My się nie oburzamy

5
My się nie oburzamy Iza Żbikowska 2011-10-26, ostatnia aktualizacja 2011-11-16 12:30 Łukasz jest elektrykiem Fot. Michal Grocholski / Agencja Gazeta Pracują za darmo, za 500 zł, za reklamę, za możliwość zdobycia doświadczenia lub utrzymania kontaktu z zawodem Fot. Michal Grocholski / Agencja Gazeta Magdalena jest wolontariuszem na oddziale kardiologi. Michał maluje na ścianach obrazy, ten wykonał dla pani psycholog zajmującej się terapią dla dzieci z tzw. Trudnych rodzin Fot. Michal Grocholski / Agencja Gazeta Na całym świecie młodzi ludzie oburzają się: że nie mają takich szans jak ich rodzice , że nie mają stałej pracy, że nie mogą liczyć na kredyt. Ale wielu ich rówieśników pracuje. Ich nie słychać, bo nie organizują głośnych protestów. Przeczytajcie, co mówią w najnowszym "Dużym Formacie": Jestem młody, daję niskie ceny Łukasz, elektryk, 23 lata, Kępa k. Opola Uznałem, że listy do firm będą lepsze niż maile, bo kto dziś czyta maile od nieznanych osób? Kupiłem 60 kopert, załączyłem listę rzeczy, które potrafię zrobić, i wysłałem do firm. Pierwszy telefon dostałem miesiąc później: demontaż silnika, naprawa i założenie. Było to moje pierwsze zlecenie od założenia firmy. Firmę założyłem w wieku 22 lat, rok przed obroną. Rodzice się nie zdziwili. Uważali, że powinienem spróbować. Wymusili na mnie jedynie obietnicę, że obronię się w terminie. Słowa dotrzymuję, choć przez to nie wiem, co to czas wolny. Kończę pracę inżynierską na zarządzaniu i inżynierii produkcji. Wybrałem to, by nie marnować czasu, gdy po technikum elektrycznym nie dostałem się na elektrotechnikę. To nie do końca to, czego chciałem się uczyć. Ale myślę, że ta wiedza przyda się w firmie.

Transcript of My się nie oburzamy

Page 1: My się nie oburzamy

My się nie oburzamyIza Żbikowska

2011-10-26, ostatnia aktualizacja 2011-11-16 12:30

Łukasz jest elektrykiemFot. Michal Grocholski / Agencja Gazeta

Pracują za darmo, za 500 zł, za reklamę, za możliwość zdobycia doświadczenia lub utrzymania kontaktu z zawodem

Fot. Michal Grocholski / Agencja Gazeta Magdalena jest wolontariuszem na oddziale kardiologi.

Michał maluje na ścianach obrazy, ten wykonał dla pani psycholog zajmującej się terapią dla dzieci z tzw. Trudnych rodzin

Fot. Michal Grocholski / Agencja Gazeta

Na całym świecie młodzi ludzie oburzają się: że nie mają takich szans jak ich rodzice, że nie mają stałej pracy, że nie mogą liczyć na kredyt. Ale wielu ich rówieśników pracuje. Ich nie słychać, bo nie organizują głośnych protestów. Przeczytajcie, co mówią w najnowszym "Dużym Formacie":

Jestem młody, daję niskie ceny

Łukasz, elektryk, 23 lata, Kępa k. Opola

Uznałem, że listy do firm będą lepsze niż maile, bo kto dziś czyta maile od nieznanych osób? Kupiłem 60 kopert, załączyłem listę rzeczy, które potrafię zrobić, i wysłałem do firm. Pierwszy telefon dostałem miesiąc później: demontaż silnika, naprawa i założenie. Było to moje pierwsze zlecenie od założenia firmy.

Firmę założyłem w wieku 22 lat, rok przed

obroną. Rodzice się nie zdziwili. Uważali, że powinienem spróbować. Wymusili na mnie jedynie obietnicę, że obronię się w terminie. Słowa dotrzymuję, choć przez to nie wiem, co to czas wolny. Kończę pracę inżynierską na zarządzaniu i inżynierii produkcji. Wybrałem to, by nie marnować czasu, gdy po technikum elektrycznym nie dostałem się na elektrotechnikę. To nie do końca to, czego chciałem się uczyć. Ale myślę, że ta wiedza przyda się w firmie.

Założenie firmy okazało się prostsze, niż myślałem. Znalazłem w internecie post o akademickim inkubatorze przedsiębiorczości. Umówiłem się na spotkanie, jeszcze tego samego dnia podpisaliśmy wszystkie papiery. Nie mam własnego biura, zresztą nie jest mi potrzebne. Za to przez dwa lata za 250 zł miesięcznie mam za darmo księgowość, porady prawne i korzystanie z wyposażonego biura. Więc mogę skupić się na poszukiwaniu klientów i pracy. Na początku zrobiłem stronę internetową, potem zaprojektowałem ulotki i wizytówki. Wszystko, co mogę, robię sam, by ciąć koszty.

