Neil Gaiman - Nigdziebądź

download Neil Gaiman - Nigdziebądź

of 257

Transcript of Neil Gaiman - Nigdziebądź

NEIL GAIMAN

Nigdziebd(newerwhere)

(przeoya: Paulina Braiter)

FACET W CZERNIRichard Oliver Mayhew, bohater Nigdziebd", jest w tarapatach. Przyszy na niego, prawd powiedziawszy, takie kopoty i takie terminy, e a zacz pisa - w pamici pamitnik. Zacz tak: Drogi pamitniku. W pitek miaem prac, narzeczon, dom i sensowne ycie, o ile w ogle ycie moe mle sens. Potem znalazem na chodniku rann, krwawic dziewczyn i prbowaem zosta dobrym Samarytaninem. Teraz nie mam narzeczonej, domu ani pracy i wdruj sto metrw pod ulicami Londynu z perspektyw ycia krtszego ni jtka o skonnociach samobjczych. Ha, nic doda, nic uj. Wszystko to bya prawda. Richard Mayhew szed wanie z narzeczon na kolacje do ekskluzywnej restauracji Ma Maison Italiano", gdy zobaczy na chodniku dziewczyn w kauy krwi. Wbrew zdrowemu rozsdkowi, wbrew kardynalnym reguom ycia w wielkim miecie, nie baczc na protesty narzeczonej Richard podnis zranion i zanis j do swego mieszkania. Ha, powinien by Richard Mayhew wicej uwagi powieci tajemniczej staruszce, ktra przed wyjazdem do Londynu wywrya mu kopoty. Ale wrby i przepowiednie bywaj pokrtne, bogowie drwi sobie z ludzi za ich pomoc, dowiadczy tego choby Filip Macedoski, ktremu wyrocznia nakazaa strzec si wozu. Filipa zamachowiec zamordowa mieczem, na klindze ktrego wygrawerowano wz. Richardowi staruszka wywrya, e jego kopoty zaczn si od drzwi. I zalecia strzec si drzwi. Chlanita noem dziewczyna, ktr Richard zabra do mieszkania, nosi imi Door. Drzwi. Rana dziewczyny goi si zadziwiajco szybko, zadziwiajco szybko zaczynaj te mnoy si kopoty i dziwne ewenementy. Pojawiaj si wrogowie dziewczyny, ewidentnie ci, ktrym zawdzicza cicie noem - straszliwa demoniczna para, panowie Croup i Vandemar. Ci, cho wygldaj na wiadkw Jehowy, nimi nie s. Nie s chyba nawet ludmi. A s sadystycznymi mordercami. Tarapaty Richarda Mayhew nabieraj coraz realniejszego wymiaru, a za cao jego skry nie daby zamanego pensa najwikszy nawet hazardzista. Pojawiaj si te sprzymierzecy dziewczyny, bulwersujcy Richarda nie mniej ni Croup i Vandemar, albowiem s nimi, kolejno: szczur (tak wanie!) Pan Dugogon,

zagadkowy i zblazowany Markiz de Carabas (kania si Kot w butach" Perraulta!) i Stary Bailey, noszcy kostium z pierza i mieszkajcy na dachu wieowca w obsranym przez gobie namiocie. A potem dziewczyna znika. Ale tarapaty Richarda znika ani myl - ba, mno si w zastraszajcym tempie. Nie zdradz rozwoju akcji - ale ju nazajutrz po tych dziwnych wydarzeniach Richard Mayhew pisa bdzie w zacytowany na wstpie mentalny dzienniczek. Bo wkrtce nie bdzie mia ani narzeczonej, ani domu, ani pracy, ani normalnego ycia. Wkrtce wdrowa bdzie sto metrw pod ulicami Londynu z perspektyw ycia krtszego ni jtka o skonnociach samobjczych. Zapltany w zbrodni i wendet, w towarzystwie Drzwi - sorry, Lady Drzwi, Markiza de Carabas i owczym, profesja ochroniarz. Albowiem - nie zdradzajc za duo z akcji - Richard Mayhew nie jest ju w tak dobrze mu znanym Londynie Na Grze. Jest w Londynie Na Dole - miejscu, ktrego istnienia nie podejrzewa. Ktrego istnienia nie podejrzewa nikt z yjcych na grze" normalnych londyczykw. Miejscu, w ktrym szczury wysuguj si ludmi. W ktrym Knight's Bridge staje si Night's Bridge, a ciemno pochania na nim i zabija nieostronych. W ktrym w Shepherd's Bush mona spotka Pasterzy -ale lepiej ich nie spotyka. W ktrym na stacji metra linii District istnieje, co prawda, jak i na grze", stacja Earl's Court, ale rezyduje na niej ze swym dworem faktyczny Hrabia. A na tej samej linii, na stacji Blackfriars, faktycznie witaj przybysza braciszkowie w czarnych habitach. A tak w ogle, w metrze Londynu Na Dole pod adnym - powtarzam - adnym pozorem nie naley zblia si do krawdzi peronu... I naley bardzo uwaa na panw Croupa i Vandemara. Bo ci, jak si okazuje, zawsze s w pobliu. Jak hieny, nigdy nie porzucaj krwawego tropu. Jak hieny, wycieczaj ofiary uporem pocigu. Neil Richard Gaiman ma 41 lat, urodzi si w roku 1960 w Anglii, w Portchester w hrabstwie Hampshire, pod znakiem Skorpiona. Edukowa si w Ardingly College i Whitgift School. Od wczesnych lat 80-tych pracowa jako dziennikarz, wolny strzelec dla rnych brytyjskich gazet. Przygod z fantastyk rozpocz w roku 1984, debiutujc na amach Imagine" opowiadaniem Featheruest". Krtko pniej, w 1985, zredagowa do spki z Kimem Newmanem Ghastly Beyond Belief, przemiewcz antologi literackich wpadek i niezamierzonych efektw komicznych brytyjskiego pulp-horroru. Antologia uznawana jest za niezwykle ciekaw, a wsppracujcy z Gaimanem Kim Newman lepiej pewnie znany jest polskiemu mionikowi fantastyki jako Jack Yeovil, pod tym bowiem pseudonimem popeni

troch fantasy osadzonej w wiecie gier Warhammer". Nastpnym krokiem Neila Gaimana w fantastycznej brany bya napisana w 1988 Don't Panic: The Official Hitchhiker's Guide to the Galaxy Companion", ksika non fiction, nawizujca do osoby i twrczoci Douglasa Adamsa, zwaszcza do kultowego cyklu o wojaach autostopem przez galaktyk. Potem wzi si Gaiman za tzw. graphic novels ksiki i albumy bdce wynikiem wsppracy pisarzy i grafikw. Encyklopedie i powicone SF opracowania fachowe definiuj graphic novel jako, cytuj, self-contained narrative in comicbook form, czyli w wolnym tumaczeniu: samoistna narracja w postaci komiksu. Definicja icie bardziej skomplikowana ni rzecz sama. Mwmy zatem powie graficzna" i umwmy si, e wszyscy wiemy, o co chodzi. Pierwsz tak powieci dorobku w Neila Gaimana bya Violent Cases" (1987), napisana w kooperacji z grafikiem Davidem McKeanem, artyst znanym w rodowisku SF, autorem okadek m.in. do ksiek Jonathana Carrolla, Stephena Kinga, Garry'ego Kilwortha, Kima Newmana i K.W. Jetera. Wsppraca pisarza i grafika rozwijaa si - wydali wsplnie powieci graficzne Black Orchid" (1991), horror Signal to Noise" (1992) i dziecic fantasy The Day I Swapped My Dad for Two Goldfish" (1997). W opracowaniu jest nastpna, The Wolves in the Walls", przy czym, o ile wiem, podobiestwo do H.P. Lovecrafta (Rats in the Walls") nie jest cakiem przypadkowe. Dave McKean projektowa rwnie okadki do ksiek Gaimana - do omawianej tu "Neverwhere", a take do Angels & Visitations: A Miscellany", zbioru wydanych w 1993 opowiada i wierszy, nominowanych do World Fantasy Award. Znany - i to szeroko - jest te Gaiman jako autor tekstu kultowej, wydawanej przez EC Comics serii Sandman", popenionej pospou z rysownikiem Charlesem Yessem. Sandman" zdoby wielk popularno, i to nie tylko wrd fanw komiksu -sam Norman Mailer nazwa seri komiksem godnym intelektualistw". Zespl Metallica nagra zainspirowan Sandmanem" piosenk i teledysk. Jeden z epizodw Sandmana", A Mid-summer Night'sDream", zosta w 1991 nagrodzony World Fantasy Award w kategorii najlepsze opowiadanie" - by to jedyny w historii tej nagrody przypadek, by nagrodzono komiks. Inny Sandman", The Drearn Hunters", zdoby w roku 2000 nagrod im. Brama Stokera i by nominowany do Hugo. Cykl jest obecnie kontynuowany jako seria The Dreaming". Powstaa - i liczy si do dorobku Gaimana - specjalna antologia powiconych Sandmanowi opowiada - The Sandman: Book of Dreams" (1996). Zredagowali j sam Gaiman i Edward E. Kramer, okadk wykona Dave McKean, opowiadania napisali m. in.

Gene Wolfe, George Alec Effinger, Barbara Hambly, Tad Williams, Lisa Goldstein, Will Shetterly i Delia Sherman. We wsppracy z Charlesem Yessem powstaa w roku 1995 kolejna powie graficzna Gaimana - obsypany nominacja do nagrd zbir Snow, Glass, Apples" (w rozszerzonej wersji znany jako Smoke and Mirrors"). Take normalna" ksika Gaimana, Stardust", o ktrej bdzie jeszcze mowa, zostaa wydana w dwch wersjach - zwykej, tekstowej i graficznej -z ilustracjami Vessa wanie. Neil Gaiman nie boi si pracy redaktorskiej -jest wspautorem kilku bardzo ciekawych antologii: Temps" (1991, wesp z Alexem Stewartem), Villains!" (1992, z Mary Gentle) oraz The Weerde: Book I i Book H" (1992 i 1993, z Mary Gentle, Alexem Stewartem i Rem Kavenym). Warto te wiedzie, e jest Gaiman autorem angielskiego scenariusza fabularnej anime Ksiniczka Mononoke". I jednego z odcinkw kultowego serialu SF Babylon 5", zatytuowanego Day of the Dead". Jako powieciopisarz Neil Gaiman zadebiutowa w roku 1990, cho i wwczas nie dowierza sobie chyba jeszcze na tyle, by samotnie wypyn na przestwr oceanu. Znowu pracowa w teamie nie z byle kim, a z samym Terry Pratchettem, wesp z ktrym napisa przezabawn fantasy Good Omens: The Nice and Accurate Prophecies of Agnes Nutter, Witch" (1990, w Polsce jako Dobry omen"). W wywiadach Gaiman twierdzi, e pomys i pocztek ksiki by jego, przyznaje jednak, e w rezultacie na konto Pratchetta przypada grubo ponad poowa tekstu. Pratchett bardzo zaimponowa Gaimanowi tempem pracy i pisarskim temperamentem. Wie niesie, e do przeniesienia Dobrego omenu" na ekran przymierza si sam Terry Gilliam. Dopiero sze lat po Dobrym omenie" sta si Neil powieciopisarzem penego kalibru i w peni upierzonym - po wydaniu Nigdziebd", ksiki, ktr masz wanie w rku, Szanowny Czytelniku. Ciekaw jest rzecz, e Nigdziebd" powstaa jako tzw. upowieciowienie - angielskie sowo nove-lisation pasuje mi stokro bardziej i duo lepiej oddaje sens wyprodukowanego przez BBC szecioodcinkowego serialu telewizyjnego. Nie grzeszy jednak Nigdziebd", stwierdzam nie bez satysfakcji, typowym grzechem novelisations, ktrych autorzy nader czsto ograniczaj si do mechanicznego wtykania didaskaliw pomidzy kwestie filmowego dialogu, wskutek czego otrzymujemy co w rodzaju rozbudowanego scenopisu. Nie ma tego w Nigdziebd". Serialu nie widziaem, ale nie sdz, by mia szans spodoba mi si

bardziej, ni ksika.

***Stwierdzenie, e Nigdziebd" naley do gatunku fantasy, kopotw nie nastrcza i wtpliwoci nie nasuwa. Do trudno jest natomiast jednoznacznie przyporzdkowa powie do jednego z istniejcych siedmiu subgatunkw gatunku. Najbardziej klasycznym zabiegiem byoby umieszczenie jej w podgatunku, ktry ja nazywani umownie "Jednoroce w ogrodzie", nawizujc do tytuu znanego opowiadania Jamesa Thurbera. Taki wanie, jak owo opowiadanie, jest subgatunek - najbardziej dziwne, magiczne, absolutnie niezwyke i niecodzienne wydarzenia zdarzaj si w nim nagle w naszym zwykym, codziennym yciu. Znany ad zostaje zakcony, znany porzdek zburzony. W realnoci nagle zaczyna dzia si fantastyczno - bdca, jak powiedzia kiedy Roger Callois, wyomem w ustalonym porzdku, nag erupcj niedozwolonego, niedopuszczalnego i nielegalnego w naszym codziennym, uadzonym, pozornie niezmiennym i legalnym adzie. Takie s wanie sztandarowe pozycje subgatunku: Kraina Chichw" Jonathana Carrolla, Na tropach jednoroca" Mike'a Resnicka, Mae, due" Johna Crowleya, Las Mythago" Roberta Holdstocka, Ostatnia odywka" Tima Powersa. Czy wreszcie , Jaki potwr tu nadchodzi" Raya Bradbury'ego, od ktrego rwnie mgbym poyczy nazw dla subgatunku (poyczon zreszt od Szekspira). By the pricking of my thumbs, Something wicked this way comes. (Makbet") Do cienka jest linia, oddzielajca ten typ fantasy od horroru, opowieci grozy, w ktrej do naszego uadzonego wiata wdziera si co dziwnego a strasznego zarazem. Jaki potwr tu nadchodzi... Ba, nadchodz dwa potwory. Panowie Croup i Vandemar. Bardzo bliski jest te Nigdziebd" innego subgatunku, ktry przyjo si nazywa urban fantasy. Mianem takim okrelamy utwory utrzymane w poetyce pikarejskowielkomiejskich ballad, takie fantastyczne West Side Story, w ktrej magia i fantazja wkraczaj do betonowo-asfaltowej dungli miast. Do czoowych pozycji urban fantasy nale e wymieni tylko kilka: Winter's Tale" Marka Helprina, Data wanoci" Tima Powersa, wiele tytuw Charlesa de Linta, AgVar" Stevena Brusta, War for the Oaks" Emmy Buli, Steel Rose" Kary Dalkey, cykl Sorcery Hall" Suzy McKee Charnas.

