Michał Waliński Kultura jako źródło zagrożeń dla władzy, czyli o polityce kulturalnej w...
-
Upload
michal-walinski -
Category
Documents
-
view
109 -
download
0
description
Transcript of Michał Waliński Kultura jako źródło zagrożeń dla władzy, czyli o polityce kulturalnej w...
O R G A N I Z A C J I P A R T Y J N E J U N I W E R S Y T E T U Ś L Ą S K I E G O
S E R I A S P E C J A L N A
Zeszyt sir 1
KATOWICE 1981
DO UŻYTKU WEWNĘTRZNEGO
Michał Waliński
KULTURA JAKO ŹRÓDŁO ZAGROŻEŃ DLA WŁADZY,
CZYLI O POLITYCE KULTURALNEJ W SŁUŻBIE SUŁTANIZMU1
W okresie od wydarzeń sierpniowych polska opinia publiczna
otrzymała stosunkowo znaczną dawkę informacji o współczesnym Śląsku i
Zagłębiu. Z licznych artykułów publicystycznych, wywiadów i reportaży
wyłoniła się stopniowo — bolesna i ponura w przeważającej mierze —
prawda o regionie. Publikacje te przyjdzie na ogół ocenić pozytywnie, gdyż
przyczyniły się one niewątpliwie do częściowej przynajmniej weryfikacji na
forum ogólnopolskim licznych mitów i stereotypów, bałamuctw i
nieporozumień związanych z GOP-em i Zagłębiem Dąbrowskim.
Stosunkowo mniej uwagi poświęcano jednak w okresie posierpniowym,
szczególnie na łamach prasy centralnej, sytuacji kultury w woj. katowickim.
Brak zwłaszcza w tym zakresie diagnoz i bardziej kompleksowych ujęć. Siłą
rzeczy kultura „przegrywała" z barwnymi opisami wyczynów i poczynań
miejscowej elity władzy dotyczących innych dziedzin życia.
Dziś wiemy np., przynajmniej w przybliżeniu, jakie są skutki — tu
i teraz — katastrofy ekologicznej, w obliczu której stoi woj. katowickie, jakie
spustoszenia w życiu i zdrowiu jego mieszkańców czynią rak, pylica,
ołowica, anemia, krzywica i inne choroby cywilizacyjne. Do stanu tego
doprowadzono metodycznie i z dużą dozą premedytacji przez ponad trzy
dziesiątki lat. Decydując się na skreślenie niniejszych refleksji, mamy na
uwadze skutki społeczne i psychologiczne „raka", który od lat toczy kulturę
śląsko-zagłębiowską i — powodowaną nim — postępującą erozję w sferze
świadomości społecznej i jednostkowej. Choroby kultury, choroby „duszy"
ludzkiej nie są czymś tak bezpośrednio wymiernym jak chociażby
wspomniane choroby cywilizacyjne, niemniej — wystarczy elementarna
wiedza historyczna i odrobina wyobraźni — ich żniwo może przybrać
wymiar równie dramatyczny czy tragiczny. Szkic ten skupi uwagę w
pierwszym rzędzie na mechanizmach realizowanej w konurbacji
śląsko-zagłębiowskiej „polityki kulturalnej", wychodzimy bowiem z
1 Konwertując zawartość broszury do formatu Worda, pominąłem – ze względu na prawa
autorskie - wstępy:
Jerzego Maciągi Od redakcji oraz Stanisława Gębali Przygotowanie do lektury. Szczególnie
ten drugi tekst, ze swadą napisany i polemiczny wobec szkicu Walińskiego, jest godny
uwagi. Przyp. M. W.
2
założenia (oczywistego?), iż dopiero bezwzględne i dokładne wyplenienie
tych mechanizmów pozwoli optymistyczniej spojrzeć na przyszłość
kulturalną tego arcybogatego w tradycje kulturowe regionu. Siedząc zaś owe
mechanizmy, winniśmy mieć stale na względzie świadomość,, dwóch
faktów: powikłanych, skomplikowanych historycznie losów Górnego
Śląska, jak i stosunków śląsko-zagłębiowskich, oraz faktu, iż Śląsk wraz z
Zagłębiem to największe w Polsce skupisko wielkoprzemysłowej klasy
robotniczej.
I
Sytuacji w kulturze Śląska i Zagłębia nie można, rzecz oczywista,
traktować i analizować w oderwaniu od całokształtu zjawisk i procesów
charakteryzujących życie kulturalne w kraju, jak i stylu polityki kulturalnej
kształtującej się w dekadzie gierkowskiej. Na systemie kultury, strukturze
życia kulturalnego i uczestnictwie w kulturze zaważyły w sposób wyjątkowo
niekorzystny takie czynniki, jak wzrastające niedoinwestowanie kultury,
błędna polityka w zakresie okrojonych już inwestycji, permanentne cięcia
budżetowe i „oszczędzanie" na kulturze, biurokratyzacja kultury, kompletne
niemal nieliczenie się decydentów z powstającymi prognozami rozwoju
kultury, brak takichże prognoz w wielu województwach, poważne błędy i
wypaczenia w kierowaniu systemem kultury i jej instytucjami, wyrażające
się m.in. w manipulacyjnym stosunku do wartości kulturalnych, kulturowych
bądź artystycznych. O ile jednak wiele, zwłaszcza tradycyjnie prężnych
kulturalnie ośrodków — jak Kraków, Warszawa, Wrocław, Gdańsk czy
Poznań — wyszło z niekorzystnego dla kultury splotu czynników
negatywnych stosunkowo obronną ręką (mimo wszystko! wyłączamy takie
niekorzystne tendencje w skali ogólnopolskiej, jak spadek produkcji książek,
czasopism, płyt etc.), o tyle dziesięcioletnie rządy ponurej pamięci Z.
Grudnia doprowadziły w konurbacji śląsko--zagłębiowskiej do ostatecznego
upustynnienia kulturalnego tych ziem, a nieliczne ożywcze „oazy"
potwierdzają jakby ów „status" pustyni. Na paradoks zakrawa przy tym fakt,
iż postępującej degradacji i rozkładowi kultury towarzyszył tu w ostatniej
dekadzie sukcesywny wzrost ilościowy środowisk twórczych, naukowych,
inteligenckich. W tymże przecież okresie okrzepł i rozrósł się np.
Uniwersytet Śląski, wypuszczając całe armie absolwentów. Pod względem
utajonego potencjału twórczego i intelektualnego — można zasadnie
zakładać — region wytrzymuje porównanie z wieloma tradycyjnie silnymi
ośrodkami w kraju. Śląsk i Zagłębie, jak zobaczymy, to kraina paradoksów.
W tym miejscu niezbędna wydaje się bardziej generalna uwaga. Jest
niepodważalnym faktem, co unaoczniają dziesiątki przykładów, że
kumulacja negatywnych procesów i przedsięwzięć przypada tu — jak i gdzie
indziej — na ostatnią dekadę, szczególnie zaś jej drugą połowę. Byłoby
jednak zbytnim uproszczeniem obciążać za obecny stan kultury w regionie
jedynie ostatnią z partyjnych ekip. Procesy degradacji kultury na Śląsku i w
Zagłębiu mają własną, odrębną — znacznie odmienną od ogólnopolskiej —
historię i specyfikę. Takie metody sterowania systemem kultury, jak
nadmierna centralizacja, biurokratyzacja czy „etatyzacja", które —
pominąwszy okres stalinowski — dochodzą do głosu w innych regionach
dopiero z biegiem lat 70., tutaj są stosowane w praktyce nieprzerwanie od
pierwszych lat powojennych. Śląsk i Zagłębie nie zaznały na większą skalę
3
dobrodziejstw ani odwilży październikowej, ani okresu pewnego „luzu”
charakteryzującego życie kulturalne w Polsce jeszcze w latach 60-tych
(przynajmniej do 1956 r.). Inaczej, od zarania Polski Ludowej, kształtowały
się tutaj relacje między władzą a kulturą. Gros przyczyn warunkujących
obecny obraz kultury tych ziem wiązać należy, właśnie z kształtującym się
tutaj od kilku dziesiątków lat modelem sprawowania władzy, antycypującym
jakby deformacje, które charakteryzować będą rządy ekipy zasiadającej w
centrali w latach 70-tych. Model ów — Szczególnie z biegiem lat 60. i 70. —
przybierał coraz więcej cech charakterystycznych dla tzw. sułtan izm u, z
takimi jego atrybutami, jak autokratyzm, despotyzm i skrajny, oparty o
czysto irracjonalne, kryteria, woluntaryzm.
Koncepcja Śląska i Zagłębia jako swego rodzaju szejkanatu rysowała
się już wyraźnie w epoce i w głowie poprzedniego I sekretarza KW E.
Gierka, a do „właściwych" wymiarów doprowadził ją jego następca. Tego
rodzaju separatystyczne ciągoty nie mogły były prawdopodobnie powstać i
rozwinąć się w okresie powojennym w żadnym innym regionie kraju. Ich
najbardziej zasadne wytłumaczenie — wypada zgodzić się z K. Kutzem —
opiera się na „teorii" ekonomicznej. (Por. Niczego nie poprawię... Rozmowa
z reżyserem Kazimierzem Kutzem. „Trybuna Robotnicza. Magazyn
Niedziela" 1980 r., nr 264). Otóż ich bezpośrednią przyczyną było
ugruntowywane w świadomości kolejnych kierownictw politycznych
regionu poczucie siły i bezkarności, jakie dawało zdecydowane uzależnienie
ekonomiki kraju od olbrzymiego, nie zrujnowanego w okresie wojny
potencjału gospodarczego województwa. Refleksem tej świadomości jest
niewątpliwie m.in. rozdmuchany zwłaszcza w ostatnich latach, ale
funkcjonujący już znacznie wcześniej, mit o regionie jako „kuźni kadr
kierowniczych" dla kraju. Śląsk i Zagłębie to nie tylko kraina paradoksów,
ale i kraina przychylna mitom i mitotwórcom.
Można by się spierać do pewnego stopnia o ścisłe określenie
wykreowanego tutaj modelu sprawowania władzy: „patrymonializm" czy
„sułtanizm"? Oba typy władzy — ujmując rzecz teoretycznie —
charakteryzuje rozbudowany wedle specjalnych zasad aparat
biurokratyczny. Sułtanizm jednakże, w odróżnieniu od patrymonializmu,
cechuje zdecydowanie negatywny stosunek do tradycji, odcięcie się od
wszelkich ograniczeń i pęt, jakie nakłada na władzę tradycja. Z tego m.in.,
aczkolwiek nie jedynego względu, model katowicki wydaje się najbliższy
sułtanizmowi. Dla porównania i lepszego zobrazowania sprawy: model
gierkowski, kształtujący się w polityce centrali lat 70., przyjmował z biegiem
czasu coraz wyraźniejsze cechy systemu patrymonialno-stanowego.
Szeroko opisano od sierpnia istotę tzw. nomenklatury.
Obowiązywała ona także i w szejkanacie śląsko-zagłębiowskim, aczkolwiek
w wersji specyficznej. Tzw. nomenklaturę określa, mimo wszystko, pewna
logika: przynależność partyjna, długi staż pracy w aparacie, „dziedziczne"
prawo do zajmowania stanowisk etc. Tutaj logikę tę tłumiły jakby względy
„inne", zależne od sympatii lub antypatii szejka, jego. poczucia lub braku
poczucia humoru, osobistych przyjaźni etc. Słowem, o wyborze decydowały
nader często względy nie „nomenklaturowo-racjonalne", ale czysto
wolicjonalne. Bywało, iż na decyzje personalne i inne wpływała po prostu
plotka, poszeptywanie na ucho etc. Na pierwszym posierpniowym plenum
KW jeden z mówców — twórca wielce zasłużony dla śląskiej kultury — w
4
sposób bardzo sugestywny przedstawił metaforycznie „drogi" prowadzące w
Katowicach do „Wielkiego Ucha". (Nie od rzeczy będzie tu wspomnieć, iż
materiały z tamtego plenum, w których wiele istotnych partii poświęconych
było właśnie sytuacji w kulturze, wbrew zapowiedzi „Trybuny Robotniczej",
nie zostały udostępnione szerokiej opinii partyjnej).
Zasady tzw. selekcji negatywnej przyniosły w Katowickiem — w
porównaniu z innymi regionami — najsmutniejsze żniwo, włączając w nie
także dziedzinę kultury. Jej sprawy zależały tu od lat praktycznie wyłącznie
od aktu woli jedynego władcy lub od przemyślnie dobranych, lojalnych i
bezwzględnych wykonawców tej woli obsadzających „kluczowe"
stanowiska. W tym układzie o konkretnych faktach mógł decydować czy¬sty
kaprys szejka (np. słynny „Dezember Palast"), jego wytrawny smak
artystyczny („ureprezentacyjnienie" zespołu „Śląsk" po „odejściu" S.
Hadyny, budowa „music-hallu" w Chorzowie) lub też — najczęściej —
„najwyższa, ideologiczna konieczność" (koturnowe galerie tzw. „Ludzi
Dobrej Roboty", plenery plastyczne w Hucie „Katowice") i in.
