Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

899

Transcript of Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Page 1: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf
Page 2: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Zbigniew Nienacki

Księga strachów

Page 3: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Spis treści

Rozdział pierwszy

CO TO JEST „KSIĘGASTRACHÓW” • TAJEMNICZEEMESY • CO SIĘ STAŁO WRUINACH OBSERWATORIUMASTRONOMICZNEGO •POSTANOWIENIE O NOWEJWYPRAWIE • DO CZEGO SŁUŻYŁAMOSIĘŻNA TULEJKA

Page 4: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Rozdział drugi

KSIĘGA STRACHÓW (fragmenty)

Rozdział trzeci

PIERWSZA WZMIANKA OKONRADZIE VON HAUBITZ •DRWINY Z WEHIKUŁU • POŚCIG ZAPIRATEM DROGOWYM • HEINRICHKLAUS I MANDAT • W JASIENIU •BARDZO DZIWNY PIES • BARDZODZIWNA CIOTKA • HORPYNA IDŻUDO

Rozdział czwarty

Page 5: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

POSTRACH WROCŁAWSKIEJGASTRONOMII • CHWILA TRIUMFU• KTO CHCE ROZWIĄZAĆZAGADKĘ TAJEMNICZEJSZACHOWNICY? • WYPRAWA DOMŁYNA TOPIELEC • SPOTKANIE WJAŁOWCACH • KOMPROMITACJA

Rozdział piąty

IDEAŁY ZENOBII • CZY MĘŻAZDOBYWA SIĘ PRZY POMOCYDŻUDO? • NOCNA WYPRAWA •TAJEMNICZY OSOBNIK • CO SIĘZDARZYŁO W PAŁACOWYMPARKU

Page 6: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Rozdział szósty

MAJACZENIA I RZECZYWISTOŚĆ• NIEZWYKŁE SPOTKANIE •WIEMY, ŻE NIC NIE WIEMY •DEMASKATORSKA SZTUKASEBASTIANA • PROPOZYCJA PANAKURYŁŁY • ZŁOTO, PAMIĘTNIKCZY BRYLANTY?

Rozdział siódmy

W RUINACH OBSERWATORIUM •PŁYTKI NA KOMINKU • KTO BYŁBARBARZYŃCĄ? • ROZMYŚLANIAO PANU KURYLLE • WALKA ZPANEM NIKT • TAJFUN NADJASIENIEM • NIEBEZPIECZEŃSTWO

Page 7: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Rozdział ósmy

FABRYKANT ZAPALNICZEK •DZIWNE ZACHOWANIE SIĘSEBASTIANA • KOGOZNALEŹLIŚMY W TOPIELCU •SZPIEGOMANIA • ZWIĄZEKTAJEMNICZEJ SZACHOWNICY •WYBIERAMY PREZESA • ZWIĄZEKROZPOCZYNA DZIAŁALNOŚĆ

Rozdział dziewiąty

WYRUSZAMY NAPOSZUKIWANIE SZACHOWNIC • WMYŚLIBORZU • W CHOJNIE •SZACHOWNICA W DOLSKU •

Page 8: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

WYPRAWA NA WIEŻĘ • OSY I CO ZTEGO WYNIKŁO • CZY SEBASTIANUMIE PO NIEMIECKU? • GDZIEZAGINĄŁ PREZES?

Rozdział dziesiąty

MAUZOLEUM HERMANNA VONHAUBITZ • NA CZYJĄ POMOCLICZĘ • CZY KLAUS POWRÓCI? •STARY GROBOWIEC •SZACHOWNICA BEZ TAJEMNICY •CO ZAWIERA SARKOFAG?

Rozdział jedenasty

W MORYNIU • LEGENDA O

Page 9: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

WIELKIM RAKU • CO BĘDZIE JADŁSEBASTIAN? • KONDUKTŻAŁOBNY • NOCNA WYPRAWA NAGÓRĘ ZAMKOWĄ • KTOSTRZELAŁ?

Rozdział dwunasty

CO DZIEŃ RYZYKUJESZ ŻYCIEM• POGOŃ NA JEZIORZE • PANKURYŁŁO BŁAGA O POMOC •DŻENTELMEN CZY GANGSTER? •OŚWIADCZENIE PREZESA • ILOŚĆPODEJRZANYCH NIE PRZECHODZIW JAKOŚĆ • PODEJRZENIA IHIPOTEZY

Page 10: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Rozdział trzynasty

GRÓD NAD WĄWOZEM • ZNOWUFRYDERYK • NA CO PRZYDAJE SIĘZNAJOMOŚĆ DŻUDO • NIEPOKÓJNAD JEZIOREM ŻABIM • CZYBOICIE SIĘ STRASZLIWEJ ŻABY? •NARADA WOJENNA • KURYŁŁOWYJAWIA TAJEMNICĘ

Rozdział czternasty

„ROZKOSZE” BIWAKU • KTOJEST KTO? • PRZED LUFĄPISTOLETU • WALKA O ŻYCIE •NIEOCZEKIWANY LIST • KIM JEST„CZŁOWIEK-ŻABA”? •WYRUSZAMY ZOBACZYĆ

Page 11: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

DODATKOWĄ SZACHOWNICĘ

Rozdział piętnasty

JESZCZE JEDNA SZACHOWNICA• POWTÓRNA WIZYTA WGROBOWCU • ZAGADKAROZWIĄZANA • KTO UKRADŁPAMIĘTNIK? • „BŁYSKAWICZNA” ZWARSZAWĄ • NOC NA POLANIE

Rozdział szesnasty

KOGO ZWĘSZYŁ SEBASTIAN? •NOCNA WYPRAWA DO LASU •GROŹNY NAPASTNIK • W POGONIZA ZŁODZIEJAMI • WIEWIÓRKA

Page 12: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

OKAZUJE SIĘ GRYZONIEM •ZENOBIA CORAZ BARDZIEJPODEJRZANA • ROZMYŚLANIA

Rozdział siedemnasty

CO OTRZYMALIŚMY ZAMIASTBANANOWEGO KOMPOTU •PODSŁUCHANA ROZMOWA •NAPAD • Z 24 UJAWNIA SIĘ •POCIESZAM KURYŁŁĘ • NAPUNKCIE GRANICZNYM • GDZIEJEST PAMIĘTNIK? • ZAKOŃCZENIEPRZYGÓD

Page 13: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf
Page 14: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Rozdział pierwszy

CO TO JEST „KSIĘGASTRACHÓW” • TAJEMNICZE EMESY• CO SIĘ STAŁO W RUINACHOBSERWATORIUMASTRONOMICZNEGO •POSTANOWIENIE O NOWEJWYPRAWIE • DO CZEGO SŁUŻYŁAMOSIĘŻNA TULEJKA

Tajemnicze i groźne wydarzenia,a przede wszystkim udział w nichosób dość znanych w pewnychkręgach, skłoniły mnie do

Page 15: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

pominięcia kilku nieistotnychszczegółów z tej pełnejniebezpieczeństw historii. CzytelnicyKsięgi strachów nie pogniewają sięchyba na mnie o to, że niewymieniłem prawdziwych nazwisktych osób, oraz wybaczą mi zmianęnazwy miejscowości, w jakiej się tedramatyczne zdarzenia odbyły.Zainteresowani i tak będą wiedzieli,o kim piszę, a wielbiciele pięknegokrajobrazu zapewne zdołająodnaleźć jezioro Jasień (nawet jeśliokaże się, że w rzeczywistościnazywa się ono inaczej).

Historia ta zaczęła się dla mniepod koniec lipca, gdy z obozu

Page 16: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

harcerskiego powrócili do miastatrzej młodzi przyjaciele: WilhelmTell, Sokole Oko i Wiewiórka*[przyp.: Tell, Sokole Oko,Wiewiórka - to oczywiścieprzydomki chłopców. Pierwszy znich świetnie strzelał z kuszy, drugi- był bardzo spostrzegawczy, atrzeci - chodził zwinnie podrzewach. O ich poprzednichprzygodach dowiedzieć się możeczytelnik z książek: Wyspazłoczyńców i Pan Samochodzik itemplariusze]. Natychmiast poprzyjeździe odwiedzili mnie w mymmieszkaniu, aby opowiedzieć oswych wakacyjnych przygodach. W

Page 17: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

sierpniu każdy z nich jechał napozostałą część wakacji razem zrodzicami, pozostawali więc wmieście tylko przez kilka dni i w tymto czasie niemal codziennie składalimi wizyty. Ja także miałem im coopowiadać, właśnie powróciłem zPragi, gdzie wespół z czeskimdetektywem amatorem, panemDohnalem, udało mi się rozwiązaćzagadkę, którą ochrzciliśmykryptonimem „Golem”. W sierpniuwybierałem się na zasłużonywypoczynek, choć jeszcze nie byłemzdecydowany, dokąd skieruję swójsamochód wypełniony sprzętemturystycznym.

Page 18: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Obóz harcerski, na którymprzebywali trzej moi młodziprzyjaciele, znajdował się naPojezierzu Myśliborskim, wprzepięknej krainie bogatej w lasy,rzeki, jeziora i stawy. Uroczy tenzakątek mieści się w najdalejwysuniętym na zachód łuku Odry;bez trudu możecie go odnaleźć namapie.

Chłopcy pokazali mi swojewakacyjne zdjęcia: zobaczyłemlesiste brzegi jeziora Jasień, pałacniemieckiego grafa - zamieniony nadom wypoczynkowy dlazagranicznych turystów, obózharcerski - kilkanaście wielkich

Page 19: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

namiotów zbudowanych tuż zakolonią domków campingowych.

Obejrzałem również brulion, naktórym napisano wielkimi literami:Księga strachów. Zauważyłem wbrulionie wklejone fotografie jakichśruin porosłych krzakami, zdjęciewielkiego głazu narzutowego irozstajów leśnych dróg, gdzie stałpochylony krzyż. Pozostałe stronicebrulionu zapisane zostałykształtnym pismem Wilhelma Tella.

Oglądając zrobioną przezchłopców mapę okolicydowiedziałem się, że jezioro Jasieńkształtem swym przypomina literę

Page 20: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

„S”. Pałac leży po jednej stroniewypiętego brzuszka tej litery, a podrugiej stronie znajduje się koloniadomków campingowych. Tamtakże, obok, był obóz harcerzy. Namapie kilka miejsc zaznaczonoczerwonymi krzyżykami i literkamiMS.

- Nic z tego nie rozumiem -powiedziałem ze zdumieniem. - Coznaczą litery MS? I co to za Księgastrachów?

- Nie słyszał pan nigdy o Księgachstrachów? - zdziwili się chłopcy. - Toprzecież bardzo dobrze znanazabawa harcerska. Polega ona na

Page 21: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

tym, że na mapie okolicy, gdzieprzebywa drużyna harcerska,zaznacza się wszystkie miejsca, wktórych rzekomo straszy. MS towłaśnie: Miejsce, w którym straszy.Potem robi się Księgę strachów izapisuje w niej wszystkie legendy oróżnych miejscowych strachach. Anastępnie poszczególne zastępyodwiedzają nocą owe eMeSy i postwierdzeniu, że żadnych strachówsię nie spotkało, harcerzezostawiają tabliczkę z napisem:„Sprawdzono. Strachów nie ma”.

- Bardzo ładna zabawa. Izapewne pełna emocji -przyświadczyłem. - Oczywiście

Page 22: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

odwiedziliście wszystkie tezaznaczone na mapie eMeSy inigdzie strachów nie napotkaliście.

- Bo żadnych strachów nie ma.Nie wierzę w duchy ani w upiory -stwierdził Wilhelm Tell, a SokoleOko przytaknął mu głową.

Tylko Wiewiórka odwrócił twarz wstronę okna, jak gdyby naglezainteresował się latającymi poniebie gołębiami. Wydało mi się, żechłopiec nie chce się wypowiedziećani na „tak”, ani na „nie”.

- A ty, co o tym myślisz? -zapytałem go.

Page 23: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Wzruszył ramionami.

- Uważam, że zdarzają się jednaksprawy, które nie tak łatwowyjaśnić przy pomocy rozumu.Zresztą - znowu wzruszył ramionami- pan mi tak samo nie uwierzy, jakcała nasza drużyna.

- Ty znowu swoje zaczynasz? -oburzył się Sokole Oko. - Przezciebie nasz zastęp stał siępośmiewiskiem drużyny. Po prostuzemdlałeś w ruinach staregoobserwatorium i miałeś przykremajaki.

- To wcale tak nie było - bronił się

Page 24: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Wiewiórka.

- Znaleźliśmy cię zemdlonego czynie znaleźliśmy? - zapytał gosurowo Wilhelm Tell.

- Ja zemdlałem potem, przedtemzaś zdarzyła mi się ta strasznahistoria - tłumaczył Wiewiórka. - Aten mosiężny przedmiot, który leżałobok mnie? Co to jest takiego?Proszę, niech pan zobaczy...

Wiewiórka pogrzebał wkieszeniach spodni i podał mimosiężną tulejkę.

- Duchy nie zostawiają tego

Page 25: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

rodzaju przedmiotów - drwił SokoleOko.

- Bo ja wcale nie mówię, żespotkałem ducha - odparł zaczepnieWiewiórka. - Stwierdzam tylko, żewidziałem tajemnicze sprawy.Więcej na ten temat nic niepowiem, bo i tak mi nikt nieuwierzy. A ja swoje wiem iprzekonać się nie dam.

- Ten przedmiot leżał tamzapewne na długo przed nasząwizytą. Tylko go przedtem niezauważyliśmy - pogardliwie rzekłWilhelm Tell. - W starymobserwatorium astronomicznym

Page 26: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zapewne można znaleźć wieleróżnych dziwnych przedmiotów.

Kłócili się jeszcze czas jakiś, a jaoglądałem mosiężną tulejkęstanowiącą przedmiot sporu.Starałem się nadać swej twarzywyraz obojętności, z trudem jednakhamowałem ogarniające mniepodniecenie. Wreszcie oddałemWiewiórce tulejkę i zapytałem:

- Cóż to za ruiny obserwatoriumastronomicznego? I jak to właściwiebyło z tym zemdleniem?

Wiewiórka był obrażony naswoich kolegów.

Page 27: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Nic więcej nie powiem. Złożyłemzeznania zapisane w Księdzestrachów i nie zamierzam ichodwołać, choćbyście się ze mnieśmiali przez kilka miesięcy.

Wilhelm Tell podsunął mi brulion.

- W Księdze strachów znajdziepan dokładny opis całego zdarzenia.Jeśli pan chce, możemy Księgęzostawić panu do jutra. Potemmusimy ją zwrócić drużynie.

Czym prędzej schowałem bruliondo szuflady biurka.

- Kiedy znaleźliście tulejkę? -

Page 28: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zwróciłem się do Sokolego Oka.

- To było w przeddzień naszegowyjazdu z obozu. Leżała w pobliżuzemdlonego Wiewiórki, w ruinachstarego obserwatorium.

- Ach tak? Więc od tej chwiliupłynęło zaledwie cztery dni -liczyłem głośno.

Wilhelm Tell zerknął na mnieuważnie.

- Zainteresowała pana ta sprawa?

Odpowiedziałem wykrętnie:

Page 29: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Po prostu chcę poznać istotęwaszego sporu. Dlatego chętnieprzeczytam Księgę strachów.

I już więcej nie nawiązywałem wrozmowie do tej sprawy.Opowiedziałem chłopcom o swychprzygodach w Pradze i nawetradziłem się, czy napisać o nichnową książkę. Lecz gdy tylkozamknęły się drzwi za moimiprzyjaciółmi, szybko wróciłem dobiurka, położyłem na nim Księgąs t ra chów i zagłębiłem się wlekturze.

Tej nocy światło bardzo długo niegasło w moich oknach. O drugiej po

Page 30: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

północy sięgnąłem na półkę, gdzietrzymałem przewodniki z różnychokolic Polski, i rozłożyłem mapęPojezierza Myśliborskiego.Wiedziałem już, dokąd skierujęswój wehikuł i gdzie spędzę urlop.Nad Jasieniem, tam gdzie jeszczeprzed kilkoma dniami obozowalimoi przyjaciele. Ale nie wolno mibyło o tym mówić, zapowiadała siębardzo niebezpieczna przygoda,więc wolałem, aby chłopcy sierpieńspędzili ze swoimi rodzicami.Gdybym wtajemniczył ich w swojepodejrzenia, zmusiliby mnie dozabrania ich ze sobą. A tegowłaśnie chciałem uniknąć.

Page 31: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Nazajutrz oddałem im Księgąstrachów i powiedziałem, że trudnomi jest wypowiedzieć się na tematniezwykłych przeżyć Wiewiórki.Potem szybko pożegnałem ich, gdyż- jak powiedziałem i co było zresztąprawdą - nadeszła pora megowyjazdu na urlop. Dokąd? „Gdzieś wPolskę, bez żadnego celu” - rzekłemmocno ściskając ich dłonie.

Naprawdę zaś już nazajutrzchciałem być w Jasieniu. Albowiemdomyślałem się, jak to byłonaprawdę z przygodą Wiewiórki.Opowiedziała mi o tym mosiężnatulejka, którą znaleźli obok niego.

Page 32: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Była to łuska naboju do...pistoletu gazowego. Kilkakrotnieoglądałem taki pistolet, widziałemnaboje do niego.

Moi trzej przyjaciele poszli nocądo starego obserwatorium, abystwierdzić, czy tam straszy. I dojednego z nich, Wiewiórki, ktośstrzelił z gazowego pistoletu,oszałamiając go i powodując krótkieomdlenie. Już sam taki faktwystarczyłby, aby skierować mójwehikuł w tamte okolice.Interesujących faktów było jednakwięcej, znalazłem je właśnie wKsiędze strachów.

Page 33: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

I tym wydarzeniom poświęcam tęksiążkę.

Page 34: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf
Page 35: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Rozdział drugi

KSIĘGA STRACHÓW

(fragmenty)

(...) Nasz obóz harcerskizbudowany został na brzegupięknego jeziora Jasień, w okolicyniezwykle malowniczej, naPojezierzu Myśliborskim. Otaczająjezioro lesiste wzgórza pełne jarówi wąwozów, przez które płyną małe

Page 36: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

rzeczki. Na jednym końcu jeziora,od strony południowej, rozciąga sięwieś ze starym kościółkiem, a nadrugim końcu jeziora znajduje sięzrujnowany młyn. O dwa kilometryod wioski, na brzegu jeziora, stoipałac z dwiema strzelistymiwieżami i wielkim tarasem. Dookołapałacu rozciąga się rozległy i dzikipark. Cała ta okolica - jeziora,wielkie lasy i pola uprawne za wsią- należały niegdyś do rodu hrabiówvon Haubitz.

We wsi Jasień, która nazwębierze od jeziora, mieszkaprzeważnie ludność napływowa,przybyła zza Bugu lub z Polski

Page 37: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

centralnej, ale jest także kilkarodzin żyjących tutaj z dziadapradziada, tak zwani autochtoni,czyli Polacy, którzy mimo że długoprzebywali pod jarzmemniemieckim, nie dali sięzgermanizować. W czasie działańwojennych w 1945 roku pałacHaubitzów został częściowozrujnowany, ale w niedługim czasieodbudowano go i, ze względu napiękną okolicę, przeznaczono naośrodek wczasowy dla turystówpolskich i zagranicznych.Przyjeżdżają tu goście z Niemiec,Anglii, Szwecji, Francji, ZwiązkuRadzieckiego i Czechosłowacji; na

Page 38: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

brzegu jeziora zbudowano przystańz wypożyczalnią sprzętusportowego.

W parku pałacowym, wnajodleglejszym jego zakątku, naszczycie dużego wzgórza, znajdująsię ruiny dziwacznej budowlizarośnięte krzakami i młodymidrzewami. Są to pozostałościprywatnego obserwatoriumastronomicznego zbudowanegoprzed siedemdziesięciu laty przezówczesnego dziedzica tej ziemi,grafa Volkmara von Haubitz, którypasjonował się astronomią ipodobno miał w tej dziedzinienawet duże sukcesy, stał się

Page 39: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

odkrywcą jakiejś gwiazdy czy teżplanety. Był on jedną zeświatlejszych postaci swego rodu,za jego życia polskim chłopom żyłosię stosunkowo dobrze. Ale jegosynowie nie podzielalizainteresowań swego ojca, niepasjonowali się astronomią, staralisię zrobić karierę wojskową wpruskiej armii i wszelkimi siłamidążyli do zgermanizowania ludnościw swojej okolicy, rugowali z ziemipolskich chłopów, a na ich miejscesprowadzali kolonistów niemieckich.Pozwolili oni, aby czas obrócił wruinę obserwatorium ich dziada,które dziś stanowi tylko malowniczy

Page 40: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zabytek odwiedzany przez turystów.

(...) Jeśli chodzi o strachy iupiory, to miejscowa ludność naogół nie wierzy w nie i na naszepytanie zazwyczaj odpowiadanowzruszeniem ramion lubżartobliwymi uwagami, że wszystkiemiejscowe strachy wyniosły sięrazem z hitlerowcami. Mimo tojednak udało się nam nakłonićpewnego człowieka do wskazaniamiejsc, gdzie straszy. Zrobiliśmymapę tych okolic i postanowiliśmyje zbadać, aby ostatecznie rozwiaćwiarę w upiory. A oto miejsca, wktórych podobno straszy:

Page 41: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

1. Młyn Topielec. Taką dziwnąnazwę noszą ruiny młyna na końcujeziora. Podobno przed trzydziestulaty był to najpiękniejszy w okolicymłyn z wielkim kołem poruszanymprzez spiętrzone wody niewielkiegostrumienia spływającego do jeziora.Właścicielem młyna był straszliwyskąpiec, który nawet własnej żonieżałował jedzenia, tak że wkrótcezmarła. Młynarz nie ożenił siępowtórnie, a w miarę upływu latstawał się coraz bardziej skąpy. Niewiadomo było, dla kogo gromadziswoje bogactwo, bo nie miał dzieci.Pewnego dnia utopił się albo teżwpadł do wody przed stawidłem. Od

Page 42: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

tego czasu młyn stał się ruiną, a jakopowiadają starzy ludzie, wksiężycową noc w jeziorku kołomłyna można zobaczyć straszliwegotopielca. Jest to młynarz, którzypokutuje za swoje skąpstwo.

2. Kamień Diabelski przy leśnejdrodze okrążającej jezioro. Jest toogromny głaz narzutowy, zapewneprzyniesiony tu przez lodowiec.Legenda mówi jednak, że zrobił godiabeł na rozkaz grafa Hermannavon Haubitz, który sprzedał piekłuswoją duszę w zamian za to, żediabeł będzie mu pomagał w jegoprzedsięwzięciach. Było to przed stulaty, gdy ród Haubitzów jeszcze nie

Page 43: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

był tak możny, jak później. Towłaśnie od rządów Hermanna vonHaubitz wzrósł on w bogactwo iznaczenie. Wszystko, czego siętknął ów Hermann, zamieniało sięw złoto i dostatek. Ludnośćokoliczna zaczęła wierzyć, żepomaga mu diabeł. Hermann vonHaubitz wygrał ciągnące się odwieków procesy z okolicznymigrafami i znacznie poszerzył swojeposiadłości; na jego polach rodziłasię niezwykle dorodna pszenica;miał największe w okolicy zbioryziemniaków; mnożyły się stadakrów, owiec i koni. On torozbudował pałac nad jeziorem i

Page 44: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

uczynił go wspaniałą rezydencją.Aby uzyskać duszę Hermanna,diabły orały na jego polach, pasłyjego stada. Ale graf Hermannstawiał ciągle nowe żądaniadiabłom i wcale nie śpieszył się zoddaniem im swojej duszy, choć jużbył bardzo stary. Pewnego razurozkazał diabłu przynieść ogromnykamień, który miał posłużyć dobudowy grobli przez jezioro.Jednocześnie zażądał od diabłaeliksiru nieśmiertelności, aby w tensposób zabezpieczyć się przedoddaniem piekłu swej duszy. Tożądanie tak rozwścieczyło diabła, żeporzucił kamień i porwał jadącego

Page 45: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

konno grafa, żywcem zanosząc goprzed oblicze Lucyfera. Porzuconyprzez diabła kamień nosi ślady jegopazurów.

3. Obserwatorium astronomicznena skraju pałacowego parku. Zmiejscem tym nie ma związanejżadnej legendy ani opowieści oupiorach. Niemniej niektórzy sądzą,że i tam zjawiają się nocamistrachy. Zapewne duże znaczeniema fakt, że ruiny obserwatoriumznajdują się w mało uczęszczanym iprawie dzikim zakątku, porośniętesą drzewami i krzakami. Gdy siętam zawędruje, ogarnia przybyszanastrój tajemniczości i grozy. Jakże

Page 46: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

strasznie muszą wyglądać te ruinypodczas nocy księżycowej. Wydajesię więc, że trzeba koniecznieodwiedzić nocą ruinyobserwatorium i po dokładnymspenetrowaniu tego miejsca,przybić tabliczkę z napisem:„Strachów nie ma”, aby w tensposób zachęcić wszystkich dozwiedzania uroczego zakątkarównież nocą.

4. Stary kościół z tajemnicząszachownicą. W wiosce Jasieńistnieje stary XIII-wiecznykościółek, a na jego kamiennymmurze, tuż przy drzwiachwejściowych, widnieje wyryta w

Page 47: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

kamieniu szachownica. Takichszachownic jest podobno jeszczekilka na kościołach w pobliskichokolicach.

Znak szachownicy miał również wswym herbie ród grafów Haubitzówi, jak twierdzą niektórzy ludzie, tenznak pozostawili oni na kościołach,które fundowali w swoich rozległychdobrach. Twierdzenie to jednakbudzi wątpliwości, gdyż, jak nammówił miejscowy nauczyciel,kościoły te są znacznie starsze niżród Haubitzów. Uważa on, że to jużraczej Haubitzowie przyjęli doswego herbu ów znak, gdy przybyliw te okolice i wzięli w posiadanie

Page 48: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

dobra wraz z kościołami, na którychwidniała szachownica.

Ze znakiem szachownicyzwiązana jest także bardzo ciekawahistoria sprzed więcej niżdwudziestu laty.

Było to na początku 1945 roku,kiedy to nad Odrę zbliżała się ArmiaCzerwona i I Armia WojskaPolskiego. Wówczas to stary Johannvon Haubitz, który był zwolennikiemHitlera i w armii hitlerowskiej miałswego jedynego syna, Konrada,postanowił ukryć w tajnym schowkunajcenniejsze swoje rzeczy. Wsiadłw samochód i objechał dobra

Page 49: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Haubitzów, zabierając z kilku swychdworów i pałacyków wspaniałąkolekcję obrazów, srebrne zastawystołowe, świeczniki i tym podobneprzedmioty. Wszystkie te rzeczyprzywiózł następnie do pałacu wJasieniu i ukrył w schowku wruinach obserwatoriumastronomicznego.

Po ukryciu najcenniejszych rzeczypostanowił, uzbroiwszy służbę,bronić się w swym pałacu. Leczsłużba rozpierzchła się, gdy tylkousłyszano warkot nadjeżdżającychczołgów rosyjskich. Stary Haubitztak przejął się zdradą służby, żedostał ataku serca i wkrótce zmarł.

Page 50: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Ale przed śmiercią zdążył wyjawićzaufanemu lokajowi, nazwiskiemPlatzek, miejsce ukrycia swoichskarbów, rozkazując mu, aby tęinformację przekazał w przyszłościmłodemu Konradowi von Haubitz.Graf kazał również przekazaćsynowi wiadomość, że„najcenniejszej rzeczy strzeże ichrodowy znak szachownicy”.

Po śmierci starego grafa iwkroczeniu Armii Czerwonej ówPlatzek postanowił skorzystać zudzielonej mu informacji iprzywłaszczyć sobie skarbyHaubitzów. Odnalazł schowek wruinach obserwatorium i zaczął

Page 51: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wydobywać z niego cenneprzedmioty. Na tej czynności nakryligo żołnierze, Platzek powędrowałdo więzienia, a skarby Haubitzówtrafiły do polskich muzeów.

Po dwóch latach więzieniaPlatzek wrócił do Jasienia irozpoczął poszukiwania owejnajcenniejszej rzeczy, której strzegłznak szachownicy. Całe miesiącetrawił na poszukiwaniach, któreokazały się bezowocne. Z tegowszystkiego ów Platzek zwariował,stał się pośmiewiskiem i wreszciezmarł w wielkiej nędzy, gdyżpracować mu się nie chciało. Wciążłudził się nadzieją, że odnajdzie tę

Page 52: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

najcenniejszą rzecz Haubitzów, awtedy stanie się bardzo bogaty.

Starzy ludzie w Jasieniuopowiadają, że w ciemne noce duchobłąkanego Platzka kręci się kołokościoła w Jasieniu w pobliżu znakutajemniczej szachownicy. Duchatego także można spotkać wszędzietam, gdzie widnieją owe znaki, awięc w ruinach obserwatorium iobok kamienia w młynie Topielec.

Miejscowy nauczyciel uważa, żeposzukiwania Platzka byłybezsensowne, znak szachownicy niekryje żadnej zagadki ani cennego,materialnego przedmiotu. Po prostu

Page 53: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

stary von Haubitz, mówiąc, że„najcenniejszej rzeczy strzeże ichrodowy znak szachownicy”, miał namyśli „honor rodu” i jego wielkośćzwiązaną z herbem grafów. Innymisłowy, stary graf chciał przekazaćsynowi, Konradowi von Haubitz,zalecenie, aby zawsze pamiętał, zjakiego pochodzi rodu i starał sięodbudować jego wielkość.Pamiętając o fakcie, że staryHaubitz chciał z uzbrojoną służbąbronić zamku przed wkraczającąArmią Czerwoną, wyjaśnienie towydaje się bardzoprawdopodobne(...)

Page 54: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Nie byłoby chyba celowecytowanie całej Księgi strachów aniprzytaczanie z niej opisu tychwszystkich miejsc, które moiprzyjaciele harcerze uznali zaeMeSy. Nie będę również cytowałrelacji z poszczególnych wyprawharcerskich, które miały ugruntowaćprzekonanie, że nie ma strachów iupiorów. Ograniczę się jedynie doszczegółów mających istotneznaczenie dla głównego nurtu akcjitej książki oraz dramatycznychwypadków, jakie zdarzyły się niecopóźniej.

Sprawozdania z niektórychwypraw są długie i nużące, pozwolę

Page 55: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

sobie je tylko streścić.

A więc nocna wycieczka doDiabelskiego Kamienia przyniosłajej uczestnikom tylko katar. Trzygodziny czatowali chłopcy w lesie,w najbliższym sąsiedztwiekamienia. Diabeł nie pokazał się,nie usłyszano także jękówżałosnych, które - według legendy -wydawać miała dręczona w piekledusza grafa Hermanna. Nazajutrzobok kamienia postawionodrewnianą tabliczkę z napisem:„Sprawdzono. Diabła nie ma”.

W księżycową noc pomaszerowalichłopcy aż na koniec jeziora, do ruin

Page 56: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

młyna o nazwie Topielec. Okazałosię, że staw obok młyna, gdzierzekomo w księżycowe moce miałsię jawić duch skąpego młynarza,był zarośnięty rzęsą, więc chłopcyupiora nie zobaczyli.

Również i nocna wyprawa doobserwatorium astronomicznego nieprzyniosła spotkania ze strachami.Tyle tylko, że Wiewiórka zemdlał, apotem opowiadał jakieśniesamowite historie o swoichprzeżyciach. Ale nikt mu przecieżnie dawał wiary. Ja jednak, zewzględu na wagę sprawy, zeznaniaWiewiórki pozwolę sobie przytoczyćw całości:

Page 57: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

(...) Było to na krótko przedpółnocą. Przywędrowaliśmy alejąparkową aż do wzgórza, na którymznajdują się ruiny obserwatoriumastronomicznego. Im bliżejwzgórza, tym gęściej porasta tualejkę trawa. Dalej prowadziła jużtylko ścieżka wśród krzaków idrzew.

Na końcu alejki rozstaliśmy się zsobą. Wilhelm Tell skręcił w lewo,aby dostać się do ruin od stronywschodniej, to jest od jeziora; innichłopcy podchodzili od północy, botam jest dojście najtrudniejsze,

Page 58: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wzgórze ma stok bardzo stromy,niemal całkowicie porośniętykolczastymi krzakami jeżyn i malin.Mnie polecono zdobywać wzgórzeod strony południowej, to znaczy poprostu pójść do ruin krętą ścieżyną.

Gdy tylko moi koledzy przepadli wciemności, a tej nocy było bardzociemno, nie świecił księżyc ani niewidziało się gwiazd - natychmiastpomaszerowałem ścieżką nawzgórze. Każdy z nas miałelektryczną latarkę, ale obiecaliśmysobie ich nie używać, aby zbędnymiświatłami nie mylić się wzajemnie.Zresztą chodziło o przeżycienastroju grozy i niesamowitości.

Page 59: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Szedłem szybko i dwa razy niemalprzewróciłem się o gęste krzaki, araz o mało nie skręciłem sobie nogi,która wpadła mi w jakąś dziurę.Wtedy chciałem zapalić latarkę, abyoświetlić dalszą drogę, lecz latarkawłaśnie zawiodła tej nocy. Późniejstwierdziłem, że ułamała się w niejblaszka kontaktowa.

Poczułem się niepewnie, zrobiłomi się nieswojo. Dookoła mniezamykała się nieprzeniknionagęstwa krzaków, w których cościchutko szeleściło. Zawrócić jednaknie wypadało, bo chłopcy by mniewyśmiali. Musiałem więc iść dalej,choć bardzo się bałem. Ruiny

Page 60: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zresztą były niedaleko, zanastępnym zakrętem dróżki.

Ponieważ kilkakrotnie byłem zadnia w ruinach, wiedziałem, żezaraz trafię na pozostałość podawnej bramie do obserwatorium, apotem muszę przejść podkamiennym łukiem bramy, abyznaleźć się na podwórzu, z czterechstron zamkniętym murem. Z prawejstrony jest w murze dziura, przezktórą można wejść do bocznegopomieszczenia, niedużej sali bezdachu. To tam podobno znajdowałasię kiedyś luneta do obserwacji ciałniebieskich.

Page 61: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

I oto nad głową zobaczyłemczarny cień łuku bramy.Przystanąłem, bo wydawało mi się,że słyszę szmer rozmowy płynący zruin. Pomyślałem, że zapewne moikoledzy szybciej ode mnie dostalisię na szczyt wzgórza i przez wyłomw murze weszli na tyłyobserwatorium. Śmiało więczrobiłem kilka kroków przezpogrążony w ciemnościachpodwórzec.

Raptem oślepił mnie ostry blask.Tak silnej latarki nie miał nikt znaszych chłopców w obozieharcerskim, więc od razuwiedziałem, że to ktoś obcy. Oczy

Page 62: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

aż zabolały mnie od mocnegoświatła, nagle blask przysłonił jakiścień, jak gdyby ktoś w czarnympłaszczu zbliżał się do mnie. Tencień rósł, potężniał i wówczasrzuciłem się do ucieczki. Wybiegłemna ścieżkę, pędziłem co tchu,jednak za sobą wciąż słyszałemodgłos zbliżającej się pogoni. Wpewnej chwili doszedł mych uszudźwięk podobny do tego, jaki sięsłyszy, gdy ktoś otwiera butelkę zoranżadą lub piwem. Zrobiło mi sięduszno, miałem uczucie, że żołądekpodchodzi mi pod gardło i zarazzaczną wymiotować. Przystanąłemi, czując, że zaraz upadnę,

Page 63: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przyklęknąłem. Potem już nic niepamiętam.

Jak długo leżałem na ścieżce,tego oczywiście nie wiem. Chłopcytwierdzą, że nie więcej niż kilkaminut. Bo tyle czasu upłynęło odchwili, gdy usłyszeli mój krzyk aż domomentu, gdy świecąc latarkamiodkryli mnie leżącego na ścieżce.Wilhelm Tell zrobił mi zarazsztuczne oddychanie i odzyskałemprzytomność. Natychmiastopowiedziałem im, co mi sięprzydarzyło, poszliśmy razem wruiny, ale nikogo tam nienapotkaliśmy. Tyle tylko, że wpobliżu tego miejsca, gdzie

Page 64: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

upadłem, odnaleźliśmy mosiężnątulejkę, która nie wiadomo doczego służy. Może zresztą nie maona nic wspólnego z tym, co mi sięprzytrafiło? Daję jednak słowo, żegdyby leżała tam za dnia, to byśmyją widzieli.

Powyższą opowieść podpisujęswoim imieniem i nazwiskiem orazprawdziwość zawartych danychpotwierdzam harcerskim słowem.(...)

Nie dziwię się, że opowieśćWiewiórki wydała się jego kolegom

Page 65: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

niewiarygodna. Nikt mu oczywiścienie zarzucał kłamstwa, aleprawdopodobnym się wydawało, żemdlejąc, chłopak miał różnegorodzaju przywidzenia. Rzecz jasna,pozostawała kwestia: dlaczegozemdlał? Lecz i ta sprawa dawałasię wytłumaczyć dość prosto.Chłopiec zjadł coś niestrawnego,miał jakieś silne sensacjeżołądkowe (stąd to straszne uczuciemdłości) i zrobiło mu się słabo.Przecież nic się właściwie nie stało.Nikt mu nie zrobił żadnej krzywdy,nikogo nie odnaleziono w ruinachani nie odkryto śladówpotwierdzających dziwną opowieść.

Page 66: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

A właśnie: ślady... Jakiż ślad dlachłopców mogła stanowić metalowatulejka, co do której nie można byłonawet mieć pewności, czy nie leżałana ścieżce znacznie wcześniej? Zadnia chłopcy jej nie widzieli.Niewykluczone jednak, że ktoś jątam porzucił wieczorem. Zresztą, coma wspólnego metalowa tulejka zfaktem omdlenia Wiewiórki?

Ja jednak oglądałem kiedyśpistolet gazowy i widziałem nabojedo niego. Podłużna metalowatulejka była ich zasadniczą częścią.Znam także działanie tej broni.Wystrzał z pistoletu gazowegoprzypomina odgłos otwieranej

Page 67: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

butelki z piwem. Potem następujecharakterystyczne uczucie mdłości iduszności, które ogarnia trafionegoobłokiem gazu.

Czyż mogłem wątpić, że doWiewiórki strzelano z pistoletugazowego?

Widocznie w ruinachobserwatorium działo się wciemnościach nocnych coś takiego,czego nie powinny zobaczyć oczyniepowołanego świadka.Oczywiście, trudno przewidzieć, coby się stało, gdyby chłopcaschwytano, i nie warto snuć w tejsprawie żadnych hipotez. Chłopiec

Page 68: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zaczął uciekać i zatrzymano gostrzałem z pistoletu gazowego. Gdyomdlały leżał na ścieżce, można gobyło schwytać. Lecz wówczasokazało się, że na wzgórzu jestjeszcze kilku innych chłopców,którzy na krzyk Wiewiórki zaczęlinadbiegać z różnych stron. Itajemniczy osobnik, jeden lub kilku,wolał w tej sytuacji zniknąć z ruin.

Sprawa wyglądała podejrzanie itajemniczo. Na, tyle podejrzanie,aby skierować mój wehikuł nadjezioro Jasień. Jako pracownikmuzeum i ochrony zabytkówtylekroć brałem udział wposzukiwaniach zaginionych

Page 69: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zbiorów, że w mej wyobraźni zarazzrodziło się przekonanie, iż i tymrazem również chodzi o jakiś ukrytyzabytkowy przedmiot.

Dziś wiem, że okazałem dalekoposuniętą naiwność. Sprawy, zktórymi się zetknąłem w Jasieniu,były o wiele bardziej zawiłe, ponurei groźne.

Page 70: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf
Page 71: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Rozdział trzeci

PIERWSZA WZMIANKA OKONRADZIE VON HAUBITZ •DRWINY Z WEHIKUŁU • POŚCIG ZAPIRATEM DROGOWYM • HEINRICHKLAUS I MANDAT • W JASIENIU •BARDZO DZIWNY PIES • BARDZODZIWNA CIOTKA • HORPYNA IDŻUDO

Oddałem chłopcom Księgęstrachów nie zdradzając zamysłunatychmiastowego wyjazdu doJasienia. Pożegnałem się z nimi, a

Page 72: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

gdy opuścili moje mieszkanie,zadzwoniłem do znajomegodziennikarza, który przez długiokres czasu był korespondentemprasowym w Niemieckiej RepubliceFederalnej.

- Czy podczas pobytu wNiemczech nie obiło się o pana uszynazwisko: Haubitz?

- Ależ tak, oczywiście. Konrad vonHaubitz to dość znana postać wpewnych sferach w NRF. Jest todziałacz jednej z partiiprzesiedleńców. Należą do niej ciNiemcy, którzy po zakończeniuprzegranej wojny musieli opuścić

Page 73: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

tereny odzyskane przez Polskę.Konrad von Haubitz zajmuje wśródnich poczesne miejsce, znany jakozagorzały wróg Polski i Polaków.

- Jest on synem Johanna vonHaubitz, który na naszych ziemiachzachodnich miał potężne majątki?

- Tak, to ten sam. W NRFprzepowiadają mu świetną karierępolityczną, ale ostatnio pan Haubitzmiał duże kłopoty. Chce uchodzić woczach opinii społecznej zaczłowieka o „czystych rękach”,twierdzi, że w minionej wojnie brałudział jako zwykły oficerWehrmachtu, z żadnymi

Page 74: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przestępstwami wojennymi nie miałnic wspólnego. A tu masz, w jednejz gazet frankfurckich ukazał się listoskarżający go o dokonanie zbrodniwojennych. Haubitz wytoczyłredakcji proces o zniesławienie iniedawno we Frankfurcie nadMenem odbyła się rozprawasądowa. Proces odroczono, gdyżwypłynęły na nim pewne noweokoliczności. Sądzę jednak, żeHaubitz proces wygra, redakcjabędzie musiała mu zapłacić dużeodszkodowanie, a on przy okazjispróbuje zapewne zbić nowy kapitałpolityczny. To zresztą długahistoria. Jeśli interesuje ona pana,

Page 75: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

proszę do mnie wpaść do redakcjiza cztery dni, bo dziś wieczoremwyjeżdżam do Berlina. Będę zpowrotem dopiero pojutrze.

„Za cztery dni? - pomyślałem. -Nie mogę czekać aż tyle czasu, gdytam, w Jasieniu, wydarzyły się takpodejrzane sprawy. I tak jestemspóźniony właśnie o cztery dni”.

- Dziękuję panu - powiedziałemdo dziennikarza. - Informacje,których mi pan udzielił, wydają misię wystarczające.

W pół godziny później nadrzwiach mego mieszkania

Page 76: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

umieściłem kartkę przeznaczoną dlalistonosza. Poprosiłem go, aby listydo mnie kierował na poste restantew Jasieniu, w województwieszczecińskim. Objuczony tobołamiznalazłem się w swym garażu.Wkrótce mój dziwaczny wehikułpędził już szosą w kierunkuPoznania. Wyjechałem o czwartejpo południu, wieczorem minąłemPoznań. Przenocowałem w lasachmiędzy Pniewami a Skwierzyną narozkładanych siedzeniach swegosamochodu. O świcie ruszyłem naGorzów Wielkopolski. O dziewiątejrano znalazłem się obokprzydrożnej stacji benzynowej

Page 77: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

oddalonej o piętnaście kilometrówod Jasienia. Uznałem, że nadeszłapora uzupełnienia baku z paliwem.

Dzień wstał słoneczny, na niebienie widziało się ani jednej chmurki,zapowiadał się upał. Była sobota,pora przygotowania się doniedzielnych wycieczek. Na stacjibenzynowej stało w kolejce popaliwo kilkanaście motocykli. Przedskrętem na podjazd do pompprzyhamowałem mocno, aby niepotrącić któregoś z nich.

Raptem usłyszałem pisk opon.Szary taunus wyprzedził mnie naskręcie i przede inną wpadł na

Page 78: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

podjazd. Zatrzymał się przed pompąbenzynową hamując takgwałtownie, że przód wozu nieomalprzygniotło do ziemi. Z taunusawyskoczył mężczyzna z czarnąbródką. Gdy podjechałem,wyszczerzył do mnie zęby wironicznym uśmiechu.

- Kto pierwszy, ten lepszy, nonie? - zawołał, a potem obrócił siędo pracownika stacji: - Trzydzieściniebieskiej, proszę pana.

Motocykliści zaprotestowali, bopodjechali wcześniej i ich należałonajpierw obsłużyć. Pracownik stacjiodpowiedział, że przecież do

Page 79: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

motocykli biorą mieszankę z innejpompy, a ten pan chce czystąbenzynę. Było widoczne, że wolałobsłużyć najpierw właścicielataunusa, od którego być możespodziewał się napiwku, jako żewóz miał zagraniczną rejestrację.

Podszedłem do brodacza. Oddwóch lat byłem społecznyminspektorem Służby DrogowejORMO, miałem w aucie „lizaka”,opaskę, a w kieszeni nosiłemspecjalną blaszkę ze swymnumerem inspekcyjnym.Posiadałem także książeczkęmandatów kredytowych iobowiązany byłem karać łamiących

Page 80: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przepisy drogowe. Kierowcataunusa złamał przepisy, ale był toobcokrajowiec; sądząc po literze„D” przy tablicy z numerem wozu -Niemiec. Wobec cudzoziemcówstarałem się zazwyczaj ograniczyćsprawę do ustnego upomnienia.

- Czy w pańskim kraju -zapytałem brodacza - wolnowyprzedzać z lewej strony, gdy wózprzed panem dał znak, że skręca wlewo? Mógł pan spowodowaćzderzenie.

Brodacz wzruszył ramionami.

- Pan nie docenia szybkości

Page 81: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

mojego samochodu. Zanim pandokonał skrętu, ja już byłem przedstacją. O zderzeniu nie mogło byćmowy.

- Mimo wszystko złamał panprzepisy...

- Och, niech pan nie będzie ażtakim formalistą. Proszę wziąć poduwagę, że mnie się śpieszy - mówiłdobrze po polsku, choć zniemieckim akcentem.

- Mnie też się śpieszy -odrzekłem.

Roześmiał się.

Page 82: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Gdyby się panu śpieszyło, niejechałby pan takim gratem. Pańskirupieć nie wyciąga więcej niżtrzydzieści kilometrów na godzinę.

Kilku motocyklistów,przysłuchujących się naszejwymianie zdań, parsknęłośmiechem. Ich sympatia była postronie brodacza, choć chciałwyprzedzić czekających w kolejcepo benzynę. Ale tak już jest wśródludzi zarażonych „chorobąmotoryzacyjną”, że imponuje imten, kto ma lepszy i szybszysamochód.

Wiedziałem, co teraz nastąpi.

Page 83: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Zaczną się drwiny z mojegowehikułu. Przecież nie mogłemkażdemu z osobna opowiadaćhistorii mego samochodu, mówić oWłochu, który w wozie ferrari 410rozbił się na drodze do Zakopanego.O moim wujku, zapoznanymwynalazcy, który odkupił wrakferrari, wyremontował go,gospodarczym sposobem dorobiłkaroserię, wzbogacił wóz o kilkausprawnień i, umierając, darowałmi swój wehikuł, najszybszysamochód, jaki jeździ po polskichdrogach.

- Czy pan swój wóz wiezie dojakiegoś muzeum? - spytał brodacz,

Page 84: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

starając się swemu głosowi nadaćjak najpoważniejszy ton, przez cosłowa jego brzmiały bardziejkomicznie. - Ciekawym, jaki torocznik? Chyba 1900. Czy pan sądzi,że z samochodami jest tak, jak zwinem? Im starsze, tym lepsze?

Motocykliści zarechotali zgodnymchórem. Ośmieleni drwinamibrodacza otoczyli mój wehikuł,zaglądali do wnętrza, pukalipalcami w karoserię, jak gdybychcąc się upewnić, czy nie jest zpapieru.

Narastała we mnie wściekłość,ale byłem bezradny. Mój wehikuł

Page 85: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przypominał stare, odrapane czółno,na którym ktoś zbudowałbrezentowy namiot. Przed rokiempomalowałem samochód na srebrnykolor, lecz lakier nie chciał siętrzymać i odpadał całymi płatami. Ate dziwaczne reflektory z przoduwozu, wybałuszone jak oczyjakiegoś robaka! Wuj zbudowałpotworka na kołach, coś, copodobne było do dziwacznegoowada z zadartym kuprem. Czymiałem każdemu wyjaśniać, że tenzadarty kuper jest potrzebny dotego, aby mój wehikuł mógł pływaćpo wodzie?

- Nie zamieniłbym go na swoją

Page 86: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

jawę - stwierdził głośno jeden zmotocyklistów. - Chyba żeby mi pandopłacił ze dwadzieścia tysięcy -zwrócił się do mnie.

- Czy mógłby pan pokazać jegosilnik? - zaproponował drugi zmotocyklistów.

Już miałem zamiar spełnić tożyczenie. Wiedziałem, że wybałusząoczy, zobaczywszy lśniącyczystością potężny silnik ferrari 410super-america, który posiadałdwanaście potężnych cylindrów omocy znamionowej trzystapięćdziesiąt koni mechanicznych,dwa gaźniki, przełożenia nadające

Page 87: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

mu szybkość do dwustupięćdziesięciu kilometrów nagodzinę. Samochodu ferrari 410 niebuduje się seryjnie, lecz naindywidualne zamówienie klientów,jako wozy sportowo-turystyczne.Nawet we Włoszech, gdziepowstają te wozy, niewiele ichspotyka się na szosach. Jakiśdziwny traf spowodował, żewłaściciel takiego wozu rozbił siępod Zakopanem, miażdżąckaroserię, ale nie uszkadzającsilnika. A potem za bezcenpołamany wrak odkupił mój wujek,wynalazca.

Odremontowany przez niego

Page 88: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wehikuł miał teraz wszystkie zaletydawnego ferrari 410, ajednocześnie wzbogacony został ozupełnie nowe elementy. Tylko żebył okropnie brzydki.

Nie, nie pokazałem silnika.Pracownik stacji zaczął nalewaćbenzynę do taunusa, a zaraz potemgumowy wąż wsunął do mojegobaku.

Brodacz wyjął ze swego wozutubkę ze specjalnym kremem iwycierał nim dłonie, które pobrudziłdotykając nakrętki benzynowegobaku. Wysmarowane dłonie otarłpotem o szmatkę i naciągnął

Page 89: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zamszowe rękawiczki.

- Ile pali pański wóz? - zagadnąłmnie.

- Dwadzieścia litrów na stokilometrów.

- Co? - zdumiał się.

Motocykliści ryknęli:

- Jeździ z szybkością trzydziestukilometrów, a pali dwadzieścialitrów? Panie, czy pan zwariował!Na złom z takim wozem!

Płaciłem za benzynę, gdy brodacz

Page 90: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

dosiadł taunusa. Zapewne chciałmotocyklistom zaimponowaćwspaniałym zrywem swegosamochodu. Silnik ryknął i wózpoderwał się, jakby wyrzuconypotężną sprężyną. Minęła sekunda -i był już na szosie. Jednocześnie,zaledwie tknięty końcemprzedniego zderzaka, stojący napodjeździe motocykl wolnoprzewrócił się na bruk. Zabrzęczałogniecione żelastwo, rozprysło sięszkło reflektora.

- Rozbił mi motor! Rozbił i uciekł!- wrzeszczał motocyklista. Ten sam,który drwił z mego wehikułu.

Page 91: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Ale brodacz może nawet niezauważył, że jego taunus zaczepił omotocykl. Pędził już z ogromnąszybkością, a po chwili zniknął zawzgórzem, na które wspinała sięszosa.

Dwóch motocyklistów, którzymieli najsilniejsze motory, zapuściłosilniki.

- Może go dogonimy - starali siępocieszyć właściciela rozbitegomotocykla.

Po chwili i oni już gnali po szosie.Podszedłem do nieszczęśnika ipowiedziałem:

Page 92: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Będzie musiał zapłacić zaszkodę.

Nawet nie zareagował na mojąobietnicę. Zapewne uznał mnie zawariata. Pracownik stacjibenzynowej wzruszył ramionami,kilku innych motocyklistówroześmiało się.

Wsiadłem do wehikułu,przekręciłem kluczyk w stacyjce.Wjeżdżając na szosę wrzuciłemdrugi bieg, po chwili trzeci. Apokonując wzgórze - czwarty,którego należało używać dopiero,gdy szybkość przekraczała setkę.Był jeszcze i piąty bieg, ale miał

Page 93: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

rzadkie zastosowanie, ponieważwrzucało się go dopiero poprzekroczeniu szybkości stupięćdziesięciu kilometrów nagodzinę, praktycznie nie dozastosowania w naszychwarunkach, na wąskich i krętychszosach o złej nawierzchni.

Dwanaście cylindrów ferrari 410pracowało nadal bezgłośnie, choćstrzałka szybkościomierzaprzekraczała cyfrę sto dwadzieścia.Daleko było jeszcze domaksymalnego wysiłku silnika,który mógł dać prędkość dwukrotniewiększą. Narastał tylko świst opon iuderzenia powietrza o rozchylone

Page 94: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wietrzniki. Zasunąłem więc szyby ipędziłem wciąż szybciej i szybciej,nie czując tej prędkości, bo wehikułmój był niski, szeroki, pokraczny jakżaba. Ale ten właśnie kształtnadawał mu stabilność nawet przyogromnej szybkości.

Po kilku minutach dopędziłemmotocyklistów. Gnali namaksymalnych obrotach silnika,ogłuszał ich ryk motorów i pędpowietrza. Dwukrotnie musiałemzatrąbić, zanim zorientowali się, żeżądam ustąpienia mi z drogi.

Ich twarze zakrywały wielkieokulary, więc tylko po półotwartych

Page 95: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

ze zdumienia ustach poznałem, jakbardzo się zdziwili, gdy mójpokraczny wehikuł wyprzedził ich idalej jechał wciąż szybciej iszybciej. Po dwóch minutach niewidziałem ich już we wstecznymlusterku.

Zwolniłem do osiemdziesięciu, boznak drogowy zapowiadał ostryzakręt. Potem jednak szosa biegłaznów prosto, podnosząc się wolnona wzgórze. Kiedy wyskoczyłem zzazakrętu, wydawało mi się, że naszczycie dostrzegłem taunusa.

Przycisnąłem pedał gazu. Szosabyła pusta, żadnej furmanki ani też

Page 96: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

samochodu. Z zachwytempatrzyłem, jak wzgórze z ogromnąszybkością podbiega pod maskęwehikułu, a mój wóz bez wysiłkupokonuje wzniesienie.

Osiągnąłem wzgórze, zobaczyłemtaunusa, zdobywającego następnągórkę. Był już niedaleko, najwyżej odwa kilometry, a pędził z szybkościąstu dwudziestu kilometrów nagodzinę. Jeszcze dodałem gazu iwtedy wrzuciłem piąty bieg.Dogoniłem obcokrajowca tuż przedszczytem wzniesienia i zatrąbiłemgłośno, aby się zatrzymał.

Zapewne bardzo się zdziwił

Page 97: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

dostrzegając tuż za sobą pokracznąsylwetkę mego wehikułu. Leczzdawał się nie rozumieć, czego odniego żądam. Z drogi się nie usunął,bo wiedział, że pod szczytemwzniesienia nie będę gowyprzedzał.

Ze wzgórza roztoczyła się szerokapanorama wielkiej równiny nadOdrą. Zjeżdżając z góry, brodaczdodał gazu i przyśpieszył szybkośćdo stu czterdziestu kilometrów.Odezwała się w nim żyłkasportowca i urażona ambicja, żetaka pokraka chce go wyprzedzić.Ponieważ nie ustąpił z drogi,musiałem zjechać na krawędź szosy

Page 98: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

i dopiero wtedy wysforowałem siędo przodu, choć groziło mi, żewpadnę na drzewa obrastająceszosę.

O trzy kilometry dalej zajechałemmu drogę i zmusiłem dozatrzymania się. Wyskoczyłem zwehikułu trzymając w ręku „lizaka”.Drugą ręką sięgnąłem do kieszenipo numerek inspekcyjny.

Przystanął piszcząc hamulcami.Wysiadł z samochodu, uśmiechającsię szeroko.

- Nie doceniłem pana -powiedział. - I gotów jestem

Page 99: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przeprosić. Nie, nie pana - wyjaśnił- pański samochód.

Nie podchwyciłem jegożartobliwego tonu.

- Poproszę o dokumenty i pańskieprawo jazdy. Jestem społecznyminspektorem Służby Drogowej -rzekłem.

Podsunąłem mu pod nos swójznaczek inspekcyjny.

- To u was jest tajna policjadrogowa? - zaniepokoił się.

- Nie. Tylko społeczna służba

Page 100: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

porządkowa - odrzekłem.

Jego dokumenty mówiły, żenazywa się Heinrich Klaus i pracujejako dziennikarz wzachodnioniemieckiej gazecie,organie byłych wojskowych,szczególnie popularnej wśródprzesiedleńców. Gazeta taspecjalizowała się w atakach naPolskę i na nasze granice na Odrze iNysie.

Pan Heinrich Klaus z tytułu swejpracy w takim piśmie nie mógłbudzić mojej sympatii. Alemiędzynarodowe prawo jazdy miałw zupełnym porządku, co najwyżej

Page 101: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

mogłem mu wlepić mandat.

- O co właściwie chodzi? -zapytał, gdy wyjąłem bloczekkredytowych mandatów.

- Wyjeżdżając ze stacjibenzynowej potrącił pan motocykl iuszkodził go pan. Za nieostrożnąjazdę otrzyma pan mandatstuzłotowy. Z tym kwitem pojedziepan do najbliższej Komendy RuchuDrogowego i wpłaci pan tampieniądze. Po następnymwykroczeniu będzie pan miałpoważniejsze kłopoty. Rozumie sięteż samo przez się, że wróci pan nastację benzynową i zechce

Page 102: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

porozumieć się z właścicielemrozbitego motocykla. To wszystko,co mam do pana - powiedziałemwręczającemu kwit.

Klaus rozłożył ręce.

- Oczywiste jest, że natychmiastzawracam. Proszę mi wierzyć, żenie uciekałem z miejsca wypadku.Po prostu nie zauważyłem, żepotrąciłem motocykl.

