Magazyn FERWA - nr 3/2010

28
ISSN 2081-4593 | NR 03 | PAŹDZIERNIK/LISTOPAD 2010 magazyn studencki SZYMON MAJEWSKI TO ON POKONAŁ MAŁYSZA POŚRÓD CZTERECH ŚCIAN STUDENCKIE M CZY SPIĘTY JEST SPIĘTY? JAKI JEST NASZ PIN? CYLINDER I ROCK’N’ROLL GRABAŻ,

description

Trzecie wydanie Magazynu Studenckiego FERWA. Gwiazdą tego numeru jest Szymona Majewski. W numerze ponadto: Spięty z Lao Che, Grabaż i Strachy na Lachy, Dawid Kubacki, zespół PIN i nie tylko.

Transcript of Magazyn FERWA - nr 3/2010

Page 1: Magazyn FERWA - nr 3/2010

ISSN

208

1-45

93 |

NR

03 |

PAŹ

DZIE

RNIK

/LIS

TOPA

D 20

10 magazyn studencki

SZYMON

MAJEWSKITO ON POKONAŁ MAŁYSZA

POŚRÓD CZTERECH ŚCIAN

STUDENCKIE M

CZY SPIĘTY JESTSPIĘTY?

JAKI JEST NASZ PIN?

CYLINDER I ROCK’N’ROLLGRABAŻ,

Page 2: Magazyn FERWA - nr 3/2010

2

Żenua

Page 3: Magazyn FERWA - nr 3/2010

3

SpisTreściTWARZĄ W TWARZCZY SPIĘTY JEST SPIĘTY?

GRABAŻ CYLINDER I ROCK’N’ROLL

SZYMON MAJEWSKI

JAKI JEST NASZ PIN?

CZAS NA WOLNEPOŚRÓD CZTERECH ŚCIAN

STUDENCKIE ŻYCIETO ON POKONAŁ MAŁYSZA

STUDENCKIE M

O CO KAMAN?QLTURA

ŻENUAA KWIATEK POWIEDZIAŁ...

4101622

20

814

24

2, 26

Współpraca

Polecają

WydawcaFUNDACJA SILVANUSul. Tadeusza Kościuszki 3544-100 Gliwice

[email protected]. 515-324-813

Menadżer ProjektuMarcin [email protected]

Redaktor NaczelnyMonika Woynar

Redaguje zespółBasia Jendrzejczyk, Mariusz Pałka,Przemek Gorczyński, Agnieszka Piekorz, Jakub Lepiorz

WspółpracaOlga Teter, Anna Pasierbek, Magdalena Rysińska

Grafika/ŁamanieMonika Zając, Marcin Czajka

KorektaAnna Błotnicka, Monika Zając

Projekt graficzny pismaMarcin Kasperek

OkładkaSzymon Majewski, jako Piotr Pokraśko Fot. Rochstar/ A. Oleksiak

Redakcja nie odpowiada za treść za-mieszczanych reklam. Zastrzegamy sobie prawo do skracania i adjustacji tekstów oraz zmiany ich tytułów. Opinie zawarte w artykułach wyrażają poglą-dy autorów i nie muszą być zgodne ze stanowiskiem Redakcji. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Page 4: Magazyn FERWA - nr 3/2010

4

Jeden z najbardziej oryginalnych artystów ostatnich kilku lat. Założyciel grupy Lao Che, ale i solowy artysta, nagrywający po swojemu... szanty. Mający w głębokim poważaniu znikome pojawianie się na antenach większości polskich radiostacji. Po koncercie nie musiałem go specjalnie namawiać na krótki wywiad. Z przyjemnością się zgodził. Oto i on: Spięty!

ZESPÓŁ LAO CHE W PEŁNYM SKŁADZIEFOTO: ARCHIWUM ZESPOŁU

Czy

Page 5: Magazyn FERWA - nr 3/2010

5

SPIĘTYwykonujemy tych utworów w roku sporo. Pewne emocje w nas opadły, a ten materiał jest w jakiś sposób delikatny, w kontekście więzi, które nas łączą. To jest jednak spra-wa poważna, więc gdy emocje opadły, postanowiliśmy trochę odpocząć od tych piosenek. Na jakiś czas przesta-liśmy je grać. „Przebicie do Śródmieścia” nie było chyba grane przez 2 lata, „Zrzuty” podobnie. To było męczące, zresztą ludzie zaczęli nas identyfikować tylko z tą płytą. Wnioskowaliśmy, że zespół będzie robił tylko płyty kon-ceptualne, historyczne i takie, które są wręcz pochwałą postawy Polaków.

Czyli przez pewien okres Waszego grania mieliście wrażenie, że „jedziecie” na tym „Powstaniu” i już tyl-ko z nim jesteście kojarzeni?Ależ oczywiście. Dlatego też płytą „Gospel” starali-śmy się zrobić taki breakout. Właśnie dlatego ta pły-ta różni się od „Powstania” praktycznie na każdej płaszczyźnie.

No może nie tak do końca, bo to jednak ciągle kon-cept Polski, jej historii, religii czy kultury.Wiesz, ale my ciągle jesteśmy Polakami, tymi samymi ludźmi i tym samym zespołem. My zawsze będziemy robić to w ramach naszych siedmiu głów, siedmiu serc i takiego naszego etosu artystycznego. Takimi jesteśmy ludźmi. To się tak mimo wszystko nie zmienia.

Czy można więc wnioskować, że kiedy śpiewacie „Życie jest jak tramwaj – trzeba wiedzieć kiedy wy-siąść”, to znaczy, że po nagraniu trzech albumów

Pierwszy raz gracie w Siemianowicach Śląskich?Już drugi. Pierwszy raz byliśmy tutaj z 2 lata temu.

I jak nastroje po koncercie? Dobrze się grało?Wiesz co, bardzo statycznie. Na większości naszych kon-certów jest odrobinę bardziej żywiołowo. Było spokojnie, ale to oczywiście nie znaczy, że ludzie gorzej się bawią. Może się bardziej wsłuchują, może było więcej ludzi star-szych. W sumie nie wiem co na to wpływa. Mamy świado-mość tego, że niekiedy jest jak dzisiaj i nie ma co się nasta-wiać na konkretną atmosferę.

Serio lubicie Indianę Jonesa? (nazwa zespołu po-chodzi od imienia bohatera II części filmu o tym boha-terze – przyp. red.)Nooo. Wiesz, my urodziliśmy się w połowie lat 70. Z ko-lei w połowie lat 80. to był idol.

Wiem, że nie lubicie się klasyfikować, ale gdybyście musieli – jaki gatunek muzyki wykonujecie?Metal. Ale tak naprawdę, to każda nasza płyta jest inna i nie lubimy się przywiązywać do konkretnego muzycz-nego działu.

Dzisiaj trochę zaskoczyliście mnie „Starym mia-stem”, bo chyba nieczęsto na swoich koncertach gra-cie utwory z płyty „Powstanie”? Zresztą mam wraże-nie, że trochę się odcinacie od tej płyty.Nie, nie, to nie jest tak, że się odcinamy, tylko ta pły-ta wyszła w 2005 roku, w marcu. Jest rok 2010, więc

„Powstanie” ma jednak trochę lat. Od 2005/06 roku jeste-śmy takim bandem „zawodowym”, profesjonalnym, czyli

jest spięty?

Page 6: Magazyn FERWA - nr 3/2010

6

LAO CHE PODCZAS KONCERTU W SIEMIANOWICKIM CENTRUM KULTURY FOTO: MAGDALENA RYSIŃSKA

konceptualnych, zdecydowaliście się wysiąść z tego tramwaju i nagrać coś zupełnie innego?To jest taka próba. Trochę nas męczyło, że byliśmy ze-społem, który chwyta się tematów.

To nie wrócicie do tej „polskości”, ale takiej stricte „polskości”?Przecież śpiewamy po polsku (śmieje się). Wiesz, tro-chę nas zmęczyło to, że podkreślaliśmy, że jesteśmy Polakami. Tak to wygląda: kulturowo – płyta „Powstanie”, wcześniej „Gusła” - polski romantyzm i „Gospel”, który jest jednak taki katolicko-polski. Doszliśmy do wniosku, że lepiej podkreślić pewne uniwersalne prawdy, treści czy przemyślenia.

