachwytem, poczuciem satysfakcji z
poznania tak wspaniałych rzeczy dzieliła się z bliskim przyjacielem, a zarazem prominentnym
reprezentantem warszawskiej elity intelektualnej. W ten sposób postawa autorki Nad
Niemnem wpisywała się w system wartości tego środowiska. Jego przedstawiciele starali się
wykorzystywać nadarzające się okazje, by poznawać pomniki cywilizacji i przyrody. Właśnie
tak postąpiła Zofia ze Święcickich Guzowska. Jej – wspomniana uprzednio - podróż, podjętą
w celach kuracyjnych, stała się okazją do bogatych, turystycznych przeżyć. Pamiętnikarka w
1908 r. zwiedziła południową Szwajcarię oraz leżące na drodze wojażu Wiedeń i Innsbruck, a
w drodze powrotnej – Mediolan i Wenecję940
.
Podobnie jak w przypadku eskapad „do wód”, tak i w wojażach poznawczych,
turystycznych, świetlanym przykładem dla warszawskiej inteligencji był autor Quo vadis.
Uwielbiany powszechnie pisarz swe podróże wykorzystywał jako materią do twórczej
inspiracji i uwieczniał w licznych korespondencjach prasowych. Najbardziej znanym ich
przykładem były Listy z podróży do Ameryki941
i Listy z Afryki942
. W prywatnej
korespondencji Sienkiewicz bardzo często przedstawiał w bardzo osobisty i szczery sposób
swe odczucia, refleksje, a także problemy i rozterki, jakie towarzyszyły mu podczas wojaży.
937
List do L. Méyeta, 4 VIII [18]99 r., List 247, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 206. 938
List do L. Méyeta, 8 VIII [18]99 r., List 248, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 206-208. 939
List do L. Méyeta, 13 VIII [18]99 r., List 250, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 208. 940
Z. Guzowska ze Święcickich, op. cit. s. 236-241. 941
H. Sienkiewicz, Listy z podróży do Ameryki, Warszawa 1978. 942
H. Sienkiewicz, Listy z Afryki, Warszawa 1956.
232
O bardzo intensywnej wycieczce po Hiszpanii pisał Mścisławowi Godlewskiemu:
„Objechałem całą Hiszpanię, widziałem nadzwyczajne rzeczy w Kordowie, Sewilli i
Granadzie, a oprócz tego dwadzieścia byków zabitych na igrzyskach (…). W Hiszpanii listów
pisać nie mogłem, bo trzeba było latać, jeździć i zwiedzać. Dość powiedzieć, że byłem w
Barcelonie, Walencji, Kordowie, Granadzie, Sewilli, Madrycie, Toledo, Eskorialu,
Burgos”943
. Bawiąc w 1897 r. w Wenecji, pisarz snuł plany głębszego poznawania uroków
Włoch: „Myślałem trochę o Sienie, której Quatro Cento od dawna mnie nęci, ale na razie
wyrzekam się tej myśli, natomiast może zajrzę tam na parę tygodni po Nowym Roku. Będzie
to zależało od zdrowia i od Krzyżaków”944
. Z kolei podczas pobytu w Atenach w 1886 roku w
liście do Henryka Anastazego Gropplera porównywał obserwacje z wcześniejszymi
wyobrażeniami: „Miasto śliczne, jasne i wesołe. Ruiny i okolice odpowiedziały zupełnie
ideałowi, który sobie wytworzyłem o tej plastycznej ziemi. Wczoraj cały dzień przebiegałem
ulice we wszystkich kierunkach (…)”945
. Bez żadnej przesady można stwierdzić, że
Sienkiewicz wszędzie, dokąd dane mu było dotrzeć, starał się zwiedzać i podziwiać
najciekawsze miejsca. Podróże były dlań nie tylko sposobem kolekcjonowania doświadczeń,
lecz stanowiły nierozerwalny element obyczaju kulturalnego człowieka, którego powołaniem
jest poznawanie dorobku ludzkiej cywilizacji. Trzeba przy tym jednak pamiętać, że dalekie
wyprawy nie były dla pisarza nadzwyczajnym obciążeniem finansowym, choć – jak
wspomniano – starannie kontrolował ponoszone wydatki.
Ciekawość świata Franciszka Kostrzewskiego, rozbudzona podczas pieszych
wędrówek podejmowanych za młodych lat, mogła być zaspokajana w wieku dojrzałym.
Wkrótce po zawarciu w 1854 roku małżeństwa sławny rysownik mógł poznać zachodnią
Europę: „Dostawszy parę tysięcy rubli od matki żony na podróż zwiedziłem w 1856 Paryż,
Brukselę, Drezno, Berlin, Wiedeń (…)”946
. Podróż Kostrzewskiego, podjęta w czasie, gdy
niewielu jeszcze przedstawicieli jego sfery na taki wojaż mogło sobie pozwolić, posiadała
wymiar przede wszystkim poznawczy, co dla ambitnego artysty miało wielkie znaczenie.
Autor wspomnień nie podaje jednak żadnych szczegółów dotyczących nauk czy studiów za
granicą. Możemy więc przypuszczać, że głównie zwiedzał najsławniejsze kolekcje dzieł
943
List do M. Godlewskiego, 23 X 1888 r., List 40, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 66. 944
List do M. Godlewskiego, 9 IX [18]97 r., List 186, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 256. 945
List do H. A. Gropplera, 13 XI 1886 r., List 3, H. Sienkiewicz, , Listy, t. I, cz. 1, red. J. Krzyżanowski, opr.
M. Bokszczanin, Warszawa 1977, s. 314. 946
F. Kostrzewski, op. cit., s. 22.
233
sztuki. W pamiętniku podkreśla wartość, jaką miało dlań wojażowanie: „(…) żałuję, żem
dłużej dla wiedzy artystycznej nie został”947
.
Kostrzewski jednocześnie zwracał uwagę na to, jak ważne dla jego twórczości były
bliższe peregrynacje: „(…) zawsze z drugiej strony, jakkolwiek sam wiele braków w technice
mej spostrzegam, tyle jednak zyskałem, że będąc ciągle w kraju, kraj tylko rozumiem,
krajowe postacie i krajowe okolice tylko maluję i zdaje mi się w rysunkach najczytelniejszym
dla swoich zostałem”948
. Jak już wspomniałem, w późniejszych latach, już pod koniec XIX
wieku, sława i znakomite kontakty malarza w środowisku ziemiańskim umożliwiały mu
liczne podróże po ziemiach polskich. Artysta, bawiąc w dworach i pałacach nie ograniczał się
do rozkoszy stołu i powierzchownych rozrywek. Jak starannie akcentuje we wspomnieniach,
podróże wykorzystywał do doskonalenia swego kunsztu malarskiego: „Nie wiem dlaczego,
ale najmilej mi przebywać w lecie w granicach Królestwa – ani Karpaty, ani zabużne kraje,
jakoś nie ciągną mnie bardzo949
. (…) Przecież nasze sosny, wierzby, topole, dęby i tyle
innych drzew stanowią tak cudne wzory! Byłem przecież trochę w Niemczech i we Francji, a
przeważnie spotykałem lasy bardzo porządnie utrzymane, ale bardzo ubogie”950
. Zmysł
obserwacji, pragnienie bliskiego obcowania z przyrodą były czymś naturalnym dla –
popularnego w swoim czasie – pejzażysty. Niemniej usilne podkreślanie tego właśnie aspektu
podróży wydaje się być podyktowane pragnieniem dodania wartości letnim wędrówkom -
odbywanym także dla przyjemności.
Portretującym świat artystą zdecydowanie nie był Stanisław Twardo – aktywista ruchu
studenckiego, działacz polityczny, inżynier. Ale i w jego przypadku ziarno zasiane w
młodości przynosiło plon w latach późniejszych. Ciekawość świata, nawyk poznawania–
rozbudzone (jak w przypadku Kostrzewskiego) podczas uczniowskich, pieszych wędrówek
po ziemiach Królestwa – kazały autorowi Ogniw jednego życia, już jako dorosłemu
człowiekowi, wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję do zaspokajania turystycznych
pragnień. Podczas praktyki w zakładach metalurgicznych w Zaporożu Kamieńskim na
Ukrainie w 1902 r., Twardo odbywał kajakowe wycieczki po Dnieprze, docierając do
krawędzi „Nienasytca – największego z porohów dnieprowskich”951
. Wędrował piechotą
947
F. Kostrzewski, op. cit., s. 22. 948
Tamże. 949
Tamże, s. 36. 950
Tamże, s. 27. 951
S. Twardo, op. cit., Ogniwo 3, s. 2.
234
„wśród burzanów i wrzosowisk bezkresnego stepu”952
. Zwiedzał Bachczysaraj, „dawną
stolicę Tatarów krymskich” i wybrzeża Morza Czarnego – od Jałty po Odessę. Dotarł do
Sewastopola953
. Tereny te, jak już wspomniano, były obszarem wzmożonej aktywności
rosyjskich organizacji turystycznych. Wspominając po upływie przeszło pół wieku ukraińskie
wojaże, Twardo przyznawał, jakby z pewnym zawstydzeniem: „Można by wnioskować, że
ówcześnie podobnie uprzystępniona praktyka zawodowa ułatwiła mi tylko szanse realizacji
historyczno-kulturalnych zainteresowań z dziedziny krajoznawstwa”954
.
W istocie jednak tak było. Należy wszakże pamiętać, że Stanisław Twardo był w zgoła
odmiennej sytuacji niż przedstawiciele elit. Nie dysponował znaczniejszymi środkami
materialnymi. Pasje podróżnicze rzeczywiście zaspokajał w głównej mierze dzięki
możliwościom, jakie dawała mu inżynierska edukacja. Podobnie rzecz się miała podczas
wspominanego już, związanego również z praktyką zawodową, pobytu w Paryżu w 1903 r.955
.
Stolicę Francji zwiedził bardzo dokładnie. Powracając z niej Twardo zrealizował dziecięcą
fantazję o rejsie po Renie. Marzył o tym, rozczytując się w legendach o Lorelay956
.
Ukoronowaniem turystycznych dokonań autora Ogniw jednego życia w epoce przed I
wojną światową były dwie niezwykłe wędrówki alpejskie. Ich opis w pamiętnikach Twardy
dziś, po stu przeszło latach, zapiera dech w piersiach świeżością obrazu przyrody i trudów
prawdziwie wysokogórskiej włóczęgi. Imponuje nadzwyczajną determinacją, z jaką zostały
zaplanowane i zrealizowane te śmiałe eskapady. Jest także znakomitym świadectwem
wyjątkowego bogactwa i intensywności wrażeń wyniesionych z obu wypraw przez
przedstawiciela młodej, warszawskiej inteligencji. A pamiętać należy, że przy szczupłych
zasobach finansowych Stanisław Twardo nie mógł liczyć, w przeciwieństwie do większości
przedstawicieli elit, na pomoc i opiekę opłaconych przewodników.
Latem 1911 roku turysta, w towarzystwie dość przypadkowej towarzyszki, wyruszył z
Pragi. Trasa wędrówki wiodła przez Linz, Salzburg, Innsbruck, Brunnen, a następnie po
alpejskich szlakach przez Altdorf, Andermatt, Przełęcz św. Gotarda, ku brzegom Lago
Maggiore i Lago Lugano, by później zwiedzić Turyn, Mediolan, Genuę, Pizę, Rzym,
Florencję i Wenecję957
. Część podróży przypadająca na górskie bezdroża obfitowała w
952
Tamże, s. 3. 953
Tamże. 954
Tamże, s. 7. 955
S. Twardo, op. cit., Ogniwo 4, s. 1-9. 956
Tamże, s. 9. 957
S. Twardo, op. cit., Ogniwo 10, s. 1.
235
prawdziwie, jakbyśmy dziś powiedzieli, ekstremalne doznania: nocleg wprost na piargach,
kąpiele w lodowatych wodospadach, ubogie turystyczne posiłki: „(…) nie mogłem na
kamiennej płycie zbocza, gdzie nocowaliśmy, na spirytusowej małej maszynce uzyskać
zagotowania się wody. Mieliśmy na śniadanie jednak wino czerwone, ser szwajcarski, masło,
pieczywo, no i tę nie gotującą się wodę (…)”958
. Przebogaty harmonogram „miesięcznej
włóczęgi” jej autor kwituje skromnie: „Turystyka, nawet ta międzynarodowa była wówczas
jeszcze w powijakach, ale program ułożyłem i powiadomiłem o tym rodzinę w Warszawie.
Plan trasy (…) obejmował piękno przyrody w krainie gór i dolin, jezior i morza, a miasta jako
pomniki architektury wieków i siedziby muzeów, pełnych światowej sławy dzieł sztuki i
zabytków starożytnej kultury”959
.
Rozbudzone apetyty i nabyte doświadczenia spowodowały, że w podobną podróż
Twardo udał się dwa lata później z młodą swą małżonką, poślubioną w Święta Bożego
Narodzenia 1912 roku. Pierwsza połowa roku 1913 upłynęła szczęśliwej parze „na układaniu
planu wędrówki urlopowej i wykazu tylu przedmiotów – ile mogły zmieścić dwa nasze
krajoznawcze plecaki”960
. Po zwiedzeniu Berlina i Monachium młodzi państwo Twardo
wniknęli w świat alpejskich bezdroży. Wędrowali po lodowcu, podziwiali wspaniałe widoki,
nocowali w niezagospodarowanych kamiennych schronach. Z przełęczy Furkapass zjeżdżali
1000-metrowym zboczem po śniegu, owinięci w turystyczne peleryny. Jak pamiętamy, mimo
oszczędnego trybu życia i spartańskich warunków, zasoby finansowe małżonków wyczerpały
się i należało powracać do Warszawy. Droga wiodła przez Linz, Wiedeń, Kraków, „(…) w
którym nie mogliśmy zdecydować się na odwiedziny przyjaciół z powodu straszliwego stanu
podartej garderoby męskiej, a zwłaszcza kobiecej”961
. Jak z humorem stwierdzał Stanisław
Twardo, czterotygodniowa podróż poślubna obfitowała w „klęski nieuniknione” – upadek do
lodowatego strumienia, poparzenia słoneczne, chwile górskich niebezpieczeństw.
Podsumowując alpejski wojaż, dotykał najgłębszego sensu przedsiębranych przez siebie
wędrówek: „Te drobne stosunkowo incydenty w zestawieniu z niecodziennymi wrażeniami
pionierskiej naszej włóczęgi, nie mogły ostatecznie zepsuć humorów po powrocie do
Warszawy, gdyż możność opowieści przyjaciołom o naszych przygodach, siłą rzeczy opłacała
stokrotnie doznane kłopoty (…)962
”.
958
Tamże, s. 2. 959
Tamże, s. 1. 960
S. Twardo, op. cit., Ogniwo 12, s. 3. 961
Tamże, s. 9. 962
Tamże, s. 10.
236
Zgromadzone wrażenia, bogactwo obserwacji, niesamowite doznania, możliwość
podzielenia się spostrzeżeniami – były wartością bezcenną. Wynikało to z głębi przekonań
autora wspomnień, było elementem jego systemu wartości. Zarazem jednak pozwalało
zaprezentować, a może i zamanifestować we własnym środowisku swe aspiracje, swą pozycję
społeczną. Taki trop interpretacyjny byłby zgodny z omawianą przez Krzysztofa
Podemskiego koncepcją Judith Adler. Kanadyjska socjolożka, między innymi, sugeruje
interpretowanie turystyki właśnie jako formy kreowania wizerunku jednostki, a w efekcie i
grupy społecznej963
. Sposób, w jaki Twardo opisywał swoje podróże i towarzyszące im
odczucia, świadczyć może o znaczącym ich miejscu w świadomości kręgu warszawskiej
inteligencji.
Podobną do Twardy determinację w dogłębnym poznaniu obcych krajów wykazywał
inny przedstawiciel tego samego kręgu – Władysław Kiejstut Matlakowski. W 1902 roku,
jako niespełna siedemnastolatek, wraz z matką i siostrą spędzał wakacje w Danii, w
Espergiorde – Snekersten, nad Skagerrakiem. Zwiedzał wówczas Kopenhagę, Fredriksborg,
legendarny zamek Hamleta w Helsingor. Przede wszystkim jednak odbył kilkutygodniową,
samotną wycieczkę do Norwegii, sfinansowaną – jak podaje – przez babcię. Młodziutki
turysta dotarł statkiem do Oslo – wówczas jeszcze noszącego nazwę Christianii. Po
zwiedzeniu miasta, wyruszył do Bergen i Stavanger, również drogą morską, co dało mu
możność podziwiania dzikości fiordów, nasuwających mu skojarzenia z tatrzańskimi
stawami. W Odile, nad Hardangerfiordem, zmienił środek lokomocji, wynajmując
dwukołową „kariolkę”, zaprzężoną w skandynawskiego konika – fiordinga. Samodzielnie
powożąc, wyruszył przez góry Telemarku w powrotną drogę do Oslo. Dziennie pokonywał
około 60 kilometrów964
. Nocował w „sielskich, wówczas drewnianych hotelikach, czystych i
przyjemnych”. Wędrował po lodowcach, podziwiał piękno dziewiczej, skandynawskiej
przyrody. Poznawał wyjątkowy urok niezwykłych wakacji i z zainteresowaniem przyglądał
się obyczajom napotykanych turystów: „W zacisznych, malowniczych zakątkach można było
napotkać nad obfitującymi w ryby strumieniami oberże, idealne miejsce spędzania wakacji
dla odludków, dziwaków, raj dla wędkarzy – w ogóle typów, w jakie obfituje Anglia, a
zwłaszcza Szkocja. Nocowałem raz w takim hoteliku, ukrytym w gąszczu nad strumieniem:
równie milczącego towarzystwa nie spotkałem nigdy”965
. Po zakończeniu norweskiego
963
K. Podemski, op. cit., s. 66. 964
W. K. Matlakowski, op. cit., Rozdział 11. Norderney i Norwegia, s. 8-11. 965
Tamże, s. 11.
237
wojażu „Kiesio” - statkiem i koleją -powrócił, pełen wrażeń, do oczekującej na duńskim
wybrzeżu rodziny.
Tak jak wyjątkowe były alpejskie wędrówki Stanisława Twardo, tak i niecodzienne
wydają się skandynawskie peregrynacje młodego Matlakowskiego. Tego typu doświadczenia
nie były, naturalnie, reprezentatywne dla obyczajów rozpowszechnionych wśród klasy
średniej. Ukazują potrzeby i pragnienia dość wyjątkowych przedstawicieli tego środowiska.
Obaj turyści wyznaczali nowe, alternatywne sposoby spędzania wakacji. W bezpośrednim
kręgu przyjaciół czy znajomych mogli tworzyć pewien wzorzec. Podróżując, wkraczali na
pole zajmowane do tej pory przez elity, jednak realizując swe niezwykłe pasje, kształtowali
obyczaj, który z czasem stał się elementem etosu klasy średniej, a zwłaszcza inteligencji.
Wartość podróży najaktywniejszych turystów była niezaprzeczalna – była taka, jaką
chcieli ją widzieć cytowani publicyści prasowi. Relacje ambitnych wędrowców, opowieści
snute wśród kręgu znajomych, oddziaływały na styl życia, na decyzje podejmowane przez
innych przedstawicieli środowiska. Stateczna nauczycielka z pensji dla panien, jaką była
Jadwiga Ostromęcka, doceniała przez długie lata uroki spędzania kanikuły w dość
stereotypowy sposób – w Druskiennikach, Zakopanem, w ziemiańskich dworach na Litwie.
Przyszedł jednak czas, że i ona – dobiegając pięćdziesiątego roku życia! – postanowiła
wzbogacić swe doświadczenia wakacyjne. W 1911 roku przedsięwzięła plan dość niezwykły.
Spisując trzy dekady później wspomnienia, uznała za konieczne szeroko uzasadnić swe
turystyczne przedsięwzięcie: „Zbliżający się czas wakacyjny postanowiłam poświęcić na
odświeżenie umysłu i wyjrzenie na szerszy świat, wybierając za granicą jakąś najbardziej
godną zwiedzenia i nadającą się do pobytu w niej miejscowość. Nie nęciły mnie wywczasy
nad lazurowym morzem, gdyż nie chodziło mi o wypoczynek fizyczny, pragnęłam mieć z tej
podróży korzyści moralne i umysłowe, spotkać się z ludźmi o wysokiej kulturze, poznać
zorganizowane przez nich życie i panujące w nim stosunki. Po głębszym namyśle, a
poniekąd pod wpływem interesującej mnie naonczas twórczości pisarzy skandynawskich:
Ibsena, Björnsona, Selmy Lagerlöf i innych, wybór mój padł na Półwysep Skandynawski.
Odświeżyłam posiadane o tych krajach wiadomości historyczne, zaznajomiłam się z paru
ciekawych książek z ich stanem obecnym, nabyłam francuskie wydane nieśmiertelnego
Baedeckera i ułożyłam marszrutę projektowanej podróży, delektując się niejako jej
przedsmakiem. Po ukończeniu roku szkolnego 25 czerwca 1911 roku, wyruszyłam via Berlin,
wyspa Rugia, w celu zwiedzenia przede wszystkim Szwecji, Norwegii, następnie Danii, aby
przez Drezno, gdzie tego lata miała się odbyć powszechna wystawa higieniczna, i kochany
238
Kraków powrócić do Warszawy”966
. Niestety, pamiętnikarka nie pozostawiła dokładnego
opisu tej wyprawy.
Dalekie, egzotyczne peregrynacje w ciągu całego swego życia podejmował Wincenty
Lutosławski - wybitny filozof, badacz dzieł Platona. Gruntownie zwiedził całą Europę, Stany
Zjednoczone, Bliski Wschód. Ogółem w podróżach spędził kilkanaście lat967
. Próbę
interpretacji znaczenia jego wędrówek podjęła Beata K. Obsulewicz968
. Autorka analizy
zwraca uwagę na nadzwyczajną aktywność Lutosławskiego na tym polu, podkreślając przy
tym, że jednym z najważniejszych motywów jego wojaży była dogłębna, gruntowna
edukacja969
. Zasadniczym przedmiotem rozważań Beaty Obsulewicz jest książka
Lutosławskiego pt. Jak tanio podróżować. I. Wędrówki iberyjskie, która ukazała się w 1909
roku w Bibliotece Dzieł Wyborowych970
. Doceniając wszechstronność i erudycję pracy B.
Obsulewicz, należy podkreślić, że – z punktu widzenia niniejszej rozprawy – nadzwyczaj
istotne jest to, co tekst Lutosławskiego przynosił czytelnikom w chwili publikacji.
Popularne dziełko Lutosławskiego jest świadectwem prawdziwej fascynacji
podróżami. Autor wspomina mimochodem, że wędrował po Europie, Azji, Ameryce i Afryce.
Podkreśla, że w ciągu 12 lat dziewięciokrotnie odwiedzał Hiszpanię, dokładnie poznając ten
kraj971
. Filozof z bezwzględnym krytycyzmem odnosił się do rozrzutności ludzi zamożnych i
jałowości ich wojaży. Nawiązywał przy tym do omówionych w poprzednim rozdziale,
szeroko rozpowszechnionych poglądów: „(…) mało kto istotnie zwiedza świat jako myślący
pielgrzym, choć tysiące naszych rodaków zamożniejszych wyjeżdża za granicę. Jadą
najczęściej do miejsc znanych, o których tyle słyszeli, że prawie nic nowego się nie
dowiedzą, lub na kurację, gdzie spotykają bezbarwny tłum międzynarodowy, a rzadko kto
przekroczy granice środkowej Europy, lub utarte szlaki międzynarodowe turystów. Ci, co
wywożą nadmiar ciała swego utuczonego do Karlsbadu lub Vichy, najmniej są zdolni
prawdziwie użyć podróży i rozszerzyć widnokrąg swego doświadczenia. A ci, co najgoręcej
łakną wiedzy i doświadczenia, najczęściej uważają podróż za niedostępny zbytek”972
.
Lutosławski konstatował, że sytuacja taka wynika z nadmiernie wysokich kosztów
966
J. Ostromęcka, op. cit., s. 244. 967
T. Mróz, Wincenty Lutosławski 1863 – 1954. Jestem obywatelem Utopii, Kraków 2008. 968 B. K. Obsulewicz, Realne koszta tanich podróży. O Wincentym Lutosławskim i jego Wrażeniach iberyjskich,
[w:] Europejczyk w podróży 1850 -1939, red. E. Ihnatowicz, S. Ciara, Warszawa 2010.
969 Tamże, s. 178-179.
970 W. Lutosławski, Jak tanio podróżować. I. Wędrówki iberyjskie, Warszawa 1909.
971 Tamże, s. 9, 22.
972 Tamże, s. 3.
239
wyżywienia i zakwaterowania w trakcie zagranicznej podróży. Aby pokonać przeciwności,
zachęcał do stosowania lekkiej, bezmięsnej diety, bazującej na warzywach, owocach i
pieczywie. Opisywał specjalną metodę spożywania posiłków, propagowaną przez Horace’a
Fletchera. Polegające na starannym przeżuwaniu jedzenia „fleczerowanie” z powodzeniem
miał stosować sam autor podczas swych licznych wędrówek973
. Lutosławski namawiał do
nocowania w tanich pokojach, zamiast w hotelach, do podróżowania piechotą i radykalnego
ograniczania bagażu do najniezbędniejszych przedmiotów, do nawiązywania kontaktów z
napotykanymi ludźmi: „Tylko trzeba występować skromnie, jako życzliwy pielgrzym, a nie
jako arogancki turysta. I trzeba się zbliżać do ludzi”974
.
Wybitny filozof i podróżnik zwracał uwagę na istotę wartości wędrówek
przedsiębranych tanio, pozwalających na prawdziwe poznanie odwiedzanych okolic: „Podróż
taka byłaby miłym wspomnieniem na starość, zbiorem bardzo ciekawych wrażeń i
doświadczeń, bogatym źródłem rozwoju umysłowego i kuracją od wielu niedomagań
fizycznych. Ten, co się odważy ją przedsięwziąć, będzie liczył o jedną zimę mniej w swoim
życiu, a starczy mu materiału na opowiadanie w ciągu lat wielu”975
. Beata Obsulewicz
stwierdza, że „Ideałem podróżnika jest dla Lutosławskiego <<myślący pielgrzym>>, który
przez wędrówkę <<rozszerza widnokrąg swego doświadczenia>>. W tak pojętej wędrówce
obowiązuje prosta zasada: minimum inwestycji materialnej przekłada się na maksimum
wartości poznawczych”976
. Warto zauważyć, że taki model podróżowania kojarzy się z
rzeczywistymi, opisanymi wyżej zwyczajami podróżniczymi Stanisława Twardo i
Władysława Kiejstuta Matlakowskiego. Co więcej, lansowany przez Lutosławskiego wzorzec
odpowiada także typowi turysty, wyróżnionemu przez Erica Cohena jako drifter – tułacz,
który porzucając utarte szlaki identyfikuje się z napotykaną społecznością977
.
Lutosławski – erudyta, globetrotter, znawca kultury, bywalec uniwersytetów, bibliotek
i salonów – w dobrej wierze i z czystymi intencjami zachęcał ludzi mniej zamożnych do
podejmowania dalekich peregrynacji dla wzbogacenia osobowości, poszerzenia wiedzy o
świecie i – wreszcie – dla możliwości oddawania się formom aktywności, przynależnym
kręgom należącym do społecznych elit – nie tylko materialnych, ale i intelektualnych.
973
Tamże, s. 4-7. 974
Tamże, s. 7. 975
Tamże, s. 12. 976
B. Obsulewicz, op. cit., s. 188. 977
K. Podemski, op. cit., s. 48.
240
Cudze chwalicie… Podróż patriotyczna.
Wyprawy Twardy, Matlakowskiego i Ostromęckiej, podobnie jak propozycje
Lutosławskiego, odpowiadały lansowanemu w prasie ideałowi podróży „wartościowych”. Nie
mogły jednak stać się powszechnym standardem dla ogółu przedstawicieli warszawskiej klasy
średniej. Wymagały nie tylko nakładów finansowych, ale – przede wszystkim - determinacji,
wysiłku organizacyjnego, dostępu do czasu wolnego. Zdając sobie sprawę z tych ograniczeń,
redaktorzy warszawskich czasopism zachęcali do turystyki krajowej, do wędrowania po
ziemiach polskich. Zwracano uwagę na wielkie walory poznawcze i odwoływano się do
uczuć patriotycznych. Dawał się przy tym zauważyć pewien dystans do zagranicznych
peregrynacji, kojarzonych jako pole aktywności elit. Kształtowany przez prasę obraz mógł
stanowić dla ambitnych przedstawicieli klasy średniej dodatkowe uzasadnienie do rezygnacji
z dalekich wojaży. Jeśli już decydowano się na wyjazd z Warszawy, to – najczęściej –
poprzestawano na okolicach ojczystych. Niektórzy przedstawiciele inteligencji czynili to z
przekonaniem i z przyjemnością.
Autentyczną fascynację swojskością – urokami rodzimego krajobrazu, obyczajami
ludu, fauną i florą – przejawiała Eliza Orzeszkowa. Jej korespondencja z Leopoldem
Méyetem pozwala stwierdzić, że znany powszechnie podziw pisarki dla nadniemeńskiej
przyrody nie był, bynajmniej, literacką, powieściową figurą. Z nadzwyczaj lubianych
Miniewicz, gdzie powstawało Nad Niemnem, donosiła w 1886 r. przyjacielowi: „Dla tej
powieści odbyłam w towarzystwie zagrodowych szlachciców i szlachcianek formalne studia
botaniki miejscowej tudzież pieśni, bajek, zagadek, podań tutejszego polskiego ludu”978
.
Wyznanie to można by uznać za świadectwo traktowania kontaktu ze wsią litewską wyłącznie
jako sposobu pozyskania informacji do wykorzystania w powstającej powieści. Byłby to
jednak wniosek błędny. W 1888 roku, podczas kolejnego lata w Miniewiczach, pisarka
oddawała się botanice, wzbogacała o nowe okazy swój zielnik, wiele czasu spędzała
gawędząc z chłopami979
. Dziesięć lat później, z wielką pasją szykowała się do poznania
Puszczy Białowieskiej. Po odbyciu planowanej wycieczki, zachwycona, ze szczegółami
opisywała Méyetowi tamtejszych mieszkańców, ich obyczaje oraz przyrodę puszczańską980
.
Zainteresowania, upodobania Orzeszkowej – osoby wybitnej, mającej wyjątkowy stosunek do
ojczystego dziedzictwa – nie były powszechne. Pośród przedstawicieli zamożniejszej
978
List do L. Méyeta, 11 VIII (30 VII) 1886 r., List 48, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 29-30. 979
List do L. Méyeta, 9 X [18]88 r., List 68, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 39. 980
List do L. Méyeta, 2 VIII [18]98 r., List 211, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 168-171.
241
inteligencji, poza nielicznymi udokumentowanymi wyjątkami, jak na przykład Franciszek
Kostrzewski, panowała inna wrażliwość i inne preferencje. To one były przedmiotem krytyki
prasy.
Warszawskie periodyki, ganiąc rozrzutność, jałowość, bezwartościowość podróży
dalekich, zwracały uwagę na ich kosmopolityzm, odarcie z uczuć narodowych. W 1893 roku
na łamach „Wędrowca” pytano: „(…) dlaczego publiczność nasza, mając w kraju i źródła
lecznicze doskonałe i w wielu cierpieniach skuteczne, szuka zdrowia za granicą i wywozi
pieniądze, które na miejscu pozostać powinny?”981
. „Wędrowcowi” wtórował „Tygodnik
Mód i Powieści”, który zwracał uwagę na niepożądane, ekonomiczne skutki mody na
zagraniczne kuracje. Omawiając list czytelniczki, felietonista „Tygodnika…” pisał: „Autorka
jego to zapewne osoba młoda, rozpoczynająca dopiero włóczęgę po badach zagranicznych, bo
nie umie panować nad swoim zachwytem. (…) Nie, łaskawa pani, nie możemy korzystać z
pani entuzjazmu, raz dlatego, że bywa go nadto po innych pismach, po wtóre dlatego, że nie
chcemy szkodzić i tak już srodze pokrzywdzonym błotkom i piaskom miejscowym, a
wreszcie, że ten entuzjazm jest co najmniej zbyteczny, bo ci, którzy ferują wyroki na błotka,
piaski i komfort zagranicy, nasi <<znakomici>> lekarze, nie pozwalają krzywdy robić badom
i trofom, za bogatym, aby je krzywdzić było można”982
.
Nie tylko jednak względy ekonomiczne powinny odstręczać amatorów dalekich
wojaży od opuszczania kraju. Przede wszystkim krytykowano powszechną, zawstydzającą
nieznajomość stron ojczystych wśród tych, którzy radzi byli trwonić pieniądze za granicą.
„Biesiada Literacka” sprowadzała na ziemię amatorów cudzoziemskich peregrynacji
następującymi słowy: „Dla tych, którzy nie znają Kielc i wielce malowniczych okolic
tamtejszych, już samo zwiedzenie ich przedstawia się jako nowość, cóż dopiero mówić o
ludziach wiedzących <<coś niecoś>> o Riwierze, znających <<bady>>, a nie mających
rzetelnego pojęcia o własnym kraju! A kraj własny poznać dobrze – toż to nie bagatela
bynajmniej”983
.
Na przełomie stuleci większość warszawskich periodyków formułowała wezwania
utrzymane w podobnym duchu. W 1900 roku „Przegląd Tygodniowy” zainicjował prasową
akcję, mającą na celu spopularyzowanie krajowych wędrówek poznawczych. Zwracając się
wprost do przedstawicieli klasy średniej, felietonista „Przeglądu” stwierdzał, że ponieważ
981
Nasze zdrojowiska, „Wędrowiec” 1893, nr 29. 982
Z tygodnia, „TMiP” 1893, nr 30, s. 239. 983
Z Warszawy, „BL” 1898, nr 33, s. 102.
242
powszechny brak doświadczenia, informacji, ram organizacyjnych „(…) odstrasza lub
zniechęca wiele inteligentnych osób do zwiedzania kraju stosownie do czasu wolnego i
środków posiadanych (…), [to] (…) całemu społeczeństwu znakomitą przysługę oddaje
każdy, kto sprawozdaniem z podróży choć trochę ciekawszej, podzieli się z ogółem
wiadomościami praktycznymi, doświadczeniem własnym. Dla tego celu należy otworzyć w
pismach codziennych stałą rubrykę – takąż, jaką dotychczas cieszyły się rozmaite szablonowe
i czcze korespondencje z badów i kurortów. Sądzimy, a każdy przyzna nam łatwo, że
króciutki 50-60-wierszowy opis wycieczki na przykład do Janowa lub na Łysą Górę, również
zajmie czytający ogół – jak wiadomość z Biarritz, że pogoda tam dopisuje, że jest drogo i że
bawi tam hrabianka Różycka ze swym papuńciem”984
.
Wyraźny przytyk do warstw wyższych i zwrócenie się do „osób inteligentnych” miały
podkreślać, że wezwaniem swym „Przegląd” pragnie zainteresować klasę średnią. Redakcja
przypisywała adresatom felietonu wyższe aspiracje. Oczekiwała podejmowania świadomych
podróży - jako wyrazu środowiskowych ambicji. Tym samym nadawała postulowanym przez
siebie formom wypoczynku rolę wyznacznika pozycji społecznej. Rzuconemu przez siebie
wezwaniu „Przegląd Tygodniowy” pozostał wierny. W kolejnych numerach konsekwentnie
zachęcał do podejmowania wycieczek w Góry Świętokrzyskie i do Sandomierza985
, do
Czerska986
, zachwalał uroki Ojcowa987
.
Także inne tytuły prasowe na przełomie wieków systematycznie prezentowały godne
odwiedzenia zakątki ziem polskich, podkreślając, iż poznanie ich ma głęboki wymiar
patriotyczny. „Tygodnik Mód i Powieści” zachęcał do wędrówek po Górach
Świętokrzyskich988
. Zachwalano krajowe uzdrowiska: Ciechocinek, Nałęczów, Busko,
Czarniecką Górę, Niekłań, Nowe Miasto nad Pilicą. Zwracano uwagę na walory
krajoznawcze ich okolic989
. Aby spopularyzować wypoczynek na terenie Królestwa, „Kurier
Warszawski” zamieścił w 1891 specjalny cykl reporterski „Z wrażeń letniej wycieczki”,
będący plonem podróży Czesława Jankowskiego990
.
984
Echa warszawskie, „PT” 1900, nr 25, s. 2. 985
Echa warszawskie, „PT” 1900, nr 28, s. 4. 986
Echa warszawskie, „PT” 1900, nr 30, s. 7; nr 31, s. 2. 987
Echa warszawskie, „PT” 1900, nr 34, s. 2. 988
Nasze góry, „TMiP” 1908, nr 22, s. 3. 989
L. Ćwierciakiewiczowa, W Nałęczowie, „KW” 1891, nr 131, s. 2; Do Ojcowa, „KW” 1891, nr 172, s. 4;
Otwarcie sezonu. Ciechocinek, „KW” 1891, nr 141, s. 2; Echa letnie. Czarniecka Góra w czerwcu, „KW” 1898,
nr 175, s. 2; Echa letnie. Koniecpol nad Pilicą, „KW” 1898, nr 188, s. 3. 990
Cz. Jankowski, Z wrażeń letniej wycieczki, „KW” 1891, nr 190, 196, 200, 201, 209, 210, 214, 228, 229.
243
Postulat poznawania i wspierania zdrojowisk „krajowych” oraz eksplorowania
atrakcyjnych poznawczo okolic „kraju” nie ograniczał się, bynajmniej, do ziem zaboru
rosyjskiego. Opinia publiczna uczulana była przez prasę, co prawda w dość zawoalowany
sposób, na konieczność pielęgnowania świadomości jedności ziem polskich. Zwracano uwagę
na potrzebę zachowania związków z rodakami z pozostałych zaborów. Pamiętając o
beztroskim kosmopolityzmie elit, których reprezentanci w każdym zakątku Europy czuli się
dość swojsko, przypomnieć przecież należy, że i najzamożniejsi przeżywali wzruszenia,
przekraczając kordon graniczny i sycąc się swobodą Galicji. Cóż dopiero przedstawiciele
klasy średniej, dla których sama już „zagraniczna” podróż była czymś wyjątkowym. Dla nich
doświadczenie to miało szczególny charakter. Wpisywało się w etos inteligencji jako
depozytariusza narodowej tradycji i narodowej jedności. Podnosiło wartość wypoczynku i
podróży, przydając im wymiar patriotyczny. A przy okazji pozwalało na wytłumaczenie
udawania się do miejscowości nie tak atrakcyjnych i prestiżowych jak niemieckie, francuskie
czy austriackie kurorty. Podróż do galicyjskich stacji klimatycznych, nie dysponujących tak
wszechstronną infrastrukturą leczniczą i rozrywkową, traktowana bywała niemal jak
pielgrzymka do narodowych ołtarzy wolności.
Na łamach prasy każdego sezonu szeroko rozpisywano się o walorach galicyjskich
stacji klimatycznych. W 1891 roku przybliżał je czytelnikom „Kuriera Warszawskiego”
Stanisław Rossowski, który – jako specjalny wysłannik dziennika - odbył reporterski rajd od
Iwonicza przez Rymanów, Rabkę, Żegiestów, Szczawnicę do Krynicy991
. Jego relację
drukowano równolegle z doniesieniami Czesława Jankowskiego o uzdrowiskach
Królestwa992
. Szczawnicą zachwycała się sama Lucyna Ćwierciakiewiczowa: „Z takim
powietrzem spotyka się tylko w Ischl, jego okolicach, w Reichanhall, Berchtesgaden i całym
południowym Tyrolu. Ze słów moich widzicie, jaką zwolenniczką jestem Szczawnicy, jako
stacji klimatycznej”993
.
U schyłku XIX wieku prasa publikowała nader systematycznie obszerne informacje o
pięknie przyrody, walorach kuracji i atrakcjach galicyjskich uzdrowisk994
. Wśród nich
wyjątkową rolę odgrywało Zakopane. Już w 1873 roku „Kurier Warszawski” donosił o
przybyciu na wakacje pod Giewontem prominentnych przedstawicieli polskiej kultury
991
S. Rossowski, Z wrażeń letniej wycieczki, „KW” 1891, nr 211, 215, 225, 236. 992
Por. przypis 812. 993
L. Ćwierciakiewiczowa, Echa letnie. Szczawnica, „KW” 1891, nr 183, s. 1. 994
Sezon w Tatrach, „KW” 1893, nr 157, s. 6; Echa letnie. Szczawnica, „KW” 1893, nr 180, s. 5; Echa letnie.
Żegiestów w lipcu, „KW” 1893, nr 191, s. 2; Echa letnie. Rabka w połowie lipca, „KW” 1893, nr 198, s. 2; Echa
letnie. Żegiestów, „KW” 1903, nr 221, s. 2; W Tatrach, „KW” 1903, nr 236, s. 1.