- Wierzę panu. Dlatego otrzymałpan tylko mandat.

Nadjechało dwóch motocyklistów.

Page 103: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Będzie pan miał eskortę -zażartowałem.

- Ależ ja sam tam wrócę. Eskortami niepotrzebna - złościł się Klaus.

Motocykliści zwrócili na Klausamniejszą uwagę niż na mój wehikuł.

- Panie, co to jest? - spytał mniejeden z nich, dotykając maski wozu.

- Jak to: co to jest? Samochód.

- Ale jaki?

- Swojej roboty - uśmiechnąłemsię.

Page 104: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Pan go sam zrobił?

- Nie. Mój wujek. On wykonałkaroserię, ale silnik jest z ferrari410.

- No jasne, ferrari - pokiwał głowąKlaus. - Teraz wszystko rozumiem.

Wsiadł do taunusa i zawrócił.

- A panom radzę, abyście naprzyszłość nie byli tak pochopni wswoich sądach - powiedziałemmotocyklistom.

Pojechali za taunusem,eskortując go jak milicja.

Page 105: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Zajrzałem do atlasusamochodowego i zorientowałemsię, że droga do Jasienia znajdujesię w odległości kilometra. Jest toboczna szosa, pierwsza w prawo.

Zajechałem tam około godzinyjedenastej i zatrzymałem się obokzabytkowego kościółka. Droga przezwieś prowadziła do pałacuHaubitzów, ale wątpliwe było, czyzdołam otrzymać tam pokój. Byłprzecież środek lata, jezioro Jasieńzwabiło chyba wielu turystów.Należało raczej skierować sięwzdłuż jeziora do ośrodkacampingowego „Gromady”. Wnajgorszym razie mogłem rozbić

Page 106: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

swój namiot w tym samym miejscu,gdzie przed niedawnym czasemznajdował się obóz harcerzy.

Wyboistą drogą pojechałem przezlas pełen cienistych buków, grabówi jesionów. Droga to zbliżała się dozarośniętego trzcinami brzegujeziora, to znów oddalała się odniego, klucząc między niewysokimipagórkami. Wreszcie las sięskończył i ukazała się rozciągniętanad jeziorem duża, trawiastapolana. Wzdłuż brzegu stało okołotrzydziestu kolorowych drewnianychdomków, a nieco dalej mieścił siępodłużny budyneczek świetlicy istołówki.

Page 107: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Okazało się, że mam trochęszczęścia. Właśnie wczoraj jeden zdomków opuścili wczasowicze. Byłto przedostatni domek w długimszeregu, najmniejszy i najbrzydszy.Inne miały po dwie izdebki, dużeokna, a nawet maleńkie werandy.Mój zaś przypominał ciasny ul zmaciupeńkim okienkiem.

Nie zamierzałem jednak spędzaćw nim wiele czasu. Po prostuchciałem sobie zapewnić nocleg imieć miejsce na złożenie swoichrzeczy. Wynająłem domek, płacąc zgóry za dwa tygodnie, zapewniłemsobie wyżywienie w stołówce. Obokdomku ustawiłem wehikuł,

Page 108: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

nakrywając go brezentową płachtą.

Z początku ośrodekwypoczynkowy wydawał mi sięniemal bezludny. Dopiero po jakimśczasie domyśliłem się, żewczasowicze znajdują się w ukrytejw trzcinach zatoczce, gdzie jestplaża z białym piaskiem.

Zdążyłem rozpakować swojerzeczy, gdy przed otwartymidrzwiami mego domku pojawił siępies. Brązowy, krótkowłosy jamnik.

Cóż to było za śmiesznestworzenie! Nigdy w życiu niewidziałem tak długiego psa. Miał

Page 109: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

chyba z pół metra długości i nóżkitak krzywe i króciutkie, że brzuchemniemal szorował po ziemi. A do tegojeszcze łeb z niezwykle wydłużonympyskiem, ogromne uszy sięgająceziemi, długi ogon jak u szczura.Wydawało się, że ten pies niechodzi, ale pełza, że jest to dużaliszka albo zgoła ogromna kijanka.Brązowe ślepia psa patrzyły naświat z ogromną ciekawością,czarny wilgotny nos ciągle cośwęszył w powietrzu.

Jamnik nadszedł od strony plaży,na chwilę zatrzymał się przeddrzwiami mego domku i obrzuciłmnie bacznym spojrzeniem. Potem

Page 110: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

skierował się do okrytegobrezentem wehikułu, obwąchał jegokoła, a następnie podniósłszy tylnąnóżkę, zasalutował, obsikującoponę.

I wtedy wydało mi się, że przeztrawnik od strony plaży zbliża się kunam ogieniek... Takie porównanieprzyszło mi do głowy, choćwidziałem, że to po prostu nadbiegatrzynastoletnia dziewczynka wjaskrawoczerwonym kostiumiekąpielowym. Barwa jej kostiumu, atakże rude, rozwichrzone włosy,biała twarz obsypana mnóstwempiegów, to wszystko właśniesprawiało z daleka wrażenie, że

Page 111: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zbliża się ruchliwy ogieniek.

- Sebastian! Sebastian! - wołaładziewczynka do psa. - Dlaczegomnie nigdy nie słuchasz?

Pies parę razy kiwnął przyjaźnieogonem, potem ziewnął, szerokootwierając pysk i wysuwając długiczerwony język. Dziewczynkaprzystanęła obok wehikułu, uniosłanieco brezent i natychmiast goopuściła, udając przerażenie.

- Czy to jest latający talerz,proszę pana? - zwróciła się do mnie.

Wskazałem na Sebastiana i

Page 112: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zapytałem:

- Czy to jest na pewno pies? Czyon szczeka?

Dziewczynka wzruszyłaramionami.

- Pewnie, że to pies.

- Wcale na to nie wygląda -stwierdziłem.

- Widziałam z plaży, jak pan tuprzyjechał, i pomyślałam:„Marsjanin”. Pan sam zbudował tensamochód czy też ktoś panupomógł?

Page 113: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Zapytałem:

- Czy to prawda, że jamników niekupuje się na sztuki, ale na metry?

Tupnęła bosą nogą.

- Pan, zdaje się, nie ma poczuciahumoru. Pożartować z panem niemożna.

- Bardzo nie lubię, gdy ktośśmieje się z mojego samochodu.

- A ja nie lubię, gdy ktoś drwi zSebastiana.

Wyciągnąłem do niej rękę.

Page 114: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- W takim razie umówmy się. Janie będę śmiał się z twojego psa, aty z mojego samochodu. Zgoda?

- Zgoda - uścisnęła moją dłoń. -Na imię mam Katarzyna. Może panmówić do mnie: Kasia.

- A ja mam na imię Tomasz -przedstawiłem się.

Sebastian znowu parę razy kiwnąłogonem, jak gdyby nasza zgodabardzo przypadła mu do gustu.Wyraziwszy swój pogląd i na tęsprawę, pomaszerował dosąsiedniego domku (ostatniego wdługim ich szeregu) i ułożył się na

Page 115: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

słomiance przed drzwiami.

- Jesteśmy sąsiadami -powiedziała Kasia. - A za drugiegosąsiada będzie pan miał bardzomiłego starszego pana. Tak siębałam, że ten domek zajmierodzina z małym dzieckiem, którebędzie płakało od świtu do nocy.Sebastian strasznie nie lubi małychdzieci. I w ogóle nie znosi hałasu.

- Sebastian nie jest hałaśliwy?

- On? - zdumiała się. - To bardzodziwny pies. Niekiedy przez całydzień ani razu nie zaszczeka. Niesłucha ani mnie, ani mojej ciotki,

Page 116: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

nikogo. Moja mama mówi, że tenpies jest indywidualistą. Czy pańskisamochód ma podobny charakter?

- O, nie. To bardzo posłusznamaszyna. Tylko że trzeba mieć doniej właściwe podejście. Może tywłaśnie masz niewłaściwe podejściedo Sebastiana i stąd twojewszystkie kłopoty?

- Może - westchnęła bezprzekonania.

Sebastian ziewnął głośno ipodniósł się. Teraz zaczął sięprzeciągać, a był to widok naderzabawny. Wydłużył się jeszcze

Page 117: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

bardziej, prostując najpierwprzednie, a potem tylne łapy.Znowu ziewnął, a następniewolnym, statecznym krokiem, nieoglądając się na Kasię,pomaszerował na plażę. Jak gdybychciał w ten sposób okazać swojecałkowite lekceważenie dlajakichkolwiek prób znalezienia„właściwego podejścia”.

- Widzi pan? - zawołała Kasia. -Poszedł sobie.

Gwizdnęła na Sebastiana, ale onani się obejrzał. Po chwili zniknął wprzybrzeżnych trzcinach.

Page 118: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Ciągle się boję, że mi gdzieśzginie. I biegam za nim jak szalona.

- Nie obawiaj się. Wróci. Poprostu poszedł sobie naprzechadzkę - powiedziałem.

Kasia jeszcze raz ciężkowestchnęła. Raptem przypomniałacoś sobie i aż klasnęła w ręce.

- Przecież ja przybiegłam do panaw bardzo ważnej sprawie. Czy mapan w swoim samochodzie gumowąłatkę i klej do naprawy dętek?

- Mam. Chyba każdyautomobilista wozi ze sobą coś

Page 119: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

takiego.

- Przedziurawił się mój gumowykajak. I od kilku dni nie mogęwypływać na jezioro. Chciałamzrobić kilka wycieczek kajakowych inic z tego nie wyszło.

- Nie mogłaś pójść dowypożyczalni?

Pogardliwie wydęła wargi.

- Pan się zupełnie nie orientuje,jak tu jest. Nasza wypożyczalnia matylko dziesięć kajaków, którenatychmiast rozpożyczono, i to nacały sezon. A po drugiej stronie

Page 120: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

jeziora, na przystani koło pałacu,też mają tylko kilka kajaków. Nadomiar złego zarezerwowane są dlazagranicznych gości. Jeśli mi panzreperuje kajak, będę go panupożyczać albo zabierać pana nawycieczki po jeziorze.

Kiwnąłem głową, że przystaję natę propozycję. Obserwatoriumastronomiczne znajdowało się podrugiej stronie jeziora, w parkupałacowym. Piechotą - około trzechkilometrów, bo należało iść wzdłużbrzegów jeziora i przez wieś.Przypuszczałem, że dość często,szczególnie nocą, wypadnie miodwiedzać miejsce, gdzie taka

Page 121: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

dziwna przygoda spotkałaWiewiórkę. Gdyby od czasu doczasu Kasia pożyczyła mi kajak,mógłbym być w obserwatorium poparu minutach.

- No co, zabieramy się doreperacji? - powiedziałem, sięgającdo kufra wehikułu i wyjmując zniego torbę, w której trzymałemróżnego rodzaju narzędzia, a takżełatki i klej do lepieniaprzedziurawionych dęteksamochodowych.

Ale ze stołówki doleciał nasodgłos uderzeń młotka w patelnię,co było wezwaniem na obiad. I

Page 122: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zaraz wokół domków campingowychzaroiło się od ludzi ubranych wkostiumy kąpielowe. Wszyscyśpieszyli do domków, aby sięprzebrać, bo do stołówki nie wolnobyło wchodzić w kostiumach, oczym informował napis na drzwiach.

Kasia także pobiegła się przebraći po chwili wróciła do mnie w białejsukience. Zjawił się też i Sebastian,którego Kasia capnęła za kark izamknęła w domku.

- Psy do stołówki nie sąwpuszczane - wyjaśniła mi. - Ateraz chodźmy na obiad. Będzie pansiedział przy naszym stoliku -

Page 123: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zadecydowała.

- A twój tata? A mama? Niezaczekasz na nich? - zdumiałem się.

Teraz ona się zdumiała.

- Nie powiedziałam panu, żejestem tutaj ze swoją ciotką,Zenobią? Moi rodzice uprawiajątaternictwo i zawsze biorą urlopywe wrześniu, kiedy najlepiej chodzisię po górach. Więc na sierpieńoddali mnie ciotce. Ona się bardzowzbraniała, musiałam jej przyrzec,że nie będziemy sobie wzajemnieprzeszkadzać.

Page 124: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- W takim razie może zaczekamyna ciocię i razem pójdziemy naobiad - zaproponowałem - ciociapewnie zaraz przyjdzie z plaży.

Kasia wzruszyła ramionami.

- Pan nie zna ciotki Zenobii. Tonie jest zwykła ciotka.

- A jaka? Twój pies nie jestzwykłym psem, twoja ciotka nie jestzwykłą ciotką?

- Pan mnie źle zrozumiał. Onajest moją najprawdziwszą ciotką.Tylko że ona jest ciotkąnowoczesną.

Page 125: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Co to znaczy: nowoczesną?

- To znaczy, że ona manowoczesne poglądy. Nie zrzędzijak inne ciotki, pozwala mi robić, cochcę. I sama też robi to, co jej siężywnie podoba. Ona jest ciotkąbigbitową. Tak ją nazwał mójojciec. Kiedyś ciotka przyszła do nasw odwiedziny. Akurat w telewizjipokazywali mecz hokejowy. Ciotkasię przy tym tak zdenerwowała, żeuderzyła pięścią w poręcz fotela. Iniech pan sobie wyobrazi, jednymuderzeniem zdruzgotała całąporęcz. Ojciec mój zawołał:„Zenobią ma mocne uderzenie!”Ciotka Zenobia lubi tańczyć, zna

Page 126: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

dżudo. Kiedy chodziła do szkoły,była najlepszą pływaczką wśródjuniorek. Nie wyszła do tej pory zamąż, bo mówi, że nie ma zamiarugotować mężowi obiadów, prać muskarpetek, słuchać męskiegozrzędzenia. Twierdzi, że wyjdzie zamąż tylko za prawdziwegomężczyznę, a o takiego podobnojest trudno.

„To jakaś Horpyna” - pomyślałemz obawą.

- Ciekawa jestem, kto byłbysilniejszy: pan czy ona? Bo onabardzo lubi się siłować na ręce...

Page 127: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Ale ja tego nie lubię -powiedziałem z kwaśną miną.

- A w ogóle to ona jest bardzofajna. Pracuje w Warszawie jakourzędniczka, ale ja uważam, że onapowinna być kasjerką. Żadenbandyta nie ośmieliłby się napaśćna jej kasę.

„Horpyna. Nikt, tylko Horpyna” -pomyślałem.

Wyobraziłem sobie kobietęogromną jak słynna Horpyna zOgniem i mieczem, przerastającąmnie o dwie głowy, siłaczkę zmuskułami zapaśnika klasy

Page 128: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

międzynarodowej, pod którą ażziemia się trzęsie.

Jak gdyby na potwierdzenie tychsłów usłyszeliśmy narastającyłoskot.

- Oho, ciotka się zbliża -stwierdziła Kasia.

Łoskot wzmagał się corazbardziej, potężniał. Wreszcie nadrodze leśnej od strony wsi ukazałsię motocykl - junak z przyczepą.

Junaki to strasznie hałaśliwemotocykle, a ten na domiar złegomiał chyba źle ustawiony zapłon i

Page 129: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

pęknięty tłumik, bo od czasu doczasu rozlegała się straszliwadetonacja. Przy akompaniamencietych wybuchów i łoskotu motocykl zprzyczepą zajechał pod ostatnidomek campingowy. Prowadziła goosoba płci trudnej do określenia,ponieważ miała na sobie skórzanespodnie, skórzaną kurtkę, a nagłowie biały kask motocyklowy.Twarz zasłaniały ogromne okulary.Czarna przyczepa wymalowana byław różnego rodzaju węże ijaszczurki, zauważyłem nawettrupią czaszkę ze skrzyżowanymipiszczelami. Jak u słynnych„Rockersów” w Anglii.

Page 130: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Ciotka Zenobia wyłączyła silnik izgrabnie zeskoczyła z siodełka.

Ogarnęła nas błoga cisza.Pomyślałem, że jako społecznyinspektor Służby Drogowejpowinienem pani Zenobii wlepićmandat za hałas, który robi jejmotocykl. Ale na samą myśl o tymogarnęła mnie obawa. Bo cobędzie, jeśli zechce wypróbować namnie swoje słynne „mocneuderzenie”?

Ciotka Zenobia powolizdejmowała ogromne motocyklowerękawice.

Page 131: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Cześć! - zawołała do Kasi. - Niewiesz, czy obiad już gotów?Strasznie jestem głodna.

- Właśnie przed chwilą dzwonilina obiad. Czekamy tu na ciocię.

- Po co? Tyle razy ci mówiłam,żebyś sobie mną głowy niezawracała. Ja sama trafię dostołówki.

- A to jest nasz nowy sąsiad. PanTomasz - przedstawiła mnie Kasia.

- Halo! - zakrzyknęła radośnieciotka i podeszła do mnie zwyciągniętą ręką. - Bardzo mi miło

Page 132: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

pana poznać.

- Mnie również - odrzekłem.

Ledwie tylko moja dłoń znalazłasię w jej ręce, nagle poczułem, żedzieje się ze mną coś niezwykłego.Wystarczył jej jeden ruch, a jużleciałem na ziemię. Tuż nad samąziemią przytrzymała mnie jednak isilnym chwytem postawiła zpowrotem na nogi.

- Mięczak z pana - orzekła. - A jużmiałam nadzieję, że jakiśprawdziwy mężczyzna przyjechał.

- Bo pani mnie zaskoczyła -

Page 133: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

tłumaczyłem się zarumieniony zewstydu.

- Prawdziwy mężczyzna nie dajesię nigdy zaskoczyć. A zresztąmożemy spróbować jeszcze raz.

To mówiąc znowu wyciągnęła domnie rękę. Podałem jej swoją, tymrazem jednak silniej wparłem sięnogami w ziemię i tułów trochępochyliłem do przodu. I znowu niewiem, jak to się stało, ale niewypuszczając mojej dłoni, ciotkaZenobia nagle znalazła się za moimiplecami. Wykręcona do tyłu rękazaczęła piekielnie boleć i abyuniknąć bólu, grzecznie dałem się

Page 134: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

położyć na trawie.

- Powinien pan się uczyć dżudo -powiedziała Zenobia, podnoszącmnie z trawy.

Nietrudno sobie wyobrazić, jak mibyło wstyd. Choćby ze względu naKasię, która obserwowała tę scenę iwidziała moją dwukrotną klęskę.Ale Kasia nie śmiała się, patrzyła namnie ze współczuciem, a spojrzeniejej zdawało się mówić: „Niech siępan tym nie przejmuje. Trudno,taka już jest ta moja ciotka”.

Po chwili znowu aż mi oddechzaparło ze zdumienia. Jednym

Page 135: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

ruchem ciotka Zenobia zdjęła ztwarzy okulary, ściągnęła z głowykask motocyklowy.

Zobaczyłem przed sobą ślicznądwudziestoparoletnią dziewczynę odelikatnych rysach twarzy ipięknych kasztanowych włosach.Duże, niebieskie oczy spoglądały namnie ironicznie, a może nawetpogardliwie. Drobne, czerwone ustapowiedziały:

- Idźcie już na obiad. Ja sięprzebiorę w sukienkę i za chwilębędę z wami.

Byłem tak oszołomiony,

Page 136: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zawstydzony, można powiedzieć:całkowicie zdruzgotany, że dałemsię Kasi wziąć za rękę.Poprowadziła mnie do stołówki jakskrzywdzone dziecko.

- Niech się pan nie martwi -mówiła mi po drodze. - Ona lubikażdemu mężczyźnie zaimponować.Więcej nie będzie pana przewracać.Mnie się to zresztą bardzo niepodoba. Ja uważam, że kobietapowinna mężczyźnie imponowaćwcale nie siłą fizyczną i chwytamidżudo. Kobieta powinna być miła,inteligentna i gospodarna.

- Masz rację, Kasiu - przyznałem.

Page 137: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- To byłoby okropne, gdybywszystkie dziewczyny były podobnedo mojej ciotki - dodała.

- Masz rację, Kasiu -westchnąłem.

I obejrzałem się za siebie, nadomek, w którym zniknęła ciociaZenobia.

Zacisnąłem zęby i pomyślałem:„Poczekaj, kochana ciotuniu.Jeszcze się porachujemy za tezniewagi”.

Page 138: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf
Page 139: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Rozdział czwarty

POSTRACH WROCŁAWSKIEJGASTRONOMII • CHWILA TRIUMFU• KTO CHCE ROZWIĄZAĆ ZAGADKĘTAJEMNICZEJ SZACHOWNICY? •WYPRAWA DO MŁYNA TOPIELEC •SPOTKANIE W JAŁOWCACH •KOMPROMITACJA

Obiad był dla mnie torturą.Siedziałem naprzeciw ślicznejdziewczyny i wciąż nie mogłemuwierzyć, że okazałem się takimślamazarą. A przecież kiedyś, jako

Page 140: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

szesnastoletni chłopiec, uczyłem siędżudo i miałem w tej sztuce nawetpewne sukcesy. Tylko że od dawnanie trenowałem i zapomniałemwielu chwytów.

Ciotka Zenobia nawet nie raczyłamnie zauważać. Podczas obiadurozmawiała wyłącznie z Kasią imałym, łysawym, niechlujniewyglądającym panem w wieku latpięćdziesięciu, który siedział z namiprzy jednym stole.

Ów pan miał maleńkie, alebardzo sprytne i ruchliwe oczka,maciupeńki nosek zadarty jak umopsika, na jego policzkach i

Page 141: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

brodzie zauważyłem kępki włosów,widomy znak, że golił się niedbale inie przywiązywał wagi do swegowyglądu. Raziły mnie jego brudnepaznokcie, lecz piękna Zenobiazdawała się tego nie widzieć irozmawiała z nim jak ze starym isympatycznym znajomym.

- Przed obiadem zajrzałam dokawiarni w pałacu - opowiadała - ispotkałam tam pana Klausa.Powiedział mi, że jutro, a najdalejpojutrze wraca do Niemiec. Ech,szkoda, że wyjeżdża - westchnęła. -To jest jednak stuprocentowymężczyzna. Niech pan sobiewyobrazi, że dopiero po

Page 142: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zastosowaniu specjalnego chwytuzdołałam go przewrócić i pokonać.

- Jeśli wyjeżdża, to znaczy, że nieudało im się wyjaśnić zagadkiszachownicy - stwierdził niechlujniewyglądający starszy pan.

- Chyba. Bo wszyscy wyjeżdżają.I ten sympatyczny pan Weber zFrankfurtu, i Hilda, i inni. Przez całytydzień penetrowali okolicę wposzukiwaniu tajemniczychszachownic i wracają do Niemiec zniczym. Polska ekipa, którapomagała im w poszukiwaniach, jużdzisiaj odjechała do Warszawy.

Page 143: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Bo mogli mnie, Kuryłłę, poprosićo pomoc - powiedział starszy pan. -Już ja potrafiłbym rozwiązać tęzagadkę.

- Pan? Dlaczego właśnie pan? -wzruszyła ramionami Zenobia. -Najtęższe mózgi głowiły się nad tązagadką i musiały przyznać się doklęski.

- Zagadka tajemniczejszachownicy - pogardliwie skrzywiłusta pan Kuryłło. - Cóż to jestwobec zagadek wrocławskiejgastronomii? Mówiłem już pani, żejestem rewidentem w wydzialehandlu we Wrocławiu.

Page 144: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Przeprowadzam kontrole ksiągbuchalteryjnych wprzedsiębiorstwachgastronomicznych. Pani sobie nawetnie wyobraża, z jakimi zagadkamisię spotykam, jak w gąszczuprzeróżnych cyfr trafiam na tropmalwersacji i manka. Och,niejednego nieuczciwegokierownika restauracji lub kucharzazaprowadziłem za kratki. Kuryłłojest postrachem wrocławskiejgastronomii. Oświadczam pani, żejedna księga buchalteryjna isegregator z kwitami kasowymikryje niekiedy więcej zagadek niżtutejsze szachownice. A jednak, jak

Page 145: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

do tej pory, zdołałem je rozwikłać.

- Trzeba było zaofiarować imswoją pomoc - rzekła Zenobia.

- Przepraszam bardzo - wtrąciłemsię do rozmowy - czy mogliby mniepaństwo poinformować, jaką tozagadkę starali się rozwiązać ciNiemcy?

Zenobia prychnęła jakrozgniewana kotka.

- Co? Panu też się wydaje, żepotrafiłby pan wyjaśnić tajemnicęszachownicy? Jeśli umysł pana jesttak samo wygimnastykowany jak

Page 146: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

mięśnie, można by oczekiwać nielada zabawy.

Jadłem z twarzą pochyloną nadtalerzem, z oczami wbitymi wjedzenie, modląc się w duchu, abyZenobia zmieniła temat. Naszczęście długo na to nie czekałem.

- Ech, szkoda, że pan Klaus jużwyjeżdża - westchnęła powtórnie. -Znał trochę dżudo, chociaż zbytmało trenował. Dobrze tańczył...

- I w ogóle jest bardzoprzystojnym mężczyzną - dodał zdomyślnym uśmiechem pan Kuryłło.

Page 147: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Zenobia raptem przypomniała cośsobie i rzekła z oburzeniem:

- Czy pan wie, że Klausowiwlepiono mandat? Opowiadał mi, żejakiś tajniak zatrzymał go na szosiei ukarał mandatem. Rzekomo za to,że Klaus wyjeżdżając ze stacjibenzynowej potrącił motocykl.

- I co? Zapłacił mandat? - zdumiałsię Kuryłło.

- Zapłacił. Tak się u nas traktujezagranicznych gości. Jeżdżą poszosach różnego rodzaju tajniacy itylko polują na turystów. No,niechbym ja takiego spotkała.

Page 148: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Niechby mnie spróbował wlepićmandat - złościła się Zenobia.

Aż zgarbiłem się nad talerzem.Ileż bym dał za to, aby móc stać sięniewidzialnym i ulotnić się od stołujak eter z probówki.

Ciotka Zenobia fukała ze złością:

- Klaus twierdzi, że ten tajniak tojakiś wariat. Podobno miał jakiścudaczny samochód podobny dochrabąszcza...

Nagle ciotka Zenobia zakrztusiłasię i poczerwieniała, potem jejwidelec skierował się w moją

Page 149: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

stronę.

- Czy to pański samochód stoitam okryty brezentem?

- Tak - szepnąłem.

- To pan jest tym zwariowanymtajniakiem? - pytała mnie surowowciąż trzymając widelecwymierzony w moją pierś, jakgdyby za chwilę zamierzała mnienim przebić.

- Tak jest, to ja - przyznałemcichym głosem.

Zauważyłem, że oczy Kasi są

Page 150: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

pełne zachwytu.

- Brawo, brawo! - zawołaładziewczynka. - Bardzo się cieszę, żepan jest tajniakiem i wlepiamandaty piratom drogowym. BoKlaus jest piratem, prawda?

- Tak jest - skinąłem głową. - Alepragnę wyjaśnić, że ja nie jestemżadnym tajniakiem, tylkospołecznym inspektorem SłużbyDrogowej.

- Dał mu pan szkołę, co? -zachichotała Kasia.

- Wyjeżdżając ze stacji

Page 151: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

benzynowej, potrącił motocykl, niezauważył tego i odjechał. Musiałemgo dogonić i zawrócić, aby zapłaciłza wyrządzoną szkodę. A pani -zwróciłem się do ciotki Zenobii - teżchyba wlepię mandat.

- Mnie? - ciotka Zenobia odłożyłanóż i widelec. Wydawać się mogło,że za chwilę zastosuje wobec mniektóryś ze swych straszliwychchwytów dżudo.

- A tak - odparłem z rezygnacją,gotów na najgorsze. - Ma pani wmotocyklu pęknięty tłumik, źleustawiony zapłon. Jeździ pani zbythałaśliwie.

Page 152: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Rzuciła mi miażdżące spojrzenie.Jej niebieskie oczy aż pociemniały zgniewu, lecz wzruszyła tylkopogardliwie ramionami:

- Pan sądzi, że tu w pobliżu jestjakiś warsztat, w którym mogliby minaprawić tłumik i wyregulowaćzapłon?

- Nie wiem. Ale powinna panirozejrzeć się za takim warsztatem.

O dziwo, kiwnęła głową, żezgadza się z moją uwagą. Tylko żeod tej chwili znowu zaczęła mnieignorować, rozmawiając wyłącznie zpanem Kuryłłą. Ale ja byłem bardzo

Page 153: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zadowolony, widząc radosną minęKasi. Dziewczynka uznała, że, jaksię to mówi, utarłem nosa ciotceZenobii. Zaimponowałem Kasi.Okazało się, że nie jestemślamazarą. To właśnie ja zmusiłemKlausa do zapłacenia mandatu zanieostrożną jazdę. W wyobrażeniuKasi stałem się groźnym pogromcą„piratów drogowych”, a więcczłowiekiem, z którym warto sięzaprzyjaźnić.

Ja również czułem, że odniosłempewien triumf nad groźną Zenobią.

Podniosłem głowę znad talerza,wyprostowałem się i zacząłem

Page 154: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

rozglądać po twarzachwczasowiczów wypełniającychstołówkę. Nikt z jedzących obiad niewzbudził jednak mego większegozainteresowania. Jak zwykle w tegorodzaju ośrodkach widziało sięmamy z dziećmi, statecznych ojcówrodzin, dwie starsze paniewyglądające na nauczycielki, kilkamłodych chichoczących dziewcząt ikilku młodych chłopców w dżinsach ijaskrawych sportowych koszulach.Wyglądali na autostopowiczów,którzy zatrzymali się w Jasieniu nakrótki okres czasu. Dwie czy trzyzakochane pary - a stan ich uczućpoznawałem po tym, że rzucając

Page 155: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

sobie czułe spojrzenia dzielili siękażdym ziemniakiem i każdymkęsem kotleta - dopełniały obrazutowarzystwa wczasowego.

Nie, żadna z tych osób niewydawała mi się zamieszana wtajemniczą przygodę Wiewiórki.Oczywiście, mój sąd byłpowierzchowny i mógł okazać sięmylnym. Nikt jednak z tych ludzi niewyglądał na takiego, który posiadapistolet gazowy i używa go wpodejrzanych celach. Jeśli mojeprzypuszczenia były słuszne isprawa szła o skarb Haubitzów, totajemniczego emisariuszaHaubitzów należało chyba szukać

Page 156: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wśród gości zamieszkujących pałacpo drugiej stronie jeziora.

Obiad się skończył. Wstaliśmy odstołu i pożegnaliśmy się grzecznymiukłonami. Każdy poszedł w swojąstronę, to znaczy ciotka Zenobiapojechała motocyklem w stronęwsi, pan Kuryłło udał się napoobiedni spacer do lasu, a ja iKasia pomaszerowaliśmy nadjezioro, aby zreperować kajak.

Czy pływaliście kiedyś„salamandrą”? Jest to dwuosobowygumowy kajak polskiej produkcji,złożony z czterech niezależnychkomór nadmuchiwanych

Page 157: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

powietrzem. Ma on wiele zalet,miedzy innymi tę, że gdyprzedziurawi się jedną komorę,pozostałe trzy utrzymują kajak nawodzie. Poza tym jest onstosunkowo mało wywrotny,posiada dwa wygodne siedzenia zgumowymi poduszkami.Nadmuchuje się go też dość łatwo iszybko. Jego wady - to przedewszystkim niewielka zwrotność iduży ciężar; płynie się nim wolniejniż kajakiem z dykty. Na dalekierejsy raczej się nie nadaje, ale za topo wypuszczeniu powietrza mieścisię w worku i można go zabierać namotocykl, skuter czy do bagażnika

Page 158: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

samochodu.

Przedziurawione miejscestarannie oczyściłem papieremściernym, posmarowałem gumą iprzykleiłem łatkę, a następnieścisnąłem specjalną śrubą. Teraznależało poczekać przynajmniejgodzinę, aż klej stężeje.

Było popołudnie, słońce świeciłoupalnie, woda jeziora zachęcała dokąpieli. Ośrodek znowu wyglądałjak wymarły, albowiemwczasowicze gnieździli się namalutkiej plaży, skąd dochodziłykrzyki kąpiących się.

Page 159: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Kasia rozłożyła koc tuż nadbrzegiem jeziora i zaczęliśmy sięopalać.

Położyłem się twarzą w kierunkujeziora. Oparłem brodę na dłoniachi ponad tonią wody patrzyłem wstronę drugiego brzegu, gdzie na tleciemnej zieleni starych drzewparkowych widniała brunatnasylwetka pałacu Haubitzów. Z tejodległości pałac przypominałsopocki „Grand Hotel”. Wyglądał jakbrzydkie pudło zbudowane zbrunatnej cegły.

Potem wzrok swój skierowałem wlewo, w miejsce, w którym zieleń

Page 160: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

drzew wznosiła się najwyżej. Tobyło zapewne owo wzgórzeporośnięte drzewami i krzakami, iwłaśnie tam chyba znajdowały sięruiny obserwatorium.

„Wieczorem pożyczę kajak odKasi i przepłynę jezioro. Kajakukryję w nadbrzeżnych trzcinach,pójdę do obserwatorium i posiedzęw ruinach do północy” -postanowiłem.

Słońce przyjemnie piekło mnie wnagie plecy i usypiało. Walcząc zogarniającą mnie sennością,zapytałem Kasię:

Page 161: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Cóż to za tajemniczaszachownica, o której mówił panKuryłło?

Dziewczynka odrzekłalekceważąco:

- W każdym przewodnikuturystycznym piszą o tej tajemnicy.W tych stronach istnieje kilkastarych kościołów. Otóż nakamiennych framugach drzwi...

- Na portalu - wtrąciłem.

- Tak jest, właśnie na portalukażdego z tych starych kościołówwidnieje znak szachownicy. Po

Page 162: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

prostu na jednym z kamieniwyrzeźbiono szachownicę.

- Może to znak budowniczego? -powiedziałem. - Po prostu jeden iten sam budowniczy stawiałokoliczne kościoły. W dawnychwiekach rzemieślnicy, na przykładzłotnicy, pozostawiali na swychwyrobach znak. Podobnie było zbudowniczymi. Ale zazwyczaj tensymbol umieszczali w miejscach nierzucających się w oczy, nigdy naportalu.

- Pan się zna na tych sprawach?

- Jestem historykiem sztuki -

Page 163: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wyznałem, bo nie widziałempowodów, aby swój zawód okrywaćprzed nią tajemnicą.

- W tych okolicach sporo jestróżnego rodzaju znakówszachownicy - podjęła znowu Kasia.- Na murach kościołów szachownicesą bardzo stare. Ale napotkaćmożna i takie, które wyryte zostałystosunkowo niedawno. Bo ródHaubitzów, którzy byli właścicielamitych okolic, miał szachownicę wswym herbie, a herbem zaznaczalikażdą swoją własność. Podobnoszachownice widniały nawet na ichporcelanowej zastawie stołowej.

Page 164: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Jesteś świetnie poinformowana- zauważyłem.

- A tak. Pan Kuryłło i moja ciociaczęsto o tej sprawie rozmawiająpodczas posiłków w stołówce.Najwięcej o zagadce szachownicywie moja ciocia, bo zaznajomiła sięz panem Klausem, panem Weberemi innymi, którzy tu przyjechali zNiemiec, żeby wyjaśnić tę zagadkę.

- Specjalnie po to tu przyjechali? -zapytałem z powątpiewaniem.

- Nie słyszał pan historii o starymHaubitzu i o ukrytych skarbach? -zdziwiła się Kasia.

Page 165: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

A ponieważ przecząco pokręciłemgłową, nie chcąc, aby wiedziała, żeinteresuję się tą sprawą, rozpoczęłaopowiadanie historii, którą znałem zKsięgi strachów.

Gdy skończyła, wzruszyłemramionami.

- Przyznaję, Kasiu, że nie potrafięsię połapać w tej kwestii. Chcesz miwmówić, że ten pan Klaus, Weber iinni przyjechali tutaj pewnegopięknego dnia, aby odnaleźć tę„rzecz najcenniejszą”? Bo przecieżskarbów Haubitza już tu nie ma,zostały przekazane do muzeum.

Page 166: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Ich przyjazd tutaj zostałspowodowany procesem sądowym.

- Procesem sądowym?

- A tak. Oskarżony jest panWeber i gazeta, w której onpracuje. Jeśli pan Weber wyjaśnizagadkę szachownicy i odnajdzie tę„rzecz najcenniejszą”, zostanieuniewinniony. Pomagała mu wwyjaśnieniu zagadki polska ekipa iNiemka, Hilda, która urodziła się wJasieniu. Jej ojciec był służącym uHaubitza. Ona dobrze zna tę okolicęi wie o wszystkich tutejszychszachownicach. Zaś pan Klaus jest zinnej gazety niż pan Weber i

Page 167: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przyjechał tutaj tylko w charakterzeobserwatora. Zresztą, jak pansłyszał przy obiedzie, niczego nieudało się odnaleźć i żadnej zagadkinie wyjaśniono. Pan Weber pewnieprzegra proces sądowy. A szkoda,bo jest bardzo sympatyczny -westchnęła Kasia.

Przez chwilę leżeliśmy wmilczeniu. W końcu Kasiapowiedziała:

- Łatka już pewnie przyschła.Może wybierzemy się na wycieczkę?

- Zgoda - podniosłem się z koca. -Popływamy twoją „salamandrą”.

Page 168: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Sebastian, kiwając ogonempodobnym do kijanki, z wielkąradością obserwował, jaknadmuchiwaliśmy kajak przypomocy gumowego mieszka. Łatkatrzymała mocno, więc od razupołożyliśmy kajak na wodzie. Kasiapobiegła do domku po wiosła.Usadowiliśmy się na swoichmiejscach, dziewczynka w środku,ja z tyłu, a Sebastian usiadł nadziobie. Wystawił łeb ponad burtę irozglądał się dookoła jak marynarzpodczas pełnienia wachty.

- Odpływamy! - zawołałem,odpychając się wiosłem od brzegu. -Złożymy wizytę w pałacu.

Page 169: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- O, nie - zaprotestowała Kasia. -Nie chcę do pałacu. Tam możemypopłynąć w każdej chwili. A jeszczenie byłam na końcu jeziora. Zróbmywycieczkę do ruin młyna, który sięnazywa Topielec. Do kolacji zostałosporo czasu. Zdążymy powrócić.

Było mi wszystko jedno, dokądpopłyniemy. Odwiedziny ruinstarego młyna również miałem wplanie.

- Dobrze, miech będzie Topielec -zgodziłem się.

- Opowiem panu legendę o tymstarym młynie - rzekła Kasia. -

Page 170: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Niech pan teraz wiosłuje, a ja będęopowiadać. Potem ja się wezmę zawiosła.

Wiosłowałem, a ona mówiła oskąpym młynarzu. Znałem i tęlegendę z Księgi strachów, aleoczywiście nie uważałem za celowezdradzenie tego przed dziewczynką.

Po kwadransie wiosłowaniaroztoczyła się przed nami szerokorozlana toń jeziora, ze wszystkichstron zamknięta wzgórzamiporośniętymi lasem. Im bliżejbrzegów, tym jezioro stawało siępłytsze; widziało się dno pełnebiałych kamyków i muszelek. Brzegi

Page 171: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

miały wąski pas piaszczystej plaży,tylko na samym końcu jeziora,gdzie widniały wbite w dno palezmurszałego pomostu, sterczałakępa wysokich zielonych trzcin, amiędzy pniami drzew czerwieniły sięceglane ściany zrujnowanego domui szare, kamienne ściany dawnegomłyna.

Gumowe dno kajaka zaszurało napiasku i żwirze. Dobijaliśmy dobrzegu.

Sebastian pierwszy wyskoczył napiasek i węsząc rozejrzał się nawszystkie strony.

Page 172: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Boże, jak tu cicho - powiedziałaKasia, mimo woli ściszając głos.

To nieprawda, że było cicho.Głośno szemrały fale jeziorawybiegające na piaszczysty brzeg,wrzeszczały wrony, które miałyswoje gniazda na gałęziach starychtopól. Ale w otaczającym naskrajobrazie było cośnieprzyjemnego, groźnego izarazem niesamowitego. Miejsce torobiło nieprzyjemne wrażenie, i, jakgdyby w obawie przed czającą siętu grozą, Kasia ściszyła głos.

Przywiązaliśmy kajak do jednegoz pali zmurszałego pomostu i

Page 173: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wyskoczyliśmy na brzeg. Wąskaścieżka poprowadziła nas wzdziczały ogród owocowy. Ziemiabyła tu dobra, przed laty staranniechyba uprawiana, dlategoroślinność rozkrzewiła się niezwyklebujnie. Szliśmy między wysokimi dopasa pokrzywami, widzieliśmyzdziczałe stare jabłonie i uschnięteczereśnie. Tak, to chyba właśnieduża ilość martwych, uschniętychdrzew, o które nikt już nie dbał,sprawiła to nieprzyjemne wrażenie.Wśród wysokiej, bujnej zielenichwastów sterczały nagie pnie ibezlistne konary. Nawet ogromnetopole, królujące nad tym

Page 174: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

miejscem, miały w większościuschnięte potężne konary, na tychzaś, co jeszcze żyły i okryły sięliśćmi, widniały wielkie wroniegniazda, podobne do potwornychnarośli. Czarne ptaki wciążkotłowały się nad drzewami,nieustannie kracząc.

Ścieżka skręciła nad rzeczkę,zobaczyliśmy resztki dawnegostawidła, przez które wodaprzelewała się z głośnym szumem.Tuż obok był wielki staw pokrytygrubą warstwą rzęsy. Wzielonkawym kożuchu leżały pnieprzewróconych wichrem drzew igniły, wydzielając ostrą woń. Ruiny

Page 175: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

młyna wyglądały jak wielkie, szarepudło, na które nadepnęła nogaolbrzyma. Dach zapadł się downętrza, przez puste okna i drzwiwidziało się gruz i chwasty.Podobnie wyglądał znajdujący siętuż obok dawny dom młynarza:czarne oczodoły okien i drzwi,zapadnięty dach, rozsypujące sięściany z cegieł, a na podwórzu kupygruzu, rdzewiejące żelastwo, kilkadziurawych blaszanych beczek.

- Dlaczego nikt nie odbuduje tegomłyna i nie zamieszka tutaj? -zastanawiała się głośno Kasia.

- W Jasieniu jest nowy młyn.

Page 176: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Parowy. Widziałem goprzejeżdżając przez wioskę -powiedziałem. - Cóż za sensmiałaby więc odbudowa tegomłyna, skoro chłopi w Jasieniu mająswój, a okoliczne państwowegospodarstwa zajmują się tylkohodowlą krów i trzody chlewnej.Odbudować go po to, żeby stałbezużytecznie?

Tak rozmawiając ominęliśmyruiny i weszliśmy znowu na ścieżkę,która zaprowadziła nas do drogi, ina drewniany most przerzucony nadrzeczką. Domyśliłem się, że jest todroga okrążającą jezioro; możnanią było dojechać do pałacu

Page 177: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Haubitzów i do wsi, a także - jeślipojechało się w odwrotną stronę -do naszego ośrodka campingowego.

Po jednej stronie drogi rozciągałsię zdziczały ogród utopionegomłynarza, a po drugiej - rozpoczynałsię sosnowy bór, dołem zarośniętyleszczyną i krzakami jałowca.

Raptem Sebastian z głośnymszczekaniem rzucił się w krzaki.Zaciekawieni pobiegliśmy zajamnikiem, odchyliliśmy zarośla,skąd wciąż dochodziło do nasnaszczekiwanie. I oto zobaczyliśmyczarny motocykl z przyczepą, aobok niego... ciotkę Zenobię, która

Page 178: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

ze złością opędzała się odSebastiana, witającego ją wesołymipodskokami.

- Ten pies jest okropny - burczałaZenobia. - Zjawia się zawsze nie wporę. Patrzcie, jak mnie wytropił.Niczym milicyjny owczarek.

- To ciocia się tutaj ukryła? -zapytała zdumiona Kasia.

- Nie - odpowiedziała ze złością. -Przyjechałam tu tak, jak i wy. Naspacer. Ale wcale nie pragnęniczyjego towarzystwa - to mówiącspojrzała na mnie niechętnie.

Page 179: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Nie będziemy pani przeszkadzać- rzekłem i odwróciłem się, abyodejść w stronę ruin. Lecz w tymmomencie zobaczyłem miedzydrzewami szarego taunusa panaKlausa.

Samochód stał w przesiece leśnejprowadzącej od drogi okalającejjezioro.

- Nie będziemy pani przeszkadzać- powtórzyłem - tym bardziej że,zdaje się, pani jest tu w czyimśtowarzystwie.

Ciotka Zenobia pobiegłaspojrzeniem za moim wzrokiem i

Page 180: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zrozumiała, kogo mam na myśli.Przecząco pokręciła głową.

- Pan się myli. Przyjechałam tusama i z nikim się tu nie umówiłam.Jadąc drogą zauważyłam wprzesiece samochód pana Klausa,więc zatrzymałam się. Alesamochód jest pusty, pan Klauszapewne poszedł na spacer w głąblasu.

- I dlatego swój motocykl ukryłapani w jałowcach? - zapytałem zironią.

Znowu ze złością tupnęła nogą.

Page 181: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Co to pana obchodzi? Mogęrobić, co mi się podoba.

Wziąłem Kasię za rękę.

- Chodźmy do kajaka - rzekłem. -Rzeczywiście, nic mnie to wszystkonie obchodzi.

- Cicho - syknęła Zenobia.

Chwyciła Sebastiana, objęła mudłońmi mordkę, żeby niezaszczekał, i czmychnęła w krzaki,gdzie stał jej motocykl.

- Chodźcie tutaj. Prędzej -szeptała z jałowców. - Czy nie

Page 182: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

widzicie, że nadchodzi ta Hilda?

Zrobiłem oburzoną minę, ale i jaukryłem się w krzakach, pociągającza sobą Kasię. Szepnąłem doZenobii z udanym gniewem:

- Nie wydaje mi się, aby czymśprzyzwoitym było krycie się wjałowcach i podpatrywanie bliźnich.Uważam się za dżentelmena.

- Tere-fere-kuku! W Topielcuznajduje się jedna z tajemniczychszachownic. A Klaus i Hilda toutajeni wrogowie, rozumie pan? Nieulega dla mnie wątpliwości, że onaprzyszła tutaj śledzić Klausa.

Page 183: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- A my śledzimy ją - burknąłem. -Nic z tego nie rozumiem...

- No, widzi pan? - triumfującoszepnęła Zenobia. - Ma pan umysłtak samo niewygimnastykowany,jak mięśnie.

Nic się nie odezwałem, bo uwylotu przesieki zobaczyłemszczupłą brunetkę, idącą wolno wnaszym kierunku. Z kryjówkiwidziałem, że jest to bardzo ładna,najwyżej trzydziestoletnia kobieta ogładko zaczesanych włosach,upiętych z tyłu w kok. Miała nasobie szare spodnie i białąbluzeczkę, na jej ramieniu kołysał

Page 184: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

się aparat fotograficzny. Idąc,uważnie rozglądała się na wszystkiestrony. Gdy zbliżyła się do stojącegosamochodu, w przesiece ukazał sięKlaus. Nadszedł od strony ruinstarego młyna.

- O - zdumiał się na jej widok. -Witam panią - pozdrowił ją poniemiecku i w tym języku ciągnąłdalej rozmowę: - Przyszła tu panina spacer czy na jeszcze jednospotkanie z tajemnicząszachownicą?

- Nie zgadł pan. Przyszłam tutajdla pana.

Page 185: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- O - jeszcze bardziej zdumiał sięKlaus. - Wydawało mi się, że niedarzy mnie pani sympatią.

- Właśnie dlatego tu przyszłam.Siedziałam na tarasie kawiarnipałacowej i widziałam, jakskierował pan swój samochód nadrogę leśną do młyna. Pomyślałam:Po co pan Klaus tam jedzie? Toprzecież miejsce dzikie, odludne,romantyczne, a pan Klaus, o ilezdołałam się zorientować, nie maromantycznego usposobienia. Więc,powodowana ciekawością, poszłamna spacer w tę stronę.

- I co pani zobaczyła? - spytał

Page 186: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

ironicznie Klaus.

- Pan jechał samochodem, a jaszłam piechotą. Nic dziwnego, żeprzyszłam za późno. Pan, zdaje się,ma już zamiar wracać do pałacu.

- Owszem. I chętnie paniąpodwiozę. Czuję się w jakimśstopniu zobowiązany, że z powodumojej skromnej osoby zrobiła panitaki szmat drogi. Nie chciałbym, abypani znowu musiała powtórzyć swójmarsz. Zaspokoję również paniciekawość. Przyjechałem tutaj, abyjeszcze raz obejrzeć jedną z tychszachownic, które narobiły tylekłopotu.

Page 187: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Nie wierzę panu. I nieskorzystam z pana samochodu -odrzekła chmurnie Hilda.

Klaus wzruszył ramionami.

- Nie umie pani przegrywać,panno Hildo. A ten, który nie potrafiprzyjąć klęski, nigdy nie zwycięży.Nie potrafi się pani pogodzić zfaktem, że po tygodniowychposzukiwaniach wracamy z niczymdo Niemiec. Jak pani wie, ja odpoczątku nie wierzyłem w istnienietego pamiętnika. W tamtychczasach była pani ośmioletniądziewczynką i pewne sprawyzupełnie inaczej wyglądały w pani

Page 188: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

oczach. A nawet jeśli ten pamiętnikrzeczywiście istniał, to przecież dodziś nie pozostał po nim nawet ślad.Zagadkowe słowa starego Haubitzamożna rozumieć wieloznacznie, ażadna z napotkanych przez nasszachownic nie prowadzi do skrytki.Szkoda, że nie pomyślała paniwcześniej o tych wszystkichsprawach. Naraziła pani na szwankdobre imię człowieka, narobiła paniwiele kłopotów panu Weberowi ijego redakcji. Przegracie tenproces. Rozmawiam teraz z paniązupełnie szczerze, staram się byćobiektywny, choć gazeta, w którejpracuję, popierała i popiera

Page 189: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Haubitza. Stwierdzam: w takichsprawach trzeba być niezwykleostrożnym. Gołosłownymioskarżeniami można zrobić więcejszkody niż pożytku.

Otworzył drzwiczki swegosamochodu.

- Proszę, może pani jednakwsiądzie - zrobił zapraszający gestręką.

- Nie - odparła twardo Hilda.

Klaus wsiadł do swego wozu,zapuścił silnik i po chwili odjechał wstronę pałacu.

Page 190: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

I właśnie wtedy Sebastian wyrwałsię z rąk Zenobii. Ze szczekaniemrzucił się w ślad za samochodem.

- O, Boże! - przestraszyła sięHilda, tak raptownie Sebastianwyskoczył z krzaków i niemal wpadłjej pod nogi.

- On nie gryzie - powiedziałem poniemiecku, wychodząc z kryjówki wjałowcach.

Podły Sebastian zdradził naszschowek, nie było sensu ukrywaćsię dalej. Usłyszałem głośnezłorzeczenie Zenobii, któraobdarzała Sebastiana obraźliwymi

Page 191: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

epitetami, a potem zapuściła silnikswego straszliwie jazgoczącegomotocykla. Klucząc międzydrzewami odjechała z okropnymhałasem; nie raczyła nawetpowiedzieć nam „do widzenia”.

Kasia wylazła z jałowców izagwizdała na psa.

Zbliżyłem się do Hildy iskłoniwszy się, powiedziałem:

- Przepraszam, że byłemmimowolnym świadkiem rozmowy zpanem Klausem. Wydaje mi się, żemógłbym się okazać panipomocnym...

Page 192: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Obrzuciła mnie spojrzeniempełnym pogardy.

- Mimowolnym świadkiemrozmowy - powtórzyła z drwiną. -Niech pan powie od razu, żepodsłuchiwaliście. To bardzobrzydkie, proszę pana.

I odwróciwszy się plecami,pomaszerowała przesieką, mijającSebastiana, który zrezygnował zgonitwy za samochodem i wracał doKasi, wywaliwszy swój długi,czerwony ozór.

Podrapałem się w głowę.

Page 193: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Nie, to nie - mruknąłem.

Wydawało mi się, że mógłbympowiedzieć Hildzie coś, co by jązapewne bardzo zainteresowało.Ale ona poczuła się dotkniętafaktem, że podsłuchiwaliśmy. Imyślę, że miała rację, okazując miswoją wzgardę.

Było mi bardzo nieprzyjemnie ztego powodu. Czułem niesmak iniechęć do siebie za to, że dałemsię Zenobii nakłonić dopodsłuchiwania. Niestety, za późnojuż było, aby zmienić ten przykryfakt.

Page 194: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Westchnąłem ciężko i rzekłem doKasi:

- A teraz poszukajmy tajemniczejszachownicy, która podobnoznajduje się w Topielcu.

Szukaliśmy długo, penetrującruiny młyna. A szachownicaznajdowała się na brzegu jeziora, wpobliżu miejsca, gdziewylądowaliśmy „salamandrą”.

Była wyryta na wielkim,granitowym głazie narzutowym, októry z cichym sykiem rozbijały sięfale jeziora.

Page 195: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Jak pan sądzi, może skrytka jestpod tym głazem? - spytała naiwnieKasia.

Roześmiałem się.

- Cóż to musiałby być za olbrzym,żeby unieść głaz i schować coś podnim. Z jednej strony głazu jestwoda, a z drugiej tak wilgotno, żekażda rzecz tu zakopana uległabynatychmiastowemu zniszczeniu.Nie, moja droga. Ta szachownicanie kryje żadnej tajemnicy.

- A po co ją tutaj wyryto?

- Prawdopodobnie właśnie w tym

Page 196: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

miejscu kończyły się grunty majątkuHaubitzów. Głaz z szachownicą toznak graniczny. Od tego miejscamiał swoją ziemię młynarz, którysię utopił, a lasy z tej strony jezioranależały do państwa.

W zamyśleniu przypatrywałem sięwyrytej na głazie szachownicy,pierwszej, jaką spotkałem po swymprzyjeździe do Jasienia.Jednocześnie myśl moja krążyławokół metalowej tulejki znalezionejprzez chłopców w ruinachobserwatorium. Myślałem o Klausie,Hildzie i o dziwnym zachowaniupięknej Zenobii.

Page 197: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Hilda wyjaśniła szczerze powódswego przyjścia do Topielca. Poprostu śledziła Klausa, któregouważała za swego przeciwnika. AZenobia? Co ją sprowadziło doTopielca?

A może przybyła tutaj naspotkanie z Klausem i zjawienie sięmoje wraz z Kasią przerwało lubuniemożliwiło im spotkanie? Czemujednak kryli się z tą sprawą, czemuna miejsce spotkania wybrali młyn,a nie, na przykład, taraskawiarniany? Dlaczego każde z nichprzyjechało tutaj oddzielnie?

I jeszcze jedno pytanie narzucało

Page 198: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

mi się z ogromną siłą: czemuZenobia ukryła się w jałowcach, gdyzobaczyła nadchodzącą Hildę, apotem zmusiła mnie dopodsłuchiwania jej rozmowy zKlausem?

Nie znajdowałem odpowiedzi nażadne z tych pytań. A nad mojągłową, w uschniętych gałęziachstarych topoli, ponuro skrzeczałystada wron. Ich wrzask mącił myśli iprzenikał mnie niepokojem.

Page 199: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf
Page 200: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Rozdział piąty

IDEAŁY ZENOBII • CZY MĘŻAZDOBYWA SIĘ PRZY POMOCYDŻUDO? • NOCNA WYPRAWA •TAJEMNICZY OSOBNIK • CO SIĘZDARZYŁO W PAŁACOWYM PARKU

Wieczorem zaczął padać deszcz.Siedziałem samotnie na tarasiepałacowej kawiarni pod kolorowymparasolem i ten deszcz zmusił mniedo szybkiego zapłacenia rachunku.Pobyt w kawiarni okazał się zresztądla mnie zupełnie jałowy, nikt z

Page 201: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

gości nie zwrócił mojej uwagi. Bylito przeważnie czescy turyści, niezobaczyłem ani Klausa, ani Hildy.Dopiero pod koniec mej bytności natarasie pod pałac zajechał ogromnyniebieski ford ze szwajcarskąrejestracją. Wysiadł z niegoprzystojny blondyn w moim wieku,nadbiegł portier i zaczął zsamochodu wynosić walizki. Innymisłowy, do pałacu przybył nowy gość,tym razem aż ze Szwajcarii.

I wtedy dostrzegłem wychodzącąz pałacu Zenobię. Na chwilęprzystanęła oglądając wspaniałegoforda, potem ciekawie zerknęła naprzystojnego Szwajcara. Wreszcie i

Page 202: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

mnie zauważyła, gdy umykającprzed deszczem zapłaciłemrachunek i zbiegłem po schodachtarasu.

- Chwileczkę - odezwała się domnie. - Niech pan zaczeka.Podwiozę pana swoim motocyklem.Pada deszcz, a pan jest wątłegozdrowia.

- Błagam panią, niech się paninade mną nie lituje - warknąłem zgniewem.

Niedbale machnęła ręką, co miałozapewne znaczyć, że nawet jejlitość niewiele zdoła zmienić moją

Page 203: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

sytuację.

Wskazała niebieskiego forda.

- Piękny, prawda? Nie to, copański gruchot. Ciekawa jestem, zjakiej części Szwajcarii pochodziwłaściciel samochodu. Jeśli z tej,gdzie mówią po francusku, to niebędę się z nim mogła porozumieć.Bo ja znam tylko niemiecki iangielski.

- Zdumiewa mnie panizainteresowanie cudzoziemcami...

- Może mam zamiar wydać się zamąż za jakiegoś przystojnego

Page 204: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

cudzoziemca?

- Nie ma co. Wspaniałe ideały -burknąłem.

Niespodziewanie chwyciła mnieza łokieć, jednocześnie kładącswoją stopę tuż za moją nogą.Popchnęła mnie lekko i... jużleżałem na trawie koło tarasu.

Któryś z gości roześmiał sięgłośno, gdy niezgrabnie gramoliłemsię.

- Przy pomocy chwytów dżudo niewychodzi się za mąż - powiedziałemz wściekłością.

Page 205: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

I pomaszerowałem przed siebie,wybierając raczej zmokniecie niżjazdę motocyklem. Ale Zenobiawyciągnęła z jakiegoś kąta swójstraszliwy motocykl i dogoniła mnie.Przystanęła i wskazała mi miejsce wprzyczepie.