***

Neil Gaiman zawsze ubiera si na czarno, wszystko, co nosi, od T-shirtu po paszcz, zawsze jest czarne. Prawie zawsze nosi ciemne okulary. Uwielbia koty. Jest od szesnastu lat onaty z Mary McGrath, ma z ni troje dzieci: syna i dwie crki. Brytyjczyk porzuci Brytani od 1992 roku mieszka i pracuje w Stanach, w Minneapolis w stanie Minnesota. Przyznaje si do modzieczej fascynacji amerykask Now Fal SF z lat siedemdziesitych - twrczoci Samuela R. Delany'ego, Mariana Ellisona, Rogera Zelaznego. Przeczytawszy o tym w ktrym z wywiadw, poczuem jakie dziwne ciepo w okolicy sercowej - w tym czasie tymi autorami i ja si fascynowaem. Nie tai te Gaiman wielkiego wpywu, jaki na jego pisarstwo wywara ,Alicja w Krainie Czarw", Narnia" C.S. Lewisa i tacy klasycy jak Lord Dunsany, James Branch Cabell i Hope Mirrlees. Mnie za, dodam, kilka zda pereek i fraz klejnotw z Nigdziebd" zachwycio na tyle, by do mistrzw Gaimana bez wahania dopisa Raymonda Chandlera. Wydana w roku 1998 Stardust", druga samodzielna powie Neila Gaimana (ktra by moe bdzie rwnie wydana w niniejszej serii) miaa nominacj do nagrody Locusa" i zdobya Mythopoeic Fantasy Award - wyrnienie przyznawane fantastyce nawizujcej do mitw, legend i bani. Nie zdyem jeszcze przeczyta najnowszej ksiki Gaimana, wydanej w styczniu 2001 The Last Temptation", czekam na zapowiedzian na czerwiec American Gods". Ale ju wiem, e Neil Richard Gaiman to jeden z kamieni milowych fantasy, kanon, ktry pozna trzeba. Szczerze do poznawania Szanownych Czytelnikw nakaniam zapewniajc zarazem, e przebiega ono wyjtkowo sympatycznie. Co tu duo gada - ten facet w czerni da si lubi. Andrzej Sapkowski

Nigdziebd nie powstaoby, gdyby nie Lenny Henry. Ksik t zatem dedykuj wanie jemu i Poiy McDonald: dwojgu poonych, zupenie do siebie niepodobnych prcz jednego szczegu - niewiarygodnego wzrostu. Dedykuj j te Clive'owi Brillowi i Beverly Gibson, ludziom normalniejszej postury.

Nigdy nie byem w St John's Wood. Nie miaem. Lkabym si niezliczonych nocnych wierkw i tego, e nagle natkn si na krwistoczerwony puchar i usysz bicie orlich skrzyde. G.K. Chesterton, Napoleon z Notting Hill"

Prolog

W wieczr przed wyjazdem do Londynu Richard Mayhew fatalnie si bawi. Z pocztku bawi si cakiem niele. Z przyjemnoci czyta poegnalne karty i odbiera uciski od kilkunastu atrakcyjnych modych dam; z radoci sucha ostrzee o puapkach i niebezpieczestwach Londynu oraz przyj prezent w postaci biaej parasolki z map metra, na ktr zrzucili si kumple; wypi ze smakiem kilka pierwszych szklanek piwa, potem jednak z kad kolejn szklank bawi si zdecydowanie gorzej, a w kocu odkry, e siedzi dygoczc na chodniku przed pubem, porwnujc w duchu pozytywne i negatywne aspekty zwrcenia kolacji, i bawi si wrcz fatalnie. W pubie przyjaciele nadal witowali jego zbliajcy si wyjazd z entuzjazmem, ktry wedug Richarda powoli zaczyna stawa si zowrogi. Richard zacisn do na zoonej parasolce, zastanawiajc si, czy przeprowadzka do Londynu to naprawd dobry pomys. - Lepiej uwaaj, zociutki - powiedzia kto trzeszczcym starczym gosem. - Zgarn ci, zanim zdysz mrugn. Albo i przymkn, jak nic. - Z kanciastej, brudnej twarzy spojrzao na niego dwoje bystrych oczu. - Wszystko w porzdku? - Tak, dzikuj - odpar Richard. Brudna twarz zagodniaa. - Masz, biedaku - rzeka kobieta, wciskajc mu pidziesiciopenswk. - Jak dugo jeste na ulicy? - Nie jestem bezdomny - wyjani zawstydzony Richard, usiujc odda staruszce monet. - Prosz, niech pani wemie pienidze. Nic mi nie jest. Wyszedem tylko odetchn wieym powietrzem. Jutro jad do Londynu wyjani. Przyjrzaa mu si podejrzliwe, po czym odebraa pieniek, ktry znikn gdzie pod warstwami ubrania i chust. - Byam w Londynie. Wyszam tam za m, ale kiepsko trafiam. Mama zawsze powtarzaa, e ma trzeba wybiera wrd swoich, ale ja byam moda i pikna, cho teraz trudno uwierzy, i poszam za gosem serca. - Z pewnoci - rzek Richard. Powoli opuszczao go niezomne przekonanie, e zaraz zwymiotuje. -I eby chocia co mi z tego przyszo. Byam bezdomna, wiec wiem, jak to jest oznajmia stara kobieta. - Dlatego do ciebie podeszam. Co bdziesz robi w Londynie?

- Mam tam prac - rzek z dum. - W czym? - W ubezpieczeniach. - Ja byam tancerk - powiedziaa stara kobieta i zacza drepta chwiejnie po chodniku, nucc faszywie pod nosem. W kocu zakoysaa si z boku na bok jak przystajcy bk i znieruchomiaa, patrzc na Richarda. - Daj mi rk, a przepowiem ci przyszo. Posucha. Uja jego do i zamrugaa kilka razy niczym sowa, ktra pokna mysz i odkrya, e ksek by niewiey. - Czeka ci duga podr... - zacza. - Do Londynu - domyli si Richard. - Nie tylko do Londynu... - urwaa. - Nie do Londynu, jaki znam. Zaczo pada. - Przykro mi - oznajmia stara kobieta. - Wszystko zaczyna si od drzwi. - Drzwi? Przytakna. Deszcz pada coraz mocniej. - Na twoim miejscu uwaaabym na drzwi. Richard wsta, chwiejc si na nogach. - Dobrze - rzek niepewny, jak powinno si traktowa podobne informacje. - Bd uwaa. Dzikuj. Otwary si drzwi pubu. Na ulice wypyna fala wiata i dwiku. - Richard, jeste tam? - Tak, nic mi nie jest. Za moment wracam. Stara kobieta odchodzia ju w gb ulicy kolebicym si krokiem. Richard poczu, e musi co dla niej zrobi. Ale nie mg po prostu da jej pienidzy. Pobieg za ni. - Prosz - rzek. Zacz zmaga si z parasolk, prbujc znale otwierajcy j przycisk. Nagle rozleg si szczk i nad ich gowami rozkwita mapa metra. Stara kobieta wzia parasolk. - Masz dobre serce. Czasami to wystarczy, by bezpiecznie doprowadzi ci do celu. Potrzsna gow. - Ale najczciej nie. Nagy powiew wiatru prbowa wyrwa jej podarunek. Chwycia mocniej parasolk i odesza w deszcz i noc. Biaa plama, pokryta nazwami stacji: Earl's Court, Marble Arch, Black-friars, White City, Victoria, Angel, Oxford Circus... Richard odkry, e zastanawia si z pijack ciekawoci, czy na Oxford Circus naprawd by kiedy cyrk, prawdziwy cyrk, peen klownw, piknych kobiet i gronych

zwierzt. Drzwi pubu znowu si otwary, wypuszczajc strumie haasu, zupenie jakby kto w rodku mocno podkrci gono. - Richard, ty fiucie, to twoje pieprzone przyjcie! Ominie ci caa zabawa. Wrci do pubu, w oszoomieniu zapominajc o mdociach. - Wygldasz jak przylepiony szczur - powiedzia kto z tumu. - Nigdy nie widziae przylepionego szczura - odpar Richard. Kto inny wrczy mu du whisky. - Masz, yknij. Wiesz, e w Londynie nie dostaniesz prawdziwej szkockiej. - Na pewno dostan - westchn Richard. Z wosw ciekaa mu woda, kapic wprost do drinka. - W Londynie maj wszystko. Oprni szklank, potem kolejn, a polem wieczr rozpyn mu si przed oczami i rozpad na kawaki. Pniej pamita ju tylko wraenie, e opuszcza poukadan, sensown przysta, zmierzajc ku czemu wielkiemu, staremu i niebezpiecznemu. Pamita te, e nad ranem wymiotowa bez koca do penego deszczwki rynsztoka, a gdzie w deszczu oddalaa si od niego biaa posta przypominajca maego, okrgego uka. Nastpnego ranka wsiad do pocigu. Matka daa mu na drog kawaek ciasta i termos z herbat, i Richard Mayhew pojecha do Londynu. Czu si koszmarnie.

Drugi prologCzterysta lat wczeniej

Bya poowa XVI wieku. W Toskanii pada deszcz - zimny, zoliwy deszcz, ktry okrywa wiat szarym caunem. Z maego klasztoru na wzgrzu ku porannemu niebu uniosa si smuga czarnego dymu. Na zboczu siedzieli dwaj mczyni. Czekali, kiedy budynek zacznie pon. - To, panie Vandemar - rzek niszy, wskazujc tust rk smuk dymu - bdzie pikne caopalenie, gdy tylko cae si spali. Cho bezlitosna wierno prawdzie zmusza mnie do przyznania, i wtpi, by ktry z mieszkacw w peni je doceni. - Bo wszyscy nie yj, panie Croup? - spyta jego towarzysz. Jad wanie co, co wygldao, jakby kiedy byo szczeniakiem; odcina noem due kawaki trucha i wkada je sobie do ust. -Poniewa, jak susznie zauwaye, mj sodki druhu, wszyscy nie yj. Oto jak mona rozrni tych dwch mczyzn: po pierwsze, gdy stoj, pan Vandemar jest o dwie i p gowy wyszy od pana Croupa. Po drugie, pan Croup ma oczy barwy wyblakej bkitnej porcelany, a oczy pana Vandemara s brzowe. Po trzecie, pan Vandemar ozdobi sw praw do piercieniami wasnorcznie zrobionymi z czaszek czterech wielkich krukw, pan Croup za nie nosi adnej biuterii. Po czwarte, pan Croup lubi sowa, a pan Vandemar jest zawsze godny. Klasztor z oskotem stan w ogniu. Zaczo si caopalenie. - Nie lubi sodyczy - oznajmi pan Vandemar. - Dziwnie smakuj. Kto krzykn. Potem rozleg si trzask, gdy dach run do rodka. Pomienie wystrzeliy wyej. - Kto nie by martwy - zauway pan Croup. - Teraz ju jest - odpar pan Vandemar, zjadajc kolejny kawaek surowego szczeniaka. Znalaz swj obiad martwy w rowie, gdy wychodzili z klasztoru. Lubi szesnasty wiek. - Co teraz? - spyta. Pan Croup umiechn si szeroko, ukazujc zby, ktre wyglday jak wypadek na

cmentarzu. - Jakie czterysta lat naprzd rzek. Londyn Pod. Pan Vandemar przetrawi wiadomo, ujc kawaek szczeniaka. W kocu spyta: Bdziemy zabija ludzi? O tak rzek pan Croup. - Myl, e mog to zagwarantowa.

Rozdzia lUciekaa ju od czterech dni, rozpaczliwie umykajc w gb chaotycznych korytarzy i tuneli. Bya godna i wyczerpana. Z coraz wikszym trudem otwieraa kade kolejne drzwi. Teraz znalaza sobie kryjwk: ma kamienn nor pod wiatem. Bya tu bezpieczna; tak przynajmniej miaa nadziej. W kocu zasna.

***Pan Croup wynaj Rossa na ostatnim Ruchomym Targu, ktry urzdzono w opactwie Westminster. - Myl o nim jak o kanarku - rzek do pana Vandemara. - piewa? spyta pan Vandemar. - Wtpi. Naprawd szczerze wtpi. Nie, mj miy przyjacielu, mwiem w przenoni. Chodzio mi o ptaki, ktre zabiera si do kopalni. Vandemar skin gow. Pan Ross zupenie nie przypomina kanarka: by rosy - niemal tak rosy jak pan Vandemar - i brudny. Mao mwi, cho nie omieszka wspomnie, e lubi zabija i e jest w tym dobry. Sowa te bardzo rozbawiy pana Croupa i pana Vandemara, tak jak Dyngis-chana mogyby rozbawi popisy modego Mongoa, ktry niedawno spldrowa sw pierwsz wie albo spali jurt. Ross by kanarkiem, nawet o tym nie wiedzc. Tote szed pierwszy w poplamionej koszulce i sztywnych od brudu dinsach, a Croup i Vandemar maszerowali za nim, ubrani w eleganckie czarne garnitury. Szmer w ciemnoci. W doni pana Vandemara bysn n. A potem nie tkwi ju w jego rce, lecz koysa si lekko dziesi metrw dalej. Pan Vandemar podszed i podnis n. Na ostrzu tkwi szczur; zamyka i otwiera bezradnie pyszczek, gdy umykao z niego ycie. Pan Vandemar dwoma palcami zmiady mu czaszk. - Oto gryzo, ktry nikogo ju nie ugryzie - rzek pan Croup. Zamia si z wasnego dowcipu. Pan Vandemar milcza. - Szczur. Gryzo. Rozumiesz? Pan Vandemar zsun trucho z ostrza i zacz z namysem rusza szczkami. Pan Croup wytrci mu martwego szczura z rki. - Przesta rzek. Jego towarzysz z nadsan min schowa n.

- Umiechnij si sykn zachcajco pan Croup. - Bdzie jeszcze wiele szczurw. A teraz ruszajmy. Tyle rzeczy do zrobienia. Tylu ludzi do zniszczenia.