Zauważyłem, że Wasze piosenki często odnoszą się do innych tekstów kultury, śpiewacie, np. o łysych po-krytych papą; o urodzeniu przez ciotkę, co w książce

„Boso, ale w ostrogach” zawarł Grzesiuk czy o magistrze Pigularzu z „Akademii Pana Kleksa”.Historia piosenki „Urodziła mnie ciotka” jest trochę inna. Gadaliśmy kiedyś z fanami po naszym koncercie i doszli-śmy do wniosku, że jak Rage Against The Machine śpiewa-ją w piosence „Killing in the name” słowa „And now you

do what they told ya”, to słyszymy właśnie „Urodziła mnie ciocia”. No i stąd to się wzięło.

A co z magistrem Pigularzem? Nawiązujesz do „Akademii Pana Kleksa”?Nie, nie.

Bo ja mam czasem wrażenie, że wymyślasz specjal-nie takie słowa i zwroty, by Wasi fani siedzieli przy to-mach książek i myśleli: „O co mu chodzi?” czy „Skąd on to wziął?”.Wcześniej tak miałem, że faktycznie chciałem zawrzeć w tekstach jakieś odwołania, żeby to było zabawne, takie rozrywkowe. Ale na ostatniej płycie jest już inaczej. Trochę mnie to znudziło. Ludzie też zaczęli oczekiwać, że będę pi-sał właśnie w tym stylu, a nie w innym. Postanowiliśmy, że muzycznie i tekstowo będziemy się już zmieniać z pły-ty na płytę i w konsekwencji poszedłem w taką abstrakcję na ostatniej płycie, w słowa, które nie są wypowiedziane, są surrealistyczne.

Zaczynacie od pisania tekstów czy od muzyki?Zawsze zaczynamy od muzyki. Zawsze zaczynaliśmy, bo teraz jesteśmy u wezgłowia nowej płyty. Zastanawiamy się czy nie spróbować odwrotnie.

Page 7: Magazyn FERWA - nr 3/2010

7

A co z tą nową płytą? Jakieś szczegóły? Może zdra-dzisz kiedy wyjdzie?Za wcześnie na to. Wiesz, my jesteśmy dopiero po wyda-niu „Prądu…”. Wydaliśmy tę płytę w dwuletnim odstępie od płyty „Gospel”, to jest dla nas dosyć szybko. Można powiedzieć, że w pewnych kategoriach za szybko. Skoro założyliśmy sobie, że mamy się zmieniać z płyty na płytę, to powinno to być naturalną konsekwencją. Minie dużo czasu, no i my się zmienimy, jako ludzie. Nie będziemy szukać jakiegoś rozwiązania na siłę. W sumie staliśmy się zespołem, który na obecną chwilę gra dużo więcej prób w studiu, aniżeli koncertów, a przez lata byliśmy ze-społem, który głównie występuje, a do sali prób zagląda sporadycznie. Po jakimś czasie zaczęło nam to trochę do-skwierać i teraz próbujemy odwrócić tę proporcję.

Lepiej się Wam gra piosenki, w których bazuje-cie na tekstach i wypowiedziach innych czy te, któ-re sami napisaliście? Bo w porównaniu do „Guseł” i „Powstania”, „Gospel” i „Prąd…” bazują tylko na Waszych tekstach.Nie mamy takiego rozróżnienia. Zresztą to trudno po-wiedzieć, bo jest to bardzo subiektywne dla każdego z nas. Nas jest siedmiu i każdego trzeba by zapytać, co mu się lepiej gra. Ryśkowi na basie, powiedzmy, bar-dzo dobrze gra się „tramwaj” i lubi „tramwaj” (wła-ściwie: „Życie jest jak tramwaj” z najnowszej płyty

– przyp. red.). Wiesz, każda kompozycja, każda piosen-ka jest inna. Wiem, że to truizm, ale tak właśnie jest w rzeczywistości. Albumowo to w ogóle inaczej wyglą-da. Inaczej podchodziliśmy do „Powstania” w 2005 r., inaczej będziemy podchodzić do jakiejś płyty za 5 lat. Zatem, jak widać, jest to sprawa zmienna.

Na koniec, jako że jesteśmy magazynem studenc-kim, spytam: jak wyglądały studia Spiętego?Studiowałem zarządzanie w prywatnej szkole w Płocku. Choć nie uprawiam tego zawodu.

A czy zainteresowania z młodości mają wpływ na późniejsze teksty w Lao Che? Interesowałeś się histo-rią, kulturą, religią?Nie miałem jakoś specjalnie ukierunkowanych zaintere-sowań. Skończyłem szkołę techniczną, która była komu-nistyczna. Kładziono nacisk przykładowo na język polski czy historię, tak aby mogło się to jakoś bardziej odci-snąć. Mam jakąś swoją wrażliwość i jestem takim zbio-rem informacji i spostrzeżeń z tych moich 35 lat, pra-wie 36. Ukierunkowuje Cię wszystko co jest za Tobą, bez wątpienia.

Mariusz Pałka

Page 8: Magazyn FERWA - nr 3/2010

8

Spotkać go można na korytarzach katowickiej Akademii Wychowania Fizycznego. Nie uczęszcza regularnie na zajęcia, nie pisze kolokwiów w wyznaczonym terminie. Mimo tego jest wyróżniającym się studentem. O kim mowa? Dawid Kubacki – skoczek narciarski kadry A reprezentacji Polski. Jest objawieniem Letniej Grand Prix 2010. O pięknym czasie studiowania, radości latania i swoich pasjach opowiedział nam po konkursie z cyklu Letniej Grand Prix w Wiśle.

To on pokonałMAŁYSZA!

Pamiętam Twój pierwszy sukces, zwycięstwo w Pucharze Solidarności w 2008 roku w Zakopanem. Minęły dwa lata, po wynikach widać – dużo się zmie-niło. Jak się teraz czujesz? Innym skoczkiem, innym człowiekiem, kimś bardziej dojrzałym?Tamten sukces był bardzo duży. Drugiego dnia tej im-prezy pokonałem Adama Małysza. To był dla mnie sy-gnał, że zaczynam wkraczać w dobry okres mojej karie-ry, pierwszy widoczny progres. Aktualnie moja sytuacja wygląda dobrze. Widoczna jest poprawa w osiąganych przez mnie odległościach, które przekładają się na wy-niki. Plasuję się w czołowej dziesiątce klasyfikacji Letniej Grand Prix. Zmieniliśmy tryb trenowania, wszystko pły-nie w dobrym kierunku.

W życiu bywa tak, że nawet to co się kocha, potrafi człowieka zdenerwować. Jakie sytuacje, związane ze skokami narciarskimi, potrafiły Cię mocno wkurzyć?Najczęściej denerwuję się, gdy staram się ze wszystkich sił, robie co mogę, a efektów nie widać. Bywa to dość frustrujące, ale trzeba zacisnąć zęby, pracować i cze-kać aż ten okres minie. Zdarzają się też niemiłe sytuacje związane z upadkami i urazami. Ze skutkami wypadków dobrze sobie radzę, a nawet motywują mnie one do dal-szego działania.

Jakie są Twoje relacje z Adamem Małyszem? Jak za-chowuje się on wobec młodszych skoczków – bardziej jak trener, czy może raczej jak kolega z drużyny?

Dawid, jak godzisz naukę ze skokami? Wiem, że nie zawsze było kolorowo; mam na myśli czas egzami-nów maturalnych w Twoim wykonaniu, gdy do jedne-go z nich musiałeś podejść ponownie.No tak, problemy były. Jednak daję sobie radę. Mam in-dywidualny tok nauczania [ITS], dzięki czemu małą ilość zaliczeń w ciągu roku, co pozwala mi na pogodzenie ska-kania z nauką. Wprawdzie idę przez te studia powolut-ku, ale do przodu.

