Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

64
Misja: Start-Up Poza gestem Nieznana historia znanego sportowca Radio YouTube Użytkownicy portalu, na których warto mieć oko Jak stworzyć własną maszynkę do zarabiania pieniędzy? Niezależny Miesięcznik Studentów Numer 142 grudzień 2013 ISSN 1506-1714 www.magiel.waw.pl SGH UW

description

Niezależny Miesięcznik Studentów "MAGIEL"

Transcript of Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

Page 1: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

Misja: Start-UpPoza gestemNieznana historia

znanego sportowca

Radio YouTubeUżytkownicy portalu,

na których warto mieć okoJak stworzyć własną maszynkę do zarabiania pieniędzy?

Niezależny Miesięcznik Studentów

Numer 142grudzień 2013

ISSN 1506-1714

www.magiel.waw.pl

SGHUW

Page 2: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)
Page 3: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

29 5442Narkotykowa metropolia Przyszłość zapisana w książkach Pochowaj się artystycznie Hotel Akropolis

a Uczelnia0 6 N a p i ę c i a i n t e l e k t u a l n e

0 8 P o r a n a w o l o n t a r i a t

0 9 E g z a m i n z j ę z y k a? D o t r z e c h r a z y s z t u k a

0 9 K o n k u r s n a 2 0 0 - l e c i e

1 0 Z a s t r z y k g o t ó w k i d l a E r a s m u s a

b Organizacje1 2 K a l e n d a r z w y d a r z e ń

8 Temat Numeru1 4 M i s j a : S t a r t- U p

c Polityka i Gospodarka1 8 N a r k o t y k o w a m e t r o p o l i a

1 9 S t r a t e g i a z a 5 5 0 m i l i o n ó w

2 0 J e s t e m p r z y g o t o w a n y n a b l a c k o u t

2 2 P r z e s z ł o n o w e p o k o l e n i e

2 3 K o l e k c j o n e r R u i n 2

2 4 P o d p r ą d g ł ó w n e g o n u r t u

d Muzyka2 6 B u r z a n a d c h m u r ą ?

2 7 R a d i o Yo uTu b e

2 8 R e c e n z j e

f Książka2 9 P r z y s z ł o ś ć z a p i s a n a w k s i ą ż k a c h

3 0 A m e r y k a ń s k i s e n p o P o l s k u

3 1 R e c e n z j e / n o w o ś c i w y d a w n i c z e

e Film3 2 R e c e n z j e

3 4 Z a k o c h a ć s i ę o d d r u g i e g o w e -j r z e n i a

h Teatr3 5 W i e l k i t e a t r n a m a ł e j s c e n i e

3 6 R e c e n z j e / r e p e r t u a r

3 8 S z t u k a n a s z k l a n y m e k r a n i e

j Warszawa4 0 G a s t r o n o m i c z n y b i z n e s o d k u c h n i

i Człowiek z Pasją4 2 P o c h o w a j s i ę a r t y s t y c z n i e

k Po godzinach4 5 M o b i l n y k ą c i k / s k r ó t m u l t i m e -

d i a l n y

4 6 C h a r a k t e r p o s t u r y

o Sport 4 8 P o z a g e s t e m

5 1 U w a g a l e c i !

5 1 P a n d a n a r t y

p Czarno na Białym5 4 H o t e l A k r o p o l i s

r Kto jest Kim?5 7 R e n a t a N o w a k o w s k a -S i u t a /

B a r t o s z L e w a n d o w s k i

q Felieton5 8 S t u d e n t i j e g o s a m o c h ó d

5 9 P a t r i o t y z m i n i e b e z p i e c z e ń s t w o b e z w s t y d u

t Trzy po Trzy6 0 M a g i a Ś w i ą t

u Rozrywka6 1 R o z r y w k a

v Do góry nogami6 2 D o g ó r y n o g a m i

Wydawca:

Stowarzyszenie Akademickie Magpress

Prezes Zarządu:

Dominika [email protected]

Adres Redakcji i Wydawcy:

al. Niepodległości 162, pok.6402-554 Warszawa

tel. (022) 564 97 57

Redaktor Naczelna: Karolina PierzchałaZ-ca Redaktor Naczelnej: Magdalena Gansel, Aleksandra WilczakRedaktor Prowadzący: Robert SzklarzOrganizacje: Mikołaj TchorzewskiUczelnia: Magdalena GanselPolityka i Gospodarka: Bartosz LadaCzłowiek z pasją: Wojciech AdamczykFelieton: Karol KopańkoFilm: Bartek BartosikMuzyka: Adrian SzorcTeatr: Dominika MakarewiczKsiążka: Milena BuszkiewiczWarszawa: Kasia SitekSport: Ewa Stempniowska3po3: Elżbieta NyczKto jest Kim: Agnieszka Porzycka

Rozrywka: Kamil OsieckiPo godzinach: Szymon CzerwonkaCzarno na Białym: Adela KuczyńskaW Subiektywie: Bohdan IlaszDo Góry Nogami: Redaktor NieodpowiedzialnyKorekta: Kamil MuchaDział foto: Ewa PrzedpełskaDyrektor Artystyczny: Ewa WidenkaDział Księgowy: Katarzyna KopyckaDział Promocji i Reklamy: Dominika BasajDział WWW: Aleksander Reszka

Współpraca: Robert Bańburski, Agnieszka

Bartosiak, Marcin Bator, Tomasz Bielak, Mariusz

Dudek, Małgorzata Gawlik, Anna Grochala, Jerzy

Gut-Mostowy, Maciej Jabłoński, Piotr Kawczyński,

Anastazja Kiryna, Jakub Kopryk, Bartosz Kosiński,

Wojciech Kuczek, Weronika Łopieńska, Magda Malec,

Emil Marinkow, Kasia Matuszek, Piotr Filip Micuła,

Oskar Miller, Zuzanna Napiórkowska, Konrad Obidoski,

Bartosz Olesiński, Katarzyna Ozga, Grzegorz Piasecki,

Arleta Piłat, Piotr Piłat, Paula Pogorzelska, Adam

Przedpełski, Aleksander Pudłowski, Paweł Romański,

Paweł Ropiak, Janusz Roszkiewicz, Wojciech Sabat,

Agata Serocka, Monika Sikorra, Maciej Simm, Aleksan-

der Stelmaszczyk, Mieto Strzelecki, Maria Toczyńska,

Jakub Warnieło, Michał Wrona, Rafał Wyszyński,

Michał Zajdel, Piotr Zawiślak, Paulina Żelazowska,

Andrzej Żurawski, Sebastian Żwan

Świeże pióra: Judyta Banaszyńska, Sylwia Barć,

Paulina Błaziak, Joanna Brzozowska, Weronika

Buczkowska, Marcin Czyrdobon, Magda Drezno,

Paweł Drubkowski, Ania Elsner, Jakub Gołdas, Hubert

Guzera, Adam Hugues, Anna Kalinowska, Maria

Kądzielska, Marta Kąpielska, Arkadiusz Kowalik,

Natalia Księżarek, Paulina Krogulska, Marta Lis, Maria

Magierska, Alex Makowski, Marcin Malec, Kamila Mą-

sior, Gabi Megiel, Agnieszka Michałek, Michał Moskwa,

Jakub Orszulak, Ada Piórkowska, Jakub Pomykalski,

Monika Prokop, Anna Puchta, Kinga Skarżyńska,

Paweł Trzaskowski, Tomasz Tybuś, Jakub Wanat,

Jędrzej Wołochowski, Jana Woronowska, Jan Jakub

Zygmuntowski, Patryk Żak, Aleksandra Żelazowska

Redakcja zastrzega sobie prawo do

przeredagowania i skracania niezamówionych

tekstów. Tekst niezamówiony może nie zostać

opublikowany na łamach NMS MAGIEL.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść

zamieszczonych reklam.

Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania styczniowo-lutowego prosimy przesyłać e-mailem lub dostarczyć do siedziby Redakcji do 8 grudniaDruk pokrywają w całości sponsorzy i reklamdawcy.

Nakład: 7000 egzemplarzy Okładka: Marta LisMakieta pisma: Maciej Simm, Olga Świąteckawspółpraca: Maciej Szczygielski

Kontakt do członków redakcji w formacie:[email protected] Jesteś zainteresowany współpracą? Napisz na: [email protected]

18

grudzień 2013

spis treści /Karol Lewańko czeka na prawe teksty

Page 4: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

Kawiarnia wydaje się być mało wymaga-

jącym przedsięwzięciem, a do tego koja-

rzy się z przyjemną atmosferą i smakiem

dobrej kawy. Kto nie chciałby zarabiać

w taki sposób?

/ wstępniak

Marzeniem połowy moich znajomych jest otworzenie własnej kawiarni. Czę-sto ma być połączona z prywatnym

wydawnictwem i księgarnią czy galerią sztuki. Dlaczego posiadanie własnego miejsca spotkań stało się tak niezwykle popularne wśród mło-dych ludzi? Czy idąc za Tadeuszem Kantorem wszyscy chcemy inicjować rewolucję?

Odpowiedź jest chyba jednak trochę prost-sza. Kawiarnia jest prywatnym biznesem, który z pozoru wydaje się być mało wyma-gającym przedsięwzięciem, a do tego ko-jarzy się z przyjemną atmosferą i sma-kiem dobrej kawy. Kto nie chciałby zarabiać w taki sposób? Oczywiście w rzeczywistości nie jest to łatwy kawałek chleba, a patrząc na cią-głą fluktuację lokali w Warszawie można stwier-dzić, że nawet bardzo ryzykowny. Ale z drugiej strony, dlaczego nie podjąć wyzwania? Z badań Polskiej Agencji Przedsiębiorczości wynika, że zaledwie ok. 3 proc. absolwentów szkół wyż-szych decyduje się na założenie własnej firmy za-raz po studiach. Wolimy pracować dla innych, zdobywać doświadczenie i dopiero potem stanąć na własnych nogach. To brzmi bardzo sensow-nie, tylko czy potem nie okaże się, że zdążyliśmy już wpaść w rutynę i nie chcemy lub boimy się zmian? Czy stabilna posada nie będzie bardziej kusząca niż ryzykowne, nowe przedsięwzięcie?

O tym jak to się dzieje, że nasze marzenia często przegrywają z przedsiębiorczością oraz czy fak-tycznie założenie start-upa jest aż tak problema-tyczne, przeczytacie w Temacie Numeru.

Welcome to Miami, niegdyś popu-larnego Willa Smitha, kojarzy nam się z dobrą imprezą na słonecznej pla-ży, odpoczynkiem i wiecznymi wakacjami. W skrócie – wszyscy chcielibyśmy tam zamiesz-kać. Jednak nie każdy zdaje sobie sprawę z ciem-nych kart historii tego miasta. Opowieść god-ną wciągającego filmu sensacyjnego znajdziecie w artykule Narkotykowa metropolia (str. 18).

Chyba każdy z nas wie, co oznacza gest Koza-kiewicza. Część osób, zwłaszcza tych ze starszych pokoleń, odczuwa rodzaj pewnej dumy na myśl o całym wydarzeniu, bo w końcu pokazaliśmy tym Ruskom! Jednak dopiero teraz, po tylu latach, symbol buntu przeciwko ZSRR postanowił opo-wiedzieć o sobie, swoim trudnym dzieciństwie i smutnych konsekwencjach życia w komuni-stycznej Polsce. Aby poznać przejmującą hi-storię ikony polskiego sportu odsyłam na stro-nę 48.

Na koniec, w związku ze zbliżającym się końcem grudnia, chciałabym w imie-niu całej redakcji NMS MAGIEL ży-czyć wszystkim czytelnikom pogody ducha w nowym roku. 0

Biznes pożądanyK A R O L I N A P I E R Z C H A Ł AR E D A K T O R N A C Z E L N A

rys.

Mate

usz R

ażni

ewsk

i

04-05

Teczka jest na stole. A nie, to się tak tylko świeci.

Page 5: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

fot.

Tom

asz B

ielak

Podczas X edycji Targów Wydawnictw Ekonomicznych studenci i wykładowcy SGH po raz kolejny mieli możliwość na-bycia książek o tematyce ekonomicznej. Każdy mógł znaleźć coś interesujące-go – począwszy od podręczników, na poradnikach asertywności kończąc. Wszystkim biorącym udział w TWE dziękujemy i zapraszamy już za rok!

fot.

Kata

rzyn

a Mat

usze

k

aktualności /

Aktualności

grudzień 2013

Page 6: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

one more to go

/ napięcia intelektualne

Napięcia intelektualne

Nietypowa instalacja, która na początku listopada zawisła w holu głównym Biblioteki Uniwersytetu Warszawskie-go, jest efektem współpracy Fundacji „Nowa Przestrzeń Sztuki”, rzeźbiarki Ludwiki Ogorzelec i dyrekcji biblioteki. W BUW-ie będzie ją można podziwiać do 15 stycznia. O P r a c O Wa N i e : M a g d a l e n a g a n s e l Z d j ę c i a : M a r i a T o c z y ń s k a

Rzeźba-instalacja nosi znamien-ną dla atmosfery biblioteki nazwę „Napięcia intelektualne”. Praca

autorstwa polskiej rzeźbiarki Ludwiki Ogo-rzelec należy do jej autorskiego cyklu „Kry-stalizacja przestrzeni i reprezentuje gatunek site-specific. To z kolei oznacza, że została za-

projektowana świadomie z myślą o umiesz-czeniu jej właśnie w gmachu BUW-u.

Realizacja tego projektu zyskała patrona-ty medialne i uznanie ze strony prestiżowych magazynów polskich oraz zagranicznych (m.in. „Sculpture”, „Artension”) poświęco-nych zagadnieniom rzeźby, sztuki i kultury.

Adresatami projektu mają być sami czytel-nicy biblioteki. Obecność nowego elemen-tu w znanej już wcześniej przestrzeni będzie stanowić dla przychodzących tam osób ele-ment zaskoczenia, który z kolei przełoży się na wzmocniony wysiłek intelektualny, spo-wodowany kreatywną zmianą wystroju wnę-

06-07

Page 7: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

/ grudzieńdZ i e j e S i ę

4 grudnia USOSWeb – rejestracja żetonowai tura rejestracji na zajęcia ogólnouniwersyteckie w se-mestrze letnim

4 grudnia BUW, Kampus centralnyKonferencja naukowa: Peryferyjność krajów i regionów: wymiary zalezności i autonomii

4 – 5 grudnia Sala Kolumnowa, instytut Historyczny, Kampus cen-tralny, 9:00 – 17:00Kiermasz: „Tanie czytanie” na Uniwersytecie Warszaw-skim

5 grudnia Ośrodek Studiów amerykańskich, al. Niepodległości 22Seminarium: american studies colloqium series – The Novel about History: Past, Memory, and Experience

5 grudniaPałac Tyszkiewiczów-Potockich, Krakowskie Przed-mieście 32, 10:00 – 16:30Konferencja naukowa: Psychologia a socjologia: odmien-ności, spory, wzajemne inspiracje

6 – 8 grudnia SpałaKongres: X kongres kół. Naukowych i artystycznych. Uniwersytetu Warszawskiego

6 – 8 grudnia Zespół rezydencjalny „Parkowa”, ul. Belwederska 46/50 Konferencja naukowa: University today. challenges for tertiary education

9 – 10 grudniaBUW, ul. dobra 56/66Konferencja naukowa: ii Warszawska konferencja z Geo-grafii Politycznej

12 grudniaWydział Nauk ekonomicznych UW, ul. długa 44/50, 18:30debata: Debata Jubileuszowa UW

14 grudnia ul. Lipowa 4Konferencja: i ogólnopolska konferencja Gazet akademic-kich i studenckich

trza. Bezpośrednie oddziaływanie rzeźby na swoich odbiorców może być w pewnym sen-sie rozumiane jako uczynienie z nich elemen-tu całego projektu.

Pracę umysłu mają również stymulować koncepcja i wygląd instalacji. Naprężona pa-jęczyna przecinających się nawzajem linii ce-lofanu i zgromadzona w niej energia mają w sposób pozytywny pobudzać psychikę oraz rozwój ludzkiej osobowiści. Czy tak faktycz-nie się stanie, przekonamy się już niedługo podczas nieubłaganie zbliżającej się sesji zi-mowej. 0

Ludwika Ogorzelec

Polska rzeźbiarka, absolwentka aSP we Wrocławiu oraz

paryskiego L’ecole Nationale Superieure des Beaux

arts. Od 1990 roku realizuje autorski cykl „Krystali-

zacja przestrzeni”. W skład jej dorobku artystyczne-

go wchodzą prace pokazane na ponad stu wystawach,

w m.in. Paryżu, Nowym jorku, Pekinie, Barcelonie, To-

ronto, a także Warszawie, Wrocławiu i Poznaniu. Od

1985 roku mieszka na stałe w Paryżu.

Strona internetowa artystki: www.ludwika.ogorzelec.free.fr

napięcia intelektualne /

grudzień 2013

Page 8: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

Studenci często się zastanawiają, jak i gdzie znaleźć najbliższe miejsce lub organizację, do której można przyna-

leżeć. Poszukiwania nie przynoszą czasami zado-walających rezultatów. Potem pojawia się poczu-cie rezygnacji i przekonania, że i tak nie znajdzie się czasu na działalność studencką. Początkowy entuzjazm szybko zastępuje myślenie o życiu na uczelni wyłącznie w kategoriach niekończącej się nauki. A było już tak blisko! Cóż, może na-stępnym razem.

Uniwersyteckie centrum WolontariatuNa szczęście mamy dla Was świetną wiado-

mość. W listopadzie swoją działalność rozpo-częło Uniwersyteckie Centrum Wolontaria-tu Uniwersytetu Warszawskiego (UCWUW), które ma na celu promowanie i organizowa-nie wolontariatu wśród społeczności akade-mickiej. Jego siedziba znajduje się w budynku Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego przy ul. Dobrej 56/66.

Dzięki uprzejmości Zespołu Centrum Wo-lontariatu MAGLOWI udało się zdobyć kilka cennych informacji na temat jego działalności. Centrum Wolontariatu jest projektem Otwar-tego Uniwersytetu Warszawskiego, który jest skierowany do całej społeczności uniwersytec-kiej: studentów, doktorantów, a także wszyst-kich pracowników i emerytów Uniwersytetu Warszawskiego. Rolą UCWUW jest pośred-nictwo między wymienionymi wyżej członka-mi a organizacjami, które zechcą przyjąć wo-lontariuszy. Oczywiście, wszystkie organizacje i instytucje są odpowiednio weryfikowane, więc wolontariusze nie muszą się obawiać, że „zaginą w akcji”.

angazowanie się jest superInteresującym aspektem działalności

UCWUW jest możliwość uzyskania pomocy przy realizacji własnych pomysłów na projek-ty wolontariackie. Jeżeli ktoś ma ciekawy kon-cept, tylko nie wie, jak się do niego zabrać, może przyjść na Dobrą i o nim opowiedzieć, a pracow-nicy UCWUW na pewno postarają się pomóc. To może być pierwszy krok do zapoczątkowania niepowtarzalnej inicjatywy, a właśnie w ten spo-sób wolontariusze przyczyniają się do budowy społeczeństwa obywatelskiego. Centrum Wo-lontariatu jest bowiem miejscem, gdzie można poznać ciekawych i pasjonujących ludzi, poroz-mawiać o pomysłach, czy wymienić się doświad-czeniami. Dzięki zaangażowaniu w wolontariat można więc samemu wiele zyskać, ale przede wszystkim trzeba zdać sobie sprawę, jak wiele zyskują na tym inni ludzie.

Dynamiczny startPierwszą i niezapomnianą akcją, która zosta-

ła zorganizowana przez UCW w dniach 16 i 17 listopada 2013 roku, był wolontariat podczas Global Landscapes Forum. Siedemnastu wo-lontariuszy, a wśród nich studenci i absolwenci UW, pomogali zorganizować największe wyda-rzenie towarzyszące międzynarodowej konferen-cji klimatycznej COP 19. Poza chwilami skupie-nia i powagi wolontariusze świetnie się bawili, poznając przy tym ludzi z całego świata oraz bio-rąc udział w panelach dyskusyjnych. Mieli też niepowtarzalną możliwość, aby spróbować dań kuchni azjatyckiej – kto by się zresztą nie sku-sił?

Najbliższa akcja UCWUW, do której warto się włączyć, to Marzycielska Poczta, którą Cen-

trum Wolontariatu organizuje z okazji Między-narodowego Dnia Wolontariusza 5 grudnia. Czym jest Marzycielska Poczta? To inicjaty-wa, która narodziła się pod koniec 2009 roku. Jest to akcja ogólnopolska, podczas której wy-syłane są tradycyjne kartki i listy do chorych dzieci, które większość swojego życia spędzają w szpitalach. Warto zaangażować się w to wy-darzenie. Jest to okazja, żeby wrócić na chwilę do starych dobrych czasów, kiedy zamiast ma-ili pisało się prawdziwe papierowe listy i wy-kazać się przy tym nieco większą kreatywno-ścią. Nie kosztuje przy tym wiele wysiłku, a dla chorych dzieci jest sympatycznym prezentem i ogromnym źródłem radości. Do 29 listopada kartki będą napływać do siedziby Uniwersytec-kiego Centrum Wolontariatu, natomiast 3. i 5. grudnia, także w jego siedzibie, zostaną wspól-nie uzupełnione życzeniami świątecznymi.

* * * Jak łatwo wywnioskować, UCWUW, choć

bardzo młode stażem, działa prężnie i na naj-wyższym poziomie. Jeżeli wciąż nie czujecie się przekonani lub wydaje się Wam, że nie starczy wam na to czasu, warto pamiętać, że im więcej ma się zajęć, tym lepsza organizacja czasu i sa-tysfakcja z wykonywanej pracy. 0

Infomacje o działaniach i akcjach UCWUW są na biężą-co publikowane na fanpage’u organizacji na Facebooku: www.facebook.com/UcWUW

czy jesteś zainteresowany pomaganiem innym? a może masz cie-kawy pomysł na projekt, albo trochę wolnego czasu, którego nie potrafisz odpowiednio spożytkować? jeżeli tak, to może warto rozważyć zostanie wolontariuszem. To zajęcie, które może spra-wić niesamowitą satysfakcję i przynieść korzyści nie tylko ludziom, którym się pomaga, ale też samemu sobie.

T e K S T: s y lW i a B a r ć

Pora na wolontariat

fot.

Kevin

doo

ley, c

c BY 2

.0

/ uniwersyteckie centrum wolontariatu

08-09

Page 9: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

Egzamin z języka? Do trzech razy sztukaOd najbliższej sesji egzaminacyjnej wchodzi w życie zarządzenie rektora Uniwersytetu Warszawskiego, które umoż-liwi studentom podejście do egzaminu z języka obcego więcej niż dwa razy.

T e K S T: M a g d a l e n a g a n s e l

Proste, nowoczesne, funkcjonal-ne, oryginalne i przejrzyste – takie powinno być logo promujące 200.

rocznicę założenia Uniwersytetu Warszaw-skiego. Konkurs na jego zaprojektowanie zo-stał właśnie ogłoszony i potrwa do 10 stycz-nia włącznie. Ma on charakter otwarty, co oznacza, że mogą do niego przystąpić rów-nież osoby niezwiązane bezpośrednio z UW.

Celem konkursu jest opracowanie sym-bolu, który – oprócz promocji jubileuszu – będzie wzbudzał pozytywne skojarzenia z Uczelnią, przypominał o historii oraz suk-cesach Uniwersytetu, jak i również prezen-tował jego nowe, bardziej uwspółcześnione oblicze. Do projektu logo może zostać do-

łączone hasło promocyjne (zaprezentowane w języku polskim i angielskim), które w pro-sty i łatwy do zapamiętania sposób będzie na-wiązywać do grafiki i samego święta. Wska-zane jest, żeby projekt zawierał w sobie nazwę Uniwersytetu Warszawskiego i w ten sposób kojarzył się jednoznacznie z Uczelnią.

Konkurs ma charakter jednoetapowy, a oceny zgłoszonych projektów dokona Jury Konkursowe. Wyniki zostaną ogłoszone 22 stycznia. Na laureata czeka nagroda pienięż-na – autor zwycięskiej pracy otrzyma 12 000 zł. W przypadku braku jednoznacznej wy-granej, nagroda zostanie podzielona pomię-dzy twórców najlepszego logo (8 000 zł) i ha-sła (4 000 zł). 0

Konkurs na 200-leciedo dwusetnych urodzin Uniwersytetu Warszawskiego zostały co prawda trzy lata, jednak przygotowania do okrągłego jubileuszu ruszyły już pełną parą. rozpoczęto je nie byle jak, bo od… rozpisania konkursu.

T e K S T: M a g d a l e n a g a n s e l

Konkurs na logo UW

Wszystkie osoby, które nie zaliczyły eg-zaminu językowego, a już wykorzy-stały oba przysługujące im na ten cel

żetony, będą zobowiązane do zapisania się na 10-godzinny kurs on-line w ramach powtarza-nia zajęć z języka obcego z powodu niezadowa-lających wyników w nauce. Przepis ten obowią-zuje od 1 października i został wprowadzony na mocy Zarządzenia nr 20 Rektora Uniwersytetu Warszawskiego z 28 marca 2013 r. (dotyczące-go wysokości opłat za usługi edukacyjne roku akademickim 2013/2013).

Koszt tego kursu wynosi 300 zł. Reje-stracja jest otwarta od 25 listopada i po-trwa do 16 stycznia 2014 r. w module reje-stracji żetonowej systemu USOS. W dniach 22.12.2013 – 17.01.2014 kurs będzie dostęp-

ny na platformie internetowej COME (www.kampus.come.uw.pl). Po zaliczeniu kursu i ure-gulowaniu za niego płatności, student otrzyma dodatkowy żeton na egzamin certyfikacyjny. Zapisy na egzaminy z języka w najbliższej sesji zimowej trwają do 20 stycznia 2014 r.

Zgodnie z obowiązującymi zasadami studio-wania na Uniwersytecie Warszawskim, wszyscy studenci studiów I stopnia i jednolitych magi-sterskich są zobowiązani do posiadania certyfi-katu ze znajomości języka obcego co najmniej na poziomie B2. Można to zrobić, podcho-dząc do wewnętrznego egzaminu certyfikacyj-nego, który jest organizowany na uczelni trzy razy w roku (w sesji jesiennej, zimowej i letniej) lub przedstawić zewnętrzny certyfikat języko-wy akceptowany przez Szkołę Języków Obcych

UW. Jako poświadczenie znajomości języka angielskiego SzJO honoruje m.in. FCE, CAE, CPE oraz TOEFL.

Studenci kierunków filologicznych, języko-znawczych i kulturoznawczych muszą przystą-pić do egzaminu z języka obcego na poziomie B2 innego niż język kierunkowy na swoich stu-diach.

Warto przy tym pamiętać, że obowiązek certyfikacyjny nie wiążę się z koniecznością uczęszczania na lektoraty w ramach przyzna-nych studentowi żetonów. Nie istnieje również zapis wymagający podejścia do egzaminu z tego samego języka obcego, na zajęcia z którego się uczęszczało. Oferta lektoratów UW jest znacz-nie bogatsza niż lista dostępnych na UW egza-minów językowych na poziomie B2. 0

Wszystkich zainteresowanych udziałem w konkur-sie serdecznie zachęcamy do zapoznania się z jego pełnym ogłoszeniem, szczegółowym regulaminem oraz niezbędnymi do załączenia do projektu formu-larzami, udostępnionymi pod adresem:

www.uw.edu.pl/strony/aktualnosci/logo_reg.pdf

skrótem przez uczelnię /

grudzień 2013

Page 10: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

Daj nam cynk!Zmiany w szkolnictwie wyższym? Ważne wydarzenie na uczelni? Ciekawa konferencja na Twoim wydziale?

[email protected]óż nam być na bieżąco z tym, co dzieje się na UW!

Zastrzyk gotówki dla ErasmusaWraz z początkiem 2014 roku wejdzie w życie odświeżona forma programu wymiany studentów erasmus. W listopa-dzie Parlament europejski przyjął proponowane zmiany w programie. Odmieniony erasmus dostał nową nazwę (era-smus+) i potężny budżet wynoszący blisko 15 mld euro. Projekt obejmie wszystkie sektory edukacji, scalając siedem działających do tej pory programów w jeden ogólny.

T e K S T: M a g d a l e n a g a n s e l

Zapowiedzi śmierci Erasmusa oka-zały się na tyle przesadzone, że w ostateczności zupełnie minę-

ły się z prawdą. Budżet nowego „Super-erasmusa” na lata 2014-2020 wyniesie o blisko 40 proc. więcej niż w przy-padku działających obecnie progra-mów, które od stycznia wejdą w jego skład. W ciągu najbliższych siedmiu lat pieniądze te zostaną przeznaczo-ne na wsparcie mobilności młodzie-ży, studentów i pracowników eduka-cyjnych.

Dzięki połączeniu kilku programów w jeden, procedura wnioskowania i składa-nia aplikacji na poszczególne wyjazdy zagra-niczne zostanie ujednolicona. Erasmus+ bę-dzie bardziej przejrzysty i usystematyzowany niż jego poprzednik.

System został podzielony na trzy kluczo-we programy: dedykowane młodzieży, edu-kacyjne i szkoleniowe oraz sportowe. Otrzy-mają one kolejno 10 proc., 77,5 proc. i 1,8 proc. środków z piętnastomiliardowego bu-dżetu Erasmusa (liczonego w euro).

Więcej pieniędzy z Unii oznacza więcej możliwości kształcenia i rozwoju zawodowe-go oraz akademickiego, które mają zwięk-szyć atrakcyjność młodych ludzi na ryn-ku pracy. Szacuje się, że z zorganizowanych w ramach Erasmusa zagranicznych studiów, szkoleń i wolontariatu skorzysta ok. 5 mln

osób, w tym 3 mln studentów europejskich uczelni.

Część budżetu Erasmus+ (3,5 proc.) zo-stanie również przeznaczona na system preferencyjnych pożyczek dla studen-tów i absolwentów. Ze środków unij-nych będą mogły zostać sf inansowa-ne uzupełniające studia magisterskie za granicą. Wielkość takich pożyczek będzie się wahać od 12 do 18 tys. euro, odpowiednio za rok i dwa lata studiów. Dzięki nowemu programowi uczelnie

będą mogły również zawierać porozumie-nia pomiędzy ok. 115 tysiącami instytucji

i organizacji pozaakademickich, zajmują-cych się kształceniem i szkoleniem młodzieży oraz studentów w ramach tzw. „przymierzy wiedzy” i „przymierzy specjalistycznych”. Nawiązanie partnerstwa ma zwiększyć szan-se na zatrudnienie młodych ludzi poprzez realizację dostosowanych do rynku pracy kursów i szkoleń. Współpraca uczelni i f irm będzie również stymulować promocję oraz wzrost innowacyjności i przedsiębiorczości wśród Europejczyków. 0

/ erasmus PLUS

Page 11: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)
Page 12: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

Koncert Świąteczny SGH

Chociaż wszystkie centra handlowe już od początku listopada próbują rozpalić w nas świąteczny nastrój, wywołują jedynie rozżalenie i tęsknotę za prawdziwą magią świąt. Dzięki VII edycji Świątecznego Koncertu SGH, bożonarodzeniowa atmosfera zostanie rozbudzona wieczorem 18 grudnia w klubie Palladium. Środki zebrane w tym roku zostaną przeznaczone na rehabilitację podopiecznych Fundacji Słoneczko oraz Fundacji Ewy Chodakowskiej.

Zapraszamy wszystkich serdecznie na naszą stronę: swiatecznie.org i fanpage’a, gdzie regularnie będą się pojawiać aktualności, a na kilka dni przed Koncertem także na Aulę Spadochronową, gdzie w ramach Tygodnia Świątecznego będziemy – poprzez konkursy i atrakcje – zachęcać wszystkich osobiście do przyjścia na Koncert. Nie może Cię tam zabraknąć!

Karierrezeit SGH

W połowie grudnia odbędzie się pierwszy projekt nowopowstałego SKNu Go-spodarek Krajów Niemieckojęzycznych „Wirtschaft”. Większość członków to byli i obecni uczestnicy programu prowadzonego przez Polsko-Niemieckie Forum Aka-demickie. Pierwszy projekt SKN-u, Karrierezeit SGH, ma na celu przybliżenie szans rozwoju oferowanych przez kraje niemieckojęzyczne – Austrię, Niemcy i Szwajcarię. Przedstawione zostaną czekające na studentów możliwości zarówno zawodowe, jak i edukacyjne. Część wydarzenia skierowana jest także do tych osób, które nie włada-ją językiem niemieckim. Hasło projektu Karrierezeit SGH brzmi: „Sei bereit zur Karrie-rezeit” (bądź gotów na czas kariery).

Youth to Business Forum

Inspiracja. Zaangażowanie. Działanie! Już 9 stycznia 2014 roku Centrum Nauki Kopernik zamieni się w platformę dialogu pomiędzy młodzieżą z ogromnym potencjałem, a specjalistami ze świata biznesu. Czas na Youth to Business Forum!Y2BF to prestiżowy projekt organizacji AIESEC, który od lat odnosi sukcesy na całym świecie. Jest połączeniem konferencji, dyskusji panelowych, specjalistycznych szkoleń i spotkań networkingowych. Uczestnicy Forum wspólnie zdefiniują działania, które pomogą im odważnie wkroczyć w świat biznesu. Sprawdzą jakie kompetencje decydują o sukcesie zawodowym i czy szkoły wyższe uczą jak być przedsiębiorczym. Y2BF to okazja by czerpać z wiedzy i doświadczenia ekspertów. Więcej na www.y2bpoland.pl

Animal Day

Pierwsza taka inicjatywa na SGH! Grupa studentów z Niezależnego Zrzeszenia Studentów Szkoły Głównej Handlowej postanowiła stworzyć zupełnie nową akcję charytatywną. Ten projekt ma na celu zebranie karmy, niezbędnych artykułów oraz funduszy na rzecz schroniska w Celestynowie. Finał akcji odbędzie się 12 grudnia na Auli Spadochronowej. Na tę okazję przygotowaliśmy wiele atrakcji i konkursów z nagrodami. Dodatkowo od 9 grudnia do dnia finału na naszym standzie będzie trwała zbiórka karmy i innych artykułów potrzebnych schronisku. Każda zebrana rzecz pomoże zwierzętom w przetrwaniu zimy. Zachęcamy do odwiedzenia naszej strony internetowejwww.animalday.nzssgh.pl. Można nas też znaleźć na Facebooku: www.facebook.com/AnimalDaySGH

Koncert Chóru SGH

Już 19 grudnia o godzinie 18:00 w Filharmo-nii Narodowej w Warszawie miłośnicy muzyki będą mieli okazję wysłuchać niezwykłego Koncer-tu Chóru Szkoły Głównej Handlowej w Warsza-wie. Program koncertu będzie składać się zarówno z klasycznych utworów, jak i z tradycyjnych pol-skich kolęd w unikalnej aranżacji dyrygenta Chó-ru - Tomasza Hynka. To zdecydowanie najlepszy sposób, aby wprowadzić się w świąteczny nastrój. Koncert ten będzie pierwszym w historii na presti-żowej scenie najważniejszego z miejsc dla polskiej muzyki klasycznej – żaden miłośnik muzyki nie może go przegapić. Bilety na koncert są do nabycia w kasie Filharmonii Narodowej oraz na stronie inter-netowej www.filharmonia.pl

Kalendarz wydarzeń grudzień 2013

11-12 Dzień Dawcy Szpiku na SGH DKMS “Dla Ciebie to 5 minut, dla kogoś to całe życie”

12 Animal DayNZS

13 Kino na Auli SGH SS SGH

17-18 Karierrezeit SGH SKN Gospodarek Państw Niemieckojęzycznych

18 Świąteczny Koncerty SGHNMS MAGIEL

19 Koncert Chóru SGHChór SGH

styczeń 2014

9 Youth to Business ForumAIESEC

12-13

/kalendarz wydarzeń

Page 13: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

Dzień Dawcy Szpiku

Studenci SGH przyłączyli się do inicjatywy DKMS Polska, aby pomóc cho-rym na raka krwi. 11 i 12 grudnia 2013 r. zorganizują Dzień Dawcy Szpiku na swojej Alma Mater.

W Polsce co godzinę kolejna osoba dowiaduje się, że ma białaczkę. Dla wie-lu jedyną szansą na nowe życie jest przeszczep komórek macierzystych od daw-cy niespokrewnionego. Tych niestety jest ciągle zbyt mało. Rejestracja zajmuje chwilę, a w przyszłości dawca może uratować życie. Więcej informacji na stro-nie: www.dkms.pl

Rejestracja potencjalnych dawców szpiku w SGH:11.12 Aula Spadochronowa12.12 Przy Dziekanacie Studium LicencjackiegoGodziny: 11:00 - 18:00 Przyjdź i naszpikuj nadzieją!

Organizujesz interesującą konferencję? Koordynujesz nowy, ciekawy projekt? Możemy Ci pomóc dotrzeć do społeczności studenckiej SGH i UW. Zapytaj o Patronat Medialny Niezależne-go Miesięcznika Studentów MAGIEL, pisząc na: [email protected] Deadline na zgłoszenia: 10.12.2013

Informacja dla organizacji

Kino na Auli SGH

Już 13 grudnia na Auli Spadochronowej odbędzie się kolejna edycja Kina na Auli organizowanego przez Sa-morząd Studentów Szkoły Głównej Handlowej. Tym razem koordynatorka Gabriela Potępa zaprasza Was na szaloną jednodniową podróż do Las Vegas, podczas któ-rej zaproponuje Wam trzy filmy związane z tym zna-nym amerykańkim miastem. Przenieście się razem z nami na jedną noc do miasta kasyn i neonów.