***Trzy lata w Londynie nie odmieniy Richarda, cho zmieniy sposb, w jaki postrzega to miasto. Gdy przyby tu po raz pierwszy, uzna, e Londyn jest dziwny, olbrzymi, cakowicie niezrozumiay. Tylko mapa metra nadawaa mu choby pozr porzdku. Stopniowo zacz pojmowa, e mapa ta stanowi jedynie podrczn fikcj, ktra uatwia ycie, lecz w aden sposb nie odpowiada rzeczywistoci; zupenie jak czonkostwo w partii politycznej, pomyla kiedy z dum. Potem jednak, gdy sprbowa wyjani podobiestwo czce map metra i parti grupie oszoomionych nieznajomych na przyjciu, zdecydowa, e w przyszoci bdzie si trzyma z dala od polityki. Z czasem odkry, e coraz bardziej przyjmuje Londyn za co oczywistego. Wkrtce zacz si szczyci tym, e nie odwiedzi adnej atrakcji turystycznej (poza londysk Tower; jego ciotka Maude przyjechaa do miasta na weekend i Richard niechtnie towarzyszy jej w zwiedzaniu). Jessica zmienia to wszystko. Nagle, miast rozsdnie spdza weekendy, zacz bywa z ni w miejscach takich jak Galeria Narodowa i Tat, gdzie przekona si na wasnej skrze, e od zbyt dugich wdrwek po galeriach okropnie bol nogi, po jakim czasie wielkie dziea sztuki caego wiata zlewaj si w jedno, a aden normalny czowiek nie zdoa uwierzy, ile bezczelne kafejki muzealne potrafi policzy sobie za ciastko i filiank herbaty. - Oto twoja herbata i ekierka - rzek. - Taniej byoby kupi jednego Tintoretto. - Nie przesadzaj - odpara radonie Jessica. - A zreszt, w Tate nie ma adnych Tintorettw. - Trzeba byo zje jeszcze ciasto z winiami mrukn Richard. - Wtedy mogliby sobie pozwoli na kolejnego van Gogha. - Nie - poprawia go Jessica. - Nie mogliby. Richard spotka Jessic dwa lata wczeniej we Francji podczas weekendowego wypadu do Parya. Natkn si na ni w Luwrze, gdy prbowa odszuka grupk przyjaci, ktrzy zorganizowali wycieczk. Cofajc si, wpad na Jessic, podziwiajc wanie niezwykle wielki i historyczny brylant. Prbowa przeprasza j po francusku, podda si, przeszed na angielski, a potem usiowa przeprosi po francusku za to, e przeprasza po angielsku, wwczas jednak zorientowa si, e Jessica jest tak angielska, jak tylko by mona.

W ramach rekompensaty kupi jej kosztown francusk kanapk i strasznie drogi musujcy sok jabkowy. I tak si to zaczo. Potem ju nigdy nie zdoa przekona Jessiki, e nie jest typem czowieka, ktry odwiedza galerie. Richard czu nabony podziw wobec Jessiki, ktra bya pikna, czsto nawet dowcipna i z pewnoci czekaa j wielka przyszo. Jessica natomiast dostrzega w nim ogromny potencja, ktry, waciwie pokierowany przez odpowiedni kobiet, uczyni z niego idealnego kandydata na ma. Gdyby tylko nieco bardziej skoncentrowa si na wanych sprawach, mruczaa do siebie i kupowaa mu ksiki, takie jak: Ubir znaczy sukces" oraz 125 nawykw, ktre wiod na szczyt", ksiki uczce, jak kierowa biznesem niczym kampani wojskow. Richard zawsze jej dzikowa i zawsze zamierza kiedy je przeczyta. Kupowaa mu te ubrania, ktre uwaaa za odpowiednie - i nosi je posusznie. A kiedy, gdy uznaa, e nadszed czas, oznajmia, i powinni kupi piercionek zarczynowy. - Czemu si z ni spotykasz? spyta osiemnacie miesicy pniej Garry z dziau projektw. - Jest przeraajca. Richard potrzsn gow. - Kiedy j bliej pozna, okazuje si urocza. Garry odstawi na miejsce jednego z trolli z biurka Richarda. - Dziwie si, e pozwala ci si nimi bawi. - Nigdy nie poruszaa tego tematu. W istocie poruszaa go, i to nieraz. Jednake zdoaa przekona sam siebie, e zbir trolli Richarda to oznaka pewnej uroczej ekscentrycznoci, porwnywalna do kolekcji aniow pana Stocktona. Wanie organizowaa wystaw aniow pana Stocktona i dosza do wniosku, e wielcy ludzie zawsze co zbieraj. Tak naprawd Richard nie kolekcjonowa trolli. Zamiast tego, usiujc na prno nada nieco osobisty ton swemu miejscu pracy, rozmieci w strategicznych miejscach plastikowe figurki. Ustawi te na biurku zdjcie Jessiki. Dzi tkwia na nim przylepiona ta kartka. Byo to pitkowe popoudnie. Richard zauway kiedy, e wydarzenia to tchrze. Nie lubi wystpowa pojedynczo, lecz zbieraj si w stada i atakuj wszystkie naraz. Wemy choby ten szczeglny pitek. By to, jak podkrelia Jessica co najmniej dziesi razy w cigu ostatniego miesica, najwaniejszy dzie jego ycia. Oczywicie, nie najwaniejszy dzie jej ycia. Ten nadejdzie dopiero w przyszoci, gdy Richard nie wtpi w to ani przez chwil ludzie obwoaj j premierem, krlow czy nawet Bogiem. Lecz bez wtpienia w jego yciu by to dzie

najwaniejszy. Szkoda zatem, e mimo karteczki, ktr Richard przyklei sobie na lodwce, i drugiej, zostawionej na zdjciu Jessiki w biurze, zapomnia o nim cakowicie i na mier. By jeszcze raport Wandswortha, spniony i zaprztajcy go prawie bez reszty. Richard sprawdzi kolejny rzd liczb. Nagle zauway, e strona siedemnasta znikna, i przygotowa si do kolejnego wydruku. Po nastpnej stronie wiedzia ju, e gdyby tylko dano mu spokj... gdyby jakim cudem telefon nie zadzwoni... Zadzwoni. Richard pstrykniciem wczy gonik. - Halo? Richard? Dyrektor chce wiedzie, kiedy dostanie raport. Richard zerkn na zegarek. - Za pi minut, Sylvio. Jest ju prawie gotowy. Musz tylko doczy prognoz zyskw i strat. - Dziki, Dick. Zaraz po niego przyjd. Sylvia, jak sama lubia mwi, bya osobist asystentk dyrektora. Otaczaa j aura bezlitosnej sprawnoci. Richard wyczy gonik. Telefon natychmiast zadzwoni ponownie. - Richardzie - przemwi gosem Jessiki. - Tu Jessica. Nie zapomniae, prawda? - Zapomniaem? - Prbowa przypomnie sobie, o czym mg zapomnie. Spojrza na zdjcie Jessiki w poszukiwaniu natchnienia i znalaz je w a nadto wyranej postaci maej tej karteczki przylepionej do jej czoa. - Richardzie, podnie suchawk. Posucha, jednoczenie czytajc notatk. - Przepraszam, Jess. Nie zapomniaem. Sidma wieczr w Ma Maison Italiano. Spotkamy si na miejscu? - Jessica, Richard, nie Jess. - Na moment urwaa. - Po ostatnim razie, raczej nie. Potrafiby zabdzi nawet we wasnym ogrdku. Richard mia wanie zauway, e kademu mogaby pomyli si Galeria Narodowa z Narodow Galeri Portretu, i e to nie ona spdzia cay dzie stojc na deszczu (co zreszt w jego opinii byo rwnie zabawne jak nieskoczone wdrwki po obu galeriach), zmieni jednak zdanie. - Przyjd do ciebie - oznajmia Jessica. - Pjdziemy tam razem. - Dobrze, Jess... przepraszam, Jessico. - Potwierdzie nasz rezerwacj, prawda, Richardzie? - Tak - skama nader przekonujco. Drugi telefon na jego biurku rozdzwoni si przeraliwie. - Jessico, posuchaj, musze... - To dobrze odpara Jessica i przerwaa poczenie.

Najwiksz sum pienidzy, jak Richard wyda w yciu, przeznaczy na piercionek zarczynowy dla Jessiki osiemnacie miesicy wczeniej. Odebra drugi telefon. - Cze, Dick - rzek Garry. - To ja, Garry. Garry siedzia kilka biurek dalej. Pomacha do Richarda znad lnicego, wolnego od trolli blatu. - Wci jestemy umwieni na drinka? Mwie, e obgadamy projekt Mersthama. - Rozcz si, do cholery. Jasne, e jestemy. Richard odoy suchawk. Na dole karteczki dostrzeg numer telefonu. Napisa j sam kilka tygodni wczeniej. I zrobi t rezerwacj. By tego niemal pewien. Ale jej nie potwierdzi. Zamierza, lecz cigle mia co na gowie, a wiedzia, e zostao mnstwo czasu. Wydarzenia atakuj stadnie... Sylvia staa obok niego. - Dick? Raport Wandswortha? - Ju prawie gotw, Sylvio. Zaczekaj momencik, dobrze? Skoczy wystukiwa numer. Westchn z ulg, gdy kto odpowiedzia. - Ma Maison. Czym mog suy? - Tylko jednym - odpar Richard. - Stolikiem dla trzech osb na dzi wieczr. Chyba go zamwiem. Jeli tak, potwierdzam rezerwacj. Jeli nie, chciabym go zamwi. Prosz. Nie. Nie mieli ani ladu rezerwacji na nazwisko Mayhew. Ani Stockton. Ani Bartram - nazwisko Jessiki. A co do zamwienia stolika... Najgorsze nie byy same sowa, lecz ton, jakim przekazano mu informacj. Stolik na dzi wieczr powinien by zosta zarezerwowany wiele lat wczeniej, moe nawet przez rodzicw Richarda. Stolik na dzi wieczr by po prostu niemoliwy. Gdyby nagle w drzwiach zjawi si papie, premier albo prezydent Francji i nie mia potwierdzonej rezerwacji, wyldowaby na ulicy. - Ale tu chodzi o szefa mojej narzeczonej. Wiem, e powinienem by zadzwoni wczeniej. Jest nas tylko troje, czy nie mona by... Jego rozmwca odwiesi suchawk. - Richard wtrcia Sylvia. - Dyrektor czeka. - Jak sdzisz - spyta Richard - czy daliby mi stolik, gdybym zadzwoni i zaproponowa im dodatkowe pienidze?

***W jej nie byli wszyscy razem, w domu. Jej rodzice, brat, siostra. Stali w sali balowej.

Wszyscy tacy bladzi, tacy powani. Porcja, matka, dotkna jej policzka i powiedziaa, e jest w niebezpieczestwie. W swym nie Drzwi zamiaa si i odpara, e wie. Matka potrzsna gow. Nie, nie. Bya w niebezpieczestwie teraz. W tej chwili. Otwara oczy. Drzwi uchylay si powoli, cichutko. Wstrzymaa oddech. Ciche kroki na kamieniu. Moe mnie nie zauway, moe sobie pjdzie, pomylaa. A potem, z rozpacz: Jestem godna. Kroki umilky. Wiedziaa, e jest dobrze ukryta pod stosem szmat i starych gazet. Moe intruz nie ma zych zamiarw, mysiaa. Czy nie syszy bicia mego serca? A potem kroki zbliyy si i wiedziaa, co musi zrobi. Przeraao j to. Czyja rka odgarna pokrywajce j mieci i Drzwi spojrzaa wprost w tp twarz, ktra zmarszczya si w zowieszczym umiechu. Przekrcia si i szarpna gwatownie. N wycelowany w pier trafi j rami. Do tej chwili nie przypuszczaa, e zdoaaby to zrobi. Nie sdzia, e miaaby do odwagi, bya do przeraona, zdespesrowana, by si omieli. Teraz jednak wycigna rk ku jego piersi i otworzya... Poczua co ciepego, mokrego i liskiego. Skulia si i wygramolia spod mczyzny, po czym potykajc si wypada z pomieszczenia. Zatrzymaa si dopiero w tunelu, niskim i wskim. Oparta o cian szlochaa, chwytajc oddech. Zuya resztk sil. Nie zostao jej nic. Czua narastajcy bl w ramieniu. N! pomylaa. Ale bya bezpieczna. No, no - usyszaa gos dobiegajcy z ciemnoci po jej prawej stronie. Przeya spotkanie z panem Rossem. A niech mnie, panie Vandemar. - Ton gosu by rwnie liski, jak brzowy luz pod palcami. A niech i mnie, panie Croup - odpar beznamitny gos po lewej stronie. W ciemnoci zapono migotliwe wiateko. Mimo to oczy pana Croupa byszczay w mroku pod ziemi - spotkania z nami nie przeyje. Drzwi rbna go mocno kolanem w krocze. Poczua, jak co ustpuje pod kolanem, i zacza biec, zaciskajc praw do na ramieniu. Ucieka.