Dlaczego zdecydowałeś się, by studiować, jedno-cześnie uprawiając sport? Tylko po to by posiadać ty-tuł magistra? Czy masz plany, które dzięki studiom będziesz realizował?Zawsze lubiłem to co związane ze sportem. Chciałem po-głębiać swoją wiedzę w tej dziedzinie, dlatego podjąłem studia. Po zakończeniu kariery będę chciał być związany ze sportem. Studiowanie na AWF-ie pomoże mi zdobyć umiejętności i kwalifikacje, które w przyszłości wykorzy-stam. Możliwe, że zajmę się szkoleniem młodzieży.

Gdybyś nie był reprezentantem kraju, nie korzystał-byś z ITS. Studia z pewnością stałyby się trudniejsze. Zastanawiałbyś się czy podjąć edukację na uczelni wyższej?Oczywiście, że bym studiował. Poświęciłbym więcej cza-su nauce, niż mogę to aktualnie uczynić. Indywidualny tok studiów pozwoli mi je skończyć, bo gdyby nie on, musiałbym zrezygnować albo ze sportu, albo z nauki.

Page 9: Magazyn FERWA - nr 3/2010

9

Z Adamem nie mam ciągłego kontaktu. Jednak gdy je-steśmy na zawodach bądź zgrupowaniu, to traktuje nas wszystkich w taki sam sposób – jak kolegów z drużyny.

Polska reprezentacja świetnie się spisuje. Kibice mają nadzieję, że zimą będziecie osiągać równie do-bre wyniki jak latem. Jaki macie plan, by zimą po-twierdzić wysoką formę?Ciągle pracujemy nad tym, aby nasza forma zimą była równie dobra. O plany treningowe należy zapytać tre-nera. My te plany po porostu realizujemy i ufamy, że przyniesie to odpowiedni efekt również zimą. Jak widać w lecie wyszło to bardzo dobrze.

Czy w locie jest moment, aby zdążyć pomyśleć, skory-gować błąd, czy korekty wprowadzasz instynktownie?Podczas lotu można oczywiście świadomie popra-wiać błędy. Właśnie nad tym staram się teraz głównie pracować.

Jak każdy student, posiadasz grono swoich koleża-nek, kolegów, przyjaciół. Jesteś objawieniem tego-rocznego lata na międzynarodowej arenie. Myślisz, że po tym widocznym sukcesie będą Cię inaczej odbie-rali wśród studentów?Myślę, że osiągane przeze mnie wyniki nie wprowadzą zmian w relacjach ze znajomymi. To co robie na skoczni, nie powinno się przekładać na moje kontakty towarzy-skie. Dotychczas nie miało to na nie wpływu i myślę, że tak pozostanie.

Twoją pasją jest modelarstwo, samodzielnie two-rzysz modele samolotów. Czy zajmowanie się w wol-nych chwilach lataniem ma coś wspólnego ze skoka-mi narciarskimi? Modelarstwo to moje hobby. W zamiłowaniu do modeli samolotów nie upatruję powiązań ze skakaniem na nar-tach. Trudno też połączyć te dwie dziedziny życia – mam niewiele wolnego czasu.

Nieodłącznymi elementami, które kojarzą się z okresem studiów są imprezy, wyjazdy ze znajomymi. Jako skoczek musisz trenować, prowadzić „sportowy tryb życia”. Znajdujesz czas na studencką zabawę, czy trenowanie Ci to uniemożliwia?W tym przypadku trenowanie jest uciążliwe. Przez większą część roku akademickiego jestem poza domem. Ciągłe wyjazdy na zgrupowania i treningi uniemożliwia-ją spędzanie czasu wolnego w sposób jaki chciałbym zaplanować. Jednak nie ma co narzekać, to jest mój wybór i skoki dają mi radość. Czasem udaje mi się wy-skoczyć na jakąś imprezę, jednak naprawdę rzadko do tego dochodzi.

Określ w jednym zdaniu czym są dla Ciebie skoki narciarskie.Całym moim życiem!

Przemek Gorczyński

DAWID KUBACKI | FOTO: PRZEMYSŁAW GORCZYŃSKI

Page 10: Magazyn FERWA - nr 3/2010

10

GRABAŻ, cylinder i rock’n’roll

GRABAŻ, cylinder i rock’n’roll

GRABAŻ | FOTO: SŁAWOMIR NAKONECZNY

Page 11: Magazyn FERWA - nr 3/2010

11

Kto chce Cię zrobić w ch***?Ty?

Ja na pewno nie.A skąd ja to mogę wiedzieć?

No o tym piszesz i śpiewasz w swojej piosence: „Żyję w kraju, w którym wszyscy chcą mnie zrobić w ch***”, więc kto tak naprawdę?No słuchaj, tam jest dokładnie napisane – wszyscy.

Ale dlaczego?No nie wiem, taką naturę mamy widocznie.

Jesteś patriotą?Tak.

A chciałeś kiedyś uciec z Polski?Tak.

To czemu tego nie zrobiłeś?Żona się nie zgodziła.

To na pewno jedyny powód?Wiesz, życie człowieka polega na bezustannym bilan-sowaniu zysków i strat. Wyszło mi na to, że muszę tu-taj zostać. Ale to było za komuny. A ostatnio tak gdzieś między 2005 a 2007, między październikiem a paździer-nikiem. Wtedy poważnie studiowałem ceny posiadłości poza granicami naszego kraju.

A co byś zmienił w tej Polsce? Co tak bardzo Ci przeszkadza?Przeszkadza mi nieustanne ściemnianie, mydlenie oczu, gra pozorów, przebywanie w świecie, którego nie ma, udawanie, zamykanie się w pustych, dumnie brzmią-cych frazesach...

Czujesz się człowiekiem renesansu? W końcu jesteś radiowcem, wokalistą, tekściarzem, menedżerem...No to pod takim względem myślę, że tak (śmieje się). Ale to rzeczywistość do tego zmusza. Nikt tego nie zro-biłby za mnie, ba, w perspektywie dłuższego czasu – nikt nie zrobiłby tego lepiej ode mnie.

A coverowanie wychodzi Ci lepiej, niż śpiewanie własnych piosenek?Nie sądzę. Choć przyznaję, że to lubię. Nawet wydałem dwie płyty z coverami.

Tak, wiem, tylko zastanawia mnie, że na począt-ku śpiewałeś punk rocka, rock and rolla, a tu nagle Jacek Kaczmarski i poezja śpiewana. Czy to odrodze-nie Krzysztofa Grabowskiego, który wychował się na tym tekściarzu?Nie wychowałem się na Kaczmarskim, natomiast po la-tach kontestowania tego artysty, jego stylistyki i wrażli-wości, z czystej przekory postanowiłem się za to zabrać i stwierdziłem, że jest on bardziej punkowy w swoim pi-sarstwie i w składaniu fraz niż niejeden punkrockowy artysta w tym kraju.

Jak wyglądały studia Grabaża?Rock’n’roll, rock’n’roll i rock’n’roll – to było przede wszystkim.

W takim razie po co studiowałeś historię?Żeby grać w kapeli rockandrollowej. Bo w tych czasach, w których przyszło mi studiować, to był jedyny ratu-nek przed wojskiem. Wybrałem historię, bo najlepiej mi wchodziła do głowy. Nie musiałem się jej uczyć; przynaj-mniej na poziomie licealnym.

Historia jako kierunek pomagała Ci w pisaniu tek-stów? Czerpałeś z niej inspiracje?Niespecjalnie. Historia pomaga zrozumieć świat i pra-wa, które nim rządzą. Pozwala Ci być zimnym, cynicz-nym, wyrachowanym interpretatorem tego, co się dzieje teraz; bo to również jest historią, która się wyda-rza. I te wszystkie fakty, które mną wstrząsają – szybko staram się przełożyć na język prawideł historycznych, które pozwalają, choć – przyznaję – z wielkim tru-dem, znaleźć do tego dystans i spróbować zrozumieć to wszystko. Aczkolwiek absurdalność naszej obecnej

Kiedy na scenie w ramach RockNocy w siemianowickim amifiteatrze występowały młode zespoły, ja ucinałem sobie dość sporą pogawędkę z liderem zespołu Strachy na Lachy. Grabaż opowiedział mi m.in. o swoich studiach oraz szan-sach na kolejne koncerty Pidżamy Porno.