Bilety do nabycia na standzie Samorządu od 10 do 13 grudnia. Pamiętajcie, jeden z filmów zostanie wybrany przez Was. Wszystkie dodatkowe informacje znajdziecie na fanpejdżu „Kino na Auli”.

Do zobaczenia w Las Vegas!

kalendarz wydarzeń /

Page 14: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

14-15

Marzy o niej każdy, realnie planuje niewielu. Własna firma pozwala spełnić marzenia, jednak założenie jej wymaga niemałej odwagi. Jak się jednak okazuje, nie jest to krok nierealny, a wykonać go może nawet student. Czym cha-rakteryzuje się przedsiębiorca i jak zbudować własny Start-Up?

/ przedsiębiorczy student

T e k S T: M a r ta Z w i e r Z

Misja: Start-up

Już w wieku ośmiu lat Radek – ku nie-zadowoleniu nauczycieli – zaczął wy-dawać komercyjną gazetę szkolną. Po

dziś dzień wspomina ją jako swoje pierwsze udane przedsięwzięcie biznesowe. Obecnie student SGH

i absolwent SGGW, jest właścicielem dynamicznie rozwijającego się start-upu Excelling, zajmującego się przetwarzaniem i analizą danych oraz szkole-niami indywidualnymi w zakresie wykorzystania arkuszy kalkulacyjnych.

Dla Tomka droga do obecnej działalności wio-dła przez scenę. Jeszcze na studiach postanowił wy-korzystać swoją pasję do aktorstwa i otworzył teatr dla dzieci – działalność wydawałoby się nietypo-wą jak na studenta SGH. Doświadczenia zdobyte

O P R AWA G R A F I C Z N A : e wa w i D e N K a

Page 15: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

przedsiębiorczy student /

grudzień 2013

w pracy nad własnymi projektami zadecydowa-ły o dalszej ścieżce rozwoju. Dziś tworzy Polską Akademię Biznesu, przedsiębiorstwo zajmujące się szkoleniami, coachingiem i consultingiem, a także planuje utworzenie fundacji, mającej wspierać me-rytorycznie i finansowo polskich przedsiębiorców.

Historia Karola, Andrzeja, Stanisława i Toma-sza zaczęła się na studiach. W swoim mieszka-niu na Bruna często dyskutowali o pomysłach na własny biznes, aż do dnia gdy jeden z nich natra-fił na Grupona – dopiero co powstały amerykań-ski portal zakupowy. Już wtedy zrozumieli wielki potencjał projektu i postanowili stworzyć portal zakupów grupowych w Polsce. W przeciągu kil-ku miesięcy postawili na nogi polskiego City De-al’a (poprzednika Grupona). Dziś są właściciela-mi czterech rozwijających się start-upów: lamoda.pl, travelist.pl, lunchtime.pl oraz Magic Wizards.

Marzenie studenta Słuchając historii młodych przedsiębiorców, któ-

rzy odnieśli sukces, trudno jest nie dać ponieść się marzeniom o własnym przedsięwzięciu. W koń-cu kto z nas nie chciałby porzucić pracy w korpo-racji na rzecz własnego biznesu? Badania Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości (PARP) wy-kazują, że co najmniej 50 proc. studentów rozwa-ża ten krok w przyszłości. Jednak odsetek osób za-czynających coś własnego wcześnie – już w trakcie lub zaraz po studiach – jest bardzo niski i oscylu-je w granicach 2-3 proc. Co jest przyczyną tego zjawiska? Dlaczego nasze plany związane z posia-daniem własnego biznesu pozostają często jedynie w sferze marzeń?

Jedną z przyczyn jest mentalność Polaków oraz brak wzorców do naśladowania w najbliższym oto-czeniu. Ponad połowa młodych przedsiębiorców wskazuje, że pomysł na ten styl życia zaczerpnę-ło od rodziców, którzy również prowadzili własny biznes. Jest ich jednak relatywnie niewielu. Panują-cy w Polsce komunizm przez lata ograniczał wszel-kie próby rozwoju własnej działalności oraz inno-wacyjności w społeczeństwie. Zmiany w sposobie myślenia naszych rodaków były na tyle trwałe, że do dziś próby przedsiębiorczości przejawiane przez młodych są skutecznie tłumione przez ich rodzi-ców. Decyzja o porzuceniu stabilnej i dobrze płat-nej pracy w korporacji na rzecz rozwoju własnej działalności jest często żywo krytykowana przez rodzinę. Trudno się więc dziwić stosunkowo po-wolnemu wzrostowi liczby osób decydujących się na rozpoczęcie przygody z własnym biznesem.

Istotnym problemem jest też polski system edu-kacji, skutecznie przeciwdziałający wszelkim pró-bom innowacyjności i wyróżnienia się. Powszech-nie obowiązujący, staroświecki model, zmusza nas do bezmyślnej nauki definicji i zniechęca do pra-cy twórczej. W porównaniu z rówieśnikami z in-nych krajów wypadamy więc świetnie pod wzglę-

dem szczegółowej, encyklopedycznej wiedzy. Nie potrafimy sobie jednak poradzić z rozwiązaniem złożonych problemów, wykorzystaniem zdoby-tych wiadomości w praktyce, czy tworzeniem roz-wiązań kreatywnych i niestandardowych. Szko-ła zamiast umiejętności, przekazuje informacje – i to często przeterminowane. W efekcie absolwenci kierunków ekonomicznych nie potrafią zweryfikować rynku na swój produkt ani znaleźć partnera bizneso-wego. Mogą za to cytować z pamięci definicję oligo-polu, albo ubiegłoroczne wpływy budżetowe z tytułu podatku dochodowego – mówi Wojtek, współtwór-ca portalu Zadanie.pl.

Podobnie ma się sprawa z polskimi uczelnia-mi, promującymi pracę w korporacji jako jedyny słuszny wybór. Niejednokrotnie w czasie zajęć sły-szymy profesora mówiącego: Kiedy już skończycie stu-dia i pójdziecie do pracy… Znacznie rzadziej profesor skłonny jest dodać: …lub otworzycie własną działal-ność – mówi Michał Krajewski, twórca inicjatywy

SGH Start-Up Coffee. Kariera przedsiębiorcy, za-kładającego własną firmę zaraz po studiach (lub już w ich trakcie), nie jest przedstawiana jako alter-natywa do pracy w korporacji. Dla szkół wyższych i większości wykładowców ta opcja praktycznie nie istnieje. Również wśród zajęć dostępnych dla stu-dentów trudno jest doszukać się tych mających po-móc im w założeniu i rozwoju własnej działalności. 95 proc. oferty edukacyjnej to przedmioty skie-rowane do przyszłych pracowników dużych firm, a nie osób prowadzących biznes w początkowej fazie istnienia. Pozostaje zastanowić się, dlaczego wykładowcy pracujący na najlepszych uczelniach w Polsce, którzy mają ambicje kształcić przyszłą czołówkę polskiej sceny gospodarczej, nie odczu-wają potrzeby inspirowania studentów i zachęca-nia ich do rozwoju w tym obszarze.

Przedsiębiorczość za granicąNa zagranicznych, w szczególności amerykań-

skich, uczelniach od kilku lat obserwujemy coraz silniejszy nacisk na kształcenie przyszłych przed-siębiorców. Prym niewątpliwie wiodą tu prestiżo-we uczelnie, takie jak Harvard, Stanford czy MIT. Z roku na rok poszerza się oferta zajęciowa mają-ca na celu przygotowywanie młodych we wszyst-kich aspektach związanych z zakładaniem i roz-wijaniem własnej działalności. Wykłady takie jak: Founders’ Dilemmas, Evaluating the Entrepreneu-rial Opportunity, Entrepreneurial Finance, prowa-

dzone są nie tylko przez profesorów i specjalistów w danej dziedzinie, ale przede wszystkim przez praktyków, czyli osoby mające doświadczenie w budowaniu firmy. Uniwersytety starają się za-chęcić studentów, aby spróbowali swoich sił i stwo-rzyli coś własnego. Ma w tym pomóc m.in. Ha-rvard iLab, ośrodek zbudowany w 2011 roku, przeznaczony dla osób chcących pracować nad roz-wojem własnego przedsięwzięcia. iLab to nie tyl-ko przestrzeń co-workingowa, ale również punkt spotkań studentów, wykładowców i przedsiębior-ców oraz miejsce organizacji wykładów, warszta-tów i konferencji. Do innych ciekawych inicjatyw można zaliczyć chociażby Fundusz Eksperymen-talny (zapewniający środki i wsparcie meryto-ryczne dla wysoce innowacyjnych przedsięwzięć) czy organizacje takie jak Harvard College Ventu-re Partners (skupiająca inwestorów venture capi-tal zainteresowanych finansowaniem przyszłych przedsiębiorców) i Harvard Law Entrepreneur-ship Project (udzielająca wsparcia prawnego no-wym przedsięwzięciom). Chcąc wzbudzić zaintere-sowanie tą ścieżką kariery, Uniwersytet Harvarda co roku organizuje dla studentów wycieczki do Doliny Krzemowej, w ramach których mogą oni spotkać się z osobami tworzącymi najbardziej in-nowacyjne start-upy na świecie. Liczne amerykań-skie uczelnie organizują również konkursy mające na celu wyłonienie najlepszych pomysłów na biz-nes i zapewniają im środki finansowe na start oraz mentoring. Nasza uczelnia jest jak ogromny inkuba-tor – mówi Linda Welles, dyrektor Stanford’s Cen-ter for Entrepreneurial Studies. Wszystko, czego stu-dent może potrzebować, żeby zacząć biznes, jest tu, na miejscu. Może z wyjątkiem pieniędzy na start, ale i to łatwo jest pozyskać, biorąc pod uwagę, że wie-lu inwestorów Venture Capital wykłada na naszej uczelni. Mamy też dobre relacje z licznymi Anio-łami Biznesu – podkreśla. Podejmowanie tak licznych inicjatyw przynosi z roku na rok co-raz większe efekty. W swoich sprawozdaniach Stanford informuje, że spośród osób kończą-cych studia MBA obecnie około 15 proc. zakła-da swój własny biznes lub decyduje się pracować dla start-upu zaraz po ukończeniu uniwersytetu.

SKN dla biznesmenaNie da się ukryć, że znaczna część polskiej sce-

ny start-upowej, szczególnie związanej z biznesami internetowymi czy innowacyjnymi, to osoby koń-czące SGH i Wydział Zarządzania UW. Co więc sprawia, że najczęściej studenci właśnie tych uczel-ni decydują się na rozpoczęcie własnej działalno-ści? Tomasz z Polskiej Akademii Biznesu wskazu-je na kluczowe znaczenie organizacji studenckich w promowaniu idei przedsiębiorczości. Należą do nielicznych rzeczy, które zmieniały się na uniwersyte-tach, i to właśnie one starają się inspirować młodych ludzi. Chociażby poprzez zapraszanie ciekawych

Dziś brak wiedzy lub konkretnych

umiejętności nie jest już problemem.

1

Page 16: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

16-17

/ przedsiębiorczy student

gości i organizowanie konferencji próbują pokazywać drogę, którą powinni iść studenci – zauważa. Dodat-kowo duże znaczenie należy przypisać samej roz-budowanej sieci kół naukowych, międzyuczelnia-nych i międzynarodowych projektów oraz wymian studenckich. Tak różnorodne możliwości skłaniają studentów do próbowania nowych rzeczy oraz do wyszukiwania i wykorzystywania nadarzających się szans – umiejętności kluczowych dla przyszłe-go przedsiębiorcy.

W społeczności studenckiej powstaje też coraz więcej inicjatyw adresowanych do studentów za-interesowanych tematyką start-upową. Jeszcze do niedawna jedyną opcją dostępną dla osób próbu-jących poszerzać wiedzę oraz szukających wspar-cia merytorycznego w zakresie budowy własnego przedsiębiorstwa były Inkubatory Przedsiębior-czości. Dzisiaj coraz częściej pojawiają się projekty tworzone przez studentów i dla studentów, skupio-ne wyłącznie na promowaniu idei przedsiębior-czości i zachęcające do wystartowania z własnym przedsięwzięciem. Jedną z nich jest SGH Start-Up Coffee, nowo powstała grupa skupiająca się na or-ganizacji spotkań, w ramach których można wy-mienić się doświadczeniem, zapoznać z innymi przedsiębiorcami, zdobyć feedback odnośnie swo-ich pomysłów i, co najważniejsze, ruszyć do przo-du z rozwojem własnego biznesu. Byłem zaskoczony bardzo dużym odzewem, jaki otrzymał mój pomysł – mówi Michał Krajewski, student SGH i UW, twórca inicjatywy. – Już w ciągu kilku pierwszych minut istnienia grupy na Facebooku, zapisało się do niej ponad 50 osób, a ich liczba rośnie każdego dnia. Wskazuje to na coraz większe zainteresowanie stu-dentów tematyką start-upów. W przyszłym miesią-cu swoją działalność rozpoczyna też SKN STAR-T-UP SGH. Jest to pierwsza organizacja studencka skupiona wyłącznie na promowaniu przedsiębior-czości wśród studentów, m.in. poprzez organizo-wanie wykładów z przedsiębiorcami, spotkań ne-tworkingowych, szkoleń oraz oferowanie wsparcia merytorycznego i mentoringu.

Również poza uczelnią dynamicznie poszerza się oferta wydarzeń skierowanych do młodych przedsiębiorców. Wśród ciekawych wydarzeń można wymienić chociażby Start-Up Mixery (o których MAGIEL informował w 127. nume-rze – przyp. red.), czyli spotkania networkingowe dające możliwość nawiązania kontaktu i rozpo-częcia współpracy pomiędzy osobami o różnych kompetencjach np. marketingowcom z dewelope-rami. Do innych tego typu imprez należą Start-Up Weekendy, w czasie których uczestnicy spędza-ją 24 godziny, próbując w 3-4 osobowym zespole składającym się z pomysłodawcy, programisty, de-signera oraz osoby odpowiedzialnej za promocję, wprowadzić w życie wcześniej wymyślony i wyse-lekcjonowany pomysł na biznes internetowy lub mobilny. Ideą tych oraz wielu podobnych wyda-rzeń jest przede wszystkim stworzenie platformy współpracy dla osób, które już posiadają swój biz-nes lub są dopiero na etapie tworzenia pomysłu. Dziś brak wiedzy lub konkretnych umiejętno-ści nie jest już problemem. Jeśli masz pomysł na aplikację, ale nie masz pojęcia o programowaniu, możesz spróbować znaleźć dla swojego projek-tu partnera-dewelopera na jednym z dostępnych spotkań. Są też świetną okazją do promowania swojego projektu. Wiele z wydarzeń przybiera formułę 3-5 minutowych wystąpień uczestników, w czasie których muszą oni sprzedać swój pomysł publiczności. Najlepsze mają szanse zostać zauwa-żone wśród inwestorów, otrzymać wsparcie me-rytoryczne czy cenny feedback od pozostałych uczestników spotkania.

Kapitał na start Zgodnie z Badaniem Przedsiębiorczości Pola-

ków, przeprowadzonym przez Komisję Europej-ską, brak kapitału jest uważany za jedną z głów-nych barier utrudniających założenie własnej działalności. Oczywistym jest, że szczególnie osoby poniżej 24 roku życia, niepracujące na peł-nym etacie, nie dysponują znacznymi środkami

finansowymi. Tylko czy rzeczywiście są one nie-zbędne do rozpoczęcia pracy na swoim? Po skal-kulowaniu okazuje się, że własną firmę można otworzyć, dysponując kapitałem tak niskim jak 415 zł miesięcznie. Samo zarejestrowanie jedno-osobowej działalności gospodarczej od kilku lat jest zupełnie bezpłatne (wyjątek stanowią osoby planujące zostać płatnikami podatku VAT – opła-ta rejestracyjna wynosi 170 zł). Comiesięcznym kosztem stanie się składka ZUS. Jednak preferen-cyjna stawka, z której możemy skorzystać przez pierwsze 24 miesiące działalności wyniesie jedy-nie wspomniane 415 zł (40 proc. standardowej stawki). Dla naszej działalności mamy możliwość wyboru jednego z czterech dostępnych systemów opodatkowania. Dwa z nich uzależniają wysokość płaconego podatku od dochodów, a jeden od przy-chodów. Dzięki temu nie ponosimy żadnych do-datkowych kosztów aż do momentu, kiedy nasza firma zacznie rzeczywiście generować przychody. Dalej pojawia się kwestia kosztów operacyjnych. Mogą one być diametralnie różne w zależności od rodzaju wybranego przedsięwzięcia. Jednak w wielu przypadkach możliwe jest ich ogranicze-nie praktycznie do zera (brak biura i praca zdalna, marketing wykonywany przy użyciu darmowych lub niskokosztowych kanałów komunikacji, ta-kich jak media społecznościowe, uczestnictwo w wykładach, konferencjach czy wydarzeniach start-upowych itp.). Koszt ten można jeszcze ob-niżyć, jeżeli zdecydujemy się na współpracę z Aka-demickimi Inkubatorami Przedsiębiorczości. W ramach udziału w programie AIP, jesteśmy zobowiązani do wniesienia comiesięcznej opłaty w wysokości 250 zł. Nie musimy za to samodziel-nie opłacać składek ZUS, a dodatkowo zyskujemy dostęp do co-workingowego biura oraz wsparcia prawnego, księgowego i mentoringu. Stwierdze-nie, jakoby otworzenie własnej działalności było niemożliwe bez posiadania znacznych środków fi-nansowych, wydaje się więc być mocno przeko-loryzowane.

3%47% 50%

Źród

ło d

anyc

h: Fl

ash e

urob

arom

etr 3

54, c

zerw

iec 2

012

Jeżeli mógłby Pan wybrać między różnymi typami zatrudnienia, co by Pan wybrał?

nie wiem samozatrudnienie bycie pracownikiem

Page 17: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

przedsiębiorczy student /

grudzień 2013

6 KROKÓW DO

PRZEDSIĘBIORCZOŚCI

DOWIEDZ SIĘ JAK ZAŁOŻYĆJEDNOOSOBOWĄ DZIALALNOŚĆ

GOSPODARCZĄ

1

WYBIERZ NAZWĘ

FIRMY I ZAKRES

JEJ DZIAŁALNOŚCI

2WYBIERZ

FORMĘ

OPODATKOWANIA

4

W CIĄGU 7 DNI

ZGŁOŚ SIĘ DO ZUS,

W CELU WYBORU

RODZAJU SKŁADKI

5ZDECYDUJ SIĘ

JAKIM

PŁATNIKIEM VAT

CHCESZ BYĆ

6

WYBIERZ

PIECZĄTKĘ

I OTWÓRSZ KONTO

BANKOWE

3

WYPEŁNIJ

FORMULARZ

CEIDG – WPIS

JEST BEZPŁATNY

NA ZASADACH OGÓLNYCH

PODATEK LINIOWY

RYCZAŁT

KARTA PODATKOWA

Jednak co zrobić, gdy biznes wymaga wkładu początkowego? Pierwszą instytucją, do której zde-cydujemy się zwrócić, powinna być Unia Europej-ska. Niewiele osób jest świadomych, jak szeroka jest gama programów pomocowych oraz jak korzystne są ich warunki. Liczne programy unijne dla mikro- i małych przedsiębiorstw dają możliwość pozyska-nia praktycznie bezzwrotnych środków na start i rozwój własnej działalności. Dodatkowo proces aplikacyjny, szczególnie w przypadku niższych do-tacji (40 000 zł – 50 000 zł) jest na tyle nieskom-plikowany, że student uczelni wyższej bez proble-mu powinien sobie z nim poradzić. Alternatywą do funduszy unijnych są bezzwrotne dotacje przyzna-wane przez Urzędy Pracy, umożliwiające pozyska-nie kapitału na rozpoczęcie działalności oraz dopo-sażenie stanowiska pracy dla nowego pracownika (od 15 000 do 20 000 zł).

Trudniejszym do pozyskania, aczkolwiek atrak-cyjnym źródłem kapitału, mogą okazać się inwe-storzy. Pomimo możliwości pozyskania znacznych funduszy (od 100 000 do nawet 500 000 zł) jest to wciąż niezbyt popularna forma zdobywania środ-ków w Polsce. Związane jest to z niedużą dostęp-nością, a także znacznie mniej korzystnymi (niż w przypadku inwestorów zagranicznych) warunka-

mi oferowanymi przez te podmioty. Model działa-nia tego sposobu finansowania opiera się na przeję-ciu części udziałów w zamian za udzielone wsparcie finansowe i merytoryczne. W Polsce relacje otrzy-manego kapitału do odstąpionego procentowego udziału w przedsiębiorstwie są często niekorzystne dla właściciela przedsiębiorstwa – w zależności od kwoty finansowania, inwestorzy przejmują zazwy-czaj od 15 -51 proc. udziałów.

Najlepsze doświadczenieZgodnie z powszechnie panującym poglą-

dem, najpierw trzeba iść do pracy, zdobyć tro-chę doświadczenia, a dopiero później pomyśleć o założeniu własnej działalności. Większość stu-dentów chce piąć się po szczeblach kariery, a po-mysł otworzenia czegoś własnego odkłada na bliżej niezidentyfikowany moment w przyszło-ści. Tymczasem wszyscy pytani przedsiębior-cy zgodnie odpowiadają: nie ma lepszego do-świadczenia zawodowego niż praca we własnej firmie. Prowadząc swój biznes, samodzielnie wy-znaczasz cele i dbasz o ich realizację. Podejmujesz decyzje, które mają bardzo daleko idące skutki – mogą raz na zawsze zniechęcić użytkowników do powrotu na twój portal, albo wybić go na szczy-

ty popularności. To jest wspaniałe, ale też bardzo wymagające zajęcie. Jednak wielkie emocje i po-czucie pracy nad czymś ważnym jest bezcenne – zachęca Wojtek, współtwórca Zadanie.pl. Okres studiów wydaje się być idealnym momentem do sprawdzenia się w roli przedsiębiorcy. Mało kto narzeka na brak wolnego czasu na studiach. Do-datkowo brak zobowiązań, rodziny, dzieci. To idealne warunki, żeby zacząć eksperymentować z własnym start-upem! – poleca Michał.

Przedsiębiorczość nie jest dla każdego. Jednak jeżeli jesteś osobą, która ceni sobie niezależność i masz ambicje, żeby zapisać się na kartach historii rewolucyjnym produktem lub usługą, głowę pełną pomysłów, które konfrontujesz z rzeczywistością, potrafisz zarazić swoją pasją innych i poprowadzić ich do momentu, w którym wizja staje się rzeczy-wistością. Jeżeli jesteś odporny na stres; patrzysz na przeciwności jak na zadania do rozwiązania, a przy tym jesteś pracowity i skłonny do wyrze-czeń (bo we własnej firmie, szczególnie na począt-ku, pracuje się praktycznie non-stop) to nie ma dla Ciebie lepszej ścieżki kariery niż własny biznes.

A dlaczego warto? Bo to najlepsza droga do uło-żenia życia po swojemu z ciągłym poczuciem two-rzenia czegoś ważnego i wyjątkowego. 0

Page 18: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

T E K S T: J Ę D R Z E J W O Ł O C H O W S K I

18-19

/ Narkobiznes a rozwój

Od momentu zmiany na stanowisku minstra finansów nie możemy więcej śmiać się z #korpoSzczurków

Narkotykowa metropoliaW ciągu niecałych trzech dekad Miami z przeciętnego amerykańskiego miasta stało się światową metropolią. Niewiel-kie sklepy zostały zastąpione wieżowcami. Jaką rolę odegrał w tym wszystkim biznes narkotykowy?

Przez wiele lat Miami było jednym ze średniej wielkości miast, jakich pełno jest w USA. Podczas II wojny światowej

służyło jako baza militarna, a następnie stało się atrakcyjnym miejscem dla weteranów wojennych, którzy zachęceni przez tamtejszy klimat, chcieli w przyjemny sposób spędzić swoją starość. Ospała miejscowość nie przyciągała jednak młodszych tu-rystów zwykle, wybierających plaże na zachodnim wybrzeżu USA i na Hawajach.

Jak Fidel BoguZmiany przyniósł rok 1959, kiedy po objęciu

władzy na Kubie przez Fidela Castro rozpoczęła się masowa migracja Kubańczyków na południo-wą Florydę. Znaczną część z nich stanowili ludzie przedsiębiorczy, którzy wykorzystali walory mia-sta, jakimi są słoneczne lato, krystalicznie czysta woda i plaże, przemieniając je w prężnie działają-cy kurort. Wraz z napływem żądnych wrażeń tu-rystów rosło też zapotrzebowanie na marihuanę. Wiele kilometrów niestrzeżonej linii brzegowej sprawiło, że Miami stało się głównym punktem tranzytowym tego narkotyku w USA.

Z kolei kokaina nie budziła na początku więk-szego zainteresowania. Niewielkie jej ilości były transportowane wraz z marihuaną, lecz biały pro-szek miał wówczas marginalne znaczenie. Był to narkotyk elit, na który mogli pozwolić sobie je-dynie najbogatsi. Popyt na niego jednak stopnio-wo rósł, co nie uszło uwadze handlarzy. Tanią ko-

kainę zaczęto masowo sprowadzać z Kolumbii, co poskutkowało znacznym spadkiem jej cen. Wsku-tek takiego obrotu spraw, ludzie palący niedrogą wówczas marihuanę szybko przerzucili się na ko-kainę. Tym sposobem do końca lat siedemdziesią-tych narkotyk ten w większości wyparł swojego ła-godniejszego poprzednika.

Handel kokainą z czasem staje się potężnym rynkiem. Według DEA, amerykańskiej agencji an-tynarkotykowej, w południowej Florydzie w roku 1980 jest on wart od 7 do 12 miliardów dolarów (dla porównania – nieruchomości 12 mld, tury-styka – 9 mld). W większości klubów kokaina jest używką równie powszechną jak alkohol, często na-wet przewyższając go popularnością.

Narkotykowe EldoradoLata siedemdziesiąte. Gwałtowny wzrost cen

ropy i związany z tym ogólnoświatowy kryzys sie-ją spustoszenie w gospodarce USA. Ale nie w po-łudniowej Florydzie. Tam okazja do zarobku w narkobiznesie pojawia się niemal wszędzie i nie wiąże się z tym praktycznie żadne ryzyko. Wy-nagrodzenie za przeładunek kokainy wynosi od 5 000 do 10 000 dolarów za noc. Przetranspor-towanie towaru samolotem – 50 000 dolarów za noc. Organizujący wszystko handlarze narkoty-kami w krótkim czasie stają się milionerami i po-przez zakupy limuzyn, jachtów i innych dóbr luk-susowych napędzają lokalną gospodarkę. Kwoty zdeponowane w lokalnych bankach są tak wiel-

kie, że w sejfach brakuje miejsca na składowa-nie. Pochodzenie tych pieniędzy jest powszechnie znane, ale nikt nie protestuje, bo każdy na tym zarabia. Policjanci zatrzymujący ładunki są, za-zwyczaj skutecznie, przekupywani.

Podczas tego boomu Miami wydaje się rajem na ziemi. Aż do pewnego upalnego dnia 11 lipca 1979 roku, gdy w centrum handlowym Dadeland Mall dwóch Latynosów rozpoczyna strzelaninę. Ginie dwójka Kolumbijczyków powiązanych z gangiem, co rozpoczyna erę przemocy na ulicach miasta. Od tego czasu codzienne strzelaniny nie robią już na ni-kim wrażenia. Ofiar jest tak wiele, że zarząd miej-skiej kostnicy musi wynajmować od Burger Kinga specjalne ciężarówki-lodówki na przechowywanie ciał. Na domiar złego od 15 lipca do 31 październi-ka 1980 roku Fidel Castro wysyła do Miami oko-ło 125 tysięcy Kubańczyków. Tym razem nie są to elity, lecz w dużej mierze osoby z marginesu spo-łecznego. Według szacunków, od 7,5 do 40 tysięcy z nich to przestępcy lub chorzy psychicznie.

Imperium kontratakujeWskutek burzliwej atmosfery i nagonki medial-

nej w 1982 roku prezydent Ronald Reagan ogła-sza powrót do wojny z narkotykami. W wyniku zwiększającej się liczby patroli nabrzeża, likwidacji plantacji w Kolumbii i masowych aresztowań han-dlarzy, kokaina staje się trudno dostępna. Ilość pie-niędzy płynących do Miami zostaje znacznie ogra-niczona. Bankructwo ogłasza kilka banków oraz firm produkujących dobra luksusowe.

Większość kapitału pochodzącego z działalno-ści przestępczej pozostało jednak w gospodarce i spowodowało jeden z największych boomów bu-dowlanych w historii miasta. Wkrótce zaczęły je pokrywać wieżowce, a dzięki pieniądzom z nar-kobiznesu rozwinęła się tamtejsza infrastruktura. Miami stało się też ważnym miejscem na kultu-ralnej mapie USA. Policjanci z Miami, serial opi-sujący m.in. walkę stróżów prawa z mafią nar-kotykową stał się jednym z najpopularniejszych w historii. Tony Montana, którego w filmie Czło-wiek z Blizną zagrał Al Pacino, stał się symbo-lem kubańskiego imigranta szybko zdobywające-go silną pozycję w tym specyficznym półświatku. Handel kokainą i marihuaną przekształcił Miami z ospałego miasta w dynamicznie rozwijającą się metropolię. Można wręcz stwierdzić, że to narko-tyki stworzyły współczesne Miami. 0Oto, co powstało, gdy w jednym miejsu znalazło się morze, piękne plaże i... narkotyki

fot.

Marc

Ave

rett

e CC

Page 19: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

T E K S T: H u B E R t g u Z E R a

TriOilResources to przede wszyst-kim złoża w kanadyjskiej prowin-cji Alberta: Lochend, Kaybob i Po-

uce Coupe. Skala wydobycia nie czyni z niego potentata, a wycena na poziomie 550 milionów złotych to mniej niż obecna wartość rynkowa producenta farb Śnieżka (621,93 mln). Dla po-równania, KGHM zakupił Quadrę FNX za 9,1 mld złotych. Liczby pomagają uświadomić, że płocka firma przejmuje płotkę i na pierwszy rzut oka w transakcji nie ma nic przełomowego.

Łupkowy know-howKluczem są wspomniane złoża.

Lochend i Kaybob to pokłady nie-konwencjonalne, z których ropę wy-dobywa się poprzez zastosowanie szczelinowania hydraulicznego. To ta sama metoda, którą musielibyśmy wydobywać nasz gaz łupkowy, jeże-li tylko kiedykolwiek zapragnęliby-śmy z niego skorzystać. W niepozor-nej spółce znajduje się więc bardzo cenny dla nas know-how. Ale kiedy oczy rynku i analityków skupione są właśnie na tym aspekcie przeję-cia, warto zauważyć też drugie dno transakcji.

Dziś bowiem wielką niewiadomą są szanse powodzenia któregokol-wiek z łupkowych projektów. Ale nawet gdy-by TriOil poprzestał na ropie, to operowanie w przemyśle wydobywczym jest dla Orlenu no-wością. Był on od zawsze skupiony na działal-ności rafineryjnej, dodatkowo czerpiąc zyski z sieci stacji paliw. Wprawdzie pozwoliło im to zdominować lokalną konkurencję i stać się naj-większą firmą w Europie Środkowowschodniej z blisko 2 miliardami złotych rocznego zysku, ale tak doskonała sytuacja spółki była nielichą łamigłówką dla zarządu. Jak bowiem rozwinąć firmę, która już panuje na rynku?

TriOil to odpowiedź. Orlen zdecydował, że rozwiązaniem lepszym niż przejęcia czy rozwój w regionie będzie klasyczny przykład integra-cji wertykalnej i możliwość zwiększenia marż. Tym bardziej atrakcyjnym, że zazwyczaj złoża

gazu łupkowego znajdują się przy złożach ropy i ich wydobycie można połączyć, rozszerzając swoją ofertę produktową. Ponadto, co jest wy-jątkowo istotne w przypadku Polski, pozwoli to zmniejszyć zależność od dostawców, którzy nie zawsze grają fair. Rosyjski rurociąg w Mo-żejkach, który popsuł się miesiąc po przejęciu rafinerii przez Orlen, do dzisiaj nie został na-prawiony.

Nowy pomysłTrzeba przyznać, że jest to wybór podykto-

wany także doświadczeniami przeszłości. Płoc-ki koncern nie ma bowiem dobrych wspomnień z przejęciami podobnych jemu podmiotów w Europie lub rozwijaniem sprzedaży zagrani-cą. Inny miał być efekt inwestycji w Możejkach czy ekspansji do Niemiec (4 proc. rynku). Na tym tle dobrze wygląda 14 procentowy udział w rynku czeskim poprzez Unipetrol, jednak nawet i tę inwestycję otacza zła aura. Orlen prowadzi otwarty konflikt z czeskim rządem, tak zażarty, że lokalni politycy sugerowali na-wet nacjonalizację Unipetrolu. Praktyka każe więc powściągliwie podejść do lokalnej ekspan-sji jako źródła wzrostu, tym bardziej, że nie ma na horyzoncie odpowiedniego celu przejęć.

Nie ma co się oszukiwać, że TriOil zrobi z Orlenu koncern na miarę Shella, BP czy Sta-toila. Dzienne wydobycie na poziomie 2,8 ty-siąca baryłek to zaledwie 1 proc. zapotrzebo-wania koncernu na ropę. Świadczy to jednak o zmianie strategii Orlenu, który różni się od wspomnianych potentatów właśnie brakiem zaangażowania w wydobycie. Przejęcie, będą-ce jaskółką zmian, zapewne rozpocznie serię –

rynek już teraz spekuluje, gdzie Orlen mógłby zakupić kolejne złoża.

Czy to trend?Co ciekawe, także i drugi polski

naftowy potentat idzie tą drogą. Lo-tos poprzez swoją spółkę Petrobal-tic, mającą koncesje na wydobycie na morzu Północnym, kupuje złoża w Europie, na Litwie i Morzu Bał-tyckim. Co więcej, zajmuje się tak-że poszukiwaniami. W efekcie ma do dyspozycji blisko 55 milionów baryłek ropy, 4,5 miliarda m3 gazu oraz jest w stanie wydobywać 5 ty-sięcy baryłek ropy dziennie. Łącząc to z działalnością rafineryjną może uzyskać podobne synergie co Orlen. Póki co mała skala działalności po-woduje, że większość produkcji spa-la się w elektrociepłowni we Włady-sławowie.

Jeżeli polskie rafinerie będą kontynuować przejęcia złóż i spółek, przy których uda się uniknąć „możejkowych” komplikacji, bez wątpienia doskonale przełoży się to na wyniki. Kursy akcji pójdą w górę, a to właśnie głów-nie z nich rozliczane są zarządy. Dlatego pre-zesi Jacek Krawiec i Paweł Olechnowicz mu-szą szukać strategii, która pozwoli na rozwój satysfakcjonujący właścicieli. Nie mogą prze-cież biernie czekać, aż w tempie wzrostu PKB będziemy wlewać więcej paliwa do baków. Obecna sytuacja na rynku zamknęła im wie-le dotychczasowych dróg rozwoju. W Europie nie ma bowiem dobrych celów do akwizycji, rynek stacji paliw jest już rozwinięty, a branż do ekspansji horyzontalnej jest jak na lekar-stwo. 0

Strategia za 550 milionówPolski biznes notuje niespotykaną wcześniej passę przejęć. PKN Orlen stał się kolejną po KGHM spółką, która poprzez akwizycję stała się firmą prawdziwie globalną. Decyzja o zakupie kanadyjskiego przedsiębiorstwa TriOilRecources może w perspektywie kilkunastu lat zmienić oblicze naszego potentata.

graf. Magdalena Krawczyk

grudzień 2013

przejęcia Orlenu i Lotosu /

Page 20: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

/ polska energetyka okiem byłego prezsa URE

20-21

MAGiEL: Ma Pan w domu latarkę na korbkę?ADAM SzAfRAńSKi: Nie, nie mam.

Już od roku eksperci i producenci przestrzegają przed kryzysowym dla energetyki rokiem 2016, a MSW opracowało nawet poradnik dla konsumentów, w którym zaleca oszczędne używanie prądu i korzystanie z takiego sprzętu. unikniemy blackoutu dzięki takim dzia-łaniom?

Nie, oczywiście że nie. Chociaż ja jestem zwolennikiem bardziej tradycyj-nych metod, mam w domu świece, czyli jestem przygotowany na blackout. Pisze się bardzo różne scenariusze, jedni mówią, że rzeczywiście jest ryzy-ko tego, że może zabraknąć energii elektrycznej. Są też tacy, którzy zapew-niają, że nic się nie wydarzy. Należy więc prognozować przede wszystkim zgodnie z tym, jak rośnie popyt. Wydarzenia potrafią nas jednak zaskaki-wać, jak np. niespodziewany spadek zużycia energii elektrycznej w związku z kryzysem czy osiągnięcia w zakresie oszczędności energii, na którą rząd kładzie szczególny nacisk.

Zmieńmy temat. Polska objęła właśnie prezydencję Konwencji Klimatycznej ONZ. Jakie cele powinna sobie wyznaczyć?