***

- Dick? Richard machniciem rki odgoni intruza. Znw kierowa swoim yciem. Jeszcze tylko chwila... Garry powtrzy jego imi: Dick? Jest wp do sidmej. - Co? Papiery, dugopisy, arkusze kalkulacyjne i trolle wyldoway w aktwce Richarda. Zatrzasn j i rzuci si biegiem do wyjcia, po drodze nacigajc paszcz. Garry bieg obok niego. To co, idziemy na drinka? - Drinka? Mielimy wyskoczy dzisiaj razem, obgada projekt Mersthama, pamitasz? To byo dzisiaj? Richard zatrzyma si na moment. Gdyby baaganiarstwo stao si kiedykolwiek sportem olimpijskim, mgby reprezentowa w nim Angli. Garry, przepraszam. Zawaliem spraw. Musz dzi spotka si Jessic. Zabieramy jej szefa na kolacj. - Pana Stocktona? Z firmy Stockton? Tego Stocktona? Richard przytakn. Zbiegali po schodach. - Na pewno bdziesz si dobrze bawi - rzek Garry. - A co sycha u potwora z Czarnej Laguny? - Tak naprawd Jessica pochodzi z Ilford, Garry, i wci pozostaje wiatem i mioci mojego ycia. Dziki, e spytae. -Znaleli si w holu i Richard mign wprost ku automatycznym drzwiom, ktre widowiskowo si nie rozsuny. - Jest ju po szstej, panie Mayhew przypomnia Figgis, stranik budynku. - Musi si pan podpisa. - Jeszcze tylko tego mi trzeba - rzek Richard do nikogo w szczeglnoci. Jeszcze tylko tego. Pan Figgis pachnia syropem od kaszlu i syn ze swej encyklopedycznej kolekcji mikkiej pornografii. Strzeg drzwi z oddaniem graniczcym z szalestwem, bo nigdy nie doszed do siebie po wieczorze, kiedy z caego pietra znikny komputery wraz z dwiema palmami w donicach i dywanem dyrektora Axminstera. - Czyli dzi z drinka nici? - Przepraszam, Garry. Moe by w poniedziaek? - Jasne. W poniedziaek. Nie ma sprawy. Do zobaczenia. Pan Figgis zbada uwanie podpis i przekonawszy si naocznie, e Richard nie wynosi

komputerw, palm w donicach ani dywanw, nacisn przycisk pod biurkiem. Drzwi si rozsuny. - Drzwi rzek Richard. Podziemny korytarz rozgazia si i dzieli. Na olep wybieraa drog, migajc tunelem, biegnc, potykajc si i wymachujc rkami. Gdzie za ni maszerowali pan Croup i pan Vandemar, spokojni i radoni, jakby zwiedzali wanie wystaw w Paacu Krysztaowym. Gdy dochodzili do rozstajw, pan Croup klka, znajdowa najblisz kropl krwi i znw ruszali jej ladem. Byli niczym hieny, cigajce ofiar, pki nie pada z wyczerpania. Mogli zaczeka. Mieli mnstwo czasu. Dla odmiany Richardowi dopisao szczcie. Zapa takswk. Szczeglnie entuzjastyczny kierowca zawiz go do domu niezwyk tras, biegnc ulicami, istnienia ktrych Richard wczeniej nie zauway. Wyskoczy z takswki, pozostawiajc napiwek i aktwk, zdoa jeszcze zatrzyma wz, odzyska walizeczk, wbieg po schodach i wpad do mieszkania. Ju w korytarzu cign z siebie ubranie; aktwka zawirowaa w powietrzu i wyldowaa na sofie. Starannie pooy klucze na stoliku po to, by o nich nie zapomnie. Potem wpad do sypialni. Zadwicza dzwonek. Richard, w trzech czwartych odziany ju w swj najlepszy garnitur, rzuci si do domofonu, - Richard? Tu Jessica. Mam nadziej, e jeste gotw. - Ach, tak. Zaraz bd. W biegu nacign paszcz, zatrzaskujc za sob drzwi. Jessica czekaa na niego przed schodami. Taki miaa zwyczaj. Nie lubia mieszkania Richarda; czua si w nim niezrcznie i dziwnie kobieco. Zawsze istniaa szansa, e w dowolnym miejscu natknie si na sztuk mskiej bielizny, nie mwic ju o wdrujcych brykach zeschnitej pasty do zbw na umywalce. Nie, z ca pewnoci nie byo to mieszkanie w jej stylu. Jessica bya bardzo pikna, tak pikna, e Richard od czasu do czasu wpatrywa si w ni ze zdumieniem, mylc: Jakim cudem zwizaa si ze mn? A kiedy si kochali - nieodmiennie w mieszkaniu Jessiki na Barbicanie, w mosinym ku Jessiki midzy sztywnymi, biaymi, lnianymi przecieradami (rodzice Jessiki

wychowali j w przekonaniu, e kodry s dekadenckie) - po akcie w ciemnoci obejmowaa go bardzo mocno, jej dugie brzowe loki opaday mu na pier i szeptaa, jak bardzo go kocha. A on odpowiada, e take j kocha i pragnie z ni by, i oboje wierzyli, e to prawda. Na mj honor, panie Vandemar. Ona zwalnia. - Zwalnia, panie Croup. - Pewnie traci mnstwo krwi, panie V. - liczniej krwi, panie C. licznej, mokrej krwi. - Ju niedugo. Szczek: dwik otwieranego sprynowego noa, pusty, mroczny i samotny. - Richardzie, co robisz? - spytaa Jessica. - Nic, Jessico. - Nie zapomniae chyba kluczy, prawda? - Nie, Jessico. Richard przesta si poklepywa i wsun rce gboko w kieszenie paszcza. - Kiedy dzi wieczr poznasz pana Stocktona - zacza Jessica - powiniene doceni, e to nie tylko bardzo wany czowiek, ale uosobienie wielkiej korporacji. - Nie mog si ju doczeka - westchn Richard. - Co mwisz, Richardzie? - Nie mog si ju doczeka powtrzy z entuzjazmem, - Chod szybciej. - Jessica zacza zdradza oznaki czego, co u kobiety mniejszego ducha mona by opisa jako zdenerwowanie. - Nie moemy si spni. - Nie, Jess. - Nie nazywaj mnie tak, Richardzie. Nie znosz zdrobnie. S takie protekcjonalne. - Moe kilka groszy? Mczyzna siedzia w drzwiach z rcznie wypisan kartk na piersi, oznajmujc wiatu, e jest godny i bezdomny. Richard nie potrzebowa adnego znaku, by w to uwierzy. Sign do kieszeni w poszukiwaniu monety. - Richardzie, nie mamy czasu - upomniaa go Jessica, ktra wspieraa organizacje charytatywne i etycznie inwestowaa pienidze. Chc, eby wywar dobre wraenie jako mj narzeczony. To istotne, by przyszy maonek wywar dobre wraenie. - Nagle zmarszczya twarz w umiechu. Obja go na moment. Och, Richardzie, kocham ci. Wiesz o tym, prawda? A Richard przytakn. I rzeczywicie wiedzia. Jessica zerkna na zegarek i przyspieszya kroku. Richard dyskretnie rzuci funtow monet w stron mczyzny w

drzwiach, ktry pochwyci j zrcznie brudn doni. - Nie miae problemw z rezerwacj, prawda? - spytaa Jessica. A Richard, ktry nie potrafi dobrze kama w bezporedniej rozmowie, odpar: - Hmm... le wybraa. Korytarz zamykaa gadka ciana. W zwykych okolicznociach nie stanowioby to problemu, ale bya taka zmczona, taka godna. Tak bardzo cierpiaa... Oddychaa gwatownie, dawic si i szlochajc. Jej lewe rami byo zimne. Rka zupenie zdrtwiaa. - Na m czarn dusz, panie Vandemar, czy widzi pan to co ja? - Gos by mikki, bliski. Musieli podej do niej bliej, ni przypuszczaa. Moje malekie oczy dostrzegaj co, co... - Za chwil zginie, panie Croup - dokoczy gos nad jej gow. - Nasz zleceniodawca bdzie zachwycony. A ona signa daleko w gb swej duszy, czerpic z blu, strachu, cierpienia. Bya zmczona, wypalona, cakowicie bezradna. Nie miaa dokd pj. Brakowao jej czasu i si. Choby byy to ostatnie drzwi, ktre otworz... - modlia si w duchu do wityni i uku. Gdzie... gdzie bdzie... bezpiecznie. A potem pomylaa: Kto. I sprbowaa otworzy drzwi. Gdy pochona j ciemno, usyszaa gos pana Croupa dobiegajcy z bardzo daleka. - Do licha! Jessica nie przyja tego dobrze. Naprawd musiae obieca im dodatkowe pidziesit funtw za nasz stolik? Jeste idiot, Richardzie. - Zgubili moj rezerwacj. I powiedzieli, e wszystkie stoy s zajte. - Pewnie posadz nas koo kuchni - westchna. - Albo obok drzwi. Mwie im, e to dla pana Stocktona? - Tak. Znw westchna. W cianie tu przed nimi otwary si drzwi. Wysza z nich jaka posta. Przez dug, straszliw chwil staa chwiejnie, a potem runa na beton. Richard zadra. - Kiedy bdziesz rozmawia z panem Stocktonem, pamitaj, eby mu nie przerywa ani si z nim nie spiera. Nie lubi, gdy kto si z nim spiera. Jeli zaartuje, miej si. Gdyby mia wtpliwoci, czy to by art, spjrz na mnie, a ja... postukam palcem w st.

Dotarli do czowieka na chodniku. Jessica przekroczya go. Richard si zawaha. - Jessico? - Masz racj. Moe uzna, e si nudz. Kiedy zaartuje, podrapi si w ucho. - Jessico! - Co? - Spjrz - wskaza chodnik. Spoczywajca tam osoba leaa twarz do ziemi, spowita w wielowarstwowy strj. Jessica chwycia go pod rk i pocigna ku sobie. - Jeli zaczniesz zwraca na nich uwag, Richardzie, wejd ci na gow. Oni wszyscy maj domy. Kiedy si przepi, z pewnoci nic jej nie bdzie. Jej? Richard przyjrza si uwanie. Rzeczywicie, to bya dziewczyna. - Uprzedziam pana Stocktona, e... - cigna Jessica. Richard przyklkn. Richardzie, co ty robisz? - Nie jest pijana - rzek - tylko ranna. - Spojrza na swe palce. - Krwawi. Jessica popatrzya na niego, zdenerwowana i zaskoczona. - Spnimy si - powiedziaa z naciskiem. - Jest ranna. Jessica obejrzaa si na dziewczyn na chodniku. Priorytety. Richardowi stanowczo brakowao priorytetw. Twarz dziewczyny pokrywaa warstwa brudu. Jej ubranie byo mokre od krwi. - Richardzie, spnimy si. - Ona jest ranna - odpar z prostot. Jego twarz przybraa wyraz, ktrego Jessica jeszcze na niej nie widziaa. - Richardzie! - rzucia ostrzegawczo, potem jednak ustpia odrobin, proponujc kompromis. - Zadzwo po karetk. Tylko szybko. Oczy dziewczyny otwary si, biae i okrge w ciemnej od krwi i kurzu twarzy. - Prosz, nie do szpitala. Znajd mnie. Zabierz mnie w bezpieczne miejsce. Prosz. Jej gos by bardzo saby. - Ty krwawisz - rzek Richard. Obejrza si, by sprawdzi, skd przysza. ciana jednak bya ceglana, lity mur. - Pom mi szepna. Powieki jej opady. - Kiedy zadzwonisz na pogotowie, nie podawaj nazwiska. Moe musiaby zoy zeznanie albo co takiego. A nie chc, by nasz wieczr zakoczy si katastrof... Richardzie, co ty robisz? Richard podnis dziewczyn. Bya zaskakujco lekka.

- Zabieram j do siebie, Jess. Nie mog jej tu zostawi. Powiedz panu Stocktonowi, e jest mi naprawd bardzo przykro, ale zdarzyo si co niespodziewanego. Z pewnoci to zrozumie. - Richardzie Oliverze Mayhew - powiedziaa zimno Jessica. - Natychmiast po t mod osob i podejd tutaj, bo jeli nie, zrywam nasze zarczyny. Ostrzegam! Richard poczu ciep, lepk krew przesikajc przez koszul. Czasami nic si nie da zrobi. Odszed. Jessica staa na chodniku patrzc, jak Richard rujnuje jej wielki wieczr. Pod powiekami zapieky j zy. Po chwili znikn jej z oczu i wtedy, dopiero wtedy zakla gono i wyranie, i z caych si cisna torebk o ziemi, do mocno, by po betonie rozsypay si szminka, telefon komrkowy, kalendarz i kilka tamponw. A potem, poniewa nic innego nie moga zrobi, pozbieraa wszystko, woya do torebki i ruszya do restauracji, by zaczeka na pana Stocktona. Sczc biae wino, prbowaa obmyli wiarygodny powd, dla ktrego narzeczony nie mg jej towarzyszy. Rozpaczliwie zastanawiaa si, czy nie mogaby po prostu powiedzie, e Richard umar. - To bya bardzo naga mier - mrukna pod nosem. Przez ca drog Richard ani na moment nie zatrzyma si, by pomyle. Zupenie jakby co nim kierowao. Gdzie w gbi umysu kto - zwyky, rozsdny Richard Mayhew mwi mu, jak idiotycznie si zachowa. Powinien by wezwa policj albo karetk, niebezpiecznie jest rusza rannego, bardzo powanie obrazi Jessic, bdzie musia spa dzi na kanapie, zniszczy sobie najlepszy garnitur, dziewczyna okropnie mierdzi... Mechanicznie stawia kroki. Cierpy mu ramiona, bolay plecy, a on, ignorujc spojrzenia przechodniw, szed naprzd. Wreszcie znalaz si przy wejciu na klatk schodow. Potykajc si, wszed na gr, stan przed swymi drzwiami i w tym momencie uwiadomi sobie, e zostawi klucze w rodku na stoliku... Dziewczyna wycigna brudn do ku drzwiom, ktre otwary si lekko. Nigdy nie sdziem, i ucieszy mnie fakt, e zamek nie zaskoczy, pomyla Richard, wnoszc j do rodka. Nog zamkn za sob drzwi i pooy dziewczyn na ku. Przd jego koszuli by mokry od krwi. Nieznajoma sprawiaa wraenie pprzytomnej. Jej powieki trzepotay. Zdj z niej skrzan kurtk. Na lewym ramieniu miaa gbok ran. Richard a sykn na jej widok.

Posuchaj, musz wezwa lekarza rzek cicho. - Syszysz mnie? Otworzya oczy - okrge, przeraone. Prosz, nie. Nic mi nie bdzie. Nie jest a tak le, jak si zdaje. Potrzeba mi tylko snu. adnych lekarzy. Ale twoje rami, twoja rka... Nic mi nie bdzie. Jutro. Prosz. - Jej glos opad do szeptu. No dobrze, jeli tego chcesz. - Powoli wraca mu rozsdek. - Posuchaj, mgbym spyta... Dziewczyna spaa. Na palcach wyszed z sypialni, zamykajc za sob drzwi. Potem usiad na kanapie przed telewizorem, zastanawiajc si, co waciwie zrobi.

Rozdzia 2

By gdzie gboko pod ziemi, moe w tunelu czy kanale. Sabe, migotliwe wiato nie rozpraszao ciemnoci; przeciwnie, podkrelao j. Nie by sam. Obok niego szli inni ludzie. Teraz bieg kanaem, rozbryzgujc wok boto. Krople wody spaday powoli, krystalicznie czyste w mroku. Skrci za rg. To ju na niego czekao. Byo wielkie. Wypeniao sob cay kana. Opuszczony masywny eb, ciao i oddech, parujce w zimnym powietrzu. Dzik! - pomyla z pocztku, a potem uwiadomi sobie, e to bzdura; aden dzik nie mgby by taki wielki. To co byo rozmiaru byka, tygrysa, samochodu. Patrzyo na niego. Przez sto lat tkwio nieruchomo, podczas gdy on unosi wczni. A potem zaatakowao. Cisn wczni, lecz si spni. Bestia rozdara mu bok ostrymi jak brzytwa szablami. Czu, jak ycie umyka z niego w boto, i zrozumia, e run twarz w wod, ktra byskawicznie nabraa szkaratnej barwy od strug dawicej krwi... Prbowa krzykn, obudzi si, ale jedynie wcign w puca boto, krew i wod. Czu tylko bl... - Zy sen? - spytaa dziewczyna. Richard usiad gwatownie na kanapie, gorczkowo chwytajc powietrze. Mimo zacignitych zason wiedzia, e jest ju ranek. Pomaca wok siebie w poszukiwaniu pilota, ktry wbi mu si gdzie w okolice krzya, i wyczy telewizor. - Tak - odpar. - W pewnym sensie. Star rk piochy zaklejajce mu oczy i uwanie przyjrza si samemu sobie. Z ulg dostrzeg, e przed zaniciem zdj buty i marynark. Przd jego koszuli pokrywao boto i zaschnita krew. Bezdomna dziewczyna nie odpowiedziaa. Wygldaa okropnie chuda i blada pod warstw brudu i brzowej, zakrzepej krwi. Miaa na sobie osobliwy zestaw ubra, woonych jedno na drugie; dziwacznych strojw, brudnych aksamitw, zaboconych koronek, dziur, przez ktre wyglday kolejne warstwy i style. Richard pomyla, e wyglda, jakby dokonaa nocnego najazdu na Dzia Historii Mody w Muzeum Wiktorii i Alberta, i woya na siebie wszystko, co udao si jej ukra.