244
(Bałuckiego, Anczyca, Asnyka), których zwabiła „(…) kuracja żentyczna, powietrze górskie i
forsowne wycieczki”995
. W 1903 roku zasłużony popularyzator turystyki tatrzańskiej, autor
znakomitych przewodników, Walery Eljasz prezentował w „Biesiadzie Literackiej”
ekscytującą relację o prawdziwie wysokogórskiej wyprawie na Kozi Wierch996
. Pięć lat
później Ferdynand Hoesick określał Zakopane jako „letnisko wszechpolskie”, ściągające
rodaków z całego świata997
.
Jak już wspomniano, bardzo częstym gościem pod Giewontem był autor Trylogii. Sam
zresztą przyczynił się do popularyzacji i wręcz nobilitacji góralszczyzny, stylizując język
bohaterów Krzyżaków na gwarę podhalańską, co miało upodobnić go do średniowiecznej
staropolszczyzny998
. W prywatnym liście do Marii Godlewskiej pisarz zawarł jednak
kapitalny, sarkastyczny obraz wakacji w „letniej stolicy Polski”, w lipcu 1896 r.: „Wszędzie
byłoby lepiej i zdrowiej. Chałubiński był wielkim lekarzem, ale jak wszyscy niepospolici
ludzie miał pewne dziwaczne załamania w mózgu, w których kryły się dziwaczne idee – i do
takich dziwactw należy Zakopane. To prosta strata czasu i pieniędzy i najniedorzeczniejsza na
lato miejscowość, do której wysłanie jest owczym pędem lekarskim. (…) Słońca nie
widziałem, żyjemy w dżdżu, w wichrze, słocie, ciemności i wilgoci. (…) W piecach palimy.
Katary, bole zębów, gardła itp. nie opuszczają i nas , i wszystkich. Z rana nie mogę pisać z
powodu zgrabiałości rąk. Wszystko jest mokre, oślizgłe i dzień podobny do nocy. Co się
przez całe miesiące Nizzy zarobiło, to się tu w tydzień traci. I chcą mi wmówić, że to dla
zdrowia dzieci może być dobre. To się nazywa alpejski klimat i świeże powietrze, na które żal
by psa wypędzać”999
. Tak miażdżąca opinia była jednak odosobniona. Sam Sienkiewicz
niejednokrotnie zresztą wracał w Tatry. Świadectwem renomy, jaką cieszyło się Zakopane
wśród polskich elit, mogą również być – nieco ironiczne - słowa Orzeszkowej, skierowane do
Leopolda Méyeta: „(…) rozumiem dobrze, że gdy się ma do wyboru taki wszechstronnie
skromny zakątek jak Poniemuń i tak pyszną miejscowość jak Zakopane, wybiera się
drugą”1000
.
Zakopane na przełomie wieków przyciągało uwagę całego polskiego społeczeństwa, a
rozgrywające się pod Tatrami konflikty szeroko były komentowane były przez prasę.
Galicyjsko-węgierski spór o Morskie Oko traktowany był z najwyższą powagą jako zamach
995
Kronika zagraniczna. Zakopane, „KW”1873 , nr 172, s. 3. 996
W. Eljasz, Nowy szczyt w Tatrach. Wycieczka na Kozi Wierch, „BL” 1903, nr 21, 23. 997
Zakopane – Europa, „KW” 1908, nr 206. 998
J. Kolbuszewski, Tatry w literaturze polskiej 1805 - 1939, Kraków 1982, s. 169. 999
List do M. Godlewskiej, [ok. 5 VII 1896 r.], List 186, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 249-250. 1000
List do L. Méyeta, 14(26) VIII 1894 r., List 115, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 55.
245
na ziemie polskie1001
. Kampania propagująca styl zakopiański mobilizowała zwolenników
stworzenia kanonów sztuki narodowej. Batalia wokół kierunków rozwoju i sposobu
zagospodarowania Zakopanego, zapoczątkowana cyklem artykułów Stanisława Witkiewicza
pt. Bagno, drukowanych w „Przeglądzie Zakopiańskim”, podzieliła polską opinię publiczną,
także na gruncie warszawskim1002
. Nawet w zamieszczonej w „Przeglądzie Tygodniowym”
korespondencji z Petersburga dano wyraz ogólnonarodowemu charakterowi batalii o
Zakopane, potępiając działania doktora Andrzeja Chramca i jego stronników - „(…) gadów
w ludzkich powłokach, wegetujących plugawie w swych ciemnych norach”1003
. Z kolei w
obronie Chramca i środowiska góralskiego wystąpił felietonista „Biesiady Literackiej”1004
.
Obszerne relacjonowanie konfliktów dzielących społeczność „letniej stolicy Polski”
podkreślało ogólnonarodowy wymiar podtatrzańskiej problematyki. I, jeśli weźmie się pod
uwagę rolę, jaką w młodopolskiej epoce odgrywała góralszczyzna, nie ma w tym
stwierdzeniu cienia przesady1005
. Zakopiańskie spory wokół rozwoju najpopularniejszego
galicyjskiego uzdrowiska oddziaływały na świadomość polskich elit i polskiej inteligencji.
Zmuszały do zajęcia stanowiska wobec dramatycznej batalii, czyniąc z niej ważny, narodowy
problem. W tej sytuacji podróż do Zakopanego wiązała się z przeświadczeniem o
uczestniczeniu w czymś ważnym, uniwersalnym, przyciągającym uwagę znaczniejszych
kręgów polskiego społeczeństwa. Zakopiańska batalia o Bagno była ekwiwalentem istotnego
dyskursu między postępem a zacofaniem, między nieco utopijną, szlachetną ideowością a
wyrachowaną żądzą zysku. Trudno przecenić rolę, jaką Zakopane, góralska sztuka i
tatrzańska turystyka odegrały nie tylko w integracji podzielonego rozbiorowymi granicami
społeczeństwa, ale też w kształtowaniu stosunku polskiej inteligencji do podróży i
wypoczynku. Uczestniczenie w letnim życiu Zakopanego jawiło się nie tylko jako kuracja,
rozrywka czy turystyczne poznanie. Stawało się w istocie formą ideowej aktywności.
Manifestacją jednej z dwóch przeciwnych postaw. W szczególnym przypadku Zakopanego
podróż zyskiwała zgoła niezwykły wymiar.
1001
Spór o Morskie Oko. Materiały z sesji naukowej poświęconej 90-rocznicy procesu w Grazu. Zakopane 12-13
września 1992 r., red. J. M. Roszkowski, Zakopane 1993. 1002
M. Olkuśnik, Materia w służbie idei. Geneza i główne płaszczyzny sporu o kierunki rozwoju cywilizacyjnego
Zakopanego na przełomie XIX i XX wieku, „Kwartalnik Historii Kultury Materialnej” 2000, nr 3 - 4. 1003
Głos z północy. Petersburg w marcu, „PT” 1903, nr, 14, s. 162-163. Por. Echa warszawskie, „PT” 1903, nr
18, s. 217. 1004
Z Warszawy. Zakopane w bagnie i złości, „BL” 1903, nr 21. 1005
Analizę fenomenu Zakopanego przedstawiła ostatnio A. D. Sznapik, Tatrzańska Arkadia. Zakopane jako
ośrodek artystyczno-intelektualny od około 1880 do 1914 roku, Warszawa 2009.
246
Stolica Tatr u schyłku XIX wieku przyciągała ogromne rzesze gości. Frekwencja rosła
lawinowo, przekraczając na początku XX wieku 10 tysięcy osób. Wyjazd do Zakopanego
traktowany był niemal jako powinność, obowiązek każdego Polaka, który na taki wojaż mógł
sobie pozwolić. Pod Giewontem regularnie bawili niemal wszyscy luminarze polskiego życia
artystycznego, literackiego, politycznego. W środowisku lewicowej inteligencji zakopiańskiej
bawiła w 1903 roku Jadwiga Ostromęcka1006
. W 1901 roku na zakopiańskim gruncie sprawy
organizacji „Zdrowie” omawiał z Henrykiem Raabe Stanisław Twardo1007
. Regularnie
spędzał tam wakacje Władysław Kiejstut Matlakowski1008
. Bywalcy podtatrzańscy w swych
relacjach zwracali uwagę na ideowy, patriotyczny wymiar zakopiańskich wakacji.
Poświęcając wiele miejsca i uwagi zdrojowiskom Królestwa czy Galicji, prasa nie
traciła z oczu innych miejscowości, których poznanie miało budować w kręgu podróżujących
warszawiaków poczucie jedności ziem polskich. Zachęcano, między innymi, do odwiedzania
Śląska Cieszyńskiego. „Tygodnik Mód i Powieści” namawiał do beskidzkich wędrówek w
okolicach Wisły i odwoływał się przy tym do uczuć patriotycznych: „(…) obowiązkiem jest
utrzymać łączność z tą cząstką Polski, [która] oderwana, ale mimo starań wszechmanów nie
zatraciła polskości”1009
.
Nie będzie Niemiec… Przeciw germanizacji – na wakacjach.
Na przełomie XIX i XX wieku nastąpiło wyraźne zaostrzenie polityki germanizacyjnej
w zaborze pruskim i, jednocześnie, pewne złagodzenie cenzury w zaborze rosyjskim. Prasa
warszawska podjęła wówczas kampanię piętnującą działania władz niemieckich wobec
Polaków. Około 1900 roku, w czasie kolejnych letnich sezonów, publikacje prasowe
przekonywały polską publiczność do bojkotu niemieckich uzdrowisk, krytykowały panujące
w nich stosunki, zarzucały udającym się do nich rodakom brak patriotyzmu. „Kurier
Warszawski” wołał: „Nie jedźcie do badów niemieckich na lato! (…) Kołobrzeg! Tylko
Kołobrzeg! Nie ma jak Kołobrzeg! Radzili ojcom niektórzy lekarze. Czyżby jeno dla zdrowia
polskich dzieci miała być tak nieodzowną kąpiel w falach germanizmu? Bo inne narody
obchodzą się bez Kołobrzegu”1010
. W tym samym 1898 roku korespondent „Kuriera” tak
relacjonował swój pobyt nad Zatoką Ryską – w Majorenhoffie i Dubbeln: „(…) awantury
hakatystów jednak odstraszyły mnie od <<strandów>> pruskich i dlatego przyjechałem tutaj
1006
J. Ostromęcka, op. cit., s. 191. 1007
S. Twardo, op. cit., Ogniwo 2. 1008
W. K. Matlakowski, op. cit., s. 16. 1009
Wisła, „TMiP” 1908, nr 19, s. 4. Por. także: Korespondencja. Wisła, „TMiP” 1898, nr 32, s. 311-312. 1010
„KW” 1898, nr 235, s. 4-5.
247
[podobnie jak wielu Polaków z Kurlandii, Liflandii, Litwy i Królestwa, którzy] (…)
zrezygnowali z Sopotu i Kołobrzegu, by uniknąć starć z hakatystami i junkierstwem
pruskim”1011
. Autor relacji chwalił warunki, rozrywki, kuracje oferowane w odwiedzonych
miejscowościach. Stwierdzał, że z powodzeniem mogą konkurować z uznanymi kąpieliskami
niemieckimi.
Z wielkim zaangażowaniem do kampanii bojkotu pruskich uzdrowisk włączyły się
warszawskie pisma satyryczne. W pierwszych latach XX wieku na ich łamach, zwłaszcza w
sezonie letnim, zamieszczano rysunkowe karykatury, złośliwe wierszyki, a nawet teksty
krótkich jednoaktówek. Obnażano w nich chciwość i brutalność Niemców wespół z
naiwnością udających się do nich w gościnę Polaków. W 1908 roku, w okresie wyjątkowego
nasilenia germanizacji, „Mucha” witała sezon wakacyjny okładką jednego z majowych
numerów. Całą tytułową kartę pisma zdobiła podobizna opasłego Prusaka, który z fajką w
ustach i kuflem w dłoni, wyniośle zwracał się do nieprzebranego tłumu Polaków, taszczących
pękate worki z pieniędzmi: „No ja! Dobrze, dobrze! Ja się już nie gniewam na was, polaków;
możecie wejść, tylko niech mi każdy nasypie dużo pieniędzy i cicho siedzi, gdy mu będę
codziennie wymyślał”. Za plecami Niemca piętrzyły się beczki z napisami: Zopott, Kolberg,
Ems, Kissingen. Naiwni goście wsypywali do nich ze swych worków monety. Tytuł ryciny
brzmiał „Hołd polski w sezonie 1908”1012
. W numerze 21 z tego samego 1908 roku redakcja
„Muchy” zamieściła pastisz: „Ogłoszenie wywieszone w Sopotach”. „Bade – Direktion”
zalecała w nim mieszkańcom, by w celu „(…) odpowiedniego ukarania polskiego
narodowego szowinizmu” okazywali Polakom pogardę, dwukrotnie podnieśli ceny mieszkań i
starali się „(…) wszelkimi sposobami, ustnemi lub ręcznemi (handgreiflich) wpoić w owych
przybyszów uznanie dla kraju niemieckiego”1013
.
Utrwaleniu w świadomości czytelników pism satyrycznych skrajnie negatywnego
stereotypu gospodarzy Sopotu służyła również scenka Pierwszy gość w Sopotach1014
..
Kuracjusz z Warszawy o nazwisku Naiwnicki, doświadczał nadzwyczajnego zakłamania,
wyrachowania, zachłanności i sprytu ze strony burmistrza Polenkollera i miejscowego
obywatela Polenessera, a następnie został brutalnie potraktowany przez niejakiego
Polenfressera i pruskiego żandarma.1015
. Redakcja „Muchy” zamykała symbolicznie sezon
1011
Z wybrzeża Zatoki Ryskiej, „KW” 1898, nr 217, s. 5. 1012
„Mucha” 1908, nr 20, s. 1. 1013
„Mucha” 1908, nr 21, s. 5. 1014
Pierwszy gość w Sopotach, „Mucha” 1908, nr 25, s. 6. 1015
Tamże.
248
wakacyjny 1908 roku obrazkiem, pokazującym ulicę Sopotu z rzędem świecących pustkami
willi z pokojami do wynajęcia, nieskutecznie kuszących nazwami: „Koscciuschko”,
„Mitzkiewytsch”, „Sobesky”, „Schönes Polenland”, „Monuschko”. Komentarz pod ryciną
głosił: „Wielce miły sercu polskiemu widok z tegorocznego sezonu w Sopotach”1016
. Jeśli dać
wiarę warszawskim periodykom, polski bojkot pruskich uzdrowisk nadbałtyckich był nader
skuteczny. Wręcz budził on niepokój tamtejszych przedsiębiorców1017
. Jak jednak podaje (za
M. Frankiewiczem) Tadeusz Stegner, „Podjęta w 1908 r. przez część polskich środowisk
opiniotwórczych, m. in. „Kurier Warszawski”, akcja bojkotu niemieckiego uzdrowiska w
Sopocie – w zasadzie spełzła na niczym”1018
.
Perswadując czytelnikom plany wyjazdów do „germanizatorów” i „hakatystów”,
dziennikarze odwoływali się do postaw cieszących się uznaniem osób. Tygodnik „Świat”,
relacjonując wakacje Orzeszkowej na Nowogródczyźnie, podkreślał, że: „Pobyt we
Florianowie zrobił jej tego roku lepiej, aniżeli zeszłoroczna kuracja w Neuheim”1019
. Już
zresztą pięć lat wcześniej autorytet pisarki wykorzystywano, by obrzydzić wojażowanie do
nieprzyjaznych uzdrowisk. „Przegląd Tygodniowy” wespół z „Biesiadą Literacką” stanowczo
dementowały, jakoby autorka Nad Niemnem wybierała się wraz z Marią Konopnicką do wód
pruskich1020
. Nie zmienia to faktu, że latem 1903 roku pisarka poddawała się kuracji w
Marienbadzie, w towarzystwie Jadwigi Nusbaum – Holenderskiej1021
.
Próbując powstrzymać wyjazdy wakacyjne do Niemiec, prasa zwracała uwagę, by nie
wyrządzać krzywdy tamtejszej, polskiej ludności – zarabiającej i żyjącej dzięki napływowi
kuracjuszy z Królestwa, przede wszystkim z Warszawy. W obronie interesów Kaszubów,
poddawanych germanizacji na równi z Polakami, występował „Świat”1022
oraz „Bluszcz”,
który wzywał: „(…) pomóżmy ludowi polskiemu na tych ziemiach”1023
. Jak zawsze
racjonalny „Przegląd Tygodniowy” rozważał tę kwestię na konkretnym przykładzie
właściciela sopockiego pensjonatu „Dom Polski” Wiktora Kulerskiego. Zwracano uwagę, że
– przyjmując w swym zakładzie gości z Królestwa – przedsiębiorca zyskuje środki na
wydawnictwa propagujące polskość Pomorza, z „Gazetą Grudziądzką” na czele. Felietonista
1016
„Mucha” 1908, nr 30, s. 7. 1017
W „badach” pruskich, „KW” 1908, nr 193, s. 2. 1018
T. Stegner, Kobieta na wczasach w Sopocie w XIX i na początku XX w. [w:] Kobieta i kultura czasu wolnego.
Zbiór studiów pod red. A. Żarnowskiej i A. Szwarca, Warszawa 2001, s. 355. 1019
Orzeszkowa na letniej siedzibie, „Świat” 1908, nr 41, s. 13. 1020
Echa warszawskie, „PT” 1903, nr 16; Z Warszawy, „BL” 1903, nr 16. 1021
List do L. Méyeta, 5 VII 1903 r., List 264, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 221-222. 1022
Czy Sopoty mają być bojkotowane? „Świat” 1908, nr 41, s. 12. 1023
Przy kominku, „Bluszcz” 1903, nr 11.
249
„Przeglądu” wzywał wybierających się nad morze, by pozwalali zarabiać i egzystować
Kulerskiemu i innym rodakom, a nie zasilali kieszeni Niemców1024
. Na kwestię kaszubską
zareagowała również „Mucha”. Uczyniła to jednak w sposób dla siebie charakterystyczny –
prosty i jednoznaczny, nie wdając się w złożoność sytuacji narodowościowej na Pomorzu.
Redakcja nie omieszkała przy tym zaatakować konserwatywnego „Słowa”, co zawsze czyniła
ze szczególnym upodobaniem:
„Wielkopańskie <<Słowo>> miewa jednak szusy:
Odwiedzać Sopoty każe, choć to Prusy,
Bo powiada organ realistów luby,
Przez kontakt z Warszawą zyskają Kaszuby.
Zatem do Prusaków znoście pełne wory.
Kto ma czas niech jedzie, czy zdrowy czy chory.
Szwab, gdy mu zapchacie Sopót w każdy kątek,
Pokaże Kaszuba wam na targu w piątek.
O blago bezdenna! Warszawska głupoto,
Co marne świecidło podajesz za złoto,
Co paląc łojówkę, wołasz, że blask słońca,
Czyż na ciebie nigdy już nie będzie końca?”1025
.
Bardzo wyraźna była tendencja do przypisywania walorów patriotycznych lub
światopoglądowych wędrówkom turystyczno-poznawczym, kuracjom czy zwykłym
wojażom. Wiązano je na przykład z walką z wynaradawianiem w zaborze pruskim czy
opowiadaniem się za jedną z postaw etycznych rywalizujących pod Giewontem. Zapewne nie
zawładnęło to całkowicie świadomością warszawiaków udających się na wakacyjne
1024
Echa warszawskie, „PT” 1898, nr 28, s. 333-334. 1025
„Mucha” 1908, nr 20, s. 2.
250
wędrówki. Tym niemniej podróżowanie zyskiwało głębsze znaczenie, związane z
wywiązywaniem się z narodowych i obywatelskich obowiązków.
Turyści w pelerynach i z plecakami.
Bywanie w zdrojowiskach Królestwa, Galicji, Śląska Cieszyńskiego czy odwiedzanie
polskich pensjonatów na Pomorzu pogłębiało wiedzę o ojczystych stronach i budowało więzi
między rodakami. Za najbardziej efektywny i godny pochwały sposób poznawania świata, a
zwłaszcza ziem polskich, uznawano jednak turystykę pieszą. Samodzielne włóczęgi łączyły
walory edukacyjne, patriotyczne i zdrowotne. Jak już wspominaliśmy, tę formę peregrynacji
w czasie letnich miesięcy uprawiał w latach 60-ych Franciszek Kostrzewski, a na przełomie
wieków Stanisław Twardo. Obaj praktykowali ten rodzaj wojażowania, gdyż był on dla nich –
niezamożnych uczniów – najtańszą formą spędzania wakacji. Obaj też uważali się za
pionierów w tej dziedzinie. Wydaje się, że pogląd ów był usprawiedliwiony, skoro
warszawskie periodyki przez całą drugą połowę XIX i pierwsze lata XX wieku, promując
ideę rozwoju „sportu pieszego”, wciąż ukazywały go jako nowość wymagającą popularyzacji.
Zjawisko podróżowania po ziemiach Królestwa długo budziło zaciekawienie i rodzaj
podziwu. Redakcja „Kuriera Warszawskiego” w 1878 r. za godne odnotowania i pochwały
uznała przedsięwzięcie Michała Elwiro Andriollego: „Andriolli puszcza się na wycieczkę po
kraju! Znakomity nasz rysownik zamierza niewyczerpanym swym ołówkiem odtworzyć
pamiątki historyczne, miejscowości przez naturę hojniej uposażone lub obfitujące w rzeczy
rzadsze, gdzie indziej nie spotykane. Zaczyna od Nowego Miasta i jego okolic. (…)
Pięknemu zamiarowi wróżyć można szczere powodzenie”1026
.
Redaktorom „Kuriera” można zarzucić pewien brak konsekwencji w propagowaniu
pieszych wędrówek, bowiem na początku lat 70-ych na łamach gazety zamieszczano reklamy
i relacje (co prawda dość nieliczne) z takich miejscowości jak Spa1027
, Marienbad1028
,
Zakopane1029
. W 1878 roku, już dość obszernie, informowano o Wystawie Paryskiej1030
,
urokach pobytu w Vichy1031
, Teplitz1032
, Saint Moritz i Graefenbergu1033
. Bohaterami
1026
„KW” 1878, nr 156, s. 4. 1027
„KW” 1873, nr 141, s. 2. 1028
„KW” 1873, nr 162, s. 1. 1029
„KW” 1873, nr 172, s. 3. 1030
S. Wiśniowski, Wystawa Paryska, „KW” 1878, nr 128, s. 1. 1031
Echa kąpielowe. Vichy, „KW” 1878, nr 161, s. 2.
251
pochodzących z lat 70-ych opisów kurortowych obyczajów byli jednak przedstawiciele elit.
Do nich też, najwyraźniej, były one adresowane. Dalsze wojaże pozostawały wciąż domeną
środowisk najzamożniejszych, dysponujących nieograniczoną ilością wolnego czasu.
Narodziny mody na podróżowanie jako zjawiska masowego były związane z
doprowadzeniem do Warszawy dalekosiężnych linii kolejowych na przełomie lat 60-ych i
70-ych. Nawet jednak wówczas wojaże nie stanowiły jeszcze pola aktywności znaczniejszej
reprezentacji warstwy średniej. Podejmowanie peregrynacji przez szersze kręgi społeczeństwa
pod koniec stulecia oznaczało zarazem zmianę ich zasięgu geograficznego. Klasa średnia,
ograniczona możliwościami finansowymi i dostępem do wypoczynku, decydowała się na
wyprawy bliższe. Znakomitym, dodatkowym dla nich uzasadnieniem były względy
poznawcze i patriotyczne, składające się na etos inteligencki. Na znaczenie rodzącego się
obyczaju zwróciła uwagę Janina Żurawicka: „Niezmierną popularnością cieszyła się wśród
inteligencji warszawskiej turystyka. Na rozwój ruchu turystycznego wpływ duży wywarły
ówczesne badania etnograficzne i terenowe, prowadzone przez znanych etnografów i
socjologów warszawskich, tego okresu (Z. Gloger, S. Ciszewski, J. Karłowicz, E. Majewski).
Prace ich i publikacje potrafiły wzbudzić zainteresowanie dla kultury i życia ludu oraz chęć
poznania kraju ojczystego, co uważano za obowiązek każdego patrioty. W pamiętnikach i w
zachowanej korespondencji wielu przedstawicieli środowiska inteligencji warszawskiej
napotykamy liczne świadectwa organizowanych wycieczek po kraju, niejednokrotnie
pieszych, nieraz w strony bardzo odległe”1034
.
Szczególny klimat, sprzyjający tego rodzaju wędrówkom, tworzyła prasa warszawska.
Dostarczała przy tym argumentów, kształtujących stan świadomości klasy średniej. Od
początku lat 90-ych, wykorzystując złagodzenie rosyjskiej cenzury, dzienniki i tygodniki
systematycznie zachęcały do uprawiania turystyki w pełnym tego słowa znaczeniu. Miała ona
łączyć: świadome poznawanie najbardziej atrakcyjnych miejsc ziem polskich, aktywność i
wysiłek fizyczny oraz relatywnie niskie koszty. Wszystkie te cechy wyraźnie wskazują, że
propagowanie takiej właśnie formy podróżowania skierowane było do klasy średniej, dla
której wymienione aspekty były ważne i atrakcyjne – tak od strony materialnej, jak i ideowej.
Prasa, odnotowując wzrost popularności turystyki pieszej, odnosiła się doń z podziwem, ale
wciąż jeszcze z pewnym zdumieniem. Wędrówki, nawet po dość bliskich okolicach
1032
„KW” 1878, nr 168, s. 5. 1033
Echa kąpielowe. St. Moritz, Graefenberg, „KW” 1878, nr 187, s. 3. 1034
J. Żurawicka, op. cit., s. 266-267. Por. Z. Gloger, Dolinami rzek. Opisy podróży wzdłuż Niemna, Wisły, Bugu
i Biebrzy, Warszawa 1903.
252
Królestwa, traktowano jako wyzwania wymagające sprawności i determinacji. W 1891 r.
„Kurier Warszawski” z uznaniem przytaczał docierające do redakcji informacje o takich
eskapadach: „Dalsza wycieczka. Sport pieszy rozwija się coraz bardziej. Dowodem tego
liczne wycieczki, odbywane piechotą w dalsze nawet okolice kraju. Wczoraj towarzystwo
złożone z ośmiu osób (w tej liczbie dwie damy) udało się na czterotygodniową ekskursję
pieszą”1035
. I kolejna wyprawa: „Piechotą. W ubiegłą sobotę do Ciechocinka przybyło ośmiu
pieszych turystów, zamierzających w ciągu paru miesięcy obejść znaczną część kraju. Są to
trzej warszawiacy i pięciu młodzieńców z innych stron, wszyscy jednak między sobą od
dawna znajomi”1036
. Podobnym inicjatywom z entuzjazmem sekundował w 1893 r.
felietonista „Biesiady Literackiej”1037
.
Ton publikacji cechowała ciepła życzliwość i zachęta do naśladownictwa: „Tak zwany
sport pieszy, czyli mówiąc językiem zwykłych śmiertelników, piesze wycieczki po kraju
upowszechniają się u nas coraz bardziej. Z prawdziwą przyjemnością czytaliśmy o kilku
takich organizujących się w tym czasie wyprawach, najbardziej atoli ucieszyła nas poważna
wiadomość, iż pewne grono osób, które już z takiej wycieczki wróciło, zamierza drukiem
ogłosić jej opis, zaopatrzony w odpowiednie ilustracje. Wędrówki piesze po kraju same w
sobie mają wielką wartość, jako jedna z najmilszych i najgodziwszych rozrywek, i jako
środek higieniczny, ale dopiero opublikowanie ich opisu przynosi publiczny pożytek. Stanowi
cenny dorobek naukowy” 1038
.
W 1903 roku „Tygodnik Mód i Powieści” informował o szczególnym
przedsięwzięciu mającym promować ideę podróży po kraju. Był nią konkurs dla turystów
pieszych, zorganizowany przez sekcję wycieczek pieszych Warszawskiego Towarzystwa
Cyklistów. Grupy turystów stające do rywalizacji mogły wybrać spośród dwóch rodzajów tras
– 150 wiorstowych, obliczonych na jeden tydzień i 300 wiorstowych, na których pokonanie
przewidziano dwa tygodnie. Uczestnicy mieli być zaopatrzeni w „dowody legitymacyjne”,
świadectwa lekarskie, dokładną marszrutę z oznaczeniem dni, kiedy przybywać będą do
danych miejscowości. Byli zobowiązani do przedstawiania stosownych pisemnych
sprawozdań i książeczek z poświadczeniami pokonania kolejnych odcinków wędrówki. W
konkursie przewidziano nagrody w postaci medali: jednego złotego, dwóch srebrnych i trzech
brązowych. Warunkiem klasyfikacji było pokonanie trasy na własnych nogach, „(…) co się
1035
„KW” 1891, nr 190, s. 4. 1036
„KW” 1891, nr 181, s. 4. 1037
Z Warszawy, „BL” 1893, nr 28, 31 1038
Z Warszawy, „BL” 1893, nr 28. Por. także Z Warszawy, „BL” 1893, nr 31.
253
pozostawia (…) honorowi i sumienności”. Uczestnicy konkursu mogli skorzystać z 10
planów konkursowych wycieczek, ułożonych przez Aleksandra Janowskiego, a
opublikowanych w „Kurierze Warszawskim” 8 czerwca 1903 roku1039
. Inicjatywa
zorganizowania takiego konkursu miała wzmóc zainteresowanie opinii publicznej podobną
formą spędzania czasu wolnego.
Na przełomie wieków najaktywniejszym i najbardziej zasłużonym popularyzatorem
pieszej turystyki w Królestwie Polskim był, wspomniany w cytowanym artykule z
„Tygodnika Mód i Powieści”, Aleksander Janowski. Już w 1898 roku pisał na łamach
„Tygodnika Ilustrowanego”: „Krocie turystów przebiegają corocznie godniejsze widzenia
miejscowości środkowej, zachodniej i południowej Europy. Współczesne te wędrówki
narodów podwójną przynoszą korzyść: dają zwiedzającym sumę wrażeń szlachetnych i
przyjemnych, mieszkańcom zaś znaczne materialne przynoszą korzyści. (…) Co jednak jest
dziwne i smutne, to to, że my sami bardzo mało znamy swój kraj rodzinny, a oprócz
masowych majówek do Wilanowa i dość licznych wycieczek do malowniczego Ojcowa, na
całym obszarze Królestwa Polskiego trudno spotkać wędrowca, dążącego gdzieś dla
zwiedzenia jakiejś historycznej pamiątki, lub piękniejszego widoku. Poznanie własnego kraju
– to zżycie się z nim, to ukochanie i nawiązanie serdecznych węzłów z każdym jego
kącikiem. Toteż gorąco zachęcać należy do jak najliczniejszego zwiedzania ziemi rodzinnej,
tym bardziej, że i czas i umiejętność ludzka niszczą wiele pamiątek, które giną
bezpowrotnie”1040
.
W kolejnych numerach „Tygodnika Ilustrowanego”, przez cały sezon wakacyjny 1898
roku, Janowski zamieszczał dokładne informacje o godnych uwagi miejscowościach,
obiektach, dostępnych warszawiakom poprzez przedsiębranie krótkich, 1-2-dniowych
wycieczek. Artykuły Janowskiego wskazywały, jakie zabytki może zwiedzić ambitny turysta
i omawiały ich walory architektoniczne, artystyczne i historyczne. Dokładnie przedstawiano
sposób i koszty dojazdu, możliwość posilenia się i noclegu1041
. Działalność publicystyczną
na rzecz promocji turystyki Aleksander Janowski stale i systematycznie kontynuował w
następnych latach. Jak informował w 1901 roku „Przegląd Tygodniowy”: „Pan Janowski
1039
Kronika. Wycieczki piesze po kraju, „TMiP” 1903, nr 26, s. 26. 1040
A. Janowski, Jak należy zwiedzać strony ojczyste?, „Tygodnik Ilustrowany” 1898, nr 28, s. 552. 1041
A. Janowski, Jak należy zwiedzać strony ojczyste?, „Tygodnik Ilustrowany” 1898: Wyszogród, nr 31;
Ogrodzieniec nr 33; Sulejów nr 35; Czerwińsk nr 39.
254
prowadzi dalszą swą robotę nad opisem piękniejszych okolic kraju, służących zwykle za cel
wycieczek naszych turystów, którym nieobcy jest obowiązek poznania tego, co własne”1042
.
Felietonista „Przeglądu” omawiał dotychczasowy dorobek Janowskiego, na który
składały się przede wszystkim książeczki – przewodniki serii Wycieczki piesze po kraju. Jak
wspomina Stanisław Twardo wpływ Janowskiego był bardzo znaczny w środowisku
młodzieży i studentów: „(…) Aleksander Janowski /tzw. <<Wujek>>/ (…) sam prowadził
pierwsze uczniowskie wycieczki krajoznawcze. (…) Wakacyjny ruch wycieczkowy urósł
bardzo, a zewnętrznym jego symbolem były: plecak, kij okuty i peleryna. Nieznane mi bliżej
grono osób ułatwiło też wkrótce wypożyczalnię na okres letnich wakacji tego nieodzownego
sprzętu, na którego nabycie rzadko kto spośród uczącej się młodzieży mógł sobie pozwolić.
Opłata wynosiła 1 rubel (…)”1043
.
Marzenia o organizacji i udogodnieniach.
Stanisław Twardo opisywał sytuację z lat poprzedzających wybuch I wojny
światowej. Nim jednak ruch turystyczny zyskał ramy instytucjonalne, a obyczaj
podróżowania zaczął się rozszerzać, stale odczuwano brak biur i organizacji, które służyłyby
pomocą potencjalnym wędrowcom. W drugiej połowie XIX wieku brak ten doskwierał
przede wszystkim przedstawicielom klasy średniej. Zwłaszcza oni, chcąc zgodnie z rodzącą
się modą poznawać świat, musieli liczyć się z kosztami. Tymczasem panujące w Królestwie
stosunki bardzo długo uniemożliwiały powołanie struktur, odpowiadających potrzebom.
Pierwsze w Królestwie próby organizowania grupowych wyjazdów turystycznych
opisała Elżbieta Kowecka1044
. W 1867 roku, w Warszawie, zostało założone przez Heliodora
Grabowskiego „Przedsiębiorstwo Podróży Towarzyskich”. Reklamowe anonse, zamieszczane
w prasie, zachęcały do uczestnictwa w zbiorowych wycieczkach na Wystawę Paryską. 11-
dniowa wyprawa kosztować miała od 95 do 125 rubli, a w kwocie tej zawierały się: przejazd,
zakwaterowanie i 5-dniowy bilet na wystawę. Niestety, nieznany jest los tego
przedsięwzięcia. W następnych latach inicjatywę przejęły zarządy linii kolejowych, oferując
zniżkowe bilety na „spacery kolejowe” i „pociągi wycieczkowe”1045
.
1042
Echa warszawskie, „PT” 1901, nr 20, s. 6. 1043
S. Twardo, op. cit., Ogniwo 5, s. 9. 1044
E. Kowecka, Wycieczki kolejowe w Królestwie Polskim w 1867 r., „Kwartalnik Historii Kultury Materialnej”
1994, nr 3-4. 1045
Tamże.
255
Realia warszawskie z końca lat 60-ych przypominały wcześniejsze o ćwierć wieku
praktyki brytyjskie. Problemy w utrzymaniu się na rynku biura czy agencji turystycznej z
prawdziwego zdarzenia budzą za to skojarzenia z trudnościami, jakie występowały na gruncie
petersburskim. Nie powinno to jednak szczególnie dziwić, jeżeli weźmiemy pod uwagę
kłopoty, na jakie napotykali rosyjscy entuzjaści turystyki nawet przy zakładaniu swych
klubów i stowarzyszeń. Skoro samym Rosjanom władze utrudniały tworzenie organizacji
turystycznych i górskich, to tym bardziej należało się tego spodziewać na ziemiach polskich.
W związku z tym prasa witała z wielkim uznaniem pojawianie się prywatnych inicjatyw,
mających umożliwić wojażowanie bardziej masowe, a nie ograniczone do najzamożniejszych
elit. „Kurier Warszawski” donosił w 1891 r.: „Dwaj przedsiębiorcy, pp. Józef Raten i
Stanisław Wijaczyński, urządzają biuro wycieczek po kraju i za granicę. Przedsiębiorcy
doskonale obliczyli, iż przy zbiorowych wycieczkach koszta, rozłożone na pewną liczbę osób,
są mniejsze, więc na amatorach nie powinno zbywać. Na pierwszym planie są trzy wycieczki:
pierwsza tygodniowa obejmie: Dąbrowę, Granicę, Ojców i Góry Świętokrzyskie. Druga
wycieczka zostanie skierowana do Gdańska, Oliwy, Malborka i Torunia w ciągu 10 dni.
Trzecia wreszcie na wystawę do Pragi czeskiej. Wszystkie te wycieczki mają być urządzone
w miesiącu czerwcu. Przedsiębiorcy starają się obecnie o ulgi w opłacie kolejowej,
gwarantując zajęcie kilku wagonów. Po zatwierdzeniu biura, co wkrótce jest spodziewane,
nastąpi szczegółowe ogłoszenie o warunkach i będą przyjmowane zapisy od przyszłych
uczestników”1046
. Nie wiemy, niestety, jaki był los tego przedsięwzięcia, gdyż gazeta nie
powróciła do informowania o inicjatywie. Być może w ogóle nie rozpoczęło ono działalności,
podobnie jak wspomniane w rozdziale I petersburskie biuro Leopolda Lipsona z 1885 roku.
Również bez echa pozostało ogłoszenie mówiące o próbie stworzenia organizacji turystycznej
w 1891 roku: „Prosi się Amatorów sportu pieszego o przybywanie na Chmielną 26 m 13,
między 5 – 7 wieczór, dla podpisywania podania na pozwolenie otwarcia <<Klubu
Pieszego>>1047
”.
Organizowanie zbiorowych podróży było jednak zjawiskiem na tyle odosobnionym,
że prasa informowała o nim, jako o pewnej sensacji: „Przedsiębiorca różnych zbiorowych
wycieczek, pan Keller, zorganizował obecnie dwutygodniową wycieczkę do Pragi, celem
zwiedzenia wystawy, a następnie do Drezna i Berlina. Dziś rano wyjechało z p. Kellerem 36
1046
Wycieczki, „KW” 1891, nr 117, s. 3. 1047
„KW” 1891, nr 166, s. 8.
256
osób. Każdy płaci 80 rs., za co otrzymuje przejazd 3 klasą, mieszkanie w miejscach postoju i
trzykrotny posiłek w ciągu dnia oraz zwiedzanie wystaw i osobliwości”1048
.
W czasie gdy cała Europa ekscytowała się w 1893 roku Wystawą Światową w
Chicago, „Tygodnik Mód i Powieści” donosił: „Dwie kompanie podróży zbiorowych starają
się o prawo otwarcia w Warszawie swoich kantorów. Jedno jest anglo-amerykańskiem,
drugiem zaś istniejące w Berlinie pod firmą Riesel i spółka. To ostatnie, już bliskie
załatwienia formalności prawnych, ustanowiło w mieście naszym agenta w osobie
dziennikarza angielskiego p. Litten’a. Opłata w owym towarzystwie za 45-dniową podróż
łącznie z pobytem w Chicago ma wynosić 2000 marek”1049
.
Komercyjnym przedsięwzięciom z branży turystycznej nie było łatwo rozwinąć się na
ziemiach Królestwa i Rosji. Działające na terenie całej Europy biuro Cooka jeszcze na
początku XX wieku nie miało swego przedstawiciela na terenie Cesarstwa Rosyjskiego1050
.
Jego oferta była zresztą adresowana głównie do nieco zamożniejszej publiczności. Na
korzystanie z dość luksusowych usług mogli sobie pozwolić raczej przedstawiciele elit – na
przykład Józef Mineyko, udający się w wojaż po Alpach1051
. Szczęśliwcy, którzy zaznali
dobrodziejstw oferowanych przez Cooka nie kryli swego podziwu, jak cytowany już krytyk
hazardu Antoni Skrzynecki: „W Berlinie więc powierzyłem swe losy agencji podróżniczej
Cooka, która mi wydała bilet okrężny z oznaczeniem najszczegółowszej marszruty w obie
strony. Nieoceniona to książeczka z kuponami, gdyż unika się uciążliwego wystawania pod
kasami i wszelkich pomyłek, na jakie turysta nowicjusz może być przy krzyżowaniu się
pociągów łatwo narażony”1052
.