Staram się śledzić przede wszystkim to, co jest przedmiotem działania ministra Korolca (został odwołany 20 listopada – przyp. red.). Jestem pod wrażeniem jego konsekwencji, gdyż stara się uczynić z Polski znaczący pod-miot na arenie międzynarodowej i m.in. dlatego postanowił zgłosić nasz kraj do roli organizatora szczytu klimatycznego.

Nie mam jakichś szczególnych oczekiwań, bo nie jestem zwolennikiem działań na rzecz ochrony klimatu w tym kształcie, w jakim mają one obec-nie miejsce. Wiara w to, że ograniczenie emisji CO2 doprowadzi do zmiany klimatu, jest hipotezą naukową. Są inne, które temu przeczą. Wydawanie pieniędzy na ogromnie kosztowną politykę klimatyczną w sytuacji, w której ryzykujemy bardzo dużo, bo stawiamy na hipotezę naukową, mija się z re-gułą rozsądku. Myślę, że minister Korolec zdaje sobie z tego sprawę, dlate-go nazywa go się „hamulcowym”. On jednak nie chce być tak postrzega-ny (i słusznie) – mówi, że jeśli najwięksi emitenci, tzn. Chiny, Indie i Stany Zjednoczone dojdą do porozumienia, to Polska również przystąpi do ogól-noświatowych rozwiązań.

Jak w tym kontekście ocenia Pan postulat KE, by zwiększyć poziom redukcji emisji CO2 z 20 do 30 proc. do 2020 roku?

To wychodzenie przed szereg ogólnoświatowy. Polska linia jest od lat ta sama – jesteśmy krajem, który zredukował emisję CO2 w stosun-ku do 1990 o 30 proc. przy dwukrotnym wzroście PKB. Jest niewiele krajów na świecie, które osiągnęły taki cel. Z drugiej strony mamy cały czas duży problem z punktu widzenia ochrony klimatu, gdyż elektrow-nie w Polsce w 90 proc. wykorzystują węgiel kamienny i brunatny. Włą-czanie nas w działanie, byśmy redukowali jeszcze więcej, to krok idą-cy zbyt daleko.

Czyli Polska powinna zabiegać o to, by nie zwiększać tego poziomu redukcji?Te negocjacje nie toczą się na poziomie Unii Europejskiej, ale świato-

wym. Polskim celem jest wypracowanie jakiegokolwiek porozumienia ogólnoświatowego. Także poczekajmy na to, co zrobi świat, a my dostosu-jemy się do postanowień największych emitentów. Bo dopiero wtedy będzie to rzeczywiście sprawiedliwe traktowanie. Zwłaszcza że tak zwany carbon leakage, czyli ucieczka przemysłu z państwa ograniczającego emisję, jest re-alnym zagrożeniem.

Czy rzeczywiście carbon leakage to realne zagrożenie, skoro wg najnowszego raportu PwC, w krajach redukujących emisję, takich jak Niemcy czy Szwecja, odnotowuje się konsekwent-ny wzrost gospodarczy?

Nie słyszałem o tym raporcie. Na pierwszy rzut oka ten związek między ograniczaniem emisji a wzrostem gospodarczym wydaje mi się dość przy-padkowy.

Wyobraża Pan sobie polską energetykę bez węgla za 40 lat?Prognozowanie wydarzeń w perspektywie 40 lat jest niezwykle trudne.

Gdyby nagle został wynaleziony jakiś odnawialny i tani nośnik energii, to nie jest wykluczone, że mielibyśmy energetykę pozbawioną węgla. To musiałby być przełom na miarę Stanów Zjednoczonych, które jakiś czas temu zdawały się być skazane na postępujące uzależnienie od gazu i ropy z zewnątrz, gdy niespodziewanie okazało się, że da się je wydobyć ze złóż krajowych niekonwencjonalnymi metodami.

Jestem przygotowany na

blackout

R O z M AW i A Ł : J a N u S Z R O S Z K I E W I C Z

Polska coraz bardziej aktywizuje się w energetyce na arenie międzynarodowej, o czym świadczy jej prezydencja Konwencji Klimatycznej ONz. Nie oznacza to jednak, że rozdajemy karty – w wielu sprawach wciąż musimy oglądać się na światowe mo-carstwa i Unię Europejską, wobec czego przyszłość naszych elektrowni węglowych i złóż gazu pozostaje niepewna.

fot.

Dawi

d Ser

watk

a

Page 21: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

grudzień 2013

Ostatnio PE pozytywnie odniósł się do nowelizacji dyrektywy oddziaływania na środowi-sko. Jak ocenia Pan postulat włączenia gazu łupkowego do procedury oceny oddziaływa-nia na środowisko?

Dbałość o środowisko – tak, ale nie przy procedurach, które będą ogra-niczały wydobycie gazu z łupków, aby je maksymalnie utrudnić. To tak jakby w Polsce, lub innych krajach decydujących się na wydobycie gazu łupkowego, zupełnie nie liczono się ani z mieszkańcami, ani ochroną środo-wiska. Jakbyśmy tylko czekali na to, żeby zatruć swoje wody i powietrze. Ta nadgorliwość ze strony Unii Europejskiej przeczy zasadzie pomocniczości – wkraczać tam, gdzie państwa same sobie nie radzą. Pozwala ona parla-mentom narodowym, mam nadzieję że także w tym przypadku, wetować tego typu decyzje, o ile doszłoby do jakiegokolwiek porozumienia w Ra-dzie. Pamiętajmy, że na takie rozwiązanie musi ona wyrazić zgodę.

Czy w tym kontekście można powiedzieć, że Polska w ogóle potrzebuje unii Europejskiej w energetyce?

Tak, tylko że w innych obszarach. Kiedy negocjowaliśmy w 2009 roku umowę z Gazpromem, została ona podpisana z naruszeniem przepisów prawa europejskiego. Wtedy włączyła się do negocjacji Komisja Europej-ska i zażądała rewizji kontraktu. Co ważne, była to rewizja na korzyść Pol-ski, a nie tylko ogólnie rozumianego interesu europejskiego, gdyż chodziło konkretnie o używanie i administrowanie gazociągiem jamalskim. Dru-ga sprawa to dochodzenie Komisji wszczęte przeciw-ko Gazpromowi w sprawie nadużywania dominu-jącej pozycji na rynku europejskim. Z praktykami monopolistycznymi na poziomie polskim z pewno-ścią byśmy sobie nie poradzili. Gdyby Prezes Urzę-du Ochrony Konkurencji i Konsumenta stwierdził, że Gazprom nadużywa w Polsce swojej dominującej pozycji i wymierzył mu karę, skończyłoby się praw-dopodobnie blamażem, bo Rosjanie pewnie by na-wet jej nie zauważyli. Natomiast z Unią Europejską jako całością muszą się liczyć.

Jak Pan ocenia znaczenie gazu łupkowego dla polskiej gospodarki? Bliżej Panu pod tym wzglę-dem do szefa gazpromu, który uznaje go za „chwilową modę”, czy do wicepremiera Piechociń-skiego uważającego go za przyszłość energetyki?

Politycy są od wypowiadania entuzjastycznych sądów. Z tego co wiem nie jest tak różowo, jak na początku myślano. Sądzono, że zrobi się metodami amerykańskimi parę odwiertów i będzie można wydobywać gaz łupkowy tak jak w USA. Po pierwsze, należy poszukać własnych metod dotarcia do su-rowca, a po drugie trzeba naprawdę sporo zainwestować, by mieć pewność, ile tego gazu mamy. Czy gaz łupkowy ma przyszłość, to się jeszcze okaże, ale gdybyśmy mieli podejmować teraz decyzję o inwestycji w poszukiwania, to jestem na tak. Łupki umożliwią nam rozwiązanie wielu problemów– z punk-tu widzenia uzależnienia od kierunku wschodniego zapewnią dywersyfika-cję dostaw, a ze strony polityki klimatycznej mniej emisyjną energię elektrycz-ną i cieplną. W ten sposób moglibyśmy wybudować siłownie zasilane przez gaz ziemny. Zresztą zapowiedzi o sprowadzaniu błękitnego paliwa do por-tu w Świnoujściu już doprowadziły do powstania planów budowy elektrocie-płowni gazowych w Polsce.

Pomówmy teraz o prawie. Reforma sektora firmowana jako trójpak energetyczny od kilku lat stoi w miejscu. Rządowi udało się przygotować i przeforsować nowelizację, ale w praktyce ustawa nie działa, bo brakuje przepisów wykonawczych. tak wygląda prawidłowy proces sta-nowienia prawa?

Pewnie, że nie. Ale biegunka związana z legislacją w zakresie energetyki jest narzucana nam przez przepisy unijne. Trochę będę usprawiedliwiał po-wolność działań legislacyjnych, bo byłem kiedyś z drugiej strony i widziałem,

jak się prawo tworzy. Do tego potrzeba wyspecjalizowanej kadry legislatorów, którzy zarazem znają się na sektorze. To nie jest prosta rzecz za pieniądze rzą-dowe. Ponadto stworzenie jakiegokolwiek aktu prawnego w energetyce wią-że się z ogromną liczbą podmiotów zaangażowanych: przedstawicieli silnych związków zawodowych, całej grupy stowarzyszeń branżowych, czy to odbior-ców energochłonnych, czy to energetyki odnawialnej czy też węglowej. Dzię-ki temu za każdym razem może powstać cała książka uwag strony społecz-nej do przepisów projektu ustawy. Wiem z doświadczenia, że podkomisja ds. energetyki pod przewodnictwem posła Andrzeja Czerwińskiego rzeczywi-ście stara się posłuchać każdego przy pisaniu tego typu projektów ustaw. Nie jest łatwo zawrzeć jakikolwiek kompromis – zwłaszcza, że trójpak ma okre-ślić wysokość i podział wsparcia finansowego na energetykę odnawialną. I tu można postawić zarzut, że trzeba by twardej ręki i jasnej decyzji, które pod-mioty i regiony wspierać.

Jak ćwiczeniowiec od prawa gospodarczego został szefem urzędu Regulacji Energetyki?Minister gospodarki Piotr Woźniak szukał osoby młodej, po doktoracie,

która zajmowała się prawem gospodarczym i była spoza branży. Czyli kogoś, kto jest w stanie spojrzeć na rzeczywistość inaczej niż osoby, które siedzą tam od lat i podjąć odważniejsze decyzje. Po 2-3 rozmowach z panem ministrem i całkiem szczerym określeniem możliwości, pan Woźniak zaryzykował i zde-cydował się powierzyć mi ten urząd.

W 2007 roku, jako Prezes uRE, zwolnił Pan sprzedawców ener-gii elektrycznej z obowiązku przedstawiania do zatwierdzenia taryf dla gospodarstw domowych. Pański następca natych-miast cofnął tę decyzję. Jak to się skończyło dla gospodarki?

Przede wszystkim spowodowało to spowolnienie rozwoju konkurencji na rynku. Z jednej strony wa-runkiem liberalizacji, czyli zwolnienia wszystkich przedsiębiorstw z obowiązku zatwierdzania taryf energii elektrycznej, jest konkurencja. Pod wzglę-dem ilości podmiotów ona występowała, zwłasz-cza, że istniała już możliwość zmiany sprzedawcy.

Z drugiej strony niewiele osób zmieniało sprzedawców energii, a to dlate-go, że ceny były usztywnione w taryfie. Brakowało impulsu, żeby przedsię-biorstwa energetyczne zaczęły ze sobą konkurować. Z tego co wiem obecny szef URE, mimo uchwalenia małego trójpaku energetycznego zawierające-go gwarancje dla odbiorców wrażliwych, też uważa, że nie ma warunków dla uwolnienia cen.

Wspomniał Pan o obligu giełdowym. Od niedawna powoli zaczyna ono funkcjonować również na rynku gazu. Jaki to ma sens przy obowiązywaniu taryf zatwierdzanych przez uRE?

Przede wszystkim taki, żeby powoli ten rynek czynić rynkiem. Na tym po-lega obligo giełdowe – zresztą wprowadzane stopniowo. Przepis art. 49 pra-wa energetycznego mówi, że można uwolnić ceny gazu dla podmiotu konce-sjonowanego wtedy, gdy istnieją warunki konkurencji. W przypadku gazu to jest o tyle trudna decyzja, że na rynku hurtowym, detalicznym i dystrybucji występuje jeden gracz – PGNiG. Kto miałby w chwili obecnej z nim konku-rować? Rozsądna polityka idąca ku dywersyfikacji źródeł gazu oraz rozwijają-ca obligo giełdowe może powoli doprowadzić do liberalizacji rynku. 0

Polska linia jest od lat ta sama – je-steśmy krajem, który zredukował emisję CO2 w stosunku do 1990 o 30 proc. przy dwukrotnym wzro-ście PKB.

Adam Szafrański

(ur. 1978) – doktor prawa, pracownik zakładu Administracyjnego Prawa Gospodar-

czego i Bankowego Uniwersytetu Warszawskiego. Wcześniej ekspert ds. legislacji

w Biurze Analiz Sejmowych. W 2007 roku pełnił funkcję Prezesa Urzędu Regulacji

Energetyki.

polska energetyka okiem byłego prezesa URE /

Page 22: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

22-23

Szczególnie duże kontrowersje wywo-łały wydarzenia towarzyszące pocho-dowi, zwane przez część obserwatorów

„incydentami”, przez innych – „zamieszkami”. Organizatorzy demonstracji podkreślają, że roz-ruchy miały charakter poboczny. Eksponują również wartość pokojowego pochodu i towa-rzyszących mu przemówień politycznych. Nie można jednak zupełnie zbagatelizować niepo-kojących zdarzeń, które wywołały reakcje aż na szczeblu dyplomatycznym.

W oceanie flagPo raz kolejny dziękujemy stutysięcznej rzeszy

uczestników Marszu Niepodległości, w tym delega-cjom zagranicznym, za dumne oraz godne mani-festowanie na ulicach naszej stolicy – oświadczyli organizatorzy. Pochód rozpoczął się kapłańskim błogosławieństwem i wystąpieniami zaproszo-nych organizacji prawicowych z Węgier, Włoch, Francji i Stanów Zjednoczonych. Obecność licz-nych zagranicznych delegacji nadaje wydarzeniu – zaskakująco – międzynarodowy charakter.

Biało-czerwona demonstracja przeszła nie-mal bez przerw ulicami Warszawy i po ponad trzech godzinach zakończyła się wiecem w par-ku Agrykola. W tym roku obyło się bez kontr-manifestacji skrajnej lewicy. Warte odnotowania są osobne, krakowskie obchody PiSu – w latach ubiegłych kluby Gazety Polskiej brały bowiem udział w Marszu.

Robert Winnicki, jeden z liderów Ruchu Na-rodowego, oświadczył w swym przemówieniu: Żeby ten marsz był skuteczny, musimy zacząć od siebie. Dlatego szanowny przyjacielu, szanowna koleżanko, szanowny kolego, jeśli nie jesteś zaan-gażowany, jeśli nie działasz, jeśli nie poświęcasz tych hasłowych czterech godzin tygodniowo dla oj-

czyzny, to chciałbym, byś z tego naszego spotka-nia, manifestacji, święta, wyjechał z poczuciem winy. Po chwili dodał: Zadaniem jest: odzyskać Polskę, odzyskać Europę. Nie można być dobrym Polakiem, nie można być dobrym aktywistą naro-dowym jeśli się nie szanuje, nie respektuje tysiąclet-niej katolickiej, chrześcijańskiej tożsamości Polski i to musi być bardzo wyraźnie powiedziane.

Wszystko płynie, wszystko płoniePochód ochraniała specjalna formacja li-

cząca blisko tysiąc ochotników – Straż Mar-szu Niepodległości. Mimo jej wysiłków doszło do incydentów na obrzeżach trasy manifesta-cji. Pierwszym był atak na pobliski squat przy ul. Skorupki, przeprowadzony przez chuliga-nów, którzy odłączyli się od Marszu. Napastni-kom nie udało się wejść do środka, gdyż zostali zatrzymani przez zamaskowanych anarchistów. Obie strony konfliktu były uzbrojone w bruk i koktajle Mołotowa. Policja interweniowała wy-jątkowo opieszale.

Drugim nieprzewidzianym wydarzeniem było spalenie instalacji „Tęcza” na placu Zbawiciela. Komizmu dodaje fakt, iż kilka dni wcześniej od-budowana konstrukcja miała być – zgodnie z za-mówieniem publicznym – zabezpieczona przy pomocy materiałów niepalnych. Władze mia-sta już zapowiedziały odbudowę struktury. I tu znów zdziwienie komentatorów wzbudził abso-lutny brak reakcji policjantów znajdujących się nieopodal.

Złamanie prawa, szczególnie, gdy szkodzi ono Polsce na arenie międzynarodowej i nam samym, przeszkadza w świętowaniu – warto karać srogo – tak Prezydent Bronisław Komorowski skwito-wał ostatni z ekscesów, jakim było spalenie bud-ki wartowniczej pod ambasadą Rosji, połączone

z obrzuceniem jej terenu petardami. Następstwem aktu wandalizmu była ostra reakcja Kremla i ofi-cjalne przeprosiny najwyższych władz Rzeczpo-spolitej. Sama manifestacja, mimo że po tym zda-rzeniu została rozwiązana, doszła bez większych problemów do celu i zakończyła się spokojnie. W wypowiedzi dla MAGLA, zachowania Straży broni współorganizator Marszu, Krzysztof Bosak: Zniszczenia budki wartowniczej udałoby się unik-nąć, gdyby w tym miejscu była wystarczająca ilość ludzi ze Straży Marszu. Niestety, zabrakło ich tam, gdyż zareagowaliśmy na wcześniejszy apel przeka-zany nam przez Policję, aby ich przerzucić w punkt zapalny przy ul. Skorupki. Później okazało się, że już w tym czasie stało tam bezczynnie ponad stu funkcjonariuszy.

gdy opadną emocjeJakie są dalsze plany narodowców? Dokąd

„Idzie nowe pokolenie” – jak głosi hasło prze-wodnie Marszu? W ostatnie dwa weekendy li-stopada i pierwszy weekend grudnia trwają wo-jewódzkie zjazdy Ruchu Narodowego – wyjaśnił MAGLOWI Krzysztof Bosak. – Na nich odby-wa się wewnętrzne referendum, które rozstrzygnie o tym, czy będziemy wystawiać listę w wyborach do Europarlamentu. Jeśli tak, to od stycznia ruszamy z pracą wyborczą, jeśli nie, to pozostajemy głównie na polu społecznym.

Tegoroczne wydarzenia pokazały, że Ruch Narodowy może liczyć na silne zaplecze organi-zacyjne. Być może zmobilizuje to jego członków do podjęcia decyzji o starcie w najbliższych wy-borach. Praktyka podpowiada jednak, że okres jednego roku może być zbyt krótki, by nowy szyld polityczny zdążył zagościć w świadomości Polaków i wynieść inicjatywę ponad próg wy-borczy. 0

T E K S T: g R Z E g O R Z P I a S E C K I

Już po raz czwarty Marsz Niepodległości przeszedł głównymi arteriami stolicy. Narodowcy ogłosili go sukcesem, niemniej krytyczne głosy przeciwników nie milkną. W komentarzach mediów i polityków brakuje tylko jednego: odniesienia się do samej manifestacji i przekazywanych przez nią treści.

Przeszło nowe pokolenie

/ Marsz Niepodległości

fot.

Rafa

ł Sta

nisz

ewsk

i

Page 23: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

znikające tytuły Gremi Media /

grudzień 2013

Być może w 140. numerze MAGLA nie poświęciliśmy należytej uwagi miło-ści krakowskiego biznesmena do fil-

mów. Mimo że Hollywood Hajdarowicza nie przyjęło, powinniśmy napisać kilka zdań o jego przygodzie z przemysłem filmowym.

Jazda w wagonie filmowymWszystko zaczęło się w roku 2005 od Zako-

chanego Anioła z Krzysztofem Globiszem. Mó-wiąc najprościej, nie było to dochodowe przed-sięwzięcie. Jednak podejście reżysera zupełnie nie uległo zmianie i krakowianin szczodrze wykładał środki na kolejne produkcje. Pod po-wierzchnią z Tomaszem Karolakiem i Magdale-ną Różczką zrealizowane w przeciągu zaledwie 3 tygodni, też nie odniosło sukcesu. W grudniu 2006 roku ruszyły zdjęcia do Hani wyreżysero-wanej przez laureata dwóch Oskarów – same-go Janusza Kamińskiego (z muzyką Jana A.P. Kaczmarka, również zdobywcy Oscara). Tutaj musimy przyznać, że jest to film całkiem udany. W 2007 roku powstał też oryginalny Nightwat-

ching w reżyserii Brytyjczyka Petera Greenawaya. Nie były to produkcje kasowe, lecz Hajdarowicz postanowił jechać dalej w wagonie filmowym. Tak jakby straty finansowe miał wliczone w grę, a za-robkiem były kontakty, które udało się nawiązać – tak sformułowali to na łamach „Dziennika Pol-skiego” Włodzimierz Knap i Rafał Stanowski. Prawdziwy sukces zapowiadał obraz z 2009 roku: City Island w roli głównej z kapitalnym Andym Garcią. Owy komediodramat zgarnął nagrodę publiczności na „Tribeca Film Festival”, co było nie lada wyróżnieniem. Następnym gło-śnym filmem miało być Imperium zbrodni dla opornych z Borysem Szycem i... Garym Old-manem. Ostatecznie ze względów finansowych produkcja nigdy nie doszła do skutku, a Grze-gorz Hajdarowicz obrał kurs na „Rzeczpospoli-tą” i rynek mediów drukowanych.

Kurs na „Rzepę”O tragicznych wynikach sprzeda-

ży i utracie zdecydowanej większości czy-telników przez tytuły „Rzeczpospolita” i „Uważam Rze” pisaliśmy przeczytać w paź-

dziernikowym numerze MAGLA. Dzisiaj powszechnie wiadomo o przeobraże-

niu „Uważam Rze” w miesięcznik i upadku tygodnika „Przekrój”.

Jeszcze pod koniec sierpnia sły-chać było ironiczny śmiech oponentów Hajdarowicza, kiedy dowiedzieliśmy się o masowych zwolnieniach (157 osób) i przeniesieniu redakcji „Uważam Rze” i „Uważam Rze: Historia” do nowej (przypuszczalnie tańszej w utrzymaniu) re-dakcji w Raszynie. Było to związane z głęboką re-strukturyzacją w Grupie Gremi. Słabo radzący so-bie „Przekrój” miał tra-fić do Fundacji Przekroju i zacząć niebawem prospe-rować na wyższych obro-tach, dostosowując się do sytuacji na rynku. Wtedy, 18 listopada, do Interne-

tu przedostała się informacja o przekształceniu „Uważam Rze” w miesięcznik. Ostatni rok dla tego tytułu nie był łatwy. Pojawiła się silna konku-rencja w segmencie tygodników opinii. Jednak ze-spół, którego tworzenie rozpocząłem 28 listopada 2012 r. zyskał swoich sympatyków i czytelników. To z myślą o nich będziemy wydawać miesięcznik, w którym będziemy robić to samo, co do tej pory. – tak brzmiał akt kapitulacji kiedyś bardzo po-czytnego (130 tys. egzemplarzy) tygodnika. Zgoła inny, bo gorszy scenariusz czeka „Prze-krój”. Niecałą godzinę przed oficjalnym ogło-szeniem powołania fundacji Hajdarowicz po prostu z niej zrezygnował. Musiało to być duże zaskoczenie dla Jarosława Knapa, który my-śląc o reorganizacji tygodnika w miesięcznik, wspominał o gazecie czasu wolnego dla inte-ligenta. Ćwierknięciom na Twitterze mówią-cym, że „Hajdarowicz zarżnął Przekrój” nie było końca.

Nieodkryte karty?Seria nieudanych inwestycji filmowych zak-

tywizowała krakowskiego biznesmena na ryn-ku medialnym. Jednak jego działania na tym polu wzbudziły kontrowersje. Nawet Domi-nika Wielowieyska, publicystka „Gazety Wy-borczej”, wspierała swoich kolegów po fachu z „Uważam Rze” i „Rzepy”: Hajdarowicz nie powinien cofać ochrony prawnej swoim dzien-nikarzom. Złamał bardzo ważną niepisaną za-sadę, że wydawca odpowiada za teksty swojego autora nawet, jeśli go zwolnił. Decyzja Hajdaro-wicza jest bardzo złym sygnałem, będzie znie-chęcać dziennikarzy do podejmowania trud-nych tematów.

„Przekrój” w trumnieGrzegorz Hajdarowicz ma na koncie sukce-

sy związane z handlem nieruchomościami czy spółką Jupiter, jednak koncentrując się na za-kładkach „prasa” z biznesplanów i podbojach przedsiębiorcy nie sposób zakończyć tekstu innym niż ten cytatem: „Przekrój” to nie jest projekt na rok - chcę, żeby do trumny włożyli mi świeży numer mojego „Przekroju.”(16.08.2010, G. Hajdarowicz w wywiadzie dla„GW”). Póki co nad trumną chwieje się „Uważam Rze”, a „Przekrój” spoczywa w grobie samotnie. 0

Kolekcjoner Ruin 2Kim jest Grzegorz Hajdarowicz? Jakim cudem zebrał 135 milionów złotych na wykup spółki Presspublica? Jedni mówią, że dzięki grze na giełdzie, inni – że dzięki zyskom z produkcji jakichś filmów w Hollywood. Jak jest naprawdę?

T E K S T: S E B a S t I a N M a K a R u K

fot.

Rafa

ł Sta

nisz

ewsk

i

graf

. Bar

tosz

Lada

Page 24: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

24-25

/ indoktrynacja na uniwersytetach

Dwa lata temu słuchacze wykładu auto-ra popularnego podręcznika do mikro-ekonomii – Grega Mankiwa – wyszli

z zajęć, aby zaprotestować przeciwko „wypacze-niom” w sylabusie przedmiotu. Nie przebierała wtedy w słowach inicjatorka protestu, Rachel J. Sandalow-Ash, która stwierdziła, że przedmiot jest silnie indoktrynujący i nie przedstawia różnych po-glądów. Studenci sporządzili list otwarty, w któ-rym podkreślili, że absolwenci Harvardu zajmują eksponowane stanowiska w świecie finansjery i od ich edukacji zależy kondycja globalnego systemu finansowego.

W akcji wzięło udział niespełna 70 osób (ok. 10 proc. zapisanych na przedmiot), a w ra-mach kontrprotestu dawni studenci prof. Man-kiwa weszli wysłuchać tego wykładu. Moją pierw-szą reakcją była nostalgia. Studiowałem pod koniec lat 70., gdy pamięć wojny w Wietnamie była jeszcze żywa, a aktywizm studentów bardziej powszechny – komentował wydarzenie profesor. Zarzuty uznał on za chybione, ponieważ kurs jest szerokim prze-glądem głównego nurtu ekonomii, a materiał po-

dobny do tego na większości uniwersytetów. Pro-test nie wywołał żadnych istotnych skutków.

Sygnał z ManchesteruZdenerwowali się też przyszli ekonomiści z uni-

wersytetu w Manchesterze. Zwrócili uwagę na fakt, że bańkę na rynku nieruchomości przewi-dzieli głównie przedstawiciele alternatywnych nur-tów ekonomii, więc chcieliby się z takimi koncep-cjami zapoznać. Tymczasem – jak twierdzą – uczą się w przeważającej mierze teorii, które nie pomo-gły zauważyć nadciągającej katastrofy. Brytyjski „The Guardian” nazywa ich działania cichą rewolu-cją przeciwko nauczaniu wolnorynkowej ortodoksji. Swoje cele usiłują realizować za pomocą Towarzy-stwa Ekonomii Postkryzysowej (Post-crash Econo-mics Society), organizując dyskusje z ekonomistami z mniej znanych nurtów. Planują w listopadzie wy-dać manifest wzywający władze wydziału do prze-budowania programu kształcenia.

Wielu uczonych ubolewa nad jeszcze jednym faktem. Wraz z postępującą matematyzacją współ-czesnej ekonomii, spłyceniu uległa debata o zjawi-

skach gospodarczych. Alternatywne szkoły ekonomii zostały dawno wyrugo-wane z większości wydziałów – twier-dzi dr Tony Lawson z Cambridge. Martwi go brak debat, zanik naucza-nia historii myśli ekonomicznej i zdo-minowanie programu studiów przez matematykę.

Polacy nie chcą zmian

W Polsce na akcje podobne do tych z Harvardu czy Manchesteru się nie zanosi. Znacznie częściej słyszy się od studentów opinie, że przerabiany materiał powinien odpowiadać na po-trzeby rynku pracy niż troskę o przed-stawienie zróżnicowanej palety szkół ekonomicznych. Niektórzy wykła-dowcy widzą jednak potrzebę włą-czenia innych nurtów do sylabusów. Obecny program nauczania ekonomii na SGH nie jest wystarczająco różno-rodny, ale studenci raczej nie zażądają zmian. – uważa prof. Marek Garbicz.

W podobnym tonie wypowiada się

dr Paweł Drobny z Uniwersytetu Ekonomiczne-go w Krakowie. Uważam, że program nauczania na mojej uczelni – i nie tylko na mojej – nie jest róż-norodny – twierdzi. Inne spojrzenie ma dr hab. Joanna Tyrowicz z WNE UW. Z ekonomią jak z teatrem: jest albo dobra, albo zła. Podział na he-terodoksję i ortodoksję jest przestarzały, bo na dziś i w makro, i w mikro większość koncepcji, może na-wet niegdyś negowanych, już ma swoje bardzo pocze-sne miejsce. Trzeba uczyć całej i współczesnej ekono-mii – przekonuje.

Niezbędne oryginałyByć może aprobata polskich studentów dla za-

stanej sytuacji wynika z przeświadczenia nabrane-go na początku przygody z uczelnią – podręczni-ki Mankiwa, Samuelsona czy Begga posługują się podobnym aparatem pojęciowym i wyraźnie su-gerują, że nie ma poważnej alternatywy dla tzw. ekonomii głównego nurtu. Szkoły takie jak: post-keynesowska, instytucjonalna, feministyczna, społeczna, marksistowska czy austriacka są pre-zentowane późno albo wcale, co stawia je na gor-szej pozycji startowej. W tym stanie rzeczy szersze spojrzenie na teorię gospodarczą będzie udziałem nielicznych hobbystów, którzy czytają w wolnym czasie o Hayeku czy Marksie.

Słabością rodzimego kształcenia ekonomiczne-go jest minimalny kontakt studentów z oryginal-nymi tekstami wielkich ekonomistów. Obecnie – patrząc na przykład SGH – nasze przyszłe eli-ty życia gospodarczego w czasie trzech lat studiów licencjackich nie muszą przeczytać nawet jednego rozdziału „Bogactwa narodów” Adama Smitha.

Jasną stroną protestów studenckich jest pokaza-nie, że nauczanym zależy na czymś więcej niż tyl-ko dyplomie. Kłopot zaczyna się wtedy, gdy akcja – jak na Harvardzie – jest jednorazowym wyda-rzeniem i nie zostaje poparta żadną pracą u pod-staw. W Polsce nie życzmy sobie takich akcji – wy-starczy prawdziwa i poważna dyskusja. 0

Pod prąd głównego nurtuKryzys gospodarczy to dobra okazja do sprawdzenia, czego uczą się przyszłe elity świata finansów. Studenci z Ha-rvardu i Manchesteru zaprotestowali przeciwko pomijaniu mniej popularnych nurtów na zajęciach. Czy w Polsce mo-żemy spodziewać się podobnych akcji? T E K S T: W O J C I E C H S a B at

Masz uwagi do autorów? Chcesz napisać swój tekst? Zapraszamy do kontaktu!

[email protected] – nie warto czytać?

fot.

Publ

ic Do

main

Page 25: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

To było wieki temu, Fisz Emade jako Tworzywo Sztuczne i płyta „F3”. Nie będę nawet udawał, że słucha-

łem wtedy Fisza. Za cienki w uszach byłem na ta-kie elokwentne rapsy i zdecydowanie później bra-ci Waglewskich, wraz z tym kawałkiem, odkryłem. A jednak przypomniałem sobie o nim teraz, w listo-padzie 2013, 11 lat po premierze, bo nagle w bardzo dosłownym aspekcie strasznie stał się aktualny.

W dosłownym dlatego, że sens tego utworu jest oczywiście głębszy i tytułowym ogniem trawiącym Warszawę jest wszelkiej maści „celebryctwo” i resz-ta klasy próżniaczej. A aktualnym jest podwójnie, bo celebrytów bynajmniej nie ubyło, a dodatkowo parę rzeczy w stolicy ostatnio istotnie płonęło.

Na pierwszy rzut, wiadomo, tęcza. W tym tema-cie tyle już zostało napisane, że nawet z nędznych wierszówek redakcyjnych stażystów starczyłoby na wybudowanie kilku nowych kwiecistych tęcz i roz-stawienie ich po całym mieście, żeby każdy warsza-wiak miał pirotechniczne show na wyciągniecie ręki. Swoją drogą, któżby się mógł spodziewać, że co naj-mniej pięć razy już podpalana instalacja, znów zaj-mie się ogniem? No nikt. Dlatego na kilka dni przed 11 listopada zaczęto przyczepiać do czarnego szkie-letu kwiatki. Niespodzianka, kwiatków już nie ma. I szkoda tylko, że na posterunku zabrakło reporte-ra TV Republika (któremu akurat deptano kable w najgorszym miejscu, jakie można sobie wyobra-

zić) i zadaniu sprostał tylko Polsat News, relacjonu-jąc pierwsze w historii odpalanie szluga od tęczy.

Drugi, istotny listopadowy pożar miał miejsce w metrze. Nie było nam dane zbyt długo pojeździć dumą ZTM, supernowoczesnym pociągiem Inspi-ro, bo ten wziął i się złośliwie zapalił. Jeśli wierzyć relacjom części mediów, towarzyszyły temu apoka-lipsa, krew na ścianach i Ku Klux Klan. Jeśli wie-rzyć faktom, to trzy osoby zatruły się niegroźnie dy-mem, a Inspiro nie zobaczymy, aż do wyjaśnienia sprawy. Czyżby Dreamliner wjechał na tory?

Ostatni pożar jest z całości najśmieszniejszy. Bobby Burger na Żurawiej, zdarzenie jeszcze z paź-dziernika, ale ostatnio właściciele burgerowni wrzu-cili do Internetu filmik ukazujący je. Jak sami opi-sali, podpalacz nie był profesjonalistą. Trudno się nie zgodzić. Zakapturzony jegomość nadpalił lokal na-wet skutecznie (szkody na szczęście nie były duże), jednak przy okazji podpalił i siebie. Warszaw-ski Human Torch rodem z Fantastycznej Czwórki (biedniejszy o nadludzkie moce i mózg), uciekając pozostawił po sobie tylko smugę ognia. Nawet sza-lik po nim nie został.

Wracając na koniec do Fisza i wyśmiewanych przezeń celebrytów, może to i lepiej, żeby chodzi-li sobie w modnych kurteczkach na trendy impre-zy i do wódki i zagrychy śpiewali swoje kichy. Niech Warszafka płonie, a Warszawa niech pozostanie spokojna. 0

Warszafka płonieA r k A d i u s z k o wA l i k

Ogniem trawiącym Warszawę jest wszelkiej maści „celebryctwo” i resz-ta klasy próżniaczej

Polecamy:28 MUZYKA Burza nad chumurą

Nie taki straming fajny jak go malują

34 FILM Zakochać się od drugiego wejrzeniaSequele lepsze od oryginałów

38 TEATR Sztuka na srebrnym ekranieTeatr (w) telewizji

Wyszło z worka szydło, my jesteśmy po prostu kulturalne bydło.

kultura /

TrochęKultury

grudzień 2013

fot.

Kasia

Mat

usze

k

Page 26: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

This suit is for leisure. But many times I wear it to get down to business.

Od momentu powstania serwisów stre-amingowych wiele osób zwiastowa-ło narodziny nowego etapu w rozpo-

wszechnianiu muzyki. Założenia są obiecujące – dzięki takim stronom jak Spotify czy Deezer, muzycy mogliby zwiększyć swoje zyski oraz zdo-być nowych fanów. Niektórzy idą o krok dalej i przekonują, że w ten sposób będzie możliwe wyplenienie piractwa – przynajmniej muzyczne-go aspektu. Dla przeciętnego użytkownika ta-kie serwisy są niezwykle opłacalne finansowo – koszt konta premium, dzięki któremu zysku-jemy dostęp do wysokiej jakości dźwięku oraz możliwość korzystania z zasobów serwisu na urządzeniach mobilnych, jest zamknięty w gra-nicy 20 złotych miesięcznie. Niemal każda oso-ba może pozwolić sobie na taki wydatek bez ko-nieczności kupowania płyt po 50-60 złotych. Dzięki temu użytkownik ma czyste sumienie że wspiera artystów, nie wydając przy tym majątku, a muzycy otrzymują za to godziwe wynagrodze-nie. Czy jednak jest aż tak różowo?