GRABAŻ, cylinder i rock’n’roll

Page 12: Magazyn FERWA - nr 3/2010

12

GRABAŻ | FOTO: SŁAWOMIR NAKONECZNY

że nie zamknąłem za sobą wszystkich drzwi. Ale to wy-nika z tego prostego faktu, czego nigdy nie ukrywam, że to najważniejszy zespół w moim życiu. Był i spełnił swoją rolę. To jest mniej więcej tak samo jak z ptaka-mi, które w pewnym momencie wyfruwają ze swojego gniazda i po jakimś czasie już nie czują chęci powrotu do macierzy. Mają poczucie i świadomość swego pocho-dzenia, natomiast nie czują takiej solidarności z gniaz-dem i w moim przypadku jest dokładnie tak samo. Zdaję sobie sprawę, czym był ten zespół dla polskiej muzyki, czym ten zespół był dla mnie, natomiast dopóki mam jeszcze siłę myśleć naprzód, to staram się kłaść główny nacisk na przyszłość, a nie na przeszłość.

Wasza najnowsza płyta „Dodekafonia” jest dość smutna i melancholijna. W porównaniu z albumem „Piła Tango” i piosenką „Dzień dobry kocham cię”, Wasz najnowszy krążek z pewnością pogodny nie jest.Racja, „Dzień dobry kocham cię” jest jedną z najpogod-niejszych piosenek, jakie napisałem w życiu.

To może jest to załamanie Grabaża?No nie... Artysta musi się załamać, żeby robić dobre rze-czy. Zazwyczaj to, co z siebie wyrzucam, jest efektem ja-kiejś fermentacji. Albo na pachnąco, albo na śmierdząco. Wejdziesz do knajpy i raz Ci obiad smakuje, a raz mówisz „K...a, ale syf”. Także nie należy się dziwić aż tak bardzo.

A nie masz czasem tak, że gdy gracie jako SNL, a pu-blika krzyczy „Pidżama, Pidżama”, czujesz taką łezkę

rzeczywistości wykracza daleko poza te prawa, które kiedyś ustanowiła historia.

Od zawsze byłeś buntownikiem? I czy nadal się nim czujesz?Przestałem nim być, kiedy osiągnąłem wiek chrystu-sowy. Wtedy zmieniłem się ja, zmieniła się Polska. Fizjologia generuje takie, a nie inne, zachowanie. Wiesz, bunt jest wpisany w geny, jest powiązany z polityką hor-monalną organizmu, a później bunt zastępuje poczucie dobrego smaku czy przyzwoitość. A kiedy one zostaną naruszone, wtedy protestujesz.

To Ty bardziej filozof jesteś, z tego co słyszę.Nie sądzę. Filozofia zawsze słabo mi szła. Nic nie kumałem.

Porozmawiajmy teraz trochę o Pidżamie Porno, choć wiem, że nie do końca lubisz o niej mówić. Czytając wywiady z Tobą zauważam, że lekko próbu-jesz się odciąć od przeszłości. A występ na tegorocz-nym Jarocinie chyba nie jest preludium do tego, by za-cząć na nowo koncertowanie.No pewnie, że nie.

No właśnie. Więc po co był ten powrót? Tym bar-dziej, że tym sposobem rozogniłeś jeszcze bardziej swoich fanów, dobrze o tym wiesz.Tak (śmieje się). Powiem w ten sposób: kiedy 3 lata temu zakończyłem pewien rozdział w historii PP, uży-łem określenia „zawieszenie działalności”, co oznacza,

Page 13: Magazyn FERWA - nr 3/2010

13

W

w oku i myślisz sobie „A, może zagramy jakiś kawa-łek, publika oszaleje...”?Nie, nie, nie. To by była największa łatwizna. Daj spokój. Ja przez długi czas walczyłem, żeby te dwa zespoły były przedstawiane jako dwa oddzielne byty.

A co się w ogóle dzieje ze słynnym cylindrem? Ten oryginalny jest w Muzeum Polskiego Rocka u Konja i Skiby, a ten, który miałem w Jarocinie, pożyczyłem od Patyczaka, tego od Brudnych Dzieci Sida. To jest jego prezent ślubny ode mnie. Musiałem się nim poratować, bo w tym czasie okazało się, że fabryka, która robiła ta-kie nakrycia głowy dla kominiarzy już nie robi tej serii. Więc w tej chwili jestem jego depozytariuszem. Jest w dobrych rękach.

„Rock and roll umarł”? Może wraz z Pidżamą Porno?Nie no, nie byłbym aż takim megalomanem, no proszę Cię. Ja pisałem ten tekst w 2001 roku, kiedy rock’n’roll był w zupełnym odwrocie. Nie było wtedy żadnych faj-nych kapel, grających taką muzykę.

To się zmieniło?No nie wiem… Co w tym roku było takiego rockowego… Mówię: rockowego, bo np. Animal Collective kombinu-ją z różnymi ciekawymi wrażliwościami, ale z pewnością nie jest to rock. Nie mówiąc w kontekście Polski, bo tu nie można mówić w żadnym wypadku o polskim rocku. Na pewno Les Savy Fav. Z lżejszych klimatów na pewno The National ... Nie ma tego zbyt wiele w temacie roc-kowizny. Jest kilka zespołów, które cenię jako zjawisko, natomiast uważam, że rock and roll znów jest w total-nym odwrocie, zaczął zjadać swój własny ogon. Trzeba czekać na nową rewolucję.

Jaką właściwie muzykę grają Strachy na Lachy? Bo dla mnie to jest kompilacja totalnie wszystkich gatunków.No dokładnie. To taki bigos (śmieje się).

Grabaż, który wychował się na punku, miesza się w bigos? To trochę niepodobne do Ciebie.Nie no, nie jestem wychowany tylko na punku. Fakt, punk rock był mi najbliższy i najprostszy do zagrania. I dlatego moja wrażliwość poszła akurat tym torem. Bo umówmy się – żeby być punkrockowym artystą, nie trzeba umieć śpiewać. A ja akurat śpiewać nie umiem, i jeśli mnie traktować tylko jako wokalistę, to można mnie od razu wyrzucić do śmieci. Ale czuję się wokali-stą, który ma coś ciekawego do pokazania. I to jest tak naprawdę tajemnicą mnie.

Mariusz Pałka

Page 14: Magazyn FERWA - nr 3/2010

14

Jest to port, do którego zawsze można zacumować po burzach i sztormach nieprzewidywalnego studenckiego żywota. Jeśli drogę na uczelnię możemy przebyć pieszo, przejeżdżając kilka przystanków miejską komunikacją lub niestraszna nam długa jazda pociągiem, to problem zainstalowania się na stałe nieopodal szkolnych murów nie istnieje. Gdy jednak odległość jest bardzo duża, a nie posiadamy w docelowym mieście odpowiednio gościn-nych krewnych – nabiera on znaczenia.

Akademik dla wybranychDla osób szukających dużych oszczędności i ceniących

uroki życia w gromadzie dobrym rozwiązaniem jest aka-demik. Żeby jednak móc tam zamieszkać, trzeba spełniać określone kryteria związane z dochodem i odległością uczelni od miejsca stałego zamieszkania. Domy studenc-kie mogą bowiem przyjąć ograniczoną liczbę osób. Jak podaje GUS, w latach 2007-2008 polskie akademiki gwa-rantowały zakwaterowanie jedynie 6,4% studentów.

Ceny pokojów w akademikach zależą od standar-du tych placówek, a także od ich lokalizacji. Jeśli cho-dzi o większe miasta, takie jak Warszawa, Kraków, Wrocław czy Poznań to aby zapłacić za jednooso-bowy pokój, z portfela musimy wysupłać 350-400 zł

miesięcznie. W Katowicach, przykładowo w akademi-kach Uniwersytetu Śląskiego, opłaty za pokój wynoszą od 216 do 375 zł. Jeśli zgadzamy się na obecność współ-lokatorów, cena spada o kilkadziesiąt złotych.