Zasady obowiązującego systemu, rzecz jasna, absolutnie nie
sprzyjały otwartym, merytorycznym dyskusjom w istotnych lub
kontrowersyjnych sprawach związanych z kulturą. Sprawy istotne
„załatwiało się" w kuluarach i zaciszu gabinetów, ucinając je zdecydowanie
w myśl zasady „cel uświęca środki". Zwierzył się niedawno W. Szewczyk,
jak to skserografowany wywiad, którego udzielił tygodnikowi „itd.", krążył
ongiś w gmachu KW w charakterze swego rodzaju „listu gończego". W
wywiadzie tym pisarz ośmielił się mieć „nieco" odmienne — od
obowiązującego — zdanie na temat śląskiej rzeczywistości kulturalnej.
Sięgnijmy raz jeszcze do bogatego — po Sierpniu — repertuaru zwierzeń
autora „Hanysa": „Pozwolę sobie przypomnieć jeszcze spotkanie z dnia 28
grudnia 1978; odbyło się ono w Urzędzie Wojewódzkim, dokąd na
zaproszenie wojewody przybyli przedstawiciele środowisk twórczych i
działacze kultury. Miano im wyrazić podziękowanie za pracę w kończącym
się roku. [...] »Uzgodnieni« mówcy chwalili rzekomy rozkwit życia
kulturalnego w regionie i w Katowicach. Pozwoliłem sobie być odmiennego
zdania, poparł mnie w tym doc. Witold Nawrocki. Dowiedziałem się potem,
że były to głosy „trędowatych", wysłuchać też musiałem kolejnej
reprymendy." (por. W. Szewczyk, Kto choruje na oćmę. „TR. Magazyn
Niedziela" 1980, nr 270).
Otwarcie, na użytek opinii publicznej, system dopuszczał co
najwyżej możliwość sloganowego „dyskursu" nad kwestiami pozornymi.
Obowiązywała urzędowa teza, iż rzeczywistość jest „słuszna".
Nieprzystawalnych do politycznych wizji ideologów i strażników systemu
„krnąbrnych" fragmentów rzeczywistości nie zauważano najczęściej (np.
faktyczny stan kultury robotniczej). Stało się to podłożem niezliczonych
operacji mitotwórczych (propaganda i w ogóle język komunikacji władzy ze
społeczeństwem). Magiczne praktyki „obłaskawiania" rzeczywistości
współgrały ze stale cyzelowanym systemem „nagród" i „kar". K. Kutz — w
cytowanym już wywiadzie — powiada niedwuznacznie o swoistych
„umowach handlowych" między władzą a twórcami, postawy tych ostatnich
tłumacząc „synekurą za cenę milczenia". „Istniała w tym województwie taka
tradycja — mówi — że przed 22 Lipca na spotkaniu z władzami,
przedstawiciele środowisk twórczych podnosili palce i skwapliwie pytali o
5
czym mają pisać. Była to polityka swoistego apartheidu. Najpierw stało się to
nawykiem, potem jedynym stylem." Sytuacja ta sprzyjała totalnej
demoralizacji wielu jednostek, której rozmiary ujawniono w części — i to
dopiero pod naciskiem „dołów" — na czerwcowej konferencji
wojewódzkiej.
Zarysowany kontekst pozwoli lepiej zrozumieć znaczenie i rolę
sprawczą pewnego, powstałego jeszcze w prehistorycznym okresie
wykluwania się katowickiego sułtanizmu, mitu, umiejętnie podsycanego i
demonizowanego przez aparat władzy z biegiem lat, z biegiem dni. Chodzi o
mit „zagrożeń" ze strony kultury i nauki. Jak zwykle w wypadku opowieści
mitycznych, nie dojdziemy dokładnie jego zaczątków i jego twórców. Ex
definitione jest to zresztą konstrukcja fabularna posiadająca „zbiorowego"
autora, przekazywany od ucha do ucha w półmroku gabinetów i blasku
koniakówek wytwór kultury oralnej. Nie uda nam się zapewne uzyskać
pełnego, żywego zapisu nawet jednego wariantu tej opowieści, choćbyśmy
dysponowali najlepszym warsztatem, folklorystycznym. Istnienie tego mitu
jest jednak faktem, możliwa jest jego cząstkowa rekonstrukcja, odnajdujemy
bowiem jego refleksy i pogłosy w propagandzie, wypowiedziach i
przemówieniach, publicystyce — nie mówiąc o konkretnych działaniach.
Dowodu na istnienie tego mitu /powinny dostarczyć także niniejsze uwagi in
extenso.
Mówiąc o „zagrożeniach" ze strony kultury, mamy na uwadze
szerokie rozumienie pojęcia. Obejmie ono wartości zwane potocznie
„duchowymi", różnego typu instytucje kultury czy w końcu tzw.
uczestnictwo w kulturze. Interesom sułtanizmu „zagrażały" nie tylko
enklawy twórczo-artystyczne; sytuacja bodaj znacznie niebezpieczniejsza
mogła zaistnieć w momencie stworzenia społeczeństwu pełnych,
optymalnych warunków uczestnictwa w kulturze. Co zaś się tyczy sfery
nauki, chodziło tu w pierwszym rzędzie, aczkolwiek nie jedynie, o
„zagrożenia" płynące od centrów myśli humanistycznej, największej z
punktu widzenia sułtanizmu „zarazy" (gwoli ścisłości: niebezpieczeństwa ze
strony nauk społecznych, jak się wydaje, nie groziły już systemowi w latach
70-tych; cały niemalże kompleks tych dyscyplin został skutecznie
„skanalizowany" już^ znacznie wcześniej; tym większej czujności i dozoru
wymagał rozbudowujący się u progu dekady Wydział Filologiczny). Toteż
humanistycznej „zarazie" poświęcimy nieco więcej uwagi w dalszej partii
szkicu.
Wspomniany mit domaga się ekspozycji godnej jego rangi. Był on
stale obecnym narzędziem realizowanej tutaj „polityki kulturalnej" i w dużej
mierze także polityki społecznej, jako że pomiędzy obiema politykami
istnieje ścisły związek. Ułatwiając uruchomianie odpowiednich
mechanizmów sprawczych odegrał istotną rolę w procesach upustynniania
kulturalnego regionu, jak i jego „separatyzacji” od reszty kraju. Nie bez
powodu — nad czym warto się zastanowić— w slangu tutejszych środowisk
twórczo-intelektualnych pojawiły się i takie określenia, jak „śląska Biafra",
„totalna Katanga" czy „apartheid".
Poczucie permanentnego, wręcz irracjonalnego zagrożenia
charakteryzujące śląskich szejków, zwłaszcza ostatniego z nich, wpłynęło
niewątpliwie na kształty prowadzonej przez nich polityki zewnętrznej. Z
patologicznym stanem umysłów wiązać należy zatem stworzenie wyjątkowo
6
silnych i skutecznych barier informacyjnych między woj. katowickim a
innymi regionami kraju. W praktyce oznaczało to zdecydowaną i
tendencyjną selekcję ogólnopolskich treści kulturalnych dokonywaną przez
lokalne środki masowego przekazu, przy czym na szczególną uwagę
zasługują tu poczynania „Trybuny Robotniczej" i OTV Katowice. Selekcja
obejmowała treści i fakty związane z szeroko rozumianym życiem literackim
kraju (charakterystyczny będzie choćby zestaw recenzowanych pozycji),
repertuar teatrów i kin, wystawiennictwo, teatr i kabaret studencki i szereg
innych dziedzin. Istotnym, opanowanym do perfekcji przez tutejszą
propagandę chwytem było deformowanie i zniekształcanie informacji, na
zasadzie wmawiania społeczeństwu, iż „białe" jest „czarne" — i odwrotnie.
W wielu wypadkach selekcja oznaczała przemilczanie sukcesów
zasłużonych dla regionu twórców; tak było chociażby w przypadku nagród
przyznanych S. Hadynie w konkursach UNESCO, o czym informowała np.
szeroko prasa szczecińska. Istniał tutaj cichy zakaz pisania o Krakowie i
kulturowo-historycznych więzach łączących go ze Śląskiem. „W komitecie
do spraw rewaloryzacji Krakowa nie znalazł się nikt z naszego
województwa. Ani jeden obiekt nie został przez nas zrekonstruowany w
darze — Opole miało ten gest." — pisze T. Kijonka w podejmującym jakże
istotne sprawy śląskiej kultury i humanistyki artykule Prześmiewisko,
odrzuconym przez „Trybunę Robotniczą" wiosną 1981 r. (cyt. za
„Panoramą").
Przy tym wszystkim usilnie dążono do stworzenia pozorów, że
preferowany w woj. katowickim model kultury charakteryzuje „lepszość" i
„wyższość" w stosunku do innych regionów. Tupet i megalomania
ostatniego z szejków, jak i jego najbardziej bezkrytycznych pretorian,
przekroczyły granice zdrowego rozsądku. Doszło w końcu do groteskowej
nieco sytuacji, iż treści i wartości uznane i funkcjonujące w kulturze
ogólnonarodowej, oceniano i selekcjonowano z punktu widzenia wartości
obowiązujących w regionie, sugerując tutejszemu odbiorcy istnienie
jakiegoś odrębnego ,śląsko-zagłębiowskiego systemu
normatywno-estetycznego.
II
W ścisłym związku z mitem „zagrożeń" ze strony kultury i nauki, jak i
scharakteryzowanymi wyżej pokrótce podstawowymi atrybutami
katowickiego sułtanizmu, pozostają wszystkie najważniejsze mechanizmy
realizowanej tutaj „polityki kulturalnej". Nie są one w latach 70-tych
wyłącznością woj. katowickiego, tutaj jednak przyjęły postać karykaturalną
osiągając, jak się wydaje, swego rodzaju apogeum. Spróbujmy zatem
dokonać ich krótkiego przeglądu, rezygnując z ryzykownej próby ich
hierarchizowania.
1. Woluntaryzm, połączony z brakiem wyobraźni społecznej,
aro¬gancją i ślepotą polityczną ludzi decydujących o rozwoju kultury, a
często — zbyt często, niestety — ich intelektualnym prymitywizmem,
niezdolnością do zrozumienia prymarnych kwestii związanych z kulturą, a
więc „organicznie" niezdolnych do ochrony jej elementarnych interesów. Na
niewydolność intelektualną składała się — co jest znanym psychologii
stanem umysłu — „naturalna" wrogość do kultury.
7
Wystarczy wspomnieć, że nie zaprzątano sobie tu głowy prognozami
rozwoju kultury, nie realizowano w praktyce żadnego długofalowego
programu rozwoju kultury, nie poddawano tych problemów szerokiej
społecznej konsultacji, a bywało, że przygotowywane „raporty" o stanie
kultury w regionie ogniskowały — tuszowanymi skrzętnie — lokalnymi
skandalami. Istnieją dowody, iż wiele wycinkowych ekspertyz naukowych,
dotyczących np. kultury robotniczej, zalega po dziś dzień w szufladach i
sejfach. Realizując w praktyce „politykę kulturalną" pałki, młota i koparki
(do wyrywania nieprawomyślnych chaszczy), usiłowano stwarzać pozory
istnienia i stosowania jakichś programów, jakiejś planowej polityki w tym
zakresie; vide — oficjalna propaganda, środki masowego przekazu,
wystąpienia polityków i działaczy. W rzeczywistości „planowość" tę
wymierzają pustosłowie i tromtadracja uchwał kolejnych plenów,
konferencji i narad partyjnych.
Ów woluntaryzm kulturalny nie mógł się nie rozmijać z
rzeczywistymi odczuciami i potrzebami społecznymi. Jak
wzmiankowaliśmy już, coś takiego jak opinia społeczna de facto nie istniało
tutaj, toteż jakiekolwiek skrupuły przy wcielaniu w życie najbardziej
karkołomnych i bulwersujących zamierzeń władzy — motywowanych
zresztą „na okrągło" w kategoriach „najwyższej, politycznej czy
ideologicznej racji stanu" — nie wchodziły w grę. Dla kierownictwa regionu
nie było tedy rzeczy niemożliwych do przeprowadzenia, a do rangi symbolu
wyrastają, zaniechane ze względów wyłącznie finansowych, plany
przeniesienia centrum Sosnowca w miejsce urodzenia E. Gierka. Skutki
rozpasanego woluntaryzmu układają się w długą listę, na której znajdzie się
m.in. zaaranżowana pseudopolitycznymi względami, urągająca logice,
zdrowemu rozsądkowi i tradycji parcelacja Uniwersytetu Śląskiego,
haniebna decyzja wyburzenia secesyjnego centrum Bytomia (włącznie z
byłym ośrodkiem walki o polskość Śląska) i w ogóle stopniowa degradacja
substancji zabytkowej regionu, szereg decyzji personalnych etc.
2. Otwarte preferencje dla wartości konsumpcyjnych. Był to w
ostatniej dekadzie oczywiście trend ogólnopolski, jednakże tutaj przybrał
wyjątkowo trywialną oprawę „ideologiczną", o czym najlepiej przekonuje
analiza przekazów zaliczanych do szeroko rozumianej propagandy. Język
propagandy, język przemówień politycznych, język wstępniaków w
„Trybunie Robotniczej" sugerował niedwuznacznie, iż wartości
konsumpcyjne, a co za tym idzie — konsumpcyjny styl życia, uznane zostały
niejako oficjalnie za jedną z nadrzędnych wartości światopoglądowych,
stając się sui generis kategorią ideologiczną. „Wmawiacze" wykorzystywali
przy tym w nadmiarze — znany skądinąd z historii propagandy — „tani"
chwyt polegający na łączeniu wartości konsumpcyjnych z wartościami
rodzinnymi. To bowiem połączenie warunkowało pożądane efekty
psychologiczne.'