Ułamek centa dla twórcyCoraz częściej słyszy się o artystach wyco-

fujących swoją twórczość ze streamingów. Do niedawna byli to muzycy niszowi, jednak w lip-cu tego roku do bojkotu dołączył Thom Yor-ke – wokalista zespołu Radiohead. Jego decyzja o usunięciu ze Spotify całej solowej dyskogra-fii oraz albumu Amok projektu Atomes For Pe-ace (którego jest współtwórcą), połączona z nie-pochlebnymi tweetami i wywiadami nt. wyżej

wymienionego serwisu, wywołała burzliwą dys-kusję na temat traktowania muzyków przez ser-wisy streamingowe. Zespół Uniform Motion opublikował dane, z których wynika że za je-den utwór „wystrumieniowany” w Spotify ar-tysta otrzyma 0,003 euro, natomiast za cały al-bum – 0,029 euro. Sytuacja wygląda niewiele lepiej w przypadku Deezera – jeden utwór to 0,006 euro, a album – 0,052 euro. W porów-naniu z cenami na serwisach takich jak iTu-nes czy Amazon Music, gdzie ceny płyt oscylują w granicach 10 dolarów, są to naprawdę nie-wiele znaczące kwoty. Serwisy odpowiadają, że choć wydają się one niewielkie, to po wysłu-chaniu utworu czy albumu przez kilkadziesiąt tysięcy osób artyści otrzymają spory zarobek. Problem polega na tym, że to stwierdzenie jest prawdziwe wyłącznie dla muzyków, którzy już mają wyrobioną markę i są szerzej znani w prze-myśle muzycznym. Zespoły dopiero wchodzące na rynek lub te, które nie należą do szeroko ro-zumianego „mainstreamu”, nie mają szans uzy-skać ze streamingu godnego zarobku za pracę i pieniądze włożone w przygotowanie materiału. Jednak paradoksalnie, w serwisach streamingo-wych o wiele łatwiej jest znaleźć niszowe kapele niż międzynarodowych gigantów muzycznych. Na próżno tam szukać dyskografii takich ze-społów jak Led Zeppelin czy The Beatles – je-śli pojawiają się jakiekolwiek płyty z repertuaru tego typu grup, to są nimi najczęściej kompila-cje utworów lub albumy koncertowe (te drugie o wiele rzadziej).

Problem z czasemDużą wadą serwisów streamingowych jest

brak płyt tuż po premierze. W dzisiejszych cza-sach, kiedy szybki przepływ informacji i da-nych jest standardem, wiele osób nie będzie chciało czekać na pojawienie się płyty ulubio-nego wykonawcy np. na Spotify, tylko zdecy-duje się na kupno albumu lub też ściągnięcie go nielegalnie z Internetu. Coraz częściej moż-na usłyszeć opinie muzyków, że lepiej jest udo-stępnić muzykę za darmo na Youtubie czy So-undcloudzie niż na „streamach”. Dzieje się tak ze względu na brak możliwości sprawdzenia ilo-ści odsłuchań danego utworu, co wbrew pozo-rom jest istotną sprawą. Gdy zespół chce zagrać koncert musi przekonać do tego organizatora, a informacja o 70 tysiącach wyświetleń utworu na Youtubie wygląda bardziej imponująco niż czek na nieco ponad 200 euro od serwisu stre-amingowego.

Choć system dopiero wchodzi na rynek mu-zyczny, nie można mu odmówić rewolucyjno-ści oraz tego, że może skutecznie odwieść ludzi od odwiedzin „zatoki piratów”. Istnieje jednak parę wad, przez które wymaga on jeszcze dopra-cowania. Kluczową sprawą jest znalezienie zło-tego środka jeśli chodzi o wynagrodzenia dla muzyków, co wcale nie jest przeszkodą nie do pokonania. Jeśli obie strony dojdą do porozu-mienia, to istnieje ogromne prawdopodobień-stwo, że streaming w dużym stopniu wyprze tradycyjną sprzedaż płytową, rewolucjonizując przemysł muzyczny. 0

Burza nad chmurą?Cały świat zwariował na punkcie stramingu i słuchaniu muzyki z chmury. Jednak po początkowym zachłyśnięciu się technologicznymi nowinkami rzeczywistość zaczęła obnażać wady tego systemu.T E K S T: A L E X M A K O W S K I

26-27

/ strumień z chmury

Page 27: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

Radio YouTube

Dwadzieścia lat temu nasi rodzice z na-bożnym skupieniem nagrywali listę przebojów Trójki na kasety. Z tego je-

dynego źródła wiedzieli, co było na czasie. Ni-czego Markowi Niedźwieckiemu nie odejmując (a wręcz przeciwnie!), można odnieść wrażenie, że w tamtych czasach było łatwiej. Dzisiejszy przeciętny słuchacz ma prawo trochę się zagu-bić w gąszczu dostępnych na wyciągnięcie ręki platform, podgatunków i nośników. W świe-cie, gdzie kolejne instytucje albo wyrastają jak

grzyby po deszczu (streaming), albo obumie-rają jak stare próchna, którym odcina się kro-plówkę (Winamp R.I.P.), ciężko wskazać króla dżungli. Nie oznacza to jednak, że nie war-to próbować. Na gruncie najżyźniejszej gleby w Internecie (2. miejsce w globalnym przesy-le danych, niedaleko za Netflixem) – YouTu-bie – jeśli chodzi o muzykę, dzieje się wiele. Największe labele publikują tam klipy, samo-zwańcy zostają gwiazdami światowego forma-tu, a teraz można nawet obejrzeć transmisję live

z festiwalu. Tu jednak nie o tym. Od względnie krótkiego czasu zaczęły, na rzeczonym, popu-larnym jutubie dziać się rzeczy dość nowe. Tra-dycyjną metodę wrzucania piosenek z jakimiś obskurnymi kwiatkami czy chmurkami zastą-piono starannie wyselekcjonowanymi zdjęcia-mi mało znanych fotografów, a na to wszystko doklejono nazwę kanału. I tak – voila! – po-wstała garść twórców i kompilatorów muzycz-nego contentu, bez których ciężko byłoby się obejść. Oto kilka z nich. 0

Majestic CasualTu ostatnio dzieje się najwięcej. Muzyka, którą możemy znaleźć to głów-

nie EDM (modny skrót na electronic dance music). Znajdzie się też jakiś house, czy rap. Generalnie jest grubo i leniwie. Dużo remixów utworów znanych artystów w wykonaniu tych mniej znanych. Nic w tym dziwnego – przy ponad milionie subskrybentów i bazie wiernych fanów, każdy utwór zaraz po wrzuceniu zostaje odtworzony setki tysięcy razy. Warto również nadmienić, że w tym miesiącu na iTunes pojawił się album Majestic Casu-al – Chapter I, na którym znajdziemy ponad 40 utworów z rzeczonego ka-nału.

Delicieuse MusiqueFrancuski label, który prowadzi również webzine’a i ma swoją aplikację. Na ich ka-nale dzieje się mnóstwo ciekawych rzeczy, dlatego warto obserwować na bieżąco, co się dzieje, gdyż w każdej chwili może uka-zać się Wasza piosenka tygodnia.

EtonmessyDziała na podobnej zasadzie, jak Majestic Casual, prezentując głównie EDM. Co cieka-we, jeśli mieszka się w UK, można wybrać się na promowaną przez nich trasę koncer-tową.

The Sound You NeedKolejny kanał wyglądający jak klon MC, jed-nak często wrzucają ciekawe elektroniczne brzmienia, zyskując bardzo szybko nowych subskrybentów.

EARGASM music blogNajmniej znany z przedstawionych tu ka-nałów, jednak prezentuje szeroki wybór różnorodnej muzyki o delikatnie elektro-nicznym zabarwieniu, który publikuje, se-gregując je w miesięczne sety.

Zastanawia Was, co to za nowa moda na share’owanie zdjęć ładnych pań zakamuflowanych pod nazwami kanałów i chilloutowymi nutkami? Nas też to zastanowiło i okazało się, że jednak chodzi o coś więcej.T E K S T: A D R I A N S Z O R C

MrSuicideSheepJeden z dłużej istniejących kanałów, sku-piający się głównie na muzyce elektronicz-nej. Pozostający anonimowym Mr. Sheep wyrobił sobie markę jednej z głównych in-ternetowych instytucji jeśli chodzi o pro-mowanie nieznanej wcześniej muzyki.

dancefreak66: The Peruvian government cuts down 1,300 acres of forest every day. Click here to stop them.

Popek521: Tu Polska, przejmujemy ten film!!!1111

Patrycja95: Przy tej piosence poznałam swego chłopaka, 100 lat mi-siaczku!! :*:*:*

grudzień 2013

co tam Panie na jutubach? /

Page 28: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

Arcade FireReflektor

Merge (US), Sonovox (UK)

Po świetnym The Suburbs z 2010 roku światło dzienne uj-

rzał kolejny album Arcade Fire. Na płycie gościnnie występuje

m.in. David Bowie, za produkcję odpowiada mistrz tanecznej

elektroniki James Murphy z LCD Soundsystem, a w jednym

z promujących płytę wideo wystąpił Bono. Lider zespołu, Win

Butler, wśród swych inspiracji wymienia muzykę haitańską, no-

wofalowy francuski film Czarny Orfeusz i twórczość duńskiego

egzystencjalisty Kierkegaarda. Brzmi aż na wyrost poważnie

i ambitnie. Czy jednak potężne, dwupłytowe wydawnictwo

spełniło pokładane w nim oczekiwania?

Album otwiera promujący płytę singiel Reflektor. Tanecz-

ny podkład Murphy’ego przeplata się z rozedrganym woka-

lem Butlera, francuskimi partiami Régine Chassagne i boga-

tą warstwą tekstową. Nie chcę wchodzić w tym momencie

w przesadne analizowanie, bo tak jak w przypadku po-

przednich albumów Kanadyjczyków, interpretacja jest

bardzo otwarta a zarazem subiektywna. Wracając do

samego utworu, konia z rzędem temu kto wskaże, gdzie

konkretnie w Reflektorze pojawia się pan Bowie. Mimo wie-

lokrotnego przesłuchania, wciąż nie jestem stuprocento-

wo pewny, które dokładnie są to momenty.

Niemniej widocznych jest kilka motywów przewodnich.

Mit o Orfeuszu i Eurydyce i ich prawdziwej, ale nieuchwytnej

miłości, świetnie opowiedziany w kawałkach Awful Sound

(Oh Eurydice), a także It’s Never Over (Oh Orpheus). Odnoszę

też wrażenie, że zespół trochę przedawkował Kierkegaarda,

bo sporo jest o miłości współczesnej, sztucznej i fałszywej

(np. w kawałku Porno, które z prawdziwą miłością łączy jedynie

współistnienie narządów płciowych).

We wspomnianym wcześniej wideo z cameo Bono pojawia

się scena, w której Win Butler spycha ze sceny irlandzkiego

gwiazdora (swoją drogą, brawa za dystans do siebie). Czy

jednak Arcade Fire rzeczywiście mają szanse zastąpić U2?

Wątpię, ale nie jest to niczym negatywnym. Nie są tak popowi

jak Irlandczycy, a sam rock już od dawna nie jest w muzyce

mainstreamem, ustępując miejsca tworom, naśladującym rap

czy R’n’B. Warto zauważyć, że Kanadyjczycy, mimo ogromnej

popularności, wciąż poruszają się w świecie muzyki alterna-

tywnej, sami wyznaczając trendy. Oby tak pozostało.

A R K A D I U S Z K O W A L I K

ocen

a:

xxxxz

Eminem The Marshall Matters LP2

Aftermath, Shady, Interscope

Trzynaście lat, które dzieli dopiero co wydany sequel od

pierwszej części The Marshall Matters, to w muzyce już cała

epoka. W międzyczasie powstały setki rappłyt (sam Eminem

nagrał cztery), a starzejącego się już nieco rezydenta Detroit

wielu zaczęło wysyłać na muzyczną emeryturę. Dlatego już

samo ujawnienie nazwy płyty wywołało spore emocje. Nie

bez powodu – Em postanowił zmierzyć się z chyba najlepiej

przyjętą przez publikę płytą ze swojego dorobku.

Czy poradził sobie z tym własnoręcznie narzuconym za-

daniem? Ciężko powiedzieć. Ale po kolei.

Oczywistym następstwem bycia sequelem jest mnogość

związków z poprzednikiem. Z tego też powodu na płycie

znalazły się liczne odniesienia do The Marshall Matters LP 1.

I tak w otwierającym płytę, siedmiominutowym potworze

Bad Guy zostajemy zabrani w dalszą podróż, będącą kon-

tynuacją nagrania Stan – tym razem z perspektywy jego

młodszego brata. Utwór zaczyna się od megagresywne-

go, nie do końca poskładanego flow, charakterystyczne-

go dla najwcześniejszej twórczości Eminema. Następnie,

w okolicach 5:10, głos przejmuje ktoś „pomiędzy” raperem

i fikcyjnym podmiotem lirycznym, obnażając się w pełen au-

tokrytyki, a także szczery sposób. Następnie (6:50), głos

przejmuje obecne „ja” rapera, wyjaśniając, dlaczego zrobił

to, co musiał zrobić. Autobiografia w pigułce, wow!

Poza tym, wartym wspomnienia jest usunięcie się

w cień Dr. Dre, którego zastępuje np. człowiek-instytucja

Rick Rubin. Mariaż z Eminemem nie do końca się jednak

sprawdza. Bo o ile patenty wykorzystane w Berserk, czy

So Far…, w erze Beastie Boys brzmiały świeżo, to tutaj

brzmią jakby zaplątały się przypadkiem z innej epoki.

Dodatkowo płycie można mieć za złe okropne refreny

(zwłaszcza ten Rihanny, który brzmi dokładnie tak samo,

jak każda inna piosenka tej artystki), czy wciągnięcie

Kendricka Lamara do współpracy w całkiem obscenicz-

nym Love Games. Mimo to, nie można nie zauważyć, jak

Eminem, pomimo tylu lat w grze, wciąż koncentruje

się głównie na muzyce, jak mistrzowski jest jego styl

i flow, a także kilku mocnych numerów, jak np. Headlights,

czy Brainless.

A D R I A N S Z O R C

ocen

a:

xxxzz

Waglewski Fisz EmadeMatka, Syn, BógAgora SA

Wojciecha Waglewskiego nie trzeba chyba nikomu przed-

stawiać. Muzyk, znany ze swojej działalności w zespole Vo-

oVoo oraz kariery solowej, zarażał muzyką Bartka i Piotrka,

czyli Fisza i Emade, już od dzieciństwa. Początkowo bracia nie

poszli jednak dokładnie drogą ojca. Zaangażowali się przede

wszystkim w alternatywny hip-hop, by potem powrócić do

korzeni przy okazji rockowego projektu Kim Nowak.

Najnowszy, także rockowy album Matka, Syn, Bóg trzech

panów Waglewskich to, według samych autorów, kompo-

zycja bardziej dojrzała i osobista niż nagrana pięć lat temu

Męska Muzyka. Trudno nie zauważyć również, że płyta jest

spójna, zrównoważona, a klimat piosenek raczej posępny.

A to dlatego, że muzycy śpiewają o sprawach bardzo waż-

nych. Oczywiście nie obyło się bez charakterystycznego dla

nich dystansu.

Najlepsze utwory na płycie to właśnie te o najpoważniej-

szej tematyce, a więc tytułowe: Matka, Syn, Bóg, a także Oj-

ciec. Ostatni kawałek to mój zdecydowany faworyt. Surowy,

rytmiczny i lekko bluesowy singiel opowiada o śmierci oraz

pożegnaniu ojca z synem. Zupełnie inny klimat panuje nato-

miast w Trupku, który przypomina piosenki młodszych człon-

ków klanu i poświęcony jest krytyce szukających sensacji

mediów. Reszta piosenek także trzyma wysoki poziom, głów-

nie ze względu na znakomite teksty napisane przez Fisza.

Choć płyta jest dobra, nie przypadnie do gustu każdemu.

Matka, Syn, Bóg to nie album do słuchania gdziekolwiek. Do

najnowszego krążka Waglewskich trzeba podejść na spokoj-

nie, a najlepiej wysłuchać go w domu i to od razu w całości.

W jednym z wywiadów Wojciech Waglewski powiedział, że

nie interesują go recenzje najnowszego albumu. Nie świadczy

to jednak o lekceważeniu słuchaczy, a o tym, jak wiele osią-

gnął już na polskiej scenie muzycznej. Tym razem też nie ma

się czego wstydzić.

A N N A P U C H TAoc

ena:

xxxxz

28-29

/ recenzje płyt

Page 29: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

Współczesna książka zmienia się tak szybko, że aby być na bieżąco ze wszystkimi nowościami, trzeba się stale dokształcać. Co wybrać dla siebie spośród rynkowych ofert? Nie ma na to jednej i sprawdzonej odpowiedzi, ale warto poznać wszystko, co ma do wyboru czytelnik – szczególnie gdy przychodzi czas wybierania prezentów.

Grudniowy wieczór, za oknem zimno, robi się biało – nie chce się wychodzić z domu. Podręczniki i notatki spokoj-

nie leżą w bezpiecznej odległości, gorąca czeko-lada stygnie obok. Idealne warunki by sięgnąć po dobrą książkę i zanurzyć się w jej świat. Pozo-staje pytanie: jaką książkę wybrać? A raczej: jaką formę książki wybrać? Rynek wydawniczy oferu-je wiele możliwości delektowania się czytaniem. Przede wszystkim coraz popularniejsze stają się e-booki, dzięki którym można czytać książki czy czasopisma na tabletach, czytnikach oraz smart-fonach. Plusem takiego rozwiązania jest wygoda – czytać można wszędzie bez dźwigania dodatko-wych kilogramów, a jeden czytnik pomieści set-ki książek.

Czytanie uchemDla chcących dać odpocząć swoim oczom ide-

alnym rozwiązaniem są audiobooki, które umoż-liwiają słuchanie książek i nierzadko dzięki nim można poznać interpretacje znakomitych aktorów. E-booki i audiobooki często są tańsze od papiero-wych wersji książek, niektóre z nich można uzy-skać za darmo. Coraz popularniejsze stają się tak-że internetowe biblioteki elektronicznych wersji utworów, gdzie można je wypożyczyć na kilka dni. Warto zwrócić uwagę na indywidualne ustawienia w ich użytkowaniu – głośność, wielkość czcion-ki czy jasność stron, które są zaletą szczególnie dla osób starszych lub słabowidzących. Zdecydowanie

minusem jest brak wszystkich książek w zbiorach elektronicznych i stosunkowo mały wybór w po-równaniu z tradycyjnymi księgarniami.

Jedno z nowszych odkryć rynku czytelnictwa – podcasty, to nic innego jak odcinkowe historie, nagrane i opublikowane w Internecie, które do-cierają do szerokiego grona odbiorców. Dotyczą często publicystyki i aktualnych wydarzeń, na-wet Biały Dom za kadencji George’a Busha wy-dawał przemówienia prezydenckie w wersji elek-tronicznej.

Zaangażuj zmysłyJednak żadna z powyższych form nie zadowoli

prawdziwych moli książkowych, dla których czy-tanie to nie tylko słowa, ale cały rytuał związany ze wszystkimi zmysłami – zapach książki, pod-kreślenia, notatki na marginesie czy po prostu przewracanie stron z możliwością szybkiego po-wrotu do wybranego fragmentu.

Liczy się nie tylko rodzaj książki, ale także for-ma w jakiej jest przekazana jej treść – pod tym względem przoduje liberatura, nazywana „litera-turą totalną”, w której każdy element ma znacze-nie, gdyż jak twierdzi Bogdan Zalewski: Pisarz nie pisze całej książki, umieszcza w niej jedynie tekst, czytelnik też nie czyta całych książek, on czyta tylko druk. Jest to artystyczna wizja książki, która anga-żuje wszystkie jej elementy, mające stanowić inte-gralną całość oddaną do konsumpcji czytelniko-wi.

Obrazkowa literatura Papier jest też wdzięcznym materiałem dla

innych form książek, nie tylko poezji czy pro-zy. Komiksy wciąż przeżywają swoją drugą młodość, a w wielu miejscach można znaleźć ich wartościowe kolekcje. Opowiadania te po-dobno wywodzą się ze średniowiecza, jednak czasy ich świetności przypadają na XIX wiek, gdy stały się popularne wraz z rozwojem pra-sy i utrzymały sławę dzięki kultowi popkul-tury w XX wieku. Organizowane są festiwa-le komiksów, będące prawdziwą gratką dla ich wielbicieli, jednym z nich jest odbywający się w Łodzi Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier – największa tego typu impreza w Euro-pie Środkowo-Wschodniej.

Wbrew opinii, że w literaturze nic nowego nie da się wymyślić, okazuje się, że czytanie może być jeszcze ciekawsze. Przykładem na potwier-dzenie tej tezy jest książka Archetyptura cza-su autorstwa Andrzeja Głowackiego. Zasadni-czo różni się ona od innych utworów literackich, gdyż składa się wyłącznie z kodów QR, do któ-rych rozszyfrowania niezbędne są… smartfon i odpowiednia aplikacja.

Nowoczesne czytelnictwo ma przed sobą ogromną przyszłość i nie jesteśmy w stanie prze-widzieć tego, jak rozwinie się w kolejnych deka-dach. Niezależnie od tego, którą z powyższych form czytania wybierzemy, to wciąż najważniej-sza jest treść. I oby tak pozostało. 0

Przyszłość zapisana w książkach

T e k s T: j u d y ta B a n a s Z y ń s k a

Różne oblicza książki

Literatura a nowe media /

fot.

mat

eria

ły pr

asow

e

grudzień 2013

Page 30: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

MAGIeL: twój debiut, Panna Huragan, ma formę listów, które wysyłasz do najbliższych zza atlantyku. Czy rze-czywiście wysyłałaś takie wiadomości? a może to tyl-ko dziennik, który był pisany do szuflady i w końcu, przypadkowo, przerodził się w większą całość? kATARzyNA kLIMAsIńskA: Książka została napisana na podstawie maili, które faktycznie wysyła-łam do rodziny i przyjaciół, choć część treści została zmieniona. Podczas pierwszych dni pobytu w Stanach bardzo tęskniłam za naj-bliższymi i za wszelką cenę chciałam utrzy-mać z nimi kontakt. Wysyłałam więc maile opisujące moje przygody, licząc na ciepłe sło-wo odpowiedzi. Zresztą do dziś utrzymuję tę korespondencję, bo nadal wyjątkowo ważny jest dla mnie kontakt z rodzicami i przyja-ciółmi w Polsce.

dlaczego zdecydowałaś się wydać te wspomnienia? Co wyróżnia je spośród innych amerykańskich dzienników?

Myślę, że Pannę Huragan po-niosło w wiele miejsc, w których Polacy rzadko bywają - do Po-int Hope za biegunem północ-nym na Alasce, w biedne zakątki Luizjany czy Alabamy. Poza tym Panna Huragan nie jest typowym podróżnikiem – jest obserwato-rem, ale staje się też członkiem amerykańskiego społeczeństwa, przez co może zobaczyć i opisać życie, myślenie i zwyczaje Ame-rykanów od kuchni.

Czytelnik Panny Huragan konfrontowa-ny jest z wieloma amerykańskimi ste-reotypami – że teksańczycy są grubi, że wszystko w stanach jest duże, no i w ogóle że bez samochodu to jak bez nogi. jakie były dla Ciebie najbardziej zaskakujące obserwacje po przybyciu do stanów?

Bez samochodu jak bez nogi! Tak, to świetne porównanie. To chyba jednak do dziś najbar-dziej mnie przeraża – że w Sta-nach auta są po prostu niezbęd-

ne do przeżycia. Czy ktoś ma 10 lat czy 100, musi mieć dostęp do samochodu, bo w przeciw-nym razie nie dostanie się do sklepu, restaura-cji czy hali sportowej. Bez auta obyć się mogą chyba tylko nowojorczycy. Ale nie brakowało też zaskoczeń pozytywnych. Przede wszystkim Amerykanie są niesłychanie otwarci, pomoc-ni, przyjaźni, gadatliwi. Na ulicy każdy mówi ,,dzień dobry” i nikt dla nikogo nie jest niezna-jomy. W windzie, przy ladzie w sklepie zawsze toczy się jakaś rozmowa. Wystarczy, że zmarsz-czę czoło, a zaraz pojawia się koło mnie ktoś, kto szczerze pyta, czy może mi pomóc.

Czy myślisz, że da się żyć polskim snem? jeśli nie, to ja-kie są cechy, których nam brakuje, żeby powtórzyć ame-rykański sukces?

Im dłużej mieszkam w Stanach, tym większy mam szacunek do Polski, którą kocham i doce-niam. Myślę, że w Polsce też każdy może spełnić swoje marzenie. To duży kraj, pełen pomysło-wych i ambitnych ludzi. Polacy lubią kombi-nować, zrobić coś inaczej, po swojemu, i to jest bardzo cenne. Absolutnie nie uważam, że trze-ba podróżować, żeby osiągnąć sukces.

Opisywane przez Ciebie amerykańskie życie wydaje się dość bezproblemowe, nie piszesz o trudnych chwilach. a przecież tęskniłaś za domem.

Starałam się być optymistyczna! W końcu sama podjęłam decyzję o wyjeździe do USA… Ale wielokrotnie miałam momenty kryzysu, kilka z nich zostało opisanych w książce. Często to właśnie świadomość, że będę mogła opisać tę podróż w książce, dodawała mi otuchy. Myśla-łam: może przynajmniej ktoś to przeczyta i na-uczy się czegoś na moich błędach. Może komuś innemu pomogę uniknąć kłopotów.

jak przystało na amerykańską historię, twoja kończy się happy endem. Ostatni wpis jest z końca 2011. Co się zmie-niło u Panny Huragan od tamtego czasu?

Zmieniło się bardzo dużo, bo życie pędzi do przodu! Może napiszę o tym w następnej książ-ce.

jesteś niecałe 10 lat po ukończeniu sGH. Czy masz jakieś myśli, którymi chciałabyś się podzielić ze studentami?

Jeżeli macie jakieś marzenia, walczcie o ich spełnienie. Niech wasze życie nie będzie ni-czym innym niż to, czego chcecie. Jak to mówią w Ameryce reach for the stars! 0

Amerykański sen po polsku

R o z M AW I A ł : P a w e ł t r Z a s k O w s k i

o tym, jak zmienia się życie po wyprowadzce za wielką wodę, jak to jest żyć bez nogi w Teksasie i jak podbić serca Amerykanów pisze w swojej debiutanckiej książce katarzyna klimasińska, była dziennikarka MAGLA i absolwentka sGH.

/ wywiad z katarzyną klimasińską

fot.

mat

eria

ły pr

asow

e

Katarzyna Klimasińska

30-31

Urodzona w 1981 roku w krakowie. Absolwentka V Liceum ogólnokształcącego w krakowie i szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Jeszcze jako lice-alistka odbyła praktyki w „Dziennikau Polskim” i „Ga-zecie Wyborczej” w krakowie. Podczas studiów na sGH pisała dla MAGLA i „sukcesu”, pracowała w Radiu PiN oraz w Polskiej Agencji Prasowej, skąd zrekrutował ją „Bloomberg”. Współpracowała z „Bloombergiem” w Warszawie, Houston i Waszyngtonie, gdzie mieszka do dziś.

Page 31: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

wołanie kukułki

Galbraith robert (j. k. rowling)Wydawnictwo Dolnośląskie39,90 zł

dziewięćdziesiąte

sławomir shutykorporacja Ha!Art24,00 zł

Bum!

Mo YanWydawnictwo W.A.B.49,90 zł

Nowości wydawnicze grudzień 2013

Andrzej Pilipiuk jest jednym z najbar-

dziej pracowitych polskich pisarzy ostat-

niej dekady. Wprowadza na rynek średnio

dwie nowe książki rocznie. Premiera jego

ostatniego dzieła przypadła na koniec

listopada, więc miałem okazję dorwać się

do książki świeżutkiej, pachnącej farbą

drukarską i cieplutkiej niczym pieczywo

kupione prosto w piekarni o poranku.

W dodatku również smakowitej literacko.

Carska manierka to zbiór ośmiu opo-

wiadań w większości poświęconych oso-

bie Roberta storma i jego perturbacjom

historycznym. Jest on antykwariuszem,

człowiekiem rozwiązującym zagadki

przeszłości, a przy okazji wplątującym się

mimo woli w intrygi powiązane z nadprzy-

rodzonymi zjawiskami. Andrzej Pilipiuk

charakteryzuje się olbrzymią wyobraźnią,

z której potrafi zrobić dobry użytek, two-

rząc genialne wątki, postaci, czy też całe

światy. Ale nawet wybitne uniwersum

można zepsuć kiepską historią. Manier-

ka, opowiadanie otwierające antologię to

niestety najsłabszy tekst z całego zbioru.

Historia jest zwyczajnie nudna i łudzą-

co podobna do pierwszego tomu innego

dzieła autora, a mianowicie Norweskiego

dziennika. zamiast książki o budowaniu,

remontowaniu rudery mamy opowieść

o poszukiwaniu złota we współczesnej

Polsce, co wbrew pozorom nie jest takie

interesujące. kolejne opowiadania są na

szczęście z wysokiej półki i zacierają

fatalne pierwsze wrażenie. Co ciekawe,

wśród opowiadań powraca wątek Bractwa

Czterech Liści, czyli organizacji czarnych

magów z przedwojennej Warszawy, który

moim zdaniem należy do czołówki najlep-

szych tworów umysłu Pilipiuka.

Na wielki plus należy zaliczyć wydanie.

Jest po prostu cudowne. Posiada wszyst-

ko, co powinna mieć dobra książka: jest

porządnie zszyta, ma wydruk na dobrej

jakości papierze, solidną okładkę udeko-

rowaną w sposób przyciągający oko. za

to ostatnie wielkie pochwały należą się

Piotrowi zdanowiczowi, który odpowiada

za grafikę w tym wydaniu.

Carska manierka jest ciekawą propozy-

cją dla osób poszukujących lekkiej i przy-

jemnej lektury, bardzo dobrej na te nasze

zimne grudniowe dni.

P at r y k ż a k

Zagadki czasu

Carska manierkaandrzej PilipiukFabryka słów39,90 zł

Stylem się to załatwia!Gdy ukazał się Dziennik Pilcha, „Dzien-

nik pierwszy”, zdziwieniom nie było końca.

Jak to się stało, że z tekstów publikowa-

nych w Przekroju, tekstów w najlepszym

razie umiarkowanie dobrych, choć styli-

stycznie wyśmienitych, powstała pozycja

tak frapująca? Dokonał się cud przemia-

ny wątłych felietonów w dzieło zwarte

i doskonale skomponowane. Lecz gdy,

po wydaniu Wielu demonów, wiślanin

deklarował, że są one prawdopodobnie

jego ostatnią powieścią, bardziej bowiem

odpowiada mu swobodna forma ekspresji

dziennikowej, zaczęły rodzić się obawy:

Czy autor diarystycznie nie rozochocił się

nazbyt? Wydany przez Wielką Literę Drugi

dziennik częściowo rozwiewa te strachy

– choć sukces to połowiczny, a obcowa-

nie z samym dziełem pozostawia uczucie

niedosytu.

Pilch rozpoczyna brawurowo. Pierwsze

kilkadziesiąt stron to tour de force autora

Pod Mocnym Aniołem. Charakterystyczna

fraza skrzy się ironią, to znów zionie

smutkiem. Pilch snuje historię swej walki

z chorobą, wspomina tych, którzy ode-

szli, opowiada o rodzinnej Wiśle, wadzi

się z Bogiem, rozprawia o piłce nożnej...

oczywiście, prywata nie zdominowała

całego Dziennika. znaczne partie to roz-

ważania o literaturze. Powracają Thomas

Mann, Vladimir Nabokov...

Najnowszy dziennik Pilcha przeczytać

warto choćby dla fragmentu, w którym

pisarz udziela lekcji sztuki diarystycz-

nej… Günterowi Grassowi. Niestety, po

tak obiecującym początku, całość za-

czyna nużyć. koncepty autora stają się

coraz bardziej płaskie, rzecz gubi swój

rytm. Pilch traci czar, jakby diarystyczna

swoboda zamiast uskrzydlać, krępowała

go. Pozostaje styl, niemal niepodrabialna

fraza autora Miasta utrapienia, zawsze

intrygująca, a w ostatnich latach budząca

najwyższy podziw.

Drugi dziennik to pozycja ciekawa,

lecz nierówna. Początkowo błyskotliwa,

potem znów miałka i jednostajna – zwo-

lenników twórczości Pilcha to nie odstra-

szy, krytycy i tak w większości po nowe

dzieło wiślanina nie sięgną. Może szkoda

– trudno o pisarza, którego styl miałby

tak uwodzicielską moc.

m a r C i n C Z a r d y B O n

drugi dziennikJerzy PilchWydawnictwo Literackie39,90 zł

ocen

a:

xxxxz

ocen

a:

xxxxz

recenzje / nowości wydawnicze /

grudzień 2013

Page 32: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

32-33

Premiera pierwszej części serii Orsona Scotta Carda o Enderze była z pewnością

jedną z najbardziej wyczekiwanych przez fanów wszelkiego science f iction. Akcja

f ilmu rozgrywa się w roku 2070, po nieudanej inwazji kosmitów zwanych formidami

lub potocznie robalami. Po stratach poniesionych przez Ziemię, zadecydowano że

będzie się wyszukiwać najinteligentniejsze dzieci i szkolić je na wypadek kolejne-

go ataku. Jednym z nich jest Andrew „Ender” Wiggin, dziesięcioletni Trzeci (takim

przydomkiem określano każde trzecie dziecko z rodziny – w przyszłości na Ziemi

obowiązuje polityka dwójki dzieci), który okazuje się być najlepiej zapowiadającym

się kandydatem na przyszłego dowódcę.

Niewątpliwie dużym plusem calego f ilmu jest dokładne trzymanie się fabuły,

bez wprowadzania dodatkowych wątków lub też pomijania istotnych wydarzeń.

Zawdzięczamy to autorowi sagi, który współuczestniczył w pisaniu scenariusza,

aby upewnić się, że f ilm nie rozmieni się na drobne. Dzięki temu ci, którzy nie mieli

jeszcze szansy zapoznania się z prozą Carda, zyskają dobry obraz tego, jak wygląda

historia. Natomiast fani, którzy czytali książkę, nie będą narzekać na zawartość

f ilmu. Oczywiście znajdą się osoby, które będą zwracać uwagę na niewyjaśnienie

niektórych szczegółów, ale ciężko jest tego oczekiwać od f ilmu trwającego ok.

półtorej godziny. Niestety, momentami można mieć wrażenie, że twórcy mogli użyć

więcej efektów specjalnych. Dużo mogłoby wnieść 3D, które po Grawitacji udowod-

niło, że ma jeszcze naprawdę wiele do zaoferowania. Co do gry aktorskiej – wszyscy

grają poprawnie, najlepsze wrażenie sprawia Harrison Ford w roli pułkownika Graffa.

Ciężko się tu spodziewać jakichkolwiek nominacji do nagród f ilmowych, ale z dru-

giej strony nie jest to żadne zaskoczenie. Końcówka f ilmu zostawia pewne kwestie

niewyjaśnione, co jest ewidentnym sygnałem, że w bliżej nieokreślonej przyszłości

powstaną dalsze części sagi. Jednak na pewno fani serii będą z tego powodu za-

dowoleni, bo jeśli kolejne ekranizacje utrzymają poziom Gry Endera, to można się

spodziewać wielu godzin dobrej rozrywki.

Całość f ilmu jest naprawdę dobra, jednak nie można powiedzieć, że jest on za-

chwycający jak np. Władca Pierścieni – to porządnie zrobiona produkcja SF nasta-

wiona na szeroką widownię. Jest dobrą propozycją dla kogoś, kto szuka odpoczynku

przed ekranem kinowym i nie szuka przeintelektualizowanych tematów, a zarazem

chce obejrzeć w wolnym czasie coś ambitniejszego niż Warsaw Shore.A L E X M A K O W S K I

Przyszłość Endera

Gra Endera (USA, 2013)Reż. Gavin Hood Premiera: 31 Października 2013

Ocen

a:

xxxyz

Tematyka LGBT na dobre zadomowiła się w polskim kinie, ba, powoli zaczyna być domi-

nująca. Z jednej strony mówi się, że co za dużo, to niezdrowo, ale z drugiej lepiej, że twórcy

poruszają najbardziej palące współczesne problemy, zamiast w kółko wałkować martyrolo-

giczną przeszłość.

W nurt ten wpisują się Płynące Wieżowce młodego polskiego reżysera Tomasza Wasi-

lewskiego, film, który został nieźle przyjęty podczas swojej światowej premiery na presti-

żowym Tribeca Film Festival. Obraz opowiada historię na pozór heteroseksualnego do bólu,

aspirującego pływaka Kuby (Mateusz Banasiuk), który ku swojemu zaskoczeniu i pomimo

wewnętrznej niezgody odkrywa pociąg do innych mężczyzn, gdy poznaje Michała (Bartosz

Gelner). W tym momencie wielu filmowców ulega pokusie zrobienia z bohatera niemego

męczennika, który w głowie toczy walkę ze swoją „słabością”. Wasilewski jednak nie od-

cina Kuby od świata, każe mu funkcjonować dalej. Wewnętrzna niezgoda Kuby na odkrycie

swojej prawdziwej tożsamości seksualnej przenosi się na działania. Mimo tego, że ulega

wdziękom przedstawicieli tej samej płci, na przykład koledze z drużyny, stara się wmówić

sobie, że wszystko jest po staremu. Usiłuje uprawiać seks lub zaspokoić oralnie we śnie

swoją dotychczasową dziewczynę, Sylwię, która nota bene nie oddaje swojego chłopaka

bez walki. Na plus filmu przemawia też fakt, że odkrycie homoseksualizmu bohatera nie jest

efektem zapałania wielkim uczuciem do innego chłopaka, tylko czystym pożądaniem, jasną

i nagłą konstatacją, co go w życiu „kręci”.