- Pani się nade mną znęca -rzekłem.

- O, nie. Pan się myli. Po prostustaram się zrobić z panamężczyznę. Myli się pan również codo moich ideałów. Wciąż noszę wsobie nadzieję, że kiedyś spotkamjakiegoś niezwykłego człowieka.Przywitam się z nim, spróbuję

Page 206: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zastosować wobec niego któryś znajbardziej zdradliwych chwytówdżudo. A on nic, ani drgnie. Okażesię, że zna dżudo lepiej ode mnie.W takim człowieku potrafiłabym sięzakochać.

- Och, to chyba nic trudnego.Znam kilku mistrzów dżudo.

Spojrzała na mnie groźnie.

- Jeśli pan nie przestanie szydzić,za chwilę znowu znajdzie się pan naziemi.

Z ubolewaniem pokiwałem głową.

Page 207: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Jestem zdany na pani łaskę iniełaskę. Ale czy nigdy nie przyszłopani na myśl, że duże znaczenie wżyciu mają takie cechy, jak:inteligencja, wykształcenie,charakter człowieka i tym podobne?

- Owszem - skinęła głową. - Aledżudo też warto znać. Jednodrugiemu nie przeszkadza. No,niechże pan siada. Nie zrobię panukrzywdy - powiedziała łaskawie.

Deszcz lał coraz większy, więczamiast unieść się honorem,wlazłem jednak do przyczepy idałem się zawieźć do naszegoośrodka campingowego.

Page 208: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Rozstaliśmy się w potokachdeszczu, powiedzieliśmy sobiechłodno „Do widzenia” i zniknęliśmyw swoich domkach.

Odsunąłem zasłonkę wmaciupeńkim okienku istwierdziłem, że u pana Kuryłły,który był moim sąsiadem po lewejstronie, pali się światło. „Postrachgastronomii” zapewneprzygotowywał się do snu alboczytał książkę.

Tej nocy zamierzałem złożyćwizytę w ruinach obserwatorium,ale pora wydawała mi się jeszczezbyt wczesna. Była dopiero

Page 209: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

dziewiąta, należało na wyprawęwyruszyć już po jedenastej, gdywszyscy w ośrodku będą spali. Niechciałem, aby ktokolwiek zauważył,że zamiast spać, odbywam nocnewłóczęgi po okolicy.

Deszcz ciągle bębnił po dachumojego domku. Wyjąłem z walizkiciepły sweter, wciągnąłem na siebieczarne obcisłe spodnie,przygotowałem przeciwdeszczowąpelerynę. Sprawdziłem też, jakdziała moja elektryczna latarka.

I ogarnęły mnie wątpliwości, czyw taką pluchę warto płynąć nadrugą stronę jeziora. Przecież to już

Page 210: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

siódmy dzień mijał od dziwnejprzygody Wiewiórki. Tajemniczyosobnik lub osobnicy, którzydokonywali tam wówczas jakiejśpodejrzanej czynności, być możezakończyli już swoje zadanie izniknęli stąd na zawsze... A zresztą,czy w taką pluchę chciałoby się imgrasować w ruinachobserwatorium?

„Tak - odpowiedziałem na swojewątpliwości. - Gdybym byłzłoczyńcą, właśnie taką nocwybrałbym na odwiedzenie ruin,przewidując, że będę tam mógłdziałać spokojnie i bezpiecznie”.

Page 211: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Położyłem się więc na swoimwyrku, nakryłem kocem ispróbowałem się zdrzemnąć, abypodczas nocnej wyprawy móczachować pełną trzeźwość.

Obudziłem się na krótko przeddwunastą. Po cichutku odemknąłemdrzwi i wyszedłem na dwór. Oknodomku pana Kuryłły było jużciemne, nie świeciło się także uZenobii. „Salamandra” Kaśki leżałana trawie między jej domem amoim, wiosło stało oparte o ścianę.Zaniosłem kajak nad wodę i pochwili płynąłem przez jezioro -czarne od nocy i deszczu.

Page 212: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Gęsty, nieprzenikniony mrokutrudniał orientację, wkrótcezniknął mi z oczu brzeg z ośrodkiemcampingowym, a przeciwległypozostał niewidoczny. Płynąłemwięc niemal po omacku,rozgarniając równo wodę, aby kajakszedł prosto i zaniósł mnie do celu.Jazda w ciemności wydawała siędługa, jak gdybym nigdy nie miałdobić do brzegu. Dookoła wciążzalegała noc i szemrał deszcz. Pojakimś czasie zacząłem się obawiać,że kajak jednak zboczył z kursu ipłynę wzdłuż brzegów aż na koniecjeziora, do młyna Topielec.

Pracowałem wiosłem nieustannie,

Page 213: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

lecz drugi brzeg wciąż pozostawałniewidoczny. Było tak ciemno, żeledwo widziałem dziób„salamandry”. Toń jeziorawydawała się przepaścią,doznawałem wrażenia, że za chwilęwychylą się z niej długie oślizłemacki, owiną się wokół mej szyi ipociągną mnie w głębinę.

Opis takiej sceny czytałemniedawno w jednej z książekangielskiego pisarza, IanaFlemminga. Bohater jego powieści,nieustraszony James Bond, agent nr007 angielskiego wywiadu - walczyłz potworną piętnastometrowąośmiornicą. Ech, z kim ten Bond nie

Page 214: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

walczył i kogóż nie zwyciężał!Zlikwidował straszliwego Chińczykazmieniającego tory amerykańskichrakiet kosmicznych, unicestwiłszajkę, która chciałanapromieniować i zniszczyćamerykańskie zapasy złota. Bo -wyznać to trzeba - nieustraszony iniezwyciężony James Bondnajczęściej unicestwiał niesamowitespiski, które zachodniemu światurzekomo gotował światsocjalistyczny, co zresztą, podobniejak owa ogromna ośmiornica,istniało li tylko w wyobraźniliterackiej Iana Flemminga.

Spopularyzowana przez film

Page 215: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

postać Jamesa Bonda stała siębożyszczem wielu ludzi naZachodzie, zrodziła nawet zjawiskozwane „bondomanią”. Niektórzymłodzi ludzie zaczęli nosić koszule ala Bond, krawaty a la Bond,chusteczki, pidżamy, portfele,wszystko - a la James Bond. Ówniezwykły bohater posiadałogromną siłę, zręczność iinteligencję, dzięki którym zawszecało wychodził z wszelkich opresji.Miał on również niezwykłysamochód kuloodporny, zwmontowanymi taranamipozwalającymi mu przewracaćnajwiększe przeszkody.

Page 216: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

„Ciekawy jestem - pomyślałem -co powiedziałby James Bond, gdybyzobaczył mój pokraczny wehikuł?”

Przerwałem rozmyślania. Oto zprawej burty zamajaczyła wciemnościach czarna ściana,ciemniejsza od tła otaczającej mnienocy. Zbliżałem się do drugiegobrzegu jeziora Jasień.

Wpłynąłem w zatoczkę zarośniętąwysokimi trzcinami. Wyskoczyłemna brzeg i kajak wciągnąłem wkrzaki wikliny. O kilka kroków dalejukryłem w krzakach również iwiosło.

Page 217: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Mrok i deszcz wciąż utrudniałyorientację, nie miałem pojęcia,którędy należało iść doobserwatorium. Postanowiłem więcruszyć wzdłuż brzegu aż do parkupałacowego. Zapamiętałem z Księgistrachów, że tamtędy - alejąparkową - najłatwiej było dostać siędo ruin.

Szybkim krokiem maszerowałemnad jeziorem. Krzaki sięprzerzedziły, trafiłem na alejęwysadzoną starymi grabami, którakończyła się u stóp niewysokiegowzgórza. A więc mimo ciemnościzdołałem znaleźć ścieżkę nawzgórze, krętą, prowadzącą wśród

Page 218: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

krzaków i drzew.

Teraz zwolniłem tempo marszu.Gdybym się potknął o kamień lubkorzeń, a pełno ich było podnogami, ktoś mógłby to usłyszećpomimo szelestu wywołanegodeszczem.

Należało być ostrożnym iczujnym. Moja obszerna peleryna,po której spływały strużki wody,niekiedy ocierała się o gałęziekrzaków, zdjąłem ją więc izwinąwszy, wsadziłem sobie podpachę.

Tak jak opisano w Księdze

Page 219: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

strachów - ścieżka miała kilkazakrętów. Raptem krzaki rozstąpiłysię i ujrzałem czarny łuk nad swojągłową: resztkę sklepionej bramyobserwatorium. Minąłem ją iwkroczyłem na kamiennypodwórzec. Stąd można się byłodostać do głównej częściobserwatorium. Ale w mroku, bezzapalenia latarki, wątpiłem, czyzdołam tam trafić. Przyczaiłem sięwięc pod murem i nasłuchiwałem.Postanowiłem, że jeśli nie zauważęniczego podejrzanego, na chwilęposłużę się latarką.

Słyszałem tylko monotonny szmerdeszczu na starych murach. Już

Page 220: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

miałem przycisnąć guzik latarki, gdynagle dobiegł mnie jakiś stuk. Jakgdyby od murów oderwał się drobnykamień i grzechocząc spadł naziemię. Wstrzymałem oddech inasłuchiwałem, lecz stuk niepowtórzył się więcej.

I znowu już niemalzdecydowałem się przycisnąć guziklatarki, gdy za bramą w krzakachcoś głośno zaszeleściło. Możezbudził się jakiś ptak? Szelestpowtórzył się, jak gdyby coś dużegoprzedzierało się przez gęstelistowie. Potem zapadła cisza...

Grzechot spadającego kamienia

Page 221: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

doleciał do mnie z przodu, szelestliści usłyszałem za swymi plecami.Doszedłem do wniosku, że jestemprzesadnie czujny. Noc w ruinach, wsąsiedztwie gęstych krzaków,zawsze przynosi podobne odgłosy.Deszcz rozmywa stare mury, wkrzakach buszują jeże. Jeśli będętak ciągle wsłuchiwał się w nocnegłosy, nie zrobię nawet kroku, niezwiedzę ruin.

Przetarłem powieki. Czyżby wzrokzmęczył mi się od nieustannegowpatrywania się w ciemność? Podrugiej stronie, podwórza mury jakgdyby pojaśniały. Wyraźniewidziałem już otwór prowadzący do

Page 222: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

sąsiednich pomieszczeń, a przecieżprzed chwilą cała tamta stronapozostawała mroczna. Może nocstawała się widniejsza?

Otwór wciąż jaśniał, nabierającżółtawego odcienia. Ktoś nadchodziłświecąc latarką. Był w bocznychpomieszczeniach obserwatorium,ale otwór wyjścia gorzał już żółtymblaskiem elektrycznego światła,jeszcze chwila i ten ktoś znajdziesię na podwórzu.

Czmychnąłem za bramę iwcisnąłem się w krzaki.

Wychyliwszy nieco głowę,

Page 223: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

mogłem widzieć przez bramę dużyfragment podwórca.

Przez otwór z bocznychpomieszczeń wyszedł ktoś z silnymreflektorem. Szeroki krąg światłapełzał po murach, wędrował odziemi do szczytu, jak gdyby ów ktośszukał na cegłach jakiegoś napisulub znaku. Nie widziałem go, boreflektor był tak skonstruowany, żeten, kto go używał, pozostawał wciemności, wypuszczając tylko zdłoni długi i ostry promień blasku.

„Boże drogi - zastanawiałem sięgorączkowo - co to wszystko maznaczyć?”

Page 224: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Tydzień już minął od przygodyWiewiórki. Czyżby co nocprzychodził tu ktoś i świecąc latarkąszukał czegoś na murach? Dlaczegonie robi tego w ciągu dnia? Dostępdo ruin jest swobodny, każdy możeje odwiedzić, ile razy zechce, ispędzać w nich tyle czasu, ile musię podoba. Za dnia chyba łatwiejodnaleźć znak na murach, aposzukiwania nie wzbudząniczyjego podejrzenia. Dlaczegowięc ponawia on swoje odwiedziny?

Zamarłem i głębiej wcisnąłem sięw listowie. Zgasło światło napodwórcu. Usłyszałem zbliżające siękroki, tajemniczy osobnik przeszedł

Page 225: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

pod łukiem bramy i skierował się naścieżkę. Gdy mijał mnie, oddalonyzaledwie o trzy kroki, zobaczyłemczarny, nieprzemakalny płaszcz zkapturem. Twarz pozostawałaniewidoczna, zresztą mrok niepozwoliłby rozpoznać rysów.

Tajemniczy osobnik szedł dośćszybko, wkrótce znalazł się zatrzecim zakrętem ścieżki. Wtedyostrożnie opuściłem krzaki izacząłem skradać się za nim.

„Dokąd on idzie? Czyżby dopałacu?” - zastanawiałem się.

Już wszedł w alejkę parkową,

Page 226: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

słyszałem wyraźnie zgrzyt żwiru podjego butami.

Deszcz i ciemność okazały sięteraz moimi sprzymierzeńcami.Szmer deszczu zagłuszał moje kroki,a ciemność czyniła mnieniewidocznym. Aleje parkuobrastały grube graby, biegłem odpnia do pnia, wciąż pozostając wdość bliskiej odległości odtajemniczego osobnika. A on szedłszybkim krokiem, nieświadomy, żeskradam się za nim.

„Idzie do pałacu” -skonstatowałem, gdy już przednami zamajaczyła czarna, ogromna

Page 227: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

sylwetka. Okna pałacu były ciemne,paliła się tylko latarnia nadgłównym wejściem. Wydawało misię, że tajemniczy osobnik zmierzawprost do drzwi. Ale nie, przystanął,jak gdyby zawahał się. Potem nagleskręcił w boczną aleję i zacząłoddalać się od pałacu. Szedł znowuw głąb parku.

Aleja kończyła się przed niskimkamiennym murem, który obiegałniemal cały park pałacowy. Nachwilę zabłysło światło. Tajemniczyosobnik zapewne szukał dogodnegoprzejścia przez mur. Potem zgasiłlatarkę, wspiął się na kamienie izniknął po drugiej stronie.

Page 228: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Zrobiłem dokładnie to samo coon. W tym samym, miejscuwspiąłem się na kamienie iprzeskoczyłem przez mur. Lecz gdystanąłem po drugiej stronie, raptemsilne ręce chwyciły moją głowę,czyjaś dłoń przycisnęła mi coś doust. Ogarnął mnie duszący, okropnyzapach, zabrakło mi tchu.Szarpnąłem się raz i drugi, aleuścisk nie ustępował. Dusząc się,chwyciłem w płuca ów mdlącyzapach i wydawało mi się, że lecęgdzieś w przepaść, w czarną tońjeziora. Straciłem przytomność.

Page 229: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf
Page 230: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Rozdział szósty

MAJACZENIA I RZECZYWISTOŚĆ •NIEZWYKŁE SPOTKANIE • WIEMY,ŻE NIC NIE WIEMY •DEMASKATORSKA SZTUKASEBASTIANA • PROPOZYCJA PANAKURYŁŁY • ZŁOTO, PAMIĘTNIK CZYBRYLANTY?

Nie wiem, jak długo leżałem bezświadomości. Potem zaczęły mniedręczyć dziwne majaki. Wydawałomi się, że ktoś szpera w mychkieszeniach i świeci mi w oczy

Page 231: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

latarką.

Wreszcie, jakby zza grubejściany, usłyszałem wołanieWiewiórki i Tella: „Panie Tomaszu!Panie Tomaszu! Niech się panzbudzi!” Ale było to chybazłudzenie, bo znowu zapadłem wmrok.

Po jakimś czasie zacząłemodczuwać chłód i wilgoć. A wraz ztym wrażeniem powoli wracała miprzytomność. Zdałem sobie sprawę,że leżę na ziemi nakryty swojądeszczową peleryną, na którą padadeszcz. Otaczała mnie ciemność,ale nie był to mrok nieświadomości,

Page 232: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

a po prostu deszczowa noc. Naglezauważyłem, że ktoś koło mniesiedzi. Poruszyłem się, a wtedy ówktoś odezwał się do mnie znajomymgłosem Wiewiórki:

- Chwała Bogu, że pan sięobudził, panie Tomaszu.

Przymknąłem oczy, przerażony,że tracę przytomność, ów głos byłchyba halucynacją.

Lecz znajomy głos znowupowiedział:

- Chwała Bogu, że się panzbudził. Chłopcy pobiegli po ojca

Page 233: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Tella. On jest lekarzem i panazbada.

Wyciągnąłem rękę i dotknąłemramienia chłopca.

- To ty? Naprawdę ty? - uniosłemgłowę i wpatrywałem się w jegotwarz.

Roześmiał się.

- To ja we własnej osobie. Niespodziewał się pan mnie tutaj?

Westchnąłem i głowa opadła mina trawę. Miałem w myślach wielkizamęt, nie byłem w stanie

Page 234: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zastanawiać się, dlaczego chłopcyznaleźli się tutaj.

- Źle się pan czuje? - troskliwiespytał Wiewiórka. - Okropnie panaurządził ten typ. Dał się panwprowadzić w pułapkę.

Usłyszeliśmy odgłos spiesznychkroków.

- Tędy. Trzeba przejść przez mur.Pan Samochodzik leży po drugiejstronie - mówił Tell.

Zabłysły trzy latarki elektryczne.Zobaczyłem Sokole Oko, Tella i jegoojca lekarza, którego miałem

Page 235: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

możność poznać w ubiegłym roku,gdy z chłopcami wybierałem się naposzukiwanie skarbu templariuszy.Doktor wziął mnie za rękę, zbadałpuls, potem świecąc latarką zajrzałmi w źrenice. Rozpiął koszulę namoich piersiach i przez lekarskąsłuchawkę wysłuchał uderzeń serca.

- Wydaje mi się, że nic panu niejest - stwierdził po chwili.

Usiadłem.

Sokole Oko dwoma palcamipodniósł ostrożnie z ziemi cośbiałego. Był to tamponik z waty.

Page 236: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- To leżało obok pana Tomasza -rzekł.

Powąchał i kichnął potężnie.

- Tfu, to jakieś okropne świństwo- splunął.

Doktor wziął od niego tamponik,również powąchał go i schował dokieszeni.

- Nasycono go jakąś mieszaninąchloroformu, eteru i czegoś jeszcze- oświadczył. - Natychmiast straciłpan przytomność. Niech pan terazzrobi kilka głębokich oddechów iwydechów, aż to świństwo ulotni

Page 237: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

się z pańskich płuc.

Oddychałem głęboko wilgotnympowietrzem nocy. Umysł mój zacząłpracować jasno. Podniosłem się zziemi.

Doktor radośnie zatarł ręce.

- A więc zaczęło się - rzekłtriumfująco. - Cieszę się, że dałemsię namówić na przyjazd tutaj.Może nareszcie na stare lataprzeżyję jakąś sensacyjnąprzygodę? Jak w powieścikryminalnej.

- Należą mi się chyba jednak

Page 238: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

pewne wyjaśnienia - odezwałemsię. - Skąd wiedzieliście, żewyjechałem do Jasienia? I jak to sięstało, że nie jesteście nad morzem?

Wiewiórka zachichotał, a SokoleOko z ubolewaniem pokiwał głową.

- Pan nas wyraźnie nie docenia,panie Tomaszu.

- Tak jest, pan nas nie docenia -podchwycił Tell. - Pan myśli, że mynie rośniemy, jesteśmy wciąż tymisamymi dwunastoletnimi chłopcami,których spotkał pan na WyspieZłoczyńców. A przecież od tegoczasu minęły dwa lata.

Page 239: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- I niejedną przygodę razemprzeżyliśmy - dodał Wiewiórkatonem sędziwego starca, którymłodym ludziom opowiada, jak to wczasach jego młodości wojowało sięw różnych krajach.

- Ma się te zdolnościdetektywistyczne - zarozumialestwierdził Sokole Oko. - Pan sądził,że nie zauważyłem dziwnego błyskuw pańskim oku, gdy wziął pan doręki tajemniczą tulejkę, a potempoprosił, żebyśmy zostawili panuKsięgę strachów? Gdy tylkowyszliśmy od pana, powiedziałemdo chłopaków: „Oho, coś sięzaczyna”. Tak powiedziałem czy

Page 240: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

nie?

- Tak powiedziałeś - przytaknęlichórem.

- Nazajutrz jednak o mało niezwiodła nas pańska obojętna mina,z jaką zwrócił nam pan Księgęstrachów - ciągnął dalej SokoleOko. - Zauważyłem jednak napańskim biurku rozłożoną mapęPojezierza Myśliborskiego. I ten faktbardzo mnie zastanowił. „Czego panTomasz szukał na tej mapie?” -rozmyślałem po powrocie do domu.Tak mnie to pytanie dręczyło, żeznowu wróciłem do pana. Alemieszkanie było już zamknięte, pan

Page 241: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wyjechał. Na drzwiach wisiałakartka dla listonosza: „Proszę listydo mnie kierować na poste restantew Jasieniu”. Trzeba by chyba byćniedorozwiniętym, żeby nie pojąć,co się stało. W Księdze strachówwpadł pan na ślad jakiejśsensacyjnej sprawy i wyjechał pando Jasienia.

- I wtedy przyszli do mnie -uzupełnił doktor. - Zaczęli mniebłagać, abym zrezygnował z wakacjinad morzem i zawiózł ich doJasienia. Chcieli nawet sami tuprzyjechać, lecz na to żadna mamasię nie zgodziła. Obiecali mi udziałw niezwykłych przygodach...

Page 242: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Nie oszukaliśmy taty -powiedział Tell.

- A owszem. Przyznaję, żezaczyna się ciekawie - zgodził siędoktor. - Więc zapakowałemchłopaków do swojego wartburga,wzięliśmy namioty, śpiwory i, jakpan widzi, jesteśmy w Jasieniu.Jednego tylko nie rozumiem: jak tosię stało, że ja spałem w swoimnamiocie, a w tym czasie chłopcyznaleźli się w parku?

- A widzi pan! - zawołałem. - Samsię pan przekonał, jacy oni są. Towłaśnie tak zawsze wyglądała mojaopieka nad nimi. Pan położył się

Page 243: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

spać w głębokim przeświadczeniu,że oni robią to samo, a tymczasemchłopcy wyruszyli ma nocnąwyprawę.

- I odnaleźliśmy pana w niezbytchwalebnej sytuacji - złośliwiestwierdził Sokole Oko.

- Jedno z drugim nie ma nicwspólnego - rzekłem. - Za to, żemnie odnaleźliście, składam wampodziękowanie. Ale za nocnąwyprawę bez wiedzy ojca należy sięwam nagana.

- Koledzy! - wykrzyknąłWiewiórka. - Pan Samochodzik

Page 244: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

jeszcze odczuwa skutki omdlenia.Chodźmy stąd, bo tak marudzi, żenieprzyjemnie słuchać. Pan Tomaszokazuje się człowiekiem bezelementarnego poczuciawdzięczności.

- Tak jest. Elementarnegopoczucia wdzięczności - podchwyciłSokole Oko.

Wiewiórka zachichotał złośliwie.

- Następnym razem, jeśliznajdziemy pana zemdlonego,prawdopodobnie pozostawimy panana chłodzie i deszczu.

Page 245: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Doktor podniósł ręce do góry.

- Pokój, pokój. Pax, pax,panowie. Przestańmy się kłócić.Najwyższa pora zastanowić się nadsytuacją. Proponuję, panowie - takwłaśnie, per „panowie”, zwracał siędoktor do chłopców - proponujęzaprosić pana Tomasza do naszegoobozowiska, gdzie ja wypiję z nimdla rozgrzewki po kieliszku koniaku,a wy zaparzycie sobie herbatki.

Bardzo miłym człowiekiem byłojciec Tella. Bezpośrednim,serdecznym i koleżeńskim. Właśniena stopie koleżeńskiej starał sięutrzymać swoje stosunki z

Page 246: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

chłopcami.

Przyjąłem zaproszenie. Bo choćunikałem alkoholu, to właśniedzisiaj wydawało mi się, że kieliszekkoniaku dobrze mi zrobi. Noc byładżdżysta, a ja jakiś czas leżałem namokrej od deszczu trawie.

Obozowisko moich przyjaciółznajdowało się w lesie, tuż zawzgórzem z ruinami obserwatorium.Stały tam dwa namioty, jedenchłopców, a drugi doktora - duży, zgarażem albo, jak kto woli, zwerandą, gdzie pod rozwieszonymdachem można było leżakowaćnawet w czasie słoty. Rozsiedliśmy

Page 247: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

się na składanych brezentowychkrzesłach. Doktor wyciągnął zwalizki butelkę koniaku, chłopcyzagotowali herbatę na gazowejturystycznej kuchence.

Noc stała się widniejsza. Niebonad lasem pojaśniało, a wraz zezbliżającym się świtem ustał takżedeszcz. Z radością patrzyłem matwarze swych przyjaciół, cieszyłemsię, że są znowu ze mną i wspólnierozwiązywać będziemy zagadkę wJasieniu.

- Dlaczego pan tu przyjechał?Chcemy wiedzieć, jaką tajemnicękryła nasza harcerska Księga

Page 248: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

strachów? - zagaił rozmowęWilhelm Tell.

- Czy masz przy sobie tę tulejkę?- zwróciłem się z pytaniem doWiewiórki.

Bez słowa wyjął jaz kieszeni.

- To jest łuska naboju pistoletugazowego - oświadczyłem. - DoWiewiórki strzelano gazem. Takabyła prawdziwa przyczyna jegoomdlenia w ruinach.

- Fiuuu - gwizdnął przeciągleSokole Oko. - Że też sami na to niewpadliśmy.

Page 249: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Wiewiórka aż buzię rozdziawił zezdumienia.

- Pistolet gazowy? Nigdy o czymśtakim nie słyszałem. Czy toniebezpieczna broń?

- Niebezpieczna. Sam się o tymprzekonałeś - wyjaśniłem. -Skonstruowano ją na Zachodzie, wkrajach, gdzie w przerażającychrozmiarach szerzy sięprzestępczość. Ludzie bronią sięnimi przed napadami na ulicy, przedłobuzami, złodziejamiwyrywającymi na ulicach kobietomtorebki. Są produkowane pistolety zgazem łzawiącym, oszałamiającym,

Page 250: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

ba, nawet rozśmieszającym. Ale tonie jest wcale aż tak niewinnenarzędzie, jak by się wydawało.Czubek naboju zrobiony jest zplastyku albo metalu. Otóż w chwiliwystrzału ten metal lub plastykrozpryskuje się i jeśli się strzelikomuś w twarz, może goniebezpiecznie zranić, a nawetspowodować utratę oka.

Doktor przerwał te mojewyjaśnienia:

- Wypijmy, panie Tomaszu. Narozgrzewkę. Żeby pan się nienabawił zapalenia płuc. Zdaje misię, że zanosi się tutaj na niezwykłe

Page 251: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przygody. Będę miał potem coopowiadać swoim kolegom wszpitalu.

Opowiedziałem im o wszystkim, zczym zetknąłem się po swymprzyjeździe do Jasienia. Oprzygodzie z Klausem na szosie, oKasi, Sebastianie, ciotce Zenobii,panu Kurylle i sprawie tajemniczejszachownicy. O wycieczcekajakowej do młyna Topielec, oHildzie i nocnej wyprawie do ruinobserwatorium, która skończyła siędla mnie tak niefortunnie.

- Osobnik, którego śledziłem -kończyłem swoją opowieść -

Page 252: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zauważył mnie w pewnej chwili.Najwyraźniej zmierzał do pałacu,lecz gdy spostrzegł, że go śledzę,skręcił znowu w głąb parku, abymnie wywieść w pole. Idącprzygotował sobie tamponik inasycił go jakąś substancją.Przeskoczył mur, zaczaił się podrugiej stronie i obezwładnił mnie.Przypuszczam, że dokonał rewizjimoich kieszeni, chcąc dowiedziećsię, kim jestem. Można rzec, żezostałem „spalony” dla naszychprzeciwników, będą się mniestrzegli. Cała moja nadzieja w was,chłopcy, i w panu, doktorze. Nikt nawas nie będzie zwracał uwagi, nie

Page 253: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wzbudzicie zapewne niczyichpodejrzeń.

- Spokojna głowa, panie Tomaszu- z przechwałką w głosie rzekłWiewiórka. - Już my się weźmiemyza tajemniczego osobnika. Wkrótceprzestanie być tajemniczy.

Teraz Wilhelm Tell opowiedział,jak doszło do tego, że chłopcyznaleźli mnie nocą w parkupałacowym. Okazało się, że doJasienia przyjechali późnymwieczorem. Nie wiedzieli, gdziemnie szukać, zresztą z początkupostanowili nie wchodzić mi wparadę i pozostać na uboczu.

Page 254: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Myśleli, że się będę gniewał zpowodu ich przyjazdu.

Podczas pobytu na obozie dośćdokładnie poznali okolicę, wiedzieliwięc o dobrym miejscu na biwak.Rozłożyli się obozem za wzgórzemobserwatorium, w lesie nadrzeczką. Wkrótce poszli spać, alejuż leżąc, zaczęli się naradzać ijeszcze raz rozważać sprawęprzyjazdu do Jasienia. Doszli downiosku, że moje zainteresowaniewzbudziła zawarta w Księdzestrachów przygoda Wiewiórki.Wymknęli się więc z namiotu iposzli nocą do ruin, przypuszczając,że mnie tam zastaną.

Page 255: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

W obserwatorium zauważylijakiegoś człowieka z latarką.Zaczaili się w krzakach obok ścieżki.Byli świadkami mojego przyjścia doruin.

- To tak? - przerwałem im zoburzeniem. - To przez cały tenczas, gdy ja znajdowałem się wruinach, wy siedzieliście tuż obok wkrzakach?

- Owszem - uśmiechnął się Tell. -Nawet bliżej. Potem, gdy panwymknął się z ruin i wlazł w krzaki,zaledwie jeden krok dzielił nas odsiebie.

Page 256: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- I nie daliście mi żadnego znaku?To tacy z was przyjaciele?

- Baliśmy się, że będzie się panna nas gniewał - tłumaczył sięWiewiórka.

- A pewnie, żebym się gniewał -kiwnąłem głową. - Do moich uszudoszły jakieś głośne szelesty.Myślałem jednak, że to jeże żerująw krzakach.

- Potem zaś - opowieść przejąłSokole Oko - pan poszedł zatajemniczym osobnikiem, a my zapanem. Z tą różnicą - dodałironicznie - że on pana zauważył, a

Page 257: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

pan nas nie dostrzegł. Obezwładniłpana, ale chyba nie zdążył przejrzećdokumentów, bo zaraz nadeszliśmyi on uciekł. Co najwyżej obejrzał izapamiętał pana twarz. Nieścigaliśmy go, bo pan leżał jakmartwy, i bardzo się tymprzestraszyliśmy.

Doktor postawił zasadniczepytanie:

- O co właściwie chodzi w tejsprawie? Czego ten człowiek szukaw obserwatorium?

Bezradnie rozłożyłem ręce.

Page 258: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Wiemy, że nic nie wiemy. I odtego chyba trzeba zacząć...

Świtało. Należało kończyć naradę.Byłem śpiący i czułem sięzmęczony. Chłopcy i doktor takżepowinni się byli wyspać po tej nocypełnej przygód.

Podniosłem się z brezentowegokrzesełka.

- Czy... - zająknąłem się, bozrobiło mi się wstyd. - Czy niemacie jakiejś książki o dżudo?

- O dżudo? - zdumiał się Tell. -Och, rozumiem, pan nie chce, żeby

Page 259: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

powtórzyła się dzisiejsza przygoda.

Nagle nieśmiało odezwał sięWiewiórka:

- Ja mam podręcznik dżudo. Mogęgo panu pożyczyć. No tak - zacząłsię tłumaczyć chłopcom. - Jestemnajsłabszy, najmniejszy, każdy mniepotrafi pokonać. Więc postanowiłemnauczyć się dżudo. W tajemnicyprzed wszystkimi. Ale skoro panSamochodzik potrzebujepodręcznika...

To mówiąc Wiewiórka pobiegł donamiotu i przyniósł książkę.

Page 260: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Dziękuję ci - uściskałem goserdecznie. I pomyślałem ostraszliwej ciotce Zenobii. Zapewnespokojnie spała w swoim domku,nie domyślając się, że oto jejprzeciwnik dostał do rąk nowy oręż.

Pożegnałem chłopców i doktora,narzuciłem na siebie pelerynę ipomaszerowałem w stronę jeziora.Bez trudu odnalazłem „salamandrę”i wiosła.

Zbliżała się godzina piąta rano, wnaszym ośrodku campingowymwszyscy chyba jeszcze smaczniespali.

Page 261: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Po cichutku położyłem kajak obokdomku Kasi, oparłem wiosła ościanę.

I akurat wtedy podniósł alarmSebastian.

Och, jak on jazgotliwie szczekałobudzony szmerem, którywywołałem, stawiając wiosła.„Patrzcie go, jaki czujny” - złościłemsię, uciekając do swego domku.

A pies szczekał i szczekał, chybacały ośrodek rozbudził. Przez szparęw nie domkniętych drzwiachwidziałem, że zaniepokojona psimjazgotem ciotka Zenobia wyszła w

Page 262: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

pidżamie na próg domku.Poziewając rozejrzała się nawszystkie strony, szukającprzyczyny gniewu Sebastiana. Piestakże wyskoczył na dwór.

Co za łajdak!

Oczywiście podbiegł do„salamandry” i ją obwąchał. Nagumowej powłoce kajaka wyraźniewidać było ślad po wodzie, ciotkaZenobia zaraz mogła domyślić się,że jeszcze przed chwilą ktoś pływałnim po jeziorze. Natychmiast teżpodeszła do wioseł, aby stwierdzić,że ich pióra są również mokre.

Page 263: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Tym razem nieco baczniejrozejrzała się na wszystkie strony.Sebastian przestał szczekać, bostwierdził węchem, że to janarobiłem owego szmeru. Ale jakbymu tego było mało, podbiegł domego domku i, zapewne czującmnie przez szparę w niedomkniętych drzwiach, tuż przedprogiem zatrzymał się i zamachałogonem.

Zenobii nie trzeba było więcejwskazówek, aby mieć pewność, żeto ja właśnie pływałem po jeziorze.Wzruszyła ramionami i, jakbydomyślając się, że ją obserwuję,obciągnęła na sobie pidżamę, a

Page 264: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

potem z ubolewaniem pokiwałagłową, dając mi do zrozumienia, żeuważa mnie za wariata, który robijakieś podejrzane wyprawy.

Przespałem śniadanie, nieomalprzespałbym obiad. Zbudziłem się,gdy stołówka już opustoszała. Jakoostatni gość otrzymałem zimnyobiad i zjadłem go samotnie,poganiany przez kelnerkisprzątające ze stołu.

Dzień był znowu słoneczny, choćnie tak upalny jak wczoraj.Wczasowicze okupowali skrawek

Page 265: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

piaszczystej plaży nad jeziorem, wpobliżu domku Zenobii stał jejstraszny motocykl, ale jej samej iKaśki nie dostrzegłem. Nie byłotakże „salamandry”, więcpomyślałem, że obydwie wyruszyłyna przejażdżkę po jeziorze. Tylkopan Kuryłło siedział na leżaku przedswoim domkiem i rozwiązywałkrzyżówkę.

- Jak się nazywa w szachach takiewyjście, gdy traci się pionek, alejednocześnie zyskuje ofensywnąsytuację? - zapytał mnie podnoszącoczy znad krzyżówki.

- Gambit - odrzekłem.

Page 266: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- G...a...m...b...i...t... Zgadza się,sześć liter, ostatnia „t” - zzadowoleniem kiwnął głową. - Panjest szachistą?

- Nie. Ale znam ogólne zasady gryi nazwy kilku charakterystycznychruchów.

- Ja też nie gram w szachy. Aszkoda, bo to piękna gra, stara,królewska. Świetna gimnastyka dlaumysłu.

- Owszem - ziewnąłem dyskretniei chciałem skierować się do swegowehikułu, aby pojechać do ruinobserwatorium i obejrzeć je przy

Page 267: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

dziennym świetle. Zatrzymały mniejednak nieoczekiwane słowa panaKuryłły:

- Nie wyspał się pan, co? Przespałpan śniadanie, spóźnił się pan naobiad. Komentowaliśmy z pannąZenobią tę pana nieobecność idowiedziałem się, że przez całą nocpływał pan kajakiem po jeziorze.He, he, he! - Kuryłło roześmiał siępod nosem.

- Lubię pływać kajakiem pojeziorze.

- Szczególnie w mroczną,deszczową noc, he, he, he...

Page 268: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Miałem mu już odpowiedziećniegrzecznie: „Co to panaobchodzi”, ale on nagle zmienił ton irzekł z powagą:

- Jeśli i pana wciągnęła zagadkatajemniczej szachownicy,moglibyśmy zawrzeć spółkę. Amoże pańska nocna nieobecnośćzwiązana była z jakimiś sprawamisercowymi, romantycznymi iromansowymi? - skrzywił się zniesmakiem.

- Jak pan wyobraża sobie takąspółkę? - odpowiedziałempytaniem, aby uniknąć wyraźnejodpowiedzi.

Page 269: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Pan ma samochód, prawda? -ożywił się Kuryłło. - A ja nie mam.Posiadam natomiastdetektywistyczne zdolności. Jestempostrachem wrocławskiejgastronomii.

- Mówił mi pan już o tym...

- Mówiłem? Nie szkodzi, jeślijeszcze raz to pan usłyszy. Utrwalisię to w pańskiej pamięci.Powiadam więc: pan ma samochód,a ja go nie mam, i dlategopotrzebny mi pan jest do spółki.Dobra Haubitzów leżą w różnychmiejscach, i to dość odległych, awszędzie tam zapewne są

Page 270: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

szachownice. Widnieją one także namurach kilku kościołów w różnychwsiach. Nie jest wcale powiedziane,że ten stary dureń, czyli JohannHaubitz, schował tę „rzecznajcenniejszą” akurat w Jasieniu, inie gdzie indziej. Miał przecież dodyspozycji samochód i podobnoobjechał swoje dobra, ściągając znich, co się dało. Dobrze byłobyobskoczyć wszystkie te miejsca. Panbędzie mnie woził, a ja rozejrzę sięza szachownicami. Jeśliodnajdziemy złoto albo brylanty,podzielimy się po połowie. No co,zgoda?

- Jeśli dobrze się orientuję, ta

Page 271: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

sprawa związana jest z jakimśprocesem sądowym, czyimśpamiętnikiem...

- Bzdura, bzdura - oburzył się panKuryłło. - Pan wierzy w podobnebrednie? Dla jakiegoś idiotycznegopamiętnika wszczynaliby aż takieposzukiwania? Brała w nich udziałspecjalna polska ekipa oraz kilkuNiemców.

- Są rzeczy daleko cenniejsze niżzłoto i brylanty.

- E, bzdura - machnął ręką„postrach gastronomii”. - Niech panwierzy mnie, starszemu

Page 272: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

człowiekowi. Nie ma niccenniejszego nad złoto i brylanty. I,jakem Kuryłło, my to złoto i brylantyodnajdziemy. Więc jak panpostanawia? Zawieramy spółkę?Wyruszamy na krajoznawcząwycieczkę?

- W Jasieniu podobno również sąszachownice. Na kościele, naruinach obserwatorium, w młynieTopielec...

- Więc jednak wciągnęła pana tasprawa, he, he, he - triumfującoroześmiał się Kuryłło. - Alepowiadam panu, że nic tu nie ma.Te szachownice są nic nie warte i

Page 273: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

nie kryją żadnej zagadki.Obejrzałem je dokładnie iprzysięgam panu, jakem Kuryłło, żemożna na nie machnąć ręką. Trzebajechać do Dolska, do Lubiechowa ijeszcze do kilku innych miejsc.

- No cóż, zastanowię się -powiedziałem.

- A słusznie, bardzo słusznie.Niech się pan zastanowi - zzadowoleniem pokiwał głową. Byłpewny, że przystanę na jegopropozycję.

A mnie irytowała pewność siebiepana Kuryłły, jego zarozumialstwo i

Page 274: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

lekceważący stosunek do mnie.Traktował mnie jak głupca. Miałemgo wozić, on zdecydowany byłpoświęcić się rozwiązywaniuzagadki. W ogóle nie brał wrachubę mojego intelektu.

Wiedziałem więc, że powiem mu:„Nie”. Ale przyjemność zobaczeniajego zdumionej twarzy odkładałemsobie na później.

Wsiadłem do wehikułu i po kilkuminutach jazdy przez las znalazłemsię obok kościoła w Jasieniu.

Kościół znajdował się w środkuwsi, w pobliżu niedużego placu,

Page 275: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

gdzie mieściła się gromadzka radanarodowa, poczta i pawilon sklepuspożywczego. Był to maleńki,romański kościółek zbudowany zgranitowej kostki.

Wejście do kościoła obramowanebyło gładkim portalem z kamienia itu właśnie, po lewej stronie, natrzecim kamieniu licząc od ziemi -widniało coś, co przypominałoszachownicę. Jeden z kamieni był wtaki sposób obrobiony, że naprzemian powtarzały się na nimciemne i jasne prostokąciki.

Nad portalem i głównymwejściem wznosiła się wieża

Page 276: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

kościelna, obronna, w późniejszychwiekach przykryta barokowymhełmem, który raził w zestawieniu zsurowością i prostotą romańskiegokształtu kościoła. Wnętrzeprzedstawiało się ubogo,zobaczyłem gładkie bielone ściany,kilka obrazów w złoconych ramach,chorągwie stojące przy drewnianychławkach. Prościutki, niedawnoustawiony ołtarz dopełniałwyposażenia.

Obejrzałem kościół pobieżnie, alewnioskując z układu jego murów niewydawało mi się, aby zawierałjakieś podziemia lub tajneprzejścia.

Page 277: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

A więc Kuryłło miał chybasłuszność. Podobnie jakszachownica na głazie w młynieTopielec, ta także nie kryła żadnejtajemnicy.

Znowu wsiadłem do wehikułu iskierowałem się na drogęobiegającą jezioro od strony pałacuHaubitzów. Jakiś czas jechałemskrajem pałacowego parku, ażzobaczyłem wzgórze porośniętegęstwą drzew i krzaków. Tamznajdowały się ruinyobserwatorium. Zostawiłemsamochód na drodze i do ruinpowędrowałem piechotą.

Page 278: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

W parku wesoło świergotałyptaki, wśród drzew panowałprzyjemny chłodek. Radość ptactwai mnie się udzieliła, ogarnął mniepogodny nastrój. Nieomalzapomniałem, że jeszcze przedkilkunastu godzinami, właśniegdzieś w tym miejscu, obokparkowego muru, znaleziono mniezemdlonego, unieszkodliwionegoprzez tajemniczego napastnika. Imożna było mieć prawie pewność,że nasze drogi znowu się skrzyżująw chwili najmniej spodziewanej.Albowiem, jak się wydawało, szła tugra o bardzo wysoką stawkę.

A jednak nie myślałem o tym.

Page 279: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Szedłem przez park i beztroskopogwizdywałem.

Page 280: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf
Page 281: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Rozdział siódmy

W RUINACH OBSERWATORIUM •PŁYTKI NA KOMINKU • KTO BYŁBARBARZYŃCĄ? • ROZMYŚLANIA OPANU KURYLLE • WALKA Z PANEMNIKT • TAJFUN NAD JASIENIEM •NIEBEZPIECZEŃSTWO

Dochodziła trzecia po południu.Wspiąłem się krętą ścieżką nawzgórze i stanąłem przed sklepionąłukowatą kamienną bramą doobserwatorium. Zobaczyłem na łukubramy herb Haubitzów, a w herbie

Page 282: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

dużą szachownicę. Herb wykutyzostał w kamieniu. Żaden szczegółnie wskazywał, aby ów kamieńmożna było przekręcić czyprzesunąć i w ten sposób ujawnićjakiś schowek.

Wzruszyłem więc tylko ramionamii przekroczyłem bramę, wchodzącna duży podwórzec. Rozglądałemsię dość pilnie po kamiennychścianach, lecz nigdzie nie odkryłemszachownicy. Z podwórcemsąsiadowała kolista sala, któramiała półokrągły sufit z wielkądziurą pośrodku. Pod nią znajdowałsię kamienny stół. Jak domyśliłemsię, stanowił on chyba kiedyś

Page 283: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

podstawę lunety skierowanej wniebo przez otwór w suficie.

Obejrzałem dokładnie ścianyobserwatorium i ów kamienny stół,lecz szachownicy nie znalazłem.Natomiast udało mi się chyba trafićna miejsce, gdzie stary Haubitzukrył swoje skarby, wydobytepotem przez jego lokaja i odebranemu następnie przez żołnierzy. Z saliobserwatorium wchodziło się pokilku stopniach do dość płytkiejpiwnicy bez okien. Być może przedlaty drzwi tej piwnicy były w jakiśsposób zamaskowane i staryHaubitz uznał ją za bardzo wygodnyi konspiracyjny schowek. Teraz już

Page 284: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

piwnica nie posiadała nawet drzwi,wewnątrz walał się gruz i zeschłeliście nawiane tutaj przez wiatr.Szachownicy nie było.

Z okrągłej sali obserwatoriumprzechodziło się do ostatniegopomieszczenia, do pracowniHaubitza-astronoma. Duże oknawpuszczały wiele światła, Haubitzmiał tu zapewne swe biurko ibibliotekę. Na jednej ze ścianzobaczyłem resztki ozdobnegokominka wyłożonego glazurowymipłytkami. Resztki potłuczonychpłytek leżały na podłodze,potknąłem się o nie i nieomalwyrżnąłem głową w ostry kant

Page 285: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

kominka.

Nie zakląłem jednak, potknięcieokazało się zbawienne. Dziękiniemu zwróciłem uwagę na kawałkipłytek i aż mi dech zaparło.

Kominek był kiedyś obłożonyglazurowymi czarno-białymipłytkami dającymi wzórszachownicy. Tylko że płytkiodpadły od ściany i walały się przedkominkiem.

Odpadły? Obejrzałem je uważnie.Pęknięcia były świeże, jak gdybydopiero wczoraj zrobione.Wyglądało to tak, jak gdyby

Page 286: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przyszedł tu ktoś z młotkiem czyinnym narzędziem i systematyczniepoobtłukiwał płytki z kominka.Oczywiście, przy takim systemiepracy wszystkie płytki popękały.

„Barbarzyńca” - pomyślałem zoburzeniem.

Powód tego barbarzyństwa byłdla mnie wyraźny: dokonał go ktoś,kto spodziewał się, że szachownicaz płytek zakrywa schowek wścianach kominka. A więc zrobił totropiciel zagadki tajemniczejszachownicy. I rozczarował się. Bopłytki były po prostu przylepione dościan kominka.

Page 287: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Od tygodnia zagadkę tajemniczejszachownicy próbowała rozwiązaćgrupa Niemców i specjalna polskaekipa. Z całą pewnością trafili onido ruin obserwatorium i dokominka, ale ich wykluczałem jakosprawców. Mieli dość czasu iwystarczającą ilość sposobów, abydelikatnie podważać poszczególnepłytki, nie musieli ich rozbijać. Tegodokonał ktoś, kto nie miał czasu naceremonie z odlepianiem płytek. „Ibyć może - pomyślałem - robił to wtrudnych warunkach, bezodpowiednich narzędzi, w nocy”.

I czy właśnie na tej czynnościzastał go Wiewiórka, gdy nocą

Page 288: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przyszedł do ruin obserwatorium?

Gdy spoglądałem na potłuczonepłytki przed kominkiem, zrozumiałastała się dla mnie przygoda chłopca.W Jasieniu, tuż obok ruinobserwatorium, mieszkała polskaekipa i grupa Niemców oficjalniezajmująca się wyjaśnieniemzagadki szachownicy. Tajemniczyosobnik narażał się na poważnekłopoty, na własną rękę podejmującposzukiwania. Robił to nocą i bał sięodkrycia, nawet przez chłopca zharcerskiego obozu. Dlatego strzeliłdo niego z pistoletu gazowego, apotem dał drapaka.

Page 289: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Płytki na kominku nie kryłyjednak schowka, więc tajemniczyosobnik co noc ponawia swojewizyty w obserwatorium, szukającjakiejś innej szachownicy. Zastałemgo przy tej czynności, zacząłemśledzić, więc obezwładnił mniechloroformem.

Kim był ten ktoś?

Miałem odpowiedź prostą inatychmiastową: Kuryłło. Z jakążogromną pewnością stwierdził, żeruiny obserwatorium, szachownicana kościele i na głazie w Topielcunie kryją tajemnicy. Ta pewnośćsiebie mogła wynikać z faktu, że był

Page 290: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

tu wielokrotnie, namacalnie inaocznie przekonał się o tym.Ponadto powiedział mi, że nie manic cenniejszego nad złoto ibrylanty, przyznał się również doswego wielkiego zainteresowaniazagadką i nawet zaproponował mispółkę.

Ale kilka innych faktów niepasowało do obrazu pana Kuryłły,rozbijającego nocą płytki nakominku. „Postrach wrocławskiejgastronomii” nie wyglądał mi naczłowieka, który posługuje siętakimi akcesoriami, jak pistoletgazowy i chloroform, lecz raczej naposzukiwacza-amatora. Poza tym

Page 291: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zbyt otwarcie przyznawał się doswego zainteresowania skarbami.Człowiek, który używał pistoletugazowego i chloroformu, na pewnozachowałby się zupełnie inaczej. Apoza tym tajemniczy osobnikwyraźnie doszedł do pałacu idopiero gdy spostrzegł, że gośledzą, skierował się znowu w głąbparku. Innymi słowy, był to ktoś zgości pałacowych.

„Pan Kuryłło zamiast chloroformuużyłby cegły” - pomyślałem zhumorem. I również odrzuciłemnatychmiast to przypuszczenie.

Byłem przekonany, że Kuryłło nie

Page 292: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

użyłby ani chloroformu, ani cegły.Jego zarozumialstwo i pewnośćsiebie wskazywały, że jeststrasznym tchórzem i małymspryciarzem.

Ze znanych mi osób wchodziła wgrę tylko jedna: Klaus, przeciwnikHildy, człowiek, który się cieszył, żezagadka szachownicy nie zostaławyjaśniona.

O tak, on mógł posiadać i pistoletgazowy, i chloroform. I mógł nocą,nie chcąc, aby zauważyli go Hilda iludzie z polskiej ekipy, grasować wruinach obserwatorium, na własnąrękę próbując rozszyfrować

Page 293: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zagadkę.

Z tym przekonaniem opuściłemruiny i wróciłem do pozostawionegona drodze samochodu.

Była już prawie piąta po południu,dwie godziny straciłem wobserwatorium, a nosiłem w sobiepewien tajny zamysł, którywymagał sporo czasu i ukrycia się wmiejscu niewidocznym dla ludzkiegooka.

Minąłem więc miejsce, gdzie nadrzeczką znajdowało się obozowiskomoich przyjaciół, i pojechałem wstronę młyna Topielec. Nie

Page 294: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

dojeżdżając do samego młynaodkryłem boczną drogę prowadzącąnad jezioro, i znalazłem się nanadbrzeżnej polance, ze wszystkichstron osłoniętej krzakami wikliny.

Wysiadłem z wehikułu iwyciągnąłem z kieszeni pożyczonąod Wiewiórki książkę. Zagłębiłemsię w lekturze i zapomniałem obożym świecie. Jeśli od czasu doczasu wracała mi świadomość ipoczucie rzeczywistości, to tylko wtych chwilach, gdy przypomniałemsobie piękną Zenobię i utwierdziłemsię w postanowieniu: „Poczekaj,kochana ciotuniu. Wkrótce sięzmierzymy. Pan Samochodzik nie

Page 295: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

należy do ludzi, którzy dają sięupokarzać”.

Podręcznik był świetny,zaopatrzony w fotografiewalczących. Każdy ruchzaatakowanego i atakującegozostał w nim dokładnie opisany.

Uczyłem się kiedyś dżudo. Napoczątku więc przypomniałem sobiepodstawowe wskazówki dlazaatakowanego. Autor książkiprzestrzegał swych uczniów, że wwalce wręcz znaczną rolęodgrywają czynniki psychologiczne,a więc dobra orientacja,pozwalająca w mgnieniu oka ocenić

Page 296: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

sytuację, szybka decyzja, wiara wewłasne siły i opanowanie.Przystępując do walki należałopamiętać, aby przyjąć odpowiedniąpostawę wyjściową, tułów trzymaćprosto i stanąć w małym rozkroku.Ręce powinny znajdować się wpostawie bokserskiej, nie wolnobyło odwracać się plecami doprzeciwnika. Przy minimum zużytejsiły należało uzyskać maksimumefektu, a to dzięki zastosowaniuzasady dźwigni. Obowiązywałaprzestroga Akyamy: „Zgiąć się, abyzwyciężyć”, czyli wyzyskać siłyprzeciwnika na własną korzyść,pozbawić go równowagi dzięki

Page 297: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przeniesieniu środka jego ciężkościpoza płaszczyznę podparcia.

Zapoznawszy się z ogólnymizasadami, przystąpiłem dokonkretnych ćwiczeń. Zacząłem odtrudnej sztuki upadku. Takiegoupadku, który nie czynił krzywdypadającemu, a przeciwnie, pozwalaomylić atakującego i przystąpić dokontrataku.

A więc umiejętność właściwegoupadku w przód, sztuka upadku wtył. Umiejętność uwolnienia dłoni zuścisku za pomocą skrętu,uwolnienie dłoni z uścisku poprzeznacisk na nerw łokciowy

Page 298: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przeciwnika. Sztuka uwalnianianadgarstka, sztuka uwalnianiaobydwu nadgarstków z uściskuoburącz. Sztuka uwalnianiaprzedramienia, umiejętnośćuwalniania szyi z uściskudwuchwytem z przodu, z boku, ztyłu...

Potem przyszły trudniejszećwiczenia: obrona przed takzwanym krawatem, czyliobchwytem karku, sztukauwalniania się z uchwytu zakołnierz, obrona przed duszeniem.

Nie myślcie, że moja naukapolegała tylko na lekturze,

Page 299: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przyglądaniu się obrazkom iprzewracaniu kartek książki! Pozapoznaniu się z opisem i fotografiąposzczególnego chwytu odkładałemna bok książkę i zabierałem się doćwiczeń. Na maleńkiej polancewśród wikliny staczałem jakieśokropne bitwy z wyimaginowanymprzeciwnikiem, przewracałem się wtrawie, koziołkowałem, obalałem naziemię swoich wrogów.

Wyobrażałem sobie, że ototajemniczy osobnik z ruinobserwatorium próbuje mnie z tyłuunieszkodliwić przy pomocy takzwanego pasa. Jak się uwolnić odataku?

Page 300: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Albo wyobrażałem sobie, żetajemniczy osobnik z ruin próbujemnie chwycić od tyłu dwoma rękamiza gardło, podobnie jak minionejnocy, gdy przyłożył mi do usttampon z chloroformem. Terazwiedziałbym już, jak się uwolnić odataku.

Należało pochylić tułów w przód izwrócić głową w lewo podramionami napastnika. Kontynuującobrót mógłbym uwolnić się od jegochwytu.

Mała polanka nad jeziorem stałasię więc widownią moichniezwykłych zmagań z wrogami.

Page 301: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Były ich chyba setki, bo po dwóchgodzinach ćwiczeń cały opływałempotem i odczuwałem ogromnezmęczenie. W pewnej chwili,uwolniwszy się od zdradliwego„krawata”, tak osłabłem, żeupadłem na trawę i przez jakiś czasnie miałem sił podnieść się na nogi.

I właśnie wtedy z krzaków wiklinyrozległ się głośny chichot. A potemujrzałem ogromny nochal SokolegoOka i chłopak wyszedł z ukrycia.

- No, panie Tomaszu - powiedział,nie przestając się śmiać - zdaje misię, że tym razem pan jednak zostałpokonany. Rozłożył pana na obie

Page 302: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

łopatki.

- Kto? - burknąłem.

- Jak to: kto? - udał zdumienieSokole Oko. - No ten, co panaprzewrócił.

- Przecież widzisz, że tu nie manikogo.

- Nie ma? - znowu zdumiał sięchłopak. - Chce mi pan wmówić, żewalczył pan z panem Nikt? I tak siępan zziajał?

- Od dawna siedzisz w tychkrzakach?

Page 303: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Najpierw usłyszałem okropnesapanie i przybiegłem z pomocą.Wkrótce jednak zorientowałem się,że pan sobie sam poradzi ze swoimiwrogami, i pozostałem w krzakach.Pięknie pan walczył. Szkoda tylko,że na sam koniec dał się panpokonać.

Postękując, z trudem podniosłemsię z trawy.

- Może byś tak przestał kpić sobieze mnie? - zaproponowałem. - Czynie widzisz, że ledwo żyję?

- Niech pan nie traci ducha, panieTomaszu. Następnym razem pan

Page 304: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

będzie zwycięzcą.

Machnąłem lekceważąco ręką ispojrzałem na zegarek.

- Boże drogi - westchnąłem. - Toja już dwie godziny trenuję? I typrzez cały ten czas obserwowałeśmoje ćwiczenia?

- A tak - bezczelnie przyznałSokole Oko. - Takiego kina jak żyjęnie widziałem.

- Ruiny obserwatorium zapewnepozostawiliście na pastwę losu -powiedziałem z wyrzutem.

Page 305: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Spokojna głowa, panieTomaszu. Wiewiórka siedzi nadrzewie i obserwuje każdego, ktosię zjawia w ruinach. Ma przy sobienotes i zapisuje godzinę przyjścia iwyjścia z obserwatorium. Ale jak narazie niewiele osób interesuje sięruinami. W godzinach rannychdłuższą wizytę złożyła tam Niemka,Hilda. Potem był tam pewienSzwajcar...

- Skąd wiecie, że to Szwajcar?

- Za kogo pan nas uważa? -oburzył się Sokole Oko. - Albośmyto jacy tacy? Potem ruiny odwiedziłniejaki pan Samochodzik i

Page 306: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przebywał tam prawie dwiegodziny. Ten osobnik pojechałnastępnie nad jezioro, gdzie z dalaod ludzkich oczu pokonał dwatysiące wrogów i przezdwutysięcznego pierwszego zostałpokonany.