Wydatek rzędu ok. 200 zł na miesiąc jest zachęcają-co niski, jednak nie wszystkim odpowiada stałe towa-rzystwo kilkudziesięciu innych żaków, częste imprezy czy specyficzne obyczaje panujące w akademiku. Część z nas ceni sobie swoją prywatność. W powiedzeniu „Wolnoć Tomku w swoim domku” jest bowiem dużo prawdy. Własną przestrzeń studenci mogą sobie zorganizować na kilka sposobów.

Stancja, mieszkanie studenckie czy kawalerka?Luksusem, dostępnym dla niewielu, jest własne miesz-

kanie – przeważnie, z racji skromności studenckich finan-sów, jest to jednopokojowa kawalerka. Rozpiętość cen za jej wynajem jest naprawdę imponująca. Właściwie, jeśli dobrze poszukamy, znajdziemy sobie garsonierę za 300 zł. Są jednak i takie za 1000 zł. Do tego oczywiście opłaty za media (woda, prąd, gaz, czasem Internet), których wyso-kość zależy od naszego stylu życia i umiejętności oszczę-dzania. Znajoma studentka dziennikarstwa, chcąc maksy-malnie obniżyć swoje opłaty za prąd, wychodząc z domu, wyłączała wszystkie urządzenia z opcji stand by – czyli te pozostające w gotowości do natychmiastowego urucho-mienia. Po 10 miesiącach takiej „energetycznej diety” ra-chunki za prąd wyniosły mniej o ok. 200 zł. Niewiele osób wie, że pozostawiając w gniazdku ładowarkę do telefonu, wciąż korzysta ona z prądu, po prostu go marnując. Warto więc po każdym ładowaniu wyciągać je z gniazdka.

Najtańsze kawalerki i pokoje w województwie śląskim wynajmiemy w takich miastach jak Sosnowiec, Dąbrowa Górnicza, Częstochowa czy Bielsko-Biała. Jednak nawet w stolicy województwa – Katowicach – trafiają się kawa-lerki z czynszem w wysokości 400-500 zł miesięcznie.

Jeśli mieszkania szuka grupa studentów, pewnych, że wytrzymają razem w czterech ścianach, specjalnie dla nich oferowane są kilkupokojowe mieszkania studenc-kie. Tutaj najczęściej sprawa opłat wygląda tak, że każdy z zamieszkujących płaci za siebie określoną sumę. Koszty są zbliżone do kosztów wynajmu pokoju – od ok. 300 do 

STUDENCKIE

M

Page 15: Magazyn FERWA - nr 3/2010

15

500 zł za osobę. Do tego dochodzą opłaty za media, któ-rych wysokość w dużej mierze zależy jednak od nas.

Gdy wynajęcie mieszkania, samodzielne lub nawet w większym gronie żaków, przekracza możliwości nasze-go portfela, warto poszukać pokoju. Siłą rzeczy, ich ceny są dużo niższe, zaczynają się już od 250 zł za miesiąc, jed-nak znajdą się również pokoje za 500 czy 600 zł. Jak czę-sto bywa, warto być cierpliwym i poświęcić trochę czasu, aby wyszukać najbardziej satysfakcjonującą nas ofertę. Wiele zależy od standardu pokoju, ale tak naprawdę de-cydujące jest tutaj własne „widzimisię” właściciela miesz-kania. Zdarza się, że bardzo dobrze utrzymane, nowocze-śnie umeblowane pokoje wynajmowane są za niewiele ponad 300 zł, a za byle jak umeblowane, niewygodne klit-ki niektórzy żądają o wiele większych kwot. Cenę podno-si często szczególnie korzystna dla studentów lokalizacja – niewielka odległość od uczelni, węzła komunikacyjnego czy centrum miasta z jego knajpkami i klubami. Pokój to jednak zawsze tylko pokój. Jeśli planujecie jego wynajem, ale obawiacie się trochę braku prywatności, wynikającej ze wspólnego funkcjonowania w jednym mieszkaniu z ob-cymi ludźmi, dobrym rozwiązaniem będą dla was pokoje znajdujące się np. na poddaszach czy w przystosowanych do tego piwnicach domków jednorodzinnych. Tego typu ogłoszeń jest mniej, jednak warto poświęcić trochę czasu na odnalezienie takiej perełki.

Student to też człowiek. Gdzieś spać i mieszkać musi. Mimo cechującej większą część studentów umiejętności przystoso-wywania się do zmiennych życiowych uwa-runkowań oraz wdrukowanej w podświa-domość frazy „jakoś to będzie”, większości marzy się własne lokum.

Czynsz i media to nie wszystkoWiększość właścicieli mieszkań pobiera za wynajem

kaucję. Najczęściej jej wysokość to dwukrotność mie-sięcznego czynszu. Zdarzają się jednak niebotyczne kaucje w wysokości 2-3 tys. zł. W jednym z ogłoszeń, znalezionych przeze mnie w Internecie, właściciel żą-dał rekordowej kaucji – 8 tys. złotych! A do tego miesz-kanie było, delikatnie mówiąc, w dość kiepskim sta-nie. Tak wysoka kaucja jest jednak zgodna z prawem. Według przepisów może ona wynosić nawet 12 razy tyle, co czynsz.

Wysokość kaucji wzrasta, jeśli osoba, która wynajmu-je nam lokal, korzysta z usług biura nieruchomości.

Zdarza się, że za wynajem pobierane jest także tzw. odstępne. Opłata ta budzi jednak duże kontrower-sje. Nie przewidują jej bowiem żadne przepisy prawne dotyczące najmu.

Najbardziej gorące miesiące, jeśli chodzi o studenc-kie polowanie na punkty zakwaterowania, to sierpień i wrzesień. Nie znaczy to jednak, że w październiku i ko-lejnych miesiącach nie trafiają się nadal ciekawe i ko-rzystne z finansowego punktu widzenia oferty. Zatem, studenci, spragnieni własnej przestrzeni, do boju!

Jakub Lepiorz

STUDENCKI PORANEK | FOTO: ADRIAN JASZCZAK, WWW.ZATRUTE-MOZGI.BLOGSPOT.COM

Page 16: Magazyn FERWA - nr 3/2010

16

Dziennikarz radiowy i telewizyjny, prezenter, satyryk i aktor, a z wykształcenia technik autoklawów. Od kilku lat podbija serca

rzeszy telewidzów programem Szymon Majewski Show, w którym żartuje z otaczającej nas rzeczywistości, szczególnie ze świata

polityki. Wciela się tam w postać Ędwarda Ąckiego, a w najnowszej serii programu w Lodzię – w cyklu Lodzia i Mietek. Uśmiechnięty,

kolorowy, z dużym poczuciem humoru i dystansem do siebie. Pozytywnie zakręcony „świr” w oczach studentów.

Jak wspominasz lata szkolne, jesteś podobno technikiem autoklawów?Tak, to najszczersza prawda. Już wyjaśniam tajemni-czą nazwę – autoklaw to piec sterylizacyjny, a więc urządzenie, bez którego nie może funkcjonować żad-na placówka medyczna. Coś w życiu trzeba było ro-bić podczas odpracowywania służby wojskowej wła-śnie w szpitalu.

Czy nie zastanawiałeś się, aby zgłębiać wiedzę na dalszym szczeblu edukacji? Jak widziałbyś sie-bie w roli studenta?Oczywiście, że się zastanawiałem i wciąż zastana-wiam. Życie studenckie to podobno wspaniały czas i uważam, że każdy powinien go zakosztować. Młody duch, beztroska, ogromne pokłady energii, egzaminy pozytywnie zdawane, ewentualnie urocze poprawki [śmiech], a po zajęciach imprezy, wyjścia do kina, te-atru, rozmowy o życiu i śmierci w parku przed szkołą

Szymon Majewski, z którym miałam okazję się spotkać, jest równie sympatyczny, jak ten, które-go możemy oglądać na ekranie TV. W bytomskiej Elektrociepłowni Szombierki włączył się w impre-zę charytatywną, prowadząc aukcję Szymon dla Szymona. Jak sam mówi: „jeśli możemy ,gęby’ użyć w jakimś słusznym celu, pomóc ludziom, którym jest trudniej w życiu, nie ma niczego wspanialszego”.