Tak więc wszechobecny język kliszy i sloganu perswadował
nieustannie mieszkańcom regionu, że posiadanie dóbr jest podstawowym _
warunkiem szczęścia, że rodzina śląska, a zwłaszcza rodzina górnicza jest
rodziną obowiązkowo, a priori szczęśliwą, szczęście osiąga się jedynie
solidną pracą, trzeba więc rzetelnie i wiele pracować, a najbliższą
perspektywę szczęścia stwarza praca na kopalni. Jakby tego typu przekazów
nie analizować, wychodziło zawsze, że gromadzenie dóbr materialnych i ich
8
rodzinna konsumpcja jest patriotycznym i socjalistycznym obowiązkiem
każdego obywatela. Doskonałe ilustracje kultu wartości konsumpcyjnych
dają plakaty typu „Nie ma jak u »Wujka«, „U »Wujka« najlepiej", idylliczne
portrety rodzin górniczych na tle małego fiata czy własnego domku, inseraty
gazetowe szkół górniczych i kopalń itd.
Negatywne implikacje ideologii konsumpcyjnej w odniesieniu do
uczestnictwa w kulturze są niewątpliwie, dlatego ideologię tę —
bezalternatywną w gruncie rzeczy — postawić należy w rzędzie najbardziej
„skrytobójczych" czynników rozkładających kulturę.
3. Otwarte preferencje dla rozrywkowych, masowych, często po
prostu jarmarcznych, a więc w sumie wybitnie bezrefleksyjnych form
uczestnictwa w kulturze typu: mecz futbolowy i w ogóle widowisko
sportowe, rewia, masowy, „ludowy" festyn, kultura knajpiana etc. Jeśli
istniała w szejkanacie jakaś polityka programowa i inwestycyjna w
dziedzinie kultury, to była ona ukierunkowana na tego rodzaju właśnie
imprezy. Nie bez powodów tutejszy slang uwzględnia także pojęcie
śląskiego „trójkąta bermudzkiego", którego wierzchołki wytyczają Stadion
Śląski, „Spodek" i WAIA. Rozrywkowa orientacja „polityki kulturalnej
pozostaje w oczywistym związku z ideologią konsumpcji. Notabene w
urzędowej, oficjalnej frazeologii obowiązującej w szejkanacie, a
poświadczają to wypowiedzi „animatorów" kultury, publicystów i
polityków, nader często i — można sądzić — tendencyjnie pojęcie sportu i
rozrywki „mylono" z pojęciem kultury, a dokładniej mówiąc — z pojęciem
„kultury duchowej". Charakterystycznych danych w tym rzędzie dostarczają
np. „wstawki" reklamowo-kulturalne serwowane przez OTV Katowice.
Bardzo sporadycznie pojawiały się tu szersze informacje o spektaklach
teatralnych, imprezach filharmonicznych (było nie było, działa tu od lat
znakomita i głośna w świecie WOSPRiTV) czy dobrych filmach, natomiast
codziennie obowiązkowo gościła na szklanym ekranie reklama działalności
„kulturalnej" katowickiej restauracji „Centrum". Szczyty „kultury" w
wydaniu „Centrum-Variete" to popisy wokalne byłego kulomiota i licznych
zużytych gwiazd piosenki i estrady, trup magicznych i akrobatycznych,
nieapetycznych dam ściągających z siebie nadwyrężoną spodnią garderobę
czy girlasek w podartych pończochach. Innym szlagierem reklamowym
tutejszej telewizji, który również wypadnie podciągnąć pod pojęcie
działalności kulturalnej była i jest od lat reklama regionalnej gry liczbowej.
Ów wizerunek infantylnej Karolinki wraz z towarzyszącą mu idiotyczną
piosenką, jak i realizowane przez OTV Katowice słynne w głębi Polski
programy „Przy sobocie, po robocie", stały się na długo symbolem
rzeczywistości kulturalnej regionu, (dodajmy, że z anteny TV zniknęły
katowickie spektakle teatralne).
Do podstawowej strawy duchowej mieszkańców województwa
należy bez wątpienia zaliczyć także cotygodniowe odcinki cyklu „Z teki
Alfreda Hitchcocka" _ redagowane dla „Magazynu TR" w latach 70. przez
samego Macieja Szczepańskiego. Warto zwrócić uwagę, że pośród wzorców
etycznych i estetycznych, jakie poprzez „Tekę" propagował były prezes
Radiokomitetu, znajdą się cynizm, makiawelizm, kult sprytu, apoteoza
gwałtu, morderstwa i czysto biologicznego seksu, wszystkie odcienie
brutalności i sadyzmu, kult bogacenia się za wszelką cenę i wiele równie
„sympatycznych". W warstwie etyczno-estetycznej „Teka" M.
9
Szczepańskiego dorównuje najlepszym osiągnięciom prozy Spillane'a.
Nakład „Magazynu" osiągał wówczas grubo ponad milion egzemplarzy i był
wykupywany głównie ze względu na zawartość ostatnich stron: „Tekę",
krzyżówkę, program TV, ciekawostki ze świata typu „księżniczka Anna
znów spadła z konia", prymitywne dowcipy rysunkowe i bogaty dział
sportowy (zmonopolizowany przez pewnego natchnionego poetę pióra).
Według ostrożnego rachunku należy przyjąć, że ostatnie trzy strony w
„Maga¬zynie" były czytane przez 2—3 miliony czytelników, a dla wielu z
nich był to jedyny kontakt ze słowem pisanym. Wspomniany aspekt
działalności b. prezesa jest prawdopodobnie mniej znany opinii publicznej,
warto tedy wiedzieć, że produkcja „Hitchcocków" przynosiła mu rocznie
bodaj od 50 do 90 tys. zł, do czego przyjdzie jeszcze dorzucić tantiemy za
przedruki w innych gazetach. Dla porównania: honorarium za 10-arkuszową
książkę naukową w Wydawnictwie US1. wynosiło i nadal wynosi
równowartość ok. 10—12 „Hitchcocków".
Cóż jeszcze, poza tego rodzaju kontaktami z „kulturą", pozostawało
masom robotniczym? Ano, niezmiennie mecz futbolowy. Wspomnijmy, jak
na funkcje sportu (nie mylić z kulturą fizyczną!) patrzyli szejkowie Edward i
Zdzisław, znani koneserzy piłki kopanej. Byli oni mianowicie wyznawcami
tezy, iż od wyniku meczu piłkarskiego zależy cotygodniowy urobek w
kopalni, a tezę tę przez lata skwapliwie i z upojeniem wbijali do głowy
społeczeństwu przy pomocy lokalnych tam-tamów publicyści. Toteż region
dzierży światowe pierwszeństwo, jeśli chodzi o powstawanie zespołów a la
„Cosmos". Niegdyś był to „Górnik", którego potęga powstawała m.in.
kosztem bytomskiej „Polonii' (kontynuatorki tradycji lwowskich, o czym
raczej głośno nie mówiło się) i in. drużyn, ostatnio zaś „Zagłębie", łączone
nie bez powodów z imieniem Przywódcy Narodu — drużyna, której nie
wolno było spaść do niższej ligi. Na „Zagłębie" pracowała — i nadal pracuje
— zjednoczona klasa robotnicza całego bez mała Sosnowca. Aby zaś Wielki
Patron nie musiał się wstydzić, zakupiono klubowi — w pobliskich
Milowicach — odpowiednią metrykę urodzenia, z której wynika „niezbicie",
iż sosnowiecki „Cosmos" to najstarszy klub w Polsce (1906 r.).
Robotnik zaś mógł jeszcze uczestniczyć w wielkim dorocznym
festynie „TR", którą to imprezę, sądząc z oprawy propagandowej,
traktowano jako najważniejsze wydarzenie kulturalne roku w szejkanacie.
Nie bierzemy w tym miejscu pod uwagę różnych imprez i akcji politycznych,
posiadających tutaj specyficzną oprawę kulturalną, jako że odrywano na nie
robotników od warsztatów, nie wchodzą więc w pojęcie czasu wolnego.
4. Totalna „administryzacja" kultury i przeniesienie w jej sferę — ze
sfery zarządzania gospodarką i partią — stylu kierowania
charakterystycznego dla tzw. „systemu centralizmu b i u r o k r a t y c z n e g
o". Stosunek katowickich szejków, jak i ich agentów do specjalnych
poruczeń, do lokalnych środowisk twórczo-intelektualnych charakteryzował
styl wybitnie dyrektywny, metoda stawiania „na baczność". Pojęcie
mecenatu kulturalnego państwa i partii sprowadzone zostało tutaj niemal
wyłącznie do rozbudowanego systemu „nakazów" i „zakazów".
Co się z tym wiąże, żaden chyba region w Polsce nie wytrzymuje
porównania z woj. katowickim, jeśli idzie o stopień, zakres tudzież
absurdalność bezpośrednich i — bardziej zawoalowanych — pośrednich
ingerencji aparatu władzy w życie kulturalne i naukowe. Pewne przykłady
10
już padały, podajmy jeszcze kilka: zainspirowane w KW niedopuszczenie
przez zespół Teatru im. S. Wyspiańskiego na gościnne występy na tejże
scenie Teatru Narodowego pod dyr. Hanuszkiewicza (politycznie wszakże
niepewnego), brutalna ingerencja w sesję naukową poświęconą. literaturze
polskiej XXX-lecia, zorganizowaną przez ówczesny (1974 r.) Instytut
Filologii Polskiej USl, takaż ingerencja w planowaną przez studenckie Koło
Naukowe Polonistów sesję Herbertowską, szykany wobec studenta
polonistyki, który zwyciężył w konkursie na esej — zorganizowanym przez
wspomniane Koło i „Poglądy" — tekstem o Szymborskiej i Barańczaku,
polityka ostracyzmu wobec niepokornych twórców i nauczycieli
akademickich, zgrzyt, jakim zakończył się „pamiętny" złą sławą katowicki
Zjazd ZLP i szereg innych. Stosunek aparatu do kultury przypominał tu jako
żywo stosunek odpowiednich resortów do PGR-ów, z tym jednak, iż metody
kulturalnych ekonomów bywały nader finezyjne. Oto jak m.in. wspomina K.
Kutz zorganizowany na wiosnę 1980 r. w Katowicach publiczny „sąd" nad
„Paciorkami jednego różańca": „Kompletnie zaskoczyła mnie metoda. Było
to tym bardziej dramatyczne, gdyż dowiedziałem się, że losy mojego
ostatniego filmu zależą niejako od przebiegu tego spotkania. [...] Jeden z
zarzutów dotyczył popełnionego przeze mnie fałszu. Pytano mnie, dlaczego
moi bohaterowie jedzą wyłącznie jajka, podczas gdy przecież w sklepie
mamy dużo mięsa i kiełbas. Druga osoba płci nadobnej, podająca się za córkę
górnika, zarzuciła, że to film na wskroś katolicki, co obraża jej uczucia.
Zabrała również głos pewna pani profesor, specjalistka od gerontologii i
oświadczyła, powołując się na własne badania naukowe, że taki bohater w
tym wieku nie jest możliwy." (cyt. jak wyżej). Tym podobne „anegdoty"
można by cytować w nieskończoność.
Wszystko to — włącznie z wzmiankowanym wcześniej „systemem"
zapisów lokalnych — posiada zasadną analogię chyba wyłącznie w tzw.
społeczeństwach autorytarnych. Jednak za symptom społecznie groźniejszy,
aniżeli najsroższe nawet „zakazy" i „nakazy", uznać należy stopień i zakres
„ocenzurowania wewnętrznego" poszczególnych środowisk twórczych i
intelektualnych.
„Administryzacja" sfery kultury, prowadząc do takich stanów
psychicznych i patologicznych objawów, jak nieufność, podejrzliwość
strach, sprzedajność, lokajskość, prowadzi zawsze, prędzej czy później, do
znacznego ubezwłasnowolnienia środowisk twórczych, jak i twórczej
impotencji. Centralizm biurokratyczny w polityce kulturalnej prowadzi
ponadto do niebezpiecznego z punktu widzenia podstawowych interesów
społecznych — zawężenia koncepcji kultury.