Użyteczność usług kompanii Cooka doceniał Sienkiewicz. Planując w 1890 roku
marszrutę swej afrykańskiej podróży, donosił z Wiednia Godlewskiemu o zamiarze
skorzystania z usług przedsiębiorstwa1053
. Dotarłszy do Kairu w grudniu tego roku, w biurze
Cooka zasięgał porady na temat organizacji wyprawy1054
, a następnie oddał się pod opiekę
firmy: „Tymczasem jednak jutro jadę do Medinet el Fajum, gdzie wielbłądy, namioty itd. już
na mnie czekają. Cztery dni będę koczował na pustyni. Cook bierze za tę wyprawę 10
1048
Zbiorowa wycieczka, „KW” 1891, nr 230, s. 3. 1049
Z chwili bieżącej. Przedsiębiorstwa podróży, „TMiP” 1893, nr 4, s. 31. 1050
J. Mineyko, op. cit., s. 124-125. 1051
Tamże . 1052
A. Skrzynecki, Tajemnice szulerni (Monte Carlo), „Wędrowiec” 1893, nr 42. 1053
List do M. Godlewskiego, 3 XI [18]90 r., List 84, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 124. 1054
List do M. Godlewskiego, 31 XII 1890 r., List 99, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 145.
257
funtów”1055
. Wyraźnie podekscytowany egipską eskapadą, wyruszał pisarz na szlaki, które
były wówczas jednymi z popularniejszych nie tylko wśród brytyjskiej elity, ale i klasy
średniej1056
. Informacje zawarte w prywatnej korespondencji do Godlewskiego szeroka
publiczność mogła poznać dzięki W pustyni i w puszczy, powieści drukowanej na łamach
„Kuriera Warszawskiego” we latach 1910-1911. Powołani do życia przez Sienkiewicza Staś i
Nel, mieli - podczas wycieczki na pustynię - mieszkać „(…) w namiotach dostarczonych
przez Towarzystwo Podróżnicze Cooka. Tak zwykle urządzają się podróżnicy, którzy z Kairu
wyjeżdżają na dłuższy pobyt do Medinet. Cook dostarcza namiotów, służby, kucharzy,
zapasów żywności, koni, osłów, wielbłądów i przewodników, tak że podróżnik nie potrzebuje
o niczym myśleć. Jest to wprawdzie dość kosztowny sposób podróżowania, ale panowie
Tarkowski i Rowlison nie mieli potrzeby się z tym liczyć, wszelkie bowiem wydatki ponosił
rząd egipski, który ich zaprosił, jako biegłych do oceny i rewizji prac przy kanałach”1057
.
Noblista, w ten sposób opisując usługi najpopularniejszej w ówczesnej Europie agencji
turystycznej, utrwalał wśród polskiego społeczeństwa stereotyp przedsiębiorstwa. Miało ono
zapewniać perfekcyjną organizację choćby najtrudniejszych wypraw, pobierając jednak za to
wysokie opłaty. Dla przeciętnych reprezentantów warszawskiej klasy średniej Cook
pozostawał symbolem atrakcji, które znajdowały się raczej poza ich zasięgiem finansowym.
Mniej zasobni mogli podziwiać i marzyć o dobrodziejstwach oferowanych przez
renomowane towarzystwo. Możliwość korzystania z ułatwień oferowanych przez agencje
turystyczne zapadała głęboko w pamięć przedstawicielom klasy średniej. O dogodnych
biletach rundreise, ułatwiających podróżowanie koleją po Alpach, wspominał Stanisław
Twardo. O podobnym do oferty Cooka rozwiązaniu pisał Władysław Kiejstut Matlakowski,
relacjonując swą skandynawską włóczęgę: „Po wylądowaniu [w Oslo] wykupiłem w duńskim
biurze podróży <<Bennet et C-nie>> karnet, zawierający bony na statki, koleje, hotele, posiłki
i przejazdy konną pocztą”1058
.
Braku poważnego organizatora letniego wypoczynku i podróży oraz świadomość,
jakie ułatwienia może przynosić istnienie takiej instytucji, sprawiały, że za niezbędne
uważano stworzenie organizacji turystycznej. U schyłku wieku, w 1898 r., „Tygodnik
Ilustrowany”, jakby przeczuwając trudności w stworzeniu i zalegalizowaniu takiej
organizacji, studził zapał entuzjastów jej powołania, pisząc: „Zawiązuje się w Warszawie
1055
List do M. Godlewskiego, 7 I [18]91 r., List 100, H. Sienkiewicz, Listy, T. I, cz. 2, op. cit., s. 147. 1056
L. Withey, op. cit., s. 258-260. 1057
H. Sienkiewicz, W pustyni i w puszczy, Warszawa 1968, s. 17. 1058
W. K. Matlakowski, op. cit., Rozdział 11. Norderney i Norwegia, s. 8.
258
nowe stowarzyszenie sportowe: <<Klub turystów>>. Po dziennikach i po … cukierniach dużo
się o tym rozprawia; kandydaci na wszystkie strony energicznie są werbowani, grono
prawników w pocie czoła pracuje nad redakcją ustawy specjalnej. Obawiam się, czy nie jest
to wszystko rozpoczynaniem budowy od dachu. Właściwy typ turysty nie może rozwinąć się
w naszym kraju nie dla braku <<klubu>>, lecz dla wielu innych przyczyn, o których
usunięcie przede wszystkim starać się należy. (…) Trzeba wreszcie wziąć pod uwagę, że w
kraju naszym turysta jest jeszcze dziwowiskiem. Nawet w okolicach Warszawy i w pobliżu
wielkich miast gubernialnych czyni on wrażenie czegoś niezwykłego i nienormalnego. Ludzie
patrzą się nań jak na raroga, ze zdziwieniem, a co gorsza z niedowierzaniem. Nie może się
jakoś prowincjonalistom naszym w głowie pomieścić, że znajdują się ludzie podróżujący
<<bez celu>>, to jest nie za <<interesem>>, lecz ot, tak sobie, dla widzenia świata i ludzi.
Stąd turysta bywa u wszystkich, a zwłaszcza u powiatowych i gminnych dygnitarzy w
podejrzeniu, że właściwy cel wycieczek swych ukrywa. Jednym słowem, ciężki jest u nas los
turysty i od ustawy dla klubu turystowskiego pilniejsze jest umożliwienie wycieczek po
kraju”1059
.
Sceptycyzm felietonisty bardziej był chyba podyktowany znajomością warunków
politycznych, uniemożliwiających wszelką szerszą działalność organizacyjną, niż obawami
przed brakiem infrastruktury i niechęcią prowincjonalnej społeczności do wędrowców. W
każdym razie sceptycyzm ten był uzasadniony. Spełnienie nadziei turystów przyniosły
bowiem dopiero przemiany po rewolucji 1905 roku. W zmienionych warunkach politycznych,
w związku z pewną liberalizacją stosunków, władze wydały zgodę na utworzenie w 1906
roku pierwszej organizacji turystycznej w zaborze rosyjskim – Polskiego Towarzystwa
Krajoznawczego. Inicjatorem jego powołania i pierwszym prezesem był Aleksander
Janowski. PTK mogło szeroko rozwinąć działalność i nadać instytucjonalne ramy rozmaitym
przedsięwzięciom turystycznym, mobilizując do aktywności szersze rzesze społeczeństwa1060
.
Po dwóch latach działalności PTK na łamach „Lechity” sumowano jego dorobek, zwracając
przy tym uwagę na wciąż istniejące trudności natury politycznej: „(…) utworzone w 1906
roku liczy obecnie 400 członków. Liczba to maleńka wobec celów tak pożytecznych, jakie
sobie Towarzystwo zakreśliło, a mianowicie: zbieranie wiadomości dotyczących
krajoznawstwa polskiego, gromadzenie danych naukowych – geograficznych,
fizjograficznych, antropologicznych, etnograficznych, statystyczno-ekonomicznych,
1059
Z tygodnia na tydzień, „Tygodnik Ilustrowany” 1898, nr 19, s. 364. 1060
Wycieczki krajoznawcze, „KW” 1908, nr 220, s. 5.
259
archeologicznych oraz związanych z historią sztuki, dotyczących ziem polskich, historycznie
lub geograficznie z niemi związanych; szerzenie wśród ogółu, a szczególniej wśród
młodzieży, wiadomości dotyczących krajoznawstwa polskiego. (…) warunki anormalne
krępują swobodę ruchów i na każdym kroku przejmują obawą narażenia się”1061
.
Zarówno wcześniejsza aktywność Janowskiego, jak i funkcjonowanie PTK
ukształtowały turystykę ziem Królestwa jako planowe, konsekwentne poznawanie ojczystych
stron i dorobku własnego narodu. Wywarło to istotny wpływ na stan świadomości społecznej,
zwłaszcza warstwy średniej, do której działania te były adresowane. Ugruntowało
przeświadczenie, że nawet bliższe, krajowe wędrówki stanowią wielką wartość dla ludzi
inteligentnych, aspirujących do zajmowania znaczącego miejsca w hierarchii społecznej i są
godną naśladowania, uzasadnioną ideologicznie formą spędzania czasu wolnego.
Dla dobra ludności miejscowej.
Przedstawiciele warstwy średniej, zwłaszcza wywodzący się z kręgów inteligencji,
spędzając wakacje poza miastem, szukali form aktywności, które by dowartościowały
wypoczynek. Zgodnie z tym motywem, mogli podjąć i często podejmowali formułowane na
łamach prasy wezwania do zaangażowania się w życie odwiedzanych miejscowości. W
warszawskich periodykach zachęcano do działań na rzecz „podniesienia” popularnych miejsc
wakacyjnych, do wpływania na właścicieli, zarządy lub gospodarzy zdrojowisk, wreszcie do
poświęcania uwagi miejscowemu ludowi. Ze świadectw wspominanych w poprzednim
rozdziale przedstawicieli elit wynika, że obyczaj prowadzenia „pracy organicznej” w
krajowych miejscowościach wypoczynkowych nie był obcy również niektórym
przedstawicielom tej warstwy.. Część najzamożniejszych kreowała pewien standard
zachowań, tworząc tradycję wakacyjnej dobroczynności. Prasa pochwalała tego rodzaju
aktywność. Odwoływała się przy tym do etosu społecznikowskiego, a więc przynależnego
szczególnie klasie średniej. Wzywała do organizowania się gości popularnych miejscowości
kuracyjnych i do podejmowania przez nich konkretnych działań. Motyw ten stawał się,
zwłaszcza dla wykształconej, posiadającej wyższe aspiracje inteligencji, kolejną przesłanką
podnoszącą wartość wakacyjnych kuracji i podróży. Jak podkreśla Janina Żurawicka,
wszelkie formy filantropii były nierozerwalnym elementem obyczaju inteligencji1062
.
1061
Z wycieczek Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego, „Lechita” („Biesiada Literacka”) 1908, nr 26. 1062
J. Żurawicka, Inteligencja warszawska w końcu XIX wieku, Warszawa 1978, s. 242-259.
260
W roku 1891 sprawozdawca „Kuriera Warszawskiego”, informując o początku sezonu
wakacyjnego w Zakopanem, relacjonował nie tylko stan pogody (jak to w lipcu w Tatrach –
fatalnej!), nie tylko opisywał życie towarzyskie, ofertę pensjonatów i restauracji, ale przede
wszystkim wnikliwie analizował stosunki miejscowe. Wyrażał przy tym głęboką troskę o
górali. Zwracał uwagę na ich lichy stan fizyczny, będący efektem niedożywienia, ubóstwa,
spartańskiego stylu życia. Ubolewał nad skrajną demoralizacją – rozpasaniem seksualnym,
chciwością, skąpstwem i alkoholizmem. Podkreślał przy tym, że są to ludzie bardzo
inteligentni, świetni gawędziarze, znakomici przewodnicy1063
. Głęboka troska, szczere
zainteresowanie i pewien optymizm w ogólnej ocenie środowiska góralskiego stanowiły
przesłanie dla podjęcia działań na rzecz podtatrzańskiego ludu – zwłaszcza przez inteligencję
warszawską, gdyż – jak pisał dr A. S. - „Jak zawsze, tak i tego roku Warszawa dostarczyła
licznego i najwięcej przez górali lubianego zastępu gości1064
. Zakopane, jak już
wspominaliśmy, było miejscem szczególnym. Rokrocznie – jako „letnia stolica Polski” –
gromadziło inteligencję z trzech zaborów, która poczuwała się do obowiązku włączania w
życie uzdrowiska. Prasa warszawska systematycznie informowała o inicjatywach
zwoływanych pod Giewontem „wieców gości”. Gremia te mobilizowały przybyszy do działań
i formułowania postulatów, zgodnych ze społecznikowskimi ideami końca XIX wieku.
Inicjowano udogodnienia cywilizacyjne na rzecz ludności i samej miejscowości, jak budowa
dróg, chodników, zadrzewianie, opieka lekarska czy projekty edukacyjne – na przykład
szkoła koronkarska dla góralskich dziewcząt1065
.
Na łamach periodyków donoszono o podobnych zjawiskach także i w innych, o wiele
mniej prestiżowych miejscach. Z zadowoleniem odnotowano powołanie w Grodzisku, na linii
kolei warszawsko-wiedeńskiej, komitetu sanitarnego. Miał on dbać o czystość, świeże
powietrze, infrastrukturę techniczną, stan kwater „wypuszczanych letnikom”. Wedle relacji
„Kuriera”, goście z radością powitali inicjatywę grodziskich włodarzy i przedsiębiorców,
kierując do nich szereg próśb i projektów. Redakcja kwitowała informację słowami: „Oby i
inne, bardziej uczęszczane, miejscowości przykład Grodziska zechciały naśladować”1066
.
W 1898 roku dr J. Z. ubolewał w „Kurierze Warszawskim” nad stanem miejscowości
wilegiaturowych i oferowanych w nich „letnich mieszkań”. Zwracał uwagę na ciasnotę
kwater, złą wodę, kłopoty z dostawą żywności. Krytykował brak sal do zebrań, przedstawień
1063
Echa letnie. Zakopane, „KW” 1891, nr 193, s. 2. 1064
Tamże. 1065
Ulepszenia w Zakopanem, „KW” 1891, nr 215, s. 5. 1066
Ozdrowienie Grodziska, „KW” 1891, nr 234, s. 1.
261
czy koncertów, czytelni, restauracji. Twierdził, że: „Każda miejscowość letnia winna
stworzyć rodzaj stowarzyszenia wszystkich właścicieli z zorganizowanym zarządem, który by
zajął się urzeczywistnieniem powyższych wymagań i ścisłym przestrzeganiem przepisów,
które czas by już wielki opracować”1067
. Autor, zwracając się bezpośrednio do inteligencji,
nawoływał do: „(…) utworzenia towarzystwa balneologicznego, które by i schroniska letnie
wzięło pod swoją opiekę. Dotąd myśl ta w czyn się nie oblekła, a sądzę jednak, że jest to
tylko kwestia czasu, bo potrzebę organizacji odczuwa każdy”1068
.
Światłe kręgi społeczeństwa nie mogły w istniejących warunkach politycznych nadać
swoim działaniom ram organizacyjnych, podobnie jak w przypadku zabiegów o utworzenie
towarzystwa turystycznego. Pozostawały zatem wysiłki rozproszone, okazjonalnie
podejmowane w miesiącach letnich we wsiach letniskowych i uzdrowiskach. Aktywność taka
stanowiła rodzaj ekwiwalentu dla szerszej, legalnej działalności społecznej czy politycznej.
Pozwalała na zamanifestowanie troski o krajowe stacje klimatyczne, rodzimych
przedsiębiorców branży wypoczynkowej i miejscową ludność. Wszystkie te aspekty mogły
służyć jako kolejne elementy przyczyniające się do podniesienia wartości wypoczynku i
podróży klasy średniej. Stąd bardzo chętnie manifestowano zaangażowanie w sprawy
odwiedzanych miejscowości.
W 1893 roku „(…) panie z wilegiatury w Nowomińsku zorganizowały zabawę na cel
dobroczynny”1069
. Obyczaj kultywowany był w innych miejscach, w następnych latach. Damy
bawiące w Druskiennikach w roku 1908 wydawały reuniony, zabawy, koncerty – również, a
jakże, z pobudek charytatywnych1070
. U progu sezonu wakacyjnego 1908 roku letnicy i
kuracjusze w Ciechocinku jednoczyli się w poparciu dla idei budowy szpitala dla ubogiej
ludności1071
. W Zakopanem, gdzie wciąż żywe były echa batalii inteligencji z góralami o
kierunek rozwoju stacji klimatycznej, panie przebywające na kuracji zimowej w 1908 r.
organizowały odczyty i pogadanki, w których zachęcały górali do racjonalnego prowadzenia
gospodarstwa, nowoczesnej hodowli, uprawy lnu. Pracowały wytrwale na polu podniesienia
oświaty1072
.
1067
Nasze schroniska letnie, „KW” 1898, nr 190, s. 2. 1068
Tamże. 1069
Na letnich mieszkaniach, „KW” 1893, nr 143, s. 4. 1070
Echa letnie. Druskienniki w sierpniu, „KW” 1908, nr 235, s. 1. 1071
Szpital dla niezamożnych w Ciechocinku, „KW” 1908, nr 181, s. 2. 1072
Z listów do „Bluszczu”. Zakopane w lutym, „Bluszcz” 1908, nr 12, s. 132.
262
Atmosfera kreowana przez warszawskie periodyki współgrała z systemem wartości
przedstawicieli klasy średniej. Wakacje nie mogły być jałowym czasem banalnej rozrywki.
Musiały być uzasadnione szczególnymi walorami – także ideowymi. Pozytywistyczny,
organicznikowski duch znakomicie się do tego nadawał. U progu XX wieku znaczenia
nabrały także i bardziej wyraziste, radykalne programy. Nie należało o nich zapominać
podczas letniego wypoczynku. Stanisław Twardo we wspomnieniach przypisywał na
przykład szczególną rolę politycznemu, ocierającemu się o idee socjalizmu i niepodległości,
wychowawczemu oddziaływaniu studentów – korepetytorów na swych uczniów z
ziemiańskich domów, którzy pobierali lekcje w czasie wakacji1073
. Na polu edukacji, ale
skierowanej do ludności chłopskiej, działała Zofia ze Święcickich Guzowska. Wypoczywając
w 1894 roku w administrowanym przez ojca Godziszowie na Zamojszczyźnie,
zorganizowała: „(…) tajne nauczanie dla pozbawionej szkół polskich młodzieży wiejskiej. W
długie jesienne wieczory pokój mój rozbrzmiewał gwarem młodych głosów, kilkanaście
płowych i ciemnych głów pochylało się nad stołem, twarde, spracowane ręce, tylko co
oderwane od cepów kreśliły nieudolne litery. (…) A kiedy wracałam do domu, to chociaż
dokoła szumiała posępna, jesienna wichura, w duszy śpiewała mi wiosenna pieśń
upojenia”1074
.
Integracja rodziny czy emancypacja kobiet ?
Wśród argumentów, wysuwanych dla zachęcenia przedstawicieli warstwy średniej do
podróżowania i podejmowania kuracji poza Warszawą, istotne miejsce zajmowało
formułowanie przekonania o dobroczynnym wpływie letniego wypoczynku na
funkcjonowanie rodziny. Autorzy publikacji prasowych, ale też i pamiętnikarze, zwracali
uwagę na szanse, jakie czas wakacji, czas oderwania od codzienności dawał rodzinom, które
w ciągu roku wciągnięte były w wir pracy, nauki, uciążliwych, powszednich obowiązków.
Zwłaszcza na łamach prasy kobiecej akcentowano konieczność podjęcia przez matki swego
rodzaju misji, która pozwoliłaby na integrację rodzin. Zwracano uwagę, że czas kanikuły
powinien przyczyniać się do umacniania więzi między małżonkami. Szczególną jednak
wartość wspólnie spędzane wakacje nieść miały dzieciom. Latorośle, poddane w ciągu roku
szkolnej edukacji, miały stać się latem przedmiotem szczególnej troski rodziców – a
zwłaszcza matek.
1073
S. Twardo, op. cit., Ogniwo 6, s. 9-10. 1074
Z. Guzowska ze Święcickich, op. cit., s. 146-148.
263
Na łamach „Przeglądu Tygodniowego” zwracano uwagę na zdrowotny,
profilaktyczno-leczniczy wymiar wypoczynku, instruując przy tym czytelniczki, jak winny
zadbać o to, by przyniósł pociechom jak największe korzyści: „(…) wszystkie matki z
dziećmi uciekają z murów Warszawy, by wzmocnić młode organizmy świeżym powietrzem
pól, lasów i nadmorskich okolic”. Redakcja przestrzegała przed nierozważnym stosowaniem
kuracji, omawiała przeciwwskazania do „kąpieli morskich i powietrza nadmorskiego dla
dzieci nerwowych, chorych na płuca i stawy”. Skrupulatnie omawiano również zasady
postępowania, których winny bezwzględnie przestrzegać matki, pragnące odpowiednio
zaplanować kurację. Przez pierwsze 5 – 6 dni powinny wraz z dziećmi wyłącznie spacerować,
nie godząc się na zażywanie kąpieli. Następnie stopniowo pozwalać na zanurzanie się w
wodzie, nie dłużej jednak jak na 5 minut. Po trzech tygodniach zażyć kilku dni odpoczynku i
dopiero wówczas, czyli w sumie po 5 – 6 tygodniach nad morzem, powrócić do domu1075
.
Piętnaście lat później, w 1908 roku, doktor Władysław Chodecki zalecał znacznie
odważniejsze postępowanie i namawiał wręcz matki do hartowania dzieci przez kąpiele
morskie, rzeczne, górskie wędrówki, ruch i słońce1076
.
Zadaniem stawianym przed matkami, bodaj ważniejszym od troski o zdrowie fizyczne
dzieci, było wzmożenie oddziaływania pedagogicznego. Rodzicielki powinny, jak w
zawoalowany sposób pisała prasa, przeznaczać spędzane z dziećmi wakacje na uzupełnianie
tych braków w edukacji, za które winę ponosiła szkoła. Publicysta „Tygodnika Mód i
Powieści” Stefan Gębarski w artykule pt. Wychowanie. Przed wakacjami, wzywał, by
wypoczynek wraz z dziećmi na łonie natury przeznaczyć na „(...) pielęgnację duchową
dziecka”1077
. Na początku XX wieku Helena Stattler zamieściła, w czterech kolejnych
numerach tego samego pisma, Poradnik dla kobiet. Wychowanie na wakacjach1078
. Autorka w
pełni popierała ideę świadomego angażowania się matki w wychowanie dzieci w czasie
wakacyjnego wypoczynku. Proponowała cały szereg działań, które winny podejmować
kobiety w imię dobra swego potomstwa. W kolejnych częściach swego cyklu Helena Stattler
przedstawiała korzyści płynące z zajęć sportowych dla dzieci, zwłaszcza dla krępowanych
przez konwenans dziewczynek. Wymieniała przy tym „krokiet, lawn – tennis, jazdę konną,
wioślarstwo, gimnastykę”1079
. Sugerowała, by zachęcać dziewczęta do nauki rzemiosł,
1075
Z łanów Eskulapa i Hygiei, „PT” 1893, nr 23, s. 2. 1076
W. Chodecki, O hartowaniu dzieci, „Wędrowiec” 1908, nr 15, s. 284-285. 1077
S. Gębarski, Wychowanie. Przed wakacjami, „TMiP” 1893, nr 24, s. 187-188. 1078
H. Stattler, Poradnik dla kobiet. Wychowanie na wakacjach, „TMiP” 1903, nr 24, s. 285; nr 26, s. 309-310;
nr 28, s.333; nr 30, s.357. 1079
Tamże, nr 24, s. 285.
264
uprawy ogródka i udziału w pracach polowych1080
, obcowania z przyrodą1081
, hartowania
ciała, kształtowania odporności1082
. Wątek ów pojawiał się na łamach prasy także i później.
Po rewolucji 1905 r. prasa traktowała wychowanie dzieci jako bardzo ważną,
społeczną powinność matki, zwracając uwagę na patriotyczny wymiar oddziaływania
wychowawczego w czasie wakacji. W „Tygodniku Mód i Powieści” Anna Sokołowska
odpowiadała na pytanie: „Jak zająć dzieci w czasie wakacji?”. Zalecała zajęcia sportowe,
pracę w ogródku i bliskie obcowanie z naturą1083
. Na łamach „Bluszczu” zachęcano
czytelniczki do takiego planowania wyjazdów letnich tak, by największą korzyść odniosły z
tego dzieci. Rozważano zalety możliwych wariantów wypoczynku, radzono, jak się doń
przygotować1084
. Dr M. Stefanowska obszernie informowała matki i wychowawczynie, jak
podopiecznym należycie zorganizować wakacje. Wzywała do dbałości o higieniczny tryb
życia, do zapewnienia odpowiednich zajęć fizycznych, do angażowania dzieci w prace
gospodarskie na wsi, do obserwowania przyrody, uczestniczenia w zbiorowych wycieczkach
krajoznawczych, grach i zabawach z dziećmi wiejskimi1085
.
Sugerowany przez prasę, obszerny katalog powinności matki spędzającej wakacje ze
swym potomstwem rodzi pytanie, czy – chcąc sprostać stawianym przed nią zadaniom –
mogła ona po prostu odpocząć, czy w istocie mogła zakosztować czasu wolnego? Trudno to
sobie wyobrazić. Kobieta miała dźwigać ciężar wychowania dzieci, dbać o ich zdrowie,
troszczyć się o aprowizację wypoczywającej rodziny. Pozbawiona oparcia w mężu,
skoncentrowana na potrzebach podopiecznych, nie mogłaby w pełni korzystać z możliwości
stwarzanych przez czas wakacji1086
. Obciążenie wypoczynku kobiet realizacją zadań,
wynikających z nowocześnie pojmowanej roli społecznej matki, było postulatem
nowatorskim. Wydaje się, że miało na celu dowartościowanie czasu wolnego, a już zwłaszcza
czasu wolnego poza miastem jako, budzącej kontrowersje, sfery aktywności pań.
Znamienne, że – opisując obyczaje letniej kanikuły w odniesieniu do warstw średnich
– autorzy skupiali swą uwagę przede wszystkim na formach aktywności kobiet. To
szczególne spojrzenie odróżnia wizerunek wypoczynku warstw elitarnych od obrazu wakacji
warstw średnich. W przypadku arystokracji, bogatej burżuazji, najlepiej sytuowanych
1080
Tamże, nr 26, s.309-310. 1081
Tamże, nr 28, s. 333. 1082
Tamże, nr 30, s. 357. 1083
A Sokołowska, Jak zająć dzieci w czasie wakacji, „TMiP” 1908, nr 27, s. 1-2. 1084
Gdzie jechać z dziećmi na lato?, „Bluszcz” 1908, nr 22, s. 250-251. 1085
M. Stefanowska, Jak dzieci powinny spędzać wakacje na wsi? Wskazówki higieniczno-pedagogiczne dla
matek i wychowawczyń, „Bluszcz” 1908, nr 26, s. 294-295, nr 27, s. 303-304. 1086
W przededniu wakacji letnich, „TMiP” 1903, nr 20, s. 235.
265
przedstawicieli wolnych zawodów dalekie, wielotygodniowe podróże, przedsiębrane całymi
rodzinami, nie były niczym nadzwyczajnym, wyjątkowym. Pozwalały na to możliwości
finansowe i nieograniczona niemal ilość czasu wolnego, a przynajmniej duża swoboda
dysponowania nim. Takich przywilejów pozbawiona była warstwa średnia. Stąd
najczęstszym, a bodaj czy nie dominującym zwyczajem rodzin należących do tej warstwy
były wyjazdy na wakacje samych tylko kobiet: żon lub matek z dziećmi, podczas, gdy
mężowie pozostawali w mieście – nie uwolnieni od obowiązku pracy. Małżonki
przedstawicieli warstwy średniej najczęściej nie pracowały i zajmowały się domem, toteż ich
„czas wolny” nie był kategorią zinstytucjonalizowaną. Teoretycznie dysponowały nim stale,
w praktyce – stale dźwigały brzemię troski o dom i rodzinę. Tym niemniej, to właśnie żony i
matki mogły korzystać z dobrodziejstw spędzania letnich miesięcy poza miastem.
Choć bliższe i dalsze wyjazdy sprzyjały pedagogicznemu oddziaływaniu na dzieci,
wzmacniały więzi między matką a potomstwem, to jednak nie miały błogosławionego wpływ
na funkcjonowanie rodziny jako całości. Wręcz kłóciły się z postulowanym przez prasę
integracyjnym wymiarem wakacji. Wakacyjna separacja małżonków, rozdzielenie rodzin były
w przypadku reprezentantów warstwy średniej (wbrew intencjom publicystów) – faktem. W
prasowych relacjach z popularnych kurortów stale podkreślano, że dominują w nich kobiety.
Tak było w 1891 roku w Ciechocinku – przeszło 2500 kobiet niespełna 2000 mężczyzn1087
i
w Rabce, gdzie „(…) sezon tegoroczny dostarczył więcej pań niż panów, więc zabawy
kulawo idą”1088
. Podobnie rzecz się miała w Abbazji, skąd relację nadesłała wszędobylska
Lucyna Ćwierciakiewiczowa1089
. Felietonista „Biesiady Literackiej”, opisując podwarszawską
wilegiaturę, zauważał, że „(…) na letnich mieszkaniach rezydują zwykle żony, a mężowie
tylko dojeżdżają”1090
. W 1898 roku w Krynicy „(…) na deptaku roiło się od płci pięknej”1091
,
a w Nałęczowie sprawozdawca „Kuriera” Władysław Rabski wręcz nie mógł oswobodzić się
spod uroku dominujących liczebnie dam i ze skruchą wyznawał: „(…) za mało atencji
okazywałem mężom nauki, literatury i sztuki (…), a zbyt dokładnie studiowałem jakieś tam
kwiatki bezimienne. Oj! Kwiaty, kwiaty! Ile wy złego broicie!”1092
. Jeśli wierzyć
doniesieniom „Kuriera”, zaiste niezwykła sytuacja miała miejsce w tymże 1898 roku w
Połądze: „Tutejsza statystyka kąpielowa wykazuje, że na jednego mężczyznę wypadają 34
1087
Wiadomości bieżące, „KW” 1891, nr 132, s. 1. 1088
Echa letnie. Rabka, „KW” 1891, nr 211, s. 2. 1089
Nad Adriatykiem. Abbazja w październiku, „KW” 1891, nr 289, s. 1. 1090
Z Warszawy, „BL” 1893, nr 32. 1091
Echa letnie. Krynica, „KW” 1898, nr 196, s. 2. 1092
W. Rabski, Z Nałęczowa, „KW” 1898, nr, 241, s. 2.
266
białogłowy, toteż anormalny ten stosunek uwidacznia się na każdym kroku, a tym bardziej na
odbywających się w każdą sobotę wieczorach tanecznych”1093
.
Kreślony przez prasę wizerunek nierówności w korzystaniu z letnich wakacji przez
kobiety mężczyzn z kręgów klasy średniej, znajduje potwierdzenie we wspomnieniach i
literaturze pięknej. Zasymilowane żydowskie rodziny, opisywane przez Bernarda Singera,
spędzały czas „na linii otwockiej” zazwyczaj bez ojców, którzy odwiedzali najbliższych
jedynie w weekendy: (…) co piątek w godzinach popołudniowych kolej i kolejka były
przepełnione. Ojcowie i mężowie po zamknięciu sklepów udawali się na linię, do swoich
rodzin, żeby na łonie przyrody spędzić świąteczny dzień sobotni. Natychmiast po przyjeździe
zasiadali do gry w karty, przerywanej jedynie posiłkami. Półtora dnia trwał hazard. Potem
tysiące mężczyzn w niepojętym pośpiechu wracało do Warszawy, by w następny piątek
znowu jechać do Anina, Świdra, Józefowa czy Miedzeszyna na świeże powietrze” 1094
.
Portretowane przez Singera realia podwarszawskiej wilegiatury do złudzenia przypominają
warunki panujące w podpetersburskich miejscowościach letniskowych. Tam, podobnie jak w
przypadku Warszawy, stale dojeżdżali pociągami do swych rodzin „daczni mężowie” –
przedstawiciele kręgów urzędniczych, drobnomieszczańskich, pozbawieni możliwości
wypoczynku z żonami i dziećmi.
Pośród bohaterek literackich nader reprezentatywna jest powołana do życia przez
Gabrielę Zapolską – Tuśka Żebrowska, wyekspediowana przez męża, wraz z córką, do
Zakopanego1095
. Rozliczne świadectwa wielu źródeł świadczą, że samotne wakacje kobiet
były zjawiskiem powszechnym, a już z całą pewnością jako takie funkcjonowały w
społecznej świadomości.
W szczególnej sytuacji znajdowały się kobiety samotne – niezamężne i bezdzietne,
które decydowały się na podjęcie podróży bez męskiego towarzystwa. Jak zauważa Jadwiga
Waydel Dmochowska, właśnie ze względu na wzrost liczby podróżujących kobiet zaczęła się
u schyłku XIX wieku pojawiać nowa kategoria lokum przeznaczonego dla podróżujących
pań, czyli pensjonaty. Mając na myśli Warszawę, pamiętnikarka pisała: „Sądzę, że jedną z
przyczyn mnożenia się pensjonatów była emancypacja kobiet, które zaczęły często
przyjeżdżać z prowincji do stolicy bez nieodzownego niegdyś towarzystwa męża (…). Istniał
zaś głęboko zakorzeniony przesąd, że <<szanująca się kobieta nie może sama zamieszkać w
1093
Echa letnie. Połąga, „KW” 1898, nr 239, s. 3. 1094
B. Singer, op. cit., s. 168. 1095
G. Zapolska, op. cit.
267
hotelu>>, a co dopiero w pokojach umeblowanych”1096
. Istotnie, Eliza Orzeszkowa, podczas
pobytu w Warszawie wiosną 1909 r., zatrzymała się w pensjonacie p. Wielhorskiej1097
.
Autorka Nad Niemnem była wówczas bardzo znaną pisarką, damą w sile wieku, dobiegającą
siedemdziesiątki i raczej nie względy konwenansowe skłoniły ją do zatrzymania się w
kameralnym miejscu. Być może decydujące były warunki finansowe lub po prostu
przyzwyczajenie. Orzeszkowa bowiem, podczas swych zagranicznych wyjazdów kuracyjnych
mieszkała w podobnych zakładach. Warto przy tym podkreślić, że dla pisarki podejmowane
wcześniej wojaże bywały uciążliwe i krępujące właśnie ze względu na trudność w znalezieniu
odpowiedniego towarzystwa. W liście 1898 roku tłumaczyła Méyetowi odmowę udania się za
granicę: „Za granicę nie pojadę. Dlaczego? Rozmaicie tłumaczę to ludziom, nikomu prawdy
nie mówiąc: Tobie, Drogi Przyjacielu, powiem prosząc, żebyś się nią z nikim nie dzielił. Oto
– po prostu – nie mam z kim jechać. Wydaję się to na pozór rzeczą tak nieprawdopodobną, że
aż śmieszną, a jednak jest prawdziwą. Kobiet starszych i młodszych kręci się koło mnie wiele,
ale kwalifikacje do odbywania wojażów, to jest jaką taką znajomość i świata bożego, i
język[ów] obcych, posiadają tylko dwie: Marynia Obrębska i Marynia Godlewska. (…) Inne
panie (…) o podróżowaniu za granicą pojęcia nie mają, mówić po zagranicznemu (…) nie
umieją i byłyby mi tylko jednym więcej kłopotem, zamiast pomocy. Zapytasz, Drogi
Przyjacielu, dlaczego sama nie jadę? Jeżdżą przecież kobiety same jedne i nawet nieco mniej
roztropne ode mnie! Nie mogę. Zasmuciłabym się i zapłakałabym się w podróży sama jedna
(…)”1098
. Istotnie, wspominane już wcześniej lecznicze wyprawy do „badów” niemieckich w
1897 i 1899 r. Orzeszkowa odbywała w towarzystwie Marii Obrębskiej1099
. Podczas powrotu
z tej ostatniej kuracji obie panie spotkały w Zurychu podobną, charakterystyczną parę – Marię
Konopnicką i Marię Dulębiankę, po czym razem zwiedzały Szwajcarię1100
. W 1903 roku w
Marienbadzie Orzeszkowej towarzyszyła, oprócz Marii Obrębskiej również Jadwiga
Nusbaum – Holenderska1101
. Podróżowanie wyłącznie w żeńskim towarzystwie było pod
koniec XIX wieku, jak się zdaje, dla kobiet samotnych pewną normą. Pozwalało poczuć się
pewniej i uniknąć sytuacji nieprzyjemnych i dwuznacznych. W świadomości społecznej
wciąż jednak pozostawało zjawiskiem dość wyjątkowym.
1096
J. Waydel Dmochowska, Jeszcze o dawnej Warszawie, Warszawa 1960, s. 176-177. 1097
List do T. Bochwica, 5(18) V 1909 r., List 131, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. V, s. 199-200. 1098
List do L. Méyeta, 2 VIII [18]98 r., List 211, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 170. 1099
List do L. Méyeta, 23 VIII [18]97 r., List 184, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 138-139; List do
L. Méyeta, 19 VI [18]99 r., List 243, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 202-203. 1100
List do L. Méyeta, 8 VIII [18]99 r., List 248, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 206-207; List do
L. Méyeta, 13 VIII [18]99 r., List 250, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 208-210. 1101
List do L. Méyeta, 11 VI 1903 r., List 263, E. Orzeszkowa, Listy zebrane, op. cit., t. II, s. 220-221.
268
Warszawska prasa opisywała dysproporcję w możliwości korzystania z letniego
wypoczynku przez kobiety i mężczyzn. Jednak większość publicystów zdawała się nie
dostrzegać zagrożeń, jakie z tej sytuacji mogły wynikać dla więzi małżeńskich, a także dla
więzi ojca z dziećmi. „Kurier Warszawski” i „Biesiada Literacka” rubasznie dowcipkowały
ze „słomianych wdowców”1102
, obleganych przez nich „mężowskich pociągów”1103
,
flirtujących na wilegiaturze żon1104
i złotej swobody panów, korzystających z atrakcji
miasta1105
.
Poważnie z problemem letniej rozłąki i jej skutków zmierzono się w kilku
warszawskich periodykach na początku XX wieku. „Tygodnik Mód i Powieści”,
charakteryzując obyczaj wilegiatury, najbardziej właśnie wśród klasy średniej
rozpowszechniony, zwracał uwagę na problem dyskryminacji mężczyzn – zwłaszcza tych,
którzy nie dysponują prawem do urlopu: „Wielce trudne i skomplikowane zarazem zadanie
dla ojca rodziny stanowi w naszym kraju obmyślenie letniego schroniska spragnionej
wypoczynku i powietrza gromadce najbliższych. Nie mamy tu oczywiście na uwadze tych
wszystkich, dla których ten rodzaj sezonowego kłopotu ogranicza się do nieskrępowanego
względami czasu i kosztów wyboru miejsca przeznaczonego na letnie wczasy. Tym mniej
tych, co suggestionując domowemu lekarzowi to lub owo uzdrowisko, jako
najodpowiedniejsze dla podhartowania nerwów, pewni są, że w końcu ordynacja jego okaże
się zgodną z ich własnymi widokami. Nie myślimy również o mieszkańcach Warszawy
posiadających własną realność ziemską, bo i dla takich zachód i ambaras ogranicza się do
odesłania futer na letnie przechowanie. (…) Wszyscy oni są uprzywilejowani, nieskończenie
mniej liczni od całego ogółu rodzin małej, średniej lub żadnej zamożności, dla których
kwestia spędzenia dwóch miesięcy poza obrębem murów miejskich jest zarazem kwestią
nieprzepartej konieczności z jednej, a dotkliwej szczerby w rocznym budżecie z drugiej
strony. Dajmy na to jednakże, że u bardziej przewidujących dziesięciomiesięczne
oszczędności systematycznie i z przewidywaniem gromadzone, nie stanowią materialnej
przeszkody, to jeszcze pozostaje i tak kłopot dotkliwy, w jaki sposób rozporządzić tą kwotą –
zazwyczaj dosyć ograniczoną, aby się nikomu z członków rodziny nie stała krzywda. (…)
potrzeba byłoby znaleźć takie pomieszczenie w okolicach Warszawy, z którego by się
codziennie dostać można do Warszawy na owe godziny biurowe, które, jakeśmy, to już
powiedzieli, mała tylko liczba białych murzynów miewa darowane. (…) chodzi o
1102
M.Rodoć, List do Redaktora, „KW” 1893, nr 172, s. 1; 1103
Z Warszawy „BL” 1893, nr 32, s.82; Wiadomości bieżące. Nieporządki kolejowe, „KW” 1898, nr 175, s. 4. 1104
W. Rabski, Rozkosze podróży. Dramat w dziesięciu obrazach, „KW” 1903, nr 197, s. 2-4. 1105
Bańki mydlane. Talent ją zgubił, „KW” 1898, nr 237, s. 8.