Jak zaczęła się Twoja kariera dziennikarska?Kariera dziennikarska? Staram się unikać takiego określenia. Myślę, że do nazwania mojej ścieżki ży-ciowej bardziej pasuje „rozrywkowa”. Obecna pra-ca jest naturalną konsekwencją moich młodocianych ciągotek do żartów, psot i psikusów. Od zawsze tkwi-ła we mnie chęć do spoglądania na wiele obszarów rzeczywistości z życzliwym, a czasem ironicznym, przymrużeniem oka.

„Czuję, że ominął mnie kawał fajnej imprezy”

SZYMON MAJEWSKI

Page 17: Magazyn FERWA - nr 3/2010

17

lub uczelnią. W dorosłym życiu, kiedy człowiek uwię-ziony w garniturze, wszystkimi siłami próbuje zarobić na życie, już trudniej jest sobie pozwolić na luz i speł-nianie najskrytszych, szalonych marzeń. Właśnie z powodu tego dorosłego życia, pełnego planów, dą-żeń, ambicji i obowiązków, raczej nie dane mi będzie jakoś zapełnić tego miejsca w CV przeznaczonego na dalszą edukację. A szkoda, bo czuję, że ominął mnie kawał fajnej imprezy.

Jak oceniasz prowadzone przez siebie programy na przestrzeni lat?Każdy wspominam inaczej, ponieważ to były różne etapy w moim życiu, z których każdy darzę senty-mentem, a wszystkie one wypływały z moich do-świadczeń oraz aktualnego stopnia dojrzałości. Szymon Majewski Show, który obecnie prowadzę, jest uznawany za bardziej komercyjny od poprzed-nich programów. Człowiek cały czas się rozwija,

chłonie zjawiska, zdarzenia i osobowości ludzi, jest nasycany tymi elementami, a one warunkują po-stęp i zmiany. Dla mnie nie do pomyślenia było 10 lat temu, że mógłbym się zająć humorem po-litycznym. Kiedy miałem 25-28 lat, uważałem lu-dzi z tej branży za totalnych obciachowców. Nagle urodziły się dzieci, poczułem, że żyję w tym kraju tu i teraz, że ode mnie wiele zależy, również kształ-towanie świetlanej przyszłości moich pociech. W międzyczasie zaczęli pojawiać się wielbiciele moich wcześniejszych programów czysto abstrak-cyjnych, takich grepsów, które wcześniej strasznie lubiłem tworzyć. Zawsze im jednak powtarzałem, że nie mogę być zakładnikiem tego, co kiedyś ro-biłem. W obecnym programie osiągnąłem kom-promis – wiele elementów zaczerpniętych z ducha dawnych projektów, mocno połączonych z show--biznesem, polityką itp.

SZYMON MAJEWSKI | FOTO: ROCHSTAR / A. OLEKSIAK

„Czuję, że ominął mnie kawał fajnej imprezy”

Page 18: Magazyn FERWA - nr 3/2010

18

Właśnie w swoim autorskim programie wyśmie-wasz polityków, władzę. Jak osobiście traktujesz poli-tykę, czy jest to tylko powód do śmiechu?To jest wręcz konieczny powód do śmiechu, spowodo-wany stylem uprawiania polityki współcześnie, a więc charyzmatycznym cwaniactwem. Nie przeczę, że u pod-staw leżą pewne idee, które politycy próbują realizować, jednak dla mnie są niewiarygodni. Kiedy słucham obiet-nic, które nie mają szans na spełnienie, zastanawiam się nad powodami kłamstwa osób, przez które są wypowia-dane. W mojej pracy przyświeca mi cel: bawić i rozba-wić ludzi. Politycy nie mogą mówić ludziom tego, co chcą usłyszeć, ponieważ automatycznie skazują swoje słowa na nieprawdę. Pan X mówił, że wspomoże powodzian, ale nie może tego uczynić dlatego, że w tym momencie państwo cierpi na wieloletnią dolegliwość pod postacią dziury budżetowej. No i co? Już mamy problem.

Masz na swoim koncie kilka nagród, w tym kilka Świrów. Czy czujesz się świrem?Tak, ale nie od razu byłem do tego przekonany. Kiedyś do mnie zadzwonili i powiedzieli, że chcą mnie mianować

Świrem. Odmówiłem. Ten tytuł naiwnie wydawał mi się być naznaczony pejoratywnie. Teraz uważam, że jest to bardzo miła nagroda, bo przyznawana przez studentów. Oni trochę inaczej myślą o mediach i w związku z tym na ich łaskawość trudniej jest sobie zasłużyć. Studenci, a więc ludzie oczytani, światli i o szerokich horyzontach, odkryją z marszu choćby najdrobniejszy element fałszu.

Jak powstał Ędward Ącki?Ącki jest zbiorową pracą wielu ludzi. W momencie kiedy powstała koalicja egzotyczna – Samoobrona z PiSem, stwierdziliśmy że każdy może być w polityce. Wyobraziliśmy sobie i postanowiliśmy stworzyć takiego jak najbardziej paździerzowego polityka, który będzie mówił ludziom głupoty, uściślając – dokładnie to, co chcą usłyszeć. Przy tym będzie mówił otwarcie, że kła-mie i będzie wyglądał właśnie w ten sposób. Strasznie się ten pomysł spodobał, a ludzie polubili Ąckiego. Śmiało i z nieukrywaną zazdrością mogę powiedzieć, że on jest popularniejszy ode mnie.

Osoby parodiowane w Twoim programie, różnie reagują. Jaką reakcję szczególnie pamiętasz? Komuś

MIETEK I LODZIA (MICHAŁ ZIELIŃSKI I SZYMON MAJEWSKI) | FOTO: ROCHSTAR / A. OLEKSIAK

Page 19: Magazyn FERWA - nr 3/2010

19

coś się nie podobało, czy podobało w odgrywanej postaci?Joanna Senyszyn ciągle domaga się parodiowania i mówi, że jest jej za mało. Wiem, że parę osób się obraziło, zresztą szczególnie politycy mają do tego tendencję.

Byłeś harcerzem. Wymień, proszę, kilka pozyty-wów wynikających z przynależności do ZHP.Tak, byłem harcerzem w 16 Warszawskiej Drużynie Harcerzy im. Zawiszy Czarnego. Tamte czasy wspomi-nam jako wspaniałą przygodę. Na początku podchodzi-łem do tego ideologicznie, z czasem jednak została tyl-ko kapitalna zabawa. Spływy kajakowe, obozy, obóz na palach wybudowany przez nas samych podczas stanu wojennego. Przez trzy tygodnia spaliśmy na środku je-ziora w chatkach zrobionych z drewna. Mieliśmy most zwodzony, ściany i dachy z plecionej maty. Mieliśmy nie-samowitą radość robienia czegoś na przekór totalnemu społecznemu syfowi dookoła. Super czas, jedna z naj-wspanialszych drużyn.

Co lubisz robić w wolnym czasie?Od wielu lat lubię uczyć się angielskiego. Aczkolwiek ostatnio coraz bardziej frustruje mnie moja niewiedza i brak doskonałości. Bardzo bym chciał mówić po an-gielsku tak jak myślę, ale ostatnio Krzysztof Materna uświadomił mnie, że nigdy takiego stanu nie osią-gnę. Lubię czytać i często to robię. Lubię zarówno spacery po lesie, jak i odpoczynek w domu na kana-pie, pod kocem – czytam książkę, uczę się angielskie-go. Kupiłem sobie translator, tłumaczę sobie wiele rzeczy. Słucham muzyki, uwielbiam zespół Placebo, którego słucham na okrągło od paru lat i dzieci nie mogą tego wytrzymać. Dużo energii pochłania mój program, bycie z ludźmi, ciągle ktoś jest za mną, ktoś mnie czesze, ubiera, ciągle muszę coś zrobić na przy-słowiowe już, teraz, wczoraj.