5. Polityka dezintegracji i antagonizacji środowisk twórczych i
naukowych. Jest to problem wieloaspektowy, zasługujący na odrębną,
gruntowną analizę. Sygnalizując go zaledwie w tym miejscu pragniemy
zaakcentować, iż mechanizmy dezintegrujące i antagonizujące uruchamiano
tu sukcesywnie od lat, a z analizy wielu następujących po sobie faktów
wynika, iż czyniono to w myśl pewnej „metodyki". Jako sztandarowy
przykład, co jest zresztą uzasadnione, przywołuje się dokonane w pierwszej
połowie lat 70. rozbicie Uniwersytetu Śląskiego. Oficjalnie decyzję tę
tłumaczono zawsze względami lokalowymi, jest to jednak, o czym
mówiliśmy już wcześniej, co najwyżej ćwierć-prawda. W istocie: 1°
Sosnowiec „musiał mieć swój uniwersytet z przyczyn, o których wiemy (ba,
11
mówiło się niegdyś nawet o przeniesieniu całego kompleksu
uniwersyteckiego do miejsca urodzenia Przywódcy Narodu); 2° Z punktu
widzenia sułtańskich interesów bezpieczniejsza o wiele była sytuacja, kiedy
samo serce humanistyki, jakie tradycyjnie stanowią filologie, biło gdzieś na
peryferiach kultury, w oderwaniu od innych centrów humanistycznych (jak
widać, pogodzono tu „chytrze" pewną sprzeczność). Co więcej — w
akceptowanych przez władze polityczne programach nie było raczej miejsca
na ścisłą, planową współpracę badawczą, a nawet elementarną koordynację
badań nad współczesną i dawną kulturą regionu między np. humanistyką
uniwersytecką a humanistyką skupioną w Śląskim Instytucie Naukowym w
Katowicach i kulturoznawczym ośrodkiem w... filii Uniwersytetu w
Cieszynie, nie mówiąc już o planowej, zakrojonej na dłuższą metę
współpracy naukowej w dziedzinie badań śląsko-znawczych z WSP i
Instytutem Śląskim w Opolu.
Lata 70. charakteryzuje ponadto pogłębiający się dystans, a chyba i
pewne wyraźne niechęci, między uniwersyteckim środowiskiem
humanistycznym a środowiskami twórczymi. Nie istniały tu na dobrą
sprawę, najbardziej nawet elementarne, naturalne i typowe formy
spontanicznych kontaktów, jakie obserwować można tradycyjnie w innych
centrach uniwersyteckich, nie mówiąc już o kontaktach bardziej
sformalizowanych, jak choćby gościnne wykłady czy spotkania autorskie
pisarzy i twórców na uczelni. Odnosi się przykre wrażenie, że w przekonaniu
niektórych byłych decydentów akademickich otwarcie pomostów w
kierunku środowisk twórczych wiązało się niechybnie z wizją rozkładu czy
skażenia budowanej „pieczołowicie" moralności politycznej i czystości
ideologicznej studentów i ludzi nauki.
Dla obserwatora z zewnątrz nie ulega jednak także żadnej
wątpliwości fakt postępowania procesów dezintegracyjnych samych
środowisk twórczych, ich zamykania się „w sobie", a niejednokrotnie — jak
chociażby w przypadku środowiska literackiego — wewnętrznego skłócenia.
Nie można się temu specjalnie dziwić. Polityka preferowania wyłącznie
pewnych wartości i postaw artystycznych, wartości czysto utylitarnych,
instrumentalnych, wąsko pojętych wartości ideologicznych (często po prostu
pseudopolitycznych) i towarzyszący jej system „zachęt", za czym stały
pieniądz i uznanie szejka, musiały dawać wymierne rezultaty, tak jak
rezultaty musiał dawać brak liczącego się periodyku integrującego
środowiska twórcze i naukowe (w rodzaju wrocławskiej „Odry", gdańskiego
„Punktu" czy lubelskiego „Akcentu"). O ile we wszystkich niemal
środowiskach literackich w Polsce charakterystyczny jest i był przedział
między „młodymi" a „starymi", tutaj przybrał on formy tak drastyczne, że
nie sposób tłumaczyć go wyłącznie w kategoriach odwiecznych sporów o
wartości artystyczne, wizje literatury etc. Cóż, kiedy troska aparatu o
zabezpieczenie własnych interesów przyjmowała formy i tak groteskowe,
jak np. mianowanie sekretarzem POP w miejscowym oddziale ZLP twórcy
spoza środowiska.
*
Trzeba w tym miejscu zwrócić uwagę na jedno jeszcze środowisko,
które tradycyjnie było zawsze środowiskiem par excellence twórczyni.
Mamy na uwadze społeczność studencką.
12
Tzw. kultura studencka miała na Śląsku swój lepszy i jaśniejszy okres
— datujący się mniej więcej na połowę lat 60-tych (Gliwice, Bytom). W
latach 70., a szczególnie u ich schyłku, okres ten jest już tylko co najwyżej
sentymentalnym wspomnieniem. Nadmieńmy, że stąd właśnie rozległ się
„najdonioślejszy" głos przeciw studenckim „rebeliantom" w marcu 1968 r.
Ze stale wzrastającą liczebnie społecznością studencką zaczęto wiązać bodaj
największe zagrożenia, toteż było to środowisko intensywnie inwigilowane
— różnymi zresztą metodami — przez strażników systemu.
Permanentna w ostatnich latach anemia katowickiej kultury
studenckiej to nie wyłącznie — jak się zwykle oficjalnie przyjmowało —
skutek terytorialnego rozproszenia tego środowiska, dojazdów do szkół etc.
czy skutek oddziaływania pewnych czynników wewnątrzśrodowiskowych
(tu zwłaszcza niski autorytet wielu działaczy SZSP, jak i — ogólnie — całej
organizacji). Narzucany przez władze centralne model działania, który
powodował stałą degrengoladę tej nigdy na dobrą sprawę powszechnie nie
zaakceptowanej przez środowiska studenckie organizacji, obowiązywał w
całej Polsce. Nie przeszkodziło to względnemu przynajmniej trwaniu
tradycji kultury studenckiej w wielu innych ośrodkach »akademickich,
zwłaszcza w pierwszej, lepszej połowie lat 70-tych.
Fakt, iż kultura studencka nie zajęła należnego jej miejsca w pejzażu
kulturalnym Śląska i Zagłębia, tłumaczą — w naszym przekonaniu —
następujące przyczyny: 1. nie uwzględnianie przez aparat władzy — także w
uczelniach — podmiotowości kultury studenckiej (spontaniczna,
autentyczna kultura studencka rozwija się w oparciu o działania i atrybuty
charakterystyczne dla tzw. subkultury, a nieskrępowana podmiotowość jest
wszakże jednym z podstawowych warunków zaistnienia każdej subkultury);
2. długofalowa polityka dezintegrowania środowisk studenckich regionu i
ich inicjatyw kulturalnych (brak autentycznego centrum kultury studenckiej,
rozproszenie klubów i klubików oraz ich zamykanie pod byle pretekstem,
sztuczne „rozbijanie" juwenaliów studenckich itd.); 3. polityka izolacji
środowisk studenckich od reszty społeczeństwa — w tym od klasy
robotniczej (każda subkultura może w pełni zaistnieć i zrealizować się
jedynie w określonym kontekście społecznym); 4. różnorakie, często bardzo
drastyczne manipulacje i interwencje z zewnątrz.
Wysiłki garstek zapaleńców nie miały w tym układzie żadnych
niemal szans, aby skutecznie przeciwstawić się presji systemu. Rzeczą nie do
pomyślenia było tu względnie autonomiczne pismo studenckie (zwłaszcza
kulturalne czy literackie), względnie autonomiczny teatr studencki czy
kabaret. Jeśli takowe mimo wszystko powstawały, przechodziły rychło —
mowa o tych najbardziej interesujących — do pobliskiego Krakowa, gdzie
znajdowały lepsze możliwości rozwoju. Niejako „naturalna" i oczywista
była więc w tych warunkach koncepcja „kultury studenckiej" realizowanej
przy pomocy sieci „wychowawców" i „opiekunów" na zadane przez władze
tematy. Chodziło rzecz jasna o kulturę „reprezentacyjną", „na pokaz". Toteż
z uporem godnym lepszej sprawy forsowano tu studenckie zespoły
„folklorystyczne" i — kosztem milionów złotych — międzynarodowy
festiwal studenckich zespołów „ludowych". ,
W szejkanacie śląsko-dąbrowskim do podstawowych — poza nauką
— obowiązków studentów należało: 1. „aktywizować się"; 2. „brać udział w
pracach społecznych"; 3. „stale pogłębiać zaangażowanie"; 4. „powiększać
13
szeregi partyjne"; 5. skandować i klaskać na licznych imprezach
politycznych; 6. głosować w wyborach do Sejmu o godzinie 6 rano; 7. nie
zadawać kłopotliwych pytań i nie zawracać głowy władzom. Najbardziej
typowe przejawy etosu studenckiego były w szejkanacie problemem
politycznym.
6. Polityka sukcesywnego ubezwłasnowolniania i dezautonomizacji
nauk s po ł e c z no - hu m a n i s ty c z n y c h. W dotychczasowych uwagach
kwestia ta zyskała już pewną argumentację — macki i czujki sułtanizmu
sięgały wszędzie, nie omijając instytucji naukowych. Można by w tym
miejscu przytoczyć dziesiątki obrazków, ukazujących plastycznie i
wymownie, jaką to wizję socjalistycznej uczelni wyższej usiłowali wcielać w
życie szejk Grudzień i niektórzy byli uczelniani prominenci. Zmieści się w
tej wizji obrazek setek studentów i pracowników naukowych odrywanych
wielokrotnie od zajęć i zwożonych na partyjne misteria, obrazek młodszych
pracowników naukowych maszerujących co roku „karnie" na rekolekcje
sosnowieckiego kacyka — postaci wyjątkowo karykaturalnej i groteskowej
(notabene wydalonego ostatnio z partii za teatralizację życia partyjnego) czy
obrazek pracowników naukowych oddelegowanych... w charakterze
robotników na spotkanie załóg wielkich zakładów przemysłowych z
pisarzami uczestniczącymi w katowickim Zjeździe ZLP. Można by poza tym
snuć barwne refleksje na temat techniki zdalnego, autokratycznego
manipulowania życiem uczelni wyższych i instytutów naukowych. Za
najistotniejsze ze względu na konsekwencje, uznać wypada jednak, te
bardziej „finezyjne", metody godzące w podstawowe funkcje nauk
społeczno-humanistycznych. Do nich zaliczyć należy m.in. świadome
zepchnięcie na daleki margines badań nad piśmiennictwem, literaturą i
folklorem śląskim, czemu towarzyszyło wyraźne usuwanie w cień grona
wybitnych niejednokrotnie uczonych, budujących podstawy pod śląską
humanistykę naukową jeszcze w latach 40.i 50. Nie można orzec, że tego
rodzaju badania nie rozwijały się w ogóle; owszem, przynosiły w
indywidualnych wypadkach nawet wybitne osiągnięcia. Nie miały one
jednak charakteru programu badań kompleksowego i długofalowego, a nie
mogły go mieć, gdyż nie mieściły się w „priorytetach". Śląski Instytut
Naukowy, placówka skądinąd wielce dla Śląska zasłużona już w latach
międzywojnia, odszedł zdecydowanie od badań kultury regionu i jej historii
„na korzyść" problematyki politycznej (nader wąsko zresztą pojmowanej) i
doraźnie świadczonych usług badawczych. Wydawnictwo „Śląsk" z dnia na
dzień zrezygnowało (?) z tak cennych inicjatyw jak seria „Biblioteka Karola
Miarki" czy „Zasłużeni Ludzie Śląska". Krańcowo różnie — dla porównania
— przedstawiała się w tym samym czasie sytuacja nauki w pobliskim Opolu.
Scharakteryzowane wyżej pokrótce mechanizmy były ściśle
sprzężone i ugruntowywane przez działalność lokalnych środków masowego
przekazu i, szerzej, propagandę, której poczynania w ostatniej dekadzie
winny doczekać się odrębnego, analitycznego studium. Kształtowany tutaj
model informacji i propagandy odbijał wszystkie braki, deformacje i
wypaczenia ogólnopolskiej propagandy okresu gierkowskiego, „wyróżniał
się" jednak na jej tle absolutnym brakiem krytycyzmu, galopującą
megalomanią, i lizusowską służalczością wobec lokatorów „pałaców
grudniowych", a ponadto notorycznym posługiwaniem się sfingowanym
14
głosem „opinii publicznej" (tzw. listy do redakcji, „wizyty" czytelników,
którzy „poinformowali nas" etc), a co za tym idzie — niewiarygodnością,
faktyczną i w rzeczywistym odczuciu społecznym. Podarujemy sobie
dociekania, na ile zadecydowały o tym cechy charakterologiczne tutejszych
środowisk dziennikarskich (choćby większy niż gdzie indziej oportunizm),
na ile zaś obiektywny splot negatywnych czynników implikowanych przez
sułtanizm.
Jest niewątpliwie faktem, że tak jak największe dzienniki katowickie
były „ustami" szejka, tak — posiadające nieraz cenne tradycje —
cotygodniowe gazety lokalne stały się wyłącznie tubami Komitetów
Miejskich. Przybysz ze Śląska mógł niejednokrotnie przecierać oczy ze
zdumienia oglądając w TV codzienny lokalny dziennik we Wrocławiu, w
Krakowie czy Szczecinie — przybysza z głębi Polski zrażała z miejsca
„tyłkowlazcza" audycja katowickiego OTV pt. „Nasz dzień"
(charakterystyczne, że jej redakcja w komplecie stanęła na czele
śląsko-zagłębiowskiej „odnowy"). Jest faktem, że w Katowicach istnieje
jedyny w Polsce Wydział Grafiki Propagandowej. Jest faktem, że katowicka
filia KAW biła rekordy — szybkościowe i ilościowe — w wydawaniu
znakomitych technicznie i graficznie folderów propagandowych (np. wizyty
dostojników w Hucie „Katowice") i przecenianych w księgarniach
kalendarzy, odrzucała jednak np. zgłaszane przez pracowników US1
propozycje wydawania serii tematycznych antologii literackich dla
szerokiego kręgu odbiorców,, której potrzeby i znaczenia w tym regionie nie
trzeba uzasadniać. I tylko w Katowicach czy Sosnowcu można pewnie
spotkać neonowe hasła o treści propagandowo-po litycznej, które sąsiadują z
neonową reklamą knajp i najtańszej rozrywki.