Zawsze nienawidzi ludzi, ktrzy mwi rzeczy oczywiste, tych, ktrzy podchodz do czowieka i informuj o czym, co z pewnoci sam zdy ju zauway: Ale pada" albo Od paskiej torby wanie odpado dno i cae zakupy wyldoway w kauy", czy nawet: Oj, zao si, e to boli". - A zatem wstaa - rzek, nienawidzc samego siebie. - Czyja to baronia? - spytaa dziewczyna. - Czyje lenno? - Sucham? Rozejrzaa si podejrzliwie. - Gdzie ja jestem? - Mieszkanie numer cztery, Newton Mansions, Little Camden Street... Urwa. Nieznajoma rozsuna zasony i zafascynowana wygldaa przez okno, cho przecie rozcigajcy si w dole widok by zupenie zwyczajny: samochody i autobusy, niewielkie skupisko sklepw - kiosk z gazetami, piekarnia, apteka i sklep alkoholowy. - Jestem w Londynie Nad - rzeka. Nad czym? - pomyla Richard. - Tak, jeste w Londynie - odpar. - Mam wraenie, e wczoraj wieczorem bya w szoku. Paskudna rana. - Odczeka chwil z nadziej, e dziewczyna co powie, wyjani, ona jednak zerkna tylko na niego i powrcia do obserwowania autobusw i sklepw. - Ja... no, znalazem ci na chodniku. Wok byo mnstwo krwi. - Nie przejmuj si - odpara z powag. - W wikszoci nie bya moja. Pucia zasony. Potem obejrzaa ran na ramieniu. - Bdziemy musieli co z tym zrobi - oznajmia. Pomoesz mi? Richard zaczyna czu si nieco zagubiony. - Niezbyt dobrze znam si na pierwszej pomocy. - Jeli jeste naprawd bojaliwy - rzeka - przytrzymasz mi tylko banda i zawiesz koce, ktrych nie dosign. Masz chyba banda, prawda? Richard przytakn. - O tak - rzek. - W apteczce, pod umywalk. A potem poszed do sypialni i przebra si, rozwaajc, czy plamy z koszuli (najlepszej koszuli, ktr kupia mu, o Boe, Jessica; ale si wcieknie!) kiedykolwiek zejd. Zakrwawiona woda z czym mu si kojarzya - z jakim snem, ktry nawiedzi go kiedy; lecz zupenie nie mg sobie przypomnie, o co w nim chodzio. Wycign zatyczk i ponownie napeni umywalk czyst wod, do ktrej doda hojn porcj dettolu. Ostra, antyseptyczna wo wydaa mu si czym niezwykle trzewym i normalnym. Oto lek na osobliwo sytuacji i jego gocia. Dziewczyna nachylia si i Richard

obmy ciep wod jej rami i rk. W rzeczywistoci nie by wcale taki bojaliwy, jak sdzi. Owszem, okazywa zdumiewajc sabo na widok krwi w telewizji. Dobry film o zombie, czy nawet dosowny dokument medyczny wystarczy, by skulony zaszy si w kcie, zasaniajc rkami oczy i mamroczc pod nosem: Powiedz mi, kiedy to si skoczy". Jeli jednak chodzio o prawdziw krew, prawdziwy bl, bez wahania zaczyna dziaa. Oczycili ran - znacznie mniej powan, ni Richard pamita - i zabandaowali. W trakcie caego procesu dziewczyna bardzo staraa si nie okazywa blu. Richard odkry, e zastanawia si, ile lat ma nieznajoma, jak wyglda pod tym brudem, czemu mieszka na ulicy i... - Jak si nazywasz? - spytaa. - Richard. Richard Mayhew. Dick. Skina gow, jakby uczya si tego na pami. - Richardrichardmayhewdick - powtrzya. Zadwicza dzwonek. Richard rozejrza si po kompletnie zabaaganionej azience. Spojrza na dziewczyn. Jak wygldaoby to w oczach normalnego obserwatora z zewntrz, takiego jak na przykad... - O Boe! jkn, przypominajc sobie najgorsze. - Zao si, e to Jess. Ona mnie zabije! - Samokontrola, samokontrola! - Zaczekaj tutaj - rzek do dziewczyny. Zamkn za sob drzwi azienki i pobieg do wejcia. Odetchn gono, czujc przejmujc ulg. To nie bya Jessica, tylko - waciwie kto? Mormoni, wiadkowie Jehowy, policja? Nie potrafi powiedzie. W kadym razie byo ich dwch. Mieli na sobie czarne garnitury lekko wywiecone, lekko podniszczone. Nawet Richard, kompletny dyslektyk w jzyku mody, odnis wraenie, e jest co nie tak z ich krojem. Podobne garnitury mgby uszy dwiecie lat temu krawiec, ktry zna nowoczesny strj z opisu, lecz nigdy nie oglda go na wasne oczy. Linie byy nie takie, akcenty le rozmieszczone. Lis i wilk, pomyla Richard. Zdumiao go to skojarzenie. Mczyzna z przodu, lis, by niszy od niego. Mia oklape, przetuszczone wosy i blad cer. Gdy Richard otworzy drzwi, tamten umiechn si szeroko, uamek sekundy za pno. - Dzie dobry waszmoci - rzek - w ten pikny, radosny poranek. - Ach tak. Witam - odpar Richard.

- Prowadzimy poszukiwania natury osobistej i bardzo delikatnej. Czy moglibymy wej do rodka? - To nie najlepszy moment - rzek Richard. - Pracujecie w policji? - spyta. Drugi z przybyszw, wilk, wysoki, stojcy o krok za przyjacielem i przyciskajcy do piersi plik kserograficznych odbitek, jak dotd milcza; po prostu czeka, potny, beznamitny. Teraz zamia si krtko, cicho i paskudnie. W jego miechu byo co niezdrowego. - Niestety - odpar niszy - nie moemy poszczyci si podobnymi koneksjami. W kartach, ktre Pani Fortuna rozdaa memu bratu i mnie, zabrako powoania do suby w ochronie porzdku, cho niewtpliwie byaby bardzo zajmujca. Nie, jestemy tylko zwykymi obywatelami. Prosz pozwoli, e si przedstawi. Jestem pan Croup, a ten dentelmen to mj brat, pan Vandemar. Zupenie nie wygldali na braci. Nie przypominali nikogo, kogo Richard kiedykolwiek spotka. - Paski brat? spyta Richard - Czy nie powinien nosi tego samego nazwiska? - Jestem pod wraeniem. Co za umys, panie Vandemar. Powiedzie, e sprawny i bystry, to za mao. Niektrzy z nas maj tak ostry dowcip nieznajomy nachyli si bliej Richarda i wspi na palce ku jego twarzy - e mog si skaleczy. Richard cofn si o krok. - Moemy wej? spyta pan Croup. - Czego chcecie? Pan Croup westchn w sposb, ktry najwyraniej mia zabrzmie aonie. - Szukamy naszej siostry - wyjani. - To niesforne dziecko, uparte i kapryne. O mao nie zamaa serca naszej biednej, owdowiaej matce. - Ucieka - wtrci agodnie pan Vandemar. Wcisn w do Richarda odbitk ksero. Jest troch... dziwna - doda zataczajc na czole kko gestem wskazujcym, e dziewczyna to kompletna wariatka. Richard spojrza na ulotk. Napisano na niej: WIDZIELICIE T DZIEWCZYN? Poniej znajdowao si szare, niewyrane zdjcie przedstawiajce porzdniejsz, czyst, dugowos wersj modej damy, ktr zostawi w azience. Pod spodem widnia napis: ODPOWIADA NA IMI DEE. GRYZIE i KOPIE. UCIEKA.

ZAWIADOMCIE NAS, JELI J SPOTKACIE. CHCEMY J ODNALE. NAGRODA. Jeszcze niej numer telefonu. Ponownie spojrza na zdjcie. Niewtpliwie widniaa na nim dziewczyna z azienki. - Nie - rzek. - Obawiam si, e jej nie widziaem. Przykro mi. Pan Vandemar jednak nie sucha. Unis gow i zacz wszy w powietrzu jak kto, kto poczu nagle dziwaczny, nieprzyjemny zapach. Richard wycign rk, aby odda mu ulotk, lecz rosy mczyzna jedynie przepchn si obok niego i wmaszerowa do mieszkania, niczym wilk cigajcy zdobycz. Richard pobieg za nim. - Co pan wyprawia?! Prosz przesta! Wyno si std! Nie moesz tam wej... Pan Vandemar kierowa si wprost do azienki. Richard mia nadziej, e dziewczyna - Dee? - zachowaa do rozsdku, by zamkn drzwi. Ale nie. Pchnite przez pana Vandemara otwary si szeroko. Mczyzna wszed do rodka, a Richard pody za nim. Czu si jak may, niezgrabny psiak oszczekujcy listonosza azienka nie bya dua. Miecia si w niej wanna, klozet, umywalka, kilka butelek szamponu, kostka myda i rcznik. Gdy Richard wyszed z niej kilka minut wczeniej, azienka krya te w sobie brudn, zakrwawion dziewczyn, poplamion krwi umywalk i otwart apteczk. Teraz wiecia czystoci. Dziewczyna w aden sposb nie moga si w niej ukry. Pan Vandemar wyszed z azienki, otworzy drzwi sypialni, wmaszerowa do rodka, rozejrza si. - Nie wiem, co pan sobie wyobraa rzek Richard - ale jeli obydwaj natychmiast nie opucicie mojego mieszkania, wezw policj. Wwczas pan Vandemar, ktry bada wanie salon, odwrci si i Richard nagle uwiadomi sobie, e okropnie si boi, zupenie jak may piesek, ktry odkry wanie, e osoba, ktr wzi za listonosza, jest w istocie olbrzymim, poerajcym psy przybyszem z innej planety, prosto z filmu z rodzaju tych, ktre Jessica uwaaa za niewarte jej czasu. Zaciekawi si przelotnie, czy pan Vandemar naley do ludzi, ktrym mwi si Nie rb mi krzywdy!", i jeli tak, czy sowa te na cokolwiek si zdadz. Wwczas odezwa si lisi pan Croup: - Oczywicie. Co pana naszo, panie Vandemar? Zao si, e to rozpacz po ucieczce naszej drogiej, kochanej siostry zamcia mu w gowie. Prosz przeprosi tego pana, panie

Vandemar. Pan Vandemar skoni gow i namyla si przez moment. - Zdawao mi si, e musz skorzysta z toalety rzek. -Nie musiaem. Przepraszam. Pan Croup ruszy w stron wyjcia. -No prosz. Mam nadziej, e wybaczy pan memu bratu brak obycia. Rcz, e to troska o nasz biedn owdowia matk i siostr, ktra w tej chwili zapewne bka si po ulicach Londynu bez opieki, tak go poruszya. W sumie jednak dobrze mie go u swego boku. Czy nie tak, mj rosy druhu? - Przekroczyli ju prg i znaleli si na klatce schodowej. Pan Vandemar milcza. Zupenie nie wyglda na oszalaego z rozpaczy. Croup odwrci si do Richarda i posa mu kolejny lisi umiech. - Zawiadomi nas pan, jeli j zobaczy - rzek. - Do widzenia - odpar Richard. Zamkn drzwi i przekrci zamek. A potem, po raz pierwszy, odkd wprowadzi si do tego mieszkania, zacign acuch. - Nie jestem gruby powiedzia pan Vandemar. Pan Croup, ktry na pierwsz wzmiank o policji przeci lini telefoniczn Richarda i teraz zastanawia si, czy wybra waciwy kabel, bo dwudziestowieczna technika nie bya jego specjalnoci, wzi ulotk. Wcale tak nie twierdziem odpar. - Napluj. Pan Vandemar zebra w ustach nieco liny i splun wprost na ty ulotki. Pan Croup przycisn j mocno do ciany obok drzwi Richarda. Przywara tam na dobre. WIDZIELICIE T DZIEWCZYN? - pytaa. - Powiedziae rosy druh". To znaczy gruby. -,,Rosy" znaczy te silny, solidny, potny, peen wigoru, odwany, miay i pomysowy odpar pan Croup. Wierzysz mu? Ruszyli w d. po schodach. - Wierz, akurat - powiedzia pan Vandemar. - Czuem jej zapach.

***Richard odczeka, pki nie usysza trzanicia drzwi klatki schodowej kilka piter niej. Wanie ruszy w stron azienki, gdy wytrci go z rwnowagi dwiczcy przeraliwie dzwonek telefonu. Popdzi do przedpokoju i podnis suchawk. - Halo? Halo! Ze suchawki nie dobieg aden dwik. Zamiast tego rozlego si szczknicie i w goniku sekretarki na stoliku zabrzmia gos Jessiki.