Skąd inicjatywa prowadzenia imprez charytatywnych?Od paru lat współpracuję z Fundacją Iskierka, której pomagam w różnych sytuacjach i załatwianiu spraw. Poproszono mnie również o prowadzenie aukcji Szymon dla Szymona – spodobała mi się ta inicjatywa, dlatego się zgodziłem. Ja to odbieram jako pewien rodzaj obo-wiązków, bo jeśli możemy „gęby” użyć w jakimś słusz-nym celu, pomóc ludziom, którym jest trudniej w życiu, nie ma niczego wspanialszego. Nic innego nie przynosi tak wielkiej satysfakcji.

Basia Jendrzejczyk

Page 20: Magazyn FERWA - nr 3/2010

20

Jakieś pół roku temu szwagier wyciągnął mnie na squasha. Myślałem, że będzie to godzinne, nudne, bezcelowe odbijanie piłki od ściany. Jak bardzo się myliłem, zrozumiałem po sześćdziesięciu minutach wyczerpującej gry. Byłem dosłownie wykończony, ale bardzo zadowolony, bo do wyładowania swo-ich emocji, nagromadzonych przez cały tydzień na uczelni, squash jest wręcz stworzony.

Nie ma większego sensu, bym rozwodził się na temat historii squasha. Niczego to z pewnością nie zmieni, a nuda, jaka wieje przy tego typu tekstach nie zachęca do dalszego czytania. A tego właśnie chciałbym uniknąć, bo sporo ciekawych informa-cji tutaj zamieszczę. Gra się oczywiście na punkty (no chyba, że dla kogoś nie ma większego znacze-nia zdobywanie punktów, a jedynie dobra zabawa). W celu przedstawienia zasad gry, pozwolę sobie zacytować najważniejszy serwis internetowy do-tyczący tego sportu – www.squash.com.pl: „Mecz prowadzony jest do wygrania większości z pięciu setów. Każdy set prowadzony jest do momentu zdobycia przez jednego z zawodników 9 punktów, z wyjątkiem sytuacji remisu 8:8. Wtedy zawodnik odbierający (nie ten, który serwuje) musi zdecydo-wać, czy dany set ma się toczyć do zdobycia 9 czy do 10 punktów, przy czym nie obowiązuje tu zasa-da przewagi dwu punktowej”. Podstawy już mamy. A kiedy punkt się uzyskuje? Wtedy, gdy uderzy się

piłeczkę w taki sposób, że przeciwnik nie będzie w stanie jej odebrać. Piłeczka od podłoża może od-bić się maksymalnie jeden raz. Każdy kolejne odbi-cie oznacza utratę punktu.

Kort podzielony jest na tzw. ćwiartki. Każdą wy-mianę zaczyna serwis. Kiedy podczas gry wystą-pi zagrożenie uderzenia przeciwnika, należy tego zagrania zaniechać, wtedy wymiana zostaje po-wtórzona bez żadnej utraty punktów. Według jed-nego z graczy, piszącego na wspomnianym już por-talu, do prawidłowego uderzenia niezbędne są cztery rzeczy: bezpośredni dostęp do piłki, dosta-teczne i czyste pole widzenia piłki, swoboda wy-starczająca na wykonanie zamachu rakietą oraz możliwość bezpośredniego uderzenia piłki na ścia-nę frontową.

Na Śląsku jest całkiem sporo klubów, w których możemy zasmakować squasha. W Bielsku-Białej są trzy, w Sosnowcu dwa, i po jednym w Gliwicach, Katowicach, Rybniku, Tychach, Wojkowicach oraz Zabrzu. Ceny za godzinę kształtują się  w granicach od dwudziestu do nawet pięćdziesięciu złotych. Do tego należy doliczyć konieczność zakupu lub wypo-życzenia rakiet (od kilku do kilkunastu złotych) i pi-łeczki (tu na szczęście w grę wchodzi maksymalnie moneta pięciozłotowa).

A skoro o rakietach mowa, warto zastano-wić się, jakiej konkretnie będziemy potrzebować.

POŚRÓD czterech ŚCIAN

Page 21: Magazyn FERWA - nr 3/2010

21

Zakładam przy tym, że naszą przygodę ze squ-ashem dopiero zaczynamy. Mimo, że sport ten nie jest w Polsce jeszcze tak bardzo popularny, na brak sprzętu nie możemy narzekać – w większo-ści sklepów sportowych na Śląsku jest on dostęp-ny. Waga rakiety waha się od 110 do 180 gramów. Początkującym zaleca się dość lekkie. Warto spró-bować gry najlżejszą z nich, by upewnić się, że jej waga  i sprężystość pasują do naszej gry,  techni-ki, czy wytrzymałości. Najlepiej zacząć od rakiety pożyczonej w klubie, by nie kupić w sklepie takiej, którą będzie nam się źle grało już po kilku godzi-nach treningu. Często rakiety dla amatorów mają też większą główkę, by łatwiej można nimi było trafić w piłeczkę.

Piłki do squasha różnią się wagą i sprężystością. Posiadają one specjalne kropki, by można je było rozróżnić. Przykładowo, najwolniejsza posiada żółtą kropkę. Cechuje ją najmniejsza sprężystość odbicia. Przed grą powinno się piłeczkę rozgrzać, bowiem w zależności od temperatury piłeczki zmieniają swe właściwości fizyczne. Można to uczynić odbijając ją od ściany, bądź rolując pod butem.

À propos butów: powinny być one lekkie i wy-godne. Najlepiej przy tym kupować te z niebru-dzącą podeszwą, bowiem zostawienie ciemnych śladów na parkiecie może nas kosztować wy-proszeniem z klubu. Popularne halówki zatem

doskonale się do tego nadają. Buty powinny  jak najlepiej redukować niebezpieczeństwa związane z poślizgnięciem. Squash to bardzo żywiołowa, dy-namiczna gra – podeszwa może nas niejednokrot-nie uratować przed poważną kontuzją na parkiecie. Większość sportowych butów, także tych stworzo-nych specjalnie do gry w squasha, ma wbudowane systemy, mające za zadanie amortyzować i zmniej-szać przeciążenie stóp.

Jeśli ktoś ma doświadczenie z tenisem ziemnym, z pewnością doceni i squasha, który jednak jest zdecydowanie szybszy. Wiem z doświadczenia, że trzeba mięć naprawdę końskie zdrowie, by pierw-szą godzinę wytrzymać bez sporej ilości płynów i kilku odpoczynków. Kiedy spytałem Aleksandra Roja, jednego z bywalców tyskich klubów, prze-znaczonych do tego sportu, czemu w ogóle sięgnął po rakietę i zaczął grać, odpowiedział: „W squashu lubię to, że podczas gry mogę się wybiegać i spo-cić, ale jednocześnie ruszać się i myśleć o grze, bo squash to także gra strategiczna. Poza tym, w squ-ashu nie ma czegoś takiego jak statyczność. W pił-ce nożnej czy koszykówce możesz sobie postać w miejscu, bez żadnych konsekwencji. A tu trzeba być cały czas w grze.”. Nic więcej chyba dodawać nie muszę.

Mariusz Pałka

POŚRÓD czterech ŚCIAN

Page 22: Magazyn FERWA - nr 3/2010

22

PIN powstał w 2003 roku w Chorzowie. Założycielami są: Andrzej Lampert (wokalista), gitarzysta Sebastian Kowol i klawiszowiec Aleksander Woźniak. PIN ma na swoim koncie dwie płyty, a przebój Niekochanie przez wiele tygodni utrzymywał się na czołówkach list przebojów.

A jaki jest nasz PIN?

PIN, oryginalna nazwa zespołu... Proszę o kilka słów uzasadniających taki właśnie wybór.Aleksander Woźniak: PIN, wybór Seby. Chciał, aby na-zwa była krótka i zrozumiała w wielu językach, chyba się udało. Zaletą nazwy hasłowej jest na przykład to, że często piszą ją na plakatach drukowanymi literami, co ją wyróżnia.