Tutejsza propaganda — w nieustającym dążeniu do uwiarygodnienia
poczynań szejków i godzenia głoszonych przez nich przekonań z coraz
bardziej (jak zobaczymy) oddalającą się rzeczywistością, biła wszelkie
ogólnopolskie rekordy szalbierstw i nadużyć semantycznych, magii słownej
i werbalnego szamanizmu. Konsumpcja w rodzinnym gronie np., jak
wiadomo, jest podstawową i wiodącą ideą światopoglądu
drobnomieszczańskiego. Konsumpcja jako ... atrybut socjalistycznego stylu
życia i naczelna wartość socjalizmu to r e z u l t a t znamiennego „p r z e s u n
i ę c i a s e m a n t y c z n e g o", swobodnej kontaminacji takich pojęć i haseł
jak „socjalizm", „socjalistyczna Polska", „Polska dostatnia", „Druga
Polska", „Aby Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej" etc.
Zaryzykujemy — z myślą o badaczach języka polskiego — tezę, iż region
śląsko-zagłębiowski jest polską kolebką tzw. nowomowy, która pełniła w
ostatniej dekadzie funkcję podstawowego — jak dowodzi J. Kmita — języka
władzy ze społeczeństwem, tudzież swoistego „klajstra" między narzuconą
ideologią oraz obiektywną rzeczywistością. (Por. cenne uwagi nt. polityki
kulturalnej w okresie gierkowskim Kmity i in. badaczy w pracy zbiorowej
Kultura — oceny i propozycje. Refleksje o kulturze i polityce kulturalnej lat
1970—1980. Warszawa 1981. „Do użytku służbowego")
III
Dywagowanie o mechanizmach polityki kulturalnej, nawet jeśli jest
to polityka w wydaniu sułtańskim, może się wydać — mimo liczne ilustracje
— nieco jałowe i „przeteoretyzowane". Spróbujmy zatem w tym miejscu
15
unaocznić, do jakich — konkretnych, materialnych i namacalnych, a więc
wymiernych — efektów doprowadziło ich funkcjonowanie. Chodzi o
przykłady najbardziej wymowne opracowane bowiem w miarę pełnej listy to
raczej zadanie dla całego sztabu przygotowującego raport o stanie kultury w
regionie.
– Tragiczny pod względem poziomu artystycznego stan teatrów oraz
rachityczny poziom życia teatralnego na Śląsku i w Zagłębiu. W polityce
repertuarowej preferowano tu od lat wartości miałkie i tandetne, na wyraźną
niekorzyść dzieł wybitnych, nie mówiąc o kontrowersyjnych czy
dyskusyjnych. Tutejsza widownia teatralna pozbawiona została w dużej
mierze kontaktu nie tylko z najlepszymi dokonaniami dramaturgii
współczesnej, ale i niemal całym kanonem wielkiej klasyki polskiej i
europejskiej. W ostatnich latach uwidoczniła się poza tym koniunkturalna
tendencja do „folkloryzacji" repertuaru granego na tutejszych scenach
zawodowych, a do wzrostu poziomu artystycznego nie przyczyniały się stałe
roszady personalne w zespołach. Likwidacji uległa scena Teatru
„Rozmaitości".
– Takiż, a może jeszcze bardziej tragiczny, uwzględniwszy
proporcjonalnie większą widownię, stan „sieci" kinowej w województwie.
Operowanie pojęciem „sieci" wymaga w tym wypadku sporej wyobraźni i
dobrej woli. Wystarczy wspomnieć, iż 250-tysięczny Sosnowiec, miasto,
które sądząc z timbre'u lokalnej propagandy miało stanowić „dumę i chlubę
całej Polski", posiada raptem dwa kina (notabene: cała baza kulturalna tego
miasta urąga elementarnemu poczuciu kultury, jak i godności ludzkiej). Nie
lepiej przedstawia się baza kinowa w innych miastach. Niski — „przeciętnie"
— stan kultury filmowej mieszkańców województwa jest również skutkiem
braku sieci kin dyskusyjnych czy studyjnych (chlubnym wyjątkiem są tu
jedynie inicjatywy studenckie), zdecydowane preferowanie w polityce
repertuarowej obrazów wybitnie rozrywkowych, „bezpiecznego" i
neutralnego politycznie i społecznie filmowego kiczu, zamykanie dostępu do
kin otwartych filmom uznanym za wydarzenia ogólnopolskie lub też ich
krótka, „błyskawicowa" eksploatacja. Paradoksalnie zabrzmi w tym
zestawieniu informacja, iż na Uniwersytecie Śląskim działa od lat
najprężniejszy i najambitniejszy w Polsce ośrodek myśli filmoznawczej, od
lat zaś trzech funkcjonuje tu Wydział Radia i TV.
– Opłakany stan bazy muzealniczej w regionie, a zwłaszcza
krańcowo niekorzystna sytuacja lokalowa Muzeum Górnośląskiego,
skupiającego zbiory o unikatowej wartości (m.in. malarstwo polskie XIX i
XX w.). Przez lata ucinano tutaj zdecydowanie wszelkie dyskusje i głosy
opinii społecznej podnoszące etyczny i patriotyczny obowiązek odbudowy
zniszczonego przez hitlerowców gmachu Muzeum w Katowicach.
– Krańcowo zła sytuacja lokalowa Biblioteki Śląskiej. Trudności
lokalowe i rozproszenie zbiorów (Katowice, Bytom, Cieszyn) sprawiają, iż
można jedynie marzyć o pełnieniu przezeń roli głównej książnicy regionu,
skarbnicy słowa polskiego na Śląsku, a zarazem centrum informacji
kulturalnej i naukowej. Nie lepiej przedstawia się sytuacja Biblioteki
Uniwersyteckiej.
16
– Urągająca elementarnemu poczuciu szacunku i dbałości o tradycję
sytuacja wojewódzkich zbiorów archiwalnych. W obecnym pomieszczeniu
(Bytom) woda zniszczyła bezpowrotnie część zbiorów. Stan zagrożenia, w
jakim znajdują się bezcennej nieraz wartości dokumenty, dalszy brak
odzewu i działań ze strony czynników administracyjnych pozwala mówić w
tym wypadku o zbrodni popełnianej na kulturze i historii Polski i re¬gionu.
– Zniszczenie infrastruktury kulturalnej w małych zwłaszcza
miejscowościach, brak takiejże infrastruktury w nowo zbudowanych
osiedlach (vide: osiedle w Gołonogu powstałe głównie z myślą o
pracownikach Huty „Katowice").
– Nieobecność galerii autorskich w dziedzinie plastyki, tłumienie
autentycznych inicjatyw twórczych w tej dziedzinie — na korzyść działań
pozornych o wydźwięku wyłącznie propagandowym.
– Brak liczącego się periodyku literacko-kulturalnego. Jedyne
„Poglądy", przy całym dla nich szacunku, ze względu choćby na objętość i
pełnione funkcje, nie były i nie są w stanie wpływać integruj ąco na
środowiska twórcze, artystyczne i naukowe. „Dziwnym" trafem nie ujrzał
dotąd światła dziennego zapowiadany hucznie przed dwoma laty przez „TR"
śląski almanach literacki złożony jakoby w Wydawnictwie „Śląsk".
– Kompromitujący poziom „Zarania Śląskiego", zalegającego
masowo liczne kioski w regionie. Ostatnie redakcje sprzeniewierzyły się
tradycjom tego wielce zasłużonego dla kultury śląskiej pisma, a wszakże
mogłoby ono z powodzeniem pełnić rolę pisma integrującego humanistykę
śląską, wychodzącego przy tym poza opłotki regionu.
To tylko kilka przykładów. Po szereg dalszych odeślijmy do
publikacji S. Piskora Kultura na Śląsku. Próba diagnozy — drogi wyjścia;
tegoż Kultura górnicza, czy górnik w kulturze („Poglądy" 1980 nr 22 i nr 23),
S. Wilczka Alarm dla kultury górniczej („Poglądy" 1980 nr 23) czy dyskusji
redakcyjnej Kultura studencka — podwójna blokada („Poglądy" 1981 nr 10).
IV
Dotychczasowe uwagi prowadzą do wniosku, iż realizowana w
szejka-nacie śląsko-zagłębiowskim „polityka kulturalna" nastawiona była
wyłącznie na dwie funkcje kultury: rozrywkową i — swoiście rozumianą —
funkcję „reprezentacyjną", pełniącą w rzeczywistości rolę fasady kulturalnej.
„Pikantności" zarysowanej sytuacji doda zapewne fakt, że nigdzie, w
żadnym regionie kraju, nie „trąbiono" tak głośno z
partyjno-propagandowych tub o potrzebie... humanizacji środowiska, jak
miało to miejsce w okresie panowania ostatniego z katowickich szejków. W
procesie humanizacji środowiska rolę „kluczową" odegrać miał Uniwersytet
Śląski; wszakże oficjalna propagandowa frazeologia do przesytu
eksponowała jego „kulturotwórczą funkcję". Wiemy już, iż uczelnia nie była
w stanie tej funkcji pełnić zgodnie ze swoimi realnymi, faktycznymi
możliwościami, w sposób kompleksowy i autentyczny, w praktyce bowiem
system permanentnie blokował większość możliwości, instrumentów i
rodzących się inicjatyw pracowników naukowych i studentów, które
mogłyby tej funkcji efektywnie sprzyjać. Wiele wskazuje na to, że władza
widziała w uczelni (a szczególnie w jej wydziałach
17
społeczno-humanistycznych) nie tyle autentyczny uniwersytet, co fasadę
stanowiącą istotną cześć zasłony dymnej", którą sułtanizm przysłaniał
cynicznie rzeczywisty brak działań w dziedzinie humanizacji środowisk
technokratycznych i robotniczych, tudzież integracji różnych środowisk.
Pora zatem, by wejrzeć głębiej na tyły imponujących propagandowo
fasad, przyjrzeć się bliżej motywacjom, jakimi kierowali się animatorzy tak
rozumianej „polityki kulturalnej", a przede wszystkim zastanowić się nad
psychospołecznymi skutkami uruchomionych przez aparat sułtanizmu
mechanizmów.
Jednym z najbardziej ewidentnych i zatrważających rezultatów ich
oddziaływania było — bezprecedensowe nie tylko w skali polskiej —
zablokowanie dostępu szerokich mas społecznych do wybitnych i ogólnie
uznanych dóbr kultury. Stosunkowo łatwo, w oparciu choćby o czysto
teoretyczną analizę opisanych mechanizmów i faktów, wyprowadzić pewne
wiarygodne wnioski dotyczące np. uczestnictwa w kulturze mieszkańców
Śląska i Zagłębia. Potwierdzają je nader wymownie dane socjologiczne
uzyskane na podstawie badań empirycznych. Wynika z nich niezbicie, iż rolę
pierwszoplanową w życiu j rodzin zamieszkujących GOP odgrywają jakości
i wartości kulturalne (i kulturowe) związane z — w nomenklaturze prof. A.
Kłoskowskiej — tzw. pierwszym układem kultury, a więc realizowane
poprzez życie rodzinne, towarzyskie, to jest głównie kontakty typu „face to
face". Pod tym względem — dowodzą dane porównawcze — konurbacja
górnośląska stanowi fenomen na skalę ogólnopolską. Fakt ten, sam w sobie,
nie jest niczym „nagannym", wiązać go można nawet z szeregiem
pozytywów: kultura ustna jest swego rodzaju „przechowalnią" wielu
cennych wartości i norm tradycyjnych, które w „starciu" z bezdusznymi
mechanizmami nie stały bynajmniej — jak zobaczymy — na pozycji
całkowicie przegranej. Jako taki, fakt ten może być źródłem uzasadnionego
zainteresowania folklorystów i etnografów, jak i źródłem pewnego
optymizmu dla budujących złowieszcze prognozy w kontekście
cywilizacyjnych trendów pesymistycznie zorientowanych futurologów.
`Nieco jednak inaczej przyjdzie spojrzeć na ten sam fakt, kiedy się
uwzględni, że tzw. „drugi układ kultury", a więc wszelkie lokalne instytucje
kultury, odgrywają w życiu rodzin zamieszkujących GOP rolę zerową
(wyłączywszy wąski margines ludzi z wyższym wykształceniem) i że z
całokształtu instytucji współtworzących tzw. „trzeci układ kultury", tj.
kulturę udostępnianą przez zespół najważniejszych środków masowego
przekazu, zdecydowanie preferowana jest telewizja, na niekorzyść książki,
czasopism społeczno-kulturalnych, teatru, filmu etc. Badania
socjologiczno-kulturowe stwierdzają ponadto zdecydowany prymat
zachowań konsumpcyjnych w tym regionie i — globalnie — negatywnie
wyróżniają województwo, jeśli chodzi o uczestnictwo w kulturze, w skali
całego kraju. (Por. wyniki badań prezentowanych przez R. Milic-Czerniak w
„Studiach Socjologicznych", 1980, nr 3). Najpotężniejszy i najbogatszy
region przemysłowy kraju, region najbardziej przy tym zurbanizowany,
stanowi swoisty „interior" kulturowy, sui generis „globalną, pierwotną
wioskę", jakiej teoretyczne wizje budował śp. M. McLuhan. Istotę sprawy
trafnie ujmuje jeden z górników: „W Żorach mieszkam, a Żory to takie, jak
większość miast co teraz pobudowali: duża sypialnia i tyle. Nigdzie nie
18
wyjdziesz, bo kaj? Gazetę człek przeczyta, na telewizor zagląda i idzie spać.