269
pracowników, którzy nie tylko z godzinami, ale i z kwadransami liczyć się potrzebują. Tym
sposobem mała jest liczba tych, którzy ten względny ranny i przedwieczorny wypoczynek
swoją dzielić by mogli – i stąd widzimy, że najczęściej głowa domu pozostaje w Warszawie
przez dni sześć, a tylko na niedzielę lub święto jedzie na owo upragnione świeże powietrze.
(…) Na dobrą sprawę, tego wszystkiego razem wziąwszy letnim wypoczynkiem nazwać się
nie godzi. Ojciec nie korzysta z niego prawie nigdy, matka opłaca wszystkie koszta (…)1106
.
Głębsza analiza problemu spędzania wakacji przez rodzinę, zamieszczona na łamach
„Tygodnika Mód i Powieści”, zawierała postulat równego uczestnictwa męża i żony w
wypoczynku – z pożytkiem dla zdrowia obojga i całej rodziny1107
. W podobnym tonie
wypowiadał się publicysta „Wędrowca”. Uwagę swą skupiał na losie mężczyzn. Konstatując
zbliżający się exodus kobiet i dzieci, mających opuścić Warszawę latem 1903 roku, zauważał,
że w murach miasta zostają ojcowie: „Te prawdziwe woły robocze rodzaju ludzkiego całe
życie pracujące dla innych, zasługują na to, aby i dla nich pomyśleć o wakacjach”1108
.
Zdecydowane, wręcz dramatyczne wezwania do umożliwienia wypoczynku zarówno
kobietom, jak i mężczyznom podkreślały ważność tej sfery życia dla zdrowia fizycznego,
psychicznego, dla więzi małżeńskich i rodzicielskich. Podróż i kuracja nie mogły być
traktowane jako beztroskie rozrywki, ale jako istotne formy aktywności człowieka, do których
należało podchodzić świadomie, starannie je planując i wykorzystując wszelkie ich walory.
Także i te, które przyczynić się mogą do pogłębienia relacji rodzinnych. Praktykujący
wakacje poza miastem przedstawiciele klasy średniej byli przekonani o wyjątkowym
znaczeniu rekreacji i wypoczynku. Wysłanie żony i, ewentualnie, dzieci do uzdrowiska, czy
choćby na wieś, było postrzegane jako swoisty element prestiżu, nawet jeżeli ojciec rodziny
nie mógł wziąć w takiej wyprawie udziału.
Znamienne, że w ten właśnie sposób interpretował sezonowe rozstanie rodzin
Thorstein Veblen. W Teorii klasy próżniaczej, na przełomie XIX i XX wieku, sformułował
tezę o „próżnowaniu zastępczym”, praktykowanym przez przedsiębiorców i pracowników,
nie mogących opuścić warsztatów pracy, za to wysyłających na wypoczynek najbliższych, po
to między innymi, by móc zaprezentować swe możliwości, tym samym, pozycję społeczną:
„(…) w miarę schodzenia w dół po drabinie społecznej dochodzimy do punktu, w którym
obowiązki zastępczego próżnowania i konsumpcji spadają wyłącznie na żonę. Sytuację tę
spotykamy w niższej klasie średniej zachodniego kręgu kultury. (…) Jest rzeczą powszechnie
1106
W przededniu wakacji letnich, „TMiP” 1903, nr 20, s. 235-236. 1107
Tamże. Por. także: Z rozmyślań, „TMiP” 1903, nr 7, s. 77-78. 1108
O wakacje, „Wędrowiec”, 1903, nr 21, s. 402.
270
wiadomą, że w niższej klasie średniej mężczyzna – pan domu – wcale nie próżnuje.
Obowiązek ten zanikł pod naciskiem okoliczności. Lecz żona w dalszym ciągu spełnia tę
funkcję i próżnuje w zastępstwie męża w celu podtrzymania prestiżu domu i jego pana. (…)
Pan domu w klasie średniej został przez sytuację ekonomiczną zmuszony do zarabiania na
utrzymanie rodziny wykonywaniem zawodów, które bardzo często noszą charakter w dużym
stopniu produkcyjny, jak choćby w przypadku współczesnego biznesmena. (…) Mężczyzna
poświęcający się niezwykle wytężonej pracy po to, by jego żona mogła na wyznaczonym
przez panujące obyczaje poziomie oddawać się w jego imieniu czcigodnemu próżnowaniu –
nie jest obecnie czymś niezwykłym”1109
.
Skoro już z przywileju letnich wakacji korzystały w kręgach klasy średniej głównie
kobiety, to do nich publicyści kierowali wezwania, by jak najlepiej czas ten spożytkować.
Naśmiewano się z obyczajów i turystycznych zainteresowań pań. Wedle znacznej części
czasopism, warszawianki odbywające kurację, bądź przebywające na wilegiaturze, przede
wszystkim: plotkowały, intrygowały, nudziły się, hołdowały kultowi balów i zabaw,
licytowały się zabieranymi do wód kreacjami1110
. „Tygodnik Ilustrowany” pisał:
„Wiadomo, co nasi turyści, a zwłaszcza nasze turystki, oglądają w stolicach
zagranicznych. Uwagę ich zwracają na siebie najpierw magazyny bławatne i sklepy
jubilerskie, potem teatry, cyrki, restauracje i hipodromy, następnie «osobliwości» wymienione
w przewodniku, dalej... Dalej już nic”1111
. Wziąwszy pod uwagę prasowe opisy życia
wziętych uzdrowisk oraz ofertę rozrywek prezentowaną w ogłoszeniach, nie wydaje się, by
były to zarzuty całkiem pozbawione podstaw. Z podobnie złośliwą ironią oceniano efekty
przyjmowanych w uzdrowiskach, a następnie marnotrawionych kuracji. Felietonista „Kaprys”
szydził, iż przez dwa tygodnie po powrocie z kurortu panie: „(...) jedzą mało, wstają
wcześnie, chodzą dużo. Ale potem znów zaczyna się życie haremowe. Pani sypia coraz
dłużej, je wszystko bez wyboru, na spacery nie chodzi, lecz jeździ w wygodnej karecie, no! I
figura zaokrągla się szybko”1112
.
Wraz z wezwaniami do podnoszenia wartości podróży oraz propagowaniem
poznawania stron ojczystych i turystyki pieszej, zwracano się na łamach prasy do kobiet,
zachęcając je do aktywności na tych polach. „Świat”, w obszernym artykule informował o
1109
T. Veblen, Teoria klasy próżniaczej, Warszawa 2008, s. 70-71. 1110
Bańki mydlane. Echo z ubiegłego sezonu, „KW” 1893, nr 272, s. 6; Echa letnie, Żegiestów, „KW” 1903,
nr 221, s. 2; Z Warszawy, „BL” 1893, nr 41, s.226-227; Z Warszawy, „BL” 1903, nr 34, s. 142-143. 1111
Z tygodnia na tydzień, „TI” 1898, nr 11, s. 204. 1112
O czem mówią. Po kuracji, „KW” 1903, nr 253, s. 8.
271
lwowskim, akademickim Klubie Turystycznym1113
. Specjalizował się on w turystyce pieszej,
zwłaszcza górskiej. Jak jednak zauważał z żalem Mieczysław Orłowicz: „Panie, także
studentki, są również rzadkimi uczestnikami naszych wycieczek. Zbyt forsowne są dla nich
długie marsze, które nieraz dochodzą do 75 km dziennie, przy tym odstraszać musi zupełny
brak schronisk we Wschodnich Karpatach, a co za tym idzie konieczność nocowania przy
ognisku pod gołym niebem i dźwigania prowiantów na plecach.”1114
. Tenże tygodnik,
opisując alpejskie wycieczki kobiet, stwierdzał: „Emancypacja i tu swoje gromkie słowo
wyrzekła. Panie, wynalazłszy sobie odnośny kostium, brną przez lodowce i pola śnieżne, z
odwagą zawstydzającą część płci brzydkiej”1115
. W cytowanym już artykule, poświęconym
wędrówkom tatrzańskim, Walery Eljasz wspominał, że: „(...) panie zdobyły sobie
najzupełniejsze równouprawnienie w turystyce, (...) zasobne w odwagę maszerują żwawo w
góry, wdzierając się na niebotyczne wyżyny i spuszczają się z nich nawet na grzbiecie, jeśli
takich ćwiczeń gimnastycznych stromość skały wymaga”1116
.
Dużo wcześniej odważniejsze podejście do nowych form spędzania czasu wolnego
przez kobiety zaprezentował „Przegląd Tygodniowy”. Piórem Pauliny Kuczalskiej -
Reinschmitt wzywał, w imię poprawy zdrowotności kobiet, do przyzwyczajania już młodych
dziewcząt do ruchu, przechadzek, uprawiania łyżwiarstwa i gimnastyki1117
. Z biegiem czasu,
zwłaszcza od początku XX wieku, publikacje postulujące zerwanie z konwenansami i
oddawanie się sportom oraz rekreacji stawały się częstsze. Nowym wzorcom torowały drogę
przede wszystkim pisma kobiece. „Bluszcz” głosił pochwałę sportu jako lekarstwa dla
wymęczonych trudami macierzyństwa, zdenerwowanych i schorowanych pań; zachwalał
walory pływania, kolarstwa, wioślarstwa, wędrówek po górach1118
. Ruch, choćby w formie
podejmowanych na wilegiaturze przechadzek, a zwłaszcza górskich wycieczek, traktowany
był jako konieczność1119
.
Niemałą inwencję przejawiał na polu zachęcenia czytelniczek do aktywności
„Tygodnik Mód i Powieści”. W obszernym artykule poświęconym tybetańskim podróżom
Angielki Anny Taylor, donoszono, iż: „(...) trafiają się , choć nieczęsto, osobniki żeńskiego
rodzaju obdarzone żądzą zwiedzania krajów, niezupełne przedstawiających bezpieczeństwo
1113
O turystyce polskiej, „Świat” 1908, nr 32, s. 10-11. 1114
Tamże. 1115
W górach, „Świat” 1908, nr 34, s. 13. 1116
Tamże, nr 23, s. 454. 1117
P. Kuczalska Reinschmitt, E pur si muove (kwestia zdrowotności kobiet), „PT” 1893, nr 49, s. 536-537. 1118
Sport i kobiety, „Bluszcz” 1903, nr 27, s. 313-314; nr 28, s. 331-332. 1119
O przechadzce, „Bluszcz” 1908, nr 41, s. 465; nr 42, s. 472.
272
nawet dla mężczyzn”1120
. Tonowi pewnej ironii towarzyszyło jednak stwierdzenie, że „(...)
trudnego i niebezpiecznego dzieła dokonała kobieta, posiadająca niezłomną wolę, zdolna do
torowania nowej drogi nawet na najbardziej niebezpiecznym gruncie”1121
.
Wątpliwe, by redakcja „Tygodnika” oczekiwała od czytelniczek podejmowania tak
egzotycznych eskapad, wszelako starała się je zachęcać do bardziej dostępnych form
aktywnego wypoczynku. Było to widoczne nawet w ilustracjach, prezentujących modele
wakacyjnych kreacji. W 1903 r. na tytułowych stronach pisma można było podziwiać
elegancką damę w towarzystwie córki na werandzie wiejskiego domku1122
, matkę z dziećmi
na nadmorskiej plaży1123
, ale także kobietę w kąpielowym kostiumie1124
, cyklistkę i
tenisistkę1125
. Pięć lat później nacisk położono na propagowanie mody turystycznej. Obszerny
artykuł Ubranie sportowe podczas zimy1126
, dokładnie omawiał, jak elegancka i praktyczna
pani winna przygotować się do zimowych wycieczek, by „(...) swobodnie rozkoszować się
naturą, robiąc sama efektowne wrażenie”1127
. Potencjalne turystki mogły zapoznać się z
rycinami przedstawiającymi przystosowane do wędrówek kostiumy1128
. Jednocześnie
zachęcano panie do uprawiania jazdy konnej1129
, wycieczek górskich1130
, kąpieli morskich1131
.
Wedle publicystów „Tygodnika Mód i Powieści” kobieta fin de siecle’u powinna korzystać ze
wszystkich form wypoczynku, stworzonych przez cywilizację, powinna na równi z
mężczyznami obcować z naturą, dbać o swe zdrowie, odnajdywać satysfakcję z pokonywania
własnej słabości i czerpać przyjemność z działań, podejmowanych nawet wbrew przyjętym
zasadom i utrwalonym obyczajom.
Idee krzewione na łamach pism kobiecych miały jednak raczej pionierski charakter.
Biorąc wszakże pod uwagę wspomnianą wcześniej skandynawską wyprawę Jadwigi
Ostromęckiej czy dokonania dam, uczestniczących w alpejskich włóczęgach Stanisława
Twardo, wolno przypuszczać, że publicyści warszawskich czasopism mogli liczyć na odzew
wśród niektórych przynajmniej czytelniczek. W świadomości tych zaś pań, które na podobne
trudy prawdziwych wędrówek się nie zdecydowały, pozostawał obraz podróży jako doznania
1120
Miss Annie Taylor i jej podróże po Tybecie, „TMiP” 1893, nr 52, s. 413. 1121
Tamże. Por. W. Kielich, Podróżniczki. W gorsecie i krynolinie przez dzikie ostępy, przeł. M. Diederen –
Woźniak, Warszawa 2013. 1122
„TMiP” 1903, nr 27, s. 313. 1123
„TMiP” 1903, nr 30, s. 349. 1124
„TMiP” 1903, nr 33, s. 385. 1125
„TMiP” 1903, nr 40, s. 469. 1126
Ubranie sportowe podczas zimy, „TMiP” 1908, nr 6, s. 13. 1127
Tamże. 1128
„TMiP” 1908, nr 25, s. 10; nr 29, s. 8; nr 37, s. 8. 1129
Amazonka, „TMiP” 1908, nr 19, s. 3. 1130
Wisła, „TMiP” 1908, nr 19, s. 4; Nasze góry, „TMiP” 1908, nr 22, s. 3. 1131
Nad morzem, „TMiP” 1908, nr 36, s. 5-6.
273
szczególnego, potwierdzającego wyjątkowość jego uczestników. Także i na tym polu prasa
Warszawy schyłku XIX i początku XX wieku była wręcz wzorcowym maccannellowskim
„medium”, determinującym sposób myślenia i działania swych odbiorców. Starała się
prezentować motywy pozwalające uzasadniać praktykowanie letnich wakacji. Kreowała
pewien szczególny stan świadomości społecznej. Wpajała przekonanie, że wojaż, kuracja,
odpoczynek na wsi są czymś ważnym, niezbędnym, wartościowym. Są wyrazem potrzeb
cywilizowanego człowieka i wyznacznikiem jego pozycji społecznej. Prasowy, a obok niego
także literacki, opis podróży nie ograniczał się do tworzenia rozbudowanego, obszernego
katalogu argumentów, które miały zachęcać klasę średnią do wypoczynku poza miastem.
Obok publikacji o charakterze postulatywnym, czy wręcz programowym, ogromna była też
ilość materiałów przedstawiających letnie wytchnienie jako rozrywkę, dobrą zabawę, czy
wreszcie – jako czas sprzyjający niecodziennym przeżyciom i nadzwyczajnym wydarzeniom.
Niekiedy wręcz wydarzeniom skandalizującym1132
!
Romanse, małżeństwa i erotyka.
Szczególny, emocjonujący charakter wizerunku wakacji objawiał się zwłaszcza w tak
oddziałującej na wyobraźnię sferze, jak realizacja planów matrymonialnych. Dla warstw
wyższych, uprzywilejowanych, jak już wspominaliśmy w poprzednim rozdziale, wakacje
były prostym przedłużeniem karnawału, a wyjazdy do kurortów – okazją do kojarzenia
małżeństw. Obyczaj ten przeniósł się do klasy średniej i był praktykowany we wszystkich jej
środowiskach. Według Bernarda Singera, to właśnie letniskowe miejscowości, leżące „na
linii”, były obszarem łowów małżeńskich: „Lato na linii traktowano jak karnawał w zimie.
Zatroskane matki, których córki przegapiły w zimie narzeczonego, czekały, pełne nadziei, na
sezon letniskowy. (…) Czujne oko matki obserwowało życie towarzyskie córki. Późno
wieczorem, kiedy goście się rozchodzili, w willi zaczynały się ciche rozmowy rodzinne. W
dzień mówiono po polsku, teraz po żydowsku. Z troską lustrowano ewentualnych kandydatów
na męża. Nieraz rozmowy kończyły się późną nocą płaczem córki. Na linii nie tylko i nie
zawsze chodziło o świeże powietrze i o las sosnowy”1133
.
Podobne obyczaje praktykowane były w środowisku chrześcijańskim, wśród
polskiego drobnomieszczaństwa i inteligencji – na wilegiaturze i na letniskach. Zawieranie
1132
Analizę publikacji prasowych dotyczących wypoczynku kobiet zawiera: M. Olkuśnik, Zwierciadło -
drogowskaz. Podróż i wypoczynek kobiet poza miastem w prasie warszawskiej przełomu XIX i XX wieku” [w:]
Kobieta i kultura czasu wolnego. Zbiór studiów pod red. A. Żarnowskiej i A . Szwarca, t. VII, Warszawa 2001,
s. 239-263. 1133
B. Singer, op. cit., s. 168.
274
nowych znajomości, wspólne spędzanie wolnego czasu przez młodych ludzi na
przechadzkach, reunionach, balach pozwalało nie tylko na kojarzenie par i, w efekcie,
zawieranie małżeństw. Na polu tej szczególnej aktywności towarzyskiej następowała
integracja różnych środowisk, należących do warstwy średniej.
„Matrymonialny” wymiar kanikuły był głęboko zakorzeniony w świadomości
społecznej. Sprzyjały temu liczne doniesienia prasowe, często utrzymane w prześmiewczym
tonie. Tygodnik „Kolce” już w latach 70-ych przedstawił syntetyczne spojrzenie na
towarzyskie walory pobytu w miejscowościach uzdrowiskowych. Seria sugestywnych
ilustracji była opatrzona tytułem: Nieomylna kuracja z przepisu Dra Serduszkiewicza1134
.
Pierwszą stronę jednego z czerwcowych numerów pisma zdobiła efektowna rycina ukazująca
elegancką, flirtującą parę na tle tłumu kuracjuszy, raczących się wodami mineralnymi.
Modnie ubrani, zapatrzeni w siebie młodzi ludzie prowadzili następujący dialog: „- Pacjent
powinien wstać o szóstej, pójść do ogrodu rozmówić się z kim ma się rozmówić, następnie (w
braku lepszej!) pójść na kawę do Semadeniego. – Pacjentka, może wstać trochę później,
porozumieć się z kim ma się porozumieć, a następnie pójść na kwaśne mleko, bo to
ochładza…”1135
. Kolejne ilustracje przedstawiały scenki rodzajowe z Eger Franzensbrun,
Karlsbadu, Akwizgranu i Vichy. Podpisy sugerowały, że najważniejszym zajęciem
kuracjuszy nie jest terapia, a: flirt, zabiegi matrymonialne, rozmowy z przyszłymi teściami.
Mimo to, jeden z komentarzy stwierdzał: „Płeć piękna raczy wybaczyć pewną obojętność na
ich wdzięki podczas kuracji, lecz po skończeniu takowej, pacjenci obojej płci mogą
najspokojniej oddać się uczuciom platonicznym”1136
.
Z obyczaju poszukiwania męża „u wód” natrząsał się u progu lat dziewięćdziesiątych
„Kurier Warszawski”1137
i, niemal trzydzieści lat później, „Lechita”1138
. W 1893 autor
korespondencji z Krynicy uspokajał czytelników: „Proszę nie przywiązujcie wiary ani do
jednego słowa z tego telegramu (zamieszczonego gdzieś): <<Posażnych panien ani na
lekarstwo, mężatki same cnotliwe, młodzi ludzie z ogromnym apetytem, ale goli, sezon
fatalny>>”1139
. Wczasowicz z Nałęczowa donosił z kolei, że w uzdrowisku rzuca się w oczy:
„(…) przewaga liczebna żywych kwiatów stworzenia (…), dzięki temu każdy osobnik
1134
Nieomylna kuracja z przepisu Dra Serduszkiewicza, „Kolce” 1875, nr 26, s. 1-2. 1135
Tamże, s. 1. 1136
Tamże, s. 2. 1137
Bańki mydlane, „KW” 1891, nr 96, s. 5. 1138
M. Synoradzki, Z Warszawy, „Lechita” („Biesiada Literacka”) 1908, nr 36. 1139
Echa letnie. Krynica, „KW” 1893, nr 207, s. 2.
275
rodzaju męskiego czuje się tu podniesionym w cenie. (…) Wzgląd ten pociągać do
Nałęczowa mężczyzn, zwłaszcza chorych na bezżeństwo”1140
.
Ironicznie portretowane przez prasę gorączkowe poszukiwania kandydatów do
małżeństwa mogły śmieszyć, a po trosze i ekscytować czytelników. Uwagę publiczności
prawdziwie jednak przykuwały - jednych oburzając, podniecając innych - relacje o
bulwersujących zdarzeniach erotycznej natury, jakie zdarzały się podczas wakacji. Werytus,
autor zamieszczonego w „Wędrowcu”, a poświęconego Tatrom i Zakopanemu, cyklu W
siedzibie orłów1141
, wzdychał: „O! To Morskie Oko posiada czary i podobno niejedne już,
szukające się na próżno przedtem serca, tam się szczęśliwie znalazły...”1142
. Dostrzegał w
zakładzie doktora Andrzeja Chramca „(...) moc wdówek i panienek, wzdychających do
małżeństwa”1143
. Ganił jednak surowo „(…) postępowanie pewnego odłamu erotyczno-
histerycznych warszawianek z góralami, które nie miało nigdy taktu”1144
. Stwierdzał ponadto,
pełen oburzenia, iż „(...) niektóre warszawianki same swym prowokacyjnym postępowaniem
niejednego już górala uzuchwaliły”1145
. Atmosfera Tatr zapewne szczególnie wyzwalała
drzemiące w damach instynkty, bo także i na łamach „Bluszczu” potępiono skandaliczne
prowadzenie się panien, spoufalających się z góralami1146
.
Zakopiańskie realia musiały, w potocznej opinii, kryć w sobie coś demonicznego,
skoro właśnie tam Gabriela Zapolska kazała, na stronicach Sezonowej miłości, rozwijać się
romansowi statecznej, mieszczańskiej i dość pruderyjnej Tuśki Żebrowskiej z diabelnie
uwodzicielskim aktorem – Porzyckim1147
. Pogoń za sensacją i chęć przyciągnięcia uwagi
czytelników odgrywały istotną rolę w kształtowaniu obrazu wakacji jako pola zdarzeń
niecodziennych, uważanych za niedopuszczalne, ale dziwnie chętnie opisywanych, a zatem i
obserwowanych przez opinię publiczną. Czas podróży był przez to traktowany jako sfera
szczególna, sprzyjająca swobodzie, łamaniu konwenansów w życiu uczuciowym i
erotycznym. W grubiański sposób naigrywała się z tego „Mucha”. Ilustracja zatytułowana
Pociąg mężowski z Ciechocinka przedstawiała szereg wagonów, wypełnionych nadzwyczaj
dorodnymi rogaczami1148
.
1140
Echa letnie. Nałęczów, „KW” 1893, nr 217, s. 2-3. 1141
Werytus, W siedzibie orłów. Zakopane i Tatry, „Wędrowiec” 1898, nr 33, s. 647-649; nr 34, s. 665-667; nr
35, s. 685-687; nr 36, s. 705-708; nr 37, s. 726-728; nr 38, 746-747. 1142
Tamże, nr 34, s. 665. 1143
Tamże, nr 35, s. 687. 1144
Tamże, nr 36, s. 705. 1145
Tamże, nr 38, s. 747. 1146
K. Gliński, Przy kominku, „Bluszcz” 1903, nr 7, s. 74-77. 1147
G. Zapolska, op. cit. 1148
„Mucha” 1878, nr 35, s. 3.
276
Świadectwa pamiętnikarskie są bardziej powściągliwe i „skromne” w prezentowaniu
intymnej strony wojaży i wypoczynku. Autorzy, piszący z myślą o potomnych, nie ujawniali
nazbyt chętnie swych przeżyć i doświadczeń, jak czynili, poruszający się wszak na polu fikcji
literackiej, pisarze, czy bezosobowo opisujący rzeczywistość dziennikarze. Wyjątkiem
znamiennym są, i w tym także przypadku, pamiętniki Stanisława Twardo. W pierwszej
alpejskiej wędrówce autora Ogniw jednego życia miały mu towarzyszyć dwie damy –
znajome, czy może raczej przyjaciółki, które dość przypadkowo zdecydowały się na udział w
turystycznej włóczędze. Ostatecznie na szlak wyruszyła tylko jedna z nich – Jadwiga
Wójcicka. Wspólne obcowanie z przyrodą, przebywanie w surowych warunkach, konieczność
sprostania trudom wymagającego wojażu zbliżało podróżników. Pewne zachowania byłyby
nie do pomyślenia w codziennej rzeczywistości: „(…) nocleg powyżej Andermattu zmusił
nas, zasypiających na rozsypanych piargach w owiniętych, modnych naówczas długich
pelerynach do ich złączenia /aby nie ulec całkowitemu zamrożeniu/ i do pomysłu wspólnego
owinięcia się w nie, bez erotycznych zamiarów”1149
. Surowa, wysokogórska przyroda
zachęcała Stanisława Twardo i jego towarzyszkę do jeszcze bardziej zaskakujących
poczynań: „Oto kąpaliśmy się pod wodospadami w lodowatej wodzie, nie krępując się
zupełnie nagością – towarzyszka moja przeważnie zanurzała się w małych wklęsłościach
bystrych strumieni, zasilanych z ponad stumetrowej wysokości strug wody ze szczelin ściany
górskiego lodowca płynących, pod które właśnie ja nadstawiałem swój akt, nie czując
absolutnie zimna, lecz niby od bata uderzenia tych sznurów wody błyszczących w
promieniach słońca. Byliśmy pewnie zbliżeni do ludzi pierwotnych”1150
.
Wyzwolona górską atmosferą bliskość dwójki wędrowców prysła jednak na nizinach.
Po pokonaniu alpejskich ścieżek i zwiedzeniu północnych Włoch turyści dotarli do Wenecji:
„Zamieszkaliśmy, jak zwykle, w jednym pokoju dużym – tym razem w hotelu na parterze,
skąd okna wychodziły na <<Canale Grande>>. (…) czasu miałem mało na załatwianie
wyjazdowych formalności, a [Wójcicka] nie krępowała się w wędrówce po sklepach. To mnie
zdenerwowało i może zbyt obcesowo przerwałem dalsze jej towarzyszenie. Rozstaliśmy się
chłodno, choć całkiem po dżentelmeńsku ze względu już choćby na wielu wspólnych
znajomych w Warszawie, którzy w ogóle spodziewali się sensacji. (…) [w Warszawie]
przyjazne mi osoby z ciekawością porównały moje relacje z informacjami udzielonymi im
przez towarzyszkę podróży, która ostatecznie nie była zawiedziona realizacją swych
podróżniczych projektów. Życie przeszło do porządku dziennego nad tym jego
1149
S. Twardo, op. cit., Ogniwo 10, s. 2-3. 1150
Tamże, s. 4.
277
odcinkiem”1151
. W rzeczy samej tak się stało. Dwa lata później Twardo wyruszył na alpejskie
szlaki w towarzystwie dopiero co poślubionej małżonki. Może tu właśnie tkwi przyczyna
opisania górskiej wędrówki z Jadwigą Wójcicką jako doświadczenia najzupełniej wyzutego z
jakichkolwiek erotycznych podtekstów?
Identyfikacja środowiska – poczucie wspólnoty.
Podobne obyczaje, nawyki, upodobania, zbliżone możliwości finansowe, aspiracje
manifestowane przez określony sposób spędzania czasu wolnego – wszystkie te zjawiska
stanowiły podstawę do budowania wspólnych wyobrażeń na temat statusu społecznego:
podstawę do tworzenia dość jednolitej samooceny środowisk składających się na warstwę
średnią. Hołdowanie pokrewnym modom, uleganie tym samym uzasadnieniom, motywacjom,
przyjmowanie tych samych argumentów scalało zróżnicowaną społeczność. Biorąc pod
uwagę przeciwności, na jakie napotykali przedstawiciele warstwy średniej, decydując się na
spędzanie wakacji poza miastem, należy stwierdzić, że ta forma aktywności miała dla
badanego środowiska szczególne znaczenie. Reprezentanci inteligencji i zamożniejszego
drobnomieszczaństwa przezwyciężali ograniczenia finansowe i prawne: brak urlopów i
utrudniony dostęp do paszportów. Musieli także mierzyć się ze stereotypem podróży jako
rozrywki warstw wyższych. Starali się wszechstronnie uzasadniać swe wakacyjne eskapady.
Adaptowali jednak, traktowane powszechnie jako wartościowe i atrakcyjne, wzorce
zachowań. Kuracjusze, turyści, wycieczkowicze, letnicy zaspokajali swe rzeczywiste
potrzeby, hołdowali modzie, ale przede wszystkim manifestowali w ten sposób swe dążenia
do zajmowania w hierarchii społecznej miejsca bliższego elitom. Wakacje, i sposób ich
spędzania, stawały się wyznacznikiem tak pożądanego prestiżu i społecznej pozycji.
Realia przełomu XIX i XX wieku znajdują odzwierciedlenie w dzisiejszych analizach
socjologicznych. John Urry przypomina, że - zdaniem Victora Turnera – jednostka
powracająca z podróży uzyskuje wyższy status społeczny1152
. Sam autor Spojrzenia turysty,
odnosząc się do współczesności, stwierdza, iż „Ludzie, którzy nie podróżują, tracą pozycję:
podróżowanie jest symbolem statusu. Poczucie, że podróżowanie i wakacje są koniecznością,
stanowi jeden z elementarnych aspektów nowoczesnej egzystencji. <<Potrzebuję wakacji>>
to jedna z najbardziej oczywistych refleksji nowoczesnego dyskursu oparta na
przeświadczeniu, że aby zachować zdrowie fizyczne i psychiczne, trzeba od czasu do czasu
1151
Tamże, s. 5-6. 1152
J. Urry, op. cit., s. 28.
278
gdzieś wyjechać”1153
. Biorąc pod uwagę świadectwa źródłowe, wolno stwierdzić, że to, co
zdaniem socjologów jest istotnym atrybutem naszych czasów, zaczynało być naturalną
potrzebą warstw średnich przełomu wieku XIX i XX.
Należy podkreślić, że przedstawiciele warszawskiej klasy średniej, zwłaszcza
inteligencji, przezwyciężając często rozmaite trudności, starali się jak najlepiej wykorzystać
przedsiębrane przez siebie podróże i wyjazdy kuracyjne. Nie dysponując – w przeciwieństwie
do elit – nieograniczonymi środkami finansowymi, dążyli do tego, by jak najwięcej zwiedzić,
zobaczyć, jak najintensywniej przeżyć czas poświęcany na wędrówkę i wypoczynek. Przez to
ich doświadczenia turystyczne były, w świetle większości zbadanych źródeł, bogatsze,
bardziej wartościowe. Wynikało to nie tylko ze środowiskowego etosu i lansowanego przez
prasę imperatywu, ale także z lepszego, świadomego przygotowania do podróży, starannego
jej zaplanowania i z wyznaczenia ambitniejszych celów. Koronnym dowodem na słuszność
niniejszych tez są wspomnienia Stanisława Twardo i Władysława Kiejstuta Matlakowskiego,
jak również korespondencja Orzeszkowej czy Sienkiewicza.
Rozmaite, obszernie uzasadniane motywacje tłumaczyły sens i potrzebę spędzania
czasu wolnego poza miastem. Aspiracje klasy średniej składały się na ideowy, czy raczej
ideologiczny, wymiar podróży, kuracji i wypoczynku tego środowiska. Pragnienie sprostania
wyznaczonym celom, chęć zaspokojenia własnych ambicji prowadziły do konkretnych
działań – zróżnicowanych pod względem formy, jednolitych pod względem celu, jakim była
chęć utrwalenia w świadomości pozycji klasy średniej w społecznej hierarchii. Na szczególne
znaczenie wzorca elit dla form aktywności klasy średniej, a ściśle mówiąc inteligencji, zwraca
uwagę Janina Żurawicka: „Otóż z dawnej kultury ziemiańskiej dużą atrakcyjność zachowały
dla inteligencji kult tradycji i form obyczajowych oraz styl życia towarzyskiego: stanowiło to
przeniesienie w nowe warunki miejskie tradycji współżycia sąsiedzkiego oraz salonów
ziemiańskich. Te formy funkcjonowały bardzo długo, utrzymanie ich dało tytuł
przeświadczeniu o istnieniu getta inteligenckiego. (…) Z obyczajowości szlacheckiej
przyswoiła sobie inteligencja pewne kategorie zachowań, swoiste poczucie honoru, które
decydowało o tym, jakie zajęcia wypadało wykonywać inteligentowi”1154
. Wprawdzie w
cytowanym fragmencie autorka nie wspomina wprost o podróżach i turystyce jako o
zwyczaju przejętym od elit, niemniej podejmowanie wojaży, czy udawanie się „do wód” z
1153
Tamże, s. 19. 1154
J. Żurawicka, op. cit., s. 207.
279
pewnością wolno zaliczyć do „kategorii zachowań”, które klasie średniej wydawały się
szczególnie atrakcyjne i które zapamiętale starała się ona naśladować.
Warszawska klasa średnia, podejmując u schyłku XIX wieku aktywność na polu
podróży i wypoczynku, wzorowała się nie tylko na polskich elitach społecznych. Podążała
równocześnie drogą podobną do tej, którą od dziesięcioleci przebywali członkowie brytyjskiej
middle class. Jak wskazano w rozdziale I, dla średnio i mniej zamożnych Brytyjczyków chęć
znalezienia się w miejscach uczęszczanych przez kręgi well-to-do była podstawowym
motywem wakacyjnych wyjazdów do miejscowości uzdrowiskowych i nadmorskich kąpielisk
jak Brighton czy Blackpool. Masowe wyruszanie na europejskie szlaki turystyczne, możliwe
głównie dzięki bogatej i atrakcyjnej ofercie przedsiębiorstwa Cooka, stanowiło nawiązanie do
arystokratycznego modelu grand tour. Wyraźne były jednak różnice dzielące ambicje i
działania warszawskiej i londyńskiej klasy średniej. Przede wszystkim znacząca była
dysproporcja pomiędzy stanem zamożności. Stale rosnące dochody angielskich beneficjentów
rewolucji przemysłowej stwarzały szanse dość łatwego odbywania długich, wakacyjnych
wędrówek, poddawania się wartościowym kuracjom i praktykowania takich pasji jak rodzący
się wówczas alpinizm czy narciarstwo. Dodatkowym ułatwieniem dla wyspiarzy był
systematycznie powiększany dostęp do czasu wolnego jako efekt rozmyślnej troski
brytyjskich reformatorów społecznych lub skutek roztropnej kalkulacji tamtejszych
przedsiębiorców – czego z kolei warszawiacy w znacznej mierze byli pozbawieni. Poddanym
Wiktorii i Edwarda, zamierzającym udać się w podróż, nieograniczoną pomocą służyły
przedsiębiorstwa turystyczne, z agencją Cooka na czele. Jak wspomniano, w Warszawie
podobne inicjatywy napotykały na ogromne przeszkody, a przedstawicielstwa Cooka działać,
podobnie zresztą jak w całej Rosji, w ogóle nie mogły. Anglicy bez przeszkód organizowali
się w stowarzyszenia turystyczne, ze sławnym Alpine Club (od 1857 r.) na czele. I choć
Towarzystwo Tatrzańskie swobodnie działało w Galicji od 1873 r., to w Królestwie pierwsza
organizacja turystyczna – Polskie Towarzystwo Krajoznawcze – powstała dopiero w roku
1906.
Warszawska klasa średnia, chcąc realizować swe ambicje, wynikające także z
potrzeby zamanifestowania pozycji społecznej, napotykała na rozliczne trudności. Z
determinacją jednak próbowała je przezwyciężać. Dzięki temu przynależała do kręgu kultury
zachodniej. Obraz jej aktywności, ukazywany w prasie i literaturze pięknej, miał szansę na o
wiele silniejsze zadomowienie się w świadomości społecznej niż w przypadku analogicznych
kręgów społeczeństwa rosyjskiego. Nad Newą dążności warstwy średniej były podobne.
Kłopoty w ich realizacji zbliżone do występujących na warszawskim gruncie. Przynajmniej
280
jednak, choć nie bez trudności, mogły rozwijać się kluby i organizacje turystyczne. Zgoła
odmienny był za to obraz podróży w petersburskich periodykach. Właściwie, poza obszernym
relacjonowaniem obyczajów związanych z życiem na daczy, temat wypoczynku, a przede
wszystkim wojaży i turystyki, występował w prasie petersburskiej zaskakująco rzadko.
Redakcje czasopism (być może pod wpływem cenzury?) stroniły od zbyt częstych i
atrakcyjnych opisów wakacyjnych wędrówek. Pocieszające jest, że polskiemu społeczeństwu
oszczędzono przynajmniej tego ponurego doświadczenia.
281
ROZDZIAŁ IV.
NA PODMIEJSKIM PIKNIKU
I W OBJĘCIACH FILANTROPII.
WYPOCZYNEK I REKREACJA
WARSTW NIEZAMOŻNYCH
I PROLETARIATU WARSZAWY.
Uwięzieni w miejskich murach.
U schyłku XIX wieku wypoczynkowe, poznawcze, lecznicze wyjazdy z Warszawy
były stałym, utrwalonym elementem obyczaju warstw wyższych i średnich. W głównej
mierze stało się tak dzięki rozwojowi komunikacji i upowszechnieniu świadomości potrzeby
wytchnienia z dala od miejskich murów. Ogromne znaczenie dla rozwoju zjawiska
pozamiejskiego wypoczynku miała również moda, obejmująca coraz szersze grupy społeczne.
Naśladownictwo rozrywek elit stawało się wyznacznikiem pozycji społecznej. Kuracja,
turystyczny wojaż, pragnienie korzystania z uroków wsi skłaniały każdego lata, na przełomie
stuleci, do wyjazdu z Warszawy około pięćdziesiąt tysięcy jej mieszkańców1155
.
Opuszczający miasto szczęśliwcy, jak już wskazano, wywodzili się przede wszystkim
z kręgów arystokracji i ziemiaństwa, burżuazji, najzamożniejszej inteligencji. Publicyści, a po
latach pamiętnikarze, określali te grupy jako „towarzystwo”1156
. Wakacje poza Warszawą
spędzali także reprezentanci szeroko pojętej klasy średniej – obejmującej wysoko
kwalifikowaną kadrę kierowniczą, urzędników, nauczycieli, przedstawicieli wolnych
zawodów. Stąd też dziennikarze dostrzegali wśród wypoczywających w kurortach
„średniówkę”1157
. Przytłaczającą część warszawskiej społeczności, dla której atrakcje podróży
czy choćby nieco dłuższego wypoczynku poza miastem były zupełnie niedostępne, stanowiły
1155
Z tygodnia, „TMiP” 1893, nr 29, s. 230-231; O wakacje, „Wędrowiec” 1903, nr 21, s. 402. 1156
A. Zalewski, Towarzystwo warszawskie. Listy do przyjaciółki przez Baronową XYZ, opr. R. Kołodziejczyk,
Warszawa 1971, s. 271; E. Krasiński, Gawędy o przedwojennej Warszawie, Warszawa 1936, s. 106; A. Leo,
Wczoraj. Gawęda z niedawnej przeszłości, Warszawa 1929, s. 27. 1157
Echa kąpielowe (Korespondencja własna „Kuriera Warszawskiego”). Borkum w sierpniu, „KW” 1891, nr
218, s. 1.
282
warstwy mniej zamożne i ubogie, a więc środowiska dominujące liczebnie wśród
mieszkańców stolicy.
W granicach miasta zatrzymywały tych ludzi przede wszystkim niskie dochody, nie
pozwalające na sfinansowanie podróży, oraz praktycznie całkowity brak wolnego czasu,
wobec niedostępności urlopów. Niedostateczne wykształcenie czy brak świadomości potrzeby
kontaktu z naturą odgrywały rolę mniej istotną. Rzecz prosta, przedstawiciele najniżej
usytuowanych w hierarchii społecznej warstw nie byli raczej wiernymi czytelnikami prasy, a
już zwłaszcza bardziej ekskluzywnych periodyków, rozpisujących się o skuteczności
leczniczych procedur i dobroczynnym wpływie wywczasów na łonie natury. Tym niemniej to
właśnie oni najmocniej odczuwali uciążliwość życia w mieście. Mieszkali w dzielnicach o
równie wątpliwej reputacji, co i standardzie lokali – na Starym Mieście, Powiślu, Woli, nie
wspominając już o dzielnicy nalewkowskiej. Zasiedlali głównie mieszkania jednoizbowe,
gnieżdżąc się w nich całymi, często wielopokoleniowymi i wielodzietnymi rodzinami1158
. Nie
korzystali z takich osiągnięć cywilizacji jak wodociąg i kanalizacja (dopiero zresztą pod sam
koniec stulecia stopniowo wprowadzanych w Warszawie). Z rzadka nawet na drodze swych
codziennych wędrówek do pracy widywali rachityczną, miejską zieleń. Skądinąd było jej w
stolicy wyjątkowo mało, zwłaszcza w porównaniu z innymi znaczniejszymi miastami Europy.