Pomimo dość jednoznacznej tematyki Wieżowce starają się być uniwersalną opowieścią

o tolerancji, dojrzewaniu i towarzyszącemu mu zagubieniu, a także o konieczności noszenia

masek, nadanych przez społeczeństwo, rodzinę i bliskich. Próba tak szerokiego ujęcia tema-

tu sprawia, że zyskuje nieco ogół, ale traci szczegół filmu.

Płynące Wieżowce są bardzo odważnym obrazem w kwestii ukazywania seksualności,

zarówno hetero-, jak i homoerotycznej. Uniknięto jednak przesady, sceny mimo swojej

wulgarności i dosłowności, nie rażą. Zresztą cała warstwa formalna filmu stoi na wysokim

poziomie, reżyser bardzo dobrze opanował tajniki audiowizualnego rzemiosła.

Film Wasilewskiego doskonale pasuje do prądu, z którym płynie obecnie młode polskie

kino. Autor nie boi się podjąć kontrowersyjnych lub ważnych tematów, ubierając treść

w ciekawe wizualnie, minimalistyczne formy. O ile Płynące Wieżowce nie staną się klasy-

kiem, o tyle sztandarowym przykładem kierunku, w którym zmierza polskie kino, do tego

dobrze zrealizowanym, jak najbardziej.B A R T E K B A R T O S I K

Wieżowce wstydu

Płynące Wieżowce (Polska, 2013)Reż. Tomasz Wasilewski Premiera: 22 listopada 2013

Ocen

a:

xxyzz

/ recenzje

Page 33: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

grudzień 2013

Który z filmów uznać za najważniejszy antywojenny manifest? Metaforyczny Czas Apo-

kalipsy? A może pokazującego spustoszenie, jakie w życiu czyni wojna Łowcę Jeleni? O ile

są to oczywiste i pierwsze skojarzenia, być może należałoby się zastanowić, czy nie lepiej

zapobiegać niż leczyć, i czy palma pierwszeństwa nie należy się niepozornie wyglądające-

mu na tle wyżej wymienionych filmów-posągów Doktorowi Strangelove (czyli jak przesta-

łem się martwić i pokochałem bombę) w reżyserii Stanleya Kubricka.

Genialna farsa traktująca o zdarzeniach prowadzących niemal do Armageddonu,

bezlitośnie wyśmiewająca zimnowojenne realia czerpie swoją wartość tak z legendarnej

kubrickowskiej dbałości o detal, jak i doskonale zarysowanym postaciom, które są głów-

nym źródłem komizmu. W dziele przewija się cała galeria mniej lub bardziej groteskowych

postaci, od niezaspokojonego generała, przez pozostającego w przyjaźni ze „śmiertelnym

wrogiem” prezydenta USA, aż po karykaturalnego tytułowego doktora, który starym zwy-

czajem woła do prezydenta „Mein Fuhrer!”. Wszystkie te postaci skonstruowane zostały

w ten sposób, że praktycznie każde ich zachowanie ma wpływ na odbiór filmu.– od drobnych

zachowań, mimiki, aż po kompleksy, których suma doprowadzić może do końca świata.

Dr Strangelove pokazuje niekompetencję ludzi mających dostęp do mitycznego „czer-

wonego guzika”, głupotę tychże, a więc i w konsekwencji naiwność obywateli, którzy po-

wierzają swoje być albo nie być w ręce takich ludzi. Konkluzja wyłaniająca się po obejrzeniu

filmu nie jest pokrzepiająca – oddanie losu ludzkości w ręce jednostki musi prowadzić do

katastrofy.

Tradycyjnie dla Kubricka film jest perfekcyjny od strony technicznej – zarówno sce-

nografia, aktorstwo, jak i montaż stoją na najwyższym, zarezerwowanym dla reżysera,

poziomie.

Warunkiem powstania filmu było obsadzenie Petera Sellersa w poczwórnej roli, jednak

sam zainteresowany uznał, że jako rodowity Brytyjczyk, nie będzie w stanie przekonu-

jąco zagrać Teksańczyka – Majora Konga. Mimo tytanicznego wysiłku, jakim wykazał

się Sellers grając trzy role, niekiedy show kradną mu George C. Scott i Sterling Hayden,

wcielający się odpowiednio w role generała Turgidsona i odpowiedzialnego za wszystko

generała Jacka D. Rippera.

Wytarty frazes mówi, że film nie stracił nic ze swojej aktualności. O ile można znaleźć

w nim analogie do współczesnych napiętych stosunków międzynarodowych, to nie spo-

sób porównać skali owych napięć do Zimnej Wojny, kiedy wzrokiem mierzyły się dwa naj-

większe mocarstwa na świecie. Z całą pewnością można jednak powiedzieć, że jako film,

Dr Strangelove, mimo upływu prawie 50 lat, w ogóle się nie zestarzał.BARTEK BARTOSIK

Perła z lamusa

Dr Strangelove, czyli jak przestałem się martwić i pokochałem bombę (USA, 1964)Reż. Stanley Kubrick

Oglądając telewizję w domu, podczas reklam wychodzimy zrobić sobie kawę, herbatę, zadzwo-

nić do znajomych czy też zapalić papierosa. Tym bardziej dziwić więc może frekwencja na 22. już

edycji Nocy Reklamożerców w Polsce. Dobrowolne obejrzenie 300 reklam trwających w sumie

pięć godzin jest wysiłkiem na poły heroicznym, a jednak 15 listopada fani tej nowej formy kultury

byli goszczeni przez kina w pięciu polskich miastach: Warszawie, Krakowie, Poznaniu, Gdańsku

oraz Łodzi.

Spoty reklamowe zebrane z całego świata bardzo jaskrawo pokazywały różnice kulturowe,

wyrażone w sposobie trafienia do potencjalnego klienta. Feeria zaprezentowanych klipów była

iście powalająca: widzieliśmy więc reklamy komercyjne, ale i społeczne, spoty firm znanych na ca-

łym świecie i tych lokalnych, oparte na kanwie popularnych żartów oraz utrzymane w poważniej-

szej tonacji. Niektóre reklamy mogłyby z powodzeniem być wystawiane na konkursach krótkich

form filmowych, prezentowane w nich opowieści były bardziej złożone niż niejedna książka.

Pomysłodawcą Nocy jest Jean Marie Boursicot. Początkowo planował stworzyć bazę reklam dla

studentów marketingu, zaczął więc szukać źródeł finansowania swojego pomysłu. W ten sposób

w 1981 roku powstała Noc Reklamożerów. Trasa pokazu po ponad 30 latach istnienia obejmuje już

100 miast w 40 państwach na całym świecie, oferując rozrywkę dla 300 tys. miłośników reklam.

W warszawskich Złotych Tarasach odbyły się aż trzy seanse. Sala początkowo wypełniona

po brzegi zaczęła jednak dość szybko pustoszeć. W 3 godziny po rozpoczęciu została już tylko

połowa widzów. Być może powodem była dość rygorystyczna kontrola na wejściu mająca na celu

zapobiec wnoszeniu szklanych butelek. A jak wiadomo – kino bez alkoholu to nie kino… Mimo tej

podstawowej niedogodności można było się dobrze bawić, czego indykatorem były wybuchające

co chwilę salwy śmiechu.

Części reklam, szczególnie japońskich, nijak nie dawało się zrozumieć, większość jednak mia-

ła bardzo dobrze przygotowane polskie napisy. Najwięcej spotów wybranych zostało z branży

motoryzacyjnej i te też powalały kreatywnością. Filmiki mniej znanych marek często budziły po-

litowanie, ale i pośród nich pojawiło się kilka perełek. Na szczególne uznanie zasługują reklamy

kleju Sekunda z szopem praczem, Mercedesa ze zgubionym dzieckiem, a także Carlton Draught

z pościgiem.

Całe wydarzenie jest jak najbardziej godne polecenia. Daje możliwość sprawdzenia wytrzyma-

łości, choć wbrew pozorom wcale nie nudzi. Tej długości film byłby zabójczy dla widza, reklamy

jednak zmuszają nas do ciągłej uwagi, a non-stop zmieniająca się fabuła sprawia, że przez cały

czas oglądamy zafascynowani. J A K U B O R S Z U L A K

Polsat w kinie

Noc Reklamożerców (Cały świat, 2013)15 listopada 2013

Ocen

a:

xxxzz

recenzje inaczej /

Page 34: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

34-35

Nieczęsto obserwować można sytuację, w której sequel okazuje się być filmem lepszym od części pierwszej, zwłasz-

cza, jeśli obraz obrósł kultem i wychował sobie wierną rzeszę wyznawców. Nie jest to jednak sy-tuacja zupełnie niespotykana, czego dowodem poniższe zestawienie najbardziej spektakularnych przykładów triumfu sequela nad pierwowzorem.

Let me Entertain youStworzenie dobrego buddy movie to nie lada

wyzwanie. Wykreowanie odpowiedniej chemii między bohaterami, nie zapominając przy oka-zji o głównej osi fabularnej filmu przerosło wielu twórców. Sztuka ta udała się jednak Richardowi Donnerowi, reżyserowi klasycznej Zabójczej Bro-ni. Banalne połączenie niezrównoważonego Mela Gibsona ze statycznym i doświadczonym Dan-nym Gloverem zaowocowało jedną z najpopular-niejszych komedii sensacyjnych lat 80. Zgodnie z prawidłem, rządzącym przemysłem filmowym – jeśli chcesz, by film był lepszy od poprzednie-go, zatrudnij Joe Pesciego. Tak też zrobili twórcy, czego efektem była Zabójcza Broń 2, która była właściwie tym samym, co część pierwsza, tylko zdecydowanie bardziej.

Identycznie wyglądała sprawa z Terminatorem Jamesa Camerona. Pierwsza część sprawiła, że lu-dzie przecierali oczy ze zdumienia. Nieziemskie efekty specjalne i świetny jak na Camerona kli-

mat zapewniły Terminatorowi miejsce wśród kla-syki SF. Jeśli przy pierwszej części widzowie prze-cierali oczy ze zdumienia, podczas seansu drugiej zbierali swoje szczęki kilka pięter niżej. Efekty specjalne zaprezentowane w Dniu Sądu powala-ją nawet dziś, do tego ikoniczne I’ ll be back, wy-powiedziane z granitowym akcentem Arnolda Schwarzeneggera. Rozrywka najwyższej próby.

Inaczej, bo przez woltę o 180 stopni Sam Ra-imi pobił swoje Martwe Zło. Pierwsza część filmu była niskobudżetowym horrorem, urzekającym kampową otoczką, zabawą konwencjami i nie-zwykle kreatywnym podejściem do ograniczone-go budżetu. Sequel zrzucił z siebie ostatnie skraw-ki powagi i zaprezentował unikalną estetycznie jazdę po domu strachów w wersji gore. Dzięki ta-kiemu bezkompromisowemu zabiegowi nie tyl-ko przebił część pierwszą, ale także zasilił szeregi klasyków mocno skrzywionego kina grozy.

DorastanieSą też obrazy, których ambicje wykraczały

poza rzetelną, rzemieślniczą robotę kina gatun-kowego, a sequel był szansą na rozwinięcie idei pierwowzoru. Takim filmem jest na pewno Mil-czenie Owiec. Pierwsza część filmu, Łowca a.k.a. Czerwony Smok, była sprawnie zrealizowanym i trzymającym w napięciu thrillerem, jednak pod wzgledem popularności i poklasku krytyków nie mogła równać się z nakręconym sześć lat póź-

niej Milczeniem Owiec, gdzie Hannibala Lecte-ra w absolutnie wirtuozerski sposób zagrał An-thony Hopkins. Film został okrzyknięty jednym z najlepszych thrillerów wszechczasów, a o Łow-cy mało kto obecnie pamięta.

Co jednak zrobić, gdy film, który chce się kon-tynuować, sam uznawany jest za arcydzieło? Od-powiedź na to pytanie zna najwyraźniej Fran-cis Ford Coppola, twórca wielu z uznawanych za najwybitniejsze obrazów w historii kina. Dru-ga część jego trylogii Ojca Chrzestnego jest arcy-dziełem skończonym, z każdym elementem do-pracowanym do graniczącej z obłedem perfekcji. Coppola, chcąc przebić fenomenalną część pierw-szą, musiał porwać się na zadanie porównywal-ne z pogłębianiem Rowu Mariańskiego i o dziwo wyszedł z tego zadania obronną ręką.

„Głupich zawsze będzie więcej niż mądrych”Przytoczone tu przykłady to rzecz jasna tyl-

ko czubek góry lodowej, której niestety tylko niewielki ułamek wystaje ponad poziom usta-lony przez część pierwszą, częstokroć beztro-sko taplając się dużo niżej, na poziomie żena-dy. Dobre kontynuacje można jeszcze mnożyć, jednak nawet w przypadku bardzo udanych fil-mów przedłużanie serii na siłę nigdy nie kończy się dobrze. W końcu, jak powiada staropolskie przysłowie – jak chłop baby nie ubije, to jej wą-troba gnije. 0

Zakochać się od

drugiego wejrzenia

T E K S T: B A R T E K B A R T O S I K

Wchodzenie dwa razy do tej samej rzeki nie jest mądrym pomysłem, jak mówi stara mądrość ludowa. Każ-dy kij ma dwa końce – taką prawdę przekazuje inna. Jak chłop baby nie ubije, to jej wątroba gnije, zdradza kolej-na. Gdyby tak pożenić ze sobą dwa z przytoczonych przysłów, okazałoby się, że ludźmi, którzy nic nie robią sobie z mądrości płynącej z lat doświadczenia są różnej maści filmowcy. Bardzo często zdarza się bowiem, iż po sukcesie filmu rzucają się po raz kolejny do tej samej rzeki z kijem w ręku, nie upewniwszy się, czy ktoś trzyma drugi koniec, na wypadek, gdyby nurt okazał się zbyt silny. Wielu już w ten sposób utonęło, istnieje jednak pewna grupa twórców, którzy z kija zrobili sobie tratwę i radośnie dryfują wspomnianą rzeką.

fot.

mat

eria

ły pr

asow

e

/ sequele lepsze od oryginałów

Page 35: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

Do drzwi sali podchodzi mężczyzna wyglądający na dobrze wstawionego. Zatacza się, jest niedogolony, a ko-

szulę ma wymiętą i wyciągniętą ze spodni. Nie może znaleźć właściwego klucza i klnie pod no-sem. Dookoła niego stoją widzowie, którzy od dłuższej chwili czekają na spóźniony spektakl i z rosnącą konsternacją przyglądają się tej god-nej pożałowania scenie. Zapomnieli, że ma być przedstawienie? Gdzie aktorzy? Co to za typ? Dyrektor? Reżyser? W końcu, wtoczył się. We-wnątrz stoją krzesła ustawione w czterech gru-pach dookoła zaimprowizowanego łóżka, na którym legł ten gbur. O, więc to jednak część sztuki. A to, że od dziesięciu minut się z niego nie podnosi, też? Budzi go dziewczyna, może żona? Ma obrączkę. A wszyscy już się bali, że może ten nieszczęśnik czeka na interakcję…

I tak, krok po kroku, niczego nieświadoma publiczność jest wprowadzana w życie dwójki ludzi, do ich mieszkania. Zza weneckiego lu-stra widzi ich problemy, słabości i kłótnie, które narastając, prowadzą do wielkiego finału. Ak-torzy dookoła widowni chodzą, tańczą, a na-wet wieszają pranie. Robią wszystko, żeby nie być aktorami, a postaciami – walczą o auten-tyczność i zrozumienie, nawet jeśli scenariusz już ma ich rolę przewidzianą w swoich kartach. Odbiorcy jest coraz bardziej niezręcznie, patrzy na wskroś bariery intymności. To dodaje emo-cji, których ciężko doświadczyć bez tych sce-nicznych udziwnień, niedostępnych w zwykłej sali. To nie teatr Witkacego, gdzie aktor nagle szarżuje w stronę foteli z siekierą. Ale widz da-lej jest obserwatorem, mimo zburzenia czwartej ściany. Widza siedzącego między aktorami, ale będącego zupełnie dla nich niewidzialnym, sta-wia się w głupiej sytuacji – podglądacza.

Skąpe środki dla wielkich celówNie były to wyobrażenia na temat tego jak

stworzyć widowisko, a fragment relacji ze sztu-ki wystawianej niedawno w Domu Kultury Ra-kowiec. Za scenografię służył kawałek blatu przykrytego prześcieradłem i sznurki, na któ-rych wisiało parę białych szmat. Mimo to wi-downia wychodziła z wypiekami na twarzy,

a potem jeszcze przez szereg dni w myślach przeżywała obejrzane sceny i usłyszane kwestie. Wiele wniosła także dyskusja z autorką scena-riusza i aktorami, która odbyła się po zakoń-czeniu spektaklu. Skąd pomysł, dlaczego takie wykonanie, jakie znaczenie? Każdy mógł uło-żyć w głowie treść i przeanalizować ją z pomo-cą artystów. Wrażenia spowodowane sztuką na pewno były spotęgowane przez ciekawy zbieg

okoliczności – pewna kobieta z widowni opo-wiedziała historię swojego małżeństwa trwają-cego przeszło dwadzieścia osiem lat, a zakoń-czonego alkoholizmem i gorzkim rozstaniem. I znowu życie napisało historię, o jakiej twór-com się nie śniło.

Wszystko to ma tylko zwrócić uwagę na in-ność teatru dostępnego w domach kultury. Na ubogość środków, ale bogactwo wyrazu. Na możliwości spowodowane szansą rozmo-wy, która powie nam „co poeta miał na my-śli”. Nie obejrzymy tu klasycznych pozycji po-jawiających się w repertuarach od dziesiątek lat, ale dotkniemy korzeni inspiracji, zobaczy-my coś świeżego, a przede wszystkim wyjdzie-my z bezpiecznego schronienia, jakie daje nam ciemność audytorium. To przecież wtedy sztu-ka może nas zaatakować, zawstydzić, spowodo-wać nasz udział w dramacie – zmusić do my-ślenia i przeżywania. A czy nie taki właśnie cel ma sztuka?

Szeroki wachlarz wyboru za cenę małego piwaW Warszawie jest wiele domów kultury lub

innych niewielkich ośrodków kulturalnych, gdzie znajduje się teatr. Na stronie www.domy-kultury.waw.pl można szukać placówek i spraw-dzać repertuar większości z nich lub dowiedzieć się, gdzie można go znaleźć. Mnóstwo przed-

stawień jest wystawianych tam po raz pierwszy, więc dla niektórych przeszkodą może okazać się niemożliwość skonsultowania swojego wyboru, przed wyruszeniem na spektakl. Warto jednak pozostać w niepewności, ponieważ w ciągu wie-lu spektakli nawet zmęczona i szukająca relak-su osoba może stać się aktywnym uczestnikiem wydarzeń rozgrywających się na scenie.

Oczywiście, nie można nastawiać się na wy-windowany poziom, do którego pięt nie dora-stają mizerne deski Teatru Narodowego. W gło-wie zawsze należy mieć odrobinę sceptycyzmu. Dzięki szerokości wachlarza jaki oferują domy kultury zawsze trafić można na gniot lub gor-szy dzień. Zdarzą się sztuki przeciętne i niezłe, słabe i doskonałe, ale zawsze trochę inne w wy-razie i zazwyczaj bliższe odbiorcy niż w wielkiej sali, w olbrzymiej przestrzeni między kulisami, a rzędami foteli.

Ktoś mógłby powiedzieć, że koszt takiej uczty kulturalnej będzie adekwatnie wysoki. Na szczęście dla widza, domy kultury walczą o każdą złotówkę dofinansowania z samorzą-dów. Rzadko dysponując znanymi nazwiskami czy dużą możliwością reklamy, muszą przycią-gać widzów między innymi niską ceną. Czę-sto artyści wystawiają tam swoje dzieła tylko w zamian za możliwość korzystania ze sprzętu, a przede wszystkim sceny. Wysokość opłaty za ich oglądanie zazwyczaj zamyka się w cenie ma-łego piwa. Nierzadko stosowana jest forma abo-namentu upoważniającego do przychodzenia na kilka różnych spektakli w miesiącu. Wynosić może ona na przykład osiem złotych za miesiąc – wystarczy na jednym z cotygodniowych wy-padów do pubu na piwo zaszczędzić i wypić jed-no mniej.

Wielka sztuka na małej scenieNie trzeba drzeć swojego biletu na Jezioro ła-

będzie w Teatrze Wielkim, ani odwracać się od wszystkiego co stare i sprawdzone. Warto tylko uświadomić sobie, że wielka sztuka nie zawsze jest wyłączną domeną wielkich teatrów. Moż-na się rozglądać za nią w różnych miejscach, ale znaleźć w niewielu. Na przykład na małej sce-nie. 0

Warto (...) uświadomić sobie, że wiel-

ka sztuka nie zawsze jest wyłączną

domeną wielkich teatrów.

Wielki teatr na małej scenieDomy kultury czasem są utożsamiane z tanią sztuką i artystami, o których mało kto słyszał, a docenia ich wąska grupa odbiorców – przecież gdyby byli zdolni przyciągnąć tłumy, występowaliby na wielkich scenach! Nic bardziej myl-nego. Inne możliwości i bliskość aktorów potrafią zupełnie zmienić perspektywę i pokazać nowy sposób patrzenia na sztukę teatralną.T E K S T: K O N R A D O B I D O S K I

Wielki teatr, mała scena /

grudzień 2013

Teatr powoli wynosi się ze wschodu..

Page 36: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

Repertuar warszawskich teatrów:

Grudzień 2013

Nastasja Filipowna – premiera

Pocałunek

Sceny niemalże małżeńskie...

W progu

Kolacja dla głupca

Kabaretto

Kasta la vista

Nie jesteś sama

TEATR ATENEUM

Mesjasz Osmin. Historia strażnika w Seraju

WARSZAWSKA OPERA KAMERALNA

Wiśniowy sad – premiera

Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku

Ożenek

Koniec to nie my

Anarchistka

Rachatłukum

ADHD i inne cudowne zjawiska

Goła baba

Łauma. Bajka zbyt straszna dla dorosłych

TEATR STUDIO

Cudotwórca

Absolwent

Romantycy

Młody Stalin

Nosorożec

TEATR DRAMATYCZNY

TEATR NA WOLI

Co robiłby Chopin gdyby został wskrzeszony przez na-

ukowców i żył w naszych czasach? To pytanie zainspirowa-

ło twórców spektaklu Chopin musi umrzeć do stworzenia

widowiska muzycznego o losach mistrza w nowoczesnym

świecie przepełnionym komercją i kultem telewizji.

W listopadzie w Teatrze Polskim odbyła się druga

(a właściwie trzecia – licząc tę londyńską) premiera spek-

taklu, tym razem w formule zmienionej na komediową

i ze znaczną zmianą obsady. Niestety, mimo potencjału

pomysłu i obiecujących zapowiedzi, kilka elementów po-

zostawia wiele do życzenia. Słabo wypadają dialogi – jak

na komedię, śmiech na widowni pojawiał się stosunkowo

rzadko. Część scen jest wręcz przegadana, a wciągnięcie

w medialną machinę pokazano dość schematycznie. Za

plus należy uznać oprawę muzyczną – utwory śpiewane

przez Natalię Sikorę były dopracowane i świetnie wyko-

nane. Na pochwałę zasługują też: Agnieszka Wosińska

jako szefowa telewizji nastawiona na wysokie wyniki

oglądalności, które mają zapewnić Chopin i Michał Cho-

rosiński. Aktor wypadł znakomicie w roli zagubionego

w nowoczesnym świecie muzyka, nadając postaci auten-

tyczności przez osobiste wykonywanie utworów mistrza

na fortepianie. Oszczędna scenografia i skontrastowanie

nowoczesnych ekranów z XIX-wiecznym pokojem Chopi-

na dodają obiecywanej futurystyczności, jednak kolejnym

słabym punktem okazuje się być zakończenie, nieco roz-

czarowujące niejasnością.

Mimo starań, pozostaje wiele do zrobienia, aby sztuka

była godna jej tytułowego mistrza.

JUDYTA BANASZYŃSKA

Chopin umarł po raz kolejny

Chopin musi umrzećR e ż . M a r c i n W r o n a

Te a t r P o l s k i

Teatr Powszechny

zaprasza studentów! Bilety na spektakle we wtorki i środy można rezerwować w specjal-

nej cenie 25 zł.

Kamasutra Exterminator

oce

na:

xxxyz

Nie jesteśmy stworzeni do tego, aby umierać

– mówił Czesław Miłosz. Nie po to wszystkie nasze

wysiłki, starania, marzenia, aby zginęły wrzucone

do dołu i zasypane ziemią. Śmierć jest zawsze nie-

sprawiedliwa, zabiera kogoś, tworząc pustkę nie do

wypełnienia. A co, gdy wybiera dwudziestodziewię-

cioletnią dziewczynę, lubianą, ładną, mającą ambitne

plany na przyszłość? Czy ma to jakikolwiek sens?

Sztuka „Gry ekstremalne” w reżyserii Joanny

Grabowieckiej opowiada o walce Ewy Gawlikowskiej-

Wolff z nowotworem mózgu. Z chorobą, która ją

w końcu zabija, zmieniając jednak wcześniej cały jej

świat – relacje z rodzicami, z mężem, z przyjaciółmi.

Dramat składa się z dwóch części; pierwszej napisa-

nej przez samą Ewę podczas uczestnictwa w Szkole

Laboratorium Dramatu (działającego od dziesięciu lat

w ramach Teatru Dramatycznego) i drugiej autorstwa

Elżbiety Chowaniec – która sama jest absolwentką

wspomnianej Szkoły Laboratorium Dramatu. Są to

części zupełnie różne, ale równie poruszające, bo

starające się wyrazić to, co tak trudno powiedzieć:

strach przed śmiercią, niezrozumienie, irracjonalność

do jakiej prowadzi choroba oraz miłość, która okazuje

się bardzo wymagająca. W rolę Ewy wcieli ła się Anna

Gorajska, a jej męża zagrał Rafał Fudalej. Oszczędna

dekoracja, sugestywne dialogi i codzienne stroje pod-

kreślają aktualność rozgrywanych wydarzeń. Nieła-

two jest siedzieć w teatrze i oglądać ten spektakl: to

tak, jakby się siedziało przy łóżku umierającej osoby.

Bez wątpienia jednak warto, bo trzeba zobaczyć he-

roizm zwykłych ludzi oraz przypomnieć sobie, że i my

nie jesteśmy nieśmiertelni.

M A R I A K Ą D Z I E L S K A

Rak w teatrze

Gry ekstremalneR e ż . J o a n n a G r a b o w i e c k a

Te a t r D r a m a t y c z n y

oce

na:

xxxyz

fot.

mat

eria

ły pr

aosw

efo

t. m

ater

iały

prao

swe

36-37

/ recenzje / repertuar grudzień

Page 37: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

Repertuar warszawskich teatrów:

Grudzień 2013Teatr Wielki zaprezentował balet Johna Neumeiera na pod-

stawie komedii Williama Szekspira Sen nocy letniej. Miał on swoją

premierę w 1977 i od tamtej pory jest uważany za jedną z najpięk-

niejszych współczesnych inscenizacji.

Sen nocy letniej to komedia o prawdziwym życiu pełnym namięt-

ności i tęsknot oraz o tajemniczym świecie elfów. W sztuce Szek-

spira przeplatają się ze sobą trzy światy: świat arystokratyczny,

pozaziemski i ludowy. Są one reprezentowane przez trzy odmienne

rodzaje muzyki. Bohaterom arystokratycznym towarzyszą kom-

pozycje Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego, elfom – współczesna

muzyka elektroniczna György’ a Ligetiego, zaś rzemieślnikom –

tradycyjne dźwięki katarynki.

John Neumeier w umiejętny sposób połączył tradycję z nowocze-

snością, romantyczną muzykę poważną z elektronicznymi wariacjami,

balet klasyczny z tańcem nowoczesnym. Ogromne wrażenie robią tak-

że plastyczne obrazy pozaziemskiego świata elfów. Ich oprawa sceno-

graficzna: wspaniałe kostiumy, przestrzenna dekoracja oraz doskonała

gra świateł tworzą atmosferę pełną oniryzmu i tajemniczości.

Na uwagę i szczególne uznanie zasługują również kreacje

stworzone przez tancerzy, wcielających się w rolę postaci dramatu

Szekspira. Mimo wielu (często drastycznych) zmian, jakich dokonał

Nuemeier w bohaterach Snu nocy letniej , z takim samym zaciekawie-

niem podziwiamy ich miłosne perypetie.

Pisząc o balecie Neumeiera wszelkie słowa wydają

się być nieadekwatne. W odróżnieniu od sztuki Szek-

spira, nie da się go zwyczajnie opisać, ale trzeba zobaczyć

i przeżyć. Niestety, widzowie będą mieli najbliższą okazję do

tego dopiero w lutym, ale już teraz zachęcam zarezerwować

sobie czas na to widowisko.

JOANNA BRZOZOWSKA

Łysa śpiewaczka

Tango

Sprawa

Kotka na gorącym blaszanym dachu

TEATR NARODOWY

Czajkowski Bartók Preludium – premiera

Jolanta

Zamek Sinobrodego

TEATR WIELKI-OPERA NARODOWA

Klara

Kolorowa, czyli biało-czerwona

Nieskończona historia

...jesteś piękne, mówię życiu...

Sebastian X

Romeo i Julia

Wariat i zakonnica

MP4

Smażone zielone pomidory

Lokomotywa

TEATR POWSZECHNY

Zdrówko! – premiera

Następnego dnia rano

Sceny dla dorosłych, czyli sztuka kochania

Kabaret Moralnego Niepokoju – „Pogoda na suma”

Klimakterium... i już

Klub mężusiów

TEATR CAPITOL

Dzieci z Bullerbyn – premiera

Obłomow- antyromans

Zamach na MoCarta

Śpiewnik pana Wasowskiego

Waldemar Malicki Naga Prawda o Klasyce

TEATR SYRENA

Chciałbyś pisać o teatrze? A może podzielić się

komentarzem?

Zapraszamy do kontaktu:[email protected]

oce

na:

xxxxx

Sen nocy letniejC h o r e o g r a f i a i k o n c e p c j a ś w i a t e ł : J o h n N e u m e i e r Te a t r W i e l k i – O p e r a N a r o d o w a

Fatalnie. Po prostu najgorzej. Pan obok zaczął chrapać

po 20 minutach – tak wyglądałaby moja recenzja spekta-

klu Kamasutra. Nauka rozkoszy, gdybym miała zamieścić

ją na Twitterze. Ale na szczęście w MAGLU swoje rozcza-

rowanie mogę wyrazić w więcej niż 140 znakach.

Rzekomo Kamasutra jest jak Pismo Święte: wszyscy

mają o niej jakieś wyobrażenie, ale nikt nie wie, czym jest

naprawdę. Tak przynajmniej reklamuje swoją sztukę Te-

atr Dramatyczny. Ale Biblia ma jedną przewagę – jest dy-

namiczna. Pamiętacie Jasełka? Albo Pasję? Ileż to potrafi

wzbudzić emocji! A Kamasutra bezpłciowo recytowana

przez grupkę aktorów (m.in. Małgorzatę Rożniatowską

czy Zdzisława Wardejna) przechadzających się z jednej

strony na drugą wzbudza co najwyżej zażenowanie.

I senność.

W osiągnięciu tego mało rozkosznego stanu pomaga

też nazbyt wyrafinowany, archaiczny język, za którym

trudno nadążyć. Byłam całkowicie zagubiona póki chra-

panie nie wyrwało mnie z letargu. Reżyserka Aldona Fi-

gura próbowała zrównoważyć poetyckość „Kamasutry”

nowoczesną, minimalistyczną, a wręcz ubogą sceno-

grafią złożoną zaledwie z centralnie ulokowanego łóżka

i z barku z alkoholami ustawionego w kącie. Ale dzięki

temu śledzenie nudy na scenie wcale nie stało się dla

mnie łatwiejsze...

Idąc do teatru oczekiwałam scen pełnych namiętności,

pewnego rodzaju pobudzenia, prawdziwej nauki rozko-

szy. Zawiodłam się. Po raz kolejny dostałam lekcję, że

rzeczy nie zawsze są takie jakimi wydają się być. Teraz

już wiem, że jeśli ktoś gloryfikuje Kamasutrę, to znaczy,

że ograniczył się do przejrzenia obrazków. Albo zna ją

tylko z opowiadań.

ANNA KALINOWSKA

Kamasutra. Nauka rozkoszyR e ż . A l d o n a F i g u r a

Te a t r D r a m a t y c z n y

Kamasutra bez fajerwerków

Sen nocy jesiennej

oce

na:

xzzzz

fot.

mat

eria

ły pr

aosw

efo

t. m

ater

iały

prao

swe

grudzień 2013

recenzje / repertuar grudzień /

Page 38: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

Pod koniec października nastąpiła zmiana kierownika Redakcji Teatru w Telewizji Polskiej – został nim Woj-

ciech Majcherek, krytyk teatralny, wykładowca akademicki. Wiąże się to z objęciem przez niego stanowiska dyrektora Teatru Telewizji, najwięk-szej narodowej sceny, jedynej, przed którą zasia-dają Polacy z różnych zakątków kraju, a nawet spoza jego granic. O tym historycznym dla kul-tury polskiej wydarzeniu poinformowało zale-dwie kilka portali internetowych. Czyżby teatr stawał się passé? Nic bardziej mylnego. Sztuka jest teraz w cenie; obecnie należy czekać nawet kilka miesięcy, aby zająć najlepsze miejsca na wi-downi. Jednocześnie zapomina się, że w zaciszu własnego domu można być widzem zupełnie za darmo.

Teatr Telewizji nie zapewni nam tych samych wrażeń co teatr na żywo. Nie usłyszymy dzwon-ków, nie spotkamy odświętnie ubranych wi-dzów, nie będziemy na stojąco wyrażać aplau-zu. Łączy je coś innego – sposób ukazania losów postaci spektaklu. Jak pokazuje historia, Teatr TV ma swoich wiernych (tele)widzów, dla któ-rych poniedziałkowe wieczory z Jedynką są ni-czym święty obowiązek. Co takiego ma w sobie ów cykl spektakli, że nie potrafimy obejść się bez niego od 60 lat?

Zaczęło się niewinnie…Historia cotygodniowych spotkań przed od-

biornikami telewizyjnymi sięga 1953 roku – wtedy to, z małego studia telewizyjnego przy ulicy Ratuszowej w Warszawie, wyemitowano pierwszą sztukę Okno w lesie w interpretacji Jó-zefa Słotwińskiego. To właśnie ten reżyser stał się twórcą niezwykle popularnej Kobry, czyli cyklu spektakli teatralnych o tematyce sensacyjnej.

Od tej pory Teatr TV na stałe zagościł w ra-mówce stacji Telewizji Polskiej i sukcesywnie zdo-bywał popularność, również tam, gdzie odbiorni-ków było jak na lekarstwo. Od 1958 roku wokół jednego telewizora skupiało się nierzadko kilka rodzin, by w poniedziałki śledzić losy postaci wy-stawianych dramatów, w czwartki zaś czekać na wspomnianą Kobrę. Widzowie nie bez powodu polubili spotkania z aktorami, szczególnie, że do-

stęp w owych czasach do mediów i kultury wyż-szej nie był powszechny. Niezwykle ważnym czynnikiem popularności był też fakt, iż spekta-kle odgrywano na żywo, co znacznie podnosiło rangę programu.

Sztuka dla masPopularność Teatru TV miała również swoje

ekonomiczne podstawy. Skoro możemy się ukul-turalnić, oglądając spektakl w domach, po co za-siadać na prawdziwej widowni? Dzięki tej możli-wości coraz więcej obywateli mogło pochwalić się znajomością choćby kilku sztuk, nazwisk akto-rów czy reżyserów. Wielu twórców ówczesnej ki-nematografii np. Wajda, czy Kieślowski, stawiało swe pierwsze kroki właśnie tu.

Co ciekawe, w Polsce ani na świecie nie ma in-nego teatru, który jednocześnie skupiałby setki tysięcy, a czasem nawet miliony widzów jedno-cześnie. Dlatego nie bez powodu aktorzy mogą mówić o możliwości wystąpienia przed taką pu-blicznością jako o wyjątkowym wyróżnieniu.

Jeszcze teatr, czy już film?Spór o „zawartości teatru w Teatrze” zdaje się

nie mieć końca, ponieważ TTV nie jest typowym wystawieniem sztuki. Aktorzy grają przed kame-rą, sceny są dublowane, akcja czasem toczy się w kilku pomieszczeniach, a nie na jednej scenie. Wszystko rozgrywane jest jednak tak, by widz miał poczucie, iż ogląda spektakl, nie klasyczną ekranizację. Skupia się on na słowach, gestach, emocjach, a nie zmieniającej się scenografii, efek-tach dźwiękowych czy komputerowych. I właśnie dlatego widz, choć może, nie chce odrywać się od telewizora, wyjść do innego pokoju – ma poczu-cie, że ogląda nie film, serial, program rozrywko-wy, ale „coś więcej”.

Sztuka na żywo i jej przyszłośćTo właśnie spektakle odgrywane na żywo

przesądzają o wyjątkowej roli Teatru w ra-mówce telewizyjnej. Spektakl za darmo? Pro-szę bardzo. Jest jedno „ale” – brak środków fi-nansowych. Koncepcję stworzenia Teatru TV oparto początkowo właśnie na tworzeniu sztuk dosłownie przed oczami zasiadających przed telewizorami Polaków. Jednak szybko okazało się, że wymaga to sporych nakładów pienięż-nych, na które nie można było sobie pozwolić.