- Czy możesz mi powiedzieć,dlaczego poszedłeś za mną?

- Postanowiliśmy obserwowaćkażdego, kto przychodzi do ruin.Skoro i pan przyszedł, oczywiściemusieliśmy pana obserwować.Zresztą śledzić pana rozkazał miWilhelm Tell. Powiedział: „Idź no,bracie, za panem Samochodzikiem.

Page 307: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

On ma dużo wrogów, a jeszcze niezdołał opanować dżudo. W razieczego zawołaj nas na pomoc”. Więcja tylko postępuję zgodnie zrozkazem władzy zwierzchniej.Wyznaję, że gdy ten pański nieistniejący przeciwnik w końcurozłożył pana na obydwie łopatki,już miałem zawołać chłopaków napomoc. Ale pomyślałem, że panbędzie niezadowolony z tego. Idobrze zrobiłem, że nie zawołałemo pomoc, prawda?

Zrobiłem dwa kroki w kierunkuSokolego Oka.

- Znam pewien świetny chwyt na

Page 308: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

kpiarzy.

- Co to, to nie! - wrzasnął chłopaki dał drapaka na bezpiecznąodległość. Podniósł ręce do góry iwskazał niebo: Niech pan spojrzy,panie Tomaszu. Zaraz będzie burzai deszcz. Uciekajmy do naszegoobozu.

Rozejrzałem się po niebie. Miałrację, lada chwila mogła zacząć sięburza. Zajęty ćwiczeniami niezauważyłem, że na horyzoncieniebo stawało się brunatne,ogromna chmura sunęła nisko,niosąc na swych krawędziachodblask zachodzącego słońca, przez

Page 309: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

co wydawało się, jakby objęta byłapożarem.

W przyrodzie nastała ogromnacisza. Wydawać się mogło, żewszystko, co żyło - zamarło iznieruchomiało ze strachu. Wronyna starych topolach w Topielcunagle przestały krakać, nie drgnąłżaden listek na krzakach wikliny.Trzciny i trawy stały sztywno, wodajeziora upodobniła się do gładkiegolustra.

Wielkie, czarne dłonie burzysięgały już po niebo nad naszymigłowami. Jeszcze chwila i te dłoniejak gdyby rozwarły się, wysuwając

Page 310: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

ku przodowi kilka długich palców.Brunatna głowa ogromniała,zdawało się, że lada chwila ukażesię zza horyzontu jakaś straszliwatwarz, którą poprzedziły wysunięteręce i skłębione, rude włosy.

- Uciekajmy! Zaraz zerwie sięwicher i lunie deszcz! - krzyknąłSokole Oko.

W tym momencie dostrzegłemczerwony kajak płynący w kierunkuTopielca. Rozpoznałem w nim Hildę,wiosłowała szybko, ile jej tylko siłstarczało. Ale było to dla mnieoczywiste, że nie zdoła przed burząschronić się na brzegu.

Page 311: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Raptem usłyszeliśmy głośny,narastający szum. Jeszcze sekundai przy akompaniamenciepotężniejącego szumu zobaczyłem,że drzewa po drugiej stronie jeziorazaczynają się zginać pod naporemwichru. Raptem z lasu wyskoczył nataflę jeziora ogromny wirpowietrzny. Kotłowały się w nimliście i drobne gałązki. Wirpowietrza sunął po jeziorze,wsysając w siebie wodę.Rozbełtawszy ją jak w potężnymwirniku, rozpylał wokół siebie rosę ibryzgi piany.

- Boże drogi! - jęknął Sokole Oko.

Page 312: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Zrozumiałem powód jegoprzestrachu. Trąba powietrza iwody leciała wprost na czerwonykajak. Widzieliśmy, że dziewczynapróbowała uciec z drogi wiru, alewysiłki jej były próżne. Zanimzdołałem krzyknąć, trąba wirującejwody zwaliła się na kajak, azarazem porwała go w swójokropny taniec. Kajak uniósł się dogóry, jakby pchnięty od spoduogromną siłą. Powietrzna trąbaprzewróciła go razem z Hildą i wirpomknął dalej, ale wówczas zwaliłosię na jezioro potężne uderzeniewiatru. Woda wzburzyła się, wyrosłyna niej wielkie fale. Porwane

Page 313: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wiatrem drobne cząsteczki wodyzamgliły jezioro. Wicher runął namnie i gdybym nie upadł na ziemię,rzuciłby mnie o pnie drzew w lesie.Sokole Oko czepiał się krzakówwikliny i tak pozostał, trzymając sięgałęzi, dopóki nie minęło pierwsze,zawsze najsilniejsze uderzeniewiatru. Nie słyszeliśmy własnychgłosów, pęd powietrza wpadał wrozwarte od krzyku usta i dusił. Woczy biły krople wody, oślepliśmy.Za naszymi plecami z trzaskiemłamały się wierzchołki drzew wlesie.

A potem pochłonęły nas potokiulewy. Strugi wody lały się na nas

Page 314: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

jak z potężnego kubła, a wiatrporywał wodę i chłostał nią jakbiczem. Zgięty od naporu wiatru,niemal na czworakach dopadłemwehikułu. Wśliznąłem się do jegownętrza i puściłem w ruch silnik.

Jeszcze chwila i mój samochódpotoczył się w stronę wzburzonejwody.

Fale jeziora z głośnym szumemwpadały na brzeg i rozbryzgiwałysię. Nie widziałem dalej niż na kilkametrów, bo ulewa opadła na światjak gęsta zasłona. Wehikuł zderzyłsię z ogromną falą, która jego przóduniosła do góry lekko jak piórko,

Page 315: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

samochodem zakołysało.Przestraszyłem się, że silna falaodrzuci wehikuł na brzeg, lecz jużpracowała turbina, która okazała sięsilniejsza od naporu fali. Kołyszącsię na wodzie wehikuł parł naprzód,a migające na szybie wycieraczkipozwalały rozejrzeć się powzburzonej toni.

Czerwony kajak przewrócił się naśrodku jeziora, na wysokościmiejsca, gdzie ćwiczyłem dżudo.Płynąłem tam całą mocą silnikaferrari 410, ale gdy znalazłem sięna środku jeziora, nie zobaczyłemczerwonego kajaka. Czyżby utonąłwraz z Hildą?

Page 316: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Zrobiłem ogromne koło wciążkołysany falami. Wreszcie dojrzałemHildę, a raczej czerwony,odwrócony do góry dnem kajak.Leżał na wodzie nieco bardziej naprawo ode mnie, bliżej brzeguTopielca. Zapewne zniosła go tamwichura.

Dodałem gazu, silnik ryknąłstraszliwie, za samochodem wodazagotowała się jak w kotleczarownic. To turbina, otrzymawszydodatkowe obroty, rozbijała wodęw drobny pył.

Po kilkunastu sekundach byłemjuż w najbliższym sąsiedztwie

Page 317: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

czerwonego kajaka. Hilda jednąręką trzymała się przewróconegokajaka, a drugą wyciągała w mojąstronę.

Dokonałem skrętu kierownicą ipopłynąłem do niej prawym bokiemwehikułu. Na chwilę puściłem ster izostawiłem silnik na wolnychobrotach. Otworzyłem drzwi iprzykucnąwszy w nich, chwyciłemwyciągniętą rękę dziewczyny. Pochwili - mokra, zmęczona, z trudemłapiąc oddech - wpół leżała wewnętrzu wehikułu. A ja skierowałemsię tam, gdzie brzeg był najbliżej, tojest do ruin młyna Topielec. Wkrzakach na brzegu pozostał Sokole

Page 318: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Oko, lecz nie martwiłem się oniego, nie groziło mu już terazżadne niebezpieczeństwo, conajwyżej moknął. Ja zresztą takżemiałem przemoknięte ubranie.Przewidywałem, że chłopiec albojuż pomknął do niedalekiego obozu,albo zauważywszy, że popłynąłemdo Topielca, przybiegnie tambrzegiem jeziora.

- To był prawdziwy tajfun -odezwała się po niemiecku Hilda. -Uważam się za dobrą pływaczkę,lecz wolałam się trzymaćprzewróconego kajaka. Tenstraszliwy pęd powietrza po prostudusił, a fale mnie zalewały.

Page 319: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Dziękuję za pomoc. Zjawił się panw samą porę.

Usiłowała się uśmiechnąć, alebyła chyba jeszcze zbyt przerażona iprzemęczona. Ten uśmiech wypadłbardzo blado, wyglądał raczej napłaczliwe skrzywienie ust.

- Zatrzymamy się w ruinachmłyna. Muszę zaczekać na swegoprzyjaciela, który został na brzegu -powiedziałem również poniemiecku. - A potem odwiozępanią do pałacu.

Włączyłem ogrzewanie wsamochodzie i wyjechałem na

Page 320: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

piaszczysty brzeg w Topielcu, apotem, gniotąc wehikułem ogromnepokrzywy, parłem do mostu nadrodze obiegającej jezioro.

Znajdowaliśmy się obok ruindomu młynarza, gdy naglezobaczyliśmy samochód. Szarytaunus Klausa właśnie zawracał nadrodze za mostem. Nie wiem, czyKlaus nas zauważył, czy dostrzegł wmoim wehikule Hildę. Zawróciwszy,pomknął leśną drogą w kierunkupałacu i zaraz zniknął nam z oczu.

Zatrzymałem wehikuł,pozostawiając silnik na wolnychobrotach, aby mogło wciąż działać

Page 321: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

ogrzewanie.

- Domyślam się już - rzekłem -dlaczego płynęła pani do Topielca.Znowu zauważyła pani, że Klausskierował tutaj swój samochód.

- Tak - skinęła głową, ajednocześnie zerknęła na mnieciekawie. - Kim pan jest? - zapytała.- I czemu tak bardzo interesuje siępan tą sprawą?

- Jestem z wykształceniahistorykiem sztuki, a pracuję wmuzeum - odparłem szczerze.

- Tak? Inwentaryzuje pan zabytki,

Page 322: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

oprowadza pan wycieczki szkolne iostrzega: „Proszę nie dotykaćeksponatów” - kpiła Hilda. Niewierzyła moim słowom.

- A jednak to prawda. Zajmuję sięzabytkami, inwentaryzuję je,niekiedy oprowadzam wycieczki -odparłem z powagą.

- Pański samochód, który pływapo wodzie jak najlepszamotorówka, też należy domuzealnego wyposażenia? - spytałaz ironią.

- Nie. To moja prywatnawłasność. Historia tego wehikułu

Page 323: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

jest interesująca, lecz zapewniampanią, że nie ma w niej nicpodejrzanego. Wracając zaś domojej osoby, muszę wyjaśnić, żeprzez jakiś czas zajmowałem sięrewindykacją i poszukiwaniemzaginionych podczas wojny zbiorówmuzealnych i cennych zabytków.Ten okres pracy obudził we mnieochotę do przygód idetektywistyczną żyłkę. Zresztą,proszę, oto moja muzealnalegitymacja - sięgnąłem dokieszeni. Bardzo chciałem, aby mizaufała.

- Nie, dziękuję, nie jestempowołana do tego, aby oglądać

Page 324: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

czyjeś dokumenty. Zaczynam panuwierzyć - uśmiechnęła się. - A pozatym nawet jeśli obdarzę panazaufaniem na kredyt, nic na tym niestracę. W mojej sprawie nie ma nicdo stracenia i nie jest ona żadnątajemnicą.

- Przyjechałem do Jasieniadopiero wczoraj - wyjaśniłem - ioczywiście natychmiastzainteresowałem się waszymiposzukiwaniami. Tutaj wszyscywczasowicze pasjonują się tąhistorią. Zrozumiałe chyba, żezagadka szachownicy obudziła imoją ciekawość. Może będę mógłpomóc w tej sprawie?

Page 325: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Przecież tu nie chodzi o żadenzabytek, lecz o rzecz jak najbardziejwspółczesną: pamiętnik.

- Przebywam tutaj na urlopie. A wramach urlopu mogę chyba odstąpićod swych zawodowychzainteresowań. Proszę, niech mipani opowie tę historię.

- Teraz? Tutaj? - zdumiała się. -W tych przemoczonych ubraniach?

- I tak musimy zaczekać namojego przyjaciela - rzekłem. - Apani może się przebrać. Na tylnymsiedzeniu mam sweter ikombinezon do reperacji wozu.

Page 326: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Zresztą ogrzewanie w wozie działaświetnie.

Nie czekając na jej odpowiedź izgodę, wyskoczyłem z wehikułu,aby mogła się swobodnie przebrać.

Burza ustała równie szybko, jaknadeszła. Czarna krawędź chmuryzniknęła za porośniętymi lasemwzgórzami, wiatr ustał, a nad namiotwierało się przejrzyste niebo.

Przespacerowałem się wśród ruinmłyna i jego zabudowań.Otaczająca nas przyroda wyglądałaprześlicznie. Omyta deszczem zieleńodzyskała swoją intensywną barwę.

Page 327: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Na trawie i krzakach błyszczałyogromne krople.

Odezwały się wrony. Może wiatr iburza zrujnowały im gniazda, bopodniosły nagle straszliwyharmider, skrzeczały przeraźliwie iprzejmująco, jak gdyby opłakującjakąś ogromną stratę.

Sokole Oko nie zjawiał się.Zapewne pobiegł do obozu, gdzieprzebrał się w suche ubranie.Dalsze czekanie na niego nie miałosensu, ale chciałem, aby Hildaopowiedziała mi historiępamiętnika. Rzecz jasna, można tobyło zrobić znacznie później, w

Page 328: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

bardziej sprzyjających warunkach,na przykład w zaciszu pałacowejkawiarni. Na wszelki wypadekwolałem jednak, aby nie widzianonas razem. Miałem dla Hildy pewnąpropozycję, a ta nakazywała dalekoposuniętą ostrożność.

Gdy wróciłem do samochodu,Hilda grzała się w moim niecoprzybrudzonym smaramikombinezonie.

- Sweter zostawiłam dla pana -powiedziała.

Podziękowałem jej, zdjąłempośpiesznie koszulę i naciągnąłem

Page 329: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

sweter. W wehikule panował upałdo tego stopnia, że dźwignięogrzewania przesunąłem dopołowy.

- Opowiem panu historiępamiętnika - zaczęła Hilda - ale napomoc jest już za późno. Jutro ranowracamy do Niemiec. Poszukiwaniazostały zakończone i niestetyprzyniosły wynik negatywny. To japonoszę winę za rozpoczęcie tejsprawy. To za moją przyczynąredakcja znanej we Frankfurciegazety przegra proces sądowy ibędzie musiała zapłacić dużeodszkodowanie, a kto wie, czysekretarz odpowiedzialny redakcji,

Page 330: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

pan Weber, nie poniesie nawetodpowiedzialności karnej. Gryziemnie to bardzo, ale zacznijmy odpoczątku.

- Tak, bardzo o to proszę -powiedziałem, zapalając papierosa.

- Wszystko zaczęło się odartykułu o Konradzie von Haubitz,który pan Klaus opublikował wtakiej naszej gazecie dla byłychżołnierzy. Napisał w nim, że Haubitzto „wschodząca gwiazda” partiiprzesiedleńców i powinien wprzyszłości zostać ministrem wrządzie NRF. Powoływał się nazasługi Haubitza, na jego piękny

Page 331: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

życiorys, w którym odmalował gojako człowieka nieskazitelnego, niesplamionego podczas wojnyżadnymi brudnymi czynami,człowieka o czystych rękach.„Właśnie takim ludziom Niemcypowinni powierzyć swoje interesy” -pisał Klaus. I ten artykuł wywołałmoje ogromne oburzenie. Albowiemznam dobrze Haubitzów i wiem, żewszystko, co napisał Klaus, byłowierutnym kłamstwem. Urodziłamsię w Jasieniu, moja matka byłasłużącą w pałacu Haubitzów, aojciec pracował jako kamerdyner,choć nie tak zaufany, jak ówPlatzek, który potem zwariował. Czy

Page 332: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zna pan historię Platzka?

- Tak, słyszałem ją.

- Mój ojciec nie interesował siępolityką, ale uważał, że wojnarozpoczęta przez Hitlera powodujeogromne zło. Niepotrzebniepodzielił się z kimś tymi poglądami,został aresztowany przez gestapo izmarł w obozie koncentracyjnym.Miałam wtedy osiem lat. Dopiero wrok później dowiedziałyśmy się wrazz matką, że właśnie Konrad vonHaubitz, gdy przybył na urlop zwojska, zadenuncjował mego ojca istał się sprawcą jego śmierci.Rozumie pan chyba, że nie mam

Page 333: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

powodów, aby Haubitza uważać zaprzyszłego zbawcę naroduniemieckiego. Ale artykuł Klausaoburzył mnie nie tylko z tegopowodu. Już po wojnie, gdyprzesiedlano nas do Niemiec, częstowspominałyśmy z matką minionelata. Matka opowiadała mi oHaubitzach i oczywiście w naszychrozmowach wciąż powracałonazwisko Konrada, który stał sięsprawcą śmierci mego ojca.Wspomniała mi matka, że Konradvon Haubitz wyruszył na wojnę nietylko z mocnym postanowieniemzdobycia szlifów pułkownika ilicznych odznaczeń, ale także zabrał

Page 334: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

z sobą gruby, oprawiony w skórębrulion, w którym zamierzałopisywać swoje chwalebne ibohaterskie czyny. Po trzech latachbrulion wypełnił się jego zapiskami,fotografiami. Konrad von Haubitzpozostawił zapisany pamiętnik wdomu rodzinnym, a z nowym,czystym, znowu wyruszył w świat.Odtąd stary Johann von Haubitzniemal co wieczór zbierał całąpałacową służbę i odczytywał jejpamiętnik swego syna, abypoznając bohaterskie czynyKonrada, umacniali się wpatriotyzmie. I na tych głośnychczytaniach pamiętnika musiała

Page 335: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

bywać także moja matka. Jakwyglądały wspaniałe i bohaterskieczyny Konrada von Haubitza? Był ondowódcą grupy, która przez pewienczas zajmowała się likwidacjąludności żydowskiej na Białorusi,potem masakrował schwytanych doniewoli partyzantów, brał udział wwywózce dzieci polskich zZamojszczyzny. Zapiski obfitowaływ fotografie, na których Konrad vonHaubitz pozował na tle szubienicy ipowieszonych. Jednym słowem, byłto pamiętnik zbrodniarza. Potem doJasienia zaczął się zbliżać front.Stary Haubitz postanowił ukryćwszystkie swoje cenne rzeczy.

Page 336: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Wiele słyszałam o Haubitzu, o jegofanatycznym uwielbieniu dlaHitlera, o jego ogromnej dumie zsyna. Myślę, że był przedewszystkim dumny z wojennychwyczynów Konrada von Haubitz ipamięć o nich cenił ponad wszystkiedobra. I jeśli potem powiedział doPlatzka, że „rzeczy najcenniejszejstrzeże ich rodowy znakszachownicy”, to jestem pewna:miał on na myśli pamiętnik swegosyna, który ukrył, aby go ocalić dlaprzyszłych pokoleń. Ale to już innasprawa...

Chwilę odpoczęła, a potemmówiła dalej:

Page 337: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Po ukazaniu się artykułu oHaubitzu napisałam list do redakcjijednej z frankfurckich gazet, wktórym niedwuznaczniepowiedziałam, że życiorys Haubitzapodany przez Klausa uważam zakłamliwy, że Haubitz jestzbrodniarzem wojennym i powinnasię nim zająć prokuratura. Redakcjaopublikowała mój list. I zaczęła sięburza. Konrad von Haubitz wytoczyłredakcji proces o zniesławienie izażądał wysokiego odszkodowaniaoraz przeprosin i odwołania. Proceswzbudził wielkie zainteresowanie,zjawiło się na nim mnóstwodziennikarzy niemieckich i

Page 338: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zagranicznych. Na procesiepowiedziałam o pamiętniku.Powołałam się na słowa mojejmatki, ona jednak nie żyje od kilkulat. Sąd zażądał dowodów: samegopamiętnika. W tej sytuacji procesbył już z góry przegrany. Ale naszobrońca poprosił sąd o odroczenierozprawy i pozostawienie namczasu na dostarczenie pamiętnika.Uchwyciliśmy się tej możliwości iwraz z panem Weberemprzyjechałam do Jasienia. Polskiewładze okazały nam daleko idącąpomoc. Niestety, cała ta imprezazakończyła się fiaskiem i jutrowracamy z niczym. No cóż, ja

Page 339: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

jestem tylko zwykłą urzędniczką napoczcie we Frankfurcie, niezamierzam robić żadnej kariery, wktórej przeszkodzić mógłby miHaubitz. Ale na poważne kłopotynaraziłam redakcję, ona za mój listodpowie przed sądem. I to mniegryzie, to mi nie daje spokoju.Nawarzyłam okropnego piwa, jak tomi już powiedział Klaus.

- A właśnie: Klaus. Co on tutajrobi?

- Przyjechał jako obserwator. Zramienia swojej gazety. Sprawaposzukiwań nie jest tajemnicą,głośno mówiono o niej na procesie.

Page 340: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Wydaje się oczywiste, że Klaus jestbardzo związany z Haubitzem iprzyjechał tu nie po to, aby nampomóc w poszukiwaniach, aleprzeszkodzić. Dlatego od samegopoczątku obserwowaliśmy go pilniei patrzyliśmy mu na ręce. Trzebajednak przyznać, że zachowywał siębez zarzutu, nie wzbudził żadnychpodejrzeń. Dopiero ostatniozwróciłam uwagę na jego samotnewycieczki do Topielca. Po co on tuprzyjeżdża? Czego tu szuka? Jakpan sądzi?

- Nie wiem. Mam jednak jeszczejedno pytanie: czy badaliściekominek w obserwatorium?

Page 341: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Tak.

- Jak on wyglądał? Czy płytki byłyjuż poobtłukiwane?

- Tak. A dlaczego pan o to pyta?

- I nie zwróciło to waszej uwagi? -unikałem odpowiedzi na jej pytanie.

- Zagadka szachownicy jest wJasieniu szeroko znana. Przyjeżdżatu mnóstwo turystów.Przypuszczaliśmy, że płytkipoobtłukiwał Platzek albo jakiś innyposzukiwacz skarbów.

- A moim zdaniem dokonano tego

Page 342: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

bardzo niedawno. Może nawetprzed niespełna tygodniem.

- Czy wie pan również, kto tozrobił?

- Nie. Mam tylko pewnepodejrzenia. I jeszcze chciałbym coświedzieć: jakie są pani dalszeplany?

- Nie mam żadnych planów -westchnęła. - Jutro rano wyjeżdżamdo Niemiec wraz z Weberem iKlausem. Polska ekipa już wczorajwróciła do Warszawy. Dalszeposzukiwanie pamiętnika naprawdęnie ma już sensu. Zrobiliśmy

Page 343: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wszystko, co było w naszej mocy.Obejrzeliśmy wszystkie szachownicew Jasieniu i w dobrach Haubitzów. Ija, i pan Weber dysponujemyjeszcze wolnym czasem, ale o wielebardziej celowe wydaje sięprzygotowanie do obrony wprocesie niż tracenie dni w Jasieniu.

- Na kiedy wyznaczono proces?

- Za trzy tygodnie.

Zastanowiłem się chwilę,rozważyłem w myślach kilka spraw.

- Wydaje mi się, że wartospróbować jeszcze raz. Jeśli zechce

Page 344: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

mi pani zaufać, proszę zostać wJasieniu przez tydzień. Nie ma paniprzecież nic do stracenia, awszystko do zyskania.

- Pan Weber nie zgodzi siępozostać.

- To nawet będzie lepiej, jeśli onpojedzie. Bo wraz z nim będziemusiał powrócić do Niemiec równieżi Klaus. Decyzja pani powinnazaskoczyć ich jutro rano. Oniodjadą, a pani zostanie. Iwznowimy poszukiwania.

- Czy ma pan choć najmniejsząnadzieję na odnalezienie

Page 345: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

pamiętnika?

- Owszem - skinąłem głową.

I powiedziałem jej o przygodzieWiewiórki i moim własnymprzeżyciu minionej nocy w ruinachobserwatorium.

- Co to wszystko ma znaczyć? -zdumiała się Hilda. - I dlaczego pansądzi, że jest w tym nadzieja dlamnie?

- Ależ to oczywiste, proszę pani! -zawołałem. - Przecież to znaczy, żerównolegle z waszą ekspedycjądziałał i chyba działa w Jasieniu

Page 346: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

jakiś wyrafinowany i przygotowanyna wszystko tropiciel zagadki. Fakt,że działa w tym samym czasie, co iwy, utwierdza mnie w przekonaniu,że sprowadziła go tu ta samasprawa. A więc proces sądowy.Utwierdza mnie to w przekonaniu,że pani ma rację przypuszczając, iżstary Haubitz przez „rzecznajcenniejszą” rozumiał pamiętnikswego syna, a nie, na przykład,honor swego rodu. A jeśli tak, toczy pani sądzi, że wasz przyjazdtutaj nie zaniepokoił Konrada vonHaubitz? Daję głowę, że Haubitzprzysłał tu kogoś, kto miał zazadanie nie tylko obserwować

Page 347: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

każdy wasz krok, ale takżeodszukać pamiętnik i przywieźć mugo, aby nad głową Haubitza niewisiało już żadneniebezpieczeństwo. Wyobrażamsobie, z jaką ulgą przyjął onwiadomość, że odjeżdżacie zniczym. Teraz nadchodzi dla niegoodpowiednia pora działania: znaleźćpamiętnik i przywieźć goHaubitzowi.

- Pan podejrzewa, że tą osobąjest Klaus?

- Tak.

- Ciekawa jestem, jak on się

Page 348: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zachowa, gdy jutro rano oświadczę,że pozostaję w Jasieniu -powiedziała Hilda.

- A więc zdecydowała się panipozostać?

- Tak. Muszę tak postąpić, jeślijest choć cień nadziei. Jakie ma pandalsze plany? - zapytała rzeczowo.

- Jeszcze raz spróbujemyodwiedzić te wszystkie miejsca,gdzie jest szachownica. Być możeprzeoczyliście jakiś istotny szczegółlub pominęliście którąś zszachownic.

Page 349: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Niech pan na to nie liczy. Polskaekipa zasięgnęła języka umieszkańców miejscowościzwiązanych z Haubitzami. Nieprzeoczyliśmy żadnej szachownicy.

- No cóż, zobaczymy. Jeśli nierozwiążemy zagadki szachownicy,będzie pani miała czyste sumienie,że naprawdę zrobiła pani wszystkodla odnalezienia pamiętnika. Jestjednak jeszcze jedna osoba, naktórą bardzo liczę.

- Któż to taki?

- Haubitz i jego wysłannik. SynJohanna Haubitza posiada być

Page 350: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

może pełniejszy niż pani rejestrszachownic w tych okolicach. Gdydziałała tu polska ekipa, nie mógłon grasować swobodnie. A terazzacznie szukać już bez żadnychobaw. Liczę na to, że uda nam sięwpaść na jego trop, a wówczas toon doprowadzi nas do celu.

- Pan jest fantasta - roześmiałasię Hilda. - Lecz może właśnie tejfantazji brakowało w naszychposzukiwaniach? Zgoda, przyjmujępańską propozycję i pana plan.

To mówiąc wyciągnęła do mniedłoń, którą mocno uścisnąłem.

Page 351: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

I wtedy zobaczyliśmy ogromnegoforda ze szwajcarskimi znakamirejestracyjnymi.

Page 352: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf
Page 353: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Rozdział ósmy

FABRYKANT ZAPALNICZEK •DZIWNE ZACHOWANIE SIĘSEBASTIANA • KOGO ZNALEŹLIŚMYW TOPIELCU • SZPIEGOMANIA •ZWIĄZEK TAJEMNICZEJSZACHOWNICY • WYBIERAMYPREZESA • ZWIĄZEK ROZPOCZYNADZIAŁALNOŚĆ

Majestatycznie, kołysząc się nanierównościach drogi, wielki fordprzebył mostek i zatrzymał się okilka kroków dalej. Z samochodu

Page 354: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wysiadła ciotka Zenobia, a z tylnychmiejsc wyskoczyła Kaśka iSebastian. Po chwili ujrzałem takżeSzwajcara. Starannie zamknąłdrzwiczki i cała trójka, a raczejczwórka, skierowała się na ścieżkęprzez pokrzywy. Zmierzali domiejsca, gdzie znajdował się głaz zszachownicą.

Pierwszy, który nas zauważył, byłoczywiście Sebastian. Radośniekręcąc kuprem i wywijając swymkijankowym ogonem, przybiegł dowehikułu, podskakując jak wesołyzajączek. Tuż za nim zjawiła sięKaśka. Ciotka Zenobia powiedziałacoś do Szwajcara, zatrzymali się, a

Page 355: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

potem zawrócili z drogi i podeszli donas. Hilda i ja, wyszliśmy zsamochodu.

- Przyjechaliśmy tu, aby jeszczeraz obejrzeć szachownicę - zdążyłami szepnąć Kaśka. - Pan Fryderykchce zająć się tą sprawą.

Tymczasem nadeszła Zenobia zeSzwajcarem.

- Cóż za miłe spotkanie - rzekłaZenobia z wyraźnym szyderstwemw głosie. - O, państwo, zdaje się,mieli jakieś kłopoty? - zauważyłamoje mokre ubranie i kombinezonna Hildzie.

Page 356: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Złapała nas burza - wyjaśniłem.

Do tej pory Zenobia mówiła popolsku, teraz przeszła na niemiecki.W tym języku zaczęła nasprzedstawiać Szwajcarowi, który -jak to już zresztą zaznaczyłem -prezentował się bardzosympatycznie. Był szczupłymblondynem lat około trzydziestupięciu, wyglądał nawysportowanego, zadowolonego zsiebie człowieka, nie mającegowielkich kłopotów i odnoszącego siędo świata z wielką życzliwością.Zbliżając się do nas, już z dalekauśmiechał się przyjaźnie. NatomiastZenobia od razu ujawniła swój

Page 357: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wstrętny charakter. Najlepiejświadczył o tym sposób, w jakidokonała prezentacji:

- Oto jest panna Hilda, Niemka,którą, jak powiada stugębnamiejscowa plotka, sprowadziła doJasienia chęć rozwiązania zagadkitajemniczej szachownicy iodnalezienia pamiętnika grafa vonHaubitz.

- A tak, tak, wiem, czytałem wgazetach o tym procesie zHaubitzem - skinął głową Szwajcar.- Po przyjeździe do Jasieniadowiedziałem się, że niestety nieudało się pani odnaleźć pamiętnika.

Page 358: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

To przykre, bo całą duszą i sercemjestem po pani stronie. Czy niemógłbym okazać się pomocny?

- O - zdumiała się Hilda - dziśmamy chyba wyjątkowo miły dzień.Już druga osoba ofiarowuje miswoją pomoc.

- A tą pierwszą osobą jest tenpan - domyśliła się Zenobiawskazując na mnie, po czymzaprezentowała moją osobę. - Otojest pan Tomasz, który przybył doJasienia, aby wzmocnić swoje siły.Przepraszam, jaki jest pana zawód?- zapytała.

Page 359: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Pracuję w muzeum.

- O tak - skinęła głową Zenobia. -Od razu się tego powinnam byładomyślić. Czy moglibyśmy wiedziećrównież, jaką epokę historycznąpan reprezentuje? Teraz dopierorozumiem, jak bardzo niewłaściwiepostąpiłam przewracając panatrzykrotnie na trawę. Przecież niewolno tak robić z muzealnymieksponatami. Powinien pan siebie,a także swój samochód zaopatrzyćw tabliczkę: „Ostrożnie, szkło!”, jakna przesyłkach.

Hilda stanęła w mojej obronie.

Page 360: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Pan Tomasz ma wspaniałysamochód - powiedziała.

Spojrzałem na nią ostrzegawczo,dając jej do zrozumienia, aby niezdradziła tajemnicy mojegowehikułu. Pojęła to, bo na tymstwierdzeniu skończyła swojezachwyty nad samochodem.

Szwajcar okazał siędżentelmenem.

- Takie dziwne i staroświeckowyglądające samochody - rzekłspojrzawszy na wehikuł - są terazbardzo modne na Zachodzie.Chciałem również mieć podobny

Page 361: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wóz, lecz, wyznaję, ich cenaprzewyższa koszt najbardziejluksusowej limuzyny.

Zenobię rozgniewała ta obronamojej osoby, a najbardziej chybadotknął ją fakt, że w sukurs Hildzieprzyszedł Szwajcar. Więc w równiezłośliwy sposób przedstawiła namSzwajcara.

- Trzeba bowiem państwuwiedzieć - powiedziała wskazującnań - że pan Fryderyk Braun,obywatel szwajcarski, nie jestżadnym rekinem finansjery, a tylkoskromnym fabrykantemzapalniczek. Produkuje zapalniczki

Page 362: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

kieszonkowe, biurowe,samochodowe i inne. Zapalniczki nabenzynę i na gaz. Zapalniczki wkształcie pistoletów, wodotrysków,wieży Eiffla i góry Mont Blanc, jakrównież o kształtach bliżejnieokreślonych. Pan Fryderykwybiera się na wycieczkę doJugosławii, po drodze jednakpostanowił odwiedzić Polskę,Czechosłowację, Węgry i zatrzymałsię na jakiś czas w Jasieniu. PanFryderyk przeczytał mnóstwopowieści kryminalnych i mimo żejest tylko producentem zapalniczek,żywi głębokie przekonanie owłasnych utajonych talentach

Page 363: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

detektywistycznych. Po przyjeździedo Jasienia dowiedział się od panaKlausa i pana Webera, że właśnieJasień jest terenem poszukiwańpamiętnika. I w cichości duchazapragnął wziąć udział w takpasjonującej przygodzie. Zwierzyłsię mnie ze swych skrytychzamiarów, a ja postanowiłamodwieść go od tego, uważającsłusznie, że tego rodzaju mężczyznapowinien raczej poświęcić siępływaniu, kajakarstwu,nowoczesnym tańcom. Niemniejzaofiarowałam się pokazać muszachownicę w Jasieniu iprzywiozłam do Topielca.

Page 364: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Och, miła pani Zenobio -zaoponował Fryderyk. - Na wszystkobędziemy mieli dość czasu. Narozwiązywanie pasjonującej zagadkii na nowoczesne tańce.

- Przepraszam, a czy pani nam sięnie przedstawi? - zwróciłem się doZenobii.

- Zdaje mi się, że już poznaliśmysię. Dzięki Kasi - odrzekła.

- Ale my nie miałyśmyprzyjemności uściśnięcia sobie dłoni- powiedziała Hilda. - Znamy siętylko z widzenia, a właściwie zpodglądania - dodała złośliwie.

Page 365: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- W takim razie ja dokonamprezentacji - wtrąciłem się. - Otojest pani Zenobia, ciocia tej oto,obecnej tu przemiłej Kasi. PaniZenobia jest właścicielkąstraszliwego motocykla i lubi mocneuderzenie. Ale zasadnicza pasja jejżycia to konwersacja zcudzoziemcami i uprawianie dżudo.Gotowa jest zakochać się wkażdym, kto ją pokona w walce.

- Jaka szkoda, że nie mampojęcia o dżudo - z udaną rozpacząrzekł Fryderyk.

Odezwała się Kasia:

Page 366: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Czy państwo życzą sobie, abyzostał im przedstawiony równieżSebastian?

- Oczywiście - skinąłem głową. -Ale gdzie jest Sebastian?

Rozejrzeliśmy się. Do tej porypies buszował w wysokichpokrzywach, a teraz gdzieś zniknął.Kasia gwizdnęła na niegokilkakrotnie, lecz okropne krakaniewron zagłuszyło jej gwizd lubSebastian znowu okazałnieposłuszeństwo, bo nie zjawił sięna wezwanie.

- O Boże, co się z nim stało? -

Page 367: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zaniepokoiła się dziewczynka.

Tymczasem na drodze obokmostu, tuż za fordem Szwajcara,zatrzymał się wartburg doktora. Zsamochodu wysypali się trzejchłopcy, a za nimi wysiadł doktor zmaleńką, lekarską teczką w ręku.

- Chwała Bogu, że widzę waszdrowych i całych - oświadczyłśpiesząc w naszą stronę. - Jak siępani czuje? - Zwrócił się poniemiecku do Hildy.

- Świetnie - odparła, trochęzdziwiona.

Page 368: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Dopiero po chwili wyjaśniła sięcała sprawa. Okazało się, że SokoleOko zobaczył, jak na wzburzonymjeziorze wyciągam Hildę z wody.Natychmiast pobiegł do obozu podoktora, przypuszczając, że będziepotrzebna jego pomoc. Doktor ichłopcy wsiedli w samochód ipojechali do pałacu, przypuszczając,że zapewne tam odwiozę Hildę. Wpałacu Hildy nie było, więc pojechalido ośrodka wypoczynkowego, domojego domku, myśląc, że możetam dobiłem wehikułem. Wreszciewpadli na myśl, że być możedopłynąłem do brzegu wnajbliższym miejscu od wypadku, a

Page 369: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

więc w Topielcu. I zjawili się tutaj.

Na szczęście tak mi się udałopokierować wyjaśnieniami, że aniZenobia, ani Fryderyk nie domyślilisię, w jaki sposób wyratowałemHildę. Sądzili, że zrobiłem towskakując do wody.

- Nie przypuszczałam, że jest pantak świetnym pływakiem - zdumiałasię Zenobia.

Hilda chciała sprostować, leczznowu rzuciłem jej ostrzegawczespojrzenie.

- A tak, pływam nie najgorzej -

Page 370: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

odrzekłem z nutką zarozumiałości wgłosie.

Przedstawiłem doktora i chłopcówjako swoich przyjaciółodbywających krajoznawcząwycieczkę.

- Jeśli jeszcze dowiem się, że pandoktor i ci trzej młodzi ludzierównież postanowili rozwiązaćzagadkę szachownicy, to nieuwierzę - roześmiała się Hilda.

- A tak. Właśnie tak - stwierdziłdoktor. - Mamy ten zamiar. Toprzecież historia jak z powieścisensacyjnej.

Page 371: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Owszem - zgodził się Fryderyk -dlatego warto poświęcić tej sprawietrochę czasu.

- Nie, to naprawdę nie do wiary.To byłoby nawet zabawne, gdybynie fakt, że w tej sprawie kryje siętyle poważnych elementów -powiedziała ze smutkiem Hilda.

Wrony wciąż wrzeszczałyprzeraźliwie. Dlatego ledwieusłyszałem okrzyk Kasi.

Dziewczynka szła ostrożnie przezwysokie pokrzywy i wołając coś,kiwała na mnie ręką. Odłączyłemsię więc od całego towarzystwa i

Page 372: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zacząłem przedzierać przezpokrzywy.

Po kilku krokach zrozumiałem,dlaczego dziewczynka mnie woła.Zobaczyłem Sebastiana, który dopołowy zniknął w wąskiej dziurze wzrujnowanej ścianie starego młyna.Wystawał mu tylko kuper i ogon,radośnie kiwający się na wszystkiestrony.

Przyśpieszyłem kroku,przedostałem się przez kupę gruzuzawalającego wejście do ruin. Wdużym pomieszczeniu bez dachurosły krzaki, a nawet młodedrzewka. Rozsunąłem krzaki i

Page 373: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zobaczyłem głęboki dół, zapewnepozostałość po zawalonej piwnicy.Na dnie dołu stał pan Kuryłło. Był towidok dość śmieszny, ale pełnarozpaczy twarz Kuryłły nakazałapowagę.

- Niechże mi pan poda rękę! -zawołał błagalnie z głębi dołu. - Niemogę stąd wyleźć. Wołałem opomoc, ale nikt mnie nie słyszał.

Przyklęknąłem na krawędzi dołu ipodałem mu rękę. Postękującwygramolił się na powierzchnię.Tutaj odetchnął głęboko i zogromną ulgą. Potem, zataczającsię, przelazł przez gruz i stanął oko

Page 374: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

w oko z całą naszą gromadką.

- Boże drogi - załamała ręceciotka Zenobia. - Co się panu stało,panie Kuryłło?

Z roztargnieniem rozejrzał się ponaszych twarzach. Wydawało się, żeciągle nie dowierza swojemuszczęściu. Obmacał starannie nogi,dotknął dłońmi ramion i piersi,wreszcie powiedział:

- Byłem w lesie na spacerze.Zaskoczyła mnie burza, zdołałemjednak dopaść ruin. Chciałem się wnich schronić przed deszczem.Raptem zrobiło się ciemno, zerwał

Page 375: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

się okropny wiatr i lunął deszcz.Wlazłem w ruiny szukając jakiejśresztki dachu, ale z powodu mrokunie zauważyłem dołu pod nogami. Iwpadłem. A wyleźć już niepotrafiłem. Wołałem o pomoc, leczchyba to przeklęte krakanie wronzagłuszało moje okrzyki.

- Drą się wniebogłosy -przytaknęła Zenobia.

Wróciłem do ruin i jeszcze razzajrzałem do piwnicy. Stwierdziłem,że gdybym to ja wpadł do tegodołu, wydostałbym się z niego bezniczyjej pomocy. Pan Kuryłło byłjednak starszy ode mnie. Ale

Page 376: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przecież wyglądał na mężczyznę wpełni sił, odbywał długie spacery.Pomyślałem więc: „Może nie chciałwyjść z dołu?” Była to myślabsurdalna, niemniej jednak takwłaśnie pomyślałem. Oczywiście,nie należało wykluczyć możliwości,że krakanie wron zagłuszyło jegowołanie i usłyszał je tylko Sebastianbuszujący w pokrzywach.

- W tym dole siedział pan chyba zgodzinę - stwierdziłem. - Co by się zpanem stało, gdyby nie Sebastian?

- Nie wiem, nie wiem... - Kuryłłorozłożył ręce. - Być może zginąłbymtu z głodu i chłodu. Z początku

Page 377: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wołałem o pomoc bardzo głośno iczęsto, a potem ochrypłem i jużtylko od czasu do czasu wzywałempomocy.

- A wyleźć pan nie usiłował?

- Próbowałem. Leczbezskutecznie. Niestety, nie jestemwygimnastykowany.

Zniknęła gdzieś jegopyszałkowatość i pewność siebie.Jego sprytne oczy miały teraz wyrazprzestrachu.

Fryderyk, doktor i chłopcy poszlido ruin i również zajrzeli do dołu, w

Page 378: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

którym odkryłem pana Kuryłłę. Gdywrócili, na ich twarzach malowałasię podejrzliwość.

- Przecież z tego dołu nawetdziecko potrafiłoby wyjść owłasnych siłach - powiedziałFryderyk.

Mały pan Kuryłło aż poczerwieniałz gniewu. Nagle zaperzył się jakkogucik.

- Ach tak, nie wierzycie mi? Niewierzycie - powtarzał. - Dobrze.Powiem wam prawdę: słusznie, żemi nie wierzycie. Ja do tego dołuwlazłem specjalnie i mógłbym wyjść

Page 379: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

z niego, gdybym zechciał. Lecz niechciałem. A dlaczego nie chciałem?Dlatego, że was śledziłem, bowydajecie mi się bardzo podejrzani.Przyjechaliście tutaj w różnymczasie aż trzema samochodami,wyznaczyliście sobie spotkanie wtym odludnym miejscu. I przez całyczas rozmawiacie po niemiecku. Ktowie, czy nie jesteście szpiegami.

- A fe, panie Kuryłło! I mnieposądza pan o tak straszne sprawy?- zdumiała się Zenobia.

- Pan również mówi świetnie poniemiecku - roześmiała się Hilda,którą rozbawiły podejrzenia Kuryłły.

Page 380: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Panią Zenobię podejrzewamnajbardziej - oświadczył Kuryłło. -Bo czy normalna, zwykła kobietamoże znać dżudo? Tylko w szkołachszpiegowskich uczą dżudo.Oglądałem filmy szpiegowskie,czytałem książki o działalnościwywiadu. Na szpiegów wybiera sięspecjalnie ładne kobiety. A paniZenobia... jest ładna.

- Dziękuję panu - skinęła głowąZenobia.

- Pani urodzie też nic nie możnazarzucić - Kuryłło wskazał Hildę.

- Dziękuję za komplement -

Page 381: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

uśmiechnęła się Hilda.

Bawiliśmy się doskonalepodejrzeniami Kuryłły. Chłopcy,którym od czasu do czasutłumaczyłem na polski treśćrozmowy, aż pokładali się ześmiechu, co jeszcze bardziej gooburzało. Tylko na twarzy Fryderykawciąż nie gościł uśmiech, wydawałsię być obrażony posądzeniamistarszego pana. Wreszcie Zenobiapostanowiła rozchmurzyć Fryderyka.

- Pozwoli pan, panie Braun, żeprzedstawię panu naszegopogromcę szpiegów. Pan Kuryłło -rewident ksiąg buchalteryjnych

Page 382: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przedsiębiorstw gastronomicznych,znany jako „postrach gastronomii”.Jego uwagi nie ujdzie żadneniedopatrzenie i niejednegomalwersanta zaprowadził on zakratki.

Teraz Zenobia zwróciła się doHildy:

- Pan Kuryłło wyraził głębokieprzekonanie, że gdyby pani wodpowiednim czasie zwróciła się doniego o pomoc w sprawietajemniczej szachownicy, zagadkata byłaby już rozwiązana.

- Jaka szkoda, że o tym nie

Page 383: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wiedziałam - odpowiedziała Hilda. -Zapewne skorzystałabym z tejpomocy.

- O, to chyba nic straconego -rzekł Fryderyk. - Przecież chyba niezamierza pani porzucić tej sprawy?

- Owszem, byłbym wamdopomógł - kiwnął głową Kuryłło.Zrobił to z ogromną powagą ipewnością siebie, która znowu doniego wróciła. Żarty Zenobii przyjąłza dobrą monetę.

- Nie ma nadziei na rozwiązaniezagadki - westchnęła Hilda. - PanWeber i pan Klaus postanowili już

Page 384: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

jutro wyjechać. Co do mnie... -zawahała się i spojrzała na mnie,nie wiedząc, czy wolno jej wyznaćim prawdę o naszej umowie.

Skinąłem głową, aby mówiła.

- Co do mnie - podjęła wątek -postanowiłam jeszcze kilka dnipozostać w Jasieniu. Będę usiłowałaprowadzić dalej poszukiwania. PanTomasz obiecał mi pomagać.

Fryderyk podszedł do Hildy,ukłonił się, pocałował ją w rękę.

- Czy przyjmie pani pomocrównież i ode mnie?

Page 385: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Hilda znowu się zawahała ispojrzała na mnie, nie wiedząc, czyw moich planach leży pomoctrzecich osób. A ja musiałempowiedzieć to, co wynikało z tejsytuacji.

- Nie mam monopolu na pomocdla panny Hildy. Wydaje mi się, żenie wolno zrezygnować z niczyjejrady w tak skomplikowanej itrudnej sprawie.

- W takim razie dziękuję panu.Przyjmuję pomoc - Hilda uścisnęładłoń Fryderyka.

I tak kolejno z pomocą Hildzie

Page 386: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

ofiarowali się doktor, chłopcy, a nakońcu Zenobia z Kasią. Zenobiauczyniła to wyraźnym ociąganiemsię i prawdopodobnie tylko zewzględu na Fryderyka.

- A pan? - Hilda zwróciła się dopana Kuryłły, który stanął na boku imilczał ponuro, jak gdyby obrażony,że nikt nie zwraca na niego uwagi. -Zapewne w tej sytuacji, gdy uważapan nas za szpiegów, nie podtrzymapan swej propozycji okazania mipomocy?

Kuryłło aż pokraśniał z zachwytu.

- Więc jednak! - wykrzyknął. -

Page 387: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Państwo słyszą? Więc jednakzwraca się pani o pomoc do Kuryłły.Przysięgam - zawołał - że ja paninie zawiodę!

To mówiąc Kuryłło rzucił się doHildy i pocałował ją w rękę zgłośnym cmoknięciem.

- Co do tego podejrzenia oszpiegostwo - wyjaśnił po chwili -proszę tego nie brać sobie do serca.Ja jestem podejrzliwy z naturyrzeczy, jeśli się tak można wyrazić.

- Słyszy pan? - zwróciła sięZenobia do Fryderyka. - Zagadkajest jedna, a detektywów tysiące.

Page 388: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Czy nie podusimy się w tym tłoku?

Fryderyk odpowiedział zhumorem:

- W takim razie może założymymiędzynarodowe towarzystwo dlarozwiązania zagadki tajemniczejszachownicy?

- A tak, tak, to piękny pomysł -podchwycił doktor. A gdyprzetłumaczyłem chłopcom i Kasipropozycję Szwajcara, Tell,Wiewiórka i Sokole Oko zaczęlirywalizować w wymyśleniunajlepszych nazw dla naszejorganizacji.

Page 389: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Zwyciężyła Kasia.

- Zorganizujemy ZwiązekTajemniczej Szachownicy -powiedziała.

Przyjęliśmy tę nazwę. Na prezesaZwiązku Zenobia wysunęłakandydaturę Fryderyka, Hilda zaśzaproponowała moją osobę. Jajednak wycofałem swojąkandydaturę tłumacząc, że gościemają pierwszeństwo.

Pan Kuryłło z kwaśną minąoświadczył:

- Nie mam nic przeciw

Page 390: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

kandydaturze pana Fryderyka, leczwydaje mi się, że prezesemnaszego Związku powinien zostaćktoś z pewnym doświadczeniemdetektywistycznym, a jednocześnieznający stosunki w naszym kraju.To bardzo ułatwi nam działanie.

Fryderyk wycofał swojąkandydaturę. Na placu boju ogodność prezesa pozostał tylkoKuryłło, którego wybraliśmy wkońcu przez aklamację.

Wyznaję, że bardzo rozśmieszyłmnie ten wybór. Wiedziałem, żepan Kuryłło nie wierzy w istnieniepamiętnika i będzie szukał złota i

Page 391: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

brylantów. Lecz ostatecznie niemiało znaczenia, czego szuka.Istotne było, aby udało się namrozwiązać zagadkę tajemniczejszachownicy i znaleźć ową „rzecznajcenniejszą”. A wtedy okaże się,co jest tą rzeczą: pamiętnik czyzłoto i brylanty.

Na zakończenie naszegospotkania prezes Kuryłło ustalił plandziałalności Związku TajemniczejSzachownicy. Przekonał wszystkich,że w Jasieniu nie mamy nic doroboty, szachownic należy szukaćgdzie indziej. Według wiadomościposiadanych przez Hildę, a takżeprezesa Kuryłłę, szachownice

Page 392: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

znajdowały się również na starychkościołach w Dolsku i LubiechowieGórnym oraz na mauzoleumHermanna von Haubitz,znajdującym się na wzniesieniuzwanym Polaną. Hildapoinformowała nas, że wraz zWeberem, Klausem i polską ekipąodwiedziła wszystkie te miejsca, aleskrytki z pamiętnikiem nie udało sięznaleźć. Nie zraziło to ani Kuryłły,ani Fryderyka. Ja również poparłemich zdanie, że korzystając zposiadanych przez nas aż czterechśrodków lokomocji: forda,wartburga, mojego wehikułu istraszliwego motocykla,

Page 393: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

powinniśmy odbyć wycieczkę dowspomnianych już miejscowości zszachownicami.

Wyjazd miał nastąpić nazajutrz ogodzinie dziesiątej rano, sprzedstarego kościoła w Jasieniu.

I na tym zakończyło się pierwszezebranie Związku TajemniczejSzachownicy.

Gdy odwoziłem Hildę do pałacu,powiedziała mi:

- Obawiam się, że dla nichwszystkich zagadka szachownicy totylko jeszcze jedna urlopowa

Page 394: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zabawa. A dla mnie jest to sprawabardzo poważna.

Odpowiedziałem jej po dłuższejchwili zastanowienia:

- Obawiam się, że dla nich tasprawa jest równie ważna alboważniejsza niż dla pani.

Spojrzała na mnie zezdziwieniem. Ale nie poprosiła owyjaśnienie. Zresztą nie umiałbymtego zrobić, ponieważ te słowapodyktowała mi tylko intuicja.

Page 395: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf
Page 396: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Rozdział dziewiąty

WYRUSZAMY NA POSZUKIWANIESZACHOWNIC • W MYŚLIBORZU •W CHOJNIE • SZACHOWNICA WDOLSKU • WYPRAWA NA WIEŻĘ •OSY I CO Z TEGO WYNIKŁO • CZYSEBASTIAN UMIE PO NIEMIECKU? •GDZIE ZAGINĄŁ PREZES?

Tej nocy znowu przepłynąłem„salamandrą” jezioro Jasień iodwiedziłem ruiny obserwatorium.Na stoku wzgórza natknąłem się nachłopców i doktora. Wspólnie

Page 397: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zaczailiśmy się w krzakach,obserwując dróżkę. Ale tajemniczyosobnik nie dał o sobie znaku życia.O trzeciej nad ranem, niewyspani izziębnięci, opuściliśmy kryjówkę.

Spałem tylko kilka godzin, bo jużo siódmej rano zaszyłem się w lesiei w dalszym ciągu uczyłem siędżudo. Najpierw powtórzyłemwszystkie poznane wczoraj chwyty,a następnie zacząłem trenowaćnowe. A więc przede wszystkim, jakbronić się przed pchnięciemjednorącz w pierś.

Nauczyłem się także uwalniać zuchwytu jednorącz za włosy z

Page 398: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przodu, od uchwytu jednorącz zawłosy z tyłu. Poznawałem tajnikiwalki z przeciwnikiem, który usiłujezastosować tak zwany chwytnożycowy w pasie i niezwykletrudny sposób uwalniania się odusiłowania duszenia, kiedyatakowany już leży na ziemi.

Oczywiście, zdawałem sobiesprawę, że ta nauka byłaby o wieleskuteczniejsza, gdybym mógłćwiczyć nie z wyimaginowanymprzeciwnikiem, ale z jakąś żywąosobą, która znałaby chwyty, ot,choćby z ciotką Zenobią. Aleprzenigdy nie przyznałbym sięZenobii, że zgłębiam tajniki dżudo.

Page 399: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Po ćwiczeniach porannychwróciłem do ośrodkacampingowego, gdzie stwierdziłem,że domek Zenobii i Kasi jestzamknięty na głucho. Obydwieodjechały już na umówione miejscenaszego spotkania, przed kościół wJasieniu.

Nie było już także pana Kuryłły,ale on jako prezes naszego Związkuzapewne pierwszy poszedł naspotkanie i czynił przygotowania dowyjazdu, rozdzielał miejsca wsamochodach, sprawdzał, czyposiadamy odpowiedni sprzętcampingowy. Bo tak wyobrażałemsobie obowiązki prezesa.

Page 400: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Ku mojemu zdziwieniu poprzybyciu na miejsce zastałem tamtylko doktora z chłopcami, Zenobięz Kasią i Fryderyka. Brakowało Hildyi właśnie naszego prezesa. Zająłemsię więc tym, co powinien byłuczynić pan Kuryłło, wspólnie zdoktorem ustaliliśmy, że wwartburgu pojedzie dwóchchłopców, Tell i Sokole Oko, doforda zabierze Fryderyk panaKuryłłę i Zenobię, a do wehikułuwsiądzie Hilda, Kasia zSebastianem i Wiewiórka.Zdecydowaliśmy bowiem, żemotocykl Zenobii powinien pozostaćw Jasieniu pod czyjąś opieką, bo

Page 401: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

pogoda mogła się odmienić ladachwila, a w czasie słoty jazdamotocyklem nie należy doprzyjemności.

Zadecydowałem, że swój namiotodstąpię Hildzie, a sam będę sypiałw samochodzie. To samopostanowił zrobić Fryderyk, oddającswój namiot Zenobii i Kasi, orazdoktor, przeznaczając namiot dlapana Kuryłły. W ten sposóbrozwiązaliśmy problemewentualnych noclegów nabiwakach.

Podczas tych postanowień minęłynas w Jasieniu dwa samochody:

Page 402: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

jednym z nich był taunus, w którymzobaczyłem Klausa. W drugimjechał chyba ów pan Weber zFrankfurtu. Obydwaj zapewnepowracali do Niemiec. Po jakimśczasie nadeszła Hilda z walizką wręku.

- Jestem gotowa - oświadczyła. -Przekonałam Webera, że powinnamtu zostać. Nie wierzy, żeodnajdziemy pamiętnik, ale niewidział przeszkód dla mojej decyzji.

Wziąłem ją na bok i zapytałem,jak Klaus przyjął wiadomość opozostaniu Hildy.

Page 403: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Roześmiał się i wzruszyłramionami, ubolewając nad moimipłonnymi nadziejami - opowiadała.- Zauważyłam jednak, że potem najakiś czas gdzieś zniknął. Przedodjazdem życzył mi powodzenia ipowiedział: „Zobaczymy się naprocesie”.

Zaniepokoiła mnie reakcjaKlausa. Wyobrażałem sobie, żeusłyszawszy od Hildy o jej decyzji,również zdecyduje się pozostać podbyle jakim pretekstem.

- Niewykluczone, że Klaus tujednak powróci - rzekłem. -Pojedzie z Weberem do granicy,

Page 404: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

raptem przypomni sobie, że cośzostawił w Jasieniu, pożegna go iprzybędzie z powrotem. Czyzdradziła mu pani nasze plany?

- Musiałam to zrobić, bo był przymojej rozmowie z Weberem.Powiedziałam, że zamierzamjeszcze raz odwiedzić te miejsca,gdzie widnieje szachownica, a więcpojedziemy do Dolska, Lubiechowai na Polanę.

Nadszedł wreszcie i prezesKuryłło objuczony ciężkimplecakiem. Przyszedł nie od stronyośrodka campingowego, lecz uliczkąwioski.

Page 405: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Byłem w gromadzkiej radzienarodowej - rzekł z dumą - izdołałem zdobyć niezwykle cenneinformacje. Wskazano mi człowieka,który znał Haubitzów, a przedewszystkim wie, które majątki kiedyśdo nich należały. Mam teraz spiswszystkich posiadłości Haubitzów,bo niewykluczone, że poza tymiczterema znanymi nammiejscowościami szachowniceistnieją również i gdzie indziej.Widzicie, co potrafi wasz prezes? -machnął nam przed nosem kartkąpapieru i dumnie zasiadł w fordzieFryderyka.