Na jednego mieszkańca Warszawy przypadało 66 metrów kwadratowych terenów zielonych,
gdy w Berlinie było to metrów 119, a w Londynie - 273 1159
.
W drugiej połowie XIX wieku skład społeczny uboższej, proletariackiej części
społeczeństwa Warszawy uległ znaczącym przemianom. Industrializacja i związana z nią
masowa imigracja ludności wiejskiej, poszukującej pracy, wpłynęły na istotne przesunięcia w
strukturze tej grupy społecznej. U progu lat 80-ych XIX wieku liczba osób utrzymujących się
z pracy w przemyśle, rzemiośle oraz komunikacji i transporcie (zarówno czynni, jak i bierni
zawodowo) sięgała niemal 140 tysięcy, co stanowiło blisko 37 % mieszkańców miasta. Pod
koniec lat 90-ych grupa ta liczyła prawie 280 tysięcy i aż 47 % mieszkańców. Zbliżone
poziomem dochodów, wykształceniem, obyczajami, upodobaniem do typu rozrywek
środowisko osób utrzymujących się ze służby domowej i usług osobistych liczyło na początku
lat 80-ych prawie 54 tys. osób, stanowiąc 14 % ludności, a w końcu wieku blisko 78 tysięcy i
1158
J. Cegielski, op. cit., s. 128-131. 1159
A. Zalewski, Towarzystwo warszawskie. Listy do przyjaciółki przez Baronową XYZ, opr. R. Kołodziejczyk,
Warszawa 1971, s. 23 (przedmowa R. Kołodziejczyka).
283
12 % ludności1160
. Po zawierusze wojennej 1914-1921, ale także i po latach intensywnego
rozwoju gospodarczego w pierwszym czternastoleciu XX wieku, utrzymujący się z
przemysłu, rzemiosła, komunikacji i transportu liczyli przeszło 420 tysięcy, stanowiąc ponad
46 % ludności. Żyjący z dochodów ze służby stanowili grupę 46 tysięcy, równą 5 % populacji
miasta1161
. W drugiej połowie XIX i na początku XX wieku znacząco zwiększyła się zatem
liczebność, a przede wszystkim odsetek proletariuszy utrzymujących się z dynamicznie
rozwijających się działów uprzemysłowionej gospodarki. Znaczący, bo sięgający 48 %,
wpływ na przyrost ludności Warszawy w latach 1881 – 1914 miała bardzo silna imigracja.
Obejmowała ona głównie ludność wiejską, ubogą, pozbawioną wykształcenia i kwalifikacji,
poszukującą zajęć nie wymagających znaczniejszych umiejętności1162
.
Przemiany demograficzne determinowały obyczaje i kulturę życia codziennego
mieszkańców Warszawy. Następowało swoiste sproletaryzowanie, by nie rzec
sprymitywizowanie rozrywek i form spędzania czasu wolnego niezamożnej części
mieszkańców miasta. Wpłynęły na to adaptacja obyczajów najuboższej części ludności –
pochodzenia wiejskiego, rozluźnienie patriarchalnych więzi, charakterystycznych dla
zakładów rzemieślniczych czy relacji pomiędzy służbą a „państwem”; a wreszcie - naturalne
przemęczenie pracą w warunkach przemysłowych. Pracownicy fabryk, poddawani rygorom
industrialnych obowiązków, dążyli do jak najintensywniejszego wykorzystania ubogiego
zasobu wolnego czasu, jakim dysponowali.
Jak podaje Anna Żarnowska, w rzemiośle niedzielny i świąteczny wypoczynek był
dostępny, choć jedynie na podstawie niepisanych zwyczajów. W przemyśle natomiast dopiero
w 1897 roku wprowadzono prawne gwarancje korzystania z niedziel oraz ze świąt religijnych,
w sumie 21 dni w roku. Dla przedstawicieli proletariatu jakiekolwiek dłuższe urlopy były
całkowicie nieosiągalne. Z czasu wolnego korzystano zatem tyleż systematycznie, co w nader
ograniczonym zakresie – wprawdzie w wymiarze kilkudziesięciu dni rocznie, za to w jedno-,
dwudniowych porcjach1163
.
Dostęp do rozmaitych form rekreacji i wypoczynku poza miastem determinowały
niskie dochody. Na przełomie XIX i XX wieku niewykwalifikowany robotnik mógł liczyć w
1160
M. Nietyksza, Ludność Warszawy na przełomie XIX i XX wieku, Warszawa 1971, s. 152-153 1161
Tamże. 1162
M. Nietyksza, op. cit., s. 26-78. 1163
A. Żarnowska, Robotnicy Warszawy na przełomie XIX i XX wieku, Warszawa 1985, s. 176.
284
Warszawie na dzienny zarobek rzędu 70-90 kopiejek1164
, przy czym należy pamiętać, że
większość dostępnych prac stanowiły zajęcia sezonowe. Robotnicy wykwalifikowani –
murarze, cieśle – osiągali dzienne dochody dwu- i trzykrotnie wyższe1165
, choć również
często nie mieli stałego zajęcia. Cieszący się natomiast stałym zatrudnieniem stróż uzyskiwał
120 rb. rocznie. Do najwyższych należały dochody drukarzy, zarabiających rocznie powyżej
200 rubli1166
.
Warszawscy proletariusze, pozbawieni odpowiedniej ilości czasu wolnego i
jakiegokolwiek zainteresowania warunkami swej egzystencji ze strony przedsiębiorców czy
władz, najczęściej zamykali się we własnym środowisku i praktykowali charakterystyczne
dlań obyczaje. Nasuwa to nieodparte skojarzenia z, mającymi miejsce w pierwszym etapie
rewolucji przemysłowej, zachowaniami robotników angielskich, których brutalne i
prymitywne obyczaje opisywał Hugh Cunningham1167
. Najniższe sfery warszawskiej
społeczności, żyjące w uciążliwych, trudnych warunkach, co najwyżej, z podziwem i
zazdrością przyglądały się wakacyjno-podróżniczym praktykom przedstawicieli elit i klasy
średniej. Część warszawskiego proletariatu, na tyle, na ile umiała i mogła, starała się jednak
naśladować obyczaj opuszczania miasta w celach wypoczynkowych. Równocześnie światłe
gremia, wywodzące się z warstw wyżej usytuowanych w społecznej hierarchii, z troską
konstatowały ograniczone możliwości wyjazdów uboższej ludności i podejmowały starania,
by wyjazdy takie zapewnić tym, którzy najbardziej ich potrzebowali.
Z troską o pokrzywdzonych.
Przedstawiciele inteligencji, na łamach warszawskiej prasy, niejednokrotnie dawali
wyraz przekonaniu o konieczności zapewnienia niezamożnym, czy wręcz ubogim
warszawiakom wytchnienia poza murami miasta. Cytowane w poprzednich rozdziałach
artykuły były adresowane, jak się zdaje, do przedstawicieli kręgów wykształconych i
zamożnych. Zwracano w nich uwagę na walory zdrowotne, poznawcze, edukacyjne
wakacyjnych peregrynacji. Podnoszono kwestię świadomego, wartościowego podróżowania.
Odwoływano się do uczuć patriotycznych. Wreszcie – relacjonowano wypoczynek w
renomowanych uzdrowiskach i na podmiejskiej wilegiaturze. Stołeczni publicyści nie
zapominali jednak o sytuacji i potrzebach ludności, dla której takie atrakcje były niedostępne.
1164
S. Siegel, op. cit., tabl. 68, s. 269. 1165
S. Siegel, op. cit., tabl. 62, s. 260; tabl. 63, s. 261. 1166
J. A. Szwagrzyk, Pieniądz na ziemiach polskich X – XX wiek, Wrocław 1990, s. 268. 1167
H. Cunningham, op. cit., s. 21-23.
285
Autor artykułu O wakacje, zamieszczonego w „Wędrowcu” w 1903 roku, szacując
liczbę wyjeżdżających latem z Warszawy na 5 % ogółu mieszkańców, z niepokojem i
współczuciem stwierdzał, że przywileju tego nie posiadają szeregowi urzędnicy, subiekci,
szwaczki, modniarki. Przedstawiciele tych profesji, pozostając w mieście: „(…) pracują bez
wytchnienia, bez słońca, bez powietrza, bez widoków na odetchnięcie pełną, szeroką
piersią”1168
. Publicysta dowodził, że ludziom tym należy zapewnić możliwość wypoczynku,
oderwania się nie tylko od pracy, ale i od ponurej, miejskiej egzystencji. Argumentował, że
leży to w interesie samych pracodawców, którym wszak powinno zależeć na zdrowiu i
jakości pracy swego personelu. Twierdził, iż wprowadzenie stałych wakacji nie powinno
nastręczać trudności, a wręcz przedsiębiorcy powinni zapewnić pewne zapomogi, by ich
pracownicy mogli wyjechać na łono natury1169
.
Na łamach tegoż samego „Wędrowca” już dekadę wcześniej, w szczycie wakacyjnego
sezonu, ukazywano przejmujący obraz doskwierającego upału, gorącego oddechu miasta –
szczególnie odczuwalnego w fatalnych, warszawskich mieszkaniach. „Ci warszawiacy, którzy
nie mogli na letni wypoczynek wyjechać, doznają takich wrażeń, jak gdyby pod równikiem
mieszkali”1170
. Rzeczywistość odmalowana przez felietonistę „Wędrowca”, znośna zapewne
dla posiadaczy czy najemców luksusowych lub choćby wygodnych mieszkań, była
szczególnie uciążliwa dla pozbawionych elementarnych wygód proletariuszy. Najmniejszych
co do tego wątpliwości nie pozostawiał swym czytelnikom „Bluszcz”. Dr Kam., odnotowując
powrót letników z wakacji 1908 roku, z głęboką troską stwierdzał, że większość
warszawiaków była pozbawiona tego przywileju. Pracownicy, prowadzący nieustanną walkę
o byt, wieść musieli wegetację w dusznych mieszkaniach, bez możliwości ruchu, skazani na
znoszenie miejskich wyziewów, hałasu, duchoty. Wedle publicysty, realia takie były
całkowicie sprzeczne z zasadami zdrowia i elementarnej higieny1171
.
W prasowych publikacjach formułowano kategoryczne postulaty rozwiązania tych
trudnych, społecznych problemów. „Kurier Warszawski”, w cytowanym już w poprzednim
rozdziale tekście Kwestia <<wolnego czasu>>, domagał się stworzenia przedstawicielom
wszystkich grup społecznych możliwości choćby krótkiego kontaktu z namiastką natury1172
i
proponował konkretne rozwiązania: „Pogoda się ustaliła, bzy kwitną, a jutro jest dzień
1168
O wakacje, „Wędrowiec” 1903, nr 21, s. 402. 1169
Tamże. 1170
Z miasta, „Wędrowiec” 1893, nr 30. 1171
Dr Kam., O przechadzce, „Bluszcz” 1908, nr 41, s. 465. 1172
Kwestia <<wolnego czasu>>, „Kurier Warszawski”, 1898, nr 139, s. 4.
286
świąteczny. Jak go spędzimy? Zdaje się nieszczególnie. Najszczęśliwsi będą ci, którzy się
wydostaną gdzieś dalej za miasto i tam, wśród pól zieleniejących popatrzą w daleką
przestrzeń, odetchną czystym powietrzem. (…) Warszawiakom brak jest coraz więcej po
prostu przestrzeni dla ruchu i powietrza. Bo świąteczny spacer po alejach w tłoku i kurzu jest
tyleż wart, co powietrze warszawskich podwórek, zwanych <<ogródkami>>. Miasto zatem
samo powinno włączyć <<kwestię wolnego czasu>> do liczby spraw, które je obchodzą na
równi z kanalizacją i oświetleniem elektrycznym, bo dla zdrowia, moralności i dobrobytu
mieszkańców sprawa to nie mniej od tamtych doniosła. Potrzeba nam w mieście lub pod
miastem wielkiego parku z rozrywkami. (…) Przypominamy, że nie przestaniemy wspominać
o sprawie parku dla Warszawy w wigilię każdego święta”1173
.
Niedostatek terenów zielonych był uważany przez redaktorów stołecznych czasopism
za wielką uciążliwość dla życia mieszkańców i poważną wadę Warszawy. Zdawano sobie
sprawę, jak istotne znaczenie ma to zwłaszcza dla ludności niezamożnej, pozbawionej szans
na dłuższy wypoczynek poza murami miasta. Felietonista „Biesiady Literackiej”, relacjonując
w 1893 roku uruchomienie wąskotorowej kolejki wilanowskiej, ze zgrozą informował, że –
podobno – wprowadzony ma być zakaz wstępu do parku wilanowskiego, należącego do
hrabiów Branickich: „(…) a zatem zniknie urok główny, jaki miał spacer kolejką wilanowską.
Wiadomość smutna, ale jeśli się spełni, niech sobie podziękuje sama publiczność, która
cudzej własności szanować nie umie. Nawet Ogród Saski byłby spustoszony, gdyby drzew,
klombów kwiatowych i trawników nie pilnowali liczni stróże. Cóżby się stało z parkiem
wilanowskim, oddanym na pastwę tłumom i rozszampanionej inteligencji, która
wyprawiałaby sobie zabawki na trawnikach tak hucznie i wesoło, jak to się w latach zeszłych
kilka razy trafiało”1174
. Autor zauważał przy tym, że w minionych latach zamknięto dla ogółu
park w Natolinie, Królikarnię i Frascati: „Ci, co w ten sposób rozporządzają swoją
własnością, mają zasadę, przeciwko której sarkać nie wypada, ale i dla ludu potrzeba zabawy
na świeżym powietrzu. Niech kolejka przewozi spacerowiczów świątecznych jak najdalej za
Wilanów, a bliżej Warszawy trzeba urządzić wielki ogród, w którym mogłaby się pomieścić
chociaż część czwarta tłumów, jakie podczas Świąt Wielkanocnych zapełniły plac
Mokotowski”1175
. Zdaniem felietonisty, 60-tysięczne zbiorowisko, mimo że zgromadziło się
na wielkim obszarze, niemal dusiło się z braku świeżego powietrza, gdyż „(…) tłum
1173
Tamże. 1174
Z Warszawy, „BL” 1893, nr 14. 1175
Tamże.
287
rozbawiony psuł je w oka mgnieniu”1176
. Niezbędne były zatem radykalne środki zaradcze:
(…) Drzewa, rośliny, ziemia obsiana trawami, pochłoną wyziewy i przefiltrują je na
pierwiastki odżywcze; więc obsiewać wydmy piaszczyste, jakich nie brak pod Warszawą,
zasadzić je brzozą i świerkiem, dać miejsce zdrowe a miłe na wypoczynek ludziom
spracowanym przy warsztacie, stęsknionym w swoich norach staromiejskich do powietrza i
światła, mającym dzieci bez rumieńca, bez uśmiechu, z krzywymi nóżkami. Dajmy, co im się
święcie od nas należy!”1177
. Szczególną próbą stworzenia namiastki pozamiejskiego
wypoczynku był dość osobliwy projekt, przygotowany przez Williama Lindleya. Twórca
warszawskich wodociągów i kanalizacji zamierzał, podobno, wybudować na Polu
Mokotowskim „letnie miasto”, przeznaczone dla zwolenników niezbyt odległej
wilegiatury1178
. Do realizacji owej idei jednak nie doszło.
Determinacja cytowanego felietonisty „Biesiady” wynikała z przeświadczenia o
konieczności podjęcia zdecydowanych działań. Naukowo uzasadniały je względy medyczne.
Autor rozumiał, że kontakt z naturą jest wprost nieodzowny dla setek tysięcy mieszkańców
miasta, łaknących wypoczynku na otwartej przestrzeni, na łonie przyrody. Potrzeba taka
wydawała się dziennikarzowi „Biesiady” tym pilniejsza, że – jak ze zgrozą donosił - „(…)
ludkowi warszawskiemu chcą nawet zabrać Saską Kępę, aby zabudować ją willami i łąki
zamienić na ozdobne ogrody”1179
.
Saska Kępa.
Saska Kępa odgrywała wyjątkową rolę w życiu społeczeństwa Warszawy. W 1735
roku król August III wydzierżawił od miasta nieużytki, leżące na prawym brzegu Wisły, w
większości porośnięte lasem. Ku radości stołecznych poddanych monarcha organizował tam
spektakularne festyny i majówki. Odtąd obszar ów stał się jednym z najpopularniejszych
miejsc niedzielnych i świątecznych zabaw i pikników, urozmaicanych muzykowaniem,
tańcami, przedstawieniami teatrzyków. Atrakcyjność uciech Saskiej Kępy podnosiło
sąsiedztwo rzeki. Już sama przeprawa łodziami, które wytrwale przewoziły z lewego brzegu
tysiące chętnych, budziła emocje. Wiślane, piaszczyste plaże zachęcały do orzeźwiających
kąpieli. Saska Kępa pełniła rolę najpopularniejszego, najłatwiej dostępnego miejsca letnich,
jednodniowych wypadów warszawiaków aż do jej parcelacji i rozpoczęcia stopniowego
1176
Tamże. 1177
Tamże. 1178
Z Warszawy, „BL” 1893, nr 36. 1179
Z Warszawy, „BL” 1893, nr 14.
288
zabudowywania. Wkrótce po I wojnie światowej dotychczasowy teren ludowych zabaw i
biesiad przeobraził się w luksusową, willową dzielnicę. W drugiej połowie XIX i na początku
XX wieku Kępa przeżywała jednak czasy swej świetności. Dokumentowały to liczne
doniesienia prasowe oraz wspomnienia przedstawicieli różnych warstw społecznych.
W upalnym lipcu 1893 roku felietonista „Wędrowca” pisał, że dla ogółu
warszawiaków, zwłaszcza niezamożnych, nie mogących pozwolić sobie na dłuższe
opuszczenie miasta, jedynym ratunkiem przed uciążliwościami lata są, działające na Saskiej
Kępie, „letnie łazienki nad Wisłą”1180
. W pierwszych dniach maja 1898 roku „Kurier
Warszawski” witał początek sezonu majówek, popularnych wśród najszerszych kręgów
warszawskiego proletariatu. Sprawozdawca dziennika odnotował rozpoczęcie regularnych
kursów parostatków, przewożących publiczność na praski brzeg Wisły. Stwierdzał, że – na
razie – skorzystała z nich niewielka liczba amatorów plebejskich rozrywek. Informował, iż
spośród miejscowych restauratorów jeden tylko otrzymał koncesję na handel spirytualiami,
zaś pozostali musieli w swych „dworkach” otworzyć „mleczarnie”. Stąd zatem, donosił
żurnalista: „Uprzywilejowane do niedawna zakłady, jak <<Pod Kotwicą>> i <<Pod
Dębem>> świeciły pustkami”1181
.
Lapidarny, literacki obraz wycieczki na Saską Kępę wyszedł spod pióra Ignacego
Dąbrowskiego. Mini-powieść, a właściwie nowela pod tytułem Felka, niegdyś głośna, dziś
całkiem już zapomniana, drukowana była w odcinkach w „Kurierze Warszawskim” w 1893
roku. Bohaterowie utworu wywodzili się z warszawskiego drobnomieszczaństwa i
proletariatu. W przełomowym dla rozwoju akcji momencie udali się na majówkę na praski
brzeg Wisły. Z wrzawą przeprawili się wynajętą łodzią przez rzekę. Wśród zarośli
biesiadowali, obficie racząc się alkoholem. Okoliczności sprzyjały romantycznym
zbliżeniom1182.
Ponieważ w drugie połowie XIX wieku Saska Kępa przyciągała w wiosenne i letnie,
pogodne dni oraz święta przede wszystkim stołeczny proletariat, to poziom praktykowanych
tam rozrywek daleko odbiegał od splendoru uroczystości, jakie chciał ludności Warszawy
ofiarować August III. Nieliczne, i przy tym dość ubogie, jeśli chodzi o kwestię kultury czasu
wolnego, świadectwa pochodzące ze środowiska robotniczego nader powierzchownie ukazują
zwyczaje tego kręgu społecznego. Działacz „Proletariatu” Adolf Kiełza bardzo pobieżnie
1180
Światła i cienie, „Wędrowiec” 1893, nr 28. 1181
Na Saskiej Kępie, „KW” 1898, nr 127, s. 6. 1182
I. Dąbrowski, Felka, Londyn 1957, s. 73-75.
289
wspominał robotnicze wycieczki na Saską Kępę1183
, a Józef Retke – majówkę zorganizowaną
przez PPS w roku 18991184
.
Znacznie bogatsze od robotniczych są wspomnienia reprezentantów wyższych warstw
społecznych. Na charakterystyczne dla Saskiej Kępy obyczaje spoglądali oni tyleż z
zaciekawieniem, co i z dystansem. W relacjach podkreślali różnicę miejsc zajmowanych w
społecznej hierarchii przez nich samych i opisywanych bohaterów. Bronisław Dziubek,
obszernie cytowany w poprzednich rozdziałach urzędnik fabryczny, a zarazem mieszkaniec
robotniczego Powiśla i częsty bywalec Saskiej Kępy na przełomie XIX i XX wieku, nawet z
pewną sympatią, a na pewno ze znajomością rzeczy opisywał uciechy, czekające na
warszawskich proletariuszy na prawym brzegu Wisły. O udającą się na Kępę klientelę
zawzięcie rywalizowały dwa konkurujące ze sobą przedsiębiorstwa – Fajansa i Górnickiego.
Oferowały one przeprawę łodziami, zabierającymi na chybotliwy pokład po 60 – 80 osób.
Dorośli za emocjonujący rejs płacili 5 kopiejek, a dzieci – 3. Na praskim brzegu na tych,
którzy tym sposobem zdołali wyrwać się z opresji spieczonych upałem murów i bruków,
czekały piaszczyste plaże, dające nieograniczone możliwości kąpieli. Pośród lasków i zarośli
zaszywały się całe rodziny i kompanie przyjaciół. Na kocach i hamakach kontemplowano
bliskość natury. Raczono się przywiezionym w koszykach własnym prowiantem. Amatorzy
trunków szturmowali progi takich świątyń gastronomii jak „Prado”, czy wspominane już
gospody „Pod Kotwicą” i „Pod Dębem”1185
.
Wedle świadectwa Dziubka, świąteczny piknik na Saskiej Kępie stanowił dla
warszawskich robotników, zwłaszcza tych najlepiej znanych pamiętnikarzowi – pracujących i
mieszkających na Powiślu – nie tylko konwencjonalną rozrywkę, zabawę, ale celebrowaną
solennie wyprawę za miasto. Był w istocie namiastką podróży: obyczajem, wymagającym
przygotowań, mobilizującym całe rodziny, stanowiącym dzięki swemu charakterowi istotną
odmianę w szarym, codziennym, miejskim życiu proletariatu. Przeprawa krypą przez Wisłę,
słoneczne i rzeczne kąpiele, tańce, śpiewy, biesiady i pijatyki pośród krzaków i zagajników –
wszystko to stanowiło stosunkowo łatwo dostępny ekwiwalent podróży dalekiej,
nieosiągalnej, kojarzonej z aktywnością warstw uprzywilejowanych.
1183
A. Kiełza, Wspomnienie o Janie Rosole [w:] W pracy i w walce. Wspomnienia robotników warszawskich z
przełomu XIX i XX wieku, opr. J. Durko, Warszawa 1970, s. 37. 1184
J. Retke, Na Grzybowie, Powiślu, na Pradze [w:] W pracy i w walce, op. cit., s. 195. 1185
B. Dziubek, op. cit., s. 25-28.
290
Stanisław Brzeziński, snobujący się nieco na ścisłą swą przynależność do
warszawskiej elity, wyniośle stwierdzał, że liczne, letnie restauracje Saskiej Kępy przyciągały
niższe sfery, gustujące w niedrogich zabawach z tańcami1186
. Podobnie Jadwiga Waydel
Dmochowska wiązała atrakcyjność Kępy z niewyszukanymi rozrywkami, stanowiącymi
magnes dla warstw plebejskich: „(…) z pierwszą trawką rozpoczynał się sezon piwogródków
i karuzeli”1187
. Autorka Dawnej Warszawy przytaczała słowa popularnej, podwórzowej
piosenki:
„Saska Kępa zielenieje,
tańczą kuchty i złodzieje,
i panowie oficery,
i pospólstwo różnej sfery”1188
.
Popularną tę przyśpiewkę cytuje również Józef Mineyko, który w nadzwyczaj
plastyczny sposób ukazał atmosferę świętowania na prawym brzegu Wisły: „Latem w święta
Saska Kępa raptem się ożywiała. Dwie firmy posiadające statki na Wiśle, Fajans i Górnicki
(obie żydowskie), rozpoczynały pomiędzy sobą konkurencyjną walkę. Więc już od rana
gwizdy syreny, zapraszanie gości, nawoływanie i wychwalanie swoich statków rozlegały się
przez dzień cały. Podróż długa nie była, bo od mostu Kierbedzia na praską stronę do Saskiej
Kępy. Saska Kępa przedstawiała w gruncie mokradła. Wąskie ścieżki prowadziły w głąb
Kępy. Tam jak oazy stały budy. Wewnątrz bud był zwykle jeden pokój trochę obszerniejszy,
gdzie tańczono, zaś na zewnątrz stały bufety z zakąskami, z wódką i piwem. Publiczność
składała się przeważnie z rzemieślników, drobnych kupców i innych mieszkańców miasta
(liczba robotników wtedy w Warszawie [lata 90-e] była nieznaczna [sic!]. Publiczność
wystrojona, spotykały się i cylindry, a wśród młodzieży niejeden kandydat na męża w
lśniących i parzących nogi lakierkach, z kwiatem w butonierce zabawiał zapamiętale ładne
warszawianki. Skrzypce, harmonia i bęben czekały na gości, a gdy muzyka zagrała skocznego
oberka, młodzież rzucała się do tańca. Im dalej, tym żwawiej szła zabawa, bo i rodzice czuli
się młodsi, czas więc wesoło upływał. Jednak w późniejszych godzinach na Kępie rozmaicie
1186
S. Brzeziński, op. cit., s. 358-359. 1187
J. Waydel Dmochowska, Dawna Warszawa, op. cit., s. 212. 1188
Tamże.
291
bywało, więc poważne matrony zabierały swoje córy i opornych mężów do domu, aby nie
słuchali i płochych piosenek (…)”1189
.
Z większą jeszcze wyniosłością, bądź co bądź przynależną zajmowanej pozycji
społecznej, wspominała Saską Kępę Zofia z Tyszkiewiczów Potocka: „W latach mojego
dzieciństwa [początek XX wieku] Saska Kępa nie była elegancką dzielnicą stolicy. Gniazdo
szumowin i właściwie niebezpiecznie było udawać się tam samotnie. Jednak podczas
wiosennych i letnich dni świątecznych warszawiacy chętnie spędzali czas na świeżym
powietrzu”1190
. Dodać do wywodów hrabianki należy, że dla znakomitej większości
mieszkańców miasta wyprawa za Wisłę była właściwie jedyną szansą na zakosztowanie
owego świeżego powietrza.
Bielany.
Bardziej atrakcyjnym, ale i nieco trudniej dostępnym miejscem podmiejskiej rekreacji
były Bielany. W leśnych ostępach na północ od granic miasta król Władysław IV ufundował
w I połowie XVII wieku świątynię i klasztor kamedułów. U schyłku wieku XIX okolice
klasztoru miały już za sobą długą i bogatą historię, związaną z wypoczynkiem i
spektakularnymi rozrywkami mieszkańców Warszawy. Za sprawą Stanisława Augusta
Poniatowskiego, począwszy od 1766 roku, Bielany rokrocznie, w dzień Zielonych Świąt były
areną igrzysk, konkursów, biesiad, iluminacji, koncertów i przedstawień. Aż do ostatecznego
upadku Rzeczypospolitej do kniei wokół kamedulskiej pustelni wyruszał monarszy dwór z
całym orszakiem. Towarzyszyła mu licznie arystokracja, ziemianie, bogate mieszczaństwo i
tysiączne rzesze mieszczaństwa, przypatrującego się rozrywkom elit, ale też i zażywającego
uciech, specjalnie dlań przygotowanych1191
.
III rozbiór i pruskie panowanie przyczyniły się do obumierania tradycji, jednak
odrodziła się ona w dobie Księstwa Warszawskiego, by z całą mocą rozkwitnąć w
konstytucyjnym okresie Królestwa Polskiego. W latach dwudziestych XIX wieku, w Zielone
Świątki, wodą – łodziami, lądem – przez luksusową dzielnicę Fawory, ciągnęli ku Bielanom
przedstawiciele najwyższych elit, jak i lud warszawski. Lasy wokół klasztoru były „zielonym
salonem” stolicy. Wyższe sfery celebrowały prezentację najnowszej mody i oddawały się
wysoce kulturalnemu relaksowi. Drobnomieszczaństwo i rzemieślnicy podpatrywali warstwy
1189
J. Mineyko, op. cit., s. 71. 1190
Z. Potocka z Tyszkiewiczów, op. cit., t. I, s. 137. 1191
W. L. Karwacki, Zabawy na Bielanach, Warszawa 1978, s. 9-19.
292
uprzywilejowane i starali się naśladować ich obyczaje. Lud gustował w beztroskich
biesiadach, śpiewach i tańcach, które z kolei budziły zainteresowanie życzliwie oglądających
je pań i panów z towarzystwa. Jak podaje dziejopis Bielan, Władysław Lech Karwacki,
„Koegzystowały ze sobą wszystkie warstwy, chociaż każda z nich spędzała czas według
własnych upodobań i obowiązujących norm towarzyskich”1192
.
Katastrofa powstania listopadowego zmieniła oblicze bielańskich rozrywek.
Wybudowanie Cytadeli wymusiło zmianę trasy dojazdu do kamedulskiego klasztoru. Upadek
wielu państwowych instytucji i likwidacja narodowej armii osłabiły warszawskie elity.
Tradycyjne odpusty nabrały bardziej ludowego charakteru. Miejsce arystokracji i ziemiaństwa
zaczęła zajmować rodząca się z wolna warszawska burżuazja, która – dawnym wzorem –
łaskawie asystowała w rozrywkach plebejuszy1193
. Raczkująca industrializacja i wzrost liczby
ludności przyniosły innowacje w sposobie peregrynowania na Zielonoświątkowe zabawy. W
połowie lat 30-ych pojawiły się konne omnibusy, a w następnej dekadzie wielką popularność
zaczęły zdobywać statki parowe. Zwolennicy tradycji wciąż jednak korzystali z kryp i łodzi
rybaków i flisaków. Większość spośród 40 tysięcy niezamożnych uczestników odpustów
podążała jednak do kamedułów piechotą1194
.
Od lat 70-ych bielańskie uroczystości zaczęły tracić już jakiekolwiek pozory
elitarności. Bardziej proletariacki, prosty charakter rozrywek zaczął odstręczać ostatnich
reprezentantów arystokracji czy burżuazji. Z bywania na Bielanach rezygnowało także nieco
zamożniejsze drobnomieszczaństwo. Zaczynający dominować plebejusze źle znosili
natarczywe obserwowanie ich zabaw i grubiańsko odnosili się do nowobogackich, którzy
próbowali kontynuować niegdysiejsze zwyczaje. Przedstawiciele warstwy średniej, zarówno
ci o dawniejszej metryce, jak i nowo dołączający do tej grupy, coraz rzadziej pojawiali się na
Bielanach1195
. Podobnie, nie na długo zagościli w podklasztornych lasach cykliści i
wioślarze1196
. Wywodzili się wszak z wyższych kręgów społecznych i dbali o przestrzeganie
towarzyskich norm.
„Model ludowego festynu bielańskiego”1197
ostatecznie ukształtował się pod koniec
XIX wieku. Wstępem była wyprawa statkiem, omnibusem, dorożką lub po prostu na piechotę.
1192
W.L. Karwacki, op. cit., s. 28. 1193
Tamże, s. 30 – 34. 1194
Tamże, s. 35-37. 1195
Tamże, s. 44-52. 1196
Tamże, s. 80. 1197
Tamże, s. 142.
293
Na miejscu uczestniczono w mszy w pokamedulskiej świątyni, zwiedzano poklasztorne
zabudowania i oglądano tamtejsze zbiory sztuki (nie najwyższych zresztą lotów). Następnie
odwiedzano katakumby i grób Stanisława Staszica, rozdawano jałmużnę żebrakom1198
.
Podniosła i poważna część zielonoświątkowych obchodów czyniła z Bielan, wedle słów
Karwackiego „plebejski Wawel”1199
. Po uroczystościach odpustowych następowały
prawdziwie ludowe zabawy: tańce, śpiewy, biesiady, popisy Cyganów. Szczególną
popularnością cieszyły się diabelskie młyny, karuzele, fotoplastykony, teatry marionetek,
pokazy sztukmistrzów, strzelnice. Regenerację nadwątlonych szaleństwami sił zapewniała
konsumpcja zwiezionych prowiantów. Masowo korzystano z prowizorycznych restauracji,
oferujących produkty niewyszukanej gastronomii: kiełbasę, flaki, grochówkę i sodową wodę.
Obficie raczono się w namiotach piwnych1200
. Bielańskie uciechy końca belle epoque otaczała
atmosfera skandalu. Pośród lasu flirtowano, wymieniano czułości, pary znikały w gęstwinie…
Dochodziło też do pijatyk, bijatyk i burd. Często interweniowała policja1201
. Nie było łatwo
utrzymać porządek wśród 30-40 tysięcznej rzeszy rozochoconego, warszawskiego
proletariatu.
Podobnie jak przypadku pikników na Saskiej Kępie, dla najniższych warstw stołecznej
społeczności eskapada na Bielany być musiała namiastką niedostępnej, dalekiej podróży.
Statek, rzeka, las, uroczysta atmosfera, obcowanie z pamiątkami przeszłości – wszystko to
dawało wrażenie uczestniczenia w podróży i zażywania wypoczynku. Wrażenie tym
intensywniejsze i bogatsze niż w przypadku Saskiej Kępy, że w pełnej krasie rozkwitające raz
do roku – na Zielone Świątki. Nie bez znaczenia był też fakt, że uboższa ludność stolicy,
dążąc corocznie w bielańskie lasy, naśladowała obyczaj zapoczątkowany przez ostatniego
króla Polski i kultywowany długo przez najznamienitsze elity. Pozwalało to na hołubienie w
świadomości warszawskich proletariuszy przekonania o wyjątkowości i nadzwyczajnym
charakterze bielańskich festynów. Elity zaś opuściły w drugiej połowie XIX wieku Bielany
nie tylko z powodu sproletaryzowania tamtejszych odpustów. Znamienny, a nie dostrzeżony
przez W. L. Karwackiego, jest fakt, że nagły spadek popularności Bielan wśród arystokracji,
burżuazji i inteligencji zbiegł się w czasie z narodzinami warszawskiego węzła kolejowego.
Połączenie Warszawy ze światem Zachodu w 1849 roku, a następnie budowa linii wiodących
na wschód w latach 60-ych i 70-ych umożliwiło zamożnej publiczności dużo łatwiejsze
1198
Tamże, s. 80-91. 1199
Tamże, s. 85. 1200
Tamże, s. 90-105. 1201
Tamże, s. 119-125.
294
opuszczanie miasta. W celu zażywania kontaktu z naturą, pomnikami przeszłości czy choćby
rozrywki podróżowano dalej, częściej i nieporównanie bardziej atrakcyjnie niż w bielańskie
ostępy – raz do roku, w 40-tysięcznym tłumie. Szczęśliwcy, którzy mogli sobie na to
pozwolić, wybierali podróż autentyczną, wartościową. Lud musiał się zadowolić – namiastką.
Źródłowy wizerunek Bielan ukazuje przemożne dążenie proletariatu do jak
najpełniejszego wykorzystania krótkiego wyjazdu za miasto. Zarazem widoczny jest dystans,
jaki coraz bardziej dzielił obyczaje elit i warstw uboższych. Ciekawie funkcjonowanie tych
zjawisk w ostatniej dekadzie XIX wieku nakreślił Józef Mineyko: „W dniu Zielonych
Świątek mieszkańcy Warszawy śpieszyli statkami, wozami lub piechotą do lasku na Bielany.
Tam już od rana korzystało się z pięknej, letniej pogody, świeżego powietrza i możliwości
wyciągnięcia się wygodnie na miękkim mchu lub pachnącej murawie. Śniadanie brało się z
sobą, spożywało się je w lasku, pozostawiając bez troski brudne papiery, puste butelki na
ziemi. Opodal były suto zaopatrzone bufety, nie brakowało więc jedzenia ani wypitki. (…)
gdy słońce zaczynało się już chować poza drzewa, a chłodek wieczorny przypominał, że noc
się zbliża, ten, kto lubił spokój, wolał opuścić uroczy lasek i powrócić bez przeszkód do
domu, bo lasek stawał się burzliwy i nie raz błysnęły tam noże, mitygowane przez energiczną
policję”1202
.
To, co dla wywodzącego się z ziemiaństwa Mineyki było w latach 90-ych passé,
dekadę wcześniej nie wydawało się żadną niestosownością Stanisławowi Twardo. Jego
solidna, mieszczańska rodzina jeszcze kultywowała dawne tradycje. „W kantorze Hegnera
rodzice moi zamawiali <<lando>> dla wyjazdu rodziny wraz z pomocą domową, zapasami,
samowarem i zastawą – na tradycyjną całodzienną wycieczkę na odpust do Wilanowa lub w
Zielone Święta na Bielany. Umawiano się z przyjaciółmi, zapraszano gości, na zielonej
trawce rozkładano wielką serwetę i koce, nastawiano samowar oraz rozkładano zapasy. Idylla
maleńka taka! Wokół grały katarynki, fruwały baloniki, kręciły się wróżki – cyganki polujące
na naiwnych, głośne rozlegały się śmiechy”1203
.
Nadzwyczajną popularność, ale też i ewolucję bielańskich odpustów odnotowywała
warszawska prasa, systematycznie, corocznie informująca o uroczystościach. O wadze i
długowieczności tradycji przypominał czytelnikom w 1898 roku „Wędrowiec”1204
.
1202
J, Mineyko, op. cit., s. 71. 1203
S. Twardo, op. cit., Ogniwo 1, s. 3. 1204
Bielany, „Wędrowiec” 1898, nr 22.
295
Zmieniające się z upływem lat dziennikarskie doniesienia poddał analizie Władysław
Karwacki1205
.
Lądem i wodą do podmiejskich parków i na zieloną trawkę.
Warszawiacy, złaknieni wypoczynku na łonie natury, udawali się, oprócz Saskiej
Kępy i Bielan także do Wilanowa czy choćby tuż za wolskie rogatki. Niemałą popularnością
cieszyły się rozległe, parkowe tereny majątku Potockich w Jabłonnej. Również i tam ciągnęli
warszawiacy wszelkimi, dostępnymi sposobami. W lipcu 1878 roku „Kurier Warszawski”
donosił o nadzwyczajnej popularności tego miejsca:
„Liczne grono żądnych świeżego powietrza warszawiaków odwiedza w każdą
niedzielę i święto urocze miejscowości Jabłonny i bogaty w starożytne pamiątki pałac.
Karetka pocztowa, kursująca od stacji do samej wsi, ułatwia komunikację. Nie wszyscy
jednakże spacerowicze udają się tą drogą. W ubiegłą niedzielę na przykład spore grono
warszawiaków kołysało się w ozdobnej łodzi po błękitnych falach Wisły, kierując się ku
Jabłonnie. Przebywa tam też wielu warszawiaków na letnim mieszkaniu”1206
.
Jabłonna, jako miejsce pikników mniej zamożnych warszawiaków, ale i atrakcyjne dla
amatorów wilegiatury, była na tyle popularna, że kwestia odpowiedniej komunikacji
stanowiła przedmiot troski stołecznej prasy. W roku 1891 „Kurier Warszawski” ubolewał, że
mieszkańcom stolicy, spragnionym odpoczynku w parku Potockich, musi wystarczać jeden
tylko konny omnibus dziennie. Sprzyjać to miało pazerności dorożkarzy, żądających aż 25
kopiejek za kurs z Warszawy do Jabłonnej1207
! Zagadnienie środków transportu publicznego,
mających uprzystępnić warszawiakom popularne miejsca wypoczynkowe w ogóle traktowane
było przez prasę z wielką uwagą. Cena, częstotliwość kursowania, użyteczność, wygoda
decydowały wszak o możliwościach skorzystania z odpoczynku przez najszersze rzesze tych,
dla których kilkunastogodzinny wyjazd poza rogatki był jedyną formą kontaktu z naturą.