W silnikach i kablach dłubałem już jako nastolatek. Poświęcałem temu cały wolny czas, popołudnia, weekendy. Szedłem do warsztatu, bo mnie to zwyczajnie interesowało. Wiele się od brata elektryka nauczyłem, a on się cieszył, że ma pomocnika. Cieszyli się też rodzice, dla których ważne było, bym wiedział, co to znaczy pracowitość i sumienność. Tego uczyli

Page 2: My się nie oburzamy

mnie od małego. Nigdy nie odpuszczali, zawsze wymagali, bym pomagał w domu, każdy miał swoje obowiązki i musiał się ich trzymać. Ojciec był kierownikiem w małej firmie produkcyjnej. Mama pracuje w biurze.

Na studiach pracowałem już w firmie zajmującej się montażem i serwisem klimatyzacji, potem - przez kilka miesięcy - w dużej firmie energetycznej, gdzie zarabiałem 1500 miesięcznie, pół zwykłej pensji. Ale mogłem wiele podpatrzyć i mam już doświadczenie, które przekonuje klientów.

Własna firma kosztuje, więc całe ubiegłe wakacje pracowałem za granicą jako pomocnik elektryka w firmie samochodowej. Zarobiłem ponad 3000 euro, a do tego mój szef nauczył mnie wielu rzeczy z automatyki. Większość zarobionych pieniędzy zainwestowałem w sprzęt.

Po ogłoszeniu w gazetce regionalnej zadzwonił do mnie człowiek z dużego zakładu produkcyjnego. To była dla mnie szansa, bo oni często potrzebują pomocy elektryka. Poza tym współpracują z innymi firmami i mogą mnie polecać. Dlatego zgodziłem się zrobić dla nich instalację za darmo, choć normalnie to kosztuje 1200 złotych. Opłaciło mi się to, bo chwilę po tym zleceniu zadzwonili z kolejnym, już za pieniądze.

Teraz własnych pieniędzy mam około 1500 miesięcznie. Płacę za paliwo do samochodu,

rachunek za telefon, przyjemności. Co zostanie, odkładam. Wciąż mieszkam z rodzicami i na razie nie dokładam im się do rachunków, a oni rozumieją, że powinienem inwestować w firmę.

Jestem bardzo młody, więc daję bardzo niskie ceny. Często też idę na ustępstwa, nie doliczając kasy za dojazd czy obniżając umówioną stawkę, żeby być polecanym. Bo najlepsza reklama idzie z ust do ust, jak ludzie zaczną o mnie mówić, będę miał wiele zleceń. A konkurencja na rynku jest duża. Wszędzie reklamują się usługi podobne do moich.

Nie tylko podglądam, ale też asystuję!

Joanna: technik weterynarii, 32 lata, Podbeskidzie

Już jako nastolatka byłam wolontariuszką w warszawskim zoo, gdzie za friko sprzątałam ptaszarnię. W liceum wybrałam profil biologiczno-chemiczny z myślą o zwierzętach właśnie. Jednak cztery miesiące przed maturą nagle uznałam, że archeologia! Dziś już nawet nie pamiętam, dlaczego tak wybrałam!

Na studiach biegałam z mopem, czyściłam kible w klubie studenckim. Pracowałam też w urzędzie, z papierkami, ale to była masakra. Po studiach pracowałam dla koreańskiej agencji reklamowej, a jeszcze później zajęłam się tłumaczeniami z angielskiego. Były miesiące, kiedy wszyscy

dzwonili tego samego dnia i zamawiali teksty na wczoraj, a były takie, że nie zarobiłam nic. Zaczęłam zastanawiać się, czego ja tak naprawdę chcę. Sprzedałam mieszkanie w Warszawie, które dostałam w spadku, i pojechałam na Podbeskidzie. Tam postanowiłam, że wrócę do mojej pasji, czyli do zwierząt.

Uznałam, że jestem za stara, by poświęcać kolejne sześć lat na studia weterynaryjne, tym bardziej że to są ciężkie studia i nie mogłabym sobie pozwolić na to, by uczyć się i pracować jednocześnie. Wybrałam więc technika weterynarii. To była płatna szkoła policealna. Kurs trwał dwa lata. Czesne 200 zł miesięcznie opłacałam pieniędzmi ze sprzedaży mieszkania. Fajne było to, że od pierwszego dnia trzeba było robić praktyki.