- Richardzie, mwi Jessica. auj, e nie ma ci w domu, bo byaby to nasza ostatnia rozmowa i bardzo chciaam powiedzie ci to bezporednio. Uwiadomi sobie, e telefon nie dziaa. Wychodzcy ze suchawki przewd koczy si dwadziecia centymetrw niej, starannie odcity. Mimo wszystko zacz krzycze do mikrofonu, powtarzajc sowa takie jak:, Jessica", jestem tutaj" i prosz, nie rozczaj si". - Narobie mi wczoraj okropnego wstydu, Richardzie cigna dalej Jessica. Jeli o mnie chodzi, nasz zwizek jest skoczony. Nie zamierzam zwraca ci piercionka ani w ogle si z tob spotyka. Mam nadziej, e ty i twoja zraniona ptaszyna zgnijecie w piekle. egnam! - Jessica!- krzykn Richard w ponnej nadziei, e jeli zrobi to dostatecznie gono, zdoa jako przenikn w gb sieci telekomunikacyjnej. Tama przestaa si obraca. Rozlego si kolejne szczknicie i maa czerwona lampka sekretarki zamrugaa. - Ze wieci? - spytaa dziewczyna. Staa tu za nim w ciasnej kuchni. Jej rami okrywa banda. Wycigaa torebki herbaty i wkadaa je do kubkw. Woda ju wrzaa. - Tak - odpar Richard. - Bardzo ze. - Podszed do niej, poda jej ulotk WIDZIELICIE T DZIEWCZYN? -To ty, prawda? - To zdjcie mnie przedstawia, owszem. -I nazywasz si... Dee? Potrzsna gow. - Nazywam si Drzwi, Richardrichardmayhewdicku. Mleko, cukier? W tym momencie Richard czu si ju kompletnie zgubiony. - Richardzie, po prostu Richardzie - rzek. - Bez cukru. - Potem doda. - Suchaj, jeli to nie jest osobiste pytanie, moesz mi powiedzie, co ci si stao? Drzwi nalaa do kubkw wrztku. - Nie chcesz tego wiedzie - odpara z prostot. - C, przykro mi, e... - Nie, Richardzie. Naprawd nie chcesz tego wiedzie. Nie wyszoby ci to na dobre. I tak zrobie wicej, ni powiniene. Wyja torebki i podaa mu kubek herbaty. Odbierajc go od niej uwiadomi sobie, e wci ciska w doni suchawk. - No c, wiesz... nie mogem ci tak po prostu zostawi. - Moge - odpara. - Ale nie zrobie tego. Przywara do ciany i zerkna przez okno. Richard take wyjrza na zewntrz. Po

drugiej stronie ulicy pan Croup i pan Vandemar wychodzili wanie ze sklepu z gazetami. Ulotka WIDZIELICIE T DZIEWCZYN? wisiaa na honorowym miejscu na wystawie. - To naprawd twoi bracia? spyta. - Nie artuj, prosz odpara beznamitnie Drzwi. Richard pocign yk herbaty, udajc, e wszystko jest najzupeniej normalne. - Gdzie waciwie bya... no wiesz, przed chwil? - Byam tutaj - odpara. - Posuchaj, poniewa ci dwaj si tu krc, bdziemy musieli przesa wiadomo... - zawiesia gos - komu, kto moe mi pomc. Nie odwa si std wyj. - Nie znasz jakiego bezpiecznego miejsca? Kogo, do kogo moglibymy zatelefonowa? Drzwi wyja mu z rki suchawk z dyndajcym kawakiem obcitego kabla i potrzsna gow. - Moi przyjaciele nie maj telefonw - rzeka. Pooya suchawk na wideki i zostawia j tam, samotn, bezuyteczn. Nagle umiechna si przewrotnie. - Okruszki! - Sucham? - spyta Richard.

***Dziewczyna otworzya okienko na tyach sypialni, wychodzce na may skrawek dachu i rynn, i rozsypaa wok okruchy. Aby dosign okna, musiaa stan na ku Richarda. - Ale ja nie rozumiem - zaprotestowa Richard. - Oczywicie, e nie - zgodzia si. - A teraz ciii... Nagle rozleg si trzepot skrzyde. Towarzyszy mu fioletowo-szaro-zielony rozbysk wiata na pirach gobia. Ptak zacz dzioba okruchy. Drzwi wycigna rk i podniosa go. Spojrza na ni ciekawie, ale nie protestowa. Usiedli na ku. Drzwi oddaa Richardowi gobia. Sama przymocowaa mu do nki wiadomo, uywajc do tego jaskrawobkitnej gumki, ktra wczeniej opasywaa plik starych rachunkw za prd. Richard bez entuzjazmu przyj ptaka. - Nie pojmuj, jaki w tym sens - narzeka. To przecie nie jest gob pocztowy, tylko zwyky londyski, z tych, co to sraj na lorda Nelsona. -Zgadza si - odpara Drzwi. Policzek miaa zadrapany, a wosy spltane; spltane,

lecz nie skotunione. Delikatnie odebraa ptaka i spojrzaa mu prosto w oczy. Gob przekrzywi gow, wpatrujc si w ni uwanie. - W porzdku - rzeka, po czym wydaa z siebie odgos przypominajcy gruchanie gobia. - W porzdku, Crrrprlrr. Masz znale markiza de Carabas, zrozumiaa? Gob zagrucha co w odpowiedzi. - wietnie. To wane, wic lepiej... Ptak przerwa jej niecierpliwym gruchaniem. - Przepraszam - rzeka Drzwi. - Oczywicie, to jasne, wiesz, co robisz. Wypucia ptaka przez okno. Richard z rozbawieniem oglda ca te scen. - Wiesz, przez chwil miaem wraenie, e on ci rozumie - rzek, gdy gob wzbi si w niebo i znikn pord dachw kamienic. - To ci dopiero - odpara Drzwi. - A teraz czekamy. Podesza do stojcego w kcie sypialni regau, znalaza egzemplarz Mansfield Parku", o ktrego istnieniu Richard nie mia wczeniej pojcia, i znikna w salonie. Richard poszed za ni. Dziewczyna usiada na kanapie i otworzya ksik. - To zdrobnienie od Dee? - spyta. - Co? - Twoje imi. - Nie. - Jak je wymawiasz? - Drzwi. Jak co, przez co si przechodzi. - Ach tak. - Czu, e musi powiedzie co jeszcze, wic rzek: - Co to w ogle za imi? Spojrzaa na niego swymi rnobarwnymi oczami. - Moje imi. Potem wrcia do lektury Jane Austen. Richard znalaz pilota i wczy telewizor. Zmieni kana. Zmieni ponownie. Westchn. Przeskoczy na nastpny. - No to na co czekamy? Drzwi przewrcia kartk. Nie uniosa wzroku. - Na odpowied. - Jak odpowied? Wzruszya ramionami. - Ach tak. Jasne. Nagle dostrzeg, e teraz, po usuniciu wikszoci brudu i krwi, jej skra jest bardzo blada. Zastanawia si, czy blado t spowodowaa choroba, czy utrata krwi. A moe po prostu dziewczyna nieczsto wychodzia na dwr? Moe siedziaa w wiezieniu? Cho na to

bya chyba za moda. Moe wyszy z mczyzn mwi prawd, twierdzc, e jest wariatk... - Posuchaj, kiedy zjawili si tu ci ludzie... - Ludzie? - Bysk rnobarwnych oczu. - Croup i no, Vanderbilt. - Vandemar. - Zastanawiaa si przez chwile, po czym przytakna. - Owszem, chyba mona nazwa ich ludmi. Maj po dwie nogi, dwie rce i po jednej gowie. Richard nie da si zbi z tropu. - Wiec wtedy, kiedy si tu zjawili, gdzie bya? Polizaa palec i odwrcia stron. - Tutaj. - Ale... - Umilk, bo zabrako mu sw. Nie moga ukry si nigdzie w mieszkaniu. Ale przecie z niego nie wysza. Ale... W tym momencie rozleg si szelest. Pomidzy stosami kaset wideo pod telewizorem poruszyo si co ciemnego. - Jezu! - jkn Richard, z caej siy ciskajc pilotem, ktry z hukiem uderzy w kasety. Co ciemnego znikno. - Richardzie! warkna Drzwi. - Ju dobrze - wyjani. To chyba by szczur czy co takiego. Spojrzaa na niego gniewnie. - Oczywicie, e to by szczur. Teraz go przestraszye. Biedactwo. Rozejrzaa si po pokoju, po czym zawistaa przez zby. - Halo! - zawoaa. Uklka na pododze, porzucajc Mansfield Park". - Halo? Z wciek min obejrzaa si przez rami. -Jeli zrobie mu krzywd... - zacza gronie, ale zaraz znacznie agodniejszym tonem zwrcia si do pokoju: - Przepraszam, to idiota. Halo? - Nie jestem idiot! - zaprotestowa Richard. - Ciii... Halo? Spod kanapy wyjrzao dwoje maych czarnych oczu. Za nimi wynurzya si reszta gowy, podejrzliwie koyszcej si na boki. Zwierz byo zdecydowanie zbyt due jak na mysz. - Witaj! - pozdrowia je ciepo Drzwi. - Nic ci nie jest? Wycigna rk. Zwierztko wbiego jej na rami i tam przycupno. Drzwi pogadzia je palcem. Byo ciemnobrzowe, miao dugi rowy ogon. Do jego boku przymocowano co, co wygldao jak zoony skrawek papieru. - To szczur! - powiedzia Richard, uznawszy, e s takie chwile w yciu czowieka,

kiedy moe wspomnie o rzeczach oczywistych. - Oczywicie. Nie przeprosisz go? - Co? - Przepro. Moe niedokadnie co usysza. Moe to on zaczyna wariowa. - Szczura? Drzwi milczaa znaczco. - Przepraszam. rzek Richard z godnoci, zwracajc si do zwierzcia -jeli ci przestraszyem. Szczur zerkn na Drzwi. - Nie, on naprawd tak myli - powiedziaa. To nie tylko sowa. Co dla mnie masz? Obmacaa bok szczura i oderwaa od niego wielokrotnie zoony kawaek brzowego papieru, przytrzymywany czym, co Richardowi dziwnie przypominao jaskrawoniebiesk gumk. Dziewczyna rozoya obszarpany kawaek papieru pakowego pokryty czarnym, pajczym pismem. Szybko przebiega je wzrokiem. - Dzikuj - rzeka do szczura. - Jestem wdziczna za to, co zrobie. Zwierztko zbiego na kanap. Przez moment gniewnie patrzyo na Richarda, po czym znikno wrd cieni. Dziewczyna zwana Drzwi podaa licik Richardowi. - Prosz - powiedziaa. - Przeczytaj to. Byo pne popoudnie, a e zbliaa si jesie, w centrum Londynu zapada ju zmrok. Richard pojecha metrem na Tottenham Court Road i szed teraz na zachd Oxford Street, trzymajc w doni kawaek papieru. - To wiadomo - powiedziaa, podajc mu go - od markiza de Carabas. Richard by pewien, e sysza ju kiedy to nazwisko. - wietnie rzek. - Zabrako mu kartek pocztowych? - Tak jest szybciej. Min wiata sklepu Yirgin, sklepik sprzedajcy pamitkowe czapki policyjne i mae czerwone londyskie autobusy, a take bar oferujcy kawaki pizzy. Potem skrci w prawo... - Musisz kierowa si zapisanymi tu wskazwkami. Postaraj si, by nikt ci nie ledzi. Potem westchna i dodaa: Naprawd nie powinnam tak bardzo ci angaowa. - Jeli to zrobi... czy szybciej std odejdziesz? - Tak.

By teraz na Hanway Street, wskiej, ciemnej uliczce, penej mrocznych sklepw z pytami i zamknitych restauracji. Jedyne wiato dopywao z zamknitych alkoholowych klubw na pitrach kamienic. Szed naprzd. ...Skr w prawo w Hanway Street, w lewo w Hanway Place, potem znw w prawo w pasa Orme. Zatrzymaj si przy pierwszej latami". Jeste pewna, e nie ma tu bdu? -Tak. Richard nie pamita pasau Orme, cho by ju wczeniej na Hanway Place. W jednej z tutejszych suteren miecia si hinduska restauracja, ktr lubi odwiedza Garry z pracy. Richard zapamita, e Hanway Place jest lepym zaukiem. Mandeer: to wanie ta restauracja. Min jej wejcie, stopnie wiodce zachcajco w d, a potem skrci w lewo... Myli si. Rzeczywicie by tam pasa Orme. Dostrzeg nawet tabliczk. PASA ORME W1 Nic dziwnego, e wczeniej go nie zauway; bya to zaledwie alejka midzy domami, owietlona mrugajc latarni gazow. Niewiele si ju takich widuje, pomyla Richard i unis do wiata swe instrukcje, odczytujc niewyrane pismo. "Potem odwr si trzykro, opacznie". - Opacznie to znaczy w kierunku przeciwnym do mchu wskazwek zegara, Richardzie. Obrci si trzy razy. Czu si strasznie gupio. - Czemu waciwie musz robi to wszystko, by spotka si z twoim przyjacielem? To przecie bzdury. - To nie s bzdury. Naprawd. Zrb mi t przyjemno. Dobrze? I umiechna si do niego. Przesta si obraca. Przeszed alejk do jej koca. Nic. Metalowy kube na mieci, a obok niego co, co przypominao kup szmat. - Halo! - zawoa Richard. - Jest tu kto? Jestem przyjacielem Drzwi. Halo! Nie. Nikogo tu nie byo. Richard poczu dziwn ulg. Teraz mg wrci do domu i wyjani dziewczynie, e nic si nie stao. Potem zadzwoni do Odpowiednich Wadz, ktre Wszystko Zaatwi. Zmi papier w ciasn kulk i cisn go w stron kosza. Co, co Richard wzi za stos szmat, jednym pynnym ruchem unioso si, uroso i wstao. W ciemnej twarzy pony biaka oczu. Czyja do pochwycia w powietrzu zgniecion kartk. - To chyba moja wasno - rzek markiz de Carabas.