O świecie to się w tych Żorach tyle wiedziało, co w telewizorze, nie? Więc ja
żech mało wiedział." (za: D. Terakowska, Ta kopalnia — jak nasze dziecko,
„Przekrój", 1980, nr 1861).
Odnaleźliśmy tym samym rzeczywisty sens sloganowych określeń w
rodzaju „śląska Biafra" czy „Katanga". Gwoli ścisłości dodać należy, że jest
to także „Katanga" czy „Biafra" zagłębiowska, prawdopodobne, że w
większym nawet stopniu. Motywacje kryjące się za poczynaniami szejków
wydają się być jasne. Z punktu widzenia wyznawanej przez szejków „teorii
kultury", tę ostatnią musiano traktować — „nie bez racji" — jako „kulę u
nogi" systemu. Wcielana więc w życie bez pardonu „polityka kulturalna"
miała stanowić de facto podstawowe ogniwo w systemie zabezpieczeń,
jakimi obwarowała się władza. Narzuconą jej rolę kultura zaś spełniać mogła
wyłącznie pod warunkiem sprowadzenia jej do funkcji instrumentalnych, a
takąż funkcję pełniła i „rozrywka" i „kultura fasadowa". Tak sprostytuowany
„model" kultury wysterowano na dwa główne cele: rozmiękczanie
świadomości szerokich mas społecznych poprzez trywialne zabiegi
standaryzujące i homogenizujące oraz na — związane z tym ściśle —
dezorientujące i fałszujące świadomość społeczną efekty o wydźwięku
czysto propagandowym.
`Cele, ku jakim zmierzał katowicki sułtanizm, były —rzecz oczywista — nie
do pogodzenia z najbardziej nawet nieśmiałą wizją kultury jako wartości
„samej w sobie", wartości autonomicznej, rozwijającej się także, jeśli nie w
głównej mierz e, według własnych, immanentnych i nieskrępowanych
prawidłowości i reguł.
`W parze z instrumentalnym traktowaniem kultury postępowały w
szejkanacie wyraźne inklinacje do takiegoż, instrumentalnego traktowania
człowieka, nieliczenie się ze sferą czysto podmiotową, i dalej — procesy
uprzedmiotowiania jednostki, sprowadzania jej do roli roboczego,
konsumującego i bawiącego się muła, manipulowanego zdalnie i bezwolnie
poruszającego się w rytm propagandowych werbli, bezwzględnie
posłusznego poleceniom i zaleceniom aparatu władzy. Tak naprawdę —
wbrew składanym permanentnie deklaracjom — nie dostrzegano tu
człowieka, jego możliwości twórczych, jego czysto ludzkich potrzeb, praw i
nadziei. Jednostka funkcjonowała tu wyłącznie poprzez masę. Sułtanizm,
jako system wybitnie konserwatywny i autorytarny, jest systemem z gruntu a
h u m a n i t ar n y m.
Dotychczasowe refleksje pozwalają w miarę jasno, wydaje się,
określić właściwą funkcję mitu „zagrożeń" ze strony kultury i nauki.
Używany jako poręczny „straszak" wobec środowisk twórczych i
intelektualnych, jako ważny środek sterowania i manipulowania nastrojami
społecznymi, miał funkcjonować w praktyce jako podstawowe narzędzie
umacniania autokratycznego aparatu. Sułtanistyczny model sprawowania
władzy nie może się praktycznie obejść bez podsycania atmosfery totalnego,
irracjonalnego „zagrożenia", stanu permanentnej „gotowości bojowej" przed
urojonymi lub hipotetycznymi wrogami. To bowiem umożliwiało i
sankcjonowało sięganie do bogatego arsenału środków „perswazji" oraz
represji, które umacniały autorytet władzy — w jej mniemaniu. Jednym
słowem1, system — dla uwiarygodnienia racji swojego istnienia — musiał
19
nieustannie wywoływać sztucznie „wojny" i „konflikty". Sułtanizm, jako
hiperautokrtyczny model sprawowania władzy, obudowuje się siecią
instytucji i autorytetów1 pozornych i może funkcjonować na dłuższą metę
wyłącznie dzięki ciągłej eskalacji środków prewencji i represji.
Znajdujemy się, jak widać, na wysokich piętrach urojonej logiki
absurdu. Nawarstwiające się z upływem lat sprzeczności między stosowaną
„logiką" władzy a nieubłaganą logiką obiektywnej rzeczywistości musiały,
prędzej czy później, doprowadzić do wybuchu, wykreowane zaś mity — w
starciu z tym, co ludzkie, materialne i racjonalne — ulec kompromitacji w
odczuciu społecznym. System działał i udoskonalał się przez lata, nie był
jednak w mocy — jak się okazało — „stotalizować" bez reszty całokształtu
zachodzących w kulturze procesów, szczególnie jej żywota bardziej
podskórnego, mniej oficjalnego, zwłaszcza jej najzdrowszego,
robotniczo-plebejskiego nurtu; mówiąc prościej — nie mógł zdławić jej
wymiarów najbardziej ludzkich. Obrazuje to istota wystąpień robotniczych
w Jastrzębiu. „Gdyby,, kobieto, na Wybrzeżu nie zaczęli, to prędzej czy
później i tak by to pieron strzelił. Bo tu było tak, że górnik to zaczynał się od
nadsztygara. I tych asów w paradnych mundurach nic tylko pokazywali na
wszystkie święta, partyjne i państwowe, w telewizorach i na akademiach... A
my dołowi — cicho, nikt nas nie widział... Wszystko te górnicze
zobowiązania ponad plan to oni za nas podejmowali, a my je mu¬sieli robić.
Czasem ja se tak myślę, że w nich nie było wiele z Polaka, jak oni swoich
ludzi tak gnoili... Do czego my doszli? Do tego, że ja cukierka kupić dziecku
nie mogę, a chleb za cudze pieniądze jem, bo my przecie ciągle tylko na
długach u zagranicy jademy. Co oni zrobili?! [...], Niektórzy myślą, że jak
długo będą im szukać — to ludzie zapomną. Nigdy nie zapomną. Oni z tego
Ślązaka zrobili czystego głupka w oczach Polski. Głupka i bogacza."
Komentarz szeregowego górnika jest aż nadto wymowny. (Cyt. za D.
Terakowską, ibid.)
Logiki absurdów i mitów starczyło jednak aż nadto, by dokonać
małych, w wielu wypadkach zatrważających, bo nie wiadomo czy
odwracalnych spustoszeń w sferze świadomości społecznej. . Ideologia
konsumpcji i preferencje dla trywialnych obiegów kultury nie mogły nie
sprzyjać wykształcaniu i stabilizowaniu się wśród coraz szerszych kręgów
społecznych zamieszkujących konurbację śląsko-zagłębiowską biernych,
inercyjnych, a więc eo ipso konsumpcyjnych postaw wobec kultury.
Sprzyjało to eliminacji wielu cennych inicjatyw oddolnych lub ich spychaniu
na margines; z wielkim trudem przebijały się tutaj na powierzchnię w
ostatnich latach wartości spontaniczne i autentyczne. Procesy te nie tylko że
„po cichu" akceptowano, ale wręcz wspomagano decyzjami „odgórnymi".
Zniknęło tedy z pola widzenia wiele regionalnych czy lokalnych — starych i
nowszych — tradycji kulturalnych (casus teatru Dormana, amatorskie lub
półprofesjonalne zespoły teatralne, pieśniowe, orkiestrowe, imprezy w
rodzaju — posiadających niegdyś rangę ogólnopolską — rybnickich dni
poezji wraz z tradycyjnym turniejem o „Górniczą lampkę", działalność
regionalnych towarzystw kulturalnych: „padł" ongiś i nie podniósł się do
dnia dzisiejszego cenny i dobrze redagowany „Rocznik Ziemi Będzińskiej",
przynoszący wiele informacji o historii i kulturze regionu). Ba, z lokalnej
anteny zniknęły bezpowrotnie śląskie, gwarowe, niegdyś nadzwyczaj
popularne programy radiowe. Wydawnictwo „Śląsk" zarzuciło edycje
cieszących się olbrzymim powodzeniem także poza woj. katowickim
20
gwarowych tekstów ludowych (z pietyzmem mogło to robić i robi nadal
Opole). W miejsce autentycznych tradycji lokalnych zaczęły się coraz
natarczywiej pojawiać rozmaite formy komercyjnego, festiwalowego,
kiczowego folkloryzmu (czemu ideologię dorabiało wiele patronackich
instytucji, jak choćby Wydział Kultury czy TKF). A przecież nie można nie
brać pod uwagę, że wiele skazywanych na zapomnienie tradycji mogło — i
nadal może — stanowić czynnik wielce pozytywny w procesie asymilacji i
integracji licznych przybyszów z innych regionów kraju, nie mówiąc o ich
kapitalnym, psychologicznym znaczeniu dla tutejszych.
W potocznym, „zdroworozsądkowym" myśleniu o kulturze nie
zawsze uświadamiamy sobie w sposób wystarczająco jasny, jak istotne
związki zachodzą między takimi czy innymi procesami i zjawiskami w
szeroko rozumianej sferze kultury, z innymi, pozornie bardzo odległymi
dziedzinami życia.
Warto więc rozpatrzyć jeden przynajmniej przykład. Otóż
podniesienie ideału konsumpcyjnego do rangi wartości ideologicznej
musiało — wraz z innymi czynnikami — w stopniu zdecydowanie
negatywnym wpływać na etos, kulturę pracy poszczególnych grup
zawodowych. W wielu wypadkach prowadziło to do rozbicia kultur
profesjonalnych i funkcjonujących w ich ramach tradycyjnych wzorów i
wartości. Charakterystycznemu dla robotniczego, zwłaszcza górniczego
Śląska i Zagłębia, ideałowi dobrej, porządnej roboty, typowemu dla tego
regionu poczuciu szacunku dla własnego warsztatu pracy, przeciwstawiano
w ostatnim okresie coraz nachalniej jedno jedyne „bóstwo": tonę. Ono, jak to
podkreślali górnicy, zaczęło decydować o wszystkim.
Wyraźna sprzeczność ideologiczna między starym, tradycyjnym a
narzuconym wzorcem musiała powodować określone reakcje
psychologiczne, wpływając na podejście do pracy. Wyekspediowanie z
kopalń posążków Św. Barbórki nie przysłużyło się bogatej, o
wielowiekowych tradycjach kulturze górniczej. Na szczęście, w tym
wypadku stare wzorce, mimo prawdziwej inwazji przybyszów z rejonów o
tradycyjnie niższej kulturze pracy, mimo propagandowej młócki, okazały się
trwalsze i silniejsze, aniżeli można by przypuszczać. Dowodem tego m.in.
ostre veto górników wobec rabunkowej gospodarki w kopalniach. Truizmem
będzie stwierdzenie, iż nie zrozumie się istoty sierpniowych i
posierpniowych protestów górniczych, jeśli nie wniknie się w istotę
tradycyjnej kultury profesjonalnej. Żadna też władza nie wygra batalii o
węgiel, jeśli nie skoreluje mechanizmów gospodarczych, nowoczesnych
metod pracy z wartościami i normami stanowiącymi kościec tej kultury.
Talon na samochód czy kolorowy telewizor, nie mówiąc już o „talonie" na
mięso czy kiełbasę za pracę w wolne soboty, to metody tyleż prymitywne, co
krótkowzroczne. Pozostają one zresztą w drastycznej sprzeczności z
pojęciem godności zawodowej i czysto ludzkiej wpisanym w robotniczy
wzorzec. Wskażmy na inne jeszcze aspekty omawianego zagadnienia. Mimo
„urzędowego" do niedawna prymatu Zagłębia, nie da się ukryć, iż
społeczeństwo woj. katowickiego składa się jednak w zdecydowanie
przeważającej mierze z mieszkańców Śląska — ze Ślązaków. Zaiste
szaleńcza tedy i trudno wytłumaczalna — ze względów politycznych i
społecznych — wydaje się podjęta próba odcięcia olbrzymiej większości
ludności zamieszkującej województwo od jej własnych tradycji
21
kulturowych, korzeni zapuszczonych na tej ziemi od wieków, więzów krwi i
imponderabiliów, które wielokrotnie już w niełatwej historii tych ziem
decydowały o przetrwaniu w poczuciu polskości.
Czy chodzi tu wyłącznie o niewyżyte ambicje przybyszów — a więc
„obcych" — którzy przybrali szatę i pozę samozwańczych szejków, jak to
ujmuje W. Szewczyk? (por. tegoż Czy istnieje „śląska mafia”? „Życie
Literackie", 1981, nr 5). W takim razie Zagłębie — w porównaniu z terenem
Górnego Śląska — winno się dzisiaj jawić w postaci kwitnącej, bogatej oazy
kulturalnej, a tego wszakże w żadnym wypadku stwierdzić nie możemy.