Szczególne nadzieje i oczekiwania wiązano z przedsiębiorstwami żeglugowymi, a zwłaszcza
z wiodącą firmą Maurycego Fajansa. W kwietniu 1873 roku „Kurier” relacjonował
przygotowania do nowego sezonu, zapowiadał uruchomienie wycieczek po Wiśle oraz rejsów
do Płocka i postulował: „Pożądanym by było, ażeby komunikacja z Wilanowem, z tym
1205
W. L. Karwacki, op. cit., s. 46-80. 1206
Wiadomości miejscowe, „KW” 1878, nr 164, s. 2. 1207
Komunikacja z Jabłonną, „KW” 1891, nr 217, Dod. Por. s. 2.
296
ulubionym miejscem letnich wycieczek warszawian, mogła być nareszcie urządzoną za
pomocą statku parowego”1208
.
Z wielkim uznaniem aktywność przedsiębiorstwa Fajansa opisywał nawet
wymagający i krytyczny wobec rzeczywistości „Przegląd Tygodniowy”. W roku 1900
entuzjastycznie chwalił oferowane przez wiślanego przewoźnika jednodniowe wycieczki
parowcem Wisłą do Czerska i Czerwińska1209
. Rok później natomiast „Przegląd” ganił
Fajansa, że zaniedbuje już organizację dalszych rejsów, rozbudowując za to ofertę krótkich
spacerów statkiem po Wiśle1210
. Najwyraźniej firma dostosowała się do zapotrzebowania
rynku. Należy zatem przypuszczać, że dalsze, kosztowniejsze wycieczki nie cieszyły się
takim wzięciem. Mniej zamożną klientelę zadowalały tańsze i krótsze rejsy, które i tak
dawały miraż wypoczynku, podróży, obcowania z przyrodą. „Przegląd Tygodniowy”, wierny
pozytywistycznym ideom, ubolewał nad tym. Redakcji bardzo zależało, aby najszersze rzesze
warszawiaków mogły korzystać w jak najbardziej wartościowy sposób z rekreacji poza
miastem.
Prawdziwie czarnym charakterem prasowych relacji dotyczących krótkich wypadów
za miasto były przedsiębiorstwa kolejowe. Wiązano z nimi największe nadzieje, wyznaczano
ambitne cele i zawzięcie krytykowano. Sieć połączeń kolejowych, oplatających Warszawę,
dawała bardzo duże możliwości wyjazdu ze stolicy. Z dróg żelaznych, co oczywiste,
korzystali udający się w dalekie podróże przedstawiciele warstw zamożnych. Pociągi służyły
również przebywającym na wilegiaturze. W niedzielę i święta do podwarszawskich
miejscowości na pikniki, podobne do tych, które urządzano w Jabłonnej, na Bielanach i
Saskiej Kępie, udawali się koleją przedstawiciele uboższych warstw społeczności miasta.
Już w 1873 roku „Kurier Warszawski” odnotował popularność „niedzielnych
wycieczek kolejowych” do Pruszkowa, Grodziska i Skierniewic1211
. Niemal dwadzieścia lat
później dziennik donosił o wprowadzeniu na kolei petersburskiej specjalnych biletów
„spacerowych” z upustem 25% i abonamentowych – do najbliższych miejscowości (w formie
książeczek uprawniających do 20 przejazdów) – z upustem 40%. Dostępne były one w
sezonie letnim – od 18 maja do 27 września. Bilety „spacerowe” miały być sprzedawane w
1208
„KW” 1873, nr 82, s. 1. 1209
Echa warszawskie, „PT” 1900, nr 31, s. 2. 1210
Echa warszawskie, „PT” 1901, nr 32, s. 6. 1211
Wiadomości miejscowe, „KW” 1873, nr 135, s. 3.
297
niedziele i święta1212
. Podobne promocje wprowadzano na innych, konkurencyjnych liniach –
wiedeńskiej1213
, terespolskiej1214
, nadwiślańskiej1215
. Udogodnienia takie umożliwiały
liczącym się z kosztami warszawiakom systematyczne odwiedzanie w porze letniej takich
atrakcyjnych, wówczas, miejscowości jak Wołomin, Tłuszcz i Łochów przy kolei
petersburskiej; Jabłonna, Wawer, Otwock przy linii nadwiślańskiej; Pruszków i Grodzisk –
przy wiedeńskiej; Miłosna i Mrozy przy terespolskiej1216
. W 1891 roku do potężnych
kolejowych przewoźników dołączyła kolejka wilanowska, kursująca „od rogatek
wilanowskich do głównej drogi czerniakowskiej”1217
. To ona właśnie zapewniała połączenie z
Wilanowem.
Sezonowe, letnie bilety były na przełomie wieków oferowane corocznie. Rzec można,
stały się pewną tradycją, chętnie przyjmowaną przez warszawiaków. Tym niemniej jakość
świadczonych przez koleje usług pozostawiała bardzo wiele do życzenia. Prasa pełna była
doniesień o rozmaitych uchybieniach i kłopotach. Gdy, na przykład, naczelnik stacji w
Jabłonnej odmówił ostemplowania biletów powrotnych i odprawienia wieczornym pociągiem
pasażerów do Warszawy, „Kurier” grzmiał: „Można by to tolerować w omnibusie kursującym
z Muranowa na Pragę, ale nigdy na kolei, która powinna być instytucją ogólnej potrzeby i
ogólnego pożytku”1218
. Prasa, chcąca widzieć koleje jako przedsiębiorstwa jak najlepiej
służące społeczeństwu, gorliwie piętnowała przypadki opóźnień1219
, czy braku miejsc w
wagonach1220
. Stale kpiono z jakości taboru. Celowały w tym zwłaszcza pisma satyryczne.
„Kolce” ilustrację Pociąg świąteczno-spacerowy, ukazującą zatłoczony ponad wszelką miarę
przedział, opatrzyły opinią: „Oszczędność węgla stanowi główną zaletę dobrze
uorganizowanej Administracji; człowiek, czyli tak zwany pasażer, powinien pozostać na
drugim planie, zwłaszcza, że umartwienie ciała jest jednym z głównych warunków
odpustowych”1221
. „Mucha” w 1878 roku zamieściła obrazek przedstawiający szereg
wagonów, w tym także otwartych platform, w których kłębił się gęsty tłum, a pośród głów
1212
„KW” 1891, nr 127, s. 3. 1213
„KW” 1891, nr 130, s. 3. 1214
„KW” 1891, nr 131, s. 3. 1215
„KW” 1891, nr 145, Dod. por., s. 4. 1216
Tamże. 1217
„KW” 1891, nr 135, s. 4. 1218
Nieporządki kolejowe, „KW” 1891, nr 154, s. 6. 1219
Nieporządki kolejowe, „KW” 1891, nr 175, s. 4. 1220
Brak miejsca, „KW” 1891, nr 253, s. 4. 1221
„Kolce” 1875, nr 34, s. 8 (272).
298
wystawały wierzgające nogi. Za wystarczający komentarz służył podpis: „Pociąg spacerowy
(z powrotem bezpłatnym)”1222
.
Na niedostatek dogodnych dla pasażerów połączeń narzekał „Przegląd Tygodniowy” –
jak zawsze poważny, stroniący od taniej sensacji, domagający się zaspokojenia społecznych
potrzeb. W 1898 roku felietonista „Przeglądu” z sarkazmem stwierdzał, że kolej warszawsko-
wiedeńska wprowadziła na początku letniego sezonu dwa nowe pociągi, które umożliwiały
wyjazd za miasto zaledwie 400 warszawiakom. Tymczasem, wedle dziennikarza, z trzykroć
mniejszego Wrocławia w każde święto wyjeżdżało koleją 20 do 30 tysięcy osób, a z Wiednia,
ze wszystkich dworców, pociągi odchodziły co kwadrans1223
!
Utrzymane w podobnym duchu doniesienia prasowe tworzyły wokół zagadnień,
zdawać by się mogło, czysto komunikacyjnych aurę wyższej społecznej konieczności.
Zapewnienie wypoczynku poza miastem jak najszerszym kręgom społeczeństwa, także tym
najbiedniejszym, traktowano jako misję. Przekonanie o potrzebie, o konieczności
wypoczynku docierało za pośrednictwem takich publikacji do środowisk, które wcześniej, w
pierwszej połowie XIX wieku nie mogły pozwolić sobie na częstsze czy bardziej atrakcyjne
wyprawy za miasto. Dzięki temu w niższych kręgach społecznych zaczęto przedsiębrać
rozmaite inicjatywy rekreacyjne i wycieczkowe. Prasa entuzjastycznie witała i solennie
relacjonowała podobne wydarzenia. Chwaliła je, a przy okazji dostarczała argumentów na
rzecz ich organizowania i upowszechniania.
„Wycieczki korporacyjne”.
Szczególnym zainteresowanie stołecznych periodyków cieszyły się masowe, niekiedy
kilkusetosobowe jednodniowe wyprawy, organizowane przez przedstawicieli określonej
profesji czy środowiska. Przygotowania do „wycieczek korporacyjnych”, zapisy, podobnie
jak i sam ich przebieg, ekscytowały warszawską prasę. Na łamach dzienników i czasopism
poświęcano im bardzo wiele miejsca. Począwszy od lat osiemdziesiątych zbiorowe wyjazdy
rozmaitych grup zawodowych podejmowane były corocznie, miały uświęcony tradycją
program i charakter, integrowały dane środowisko. Wziąwszy pod uwagę entuzjastyczny ton
prasowych relacji, można stwierdzić, że traktowano je jako ważne wydarzenia w życiu
społeczności miasta.
1222
„Mucha” 1878, nr 36, s. 3. 1223
Echa warszawskie, „PT” 1898, nr 26, s. 208.
299
U schyłku XIX wieku obyczaj gromadnego świętowania początku sezonu letnich
wycieczek skwapliwie praktykowali warszawscy drukarze. W 1891 roku już 17 maja „Kurier
Warszawski” zapowiadał planowaną na 7 czerwca wycieczkę do Młocin. Redakcja zwracała
uwagę, że organizatorzy – zachęceni powodzeniem z poprzedniego roku – zapowiadali nowe,
liczne atrakcje1224
. Tydzień później, budując związane z oczekiwaniem napięcie,
przypominano o mającym nastąpić wydarzeniu i donoszono o kurczącej się liczbie
biletów1225
. 2 czerwca „Kurier” podawał program przygotowywanej imprezy1226
, aż wreszcie
8 czerwca przynosił obszerną, homerycką niemal relację z jej przebiegu. Czytelnicy
dowiedzieli się, iż „szczerze familijne zebranie dziatwy Gutenberga” zgromadziło przeszło
500 osób. Rozpoczęło się o godzinie 7 rano niedzielnym nabożeństwem w archikatedrze. Już
o ósmej wycieczkowicze, wynajętymi w przedsiębiorstwie Górnickiego parostatkami, udali
się do Młocin. Tam gromadnie biesiadowano przy śniadaniu, a następnie słuchano deklamacji
i popisów chóru, pod dyrekcją pana Piętki. Bawiono się przy grach dzieci, puszczano balony.
Podziwiano także „produkcje magiczne” pana Rybki. „Fotograf Twardzicki wysłał swego
reprezentanta, pana Kuliczkowskiego, z aparatem dla zdjęcia ważniejszych momentów
zabawy”. W drodze powrotnej, o 20.30, ze statków na Wiśle puszczano rakiety i sztuczne
ognie. Impreza musiała być naprawdę udana, skoro – jak stwierdzał „Kurier” – „zapełniono
braki, jakie na zeszłorocznej zabawie odczuć się dały”1227
.
Majówki drukarzy na trwałe weszły do kalendarza stołecznych atrakcji. Podobne
wyprawy organizowano systematycznie na przełomie maja i czerwca. Zawsze poprzedzała je
msza, za środek lokomocji służyły jednostki wiślanej floty, a na Młocinach, oprócz
wymienionych już rozrywek praktykowano piesze wyścigi, loterie fantowe, hucznie fetowano
powrót, który zwykle następował koło północy1228
. Trudno, oczywiście, uznać jednodniowe,
choćby najbardziej spektakularne, wyprawy poza miejskie rogatki za podróż czy choćby
minimalistyczną formę turystyki. Wydaje się jednak, że dla środowisk mniej zamożnych, dla
ludzi przywiązanych obowiązkami do warsztatów pracy, stanowiły one ekwiwalent bardziej
wartościowych i atrakcyjnych wyjazdów. Stąd też brało się pragnienie jak
najintensywniejszego przeżycia, doświadczenia, stąd wynikała skłonność do spektakularnej
celebry.
1224
Wycieczka drukarzy, „KW” 1891, nr 135, s. 4. 1225
Wycieczka drukarzy, „KW” 1891, nr 142, s. 5. 1226
Wycieczki, „KW” 1891, nr 151, s. 3. 1227
Do Młocin, „KW” 1891, nr 157, s. 3. 1228
Zabawa drukarzy, „KW” 1893, nr 167, s. 5; Wycieczka drukarzy, „KW” 1898, nr 175, s. 4.
300
Nie może dziwić fakt, że w prasowych relacjach tak bogato wypadał opis rozrywek
drukarzy. Po pierwsze, było to środowisko robotnicze szczególnie światłe, a z racji
naturalnego związku ze światem prasy i książki świadome panujących mód i trendów. Po
drugie, nie bez znaczenia były kontakty redakcji czasopism z drukarzami, co ułatwiało
przepływ informacji i ciepłą życzliwość w informowaniu o życiu kręgu uczestniczącego w
wydawaniu warszawskich periodyków.
W majówkowej aktywności i nadzwyczajnym upodobaniu do organizowania
wycieczek nie ustępowali drukarzom warszawscy subiekci. Do wręcz widowiskowego
świętowania podchodzili oni z należytą starannością. Również temu środowisku poświęcał
uwagę „Kurier”: „W dniu 31 maja [1891 r.] z powodu procesji Bożego Ciała projektowana
wycieczka zbiorowa za miasto subiektów miasta Warszawy nie przyjdzie do skutku.
Odłożono ją do czerwca. W program zabawy tańce nie wchodzą, natomiast ma być odegraną
przez amatorów jednoaktówka”1229
. Na początku czerwca gazeta donosiła, że subiekci 21
czerwca udadzą się: „(…) statkami Górnickiego do uroczej miejscowości <<Potocka Kępa>>,
niedaleko Bielan”1230
. W obszernym, reporterskim sprawozdaniu z wydarzenia donoszono:
„Wycieczka subiektów. Przede wszystkim – udała się… <<Radziwiak>> Górnickiego
wyruszył do Młocin o godzinie 13.30, unosząc na swym pokładzie i gabarze 291 osób. Wielu
z uczestników wycieczki udało się naprzód ekwipażami i w dorożkach, tak, że po przybyciu
na miejsce znalazło się z górą 350 osób, a w tej liczbie [chór] <<Duda>> Towarzystwa
Wioślarskiego i 23 cyklistów na rowerach i bicyklach”1231
. Jak pisał sprawozdawca, nie obyło
się bez pamiątkowych fotografii, sztuk magicznych, obfitego poczęstunku. Damy
obdarowano bukiecikami róż i pamiątkowymi wachlarzami. „Z kolei oglądano słonia,
próbowano losów w koszach szczęścia, zabawiano się balonem fajerwerkami1232
”. Wielkich
emocji dostarczył powrót – po godzinie 22, wśród grzmotów i ulewy: „Podobno kilkadziesiąt
osób, przeważnie pań, wystraszonych nawałnicą, pozostało w Młocinach w karczmie”1233
.
Gdy w roku 1893 subiekci wybrali się do Jabłonnej, „(…) statek Górnickiego miotany
wodami Wisły, unosił 360 osób”1234
. Uczestnicy majówki tańczyli, ucztowali, wznosili toasty.
Zorganizowano wyścigi rowerowe i wyścigi w workach. Fotografowano, odpalono
1229
Majówka, „KW” 1891, nr 146, s. 3. 1230
Wycieczka, „KW” 1891, nr 127, s. 4. 1231
Wycieczka subiektów, „KW” 1891, nr 171, s. 3. 1232
Tamże. 1233
Tamże. 1234
Wycieczka subiektów, „KW” 1893, nr 167, s. 5.
301
fajerwerki1235
. Za możność uczestniczenia w wycieczce subiekci stowarzyszeni płacili 2
ruble, a za zaproszonych gości – 3 ruble1236
.
Tak jak drukarze, również i subiekci w kolejnych latach organizowali podobne
przedsięwzięcia1237
. Wolno się domyślać, że i inne grupy zawodowe nie stroniły od
przedsiębrania zbiorowych, hucznych, świątecznych pikników. Doniesienia prasowe na temat
są jednak skąpe. Zapewne nie były to wyprawy ani tak liczne, ani spektakularne. Tradycja
jednak istniała, skoro „Kurier” informował: „Majówka kolejowa. Urzędnicy kolei
dąbrowskiej postanowili urządzić w nadchodzący wtorek majówkę, urozmaiconą
przedstawieniem dramatycznym. Celem wycieczki ma być tym razem [podkr. moje] Saska
Kępa”1238
.
Wypoczynek, rozrywka czy „polityczna robota”?
Gromadne wyjazdy różnych środowisk zawodowych za miasto stały się na przełomie
wieków na tyle popularnym, a nawet powszechnym elementem obyczaju mniej zamożnej
części społeczeństwa Warszawy, że zaczęto je wykorzystywać jako swego rodzaju fasadę,
sztafaż mający skryć cele zupełnie inne niż rekreacja, zabawa, kontakt z naturą. Jeśli zaufać
heroicznym wspomnieniom działaczy socjalistycznych, zebranym przez Jana Durko,
robotnicze wycieczki na Saską Kępę i Pole Siekierkowskie były dogodną okazją dla
aktywistów SDKPiL, jak i PPS, do organizowania pogadanek, odczytów, wygłaszania
wykładów i politycznych przemówień1239
. Śpiewano także rewolucyjne pieśni,
dyskutowano1240
.
Polityczna, agitatorska działalność w ramach robotniczych wycieczek znacznie
ożywiła się w czasie i po zakończeniu rewolucji 1905 roku. Najpewniej podobieństwo jest tu
przypadkowe, ale realia warszawskie przypominają polityczny kontekst wycieczek
organizowanych w tym samym czasie przez rosyjskie stowarzyszenia turystyczne oraz
podejmowane w związku z nimi represje ochrany, o czym wspomniano w I rozdziale. W
Warszawie wyprawy za miasto przedsiębrały zarówno organizacje lewicowe, jak i te
związane z prawicą narodową czy nawet z Kościołem1241
. Aktywność na tym polu nie uszła
1235
Tamże. 1236
Wycieczka dla subiektów, „KW” 1893, nr 176, s. 4. 1237
Wycieczki korporacyjne, „KW” 1898, nr 169, Dod. por., s. 2. 1238
Majówka kolejowa, „KW” 1891, nr 144, Dod. por. , s. 2. 1239
A. Kiełza, op. cit., s. 37-39; J. Retke, op. cit., s. 195. 1240
A. Żarnowska, op. cit., s. 196-198. 1241
A. Żarnowska, op. cit., s. 197.
302
uwadze władz. W lipcu 1908 roku warszawskie periodyki doniosły, co samo w sobie było już
sensacją, o zatrzymaniu niedoszłych uczestników wycieczki statkiem po Wiśle. „Kurier”
informował, że 26 lipca funkcjonariusze ochrany aresztowali 26-osobową grupę szykującą się
do rejsu pod egidą „Uniwersytetu dla wszystkich”1242
. Tygodnik „Świat” zamieszczał
fotografię i precyzował, że przedsiębrana wyprawa miała się udać trzema parowcami do
Tarchomina, gdzie wspomniany uniwersytet organizował zabawy, koncert i pogadankę
przyrodniczą1243
. Ponieważ w kolejnych dniach i tygodniach prasa nie powróciła już do
podjętego tematu, należy domniemywać, że program eskapady nie był chyba tak zupełnie
niewinny.
„Sprężyści” i ich wielbiciele.
Istotne znaczenie w inspirowaniu podmiejskich wypraw wypoczynkowo-
rozrywkowych miała działalność dwóch, cieszących się wielkim zainteresowaniem i bardzo
zasłużonych, stowarzyszeń: Warszawskiego Towarzystwa Wioślarskiego (WTW) i
Warszawskiego Towarzystwa Cyklistów (WTC). WTW powstało w 1882, a WTC w 1886
roku1244
. W Warszawie schyłku XIX wieku były one w zasadzie jedynymi liczniejszymi
organizacjami społecznymi, na istnienie których zgodziły się władze rosyjskie. Oprócz
prowadzenia działalności czysto sportowej czy rekreacyjnej, odgrywały znaczącą rolę w
organizowaniu życia mieszkańców stolicy. Kajakarskie regaty oraz kolarskie rajdy
przyciągały uwagę warszawiaków, gromadziły tłumy widzów. Zachęcały do spędzania
wolnego czasu poza murami miasta tam, gdzie swym pasjom oddawali się aktywiści obu
towarzystw, zwani z podziwem przez prasę – „sprężystymi”.
Co ciekawe, obie organizacje miały dość elitarny charakter1245
, skupiały ludzi
zamożnych, którzy mogli pozwolić sobie na kosztowny sprzęt sportowy i stosowny strój.
Sama więc jazda na rowerze i wioślarskie wycieczki były raczej udziałem elit, przywilejem
nielicznych. Za to widzowie, wyruszający za miasto, by podziwiać „zwolenników ruchu”,
rekrutowali się w znacznej mierze z uboższych grup społecznych. O działaniach
podejmowanych przez entuzjastów aktywności fizycznej z zapałem informowała prasa.
Rozrywki elit stawały się w ten sposób składnikiem życia całego miasta. Jako atrakcje,
gromadzące złaknionych sensacji widzów, „wyciągały” ludzi poza obręb murów.
1242
Przerwana wycieczka, „KW” 1908, nr 207, Dod. por., s. 2. 1243
Aresztowanie wycieczki, „Świat” 1908, nr 31, s. 23. 1244
S. Kieniewicz, op. cit. s. 288-289. 1245
Tamże; Por. także: S. Brzeziński, op. cit., s. 358-359.
303
Jednocześnie zaszczepiały w powszechnej świadomości przekonanie, że przebywanie na
świeżym powietrzu, ruch, aktywność, a także podróże – te dalsze i bliższe – są czymś cennym
i wartym naśladowania. Trudno było oprzeć się urokowi doniesienia „Kuriera
Warszawskiego”, który w ten oto sposób witał w kwietniu 1891 roku początek sezonu
warszawskich „sprężystych”: „Pomimo chłodu cykliści już rozpoczęli wyjazdy. W ciągu
ostatnich kilku dni w różnych punktach za rogatkami miasta można było widzieć wielu
cyklistów, dosiadających bicykle, rowery i tandemy. Projektuje się kilka dalszych wycieczek
nie tylko w kraju, lecz i za granicą. Miedzy innymi z inicjatywy pana K. ma być urządzona
taka wycieczka do Pragi Czeskiej na otwarcie wystawy. Wioślarze znów z upragnieniem
oczekują chwil ocieplenia, od tego bowiem zależy otwarcie przystani i rozpoczęcie sezonu
wodnego. Istnieje zamiar otwarcie to połączyć z wycieczką statkiem do halli w
Jabłonnie” 1246
.
Na początku czerwca tego samego roku „Kurier” zapowiadał, wraz ze zbliżającą się
wycieczką drukarzy, „doroczną wycieczkę cyklistów”1247
, a tydzień później dokładnie
relacjonował przebieg imprezy. Rowerzyści zebrali się w swej siedzibie na Dynasach już o
godzinie 7 rano. Przemówienia inaugurujące sezon wygłosili prezes WTC Edward
Chrapowicki i wiceprezes A. Fertner. Po wzniesieniu okrzyków „na rozpoczęcie sezonu”,
zebrani wyruszyli „(…) na stalowych rumakach, zręcznie manewrując przy dźwiękach marsza
<<Cyklista>>.” [Za rowerzystami podążał] „(…) długi na wiorstę wąż bryk i powozów”1248
.
Celem „sprężystych” była Jabłonna, gdzie gości oczekiwał pierwszy prezes WTC August
hrabia Potocki – „Gucio”. Podczas wesołej zabawy spalono „mury” zaimprowizowanego
zameczku „Konsulat w Jabłonnie”. Za zgliszczami czekały na przybyłych „zakąski, flaszki i
bigos”. Sutą biesiadę urozmaicały wyścigi, popisy atletów, puszczanie balonów, monologi.
Zwieńczeniem kolarskiego rajdu był festyn, podobny do tych znanych z Bielan czy Saskiej
Kępy, wszakże bardziej elitarny, na wyższym stojący poziomie1249
.
Z biegiem lat, gdy kolarstwo stawało się coraz popularniejsze i powszechniejsze, prasa
częściej donosiła już nie o okraszanych biesiadami festynach, a o dalszych wycieczkach.
Podejmowane w gronie kilku, kilkunastu, a nawet i kilkudziesięciu osób wyprawy miały też
wybitnie krajoznawczy charakter. Coraz częściej w eskapadach takich brały udział damy. I
tak na przykład w 1893 „Kurier” donosił, że w czterodniową podróż wybrały się panie
1246
Cykliści i wioślarze, „KW” 1891, nr 96, Dod. por., s. 2. 1247
Wycieczki, „KW” 1891, nr 151, s. 3. 1248
Wycieczka cyklistów, „KW” 1891, nr 157, s. 3. 1249
Tamże.
304
Wnorowska i Truszkowska w towarzystwie braci. Trasa wiodła przez Sochaczew, Łowicz,
Kutno do Kalisza; wracano przez Sieradz, Łask i Łódź1250
. Poważniejsze wyzwanie podjęli
nauczyciel prywatny Józef Staniecki i komisant handlowy Robert Fischl. Na początku maja
1893 roku, odprowadzeni przez towarzyszy, wyruszyli w trzymiesięczną wycieczkę
rowerową do Niemiec1251
.
Amatorom kolarstwa nie było łatwo. 30-osobowa wyprawa do Grójca, również w
maju 1893 roku, została niespodziewanie przerwana. Jej uczestnicy musieli zawrócić do
Warszawy już w Sękocinie „wskutek błota”1252
. Tym niemniej wraz z wydłużaniem się dnia i
poprawą pogody wycieczki cyklistów stawały się coraz częstsze. Już w połowie maja
„Kurier” pisał: „Piękna pogoda wyciąga coraz liczniej zwolenników sportu kołowego extra
muros”1253
. Gazeta informowała, że kilkunastoosobowe grupy cyklistów z Warszawy
docierały do Pułtuska, Nowomińska (Modlina) i Jabłonnej1254
.
Z upływem lat eskapady „sprężystych” przestały budzić takie emocje i
zainteresowanie. Rowery spowszedniały, a warszawiacy przyzwyczaili się do ich
codziennego widoku. W okresie boomu rowerowego na przełomie lat 80-ych i 90-ych
kolarstwo było jednak jedyną, obok dość hermetycznego wioślarstwa, formą aktywności,
która cieszyła się prestiżem i budziła zainteresowanie, będąc kojarzoną z rozrywką elit.
Zarówno dokonania kajakarzy, jak i cyklistów przyczyniały się do popularyzacji spędzania
wolnego czasu poza miastem, na świeżym powietrzu. I odnosiło się to do tych licznych
warszawiaków, których – na razie – nie było stać na zakup „stalowego rumaka” lub kajaka.
Dla najbardziej potrzebujących.
Przeświadczenie o potrzebie, a wręcz o konieczności wypoczywania poza murami
miasta pobudzało, jak to opisano w poprzednim rozdziale, do wyjazdów, podróżowania,
podejmowania kuracji zwłaszcza przedstawicieli warstwy średniej. To głównie inteligencja,
przejmując, naśladując obyczaje elit, przyczyniła się do upowszechnienia tych form
aktywności. Czyniła tak nie tylko z chęci schlebiania modzie i nie tylko ze względu na
dbałość o własny prestiż, determinujący usytuowanie tej grupy na drabinie społecznej.
Jednym z zasadniczych motywów wpływających na spopularyzowanie obyczaju
1250
Wycieczka, „KW” 1893, nr 117, Dod. por., s. 2. 1251
Na rowerach, „KW” 1893, nr 121, s. 4. 1252
Wycieczka cyklistów, „KW” 1893, nr 126, s. 4. 1253
Wycieczki cyklistów, „KW” 1893, nr 133, s. 4. 1254
Tamże.
305
wojażowania, wilegiaturowania czy poddawania się leczniczym zabiegom była też rzetelna
wiedza na temat dobroczynnego wpływu rozmaitych form pozamiejskiego wypoczynku na
egzystencję jednostki. Pozytywistyczny, społecznikowski duch II połowy XIX wieku kazał
przedstawicielom grup społecznych, aspirujących do przewodzenia społeczeństwu, troszczyć
się o warstwy niższe. Pośród uprzywilejowanych, korzystających z możliwości atrakcyjnej
rekreacji poza murami stolicy, byli i tacy, którzy za swój obowiązek uważali organizowanie
wakacji niezamożnym warszawiakom, niezdolnym do samodzielnego przedsięwzięcia
wyjazdu z miasta. Znakomita większość przedstawicieli środowisk biedniejszych,
proletariackich, nigdy – bez pomocy ze strony światłej i zamożnej części społeczeństwa – nie
zdołałaby zażyć kontaktu z naturą, nie mogłaby cieszyć się dłuższym wytchnieniem od
codziennej pracy czy po prostu od miejskiej, uciążliwej egzystencji.
Jadwiga Waydel Dmochowska oraz Ignacy Baliński, wywodzący się z kręgów
warszawskiej elity, z podziwem wspominali o inicjatywie wysyłania na letnie wakacje dzieci
ubogich mieszkańców miasta. „Najwcześniej jednak zakrzątnięto się koło organizacji kolonii
letnich dla dziatwy najniezamożniejszej ludności”1255
. Jak podaje Baliński, inicjatorem
chwalebnego przedsięwzięcia był naczelny lekarz Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej dr
Stanisław Markiewicz, zaś główną organizatorką – Jadwiga z Findeisenów doktorowa
Pawińska. Zakwalifikowane do wyjazdów dzieci ekspediowano do Ciechocinka lub
umieszczano w uczestniczących w akcji dworach ziemiańskich1256
. Bliższe szczegóły na
temat Towarzystwa Kolonii Letnich i postrzegania go przez społeczność stolicy podaje
autorka Dawnej Warszawy. Wspomina, że zawiązano je w Warszawie, w roku 1882, a obok
doktora Markiewicza i Jadwigi Pawińskiej znaczącą rolę w jego działalności odgrywał
Bolesław Prus. Towarzystwo wzorowane było na podobnych organizacjach, istniejących w
Europie Zachodniej (pierwsza powstała w Szwajcarii, w roku 1876). Materialną podstawą
funkcjonowania stowarzyszenia były składki członkowskie i doraźne ofiary: „(…) przez wiele
lat, dzięki pomocy społeczeństwa, zapewniało najbiedniejszym dzieciom wyjazd na lato, coś
w rodzaju wczasów wakacyjnych, na mniejszą oczywiście skalę”1257
.
Kluczowe znaczenie dla powodzenia inicjatywy miała życzliwość zamożnych
właścicieli ziemskich i zarządów stacji klimatycznych. Waydel Dmochowska wspominała, że
Towarzystwo posiadało własne letniska w Łomżyńskiem, ufundowane przez Wilhelma Raua
1255
I. Baliński, op. cit., s . 217. 1256
Tamże. 1257
J. Waydel Dmochowska, Dawna Warszawa, op. cit., s. 345.
306
(Wilhelmówka, Zofiówka, Michałówka); w Rymanowie – ofiarowane przez jego właścicieli –
Potockich; w Rabce, a także w Ciechocinku, gdzie dzieciom zapewniano także kąpiele
solankowe1258
. Istotną przesłanką powodzenia chwalebnego przedsięwzięcia była atmosfera,
jaką kreowała warszawska prasa. „Kurier Warszawski” w roku 1891 – dziesiątym roku
istnienia Towarzystwa – przypominał czytelnikom: „Dorocznym zwyczajem wkrótce na
mocy upoważnienia władzy będą zbierane dobrowolne składki na rzecz instytucji kolonii
letnich dla biednych, słabowitych dzieci warszawskich; w tym roku ma być takich koloni
10”1259
. Aby zachęcić społeczeństwo do ofiarności i zdać sprawę z dotychczasowych
osiągnięć Towarzystwa, dr Gustaw Fritsche relacjonował na łamach „Kuriera” bilans działań
organizacji: „(…) od 9 lat dobroczynna Warszawa wysyła ubogie dzieci na kilka tygodni na
kolonie, celem pokrzepienia sił i wytępienia zarodka przyszłych chorób. (…) mnóstwo, o
wiele więcej niż kiedykolwiek dzieci zgłasza się z prośbą o wysyłanie ich na wieś”1260
.
Popularność inicjatywy spowodowała, że zainteresowanie środowiska robotniczego
było znacznie większe niż możliwości filantropów. (Jak podaje Anna Żarnowska, w 1903
roku na kolonie letnie zapisało się około 6,5 tysiąca dzieci, a wysłać na kolonie zdołano
jedynie 2,5 tysiąca1261
. Był to już jednak czas znacznego zaawansowania działań na tym
polu). Początki były znacznie skromniejsze. W pierwszym roku działalności (1882) udało się
zorganizować wypoczynek 50 dzieci, w 1890 – już 5401262
. W ciągu 9 lat z dobrodziejstwa
wakacji poza miastem skorzystało 2200 małych warszawiaków. Dr Fritsche wzywał do
hojności czytelników „Kuriera”, zwracał się również z prośbą do ziemian o ofiarowanie na
okres 4 – 8 tygodni miejsca dla 30 pociech. Przedstawiał przy tym optymalne warunki dla
zorganizowania kolonii. Składały się na nie: bliskość kolei, sąsiedztwo lasu, położenie na
suchym gruncie i dostęp do bieżącej wody, zapewniającej możliwość kąpieli1263
. Formowane
przez komitet organizacyjny grupy kolonistów z założenia nie mogły być koedukacyjne.
Osobno wysyłano dziewczynki1264
i chłopców1265
.
Ziemianie przyjmujący kolonistów wkładali w organizację wypoczynku dzieci bardzo
dużo serca. Zapewniali świeże, zdrowe, obfite jedzenie. Dbali o atrakcyjne rozrywki,
aranżowali rozmaite gry i zabawy, udostępniali do przejażdżek wozy i bryczki. Jak donosił
1258
Tamże. 1259
„KW” 1891, nr 124, Dod. por., s. 1. 1260
G. Fritsche, Kolonie letnie, „KW” 1891, nr 143, s. 3. 1261
A. Żarnowska, op. cit., s. 181. 1262
Nieco odmienne dane podaje J. Żurawicka, op. cit., s. 245-246. 1263
Tamże. 1264
„KW” 1891, nr 151, s. 3. 1265
„KW” 1891, nr 162, s. 3.
307
„Kurier”, fundatorzy jednej z kolonii – Jan Bersohn z małżonką, właściciele
podwarszawskiego Leszna – w ciągu letniego sezonu, począwszy od pierwszej niedzieli
czerwca, przyjmowali ogółem 150 dziewcząt, na trzech turnusach, w grupach 50-osobowych.
Podopiecznym zapewniali przejazd do swego majątku od rogatek wolskich „na wehikułach w
tym celu sprowadzanych”. Uczestniczki kolonii nie musiały też troszczyć się o wymaganą
przez regulamin kolonii odzież i dwie pary trzewików, bo przygotowywała je pani
Bersohnowa1266
. Dziewczynkom czas umilano bogatym programem – przechadzkami, grami,
śpiewami i deklamacjami1267
.
Trudno przecenić znaczenie działalności Towarzystwa Kolonii Letnich dla
kształtowania świadomości uboższych kręgów mieszkańców stolicy. Wakacje na łonie natury,
rekreacja, kontakt z przyrodą – formy aktywności, uchodzące niegdyś za kaprys i przywilej
snobistycznych elit, stawały się udziałem dzieci robotników, służby, warszawskich
proletariuszy. Okazywały się dostępne, a poprzez bezdyskusyjne walory zaczynały być
traktowane jako niezbędne. Korzyści, jakie z letnich wyjazdów wynosiły dzieci, dawać
musiały do myślenia ich rodzicom. Skłaniały do naśladownictwa – w formach i zakresie
dostępnym dla plebejskich warstw ludności. Radość i satysfakcja, z jakimi do miasta
powracały latorośle, skłaniały, jak należy przypuszczać, rodziców do przedłużania chwil
szczęścia swych pociech, choćby poprzez jednodniowe wyprawy na Bielany, Saską Kępę czy
w okolice podwarszawskich stacji kolejowych. Korzystali z tego wszyscy. Maluchy, które
zyskiwały dodatkowy kontakt z naturą, i dorośli, którzy przyjmowali nowy obyczaj. Dzięki
szlachetnej inicjatywie stołecznych filantropów świat warszawskiego proletariatu przyswajał
sobie przekonanie o sensowności, a nawet nieodzowności zachowań, dawniej kojarzonych z
czczą rozrywką, zabawą, a nawet rozpasanym użyciem.
Co ważne, aktywność Towarzystwa Kolonii Letnich skutkowała oddziaływaniem
również na środowiska, do których nie była bezpośrednio skierowana. O ile biedne kręgi
społeczeństwa stolicy mogły starać się wysłać na wakacje swe potomstwo, o tyle z oferty
takiej nie mogli skorzystać przedstawiciele swoistej „grupy granicznej”, usytuowanej
pomiędzy biedotą a klasą średnią. Pewien stopień zamożności odróżniał ich od ludzi
rzeczywiście ubogich, zarazem jednak mierność dochodów nie pozwalała choćby o
umieszczeniu rodziny na wilegiaturze. Ciekawie to zagadnienie podjął „Kurier Warszawski”:
„Dlaczego dzieci biedaków, a więc robotników fabrycznych, służących, oficjalistów i
1266
„KW” 1891, nr 154, Dod. por., s. 2; „KW” 1891, nr 155, Dod. por. s. 2. 1267
„KW” 1891, nr 190, s. 4.
308
drobnych rękodzielników mają sposobność korzystać z koloni wakacyjnych za darmo, kiedy
ja nie mogę swoich wysłać za opłatą? Tak się do nas skarżył pewien ojciec rodziny, urzędnik
kolejowy, nie posiadający krewnych i znajomych na wsi, gdzie by mógł wysłać swoich
dwóch chłopców dość wątłych i anemicznych. – Napisz pan o tym w głosach publicznych –
chętnie zamieścimy – brzmiała odpowiedź sekretarza redakcyjnego. Czy ten głos <<ojca
rodziny>>, czy też w ogóle sama potrzeba utworzenia pensjonatu wakacyjnego skłoniły
dwóch młodych ludzi, z zawodu nauczycieli prywatnych, do zajęcia się nader ważną
sprawą?”1268
.
Kontynuując poruszoną kwestię, redakcja zapowiadała uruchomienia przez Jana
Chromińskiego i Teodora Gniedysza zakładu kolonijnego dla „chłopców rodziców średnio
zamożnych, z lepszym wychowaniem”. Miał się on znaleźć w Górach Świętokrzyskich, pod
Suchedniowem, „wśród lasu”, w obszernym domu z ośmioma sypialniami po 10 łóżek; sezon
kolonijny przewidziano na czas od 25 maja do 15 września. Chłopcy mieli być podzieleni na
trzy grupy wiekowe od 9 do 17 lat1269
. „Dla każdej z tych kategorii, oprócz dalszych
wycieczek zbiorowych, będą ułożone specjalne regulaminy i programy zajęć dziennych.
Chłopcy z chorobami zakaźnymi lub chronicznie nieuleczalnymi przyjmowani nie będą”1270
.
Koszt tygodniowego pobytu planowany był na 12 rubli. W cenie zawierały się
mieszkanie, wyżywienie, pomoce naukowe, i opieka pedagogiczna ze szczególnym
położeniem nacisku na dobre wychowanie. Redakcja, przekonana o słuszności projektu, z
entuzjazmem przyklasnęła idei1271
. Nie wiemy, niestety, jakie były losy tej inicjatywy,
wszakże sam fakt jej pojawienia się i nagłośnienia wielce jest wymowny. Świadczy o
upowszechnieniu się świadomości wartości wakacji i swoistej presji opinii publicznej, by
umożliwić zaspokojenie takich potrzeb, zwłaszcza tym kręgom społecznym, które własnym
sumptem nie mogły sobie na to pozwolić.