W 2011 roku, aż po 50 latach, na ekrany po-wróciły transmisje na żywo. Skrojona na sze-roką skalę kampania reklamowa przyciągnę-ła przed ekrany prawie 2,8 mln widzów – był to rekord oglądalności od 11 lat! Wystawiany spektakl Boska! z Krystyną Jandą w roli głów-nej dowiódł, iż widzowie nadal chętnie wy-bierają sztukę zamiast np. równolegle pro-wadzonej politycznej debaty. Od tego czasu zorganizowano kilka transmisji na żywo, choć ich realizacja nie należy do najtańszych. Na ten krok decydują się najczęściej teatry, które mają w swoim stałym repertuarze sprawdzone sztu-ki i chcą się nimi podzielić z szerszą publicz-nością. Stworzenie od podstaw nowego sce-nariusza, próby, przygotowania całkiem nieznanego przedstawienia pod kątem wysta-wienia go na żywo, mogłoby okazać się zupeł-nie niepotrzebne, bo nieopłacalne. Miłośnicy teatru mogą się tutaj poczuć urażeni, jednak polityka w mediach kieruje się swoimi żela-znymi zasadami.

Przyszłość Teatru Telewizji nie jest jasno i ściśle określona. W planach jest stały rozwój telewizyjnej sceny, kolejne premiery, spektakle na żywo, zwiększenie jej roli w TVP Kultura. Wszystko jednak zależy od zainteresowania – a z tym bywa różnie. W zależności od promo-cji spektaklu, tematyki, a nawet pory roku, po-pyt na kulturę może się diametralnie różnić. Większość o tym zapomina, jednakże napraw-dę warto dołączyć do ścisłego grona polskiej telewidowni, by zasmakować raz na jakiś czas sztuki. Warto, bo Teatr TV nierzadko zabiera nas w świat naszych marzeń, idei i walki o wy-znawane wartości. 0

(...) w Polsce ani na świecie nie ma

innego teatru, który jednocześnie

skupiałby setki tysięcy, a czasem

nawet miliony widzów jednocześnie.

Sztuka na szklanym ekranieDla jednych jest czymś zupełnie nieznanym, dla innych, nie tylko koneserów sztuki, to stały element co najmniej kilku wieczorów w miesiącu. Bez wątpienia – fenomen na skalę europejską, a nawet światową. Teatr Telewizji (a może ra-czej: teatr w telewizji?) nie jest zwykłą formą przekazu spektakli teatralnych poprzez masowe media. To coś znacznie więcej. Największa widownia w kraju przecież zobowiązuje.T E K S T: PA U L I N A B Ł A Z I A K

38-39

/ Teatr (w) Telewizji

Page 39: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

A d A m P r z e d P e ł s k iB Y ŁY R E D A K T O R N A C Z E L N Y

Od ponad czterech lat nie mam żadnego związku z telewizją, pomijając okazjo-nalne romanse związane z piłką nożną.

Czasami pojawiają się jednak widowiska, które zmuszają mnie do poszukania jakiegoś zaprzy-jaźnionego właściciela wielocalowego odbiorni-ka. Na przykład ostatnio, niedzielne wieczory po-święcam na Warsaw Shore. Ekipa z Warszawy. Niesamowite jak szeroki wachlarz emocji wywo-łuje we mnie ta mutacja Big Brothera, od niepo-chamowanej wesołości, po bezbrzeżne poczucie beznadziei. Ma ona również właściwość, która chyba nie była celem scenarzystów – skłania do refleksji. Oglądanie poczynań Pawła Naganiacza i przyjaciół skłoniło mnie do konstatacji: choćby-śmy nie wiem jak próbowali, zawsze pozostanie-my pod wpływem fabryki chemicznej, jaką jest ludzki organizm. Wzrost produkcji melatoniny na wykładzie z ekonometrii to reakcja organi-zmu, z którą trudno walczyć. Podobnie z testo-steronem, którego nadmiar odpowiedzialny jest za produkty ludzkie klasy Trybson. Homo erec-tus, który w człowieku siedzi, w sposób natural-ny i niezauważalny kieruje naszymi postępowa-niami.

Hormony są do tego niezwykle demokratycz-ne. Choć ludzie są różni, mają różne potrzeby

i pragnienia, to pewne psychologiczne zależno-ści są powtarzalne, niezależnie od statusu mate-rialnego czy poziomu inteligencji. Skłonność do uganiania się za gąskami ujawnił zarówno wspo-mniany Paweł Trybson, bohater Ekipy z War-szawy, jak i Joseph Schumpeter, którego ambicją było jakoby zostanie największym ekonomi-stą na świecie, najlepszym jeźdźcem w Austrii i najlepszym kochankiem w Wiedniu (podobno stwierdził, że spełnił dwie z trzech, a jeźdźcem był przeciętnym).

Równie pospolite są pragnienia dotyczące wła-dzy i pnięcia się do góry po szczeblach społecz-nych. W kraju na dorobku, jakim jest Polska, tego typu zachowania są szczególnie widoczne. Nawet Lidl, drugi za Biedronką filar Polaka Ce-bulaka, wprowadził na Święta ofertę deluxe z ho-marem w cenie 29,99 zł za 325-gramowe opako-wanie czy też carpaccio z łososia z parmezanem (cena 7,77 zł za 100 gramów). Dlatego nie dziwi mnie ani skłonność Sławomira Nowaka do dro-gich zegarków, ani trudności Adama Hofmana z wyjaśnieniem nieudokumentowanych przy-pływów gotówki. Obaj mogliby wystąpić w drugim sezonie Warsaw Shore, a nie zauwa-żylibyśmy różnicy. Przynajmniej wyjaśniłyby się plotki na temat naganiacza Hofmana. 0

Polecamy:40 WARSZAWA Gastronomiczny biznes od kuchni

Wywiad z Wojciechem Modestem Amaro

42 CZŁOWIEK Z PASJĄ Pochowaj się artystycznieKlementyna Kot o swojej miłości do gliny

48 SPORT Poza gestemZnasz go, bo pokazał Ruskim wała

Ekipa z wiejskiej

fot.

Kasia

Mat

usze

k

Homo erectus, który w człowieku siedzi, w sposób naturalny i niezau-ważalny kieruje naszymi postępowa-niami.

styl życia /Lewańko

Stylżycia

grudzień 2013

Page 40: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

WarszaWa

Gastronomiczny biznes od kuchni

MaGIEL: Jakby Pan określił swoją drogę do zdobycia Gwiazdki?WojcIEch ModEst aMaro: Na pewno była ciężka, ponieważ zajęła mi dobre dwa lata, czyli dokładnie od momentu, kiedy wstąpiłem po raz pierwszy do profesjonal-nej kuchni w Londynie.

Pana kariera nie była od razu ściśle sprecyzowana i ukierunkowana na gastronomię. Skończył Pan przecież technikum elektroniczne.

W czasach, kiedy dokonywałem wyboru swojego zawodu, gastronomia była raczej zsyłką dla nieuków. Jestem nawet wdzięczny za to, że rodzice mieli swo-je zdanie i w rozsądnej wymianie argumentów wytłumaczyli mi, że to może nie jest to. Tym samym ominęła mnie gastronomia w polskim wydaniu lat 90., a to oznacza, że przede wszystkim nie nauczyłem się błędnego podejścia do pracy, które później trudno z siebie wyrzucić. Następnie moje drogi popro-wadziły mnie w kierunku politologii. Kiedy natomiast nadarzyła się okazja wyjazdu do Anglii, pod pretekstem nauki języka, skierowałem swoje pierwsze kroki do kuchni i tam zostałem.

Dlaczego polska kuchnia została tak późno doceniona? Wiele polskich knajp dostało już wyróżnie-nie, a nie zdobyło jeszcze tej wisienki w postaci Gwiazdki.

Nie odmawiam wielu moim kolegom po fachu braku umiejętności kulinar-nych, podobnych do tych posiadanych przez kucharzy z zagranicy, ale uważam, że problem tkwi w utrzymaniu jakości.

Sporo młodych ludzi rozważa założenie własnej działalności gospodarczej, nierzadko związanej z gastronomią. Czy jest możliwe, aby osoba bez żadnego gastronomicznego doświadczenia pro-wadziła z sukcesem knajpę, bazując jedynie na własnym pomyśle i dobrym szefie kuchni?

Absolutnie jest to możliwe. Inwestor, który ma kapitał, chę-ci i pasję musi wiedzieć o tym, że jeżeli nie jest kucharzem, to nie po-winien narzucać karty, czy sam jeździć po zakupy. Jest pewna gru-pa restauratorów z zaszłościami, którym nie przeszkadza we włoskiej pizzerii wstawić w kartę żurku, bo idzie. Każda restauracja może działać świetnie, niezależnie od jej charakteru, jeżeli będzie prowadzić spójną poli-tykę i wprowadzi czytelną kartę dań. Po transformacji mieliśmy do czynienia z popularnymi kuchniami tzw. międzynarodowymi, gdzie było dosłownie wszystko i nie były to produkty najwyższej jakości.

Zatrudniając profesjonalistę musimy przede wszystkim dać mu trochę swo-body oraz zapewnić odpowiednie zaplecze do pracy. Czasy, kiedy restauracje ociekały złotem są już dawno za nami, obecne trzygwiazdkowe lokale mają gołe drewniane stoły, nie ma przepychu. Kuchnie natomiast są wyposażone rewelacyjnie. Odniosę się tutaj do konkretnego cytatu z jednej z książek An-

thony’ego Bourdaina: Jeśli nazwisko właściciela jest napisane dwa razy większą czcionką niż szefa kuchni, to spieprzaj! Trzeba stawiać szefowi kuchni wymaga-nia, ale przede wszystkim należy mu dać swobodę i skorzystać z wiedzy, jaką udało mu się zdobyć przez lata praktykowania. Podpisując dania swoim na-zwiskiem, obliguje się do trzymania odpowiedniej jakości. Na Zachodzie jest to standard.

Czyli dobry biznesplan i sam pomysł są ważniejsze niż brak wykształcenia oraz doświadczenia gastronomicznego?

Uważam, że tak. Jeżeli ktoś wpadł na pomysł prowadzenia własnej knajpy, to najpierw powinien to ułożyć sobie na papierze. Co to będzie? Jaki będzie miało profil? Czym się będzie ten lokal zajmował? Wbrew pozorom, nie jest to łatwy kawałek chleba. Wymagana jest tu pewna konsekwencja. Według mojej oce-

r o z m a w i a ł a : K a S i a S i t e K

Część z was z pewnością ma wielki apetyt na rozkręcenie własnej działalności gospodarczej. Czy warszawa jest dobrym miejscem na założenie biznesu gastronomicznego? Na jaki typ knajp będzie popyt? Czy będąc kompletnym laikiem w dziedzinie kulinariów można osiągnąć spektakularny sukces? odpowiedzi zasięgamy u człowieka, który zo-stał wyróżniony przez międzynarodowe gremium, wojciechem modestem amaro, właścicielem restauracji, która jako pierwsza, i jak na razie jedyna w Polsce, zdobyła prestiżową Gwiazdkę michelin.

fot.

ateli

er a

mar

o

MaGIEL

WarszaWa

40-41

Page 41: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

WarszaWa

ny restauracja, by zaczęła się rozwijać, żeby w ogóle została zauważona i zaczę-ła dobrze funkcjonować, potrzebuje dwanastu miesięcy. Trzeba to uwzględnić w swoim biznesplanie. Należy więc posiadać rezerwę funduszy, które pozwolą dźwignąć knajpę, bez przymusowego „dorzucania kawałka pizzy”.

Jak Pan wybrał lokalizację dla swojego atelier?Zupełny przypadek. Długo poszukiwałem w Warszawie miejsca odpowiada-

jącego naszej polityce. Miejsca, gdzie natura spotyka się z nauką. Niestety to nie były miłe historie, kiedy udawało mi się wygrywać przetargi na moje wymarzone lokale, po czym okazywało się, że jednak ktoś inny je otrzymuje. To było typowo polskie. Faktycznie jedną nogą byliśmy już w Barce-lonie. Jednak przechodząc kiedyś ulicą, zauważyłem nowy, niewielki budynek. Udało mi się uzyskać kon-takt do właścicieli i wynająć go. Z jednej strony to był przypadek, a z drugiej uważam, iż jest to idealna lokalizacja. Jesteśmy de facto w samym środku par-ku, w centrum Warszawy.

Czy rynek gastronomiczny w Warszawie można porównać do rynków europejskich?

Patrząc na to, co się dzieje, sądzę, że pomału można zacząć porównywać oba te rynki. Restauracje, czy to jest Charlotte, czy Mąka i Woda, dbają by to, co jest istotą restauracji, ciągle było na takim samym wysokim poziomie. Tak też wygląda gastronomia na świecie. Tylko potrzeba nam trochę więcej czasu, żeby robić to na taką skalę, jaką możemy obserwować za granicą. Powstaje również coraz więcej tar-gów, bazarów. Nawet jeżeli byliśmy świadomi tego ruchu slow-food’owego, oraz podstaw zdrowego żywienia, to sam dostęp do tych produktów nie był łatwy. Całe zamieszanie wokół gastronomii niewątpliwie sprzyja powstawaniu takich miejsc i propagowaniu ich idei.

Czy stolica jest odpowiednim miejscem na zakładanie biznesu gastronomicznego? Czy nie jest zbyt hermetyczna? Łatwo jest się przebić w gąszczu konkurencji?

Traktuję konkurencję w kategoriach, że nic lepszego nie może się przytra-fić. Nie przestajemy ciężko pracować, staramy się. Czy Warszawa jest dobrym miejscem? Uważam, że tak. Ta konkurencyjność paradoksalnie pomaga. Żyje-my w środowisku, w którym przetacza się fala gastronomiczna, w niej zawiera-ją się programy kulinarne i blogi, których powstało już w sumie 2500, mniej-szych czy większych. Jeżeli więc otwiera się choćby mały punkt gastronomiczny gdzieś na mapie Warszawy, to automatycznie pojawia się wokół niego zamie-szanie. Choć konkurencja jest spora, według mnie porządnych restauracji jesz-cze nie ma, więc ja bym nie przesadzał. Jest miejsce dla nowych konceptów. To wszystko traktowałbym raczej jako wyzwanie. Osoba planująca założenie własnej knajpy powinna to uwzględnić w swoim biznesplanie, czyli w jaki spo-sób i z kim chce konkurować. I tych założeń się trzymać. W Warszawie jest jesz-cze sporo miejsca na podnoszenie poziomu.

Jak duży wkład powinno się posiadać, zakładając własną restaurację? Patrząc moimi oczami, największy koszt będzie skupiał się na sercu miejsca,

czyli kuchni. Niestety ona jest tu dość kosztowna. Urządzenia nie są tanie. Cięż-ko jest określić jednolicie koszt. Gdyby to miała być restauracja konkurująca z obecnymi, potrzebny kapitał oscyluje w granicach 500 000 zł. Inaczej się to rysuje, gdy mówimy o punkcie gastronomicznym. Należy wszystko dokładnie przeliczyć, przewidzieć tak, jak na ten wzorcowy scenariusz, czyli sytuację, gdy mamy komplet. Odbudowywanie pozycji w gastronomi jest absolutnie trudne.

Spalona restauracja, z jakimiś przebojami, ze złymi opiniami, sprawia, że klienci później omijają ją szerokim łukiem. Ten kij ma niestety dwa końce.

Jeżeli mamy już budżet, mamy pomysł, mamy plan, to na jaką kuchnie powinniśmy się zdecydo-wać? Na co będzie popyt? Czy jest to trudne do zdefiniowania?

Nie, według mnie nie jest to trudne. Największą oglądalność, jeżeli cho-dzi o programy kulinarne, ma kuchnia polska. Oczekiwana klientów związane z polską kuchnią też są największe i sądzę, że to właśnie ją powinniśmy dosko-nalić. Uważam też, że ktoś powinien się pokusić o porządne zdefiniowanie pol-skiego street-food’u, bo tego nie mamy, nie mylmy tego z karkówką i kiełbasą

z grilla. Tego typu biznes mógłby być trafiony w naszym kraju. Potrzeba tylko koncepcji, czym miałoby to być oraz bazowanie na pol-skich produktach. Przed otworzeniem Am-ber Roomu robiliśmy przegląd restauracji w hotelach. W żadnym nie było restauracji pol-skiej, a goście wychodzący na miasto pytali o na-sze narodowe potrawy, gdyż 90 proc. z nich nie przyjechało do Polski, żeby zajadać się kuchnią

tajską czy meksykańską. Sądzę, że w kuchni polskiej na każdym poziomie jest jeszcze dużo do zrobienia i do tego bym zachęcał.

Co było najtrudniejsze, kiedy zakładał Pan własny biznes gastronomiczny? Formalności? Budżet?Najtrudniejszy jest element ludzki, czyli znalezienie odpowiedniego zespołu.

Wszystko inne można przelać na papier. Ale jeżeli nie znajdzie się ludzi, którzy będą to realizować, to nawet mając dobry biznesplan niewiele uda się zdziałać. U mnie pracują studenci, którzy nigdy wcześniej nie byli kelnerami. Ja dobieram swój zespół na podstawie czystej chemii i rozmowy. Na przykład jeden z moich kelnerów studiuje inżynierię jądrową.

Jakie ma Pan rady dla studentów, którzy chcieliby założyć własną restaurację?Przede wszystkim nie bójmy się, postawmy sobie jakiś wzór. Jeżeli go nie

ma w Polsce, poszukajmy za granicą. Przygotowując się, musimy przewidzieć wszystkie możliwe scenariusze. Wydaje mi się, że najcenniejszą radą jest po-siadanie realnej oceny sytuacji. Określmy pułap, na którym chcemy się po-ruszać. Polecam krótki wyjazd z kraju, by przyjrzeć się jak wyglądają tego typu miejsca na Zachodzie. Problem polega na tym, że w Polsce biznes ga-stronomiczny budowany jest na krótkich dystansach. Chciałbym, aby lu-dzie, którzy będą wchodzić na drogę zakładania własnego biznesu gastro-nomicznego, mieli świadomość, z czym to się wiąże. To pozwoli im ominąć miliony błędów po drodze. 0

WarszaWa

Jeśli nazwisko właściciela jest napisa-ne dwa razy większą czcionką niż sze-fa kuchni, to spieprzaj!

Jego restauracja jako pierwsza w Polsce została wyróżniona Gwiazdką przewodni-ka michelin. absolwent Technikum Elektronicznego w Sosnowcu. Po szkole średniej przygotowywał się na aSP – kierunek malarstwo, ostatecznie zdecydował się na po-litologię na Uniwersytecie w Katowicach. w 1993 r. wyjechał do anglii pod pretek-stem nauki języka angielskiego. Swoją przygodę z pracą w kuchni rozpoczął w jednej z londyńskich knajp, by następnie szkolić się u najlepszych szefów kuchni na świecie. atelier amaro zdobyło uznanie inspektorów michelina, dzięki ciekawym smakom i no-watorstwu oferowanym przez szefa kuchni, który jest uznany za jednego z repre-zentantów kuchni molekularnej.

WarszaWa

grudzień 2013

Wojciech Modest Amaro

Page 42: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

R o z m a w i a ł : W o j c i e c h A d A m c z y k z D J Ę C i a : E WA P R Z E D P E Ł S K A

m a g i e l : Dlaczego tworzenie urn? Czy na tę decyzję wpłynęła artystyczna przeszłość? K l e m e n t y n a K o t: Nie, choć w przeszłości robiłam na drutach sweterki. W naszej rodzinie są właśnie takie tradycje. Zarówno moja mama, jak i babcia zawsze coś szydełkowały. Byłam pracownikiem socjalnym, ale po urlopie macierzyńskim nie wróciłam już do tej pracy. W międzyczasie, pod koniec urlopu, poszłam uczyć się malować na jedwabiu, u pewnego mistrza, niezwykłego człowieka – Stanisława Tworzydło. Później zaczę-łam lepić z gliny. Raczej dla przyjemności. Lecz to była miłość od pierw-szego dotyku. I tak wszystko się zaczęło.

Skoro nie planowała Pani rezygnacji z pracy, to skąd nagła zmiana zajęcia?Zakochałam się w glinie. Praca zawodowa to był inny wątek. Zrezygno-

wałam z niej, bo w Polsce stanowisko socjalne to niezbyt dochodowe za-jęcie. Pracuje się normalnie na pełen etat, a zarobki są bardzo niskie. Nie ma również szans na awans, bo można zostać co najwyżej kierownikiem Ośrodka Opieki Społecznej. Próbowałam działać, pracowałam zarówno w Warszawie, jak i w ośrodku pomocy społecznej poza stolicą, chciałam naprawiać świat. Był jednak opór materii. Nie wiem jak jest teraz, bo to było ładnych kilkanaście lat temu. Obecnie jest pewnie inaczej, bo powsta-ją fundacje, może jest więcej pieniędzy. Kiedy ja zaczynałam i opowiada-am o stołówce dla bezdomnych, to widziałam krzywe spojrzenia. Poza tym

urodziłam już trzecie dziecko, więc stwierdziłam, że po urlopie nie wracam do pracy. Zajmowałam się swoimi pociechami oraz domem. Glina mnie coraz bardziej pochłaniała. Na szczęście mój mąż pracował, więc nie mu-sieliśmy martwić się o pieniądze. Później chciałam jednak wrócić do pracy, bo dzieci dorastały, zaczynały chodzić swoimi drogami. Bycie w domu jest fajnym zajęciem, ale już nie do końca mi ono pasowało.

Czyli to splot różnych zdarzeń zadecydował o zmianach w Pani życiu?Tak, to wszystko jest zbiegiem okoliczności. Zdarzały się różne sytu-

acje, które popychały mnie w tym samym kierunku. Najpierw razem z najstarszym, niewidomym synem robiliśmy okaryny. Nazywam go „po-szukiwaczem dźwięków”, ponieważ jak był mały, to po prostu wszystko nagrywał. Wszystko, co tylko było możliwe. Pewnego razu ten mistrz od ceramiki pokazał mi okarynę i mówił, że się całe życie zastanawia jak na-stroić ją tak, żeby grała. Ponieważ miałam swojego „poszukiwacza dźwię-ku”, pomyślałam, że może jemu się to uda. Przez rok uczyliśmy się lepić i stroić ten instrument, choć ja do tej pory tego nie zgłębiłam. Gdy okary-na jest jeszcze niewypalona, kształtuję ją sobie z gliny, lepię ustnik i kie-dy instrument zacznie wydawać dźwięk, to syn mówi mi jakiej wielkości powinny być otwory, jakim wiertłem zrobić dziurkę. Bada kiedy dźwięk jest idealny. W międzyczasie zaczęły pojawiać się propozycje poprowadze-

wszyscy umrzemy

Jej życiem pokierowały zbiegi okoliczności, w których sama dopatruje się drogowskazów. ma duszę społecznika. Pra-gnie, aby ludzie patrzyli na śmierć bardziej pozytywnie. zajmuje się tworzeniem urn. o swojej pasji, rozwoju ducho-wym i radości z życia opowiada Klementyna Kot.

Pochowaj się artystycznie

/ Klementyna Kot

42-43

Page 43: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

nia warsztatów ceramicznych w przedszkolu i prywatnych świetlicach dla dzieci. Z roku na rok liczba ofert się powiększała i w tej chwili głównie prowadzę warsztaty w społecznych i prywatnych szkołach. Jest to moje podstawowe źródło utrzymania. Kolejna ścieżka to rozwój duchowy. Każ-dy zetknął się kiedyś ze śmiercią. Miałam kiedyś bardzo poważny wypa-dek, który odebrałam jako przestrogę. Właściwie to nic nam się nie stało, ale z samochód został doszczętnie zniszczony. Taki jakby cud, że wyszli-śmy z tego właściwie bez szwanku (jedynie drobne siniaki). Po tym zda-rzeniu zaczęłam poszukiwać swojego miejsca w jakiejś tradycji religijnej. Katolicka nie do końca mi odpowiadała. Zaczęłam czytać książki o tema-tyce buddyjskiej. Śmierci bałam się cały czas, a rozmowy o niej były dla mnie jakoś nieprzyjemne. Kiedyś przeczytałam w wierszu, że ciało to sta-ra suknia, którą w pewnym momencie porzucamy i to, łącznie z tradycją buddyjską, w której dusza oddziela się od ciała, pozwoliło mi się oswoić ze śmiercią i stwierdzić, że nie jest taka straszna. To był przełom. Zdecy-dowałam całkowicie poświęcić się swojej pasji.

Zaczęła więc Pani lepić, ale dlaczego akurat urny?Na początku robiłam naczynia, to co większość ceramików. Jednak ani

nie sprawiało mi to przyjemności, ani się dobrze nie sprzedawało, a ciągle gdzieś wracałam myślami do urn. Półtora roku temu pierwsza osoba zgło-siła się do mnie z prośbą żeby zrobić urnę dla umierającej żony. Po wyko-naniu jej zdałam sobie sprawę, że to właśnie ten moment, kiedy powin-nam się tym zająć.

Czy na rynku jest popyt na takie gliniane urny?W czerwcu byłam z moimi urnami na tar-

gach pogrzebowych. I przebicie się z nimi nie jest prostą sprawą. Wszyscy byli zachwyceni, właściwie jest tylko jedna osoba, która rów-nież robi urny, lecz z brązu. Jednak jest pro-blem, by je wstawić do zakładu pogrzebowe-go. Jedni biorą wszystkie od hurtowni i mają mniej roboty, inni znowu mają małe zakła-dy – jeśli pogrzeb ma być za dwa, trzy dni, to z katalogu zamawiana jest trumna i hurtow-nia ją dostarcza. Przyszło mi również do głowy, żeby promować to wśród ludzi. Niekoniecznie jako samą urnę, lecz raczej bardziej zindywidualizo-wany pogrzeb. Aby ludzie zaczęli się nad tym zastanawiać wcześniej, jesz-cze gdy żyją. Chciałabym temat śmierci rozluźnić, by nie był taki cięż-ki. Ażeby podczas pogrzebu ludzie się cieszyli, że ten człowiek był z nimi i mieli okazję go poznać, a nie wyłącznie cierpieli z powodu jego straty. W jednym zakładzie pogrzebowym opowiadano, że mieli pogrzeb za ży-cia. Dziewczyna umierała na białaczkę i urządziła stypę, zaprosiła gości, wybrała sposób pochówku. Kiedyś po śmierci ciało trzymano w domu, były świece, czuwania, nikt nie zabierał zmarłego do chłodni albo kapli-cy. Potem niosło się na cmentarz. Dopiero później powstały zakłady po-grzebowe. Nie mówię, że za rok, dwa, ale może kiedyś i do Polski przyj-dą nowe tradycje.

Skąd czerpie Pani inspiracje?Traktuje to jako swój wyraz artystyczny. Raczej myślę o tym, co czło-

wiek lubił, jakie było jego podejście do życia, czy był energiczny, szalony, czy też może miłował naturę. Próbuję zawrzeć w urnie cząstkę zmarłego.

Ta praca nie wydaje się być zbyt interesująca – zwykłe uklepanie gliny, potem włożenie jej do pieca. Pani jednak znajduję w tym coś pasjonującego?

Ja nie uważam się za wielką artystkę. Robię to dla własnej przyjemno-ści. Chyba czuję jakieś medium. Na przykład nie bardzo odnajduję się

w malarstwie. Łatwiej jest mi coś ulepić niż namalować. Dla mnie sama glina jest ciekawa, lubię ją międlić. Biorę kawałek i tak sobie macam, do-tykam, bawię się nim. Glina ma różne kolory, faktury, jedne są bardzo gładkie, inne mają szamot – wypaloną glinę, zmieloną i dodaną do ta-kiej plastycznej.

Czyli nie liczy się sam efekt końcowy, lecz proces tworzenia?Tak. I liczy się też dopasowywanie rodzaju gliny, który ma swoją struk-

turę, do kształtu. Odpowiednia obróbka, szkliwienie. Także bawię się troszkę samym materiałem.

Czy w tej chwili robi Pani coś więcej oprócz urn?W tym momencie tylko urny, gdyż codziennie prowadzę warsztaty,

ucząc, można powiedzieć, bogate dzieci. Wydaje mi się, że zajęcia są bar-dzo ciekawe, rozwijające, twórcze i tutaj wychodzi ze mnie ten pracownik socjalny, nutka społeczna. To dowód, że nie zapomniałam o swojej prze-szłości i wciąż mam potrzebę ulepszania świata. Chyba fajnie mi to wy-chodzi, bo dzieci są zadowolone. Nie uczę ich tylko ulepienia zwierzątka, miseczki, ale także kreatywnego myślenia. Tworzą kompozycje na przy-kład z niepotrzebnych rzeczy, które przynoszą z domu i łączą je z gliną. Jest to trudne dla dzieci z pierwszej lub drugiej klasy podstawówki, ale radzą sobie i to jest ważne. Jeśli człowiek jest otwarty, łączy coś, co teo-retycznie nie powinno się połączyć np. wstążeczka z gliną i coś fajnego z tego wychodzi, to może mu się to przełoży na dalsze życie, w którym

nie będzie myślał schematycznie. Bywam czasami na wschodzie Polski, gdzie dzie-ciaki nie mają zbyt wielu możliwości roz-woju i pomyślałyśmy z koleżanką, która też prowadzi takie zajęcia, żeby stworzyć coś dla nich. Założyłyśmy fundację. Ta sprawa jest jednak nadal na etapie przy-gotowań, bo brak czasu uniemożliwia za-angażowanie się. Mam taki wewnętrz-ny problem, a jest to fajna możliwość do działania.

Jak ludzie reagują, kiedy opowiada Pani o swojej pracy, lepieniu urn?Różnie. Wielu moich znajomych już się przyzwyczaiło i traktują to nor-

malnie. Stąd w listopadzie zrobiłam wystawę zdjęć moich prac w Galerii Wyjście Awaryjne. To były różne wizje na ten temat. Powstały zdjęcia mo-ich rąk, gliny, oraz trzy duże zdjęcia urn. Nie chcieliśmy nachalnie poka-zywać, że robię urny, liczyliśmy, że każdy może coś sobie do tego dopo-wie, przemyśli. Specjalnie została skomponowana muzyka, czytane były fragmenty Tybetańskiej Księgi Umarłych, tak żeby ludzie mogli się z tym tematem zmierzyć.

Jak wygląda proces tworzenia takiego naczynia?Najpierw lepię sam kształt. Potem trzeba poczekać do następnego dnia,

aż glina stężeje. Później dopracowuję szczegóły i urna schnie zależnie od wielkości, skomplikowania wzorów i temperatury powietrza. Wszystko co się robi z gliny, trzeba zrobić od razu. Nie może wyschnąć, bo do suchej gliny nic się nie da dolepić. Potem się to wypala około 8 godzin. Następ-nie szkliwię i wypala się to raz jeszcze. Kolor i połysk uzyskuje się dopiero po kolejnym wypale. Czasem jest tak, że mówi się o kurczę ale beznadziej-ne, i trzeba powtórzyć proces jeszcze raz .

To w którym etapie wtłacza się tę duszę do urny?Cały czas! Urny podzielone mam na cztery żywioły – wody, ziemi, ognia

i powietrza. Można tam dorobić teorie o czterech charakterach ludzi. 1

Klementyna Kot /

Jeśli człowiek jest otwarty, łączy coś, co

teoretycznie nie powinno się połączyć(...)

to może mu się to przełoży na dalsze życie,

w którym nie będzie myślał schematycznie.

Pochowaj się artystycznie

grudzień 2013

Page 44: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

/ Klementyna Kot

Jeśli robię urnę czerwoną, to człowiek tradycjonalista o spokojnym uspo-sobieniu sobie takiej nie kupi. Zdarzają się jednak tacy, którzy są zwa-riowani i taka będzie do nich pasować. Poznałam mężczyzn, któ-rzy prowadzą zakład pogrzebowy i są fanami motocykli. Oni zrobili pierwszy w Polsce motocykl do przewozu trumny i mieliśmy współ-pracować, żeby robić urny dla motocyklistów. Wysłali mi projekt z trupimi czaszkami. To nie jest dla zwykłego człowieka, lecz dla pewnej kategorii ludzi, którzy to zrozumieją i będą się cieszyć, że to nie jest „gorący kubek”- czyli takie metalowe urny, które wygląda-ją jak termos.

Nie czuje się czasami Pani nieswojo przy wykonywaniu takiej pracy?Przestałam się bać! To jest coś takiego, że – może to dziwnie za-

brzmi – jestem gotowa, by umrzeć. Nie mam tak, że: o Boże co się sta-nie, jak ja umrę. Zbyt dobrze to przerobiłam, rozmawiając i spotyka-jąc się z ludźmi z zakładów pogrzebowych. Podobnie półtora roku temu z dnia na dzień przestałam jeść mięso. Nie dlatego, że na dro-dze intelektualnej stwierdziłam, że jest niezdrowe. Uznałam, że zwie-rzęta mają duszę i przestałam je jeść. Nie mówię, że ludzie, którzy jedzą mięso są źli, ale ja tego nie robię. Zaczęłam dostrzegać takie rzeczy i łatwiej jest mi funkcjonować w świecie. Posiadam mniej, zwracam większą uwagę na to, co kupuję. Nadal nie jestem związana z konkretną religią, bo trudno jest mi się gdzieś zakotwiczyć. Próbu-ję w każdej znaleźć coś dobrego i dochodzę do wniosku, że to wszyst-ko ma taki sam początek, tylko forma jest inna. Chodzę na takie ko-biece kręgi w tradycji indiańskiej i to też przyczynia się do rozwoju mojej osobowości.

Nie wydaje się Pani, że takie zainteresowania są bardzo oryginalne jak na kobietę? Słyszał pan o Elisabeth Kübler-Ross? Była jedną z pionierek badań

nad tematem śmierci i napisała kilka książek. Ta niezwykła kobieta zaczęła promować wśród społeczeństwa istnienie śmierci w ogóle. Bo w naszej kulturze trochę wypieramy ten fakt. Wiadome jest, że ktoś umiera, a do końca mówi się, że wszystko będzie dobrze. Ona zaczę-ła się tym tematem zajmować.

Wyobraża sobie Pani zmienić obecne zajęcie na inne?

Teraz już nie. Czuję, że jestem tu osadzona, że to moja ścieżka. Nie wiem, czy wydarzy się coś, co spowo-duje, że zmienię to, co robię. Mogę sobie jedynie ułatwiać pracę poprzez zlecanie robienia tych urn, gdyż jest to ciężka praca fizyczna. Myślę też o tym, żeby towarzyszyć ludziom w samym momencie śmierci. Do tego jednak trzeba mieć wiedzę fachową i psychologiczną oraz mocne oparcie duchowe.

Czuje się Pani spełniona? Czy sama pasja i po-mysł na jej rozwój wystarczają do osiągnięcia sukcesu?

Chciałabym zacząć się utrzymywać z lepienia urn. Natomiast zdałam so-bie ostatnio sprawę, iż dla mnie suk-cesem jest już samo zajmowanie się tym. Urna jest efektem końcowym, a tak naprawdę jest to pasja i miłość

do gliny. To, że robię urny, pokryło się z poszukiwaniem zakątka w tym świecie ceramiki przez te siedem lat lepienia plus około trzy lata nauki. Ceramika jest pasją. Jednak jest to bardzo trudna ścieżka. W pewnym momencie stanęłam przed kłopotami finansowymi z racji tego, że nie by-łam przygotowana pod względem znajomości marketingu i mnóstwa in-nych rzeczy, które są potrzebne są do prowadzenia firmy. Teraz wiem, że produkowanie to tylko 10 proc. – albo i mniej – całego biznesu. Wcho-dzę na jeden stopień wyżej, rozglądam się i badam. Okazuje się, że muszę się nauczyć wielu rzeczy, ale opanowuję je i wchodzę na kolejny schodek. To też jest fajna zabawa.

Kiedy rozmawiamy, jest jeszcze listopad, jednak ludzie przeczytają ten wywiad już w grudniu. Ten miesiąc chyba większości kojarzy się z narodzinami i radością. Jak moż-na taki trudny temat, związany ze śmiercią podsumować?

Śmierć jest początkiem czegoś nowego. Każda idea, myśl, a nawet roz-stanie z drugą osobą też są swego rodzaju śmiercią, ale na bazie tego two-rzy się coś nowego, więc koło życia i śmierci się zamyka. To, co jest po śmierci, to jest to, w co wierzymy. Tak naprawdę nikt z nas nie wie co się wtedy dzieje. Można to sprawdzić dopiero osobiście. Ja lubię średniowie-cze i myśl memento mori. U nas w szkole mówi się o tym negatywnie. Pa-miętaj o śmierci! Kara boska Cię spotka! A przecież można to też rozumieć inaczej. Mając świadomość, że człowiek ma jedno życie, fajnie byłoby wy-korzystać je dobrze. I to jest pozytywna myśl. Skoro mamy jedno życie, które kończy się zawsze tak samo, tylko szybciej lub później, to wykorzy-stajmy je odpowiednio. I nie może być tak, że coś zrobimy kiedyś. Nie wiadomo, czy człowiek będzie żył tydzień, dwa lata, pięćdziesiąt czy pięt-naście. Realizujmy swoje pasje. 0

Klementyna Kot

Ceramiczka i rzeźbiarka. Prowadzi swoją autorską pracownię ceramiki na warszaw-skiej Pradze. Bierze udział w pokazach, wystawach i targach. Prowadzi warsztaty dla dzieci, a jej głównym ceramicznym produktem są urny. interesuje się średnio-wieczem i buddyzmem.