Mia na sobie obszerny prochowiec, wysokie czarne buty i obszarpane ubranie. Przez moment umiechn si, byskajc biaymi zbami, jakby usysza dobry art. Skoni si Richardowi i rzek: - De Carabas, do usug. A ty jeste... - Umm - odpar Richard. - Eee. Umm. - Jeste Richard Mayhew, mody czowiek, ktry uratowa nasz rann Drzwi. Jak ona si czuje? - Nooo, hmmm, ju w porzdku. Rami wci ma... - Jej szybka rekonwalescencja z pewnoci zaskoczy nas wszystkich. W jej rodzinie wszyscy niezwykle szybko odzyskiwali siy. Zdumiewajce, e kto zdoa ich jednak zabi. Mczyzna, nazywajcy siebie markizem de Carabas, kry niespokojnie po alejce. Cay czas by w ruchu. - Kto zabi rodzin Drzwi? - spyta Richard. - Nie zajdziemy daleko, jeli bdziesz powtarza wszystko, co ci powiem, prawda? Markiz sta teraz przed Richardem. -Usid - poleci. Richard rozejrza si wok w poszukiwaniu czego, na czym mgby przysi. Markiz pooy mu rk na ramieniu i jednym pchniciem posa na bruk. - Ona wie, e nie jestem tani. Co dokadnie mi proponuje? - Sucham? - Jaka jest stawka? Przysaa ci tu, eby ze mn negocjowa, mody czowieku. Nie jestem tani i nigdy nie robi niczego za darmo. Richard wzruszy ramionami, jeli w ogle mona wzruszy ramionami lec na wznak na ziemi. - Kazaa ci powtrzy, e chce, aby zabra j do domu -gdziekolwiek on jest - i znalaz jej ochroniarza. Nawet gdy markiz zatrzyma si, jego oczy wci si poruszay, w gr, w d, wok, jakby czego szuka, o czym myla, dodawa, odejmowa, ocenia. Richard zastanowi si przelotnie, czy jego rozmwca nie jest przypadkiem szalony. - I proponuje mi...? - No c. Nic. Markiz dmuchn na paznokcie i wytar je o klap paszcza. Potem odwrci si. - Jej propozycja to... nic? - W jego gosie zabrzmiaa uraza. Richard dwign si na nogi. - Nie wspominaa o pienidzach. Powiedziaa tylko, e bdzie ci winna przysug. W

ciemnoci bysny oczy. - Jak dokadnie przysug? - Ogromn - odpar Richard. - Powiedziaa, e bdzie ci winna ogromn przysug. De Carabas umiechn si szeroko niczym tygrys, ktry dostrzeg samotne, zbkane dziecko. Potem odwrci si do Richarda. - A ty zostawie j sam? - spyta. - Cho w pobliu kr Croup i Vandemar? To na co czekamy? Uklk i wyj z kieszeni may metalowy przedmiot. Wsun go w pokryw wazu u wylotu alejki i przekrci. Pokrywa uniosa si lekko. Markiz schowa metalowy przedmiot i z drugiej kieszeni wyj co, co przypominao nieco dugi fajerwerk albo flar. Przesun po niej doni. Jeden koniec rozbysn szkaratnym pomieniem. - Mog o co spyta? - rzek Richard. - Z ca pewnoci nie - odpar markiz. - Nie bdziesz o nic pyta. Nie usyszysz adnych odpowiedzi. Nie zejdziesz ze cieki. Nie bdziesz nawet myla o tym, co si z tob dzieje. Zrozumiae? - Ale... - I najwaniejsze: adnych ale. Dama jest w opresji. Musimy j zdeopresjowa oznajmi markiz. - Liczy si czas. Chod. Richard poszed, zsuwajc si po metalowej drabince na cianie pod wazem. Czu si tak bardzo zagubiony, e nawet stado przewodnikw nie wyprowadzioby go na znany teren.

***Zastanawia si, gdzie waciwie s. Otoczenie nie przypominao kanau. Moe to tunel do konserwacji kabli telefonicznych albo trasa maego pocigu, albo... co jeszcze? Uwiadomi sobie nagle, e niewiele wie o tym, co dzieje si pod jego stopami. Szed nerwowo naprzd w obawie, e wpadnie w jak dziur, potknie si w ciemnoci i zamie nog. De Carabas nonszalancko maszerowa przodem. Wyranie go nie obchodzio, czy Richard mu towarzyszy, czy nie. Czerwony pomie rzuca wielkie cienie na cian tunelu. Richard podbieg, by dotrzyma markizowi kroku. - Zobaczmy powiedzia de Carabas. Musz dostarczy j na targ. Nastpny wypada za dwa dni, jeli dobrze pamitam. A oczywicie moja pami jest doskonaa. Mog j ukry do tego czasu. - Targ? - spyta Richard.

- Ruchomy Targ. Ale ty nie chcesz o tym wiedzie. adnych pyta. Richard rozejrza si wok. - Zamierzaem wanie spyta, gdzie teraz jestemy. Pewnie nie zechcesz mi odpowiedzie? Markiz umiechn si szeroko. - Doskonale - rzek. - I tak masz do kopotw. -I to jakich! - westchn Richard. - Narzeczona mnie rzucia, pewnie bd sobie musia kupi nowy telefon... - Na uk i witynie! Telefon to najmniejsze z twoich zmartwie. Carabas pooy flar na ziemi, gdzie nadal z sykiem rozbyskiwaa czerwonym ogniem, i zacz wspina si po metalowych szczeblach w cianie. Richard po chwili wahania pody w jego lady. Szczeble byy zimne i zardzewiae. Czu, jak szorstka rdza odpada pod palcami. Jej odamki wlatyway mu do oczu i ust. Szkaratne wiato w dole raz jeszcze zamigotao i zgaso. Otoczya ich absolutna ciemno. - To co, wracamy do Drzwi? - W kocu tak. Ale najpierw musze co zorganizowa. Ubezpieczenie. Kiedy wyjdziemy na wiato, nie patrz w d. - Czemu nie? - spyta Richard. A potem wiato uderzyo go w twarz. I spojrza w d.

***By jasny dzie. (Jak to moliwe? - spyta cichy gos wewntrz jego gowy. Kiedy skrci w alejk, niemal zapada ju noc, a mina najwyej godzina). Richard tkwi na metalowej drabinie wiodcej w gr wielkiego budynku (ale przecie kilka sekund temu wspina si po tej samej drabinie i znajdowa si pod ziemi, prawda?), a pod sob widzia... Londyn. Malekie samochody, autobusy i takswki, mae budynki, drzewa, miniaturowe ciarwki, maciupekich ludzi. Wszystko to wirowao mu przed oczami. Mona powiedzie, e Richard niezbyt dobrze radzi sobie z wysokociami, ale nie daje to penego obrazu sytuacji. Rwnie dobrze mona by opisa planet Jowisz jako wiksz od kaczki. Owszem, to prawda, lecz z pewnoci nie caa prawda. Nienawidzi! przepaci i wieowcw. Gdzie w gbi jego duszy kry si strach, e pewnego dnia podejdzie do skraju urwiska i si nie zatrzyma. Richard zamar. Kurczowo zacisn donie na szczeblach. Oczy bolay go gdzie w

gbi czaszki. Zacz oddycha, zbyt gboko, za szybko. - Kto - rzek rozbawiony gos nad jego gow - nie sucha ostrzee. - Ja... - Richardowi gardo odmwio wsppracy. Przekn lin, nawilajc je nieco. Nie mog si ruszy. Czu, jak na jego donie wystpuje warstewka potu. A jeli zacznie poci si tak mocno, e rce zsun si ze szczebli i spadnie w otcha? - Oczywicie, e moesz. Jeli nie, zostaniesz tutaj, bdziesz wisia na cianie, pki nie zdrtwiej ci rce, nogi nie ugn si i nie polecisz sto metrw w d na spotkanie mierci. Richard unis gow, spogldajc na markiza. Carabas patrzy na niego z umiechem. Gdy dostrzeg, e Richard go obserwuje, oburcz wypuci szczeble i pokiwa mu palcami. Sam ten widok wystarczy, by Richardowi zakrcio si w gowie. - Sukinsyn mrukn pod nosem. Puci praw rk i unis j o dwadziecia centymetrw, pki nie natkna si na kolejny szczebel. Nastpnie przesun praw nog. Potem zrobi to samo lew rk. Po duszej chwili znalaz si na skraju paskiego dachu. Wgramoli si na i run bez si. Ktem oka dostrzeg markiza maszerujcego po dachu, coraz dalej i dalej. Ukry twarz w doniach. Pod sob czu bogosawione, twarde podoe. Serce walio mu w piersi. - Nie jeste tu mile widziany, de Carabas - powiedzia niski, zrzdliwy gos. - Wyno si! Id std! - Stary Bailey. - Richard wyranie usysza odpowied de Carabasa. - Wygldasz bardzo krzepko. A potem rozlego si szuranie posuwistych krokw. Kto agodnie dgn go palcem midzy ebra. - Wszystko z tob w porzdku, chopcze? Mam wanie zup na ogniu. Chcesz si poczstowa? Ros z gawrona. Richard otworzy oczy. - Nie, dzikuje - rzek. Najpierw ujrza pira. Nie by pewien, czy to paszcz, peleryna, czy moe co innego. Lecz niezalenie od rodzaju przyodziewku, pokryway go pira. Na grze, spomidzy nich, wygldaa twarz, agodna i pomarszczona. Ciao, w miejscach gdzie nie pokryway go pira, okrcone byo ciasno sznurami. Richard przypomnia sobie nagle przedstawienie Robinsona Crusoe", na ktre zabrano go w dziecistwie: to mgby by Robinson Crusoe, gdyby wyldowa na dachu zamiast na bezludnej wyspie. - Nazywaj mnie Stary Bailey, chopcze - oznajmi Robinson Crusoe. Zacz maca

rk w poszukiwaniu okularw wiszcych na sznurku wok szyi. Znalaz je, naoy i uwanie przyjrza si Richardowi. - Nie poznaj ci. Jakiej baronii zoye hod? Jak si nazywasz? Richard usiad powoli. Po drugiej stronie dachu dostrzeg co, co wygldao jak namiot. Stary brzowy namiot, poatany i pokryty biaymi plamami ptasich odchodw. - Nic nie mw! - rzuci markiz de Carabas. - Ani sowa. -Odwrci si do Starego Baileya. - Ludzie, ktrzy wtykaj nieproszeni nosy w nie swoje sprawy, czasami - gono pstrykn palcami tu przed twarz starca, ktry a podskoczy - je trac. Do rzeczy. Od dwudziestu lat jeste mi winien przysug. Du przysug. Wanie po ni przyszedem. Stary czowiek zamruga. - Byem gupcem - rzek cicho. - Nie ma to jak stary gupiec - zgodzi si markiz. Sign do wewntrznej kieszeni paszcza i wycign srebrne puzderko, wiksze ni tabakiera, mniejsze ni papieronica i znacznie bardziej ozdobne. - Wiesz, co to jest? - Niestety tak. - Przechowasz to dla mnie. - Nie chc. - Nie masz wyboru - uci markiz. Trci Richarda kwadratowym noskiem buta. Dobra rzek. Lepiej ju ruszajmy. Nieprawda? Pomaszerowa przez dach. Richard pody jego ladem, trzymajc si jak najdalej od krawdzi. Markiz otworzy klap i znaleli si na kiepsko owietlonej spiralnej klatce schodowej. - Kim by ten czowiek? Ich kroki odbijay si echem w pmroku. - W ogle nie suchasz, co do ciebie mwi, prawda? I tak masz ju problemy. Wszystko co robisz, wszystko co mwisz, co syszysz, tylko pogarsza spraw. Lepiej mdl si, by nie przekroczy granicy. Richard pochyli gow. - Przepraszam rzek. - Wiem, e to osobiste pytanie, ale czy jeste moe chory na umyle? - Moliwe, cho do nieprawdopodobne. Czemu pytasz? - No c - odpar Richard. Jeden z nas musi by. Byo kompletnie ciemno. Richard zachwia si lekko, gdy dotar do koca schodw i sprbowa zej ze stopnia, ktrego nie byo.

- Uwaga na gow! - rzuci markiz, otwierajc drzwi. Richard uderzy o co czoem i wyszed, osaniajc oczy przed racym wiatem. Potar czoo, potem przetar oczy. Drzwi, ktrymi wanie wyszli, naleay do szafy na szczotki na jego wasnej klatce schodowej. Markiz oglda ulotk WIDZIELICIE T DZIEWCZYN? przyklejon obok drzwi Richarda. - Nie najlepsze zdjcie zauway. A potem Richard otworzy frontowe drzwi i znalaz si w domu. Z olbrzymi ulg przekona si, e za oknami znw panuje noc. - Richardzie! - wykrzykna Drzwi. - Udao ci si! Umya si podczas jego nieobecnoci. Z jej twarzy i rk znikna ciemna warstwa. Wielowarstwowy strj wyglda, jakby postaraa si usun z niego wikszo brudu i krwi. Richard zastanawia si, ile moga mie lat. Pitnacie? Szesnacie? Wicej? Wci nie potrafi okreli. Woya skrzan kurt, ktr miaa na sobie, gdy j znalaz -- obszerne brzowe okrycie, przypominajce star kurtk lotnicz; wydawaa si w niej jeszcze drobniejsza i bardziej bezbronna. - Owszem - odpar. Markiz de Carabas uklk na jedno kolano i schyli gow. - Pani - rzek. Dziewczyna wzdrygna si lekko. - Och, wsta, Carabas. Ciesz, e przyszede. Wyprostowa si zgrabnym, pynnym ruchem. -Rozumiem powiedzia - e uyto tu sw: przysuga", olbrzymia" i winna". - Pniej. Drzwi podesza do Richarda i uja jego donie. - Richardzie, dzikuj. Jestem naprawd wdziczna za to, co zrobie. Zmieniam pociel w ku. Chciaabym mc ci si jako odwdziczy. - Odchodzisz? Przytakna. - Teraz bd ju bezpieczna. Mniej wicej. Tak mam nadziej. Przez jaki czas. - Dokd pjdziesz? Umiechna si agodnie i potrzsna gow. - Mm-mm. Znikam z twojego ycia. Bye cudowny. Wspia si na palce i ucaowaa go w policzek. - Gdybym kiedykolwiek chcia si z tob skontaktowa...

- Nie moesz. Nigdy. I... - urwaa - posuchaj, bardzo mi przykro. Rozumiesz? Richard, zakopotany, spuci wzrok ku czubkom butw. - Nie ma powodu - odpar i doda z powtpiewaniem: - Byo fajnie. Potem unis wzrok. W mieszkaniu nie byo ju nikogo.

Rozdzia 3

W niedziel rano Richard wyj z szuflady na dnie szafy telefon w ksztacie Batmobilu, ktry dosta kilka lat wczeniej na Gwiazdk od ciotki Maude, i wetkn kabel do gniazdka. Prbowa zadzwoni do Jessiki. Bez powodzenia. Jej sekretarka bya wyczona, podobnie komrka. Przypuszcza, e Jessica pojechaa na wie do rodzicw. Oboje rodzice Richarda ju nie yli. Ojciec zmar nagle, gdy Richard by maym chopcem, na atak serca. Od tego czasu matka umieraa, bardzo powoli, a kiedy Richard wyprowadzi si, po prostu zgasa. Sze miesicy po wyjedzie do Londynu wrci do Szkocji wagonem sypialnym i spdzi dwa dni w szpitalu, siedzc przy jej ku. Czasami go poznawaa. Innym razem nazywaa imieniem ojca. Richard siad na kanapie i pogry si w mylach. Wydarzenia ostatnich dwch dni z kad chwil zdaway mu si mniej rzeczywiste, mniej prawdopodobne. Prawdziwa bya jedynie wiadomo pozostawiona przez Jessic na sekretarce. Odtwarza j raz po raz ca niedziel, w nadziei e w kocu jej zo ustpi, e usyszy ciepo w jej gosie. Nigdy mu si to nie udao. Mia ochot wyj i kupi niedzieln gazet, ale zrezygnowa. Wszystkie niedzielne gazety, ktre nie naleay do Ruperta Murdocha, byy wasnoci Arnolda Stocktona, szefa Jessiki, karykatury czowieka o wielkich osigniciach i jeszcze wikszej liczbie podbrdkw. Jego gazety opowiaday tylko o nim, podobnie jak wszystkie inne. Richard zrobi sobie dug gorc kpiel i stos kanapek, a take kilka kubkw herbaty. Troch oglda telewizje, tworzc w gowie kolejne, starannie przemylane wersje rozmowy z Jessic. Pod koniec kadej wymylonej rozmowy kochali si gniewnie, szaleczo, namitnie, ze zami, a potem wszystko znw byo dobrze.