Hilda wzruszyła ramionami.

Page 406: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Wsiadając do wehikułu, powiedziałado mnie:

- Gdyby był zapytał mnie oHaubitzów, udzieliłabym mu na tentemat wszelkich wiadomości. Polskaekipa śledcza już pod tym kątemspenetrowała wszystkiemiejscowości, które były związane zHaubitzami. Ustalono, że oprócztrzech szachownic w Jasieniuistnieją jeszcze tylko trzy, doktórych właśnie jedziemy. Wartowiedzieć, że ani Dolsko, aniLubiechów nie należały doHaubitzów, szachownice znajdująsię tam na starych XIII-wiecznychkościołach, podobnie jak w Jasieniu.

Page 407: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Natomiast dobrami Haubitzów byłytereny wokół Polany. W gruncierzeczy podróż do Dolska iLubiechowa to tylko strata czasu. Zcałą pewnością Johann Haubitz nieukrył tam pamiętnika.

- Tak - zgodziłem się z nią - leczmógł tam pozostawić jakąśwskazówkę dotyczącą schowka.Przecież nie jest powiedziane, żejedna z szachownic strzeżepamiętnika. Może każda z nichzawiera tylko jakąś istotnąwskazówkę i dopiero pełny obrazwszystkich szachownic podsunienam właściwą myśl.

Page 408: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Usłyszałem sygnał klaksonuwartburga. Doktor ruszał w drogę.Za nim pomknął ford Fryderyka. Jatakże zapuściłem silnik wehikułu ipojechałem ich śladem.

Za moimi plecami Wiewiórkamówił do Kaśki:

- Nie lubię dziewczyn. Ale tychyba jesteś inna niż wszystkie.Masz fajnego psa. I pewnie, tak jaktwoja ciotka, znasz dobrze dżudo.Bo ja, widzisz, uczę się dżudo.

- Nie znam dżudo - odrzekłaKaśka.

Page 409: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Nie? - rozczarował sięWiewiórka. - A po drzewach umieszsię wspinać? Ja jestem mistrzem wchodzeniu po drzewach, dlategowłaśnie przezywają mnieWiewiórką.

- Nie umiem chodzić podrzewach. I nie lubię tego - odparłaKaśka.

- Nie?

- I w ogóle jestem taka, jak innedziewczęta.

Wiewiórka podrapał się w głowę.

Page 410: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- To znaczy, że będziesz mi tylkoprzeszkadzać w rozwiązywaniuzagadki tajemniczej szachownicy.Bo trzeba ci wiedzieć, mała -lekceważenie, a zarazem pychazabrzmiała w jego głosie - że towłaśnie ja, wspólnie z panemTomaszem, czyli z panemSamochodzikiem, odnalazłemukryte zbiory starej broni na WyspieZłoczyńców. W gazetach o tymszeroko się rozpisywali. Czytałaś?

- Nie.

- Nie czytasz gazet? Nie słyszałaśtakże historii o tym, jak z panemSamochodzikiem szukałem skarbu

Page 411: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zakonu templariuszy?

- Nie słyszałam.

- Niedobrze z tobą, mała. Maszpoważne braki w wykształceniu. Awiesz ty przynajmniej, kto to bylitemplariusze?

- Trochę o nich czytałam. To byłzakon.

- Tak jest. I mieli nieprzebraneskarby. W ubiegłym roku, latem,część tych skarbów udało mi sięodnaleźć.

- Tobie? - nie dowierzała Kasia.

Page 412: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Pomagał mi pan Samochodzik.No i dwaj moi przyjaciele - dodał. -Jeśli więc chcesz teraz wziąć udziałw naszych nowych przygodach,musisz we wszystkim mnie słuchać iwykonywać moje rozkazy.

Pyszałek zrobił się z tegoWiewiórki. Kasia brała za dobrąmonetę jego gadanie. MałyWiewiórka wyraźnie jejzaimponował.

Wkrótce przyjechaliśmy doMyśliborza, gdzie zatrzymaliśmy sięna krótki czas. Domyślałem się, żedoktor pragnął przy okazji wycieczkipokazać chłopcom, a także Hildzie i

Page 413: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Fryderykowi, jak bardzo te ziemiezwiązane były z Polską. Wiedziałem,że powinienem mu dopomóc w tymprzedsięwzięciu i usłużyć swymiwiadomościami historycznymi.

W Myśliborzu, jak wspomniałem,zatrzymaliśmy się na krótko. Wokolicach tego małego, alepięknego miasteczka rozciąga sięnajwiększe na Pomorzu Zachodnimzgrupowanie jezior. Jest tu plaża istanica wodna, przyjemne wycieczkiorganizują sobie wczasowicze poJeziorze Myśliborskim.

Myślibórz - założony przezlegendarnego woja Myślibora -

Page 414: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

stanowił przed wiekami słowiańskieosiedle, zbudowane nad jeziorem wmiejscu, gdzie wypływa rzeczkaMyśla i śpieszy potem do Odry. Zzabytków zachował się dodzisiejszych dni gotycki kościółfarny, kościół i klasztorpodominikański zbudowane naprzełomie wieku XIII i XIV, staryspichlerz, kaplica i ratusz.Obejrzeliśmy także fragmentyśredniowiecznych fortyfikacji zbramami miejskimi: Pyrzycką iNowogrodzką.

Na żadnym z kościołów wMyśliborzu - a oglądaliśmy jedokładnie - szachownicy nie

Page 415: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

odkryliśmy. Pojechaliśmy więc dalejszosą, która przez Trzcińsko-Zdrójprowadziła do Chojny i Cedyni.

Niebo zachmurzyło się, ale deszcznie padał i było ciepło. Nie prażyłonas słońce w samochodach i podróżupływała bardzo przyjemnie.

W Chojnie zatrzymaliśmy sięnieco dłużej. Bo też i było tu cooglądać i podziwiać.

Chojna stanowi istny rezerwatśredniowiecznych zabytków.Doskonale zachowały się murymiejskie, wały i fosy oraz potężnebramy.

Page 416: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Zwiedziliśmy też ruiny kościołaMariackiego, bogato dekorowanego,glazurowaną cegłą. I tutaj równieżnie odkryliśmy tajemniczejszachownicy. Jeszcze tylkowstąpiliśmy do parku miejskiego,aby obejrzeć stary platan, jeden znajwiększych w Polsce. Sokole Oko,Tell i Wiewiórka złożyli niski pokłongrubemu drzewu o spękanej korze,gdyż, jak twierdzili: „to drzewo byłona pewno prasłowiańskimbóstwem”.

W Chojnie zjedliśmy obiad ipojechaliśmy szosą do miejscowościMętno, a potem skręciliśmy naboczną drogę do Dolska. To właśnie

Page 417: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

tam znajdował się stary kościół ztajemniczą szachownicą.

Słońce przedarło się przez chmuryi natychmiast zrobiło się upalnie, anawet parno. Po kilku kilometrach,za zakrętem drogi, uwidoczniła sięprzed nami zielona, zwarta kępadrzew. Była to wieś Dolsko. Polewej stronie na wzgórzu stałotoczony starymi drzewamiromański kościółek z XIII wieku.

Zatrzymaliśmy samochody nabłotnistej drodze obok cmentarza.Sam kościółek był maciupeńki, miałtylko dużą, czworoboczną wieżęromańską. Wejście do wieży

Page 418: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

obramowane było portalem. Nieco zboku widniały drzwi do krętegokorytarza ze stromymi schodamiprowadzącymi w górną część wieży.Czubek wieży wydawał się jakgdyby ucięty i tam właśnie -zabawny i nigdzie dotąd przez mnienie widziany szczegół - uwiły sobiegniazdo dwa bociany. Ich wesołyklekot powitał nas, gdy podeszliśmypod portal.

Kościół był zamknięty. Wsąsiedniej zagrodziepoinformowano nas, że otwiera sięgo tylko w niedzielę.

Z pobliskiej miejscowości, gdzie

Page 419: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

mieści się kościół parafialny,przyjeżdża wtedy do Dolska wikary iodprawia nabożeństwo dlawiernych. Nie zamknięte natomiastokazało się boczne wejście nawieżę.

Pierwszy zauważył szachownicęSokole Oko. Nie darmo nosił swojeprzezwisko. Należało odejść odportalu na kilka kroków i podpewnym kątem spojrzeć nakamienne obramowanie. Z tejodległości widziało się po lewejstronie, na trzecim kamieniu oddołu - wyraźny znak szachownicy.

- Jest szachownica. I co z tego? -

Page 420: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

powiedziałem wzruszywszyramionami.

Ogarnęło mnie rozczarowanie.Oglądanie kościołów, na którychktoś wyrzeźbił ów tajemniczy znak,wydawało mi się bezsensowne.

Pomyślałem, że być możeodnajdziemy jeszcze dziesięćstarych kościołów z szachownicami inie będziemy ani o odrobinęmądrzejsi.

Wiewiórka skakał przed portalemruchem konika szachowego.Wyglądało to zabawnie i całasprawa z tajemniczą szachownicą

Page 421: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

nagle wydała mi się śmieszna.

- W końcu ubiegłego stulecia i napoczątku naszego wieku -powiedział w zamyśleniu Fryderyk -niezmiernie modne były zadaniaszachowe z udziałem konika.Polegały one na tym, że wkwadraciki szachownicy wpisywanolitery lub sylaby. Posuwając się poszachownicy ruchem konia, należałote litery i sylaby powiązać z sobą wczytelną treść, w słowo lub nawetzdanie.

- Przecież na tej szachownicy niema ani liter, ani sylab. Z resztą teszachownice są tak stare, jak mury

Page 422: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

tych kościołów, a więc pochodząrównież z XIII wieku.

- O, gra w szachy jest bardzostara - odparł Fryderyk. - I byćmoże równie stare są zadaniakonikowe.

Hilda uśmiechała się ironicznie.Twarz Zenobii wyrażała zachwyt dlaprzenikliwości Fryderyka.

- Co do mnie - rzekł doktor - nietyle zależy mi na wyjaśnieniuzagadki szachownicy, ile na odbyciuprzyjemnej wycieczki i przeżyciuprzygód, o których mógłbymopowiedzieć kolegom w szpitalu. Aż

Page 423: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

do końca urlopu mogę tak jeździćod jednego do drugiego kościoła iszukać tajemniczych szachownic.

Zwróciłem uwagą na głośnemedytacje Tella i Sokolego Oka.Stali przed portalem i głośnozastanawiali się.

- Można by posłużyć się typowymizadaniami konikowymi - twierdziłTell. - Pamiętasz, Sokole Oko, naczyni polega metoda Eulera?

- Trzeba obiec konikiemwszystkie pola szachowe. To niejest łatwe. I dla nas chyba tozupełnie nieprzydatne.

Page 424: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Istnieje metoda ramowa Moon’apodziału szachownicy na dwieczęści, zewnętrzną i wewnętrzną.Znam także metodę ramowąMoivre’a, zbliżoną do poprzedniej.Jest również metoda Rogeta -podziału szachownicy na ćwiartki.

- A czy nie warto spróbowaćzrobić diagram ruchu konika na tejszachownicy? - zastanawiał sięSokole Oko. - Może ten diagramskojarzy się z czymś, co uchodzinaszej uwagi?

- Czy ty wiesz, ile może byćróżnych diagramów ruchu konika naszachownicy? Według orzeczeń

Page 425: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

specjalisty w tej dziedzinie,Jaenischa, ilość rozwiązań takiegozadania przewyższa trzydzieścijeden milionów. Zdajesz sobiesprawę? Trzydzieści jedenmilionów! - zawołał Sokole Oko.

Złapałem się za głowę.

- Przecież wy rozmawiacie jakuczeni. Przepraszam, czy mógłbymsię dowiedzieć, jaka jestspecjalność naukowa szanownychpanów?

Skacząc jak konik szachowypodbiegł Wiewiórka.

Page 426: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Panie Tomaszu - powiedział -pan też może zostać takimprofesorem, jeśli przeczyta panLilavati.

I Wiewiórka odskoczył od nas jakkonik szachowy.

- Ej, Wiewiórka! - krzyknął za nimSokole Oko. - Czy ty już tak zawszebędziesz skakał?

- A tak! - odkrzyknął Wiewiórka. -Bardzo fajnie się tak skacze.Spróbujcie, chłopaki. Może gdy takbędziemy skakali, wpadnie nam dogłowy jakiś świetny pomysłrozwiązania zagadki?

Page 427: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Tell i Sokole Oko poszli zaprzykładem Wiewiórki. Trójkachłopców skakała przed kościołemjak polne koniki. Dołączyła się donich i Kaśka, a obok niej, wpodskokach biegał Sebastian,któremu ta zabawa bardzo sięspodobała.

- Co oni robią? - zdumiała sięZenobia.

- Próbują rozwikłać zagadkęszachownicy - odpowiedziałem zpowagą. - No, co pani Zenobio,może i my spróbujemy?

Rozpocząłem skoki, dwa do

Page 428: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przodu i jeden w bok.

- Powariowali! - zawołałaZenobia.

- Panie doktorze, zapraszamy doskoków - kiwnąłem ręką na ojcaTella.

Doktor przykucnął i podskakując,dwa kroki w przód i jeden w bok,usiłował się do mnie zbliżyć. Więcja, podobnie skacząc, uciekłem zaZenobię, potem za Fryderyka, Hildę,a wreszcie za pana Kuryłłę.

- Ja jestem czarny koń! - zawołałdoktor. - Zaraz pana sprzątnę z

Page 429: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

szachownicy. Uwaga: atakuję! - iśmiesznie podskakując pędził wmoim kierunku.

Tell i Sokole Oko narobiliwrzasku, bo jeden drugiegousiłował wypchnąć przez furtkęcmentarną, czyli usunąć zszachownicy. Wiewiórka złapał zakark Sebastiana, twierdząc, żeSebastian jest hetmanem, któregoon, konik szachowy, właśnie„sprzątnął”. Kasia wyrwałaSebastiana z rąk Wiewiórki iupierała się, że jest „królową”, więcma prawo do „ruchu w każdąstronę”. Ja w dalszym ciąguuciekałem, a gonił mnie doktor.

Page 430: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Zenobia pogroziła nam pięścią.

- Miejcie szacunek dla zabytków.Co ludzie we wsi pomyślą? Żeprzyjechali tu wariaci.

Hilda wskazała dłonią wieżę.

- Może pójdziemy na górę? Drzwisą otwarte...

Przestaliśmy skakać.

- To jest dobry pomysł -stwierdziłem. - Tylko że tam nagórze, zdaje się, osy mają swojegniazdo.

Page 431: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Wejdziemy bardzo ostrożnie.Może nas nie pogryzą - pocieszałnas Fryderyk.

Zebraliśmy się przed otwartymidrzwiami. Drzwi były wąskie, taksamo wąski okazał się mrocznykorytarz ze schodami na górę.

Uformowaliśmy się w długi rząd i,prowadzeni przez Zenobię,wkroczyliśmy w mrok.

- Boję się - szepnęła Kasia,chwytając mnie za łokieć.

- Czego się boisz?

Page 432: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Os. Już mnie kiedyś ugryzła.Spuchłam wtedy jak bania -wyjaśniła dziewczynka.

Korytarz miał dwa załomy i zarazznaleźliśmy się na widnej platformiepierwszego piętra. Wyżej jużschodów nie było. W suficie czerniałciemny otwór, do którego możnabyło wejść tylko po drabinie, którastała nieco z boku, oparta o ścianę.

Na platformie znajdowało sięogromne okno bez szyb. Właśnietędy wpadały z dworu osy i niknęływ czarnym otworze. Ich gniazdomieściło się więc o piętro wyżej.

Page 433: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- No co? Wchodzimy tam? -zapytała Zenobia.

Chłopcy przystawili drabinę dootworu i zaczęli piąć się pospróchniałych szczeblach.

- Nie wejdę tam za żadne skarby- zdecydowanie rzekła Kasia. - Tamjest chyba milion os. Słyszycie, jakbrzęczą?

Nastawiliśmy uszu. Rzeczywiście,z ciemnego otworu w suficiedochodziło nas głośne brzęczeniewielu owadów.

Chłopcy zawahali się, ale Sokole

Page 434: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Oko pierwszy przemógł tchórzostwoi wsadził głowę w otwór. Zlękła sięos także i Zenobia. Zapewnewyobraziła sobie, jak okropniewyglądać będzie jej delikatna buzia,kiedy wbiją się w nią żądłaowadów.

- Jestem pewna, że tam na górzesą tylko kurz i śmiecie - odezwałasię, wzruszywszy ramionami.

Hilda również zrezygnowała zwejścia na górę.

- Byłam tam z Weberem iKlausem. Nie ma nic ciekawego.Kamienny pokój bez okien i również

Page 435: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

otwór w suficie, prowadzący nastrych wieży.

Chłopcy zniknęli w otworze, zanimi wspiął się na górę Fryderyk idoktor.

Jakaś osa z podejrzanie złośliwymbzyczeniem zaczęła latać kołonaszych twarzy.

- Uciekajmy - pisnęła Kasia i dałanurka w mrok korytarza.

Za nią pobiegła Zenobia i Hilda.

- Przecież to chyba oczywiste, żeten stary dureń nie schował na

Page 436: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

górze skrzynki ze złotem ibrylantami - rzekł Kuryłło, udając,że nie słyszy bzyczenia.

- Ale na dole, na portalu, jestszachownica - odpowiedziałem,osłaniając twarz łokciem.

- Bzdura! - warknął Kuryłło.Gniewnie chwycił się spróchniałegoszczebla i posapując wszedł jednakna górę. A ja powędrowałem zanim.

Na górze, w niewielkim,mrocznym pomieszczeniu, chłopcy iFryderyk świecili latarkami,omiatając blaskiem podłogę i

Page 437: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

ściany. W prawym rogu sufitu widaćbyło kwadratowy otwór prowadzącyna strych, ale dostać się tam, bezwciągnięcia z dołu drabiny, nie byłosposobu. W drugim rogudostrzegliśmy workowate gniazdoos. Rozjuszone światłem wyroiły sięz gniazda i brzęcząc złowrogo,krążyły pod sufitem. Tell zbliżył siędo mnie i szepnął mi do ucha:

- Niech pan zwróci uwagę, że tenpokój w wieży zbudowany jest naprzemian z kamieni o jaśniejszym iciemniejszym zabarwieniu. Wszachownicę.

- Zauważyłem to od razu -

Page 438: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

odpowiedziałem również szeptem. -Ale to, zdaje się, nie ma żadnegoznaczenia. Tam, gdzie jest gniazdoos, ścianę zbudowano z samychciemnych kamieni. Ta szachownicaułożyła się zupełnie przypadkowo itylko w kilku miejscach.

Raptem doktor wrzasnął i zacząłoganiać się rękami.

- Ratunku, uciekajmy! Rozpoczęłyatak! - krzyknął w naszą stronę iumknął do otworu z drabiną.

Sokole Oko i Wiewiórka, równieżoganiając się rękami przed atakiemos, poszli za przykładem doktora.

Page 439: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Po chwili wszyscy zebraliśmy się napiętrze z oknem.

- Tam nie było nic ciekawego - zrozczarowaniem w głosie stwierdziłFryderyk i zniknął w mrocznymkorytarzu.

Sokole Oko odstawił drabinę nadawne miejsce i znowu gęsiegozeszliśmy schodami na dół, gdzieoczekiwała nas Hilda, Kasia iZenobia.

- Do samochodów, proszępaństwa - przynaglałemtowarzystwo. - Jeszcze dzisiajmusimy zwiedzić mauzoleum

Page 440: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Haubitza na Polanie.

- A zanocujemy w Moryniu nadpięknym jeziorem - zapowiedziałdoktor.

Nasze towarzystwopomaszerowało do samochodów.Zauważyłem, że Zenobiaprzyglądała się czule Fryderykowi.

- Tak się bałam, że osy panapogryzą... - rzekła z ogromną troskąw głosie.

Fryderyk w podzięce pocałowałjej dłoń.

Page 441: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Ach, jaka szkoda, że pan nie znadżudo - westchnęła.

- To nic, proszę pani. Postaramsię nauczyć - obiecał.

O mało nie parsknąłemśmiechem. Hilda zapytała mnie:

- Czemu się pan uśmiecha? Co sięstało?

- Fryderyk obiecał Zenobiinauczyć się dżudo - mrugnąłemporozumiewawczo okiem.

- To ładnie z jego strony.

Page 442: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Ładnie? Uważam to zaidiotyczne. Ta dziewczyna chcedoprowadzić do tego, żeby wszyscymężczyźni fikali koziołki na jejcześć.

I raptem przypomniałem sobie,że ja również ćwiczyłem dżudo.„Tylko że ja to robiłem nie po to,aby się jej przypodobać -pocieszałem się w duchu. - Mniechodzi o triumf nad Zenobią. Niebędzie mnie więcej poniżać”.

Sokole Oko, Wiewiórka i Kasiaprzenieśli się do forda Fryderyka.Chcieli przekonać się, jak się jeździw takim pięknym i ogromnym

Page 443: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

„krążowniku szos”. Kasia zostawiłami w wehikule Sebastiana.

- Sebastian u pana zostanie, żebypanu nie było smutno - powiedziała.

- Och, nie ma obawy - rzekłem -przecież pojedzie ze mną paniHilda. Obawiam się, że toSebastianowi będzie z nami nudno,ponieważ z panią Hilda rozmawiampo niemiecku, a on chyba nie znatego języka.

- Pan sądzi, że Sebastian nierozumie po niemiecku? - oburzyłasię Kasia.

Page 444: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Przetłumaczyłem Hildzie słowaKasi. Hilda zawołała po niemieckuna Sebastiana:

- Sebastian, komm hier.

I Sebastian, o dziwo, pokiwałogonem i podbiegł do Hildy.

- No, widzi pan - zatriumfowałaKasia.

Chłopcy zaczęli z powagąroztrząsać, czy psy rozumieją obcejęzyki. Sokole Oko był zdania, żetreść rozkazu Sebastian rozpoznałpo intonacji głosu. Zdaje się, żemieli temat do dyskusji na całą

Page 445: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

dalszą drogę.

Usadowiliśmy się wsamochodach, doktor zatrąbił iwartburg poprowadził kawalkadę wstronę Polany.

- Pani już była na Polanie -odezwałem się do Hildy - czy znapani historię znajdującego się tammauzoleum?

- Owszem. Polana to jedno znajwyższych wzniesień naPojezierzu Myśliborskim. Na jednymze stoków znajduje się starykamieniołom, od wielu latnieczynny. Tę górę oraz okoliczne

Page 446: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

lasy kupił przed laty Hermann vonHaubitz, ten sam, o którym legendamówi, że był w przymierzu zdiabłem i dzięki diabłom pomnażałswój majątek. Hermann vonHaubitz upodobał sobie Polanę ijeszcze za swego życia postawiłmauzoleum, nakazując synompochować się tam po śmierci.Polana góruje nad całą okolicą,Hermann von Haubitz chciał nawetpo śmierci panować nad tymiziemiami. Zgodnie z jego życzeniemtrumnę ze zwłokami pochowano wmauzoleum na Polanie, a nie nacmentarzu w Jasieniu. Na tejpodstawie zapewne zrodziła się

Page 447: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

legenda, że Hermanna von Haubitzporwał diabeł i zaniósł go żywcemdo piekła. Ludzie w Jasieniuspotykali na cmentarzu grobowceHaubitzów, ale nie widzieli grobuHermanna von Haubitz. Omauzoleum mogli nie wiedzieć lubnie pamiętać, bo ono znajduje się wdość dużej odległości od Jasienia. Itak powstała legenda o porwaniuprzez diabła.

Nagle dodałem gazu i zacząłemwyprzedzać wóz Fryderyka iwartburga doktora. Piszcząchamulcami i trąbiąc ostrozagrodziłem im dalszą drogę.

Page 448: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Co się stało? - zawołał doktor,wyskakując z samochodu.

Z forda wyjrzały ciekawie główkichłopców i Kasi.

- Proszę państwa, gdzie jest panKuryłło? - zapytałem.

Rozejrzeli się zdumieni po sobie,po wnętrzach samochodów. Kuryłłynie było wśród nas. Ja równieżdopiero przed chwilą uświadomiłemsobie, że nie widziałem, aby panKuryłło wsiadał do któregoś zwozów. Stało się dla nas oczywiste,że pozostał w wieży kościoła wDolsku.

Page 449: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Zawróciliśmy i pomknęliśmy zpowrotem. Zatrzymaliśmy się przycmentarzyku kościelnym ipobiegliśmy schodami na górę.

- Ratunku!... Ratunku!... -usłyszeliśmy rozpaczliwy głosKuryłły, a potem z otworu nadrugim piętrze wyjrzała jego głowa.

Dostawiliśmy drabinę i panKuryłło pośpiesznie zsunął się nadół. Za nim wyleciał wirujący kłąbos.

- O Boże, Boże! - jęczał „postrachgastronomii”. - Jeszcze chwila, abyłyby mnie żywcem pożarły. Na

Page 450: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

szczęście zarzuciłem marynarkę natwarz i głowę.

Ale i tak kilka os zdołało dobraćsię do pana Kuryłły. Ugryzły go wpoliczek, który spuchł mu takbardzo, że niemal zniknęło mujedno oko. Natomiast drugiespozierało na nas z ogromnąpodejrzliwością.

- Zostałem na górze, bozainteresowały mnie kamienieukładające się w szachownicę -opowiadał. - Nawet niezauważyłem, kiedy zeszliście. Apotem, gdy ja chciałem zejść,drabina była już odstawiona.

Page 451: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Nie wiedziałem, że pan tampozostał. I dlatego odstawiłemdrabinę - sumitował się Sokole Oko.

Kuryłło pogroził mu.

- A może zrobiłeś to specjalnie,hę? Może chciałeś wyeliminowaćmnie z poszukiwań, co?

- Ależ nie. To była omyłka -tłumaczył się chłopiec.

„Postrach gastronomii” zerknął dolusterka i złapał się za głowę.

- O Boże, Boże, jak ja wyglądam?Pan jest lekarzem, prawda? -

Page 452: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zwrócił się do ojca Tella.

Doktor obejrzał jego spuchniętypoliczek.

- Jad os jest groźny, ale panzostał ugryziony tylko dwukrotnie.Opuchlizna minie do jutra.

Twarz Kuryłły przypominałaciasto, które uciekło z donicy wjedną stronę. Skrzywił się jeszczebardziej i łypnął na nas swymjednym okiem.

- Nie szanujecie swojego prezesa- rzekł prostując się i przybierającwyniosłą postawę. Wyglądał teraz

Page 453: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

jak mała purchawka z krzywowyrośniętym łebkiem. - Powiadamwam, że jeśli tak będzie dalej, nierozwiążemy zagadki tajemniczejszachownicy.

Dumnie wyprostowany skierowałsię do forda Fryderyka i rozsiadłszysię na przednim miejscu, rozkazał:

- A teraz na Polanę.

Page 454: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf
Page 455: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Rozdział dziesiąty

MAUZOLEUM HERMANNA VONHAUBITZ • NA CZYJĄ POMOC LICZĘ• CZY KLAUS POWRÓCI? • STARYGROBOWIEC • SZACHOWNICA BEZTAJEMNICY • CO ZAWIERASARKOFAG?

Czerwone ogromne słońce wisiałonisko nad horyzontem, gdykamienistą drogą podjechaliśmy wnajbliższe sąsiedztwo wzgórza onazwie Polana. Droga zaprowadziłanas do starego kamieniołomu,

Page 456: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

ogromnej wyrwy w zboczu. Kiedyśdojeżdżała tutaj wąskotorowakolejka, która służyła do wywożeniawyłupanych granitowych głazów,kamieniołom jednak przestanoeksploatować już ponad czterdzieścilat temu i tylko słabo widoczneślady szyn i nasyp znaczyły szlakkolejki.

W czerwonym blaskuzachodzącego słońca kamieniołomprzedstawiał widok groźny, azarazem urzekający. Strome,niemal pionowe ściany z granitumiały barwę rdzawą, nad urwiskiemrósł bukowy, zielony las, a jeszczewyżej było granatowe, wieczorne

Page 457: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

niebo.

Mauzoleum Haubitza mieściło sięna szczycie góry, w bukowym lesie.Zatrzymaliśmy więc samochody uwjazdu do kamieniołomu, a samipomaszerowaliśmy pieszo wąską iledwo widoczną ścieżka, wspinającąsię tuż nad krawędziąkamieniołomu. Szliśmy gęsiego, naprzedzie ja i Hilda, która nasprowadziła, za nami doktor, chłopcyz Kasią, potem Fryderyk z Zenobią.Zamykał pochód pan Kuryłło, wciążjeszcze bardzo zagniewany opozostawienie go na pastwęrozwścieczonych os.

Page 458: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Przestaję wierzyć w skutecznośćwaszych poszukiwań - powiedziałado mnie Hilda. - Robicie to samo, comy już zrobiliśmy i co nie dałożadnego rezultatu. Obejrzymymauzoleum, szachownicę nakościele w Lubiechowie Górnym, apotem przekona się pan, że ani nakrok nie przybliżyliśmy się dorozwiązania zagadki. Na co panwłaściwie liczy, panie Tomaszu?

- Na Klausa - odpowiedziałemszczerze. - Liczę na tajemniczegoosobnika, który strzelał wobserwatorium z pistoletugazowego, a w parku pałacowymodurzył mnie chloroformem. Liczę

Page 459: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

również na Konrada von Haubitz.Jak pani słyszy - uśmiechnąłem się -nadzieje moje pokładam aż wtrzech osobach.

- Nic z tego nie rozumiem -westchnęła.

- Opieram swoje przewidywaniana założeniu, że pani wiadomości oistnieniu pamiętnika Konrada vonHaubitz są uzasadnione. Johannvon Haubitz ukrył ten pamiętnik,aby go ocalić dla potomności. Jeślito założenie jest prawdziwe...

- Ono jest prawdziwe, proszępana - stwierdziła stanowczo Hilda.

Page 460: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Matka moja nie miała potrzebymnie okłamywać lub fantazjować.

- Więc jeśli to założenie jestprawdziwe, to i dalszy ciąg moichprzewidywań powinien siępotwierdzić. Proces sądowy ujawniłsprawę pamiętnika. Haubitz musiałsię poczuć zaniepokojony. Nie ulegawątpliwości, że Klaus przyjechałrazem z wami na jego polecenie,aby patrzeć wam na ręce.Poszukiwania nie przyniosły jednakpozytywnego rezultatu. Haubitz ijego wysłannik mogli odetchnąć zulgą. Ale pani zdecydowała sięszukać dalej. I znowu obudził sięniepokój w Haubitzu, a raczej w

Page 461: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

jego wysłanniku. Klaus wróci odgranicy, jestem o tym głębokoprzekonany. Wróci tu nie tylko poto, aby nas obserwować iewentualnie utrudnić poszukiwania.Ale także i po to, aby raz na zawszezakończyć tę sprawę, a mianowicieodnaleźć pamiętnik i zawieźć goHaubitzowi, który zapewne niepragnie żyć w ciągłym lęku, że, byćmoże, ktoś kiedyś ten pamiętnikjednak odnajdzie. Przed Haubitzemstoi otworem kariera polityczna.Musi się zabezpieczyć, aby nic mujej nie przerwało. Nie chodzi tutylko o nas. Jest oczywiste, żenasza wyprawa nie będzie ostatnią.

Page 462: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Również inni podejmą próbęrozwiązania zagadki szachownicy -różnego rodzaju poszukiwaczeskarbów. Któremuś z nich może udasię rozwiązać zagadkę, ale zamiastskarbów odnajdzie pamiętnik.Jeśliby odkrył skarb, unikałbyrozgłosu, lecz z pamiętnikiem udasię do władz. A wtedy nadHaubitzem znowu zawiśnie groźba.Dlatego wierzę, że Haubitz musi razna zawsze usunąć wiszący nad nimmiecz Damoklesa, musi mieć wręku ten pamiętnik. Tę moją wiarępotwierdza fakt, że równocześnie zwami ktoś trzeci poszukiwałpamiętnika w ruinach

Page 463: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

obserwatorium, rozbił tynki nakominku, strzelał do Wiewiórki,odurzył mnie chloroformem. Liczętakże i na to, że Konrad vonHaubitz jako były dziedzic tychmajątków orientuje się lepiej niżpani i niż ktokolwiek z nas w liczbieszachownic i ich rozmieszczeniu.Tych informacji udzielił swemuwysłannikowi i dlatego, być może,ów wysłannik zaprowadzi nas natrop rozwiązania zagadki. Mówiłemto już zresztą pani w młynieTopielec...

- Tajemniczy osobnik grasował wruinach obserwatorium. Może nienależało wyruszać na tę wycieczkę?

Page 464: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Może trzeba było pozostać wJasieniu i obserwować ruiny?

- Moje poczynania opierają się nazałożeniu, że tajemniczymosobnikiem jest Klaus. A onodjechał z Weberem. Jestempewien, że powróci, ale pozostawiłnam trochę czasu, właśnie na tęwycieczkę. Gdy wróci do Jasienia istwierdzi, że wyjechaliśmy,zapewne ruszy naszym śladem, abydowiedzieć się, dokąd zawiodły nasnasze poszukiwania. Zanim się nieupewni, że nie odnaleźliśmypamiętnika, nie rozpocznie swoichposzukiwań. A od tej chwili ja jużgo będę obserwował. Jednym

Page 465: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

słowem, czekam na powrót Klausa.On powróciłby do Jasienia nawetwówczas, gdyby pani odjechała doNiemiec wraz z Weberem.Pożegnałby was po przekroczeniugranicy NRD albo pozostałby wPolsce pod byle jakim pretekstem.Na przykład naprawy samochodu.Teraz musiał odjechać, bozapowiedział swój wyjazd doNiemiec. Jego niespodziewanepozostanie wzbudziłoby podejrzenieWebera.

- A jeśli to się nie stanie? -zapytała.

- W takim razie moje

Page 466: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przewidywania i rachuby wezmą włeb. Nie odnajdziemy pamiętnika -oświadczyłem.

Przerwaliśmy rozmowę, boweszliśmy w las, ścieżka rozpłynęłasię wśród drzew i krzaków, stokgóry stał się stromy.

- Mauzoleum Haubitza znajdujesię na szczycie. Musimy pójść naprzełaj przez las - powiedziałaHilda.

Droga okazała się bardzomęcząca. Trzeba się było piąć poostrym zboczu, a nogi grzęzły iślizgały się w grubej warstwie

Page 467: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zeschłego listowia. Twarze drapałynam gałązki, utrudniającewspinaczkę i czepiające się ubrań.Na domiar złego przez Polanęprzeszła chyba ta sama burza, którawywróciła kajak Hildy. Tu i ówdziezagradzały nam drogę zwalone pniedrzew bukowych, które miały wciążjeszcze zielone liście,najwyraźniejszy dowód, że obaliłysię zaledwie wczoraj. Omijanieprzewróconych drzew zajmowałonam sporo czasu. Tylko Sebastian,choć taki mały i na krótkichnóżkach, piął się niestrudzenie,radośnie wymachując kijankowatymogonem. Nie omijał pni, a po prostu

Page 468: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przechodził pod nimi jak podogromnymi mostami.

Szczyt wzgórza wyłonił się przednami niemal nagle. Las przerzedziłsię raptownie i zobaczyliśmy napolanie prostokątną sylwetkęmauzoleum Hermanna von Haubitz.

Zbudowano grobowiec zmateriału, jakiego wszędzie tu byłopełno, a więc z granitu. Tylkonarożniki i obramowania malutkichokien wymurowano z czerwonejcegły. Mauzoleum miało kształtkwadratowego pudła i strzelistydach z szarej dachówki, upstrzonykilkoma pseudogotyckimi

Page 469: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wieżyczkami. Na żelaznych drzwiachwisiała ogromna kłódka.

Klucz otrzymaliśmy odprzewodniczącego gromadzkiej radynarodowej w pobliskiej wsi.Wręczając go nam przewodniczącyoświadczył, że robi to tylko zewzględu na Hildę, która była tuuprzednio wraz ze specjalną ekipą zWarszawy, zna więc ją i ma do niejzaufanie, wie bowiem, że chodzi ojakieś bardzo ważne śledztwo wsprawach zbrodni wojennych.Panowie z polskiej ekipyzapowiedzieli, aby mauzoleum byłostale zamknięte. A jeśli komuśwypożyczy klucz, powinien

Page 470: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zanotować nazwisko i adres.

Ze szczytu wzgórza roztaczał sięprzepiękny widok na pradolinęOdry, na zielone łąki z czarnymikępami olszyn, na pola uprawnerozciągające się aż hen, do skrajulasu. Tu i ówdzie widziało sięniewielkie okrągłe jeziorka, przezdolinę wiła się szosa przeskakującaprzez kamienne mosty. A wszystkoto, nieco przyprószone szarościąletniego zmierzchu, dawałowrażenie piękna. Poczułemsympatię do tego miejscaoszpeconego brzydkim,pretensjonalnym mauzoleum.

Page 471: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- A oto i szachownica - stwierdziłagłośno Hilda, stając przedżelaznymi drzwiami i zadzierającgłowę.

Nad drzwiami widniał herbHaubitzów wykuty w granitowymkamieniu. Herb z szachownicą...

- Zajrzymy do wnętrza, prawda? -zapytał mnie Tell i nie czekając naprzyzwolenie zabrał się dootwierania kłódki, co nie byłosprawą łatwą.

A my staliśmy przed mauzoleum zzadartymi do góry głowami i wmilczeniu, każdy po swojemu,

Page 472: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

próbowaliśmy wyjaśnić sobiezagadkę tego znaku. Nasz malutkiprezes, pan Kuryłło, musiał bardziejniż inni zadrzeć głowę. Surowy marsna jego czole świadczył o większymniż u innych namyśle, a jegospuchnięta z jednej strony twarz, wzestawieniu z tym srogim marsem,sprawiała komiczne wrażenie.Musiałem się wstrzymać, aby nieparsknąć śmiechem. Lecz uśmiechwymknął się zapewne spod mojejkontroli. Kuryłło łypnął na mnieswoim jednym okiem jak straszliwycyklop i powiedział surowo:

- Z czego się pan śmieje, hę?

Page 473: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Uśmiecham się do swoich myśli- odrzekłem wykrętnie.

- Trzeba poważnie myśleć, mójpanie. Żadne śmichy chichy tutajnie pomogą. Inaczej figa zwyjaśnieniem zagadki.

Doktor rzekł otwarcie:

- Patrzę i patrzę na tęszachownicę, aż oczy mnie bolą. Aleani na jotę nie robię się mądrzejszy.

Fryderyk wzruszył ramionami.

- Stawiam tysiąc dolarów przeciwjednemu, że nie tę szachownicę

Page 474: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

miał na myśli stary Haubitz.

Zenobia szepnęła do Fryderyka:

- Gdybyśmy byli w Jasieniu, dziświeczorem moglibyśmy pójść natańce do pałacu. Tam mająmagnetofon i nowe nagrania. Czypan tańczy hully-gully?

- Nie.

Wtrąciłem się i zapytałem:

- A let’s kiss pan tańczy?

- Też nie - pokręcił głowąFryderyk.

Page 475: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Zrobiłem zdumioną minę. Zenobiaodstąpiła od Fryderyka, podeszła domnie i szepnęła:

- Pan Fryderyk na pewnoznakomicie tańczy, a zaprzeczatylko przez skromność.

- Dżudo również nie zna -rozłożyłem ręce.

Zenobia wzruszyła ramionami.

- I pan w to wierzy? Pan sądzi, żetaki mężczyzna, jak Fryderyk,naprawdę nie zna dżudo?

- Dlaczego pani go nie

Page 476: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wypróbuje? Niechże pani zastosujewobec niego któryś ze swoichstraszliwych chwytów.

- Po co? Przecież sam mi panpowiedział, że nie wychodzi się zamąż przy pomocy chwytów dżudo.

- Ach tak? - nareszciezrozumiałem. - Więc pani nosi się zpoważnymi zamiarami.

- Nie jestem wariatką, żebyjeździć z wami i dokonywaćbezsensownych poszukiwań. Nieznajdziecie pamiętnika. Ale jaznajdę to, czego szukam.

Page 477: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Wiem. Męża. Fabrykantazapalniczek.

Zenobia już chciała podstawić minogę i przewrócić na ziemię, leczdostrzegła moje pełne współczuciaspojrzenie skierowane naFryderyka.

- Co się panu stało? Dlaczego pantak na niego patrzy? - zapytała zniepokojem.

- Żal mi go. To chyba okropnemieć za żonę kobietę, która znadżudo - powiedziałem iczmychnąłem do mauzoleum.

Page 478: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Tell właśnie uporał się z kłódką iotworzył żelazne drzwi.

Zobaczyliśmy tonące w półmrokuduże pomieszczenie,przypominające celę więzienną zdwoma zakratowanymi okienkami.Posadzkę ułożoną z kwadratówszarych i czarnych zaścielały zeschłeliście i sterta nagrabionego w lesiemchu: zapewne nocowała tu kiedyśwycieczka autostopowiczów, którzynie posiadając namiotów, schronilisię w grobowcu przed deszczem lubnocnym chłodem. Na brudnych ipoczerniałych od starości ścianachwidniały zielonkawo-szare zacieki,układające się w fantastyczne

Page 479: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wzory i kompozycje, które mogłystać się natchnieniem dlanowoczesnego malarza, oraz napisyw rodzaju: „Byłem tutaj - Karol”,„Kocham Basię”, „Józek z Kielc1952”, „Frania i Jaś”. Na środkugrobowca znajdował się jednolity,kamienny sarkofag z herbemHaubitzów, a więc znowu zszachownicą. W ścianachznajdowały się głębokie nisze,przeznaczone zapewne na to, abywstawić w nie figury świętych.

Teraz jednak były one puste,wypełniał je tylko mrok.

I to było już wszystko, jeśli nie

Page 480: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

liczyć kilkunastu puszek pokonserwach, walających się pokątach, i czterech dziur na ścianie,zapewne pozostałości po śrubach,przytrzymujących płytę nagrobka.Takie płyty są łakomym kąskiem dlaróżnego, rodzaju złodziejaszków.Kradną je nawet ze współczesnychcmentarzy i odsprzedająnieuczciwym kamieniarzom, którzyrobią z nich nowe płytynagrobkowe.

Uwagę naszą skupiła szachownicana sarkofagu.

- Jeszcze jedna - stwierdził doktori ciężko westchnął.

Page 481: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Stało się oczywiste, że również ita szachownica nie zawieratajemnicy.

Trzej chłopcy, ruchliwi jak myszki,zaglądali w każdy kąt, opukalikamienny sarkofag.

- Grobowiec to świetne miejscena ukrycie pamiętnika - odezwał sięSokole Oko. - A najlepszymmiejscem w grobowcu byłbysarkofag. Może stary Haubitzschował pamiętnik do trumnyswojego prapradziada?

Chłopiec mówił po polsku, aleFryderyk chyba myślał podobnie.

Page 482: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Obejrzał sarkofag i potrząsnąwszyprzecząco głową, powiedział poniemiecku:

- Do sarkofagu nie włożyłpamiętnika. To jednolita bryłakamienna. Pięciu ludzi z łomamipotrzeba by było, aby ją unieść iprzesunąć. A on prawdopodobniechował pamiętnik sam, nikogo niedopuszczając do tajemnicy.

Zgodziłem się z Fryderykiem.

- Niedawno, wespół z łódzkimiarcheologami, uczestniczyłem wotwarciu płyty grobowej Fritza vonRaweneck, który zginął w bitwie

Page 483: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

polsko-krzyżackiej pod Świeciem ipochowany został w kościele wŻarnowcu w województwiegdańskim. Dla podniesienia iprzesunięcia płyty nagrobkowej wposadzce kościoła wezwanokilkuosobową grupę specjalistów,kamieniarzy z Gdańska. I bardzo sięnamozolili przy tej czynności. A tensarkofag jest przynajmniej trzy razycięższy niż płyta nagrobkowaRawenecka.

Hilda pokiwała głową.

- A mówiłam, że nie ma żadnejnadziei odnalezienia pamiętnika?Byliśmy już tu z Weberem, Klausem

Page 484: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

i polską ekipą śledczą. Wyszliśmystąd z niczym.

- Chodźmy więc - zaproponowałdoktor, spoglądając na zegarek. -Już zapada zmrok, a do Morynia,gdzie zaplanowaliśmy nocleg,pozostał jeszcze kawał drogi.

- A może zanocujemy gdzieśtutaj? - rzekła Zenobia.

- W Moryniu czeka na naswspaniałe jezioro. A tu nie mawody, ani do umycia się, ani dozagotowania herbaty - odrzekłdoktor.

Page 485: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Pojedynczo opuszczaliśmymauzoleum i poganiani przezdoktora, znikaliśmy w bukowymlesie.

- A jednak mauzoleum to świetnemiejsce na ukrycie pamiętnika -powiedziałem do Hildy, po razostatni oglądając się na brzydkibudynek grobowca.

Tell właśnie zamykał drzwi izawieszał na nich kłódkę.

W lesie rozszczekał się Sebastian,bo Sokole Oko i Wiewiórka skryli sięza drzewami i pohukiwali na siebiejak sowy. Kasia piszczała udając

Page 486: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

ogromny przestrach, pies goniłchłopców. Po chwili Tell przyłączyłsię do nich i biegł po stromymzboczu, klucząc między drzewami.

Zejście do samochodów zajęłonam tylko kwadrans, gdy nawzgórze drapaliśmy się chyba z półgodziny.

- Mam dosyć tej wycieczki -buntowniczo oświadczyła Zenobia. -Jestem głodna i marzę o kolacji.

- W Moryniu przyrządzimy kolację- zapewnił ją doktor.

- I napoczniemy puszkę-

Page 487: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

niespodziankę! - zawołał Tell.

- Puszkę-niespodziankę? -zaciekawiła się Kasia.

Ja również ciekaw byłem, co to zadziwna puszka.

Ale nie było nam dane zaspokoićciekawości. Doktor zlustrował naszetowarzystwo zgrupowane przysamochodach i oświadczył z trwogą:

- Proszę państwa, znowu nie mapana Kuryłły.

- Co takiego? Znowu go nie ma? -oburzył się Fryderyk.

Page 488: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- A tak, nie ma wśród nas prezesa- przytaknąłem.

Zenobia załamała ręce.

- Będziemy go szukać, kolacja sięodwlecze...

Hilda wyraziła niepokój:

- Co się z nim stało? Może spadłdo kamieniołomu? Było jużmroczno, gdy powracaliśmy...

Chłopcy zachęcali Sebastiana:

- Piesku, pieseczku, szukajprezesa. Szukaj prezesa...

Page 489: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Sebastian nie chciał szukać, a możenie rozumiał, bo zamiast wziąć siędo szukania prezesa, zacząłobszczekiwać chłopców,przekonany, że rozpoczęła się jakaśnowa, świetna zabawa.

Stuknąłem się palcem w czoło.

- Tellu! Czy przed zamknięciemdrzwi grobowca upewniłeś się, żetam nikt nie pozostał?

Chłopiec zaczerwienił się.

- Nie, panie Tomaszu. Sądziłem,że wszyscy wyszli...

Page 490: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Więc on tam siedzi,nieboraczek. I znowu pomyśli, żezrobiliśmy to specjalnie, aby muutrudnić rozwiązanie zagadki.

Zenobia ze złością tupnęła nogą.

- Uważam, że pana Kuryłłę należyzdjąć ze stanowiska prezesa.Zdegradujemy go do funkcjiwiceprezesa, a na jego miejscewybierzemy pana Fryderyka.

- O nie, nie! W żadnym razie. Niezasługuję na takie wyróżnienie! -bronił się Fryderyk.

Doktor wzniósł ręce do góry, jak

Page 491: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

gdyby z nieba oczekiwał pomocy.

- I co teraz poczniemy? My tugadu-gadu, a ten nieborak siedzi wciemnym grobowcu. Trzeba będziepójść po niego, choć to strasznykawał drogi.

- Niech siedzi do jutra - burknęłaZenobia.

- To moja wina i ja pójdę uwolnićpana Kuryłłę - ofiarował się Tell.

Dwaj pozostali chłopcynatychmiast solidarnie oświadczylisię z gotowością towarzyszeniaprzyjacielowi.

Page 492: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Teraz? Kiedy już zrobiło sięciemno? - zaniepokoił się doktor. -Nie puszczę was samych, bo jeszczewpadniecie do kamieniołomu. Idę zwami.

I poszli w czwórkę. Fryderykroześmiał się:

- To już trzeci raz nasz prezesznajduje się w opałach. W ruinachmłyna wpadł do dołu, na wieżykościoła pogryzły go osy, a terazgrozi mu nocleg w grobowcu. Dużobym dał za to, aby zobaczyć jegominę, gdy zostanie uwolniony. Ech -machnął ręką - nic za to nie muszędawać. Wystarczy, że pójdę z nimi.

Page 493: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

I pobiegł za chłopcami.

- Ja też! Ja też! - krzyknęłaZenobia i puściła się zaFryderykiem.

Pozostałem na dole z Hildą, Kasiąi Sebastianem. Wieczór byłwyjątkowo ciepły, położyłem się natrawie obok wjazdu dokamieniołomu i w milczeniuobserwowałem, jak skrada się noc.Hilda usiadła obok mnie i zapaliłapapierosa. Kasia goniła Sebastianawokół samochodów, a w końcuzmęczyła się i ukucnęła przy nas.Pies położył się na jej kolanach.

Page 494: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Mamy do obejrzenia jeszczetylko jedną szachownicę - przerwałamilczenie Hilda. - Jutro pojedziemydo Lubiechowa Górnego. I co dalej?

- W dalszą drogę poprowadzi nasKlaus - odrzekłem.

- Podziwiam pańską pewnośćsiebie. Boję się jednak, że terachuby mogą zawieść. A jeśliokaże się, że Klaus jednak niewróci?

- Przecież musi być jakaś logikawydarzeń. Klaus powinien powrócićdo Jasienia, bo w przeciwnym razienie miałby w ogóle sensu jego

Page 495: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przyjazd do Polski.

- Przybył tu z nami jakoobserwator z ramienia gazety, wktórej pracuje.

- Bardzo wątpię, czy tę gazetęstać na tak kosztowne wyjazdykorespondentów. Ktoś inny musiałopłacić misję pana Klausa.Oczywiście, Haubitz. Opłacił jednakprzyjazd wcale nie po to, aby Klausbył tu obserwatorem. Wyznaczył muzadanie odnalezienia iprzywiezienia pamiętnika.

- Może Klaus wypełnił misję iodjechał z pamiętnikiem?

Page 496: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Mam prawo sądzić, że jego całauwaga skupiła się na ruinachobserwatorium. Jeszcze w nocpoprzedzającą jego wyjazd krążyłpo ruinach z elektryczną latarką iszukał szachownicy. Widziałem goprzecież, śledziłem.

- Może to nie był Klaus?

- A któż inny posługiwałby sięchloroformem? Czy zauważyła pani,aby Klaus oddalał się od was,przepadał na dzień lub dwa w tymczasie, gdy jeździliście po okolicy,szukając znaków szachownicy?

- Nawet na godzinę nie oddalił się

Page 497: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

od nas. Dopiero wówczas, gdyzapadła decyzja powrotu doNiemiec, pojechał samotnie doTopielca. I to dwukrotnie, jak panwie.

- Właśnie na tym opieram swojeprzekonanie, że Klaus tu powróci.

- Chciałabym bardzo, aby spełniłysię pana przewidywania.

Znowu nastąpiło między namimilczenie, które przerwałempytaniem:

- Klaus dobrze mówi po polsku.Czy nie opowiadał, gdzie tak dobrze

Page 498: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

nauczył się polskiego języka?

- Klaus jest volksdeutschem zŁodzi. W czasie wojny pracował wniemieckiej policji kryminalnej naterenie Polski. Nie krył się z tymprzed nami, twierdził, że wojnęspędził w sposób, który mu nieprzynosi wstydu: ścigał bandytów,złodziei, morderców.

- A więc Klaus był detektywem? -ucieszyłem się. - Pani nawet niewyobraża sobie, jak bardzo tainformacja potwierdza mojedomysły. Właśnie takiemuczłowiekowi Haubitz mógłpowierzyć zadanie odnalezienia

Page 499: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

pamiętnika.

Zamyśliłem się, W głowie aż roiłomi się od różnego rodzaju hipotez ipodejrzeń.

Tymczasem ze wzgórza zeszedłmilczący pochód. Na przedziekroczył pan Kuryłło. Minę miałponurą, głęboka zmarszczkaprzecinała mu czoło, jego oko łypałowrogością. Zapewne podczasotwarcia drzwi mauzoleumstraszliwie zwymyślał chłopców, botrójka moich przyjaciół czymprędzej umknęła do wartburgadoktora. Fryderyk również straciłswój pogodny nastrój, a Zenobia

Page 500: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przypominała rozgniewaną osę.

- A pan? Nie raczył pan nawetprzyjść mnie uwolnić! - huknął namnie prezes.

Bezceremonialnie usadowił się wwehikule na miejscu zajmowanymdotąd przez Hildę. Niemka usiadławięc na tylnym miejscu, razem zKasią i Sebastianem.

Nie otrzymał ode mnieodpowiedzi, co jeszcze bardziej gorozsierdziło.

- Mam już dosyć tej podróży -powiedział z gniewem. - Zrzekam

Page 501: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

się funkcji prezesa. Jutro wracamdo Jasienia i na własną rękę zajmęsię poszukiwaniami. Nie tylko że nieokazujecie mi pomocy, lecz jeszczerzucacie mi kłody pod nogi.

- To przecież nie nasza wina. żepan ciągle gdzieś przepada -usiłowałem ułagodzić jego gniew.

- Bzdura! - krzyczał na mnieKuryłło. - Chcecie rozwiązaćzagadkę szachownicy, ale dokażdego z tych miejsc, gdzie sąszachownice, wpadacie jak na piwo.Ja tę sprawę traktuję serio. Muszękażde takie miejsce dokładniespenetrować. A wy, zamiast czekać

Page 502: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

na mnie cierpliwie, odstawiaciedrabinę albo zamykacie drzwi iodchodzicie w najlepsze.

- Należało uprzedzić chłopców, żepan pozostaje w grobowcu jeszczeprzez chwilę...

- Przeszukiwałem dokładniewszystkie nisze, a wy tylko w tę i zpowrotem wchodziliście iwychodziliście z grobowca. Nawetnie zauważyłem, kiedy zamknęliściedrzwi. A powinniście byliobserwować mnie z szacunkiem. Iuczyć się.

- I co dało przeszukanie nisz?

Page 503: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Nic nie dało. Ale mogło. Idlatego należało to zrobić. Ale mamdosyć współpracy z wami, zrzekamsię prezesostwa. Szukajcie dalejsami - srożył się „postrachgastronomii”.

Wtrąciła się Hilda:

- Nie ma powodu do gniewu,skoro mauzoleum nie kryjetajemnicy. Wydaje mi się, żejedynym miejscem, które nadawałosię do ukrycia pamiętnika, są ruinyobserwatorium.

- Bzdura! - wciąż gniewał sięKuryłło. - Obserwatorium należy

Page 504: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wyeliminować z poszukiwań,ponieważ stary Haubitz ukrył tamskarby, które potem usiłowałwykraść Platzek. Nie wierzę, abykładł dwa grzyby w barszcz.Powiadam wam, że drugimdogodnym miejscem na ukrycie„rzeczy najcenniejszej” byłomauzoleum. I to przyszło minatychmiast do głowy, gdyzobaczyłem grobowiec.

- Ale przecież skrytki pan nieodkrył.

- No to co? Mój tok rozumowaniabył jednak logiczny. Was zaś niebyło stać nawet na logiczne

Page 505: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

rozumowanie. Ot, co - zakończyłdyskusję Kuryłło.

A dla mnie była oczywiste, żeKuryłło chciał pozostać sam wgrobowcu. Pomyślałem: „Jestnieuczciwy, zawarł z nami spółkę,ale szuka na własną rękę. Aponadto odgrywa jeszcze komedię”.

Page 506: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf
Page 507: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Rozdział jedenasty

W MORYNIU • LEGENDA OWIELKIM RAKU • CO BĘDZIE JADŁSEBASTIAN? • KONDUKT ŻAŁOBNY• NOCNA WYPRAWA NA GÓRĘZAMKOWĄ • KTO STRZELAŁ?

Moryń jest miasteczkiem, któredo dziś zachowało swójśredniowieczny charakter. Niewielkiten gród otaczają zbudowane naprzełomie XIII i XIV wieku murymiejskie. W najbliższym sąsiedztwiemiasteczka rozlewa się głębokie,

Page 508: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

największe w tej okolicy jezioro,Morzycko.

Ta głębia działała zawsze nawyobraźnię ludzką, stąd zapewnepowstały liczne legendy opotworach zamieszkujących na dniejeziora, a między innymi legenda owielkim raku. Podobno wksiężycową noc z wieży starejbazyliki w Moryniu można dostrzecwędrującego po dnie rakapotwornej wielkości, długiego nakilkanaście metrów, ze szczypcamiwielkimi jak ramiona buldożera.

Przed wieloma wiekami nagórzystym półwyspie wrzynającym

Page 509: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

się w Morzycko znajdował sięsłowiański gród obronny, a namiejscu dzisiejszego Moryniarozciągała się wioska rybacka i stałaświątynia Światowida. Nie były tospokojne tereny, słowiańskichgospodarzy tych ziem nieustannieatakowały nadciągające znadpobliskiej Odry oddziały niemieckichnajeźdźców. W krytycznych dlaSłowian chwilach - jak mówilegenda - posąg Światowida wchramie moryńskim wzywał napomoc ogromnego raka z jeziora.Posłuszny wezwaniu bożka rakwypełzał z głębiny i w swymgrubym pancerzu uderzał na

Page 510: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zakutych w stal rycerzy niemieckich,siejąc popłoch i spustoszenie.

W X wieku obszary te włączył doPolski Mieszko I. Na miejscupogańskiego chramu zbudowanowtedy kościółek, a późniejwzniesiono pozostałą aż do czasówwspółczesnych późnoromańskąbazylikę z granitu, o potężnejbramie przejazdowej. A tam, gdzieongiś był gród słowiański, stanąłzamek obronny - i do dziś, nawzgórzu zamkowym na półwyspie,w cieniu starych drzew widać resztkimurów i dawnych budowli.