44-45

Page 45: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

Skrót multimedialny

Cień Mordoru

Na początku listopada zapowiedziano nową grę osa-dzoną w realiach Śródziemia. Tworzony przez stu-dio Monolith (twórców m.in. F.E.A.R.-a) Middle-Earth: Shadow of Mordor opowiadać będzie historię Taliona, samotnego strażnika, i osadzonya będzie w okresie między Hobbitem a Władcą Pierścieni. Gra ukaże się na wszystkie wiodące platformy (PC, Xbox One, 360, PS4, PS3) w bliżej nieokreślonym terminie.

Blizzcon 2013

W dniach 8 i 9 listopada miał miejsce kolejny kon-went poświęcony grom tworzonym przez Blizzard, na którym najbardziej zagorzali fani jako pierw-si mogli poznać plany firmy na najbliższy rok. Za-powiedziano pierwszy oficjalny dodatek do Diablo III – Reapers of Souls, który trafi również na PS4 (a prawdopodobnie także na Xbox One). Ponadto przedstawiono nowy dodatek do World of War-craft – Warlords of Draenor (trwają już także pra-ce nad kolejnym). Wreszcie ogłoszono prace nad nową grą MOBA, w której gracze pokierują bohate-rami z gier Blizzarda – Heroes of the Storm.

Przyszłość Apple

Według danych przedstawionych przez IDC w 3. kwar-tale tego roku dochody wygenerowane ze sprzedaży tabletów z Androidem na pokładzie, po raz pierwszy przewyższyły te z iOS-em. Nie powinno być to jednak zmartwieniem dla fanów tej korporacji, gdyż indywi-dualnie wciąż jest parę długości przed każdym kon-kurentem. Ponadto na konferencji podsumowującej wyniki finansowe z 3. kwartału Tim Cook (dyrektor generalny Apple Inc.) potwierdził, iż Apple planuje produkcję zupełnie nowych urządzeń z kategorii, ja-kiej obecnie próżno szukać w ich ofercie.

Wojciech Adamczyk i poszukiwacze zaginionej Belki – już wkrótce w kinach

Co robił jeden z najlepszych tenorów lirycznych świata – Piotr Beczała – przed swoim występem na otwarcie se-zonu nowojorskiej Metropolitan Opera? Oczywiście grał w Angry Birds. Po tym, jak kilka miesięcy temu świat Gwiezdnych Wojen opanowały dwa groźne wirusy: pta-siej i świńskiej grypy, fani serii mogli zagrać w Angry Birds Star Wars. I choć ptasie wersje Hana Solo czy Lei miały swój urok, to wielu marzyło o walce po stronie Wieprzowej Fe-deracji. Ich pragnienia zostają ostatecznie spełnione w no-wej odsłonie – Angry Birds Star Wars II. To w niej wreszcie pojawia się możliwość opowiedzenia się zarówno po jasnej, jak i ciemnej stronie mocy. Pojawia się tylko jedna wątpli-wość, jak świński Darth Vader może być ojcem ptasiego Luke’a? Liczymy na to, że studenci nauk przyrodniczych wkrótce rozwiążą tę zagadkę…

Mobilny kącik

Angry Birds Star Wars IIRovio Mobiledostępność: Android, iOS, Windows Phone 8

Stick TennisStick Sports dostępność: Android, iOS, Blackberry

Podczas gdy największe gwiazdy tenisa odpoczywają, grają w pokazówkach lub zacięcie trenują do nowego sezonu, kibi-com nie pozostaje nic innego, jak zagrać w Stick Tennis. Mimo-,że gra ustępuje konkurencji chociażby pod względem grafiki, potrafi zapewnić świetną zabawę. Tylko w niej oprócz trady-cyjnych turniejów możliwe są pojedynki Sereny z Nadalem za-kończone wygraną tej pierwszej. Na tym nie kończy się jednak poczucie humoru twórców Stick Tennis. Co jakiś czas raczą użytkowników również starciami spoza tenisowego świa-ta, zabawnie nawiązując do bieżących wydarzeń sportowych i politycznych. I tak na smartfonowym korcie Merkel z Oba-mą rozstrzygali kwestię podsłuchów, a Alex Ferguson stanął w szranki z Davidem Moyesem. Werdykt? Stick Tennis to roz-rywka dla wszystkich, nie tylko kibiców znudzonych przesia-dywaniem na profilu Troll Tennis.

W ostatnich latach znacząco poprawiła się świado-mość internautów co do zagrożeń istniejących sieci. Dlatego trudno znaleźć dziś komputer, na którym nie byłby zainstalowany choćby prosty program anty-

wirusowy. Tym bardziej dziwi, że często ci sami użytkownicy tak lekkomyślnie pod-chodzą do ochrony swoich urządzeń mobilnych. A przecież najbardziej popularni pro-ducenci jak Symantec czy Kaspersky opublikowali specjalne wersje swoich pakietów bezpieczeństwa dedykowane tabletom i smartfonom. Ich wadą jest jednak to, że bez zakupu pełnej wersji aplikacji nie można cieszyć się w pełni ich funkcjonalnością. Na tym tle pozytywnie wyróżnia się pakiet mobilny Comodo, który oferuje te same funk-cje za darmo. Oprócz antywirusa, modułu antykradzieżowego czy menadżera auto-startu, użytkownik otrzymuje możliwość zarządzania uprawnieniami innych aplikacji oraz monitorowania transferu danych. Takich opcji nie posiadają nawet niektóre ko-

mercyjne programy, a to tylko niektóre w oferowanych przez Co-modo funkcji. Z pewnością jest to pakiet, którego instalację warto rozważyć.

Comodo Mobile SecurityComodo Security Solutionsdostępność: Android, iOS

Studenci, jako jednostki niezwykle zarad-ne, znają wiele sposobów na przetrwanie mało inspirujących wykładów. Jedną z nich jest szkolna i uczelniana klasyka, czyli ryso-

wanie. Teraz, dzięki aplikacji Sketch Guru, doprowadzenie jej do perfekcji staje się jedynie kwestią czasu. Liczba dostępnych pędzli oraz ich różnych konfiguracji już na wejściu umila tworzenie pierwszego rysunku. Jeszcze okazalej wypada druga funkcja aplikacji, jaką jest edycja zdjęć. Program oferuje imponującą liczbę filtrów i dodatkowych opcji. Z jednej strony wystarczy to w zupełności do szybkich popra-wek fotografii wrzucanych na Facebooka. Z drugiej mnogość opcji zachęca do bar-dziej zaawansowanych edycji i czerpania radości z odkrywania możliwości aplikacji. Jedno jest pewne – Sketch Guru w idealny sposób łączy przyjemne z pożytecznym.

Sketch Guru – Handy Sketch PadDoodle Joy Studio dostępność: Android, iOS

T E S K T I Z D J ę C I A : A r l e tA p i ł At

Najlepsze smartfony

Ponieważ do końca bieżącego roku nie przewidziano już premier nowych modeli smartonów, Business In-sider na początku listopada opublikował wytypowa-ną przez siebie listę najlepszych spośród nich w 2013 roku. Na pierwszym miejscu znajduje się, jak można się spodziewać, iPhone 5S. Pozostałe dwa miejsca na podium okupują telefony produkcji HTC: One Google Edition i One. Warto zwrócić również uwagę na dep-czącego im po piętach smartfona od Motorolli – Moto X, który może zwiastować nadejście lepszych czasów dla tego producenta.

PO GODZINACHmobilny kącik / skrót multimedialny /

grudzień 2013

Page 46: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

Charakter posturyWiele osób nieraz słyszało od swoich rodziców słowa „wyprostuj się!” Chcąc dobrze pewnie nie wiedzieli, że mogły one wywołać dokładnie odwrotny efekt. Postura nierzadko bywa tylko skutkiem ubocznym tego, co dzieje się w układzie nerwowym, a co często nazywane jest charakterem.T E S K T: K o n R A D o B I D o S K I

graf. Anna Stefańska

Postawę można naprawiać na setki spo-sobów – wzmacniając mięśnie, rozcią-gając je, śpiąc na odpowiednim ma-

teracu, myśląc dniem i nocą o pozycji głowy, łopatek, bioder, cały czas mając w głowie prawi-dłową pozycję ciała. Ćwiczenia fizyczne są nie-zbędne do osiągnięcia prawidłowej sylwetki, ale jest to najbardziej oczywiste i powierzchowne rozwiązanie. To, w co terapeuci się nie wgłębia-ją, a ludzie przyjmują sceptycznie, to ogromny wpływ systemu nerwowego na posturę.

odbiór i znaczenieW naszym organizmie jest kilka najważniej-

szych „kłębków” nerwowych (nie chodzi tu o sploty), które odpowiadają za różne funkcje emocjonalne i fizjologiczne. Tym, który ma naj-większy wpływ na całość organizmu, jest oczy-wiście mózg. Idąc niżej – od rdzenia kręgowego – nerwy rozchodzą się na całe ciało, ale najważ-niejsze z nich znajdują się w postaci kłębków na wysokości szyi i obojczyków oraz mostka i splo-tu słonecznego.

Rola mózgu w kształtowaniu pozycji nasze-go ciała jest mniej oczywista niż się może wyda-wać. Nie chodzi tu o świadomy ruch i napinanie mięśni, a o podświadomość. Nic tak naprawdę nie ma znaczenia, dopóki mózg mu go nie nada. Jeśli widzi się celebrytę reklamującego zegarki, wywrze on na nas większe wrażenie niż zwykły Kowalski, ponieważ przypisujemy większą war-tość zwykłemu produktowi. Zamiast kupować urządzenie do mierzenia czasu, kupujemy odro-binę luksusu i poczucie dobrego wyboru, mimo że w obu przypadkach widzimy tylko mężczyznę z kawałkiem metalu lub nawet plastiku na ręce. Cokolwiek wchodzi nam do głowy i jest prze-tworzone przez mózg, wpływa na nasze myślenie i ciało, z czego korzystają specjaliści od marke-tingu. Wniosek: nawet widząc zgarbionych lu-dzi albo wyobrażając sobie, że jest się w środku mroźnej zawieruchy, możemy skulić ramiona, schować głowę i zgarbić się. Stajesz się tym, co widzisz.

Komunikacja (1)Pierwszy z „wirów” (ang. nerve vor-

tex) związany jest z mięśniami karku,

szczęki, górną częścią ramion, a także z komu-nikacją, czyli otrzymywaniem informacji z po-mocą oczu i uszu, jak również przekazywaniem ich otoczeniu, głównie przy pomocy ust i mowy. Dlaczego osoby skulone i zgarbione często są odbierane jako introwertycy, którzy rzadko mó-wią co mają na myśli i często chodzą „z głową w chmurach”, czyli mają problem z odbiorem? Często wynika to z niemożności wypowiedzenia się lub bycia wysłuchanym. Natomiast jeśli czło-wiek nie chce czegoś słuchać albo widzieć, na przykład kiedy matka trzeci raz mówi Nie garb się!, albo kiedy ogląda horror i zamyka oczy przy strasznej scenie – chowa głowę w ramionach, garbi się. To wszystko pozostałość po prymityw-nych instynktach, które przygotowują organizm do ucieczki lub walki przy pierwszych oznakach zagrożenia. Ludzie agresywni, co może wyni-kać też ze strachu, często mają napięte mięśnie,

wysuniętą do przodu głowę i „zero karku”, czy-li podniesione go góry ramiona, chroniące oko-lice twarzy.

Strach i odwaga (2)Następna grupa jest związana przede wszyst-

kim z odczuwaniem strachu. Serce, płuca i mię-śnie obręczy barkowej to jedne z najważniejszych elementów. Kiedy dowolne zwierzę, w tym czło-wiek, jest wystraszone, zaczyna oddychać płyt-ko, a rytm jego serca przyspiesza. Osoby o ta-kich predyspozycjach często mają zaciśnięte mięśnie obręczy barkowej, powodując niemoż-ność rozszerzenia klatki i oddychania „pełną piersią”. Ludzie, którzy nie odczuwają strachu lub są w stanie działać mimo niego, oddycha-ją głęboko i swobodnie, przez co nie powodu-ją nadmiernej aktywności mięśni z przodu ciała i zaokrąglania się karku i górnej części pleców.

poczucie własnej wartości (3)Ostatni kłąb odpowiada za mięśnie brzucha

znajdujące się poniżej klatki piersiowej, a psy-chologicznie za poczucie wartości i wiarę w sie-bie. W naszym społeczeństwie, w którym mówi się o możliwościach i przekraczaniu granic, wie-le osób czuje się zaszczutych i bez większych per-spektyw, szczególnie biorąc pod uwagę neu-rotyczność, z jaką gonione są kolejne awanse i nagrody. Osoba, która czuje, że jej cele są poza zasięgiem, stawia sobie niższe lub w ogóle prze-staje wierzyć w budowanie przyszłości na swoich zasadach i wyznawanie własnych wartości. Nie jest to oczywiście reguła, ale warto zwrócić uwa-gę na równoległe występowanie przesadnie ma-łego ego i napiętych górnych mięśni brzucha, ściągających całą cały tors do środka, znowu po-wodując zginanie się sylwetki.

Jak widać, nad każdą rzeczą dotyczącą funk-cjonowania naszego organizmu możemy zastana-wiać się wielopłaszczyznowo. Nie wszystko wyżej

opisane jest aksjomatem odnoszącym się do ca-łości populacji, ale jeśli ktoś walczy z proble-

mami kręgosłupa, używa ćwiczeń przypisa-nych mu przez lekarzy, a mimo to nie czuje

wyraźnej poprawy – może powinien za-stanowić się nad innymi przyczynami, które można wyeliminować.0

PO GODZINACH

46-47

/ zdrowy charakter

Page 47: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

www.brandstorm.loreal.comZarejestruj zespół do 15.01.14

„Ten konkurs jest absolutnie nieporównywalny do żadnego projektu studenckiego, to coś zdecydowanie więcej”.

www.brandstorm.loreal.com

Co zachęciło Cię do udziału?Wydawało mi się, że to może być świetna przygoda, a dodatkowobardzo cenne doświadczenie. (Jak się potem okazało nie myliłemsię ).Wojtek Kozłowski, Brandstorm Polska Winner 2012obecnie Junior Product Manager Garnier

Co Twoim zdaniem decyduje o zwycięstwie?Sama pasja, która daje siłę do pracy czy teamspirit, który pomagawypracować najlepsze rozwiązania nie wystarczą. Na dzieńprezentacji przydaje się "show", który pozwala się wybić/ byćzapamiętanym wśród dziesiątek innych zespołów.Ania Tworek, Brandstorm Polska Winner 2013

Co najbardziej podobało Ci się w Brandstormie?W końcu mogłem wykorzystać swoją kreatywność w praktyce.Dumny jestem z tego, że prezentując swoje pomysły przeddoświadczonymi menedżerami marketingu udało mi się ichpozytywnie zaskoczyć.Oscar Krysik, Brandstorm Finalist 2012obecnie HR Coordinator

Co dał Ci Brandstorm?Przede wszystkim – niesamowitą przygodę! Fantastyczną możliwośćżeby zderzyć to czego uczymy się na salach wykładowych z tymczego oczekują doświadczeni specjaliści marketingu. Bardzo cennebyły również pierwsze kroki we współpracy z agencjamikreatywnymi, to doświadczenie jakiego nie zdobędziemy w żadnejszkole.Gosia Dzisiewska, Brandstorm Finalist 2012obecnie Junior Merchandising Manager L'Oréal Paris

Co mówią finaliści

Wciel się w rolę dyrektora marketingu i weź udział w konkursie innym niż wszystkie

Page 48: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

Bezsenność. Moskwa, noc z 29 na 30 lipca 1980 roku. Jak? Dlaczego? Byłem nie do pobicia. Myśli zatruwa wspo-

mnienie sprzed czterech lat. Faworyt do złotego medalu, lider światowych list, w trakcie fi-nału zrywa torebkę stawową. Bolesna utrata sportowych szans nie jest jednak tym, co doskwiera najmocniej. Bieda, ty-rania ojca – tak najkrócej można by opi-sać dzieciństwo późniejszego rekordzisty świata w skoku o tyczce.

Pierwsza część, dotycząca życia osobi-stego, to element zdecydowanie odróż-niający tę pozycję od innych. Wydarzenia spisywane są co prawda przez Michała Pola, ale osobisty charakter wspomnień warunkuje pierwszoosobowa narracja. Tytuł drugiego rozdziału – Kat – wbrew pozorom nie jest wysublimowanym syno-nimem sportowej jakości. O poruszanych sprawach i wydarzeniach można nie mówić nawet najbardziej zaufanym osobom. Opi-sy domowych kłótni, mieszkanie pod jednym dachem z oprawcą, wszystko to przedstawione ze szczegółami wywołuje uczucie szoku.

Podczas wywiadu Kozakiewicz wspomina, że od decyzji o zawarciu tej prawdy w książce pró-bowała go odwieść nawet żona. Dlaczego to mó-wisz? Dlaczego to piszesz? Przecież to jest twój oj-ciec! – oponowała. Odpowiedział: Nie, to był jakiś człowiek, który nas maltretował. Nieśmiertelność wspomnień w przypadku dzieciństwa Kozakie-wicza nieraz staje się dla niego przekleństwem. Zapytany o wpływ publikacji na stosunek do tamtych dni odpowiada, że mimo pełnej szczerości kamień nie spadł mu z serca.

Miałem już 15 lat i trenowałem skok o tyczce. Wróciłem z treningu, potwor-

nie zmęczony i padłem odpocząć na łóżko siostry w kuchni. Wszedł, stwierdził, że mam już za długie włosy, dał mi pięć złotych i kazał iść do fryzjera. (...) „U tego i tego byłeś?”– zapytał. Odpowiedziałem, że u innego, bo kosmiczna kolejka, a ja, zmęczony,

nie chciałem czekać. I uwaliłem się z powrotem na łóżko. A on ze-

rwał się od stołu i gardłuje: „Oż ty kur..., jakim prawem to małe gówno nie słucha mo-ich poleceń?! Widziałeś ty, co za

bezczelny sukinsyn? Mówiłem, że masz iść tam. Co

za gnój mały...” – i tym podobne. Leżąc na plecach na łóżku, odpar-łem, że przecież cena ta sama. Na to wparował do kuchni, chwy-cił z blatu wiel-ką drewnianą deskę od kroje-nia chleba ze sznurkowym u c h w y t e m i jak nie zdzie-li mnie kan-tem prosto w twarz. Tra-fił w samą n a s a d ę nosa, krew trysnęła na całą kuch-nię. Matka w rozpacz,

ja w takim szoku, że nawet nie od razu poczułem ból, chociaż nos złamany, prawie wbity do środka. Jakby trafił w czoło albo skroń, to by zabił.

Sytuacja, którą przeżył nie złamała go, wręcz przeciwnie – zahartowała. Sam mistrz doszedł do wniosku, iż to, co miało miejsce przed karie-rą sportową, pomogło mu, dawało siłę. Jeśli dał sobie radę z czymś takim, to przecież nic nie jest w stanie nim zachwiać.

Dzieło przypadkuPierwszy raz na stadion wybiera się, by towa-

rzyszyć bratu w sześciokilometrowym marszu na lekkoatletycznym obiekcie Bałtyku Gdynia. Przy-gląda się skaczącemu o tyczce Edkowi i nieumie-jętnie naśladuje jego ruchy. Tyczkarza to z ciebie nie będzie – słyszy. Dla zabicia czasu chodzi z nim na treningi coraz częściej, aż w końcu zostaje przy-jęty do klubu jako najmłodszy z grupy.

Przypadek rozpoczyna wspaniałą przygodę, przypadek, za który uznać można spontanicz-ny gest w Moskwie, daje mu dożywotnią sła-wę. Gest, który wpisał się w mitologię narodu, a w rzeczywistości był odwetem wobec publicz-ności gwiżdżącej na Polaka, walczącego o olim-pijskie złoto z radzieckim tyczkarzem. Popularny wał był powodem oficjalnej noty ambasady ra-dzieckiej, sprawa przyjęła międzynarodowy ob-rót. Sowieci naciskali nawet na dyskwalifikację i odbiór medalu. Wszystkie te okoliczności wy-kreowały herosa, stworzyły symbol, który w la-tach osiemdziesiątych dla Polaków był nadzieją na lepsze dni. Sam Kozakiewicz, nie bez przyczy-ny, porównuje specyfikę gestu ze słynnym utwo-rem zespołu Scorpions Wind of change. Symbole sprzeciwu i pragnienia wolności, których autorzy, dziełem przypadku, mieszkają dziś w jednej miej-scowości (muzycy Scorpions uczęszczają na reha-

Poza

Wstrząsająca. Książka, która wzbudza podziw, ale i wywołuje ból, zmusza do refleksji, nie pozwala na obojętność. W pełni prawdziwa, przejmująca opowieść. Wśród zasypu miałkich, upudrowanych historii jest to autobiografia inna niż wszystkie. Autor, niczym aktor, pragnie zerwać z wizerunkiem ukształtowanym przez jedną najbardziej zapamię-taną rolę, jaką w tym przypadku był spontaniczny gest. Znasz go, bo pokazał Ruskim wała. Życie pokazywało mu go jednak zdecydowanie częściej. Pragnąc wyrwać się ze schematu, udowadnia, że poza słynnym wydarzeniem z olim-piady istnieje osoba o niewiarygodnej historii. Nieznany dotąd Władysław Kozakiewicz, mistrz olimpijski, człowiek.

48-49

/ Władysław Kozakiewicz

Fuck the fruit!

T E K S T: PA W E Ł D R U B K O W S K I , T O M A S Z T Y B U Ś I L U S T R A C J E : M A R TA L I S

gestem

Page 49: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

PozaWładysław Kozakiewicz /

bilitację prowadzoną przez żonę Kozakiewicza). Kombinacja zrządzeń losu, sam fakt rozpoczę-cia wielkiej sportowej kariery i zyski z niej płyną-ce, spotęgowane sytuacją z moskiewskiej olimpia-dy, były z pewnością przyczyną wielu ułatwień w życiu mistrza. Ludzie chętniej pomagali takiej ikonie kraju, co zaobserwować można chociażby podczas szukania przez naszego złotego medali-sty materiałów do budowy domu czy zwykłych kontroli drogowych. Może życie, za sprawą przy-padku, chciało zrekompensować bolesne chwile z dzieciństwa?

Dwa światyUwagę z pewnością przyciąga tytuł autobiogra-

fii. Słowa Nie mówcie mi jak mam żyć są w du-żej mierze skierowane do związkowych działaczy, którzy decydowali o wszystkim. System, w któ-rym o zarządzeniach personalnych informował magazynier, niejednokrotnie prowadził do ku-riozalnych posunięć wobec zawodników. Koza-kiewicz wspomina okresową dyskwalifikację za rzekomą odmowę reprezentowania narodowych barw w rocznicę wybuchu II wojny światowej. Oblicza groteski dopełnia fakt, że na ówczesnych zawodach zawodnicy występowali w klubowych trykotach, a wspomnianym elementem „naro-dowych barw” były buty słynnego niemieckie-go producenta. Być może niezrozumiałym wyda-wało się, że pobranie miary przez samego Adiego Dasslera było dla Kozakiewicza niczym wobec opiewającego na 10 tysięcy dolarów indywidual-nego kontraktu z japońskim producentem obu-

wia. Kontraktu gwarantującego kwotę, za którą wówczas można było żyć w dostatku do

końca życia.

Kozakie-wicz jako człowiek

mający swoje zdanie często popadał w konflikty z Polskim Związkiem Lekkiej Atletyki (PZLA). W rezultacie było to jednak źródłem licznych anegdot i niesamowicie spajało polskich sportow-ców, nauczyło ich zwinnie poruszać się w opa-rach absurdu. Soczystość sportowych opowieści mistrza olimpijskiego jest urzekająca. Na kar-tach książki otwarcie przyznaje, że rekord Euro-py pobił na kacu, a reprezentacja do doskonało-ści doprowadziła szmuglowanie fińskiej wódki przez granicę. Nadmienia, że pewnego razu pol-skim atletom za amerykańską wizę służyły gaze-

ty sportowe – żaden z organizatorów wyjazdu nie pomyślał bowiem, że przesiadka w USA wiąże się z koniecznością ponownej odprawy na lotnisku… Mimo całej wesołości polskiego baraku w komu-nistycznym obozie, nieraz dochodziło do sytuacji niezrozumiałych. Władze lekkoatletyczne lubiły „bawić się w Boga”, przeforsowywać najbardziej absurdalne i krzywdzące zawodników decyzje. Biorąc pod uwagę te okoliczności trochę mniej dziwi fakt, że Kozakiewicz wypisał się z PZLA. Wymagania ludzi ze związku i potrzeby zawod-ników stały w opozycji do siebie.

ZdrajcaMiał już ponad 30 lat, ogromną międzynaro-

dową sławę i nie mógł dłużej wytrzymać niezro-zumiałych poleceń władz. Pewnego dnia, wobec kolejnych zakazów zagranicznych startów, ze świadomością rodziny na utrzymaniu, pojechał na cykl międzynarodowych mityngów, rezygnu-jąc jednocześnie ze współpracy z PZLA. To wy-wołało lawinę. Związek natychmiast zdyskwa-lifikował zawodnika, a władza ludowa zabrała mu wszystko. Ograbiony z majątku, posądzony o oszczerstwo podatkowe, w jednej chwili zo-stał bez niczego. Wyjeżdżał z zamiarem rychłe-go powrotu, nie opróżniając nawet zawartości sypialnianej szafy. Po kilku tygodniach jego mieszkanie było już domem dla obcych ludzi. Skala reperkusji przewyższyła jego oczekiwa-nia. Narodowy bohater stał się dla społeczeń-stwa zdrajcą. Zaczął się niemiecki etap, który trwa do dziś. Przyjęcie niemieckiego obywatel-stwa i starty z czarnym orłem na piersi to chyba jedna z największych kon-t r o w e r s j i

w hi-storii mistrza. Decyzja ta jest tym bardziej łyżką dziegciu, gdy okaże się, że ani najlepszy przyjaciel sportowca, Jacek Wszoła, słynny skoczek wzwyż, ani współautor książki, Michał Pol, nie wykazują zrozumienia wobec tego posunięcia.

PrzepaśćSport się kiedyś kończy. Spadasz w przepaść, za-

trzymujesz się na dnie wąwozu i nie wiesz dokąd

iść – wyznaje szczerze podczas rozmowy. To, że był mistrzem olimpijskim, wielokrotnym meda-listą najważniejszych imprez na świecie, nie za-pewniło mu spokojnego życia po okresie startów. Zakończywszy karierę zawodniczą podejmował się przeróżnych zajęć, nie omijając nawet propo-zycji politycznych na krajowym poziomie. Świa-domość nagle następującej pustki popchnęła go do zaangażowania się w aktywizację ludzi star-szych. Nie stracił siły do działania, nadal jest go-towy coś robić. Dziś uczy wychowania fizyczne-go w niemieckim gimnazjum.

Nie można z pełną świadomością stwierdzić, że jest to historia, którą chciałoby się przeżyć. Jest to jednak opowieść, którą bez wątpienia chciałbyś znać. Autorski debiut Michała Pola to efekt prawdziwego, męskiego zaufania ze strony Władysława Kozakiewicza. Obaj podczas spisy-wania tej historii nie powstrzymywali się od łez. Pisząc książkę, w której momenty wzruszające przeplatają się z chwilami radosnymi, pełną so-czystych sportowych anegdot, odkryli Kozakie-wicza – kogoś więcej niż autora tego gestu. 0

grudzień 2013

Page 50: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)
Page 51: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

Pewnie nieraz widzieliście, jak ludzie w parku czy na plaży rzucają niewielkim dyskiem. Jednak ostatnimi czasy frisbee stało się czymś więcej niż zabawką dla psa – urosło do rangi popularnej na całym świecie dyscypliny sportowej. W samej Polsce istnieje już ponad 50 drużyn biorących udział w profesjonalnych rozgrywkach ultimate frisbee. Co więc skrywa ten latający przedmiot, że tak przyciąga ludzi?T E K S T: K A M I L O S I E C K I

Uwaga, leci!

ultimate frisbee /

grudzień 2013

fot.

Pawe

ł Woj

tasz

ek

W Warszawie jest 8 drużyn ultimate, z czego jedna z nich Grandmaster

Flash zdobyła w październiku tego roku

mistrzostwo Polski w kategorii mieszanej.

5 stycznia na boisku przy ulicy Koncertowej 4 na Ursynowie odbędą się

finały Warszawskiej Ligi Ultimate. Start o godzinie

18:00!

Dyskiem rzucają wszyscy i wszędzie – w Afryce, Azji, obu Ame-rykach, Australii, a na-

wet na Polu Mokotowskim. I nie chodzi tu tylko o ak-tywność fizyczną zwią-zaną z tym plastiko-wym kółkiem – ważne jest to, co mniej nama-calne i co trudno do-strzec gołym okiem. Odstawmy więc na bok zasady gry oraz wymiary boisk i dowiedzmy się, czym ten sport tak bardzo różni się od innych.

Trochę historiiWszystko zaczęło się prawie 50 lat temu od po-

mysłu młodych Amerykanów. Szukali nie tyl-ko adrenaliny związanej ze sportową rywaliza-cją, lecz także gry opartej na żelaznej zasadzie fair play i pozytywnym spirit of the game. Pomi-

mo tego, że reguły w ciągu tych kilkudziesięciu lat uległy zmianie, to te dwie pozostały wciąż

takie same. Ultimate do Polski trafiło za sprawą Geoffa Schwartza – Amery-

kanina, który przyjechał do na-szego kraju wykładać na UAM w Poznaniu. Geoff, dzisiaj do-brodusznie nazywany dziad-kiem, zaszczepił w Pola-kach miłość do tego sportu. Był zało-

życielem pierw-szej polskiej

drużyny „Uwa-ga Pies” i aż do 2006

roku wspierał popularyzację ul-timate, które wówczas dopiero w Polsce raczkowało. Etymologia nazwy tego zespołu jest dość proza-iczna – zawodnicy, chcąc uchronić dys-ki przed pogryzieniem przez czworonogów, używali ostrzegawczego okrzyku „Uwaga pies!” w momencie, gdy zwierzęta pojawiały się na boisku.

HurraoptymizmNa czym polega wyjątkowość frisbee ultima-

te? Po pierwsze, zasada fair play wygląda zu-pełnie inaczej niż w pozostałych dyscyplinach. W ultimate nie ma sędziów, gracze sami decydu-ją o tym, czy był faul czy nie. Wbrew pozorom brak rozjemcy nie oznacza ciągłego przekrzyki-

wania się i nieustannych kłótni. Za-wodnicy potrafią sami dojść do

konsensusu poprzez dysku-sję, a końcowy werdykt

zależy od uczciwości graczy. Sytuacje spor-ne najczęściej koń-czą się wycofaniem faulu i przyznaniem się do błędnej oce-

ny zagrania lub zaak-ceptowaniem popełnio-

nego przewinienia. Nie ma znaczenia, czy faul miał miej-

sce w polu punktowym czy też nie. Zwykle dochodzi do szczerych przeprosin 1

Page 52: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

52-53

/ ultimate frisbee / panda narty

W ultimate gramy w trzech kategoriach zwanych dywizjami

– mieszanej (mixed), męskiej (open) i damskiej

(women).

W tym roku poznańsko-warszawska, męska drużyna

„Uprising” jako pierwsza w historii Polski dostała się na

klubowe mistrzostwa Europy w grupie Elite, co jest większym

sukcesem niż awans Legii do Ligi Mistrzów.

Panda NartyWystarczy odrobina inicjatywy, grupa pozytywnie nastawionych przyjaciół i chęć niesienia pomocy dzieciom, by powsta-ła naprawdę inspirująca akcja charytatywna. Z ramienia Fundacji Pomóż Dorosnąć entuzjaści sportów zimowych prowa-dzą zbiórkę nart zalegających w naszych piwnicach.T E K S T: K I N G A S K A R Ż Y Ń S K A

Zaczęło się skromnie. W 2011 roku Krzysztof Tabiszewski dzięki pomocy znajomych ze-

brał w swoim garażu kilka par nart, któ-re następnie oddał do domu dziecka. W kolejnym roku inicjatywa eskalowała do roz-miarów ogólnopolskiej akcji zbierania sprzętu narciarskiego dla rodzinnych domów dziecka. Nie wystarczyło jednak samo zorganizowanie zbiórki nart. Należało jeszcze skontaktować się z domami dziecka, by otrzymać dane dzieci do-tyczące rozmiarów sprzętu i odzieży, skomple-tować dla nich odpowiednie buty, narty, kaski. W tym samym garażu, od którego wszystko się zaczęło, w grudniu pracowało około dziesięciu osób, każda nad swoim zadaniem – szukaniem sponsora oraz chętnych do organizacji zbiórek w innych miastach, magazynowaniem sprzę-tu, przewożeniem zebranych rzeczy do bazy w Warszawie, a następnie transportem do dzie-ciaków. To wszystko wymagało porządnej logi-styki pracy i dużego zapału uczestników akcji.

Nauka na stokuSam sprzęt to za mało, żeby dzieci mogły

w pełni korzystać z uroków narciarstwa i snow-boardingu. Organizatorzy stanęli przed wy-zwaniem zorganizowania szkoleń z podstawo-wej techniki jazdy, co wiązało się z ogromnymi kosztami. W ubiegłym roku fundusze pomogli zebrać artyści, między innymi z ASP, którzy odnawiali i dekorowali stare, zniszczone narty. Następnie sprzęt ten można było wylicytować w czasie specjalnej aukcji. W tym roku licytowa-ne będą oprawione plakaty autorstwa artystów, a także beneficjentów akcji, czyli dzieci z do-mów dziecka. Zebrane w ten sposób środ-ki przeznaczane zostaną na wyjazdy szko-leniowe. W naukę dzieci i promowanie akcji zaangażowało się wielu znanych pol-skich sportowców, także tych niezwiąza-nych ze sportami zimowymi. Swoje poparcie dla inicjatywy wyrazili między innymi Zu-zanna Bocian, Marcin Bocian, Piotr Janosz i Mateusz Ligocki.

Niespodziewany rozwój akcji

Obecnie Pan-da Narty działa w kilku miastach Polski, takich jak Gdańsk, Wro-cław, Poznań, Kraków czy Biel-sko-Biała. Szybki rozwój akcji zmusił ograni-zatorów do zmiany struktury działalności. Od tego roku będzie można odwiedzić nową stro-nę internetową, na której znajdą się potrzebne dla konkretnych dzieci wymiary sprzętu oraz odzieży. Każdy, kto posiada jeszcze zbędne nar-ty, snowboard, buty, kaski, gogle, czy odzież zi-mową, może wysłać je na adres odpowiedniego domu dziecka. Poszukiwani są także entuzjaści, którzy zajmą się nauczaniem dzieci. By zaanga-żować się w akcję, wystarczy napisać maila na adres: [email protected]

A Pan? Pan da narty? 0

i podania ręki. I to jest w ultimate najpiękniej-sze! Niewyobrażalne jest, aby piłkarze we własnym gro-nie decydowali o sy-tuacjach spornych. Mecze wygląda-łyby wówczas jak konkurs rzutów karnych.

Druga zasa-da, czyli spirit of the game, dotyczy kwestii ogólnego za-chowania się na boisku i poza nim. Wzajemny szacu-nek i czerpanie przyjemności z gry są najważniej-szymi aspektami. Najcenniejsze jest jednak to, że nie są to tylko puste słowa. Zasada ta wynika z realnego zachowania zawodników, a nie na od-wrót. W ultimate nie ma sztucznych uśmiechów czy utarczek słownych – wszystko jest szczere, prawdziwe i proste. Na porządku dziennym jest to, że przeciwnicy gratulują sobie dobrego zagra-nia czy skutecznej obrony.

Warto też wspomnieć o zwyczaju, który jest

nieodłączną częścią każdego meczu – spirit circ-le. Pod koniec meczu gracze obu drużyn zbie-

rają się w kółku stając na przemian. W ta-kiej formie kapitanowie i zawodnicy

opowiadają o meczu – mówią co im się podobało w zagraniach przeciw-nika, co powinni poprawić; wyja-śniane są jednostkowe spory, do których doszło podczas meczu oraz podsumowuje się spotkanie. Taki

feedback jest bardzo cenny dla każ-dej z drużyn, ponieważ dzię-

ki uwagom i pochwałom uświadamiają sobie popeł-

niane błędy, których często sami nie dostrzegają.

Jedna drużyna To, co wyróżnia ulti-

mate spośród innych spor-tów, to także życie poza bo-iskiem. Różnica jest najlepiej widoczna podczas turniejów. W ciągu dnia wszystko wygląda zwyczajnie – różnokolorowe dru-

żyny ostro rywalizują, płynie pot i łzy. Jednak kiedy ostatni mecz dobiegnie końca, wszyscy za-wodnicy wspólnie świętują i bawią się do rana. Tak tworzy się wielka drużyna, w której podzia-ły nie mają znaczenia i do której każdy, jeśli tyl-ko chce, może należeć.