Zatem chodzi może o dokładnie ten sam stosunek przybyszów „z Polski" do
autochtonów i dokładnie o te same mechanizmy, które badał i opisywał S.
Ossowski na wsi opolskiej jeszcze w latach 1945-46? (por. tegoż
Zagadnienie więzi regionalnej i więzi narodowej na Śląsku Opolskim, w:
Dzieła, t. III. Warszawa 1967) Ta odpowiedź wydaje się bardziej
prawdopodobna i — niestety — bardziej wymowna. Pytania tego rodzaju
muszą doczekać się dokładnej odpowiedzi, pozwolą one bowiem rzucić
dodatkowe światło m.in. na skrętnie zaakceptowaną i przeprowadzoną przez
władze tzw. „akcję łączenia rodzin", określoną przez co światlejszych
publicystów jako najbardziej haniebna transakcja handlowa 35-lecia.
Konsekwencje tego rodzaju „dokonań" katowickiego sułtanizmu, skutki
społeczno-polityczne ingerowania w naukę, ograniczania badań nad
problematyką śląskoznawczą, procentują i będą długo jeszcze procentować,
przecież nie tylko w kraju.
Dotykamy kolejnej, nie poddającej się logicznej interpretacji sprawy.
Wydawać by się mogło, że realizowana przez tutejszych szejków polityka
separatyzmu mogła mieć na celu integrację Śląska i Zagłębia — dwóch
bardzo odmiennych pod względem kulturowym i jeśli chodzi o historyczne
losy regionów, regionów powiązanych jednak geografią i historią „na śmierć
i życie", regionów które mają przecież jeden, ale jakże istotny punkt
zwrotny: silną klasę robotniczą. Uruchomione przez sułtanizm mechanizmy
nie tylko nie przysłużyły się dziełu integracji Śląska i Zagłębia, ale cofnęły te
procesy o kilka pokoleń. Smutnym symbolem tego będzie ów wampir z
Zagłębia przechrzczony — urzędowo — na „wampira śląskiego". O tym, jak
kształtował się stosunek przeciętnego mieszkańca centralnych i północnych
obszarów Polski do mieszkańców województwa katowickiego (implikowany
negatywnym stereotypem Ślązaka, będącym ewidentną zasługą szejkowskiej
propagandy), można się było przekonać w okresie strajków sierpniowych,
studiując napisy na węglarkach powracających z Wybrzeża. Stymulowane
przez sułtanizm z premedytacją różnorakie procesy dezintegrujące
społeczeństwo miały na celu ułatwić manipulacje tymże społeczeństwem.
`W naszych uwagach parokrotnie wracaliśmy do przykładu Uniwersytetu
Śląskiego, ale też nie można obojętnie przejść wobec skutków moralnych i
społecznych bezwzględnego wtłaczania uczelni w tryby sułtanizmu,
realizowania owej decydenckiej wizji „wzorcowego, socjalistycznego
uniwersytetu". Katowice, wraz z Sosnowcem, to jedyny chyba ośrodek
akademicki w Polsce, gdzie stosunek przeciętnego mieszkańca regionu do
„swojego" uniwersytetu był wyraźnie obojętny, jeśli nie niechętny, a więc
pozbawiony typowej, przejawiającej się w rozmaitych formach, gestiach i
dowodach w innych ośrodkach estymy, szacunku, dumy. Bardzo niechętny
wydaje się być także „przeciętny" stosunek tutejszej ludności do studentów,
22
o czym można się było dokładnie przekonać w okresie strajków studenckich
(zdecydowanie inaczej miała się rzecz w Łodzi, Warszawie, Wrocławiu,
Krakowie, Gdańsku). Ucinając kulturze studenckiej skrzydła, ograniczono
możliwość zneutralizowania czy przezwyciężenia funkcjonującego na
robotniczym Śląsku tradycyjnie raczej negatywnego stereotypu „żaka".
Smutnym pogłosem niegdysiejszych „politycznych" decyzji, jest dzisiejsza
zdecydowana niechęć do uczelni części środowisk nauczycielskich,
zwłaszcza z terenu Sosnowca.
Przywoływane wcześniej przykłady, jak i pewne poczynania paru
uniwersyteckich politykierów — ślepych wyznawców sułtanizmu stały się,
niestety, zaczynem nienajlepszej legendy Uniwersytetu Śląskiego w
krajowej opinii naukowej. Czy zasłużenie? Z legendami, mitami,
stereotypami nie sposób na ogół walczyć przy pomocy rozumowych,
logicznych argumentów. Trzeba jednak wyraźnie powiedzieć, że mimo
wspomnianych deformacji, nie zawinionych w przeważającej mierze przez
społeczność akademicką, uczelnia legitymuje się niepodważalnym
dorobkiem naukowym, licznymi autentycznie i samodzielnie działającymi
zespołami badawczymi, dużym gronem uznanych i cenionych nie tylko w
kraju uczonych, poszukiwanymi na ogół na rynku naukowym
wydawnictwami, licznymi rocznikami dobrze przygotowanych do zawodu
absolwentów, z których wielu zasiliło szeregi kadry naukowej. W powstałej
sytuacji potrzebny byłby jakiś mag-rachmistrz, który potrafiłby dokonać
bilansu takich faktów, jak z jednej strony np. owej niechęci do uczelni części
środowisk nauczycielskich (psychologicznie uzasadniona —
Uniwersytetowi oddano m.in. budynki szkolne), a z drugiej — rozbudowy
chociażby przez Wydział Filologiczny systemu studiów zaocznych i
podyplomowych, kształcących i kształtujących głównie nauczycieli
podejmujących pracę czy pracujących w regionie, systematycznej akcji
odczytów i wykładów popularnonaukowych prowadzonej od lat dla szkół.
Bezprzykładnym — nawet jak na warunki ogólnopolskie lat 70. –
nieposzanowaniem przez sułtanizm względnej choćby niezależności czy
autonomii uczelni wyrządzono środowisku uniwersyteckiemu dużą krzywdę
Obraz kultury na Śląsku i w Zagłębiu, jaki wyłania się z
dotychczasowych rozważań, jest — nie ukrywamy — brudny i ponury jak
tutejszy smog, ale też nie było naszym zamiarem ani sporządzenie „raportu o
stanie", ani narysowanie laurki. Toteż pominęliśmy szereg przykładów, które
ustawić można po stronie pozytywów, jak wybudowanie olbrzymiego
kompleksu WPKiW wraz z Planetarium i ZOO, BWA czy „Spodka", jak
osiągnięcia śląskich muzyków i plastyków. Na najżyczliwszą uwagę
zasługuje działalność b. wojewody J. Ziętka, jedynego chyba lokalnego
polityka, któremu plebejskie doświadczenie 'i intuicja dyktowały mądry i
ludzki stosunek do kultury i ludzi z nią związanych i który — z tychże
właśnie powodów — został potraktowany przez sułtanizm z całą
bezwzględnością. Inna rzecz, iż wiele z pozytywnych dokonań, szczególnie
w sferze kultury materialnej, miało tu charakter wybitnie spektakularny.
Powstanie WPKiW nie zapobiegło katastrofie ekologicznej regionu i nie
rozwiązało — włącznie z osławionym „Spodkiem" — problemów rekreacji,
wypoczynku i uczestnictwa w kulturze. Pozytywy nie równoważą, niestety,
olbrzymich spustoszeń w dziedzinie kultury. O ile część z nich, zwłaszcza
tych zależnych wyłącznie od nakładów finansowych, będzie można prędzej
23
czy później nadrobić, na odrobienie strat w sferze świadomości społecznej
przyjdzie czekać lata.
VI
Uruchomiony w regionie śląsko-dąbrowskim system zarządzania
kulturą ukazuje niby w laboratoryjnej formie pewien stan czy etap, ku
któremu zmierzała najwyraźniej przedsierpniowa polityka kulturalna w
Polsce, pozostająca — trzeba podkreślić — zdecydowanie w gestii partii i
państwa. Istnieje wiele przesłanek wskazujących na to, iż celem polityki
stymulowanej z gierkowskiej centrali było ukształtowanie przestrzeni
kulturalnej narodu i państwa na obraz i podobieństwo McLuhanowskiej
„globalnej wioski". Teza powyższa — tylko pozornie ryzykowna —
usprawiedliwia być może w jakiejś mierze całość niniejszych refleksji.
Warto pamiętać, że mentalność i horyzonty intelektualne, etyczne i
polityczne przywódcy narodu, dzierżącego w ręku losy i nadzieje narodu od
grudnia 1970 r. do początków września roku 1980, ukształtowane zostały
tutaj właśnie — w Katowicach. Był on wszakże jednym z współtwórców a
zarazem jednym z pierwszych najwybitniejszych absolwentów „katowickiej
kuźni kadr".
Zrezygnujemy w tym miejscu ze sporządzania obszernej listy
szczegółowych wniosków i postulatów dotyczących bezpośrednio spraw
kultury w woj. katowickim, narzucają się bowiem one same. Spróbujemy
natomiast przypomnieć kilka truizmów o znaczeniu i treści bardziej
generalnej. Z rzędu tych, o których trzeba stale, niestety, przypominać.
Opisane mechanizmy „polityczno-kulturalne" współtworzące system
umownie określony tutaj jako „sułtanizm", mają mało wspólnego nie tylko z
polityką kulturalną państwa socjalistycznego, ale — z socjalizmem w ogóle.
Nie mają zresztą z nimi nic wspólnego także i mechanizmy
„polityczno-kulturalne" uruchomione w ramach patrymonialno-stanowego
modelu sprawowania władzy charakteryzującego politykę centrali w
dekadzie Gierka.
Polityka kulturalna w państwie socjalistycznym nie da się, nade
wszystko, pogodzić z systemem dyrektywnego, sprowadzonego wyłącznie
do zakazów i nakazów, „zarządzania" czy też administrowania kulturą.
Pragnąc być w zgodzie z marksizmem — i Marksem — nie może ona
traktować wartości i dóbr kultury jako wartości instrumentalnych,
wykorzystywanych do osiągania doraźnych, utylitarnych, politycznych lub
wąsko pojętych „ideologicznych" celów. Za podstawowe, najważniejsze i
nadrzędne zadanie polityki kulturalnej w państwie socjalistycznym uznać
należy kształtowanie osobowości ludzkich — z akcentem na liczbę mnogą
właśnie. Orientacja polityki kulturalnej na ów cel wyklucza a priori
jakąkolwiek możliwość przekształcania jej w narzędzie — pośrednie bądź
bezpośrednie — uprzedmiotowiania jednostki, ubezwłasnowolniania jej i
manipulowania nią, jak i zakładania z góry bezinicjatywnego, biernego i
czysto konsumpcyjnego stosunku człowieka do kultury (ideologia
konsumpcji stoi w oczywistej sprzeczności z polityką kulturalną . państwa
socjalistycznego). Nie będzie ona w stanie wypełnić swego prymarnego
zadania zawężając model kultury do reprezentacyjnej „fasady" i jałowej
24
„rozrywki" i nie wypełni go selekcjonując administracyjnie inne treści i
wartości kultury.
Wynika z tego, że jedną z podstawowych przesłanek polityki
kulturalnej w państwie socjalistycznym wiązać należy z uznaniem przez nią
faktu wielonurtowości, wielopoziomowości i wieloświatopoglądowości
kultury. Uznanie tego faktu zresztą jest elementarnym wymogiem myślenia
historycznego, zgodnego z nauką Marksa (inna rzecz, iż znakomitych
teoretycznych podstaw dostarczyć mogą tej polityce najwybitniejsi
przedstawiciele polskiej tzw. socjologii humanistycznej, jak S. Czarnowski,
S. Ossowski, F. Znaniecki, J. Chałasiński czy J. Szczepański). Wynika z tego
równie, jak się wydaje, jasno, iż żadna osobna organizacja, struktura czy
grupa społeczna — np. partia, kościół, państwo czy związek zawodowy —
nie może zgłaszać pretensji do monopolizowania polityki kulturalnej
w państwie socjalistycznym. Jakakolwiek tendencja do monopolizowania
polityki kulturalnej — pomijając fakt, że nigdy nie zyska aprobaty
większości społeczeństwa — prędzej czy później stanie w kolizji z wizją
kultury wielopoziomowej, wielonurtowej i wieloświatopoglądowej.
Monopol, zwłaszcza monopol budowany wbrew odczuciom i potrzebom
poważnych odłamów społeczeństwa, nie jest w stanie — jak tego dowodzą
przykłady — zagwarantować warunków swobodnego przepływu myśli
ludzkiej, a więc i pełnego i nieskrępowanego rozwoju osobowości ludzkich.
W tym kontekście prowadzone tu i ówdzie spory typu: „jedna czy
różne polityki kulturalne?", „polityka kulturalna państwa czy partii?" —
wydają się mało sensowne i przeradzają się zwykle w sofistyczne
roztrząsania „wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Świętami
Wielkanocy" (por. np. M. Misiorny, Propozycje nowego spojrzenia, „Tryb.