Dopiero w XIII wieku ziemie te

Page 511: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

opanowali Niemcy. W pierwszejpołowie XV wieku rządzili tuprzejściowo nawet Krzyżacy. Aleślady polskości przetrwały przezwiele stuleci, wraz ze słowiańskiminazwami miejscowości, rzek i jezior,wraz z pozostałościami dawnychbudowli, z legendami, które mówiąo prawych dziedzicach - Polakach.Tu i ówdzie zresztą, a szczególniena pobliskiej Ziemi Lubuskiej,doczekali powrotu do macierzy iautochtoni - stara polska rdzennaludność.

Niestety, przyjechaliśmy nadjezioro Morzycko już w nocy izwiedzanie Morynia trzeba było

Page 512: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

odłożyć na dzień następny.Postanowiliśmy rozłożyć się obozempo drugiej stronie góry zamkowej,na łączce nad jeziorem, wodległości około dwóch kilometrówod miasteczka. Miejsce towydawało nam się ustronne, azarazem malownicze, gdyż z jednejstrony znajdowały się wodyMorzycka, a z drugiej - w kępiedrzew na wzgórzu - kryły się ruinystarego zamku.

Wyjęliśmy z samochodównamioty, śpiwory, koce, materace,kuchnie gazowe, turystyczne puszkiz żywnością. Oczywiście nie wszyscydysponowali odpowiednim sprzętem

Page 513: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

campingowym, więc zgodnie zustalonym rano porządkiem, jamiałem spać w wehikule, Fryderykw swym fordzie, a doktor wwartburgu. Swój namiot oddałemHildzie, w namiocie Fryderykazamieszkać miała Zenobia z Kasią iSebastianem, pan Kuryłło wnamiocie doktora, chłopcy w swymstarym harcerskim namiociku.

Wzeszedł księżyc i zrobiło sięprawie tak jasno, jak w pochmurnydzień. Noc była ciepła, nikomu niechciało się spać. Męska częśćwycieczki zajęła się ustawianiemnamiotów, kobieca zaś przyrządzałakolację. Pracowaliśmy szybko i

Page 514: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

sprawnie, wkrótce nad brzegiemjeziora stał rząd namiotów i w tymsamym czasie przygotowanazostała kolacja. Najdłużej trwałorozstawianie namiotu Fryderyka, byłto bowiem prawdziwy pałac odwóch skrzydłach, połączonychczymś w rodzaju werandy. Naszenamiociki były kopciuszkami wporównaniu z tym „królemnamiotów”, jak go nazwali chłopcy.

Wreszcie zasiedliśmy do kolacji.

- Uważam, że jutro wartozwiedzić Moryń, a potem na krótkomożna by wpaść do Cedyni -powiedział doktor, gdy zebraliśmy

Page 515: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

się przy składanym stoliku, którywoził ze sobą Fryderyk. -Wyczytałem w przewodniku, że zaCedynią można wyjść na wzgórze, zktórego brat Mieszka I, Czcibor,zaatakował zwycięsko wojskamargrabiego Hodona.

- A ja proponuję przy okazjiodwiedzić Siekierki - wtrąciłem. - WSiekierkach wojsko polskieforsowało Odrę w drodze na Berlin.Obejrzeć tam można przepięknycmentarz wojskowy.

- A szachownice? - burknął naszprezes. - Zachowujecie się jak nakrajoznawczej wycieczce, a tu

Page 516: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

chodzi o poważną sprawę. Zdaje misię, że najlepiej zrobię, jeżeliodłączę się od was i będęposzukiwał na własną rękę.

- Z Siekierek jest niedaleko doLubiechowa, do szachownicy -zauważył doktor, rozkładając atlassamochodowy. - Zdążymy zwiedzićCedynię i Siekierki, skoczymy doLubiechowa, a zanocujemy nadJeziorem Żabim. Zgadzacie się zemną?

- Zgadzamy się - przytaknęliśmymu spiesznie, bo oto Zenobia iHilda podały na stół kolację.

Page 517: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Jedliśmy chleb z masłem,jajecznicę, pomidory, popijaliśmyherbatę.

- Znakomita kolacja - nieustanniechwalił Fryderyk, który zachowywałsię zawsze jak prawdziwydżentelmen.

Tylko Sebastian był innegozdania. Obwąchał miseczkę zjajecznicą i odszedł od niej z minąwielce wzgardliwą.

- Ten pies doprowadza mnie doszału - rozzłościła się Zenobia,grożąc Sebastianowi próżnąpatelnią. - Na urlopie ciągle mamy z

Page 518: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

nim kłopoty. Jest straszniewybredny.

- W domu je tylko surowąwołowinę - skarżyła się Kasia. - Ajak mu się jej nie da, to potrafigłodować przez kilka dni. Trzebamu będzie dać trochę wędzonegoboczku - otworzyła swoją puszkę zzapasami i odkrajała Sebastianowikawałek boczku.

- Ja wiem, na co Sebastian mawielki apetyt - stwierdził Tell. - Naniespodziankę Wiewiórki.

- Co to za niespodzianka? -zaciekawiła się Kasia.

Page 519: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Tajemnica... - odpowiedziałWiewiórka.

- Czy nie za dużo tajemnic? -powątpiewał doktor.

- Wiewiórka nie chce otworzyćswojej puszki turystycznej - zdradziłjego tajemnicę Sokole Oko. -Trzyma w niej jakieś smakołyki.Mówi, że gdy przeżyjemynajbardziej fantastyczną przygodę,to on wtedy wyda ucztę Lukullusa.

- A co kryje się w tej puszce? -zainteresowałem się.

- Właśnie nie wiadomo - rzekł

Page 520: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Tell. - Dlatego nazwaliśmy jąpuszką-niespodzianką. Mnie sięwydaje że Sebastian chciałbyzajrzeć do tej puszki. Widzisz,Wiewiórka, on poszedł w stronęnaszego namiotu.

Jeszcze przez dłuższą chwilężartowaliśmy z puszki-niespodzianki, a potem chłopcywzięli się do mycia naczyń wjeziorze. Pozostali członkowienaszego Związku zajęli się swoimisprawami. Noc była niezwykleciepła i bardzo widna. Kasiazaproponowała chłopcom nocnąwycieczkę na wieżę kościoła wMoryniu, z której podobno zobaczyć

Page 521: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

można legendarnego raka. Aledoktor i Zenobia zabronili im tego.Doktor zalecał chłopcomwypoczynek, oni jednak wolelibawić się w Indian atakujących naszobóz. Kasia odgrywała rolę białejsquaw, a jej jedynym obrońcą stałsię Sebastian. Wkrótce jednak tazabawa znudziła się im i pobiegligdzieś, pozostawiając w obozietylko Kasię.

Ja i Hilda poszliśmy się kąpać wjeziorze, a gdy wyszliśmy na brzeg,w naszym obozie nie było nikogo.Nawet Kasi i Sebastiana. Mimo żeminęła już jedenasta w nocy, całetowarzystwo poszło gdzieś na

Page 522: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

spacer, zapewne w stronę góryzamkowej, która w świetle księżycamalowniczo rysowała się wgranatowym tle nocnego nieba.

Przebrałem się w pidżamę iwziąłem się do rozkładania siedzeńw wehikule. Hilda narzuciła nasiebie szlafrok i paląc papierosaobserwowała, jak blask księżycaigra na ledwo dostrzegalnych falachogromnego jeziora.

Raptem usłyszałem tupot krokówi do obozu wpadł zdyszany Tell.Dojrzał mnie i zatrzymał się. Ztrudem opowiadał gwałtowniełapiąc oddech.

Page 523: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Stało się nieszczęście, panieTomaszu. Niech pan weźmie latarkęi biegnie na górę zamkową.

Chwyciłem z tylnego siedzeniaelektryczną latarkę. Tell skoczył domego namiotu i także wybiegł zlatarką.

- Mów, proszę cię, mów -chwyciłem go za ramiona, bo takbył przejęty tym, co się tam gdzieśstało, że nawet nie wyjaśnił miniczego.

- Sebastian - wykrztusił Tell. -Sebastian... zdechł!

Page 524: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Co?

- A tak. Zdechł. Pewnie przez tenprzeklęty boczek.

- Rany boskie! - złapałem się zagłowę. - Biedna Kasia!

I co sił w nogach pobiegłem zaTellem, który wielkimi susami sadziłw stronę góry zamkowej.

Biegnąc natknęliśmy się napowracającą ze spaceru Zenobię.

- Czy nie widzieliście Fryderyka? -zapytała, zanim zdołaliśmywyjaśnić, dokąd i dlaczego

Page 525: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

biegniemy. - Wydawało mi się, żeFryderyk poszedł na górę zamkową,ale go nie spotkałam.

- Sebastian zdechł! - wrzasnął wodpowiedzi Tell i pobiegł dalej.

Po kilkunastu krokach wpadliśmyna pana Kuryłłę. To było już wkępie drzew porastających góręzamkową.

Wbiegliśmy na ścieżkę międzydrzewa i wtedy zza krzaków wyłoniłsię nasz prezes. Rozpędzony Telluderzył go głową w pierś i razem zpanem Kuryłłą fiknął wielkiegokozła.

Page 526: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Jezus Maria, biją! - krzyknąłprezes. - Ratunku, biją!

Podniosłem go z ziemi,przeprosiłem w imieniu Tella iwłasnym.

- Stało się nieszczęście, Sebastianzdechł - tłumaczyłem naszenieostrożne postępowanie.

- Zdechł? Otruty? Czyżby ktośotruł go jajecznicą? - w jedynymoku prezesa dojrzałem przerażenie.

Dotknął ręką swojego brzucha ipowiedział ze strachem:

Page 527: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Tak jest. Ta jajecznica byłatrująca. Odczuwam w żołądku jakiściężar.

- Pies nie jadł jajecznicy, leczboczek! - zawołał chłopiec.

Oko Kuryłły błysnęło radośnie.

- A więc on jadł boczek? Todobrze. To bardzo dobrze. Bo już misię zdawało...

Nie mieliśmy czasu słuchać jegowynurzeń. Tell ruszył ścieżką, a japodreptałem za nim, nasz prezeszaś skierował się do obozu.

Page 528: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Nie uszliśmy daleko. Znieprzeniknionego cienia drzewwyłonił się żałobny kondukt. Naprzedzie kroczył Sokole Oko, nawyciągniętych rękach niosącmartwego Sebastiana, a za nim szłapłacząca Kasia. Zamykał konduktpochlipujący Wiewiórka, który roniłłzy nie bacząc, że powinienzachować się jak dorosłymężczyzna.

Objąłem dziewczynkę ramieniem,starając się dodać jej otuchy. I takpowróciliśmy do obozu, w ciszy ismutku. Dogonił nas doktor, bo -jak się okazało - i on odbył spacerna górę zamkową. Chciał obejrzeć

Page 529: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Sebastiana, ale Kasia nie pozwoliła,histerycznie piszcząc: „Nie ruszajciemojego Sebastiana! Nie ruszajciemojego pieska”, i odebrała zwłokipsa od Sokolego Oka. Ryczącwniebogłosy zaniosła je sama doobozu i położyła ostrożnie przedswoim namiotem. Chłopcy nakryliSebastiana kocem.

W obozie był już Fryderyk, zapaliłlampkę campingową i postawił ją wsąsiedztwie okrytego kocem pieska.Usiedliśmy wianuszkiem dookoła.Kasia wciąż płakała i ten jej płaczściskał nas za gardło.

Chłopcy skryli się poza zasięgiem

Page 530: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

światła lampy, żeby nie widać byłoich oczu. Podejrzewałem, że i onimieli wielką ochotę do płaczu.Nawet Zenobia pociągnęła paręrazy nosem.

Byłem ciekawy, jak wyglądałyokoliczności śmierci Sebastiana, boprzecież jeśli pies struł sięboczkiem, to dziwne było, że zdechłtak nagle.

Chciałem tymi wątpliwościamipodzielić się z Kasią, ale ona ciąglepłakała i nie śmiałem drażnić jejpytaniami.

- To była bardzo sympatyczna

Page 531: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

psina - odezwał się doktor.

- Tak jest - podchwycił Fryderyk. -Nie tylko miła, ale i bardzo pięknapsina.

Kuryłło westchnął i rzekłfilozoficznie:

- Nikt, ani człowiek, ani pies, niezna swego dnia i swej godziny. Ot,biega po świecie takie stworzenie,skacze, szczeka, raduje się życiem, iraptem, jak nożem uciął. Marność,marność wszystko.

- Ach, jaki to był odważny pies -stwierdził Sokole Oko.

Page 532: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- I jak pilnie węszył - dorzuciłWiewiórka.

Zenobia dodała:

- Wybredny był. Byle czego niechciał zjeść. Jajecznicą wzgardził, aboczek zapewne mu zaszkodził.

Kasia zachlipała:

- Po co ja mu dałam ten boczek?Gdybym wiedziała, że to się takskończy, nigdy bym tego niezrobiła...

- Niestety, nie jestemweterynarzem - usprawiedliwiał się

Page 533: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

doktor - i trudno mi wyjaśnić tosmutne wydarzenie...

- Bardzo lubiłam Sebastiana -szepnęła Hilda.

Tak rozmawialiśmy, a przed naminakryty kocem leżał na trawiebiedny piesek. Pod kocem rysowałosię jego długie ciało i wystawałogon podobny do kijanki. Kasiaciągle popłakiwała, raz ciszej, toznów głośniej. I przez ten jej płaczczuliśmy się jeszcze gorzej.

- A może jednak pozwolisz, Kasiu,że ja obejrzę twego pieska? -nieśmiało rzekł doktor.

Page 534: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Och, nie, nie ruszajcie go! -krzyknęła rozpaczliwie Kasia.

- Tak, tak, niech spoczywa wspokoju - przytaknął Kuryłło.

Wtem wystający spod koca ogon- poruszył się. W lewo, a później wprawo. Sebastian zamerdałogonem, drgnął pod kocem i pochwili zaczął spod niego wypełzaćjak długa liszka.

Byliśmy tak zdumieni, że nikt znas nie powiedział ani słowa.

W napięciu i ciszy oglądaliśmy tozmartwychwstanie.

Page 535: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Pies wylazł spod koca,przeciągnął się, ziewnął, wysunął zpyska czerwony język i oblizał nimswój czarny nos.

- Przecież ten pies żyje! -wykrzyknął wreszcie doktor.

Tell z dezaprobatą pokiwałgłową.

- Oj, tato, tato. Przecież widać, żeon żyje. Sądziłem, że jako lekarzpowinieneś stwierdzić to wcześniejod nas...

- Nie jestem weterynarzem -oburzył się doktor. - A zresztą

Page 536: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wszyscy mnie zasugerowaliście.Powiedzieliście: pies zdechł, ikoniec. Nawet go dotknąć niepozwoliliście.

To było jasne, że daliśmy sobiewmówić śmierć psa. Żaden z nasnawet go dobrze nie obejrzał. Byłociemno, Sokole Oko niósł psa, Kasiapłakała tak rozpaczliwie, że śmierćSebastiana wydawała sięstwierdzona. Potem chłopcy nakrylipsa kocem...

- To wszystko przez Kasię -burknął gniewnie Wiewiórka. -Zobaczycie, że ta dziewczynanapyta nam kiedyś okropnej biedy.

Page 537: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Tra-la-la, mam cię w nosie -Kasia chwyciła Sebastiana wobjęcia i skakała z nim po obozie.

- A to ci historia - roześmiał sięFryderyk.

Hilda powiedziała rozsądnie:

- No dobrze, ale co mu było?Zemdlał? A może to była zapaść?

- Nie jestem weterynarzem -zaczął doktor. - Wydaje mi sięjednak, że psy, podobnie jak ludzie,również mogą dostać ataku serca iulec chwilowemu zamroczeniu...

Page 538: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Doktor rozpoczął wykład ochorobach serca. Podniosłem się ztrawy i podszedłem do Kasi.Poprosiłem ją, żeby przerwałaswoje radosne skoki z Sebastianemw objęciach.

- Zaprowadź mnie na miejsce,gdzie znalazłaś psa - szepnąłem doniej.

Niepostrzeżenie wymknęliśmy sięz obozu i szybkim krokiemposzliśmy w kierunku góryzamkowej. Po chwili jak spod ziemiwyrośli obok nas trzej chłopcy.

- Panie Tomaszu - rzekł Sokole

Page 539: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Oko - przyrzekł nam panwspółpracę, a tymczasem próbujepan działać na własną rękę. Myślipan, że nie domyślaliśmy się, copan zamierza zrobić?

- A co pan zamierza zrobić? -zapytała Kasia.

- Ech, ty nic nie rozumiesz -pogardliwie machnął rękąWiewiórka.

- Przecież chyba nie uwierzysz, żetwój pies jest chory na serce? -zachichotał Tell.

- Oj, Tellu, czyżbyś drwił ze

Page 540: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

swego ojca? - udałem oburzenie.

- Nie. Ojciec jest dobrymlekarzem - tłumaczył Tell. - Aleniestety nie jest dobrymdetektywem. A w tej sprawie nielekarza, tylko detektywa potrzeba.

Zatrzymaliśmy się na skrajugęstwiny drzew i krzakówporastających górę zamkową.

- Opowiedz nam dokładnie całąhistorię - poprosiłem Kasię. -Poszłaś na spacer z Sebastianem.Tak było?

- Tak, proszę pana - zaczęła

Page 541: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

opowiadać dziewczynka. - Byłociemno, więc nie chciałam sięzbytnio oddalać od obozu.Znalazłam jednak ścieżkę przezkrzaki, którą doszłam do wąwozuotaczającego mury zamkowe.

- To nie wąwóz, tylko stara fosa -sprostował Sokole Oko.

- Wszystko jedno, nie wtrącaj się.Dnem wąwozu...

- Fosy!

- Niech będzie: fosy. Więc jejdnem biegła również ścieżka.Pomyślałam, że pójdę nią kilka

Page 542: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

kroków i zaraz wrócę.

- I nie bałaś się? - powątpiewałWiewiórka. - Tam jest ogromnagęstwa krzaków. Jest noc...

- Trochę się bałam. Ale Sebastiantak wesoło biegł ścieżką, żepomyślałam: tu nie ma nikogo, a onw porę zwietrzyniebezpieczeństwo...

- Owszem - zgodził się SokoleOko - zwietrzy niebezpieczeństwo.Tylko że podkuliwszy ogon podsiebie, pierwszy da drapaka. Tostraszny tchórz.

Page 543: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- A niedawno mówiłeś co innego -przypomniała mu Kasia. - Wszyscysię zachwycaliście, jaki to mądry,odważny piesek.

- Bo on wtedy nie żył - stwierdziłTell. - A o umarłych należy mówićalbo dobrze, albo wcale.

- Do rzeczy, do rzeczy, proszępaństwa - wtrąciłem się.

- Bo oni myślą, że i ja jestembardzo bojaźliwa - poskarżyła sięKasia.

- Jesteś umiarkowanie odważna -powiedziałem, żeby załagodzić

Page 544: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

sprawę. - Powiedzmy szczerze, niebałaś się iść tam o zmroku,ponieważ wiedziałaś, że przedchwilą na górę zamkową poszła naspacer ciocia Zenobia, szukającpana Fryderyka. A także pobieglitam chłopcy.

- Tak - przyznała Kasia. -Wiedziałam, że oni są gdzieś wpobliżu. Spodziewałam się, żeSebastian zaraz ich zwęszy ispotkam się z nimi. Szłam więc tąścieżką, szłam, i wcale się niebałam. W pewnej chwili usłyszałam,że ktoś mówi po niemiecku...

- Nie rozpoznałaś głosu?

Page 545: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- To był głos męski. Sebastianzaraz zaczął szczekać i rzucił się wtamtą stronę. Głos dobiegał z góry,zza resztek muru. Pies szybciutkopomknął przez krzaki, a japrzedzierałam się znacznie wolniej.Jeszcze przez chwilę dobiegałomnie szczekanie psa. I raptem onourwało się. Gdy weszłam na górę,Sebastian leżał bezwładnie obokmuru zamkowego. Jeśli chcecie,mogę was tam zaprowadzić...

- A mężczyzny nie dostrzegłaś?

- Zniknął. Zresztą jak ujrzałammartwego Sebastiana, rozpłakałamsię. Wzięłam psa na ręce i zeszłam

Page 546: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

na ścieżkę. A tutaj spotkali mniechłopcy...

Na górze zamkowej odezwał siępuchacz. Aż drgnęliśmy, tak naszaskoczył ten złowróżbny głos.Puchacz zahuczał głucho raz i drugi.W krzakach coś załomotało, rozległsię cichy pisk. Jakieś wielkieptaszysko, może ów ponuroskrzeczący puchacz, złapało myszlub inne stworzonko.

I znowu nastała cisza.

- Prowadź nas, Kasiu -zadecydowałem.

Page 547: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Zagłębiliśmy się w krzaki.Ścieżyna zawiodła nas na dnostromego wąwozu, który kiedyś napewno był fosą łączącą się zjeziorem.

- To chyba tutaj było - Kasiazatrzymała się.

Strumień światła mojej latarkipowędrował na lewo, tam gdzie nadstromą skarpą sterczały resztkimuru zamkowego.

- Niech pan spojrzy na Sebastiana- szepnęła zdławionym głosem.

Do tej pory pies kręcił się koło

Page 548: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

naszych nóg, dwa razy o mało nieprzewróciłem się przez niego. Ateraz stał na ścieżce z podkulonymogonem, ze zjeżoną na karkusierścią i warcząc spoglądał naskarpę.

- Tam pewnie ktoś jest -półgłosem rzekł Sokole Oko.

- Wątpię. Sebastian przypomniałsobie, że na górze przydarzyło musię coś nieprzyjemnego.

Uwolniłem się od ręki dziewczynkii wlazłem w krzaki. Skarpa byłastroma, kilkakrotnie ześliznąłem siępo trawie wilgotnej od nocnej rosy.

Page 549: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Wreszcie złapałem się wystającegoz ziemi korzenia i znalazłem się nagórze. Poniżej mnie szeleściłykrzaki, to Kasia i chłopcy wspinalisię moim śladem.

Na górze mniej rosło krzaków irzadziej stały drzewa. Tuż przyresztkach muru znajdowała sięnieduża trawiasta polanka.Oświetliłem to miejscerozproszonym światłem. Pochyliłemsię i zacząłem oglądać ziemię.

- Ja wiem, czego pan tu szuka -odezwał się Tell.

Chłopcy również pochylili się ku

Page 550: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

ziemi. Metr po metrze, nie śpieszącsię, uważnie badaliśmy trawę wpobliżu resztek muru.

- Jest! - krzyknął nagle SokoleOko.

Niemal jednocześniezauważyliśmy leżący w trawie małyprzedmiot, który zabłysnął wświetle latarki.

Przyklęknąłem i podniosłem ztrawy metalową tulejkę.

- Tak - powiedziałem. - Właśnieto spodziewałem się tutaj znaleźć.

Page 551: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- My także domyślaliśmy się, cosię tu stało - pochwalił się przedKasią Wilhelm Tell.

Metalowa tulejka przechodziła zrąk do rąk i wreszcie trafiła do Kasi.

- Co to jest? - zdziwiła się. - Nic ztego nie rozumiem. Skądwiedzieliście, że to będzie tu leżało?

Wiewiórka wyprężył się dumnie ipowiedział z pogardliwąwyrozumiałością:

- To jasne, że ty tego nie możeszzrozumieć. Ale nic się nie martw: jaci wyjaśnię. Do twojego Sebastiana

Page 552: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

ktoś strzelał z pistoletu gazowego.Do mnie też strzelano. Nie tutaj. Wruinach obserwatorium.

- Dlaczego? Czy istnieją gazowepistolety? - nie dowierzaładziewczynka.

Opowiedziałem Kasi, jak wyglądataki pistolet i na czym polega jegodziałanie.

- Nie wiemy, kto strzelał -tłumaczyłem jej cierpliwie. - Wydajemi się jednak, że wiemy, dlaczegostrzelano. Sebastian okazał zadaleko posuniętą ciekawość. Ci, cotu rozmawiali, nie chcieli mieć

Page 553: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

świadków, obawiali się, że za psemnadejdziesz ty, Kasiu. Wiedzieli, żezatrzyma cię widok martwegopieska, a oni będą mogli oddalić sięspokojnie.

Schowałem do kieszeni metalowątulejkę.

- Myślę, że dobrze zrobimy, jeślitę sprawę pozostawimy na razie wtajemnicy. Proszę cię, Kasiu, niemów o tej historii nawet swojejcioci Zenobii.

- Dlaczego? - zdumiała siędziewczynka. - Przecież tego chybanie zrobił nikt z nas. Z naszego

Page 554: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

obozu - poprawiła się.

- A czy możesz być tego pewna? -rzekł Sokole Oko.

Odpowiedzi nie było. Kasiakiwnęła głową.

- Dobrze. Nie pisnę ani słowa.Przysięgam.

Wracając do obozu rozmyślałem:„Kasia słyszała mówiący poniemiecku męski głos. Ten ktośchyba nie rozmawiał ze sobą, awięc była tu i druga osoba. Mogłanią być zarówno kobieta, jak imężczyzna. Biegnąc na górę

Page 555: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zamkową napotkaliśmy Zenobię ipana Kuryłłę. Ale na spacer poszedłFryderyk, a także doktor”.

Tylko doktora wykreśliłem z listypodejrzanych.

Zanim położyłem się spać wwehikule, zajrzałem do namiotuHildy i w milczeniu podałem jejmetalową tulejkę.

- Co to jest? Dlaczego mi pan todaje? - zapytała.

Opowiedziałem jej o zdarzeniu nagórze zamkowej.

Page 556: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- A więc moje przewidywaniasprawdziły się wcześniej, niżprzypuszczałem - powiedziałem ztriumfem. - Klaus powrócił i strzeliłdo psa ze swojego pistoletu, bo niechciał, aby go Kasia zobaczyła.Jednego tylko nie przewidziałem: żeon ma wśród nas wspólnika, którygo poinformował o naszychdotychczasowych poczynaniach.

- Kogo pan podejrzewa?

- Na liście podejrzanych mam trzyosoby: Fryderyka, Kuryłłę i Zenobię.Tym trzem osobom musimy odtądpoświecić nieco więcej uwagi.

Page 557: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf
Page 558: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Rozdział dwunasty

CO DZIEŃ RYZYKUJESZ ŻYCIEM •POGOŃ NA JEZIORZE • PANKURYŁŁO BŁAGA O POMOC •DŻENTELMEN CZY GANGSTER? •OŚWIADCZENIE PREZESA • ILOŚĆPODEJRZANYCH NIE PRZECHODZIW JAKOŚĆ • PODEJRZENIA IHIPOTEZY

Ranek nad jeziorem Morzyckowstał zimny, ale pogodny.Najwcześniej chyba obudziła sięHilda, bo gdy poziewując i

Page 559: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przeciągając się wylazłem osiódmej ze swego wehikułu, ona jużkąpała się w jeziorze. Zamierzałemiść w jej ślady, lecz najpierwpostanowiłem się ogolić. Wyjąłem zneseseru brzytwę, skórzany pasekdo ostrzenia, lusterko i mydło.

- Ranny z pani ptaszek -powitałem nadchodzącą od jezioraHildę.

- O, pan Kuryłło wstał jeszczewcześniej - odpowiedziała i zniknęław namiocie, aby mokry kostiumzmienić na sukienkę.

Z „pałacu” wyjrzała rozczochrana

Page 560: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

głowa Zenobii. Chwilęobserwowała, jak ostrzę brzytwę napasku, potem w pidżamie podeszłado wehikułu i usiadła na masce.

- Już od rana lubi pan mocnewrażenia - rzekła spoglądając nabłyszczące ostrze brzytwy. -Podobno tylko prawdziwi mężczyźnigolą się brzytwą. Inni używajążyletek i maszynek elektrycznych.Ale jeśli chodzi o pana, to zasadasię nie sprawdza. Pan nie jestprawdziwym mężczyzną, nie znapan dżudo.

Podsunąłem Zenobii lusterko.

Page 561: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Niech się pani przejrzy i zapałachęcią uczesania się. Bardzo będęrad, gdy pani pójdzie gdzieś dalej.Potrzebuję odrobiny spokoju. Tabrzytwa nazywa się: „Co dzieńryzykujesz życiem”.

- A ja właśnie chciałam zobaczyć,jak pan się zatnie. W obozie jestlekarz. Ja też umiem robićopatrunki. O, Fryderyk się obudził! -zawołała radośnie.

Z forda wyszedł Fryderyk. Miał wręku piękną elektryczną maszynkędo golenia i włączył ją dospecjalnego gniazdka wsamochodzie. Maszynka zawarczała

Page 562: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

jak mucha.

- Wprawdzie Fryderyk nie goli siębrzytwą - stwierdziłem - ale jestcudzoziemcem i fabrykantemzapalniczek.

Zenobia wzruszyła ramionami.Zeskoczyła z maski mego wozu iposzła się uczesać.

Przestałem zwracać uwagę na to,co się dzieje w obozie. Pochłonęłomnie golenie. Była to czynnośćwymagająca silnych nerwów istanowiła dla mnie coś w rodzajuporannej przygody, pełnejniebezpieczeństw.

Page 563: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

I już niemal dobrnąłem doszczęśliwego końca, kiedyusłyszałem przenikliwy okrzykFryderyka:

- O, tam, tam!... Ucieka! Ucieka!Łajdak!

Drgnąłem i ostrze brzytwyciachnęło mnie w policzek.

- Ukradł łódkę i ucieka! - wołałFryderyk, wskazując palcem kogośna jeziorze.

Spojrzałem w tym kierunku izobaczyłem, że ku drugiemubrzegowi zmierzała łódka, w której

Page 564: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wiosłował człowiek objuczonyplecakiem. Często oglądał się zasiebie, jak gdyby obawiał siępogoni. Jeszcze raz się obejrzał nanasz obóz i wtedy go rozpoznałem.Był to pan Kuryłło.

- Uciekł... Uciekł... - powtarzał zwściekłością Fryderyk. - Uciekł tenłajdak...

Nigdy dotąd nie widziałemFryderyka tak rozwścieczonego.Powiedziałbym: nigdy dotąd niewidziałem go nawetrozgniewanego. Zawszezachowywał się jak dżentelmen, byłmiły, uprzejmy, przyjazny, często

Page 565: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

uśmiechał się. A teraz - w tymjednym momencie - ukazał mi sięzupełnie odmienny. W stronęodpływającego Kuryłły rzucałwściekłe słowa, zaciskał pięści wbezsilnej złości.

Raptem skoczył do swojegosamochodu. Gwałtownym ruchemszarpnął drzwiczki. Usłyszeliśmyszum silnika i ford potoczył sięwzdłuż brzegu.

- Panie Fryderyku! PanieFryderyku! - zawołała Zenobia ipobiegła za autem. Ale Fryderyk niesłyszał czy też nie chciał słyszeć jejwołania. Samochód jeszcze

Page 566: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przyśpieszył.

Zdumiony stałem obok swegowehikułu. W jednej ręce trzymałembrzytwę, w drugiej miałem ręcznik.Nie zdawałem sobie sprawy, że pozranionym policzku leci krew iścieka oni na szyję. Wyglądałem,jakby mi ktoś gardło poderżnął.

- Boże drogi - jęknęła na mójwidok Hilda.

- Bandaże! Bandaże! Dajciebandaże! - krzyknął doktor i zniknąłw namiocie, gdzie znajdowała sięapteczka.

Page 567: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Tymczasem pan Kuryłłopodpływał już do drugiego brzegu.Od skraju lasu dzieliło go najwyżejdwadzieścia metrów. Nagleogromny ford Fryderyka, wziąwszyrozpęd, stoczył się ze skarpy wprostdo wody. Ciężka maszyna z wielkąsiłą upadła w jezioro i niemalcałkowicie skryła się pod wodą,rozbryzgując wokół wysokie fale.

- Jezus Maria! - rozpaczliwiepisnęła Zenobia.

Ale ford już wynurzył się jak piłkagumowa. Ukryta w nim turbinazaczęła pracować i samochód płynąłprzez jezioro, pozostawiając za

Page 568: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

sobą białą smugę piany.

Zenobia skakała ma brzegu iklaskała w ręce.

Odrzuciłem ręcznik i brzytwę. Itak jak stałem, w pidżamie, wpantoflach rannych, z zakrwawionąszyją - skoczyłem na siedzenieswego wehikułu. Zapuściłem silnik iskierowałem się w stronę jeziora.Gdy mijałem Zenobię, ta przestałaklaskać i szarpnęła drzwiczki zdrugiej strony auta. Jechałemwolno, więc zdołała wskoczyć namiejsce obok kierowcy.

- Proszę jechać wzdłuż brzegu.

Page 569: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Tam dalej jest droga - rozkazywała.- Ominiemy jezioro i dogonimy ichw lesie.

Nic nie odpowiedziałem, tylkoprzyśpieszyłem biegu. Zbliżaliśmysię do skarpy i wtedy Zenobiazorientowała się, że zamierzamzrobić to samo, co Fryderyk.

- Niech się pan nie wygłupia! -wrzasnęła z przerażeniem.

Nie zdążyła nic więcejpowiedzieć. Wehikuł runął na taflęjeziora. Podobnie jak samochódFryderyka, na krótką chwilę niemalcałkowicie zniknął pod wodą.

Page 570: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Wzburzone jezioro nakryło nas,wewnątrz auta zrobiło się ciemno.Błyskawicznie puściłem w ruchturbinę. Jeszcze kilka sekund iwokół nas pojaśniało, wzburzonefalę kołysały się poniżej okien.Wehikuł wypłynął na jezioro.

Zenobia ochłonęła z przerażenia.

- To z pana taki numer? -powiedziała z trudem łapiącoddech.

Puściłem w ruch wycieraczki ioczyściłem szybę z wody.Zobaczyliśmy, że Kuryłło jużwyszedł na brzeg. Obejrzał się,

Page 571: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

dostrzegł płynącego forda i mójwehikuł. Wtedy natychmiast dałnura w krzaki nadbrzeżne i zniknąłnam z oczu.

Fryderyk był już na środku jeziorai zapewne robił wszystko, żeby jaknajszybciej znaleźć się na drugimbrzegu. Ale jego samochód byłszeroki i ciężki, przód stawiał dużyopór fali. Inaczej przedstawiała sięsprawa z moim wehikułem, którymiał kształt czółna. Gdy jeździł nakołach, wydawał się przez tośmieszny i brzydki, na wodziejednak rozwijał większą szybkość.

Przycisnąłem pedał gazu, turbina

Page 572: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zaczęła obracać się z takąprędkością, że rozbita wodatworzyła za samochodem mgiełkęmaleńkich kropelek. I mójpokraczny wehikuł powoli doganiałogromnego forda.

Fryderyk obrócił głowę w nasząstronę. Nie widziałem jego twarzy,ale wyobrażam sobie, jak bardzobył zdumiony. Zdumienieznajdowałem także na twarzyZenobii.

- Skąd ma pan ten samochód? -zapytała.

- Ze składnicy złomu - odparłem

Page 573: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

bez namysłu.

Wzruszyła ramionami.

- Pański samochód potrafi tosamo, co ford Fryderyka, ale niejest nowoczesny - stwierdziła.

- Nie zamieniłbym się zFryderykiem. Widzi pani, doganiamygo...

Z wyraźnym oburzeniemobserwowała, jak mój pojazddopędza forda.

Prawie równocześnie dobiliśmydo brzegu i wyjechaliśmy na

Page 574: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

piaszczystą łachę.

Ford wpadł w nadbrzeżne krzakiłamiąc je jak potężny czołg.Przedarł się przez nie i stanął napiaszczystej drodze, która zbliżałasię w tym miejscu do jeziora iznowu ginęła w lesie.

Pojechałem śladem forda przezpołamane krzaki i stanąłem nadrodze obok niego. Fryderyk uchyliłokna, rozkazująco zawołał do mnie:

- Niech pan jedzie w lewo, a ja wprawo! Nie wiadomo przecież, wktórą stronę uciekł ten łajdak!

Page 575: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Nawet nie zdążyłem zapytać: „Awłaściwie, dlaczego my gościgamy?” Zenobia otworzyładrzwiczki wehikułu i w bieguwskoczyła do forda. Odjechali drogąw prawo i zniknęli międzydrzewami.

Zrobiłem obrót kierownicą ipojechałem w lewo, rozglądając sięna wszystkie strony.

Znajdowałem się w rzadkimsosnowym lesie, nikt nie mógł się tuskryć przed moim wzrokiem. Nieupłynęło kilka minut, gdyzobaczyłem przed sobą idącego zplecakiem pana Kuryłłę. Zdawał

Page 576: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

sobie sprawę, że nie schowa sięprzede mną. W każdej chwilimogłem go dopędzić wehikułem.

Ja na jego miejscu potrafiłbymchyba uciec. O czterdzieści metrówdalej przecinał las tor kolejowy, naktórym grupa robotników zmieniałapodkłady. Właśnie przejeżdżałtamtędy pociąg, zwolnił biegu iostrożnie przebywał miejsce robót.Gdyby pan Kuryłło wskoczył nastopień wagonu, nie zdołałbym goschwytać. Ale Kuryłło zapewne bałsię ryzykować. Zresztą może niepotrzebował uciekać?

Przystanął na drodze, a ja

Page 577: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

podjechałem do niego i wysiadłem zwehikułu.

- Panie Kuryłło - odezwałem się -co się stało?

Popatrzył na mnie zprzerażeniem.

- Właśnie, co się stało? Czy ktośpana zranił?

Uświadomiłem sobie, że widzimnie w pidżamie z zakrwawionąszyją. To nie on, ale ja wyglądałem,jakbym uciekał po straszliwej bójce.

- Goliłem się brzytwą. Nagle

Page 578: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Fryderyk krzyknął, że pan ucieka, izaczął pana gonić po jeziorze.Chciałem wyjaśnić tę sprawę ipopłynąłem za nim. Co się stało,panie prezesie? Dlaczego panucieka?

Kuryłło otarł pot z czoła. Twarzmiał czerwoną ze zmęczenia,spuchlizna nieco zmalała i wmaleńkiej szparze ukazało siędrugie oko.

- Nie uciekam - stwierdził. - Toznaczy w pewnym sensie uciekam.

- W jakim sensie pan ucieka? -zapytałem uprzejmie.

Page 579: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- W jakim sensie? W żadnymsensie. Po prostu wracam doJasienia.

- Ale dlaczego pan uciekał?

- Czy ja uciekałem? - nagleoburzył się Kuryłło i przybrał swojądumną postawę. Zadarł do górygłowę i wyprężył pierś. - Jestemwolnym człowiekiem. Nie brałem zwami ślubu. Mogę od was odejść,kiedy mi się żywnie podoba. Przezwas pogryzły mnie osy,zamknęliście mnie w grobowcu,mam was dosyć.

- Pan Fryderyk sądził... -

Page 580: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zacząłem. I raptem dostrzegłem, żew panu Kurylle nastąpiła gwałtownaprzemiana. Opuścił głowę, zgarbiłsię, zmalał, skurczył.

- Właśnie przez niego uciekam.To straszny człowiek. On naswszystkich zamierza wystrychnąć nadudków.

- Co takiego? Ma pan jakieśpodstawy, aby tak mówić?

- Czy pan jest ślepy? Czy pan niewidzi, że to nie żaden fabrykantzapalniczek, tylko najzwyklejszygangster? Ubzdurał sobie, że jajeden odkryłem klucz do zagadki

Page 581: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

starego Haubitza. I wczorajwieczorem przyłożył mi pistolet dogłowy. Tak, proszę pana. Prawdziwypistolet. Powiedział mi: „Ta bandaidiotów nic nie rozumie z tejzagadki, ale pan mi wygląda naczłowieka, co już tę zagadkęrozszyfrował. I pan mi tę tajemnicęwyjawi”.

- „Ta banda idiotów”, takpowiedział? - poczułem siędotknięty.

- Tak rzekł, a nie inaczej -potwierdził Kuryłło. - Dumnyjestem, że mnie właściwie ocenił.Ale z drugiej strony boję się go, bo

Page 582: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zagadki nie rozszyfrowałem„ a onmnie gotów zastrzelić. Więc wolęzniknąć z jego pola widzenia.

Wzruszyłem ramionami.Wypowiedź Kuryłły wydawała mi siębezsensowna i pełna sprzeczności.Ale jedno było pewne: Kuryłło zjakiegoś powodu bał się Fryderyka iuciekał przed nim. Mojeprzewidywania sprawdziły się.Kuryłło okazał się straszliwymtchórzem. Nie wyjaśniło to jednak wniczym kwestii, dlaczego Fryderykstraszył Kuryłłę.

Zobaczyliśmy między pniamidrzew nadjeżdżającego forda.

Page 583: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Kuryłło zbladł, potem niewielemyśląc otworzył drzwiczki wehikułu,schował się za przednie siedzenie inakrył kocem.

- Niech mu pan powie, żeuciekłem - szepnął, wysuwającgłowę spod koca. - Niech mu panpowie, że wskoczyłem do pociągu,który przejeżdżał przez las.

Znowu wzruszyłem ramionami.Nie miałem pojęcia, jakpowinienem postąpić. Ale żal mi sięzrobiło Kuryłły. Jego przerażeniewydawało się szczere.

Nadjechał Fryderyk i zatrzymał

Page 584: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wóz tuż za wehikułem.

- Gdzie jest Kuryłło? - zawołał,wyskakując z samochodu.

Drugimi drzwiami wyszła równieżZenobia.

Pokazałem palcem pociąg, któryminął remontowany odcinek toru igwiżdżąc przeraźliwie, przyśpieszyłbiegu. Jeszcze chwila i zniknął namz oczu. W lesie łomotało ciężkie izamierające dudnienie jego kół.

Fryderyk zacisnął pięści.

- I pozwolił mu pan uciec?

Page 585: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Rozłożyłem ręce.

- To wolny człowiek, proszę pana.Powiedział, że ma dość naszegotowarzystwa, zdecydował się nasopuścić i pojechał pociągiem doJasienia.

- Tak bez pożegnania? -idiotyczną uwagę zrobiła Zenobia.

- Zapewne nie przywiązuje wagido konwenansów - odrzekłem.

- Więc pan z nim rozmawiał? -wybuchnął gniewem Fryderyk. - Panz nim rozmawiał, miał go pan wręku i pozwolił mu pan odjechać?

Page 586: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Jest pan głupcem. Słyszy pan? Jestpan głupcem. Czy pan nie rozumie,że ten człowiek kryje jakąśtajemnicę? Podsłuchiwał iobserwował nas w Topielcu,pozwolił się pozostawić na wieżykościoła, dał się specjalnie zamknąćw grobowcu. Należało go zmusić dopozostania i powiedzenia namprawdy.

- Nie, mój panie - przeczącopokręciłem głową. - Być możezachowanie pana Kuryłły byłodziwne. Być może posiada on jakąśtajemnicę. Ale skoro nie chciał jejnam wyjawić, nie mamy prawazatrzymywać go siłą. To wszystko,

Page 587: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

co mam panu do powiedzenia.

To mówiąc otworzyłem drzwiwehikułu, dając mu wyraźnie dozrozumienia, że mam dosyć tejrozmowy i zamierzam wracać doobozu.

- A ja go dogonię - warknąłFryderyk. Zacisnął usta i zasiadł zakierownicą forda.

- Pani Zenobio - rzekł uprzejmie -proszę o zaopiekowanie się moimnamiotem. Podała mi pani swójadres. Wracając z Jugosławiiodwiedzę panią w Warszawie iodbiorę namiot. Ja także mam

Page 588: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

dosyć towarzystwa ludzi, którzywykazują tak wielką tępotę.Myślałem, że rozwiążemy ciekawązagadkę kryminalną. Ale skoro niechcecie mi dopomóc w tej sprawie,nie mam tu już nic do roboty.

Zenobia patrzyła na niego oczamipełnymi rozpaczy.

- Więc pan... pan już wyjeżdża? -zająknęła się.

- Jestem szczęśliwy, że mogłempanią poznać. Na pewno odwiedzępanią w Warszawie. A tymczasemdo zobaczenia.

Page 589: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Dwa razy pocałował ją w rękę.Znowu był układny.

Ale zdążyłem się przekonać, żegdy jest zły i coś się dzieje nie pojego myśli, wtedy opada z niegomaska dobrego wychowania.

Po minucie ford przejechał torkolejowy. Wreszcie zasłoniły godrzewa. Wtedy otworzyłem drzwiswojego samochodu. Spod kocawylazł pan Kuryłło.

Zenobia aż jęknęła na ten widok.

- Więc... to tak? OszukaliścieFryderyka?

Page 590: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Tak jest - odrzekłem bezczelnie.- Oszukałem Fryderyka. Świadomiewprowadziłem go w błąd.

- To tak? To tak? - powtarzałaZenobia. - Jest panwspółprzestępcą! - krzyknęła namnie.

Pan Kuryłło wysiadł z samochodui odpowiedział Zenobii z wielkągodnością:

- Pragnę pani zwrócić uwagę, żenie jestem przestępcą. Bo nie jestprzestępstwem mieć dosyć czyjegośtowarzystwa i odejść bezpożegnania. A ja, proszę pani, nie

Page 591: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

chciałem dłużej przebywać wtowarzystwie tego farbowanegoSzwajcara, który, nie wiadomodlaczego, upatrywał we mniejakiegoś podejrzanego osobnika.Odpowiada mi towarzystwo panaTomasza i dlatego zwróciłem się doniego z prośbą o udzielenie mi azyluw jego samochodzie. Jestem mu zato niezwykle zobowiązany.

- Dlaczego pan powiedział:farbowany Szwajcar? - oburzyła sięZenobia. - Pan obraził Fryderyka. Jana to nie pozwolę.

Wydawało mi się, że za chwilęjeden z jej straszliwych chwytów

Page 592: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

dżudo położy na ziemię panaKuryłłę. Zenobia nie ośmieliła sięjednak na taki czyn wobecstarszego pana.

- Szwajcarzy - stwierdził zgodnością pan Kuryłło - słyną ztego, że cenią własną wolność iumieją uszanować czyjąś wolność.A on postępował jak gangster.Dlatego uważam, że jestfarbowanym Szwajcarem. Chciałmnie zmusić do tego, abym wbrewwoli przebywał w jegotowarzystwie.

- Jesteście obydwaj w zmowie -burknęła Zenobia.

Page 593: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Lekceważąco machnąłem ręką.

- Jedziemy do obozu. Proszęwsiadać, drzwi zamykać.

- Z panem gotów jestempojechać choćby na koniec świata -odpowiedział Kuryłło i wsunął się natylne siedzenie.

Rada nierada, również i Zenobiaweszła do wehikułu. Fryderyk byłjuż daleko, a ona - w pidżamie - niemogła paradować po lesie.

Przejrzałem się w lusterkuwstecznym. Wyglądałem okropnie ztą zakrwawioną szyją. Gdyby jakiś

Page 594: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przechodzień zobaczył mnie w tejchwili, z pewnością pomyślałby, żebrałem udział w straszliwej zbrodni.

- Tak jest - Zenobia przytaknęłamoim myślom. - Wygląda pan jakkurczak, który uciekł spod nożakucharki. Zaczynam rozumiećdziwną decyzję Fryderyka. Poprostu rzuca się w oczy, że pannależy do jakiejś okropnej szajki.Razem z panem Kuryłłą.

- O, za pozwoleniem - rozgniewałsię Kuryłło. - Czy pani chce zasiąśćna ławie oskarżonych pod zarzutemzniesławienia?

Page 595: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Pani Zenobio - odezwałem sięuprzejmie - przyznaję się dowszystkiego. Jestem przygwożdżonypani zdumiewającą przenikliwością.Przyznaję się do wielu przestępstw.Polegają one na tym, że zaciąłemsię brzytwą, wsiadłem w pidżamiedo własnego wehikułu, pozwoliłemw swoim samochodzie ukryć siępanu Kurylle, a także okłamałemFryderyka. Zastanawia mnie jednak,że przenikliwość pani okazuje sięzawodna wobec osoby Fryderyka.

- A cóż mu pan może zarzucić?

- Fryderyk, jak twierdzi, jestturystą, który w drodze do

Page 596: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Jugosławii przyjechał do Jasienia.Czy nie zastanawia pani, że tenturysta tak ochoczo zajął się sprawątajemniczej szachownicy? Dlawyjaśnienia zagadki gotów byłnieomal zrezygnować z podróży doJugosławii, a przynajmniej znacznietę podróż opóźnić.

- Nie widzę w tym nicpodejrzanego. Chciał zabawić się wdetektywa. Poza tym - zarumieniłasię - pan zapomina, że mu siępodobam.

Chrząknąłem ironicznie.

- Zdążyłem zauważyć, że to on

Page 597: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

się pani podoba. Bo jeśli chodzi oniego, nie dostrzegłem, abyrozstanie z panią sprawiło muprzykrość.

- Pan jest... pan jest... wstrętny!

- Pani pozwoli, że będę mówiłdalej. Nie zastanawia pani, że tenzwykły turysta, fabrykantzapalniczek, posiada zadziwiającysamochód?

- Pan ma taki sam wóz - odparłamój atak.

- Czy pamięta pani, jak onwyjechał z wody na brzeg i wpadł w

Page 598: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

krzaki? Przebył je swym wozem jakczołg. Przednie zderzaki jego fordato prawdziwe tarany na grubychsprężynach. Jestem przekonany, żez taką samą łatwością, jak łamałkrzaki nadbrzeżne, potrafi swoimwozem rozbić nawet gruby mur. Tonie wóz turysty, lecz gangstera.

- W takim razie pan również jestgangsterem.

- Zgoda. Ale proszę jednakowąmiarę przykładać i do mnie, i doniego. Jeśli ja wydaję się panipodejrzany, to Fryderyk powinienbyć podejrzany po stokroć.

Page 599: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Za naszymi plecami odezwał sięKuryłło:

- Pan Tomasz ma rację. Fryderykjest gangsterem. Powiem państwucałą prawdę. Wyznam, dlaczegouciekłem z obozu. Tak, powiem całąprawdę. Wczoraj wieczoremFryderyk zaprosił mnie na spacer nagórę zamkową. Poprowadził mnie wnajodleglejszy zakątek i naglewyciągnął z kieszeni pistolet...

- Pistolet? - przeraziła sięZenobia.

- Powiedział do mnie: „Mów całąprawdę, mnie nie oszukasz. Innych

Page 600: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

możesz bujać, ale nie mnie. Mów,co wiesz o tajemniczejszachownicy”. Zacząłem muwyjaśniać, że nic nie wiem ozagadce. Ale on był nieubłagany,groził pistoletem i wciąż powtarzał,że on zwykł prosto dążyć do celu,nie będzie się ze mną bawić wżadne ceregiele. Jeśli do jutra niezdradzę mu tego, co wiem ozagadkowej szachownicy, to on sięze mną rozprawi.

- Nie wierzę panu - oświadczyłaZenobia. - Fryderyk jestdżentelmenem. Pan tę historięwymyślił teraz, na poczekaniu. Przywaszej rozmowie nie było

Page 601: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

świadków.

- Niewiele brakowało, amielibyśmy świadków - powiedziałKuryłło. - Sebastian nas wywęszył,Fryderyk obawiał się, że piessprowadzi na nas Kasię i inneosoby, co uniemożliwiłoby mugrożenie mi pistoletem. Mruknął:„Mam dosyć tego bydlaka. Niechpan patrzy. Z panem zrobię tosamo”. I strzelił do Sebastiana.

- Strzelił? - ironicznie roześmiałasię Zenobia. - Nie słyszeliśmystrzału. Pewnie spudłował, boSebastian żyje.

Page 602: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Strzelał do niego z pistoletugazowego, proszę pani. Sebastianpadł jak martwy. Kasia go odnalazłai ryknęła płaczem, a my uciekliśmy.Rozstając się ze mną, Fryderykzagroził mi: „Do jutra, panieKuryłło. Jutro pogadamy trochęinaczej”. Więc dziś rano wolałemcichaczem wymknąć się z obozu.

- I pan te bajki wmawia nam naserio? - szydziła Zenobia. - Nigdynie słyszałam o pistoletachgazowych. Sebastian najadł sięboczku albo miał atak serca.

Wyjąłem z kieszeni mosiężnątulejkę.

Page 603: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Znalazłem ją na miejscu, gdziepadł Sebastian. Jest to łuska nabojupistoletu gazowego.

- Powinienem chyba o tymwszystkim powiadomić milicję -powiedział pan Kuryłło.

- Milicję? - powątpiewałem. - Jużchyba raczej Towarzystwo Opiekinad Zwierzętami. Nie ma świadków,że Fryderyk groził panu pistoletem,a więc on może bez truduzaprzeczyć oskarżeniu. Po drugie:posiadanie pistoletu gazowego niejest u nas zakazane. Jedyne, cozdołalibyśmy mu udowodnić, tofakt, że strzelił do Sebastiana. Ale

Page 604: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

tą kwestią, jak zaznaczyłem, winnosię zająć Towarzystwo Opieki nadZwierzętami.

Jeszcze raz wyjąłem z kieszeniłuskę naboju gazowego.

- To już druga, którą w ostatnimczasie oglądam - rzekłem, zerkającuważnie na twarz Zenobii i panaKuryłły. - Pierwszą znaleziono wruinach starego obserwatorium.Było to przed niespełna dwomatygodniami. Dużo bym dał za to,aby wiedzieć, kiedy Fryderyknaprawdę przyjechał do Polski.

- Wiem, o czym pan myśli. Mogę

Page 605: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

panu udzielić pełnej informacji -nieoczekiwanie odezwała sięZenobia. - Byłam ciekawa, jakwygląda szwajcarski paszport iFryderyk mi go pokazał.Zauważyłam w paszporcie datę igodzinę wjazdu Fryderyka do Polski.On przekroczył granicę w ten samdzień, kiedy i pan przybył doJasienia. Fryderyk jest człowiekiemuczciwym.

Tak kłócąc się dojechaliśmy doobozowiska, gdzie oczekiwano nas zniepokojem. Uwielbienie Zenobii dlaFryderyka, które nie ustąpiło nawetwtedy, gdy okazał się ongangsterem, zirytowało mnie.

Page 606: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Byłem tak zły, że nie chciałem nicnikomu wyjaśnić, pozostawiając tęsprawę Zenobii i panu Kurylle.Wysiadłem z wehikułu, umyłemzakrwawioną szyję, dokończyłemgolenia i przygotowałem się dopodróży.

W tym czasie zwinięto namioty, atakże „pałac” Fryderyka.

Ponieważ zabrakło forda i dalsząpodróż mieliśmy odbywać tylkodwoma samochodami, doktorzadecydował, że jego wartburgiempojedzie pan Kuryłło, Kasia zSebastianem i Zenobia. W moimzaś wehikule pomieścić się musiała

Page 607: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Hilda i trzej chłopcy.

Przed opuszczeniem brzegówMorzycka pan Kuryłło złożył namoświadczenie następującej treści:

- Prawdą jest, że zamierzałemopuścić was bez pożegnania.Powodów do takiego postępkumiałem wiele. Przez wasząnieuwagę pogryzły mnie osy,zamknęliście mnie w grobowcuHaubitza, gdzie byłbym zginął zgłodu i wycieńczenia. Mimo tychwszystkich przykrości wciąż jednakchciałem być z wami i prezesowaćwaszej organizacji. Zdaję sobiebowiem sprawę, że beze mnie nie

Page 608: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wyjaśnicie zagadki tajemniczejszachownicy. Miarę złego przebrałjednak Fryderyk Braun, który okazałsię najzwyklejszym gangsterem.Chciał przemocą wydobyć ode mnietajemnicę, której nie posiadam. Niewiem, może jest on wariatem.Dlatego zdecydowałem się naodejście bez pożegnania. Lecz taksię złożyło, że pan Tomaszzatrzymał mnie w drodze i uchroniłprzed zemstą Fryderyka, któryobraził się i odjechał. W tej sytuacjimogę pozostać razem z wami iprezesować w dalszym ciągu. Czyzgadzacie się na to?

- Tak! - zawołaliśmy chórem.

Page 609: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Tylko Zenobia zaprotestowała:

- Proszę nie nazywać Fryderykaani gangsterem, ani wariatem.

Potępiającym milczeniemskwitowaliśmy jej uwagę.

Zwiedziliśmy Moryń, a potemwyruszyliśmy do Cedyni. Po drodzeopowiedziałem Hildzie odziwacznym zachowaniu sięFryderyka i niewiarygodnychwyjaśnieniach naszego prezesa.

- W tej historii - mówiłem doHildy - jedno zdaje się nie ulegaćżadnej wątpliwości: na górze

Page 610: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zamkowej padł strzał z pistoletugazowego i świadkiem tegowydarzenia był pan Kuryłło. Strzał zpistoletu gazowego wskazuje, żeoprócz Kuryłły znajdował się tamrównież Klaus, ale nasz prezesmówił o Fryderyku. Niewykluczone,że byli tam w trójkę: Kuryłło,Fryderyk i Klaus. Może po swympowrocie Klaus postawił Kuryllejakieś stanowcze żądanie, którewyegzekwować miał Fryderyk?Kuryłło nie czuł się na siłachsprostać żądaniom i stąd ta jegoucieczka.

- Nieustannie zakłada pan jakopewnik, że Klaus musi wrócić, ba,

Page 611: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

że już wrócił. A jeśli zadzwonię jutrodo Frankfurtu, połączę się zWeberem i usłyszę od niego, żeKlaus jest w Niemczech? Do tejjednej hipotezy dołącza pan terazdrugą: Fryderyk jest wspólnikiemKlausa i jednocześnie Kuryłły. Aprzecież Fryderyk przybył doJasienia w dniu, w którympostanowiliśmy wracać do Niemiec.

- Klaus zawiadomił Haubitza, żenie potrafi odnaleźć pamiętnika, iHaubitz przysłał tu kogośsprytniejszego, właśnie Fryderyka,wytrawnego gangstera -odpowiedziałem.