Ultimate frisbee nie jest tylko sportem. Ludzi różnych środowisk, w różnym wieku i o różnych zainteresowaniach łączy jedna pasja, miłość do la-tającego dysku i do wartości, jakie są z nim zwią-

zane. Może się wydawać, że taka sielan-ka nie ma prawa bytu, ponieważ

człowiek nie jest doskona-ły, a przy zaciętej sporto-

wej rywalizacji fair play czasem musi odejść na bok. Tak też się zda-rza – ktoś się wściek-nie, ktoś przeklnie, a ktoś się obrazi. Ktoś zagra nieuczciwie,

ktoś będzie próbował oszukać. Tak, czasem

tak bywa. Ale na szczęście tylko czasem. 0

Page 53: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

varia /Pięć na dziesięć

grudzień 2013

Na koniec

Twitter i inne serwisy społecznościo-we to, podobno, przyszłość mediów. Błyskawiczny obieg informacji, uni-

kalna możliwość wyboru treści, które śledzimy, i sposobność podjęcia dyskusji z każdym – na-wet premierem. Czy to nie brzmi wspaniale? A referencje w postaci przypisania Twitterowi zasługi w rozpaleniu Arabskiej Wiosny to już wisienka na torcie, argument, po którym mało kto zaprzeczy, że media społecznościowe mają olbrzymi wpływ na rzeczywistość. Rozważa się nawet, czy w przyszłości „nowe media” będą potrzebowały dziennikarzy, jakby z automatu stwierdzając, że gazety i telewizja są już skazane na porażkę, waży się tylko los żurnalistów .

Mam jednak wątpliwości, czy jeśli taka ma być przyszłości dziennikarstwa, to wyjdzie nam to wszystkim na dobre. Dyktat 140 znaków na Twitterze powoduje, że trzeba całą wypowiedź zamknąć w jednym – dwóch zdaniach. Złotą zasadą dziennikarstwa jest fraza, że „nie ma ta-kiego tekstu, którego nie da się skrócić”. Ale w większości przypadków zagadnienia poru-szane przez dziennikarzy wymagają przemyśle-

nia, szerokiego spojrzenia na problem, staranną argumentację. Niemożliwe w paru słowach.

W teorii nie przeszkadza to, żeby staranne analizy istniały obok i niezależnie od tweetów. Ale niestety, w erze szumu informacyjnego nie możemy usłyszeć wszystkiego. Percepcja czło-wieka, a co za tym idzie, percepcja społeczna jest ograniczona, może się skupić tylko na paru tematach. A hałas, który powstaje w mediach społecznościowych często odciąga nas nie tylko od innych ważnych zagadnień, ale też kluczo-wych problemów.

Bo jeśli to, ile osób zobaczy informację, za-leży od retweetów i followersów, to niestety, najwięcej odbiorców zdobędą twórcy treści popularnych, populistycznych lub kontrower-syjnych. Jeszcze nie tak dawno kilka mądrych osób usiadłoby w fotelach i napisałoby, dlacze-go coś się stało i co możemy na to poradzić. Inni by się nie zgodzili i zaproponowali coś in-nego. Zrodziłaby się dyskusja społeczna. Teraz? 140 znaków wypełnionych emocjami. Jeśli tak ma wyglądać przyszłość dziennikarstwa, to ry-suje się w czarnych barwach. 0

Dyktat 140 znakówH u b e r t G u z e r a

Polecamy:54 CZARNO NA BIAŁYM Hotel akropolis

Ateny non fiction

58 FELIETON Student i jego samochódJesteś tym, czym jedździsz?

60 3PO3 Magia świątAll I want for Christmas is... śnieg, choinka i Mikołaj.

fot.

Anna

Puch

ta

Hałas, który powstaje w mediach społecznościowych często odciąga nas nie tylko od innych ważnych za-gadnień, ale też kluczowych proble-mów.

Page 54: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

Hotel AkropolisW

ieczorem na skale Aeropagu robi się spokojnie. Stąd rozpo-ściera się widok na całą północną część Aten. Słońce zaszło za górą Dasos Kesarianis. Na południu, gdzieś w okolicach portu

w Pireusie, mieni się linia morza. Niedaleko usiadła para z czterema ratler-kami. Gdzieś z boku głośno rozmawia grupa Holendrów. Miasto leżące u stóp wzgórza pogrąża się w coraz większym cieniu. Tylko z prawej stro-ny góruje oświetlone jeszcze ostatnimi promieniami słońca wzgórze Akro-polu i masywna bryła Partenonu.

Echa demokracjiPodobno tu, na Aeropagu, kiedyś obradowała rada najwyższych urzęd-

ników starożytnych Aten. Ubrani w chitony, zbierali się i decydowali o naj-ważniejszych dla miasta sprawach. Ciekawe czy starożytna demokracja, jaką znamy z podręczników historii, rzeczywiście wyglądała tak nieskazi-telnie. Ateny zamieszkiwało wówczas ok. 120 tysięcy osób, z tego ok. 30 ty-sięcy miało prawo do głosu. Głównym organem było Zgromadzenie Lu-dowe. Oznacza to, że kilkanaście – kilkadziesiąt razy do roku zbierało się

T E K S T i F o T o g r a F i E : M a c i E j S i M M

54-55

/ ateny

Page 55: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

zgromadzenie kilkunastu tysięcy osób, które miało podjąć wspólną decyzję. Jakkolwiek to pięknie brzmi – przychodzi mi tylko jedna myśl – z technicz-nego punktu widzenia to niemożliwe! To nie ma prawa działać!

Szczególnie dziwne wydaje się to w kontekście współczesnej sytuacji po-litycznej Grecji. Wręcz każde nawiązanie do antycznej demokracji wydaje się być groteskowe. A może kiedyś również nie wyglądało to tak różowo…

W cieniu akropoluIdąc ulicami współczesnych Aten można poczuć klimat typowo połu-

dniowej metropolii. Wąskie ulice dają zbawienny cień, choć jednocześnie

sprawiają wrażenie, że wszystko jakby dusiło się we własnym sosie. Życie toczy się z dnia na dzień, leniwie. Zaczynając od porannej kawy i papiero-sa, na obfitej kolacji kończąc. W cieniu drzewa oliwnego leży pies, w krza-kach czai się chmara bezdomnych kotów.

Ale spokojne życie w rytmie porannych kaw i wieczornych kolacji dla wielu skończyło się pięć lat temu. W Grecji żyje nieco ponad 10 milionów ludzi. W samych Atenach – ponad cztery. Według oficjalnych danych bez-robocie wynosi tu dziś ponad 25 proc. – trzykrotnie więcej niż przed roz-poczęciem kryzysu. Nawet w polskich realiach ciężko to sobie wyobrazić. Jedynym ratunkiem dla wielu jest turystyka. Niezliczona ilość hoteli-

ateny /

grudzień 2013

Page 56: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

ków, pensjonatów, restauracji i kafejek stanowi bezpieczne źródło docho-du dla wielu rodzin. Napięta sytuacja w kraju nie przeszkadza rozwojowi turystyki. Ateny odwiedzane są przez kilka milionów turystów rocznie. Ścieżki większości koncentrują się w bezpiecznym ścisłym centrum, z dala od zgiełku miasta. Wąskie, piesze uliczki oferują wszystko czego potrze-ba. Popiersia greckich bogów, imitacje antycznych waz oraz greckie spe-cjały. Tylko ci handlarze, jacyś tacy jakby nieobecni.

Powrót do korzeniDemonstracje które od 2008 roku regularnie przetaczają się przez

ulice Aten, doprowadziły do tego, że centrum wygląda jakby niedaw-no skończyła się tu mała wojna. Nawet przy głównych ulicach pełno jest opuszczonych bloków, zamkniętych sklepów i witryn zamalowa-nych przez graffiti. Niektóre dzielnice, będące niegdyś całkiem nor-

malne, nagle opustoszały. Zamieszkiwane są dzisiaj tylko przez imi-grantów.

Po rozpoczęciu kryzysu ludzie spróbowali wziąć sprawy w swoje ręce. Może wrócić do korzeni demokracji? Ta piękna wizja, w któ-rej każdy ma prawo do decydowania o własnym losie, w dzisiejszych czasach już chyba nie ma szans. O losie Greków zdecydowano bez ich udziału. Może dlatego dzisiaj w greckim parlamencie jednym z naj-szybciej rosnących w siłę ugrupowań jest skrajna lewica. Trudno się temu dziwić. Podobne scenariusze znamy z historii, kiedy to właśnie ciężka sytuacja ekonomiczna napędzała radykalne idee.

Kryzysy przychodzą, odchodzą, targają dużymi gospodarkami, po-grążają małe. Tylko gdzieś tam na szarym końcu są ludzie. W Atenach siedzą, w spokoju popijają czarną kawę i przegryzają ciastko z serem, czekając aż zły los się od nich odwróci. 0

56-57

/ ateny

Page 57: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

W i e k : 25 lata M i e j s C e U r o d z e n i a : Świnoujście

T y T u ł N a u k o w y : Mgr

P r o Wa d z o n y P r z e d M i o t: Doktryny polityczno-prawne

H o b b y : Historia, sport

N a j w i ę k s z a z a l e Ta : Rzetelność

N a j w i ę k s z a wa d a : Spóźnialstwo – to po Mamie :)

P o d z i W i a n a o s o b a : Mój Dziadek

u l u b i o N a P o s Ta ć : Podkomisarz Sławek Desperski „Despero” z PitBulla

u l u b i o N a k s i ą ż k a : Wspomnienia z domu umarłych – F. Dostojewski

u l u b i o N y F i l m : Do widzenia, do jutra… w reż. Janusza Morgensterna

(1960 r.) ze wspaniałym Zbigniewem Cybulskim

u l u b i o N a G a z e Ta : Za starych dobrych czasów „Odkrywca”. Obecnie brak ;)

u l u b i o N y a r T y s Ta : Od lat jestem zasłuchany w tekstach Jacka Kacz-

marskiego, Jaromira Nohavicy, Włodzimierza Wysockiego oraz utworach

skomponowanych przez Przemysława Gintowskiego

N a j w i ę k s z y s u k c e s : Pierwsze miejsce w konkursie recytatorskim ( w II

klasie szkoły podstawowej (1996 r.) ;)

N i e s P e ł N i o N e m a r z e N i e : Podróż na Syberię

W i e k : 43 lata

T y T u ł N a u k o w y : Dr hab. prof. UW

P r o Wa d z o n y P r z e d M i o t: Polityka oświatowa Unii Europejskiej, przed-

mioty modułu psychologiczno-pedagogicznego

H o b b y : Kino. Niestety coraz bardziej brak mi na nie czasu

N a j w i ę k s z a z a l e Ta : Spostrzegawczość, pamięć osób i zdarzeń

N a j w i ę k s z a wa d a : Spostrzegawczość, pamięć osób i zdarzeń

P o d z i W i a n a o s o b a : Dr Wanda Błeńska. Od 1950 roku opiekuje się trędowaty-

mi w Ugandzie. Cicha, wielka praca. W 1934 r. ukończyła Wydział Lekarski Uniwersyte-

tu Poznańskiego. W czasie wojny wstąpiła w szeregi Armii Krajowej. Po wojnie wyemi-

growała z Polski na Zachód, by studiować w Londynie medycynę tropikalną. Studiowała

w Hamburgu i Liverpoolu. W roku 1950 r. udało jej się wyjechać do Afryki. Ma 101 lat

i ogromną życiową energię. Fascynujące!

u l u b i o N e k s i ą ż k i : Metafizyczne opowieści Jorge L. Borgesa, Edgara A, Noce i dnie

Marii Dąbrowskiej jak i książki Ingi Iwasiów, Romy Ligockiej, Stefana Chwina. Ostatnio duże wraże-

nie wywarła na mnie książka Wojciecha Tochmana Eli, Eli ze zdjęciami Grzegorza Wełnickiego

u l u b i o N y F i l m : Jestem, Wrony, Pora umierać, Jutro będzie lepiej – Doroty

Kędzierzawskiej, Joanna – Feliksa Falka, Róża – Wojciecha Smarzowskiego,

Ida – Pawła Pawlikowskiego, niesamowity jest Młyn i krzyż Lecha Majewskiego

u l u b i o N a G a z e Ta : : Od wielu lat te same: „Polityka” i „Gazeta Wyborcza”

u l u b i o N y a r T y s Ta : Johannes Vermeer

N a j w i ę k s z y s u k c e s : Moja córka

ż y c i o w e m o T T o : Dobro jest towarem deficytowym, ale osiągalnym dzięki osobi-

stemu wysiłkowi

N i e s P e ł N i o N e m a r z e N i e : Kilka godzin w Rijksmuseum

Kto jest Kim?

dlaczego wybrała Pani karierę nauczyciela akademickiego?Z prozaicznego powodu: lubię ludzi, lubię się uczyć, wolniej się sta-rzeję ;-)

co Panią razi u studentów?To dziwne, ale niewiele jest takich rzeczy. Mam dużą dozę wyro-zumiałości – tak sadzę.

co należy zmienić na uw?Moim zdaniem zbyt mało uwagi poświęca się tworzeniu społecz-ności akademickiej. Nie docenia się w stopniu należytym mądrych, zdolnych i ambitnych studentów

Najciekawszy kwiatek z egzaminu?Kiedyś jeden ze studentów napisał podczas egzaminu, że narzę-dzia intelektualne w koncepcji Lwa Wygotskiego to np. młot i kowadło. Inny ukrył ściągę w skarpetce, jeszcze inny student na-pisał na teście: „Nie wiem o co chodzi, proszę o wybaczenie.” – i jak tu nie wybaczyć?

jaką radę dałaby Pani studentom?Trzeba czytać mądre książki, na inne szkoda czasu.

dlaczego wybrał Pan karierę nauczyciela akademickiego?Z egoizmu, sadyzmu i zakochania w sobie ;) A tak poważnie, to zawsze chciałem się rozwijać i zdobywać wiedzę w dziedzinach, któ-re mnie interesowały. Praca naukowa na tyle mi się spodobała, że postanowiłem skorzystać z indywidualnej oferty rozwoju zapropo-nowanej przez moich Naukowych Mentorów. Jako że praca nauko-wa wiąże się – z reguły – z dydaktyką, spełniam się i na tym polu. co Pana razi u studentów?Chyba najbardziej mnie denerwuje chamstwo, buta i bezczelność. Ale to cechy spotykane nie tylko u studentów. Na szczęście wystę-pują rzadko. co należy zmienić na uw?Póki co nie dostrzegłem specjalnej konieczności zmian na UW. jaką radę dałby Pan studentom?Korzystajcie z programów wymiany międzynarodowej, progra-mów Work & Travel i innych, które pozwolą Wam zobaczyć trochę tego pięknego Świata. I nie zapominajcie o korzystaniu ze studenckiego życia w innych formach ;) Ale oprócz tego nie za-walajcie egzaminów i rozwijajcie się, abyście nie opuścili murów Uniwersytetu jedynie z wiedzą wbitą do głowy podczas studiów na danym kierunku!

sProstoWanie: Bardzo przepraszamy Panią dr Danutę Oborską za podanie

błędnego wieku w wydaniu 141 MAGLA. Prawidłowy wiek to 27 lat.

RenataNowakowska-SiutaUniwersyteckie Kolegium Kształcenia Nauczycieli Języka Angielskiego

BartoszLewandowski

Instytut Nauk o Państwie i Prawie

Renata Nowakowska-Siuta / Bartosz Lewandowski /

grudzień 2013

Page 58: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

Student i jego samochód

M a r c i n M a l e c

Mariaż student – samochód może podnosić ego posiadacza, ale też stanowić codzienną konieczność.

Zdecydowana większość mediów cią-gle podkreśla, że Warszawa stanowi ogromne wyzwanie komunikacyj-

ne dla ludzi pracujących. Dotyczy to nie tyl-ko przyjezdnych, ale także rodowitych war-szawiaków. Rzadko, jeżeli w ogóle, wspomina się o studentach, którzy stanowią w Warszawie niemałą rzeszę użytkowników zarówno komu-nikacji publicznej, jak i prywatnych środków transportu. Szczególny przypadek stanowi ro-wer, który jeszcze nie zaskarbił sobie dostrze-galnej pozycji wśród studentów i dlatego pozo-stawmy go na boku.

Komunikacja miejska w praktyce nie przeja-wia żadnych zalet poza masow skalą usług. Za to wad posiada bez liku. Choćby stale rosną-ce ceny biletów, zatłoczone do bólu autobusy i tramwaje oraz skrajne temperatury: latem jak w piekarniku a zimą jak w lodówce; czy w końcu wątpliwy komfort jazdy, gdy przy nagłym ha-mowaniu przeciążenia porównywalne są z tymi z Formuły 1. Cóż więc pozostaje w tej sytuacji (nie zawsze) „biednemu” studentowi? A no wła-sny środek lokomocji.

Dla jednych jest to kupiona za ostatnie, mar-ne grosze „padaczka”, która co prawda nie wy-maga wielkich nakładów finansowych na ubez-pieczenie i niewiele pali, ale wymaga ciągłych remontów i nigdy nie ma pewności, czy doje-dzie do „mety”. Dla innych jest to „wypasio-na fura”, która przyciąga spojrzenia nawet nie-widomych, a co dopiero płci pięknej czekającej na podryw i zaproszenie na przejażdżkę po na-szej cudnej, zatłoczonej Warszawie – a najlepiej w plener za miasto.

W pierwszym przypadku posiadacze pojaz-dów z silnikami o pojemności porównywalnej do kosiarek z pewnością stanowią zdecydowaną większość studenckiej braci. Argumenty są pro-ste i względnie przekonywujące, szczególnie ze studenckiego punktu widzenia. Oszczędności są najważniejsze, a i tak w końcu chodzi o to,

żeby jakoś dojechać na uczelnię, nie będąc zda-nym na komunikację miejską. Zaoszczędzo-ne pieniądze można przeznaczyć na lepsze lo-kum lub na bardziej imprezowe życie. W końcu wszyscy powtarzają, że to najpiękniejszy okres w życiu człowieka.

Drugi przypadek – samochody kosztują-ce tyle, co mieszkanie w centrum Warsza-wy lub dom na jej obrzeżach – jest znacznie bardziej złożony. Tu na kasę nie zwraca się uwagi. Trzeba jedynie uważać na to, by pa-sażer nie usiadł na tylnym siedzeniu, bo pod-czas gwałtownego przyspieszania wir spowo-dowany ogromnym zużyciem paliwa mógłby go wciągnąć do zbiornika. Poza tym minu-sów nie ma żadnych. A pieniądze? No cóż, dżentelmeni o nich nie rozmawiają. Po pro-stu trzeba je mieć. Z taką furą nie tylko ła-twiej zjednać sobie towarzystwo, szczególnie płci przeciwnej, ale w ogóle można sobie na więcej pozwolić, a uwielbienie otoczenia gwa-rantuje już sam pojazd.

Oba wspomniane przypadki stanowią dziś już rzeczywistość i trudno naszemu pokole-niu uwierzyć, że gdy jeszcze kilkanaście lat temu studiowali nasi rodzice, nie stać ich było (poza nielicznymi wyjątkami) nawet na przy-słowiowego fiata Seicento czy leciwego Volks-wagena Polo, który rdzą był przeżarty jak sito. Świat idzie jednak do przodu i wystarczy spoj-rzeć dzisiaj na parkingi, by przekonać się, że miejsc na nich jest zdecydowanie za mało ze względu na to, że stoją tam setki „padaczek”, a wśród nich trzy wypasione fury.

Wydaje się więc, że mariaż student – samo-chód jest z jednej strony świadomym wybo-rem, podnoszącym własne ego w przypadku tych, których stać na luksus, a jednocześnie codzienną koniecznością ułatwiającą życie w przypadku tych, którzy z trudem muszą wią-zać koniec z końcem, by dotrwać do kolejne-go roku studiów. 0

58-59

/ wyboista droga na SGHbelka, belunia

Page 59: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

Wśród określeń, których używa się do opisywania człowieka, jest wiele ta-kich, których chyba nikt nie chciał-

by użyć w odniesieniu do własnej osoby. Kto bez wstydu przyznałby się, że jest gburem albo oszustem? Istnieje jednak także druga grupa określeń: takich, których nikt (jak wierzę) by się nie wyparł. Należy do nich „jestem dżen-telmenem” – tak pewnie powiedziałby o so-bie gbur, gdyby go ktoś zapytał. Choć dobre wychowanie, jeden z atrybutów dżentelmena, w większości kręgów wyszło z mody, wciąż samo określenie „dżentelmen” trzyma fason i w powszechnej świadomości utrzymało pozy-tywne znaczenie. Nie jest to jedyne słowo, któ-re spotkała taka historia. Drugim – co może budzić zdziwienie – jest „patriota”.

Patriotyzm, bez dwóch zdań, stracił po-pularność. Oczywiście nie wszędzie i nie na zawsze, ale to, co stanowi o istocie postawy patriotycznej, a więc duma z osiągnięć spo-łeczności i chęć dbania o wspólne dobro, przegrywa z fałszywie rozumianymi „mię-dzynarodowością” (bezkrytycznym podzi-wem zagranicy) i ,,własnym interesem”. Tak samo dobre wychowanie dżentelmena traci na rzecz „praktycznego podejścia”. Mimo to ko-nia z rzędem temu, kto znajdzie ludzi jawnie twierdzących, że nie są patriotami lub dżen-telmenami. Wciąż szanowane są dawne cnoty, dlatego ludzie starają się szczycić ich posiada-niem, ale sam szacunek nie pociąga za sobą potrzebnego działania. Widać więc sprzecz-ność między ambitnymi deklaracjami (skutek przyzwyczajeń z dawnych czasów) i rozczaro-wującymi czynami (rezultat obecnego chaosu etycznego, który usprawiedliwia lenistwo).

Groteskowym przejawem tej sprzeczno-ści jest stanowisko pewnej grupy, która zda-je się atakować każdą z narodowych wartości, w tym religię . Mogłoby się wydawać, że kto jak kto, ale jej członkowie przyznają, że pa-triotami nie są. Próżna nadzieja. Są, tyl-ko wybierają taką definicję, aby postawa pa-triotyczna nie wymagała żadnego wysiłku od człowieka, który zachowującego minimum przyzwoitości. Otóż bycie patriotą ozna-cza – ich zdaniem – sprzątanie psich ekskre-mentów, płacenie za bilety i inne oczywiste czynności. Pogląd, że patriotyzm na tym się kończy, to absurd będący rozpaczliwą próbą zamaskowania lenistwa.

A więc mamy patriotyzm, postawę niedzisiejszą, oraz ludzi, którzy próbują wciąż się patriotami nazywać, mimo że z krajem łączy ich niewiele więcej niż dokumenty. Część tych ludzi stano-wią emigranci, i to nie polityczni, którzy wbrew swej woli opuścili kraj i pielęgnują rodzinną kul-turę na obczyźnie, ani nawet nie tacy, których za granicę gna pozytywna ciekawość świata. Prze-ciwnie, to emigranci wiecznie niezadowoleni z ojczyzny, którzy dobrowolnie wyjeżdżają, gdyż (wiadomo!) poza Polską mają szansę na godne warunki życia (większa pralka?) i, oczywiście, bo tam trawa jest bardziej zielona. Tak mówią, ale trudno uwierzyć, że ktoś z takich powodów de-cyduje się na zawsze opuścić kraj lub, jeśli jesz-cze nie wyjechał, wypiera się ojczystego języka (przez ciągłe wtrącanie zapożyczeń) oraz histo-rii i religii (z pomocą krytyki znalezionej w pra-sie). Jeśli ktoś tak postępuje, to raczej dlatego, że przyczyny własnego braku szczęśliwości upatru-je w kraju pochodzenia, mimo iż jego problemy mają naturę wewnętrzną. Taki człowiek, nawet jeśli przed wyjazdem o tym nie wie, będzie rów-nie nieszczęśliwy i w Anglii, i w Polsce – szczę-ście w życiu nie zależy od PKB per capita. Za-cząć trzeba od własnych słabości – to gorzka prawda. Tymczasem łatwiej jest zmienić miejsce pobytu niż swoje życie i łatwiej wyrzec się obo-wiązków wobec Boga, ojczyzny i rodziny niż zo-stać i je wypełniać.„Szerokiej drogi” – chciałoby się rzec. Nie ma przepisu, który zmuszałby do bycia patriotą, nie ma też takiego, który nakazywałby być dżentel-menem. Nie znaczy to, że nie należy nimi być. Kto nie jest, powinien się wstydzić. Właści-wie to wstydzi się, czego wyrazem jest mówie-nie o sobie „patriota” i „dżentelmen”, mimo że to nieprawda. Istnieje jednak niebezpieczeństwo pójścia dalej niż pozostawanie w nieporadnym rozkroku między dawnymi wartościami i współ-czesnym lenistwem – całkowite odcięcie się od wartości. Jeśli ktoś stanie się dumny z bycia gbu-rem i zacznie cieszyć się z tego, że nie jest pa-triotą – wyjedzie niechybnie, a osobom, które zostały, będzie śmiać się w twarz i nazywać je tchórzami, to wyzbędzie się tym samym wstydu powodowanego przez własne słabości i zacznie chełpić się tym, co jest godne pożałowania. Do tej pory podobna bezwstydność była wyjątkiem. Czy przekształci się w przykrą normę? To zależy od tych, którzy jeszcze nie wyjechali i nadal sto-ją w rozkroku. 0

Patriotyzm i niebezpieczeństwo bezwstydu

a l e k s a n d e r s t e l M a s z c z y k

Nie ma przepisu, który zmuszałby do bycia patriotą. Nie znaczy to, że nie należy nim być..

patriotyzm odczytany na nowo /

grudzień 2013

Page 60: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

Uwaga! Uwaga! Zbliżają się święta! Nietrudno zauważyć mamę lepiącą w nocy pierogi, brata debila, który wiecznie śpiewa Last Christmas i sąsiada, który próbuje upodobnić swój dom do domu publicznego z subtelnym dodatkiem reniferów i dzwonecz-ków. No i jeszcze tych Mikołajów, śniegu i gołej choinki.

Magia świąt

Śnieg Choinka

Mikołaje

O C E N A : 88888

Gdy słyszę słowo „Mikołaj”, od razu przypominam sobie bale

choinkowe. Te niezapomniane imprezy w rytm Smerfnych

hitów i Fasolek, podczas których dzieciaki niczym w średnio-

wiecznym danse macabre tańczą w kółku, z tą różnicą, że

bez kościotrupa. Niestety czasy się zmieniły i teraz brodaci

dziadkowie atakują nas z każdej witryny sklepowej krzy-

cząc: „Kup ten nadzwyczajny czajnik, aby poczuć magię

świąt!”. I pomyśleć, że do niedawna najstraszniejszą rzeczą,

jaką mogłam usłyszeć od Mikołaja, było „No chodź na kolanko

i zaśpiewaj piosenkę, bo nie dostaniesz cukiereczków!”.

O C E N A : 88887

Znowu zaczyna się sezon na zaczepianie przez star-

szych, grubszych panów z białym wąsem, w czerwo-

nym płaszczu, podających się za Świętych Mikołajów.

Rozdają cukierki, życzą „Wesołych Świąt”, zabawiają

dzieci, ale oszukują nas, bo przecież ten jedyny miesz-

ka daleko stąd. Chyba. Chociaż to kolejna ściema, bo

przecież jeden człowiek nie podłożyłby w jeden dzień

tylu prezentów pod choinki na całym świecie. Dobre

jest to, że sprawia tyle radości dzieciom, które w nie-

go wierzą. Ja zdecydowanie wolę Panią Mikołajową.

O C E N A : 88887

Na początek mocne wyznanie: nie mam telewizora. I cho-

ciaż nie zobaczę nieodłącznego elementu Świąt, jakim jest

reklama Coca-Coli z Mikołajem, to przynajmniej ominą mnie

zastępy Mikołajów buchających ekspresją i uczuciem przy

reklamowaniu 3 litrów oleju, konta z podwyżką, pralki, czy

łopatki wieprzowej bez kości. Co ciekawe, pomimo że są

starzy, grubi i zarośnięci, zawsze możemy ich spotkać

w centrach handlowych z młodymi i pięknymi śnieżynka-

mi. A tak z zupełnie innej beczki, taki Mikołaj może wycią-

gnąć w grudniu nawet 4000zł netto.

O C E N A : 88777

Według moich doświadczeń, w większości przypad-

ków miłość do śniegu spada wprost proporcjonalnie

do wieku. Po prostu przychodzi taki czas, że na sanki

jesteśmy za starzy, na narty w Alpach nas nie stać,

a na łyżwach możemy się co najwyżej upokorzyć. Ale

gdy nadchodzą święta, każdy czeka w swoim ciepłym

domku aż spadnie ten piękny, bo taki... świąteczny

i nastrojowy – śnieg. Jednak gdy po obfitych świętach

trzeba odśnieżyć samochód, przeklinamy dzień kiedy

tak wesoło prószył.

O C E N A : 88889

Cieszę się, że jeszcze go nie ma, ale czuję, że już niedłu-

go nadejdzie. Znowu będzie zimno, mokro, ślisko, trzeba

będzie odśnieżać chodniki i samochody. Z perspektywy

ciepłego domu wszystko wygląda pięknie, wszędzie

jest biało. Gorzej wyjść na zewnątrz. Zasypane drogi,

pociągi i autobusy, które się spóźniają – to wszystko

jego wina. Nie jest jednak taki zły, gdy ma się wolny

czas. Dzięki niemu można przecież jeździć na nartach,

dzieci mogą ulepić bałwana, zrobić na nim „orzełka”.

Jednak najważniejsze, aby był obecny podczas Świąt

i dodał im magii.

O C E N A : 87777

Pierwszy śnieg jest po pierwsze biały. Po drugie,

zawsze zachwyca. Po trzecie, jest jak hiszpańska

inkwizycja – nikt się go nie spodziewa. Wraz z nim

rozpoczyna się białe szaleństwo: robienie bałwa-

nów i aniołków, jeżdżenie na sankach, odśnieżanie

i nacieranie (pamiętacie podstawówkę?). A i Święta

bez śniegu są jakby mniej nastrojowe. Bo jak tu

świętować słuchając Let it snow, gdy za oknem

pada deszcz?

O C E N A : 88877

Jak co roku, przychodzi mi przeżywać choinkową

gehennę, czyli ubieranie drzewka. Nie mogę pojąć,

jak to możliwe, że po roku leżenia w szafie zawsze

znajdzie się splątany do granic możliwości łańcuch,

czy też przepalona lampka (to ta ostatnia którą

sprawdzam). Do tego każdy z domowników ma inną

koncepcję i radę: a to najpierw wiesza się lampki, co

tak mało tych bombek, jeszcze może by gwiazdę na

na czubek zaczepić? Jak jesteście tacy mądrzy, to

sami się kłujcie!

O C E N A : 88877

Bombki, łańcuchy, światełka znowu zagoszczą na

drzewkach w naszych domach. Kolejny raz zaczną się

wątpliwości, jaki kolor bombek będzie odpowiedni?

Gdzie je zawiesić? Jaką choinkę wybrać? Żywą, czy

sztuczną? Ta pierwsza „się sypie”, a druga „pachnie”

plastikiem. Dla mnie zapach lasu wygrywa. Drzewko

powinno być skromne, najlepiej jak znajduje się na nim

niewiele bombek. Całe szczęście, że ozdoby są wielo-

krotnego użytku i nie trzeba ich co roku zmieniać. Samo

„ubieranie” choinki nie jest takie złe, jeśli Twoje kon-

cepcje podobają się reszcie domowników.

O C E N A : 88777

Ubieranie choinki to cudowny świąteczny zwyczaj,

gdyby nie to, że drzewko kłuje i że stoi krzywo, że

lampki się plączą albo nie działają, że trzeba założyć

gwiazdę na czubek, a przy tym się nie połamać. Co

więcej, po świętach jest jeszcze gorzej – Styczeń,

pora śmierci choinek. Trupy rozebrane z łańcu-

chów i ozdóbek. Mnóstwo bohaterów porzuconych

w śniegu (M. Świetlicki).

Cwan

y Li

sCh

illińsk

iBr

zoza

MAGIeL60-61

/ Magia świątKotek zdechł nam

Page 61: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

Hum

or w

poz

iom

ieSu

doku

Średnie Trudne Szatańskie

Zaga

dka

logi

czna

Pięć o

sób z

amies

zkuje

pięć

dom

ów (d

omy s

toją

w lin

ii obo

k sieb

ie,pa

trzym

y na n

ie ta

k, jak

byśm

y sta

li prz

ed ni

mi)

w pię

ciu ro

żnyc

h ko-

lorac

h. W

szys

cy pa

lą pa

piero

sy pi

ęciu

rożn

ych m

arek

i pija

pięć

rożn

ych

napo

jów. H

odują

zwier

zęta

pięc

iu ro

żnyc

h rod

zajów

.

- Nor

weg

zam

iesz

kuje

pie

rwsz

y do

m- A

nglik

mie

szka

w c

zerw

onym

dom

u- Z

ielo

ny d

om z

najd

uje

się p

o le

wej

stro

nie

dom

u bi

ałeg

o- D

uńcz

yk p

ije h

erba

tę- P

alac

z Rot

hman

sów

mie

szka

obo

k ho

dow

cy k

otów

- Mie

szka

niec

żół

tego

dom

u pa

li D

unhi

lle- N

iem

iec

pali

Mar

lbor

o- M

iesz

kani

ec śr

odko

weg

o do

mu

pija

mlek

o- P

alac

z Rot

hman

sów

ma

sąsia

da, k

tóry

pija

wod

ę- P

alac

z Pal

l Mal

li ho

duje

pta

ki- S

zwed

hod

uje

psy

- Nor

weg

mie

szka

obo

k ni

ebie

skie

go d

omu

- Hod

owca

kon

i mie

szka

obo

k żó

łtego

dom

u- P

alac

z Phi

lip M

orris

ów p

ije p

iwo

- W z

ielo

nym

dom

u pi

ja si

ę ka

Możli

wa je

st ty

lko je

dna o

dpow

iedź!

Speł

nie

nia

mar

zeń!

W M

alez

ji ką

pią

nie

mow

laki

w

piw

ie, b

y oc

hron

ić je

prz

ed c

horo

bam

i.

W X

VII

w. w

Lon

dyni

e m

ożna

był

o się

ube

zpie

-cz

yć o

d tr

afien

ia d

o pi

ekła

.

Na

Ala

sce

praw

o za

bran

ia ro

zmaw

iani

a

z nie

dziw

iedz

iem

Dla

czeg

o M

ikoł

aj je

st ta

ki

wes

oły?

Bo m

a ad

resy

wsz

ystk

ich

nieg

rzec

znyc

h dz

iew

czyn

ek.

Kto h

oduje

rybk

i? Rybki hoduje N

iemiec

Już 2

4 X

II je

st

Boże

Nar

odze

nie!

Page 62: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

PRZYGOTOWAŁ : R E DA K T O R N I E O D P O W I E D Z I A L N Y

Redaktor Nieodpowiedzialny w tym numerze nie wspomni już o wyborach do wydziałowych Rad Samorządu

Studentów. Wspomni za to o powalającej, w porywach kilkunastoprocentowej frekwencji, gdyż świadczy ona o tym,

że tradycji ponownie stało się zadość i wszyscy znowu mieli te wybory gdzieś. Cenna lekcja demokracji od przyszłej

elity intelektualnej tego kraju.

Do Góry Nogami

Redaktor Nieodpowiedzialny chciałby

za to z przyjemnością poinformować,

że przymierza się do udziału w konkur-

sie na logo i hasło promujące 200-lecie

swojej ukochanej alma mater. To drugie zdążył już

nawet wymyślić: UW – wieje nudą od 1816.

Z d r u -g i e j strony, t r z eba

jednak przyznać,

że atmosfera na

Uczelni zrobiła się

ostatnio dosłownie

bombowa. Redak-

tor Nieodpowie-

dzialny chciałby

w tym momencie

gorąco pogratulo-

wać śródmiejskim

funkcjonariuszom

ekspresowej ewa-

kuacji Kampu-

su Centralnego

w pewien piękny,

listopadowy #pią-

teczek. Akcję prze-

prowadzono tak

szybko i sprawnie,

że część studen-

tów mających wte-

dy zajęcia na Kam-

pusie dowiedziała

się o niej z porta-

lu TVN Warsza-

wa. Pół godziny po

fakcie.

Pozostając w temacie przepływu infor-

macji, zaraz po powołaniu Mariusza

Szczurka na nowego szefa resortu finan-

sów WNE opublikowało na swojej wy-

działowej stronie notkę o napawającym dumą tam-

tejszych studentów i pracowników tytule: Absolwent

WNE został ministrem finansów. Dziwnym zbie-

giem okoliczności

zapomniano w niej

wspomnieć, że ten-

że absolwent WNE

wykłada obecnie

w Szkole Głównej

Handlowej.

Na zakoń-c z e n i e r a d o s n a w i a d o -

mość z Biura Spraw

Studenckich dedy-

kowana wszystkim

tym, którzy zapo-

mnieli o podpięciach

w USOS-ie i już

przestali jeść w celu

opłacenia tych 30

niepodpiętych ECTS

-ów. BSS informuje,

że przedmioty, ow-

szem, będzie można

jeszcze podpiąć. Zła

wiadomość jest taka,

że wszystkie prośby

w tym temacie będzie

rozpatrywał dzieka-

nat. Czyli możecie

głodować dalej.

MISH: neverending LOL

666

Page 63: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)
Page 64: Numer 142 (UW) (grudzień 2013)

INNOVATE?READY TO

WWW.BRANDSTORM.LOREAL.COMTurning ideas into products since 1992.

INNOVATE?READY TO

WWW.BRANDSTORM.LOREAL.COMTurning ideas into products since 1992.

Join the 1 5.01.14MARKETINGCOMPETITION

L'ORÉAL