Po skończeniu szkoły przepracowałam jeszcze za darmo pół roku w tej lecznicy, w której miałam praktyki, żeby nie wypaść z obiegu. Bo w tej branży trzeba być na bieżąco. Cały czas wprowadzane są nowe leki, inne wycofywane, więc gdybym, zamiast pracować, nawet za darmo, siedziała w domu, mogłabym od razu zapomnieć o pracy.

W międzyczasie szukałam, głównie w internecie, przez portale branżowe. Byłam na kilku rozmowach. W końcu dostałam namiary na małą przychodnię, której szefowa chciała praktykantów, ale udało mi się "sprzedać" na rozmowie i dostałam pół etatu. Teoretycznie mam pracować dwa i pół dnia w tygodniu, w praktyce spędzam tam niemal

Page 3: My się nie oburzamy

całe dnie, bo jest tyle do roboty. Pieniądze są kiepskie, 500 złotych miesięcznie. Jasne, że chciałabym normalną pensję za swoją pracę. Na początek przynajmniej 1500 złotych, bo tyle potrzebuję, by się utrzymać, ale nie ma na razie takiej szansy.

Czy czuję się wykorzystywana? Zasuwam, bo szefowa obiecała mi, że nauczę się u niej więcej niż gdziekolwiek indziej. Niewielu lekarzy wpuszcza techników na salę operacyjną, a ja nie tylko podglądam, ale i asystuję. Poza tym moja szefowa specjalizuje się w zwierzętach egzotycznych. Tylko u niej mogę nauczyć się badać kameleony czy odrobaczać kapucynki.

W przychodni zarabiam na jedzenie dla mnie i moich zwierzaków, ale rachunki płacę już z oszczędności i długo tak nie pociągnę, choć jestem minimalistką i nie grymaszę, jak nie mogę iść do kina. Żal mi tylko, że muszę odmawiać sobie książek. Zwłaszcza tych branżowych, bo jedna potrafi kosztować 350 zł. Nie kupuję, tylko pożyczam.

Czasem łapię doła. Ale wtedy myślę o tych wszystkich zwierzakach, którym udało się pomóc. To daje mi znowu energię. Chociażby do tego, by po pracy szukać bezdomnym zwierzętom domów. No i do tego, by cały czas się szkolić, jeździć na seminaria, korzystać z e-wykładów.

Daję sobie deadline do końca roku. Wtedy będzie szansa na etat. Jak nie dostanę, będę szukać gdzie indziej, nawet w innym mieście.

Wierzę, że z takim doświadczeniem będzie mi już łatwiej.

Michał (27 lat), malarz z Opola: - Pracuję od szóstej klasy podstawówki i niczego nie dostałem za darmo. To mnie nauczyło cierpliwości, zaradności i radzenia sobie z problemami;

Damian (27 lat), absolwent prawa z Warszawy: - Jako nastolatek dostawałem rentę po tacie - 500 zł i niemal co miesiąc ZUS miał jakiś problem z przelewaniem pieniędzy. Postanowiłem, że będę studiował administrację, bo znając system, będę mógł go zmienić;

Agata (33 lata), fotografka z Grodkowa: - Niektórzy mówią mi, że jestem nieudacznikiem, bo nie udało mi się utrzymać firmy i zdobyć intratnych kontraktów, czyli takich za 5 tysięcy. Ja tak nie myślę. Nauczyłam się traktować każde doświadczenie jako lekcję;

Magda (25 lat), fizjoterapeutka z Opola: - Od rodziców nauczyłam się, że w życiu nie ma nic za darmo. Prowadzą własną firmę. I zawsze im wiatr w oczy wieje, a mimo to walczą. Tego mnie nauczyli - żeby się nie poddawać;

Ania (24 lata), biotechnolog z Opola: Po zakończeniu praktyk w szpitalu poszłam zapytać, czyby mnie nie chcieli do pomocy. Chciałam pracować za darmo w zamian za to, że będę mogła się od nich uczyć. Nieraz zastanawiałam się, czy cokolwiek z tego będę miała, ale wyliczałam sobie, ile się już dzięki szpitalowi nauczyłam. Na ostatnim roku, gdy ja już miałam za sobą rok pracy w szpitalu, koledzy zaczęli mówić, że też mogli tak zrobić. Wielu znajomych nie ma pracy w ogóle, a jak już, to nie w zawodzie;

Rafał (25 lat), informatyk z Namysłowa: - W okolicy szybko się rozniosło, że jestem początkującym grafikiem chętnym do pomocy. Zaraz więc mnie wójt w imieniu proboszcza poprosił o zrobienie strony internetowej dla parafii. Za "Bóg zapłać" oczywiście. Zgodziłem się, bo to kolejna cegiełka do moich doświadczeń.Kolejne historie młodych Polaków, którzy się nie oburzają publikowaliśmy W PAPIEROWYM WYDANIU ''Dużego Formatu'' 27 października 2011 r.