Page 612: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- A Kuryłło? - zapytała Hilda. -Jaka jest jego rola? A Zenobia? Niepowiedział pan o niej, aledomyślam się, że i ją podejrzewapan o zmowę z Fryderykiem.Wydaje mi się, że w tej sprawiewidzi pan zbyt wielu podejrzanych.Ich ilość nie przechodzi w jakość, bowciąż nie jesteśmy bliżejwyjaśnienia zagadki. Przyznaję, żeKuryłło opowiada dziwne historie.Ale to nie powód, aby zrobić z niegotajnego wspólnika Zenobii iFryderyka, wiązać ich z osobąKlausa.

- Zapomina pani o pistoleciegazowym. Strzelano z niego w

Page 613: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

obserwatorium i na górzezamkowej.

- Czy to znaczy, że strzelała jednai ta sama osoba? W NiemczechZachodnich w setkach sklepówmożna nabyć pistolet z nabojamigazowymi. Dlaczego wyklucza panmożliwość, że Kuryłło powiedziałprawdę: na górze zamkowej strzelałFryderyk. Nazywa go pangangsterem. Jeśli rzeczywiście jestgangsterem, to prawdopodobnieposiada taki pistolet i mógł z niegostrzelić. Dlaczego sądzi pan, żeFryderyk chciał pana okłamać i jestw zmowie z Kuryłłą i Klausem? Byćmoże, podobnie jak każdy z nas,

Page 614: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wyczuł w postępowaniu Kuryłły cośniejasnego i spróbował wyświetlićtę sprawę. Postąpił jak gangster,ale to już zupełnie inna historia.Należy potępić jego postępowanie,lecz nie widzę powodu, aby takdaleko posuwać się w swychpodejrzeniach.

Argumentacja Hildy była bardzoprzekonująca. Rozbiła w proch i wpył wszystkie moje hipotezy.

Do Cedyni przyjechałem wponurym nastroju.

Page 615: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf
Page 616: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Rozdział trzynasty

GRÓD NAD WĄWOZEM • ZNOWUFRYDERYK • NA CO PRZYDAJE SIĘZNAJOMOŚĆ DŻUDO • NIEPOKÓJNAD JEZIOREM ŻABIM • CZY BOICIESIĘ STRASZLIWEJ ŻABY? • NARADAWOJENNA • KURYŁŁO WYJAWIATAJEMNICĘ

W okolicach PojezierzaMyśliborskiego rozciągają sięrozległe na kilka kilometrówsoczyste łąki, ongiś potężnebagniska. Są tu Żuławy Cedyńskie.

Page 617: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Wielką misę Żuław zamykałańcuch wzniesień, tak zwaneKarpaty Cedyńskie. Jest to wysokitaras o bardzo stromych brzegach,tu i ówdzie opadający ostro w dółku łąkom.

W kilku miejscach KarpatyCedyńskie przecięte są wąwozami,które stanowią jedyną dogodnądrogę ku Odrze. Kto zamknąłby takiwąwóz lub zabroniłby przejazdu,uniemożliwiłby tym samym dostępuw głąb Polski. Zdawali sobie chyba ztego sprawę pradawni mieszkańcytych ziem, gdy w VII lub w VI wiekuprzed naszą erą wykorzystalinaturalne wzniesienie nad jednym z

Page 618: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wąwozów dla zbudowaniaobronnego grodziska. W tysiącpięćset lat później na to samomiejsce zwrócił uwagę książęMieszko I.

Ten przemyślny budowniczypolskiego państwa, świeżopokonawszy Wieletów i Wolinian, aprzede wszystkim uporawszy się znajwiększym awanturnikiem owychczasów, grafem saskim,Wichmanem - jak potężnym ryglempostanowił grodem obronnym nadwąwozem zamknąć wrogom drogędo swego kraju. I tak powstał gród,który zwał się ongiś Cedzyną.

Page 619: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Przy jego budowie wykorzystanonaturalne wzniesienie - usytuowanogród na trójkątnym cypluwznoszącym się nad skarpąpradoliny Odry. Ten trójkąt ucięto unasady głębokim przekopem, aponadto wykopano głęboką fosę.Otaczał gród wał o konstrukcjidrewniano-ziemnej. Koronę wałuwzmocniono dodatkowo grubymipolanami drewna i głazami, adopiero na samym szczycieustawiono drewniane blankiobronne.

Naukowcy stwierdzają, że gródcedyński świadczy o niezwykłejznajomości sztuki inżynieryjno-

Page 620: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wojskowej Polaków z czasówMieszka I i o niezwykłym rozumiepolitycznym tego władcy. Gród tenbowiem odegrał ważną rolę whistorii Polski, dopomógł Mieszkowiw jego walce o utrwaleniepolskiego panowania na Pomorzu inad Odrą.

Cedzyna nosi teraz nazwęCedynia. Jest to nadgranicznemiasteczko, liczące ponad tysiącmieszkańców. Miejscowe regionalnemuzeum prezentuje liczne zabytkiznalezione na miejscu dawnegogrodu. Oprócz śladów grodziskazobaczyć można w Cedyni ruinyklasztoru cystersek i kościół z wieku

Page 621: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

XIII oraz XIX-wieczny ratusz. Nawyniosłość, gdzie ongiś stał gródobronny, pną się malutkie, wąskieuliczki starego miasta. Niektóre znich są przeurocze, stanowią długie,nie kończące się schody.

O historii i urokach Cedynirozmawiałem z Hildą, schodząc wdół po schodach wąskiej uliczki,ozdobionej starymi latarniamiuczepionymi wysoko na murachdomów. Obok nas zwartą gromadkąszli pozostali uczestnicy naszejwycieczki, nie wyłączającSebastiana, który wesołozeskakiwał ze stopnia na stopień.

Page 622: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

W dole, na malutkim rynku,otoczyliśmy budkę z lodami. Byłoupalne popołudnie, więc choćcedyńskie lody nie odznaczały sięnadzwyczajnym smakiem, toprzecież każdy z nas poprosił o dużąporcję.

Sebastian, który bardzo lubił lody,usiadł przed Kasią na tylnychłapkach, przednie podniósł do góryi, przekrzywiwszy łebek, dopominałsię o swoją część. Przyglądaliśmysię potem, jak pies liże lody, idlatego nie zauważyliśmy, żegłówną ulicą nadjechał znany namford.

Page 623: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Fryderyk nie zatrzymał się, nawetgłową nie poruszył. Minął nas iskręcił w uliczkę prowadzącą naszosę do Siekierek. Pan Kuryłłodopiero w ostatniej chwili uskoczyłza budkę z lodami, ale byłooczywiste, że jeśli Fryderyk nasdostrzegł, to musiał zauważyćrównież i Kuryłłę.

- Mówił, że wraca do Jasienia -stwierdziłem głośno. - A tymczasemzjawił się w Cedyni. W ślad za nami.

- O, wcale nie w ślad za nami -gorąco zaprzeczyła Zenobia. - Niepamiętam, aby mówił coś oJasieniu. On zwiedza okolicę, tak

Page 624: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

jak i my.

- Trzeba go było zatrzymać ioddać mu namiot - powiedziałaKasia.

- Przypuszczam, że nas widział.Czuje się chyba obrażony i dlategonie przystanął - rzekła Hilda.

Zakończył dyskusję doktor:

- Proszę wsiadać, odjeżdżamy -zarządził. - Nie zaprzątajcie sobiegłowy Fryderykiem. Ma prawopodróżować, gdzie mu się podoba.

Wyjechaliśmy z Cedyni. W

Page 625: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wehikule chłopcy zaśpiewali nasząpiosenkę z refrenem:

Przygodo, gdzie jesteś?

O sobie daj znać.

Przygodo, gdzie jesteś?

Przyjdź, imię swe zdradź.

Przywoływali przygodę, ale ja,choć lubiłem tę piosenkę, nieprzyłączyłem do śpiewu. Wbrewradom doktora zaprzątałem sobie

Page 626: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

głowę Fryderykiem. Pewien byłem,że wtedy powiedział o powrocie doJasienia. Dlaczego więc zjawił się wCedyni i dokąd teraz pojechał?

Miałem przeczucie, że nasze drogiskrzyżują się jeszcze. Fryderyk niewyglądał na człowieka, który szybkorezygnuje z osiągnięcia swego celu.Wiedziałem, że czeka nas jeszczewiele przygód. Nie zdawałem sobietylko sprawy, że będą aż takniebezpieczne.

Ale na razie nic ich niezapowiadało. Byliśmy nakrajoznawczej wycieczce, asfaltowaszosa biegła u stóp Karpat

Page 627: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Cedyńskich, które w tym miejscuzaczynały zbliżać się do Odry. Polewej ręce mieliśmy stoki wzgórzporośniętych trawą i wrzosem, poprawej zaś rozciągały się łąki. Wdali wiła się srebrzysta nitka Odry...

Wartburg zjechał na prawą stronędrogi i stanął. Ja także zatrzymałemsię. Tuż przy szosie wznosiła sięgóra ze stożkowatym kamieniem naszczycie.

- To tam! - doktor wysiadł z wozui pokazywał ręką na szczyt. - Z tejgóry brat Mieszka, Czcibor, uderzyłna wojska Hodona. Niemcy przeszliOdrę przez bród w Osinowie i

Page 628: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

maszerowali do Cedyni. W zasadzkęwciągnął ich Mieszko, któryupozorował ucieczkę i schronił sięza wałami Cedyni. Rycerze Hodonaśpieszyli, aby zdobyć cedyński gród,gdy właśnie z tej góry spadła nanich nawała ukrytych na wzgórzuwojowników Czcibora.

- A więc na górę! Na szczyt! -zakrzyknął Wilhelm Tell.

Góra była stroma, buty chłopcówześlizgiwały się po ścieżce. Ale poparu minutach już wspięli sięwysoko i z dołu wyglądali jak małemuchy wędrujące po pochyłejścianie.

Page 629: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- My też chyba wejdziemy nagórę - rzekł doktor. - Na pewnopiękny widok roztacza się zeszczytu.

Pan Kuryłło rzekł z obawą:

- A jeśli ktoś z nas dostanie atakuserca? To przecież bardzo wysoko.Nie jesteśmy przyzwyczajeni dowspinaczki.

Zenobia westchnęła:

- Och, gdyby tu był Fryderyk...

- Pani sądzi, że on zaniósłby tampanią na rękach? - zakpiła Hilda.

Page 630: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

A mnie nagle ułożył się w głowieżartobliwy wierszyk. Coś mniepodkusiło, żeby go wyrecytować:

Zachciało się raz Zenobii

Rzucić swoje stare hobby.

Bo to chyba pachnie nudą

Ciągle się zajmować dżudo.

Na tym kończy się limeryk -

Jej hobby stał się Fryderyk.

Page 631: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Doktor roześmiał się, pan Kuryłłoraczył się uśmiechnąć. TylkoZenobia nie okazała poczuciahumoru. Zacisnęła usta i z groźnąminą zbliżyła się do mnie.

- Pan naprawdę myśli, że japrzestałam się zajmować dżudo? -powiedziała, zachodząc mnie odtyłu.

Spodziewałem się ataku. Jaknakazywał podręcznik, starałem sięzachować dobrą postawę. Tułówmiałem wyprostowany, a nogiznajdowały się w lekkim rozkroku.Udawałem jednak, że niezauważam manewru Zenobii.

Page 632: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Raptem ona chwyciła mnie z tyłu,próbując zrobić tak zwany „tylnypas”, który miał mnie przewrócić naziemię.

Zenobia nosiła spodnie. Lewąręką chwyciłem ją za nogawki nawysokości kolana i zrobiłem obrót wlewo, jednocześnie postawiłemlewą nogę za jej lewą nogą.

Potem już tylko wystarczyłonacisnąć kolanem na jej nogę iramieniem na ramię...

Nie spodziewała się kontrataku.Do tej pory tak łatwo przychodziłojej przewracać mnie na ziemię. A

Page 633: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

teraz tylko chwila i... jak długależała na miękkiej łączce.

- A jednak porzuciła pani swojestare hobby - stwierdziłem.

Chciałem jeszcze dodać cośzłośliwego, lecz zauważyłem, że wczasie upadku jakiś czarnyprzedmiot wysunął się z kieszeniZenobii. Był to pistolet, tak zwana„tetetka”, który poznałem pocharakterystycznym kształcie.

Zenobia także spostrzegła zgubę.Przekręciła się na trawie w takisposób, że zakryła sobą pistolet iwsunęła go do kieszeni.

Page 634: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Pan mnie oszukał - powiedziałaaż blada ze złości, podnosząc się złąki. - Pan zna dżudo. Nienawidzępana - syknęła.

Załamałem ręce w udanejrozpaczy.

- Jakże to tak? Okazałem sięstuprocentowym mężczyzną, leczzamiast zachwytów budzęnienawiść?

- Bo nie wolno mnie oszukiwać! -zawołała. Na twarz jej wróciłrumieniec. Zauważyłem, żedotknęła ręką kieszeni, jakbyupewniając się, czy ma w niej

Page 635: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

pistolet.

Z góry dobiegł nas radosnywrzask chłopców, ze szczytuwzgórka widzieli oni mojezwycięstwo nad Zenobią. Ichtriumfujący wrzask sprawił mi dużąprzyjemność. A więc nie poszły namarne ćwiczenia w krzakach nadjeziorem.

Doktor usiłował załagodzić mojąkłótnię z Zenobią:

- Proponuję zdobycie góryCzcibora. Pokażemy młodemupokoleniu, że nie jesteśmy gorsi. Zamną, do boju!

Page 636: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

I pierwszy zaczął się wdrapywaćna stromiznę. Poszliśmy za jegoprzykładem. Gdy wchodziliśmy nagórę, łowiłem ukradkiem spojrzeniaZenobii.

Obserwowała mnie, zapewnechcąc z mej twarzy wyczytać, czyzauważyłem zgubienie pistoletu.

Starałem się zachować obojętnywyraz twarzy, lecz wciąż jeszcze niemogłem ochłonąć ze zdumienia.Pistolet. Prawdziwy pistolet wkieszeni Zenobii?

Drapiąc się na górę,rozmyślałem:

Page 637: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

„Fryderyk okazał się gangsterem.Zenobia zachowuje się jaknajgłupsza na świecie dziewczyna,której imponują bogaci cudzoziemcyze wspaniałymi samochodami. Aleta sama dziewczyna nosi w kieszenipistolet...”

Doktor stanął na szczycie, obokkamienia z wyrytym na nimnapisem pamiątkowym ozwycięstwie nad Hodonem. Ostatniwszedł na wzgórze pan Kuryłło.Sapał głośno, jakby lada chwila miałducha wyzionąć. Co chwila łapał sięręką za serce, ale gdy nikt na niegonie patrzył, odejmował rękę odserca i zapominał sapać.

Page 638: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

„On też udaje kogoś innego -pomyślałem. - Jest silny i zdrowy”.

Tylko Hilda, doktor, chłopcy iKasia byli na pewno sobą.

Doktor opowiadał z ogromnymzapałem:

- Widzicie tę wieś nad brzegiemrzeki? To jest Osinów. Tamtędy,przez bród na Odrze, nadeszliniemieccy najeźdźcy, którym niepodobała się wzrastająca potęgapolskiego księcia. Prawdopodobnieu przeprawy przez Odrę zaatakowaliMieszka. Ten rzucił się do ucieczki izamknął się w grodzie w Cedyni.

Page 639: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Upojeni zwycięstwem Niemcyruszyli śmiało drogą, która wije sięu stóp tego wzgórza. A tutajznajdowały się ukryte wojskaCzcibora. One to w pewnej chwilispadły z góry na karki wojskHodona, a wówczas z Cedynipośpieszył na pomoc także iMieszko. Wciągnięci w zasadzkęNiemcy zostali wybici. Polskautrwaliła swoje panowanie nadOdrą. Stało się to w roku 972.

Zeszliśmy do pozostawionych naszosie samochodów. Pojechaliśmyteraz o kilka kilometrów dalej izatrzymaliśmy się obok wielkiegoczołgu stojącego na skrzyżowaniu

Page 640: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

dróg. Czołg ten przeszedł z polskąarmią szlak bojowy od Lenino aż doBerlina, teraz zaś jako pomnik-pamiątka strzegł drogi na cmentarzwojenny żołnierzy polskich, którzypolegli na wiosnę 1945 roku,forsując Odrę.

Długo zwiedzaliśmy cmentarzwojskowy w Siekierkach.Odczytywaliśmy nazwiska wyryte nanagrobkach.

Nad cmentarzem wznosił siępomnik, bardzo nowoczesny wkształcie. Przypominał wielkiegoorła, zrywającego się do lotu. Dlakażdego z nas było coś

Page 641: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

symbolicznego w fakcie, że wnajbliższym sąsiedztwie miejsca,gdzie Mieszko I pokonałmargrabiego Hodona, w tysiąc latpóźniej żołnierz polski znowu wzwycięskiej bitwie sforsował Odrę iruszył na Berlin, aby wziąć udział wostatecznym rozgromieniuhitlerowskich Niemiec.

Gdy opuszczaliśmy cmentarzwojskowy, odezwała się Hilda:

- A Konradowi von Haubitz marzysię nowa wojna, nowy marsz zaOdrę. Mój ojciec zginął przez niego,ponieważ czymś wstrętnymwydawała mu się myśl o milionach

Page 642: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

ofiar, które pochłaniała wojna. I stałsię jeszcze jedną ofiarą minionejwojny. Nie należę do żadnej partii,ale przecież choćby przez pamięć namego ojca musiałam wyciągnąćHaubitzowi brudne sprawy z jegoprzeszłości. Gdyby odnalazł siępamiętnik, kariera politycznaHaubitza byłaby skończona. Jegozbrodnicza przeszłość odstraszyłabyod niego ludzi uczciwych, którychteraz okłamuje. Lecz jeśli wygra tenproces, jeszcze bardziej umocniswoją pozycję.

- Będziemy szukać tak długo, ażpamiętnik znajdziemy -powiedziałem.

Page 643: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Przyjęła moje słowa skinieniemgłowy. Domyślałem się jednak, żeona już straciła nadzieję...

Po południu, około godzinyczwartej, kamienista drogazawiodła nas do LubiechowaGórnego. W otoczeniu starychdrzew stał tam kościół romański zXIII wieku. Na jego portalu, polewej stronie - znak szachownicywidniał wyraźnie, jak nigdzie dotąd.Obejrzeliśmy go, a potemwróciliśmy do samochodu. Okazałosię, że wszyscy jesteśmy jużzniechęceni rozwiązywaniemzagadki, która zdawała się nie miećżadnego rozwiązania.

Page 644: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Spodziewałem się, że wLubiechowie Górnym, przy trzecimznaku szachownicy, pan Kuryłłomoże zdecyduje się uchylić rąbkaswej tajemnicy. Lecz, podobnie jak imy, spojrzał na szachownicę bezwiększego zainteresowania i niepowiedziawszy ani słowa, odszedłdo samochodu.

Zauważyłem, że chłopcy ani nakrok nie odstępują prezesa. On torównież dostrzegł i rozgniewał się:

- Dlaczego chodzicie za mną jakcień? - zapytał.

- Boimy się, żeby pan znowu

Page 645: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

gdzieś nie zniknął. Bo potem caławina spada na nas.

Kuryłło udobruchał się. Przejrzałsię w lusterku i stwierdziwszy, żeopuchlizny niemal wcale nie widać,rzekł łaskawie:

- Nie noszę już do was urazy.Myślałem, że mnie pilnujecie, bopodejrzewacie mnie o coś złego, jakten farbowany Szwajcar. Terazjednak już wiem, że robicie to przeztroskliwość - i rozsiadł się wsamochodzie.

Odprowadziłem Hildę na bok ipowiedziałem:

Page 646: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Obejrzeliśmy ostatniąszachownicę. Czy jest pani pewna,że nigdzie więcej w tych okolicachnie ma już żadnych innychszachownic?

Wzruszyła ramionami.

- Nie mogę mieć tej pewności. Inie mieli jej również panowie zpomagającej mi ekipy śledczej.Zjeździli oni wzdłuż i wszerz całąokolicę, odwiedzili wszystkiemiejscowości związane zHaubitzami, przeprowadzilimnóstwo rozmów i wywiadów naten temat. Ale trzeba wziąć poduwagę, że w większości mieszka

Page 647: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

tutaj ludność napływowa, która niezna historii rodu Haubitzów i jakieśtam znaki na starych murach czykamieniach zapewne uchodzą jejuwagi. Jedyną osobą, która z całąpewnością wie o wszystkichszachownicach, jest sam Konradvon Haubitz.

- A więc znowu nie pozostajenam nic innego, jak czekać, abyKlaus bezwiednie zaprowadził nasna właściwy trop. Lecz jak trafić naślad Klausa?

Pojechaliśmy nad jezioro Żabie, w

Page 648: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Puszczę Piaskową nad Odrą. Drogabyła tam ciężka, w każdej chwiliryzykowaliśmy połamanie resorów iurwanie tłumika na wystających zziemi korzeniach. A jednak co jakiśczas na piaszczystych odcinkachdrogi znajdowałem ślady jakiegośsamochodu, który chyba niedawnojechał tędy przed nami.

Gdy stanęliśmy nad jeziorem, unasady wrzynającego się w wodępółwyspu obrośniętego trzcinami,zaproponowałem doktorowi, żebyzmienił postanowienie i skierowałnas na nocleg zupełnie gdzieindziej.

Page 649: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Dlaczego? - zdumiał się doktor.- To jest piękne i spokojne miejsce.

Chłopcy, Kasia, Hilda i Zenobiarównież patrzyli na mnie zezdumieniem. Tylko pan Kuryłłopotakująco pokiwał głową.

- Tak, tak. Może lepiej zanocowaćgdzie indziej. Tu jest bardzoponuro.

Nie miał racji. Okolica niewyglądała ponuro. Otaczał jeziorolas mieszany, tu i ówdzie złocił siępiasek nad wodą. Na ciemnej tonipływały stadka dzikich kaczek,dookoła ani człowieka.

Page 650: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Półwysep świetnie nadawał się nabiwak, bo rosła na nim wysokatrawa, a ściana trzcin osłaniała odwiatru. Wystarczyło dwomasamochodami zamknąć nasadępółwyspu, a tworzyło sięodosobnione obozowisko.

- Nie podoba się panu tutaj? -wciąż dopytywał się doktor.

Nie bardzo umiałem wyjaśnić,dlaczego chciałem jechać gdzieindziej. Może po prostu zaniepokoiłmnie widok śladów kółsamochodowych?

Spróbowałem w żart obrócić swój

Page 651: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

niepokój.

- Prawdziwy westman - mówiłem- stara się zawsze gubić swój trop.Rozgłosiliśmy, że będziemynocować nad Jeziorem Żabim. Więcnależałoby pojechać gdzie indziej.

- Pan Samochodzik czytał dużoksiążek Karola Maya - roześmiał sięWiewiórka.

- Powiedział pan: rozgłosiliśmy.Kogo pan ma na myśli? -zastanawiał się doktor. - Oprócz naso miejscu naszego noclegu wietylko Fryderyk. Chyba pan nieprzypuszcza, że on zechce tu

Page 652: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przyjechać? A zresztą od niegochyba nie grozi nam żadneniebezpieczeństwo?

- Tu nie jest preria - dodaławzgardliwie Zenobia - a panniestety nie jest westmanem,tylko...

- Tylko? - spytałem.

- Tylko... panem Samochodzikiem- nie zdołała wymyślić innegoprzezwiska.

- Tak, tak, tu jest bardzo pięknie!- zawołali chłopcy.

Page 653: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Ich zdanie przeważyło. Wzięliśmysię do pracy. Zaczęliśmyorganizować obozowisko,rozstawiać namioty, szykowaćposiłek.

Zapadał zmrok. Hilda rzuciłaprojekt rozpalenia ogniska napółwyspie, co chłopcy podchwycili zwielkim entuzjazmem, i zarazrozbiegli się w poszukiwaniusuchych gałęzi. Kasia, Wiewiórka iSokole Oko poszli po chrust do lasu,a Tell zbierał na półwyspie suchebadyle trzcin, doskonałe jakopodpałka.

W pewnej chwili przybiegł do nas

Page 654: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

z twarzą, która wyrażała wielkiniepokój.

- Na tym półwyspie ktoś był. Jakiśczłowiek - opowiadał. - Siedziałukryty w trzcinach i zapewneobserwował nasz obóz. Gdyzbierając suche badyle, zacząłemzbliżać się w jego stronę, naglezerwał się i skoczył do jeziora.

- Popłynął na drugi brzeg? -zapytałem.

- Przepadł w jeziorze - odrzekłTell.

- Jakże to: przepadł? Myślisz, że

Page 655: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

się utopił? - zdumiał się doktor.

- Zniknął w wodzie. Dał nurka iprzepadł - wyjaśnił Tell.

Zenobia wzruszyła ramionami.

- Zapewne wypłynął gdzieś dalej,ale ty tego nie zauważyłeś. Jest jużciemno.

- Może - zgodził się chłopiec. - Niewidziałem go dokładnie z powoduzmroku. On zresztą znajdował się wdość dużej odległości ode mnie.Dostrzegłem tylko, że cośogromnego skoczyło nagle do wodyi zniknęło mi z oczu. Jestem jednak

Page 656: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

pewien, że to był człowiek.

Nadszedł Wiewiórka z SokolimOkiem. Dźwigali suche gałęzie.Usłyszeli opowiadanie Tella imrugając ku sobie znacząco, trącilisię łokciami.

- To jest Jezioro Żabie -powiedział Sokole Oko. - Wprzewodniku pana doktorawyczytałem, że z tym jezioremzwiązana jest legenda o ogromnej,straszliwej żabie.

- I Tell zobaczył właśnie tęstraszliwą żabę - dokończyłWiewiórka, robiąc w kierunku Kasi

Page 657: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

bardzo groźną minę.

- O, nieprawda - zaprotestowałdoktor. - W moim przewodniku nictakiego nie ma.

- Wyczytałem to pewnie wprzewodniku pana Tomasza -wykręcił się Sokole Oko.

- W moim przewodniku także niema podobnej legendy -stwierdziłem.

- Nie ma? - udał zdumienieSokole Oko. - W takim razieczytałem o tym zupełnie gdzieindziej.

Page 658: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Tell był oburzony na swoichprzyjaciół.

- Przestańcie się wygłupiać. Janaprawdę widziałem jakiegośczłowieka, który skoczył do jeziora.

- My również widzieliśmy -przytaknął Wiewiórka. - Tylko że tonie był człowiek, a wielka straszliważaba. I ona zaraz wyjdzie z jeziora ipożre Sebastiana.

To mówiąc Wiewiórka skoczył jakżaba w stronę niczego niespodziewającego się pieska, którynatychmiast pojął, że zaczyna sięzabawa, i zaczął uciekać wokół

Page 659: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

mojego samochodu.

- Proszę pana, oni żartują,prawda? - zapytała mnie Kasia.

- Żartują - przytaknąłem.

Chłopcy przestali gonićSebastiana. Otoczyli Kasię i chodzącwokół niej, skandowali wierszyk,który ułożyli na poczekaniu:

W tym jeziorze mieszka żaba,

Wielka żaba jak pół draba.

Postać ludzka, głowa żabia,

Page 660: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Wyjdzie z wody, narozrabia.

Zanim minie noc, do rana,

Porwie Kasię, Sebastiana.

Kto się oprze? Każdy słaby.

Czy boisz się takiej żaby?

Tymczasem zapadła noc.Zapaliliśmy lampę campingową iposzliśmy do jeziora myć ręce, boZenobia i Hilda już przygotowałykolację. Gdy odnosiłem ręcznik dosamochodu, natknąłem się na

Page 661: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Wiewiórkę, obciągającego plastrempuszkę-niespodziankę.

- Co robisz? - spytałem. -Przygotowujesz przynętę nastraszliwą żabę? SzewczykDratewka wypchał barana smołą i wten sposób pokonał smoka. A ty?

- Pan Kuryłło też ma puszkęturystyczną oklejoną plastrem.Wziąłem z naszej apteczki trochęplastra i w ten sposóbzabezpieczam puszkę przedciekawością Sokolego Oka. Bo on,proszę pana, ciągle opukuje ją,obwąchuje. Korci go mojaniespodzianka. Jestem pewien, że

Page 662: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

nie wytrzyma i dobierze się do niej.Teraz już nie będzie mógł zajrzećdo środka.

Zasiedliśmy do kolacji. Noc byłamroczna, parna. Lecz po chwilizerwał się lekki wiaterek i przyniósłchłodny zapach jeziora. Zaszeleściłyprzybrzeżne trzciny. Sebastian odczasu do czasu wybiegał na koniecpółwyspu i głośno ujadał.Niepokojące zachowanie się psachłopcy wykorzystywali, abystraszyć Kasię.

- Słyszysz? On coś czuje, ten twójSebastian. W trzcinach czyha wielkażaba. Straszliwa żaba. Żaba jak pół

Page 663: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

draba.

My również przyłączyliśmy się dotych żarcików i kolacja mijała wwesołej atmosferze, którą zepsułpan Kuryłło.

Prezes oświadczył ponurymgłosem:

- Żarty żartami, ale przecież jakiśczłowiek siedział w trzcinach nakońcu półwyspu i obserwował naszobóz. Pan Tomasz miał rację.Należało rozłożyć obóz w innymmiejscu.

Doktor wzruszył ramionami.

Page 664: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Siedział ktoś w trzcinach? No, toBóg z nim. Nie jesteśmy przecież nabezludnej wyspie. Zapewne jakiśmiejscowy chłopak był ciekawy, ktotu przyjechał, i ukrył się w trzcinach,aby nas podglądać.

- A jednak to jest niepokojącasprawa - upierał się Kuryłło. -Uważam, że należało zanocowaćgdzie indziej.

Dyskusja na ten temat wydawałami się jałowa, skoro było oczywiste,że teraz już nie przeniesiemy się winne miejsce. Zabrałem więc głos izaproponowałem:

Page 665: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Rozpalmy ognisko. W książkacho Indianach czytałem, że przyognisku najlepiej się gwarzy iroztrząsa różne problemy. Wydajemi się, że najwyższy czas odbyćnaradę wojenną. Zrobiliśmy długąwycieczkę, obejrzeliśmy wszystkieszachownice i, jak dotąd, niestaliśmy się ani odrobinę bliżsirozwiązania zagadki tajemniczejszachownicy. Należy podjąćdecyzję: co dalej?

Wiewiórka podłożył zapałkę podzgromadzony chrust. Ogniskobuchnęło wysokim, jasnympłomieniem.

Page 666: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Hilda powiedziała:

- Nie wiem, co powinniśmy robićdalej. Straciłam już wszelkąnadzieję na odnalezieniepamiętnika Haubitza.

Zenobia:

- A mówiłam, że niepotrzebnieobraziliście Fryderyka? Onwiedziałby, co robić dalej...

Doktor:

- U mnie rady nie szukajcie. Nigdyw życiu nie rozwiązywałem zagadekkryminalnych, nie mam w tej

Page 667: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

dziedzinie wprawy. Ale przecieżwybraliśmy prezesa. On powinienpodjąć decyzję.

Kuryłło chrząknął z powagą irzekł:

- Pozwólcie państwo, że zabioręgłos na samym końcu. Najpierwchciałbym wysłuchać zdaniawszystkich członków naszegoZwiązku.

Jak wszystkich, to wszystkich.Udzieliliśmy głosu Kasi.

- Mnie się to szukanie bardzopodoba. Wolę jeździć z wami niż

Page 668: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

siedzieć w Jasieniu. Lecz zrobię, jakmi ciocia każe.

Tell:

- Powiem prawdę: żaden mądrypomysł nie przychodzi mi do głowy.

- I mnie również - powiedziałWiewiórka.

- I mnie też - dorzucił Sokole Oko.

I cała trójka spojrzała na mnie ztakim napięciem, jak gdybyoczekiwali, że wyskoczę zpomysłem, który zabłyśnie jak racaw mrocznej nocy.

Page 669: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Wydaje mi się - stwierdziłem -że popełniliśmy pewien błąd. Amianowicie zbyt dosłownietraktowaliśmy słowa staregoHaubitza o tym, że szachownicastrzeże rzeczy najcenniejszej.Gapiliśmy się na szachownice,szukając w nich skrytki, a przecieżsłowa starego Haubitza możnazrozumieć ogólniej. Szachownicastrzeże skrytki, ale to nie znaczy, żesama jest skrytką. Po prostu możebyć w pobliżu miejsca, gdzieznajduje się skrytka. Moim zdaniemnależy powtórzyć naszą podróż odpoczątku, przestać zwracać uwagęna same szachownice, a przyglądać

Page 670: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

się otoczeniu, w jakim się oneznajdują. Szukać skrytki nie wsamej szachownicy, ale w pobliżumiejsca, gdzie ona jest. A są dwatakie miejsca, w których Haubitzmiał największą możliwość ukryciapamiętnika. Ruiny obserwatorium imauzoleum.

- Bzdura! Bzdura! - przerwał migwałtownie Kuryłło. - Mówiłempanu, że w obserwatorium niewarto szukać. Haubitz nie ukrył tamwszystkich swoich skarbów. Byłbyostatnim głupcem, gdyby kładł dwagrzyby w barszcz.

- Pan się lęka wracać do Jasienia

Page 671: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

ze względu na Fryderyka - domyśliłsię doktor.

- Nie, nie! - zaprotestował prezes.- Chcę uniknąć spotkania z tymgangsterem, ale przecież on mniechyba nie zamorduje?

- Proszę nie nazywać Fryderykagangsterem - burknęła Zenobia.

- Wszystko jedno, jak gonazwiemy. On tak się zachowuje, żelepiej nie wchodzić mu w drogę -rozgniewał się Kuryłło. - Nie widzęzresztą potrzeby powrotu doJasienia.

Page 672: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- W takim razie należy jeszcze razpojechać do mauzoleum na Polanę -powiedziałem.

- Nie, nie, nie! - prezes zamachałgwałtownie rękami. - To także niema sensu. Na próżno tracimy czas.Przebywałem w grobowcu prawiegodzinę i opukałem jego ściany. Niema tam żadnej skrytki.

- Więc co pan proponuje?

Kuryłło rozejrzał się po naszychtwarzach. Na jego ustach pojawiłsię triumfujący uśmiech. Dumnie sięwyprostował i oświadczył:

Page 673: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Wyjawię wam pewnątajemnicę...

Zrobił pauzę dla lepszego efektu.Wiedział, że z największą uwagączekamy na jego słowa. I nie mógłsię powstrzymać, aby nie okazać siępyszałkiem.

- Zrozumieliście nareszcie, że bezKuryłły nie dacie sobie rady. BezKuryłły nie odnajdziecie „rzeczynajcenniejszej”. Bez Kuryłłyprzepadną wasze nadzieje -przemawiał patetycznie, a myprzełykaliśmy w milczeniu jegoprzechwałki, ciekawi, do czegozmierza. - Fryderyk jest gangsterem

Page 674: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- ciągnął dalej nasz prezes. - Alejedno przemawia na jego korzyść.Zrozumiał, że Kuryłło znajduje sięna tropie rozwiązania zagadki, idlatego chciał ode mnie wydrzećtajemnicę. Albowiem ja... - Kuryłłozawiesił głos - wiem o jeszczejednej szachownicy.

- To niemożliwe! - zawołałaHilda. - Przeszukano całą okolicę,wszystkie majątki Haubitzów.

- A jednak to prawda. Polubiłemwas i dlatego zaprowadzę was natrop zagadki. Jeszcze jednaszachownica znajduje się w lasachza Myśliborzem, na terenie

Page 675: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

leśniczówki Czarne. Szachownicapodobno widnieje tam na kamieniugranicznym, podobnie jak wTopielcu.

- Ależ lasy za Myśliborzem niebyły własnością Haubitzów -zaoponowała Hilda.

- Właśnie, że były. Jeszcze przedpierwszą wojną światową należałydo Haubitzów i stąd szachownica nakamieniu oznaczającym granicę ichwłasności. Po pierwszej wojniesprzedali je jednak, i dlategozapewne mało kto o niej wie.

- Skąd nią pan tak dokładne

Page 676: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

informacje? - podejrzliwie zapytałaHilda.

Kuryłło stuknął się palcem wczoło.

- Głowa pracuje. Cierpliwiewypytywałem o to różnych ludzi.

Doktor sceptycznie odniósł się dotej sprawy.

- Skoro lasy wokół leśniczówkiCzarne tak dawno zostałysprzedane, wątpliwe, czy staryJohann zdecydował się ukryć tamrzecz, którą uważał zanajcenniejszą.

Page 677: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Jeśli miał trochę oleju w głowie,to ukrył tam, a nie gdzie indziej -oświadczył Kuryłło. - Musiał zdawaćsobie sprawę, że jeśli jego słowadotrą do uszu osób niepowołanych,przede wszystkim zaczną sięposzukiwania szachownic w jegomajątkach, w najbliższymsąsiedztwie pałacu. A tymczasemon ukrył „rzecz najcenniejszą” wjakiejś skrytce w lasach kołoleśniczówki Czarne. Było to mądreposunięcie, choćby dlatego, że małokto poza ludźmi z rodu Haubitzówwiedział o szachownicy w lasach zaMyśliborzem.

- Lecz pan się dowiedział -

Page 678: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

stwierdziła Hilda.

- Nie każdy jest Kuryłłą - odparłdumnie prezes. - Najlepszy dowód,że ani pani, ani Weber i Klaus, aniteż specjaliści z polskiej ekipy niewpadli na trop jeszcze jednejszachownicy.

- No cóż - Hilda skinieniem głowypodziękowała Kurylle za informację.- Wypada mi wyrazić panu słowauznania. Wydaje mi się, że już jutrobędziemy tam musieli pojechać,prawda? - zwróciła się do mnie.

A ja przytaknąłem. Lecz pełenbyłem dziwnych myśli, niepokojów i

Page 679: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

obaw.

Ognisko dogorywało. Sebastianznowu pobiegł na koniec półwyspu izaczął gwałtownie ujadać w stronęjeziora.

Page 680: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf
Page 681: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Rozdział czternasty

„ROZKOSZE” BIWAKU • KTO JESTKTO? • PRZED LUFĄ PISTOLETU •WALKA O ŻYCIE • NIEOCZEKIWANYLIST • KIM JEST „CZŁOWIEK-ŻABA”?• WYRUSZAMY ZOBACZYĆDODATKOWĄ SZACHOWNICĘ

W powieściach przygodowychczyta się o biwakach w lasach i nadjeziorami, o rozkoszachwieczornego rozpalania ogniska.Prawda jest jednak taka, że dowiększości naszych lasów turyści

Page 682: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

mają wstęp zakazany lub bardzoograniczony, rozpalanie ogniska jestprzestępstwem surowo ściganymprzez prawo, biwakować wolnotylko w miejscach wyznaczonych, ajest ich bardzo niewiele.

Na szczęście drogi do JezioraŻabiego nie strzegł żaden znakzabraniający wjazdu, półwysepgłęboko wrzynał się w wodę, a więcponad sto metrów dzieliło naszeobozowisko od ściany lasu. Możnabyło pozwolić sobie na biwak i narozpalenie ogniska, które buchnęłowysokim, czerwono-żółtympłomieniem.

Page 683: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Współcześni turyści rzadko jużdziś rozpalają ognisko, co najwyżejczynią to dla uzyskania nastroju lubopędzenia się przed plagąkomarów. Gazowa kuchnia,turystyczna kuchenka benzynowalub spirytusowa - zastępują zpowodzeniem ognisko, przy którymkiedyś gotowano strawę.

Kłopoty z komarami nie zmieniłysię jednak od najdawniejszychczasów. Za ich przyczyną ginie urokbiwaku nad jeziorem czy leśnąrzeczułką. Zapomina się o tym, gdyo turystycznych eskapadachopowiada się po powrocie do domu,w gronie kolegów lub przyjaciół.

Page 684: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Lecz wiadomo przecież, że podwieczór na turystę, który chce sięrozkoszować widokiemzachodzącego słońca, napadająmiliony bzykających, złośliwych ikrwiożerczych owadów.

Biada mu, jeśli ma skóręwrażliwą na ukąszenia. Nazajutrzjest spuchnięty jak bania. Biada murównież, jeśli przed wieczorem niezamknął szczelnie namiotu.

W nocy usłyszy wokół swojejtwarzy nieustanne brzęczenie izamiast spać, będzie się oganiać odkomarów, aż wreszcie zmęczonybezskutecznym polowaniem schowa

Page 685: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

głowę pod koc lub do śpiwora.

A mrówki? Czy nie należy się imsłów kilka? Źle z wami, jeśliupatrzyliście sobie na miejsce podnamiot piaszczystą górkę nad wodą.Z całą pewnością jest onazasiedlona przez małe, czarnemrówki, które mają swoje gniazdawydrążone w piasku. Tam zaś,gdzie rośnie ładna soczysta trawa,spacerują hordy dużych,czerwonych mrówek. Wkrótceprzybędą do ciebie zwabionekilkoma okruszynami chleba, któreupadły w trawę podczas obiadu lubkolacji. Ach, jak boleśnie gryzą temałe potwory. Jak chytrze wciskają

Page 686: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

się do namiotu, do śpiwora, podkoc... Podobno mrówki w nocy teżśpią. Wierzę przyrodnikom, gdyż onisię na tym znają. Co do mnie nierazbywałem budzony w nocystraszliwym ukąszeniem mrówki,która wpełzła mi do śpiwora.

Słyszałem, że ognisko, dym zpapierosa lub fajki - odstraszająkomary. Stwierdziłem, że jestodwrotnie. Dym rozdrażnia je,atakują z większą wściekłością.Piszę o tym, aby wytłumaczyć,dlaczego w pewnej chwili naglewstałem od ogniska i poszedłem wlas. Zmęczyło mnie już oganianiesię od komarów, pomyślałem, że

Page 687: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

nieco dalej od jeziora, w suchymsosnowym lesie, może dadzą mione chwilę wytchnienia. Poza tymtrawił mnie niepokój. Postanowiłemobejrzeć najbliższe otoczenienaszego biwaku.

W lesie napotkałemnieprzeniknioną noc. Wkrótcejednak wzrok mój przyzwyczaił siędo ciemności i zacząłem rozróżniaćpnie drzew oraz ścieżkę wijącą sięrównolegle do brzegu jeziora.Poszedłem nią kilkaset kroków izawróciłem. Nie zauważyłemniczego podejrzanego.

„Mam rozstrojone nerwy -

Page 688: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

rozmyślałem. - Wszystkie zdarzenia,które przeżyłem od przyjazdu doJasienia, są dla mnie niezrozumiałe,tajemnicze, nieuchwytne. Nie wiem,kto jest przeciwnikiem, nie potrafięprzewidzieć, z której strony onzaatakuje, nie jestem w stanieprzewidzieć biegu przyszłychwypadków, a tym samym imprzeciwdziałać”.

Pomyślałem o Kurylle:

„Dlaczego prezes zapałał do nasraptem tak wielką sympatią, żewyjawił informację o jeszcze jednejszachownicy? Czemu dotąd milczało tej sprawie? Nie zdradził jej

Page 689: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

nawet Fryderykowi pod groźbąpistoletu, choć, jak to miałemmożność zaobserwować, jeststraszliwym tchórzem. Co się więckryje za jego niespodziewanązmianą postawy? Czyżbyrzeczywiście chciał, abyśmy znaleźlipamiętnik?”

I rodziła się we mnie ogromnanieufność, bo prezes wyglądał mi naczłowieka, który uważał nas zadurniów i chyba tylko pod groźbąpistoletu gotów byłby podzielić się znami owocami swych poszukiwań.Jego szlachetność była co najmniejpodejrzana.

Page 690: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

„Kuryłło zdecydował siępowiedzieć nam o jeszcze jednejszachownicy - rozważałem - gdy jaradziłem, aby znowu zająć sięruinami obserwatorium imauzoleum. Jeśli więc wysyła nasdo leśniczówki, to znaczy, że tamnie ma „rzeczy najcenniejszej”.Innymi słowy: albo już tam był, albowie, gdzie jest skrytka”.

Oczywiście, można było nieposłuchać rady Kuryłły i zamiastjechać do leśniczówki Czarne,wrócić do Jasienia lub na Polanę.Lecz w sprawie obserwatorium,podobnie jak Kuryłło, byłem zdania,że Haubitz „nie wrzucił dwóch

Page 691: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

grzybków do barszczu”, czyli nieukrył pamiętnika w tym samymmiejscu, gdzie ukrył skarby.Pozostawało więc tylkomauzoleum...

I znowu obudziła się we mniepodejrzliwość. Informacje o jeszczejednej szachownicy wyjawił namKuryłło z tak lekkim sercem, żenieprawdopodobne się wydawało,aby wzbraniał się zrobić to podgroźbą pistoletu Fryderyka.

„Do licha, czego naprawdę chciałFryderyk od Kuryłły? - rozmyślałem.- I kim jest Fryderyk, właścicielgangsterskiego samochodu, którym

Page 692: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zdolny jest rozbić nawet grubymur?”

- A Zenobia? Jaką rolę odgrywaZenobia? - zapytałem siebiepółgłosem.

Jakby w odpowiedzi na mojesłowa oślepił mnie błysk latarkielektrycznej. Znajomy głos rzekłironicznie:

- No tak, Zenobia. Że też dopierow tej chwili przyszła panu na myślZenobia!

To Zenobia oślepiła mnie latarką.

Page 693: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Niech pani zgasi latarkę! -zawołałem. - Przecież nic nie widzę.

- Właśnie o to chodzi -odpowiedziała.

Opuściła jednak z mej twarzypromień elektrycznego światła. Alew dalszym ciągu pozostawałem wostrym błysku jej latarki.

- Ręce do góry! - krzyknęłagroźnie.

W lewej dłoni trzymała latarkę, aw prawej... pistolet wymierzony wmoją pierś.

Page 694: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Ręce do góry! - powtórzyłarozkaz.

Nie wiedziałem - żartuje czy teżrozkazuje poważnie. Niepozostawało mi jednak nic innego,jak podnieść ręce do góry. Twardygłos Zenobii przekonywał mnieraczej, że z pistoletu gotowa zrobićużytek, jeśli nie zastosuję się dorozkazu. Nie jestem tchórzem, aleprzecież sam widziałem, jak z jejkieszeni wypadł pistolet „TT”.

- O tak, właśnie tak, panieSamochodzik. Ręce proszę trzymaćnad głową. Jedno ich drgnienie inigdy już nie zobaczy pan światła

Page 695: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

żadnej latarki. Jesteśmy dośćdaleko od naszego obozu. Strzał tenusłyszą, ale gdy przybiegną tutaj,znajdą tylko pańskie martwe ciało.A ja przez las zdołamniezauważenie powrócić do obozu,gdzie myślą, że już śpię w swoimnamiocie. Przyłączę się do nich ibędę wraz z innymi zastanawiałasię, kto pana zastrzelił.

- Pani chyba żartuje...

- To mógłby być żart, dopóki niezauważył pan pistoletu, którywysunął się z mojej kieszeni. Apoza tym pan już mi przeszkadza.Utrudnił pan Fryderykowi

Page 696: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

rozprawienie się z Kuryłłą i tozdecydowało, że postanowiłamwyeliminować pana z gry. Ma panprzed sobą jeszcze minutę życia.Niech pan robi rachunek sumienia.

- Proszę pani - odezwałem się,aby zyskać na czasie i przemyślećsposób ratunku. - Może jednakobejdzie się bez strzelaniny? Możejakoś się dogadamy?

- Co? Mam z panem wchodzić współki? Wystarczy, że Fryderykadopuściłam do swoich interesów.On okazał się sprytniejszy od pana.

„Muszę zyskać na czasie -

Page 697: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

myślałem rozpaczliwie. - Muszęzmusić ją do dłuższej rozmowy.Nagle dam nura w las, może uda misię zniknąć w mroku, zanimdosięgnie mnie kula”.

- Pani Zenobio - rzekłembłagalnie - zdaję sobie sprawę, żeprzegrałem. Zostałem przez paniąskazany na śmierć...

- Tak jest, pozostaje panu jeszczepół minuty życia.

- Skazaniec ma zawsze prawo dowyrażenia jednej prośby...

- Jaką pan ma prośbę? - zapytała

Page 698: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

nieufnie.

- Zanim zginę, chciałbym poznaćprawdę. Proszę, aby mi paniwyjaśniła, kim jest Fryderyk? Iczego on naprawdę chciał odKuryłły?

Zenobia zaśmiała się cicho.

- Niestety, nie mogę spełnićpańskiej prośby. Za chwilę przycisnęcyngiel i stanie się pan martwy. Niespełnię zaś prośby dlatego, że... -znowu zaśmiała się - sama niewiem, o co chodzi w tej dziwnejsprawie.

Page 699: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

To mówiąc przycisnęła cyngielpistoletu. Błysnął niebieski płomyk,od którego zapaliła papierosa.Pistolet okazał się zapalniczką.

Opuściłem ręce i dotknąłemdłonią czoła. Było mokre od potu.Naprawdę wierzyłem, że ona mniezastrzeli.

- Dał się pan nabrać, co? -triumfowała Zenobia. - Najadł siępan strachu. Miałam nie lada frajdę,gdy przed lufą zapalniczki drżał panjak osika. Zemściłam się na panu zatę chwilę na łąkach. Upokorzył mniepan, ale teraz odpłaciłam panu znawiązką.

Page 700: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Podszedłem bliżej i zerknąłem nazapalniczkę.

- To podarunek od Fryderyka -wyjaśniła. - Sterroryzowałam panaSamochodzika, detektywa-amatora,poszukiwacza przygód. Mam błogąnadzieję, że od dziś odechce siępanu szukać mocnych wrażeń.

- A pani? Czy będzie pani nadalszukała przygód?

- Dlaczego pan myśli, że i japoszukuję przygód? - wzruszyłemramionami. Na końcu językamiałem słowa: „Pani pistolet-zapalniczka nie jest tym samym

Page 701: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

pistoletem, który wypadł z kieszenina łąkach. Tylko ciemność nocna ioślepienie latarką spowodowało, żezapalniczka wydała mi sięprawdziwym pistoletem. Tę scenęw lesie odegrała pani nie po to, abysię na mnie zemścić. Chciała paniprzekonać mnie, że tamten pistoletnie był prawdziwy”.

Lecz nic nie powiedziałem. Wmilczeniu wróciliśmy doobozowiska, gdzie układano się jużdo snu.

Zenobia, o dziwo, nie pochwaliłasię przed nikim tymsterroryzowaniem mnie zapalniczką.

Page 702: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Poszła prosto do namiotu i położyłasię spać.

W obozie Tell zalewałdogorywające ognisko wodąprzynoszoną z jeziora wbrezentowym wiadrze.

- A co z żabą? Nie dała znakużycia? - zapytałem go żartobliwie.

Z powagą pokręcił głową.

- Nie. Na razie panował tuzupełny spokój.

Nadbiegł Sokole Oko.

Page 703: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Odniosłem. Podłożyłem mupuszkę tak ostrożnie, że nic niezauważył.

- To bardzo dobrze - stwierdziłTell. - Bo, proszę pana - zaczął miwyjaśniać - Sokolemu Oku zachciałosię nagle robić porządki w naszychzapasach żywnościowych.Postanowił wszystkie zapasyzgromadzić razem. Pana żywnośćteż zabrał z wehikułu, a takżepuszkę żywnościową pana Kuryłły.Ale pan wie, jaki podejrzliwy jestnasz prezes. Znowu powie, żechcemy mu coś zmalować. Więckazałem mu ją odnieść.

Page 704: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Słusznie, bardzo słusznie -przytaknąłem. Powiedziałemchłopcom „dobranoc” i zacząłem wwehikule rozkładać siedzenia dospania. Noc była ciemna, księżycskrył się za chmurami. Pomyślałem,że w taką noc łatwo byłoby komuśobcemu wejść w złych zamiarach donaszego obozu. Porzuciłem jednaktę myśl, odnajdując w niej resztkiswego dawnego niepokoju. Okolicawyglądała przecież bardzospokojnie i bezludnie.

Wkrótce cały obóz już spał.Odsunąłem okna w wehikule i leżącpod kocem, spoglądałem przezpanoramiczną szybę na pogrążone

Page 705: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

w mroku jezioro. Sen do mnie nieprzychodził, zapaliłem więcpapierosa. Gasiłem go wpopielniczce uczepionej naprzyssawce do szyby, gdy zerwał sięwiatr, głośno zaszeleściły trzciny napółwyspie i zaczęła pluskać woda. Ite szmery - szum wiatru, szelesttrzcin i plusk wody - sprowadziływreszcie sen.

Zbudziłem się w środku nocy. Niewiem, co spowodowałoprzebudzenie. Może jakiśpodejrzany szmer? A możeszczeknięcie Sebastiana w namiocieZenobii?

Page 706: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Usiadłem i wyjrzałem przezuchylone okno. Dookoła wciążzalegała ciemność i tylko jasnedachy namiotów bielały wciemnościach. Od strony jezioradochodził plusk wody i szelestrozkołysanych wiatrem trzcin.

Już chciałem znowu wygodniewyciągnąć się na siedzeniachwehikułu, lecz raptem wydało misię, że dostrzegam niewyraźny ruchmiędzy namiotami. Jak gdyby jakiścień przesuwał się tamtędy. Cieńzbliżał się do mnie i wkrótce obokwehikułu stanęła Kasia.

Zauważyła moją twarz w oknie

Page 707: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

samochodu, podeszła bliżej iszepnęła mi do ucha:

- Pan też słyszał?

- Nie, nic nie słyszałem...

- To dlaczego pan nie śpi?

- Sam nie wiem, czemu sięobudziłem.

- A mnie zbudziło szczeknięcieSebastiana. A potem usłyszałamzduszony krzyk. Ciotka spała jakkamień, nie chciałam jej budzić.Rozsznurowałam drzwi namiotu,myśląc, że może Sebastian

Page 708: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

pobiegnie zobaczyć, co gozaniepokoiło. Ale pan wie, jaki jestSebastian. Skorzystał z okazji iczym prędzej wcisnął się na mojemiejsce do śpiwora. On bardzo lubiciepło. Więc przyszłam tu, żebypana zbudzić. Wiem, że na biwakutrzeba być czujnym.

- Ech, nie należy przesadzać z tączujnością - ziewnąłem. - Toprzecież spokojna okolica.

W tym momencie usłyszeliśmygłośny plusk, jak gdyby rzuciła się wwodzie jakaś ogromna ryba.

- Słyszał pan? - jęknęła

Page 709: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przerażona dziewczynka.

Chwyciłem latarkę elektryczną iwyskoczyłem z samochodu.Skinąłem ręką na Kasię, abypozostała na miejscu, a sampobiegłem na koniec półwyspu.Kasia nie dostrzegła mego gestu ico sił pędziła za mną.

Oto i koniec półwyspu. Dostępudo wody broniła ściana trzcin. Totutaj Tell napotkał wczoraj jakiegośczłowieka.

Przesunąłem guziczek w latarce.Na połamane trzciny padł szerokipromień światła.

Page 710: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- O, Boże! - piskliwie wrzasnęłaKasia.

Tuż przy brzegu przykucnął jakiśstraszliwy stwór. Siedział jak żabana tylnych nogach, wspierając sięprzednimi. Jego zielonkawe, śliskieciało lśniło w blasku latarki,ogromne oczy na szkaradnym pyskupatrzyły na mnie groźnie. Miałemprzed sobą człowieka w strojupłetwonurka.

- Ratunku! Ratunku! - wrzeszczącprzeraźliwie Kasia uciekała co sił.

W jednym mgnieniu okadostrzegłem jakiś podłużny kształt

Page 711: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

w trzcinach. Była to gumowałódeczka, w której leżał bezwładnieludzki kształt.

Zrobiłem krok w kierunku łódeczkii wtedy człowiek-żaba skoczył namnie. Jego ręce objęły mnie wsilnym uścisku, usiłując przewrócićna ziemię.

Świetnie znał dżudo. Nie wiemnawet, jakiego chwytu użył, abymnie obalić. Raptem znalazłem sięna ziemi, a nade mną pochyliła sięprzerażająca maska ze szkłami,przez które patrzyły na mnie czyjeśwrogie oczy. Przycisnął mnie doziemi całym swym ciężarem, lewą

Page 712: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

dłonią chwycił za gardło, usiłującdusić. Prawą pięść podniósł dociosu, aby uderzeniem w głowęspowodować moje zamroczenie.

W ostatniej chwili zdołałemchwycić go lewą ręką za prawynadgarstek, przez co osłabiłemuderzenie. Wytężyłem wszystkie siłyi zdołałem odrzucić go na bok.Znowu jednak znalazł się na mnie ikolanami przygniótł mój brzuch.Jego palce zaciskały się na mojejkrtani, zaczynało mi brakować tchu.

Jak przez grubą ścianęusłyszałem czyjeś głosy. To chybaod strony obozu nadbiegała pomoc,

Page 713: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zwabiona przeraźliwymi wrzaskamiKasi.

Ustąpiło duszenie. Człowiek-żabazrozumiał, że nie poradzi sobie znadbiegającymi. Skoczył z brzegu wtrzciny i z pluskiem zniknął wjeziorze. Łódeczka z ludzkimkształtem pozostała przy brzegu.

Zerwałem się z ziemi ipodbiegłem do łódki. Jednocześnienad brzegiem jeziora zjawił siędoktor, trzej chłopcy, Kasia,Zenobia i Hilda.

W oświetlonej latarkami łódeczceznaleźliśmy pana Kuryłłę. Leżał w

Page 714: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

niej z małym tamponikiem waty naustach i nosie.

- Uśpiono go - stwierdził doktor. -To taki sam tamponik, jakimobezwładniono pana w Jasieniu.

- A więc człowiek-żaba jest chybatym samym, którego wtedyśledziłem. Dziwne, że aż tutajprzyjechał w ślad za nami. Idlaczego uśpił pana Kuryłłę?

- Nie tylko uśpił, ale zdaje się,zamierzał go również porwać -zauważyła Hilda.

- Trzeba go gonić, ścigać i złapać!

Page 715: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- wołała Zenobia. - Powinien panwskoczyć w swój samochód idopędzić go na jeziorze.

Uważałem, że pościg zaczłowiekiem-żabą jestbezsensowny.