***W poniedziaek rano nie zadzwoni budzik. Richard wypad na ulice za dziesi dziewita, wymachujc aktwk i rozgldajc si rozpaczliwie w nadziei, e dostrzee takswk. Nagle westchn z ulg, bo na drodze pojawi si duy czarny samochd ze wieccym tym napisem TAXI. Jecha wprost w jego stron. Richard machn rk.

Takswka lekko przepyna obok, cakowicie go ignorujc. Skrcia za rg i znikna. Nastpna takswka. Nastpny ty zapraszajcy znak. Tym razem Richard wyszed na ulic, by j zatrzyma. Samochd wymin go i nie zwalniajc pojecha dalej. Richard zacz kl pod nosem. A potem ruszy biegiem w stron najbliszej stacji metra. Wycign z kieszeni gar monet, dgn palcem przycisk obok napisu Charing Cross" i wrzuci drobne do maszyny. Monety kolejno przeleciay prosto przez wntrznoci automatu wyldoway z chrzstem na tacy na dole. Ani ladu biletu. Sprbowa z nastpnym automatem, i jeszcze jednym. Gdy podszed do kasy, by si poskary i jednak kupi bilet, sprzedawca rozmawia wanie przez telefon i mimo - a moe z powodu nawoywa Richarda i desperackiego stukania w pleksiglasow przegrod, ani na moment nie przerwa konwersacji. - Pieprzy to! - oznajmi gono Richard i przeskoczy barierk. Nikt go nie zatrzyma. Nikogo to nie obchodzio. Zdyszany i spocony zbieg ruchomymi schodami i wpad na zatoczony peron dokadnie w chwili wjazdu pocigu. W dziecistwie Richarda drczyy koszmary senne, w ktrych po prostu nie istnia. Niewane, jak gono si zachowywa i co robi - nikt go nie dostrzega. Teraz czu si podobnie. Ludzie przepychali si obok niego; porwa go tum, rzucajc w t i nazad, z fal wysiadajcych i wsiadajcych. Richard nie ustpowa. Sam take zacz si przepycha. W kocu niemal udao mu si wsi - jedna rka znalaza si wewntrz wagonu. W tym momencie drzwi sykny i zaczy si zamyka. Gwatownie cofn rk, lecz drzwi przytrzasny mu rkaw. Zacz wali w nie pici i krzycze, spodziewajc si, e maszynista przynajmniej uchyli drzwi i uwolni mu rkaw. Jednak pocig ruszy. Richard musia biec wzdu peronu, potykajc si, coraz szybciej i szybciej. W rozpaczy upuci aktwk i desperacko szarpn rkaw woln doni. Materia pk i Richard upad na peron, ocierajc do o kamienn pyt i rozdzierajc spodnie na kolanie. Nieco chwiejnie dwign si z ziemi, po czym cofn si i podnis aktwk. Spojrza na rozdarty rkaw, otart do i pknite spodnie. A potem ruszy schodami i opuci stacj metra. Przy wyjciu nikt nie spyta go o

bilet. - Przepraszam za spnienie - rzek Richard, nie zwracajc si do nikogo szczeglnego. Na ciennym zegarze w biurze byo wp do jedenastej. Rzuci aktwk na krzeso i otar chusteczk spocon twarz. - Nie uwierzylibycie, jak wyglda mj dzisiejszy poranek -cign dalej. - To by koszmar. Spojrza na blat. Czego na nim brakowao. Czy te, cile mwic, wszystkiego na nim brakowao. - Gdzie moje rzeczy? - spyta nieco goniej, zwracajc si do wszystkich i do nikogo. Gdzie moje telefony, gdzie moje trolle? Zajrza do szuflad. Te byy puste. Nie zosta w nich nawet papierek po batonie Mars ani pogity spinacz, wiadczcy o tym, e Richard kiedykolwiek tu by. Sylvia zbliaa si ku niemu, pogrona w rozmowie z dwoma rosymi mczyznami. Richard podszed do niej. - Sylvio, co si tu dzieje? -Przepraszam - powiedziaa uprzejmie Sylvia. Wskazaa biurko rosym mczyznom, ktrzy ujli je z obu kocw i wynieli z pokoju - Moje biurko! Dokd je zabieraj? Sylvia patrzya na niego pytajco. -Pan jest...? Co si dzieje, do cholery? - pomyla Richard. - Richard - rzek sarkastycznie. - Richard Mayhew. - Mio mi - rzucia Sylvia, a potem jej wzrok zelizn! si po Richardzie niczym woda spywajca z natuszczonej kaczki. -Nie, nie, nie tam! - krzykna do wynoszcych biurko tragarzy i pobiega za nimi. Richard odprowadzi j wzrokiem. Potem ruszy do biurka Garry'ego. - Garry, co si dzieje? To jaki dowcip? Garry rozejrza si, jakby co usysza. Potrzsn gow. Podnis suchawk i zacz wybiera numer. Richard rbn doni w wideki, rozczajc go. - Posuchaj, to nie jest mieszne. Nie wiem, w co wszyscy dzi graj. - Garry unis wzrok. Richard mwi dalej: - Jeli mnie zwolnili, po prostu mi powiedz. Ale to udawanie, e nie istniej... Wtedy Garry si umiechn. - Witam rzek. - Jestem Garry Perunu. Czym mog suy?

- Niczym - odpar chodno Richard i opuci biuro, zostawiajc w nim aktwk. Biuro Richarda miecio si na trzecim pitrze wielkiego, starego, penego przecigw budynku tu przy Strandzie. Do miejsca pracy Jessiki w poowie wysokoci duego, lustrzanego wieowca w City mia pitnacie minut spacerkiem. Pomaszerowa w tamt stron. Po dziesiciu minutach dotar do budynku Stocktona. Min umundurowanych stranikw, wsiad do windy i pojecha na gr. Wntrze windy wyoono lustrami. Jadc przyglda si samemu sobie. Mia rozwizany i przekrzywiony krawat, paszcz podarty, spodnie pknite, wosy potargane i mokre od potu... Boe, wyglda okropnie. Rozleg si dwik fletu i drzwi rozsuny si bezszelestnie. Pitro budynku Stocktona, na ktrym pracowaa Jessica, urzdzono w stylu kosztownej, ostentacyjnej skromnoci. Obok windy siedziaa recepcjonistka, spokojna, elegancka istota, ktra wygldaa tak, jakby pod wzgldem dochodw bia Richarda na gow. Czytaa Cosmopolitan". Kiedy podszed, nie uniosa wzroku. - Musz widzie si z Jessica Bartram - oznajmi Richard. To wane. Musz z ni porozmawia. Recepcjonistka kompletnie go zignorowaa. Ruszy korytarzem do drzwi Jessiki. Otworzy je i wszed do rodka. Jessica staa przed trzema duymi plakatami anonsujcymi Anioy nad Angli - wystaw wdrown". Na kadym z nich widnia inny wizerunek anioa. Kiedy Richard wszed, odwrcia si i powitaa go ciepym umiechem. - Jessica! Dziki Bogu. Posuchaj, chyba zaczynam wariowa. Zaczo si, kiedy dzi rano nie mogem zapa takswki. A potem w biurze i w metrze, i... - Pokaza jej rozszarpany rkaw. - Zupenie jakbym sta si nikim. Jessica dalej umiechaa si zachcajco. - Suchaj - powiedzia. - Przykro mi z powodu tamtego wieczoru. Nie tego, co zrobiem, ale tego, e ci zdenerwowaem i... Naprawd mi przykro. To wariactwo. Nie mam pojcia, co robi. Jessica skina gow, wci z tym samym umiechem. - Pomyli pan, e jestem nieznona, ale mam okropn pami do twarzy. Jedn chwilk. Zaraz sobie przypomn.

W tym momencie Richard wiedzia ju, e to dzieje si naprawd. e szalestwo, ktre go dotkno, jest jak najbardziej rzeczywiste. - Nic nie szkodzi - rzek. - Naprawd. I wyszed, za drzwi i na korytarz. By ju prawie przy windzie, gdy zawoaa jego imi. - Richard! Odwrci si. A jednak to by dowcip. Jaka zoliwa zemsta; co, co potrafi sobie wytumaczy. - Richard... Maybury? - dodaa z dum, e przypomniaa sobie a tyle. - Mayhew - poprawi Richard wsiadajc do windy. Drzwi odpieway smutny, wysoki trel, zamykajc si za jego plecami.

***Wrci do mieszkania zdenerwowany, oszoomiony i wcieky. Po drodze prbowa apa takswki, bez zbytniej nadziei, e ktra si zatrzyma. I rzeczywicie, adna nie przystana. Bolay go nogi, pieky oczy. Wiedzia, e wkrtce si obudzi i zacznie si prawdziwy poniedziaek - rozsdny, przyzwoity, uczciwy poniedziaek. Napeni wann gorc wod, cisn ubranie na ko i wrci do azienki. Niemal przysypia w wannie, gdy usysza zgrzyt klucza w zamku, dwik otwieranych i zamykanych drzwi i mikki mski gos. - Oczywicie, pastwu pokazuj je jako pierwszym, ale mam dug list osb zainteresowanych tym mieszkaniem. - Nie jest tak due, jak sobie wyobraaam z opisu oznajmia jaka kobieta. - Jest ekonomiczne, owszem, lecz uwaam to raczej za zalet. Richard nie zada sobie trudu zamykania drzwi azienki. Ostatecznie by jedyn osob w mieszkaniu. Dobieg go drugi szorstki mski gos: - Mwi pan, e mieszkanie jest nie umeblowane. Wedug mnie wyglda na cholernie umeblowane. - Poprzedni lokator musia zostawi cz swoich sprztw. Dziwne, nie wspominali o tym. Richard wsta. Potem, poniewa by nagi, a obcy ludzie mogli w kadej chwili wej do rodka, ponownie usiad i zacz rozpaczliwie rozglda si w poszukiwaniu rcznika. - Spjrz, George - zagadna kobieta w holu. - Kto zostawi na krzele rcznik.

Richard rozway i odrzuci kilka rcznikowych substytutw: gbk, na wp oprnion butelk szamponu i ma t gumow kaczk. - Jak wyglda azienka? - spytaa kobieta. Richard zapa rczniczek do twarzy i zakry nim krocze. Potem stan zwrcony plecami do ciany i nastawi si na przeycie chwili poniajcego wstydu. Kto popchn drzwi. Do rodka wesza trjka ludzi: mody czowiek w paszczu z wielbdziej weny i para w rednim wieku. Richard zastanawia si, czy s rwnie zakopotani jak on. - Troch maa - zauwaya kobieta. - Ekonomiczna - poprawi gadko wielbdzi paszcz. - atwo si w niej sprzta. Kobieta przesuna palcem po krawdzi umywalki i zmarszczya nos. - Chyba widzielimy ju wszystko - rzek mczyzna w rednim wieku. Wyszli z azienki. - Rzeczywicie, mogoby by wygodne oznajmia kobieta. Kto odpowiedzia jej cicho. Richard wyszed z wanny i podkrad si do drzwi. Dostrzeg rcznik na krzele w przedpokoju. Wychyli si i chwyci go. - Bierzemy je - oznajmia kobieta. - Naprawd? - spyta paszcz z wielbdziej weny. - Dokadnie tego potrzebujemy - wyjania. - Kiedy je urzdzimy, bdzie naprawd przytulne. Moecie je przygotowa na rod? - Oczywicie. Jutro usuniemy std wszystkie mieci. To aden problem. Richard, zmarznity, ociekajcy wod i owinity w rcznik, posa im gniewne spojrzenie. - To nie mieci. To moje rzeczy! - A zatem zgosimy si po klucze do paskiego biura. - Przepraszam - wtrci Richard - ja tu mieszkam. Po drodze do wyjcia przecisnli si obok niego. - Mio si z pastwem rozmawiao rzek wielbdzi paszcz. - Czy... czy ktokolwiek z was mnie syszy? To moje mieszkanie. Ja tu mieszkam. - Zechce pan przesa faksem umow do mojego biura - powiedzia starszy mczyzna, a potem drzwi zatrzasny si za nimi i Richard zosta sam w przedpokoju niegdy swojego mieszkania. Zadra z zimna. Wok panowaa cisza. - To nie dzieje si naprawd - oznajmi Richard, zwracajc si do wiata w chwili

buntu przeciw temu, co mwiy mu zmysy. Batmobil zadzwoni przenikliwie. Jego reflektory rozbysy. Richard ostronie podnis suchawk. -Halo? Z gonika dobieg syk i szum, jakby rozmwca znajdowa si bardzo daleko. Gos po drugiej stronie brzmia obco. - Pan Mayhew? Pan Richard Mayhew? - Tak - odpar Richard, a potem doda z radoci: - Pan mnie syszy? Dziki Bogu! Kto mwi? - Mj wsplnik i ja spotkalimy si z panem w sobot, panie Mayhew. Pytalimy pana o miejsce pobytu pewnej modej damy. Pamita pan? - Ton gosu by paskudny, liski, lisi. - A, tak. To pan. - Panie Mayhew, mwi pan, e Drzwi u pana nie ma. Mamy powody przypuszcza, e bardziej ni odrobin min si pan z prawd. - No c, pan twierdzi, e jestecie jej brami. - Wszyscy ludzie s brami, panie Mayhew. - Ju jej tu nie ma. I nie wiem, gdzie jest. - Jestemy tego wiadomi, panie Mayhew. Doskonale zdajemy sobie spraw z obu tych faktw. Jeli mam by przejmujco szczery, panie Mayhew - a z pewnoci chciaby pan, abym mwi szczerze, prawda? na pask