Czy nie baliście się, że gdy ktoś będzie próbował Was wygooglować, pojawią zupełnie inne strony, które nie mają nic wspólnego z zespołem? Andrzej  Lampert: Nie, póki co, PIN to jeden z najczę-ściej używanych zwrotów na świecie.Aleksander Woźniak: Zawsze jest taka możliwość, po-zycja w Google zależy, między innymi, od ilości wejść na stronę. Na razie nie jest źle. Jesteśmy na pierwszym miejscu po wrzuceniu hasła „Pin” do wyszukiwarki.

Jak wspominacie czasy studenckie? Czy były jakieś niezręczne sytuacje? Jak było z imprezowaniem? Aleksander: Dla mnie były to złote lata (co nie znaczy, że teraz jest gorzej;)) Studiowałem na Akademii Muzycznej w Krakowie. Samo miasto żyło studenckim życiem

i dawało wiele wrażeń artystycznych, społecznych jak i roz-rywkowych. Mieszkałem w akademiku na Przemyskiej, prawie nad Wisłą, jesienią i wiosną widoki były zabójcze! Imprezowaliśmy w granicach rozsądku, wieczory w knajp-kach na mieście albo muzyczne spotkania w akademiku w klubie. Każdy też próbował łapać jakieś zajęcie dodatko-we, więc mieliśmy dosyć trzeźwe spojrzenie na życie. Na piątym roku wziąłem dziekankę, udało mi się dostać pra-cę w studiu Izabelin pod Warszawą i pierwszą płytą, przy której pracowałem była płyta Maryli Rodowicz. Tak mnie to zakręciło czasowo, że nawet nie załatwiłem do koń-ca formalności na uczelni i prawie mnie skreślili, ale wy-rozumiały dziekan zrozumiał człowieka i skończyłem rok później. Warto było. Uczyłem się kompozycji u wielkie-go kompozytora muzyki filmowej Adama Walacińskiego. Zainteresowanych odsyłam do Wikipedii :)Andrzej: Dla mnie był to kolejny etap nauki… życia, sa-mozaradności, nawet podejmowania życiowych decyzji. Był to też decydujący czas, w którym zrozumiałem, że warto uczyć się śpiewu, a nie iść na żywioł i liczyć tyl-ko na szczęście. Poznałem ludzi: znakomitych, trudnych,

Page 23: Magazyn FERWA - nr 3/2010

23

Co próbujecie przekazać za pomocą swoich piosenek?Aleksander: Historie z własnego życia, podejrzane albo zasłyszane. Takie, które są ciekawe i mówią o stosun-kach pomiędzy ludźmi. Andrzej: Ponadto próbujemy zwrócić uwagę na pewne zjawiska, zachowania, problemy egzystencjonalne; po-budzić do myślenia; nasza twórczość, mimo wszystko, oparta jest na PRAWDZIE.

Która piosenka jest najbliższa sercu i dlaczego?Aleksander: Dla mnie ważne są piosenki przełomowe w życiu zespołu „Bo to co dla mnie” i „Niekochanie”. Pomogły nam na naszej drodze.Andrzej: Dołączam się do Alka. Dodam jeszcze „Priorytet”, a także „Niby bracia” (to fragment piosen-ki ukrytej w ostatnim tracku płyty Muzykoplastyka) – wraz z Mirkiem Bregułą (współzałożycielem popular-nego w latach 80. i 90. zespołu UNIVERSE) wykonaliśmy tę piosenkę na 4 dni przed Jego samobójczą śmiercią.

Czy uważacie, że rynek muzyczny jest zamknięty na młodych ludzi, czy wręcz przeciwnie?Aleksander: Nie jest zamknięty. Ludziom albo brakuje pomysłu, albo odwagi. Wielu ma coś ciekawego do po-wiedzenia. Technologia pozwala na szybkie dotarcie do odbiorcy, liczy się pomysł.Andrzej: Możliwości jest znacznie więcej, dlatego coraz większa na nim konkurencja - to pozytywne zjawisko – pod warunkiem, że wraz z nią wzrasta poziom wykonaw-czy i merytoryczny utworów.

Jaka jest Wasza recepta na sukces?Aleksander: Dużo, dużo, dużo wytrwałości. Nie odpusz-czać nawet w najtrudniejszym momencie.Andrzej: Sukces jest wynikiem właściwej decyzji (Eurypides).

Czy nadal czujecie się Ślązakami? Czy bije Wam mocniej serce, gdy gracie na Śląsku? Aleksander: Tak, specyfika tego regionu jest niecodzien-na. Przywiązanie do ziemi i pracy jest ważnym aspektem życia na Śląsku. Zauważcie, jak wiele jest znanych osób ze Śląska na rynku muzycznym i nie tylko. Gramy z ocho-tą dla wszystkich i chętnie wracamy do domu:)Andrzej:  Jo jes richtich dumny.

Jakie jeszcze zespół ma plany na 2010 rok? Nowa płyta? Aleksander: Nagrywamy płytę. Mamy plany ją wydać do końca roku. Szczegóły na bieżąco na naszej stronie www.pin.net.pl. Zapraszamy!

Agnieszka Piekorz

A jaki jest nasz PIN?

dobrych i złych. To jest dopiero egzamin dojrzałości. Niezręczną sytuacją był moment, w którym wyznałem swojemu profesorowi od śpiewu, że przez dwa lata równolegle studiowałem śpiew w katowickiej akademii na Wydziale jazzu. Był to moment przełomowy (w śro-dowisku śpiewaków klasycznych z zasady nie jest do-puszczalne takie zachowanie), mało brakowało, by za-kończyć współpracę z tego powodu. Jednak dotarliśmy wspólnie do końca, za co jestem wdzięczny.Czas imprez uważam za stracony. Czyż człowiek nie uczy się na błędach?

Jak wyglądały początki zespołu? Czy trudno było zbudować zgrany team?Aleksander: Początki wyglądały dosyć zwyczajnie. Zaprosiłem Andrzeja i Sebastiana na spotkanie i zapro-ponowałem założenie bandu. Każdy z nas miał doświad-czenie w branży i stwierdziliśmy, że warto robić cos na własny rachunek. Praca dla innych jest ok, ale do cza-su wykształcenia warsztatu. Zgrany team zależy od wy-tycznych. Mamy podobne, więc przemy do przodu bez względu na wiatr:)

Page 24: Magazyn FERWA - nr 3/2010

24

Q ŁÓDŹ DESIGN FESTIVAL 2010 | FOTO: OLGA TETER & MIKOŁAJ PONICHTERA

THE SOCIAL NETWORK, REŻ. D.FINCHER (W KINACH OD 15.10.2010) | FOTO: SONY PICTURES ENTERTAINMENT INC.

RAWA BLUES FESTIVAL 2010 | FOTO: OLGA TETER

OFF FESTIVAL 2010, KATOWICE | FOTO: OLGA TETER

Page 25: Magazyn FERWA - nr 3/2010

25

Q FINAŁ AKCJI STO POMYSŁÓW DLA KATOWIC | FOTO: MAGDALENA RYSIŃSKA

ROCK NOC 2010, STRACHY NA LACHY, SCK | FOTO: MAGDALENA RYSIŃSKA

ZŁOMBOL 2010 TRANSCONTINENTAL: KATOWICE-AZJA

LETNIE GRAND PRIX W WIŚLE | FOTO: PRZEMYSŁAW GORCZYŃSKI I ANNA MILEWSKA

Page 26: Magazyn FERWA - nr 3/2010

26

Żenua

Autorka rysunków – Anna Pasierbek, to z wykształcenia i zamiłowania archi-tekt krajobrazu z tzw. zboczeniem za-wodowym – po pracy nadal kwiatki jej w głowie. Szanuje rośliny – nie jest wegetarianką.

Więcej jej prac na stronie: www.biernianka.digart.pl.

Page 27: Magazyn FERWA - nr 3/2010

27

Page 28: Magazyn FERWA - nr 3/2010

28