Ludu", 1981, nr 162). Przyjmując jako prymarne wypunktowane wyżej
przesłanki, racjonalistyczna, realistyczna, rozumna i humanistyczna polityka
kulturalna w państwie socjalistycznym winna inspirować takie mechanizmy i
siły, które mogą zagwarantować bezkolizyjne, twórcze i trwałe (co nie
wyklucza konkurencyjności) funkcjonowanie różnych typów mecenatu nad
kulturą, które pogodzą różne typy szlachetnych partykularyzmów — w imię
celu nadrzędnego, jakim jest dobro jednostki, społeczeństwa, kultury
narodowej, państwa.
Osiągnięcie takiego stanu rzeczy nie jest bynajmniej teoretyczną
utopią i jest jak najbardziej możliwe pod warunkiem uspołecznienia kultury.
Jasną i klarowną wykładnię tych spraw daje A. Mencwel, pod którego
uwagami przyjdzie podpisać się w pełni (por. Etap prawdy. Przesłanki
programu kulturalnego, „Polityka" 1981, nr 25). Mecenat społeczny zatem
— byleby umieć zracjonalizować to pojęcie i nie zmitologizować go —
byłby w praktyce jedynym typem mecenatu nadrzędnego. Prowadzi to do
wniosku, iż polityka kulturalna jest ściśle sprzężona, jako jej funkcja, z
polityką społeczną w państwie socjalistycznym, toteż rewizji ulec muszą
również podstawy tej ostatniej.
Zgoda na przyjęcie powyższych tez oznacza ponadto zrewidowanie
ukształtowanych w pewnych kręgach władzy — ukształtowanych arbitralnie
i wbrew opinii społecznej — wyobrażeń i stereotypów na temat relacji
„władza — kultura", co byłoby tematem do odrębnego, wnikliwego
rozważenia. Powiedzmy zatem w tym miejscu tylko jedno: doszukiwanie się
w kulturze różnego rodzaju „zagrożeń", traktowanie poszczególnych dóbr i
25
wartości ze sfery kultury jako społecznego „tabu" to niezawodne symptomy
władzy słabej, która autorytet swój opiera na pozorach i szykanach. Bo tylko
słaba władza boi się kultury. Niestety, jak tego dowodzą liczne przykłady z
dalszej i bliższej historii i jak poucza psychologia — z wewnętrzną słabością
idzie zazwyczaj w parze żądza władzy.
VII
Minął rok od podpisania pamiętnych porozumień w Szczecinie,
Gdańsku i w_ Jastrzębiu. W sposób niejako naturalny uwagi powyższe
winny kończyć się pytaniem, jakie zmiany w życiu kulturalnym Śląska i
Zagłębia zaszły w tym okresie. Mówiąc delikatnie, odczucia, jakie rodzi to
pytanie, są co najmniej ambiwalentne.
Niżej podpisany daleki jest od cynizmu, ale wiele wskazuje na to, że
procesy tzw. odnowy w sferze szeroko pojętego życia kulturalnego — a
przynajmniej główny ich nurt i impet — „zmaterializowały się" tutaj i
jakby... wyczerpały przede wszystkim w licznych wypowiedziach
publicystycznych, polemikach prasowych, kłótniach i intrygach,
personalnych oskarżeniach, a ściślej — w grze w personalnego
„ping-ponga". Jest to poniekąd zrozumiałe w pierwszej fazie zasadniczego
przełomu społecznego, tyle że etap „rozliczeń" winien procentować próbami
budowy elementarnego przynajmniej programu kulturalnego. Województwo
katowickie, jak dotąd, nie posiada nawet zarysu takiego programu.
W tym miejscu niezbędny wydaje się pewien wtręt. Nie ma
oczywiście powodów, aby nie ufać wypowiedziom dziesiątków bardziej lub
mniej poszkodowanych i zniewolonych przez katowicki sułtanizm
przedstawicieli świata twórczego i artystycznego, które to wypowiedzi
falowo pojawiały się po Sierpniu w lokalnej prasie i TV. Jeśli jednak chce się
oczyścić tutejsze „stajnie Augiasza", jeśli chce się uzyskać przekonujące
dane nt. stanu świadomości tutejszych środowisk twórczych, jeśli pragnie się
sporządzić dokładny raport o stanie kultury w regionie — a są to elementarne
warunki nie tyle „odnowy" (bo cóż tu odnawiać?), co generalnej
przebudowy, zmiany paradygmatu myślowego determinującego podstawy
życia kulturalnego na Śląsku i w Zagłębiu — niezbędna jest również
obiektywna i wiarygodna dokumentacja i analiza postaw i działań w aspekcie
jednostkowym. Można mieć np. pewne wątpliwości co do ogólnej
„niemożności", albowiem nie wszyscy chyba przedstawiciele tutejszego
świata twórczego mieli zamknięty dostęp do ogólnopolskich środków
masowego przekazu, Sejmu, odpowiednich wydziałów i komisji KC, nie
wspominając o Radach Narodowych.
Posierpniowe pozytywy? Niewątpliwie znajdzie się ich trochę.
Powstało kilka nowych towarzystw kulturalnych, na których ocenę jeszcze
za wcześnie. Jesienią ub. roku zainaugurował działalność Komitet
Porozumiewawczy Stowarzyszeń Twórczych i Naukowych w Katowicach.
Określając siebie jako ciało będące „jedynym wyrazicielem środowisk, które
reprezentuje" (zastrzeżenie, skądinąd, zrozumiałe) — Komitet zapowiedział
przystąpienie do prac nad raportem o stanie kultury w regionie oraz
programem kulturalnym. Równolegle powstała w ramach — byłej już —
„Solidarności-Jastrzębie" i działa regionalna sekcja ds. kultury. Niestety, z
żalem należy stwierdzić, że informacja o działalności tych zespołów była i
26
jest nader skąpa, by nie powiedzieć — żadna. Wiadomo, że KPSTiN
przewodzi K. Kutz, co cieszy, trudno jednakże — z braku tejże informacji —
powiedzieć cokolwiek o jego, Komitetu, reprezentatywności i o stanie prac
na dzień dzisiejszy, a są to sprawy istotne.
Z innych faktów, które cieszą, wymienić trzeba spontaniczne i
samorzutne inicjatywy zmierzające do integracji środowisk naukowych,
twórczych i robotniczych; mamy na uwadze np. działalność tzw.
„Wszechnicy Górnośląskiej" zainicjowaną przez NZS i „Solidarność" UŚ1.
Kapitalne i nieobojętne dla spraw kultury znaczenie miały
międzyśrodowiskowe kontakty zespołów partyjnych w ramach tzw.
„kontaktów poziomych", zainicjowane przez organizację partyjną UŚ1. Ich
praca została skutecznie przemilczana przez lokalną prasę, niemniej wyrazić
należy nadzieję, że będą one — w różnych formach — owocowały w bliższej
i dalszej przyszłości.
Wymieniając pozytywy warto wziąć pod uwagę wydarzenie, którego
sens i znaczenie wykracza daleko — tu, na Śląsku — poza rangę wydarzenia
stricte kulturalno-artystycznego. Chodzi o wystawioną w lipcu br. w
katowickim „Spodku" „Tragedię romantyczną", na którą złożyły się
„Dziady" i „Kordian" — inscenizację będącą dziełem dwójki młodych
reżyserów z Wydziału RTV UŚ1 i plejady wybitnych polskich aktorów.
Jedynie nieodpowiedzialny „głuptasek", który nic nie wie o współczesnej
rzeczywistości śląskiej, mógł przedsięwzięcie owe skwitować określeniem:
„najbardziej kiczowate przedsięwzięcie artystyczne ostatnich lat" (por. T.
Jasiński, „Złoty Knebel" czyli „Solidarność" i kabaret. „Rzeczywistość",
1981, nr 16). Na życzliwą uwagę zasługuje także posierpniowa działalność
katowickich „Poglądów", które uwolnione z pęt sułtanizmu, stały się pismem
po prostu dobrym i poszukiwanym. Wszystkie niemal fakty, które skłaniają
do odrobiny przynajmniej optymizmu na przyszłość, wiążą się — jak
świadczą przywołane i pominięte przykłady — z odradzającą się ze zgliszcz i
popiołów inicjatywą społeczną. Cieszy, iż nie zdławiono jej do końca.
Niestety, o wiele dłuższa byłaby, gdyby ją w pełni przedstawić, lista
posierpniowych „osiągnięć" negatywnych, a dotyczą one głównie pewnych
aspektów działalności ośrodków władzy, administracji, instytucji kultury i
instytucji dla kultury. Przykładowo, problemy kultury w regionie, jej stanu i
potrzeb, stanowiły ewidentny i odległy margines w trakcie dyskusji
przedzjazdowej, a materiały konferencji wojewódzkiej partii załatwiają je
kilkoma ogólnikami. Najgłośniej bodaj — jeszcze jesienią ub. i wiosną tego
roku — dyskutowana sprawa powrotu Wydziału Filologicznego do Katowic
utknęła w martwym — można domniemywać — punkcie. Przytoczone przez
prasę słowa A. Żabińskiego wypowiedziane na konferencji miejskiej w
Sosnowcu na pewno w niczym nie przyczyniły się — mówiąc
eufemistycznie — do załagodzenia „kontrowersji" i „niesnasek" wokół
„sprawy" Wydziału Filologicznego w niektórych środowiskach
sosnowieckich (pytanie, dlaczego wyeksponowano właśnie te fragmenty
wypowiedzi?). Ba, na konferencji miejskiej w Katowicach Uniwersytet stał
się dla niektórych działaczy negatywnym i... wziętym „argumentem" w
kampanii wyborczej, bo jak rozumieć stawiane tam retoryczne pytania w
rodzaju „ile Uniwersytet zamierza odebrać jeszcze szkół?" Takie stawianie
sprawy budzi, łagodnie mówiąc, pewne zdziwienie.
27
Tutejsza propaganda, wydaje się, jakby trwale została skażona
„stylem Grudniowym", co najlepiej obrazuje działalność prasy, a zwłaszcza
„Trybuny Robotniczej" (poczynając jeszcze od okresu sierpniowych i
wrześniowych strajków w Gdańsku, Szczecinie i... Jastrzębiu. Gazeta ta,
odnosi się wrażenie, robiła wszystko, aby nie odzyskać — a raczej: pozyskać
— zaufania czytelników i opinii gazety wiarygodnej w odczuciu szerokich
rzesz społeczeństwa. Przytaczanie przykładów mija się w tym wypadku z
celem i traci sens. Co najwyżej może „dziwić" fakt dezinformacji opinii
partyjnej w sprawach dotyczących partii i życia partyjnego w gazecie
partyjnej. Do Śląskich i zagłębiowskich kin nie trafił bodaj ani jeden film
zaliczany do tzw. „półkowników", a tutejsze teatry ekscytują publiczność
kolejnymi zmianami personalnymi. WOSPRiTV otrzymała do swojej
dyspozycji część „Pałacu Grudniowego" (z inicjatywy znanych
publicystów... warszawskich), co bynajmniej nie zakończyło jej kłopotów.
Jeden jednak czy drugi spektakularny gest władzy wobec kultury to — w tym
regionie, po Sierpniu — o wiele za mało. Na dobrą sprawę, kultura w tym
regionie winna się bronić przed spektakularnymi gestami. Po stokroć zaś
mylą się ci, krótkowzroczni, którzy twierdzą, że w warunkach ciężkiego
kryzysu gospodarczego i społecznego, jaki przeżywa kraj, nie czas, by
zaprzątać sobie głowę sprawami kultury.
Sfera kultury w regionie śląsko-dąbrowskim dotknięta jest ciężką
chorobą. To wiemy. Analiza sytuacji, jaka zarysowała się po sierpniu,
potwierdza niestety słuszność opinii, iż tu — w tym regionie — będzie
niesłychanie trudno przezwyciężyć stare sposoby myślenia o kulturze, a co
za tym idzie — wyjść poza „administracyjny" i technokratyczny jej ogląd.
Kultura nie miała tu — z małymi wyjątkami — zwyczajnego szczęścia do
ludzi. Na to, jak silne są tutaj tęsknoty za „starym, dobrym stylem", wskazuje
szerokie, nie tylko „ideologiczne", poparcie jakie w pewnych kręgach;
uzyskała działalność tzw. ,Forum Katowickiego". Mając to m.in. na uwadze,
trudno — przynajmniej teraz — o generalnie bardziej optymistyczną wizję
kulturalnej przyszłości regionu. Tutejszy Uniwersytet opuszcza pierwszy
rocznik absolwentów kulturoznawstwa — tutejsze instytucje kultury nie
wydają się być tym szczególnie zainteresowane.
„Ech, kurde, jak to boli, jak człowiek to w sercu, o, tutaj, ma i jak go
to boli..." — pozwólmy sobie zakończyć te refleksje słowami znajomego
górnika dołowego z Kopalni „Manifest Lipcowy" w Jastrzębiu.
Czerwiec, sierpień 1981 r.
28
Zeszyt przygotowali: Jerzy Maciąga i Bogdan Łomiński
Red. techn. Roman Klec
Artykuły zamieszczone na łamach niniejszego zeszytu są odzwierciedleniem
osobistych poglądów autorów.
Adres red.: Komitet Uczelniany PZPR US1., Katowice, ul. pok. 54 — tel.
594-466.
DUŚ zam. 1846/81 500 egz.