Społeczne inicjatywy i działania filantropów podejmowane z myślą o dzieciach w
naturalny sposób budziły odruchy solidarności i sympatii. Złożenie datków na kolonie
roześmianych, niewinnych dziatek czy przyjęcie pod swój dach gromadki małych
warszawiaków przychodziło z pewnością łatwiej niż pochylenie się nad potrzebami osób
dorosłych, samodzielnych, pracujących i zarabiających na swe utrzymanie. Szczęśliwie i na
1268
Pensjonat wakacyjny, „KW” 1891, nr 190, s. 1. 1269
Tamże. 1270
Tamże. 1271
Tamże.
309
tym polu część opinii publicznej żywiła przekonanie o potrzebie dopomożenia w
udostępnieniu wypoczynku poza miastem.
Świadomość szczególnych powinności wobec osób niezamożnych, czy może raczej
mniej zamożnych, istniała już bardzo wcześnie, w zasadzie u zarania obyczaju bardziej
masowego peregrynowania do stacji klimatycznych w poszukiwaniu zdrowia. Z „Kuriera
Warszawskiego” w roku 1873 można się było dowiedzieć, że zarząd uzdrowiska w
Ciechocinku ogłosił Przepisy dla otrzymania pozwoleń na bezpłatną kurację u wód
mineralnych w Ciechocinku, zatwierdzone przez Jaśnie Wielmożnego Namiestnika w
Królestwie w dniu 1 (13) marca”1272
. Regulacja ta przewidywała, iż o darmowe zabiegi starać
się mogą ubodzy, duchowni, wojskowi, nauczyciele, emeryci. Tak czy inaczej łaskawość
zarządu i namiestnika spływała tylko na tych, którzy na podróż do Ciechocinka i pobyt w nim
mogli sobie pozwolić, a i wymienionych kategorii (poza enigmatyczną – pierwszą) za
szczególnie dotknięte niedostatkiem uznać nie sposób. Tym niemniej istotne było istnienie i
upowszechnianie na łamach prasy przeświadczenia, że lecznicze procedury były dobrem,
które należy uprzystępniać na warunkach szczególnych - możliwie szerokim grupom
społecznym, a nie wyłącznie kręgom elitarnym, dążącym do zdrojowisk tyleż dla zdrowia, co
i dla uciechy. Musiało jednak upłynąć jeszcze ponad dwadzieścia lat, by narodziły się
inicjatywy na rzecz zorganizowania społecznym wysiłkiem wakacji, podobnych do letnich
kolonii dla dzieci, a przeznaczonych dla niezamożnych dorosłych. W pierwszym rzędzie
zajęto się organizacją wypoczynku kobiet.
„Wakacje pracownic” i „tanie letniska”.
Zamysł zapewnienia letnich wakacji kobietom, które ze względu na status materialny i
społeczny nie były w stanie samodzielnie zdobyć się na wypoczynek poza miastem, powstał
w połowie lat 90-ych. Promotorem idei była Delegacja Pracy Kobiet, działająca przy
Towarzystwie Popierania Rosyjskiego1273
Przemysłu i Handlu, patronującym popularnemu
Muzeum Przemysłu i Handlu w Warszawie. Delegacja powstała w 1894 roku. Jej
założycielkami były Paulina Kuczalska – Reinschmit, Teresa Lubińska i Józefa Bojanowska.
Inicjatywę wspierał prezes Towarzystwa Władysław Kiślański1274
.
1272
„KW” 1873, nr 75, s. 1. 1273
Przymiotnik „rosyjskiego” był dość konsekwentnie pomijany w większości ówczesnych publikacji
prasowych. 1274
C. Walewska, W walce o równe prawa: nasze bojownice, Warszawa 1930, s. 15-29.
310
Jednym z największych osiągnięć Delegacji Pracy Kobiet była akcja „Wakacje
pracownic”, organizowana systematycznie, począwszy od 1896 roku. Z wielkim
zainteresowaniem i ogromną życzliwością inicjatywie tej sekundowała warszawska prasa –
zwłaszcza kobieca. Zasady organizacji wyjazdów i ich uzasadnienie obszernie omawiał także
„Kurier Warszawski”. W trzecim roku funkcjonowania przedsięwzięcia redakcja
przypominała czytelnikom: „(…) czas wakacji to dla szyjących i haftujących czas letniego
bezrobocia. (…) Delegacja Pracy Kobiet istniejąca przy Oddziale Warszawskim Towarzystwa
Popieranie Rosyjskiego Przemysłu i Handlu urządza już od czterech lat <<wakacje
pracownic>>, na warunkach wzajemnej wymiany usług. Mianowicie wysłana przez
Delegację na wieś pracownica odrabia swoje utrzymanie i zwrot kosztów podróży w obie
strony; przy wymaganiach zaś wykwintniejszej roboty otrzymuje kilkurublową opłatę,
umówioną z góry. Od osób zgłaszających się Delegacja żąda oświadczenia, iż pracownica nie
będzie zatrudniona pracą fachową dłużej nad pół dnia, jest rzeczą bowiem dowiedzioną, że
zapewnienie pracownicom kilkugodzinnego wśród dnia wypoczynku staje się dla nich
bodźcem do gorliwszej i ochotniejszej pracy. Kandydatki wolą w czasie wakacji zajmować
się dziećmi, gospodarstwem, spiżarnią, kuchnią, ogrodem”1275
.
Pragnących przyjąć na czas wakacji „pracownice igły” redakcja zawiadamiała o trybie
składania ofert na długo przed sezonem wakacyjnym, bo już w połowie kwietnia1276
. Wraz ze
zgłaszaniem się chętnych, ”Kurier”, na prośbę Delegacji powiadamiał: „(…) dla bieliźniarek
wakuje parę miejsc na wyjazd letni na wieś. Poszukiwana jest również na wyjazd na czas lata
osoba umiejąca haftować na maszynie Singera. Do redakcji zgłosiły się, wyrażając chęć
wyjazdu, hafciarki złotem i jedwabiem, tudzież pończoszniczki. Przewóz maszyn
pończoszniczych nie przedstawia nadzwyczajnych trudności. Wśród zapisanych na liście
Delegacji kandydatek do wyjazdu znajdują się modniarki (ubierające kapelusze), praczka
rękawiczek i specjalistka w pokrywaniu parasolek. Wszelkich informacji udziela i deklaracje
przyjmuje biuro Delegacji Pracy Kobiet (Krakowskie Przedmieście 66, kancelaria
Towarzystwa Popierania Przemysłu Handlu)”1277
.
Z omówienia reguł rządzących „wakacjami pracownic”, jak i z nader szczegółowego
wykazu profesji kandydatek należy wnosić, że wypoczynek organizowany przez Delegację
był raczej połowiczny. Niemniej dla przemęczonych i pozbawionych innych możliwości
1275
Wakacje pracownic, „KW” 1898, nr 127, s. 2. 1276
Wakacje szwaczek, „KW” 1898, nr 108, Dod. por., s. 1. 1277
Wakacje pracownic, „KW” 1898, nr 169, Dod. por., s. 1.
311
kobiet wyjazdy te były prawdziwą atrakcją. Wątpliwości co do potrzeby i realnej wartości
takiej formy wypoczynku nie miała redakcja tygodnika „Bluszcz”, która - przedstawiając
inicjatywę Delegacji – zachęcała ziemianki, by zgłaszały oferty przyjmowania pracownic –
letniczek1278
.
W roku 1901, z okazji pięciolecia chwalebnego przedsięwzięcia, „Kurier Warszawski”
dokonał podsumowania dotychczasowych efektów akcji. Ogółem do Delegacji zgłosiło się
387 pracownic igły, ale jedynie 96 zostało zakwalifikowanych do wyjazdów. Pozostałe, jak
należy mniemać, nie spełniały stawianych wymagań. Od chętnych oczekiwano bowiem
przedstawienia „świadectwa uzdolnienia” wystawionego przez pracodawcę, nienagannego
stanu zdrowia, młodego wieku i nienagannej opinii. Gotowość przyjęcia pracownic zgłosiły
184 osoby, ale jedynie 126 Delegacja zaakceptowała. Zdarzało się, że wybrane już przez
organizatorów ziemianki bezwzględnie wykorzystywały goszczone panie, zlecając im na
przykład szycie wypraw ślubnych przez 14 godzin dziennie lub zatrudniając, tanim kosztem,
do skomplikowanych i czasochłonnych zleceń. Niekiedy wręcz żądano od mających
wypoczywać dziewcząt prania, prasowania lub udziału w pracach polowych1279
.
Nieporozumienia, czy wręcz sytuacje skandaliczne wynikały z zupełnego niezrozumienia idei
akcji, której pomysłodawczynie odwoływały się do kobiecej solidarności i ofiarności na rzecz
zdrowia i etycznego poziomu społeczeństwa. Mimo przeciwności i, przyznać to trzeba, dość
ograniczonego zasięgu, akcja rozwijała się wraz z upływem lat. W 1903 roku „Kurier”
przytaczał wrażenia szwaczek, korzystających z gościnności dworów: „<<Jak tylko Pani z
dziećmi jechała do lasu, to mnie zawsze zabierała>> - opowiadała jedna. <<Jedzenie to
miałam bardzo dobre, mleka i owoców tom się naużywała>> - dodawała inna. <<Lokaj
podawał do stołu, a ja, jak domowa, zaraz po Państwie brałam sama z półmiska>> - dorzucała
inna”1280
. W takich warunkach możliwy był nie tylko wypoczynek fizyczny i wytchnienie od
trudów codzienności. Wakacje na wsi miały także gwarantować relaks psychiczny.
Pozwalały na podniesienie własnej samooceny, poczucia własnej wartości. Obcowanie
prostych, niewykształconych dziewczyn ze środowiskiem reprezentującym wysoki poziom
kultury, praktykującym wyszukane formy towarzyskie miało niewątpliwie walor edukacyjny,
wychowawczy. Wydaje się, że takie były intencje inicjatorek owego wypoczynku.
1278
Wakacje szwaczek, „Bluszcz”1898, nr 25, s. 200. 1279
Pięciolecie. Wakacje pracownic, „KW” 1901, nr 139, s. 2-3. 1280
Wakacje pracownic, „KW” 1903, nr 145, s. 2.
312
Odpowiednie traktowanie, zakosztowanie pewnego komfortu, zetknięcie się z
przedstawicielami wyższej sfery stwarzało szczególny wymiar „wakacji pracownic”. Choć
pobyt na wsi siłą rzeczy łączył się z koniecznością pracy, to zarazem był czymś wyjątkowym,
niecodziennym. Statystyczny wymiar akcji nie był nadzwyczajny, ilość biorących w niej
udział nie była szczególnie imponująca. Tym niemniej Delegacja Pracy Kobiet, poprzez
propagowanie swej inicjatywy, przyczyniała się do upowszechniania pewnego modelu
spędzania wolnego czasu. Swą działalnością dowodziła, że wakacje, kontakt z przyrodą,
wyjazd z miasta są koniecznością także, a w zasadzie zwłaszcza, dla przedstawicielek
najniższych, najciężej pracujących kręgów społeczeństwa. Inwencja Delegacji nie ograniczała
się jedynie do oferty kierowanej do „pracownic igły”.
Publicyści warszawskiej prasy już u schyłku XIX wieku dostrzegli potrzebę
zapewnienia wypoczynku przedstawicielkom innych profesji – zwłaszcza nauczycielkom. Na
łamach „Tygodnika Mód i Powieści” wystąpiono w obronie interesów „pracowników zawodu
obsługiwanego przez ludzi oświeconych”1281
. Mając na względzie wakacyjny wypoczynek,
wzywano ogół do spłacenia długu wobec tej grupy, a same nauczycielki do stworzenia
stowarzyszenia – korporacji. Autor (autorka?) artykułu tak charakteryzowała środowisko
„nauczycielek prywatnych” i ich potrzeby: „Są między niemi takie, które, mając rodzinę, o
środki a sposoby przepędzenia wakacji zupełnie się troszczyć nie potrzebują. Są inne, które
zarabiają tyle i żyją tak przezornie, że im własne oszczędności pozwalają myśleć o
wypoczynku i poratowaniu zdrowia – przeważną musi być liczba takich, dla których
stowarzyszenie się byłoby pod tym względem nader pożądanym (…) Powiedzieć ogółowi, że
nauczycielka prywatna potrzebuje wypoczynku w porze letniej, jest to powiedzieć ogólnik
dobrze znany, a nawet uznany, który jednakże dlatego, że jest komunałem tylko, że nic nie
wykazuje, nie oblicza, i nikogo wyraźnie nie poleca, przebrzmiewa sobie bez żadnego prawie
rezultatu”1282
.
Głosy opinii nie pozostawały bez echa. W 1902 roku Delegacja Pracy Kobiet
wystąpiła z nowym projektem. Tym razem był on skierowany do „kobiet wyższej
inteligencji”. Oprócz nauczycielek zaliczono do nich między innymi buchalterki i
prokurentki. Zasadniczo, akcją „tanie letniska” miały być objęte panie, które - pragnąc
odpocząć po całorocznej pracy i opuścić latem Warszawę – mogły pozwolić sobie na
wydatek 15 – 18 rubli. Taka bowiem suma była potrzebna, by móc wziąć udział w
1281
Kilka uwag w sprawie wakacji nauczycielek prywatnych, „TMiP” 1898, nr 14, s. 134-136. 1282
Tamże.
313
miesięcznym letnisku, wliczając w to całodzienne utrzymanie1283
. Delegacja zwróciła się z
prośbą o nadsyłanie ofert do „pań wiejskich” – ziemianek z majątków nieodległych od
Warszawy. Oczekiwano zapewnienia wygodnych pomieszczeń, dostępu do zdrowych,
świeżych produktów żywnościowych, sąsiedztwa lasu i kąpielisk. Pragnąc zachęcić
właścicielki majątków, dowodzono, że udział w akcji: „(…) będzie cegiełką dorzuconą do
ogólnego dorobku cywilizacyjnego postępu – jednym z pięknych objawów solidarności
społecznej”1284
.
Akcja „tanie letniska” spotkała się z dużym zainteresowaniem – zarówno ze strony
potencjalnych letniczek, jak i oferujących im gościnę W roku 1903 „Bluszcz” donosił:
„Dzięki życzliwie zaoferowanej przez panią Skokowską willi Baki, o dwie wiorsty od
Pruszkowa, urządzone będzie letnisko dla kobiet pracujących. W letnisku tym pracownice za
opłatą rubli 18 za miesiąc, otrzymują całe utrzymanie wraz z mieszkaniem. Miejscowość
ładna, zdrowa, w bliskości lasek brzozowy, zapewnia letniczkom wygodne i przyjemne
spędzenie lata”1285
. „Kurier Warszawski” przynosił relację z wypoczynku pań w położonych
nieopodal Pruszkowa Bąkach: „Tegoroczny wyjazd na letnisko dla kobiet jest przykładem
wzajemnego samorządu, który daje możność uprzystępnienia pobytu pracownicom na skalę
średnich zarobków. (…) gospodarka w ręku obrotnej towarzyszki, pożywienie zdrowe,
smaczne w obfitej ilości, mleka pod dostatkiem. (…) mimo zmiennej pogody, wiele zabawy
dało nam sianobranie, jazda wozem do pobliskiego kościoła, gry na powietrzu, czytanie
książek i pism”1286
.
Wedle prasowych relacji, dzięki podobnym inicjatywom choćby w części udawało się
zaspokoić jedną z wielu ówczesnych, palących potrzeb. Społeczna ofiarność i solidarność,
choć oczywiście nie likwidowały problemu, pozwalały przynajmniej niektórym, spośród
najbardziej potrzebujących, skorzystać z dobrodziejstwa wakacji. Co jednak wydaje się
najważniejsze, dzięki prasie, do ogółu czytelników trafiała opinia o nieodzowności letnich
wyjazdów. Felietonista „Bluszczu” Kazimierz Gliński przekonywał, że należą się one
zwłaszcza: „(…) nauczycielkom – cichym pracownicom oddającym się także wychowaniu, a
nie tylko – nauczaniu”1287
. Niezamożne, źle traktowane, skazane na uciążliwość miasta,
zmuszone do zadawalania się co najwyżej spacerami po Saskim Ogrodzie czy Łazienkach,
1283
Letniska dla pracujących kobiet, „KW” 1902, (28 V/10 VI)nr 158, s. 2. 1284
Tamże. 1285
„Bluszcz” 1903, nr 28, s. 335. 1286
Letnisko dla kobiet, „KW” 1903, nr 191, s. 4. 1287
K. Gliński, Na werandzie. Pogawędka, „Bluszcz” 1903, nr 24.
314
narażone były na szybką utratę zdrowia: „Źle odżywiane piersi nie mogą się zasilić
bogactwem wiejskiego powietrza, wypełnić się wonią pól, tym najprzedniejszym ze
wszystkich nektarów. Szczupłość zarobków na to nie pozwala”1288
. Stąd, zdaniem Glińskiego,
konieczność niesienia pomocy i organizowania wypoczynku przedstawicielkom tej ważnej
profesji. W podobne tony uderzał „Tygodnik Mód i Powieści”, zachęcając jednocześnie
nauczycielki i ochroniarki do zgłaszania się do Delegacji Pracy Kobiet i korzystania z
przygotowanej przez nią oferty1289
.
Także na polu „tanich letnisk” działalność społecznikowska rozkwitała wraz z
upływem lat. W roku 1906 ujęto ją w ramy organizacyjne, wykorzystując swobody polityczne
po rewolucji 1905 roku. Założono wówczas Towarzystwo Kolonii dla Kobiet. Inicjatorkami
przedsięwzięcia były między innymi Róża Brunerowa, Aniela Eberhardtowa, Teodora
Mączkowska, Wacława Ryxowa i Stanisława Popławska, a uczestniczyli w nim także Ludwik
Brauman i Tomasz Ruszkiewicz. Jak informował „Kurier Warszawski”, Towarzystwo,
kontynuując dzieło organizacji wypoczynku niezamożnych pań, stawiało sobie za cel przede
wszystkim gromadzenie stosownych funduszy. Miały one pochodzić ze składek
członkowskich, dobrowolnych ofiar, a także aranżowanych na ten cel balów, koncertów i
widowisk1290
. Zapoczątkowaną już w 1902 działalność podsumowywał w roku 1908
„Tygodnik Mód i Powieści”: „Sześć lat temu, grono ludzi dobrej woli, wzruszonych smutną
dolą niezamożnych kobiet, pracujących fizycznie lub umysłowo w warunkach szkodliwych
dla zdrowia, zawiązało towarzystwo, celem wysyłania ich w lecie na wieś, gdzie mogłyby
wypocząć, odetchnąć świeżym powietrzem i nabrać sił do dalszej pracy”1291
.
Początki były skromne, gdyż w pierwszym roku udało się wysłać na wieś zaledwie 17
pań, w drugim – 56, za to w trzecim – już 100. W roku 1907 zgłosiło się 300 chętnych, jednak
komisja kwalifikacyjna zaakceptowała 119 kandydatek, wnikliwie analizując ich zamożność i
„stan moralny”. Akcja mogła się rozwijać dzięki ofiarności panów St. Skarżyńskiego i A.
Daszewskiego, którzy darmo ofiarowali mieszkania dla letniczek w Wierzbicy nad Narwią i
Laskach pod Warszawą. Na przyszłość zapowiadano otwarcie domu dla suchotniczek, który
miał powstać Otwocku, na gruncie ofiarowanym przez Zygmunta Kurtza1292
. Redakcja
„Tygodnika” nie mogła się nachwalić walorów tej wspaniałej inicjatywy: „Dłużej nad cztery
1288
Tamże. 1289
Kronika. Letnisko dla kobiet, „TMiP” 1903, nr 27, s. 323. 1290
Kolonie dla kobiet, „KW” 1906, (27 V) nr 145, s. 3-4. 1291
Towarzystwo kolonii letnich dla kobiet pracujących, „TMiP” 1908, nr 18, s. 4. 1292
Tamże.
315
tygodnie żadna letniczka nie przebywa na wsi, a jednak ten krótki stosunkowo pobyt jest
nadzwyczaj korzystny pod względem fizycznym i moralnym dla istot, które przez cały czas
schylone były nad maszyną lub nad księgą rachunkową, oddychały zepsutym powietrzem
szwalni lub kantoru. Każda wraca ze świeższą cerą i przyrostem na wadze, pokrzepiona,
weselsza, gotowa dźwignąć na nowo brzemię ciężkich obowiązków. Wiele z nich nie
wyjeżdża nigdy za obręb Warszawy: pobyt na wsi uczy je czytać w wielkiej księdze przyrody,
otwiera im oczy na zjawiska dotychczas nie znane lub nie zrozumiałe, budzi w nich chęć do
nauki, ociepla serca, częstokroć zakrzepłe w twardej walce o byt. Wspólne zabawy i
przechadzki, czytanie książek, pogawędki z odwiedzającymi je delegatkami Towarzystwa, to
wszystko budzi w nich uśpione ich umysły i wywiera dodatni wpływ na dalsze ich życie”1293
.
Redakcja „Tygodnika Mód” dowodziła, że do towarzystwa powinny wstąpić
wszystkie właścicielki magazynów, sklepów, pracowni, by na wakacje mogło wyjechać nie
100 a tysiąc kobiet. Z wyrzutem konstatowano, że tych osób nie ma jednak na liście
dobroczyńców. Aby zawstydzić i skłonić nieobecnych do refleksji jako wzór do naśladowania
podawano następujący przykład: „Największą dbałością o zdrowie swoich pracownic
odznacza się pan Herse, który corocznie wysyła je swoim kosztem na wieś”1294
.
Nagłaśniana przez prasę działalność Towarzystwa Kolonii dla Kobiet miała, podobnie
jak w przypadku inicjatywy „wakacje pracownic”, dość ograniczony zasięg. Z pewnością
wywierała bezpośredni wpływ na jakość życia pań, które mogły skorzystać z tej kuszącej
oferty. Przede wszystkim jednak, obie te idee wpływały na postawy i sposób myślenia
środowisk, do których były adresowane. Zakorzeniało się przekonanie o niezbędności i o
dostępności wypoczynku poza miastem. Skoro zmieniała się świadomość, to w ślad za nią
ewoluowały formy aktywności warstw niezamożnych czy wręcz ubogich.
X X X
Praktykowanie przez różne kręgi warszawskiego proletariatu możliwie rozmaitych
sposobów spędzania wolnego czasu poza miastem, na łonie natury, było warunkowane
rozmaitymi czynnikami. Najniższe warstwy społeczeństwa Warszawy doświadczały
najcięższych warunków egzystencji. Ich przedstawiciele mieszkali i pracowali w najbardziej
uciążliwych warunkach. Niskie dochody ograniczały możliwości efektywnego wypoczynku.
Wyjazdy z miasta, choćby najkrótsze, były życiową koniecznością. Stanowiły namiastkę
1293
Tamże. 1294
Tamże.
316
kontaktu z przyrodą. Pozwalały na chwilowe oderwanie się od ponurej codzienności. Trudno
oczywiście uznać jednodniowe wycieczki poza miasto za formę podróży czy turystyki,
niemniej warto zwrócić uwagę na towarzyszące im motywacje w kontekście teorii
socjologicznych. Omawiana przez Krzysztofa Podemskiego koncepcja Nelsona H. H.
Graburna dotyczy przeciwstawienia podróży i turystyki – pracy. Podemski zwraca uwagę, że
w interpretacji Graburna turystyka jest formą zabawy, pozwalającą zapomnieć o codziennych
problemach, że pozwala „upiększyć i nadać sens życiu”1295
. Wydaje się, że podobny sposób
myślenia był nieobcy uboższym mieszkańcom Warszawy, gdy wyruszali na podmiejskie
pikniki na przełomie XIX i XX wieku.
Najwcześniej i najpowszechniej warszawski proletariat starał się po prostu, na miarę
swoich możliwości, naśladować zachowanie, obyczaje, formy aktywności reprezentantów
warstw usytuowanych na wyższych szczeblach drabiny społecznej i cieszących się znacznym
prestiżem. Festyny na Bielanach, pikniki na Saskiej Kępie, wycieczki statkami po Wiśle,
gromadne obserwowanie wyczynów wioślarzy i cyklistów stanowiły ekwiwalent podróży,
zabawy, rozrywki, a może nawet i kuracji elit. Celebrowanie jednodniowych, a mówiąc
wprost – kilkunastogodzinnych, świątecznych wypadów za miasto miało charakter swoistej
manifestacji. Przedstawiciele uboższych kręgów społeczeństwa okazywali w ten sposób, że
hołdują modzie, że są zdolni do zażywania atrakcyjnego, spektakularnego wypoczynku.
Naśladownictwo przyczyniało się do upowszechniania elitarnych obyczajów, a jednocześnie
do wzbogacania form spędzania wolnego czasu przez ludzi niezamożnych, czy wręcz
ubogich. Pozwalało to także na swoiste dowartościowanie, poprawę samooceny przez te
najszersze kręgi społeczeństwa stolicy.
Z drugiej strony, pod koniec stulecia, z nowymi inicjatywami wystąpili najświatlejsi
przedstawiciele warstw uprzywilejowanych: przede wszystkim owładnięta społecznikowskim,
pozytywistycznym duchem inteligencja, działacze społeczni, dziennikarze. Podjęli oni
starania o zapewnienie możności korzystania z wypoczynku tym, którzy najciężej pracując i
najmniej zarabiając byli skazani na wegetację w obrębie miejskich murów, w warunkach
wielkiego zagęszczenia ludności i niedostatku zieleni. Wysuwając i realizując pomysły
kolonii dla dzieci, wyjazdów dla szwaczek, letnisk dla nauczycielek, społecznicy przyczyniali
się do rozpowszechnienia poglądu, że podróż, kuracja, wypoczynek i rozrywka na łonie
przyrody nie mogą być jedynie fanaberią i przywilejem elit. Propagowali przekonanie, że
1295
K. Podemski, op. cit., s. 55-56.
317
wartościowe i atrakcyjne spędzanie wolnego czasu poza miastem jest niezbywalną potrzebą
każdego człowieka oraz, że należy i że można dążyć, by potrzebę tę zaspokoić.
Działalność społeczników warszawskich na niwie organizowania wypoczynku
przedstawicielom niższych warstw społecznych przypominała starania podejmowane przez
brytyjskich reformatorów. Działacze angielscy kierowali się pragnieniem zapewnienia
proletariatowi Londynu „racjonalnego wypoczynku”, dążyli do podniesienia poziomu
rozrywek, praktykowanych w czasie wolnym. Nad Tamizą nie było jednak problemu ze
skłonieniem ubogiej ludności do opuszczania miasta – obyczaj ów był praktykowany
powszechnie od czasów nowożytnych. Celem nadrzędnym działań światłych kręgów
brytyjskich było pokierowanie aktywnością warstw niższych w imię zapewnienia harmonii
rozwoju społecznego. W Warszawie najbardziej świadomi przedstawiciele elit pragnęli
natomiast po prostu umożliwić wyjazd z miasta swym podopiecznym, chcieli zaspokoić
potrzeby, których proletariat samodzielnie nie mógł realizować.
Charakterystyczne dla Warszawy i skrajnie odróżniające ją od Petersburga było
wszechstronne, szerokie informowanie o podobnych inicjatywach przez prasę. Bardzo liczne
publikacje warszawskich periodyków nie tylko mobilizowały do działania, ale propagowały
przekonania o konieczności wyjazdu z miasta dla zdrowia i higieny. Ciekawe, że choć nad
Wisłą rosyjska cenzura nie utrudniała zamieszczania takich materiałów, to w Petersburgu ich
odpowiedniki niemalże nie występowały. I na tym polu, rzeczywistość warszawska,
zwłaszcza stan świadomości mieszkańców, bardziej przypominały standardy Zachodu, niż
Rosji.
318
ZAKOŃCZENIE - WNIOSKI
Przedmiotem rozprawy była analiza miejsca podróży, turystyki i wypoczynku
pozamiejskiego w świadomości społeczeństwa Warszawy na przełomie XIX i XX wieku.
Zasadniczy cel, towarzyszący badaniu niniejszej tematyki, polegał na sprawdzeniu, jak
poszczególne warstwy, składające się na ogół społeczeństwa Warszawy, postrzegały różne
formy pozamiejskiej rekreacji. Zamierzałem prześledzić, czy i na ile tradycyjne obyczaje,
charakterystyczne dla elit były naśladowane przez grupy usytuowane niżej w hierarchii
społecznej. Chciałem zbadać, jakie motywy decydowały o podejmowaniu wyjazdów poza
miasto i dalszych podróży i jak tłumaczono, uzasadniano przedsiębrane eskapady. Za istotne
uznałem porównanie stosunku poszczególnych warstw społecznych do różnych rodzajów
aktywności. Interesowały mnie zarówno opinie danego środowiska w odniesieniu do samego
siebie, jak i ocena formułowana wobec zachowań innych grup. Aby uzyskać szersze tło,
które pozwoliłoby na bardziej wszechstronną ocenę, prześledziłem interesujące mnie
zagadnienia na gruncie Londynu i Sankt Petersburga. Wnikliwa analiza literatury przedmiotu
i materiału źródłowego pozwoliły na sformułowanie następujących wniosków.
Dla związanych z Warszawą elit (arystokracji, bogatego ziemiaństwa,
najzamożniejszej burżuazji) dalekie podróże, zagraniczne kuracje, wakacje w rodowych
siedzibach były stałym elementem obyczaju i jednocześnie składnikiem wizerunku
powszechnie istniejącego w świadomości społecznej. Sprzyjały temu: nieograniczone
dysponowanie czasem wolnym, posiadane środki finansowe i siła wielopokoleniowej tradycji
– zwłaszcza w przypadku arystokracji. Podejmując wojaże, reprezentanci najwyższej warstwy
społecznej przytaczali - jako najważniejsze - motywy zdrowotne (wyjazdy kuracyjne „do
wód”) i motywy poznawcze – zwiedzanie pomników sztuki i kultury. W badanym okresie
często były to już jedynie uzasadnienia gołosłowne. Jeżdżono raczej bezrefleksyjnie, nie po
to, by korzystać z konkretnych walorów, ale po ty, by znaleźć się w miejscach modnych,
popularnych, cieszących się wysokim prestiżem, których odwiedzanie należało do rytuału
europejskich elit. Oddawano się tam atrakcyjnym rozrywkom i rozkoszowano otaczającym
luksusem. Często prowadziło to do „manifestacyjnej konsumpcji” – zachowania opisywanego
przez Thorsteina Veblena jako jedna z form podkreślania wysokiej pozycji społecznej.
Świadectwem tego rodzaju zachowań są wspomnienia takich osób jak Zofia z Tyszkiewiczów
Potocka i Stanisław Brzeziński, opinie formułowane przez wywodzących się z tej sfery
319
pamiętnikarzy jak Maria z Łubieńskich Górska czy Edward Krasiński, a zwłaszcza relacje
prasowe, wśród nich zaś te, które surowo oceniają jałowość peregrynacji przedstawicieli
arystokracji i burżuazji.
Należy podkreślić, że funkcjonujący w periodykach i literaturze pięknej – „medialny”
- obraz wypoczynku kręgów najzamożniejszych miał szczególną siłę oddziaływania na resztę
społeczeństwa. W istocie był on opisywanym przez Deana MacCannella „modelem”.
„Model” ów funkcjonował właśnie tak, jak widział to amerykański socjolog. Był postrzegany
jako atrybut wysokiej pozycji społecznej, zasobności, jako świadectwo możliwości
praktykowania zachowań pożądanych, wartościowych, godnych pozazdroszczenia. Ze
względu na swą atrakcyjność wywierał wielki wpływ na pozostałe grupy społeczne.
Kształtował świadomość, wpływał na ocenę obserwowanych zachowań i skłaniał do
podejmowania aktywności w jakiejś mierze naśladujących obyczaje warstw
najzamożniejszych.
Ekskluzywne kręgi warszawskiego społeczeństwa na przełomie XIX i XX wieku
mogły sobie pozwolić na podejmowanie podróży i innych form wypoczynku podobnych do
tych, które równocześnie były udziałem elit londyńskich i petersburskich. Przedstawiciele
najwyższych sfer Warszawy spędzali letnie (lub zimowe) miesiące w tych samych,
najbardziej prestiżowych miejscowościach uzdrowiskowych Bawarii, Tyrolu, Szwajcarii,
Riwiery lub Włoch, w których bawili arystokraci i burżua z Londynu i Petersburga.
Reprezentanci „towarzystwa warszawskiego” udawali się na lato do swych rodowych siedzib
lub wynajętych willi czy pałaców, tak jak najzamożniejsi londyńczycy i petersburżanie. Nie
można dopatrzeć się wyraźnego dystansu pomiędzy charakterem wakacji Tyszkiewiczów na
Riwierze czy Gebethnerów na wyspie Oléron a wojażami ich odpowiedników z Londynu czy
z Petersburga. Środowiska te łączyło, scharakteryzowane przez Lynn Withey, podróżowanie
dla podróżowania – nie w ściśle określonym celu, a bardziej dla wypełnienia obowiązującego
w tej sferze społecznej modnego schematu.
Nie oznacza to bynajmniej, by wszyscy reprezentanci elit ograniczali się do tak
jałowych wędrówek. Byli wśród nich prawdziwi koneserzy sztuki i zabytków – Maria z
Łubieńskich Górska, Ferdynand Hoesick, Stanisław Brzeziński, Józef Mineyko. Niektórzy
podkreślali we wspomnieniach, jak ważny był w ich wojażach wątek patriotyczny, jak starali
się w ich czasie poznawać rodzimą historię i pomniki kultury (Maria Górska, Jadwiga Waydel
Dmochowska). Byli i tacy, dość jednak nieliczni, którzy starali się wykazać na polu fizycznej
320
aktywności. Arystokracja i ziemiaństwo tradycyjnie uprawiały jeździectwo. W modę
wchodził tenis – u Tyszkiewiczów w Landwarowie czy wśród prominentnych kuracjuszy w
Nałęczowie (Waydel Dmochowska). Amatorem prawdziwej nowości – nart – był Jan
Gebethner. Bardzo duże znaczenie miała turystyka tatrzańska i taternictwo (Hoesick,
Gebethner). Wszystkie te formy rekreacji traktowano jako niekwestionowane wzbogacenie
wypoczynku elit, jako bardzo ważny czynnik podnoszący jego wartość. Chętnie te rodzaje
aktywności opisywała i chwaliła prasa. Pamiętnikarze wspominali o nich z prawdziwą dumą.
Miało to istotne znaczenie dla postępowania pozostałych grup społecznych. O ile dość
mechanicznie naśladowano tradycyjne obyczaje „warszawskiego towarzystwa”, o tyle te
nowe starano się kopiować ze szczególnym zapamiętaniem, tak aby wypoczynek - najbliższej
elitom - klasy średniej jawił się jako ważny, wartościowy i godny szacunku.
Warszawską klasę średnią, przy całym jej zróżnicowaniu i rozwarstwieniu
materialnym, potraktowałem jako jedną grupę społeczną. Między innymi właśnie ze względu
na stosunek do form wypoczynku pozamiejskiego i sposoby jego praktykowania.
Przedstawicieli różnych środowisk, składających się na tę warstwę, łączyły: ograniczony
dostęp do czasu wolnego; ograniczone możliwości finansowe, skutkujące koniecznością
skrupulatnego liczenia się z wysokością wydatków ponoszonych na wypoczynek; relatywnie
wysokie wykształcenie – dominowała tu inteligencja. Wspólne były także, a może przede
wszystkim, aspiracje do zajmowania wysokiej pozycji społecznej. Stąd też przedstawiciele tej
warstwy podejmowali działania, które miały upodobnić ich do warszawskiej elity. Na
istnienie takiego mechanizmu w życiu społecznym zwrócili uwagę socjologowie - Florian
Znaniecki, a później Dean MacCannell. Wskazali go również autorzy opisujący brytyjską
middle class, a także Janina Żurawicka, charakteryzująca inteligencję Warszawy.
Co odróżniało wypoczynkową i podróżniczą aktywność warszawskiej klasy średniej
od budzących powszechne zainteresowanie i podziw zachowań kręgów najwyższych? Przede
wszystkim przymus dopasowywania zamierzeń do możliwości, konieczność starannego
planowania kosztów wojażu i ciągła oszczędność, troska o to, by wystarczyło środków na
wyjazd, a czasem także i na powrót z wakacji. Obawy takie nie były obce zarówno tak
prominentnym reprezentantom inteligencji jak Henryk Sienkiewicz czy Eliza Orzeszkowa,
jak i wielu osobom, nie osiągającym stałych, wysokich dochodów. W zasadzie wszystkie
pamiętniki, dzienniki czy wspomnienia poruszają ten problem. Liczne są też świadectwa
korzystania z gościnności zaprzyjaźnionych dworów lub podejmowania pracy, która
pozwalałaby spędzać lato poza miastem. Podobnie, staranne wyliczenia reporterów
321
warszawskiej prasy, dotyczące kosztów podróży, pobytu, kuracji czy choćby wynajęcia
lokum na wilegiaturze, adresowane były do klasy średniej jako grupy żywotnie
zainteresowanej minimalizacją kosztów wypoczynku.
Tak staranne przykładanie wagi do kwestii finansowych świadczy o nadzwyczaj
istotnym zjawisku. O ile dla elit podróżowanie nie było kłopotliwe, nie istniały finansowe
bariery, o tyle klasa średnia z ogromną determinacją, samozaparciem, wysiłkiem dążyła do
zapewnienia sobie możliwości letniego wyjazdu. Czyniła tak, ponieważ, jak świadczą o tym
źródła (Stanisław Twardo, Władysław Kiejstut Matlakowski, Franciszek Kostrzewski), w tym
środowisku było to uważane za ważny atrybut pożądanej pozycji społecznej. Motyw ten nie
był jednak formułowany wprost. Poprzestawano na stwierdzeniach, jak bardzo poznawcze
podróże wzbogacają człowieka i jaką wartością jest możliwość podzielenia się z najbliższymi
opowieściami, wspomnieniami z wędrówki. Bardzo za to wyraźnie artykułowano cele, jakie
przyświecać miały podejmowaniu podróży. Rozpisywali się na ten temat pamiętnikarze,
gruntownie uzasadnionych argumentów dostarczała prasa. Katalog motywów nie jest zbyt
zaskakujący i przypomina te, które werbalizowała arystokracja i burżuazja. Na pierwszy plan,
oczywiście, wysuwała się troska o zdrowie, konieczność poddania się leczeniu. W przypadku
elit często był to jedynie pretekst. W sytuacji klasy średniej najczęściej była to paląca
potrzeba, której trzeba było sprostać, ponosząc wysokie koszty.
Zdecydowanie akcentowano względy poznawcze – obcowanie z kulturą, zabytkami,
pomnikami przyrody. Klasa średnia traktowała podróże, podejmowane w tych celach, jako
swego rodzaju „inwestycję w siebie” – w swą wiedzę, obycie, znajomość świata. Trudno
wskazać źródła, które świadczyłyby o marnotrawieniu czasu i oddawaniu się jałowym
rozrywkom przez podróżujących inteligentów. W rzeczywistości ich wyjazdy były o wiele
lepiej przygotowane, przemyślane, staranniej zaplanowane i wykorzystane. Nie licząc tak
wytrawnego podróżnika jak Sienkiewicz, to prawdziwie imponującym dorobkiem
turystycznym mogli się legitymować Twardo, Matlakowski czy Kostrzewski. Nie bez
przyczyny właśnie z kręgów warszawskiej inteligencji pochodziły postulaty i próby tworzenia
biur i organizacji turystycznych. Mogły się one ziścić dopiero po rewolucji 1905 roku. Tym
niemniej już wcześniej – w końcu XIX i na początku XX wieku propagowano i organizowano
piesze wędrówki „po kraju”. Rolę pioniera odegrał na tym polu Aleksander Janowski.
Dodatkowymi elementami, mającymi nobilitować, dowartościowywać peregrynacje klasy
średniej, nagłaśnianymi przez prasę i potwierdzonymi w innych źródłach, były: sprzeciw
wobec germanizacji w zaborze pruskim, hasło bojkotu pruskich uzdrowisk oraz zachęcanie
322
do działań filantropijnych w stosunku do ludności miejscowej – na polu edukacji i inicjatyw
charytatywnych.
Cechą podróży klasy średniej był ich zasięg, inny niż w przypadku elit. Wynikał on z
barier finansowych. Na dalekie, zagraniczne wojaże mogli pozwolić sobie nieliczni.
Wyjeżdżono do Galicji, uzdrowisk Królestwa. Najczęściej korzystano z podwarszawskich
letnisk. Kwestia kosztów rodziła też konsekwencje, które nie były aż tak rozpowszechnione
wśród najzamożniejszych. Konieczność oszczędzania prowadziła do sezonowej, wakacyjnej
separacji rodzin. Do „badu”, uzdrowiska czy nawet na wilegiaturę zazwyczaj wyjeżdżała
matka z dziećmi. Ojcowie, chcąc redukować wydatki, a często nie mając po prostu urlopu,
pozostawali w Warszawie. Okoliczności te, traktowane przez pamiętnikarzy jako zupełnie
naturalne, były dostrzegane i krytykowane przez warszawską prasę. W licznych publikacjach
domagano się dostępu do wypoczynku dla mężczyzn. Sfeminizowanie wakacji – dominacja
kobiet w uzdrowiskach i ośrodkach wilegiatury – tworzyło wokół nich szczególną aurę
erotyzmu, obyczajowej swobody, matrymonialnych kalkulacji. Ten ostatni aspekt towarzyszył
zresztą także podróżom przedstawicieli warstw wyższych.
Czy warszawska klasa średnia w równym stopniu przypominała swe odpowiedniki z
Londynu i Petersburga, jak było to w przypadku kręgów ekskluzywnych? Czy podejmowane
przez nią formy wypoczynku pozamiejskiego przypominały te znane znad Tamizy i Newy?
Problem ten jest dość złożony. Brytyjska middle class cieszyła się na przełomie XIX i XX
wieku nie tylko swobodami politycznymi, nieskrępowaną możliwością podróżowania i
nieograniczonym dostępem do profesjonalnych agencji turystycznych, z biurem Thomasa
Cooka na czele. W badanym okresie klasa średnia Wielkiej Brytanii w znacznym stopniu
korzystała z kilkutygodniowych urlopów (zazwyczaj bezpłatnych) i charakteryzowała się
bardzo znaczną, jak na warunki europejskie, zamożnością. Stale rosnące w okresie rewolucji
przemysłowej dochody już w zasadzie od połowy stulecia pozwalały regularnie spędzać
wakacje na kontynencie – tam, gdzie od czasów grand tour bywali londyńscy well-to-do.
Wycieczki po wielu zróżnicowanych, atrakcyjnych trasach oferował Cook. Ambitni
londyńczycy mogli się dzięki nim zapoznać z najatrakcyjniejszymi pomnikami przyrody,
sztuki i historii. Badacze zajmujący się Wielką Brytanią zwracają uwagę, że praktykowanie
tego obyczaju nie wynikało jednak wyłącznie z obiektywnego ułatwiania i poszerzania
możliwości podróżowania. Było również wyrazem próby zbliżenia się klasy średniej do
cieszących się prestiżem elit. Podobne wysiłki podejmowała warszawska inteligencja, jednak
w przypadku Anglików, dążenia takie były wcześniejsze i przebiegały w bardziej
323
spektakularny sposób. Warszawska klasa średnia w żadnej sferze rzeczywistości nie
dysponowała takimi możliwościami jak londyńska. Angielscy turyści i kuracjusze, nawet ci z
kręgów średniozamożnych, byli postrzegani przez Polaków jako awangarda europejskiego
ruchu turystycznego i często stawiano ich za wzór.
Jakie wnioski płyną z porównania klasy średniej Warszawy i Petersburga? Można
przyjąć, że skład społeczny obu grup był dość podobny nad Wisłą i nad Newą. Biorąc pod
uwagę charakter obu miast, petersburska klasa średnia, zwłaszcza inteligencja, była lepiej
sytuowana pod względem materialnym. Nauczyciele, urzędnicy, dziennikarze, artyści
otrzymywali uposażenia, których wysokość nie była warunkowana – jak w Warszawie –
względami narodowościowymi czy politycznymi. Rozwijający się przemysł stwarzał też
ogromne możliwości pracy i zarobkowania dla kadr inżynierskich i kierowniczych. Siła
nabywcza petersburżan była znaczniejsza niż ich warszawskich odpowiedników.
Okoliczności te dawały mieszkańcom stolicy imperium wyraźną przewagę nad
warszawiakami w kwestii korzystania z czasu wolnego, podejmowania podróży lub kuracji.
Jak wyglądało to w rzeczywistości? Kwerenda źródłowa i lektura dostępnych opracowań
doprowadziła do zaskakujących konkluzji. Po pierwsze, i była to konstatacja zdumiewająca,
tematyka poznawczych peregrynacji, wyjazdów leczniczych, życia codziennego w modnych
kurortach (zarówno rosyjskich, jak i zagranicznych) niemal nie występowała na przełomie
wieków w prasie petersburskiej – zarówno w dziennikach, jak i tygodnikach. Pojawiała się
bardzo rzadko, wręcz sporadycznie i zazwyczaj w takiej formie, jakby chciano usilnie
zniechęcić czytelników do podejmowania podróży. Po drugie, większość uzdrowisk i
turystycznych atrakcji Cesarstwa leżała na świeżo przyłączonych terenach nadgranicznych,
które poddawano forsownej asymilacji (gubernie nadbałtyckie, Krym, Kaukaz). Dlatego
podróżowaniu do nich przypisywano szczególny, polityczny wymiar. Po trzecie, Rosjanie
napotykali na podobne trudności jak mieszkańcy Warszawy w tworzeniu agencji i organizacji
turystycznych. Zakładane firmy okazywały się efemerydami, prędko kończącymi swój żywot.
Stowarzyszenia z trudem uzyskiwały zgodę na powstanie, a ich działalność była pomijana
milczeniem przez prasę. I to pomimo bardzo szerokiego zasięgu i masowego korzystania z ich
oferty przez wielu entuzjastów podróży – głównie z szeregów klasy średniej, także ze stolicy
Imperium.
Medialny, prasowy wizerunek podróży, turystyki i wyjazdów kuracyjnych był na
gruncie petersburskim tendencyjny i wypaczony. Stanowiło to, jak sądzę rezultat dążenia
władz do zniechęcenia obywateli, czy może raczej poddanych, do podejmowania
324
samodzielnych podróży – nie tylko zagranicznych, ale nawet krajowych. Prowadzi to do
wniosku, że choć petersburżanie dysponowali sporymi możliwościami materialnymi i choć,
jak mówią o tym źródła i współczesne monografie, starali się z nich dość powszechnie
korzystać, to ich wojaże otaczał na przełomie XIX i XX wieku niesprzyjający klimat. Prasa
petersburska, w jaskrawym przeciwieństwie do warszawskiej, nie kreowała atrakcyjnego
„modelu”, który dokumentowałby aktywność wyższych kręgów społeczeństwa i jednocześnie
wpływałby inspirująco na system wartości i sposób działania pozostałych warstw.
Zaskakującym wyjątkiem było zjawisko daczy – podpetersburskiego letniska. Lato na
daczy, znacznie bardziej rozpowszechnione od podwarszawskiej wilegiatury, było udziałem
wszystkich grup społecznych – w różnej oczywiście formie. Szczególnie masowo korzystała
zeń klasa średnia, znajdująca przy tym okazję do zbliżenia się do warstw wyższych i
zamanifestowania własnych aspiracji społecznych (Deotto). Dacza była jedynym sposobem
spędzania pozamiejskiego wypoczynku, który bardzo szeroko opisywały, wręcz drobiazgowo
relacjonowały stołeczne periodyki. Mówiła o niej niezliczona ilość publikacji w gazetach
codziennych i karykatur w satyrycznym tygodniku „Strekoza” (skądinąd bardzo
wyrafinowanych pod względem artystycznym). Prasa konsekwentnie upowszechniała obraz
najbardziej pożądanego, popularnego i godnego szacunku korzystania z czasu wolnego poza
miastem. Lansowana przez redaktorów czasopism atrakcyjna perspektywa spędzania lata w
bezpośrednim sąsiedztwie stolicy miała zapewne konkurować z pokusą dalekich, a już
zwłaszcza zagranicznych, wyjazdów i zatrzymywać Rosjan na ojczystym łonie. Klasa średnia
Warszawy, choć w większości pozbawiona znaczniejszych możliwości finansowych, nie była
poddawana takiej indoktrynacji przez prasę. Przeciwnie, znajdowała w niej wzorzec
postępowania, który starała się naśladować.
Przedstawiciele warszawskiego proletariatu – robotnicy, najniżej opłacani pracownicy
najemni (subiekci, szwaczki, służba domowa) pracowali w najcięższych warunkach i
mieszkali w lokalach o najniższym standardzie. Ich sytuacja życiowa nie budziła
zainteresowania ze strony władz i zdecydowanej większości pracodawców. Znajdowali się też
w najmniej korzystnej sytuacji, jeśli chodzi o szanse korzystania z wypoczynku poza
miastem. Faktyczny brak jakichkolwiek urlopów i niskie dochody uniemożliwiały wszelkie
dalsze wyjazdy. W dyspozycji reprezentantów tej sfery pozostawały w najlepszym razie
pojedyncze dni wolne. Wykorzystując oplatającą Warszawę sieć komunikacyjną,
powszechnie praktykowano niedzielne czy świąteczne wyprawy do najpopularniejszych
miejsc niezbyt wyszukanego wypoczynku – na Bielany, Saską Kępę, do Młocin, Wilanowa,
325
Jabłonnej. Bardziej zintegrowane grupy zawodowe, jak subiekci czy drukarze, organizowali
zbiorowe, kilkusetosobowe „wycieczki korporacyjne”. Często pretekstem wywabiającym
poza miasto tłumy uboższych mieszkańców były, organizowane przez warstwę średnią i
wyższą, zawody sportowe – wyścigi cyklistów i kajakarzy.
Na przełomie XIX i XX wieku altruistycznie usposobione jednostki wyrażały troskę o
położenie proletariatu. Lekarze o społecznikowskim zacięciu i nieliczni przedsiębiorcy
podejmowali charytatywne działania na rzecz zorganizowania wypoczynku dla ubogich
kręgów społeczeństwa Warszawy. Najświatlejsi publicyści prowadzili na łamach prasy
kampanie postulujące zapewnienie proletariuszom dostępu do pozamiejskiej rekreacji.
Wyjątkowe znaczenie, raczej pod względem charakteru niż skali liczebnej, miały inicjatywy
dobroczynne. Na przełomie XIX i XX wieku, dzięki „Wakacjom pracownic”, setki kobiet,
głównie parających się zawodowo krawiectwem lub szeroko pojętym modniarstwem,
spędzały lato w udostępniających gościnę dworach. Równolegle „Towarzystwo Kolonii
Letnich” wysyłało tysiące dzieci na wakacje na wieś, również do ziemiańskich majątków. Tak
oto społeczna aktywność umożliwiała choćby części warszawskiego proletariatu korzystanie z
wakacji poza miastem. Co bardzo ważne, przyczyniało się to do zaszczepiania w kręgach
niezamożnych warszawiaków przekonania o potrzebie i wartości takiego wypoczynku.
Wzmacniało ono oddziaływanie znanego powszechnie wizerunku obyczajów warstw
wyższych. Trudno, oczywiście, założyć, że proletariat warszawski pilnie śledził prasowe
doniesienia o wakacyjnych wyjazdach najzamożniejszych, ale przecież wśród służby,
personelu sklepów, modystek, bon i prywatnych nauczycielek wiedza o tym, co robią
„państwo” była powszechna. W czasie, gdy rekreacyjne aktywności ściśle wiązano z elitami,
proletariat nie dostrzegał możliwości szerszego praktykowania podobnych obyczajów.
Propagowanie wakacji poza miastem dla najuboższych wpłynęło na zmianę stanu
świadomości najniższych warstw w tej materii.
Zjawiska, które w Warszawie pojawiły się na przełomie XIX i XX wieku, w Londynie
były na porządku dziennym już pod koniec I poł. XIX stulecia. Pół wieku później nad Tamizą
niższe kręgi społeczeństwa – robotnicy, niewykwalifikowani pracownicy najemni – nie
dysponowali wprawdzie jeszcze płatnymi urlopami, ale za to masowo, chętnie i w dość
wartościowy sposób korzystali z dni wolnych (bank holidays), wyjeżdżali poza aglomerację, a
nawet spędzali kilkudniowe okresy wolne od pracy w nadmorskich kurortach. Obyczaje te
były konsekwencją kilkudziesięcioletniej walki o prawa pracownicze i poprawę położenia
proletariatu oraz skutkiem działań reformatorów społecznych, pracujących na rzecz
326
racjonalnego wypoczynku working class. Sprzyjała też temu bogata oferta agencji
turystycznych, adresowana do najliczniejszych – niezamożnych klientów.
Dobrodziejstw takich były pozbawione najniższe warstwy społeczeństwa Petersburga.
Ich sytuacja prawna i materialna zbliżona była do położenia proletariuszy Warszawy. Ubożsi
petersburżanie udawali się na niedzielne czy świąteczne majówki do podstołecznych
miejscowości, znanych jako ośrodki dačnej žizni. (Niektóre z nich, z racji wyjątkowej
frekwencji proletariuszy wątpliwej konduity, miały nienajlepszą reputację). Dość
powszechnie praktykowano opuszczanie wiosną wynajmowanych w mieście lokali,
przenoszenie się na letnisko do dużo tańszych klitek czy altanek i codzienne dojeżdżanie do
pracy w stolicy. Nad Newą znany był też zwyczaj organizowania kolonii dla ubogich dzieci,
podobnie jak to czyniono w Warszawie. Zaskakujący jest za to całkowity brak w prasie
petersburskiej materiałów, wyrażających troskę o wypoczynek proletariatu. Najwyraźniej to,
co rosyjska cenzura uważała za dopuszczalne w Warszawie, traktowano w Petersburgu jako
zagrażające wizerunkowi społeczeństwa i państwa.
Jak można najkrócej sformułować wnioski, nasuwające się po zakończeniu pracy nad
niniejszą rozprawą? Pod względem materialnym – sytuacji i możliwości finansowych
poszczególnych grup społecznych – Warszawa bardziej przypominała Petersburg niż Londyn.
Biorąc pod uwagę stan świadomości społecznej i obraz rzeczywistości, kreowany przez media
– prasę i literaturę piękną – bliżej było znad Wisły nad Tamizę niż nad Newę. Dla najwyższej
warszawskiej elity podróże, zagraniczne kuracje i wakacje w rodowych siedzibach były
czymś naturalnym, wyrastającym z tradycji i stanowiącym element wizerunku tej warstwy
społecznej. Klasa średnia, dążąc do zamanifestowania swych aspiracji, starała się usilnie
naśladować zachowania elit. Musiała przy tym pokonywać rozliczne bariery, a podejmowany
przez nią wypoczynek był bogatszy i bardziej wartościowy pod względem poznawczym niż w
przypadku większości przedstawicieli klasy wyższej. Proletariat Warszawy, korzystając z
możliwości, jakie dawał rozwój komunikacji, starał się wyruszać w dni świąteczne poza
miasto. Naśladował przy tym obyczaje klasy średniej i wyższej, a jednocześnie próbował
wprowadzać w życie zalecenia, formułowane przez światłych reprezentantów tych warstw i
kierowane właśnie pod adresem kręgów najuboższych. Sposób spędzania czasu wolnego poza
miastem był bardzo istotnym elementem określającym miejsce danej grupy na drabinie
społecznej hierarchii. Coraz powszechniej uważano, że pozamiejska rekreacja jest ważna i
potrzebna, ale też, że jej formy świadczą o społecznych aspiracjach.
327
Świat, stanowiący przedmiot moich badań, przestał istnieć wraz z rozpoczęciem I
wojny światowej. Kolejne dziesięciolecia przyniosły zjawiska, zapowiadające realia
współczesności. Nastąpił spektakularny rozwój komunikacji – zwłaszcza lotniczej. Stałej
poprawie ulegało położenie materialne warstw średnich i niższych, głównie dzięki
upowszechnieniu praw pracowniczych i rozwojowi opiekuńczych funkcji państwa. Nastąpiło
prawdziwe umasowienie wakacji. Przy całym zróżnicowaniu współczesnej oferty,
wypoczynek stał się bardziej egalitarny. Nadal jednak jednostki i grupy społeczne manifestują
swe aspiracje i ambicje przez praktykowanie określonych form podróży i turystyki. Rodzące
się w drugiej połowie XIX i na początku XX wieku zjawiska są dziś trwałym elementem
rzeczywistości.
328
BIBLIOGRAFIA
Źródła publikowane – memuarystyka, literatura piękna, epistolografia, informatory.
Baliński, Wspomnienia o Warszawie, przedm. R. Kłodziejczyk, Warszawa 1987
Baszkircew M., Dziennik, przeł. H. Duninówna, wstęp A. Kowalska, Warszawa 1967
Dąbrowski I., Felka, Londyn 1957
Dobrzycki H., Zdrojowiska, zakłady lecznicze i stacje klimatyczne w guberniach Królestwa
Polskiego i najbliższych guberniach Cesarstwa oraz prywatne zakłady lecznicze w
Warszawie, Warszawa 1896
Dostojewski F., Idiota, przeł. J. Jędrzejewicz, Warszawa 1971
Dziubek B., Zaczynałem u Lilpopa, Warszawa 1969
Forster E. M., Pokój z widokiem, przeł. H. Najder, Warszawa 2003
Gebethner J., Młodość wydawcy, Warszawa 1977
Gloger Z., Dolinami rzek. Opisy podróży wzdłuż Niemna, Wisły, Bugu i Biebrzy, Warszawa
1903
Górska z Łubieńskich M., Gdybym mniej kochała. Dziennik z lat 1889-1895 (t. I), Warszawa
1996
Górska z Łubieńskich M., Gdybym mniej kochała. Dziennik z lat 1896-1906 (t. II), Warszawa
1997
Hoesick F., Powieść mojego życia. (Dom rodzicielski). Pamiętniki, Wrocław – Kraków 1959
Krasiński E., Gawędy o przedwojennej Warszawie, Warszawa 1936
Janiszewski E., Wspomnienia odessity 1894 – 1916, Wrocław 1987
Leo A., Wczoraj. Gawęda z niedawnej przeszłości, Warszawa 1929
Lutosławski W., Jak tanio podróżować. I. Wędrówki iberyjskie, Warszawa 1909
329
Mann T., Czarodziejska Góra, przeł. J. Kramsztyk, J. Łukowski Warszawa 1982
Mann T., Śmierć w Wenecji, przeł. L. Staff, [w:] Opowiadania, Warszawa 2009
Mineyko J., Wspomnienia z lat dawnych, Warszawa 1997
Orzeszkowa E., Listy zebrane, red. J. Baculewski, t. II, Do Leopolda Méyeta, opr. E.
Jankowski, Wrocław 1955
Orzeszkowa E., Listy zebrane, red. J. Baculewski, t. V, Do przyjaciół: Tadeusza Bochwica,
Jana Bochwica, Janiny Szoberówny, opr. E. Jankowski, Wrocław 1961
Ostromęcka J., Pamiętnik z lat 1862 – 1911, opr. A. Brus, Warszawa 2004
Potocki J., Notatki myśliwskie z Afryki, Warszawa 2009
Prus B., Lalka, Warszawa 1956
Sienkiewicz H., Listy, T. I, cz. 1, Red. J. Krzyżanowski, Opr. M. Bokszczanin, (Opr. Listów
do M. Godlewskiego – E. Kiernicki), Warszawa 1977
Sienkiewicz H., Listy, T. I, cz. 2, Red. J. Krzyżanowski, Opr. M. Bokszczanin, (Opr. Listów
do M. Godlewskiego – E. Kiernicki), Warszawa 1977
Sienkiewicz H., Rodzina Połanieckich, Warszawa 1997
Sienkiewicz H., W pustyni i w puszczy, Warszawa 1968
Singer B. (Regnis), Moje Nalewki, Warszawa 1993
Starynkiewicz S., Dziennik. 1887-1897, Warszawa 2005
W pracy i w walce. Wspomnienia robotników warszawskich z przełomu XIX i XX wieku, opr.
J. Durko, Warszawa 1970
Walewska C., W walce o równe prawa: nasze bojownice, Warszawa 1930
Wańkowicz M., Tędy i owędy, Warszawa 1982
Waydel Dmochowska J., Dawna Warszawa, Warszawa 1959
Waydel Dmochowska J., Jeszcze o dawnej Warszawie, Warszawa 1960
330
Weyssenhoff J., Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego, Warszawa 1956
Zalewski A. (?), Towarzystwo warszawskie. Listy do przyjaciółki przez Baronową XYZ, opr.
R. Kołodziejczyk, Warszawa 1971
Zapolska G., Sezonowa miłość, Kraków 1980
Zasosov D. A., V. I. Pyzin, Iz žizni Peterburga 1890-1910-h godov. Zapiski očevidcev, opr.
Stepanov A. V., Sankt-Peterburg 1999
Niepublikowane źródła rękopiśmienne.
Brzeziński S., Pamiętnik, Rps BN II 10493
Górska z Chłapowskich A., Wspomnienia. Ostatnia redakcja. Tom I. Lata 1870-1900, Rps
BN 9778
Guzowska ze Święcickich Z., Za moich czasów. Pamiętnik, Rps BN, akc. 8036
Hornowska z Dunin-Borkowskich Ł., Wspomnienia z lat ok. 1852-1890, Rps BN II 10423
Kostrzewski F., Pamiętnik z lat 1844 – 1890, Rps BN IV 6377
Matlakowski W. K., Wspomnienia, Rps BN akc. 10875
Potocka z Tyszkiewiczów Z., Echa minionej epoki. XIX i XX wiek. Moje wspomnienia, Rps
BN akc. 11711
Twardo S., Ogniwa jednego życia, Rps. BN akc. 10430
Ziemięcki A., Wspomnienia z lat 1885 – 1919. Moja przyjaźń z geografią, Rps BN akc. 9498
Czasopisma.
„Biesiada Literacka” 1893, 1898, 1903
„Biržewye Vedomosti” (ros.) 1898, 1908
„Bluszcz” 1893, 1898, 1903, 1908
331
„Kolce” 1875
„Kurier Warszawski” 1873, 1878, 1891, 1893, 1898, 1903, 1908
„Lechita” 1898
„Mucha” 1878, 1908
„Niva” (ros.) 1888, 1898, 1908
„Priroda i Lûdi” (ros.) 1898, 1908
„Przegląd Tygodniowy” 1893, 1898, 1903
„Rodina” (ros.) 1888, 1898, 1908
„Russkij Turist” (ros.) 1899, 1903, 1908, 1913
„Sankt-Peterburgskie Vedomosti” (ros.) 1888, 1898, 1903, 1908
„Strekoza” (ros.) 1888, 1893, 1896, 1898, 1903, 1908
„Świat” 1908
„Tygodnik Ilustrowany” 1893, 1898, 1903, 1908
„Tygodnik Mód i Powieści” 1893, 1898, 1903, 1908
„Wędrowiec” 1893, 1898, 1903, 1908
Opracowania.
Barton D., Dzieje kąpieliska i kurortu w Krynicy Morskiej, Sztutowo 1997
Bazylow L., Historia Rosji, Warszawa 1983
Beattie A., The Alps. A cultural history, Oxford 2006
Bernard P., Killing Dragons. The Conquest of the Alps, London 2001
Billewicz T., Diariusz podróży po Europie w latach 1677-1678, opr. M. Kunicki –
Goldfinger, Warszawa 2004
332
Braun J., Powstanie i funkcjonowanie sieci warszawskich kolejek dojazdowych na przełomie
XIX i XX wieku , „Rocznik Mazowiecki” 1974 (V).
Braun J., Warszawski węzeł komunikacyjny, [w:] Wielkomiejski rozwój Warszawy do 1918 r.,
red. I. Pietrzak – Pawłowska, Warszawa 1973
Cegielski J., Stosunki mieszkaniowe w Warszawie w latach 1864-1964, Warszawa 1968
Chwaściński B., Z dziejów taternictwa. O górach i ludziach, Warszawa 1979
Chynczewska – Hennel T., Rzeczpospolita XVII wieku w oczach cudzoziemców, Wrocław
1993
Cunningham H., Leisure in the industrial revolution c. 1780 – c. 1880, London 1980
Czepulis – Rastenis R., Znaczenie prozy obyczajowej XIX wieku dla badań ówczesnej
świadomości i stosunków społecznych, [w:] Historyka. Studia metodologiczne, t. VIII,
Wrocław 1978
Czepulis – Rastenis R., Uwarstwienie społeczne Królestwa w świadomości współczesnych
[w:] Społeczeństwo Królestwa Polskiego. Studia o uwarstwieniu i ruchliwości społecznej pod
redakcją Witolda Kuli, Warszawa 1965
Deotto P., Peterburgskij dačnyj byt XIX veka kak fakt massovoj kultury, „Europa Orientalis”
16 (1997), nr 1
Dolženko G. P., Istoriâ turizma v dorevolûcionnoj Rossii i SSSR, Rostov 1988
Europejczyk w podróży 1850 -1939, red. E. Ihnatowicz, S. Ciara, Warszawa 2010
Ferry K., The British seaside holiday, Oxford 2009
Franke J., Polska prasa kobieca w latach 1820-1918: w kręgu ofiary i poświęcenia,
Warszawa 1999
Gaj J., Dzieje turystyki w Polsce, Warszawa 2008
Gajewski M., Zabudowa miasta i urządzenia komunalne, [w:] Wielkomiejski rozwój
Warszawy do 1918 r., red. I. Pietrzak – Pawłowska, Warszawa 1973
Hale J., The French Riviera. A cultural history, Oxford 2009
333
Hamilton J., Thomas Cook. The Holiday Maker, Phoenix Mill 2005
Hannavy J., The Victorians and Edwardians at play, Oxford 2009
Historia kultury materialnej Polski w zarysie, red. W. Hensel, J. Pazdur. Tom VI od 1870 do
1918 roku, red. B. Baranowski, J. Bartyś, T. Sobczak, Wrocław 1979.
Historia życia prywatnego. Tom 4. Od rewolucji francuskiej do I wojny światowej, red. M.
Perrot, Wrocław 1999
Ihnatowicz I., Obyczaj wielkiej burżuazji warszawskiej w XIX wieku, Warszawa 1971
Ihnatowicz I., Biernat A., Vademecum do badań nad historią XIX i XX wieku, Warszawa 2003
Jasia Ługowskiego podróże do szkół w cudzych krajach: 1639-1643, opr. K. Muszyńska,
przeł. J. Sękowski, Warszawa 1974
Karwacki W. L., Zabawy na Bielanach, Warszawa 1978
Kielich W., Podróżniczki. W gorsecie i krynolinie przez dzikie ostępy, przeł. M. Diederen –
Woźniak, Warszawa 2013
Kieniewicz S., Warszawa w latach 1795-1914, Warszawa 1976
Kmiecik Z., Prasa polska w rewolucji 1905-1907, Warszawa 1980
Kmiecik Z., Prasa warszawska w latach 1886 – 1904, Warszawa 1989
Kmiecik Z., Prasa warszawska w latach 1908 – 1918, Warszawa 1981
Kobieta i kultura czasu wolnego. Zbiór studiów pod red. A. Żarnowskiej i A . Szwarca, t.
VII, Warszawa 2001
Kobieta i kultura życia codziennego wiek XIX i XX. Zbiór studiów pod red. A. Żarnowskiej i
A. Szwarca, t. V, Warszawa 1997
334
Kobieta i małżeństwo. Społeczno-kulturowe aspekty seksualności. Wiek XIX i XX. Zbiór
studiów pod red. A. Żarnowskiej i A . Szwarca, t. VIII, Warszawa 2004
Kolbuszewski J., Tatry w literaturze polskiej 1805 – 1939, Kraków 1982
Kowalska – Glikman S. Drobnomieszczaństwo w dziewiętnastowiecznej Warszawie,
Warszawa 1987
Kowecka E., Wycieczki kolejowe w Królestwie Polskim w 1867 r., „Kwartalnik Historii
Kultury Materialnej” 1994, nr 3-4.
Krygowski W., Dzieje Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego, Warszawa – Kraków 1988
Kula W., Problemy i metody historii gospodarczej, Warszawa 1963
Leskiewiczowa J., Warszawa i jej inteligencja po powstaniu styczniowym 1864-1870,
Warszawa 1961
Lewan M., Zarys dziejów turystyki w Polsce, Kraków 2004
Lewandowski R., Brzegi Andriollego, Józefów 2010
Lewandowski R., Kronenberg, Andriolli i wilegiatura czyli podwarszawskie letniska linii
otwockiej, Józefów 2012
Lewandowski R., Twórcy stylu <<świdermajer>>, Józefów 2012.
MacCannell D., Turysta. Nowa teoria klasy próżniaczej, Warszawa 2002
Macfarlane R., Mountains of the Mind. A history of a fascination, London 2008
Mazur E., Stan uzdrowisk w Królestwie Polskim i zachodnich guberniach Cesarstwa
Rosyjskiego na przełomie XIX i XX w., „Kwartalnik Historii Kultury Materialnej” 2008, nr 1
335
Mazur E., Życie codzienne w uzdrowiskach w Królestwie Polskim i zachodnich guberniach
Cesarstwa Rosyjskiego na przełomie XIX i XX w., „Kwartalnik Historii Kultury Materialnej”
2008, nr 2
Mazurski K. R., Historia turystyki sudeckiej, Kraków 2012
Mączak A., Odkrywanie Europy: podróże w czasach renesansu i baroku, Gdańsk 1998
Mączak A., Peregrynacje, wojaże, turystyka, Warszawa 2001
Mączak A., Życie codzienne w podróżach po Europie w XVI i XVII wieku, Warszawa 1980
McReynolds L., Russia at Play. Leisure activities at the End of the Tsarist Era, New York
2003
Micińska M., Inteligencja na rozdrożu 1864 – 1918, Warszawa 2008
Mróz T., Wincenty Lutosławski 1863 – 1954. Jestem obywatelem Utopii, Kraków 2008
Nelson M., Queen Victoria and the discovery of the Riviera, London 2007
Nietyksza M., Ludność Warszawy na przełomie XIX i XX wieku, Warszawa 1971
Nietyksza M., Ludność, [w:] Wielkomiejski rozwój Warszawy do 1918 r., red. I. Pietrzak –
Pawłowska, Warszawa 1973
Nietyksza M., Miasto pod zaborami. Władze Warszawy w XIX wieku. Próba syntezy,
„Rocznik Warszawski” nr XXXVI, Warszawa 2008, s. 247-260.
Nietyksza M., W. Pruss, Zmiany w układzie przestrzennym Warszawy [w:] Wielkomiejski
rozwój Warszawy do 1918 r., red. I. Pietrzak – Pawłowska, Warszawa 1973
Obsulewicz B. K., Realne koszty tanich podróży. O Wincentym Lutosławskim i jego
Wrażeniach iberyjskich [w:] Europejczyk w podróży 1850 -1939, red. E. Ihnatowicz, S. Ciara,
Warszawa 2010, s. 171-192
336
Obyczaje w Polsce. Od średniowiecza do czasów współczesnych, red. A. Chwalba, Warszawa
2008
Olkuśnik M., Kobieta w podróży na przełomie XIX i XX wieku. Między próbą emancypacji a
presją „podwójnej moralności” [w:] Kobieta i małżeństwo. Społeczno-kulturowe aspekty
seksualności. Wiek XIX i XX. Zbiór studiów pod red. A. Żarnowskiej i A . Szwarca, t. VIII,
Warszawa 2004
Olkuśnik M., Lato na daczy, „Mówią Wieki” 2004, nr 06/04
Olkuśnik M., Materia w służbie idei. Geneza i główne płaszczyzny sporu o kierunki rozwoju
cywilizacyjnego Zakopanego na przełomie XIX i XX wieku, „Kwartalnik Historii Kultury
Materialnej” 2000, nr 3 - 4
Olkuśnik M., Podmiejska wilegiatura warszawiaków u schyłku XIX wieku jako zjawisko
kulturowe i społeczne, „Kwartalnik Historii Kultury Materialnej” 2001, nr 4
Olkuśnik M., W dalekiej podróży, na wilegiaturze, za rogatkami... O znaczeniu form
wypoczynku poza miastem dla badań nad stratyfikacją społeczeństwa Warszawy przełomu
XIX i XX w. [w:] Społeczeństwo w dobie przemian. Wiek XIX i XX. Księga jubileuszowa
Profesor Anny Żarnowskiej, Warszawa 2003
Olkuśnik M., Zwierciadło - drogowskaz. Podróż i wypoczynek kobiet poza miastem w prasie
warszawskiej przełomu XIX i XX wieku” [w:] Kobieta i kultura czasu wolnego. Zbiór studiów
pod red. A. Żarnowskiej i A . Szwarca, t. VII, Warszawa 2001
Opaliński D., „Dusza się tu odrętwia i młodnieje”. Wrażenia Polaków z podróży do kurortów
europejskich w XIX wieku [w:] Europejczyk w podróży 1850 -1939, red. E. Ihnatowicz, S.
Ciara, Warszawa 2010, s. 227-240.
Opaliński D., Przewodniki turystyczne na ziemiach polskich w okresie zaborów. Studium
historyczno-źródłoznawcze, Krosno 2012
337
Osiński D. M., Dandyska w podróży po Europie. Diarystyczny zapis obecności Marii
Baszkircew [w:] Europejczyk w podróży 1850 -1939, red. E. Ihnatowicz, S. Ciara, Warszawa
2010
Pimlott J. A. R., The Englishman’s Holiday. A social history, London 1976
Pinkwart M., Zakopiańskim szlakiem Walerego i Stanisława Eljaszów, Warszawa – Kraków
1988
Podemski K., Socjologia podróży, Poznań 2005
Pruss W., Miasto jako obszar produkcyjny, [w:] Wielkomiejski rozwój Warszawy do 1918 r.,
red. I. Pietrzak – Pawłowska, Warszawa 1973
Przecławski K., Człowiek a turystyka. Zarys socjologii turystyki, Kraków 1997
Petrozolin – Skowrońska B., Król Tatr z Mokotowskiej 8. Portret doktora Tytusa
Chałubińskiego, Warszawa 2005
Pustoła – Kozłowska E., Z dziejów Otwocka – „wzorowej miejscowości leczniczej”,
„Mazowsze” 1994, nr 2(3)
Ring J., How the English made the Alps, London 2001
Ring J., Riviera. The Rise and Rise of the Cote d’ Azur, London 2004
Romantyczne wędrówki po Galicji, opr. A. Zieliński, Wrocław 1987
Rzepniewska D., Ziemianki w mieście. Królestwo Polskie w końcu XIX wieku, [w:] Kobieta i
kultura życia codziennego wiek: XIX i XX. Zbiór studiów pod red. A. Żarnowskiej i A.
Szwarca, t. 5, Warszawa 1997
Siegel S., Ceny w Warszawie w latach 1816-1914, Poznań 1949
Siennicka M., Rodzina burżuazji warszawskiej i jej obyczaj, Warszawa 1998
Słoniowa A., Początki nowoczesnej infrastruktury Warszawy, Warszawa 1978
338
Sowiński P., Wakacje w Polsce Ludowej. Polityka władz i ruch turystyczny (1945- 1989),
Warszawa 2005
Spór o Morskie Oko. Materiały z sesji naukowej poświęconej 90-rocznicy procesu w Grazu.
Zakopane 12-13 września 1992r., red. J. M. Roszkowski, Zakopane 1993
Szałygin J., Drewniana architektura okolic Otwocka, „Mazowsze” 1994, nr 2(3) , s. 31-34
Sznapik A. D., Tatrzańska Arkadia. Zakopane jako ośrodek artystyczno-intelektualny od
około 1880 do 1914 roku, Warszawa 2009
Szwagrzyk J. A., Pieniądz na ziemiach polskich X – XX w., Wrocław 1990
Tarka M., Dzieje Nałęczowa, Nałęczów 1989
Tatrami urzeczeni. Dawna turystyka w słowie i obrazie, Wybór i opracowanie R. Hennel,
Warszawa 1979
Urry J., Spojrzenie turysty, Warszawa 2007
Usyskin G., Očerki istorii rossijskovo turizma, Sankt-Peterburg 2000
Veblen T., Teoria klasy próżniaczej, Warszawa 1971
Walton J. K., The British seaside. Holidays and resorts in the twentieth century, Manchester
2000
Walton J. K., The English seaside resort: a social history 1750-1914, Leicester 1983
Withey L., Grand Tours and Cook’s Tours. A history of leisure travel, 1750 to 1915, London
1997
Wrzosek A., Tytus Chałubiński. Życie – działalność naukowa i społeczna, Warszawa 1970
Zakopane. Czterysta lat dziejów, red. R. Dutkowa, t. I, II, Kraków 1991
Znaniecki F., Ludzie teraźniejsi a cywilizacja przyszłości, Warszawa 2001
Żarnowska A., Robotnicy Warszawy na przełomie XIX i XX wieku, Warszawa 1985
Żelichowski R., Lindleyowie: dzieje inżynierskiego rodu, Warszawa 2002
339
Żurawicka J., Inteligencja warszawska w końcu XIX wieku, Warszawa 1978
340
SPIS TREŚCI
WSTĘP……...……………………………………..………………………..…………………2
Uzasadnienie wyboru tematu…..................................................................................................2
Podróże i turystyka w badaniach socjologicznych…….………………………………………7
Warszawa II połowy XIX wieku……………….……………………………………….……24
Dokąd na lato?..........................................................................................................................29
Źródła……………………….…………….…………………………………………………..34
Konstrukcja pracy……….……………….…………………………………………………...38
ROZDZIAŁ I. LONDYN I SANKT PETERSBURG. WZORCE I PUNKTY
ODNIESIENIA DLA OBYCZAJÓW CZASU WOLNEGO I PODRÓŻY
SPOŁECZEŃSTWA WARSZAWY ……………………….……………………...……...42
Wielka Brytania i Londyn – wzór dla całej Europy…………………..……….………….…..44
Sankt Petersburg i Rosja – punkt odniesienia dla społeczeństwa Warszawy i zaboru
rosyjskiego……………………….…………………………………………………………...74
ROZDZIAŁ II. ELITY W PODRÓŻY. WOJAŻE, WAKACJE I KANIKUŁA NA WSI
JAKO WYZNACZNIK POZYCJI SPOŁECZNEJ…........……………………………..119
„Towarzystwo warszawskie”……….……………………………………………………….120
Wiejskie siedziby – sięganie do źródeł…….………………………………………………..144
Dla zdrowia – w szeroki świat….…………………………………………………...………152
Radosna beztroska z dala od domu… ………….………………………………………….159
Nie tylko rozrywka. Poznać świat – wzbogacić siebie…………………………….………..166
341
Ku stronom ojczystym, dla dobra narodu……………..…………………………………….175
Na polu fizycznej aktywności……..……………………………………………………...…181
ROZDZIAŁ III. KLASA ŚREDNIA NA WAKACJACH. CZAS WOLNY POZA
MIASTEM JAKO ŚWIADECTWO ASPIRACJI GRUPY SPOŁECZNEJ……..……185
Wzorzec – przedmiot pożądania……...……………………………………………………..185
Klasa średnia – zróżnicowanie grupy społecznej……………………………………………185
Czas wolny – przywilejem.….………………………………………………………………188
Z paszportem, czy bez, czyli jak przekroczyć granicę?..........................................................192
Podróżować, nie trwoniąc pieniędzy…….………………………………………………….194
Ile rachować należy?...............................................................................................................200
Przewodnicy, opiekunowie, nauczyciele…..………………………………………………..208
Nie ma to, jak rodzina! (Lub przyjaciele…).…………………………………….………….210
Dla poratowania zdrowia…….……………………………………………………………...215
Poznać świat – wzbogacić siebie…….……………………………………………………...228
Cudze chwalicie… Podróż patriotyczna….…….…………………………………………...240
Nie będzie Niemiec… Przeciw germanizacji – na wakacjach….…………………………...246
Turyści w pelerynach i z plecakami..………………………………………………………..250
Marzenia o organizacji i udogodnieniach….….…………………………………………….254
Dla dobra ludności miejscowej……….….………………………………………………….259
Integracja rodziny czy emancypacja kobiet ?.........................................................................262
Romanse, małżeństwa i erotyka………..……………………………………………………273
Identyfikacja środowiska – poczucie wspólnoty……..……………………………………...277
342
ROZDZIAŁ IV. NA PODMIEJSKIM PIKNIKU I W OBJĘCIACH FILANTROPII.
WYPOCZYNEK I REKREACJA WARSTW NIEZAMOŻNYCH I PROLETARIATU
WARSZAWY………...………………………………………………………………….…281
Uwięzieni w miejskich murach………………………………………..…………………….281
Z troską o pokrzywdzonych……………….....……………………………………………...284
Saska Kępa……..……………………………………………………………………………287
Bielany…..…………………………………………………………………………………..291
Lądem i wodą do podmiejskich parków i na zieloną trawkę…..…………………………...295
„Wycieczki korporacyjne”………......………………………………………………………298
Wypoczynek, rozrywka czy „polityczna robota”?..................................................................301
„Sprężyści” i ich wielbiciele………..……………………………………………………….302
Dla najbardziej potrzebujących………...….………………………………………………...304
„Wakacje pracownic” i „tanie letniska”…..…………………………………………………309
ZAKOŃCZENIE – WNIOSKI ...…………………….……………………………...……318
BIBLIOGRAFIA...………………………………………………………………………....328