- Panują ciemności. On płynie podwodą, nie odnajdę go, choćbymkrążył po jeziorze aż do rana. Niezdołam wyjechać z wody, bo drugibrzeg jest za stromy i zarośniętydrzewami. Lądem droga jest bardzookrężna. A może i on masamochód? Dopadnie go i ucieknie.

Zajęliśmy się nieprzytomnym

Page 716: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

panem Kuryłłą. Wynieśliśmy go złódki, doktor zastosował sztuczneoddychanie.

Dość długo cuciliśmynieszczęśnika. Środek zastosowanyprzez człowieka-żabę fatalnie naniego podziałał. Po ocuceniuwymiotował kilkakrotnie i rozbolałago głowa.

Te dolegliwości sprawiły, żeniewiele zdołaliśmy uzyskaćwyjaśnień.

- Przysięgam, że nie wiem,dlaczego ten potwór chciał mnieporwać - jęczał Kuryłło. - Może i on,

Page 717: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

podobnie jak Fryderyk, myśli, żekryję jakąś tajemnicę? Może chcesię dowiedzieć, gdzie jest jeszczejedna szachownica?

Oczywiście nikt z nas nie wierzyłtym wyjaśnieniom. Było dla nasjasne, że Kuryłło posiada jednakjakąś tajemnicę.

- A jeśli to Fryderyk jestczłowiekiem-żabą? - zapytałemgłośno. - Nikt oprócz niego niewiedział, że wybieramy się nanocleg nad Jezioro Żabie.

- Pan zawsze chce oczernićFryderyka - burknęła Zenobia.

Page 718: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Po jej słowach wpadłem w takązłość, że niemal krzyczałem na nią.

- Niechże pani przestanie udawaćgłupią gęś! Robi to pani nieudolnie!Przecież nikt nie wierzy w panimiłość do Fryderyka. Tak samodobrze, jak i my, wie pani, że tozwykły gangster.

Dziwnie zareagowała Zenobia mamój wybuch gniewu. Zamiastobrazić się, wzruszyła ramionami iodrzekła potulnie:

- Czemu pan tak na mnie krzyczy?

- Bo źle pani odgrywa swoją rolę

Page 719: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- odrzekłem tłumiąc gniew.

Doktor był szczerze zdumiony.

- Przepraszam, ale jaką rolęodgrywa pani Zenobia?

- Jaką? Udaje gęś zakochaną wgangsterze.

- Ciociu, och, ciociu - zdezaprobatą szepnęła Kasia.

Tym razem Zenobia zareagowałainaczej. Tupnęła nogą.

- Cicho, smarkata! I ty też się wto wtrącasz?

Page 720: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

A potem niespodziewanie dla naswszystkich wykręciła się na pięcie ipobiegła do namiotu.

- Nieładnie pan postępuje, panieTomaszu - pokręcił głową doktor. -To taka piękna kobieta, a pan jejdokucza...

Machnąłem bezradnie ręką iposzedłem do wehikułu. Położyłemsię na rozłożonych siedzeniach.Przecież był to dopiero środek nocy,należało się wyspać.

Inni też poszli w moje ślady. PanKuryłło, który poczuł się już zupełniedobrze, zażył proszek od bólu głowy

Page 721: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

i zaszył się w namiocie. Pokilkunastu minutach obóz ogarnęłacisza nocna. Nie wydawało sięprawdopodobne, aby człowiek-żabajeszcze raz próbował napaści.Zapewne szukał teraz drogi ucieczkiz tej okolicy.

Po wydarzeniach, które zabrałynam dobry kawałek nocy,obudziliśmy się bardzo późno.

Doktor poszedł do namiotu panaKuryłły, aby sprawdzić, jak się czujepo przykrej przygodzie, i stwierdził,że pacjent... zniknął.

Page 722: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

To znaczy nie tyle zniknął, ile poprostu zabrał swoje rzeczy i odszedłpozostawiając w namiocie listnastępującej treści:

Moi Drodzy!

Wybaczcie mi, że odszedłem bezpożegnania, ale musiałem takzrobić, ponieważ jestem pewien, żepotwór, który na mnie napadł,śledzi nasz obóz i obserwuje każdynasz krok. Zdecydowałem sięczmychnąć po cichu, korzystając znocnych ciemności. Uciekłem zaśdlatego, że po tym, co on zrobił

Page 723: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

dzisiejszej nocy, zdolny jest dotego, aby następnej mniezamordować, a życie mi jeszczemiłe. Nie wiem, czego on chce odemnie, jego postępowanie jest dlamnie równie tajemnicze, jak i dlawas. Ale jedno wiem: muszęuciekać przed nim. Dlategorezygnuję z rozwiązania zagadki iwracam do domu. Z tą dodatkowąszachownicą nie okłamałem was,jedźcie tam, a przekonacie się, żemówiłem prawdę. Błagam was, niedajcie poznać po sobie, że mnie jużnie ma wśród was, bo ten wariatzapewne wciąż was obserwuje.Jedyna moja nadzieja, że on

Page 724: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

pojedzie do Czarnego w ślad zawami i dzięki temu będę mógłspokojnie odjechać do domu, bo onzgubi mój trop. Życzę wamwszystkiego najlepszego, zrzekamsię stanowiska prezesa.

JAN KURYŁŁO

- I co teraz zrobimy? - kpiącozapytała Zenobia.

- Bóg z nim - rzekł doktor - niechsobie idzie w spokoju. Obawiam sięjednak, że człowiek-żaba nie da sięwyprowadzić w pole. Zdoła

Page 725: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

odnaleźć Kuryłłę, a wówczas ktowie, czy nasz były prezes niepożałuje, że nie jest razem z nami.

- Zgadzam się z panem -powiedziałem przeglądając atlassamochodowy i szukając na nimleśniczówki o nazwie Czarne. - Namzaś nie pozostaje nic innego, jakobejrzeć jednak dodatkowąszachownicę. Przewiduję, że zajmieto czas do południa. Potem ruszamyna Polanę, do mauzoleum.

- Ja chcę wracać do Jasienia -oświadczyła Zenobia. - Mam wyżejuszu tych bezsensownych podróży.Pojechałam na wycieczkę tylko ze

Page 726: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

względu na Fryderyka, a terazpragnę wrócić do swego domku nadjeziorem.

Zastanowiłem się chwilę.

- Jeśli pan doktor wyrazi zgodę,moglibyśmy spełnić pani życzenie.Panie doktorze - zwróciłem się doojca Tella. - Czy nie zechciałby panodwieźć do Jasienia panią Zenobię,Kasię oraz panią Hildę?

- A ja tam po co? - zdziwiła sięHilda. - Ja chcę zobaczyć tęszachownicę w Czarnem.

Odprowadziłem ją na bok i

Page 727: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zacząłem tłumaczyć:

- Muszę wiedzieć, kto jestczłowiekiem-żabą: Fryderyk czyKlaus. Doktor odwiezie panią dopałacu w Jasieniu, zamówi panirozmowę telefoniczną z redakcją, wktórej pracuje Klaus, i uda pani, żechce z nim rozmawiać. Jeśli Klauspodejdzie do telefonu, zrezygnujepani z rozmowy. Ale my będziemywiedzieli, że on przebywa wNiemczech, a więc człowiekiem-żabą jest Fryderyk. Doktor zaczekana panią, a następnie przywiezie naPolanę, gdzie my będziemy na wasczekać. Chyba ma pani do mnie natyle zaufania, aby powierzyć mi

Page 728: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

obejrzenie tej szachownicy.

- Mam do pana całkowitezaufanie i zrobię to, co pan uważaza słuszne - powiedziała Hilda.

Doktor zgodził się odwieźćZenobię, Kasię i Hildę, chłopcy zaśmieli wraz ze mną jechaćwehikułem do Kuryłłowejszachownicy. Lecz raptem wyłoniłasię trudność: Kasia ryknęła płaczemi oświadczyła Zenobii, że jestzachwycona naszą wycieczką, boprzeżywamy ciągle jakieś noweprzygody, a w Jasieniu czekają jąnudy. Ciocia jeździ wciąż dokawiarni, a ona pozostaje sama z

Page 729: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Sebastianem.

Poruszeni płaczem dziewczynkipoprosiliśmy Zenobię, abypozostawiła nam Kasię iSebastiana. Chłopcy okazali sięwielkimi dżentelmenami i przyrzekliZenobii swoją opiekę nad Kasią.Rzecz jasna opiekęzagwarantowałem również i ja.

Poinformowałem Zenobię, żenastępną noc spędzimy na Polaniew pobliżu mauzoleum, a jeśli naszebadania grobowca nie przyniosąrezultatu, powrócimy do Jasienia. Wkażdym razie Zenobia wiedziała,gdzie nas szukać, i gdyby zaszła

Page 730: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

potrzeba, mogła przyjechać do nasswoim motocyklem.

Umówiliśmy się z doktorem iHildą, że spotkamy się o piątej popołudniu na drodze w sąsiedztwiekamieniołomu. Pożegnaliśmy się irozjechaliśmy w różne strony.

Jeśli - jak napisał w swym liściepan Kuryłło - tajemniczy osobnikśledził każdy nasz krok, tonarobiliśmy mu teraz wielkiegokłopotu. Musiał wybrać, czy udać sięw ślad za wehikułem, czy też zawartburgiem, bo przecież nie mógłwiedzieć, że pan Kuryłło zniknąłprzed świtem i nie odjechał żadnym

Page 731: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

z tych samochodów.

Przyszłość miała pokazać, cowybrał tajemniczy prześladowca.

Page 732: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf
Page 733: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Rozdział piętnasty

JESZCZE JEDNA SZACHOWNICA •POWTÓRNA WIZYTA W GROBOWCU• ZAGADKA ROZWIĄZANA • KTOUKRADŁ PAMIĘTNIK? •„BŁYSKAWICZNA” Z WARSZAWĄ •NOC NA POLANIE

Była druga po południu, gdydotarliśmy wreszcie doznajdujących się w głębi lasuzabudowań leśniczówki Czarne.Uprzejmy leśniczy pozwoliłpozostawić wehikuł na podwórku

Page 734: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

pod opieką dwóch ogromnych psówi wskazał nam leśną drożynę, któraprowadziła do kamienia zszachownicą. Po przejściu okołosiedmiuset metrów mieliśmy trafićna starą porębę i tam właśnie, najej skraju, stał wielki głazgranitowy, a na nim wyryta byłaszachownica.

- Jestem tu leśniczym oddwudziestu lat - zwierzał się nam -ale jak dotąd nikt nie interesowałsię tą szachownicą. Tylko jazastanawiałem się czasem, po cowyryto ów znak na kamieniu. Niepytałem o to jednak nikogo, bo wokolicznych wsiach za lasem

Page 735: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

mieszka ludność, która przybyła zzaBugu i z Rzeszowszczyzny, nikt więci tak nie umiałby mi wytłumaczyćtej sprawy.

- Więc oprócz pana nikt właściwienie wie o tej szachownicy -stwierdziłem.

- Ano, tak wychodzi - przytaknąłleśniczy. - Wprawdzie ludzie zokolicznych wsi chodzą do lasu pochrust i na grzyby, ale niesłyszałem, żeby ktoś zainteresowałsię tym znakiem. Bo przecieżprzede wszystkim zapytałby mnie otę szachownicę. Jestem tugospodarzem i odpowiadam za

Page 736: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

teren.

- Wyjaśnię panu, skąd się wziąłów znak na kamieniu -powiedziałem. - Przed pierwsząwojną światową część tego lasunależała do Haubitzów, którzy swójnajwiększy majątek i pałac mieli wJasieniu nad jeziorem. Na krańcachswoich posiadłości ustawialikamienie z szachownicami,ponieważ szachownicę mieli wherbie. Po pierwszej wojnieświatowej sprzedali te lasy, alenikomu z nich ani też nowemuwłaścicielowi zapewne nie przyszłona myśl zetrzeć szachownicę zkamienia granicznego. I tak

Page 737: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

pozostało do dziś.

Pożegnawszy leśniczego,pomaszerowaliśmy ścieżką przezlas.

- Nie dziwię się - odezwałem siędo swoich młodych towarzyszy - żeani do pani Hildy, ani też do nikogoz polskiej ekipy śledczej nie dotarławiadomość o tej szachownicy.Czarne leży o szmat drogi odJasienia, a te lasy Haubitzowiesprzedali prawie pięćdziesiąt lattemu.

- A jednak pan Kuryłło wpadł najego trop - rzekł Sokole Oko.

Page 738: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- I to go moim zdaniemdemaskuje. Pan Kuryłło, który nakrok nie opuszczał Jasienia, uzyskałwiadomość, jakiej nie potrafiłazdobyć specjalna ekipaposzukiwawcza, ruchliwa i mającawielkie możliwości. Nie wierzę wtego rodzaju przypadki. Nie wierzę,aby pan Kuryłło, idąc na spacer doTopielca albo na piwo do gospodyw Jasieniu, otrzymał informację oszachownicy odległej o prawiesześćdziesiąt kilometrów, gdyjednocześnie w Jasieniu działałaekspedycja poszukująca informacjiw tej sprawie.

- A kto mógł mu powiedzieć o

Page 739: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

szachownicy?

- Haubitz - odparłem bez namysłu- lub raczej jego wysłannik, czyliKlaus. Tylko Haubitz mógł posiadaćaż tak doskonałe informacje owszystkich dawnych i obecnychmajętnościach rodowych, a także owszystkich szachownicach. Jestwięcej niż pewne, że wysyłając tuswego przedstawiciela powiedziałmu: „Nie wiem, gdzie mój ojciecschował pamiętnik. Jeśli jednakchodzi o szachownice, to są one wnastępujących miejscach, i tamniech pan szuka skrytki zpamiętnikiem”. Wysłannik Haubitza,a wszystko wskazuje na to, że był

Page 740: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

nim Klaus, sam szukać nie mógł, bobył ciągle obserwowany przez Hildę,Webera i ludzi z polskiej ekipy.Związał się więc z kimś, kogo byćmoże poznał dopiero tutaj albo znałnieco wcześniej, z okresu swejokupacyjnej działalności w policjikryminalnej.

Przez chwilę szliśmy w milczeniu.

- Już wiem! - krzyknąłemradośnie. - Wiem, po co Klausjeździł do Topielca. Spotykał siętam ze swoim współpracownikiem,omawiał z nim sytuację, udzielałrad i wskazówek. Stało się toszczególnie ważne, gdy

Page 741: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zadecydowano o powrocie doNiemiec, i Klaus, dla zmyleniapodejrzeń, postanowił wracać zWeberem. A z kim się spotykał wTopielcu?

- Z panem Kuryłłą - powiedziałaKasia. - Przecież Sebastian odnalazłgo ukrytego w ruinach młyna.

- Tak, Kasiu. Kuryłło twierdził, żeukrył się w ruinach, aby nas śledzić,bo obawiał się, że jesteśmyniemieckimi szpiegami. Prawda jesttaka, że on tam schował się przednami, aby nikt nie domyślił się, żespotykał się w Topielcu z Klausem.

Page 742: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Lecz dlaczego przystał donaszego Związku? - zapytał Tell. -Dlaczego nie szukał na własnąrękę?

- Ach, robił i to. Wespół zKlausem penetrował nocą ruinyobserwatorium, zniszczył płytki nakominku, obejrzał kamień granicznyw Topielcu. Lecz pamiętnika nieznalazł. Dalsze jednak poszukiwaniabyły o wiele trudniejsze, mogłybowiem wzbudzić podejrzenia.Pamiętacie, jakie są na przykładtrudności z otrzymaniem klucza dogrobowca Haubitza?Przewodniczący gromadzkiej radynarodowej zażądałby od Kuryłły

Page 743: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

dowodu osobistego, zapisałby imię,nazwisko, adres, a kto wie, czy wogóle dałby mu ten klucz.Oczywiście Kuryłło mógłby sięwłamać do grobowca, ale tostraszny tchórz. Takie włamaniezresztą wzbudziłoby podejrzeniewładz. Jednym słowem, naszprezesunio przewidywał szeregtrudności związanych zposzukiwaniami. A tu nagle wyłoniłasię sprawa naszego Związku iwyniknęła decyzja Hildykontynuowania poszukiwań. Kuryłłoochoczo przyłączył się do nas, zostałnaszym prezesem, gdyż dawało muto dwie możliwości: obserwowania

Page 744: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

swoich przeciwników nie budząc ichpodejrzeń oraz udziału w oficjalnychposzukiwaniach wespół z Hildą.Wyobrażam sobie, jak radośniezacierał ręce Klaus, gdy dowiedziałsię od Kuryłły o naszym Związku.Odjechał do Niemiec ze spokojnymsercem. A Kuryłło? Warto pamiętać,że nasz prezes to wielki pyszałek, ato ma pewne znaczenie w tejsprawie. On uważa siebie zanajsprytniejszego człowieka naświecie. Był pewien, że gdy trafi natrop zagadki, potrafi nas wykiwać.Co też chyba się i stało.

- Więc pan sądzi, że on jużznalazł pamiętnik? - przeraził się

Page 745: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Tell.

- Tego nie powiedziałem. Leczprzypuszczam, że wie, gdzie jestpamiętnik. W przeciwnym razie niepowiedziałby nam o szachownicy wCzarnem. On wie, że tu nie mapamiętnika. Bo wie, że pamiętnikjest gdzie indziej. Nas wysłał tutaj,a sam poszedł po pamiętnik.

- To dlaczego my idziemy tutaj, anie za nim? - zawołała naiwnieKasia.

- Dokąd, Kasiu, mamy pójść? Czywiesz, dokąd poszedł Kuryłło? -zapytałem.

Page 746: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Na pocieszenie - dodałem pochwili - pozostaje nam jeszczeFryderyk i tajemniczy prześladowcaKuryłły. Wszystko wskazuje, że tojedna i ta sama osoba. Terazmożemy się już domyślać, dlaczegoKuryłło był prześladowany.Tajemniczy napastnik chciał odniego wydrzeć nie informacje ojeszcze jednej szachownicy, alezapragnął wiedzieć, gdzie jestpamiętnik. W związku z tym jednomnie jeszcze zastanawia: jeśliFryderyk jest tajemniczymprześladowcą, to w jakiej chwili ikiedy zdobył pewność, że Kuryłłowie o miejscu ukrycia pamiętnika.

Page 747: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Bo w przeciwnym razie nie groziłbymu pistoletem, nie usiłowałby goporwać.

Ale i na to pytanie nikt z nas nieznalazł odpowiedzi.

- Niewykluczone zresztą - rzekłem- że Kuryłło odszedł od nas nie poto, aby pójść po pamiętnik, ale aby,tak jak napisał w swym liście,uwolnić się od prześladowcy iskierować go na fałszywy trop, czylipuścić w ślad za nami.

Znaleźliśmy się na skraju porębyporośniętej krzakami jeżyn. Chłopcyrozbiegli się na wszystkie strony i

Page 748: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

po chwili Sokole Oko przywołał nasdo siebie wskazując duży,zapadnięty w ziemię głaznarzutowy. Na jego północnejstronie widniał, częściowo pokrytyzielonym mchem, wyraźny znakszachownicy.

Stało się dla nas oczywiste, żetak nieduży przedmiot, jakpamiętnik, zabezpieczony w jakimśżelaznym lub drewnianym pudle,mógł zostać zakopany wnajbliższym sąsiedztwie kamienia.

Należało więc starannieprzekopać cały teren, lecz tegorodzaju czynność musiałaby nam

Page 749: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zająć przynajmniej cały dzień lubnawet dwa dni.

Miałem niemal pewność, żeKuryłło działał w porozumieniu zwysłannikiem Konrada von Haubitz.Wskazując nam miejsce, gdzieznajdowała się jeszcze jednaszachownica, postąpił on jak graczszachowy, który podstawił figurę,aby znaleźć się w korzystniejszejpozycji. Traci, aby zyskać. I możechciał właśnie zyskać na czasie?Gdybyśmy zdecydowali się kopaćwokół kamienia, korzystna dlaniego ilość czasu zwiększałaby sięwielokrotnie.

Page 750: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Jedziemy do mauzoleum -powiedziałem do chłopców i Kasi.

Wróciliśmy do wehikułu ipomknęliśmy w stronę Myśliborza.Tam zjedliśmy obiad, a zakwadrans piąta zatrzymałemwehikuł w umówionym miejscu ustóp Polany.

Doktor i Hilda przybyli zpółgodzinnym opóźnieniem. Wkrótkich słowach Hilda zdała mirelację ze swego pobytu w Jasieniu.

- Prawie pięć godzin czekałam napołączenie telefoniczne. Wreszciejednak dodzwoniłam się do redakcji

Page 751: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Klausa. Sekretarka oświadczyła mi,że pan Klaus właśnie przed chwiląwyjechał. Zapytałam, kiedy wróci, iotrzymałam odpowiedź, że wyjechałna kilka dni za granicę. Nie chciałapowiedzieć dokąd.

- Herr Klaus jest w drodze doPolski - stwierdziłem. - Mojeprzewidywania, aczkolwiek zopóźnieniem, jednak sprawdzająsię.

Doktor miał nieco więcej doopowiadania.

- Pani Hilda czekała na połączenietelefoniczne, a ja odwiozłem

Page 752: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Zenobię do ośrodka campingowego.Od kierownika ośrodkadowiedziałem się, że Kuryłło jeszczenie wrócił, ale musi wrócić, gdyż wdomku pozostawił wiele swoichrzeczy. Następnie podjechałem podkawiarnię pałacową. Na tarasiesiedział Fryderyk i popijał napójcytrynowy. Ja się z nim niepokłóciłem, mnie on nie wymyślał,tak jak panu, panie Tomaszu, więcjak gdyby nigdy nic dosiadłem siędo niego i dłuższy czasrozmawialiśmy o różnych sprawachogólnej natury, o cenach, kłopotachturystów w różnych krajach itp.Poinformowałem go, że jego namiot

Page 753: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

jest już w domku pani Zenobii imoże go zaraz odebrać. Wkrótcenadeszła Zenobia. Bardzo sięucieszyła na widok Fryderyka ioczywiście dosiadła się do nas. Och,jak się do niego wdzięczyła, jakszczebiotała.

- Czy wyszczebiotała mu oucieczce Kuryłły?

- Nie. Natomiast powiedziała oodkryciu jeszcze jednejszachownicy. Namawiała Fryderyka,aby nie chował w sercu urazy iprzyłączył się do naszej wycieczki.Zachęcała go, żeby jeszcze dziświeczór pojechał z nią na Polanę,

Page 754: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

gdzie zamierzamy nocować i gdzieona powinna przyjechać, ponieważtam będzie Kasia. Powiedziała murównież, że chcemy powtórnieprzeszukać grobowiec.

- I co na to Fryderyk?

- Obojętnie przyjął tewiadomości. Odrzekł jej, że sprawatajemniczej szachownicy przestałago obchodzić. Postanowił jutrowyjechać do Jugosławii. Zenobiazaproponowała mu wspólnespędzenie wieczoru na tańcach wświetlicy pałacowej, bo tam miałbyć tak zwany wieczorekzapoznawczy dla nowo przybyłych

Page 755: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

gości. Fryderyk odmówił, tłumaczącsię zmęczeniem. Zenobia wydawałasię zrozpaczona.

- Zmęczeniem? - wzruszyłemramionami. - To przecież mężczyznasilny jak tur. Jestem przekonany, żeFryderyk czeka w Jasieniu naKuryłłę. Czyha tam na niego jakpająk w sieci na tłustą muchę.Zamierza wydusić z niego tajemnicęmiejsca ukrycia pamiętnika. Tętajemnicą jednak zachowuje Kuryłłodla Klausa, który już jest w drodzedo Polski.

- Pan sądzi, że Kuryłło zna tomiejsce? - zdziwiła się Hilda.

Page 756: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Wtedy opowiedziałem jej idoktorowi o swoich podejrzeniachco do roli i postępowania naszegobyłego prezesa. Moje wywodywydały się im logiczne i słuszne.

- Więc co powinniśmy zrobić w tejsytuacji? - zastanawiała się Hilda.

- Nic - odrzekłem ku ichzdumieniu. - Przecież to są tylkoprzypuszczenia. Nie dysponujemyżadnymi dowodami przeciw Kurylle.Nie pozostaje nam nic innego, jakzgodnie z planem ponownieprzeszukać mauzoleum. A jeśli tonie da pożądanych rezultatów, jutropojedziemy do Jasienia i pani,

Page 757: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

panno Hildo, spróbujeskontaktować się telefonicznie zkimś z ekipy śledczej. Powiadomiich pani o naszych podejrzeniachzwiązanych z osobą Kuryłły, a takżeo powrocie Klausa. Już oni będęwiedzieli, co dalej robić. A teraz -na górę, do grobowca.

Samochody, dobrze zamknięte,zdecydowaliśmy pozostawić na nocw kamieniołomie, a sami wraz znamiotami, śpiworami i kuchniąpolową postanowiliśmy wdrapać sięna Polanę i zanocować wnajbliższym sąsiedztwie grobowca,żeby mieć czas na starannezbadanie jego wnętrza.

Page 758: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Objuczeni sprzętemcampingowym pomaszerowaliśmywąską ścieżką, skrajemkamieniołomu, potem weszliśmy wlas bukowy. Dotarliśmy domauzoleum i tutaj rozdzieliliśmymiędzy siebie zadania. Chłopcy,doktor i Kasia wzięli się dorozstawiania namiotów, a ja i Hildapodjęliśmy się przeszukaniagrobowca.

Długą chwilę mozoliłem się zzardzewiałą kłódką na drzwiach.Wreszcie udało mi się otworzyćmauzoleum.

Stanąłem na progu i mimo

Page 759: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

półmroku zalegającego wnętrzegrobowca natychmiast zobaczyłemcoś, co napełniło mnie gniewem,goryczą i złością.

- A niech to wszyscy diabliwezmą! - zawołałem głośno.

Nadbiegł doktor, chłopcy i Kasia.

- Co się stało? - zapytała Hilda.

- Pani się pyta, co się stało? -odparłem ze złością.

Zapaliłem latarkę elektryczną,aby usunąć półmrok z grobowca.

Page 760: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Spójrzcie na tę ścianę -wyjaśniłem powód swegowzburzenia. - Są tam cztery dziurypo śrubach, które w tym miejscukiedyś przytrzymywały jakąśtablicę. Właśnie tu zapewne wisiałapłyta nagrobkowa z imieniem inazwiskiem, datą urodzenia i zgonuoraz... No, z czym jeszcze? -zapytałem.

- Z herbem - odpowiedział Tell.

- Tak, z herbem Haubitzów, awięc z szachownicą. A terazspójrzcie poniżej, na posadzkę. Wtym miejscu brakuje czterechkafelków. Zamiast nich widać ślady

Page 761: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

gipsu. Przyjrzyjcie się. Niedawnoktoś wydłubał ten gips scyzorykiem.Czy widzicie odciśnięty w dolnejwarstwie gipsu ślad? Tu byłpamiętnik, moi kochani, wmetalowej kasecie. Tu leżałpamiętnik Konrada von Haubitz,który zabrał nasz prezes, Kuryłło.

Hilda, doktor, Kasia i chłopcysłuchali mnie jak oniemiali.

Zrobiłem kilka kroków po wnętrzugrobowca i rozgarnąłem nogą kupęstarego mchu. Ukazała się nambiała od gipsu żelazna kasetka.Podniosłem ją i otworzyłem. Byłapusta.

Page 762: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Jak to się stało? Kiedy? -powtarzała zrozpaczona Hilda.

Uderzyłem się dłonią w piersi.

- To moja wina. Byłem ślepy imiałem chyba otępiały umysł, bonie zwróciłem uwagi na te dziury potablicy nagrobkowej. Och, czemunie pomyślałem, że na tej tablicymusiał również widnieć herbHaubitzów, a w nim szachownica.Kuryłło miał jednak tę wyższość nadnami, że posiadał dodatkoweinformacje od Klausa, czyli wprostod Haubitza. Powiedziano mu: wobserwatorium są dwieszachownice, po jednej - na

Page 763: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

kościele w Jasieniu, na kamieniu wTopielcu, na kamieniu w Czarnem,na kościołach w Dolsku i wLubiechowie Górnym. A trzyszachownice znajdują się wgrobowcu Hermanna von Haubitz. Igdy Kuryłło wszedł tutaj razem znami, natychmiast stwierdził, że wmauzoleum widzi tylko dwie, a nietrzy szachownice. Gdzie jesttrzecia? Oczywiście, domyślił się, żebyła ona na płycie nagrobkowej,którą ktoś ukradł. Spojrzał naposadzkę pod miejscem, gdziewisiała płyta, i zauważył, że zamiastczterech kafelków jest gips, któryzszarzał i nie odbijał od tła

Page 764: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

posadzki. Johannowi von Haubitzłatwo było wyjąć kafelki, wydłubaćpod nimi dziurę, włożyć kasetkę zpamiętnikiem, a potem zalać jągipsem. Wystarczyło, że przywiózłtutaj niedużą torbę z gipsem itrochę wody. W ciągu pół godzinymógł sporządzić całą skrytkę. I niewięcej niż kwadrans potrzebowałKuryłło, aby wydobyć pamiętnik.Przypomnijcie sobie, że przebywałtutaj prawie trzy kwadranse.Kasetkę ukrył pod mchem, apamiętnik schował za pazuchę i,gniewając się na nas zapozostawienie w grobowcu, zasiadłw moim samochodzie. Kuryłło jest

Page 765: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

geniuszem! - zawołałem. - Ale niegorszy od niego okazał się Fryderyk.Nabrał on podejrzeń wobec Kuryłłyjuż chyba po fakcie odnalezienia gow młynie Topielec i upewnił się wpodejrzeniach, gdy Kuryłło pozostałna wieży kościelnej. Potem Kuryłłozawieruszył się ponownie i wtedyFryderyk zdecydował się sprawdzićprzyczynę tego faktu. Pamiętacie,on sam ofiarował się pójść dogrobowca i uwolnić Kuryłłę.Poszliście jednak całą gromadką,chłopcy, doktor, Fryderyk iZenobia...

- Tak było - podjął wątek doktor.- Tell otworzył drzwi, Kuryłło

Page 766: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wyszedł z mauzoleum i zaczął nanas krzyczeć, a my goprzepraszaliśmy. Jedyną osobą,która jeszcze raz weszła domauzoleum po opuszczeniu goprzez Kuryłłę, był właśnie Fryderyk.Nie zwracaliśmy na to uwagi, zajęciprzebłagiwaniem Kuryłły. Terazprzypominam sobie, że Fryderykzabawił w grobowcu nawet kilkaminut, to ja wywołałem go stamtąd.Tell zamknął kłódkę i wspólniewracaliśmy do samochodu.Przypominam sobie, że Fryderykszedł z nami milczący i zamyślony...

- Tak, ma pan rację -powiedziałem. - Zapewne Kuryłło

Page 767: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zamaskował resztkami mchuwykruszony gips i ukrył w mchupustą kasetę. Ale przecieżFryderykowi wystarczyło parę razyrozgarnąć nogą mech na posadzce,aby odkryć dziurę i znaleźć kasetę.Co mógł jednak uczynić w tejsytuacji? Gdyby podniósł alarm,odebralibyśmy Kurylle pamiętnik ioddalibyśmy go pani Hildzie.Fryderyk postąpił inaczej i to jestkoronnym dowodem, że nie byłnigdy naszym sprzymierzeńcem,lecz szukał pamiętnika na własnąrękę.

- Ciekawe, z czyjego polecenia? -zastanawiała się Hilda.

Page 768: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Nie mam pojęcia - stwierdziłem.- Wiemy tylko, że przemilczał swojespostrzeżenie i zdecydował sięczekać na najbliższą okazję, abyzabrać Kurylle pamiętnik. Na górzezamkowej w Moryniu znalazł sięnareszcie sam na sam z prezesem ipod groźbą pistoletu zażądałwydania pamiętnika. Możeprzerażony prezes zgodził się, leczpotem rozmyślił i rankiem uciekł zobozu? Z mojej winy pogoń za nimnie udała się Fryderykowi, który tymrozwścieczony popędził do Jasienia,aby tam rozprawić się z Kuryłłą.Wkrótce przekonał się, że zostałoszukany, i wtedy spróbował

Page 769: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

porwać Kuryłłę z naszego obozu,aby zmusić go do wydaniapamiętnika. Nie wiedział przecież,gdzie Kuryłło przechowujepamiętnik. I tym razem nie udałosię to Fryderykowi. Postanowił więczaczekać na niego w Jasieniu. AKuryłło? Czuł się wśród nasbezpieczny, dopóki nie usłyszał, żepragnę wrócić do mauzoleum ijeszcze raz je przeszukać. Domyślałsię, że odkryjemy w grobowcu śladyjego działalności, odnajdziemykasetę i dowiemy się o jego roli.Chciał odwlec tę chwilę i zdradziłnam informację o jeszcze jednejszachownicy. A sam wyniósł się

Page 770: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

cichaczem z obozu, zapewne także iw tym celu, aby zmylićprześladującego go Fryderyka.Jestem pewien, że w tej chwiliKuryłło siedzi gdzieś w ukryciu iczeka na przyjazd Klausa, z którymbył już uprzednio umówiony.

Doktor zaczął dreptać w miejscu,pełen niepokoju i niecierpliwości.

- Proszę państwa! - zawołał. - Wtakiej sytuacji każda minuta jestdroga. Musimy schwytać Kuryłłę iodebrać mu pamiętnik. Każdaminuta może być bezcenna. Róbmycoś, działajmy! Klaus nadjedzie tunajdalej jutro rano. Kuryłło wręczy

Page 771: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

mu pamiętnik, a wtedy wszystkoprzepadło.

- Pośpiech jest złym doradcą -zmitygowałem doktora. - Czy sądzipan, doktorze, że Kuryłło nosipamiętnik w kieszeni lub podpachą? Co będzie, jeśli schwytanyprzez nas Kuryłło wyprze sięwszystkiego i stwierdzi, że nieznalazł pamiętnika? Co będzie, jeślirewizja u Kuryłły nie da nampamiętnika? Spłoszymy ptaszków iKlaus wróci z niczym do Niemiec.Ale gdy sprawa przycichnie,skontaktuje się znowu z Kuryłłą iprzyjedzie do Polski po raz trzeci.Nasz prezes wydobędzie wówczas z

Page 772: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

ukrycia pamiętnik i dobije targu.

- Więc co pan radzi zrobić?

- Nic. To znaczy niezupełnie nic.Przede wszystkim nie wolno namdać poznać po sobie, że znamyprawdę. Doktor, chłopcy i Kasiapozostaną w obozie kołomauzoleum, a ja z panią Hildąpojadę natychmiast do Jasienia.Pani Hilda skontaktuje siętelefonicznie z kierownikiempolskiej ekipy śledczej, przedstawimu sytuację, a oni już będąwiedzieli, jak postąpić z Kuryłłą.Trzeba umożliwić Klausowi i Kuryllespotkanie i dopiero wtedy wkroczyć

Page 773: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

do akcji. Należy schwytać ich nagorącym uczynku przekazywaniasobie pamiętnika, bo to jest jedynaszansa, aby ten pamiętnik dostałsię w nasze ręce. Więc ja odwiozędo Jasienia panią Hildę, a potemwrócimy na Polanę. Zgoda?

- Tak jest - przytaknęła Hilda.

Po kilku minutach siedzieliśmy jużw wozie.

Był wieczór, pora szaregozmierzchu. Zapaliłem światłareflektorów i na pełnym gazieruszyłem szosą do Jasienia. Klauswyjechał do Polski dopiero po

Page 774: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

południu i przebyć musiał prawiecałe Niemcy Zachodnie, a późniejNiemiecką RepublikęDemokratyczną. Było oczywiste, żepo drodze zechce gdzieś nocować, awięc nie mógł przejechać polskiejgranicy wcześniej niż jutro rano.Zdawałem sobie sprawę, żeniewiele czasu pozostanie polskimwładzom do zorganizowaniapułapki, w którą wpadnie Klaus iKuryłło. Dlatego miał jednak racjądoktor, gdy powiedział, że każdaminuta jest cenna.

- Skąd była ta ekipa śledcza? ZWarszawy? - zapytałem.

Page 775: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Tak. Kierownik tej ekipypozostawił mi swój warszawskisłużbowy numer telefonu ipowiedział, że gdyby nasunęły misię jakieś nowe spostrzeżenia wzwiązku ze sprawą pamiętnika, tomogę w każdej chwili telefonicznieskontaktować się z nim. Wyznaję,że mam trochę do nich pretensji:mogli i oni domyślić się, że Klausnawiązał tu jakieś kontakty, znalazłpomocnika i zlecił mu dalszeposzukiwania. Dlaczego zgodzili sięna naszą rezygnację z poszukiwań iwyjazd do Niemiec?

- Zapewne wpadli na ten sam co ija pomysł, ale może właśnie na

Page 776: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

rękę była im wasza rezygnacja,wyjazd i spokój wokół tej sprawy,gdyż właśnie to mogło ośmielićwysłannika Haubitza do podjęciadziałalności. Jestem pewien, żewiedzą o każdym naszym kroku,obserwują także naszychprzeciwników i włączą się do akcjiwe właściwej chwili. Lecz mimo tejpewności trzeba ich poinformować oniebezpiecznej sytuacji.

- A Fryderyk? Jak pan sądzi, kimon jest?

- Proces we Frankfurcie wzbudziłdość duże zainteresowanie wróżnych środowiskach. Kto wie, czy

Page 777: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

sprawą pamiętnika niezainteresował się wywiad któregośz wielkich mocarstw. Czytałemkiedyś wspomnienia jednego zfunkcjonariuszy wywiadubrytyjskiego. Pisał on, że całymilatami skrupulatnie zbieralikompromitujące wiadomości oróżnego rodzaju działaczachpolitycznych w różnych krajach, abywyciągnąć je na stół wodpowiedniej chwili. I pod groźbąpublicznego skandalu czynili z nichposłuszne sobie narzędzia. Możejakiś wywiad chce mieć Haubitza wswoim ręku i do tego potrzebny jestpamiętnik? Czy osoba Fryderyka nie

Page 778: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wydaje się pani podejrzana? Tenjego pływający po wodzie, silny jakczołg samochód, strój donurkowania, pistolet gazowy,chloroform, jego inteligencja, urokosobisty...

Nie dokończyliśmy rozmowy. Wświetle reflektorów zobaczyłempierwsze domki wsi Jasień.Przejechałem obok kościoła iskręciłem pod pałac nad jeziorem.Hilda wyskoczyła z wehikułu i czymprędzej pobiegła do swego pokoju,skąd zamierzała zamówićbłyskawiczną rozmowę z Warszawą.

A ja wstąpiłem do kawiarni

Page 779: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

pałacowej, ale nie zastałem tam aniFryderyka, ani Zenobii. Wśródwozów parkujących koło pałacu niebyło także ogromnego, forda zeszwajcarskimi numeramirejestracyjnymi.

W recepcji zapytałem o Fryderykai otrzymałem zdumiewającąodpowiedź:

- Pan Fryderyk Braun zwolnił swójpokój i wyjechał przed wieczorem.

- Czy nie wiadomo dokąd?

- Nie pytaliśmy. Wspomniał coś oJugosławii...

Page 780: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Wsiadłem do wehikułu ipojechałem do ośrodkawypoczynkowego po drugiej stroniejeziora. Zapukałem do domkuZenobii. Nikt jednak mi nieotworzył, w pobliżu domku nieznalazłem straszliwego motocykla.Zapukałem do domku Kuryłły, ale itu również nikt nie otworzył.Poszedłem więc do kierownikaośrodka.

- Pytał pan o pana Kuryłłę?Owszem, przed dwiema godzinamiwłaśnie powrócił z wycieczki, zabrałswoje rzeczy i zwolnił domek.Spieszył się na autobus doWrocławia.

Page 781: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Nie mogłem opanowaćwzrastającego we mnie niepokoju.Zdarzenia rozwijały się w sposóbdla mnie niezrozumiały. Wróciłemdo pałacu i pobiegłem do pokojuHildy. Właśnie skończyła rozmowę zWarszawą. Tak zwane połączeniebłyskawiczne kosztuje dziesięć razydrożej niż normalne, lecz w tejsprawie nie należało byćoszczędnym.

- I co? I co? - pytałem zniepokojem.

- Tak jak pan przewidywał,odpowiedziano mi, że wiedzą omoich dalszych poszukiwaniach

Page 782: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

pamiętnika. Mają pełne informacjew tej sprawie i trzymają rękę napulsie.

- Trzymają rękę na pulsie? Taksię wyrazili? - ucieszyłem się.

- Tak. I powiedziano mi jeszcze,że oni wiedzą również ozamierzonym przez Klausa powrociedo Polski. Otrzymali sygnał, żeKlaus znowu poprosił o zezwoleniena wjazd do Polski i otrzymał je.

- Chwała Bogu - odetchnąłem zulgą.

- Nakazali mi spokój i rozwagę.

Page 783: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Poprosili, abym robiła to, co do tejpory. To znaczy: poszukiwałapamiętnika.

- W takim razie wracamy naPolanę - zadecydowałem. - Wkrótcebędziemy znowu w kamieniołomie,a potem wśród przyjaciół, którzytam chyba umierają z niepokoju.

W godzinę później drapaliśmy sięw ciemnościach na szczyt Polany,gdzie w najbliższym sąsiedztwiemauzoleum Haubitza bielały wmroku trzy namioty. Doktor, chłopcyi Kasia jeszcze nie spali. Okazałosię, że czekają na nas zprzygotowaną kolacją. Jedząc

Page 784: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

powtórzyliśmy im treść rozmowytelefonicznej oraz podzieliliśmy sięwszystkimi naszymiprzypuszczeniami.

- A więc nasza rola już skończona- stwierdził doktor. - Zapewne będąobserwować Klausa od chwili, gdyprzekroczy polską granicę.Umożliwią mu spotkanie z Kuryłłą iaresztują ich w momencie, gdybędą sobie przekazywać pamiętnik.

Tell był oburzony.

- To tak?! - zawołał. - To my tylesię napracowaliśmy, naszukaliśmy,a oni teraz przyjdą na gotowe? I

Page 785: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

nawet nas nie zaproszą nanajciekawszy moment w tejsprawie? Wiewiórka nałykał sięgazu z pistoletu Klausa, a niebędzie świadkiem schwytaniałobuzów?

- A Sebastian? On też nałykał sięgazu - przypomniała Kasia.

- Przekonacie się - przepowiadałSokole Oko - oni nawet niepodziękują nam za udział w tychwydarzeniach.

- Tak jest, nawet nam niepodziękują - przytaknął Wiewiórka.- Jeszcze powiedzą, że im

Page 786: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

utrudnialiśmy działalność.

Hilda zaprotestowała.

- Jeśli otrzymam pamiętnik, wnajwiększych niemieckich gazetachogłoszę podziękowanie dla was.

- Naprawdę? Tak pani zrobi? -ucieszył się Tell.

- Ja wolałbym w polskich - rzekłbezczelnie Wiewiórka. - Boprzynajmniej chłopaki w szkoledowiedzą się o moich przygodach.Nie uwierzą, jeśli im sam opowiem.

- Dobrze. Prześlę podziękowanie i

Page 787: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

do polskich gazet - zgodziła sięHilda.

Pozwoliłem sobie zrobićnieśmiałą, lecz chyba rzeczowąuwagę:

- A tymczasem pamiętnik jest jakprzysłowiowy wróbel na dachu.Wydaje mi się, że dzielicie skórę naniedźwiedziu, którego jeszcze nieupolowano.

Chłopcy zakłopotali się. Nastałomilczenie. Doktor spojrzał nazegarek.

- Jedenasta. Czy nie sądzicie, że

Page 788: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

już należy iść spać?

Sokole Oko westchnął:

- A jednak to wielka szkoda, żenasza rola się skończyła...

- Spać, spać, spać - nawoływałdoktor zaganiając chłopców donamiotu.

Wyznaję, że i mnie było nijako.Nie dlatego, że skończyła sięjeszcze jedna wspaniała przygoda.Przykra była mi świadomość, żekończyła się bez naszego udziału.Wyobrażałem sobie, że to myodnajdziemy pamiętnik i z dumnymi

Page 789: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

minami wręczymy go Hildzie.

A tymczasem miało się to staćgdzieś poza nami, w nie znanejnam sytuacji, w której nie będziemynawet biernymi świadkami.

I tej nocy na Polanie kładliśmy sięspać z ciężkimi sercami, sądząc, żektoś inny napisze zakończeniehistorii rozpoczętej w harcerskiejKsiędze strachów.

Och, jakże byliśmy naiwni...

Page 790: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf
Page 791: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Rozdział szesnasty

KOGO ZWĘSZYŁ SEBASTIAN? •NOCNA WYPRAWA DO LASU •GROŹNY NAPASTNIK • W POGONIZA ZŁODZIEJAMI • WIEWIÓRKAOKAZUJE SIĘ GRYZONIEM •ZENOBIA CORAZ BARDZIEJPODEJRZANA • ROZMYŚLANIA

Nadchodziła burza. Leżeliśmy jużw namiotach (w jednym ja zdoktorem, w drugim Hilda z Kasią,a w trzecim chłopcy), gdyusłyszeliśmy jej głuchy pomruk. Był

Page 792: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

to odgłos podobny do usuwania siękamiennej lawiny po stromymzboczu. Potem, w miarę zbliżaniasię burzy, głuche dudnienie miałocoraz rzadsze przerwy, wydawać sięmogło, że nocujemy w pobliżuogromnego wulkanu.

Doktor spał smacznie mimołoskotu, mnie jednak sen uciekł zpowiek. Po jakimś czasiestwierdziłem, że burza przechodzibokiem. Lecz i wówczas niezasnąłem, tylko słuchałem wciąż jejbasowego głosu. Zresztą może nachwilę nawet i pogrążyłem się wsen, cienki i delikatny jakpajęczyna. Wyraźnie jednak

Page 793: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

usłyszałem dwa krótkie szczeknięciaSebastiana, który spał w namiocieHildy i Kasi.

Nasz namiot był niezasznurowany. Po cichutkuwysunąłem się z niego inatychmiast przeniknął mnielodowaty chłód nocy. Cofnąłem rękędo namiotu i wymacałem sweter,który naciągnąłem na siebie.

Obóz okrywała noc. Byłamroczna, ale widoczny był czarnyskraj otaczającego nas lasu. Łoskotdalekiej burzy przycichł na krótko,po chwili jednak znowu ozwało sięgłuche dudnienie grzmotów.

Page 794: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Pochłaniało ono wszystkie szelesty,które zazwyczaj słyszy się w letniąnoc w pobliżu lasu. Sebastian niezaszczekał więcej i dał znak życiadopiero, gdy znalazłem się wnajbliższym sąsiedztwie namiotuKasi.

Gwizdnąłem cicho i, o dziwo! -Sebastian, ten sybaryta, piecuch iwygodnicki, jak liszka wypełznął znamiotu przez pozostawioną dlaniego szparkę. Jak każdy jamnik,lubił przechodzić pod niskimisprzętami, przeciskać się przezróżnego rodzaju szpary. Merdającswym szczurzym ogonem dotknąłmnie wilgotnym nosem.

Page 795: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Spodziewałem się, że nocny chłódnatychmiast zapędzi go do ciepłegolegowiska. Kasia musiała co wieczórstaczać z nim walki - z taką siłąpchał się do śpiwora. Lecz tymrazem pies nie wrócił do namiotu.Przykucnął przy moich nogach izaczął wietrzyć, wciągając ześwistem powietrze nadpływające odstrony szczytu: „Może czuje jakieśdzikie zwierzę kryjące się w lesie?” -pomyślałem.

Sebastian wciąż wietrzył iwietrzył, jak gdyby smakujączapach nocnego powietrza.Wreszcie zaskomlił cichutko.

Page 796: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Zrobiłem trzy kroki w kierunkulasu. Sebastian podniósł się iposzedł za mną. „Kie licho?” -pomyślałem. I zatrzymałem się.Wtedy pies również przystanął.

Z namiotu wychyliła się główkaKasi.

- Co się stało? Dlaczego pan nieśpi? - spytała mnie szeptem.

Przykucnąłem i powiedziałem jejdo ucha:

- Robię nocny obchód obozu.Zabierz Sebastiana i zamknij go wnamiocie. Pęta się pod nogami i

Page 797: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przeszkadza. Zabierz go i kładź sięspać.

Schwyciłem Sebastiana i podałemgo dziewczynce.

Posłusznie zasznurowała szczelnienamiot, żeby pies nie mógł sięznowu wymknąć. Byłem rad, żeuwolniłem się od towarzystwa psa.

Chciałem poznać przyczynęniezwykłego zachowania sięSebastiana, ale bałem się, że onmoże mi to utrudnić. Zamierzałemobejść cały obóz, a pies mógł naglepodnieść harmider i wszystkichpobudzić.

Page 798: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Ostrożnie ominąłem namiotharcerzy. Było w nim cicho,zapewne chłopcy spali smacznie,kołysani dalekimi odgłosami burzy.Zrobiłem jeszcze kilkanaście krokówi dosięgnąłem lasu. Teraz należałowzmóc uwagę. Drogę zagradzałyniewidoczne w ciemnościachgałęzie, wystarczyło otrzeć się onie, a sprawiały szelest, którego niegłuszyły nawet grzmoty.

Zanim zagłębiłem się w las,obejrzałem się za siebie, na polanęi rozstawione na niej namioty. Hen,daleko, w mrokach nocypobłyskiwało i jak gdyby z potężnejpiersi dobywał się pomruk, znów

Page 799: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

bliższy i głośniejszy.

A więc burza powracała w tęokolicę.

Minąłem ścieżkę zbiegającą postoku góry aż do kamieniołomu iwszedłem do lasu. Raz po raz nogamoja zsuwała się do wykrotuwysłanego suchymi liśćmi, copowodowało głośny szmer. Raz poraz potykałem się o pieńprzewróconego drzewa, o twarzmoją ocierały się nisko rosnącegałęzie. Wówczas przystawałem inasłuchiwałem, czy wywołanyprzeze mnie szmer nie wypłoszytego „coś” z ciemności i gęstwiny.

Page 800: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Raz po raz też wydawało mi się, żeprzed sobą dostrzegam przyczajonąpostać. Niekiedy dłuższą chwilętrwało, zanim uświadomiłem sobie,że to tylko dwa rosnące przy sobiedrzewa upodobniły się do sylwetkiludzkiej, a samotny jałowiecprzypomina przykucniętegoniedźwiedzia.

Burza była wciąż bliżej i bliżej.Już nad moją głową czarne chmurypękały od zygzaków błyskawic, agrzmot piorunów niemal ogłuszał.Dwukrotnie zerwał się silnypodmuch wiatru i rozkołysałdrzewa, wypełniając bór głośnymszumem liści. Wtedy to

Page 801: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przyspieszyłem kroku i szedłemśmielej, wiedząc, że szelestwywołany moimi krokamizagłuszają odgłosy wiatru i burzy.

Ale po chwili znowu wiatr ucichł,tylko gromy grzechotały nadPolaną. Nagle niebieska błyskawicarozdarła niebo i zobaczyłem przedsobą niewielką polankę. Jeszczejedna błyskawica i dojrzałem postaćludzką...

Kilkoma susami, kryjąc się zapniami drzew, dopadłem skrajupolanki.

Tajemnicza osoba poprawiła na

Page 802: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

sobie płaszcz i wolno poszła ścieżkąw tę stronę, gdzie leżał nasz obóz.Ucieszyło mnie to. Jeszcze chwila ibędzie musiała przejść tuż obokmnie, ukrytego za pniem grubegobuka. A wtedy?...

Nie miałem pojęcia, co wtedyzrobię. Byłem przecież bezbronny, atajemniczy „ktoś” mógł byćuzbrojony choćby w laskę. Zresztąnie było żadnych podstaw, abysądzić, że ów osobnik miał wrogiezamiary. Mógł to być samotnyturysta, który zabłąkał się naPolanę.

Tajemnicza postać zbliżała się.

Page 803: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Jeszcze krok i minie mnie wodległości wyciągniętego ramienia.Tak bardzo pragnąłem, aby w tymmomencie znowu błysnęło. Lecztym razem szczęście mi niesprzyjało. Osobnik przeszedł obok,twarzy jego nie zdołałem zobaczyć.Szedł szybko, coraz szybciej irozpłynął się w ciemnościach.

Pobiegłem za nim stąpając napalcach. Ścieżka skręcała raptownieobok wielkiego krzaka. Otarłem sięo niego prawym ramieniem, apotem potknąłem o wystający zziemi korzeń. Potknięcie było takniespodziewane, że jak długiprzewróciłem się na ziemię.

Page 804: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Chciałem zerwać się na nogi, alecoś ciężkiego spadło mi na plecy,czyjeś kolana przygniotły mi łopatki,a czyjeś ręce w silnym uścisku ujęłymoje dłonie. Tajemniczy osobniksiedział mi na karku i przygważdżałdo ziemi.

Ogromnym wysiłkiem wygiąłemplecy w łuk i starałem siępodciągnąć pod siebie kolana.Udało mi się to. Odbiłem się nimi odziemi i przekoziołkowałem wraz zprzeciwnikiem przyczepionym domnie jak kleszcz. Przydały sięumiejętności nabyte przyćwiczeniach dżudo, sztuka upadaniaw przód i w tył.

Page 805: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Ale i mój napastnik znał dżudo.Wczepił się dłońmi w moją szyję,stosując klasyczny chwyt, mającyspowodować u mnie utratę tchu.

„Zgiąć się, aby zwyciężyć” -przypomniałem sobie naukiAkyamy. Przekoziołkowaliśmyrazem i po chwili on znowu tkwił mina karku i dusił.

Przechyliłem tułów do przodu izwróciłem głowę w lewo podramionami napastnika.Kontynuowałem obrót i zmusiłemgo do zluźnienia uścisku. Wtedyzłapałem go za nadgarstki. Jeszczesilny ruch tułowiem i tym razem to

Page 806: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

ja przygniatałem go sobą. Poczułemznajomy przyjemny zapach perfum.Pachnący loczek włosów łaskotałmnie w nos.

- Zenobia - powiedziałem,puszczając jej dłonie. Po chwilistaliśmy obok siebie, dysząc zezmęczenia.

- Bandyta! - syczała Zenobia. -Napada pan nocą w lesie nasamotne i bezbronne kobiety.

- To pani na mnie napadła -tłumaczyłem się, zaskoczonyspotkaniem z dziewczyną.

Page 807: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Musiałam się bronić. A to znaczyatakować. Widziałam, jak przyczaiłsię pan za drzewem. Wywabiłampana na ścieżkę...

- Co pani tu robi? W nocy?

Wzruszyła ramionami.

- Umawialiśmy się przecież, żeprzyjadę do was. I do Kasi. Ale wtych ciemnościach nie umiałamtrafić do obozu.

Podrapałem się w głowę.

- Zapewne chodziła pani wsąsiedztwie obozu, bo Sebastian

Page 808: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

panią zwęszył. Nie zauważyła paninamiotów obok mauzoleum?

- Przecież nie kryłabym się wlesie podczas burzy - burknęła.

Zerwał się wicher, rozszumiał sięlas. Pazury błyskawic rozdzierałyczarną powłokę nisko sunącychchmur.

Zenobia zdawała się zniepokojem nasłuchiwaćnarastającego szumu wiatru.

- Gdzie jest pan Fryderyk? -zapytałem.

Page 809: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Wyjechał.

- Do Jugosławii?

- Nie wiem. Nie pytałam go o to.

Szum narastał. Krople deszczuzaczęły uderzać w liście.

- Chodźmy do namiotów. Prędzej,bo zmokniemy - chwyciłem Zenobięza łokcie.

Ku mojemu zdumieniudziewczyna ani drgnęła. Jak gdybynic jej nie obchodziła ulewa.

- No, chodźmy. Zmokniemy -

Page 810: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

powtórzyłem.

- Cicho - burknęła. I stała dalejnieruchomo, nasłuchując.

Ulewa ogarnęła nas nagle,zalewając potokami wody.

W jednej chwili byliśmyzmoknięci. Mój sweter nasiąknąłwilgocią jak gąbka, płaszcz Zenobiistał się śliski jak skóra węża.Zenobia nie miała nic na głowie. Anichustki, ani kaptura. Jej włosyzamieniły się w ociekające wodąstrąki. A ona wciąż stała wpotokach deszczu i nasłuchiwała.

Page 811: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Co się pani stało? - zapytałem.

Raptem poprzez szum wiatru ideszczu usłyszeliśmy krzyk. A raczejwołanie. Dochodziło od strony,gdzie stały nasze namioty.

- Tam!... Tam pobiegli!... Łap ich,trzymaj!...

Rozpoznałem głosy swoichprzyjaciół, harcerzy.

W naszym obozie działo się cośniepokojącego.

Tym razem nie trzeba byłoZenobii zachęcać. Pierwsza pobiegła

Page 812: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

ścieżką w stronę, skąd dolatywaływołania.

Wielkimi susami pędziłem obokniej.

Przebiegliśmy dwa zakręty ścieżkii głosy harcerzy stały sięwyraźniejsze.

- Chłopaki, szukajcie w tamtychkrzakach... Tam się schowali! -rozpoznałem rozkazujący głos Tella.

Ulewa urwała się, ale wzmógł sięwiatr. Napierał na nas, rozkołysałkorony drzew i strząsał deszcz zliści. Łomot wiatru znowu zagłuszył

Page 813: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

wołanie chłopców. Biegnąc, niemalwpadliśmy na nich.

Zabłysły trzy latarki elektryczne.

- Pan Samochodzik! I paniZenobia? - chłopcy byli zdumieni conajmniej tak samo, jak ja, gdy wwalczącym ze mną napastnikuodkryłem dziewczynę.

- Co się stało? Kogo szukacie polesie? - Zenobia zadawała pytaniaostrym głosem, wymuszającymnatychmiastową odpowiedź.

- Ktoś zakradł się do naszegonamiotu. Ugryzłem go w rękę -

Page 814: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

powiedział z dumą Wiewiórka.

- Ugryzłeś go? - parsknąłemśmiechem. Mój śmiech obraziłchłopca.

- A co miałem zrobić? Pogłaskaćgo po ręce?

Tell rzeczowo uzupełniłwyjaśnienie:

- Ktoś chciał zakraść się donaszego namiotu. Przeciął nożempłótno i wsadził rękę. WtedyWiewiórka ugryzł go. Tamtenkrzyknął i wyszarpnął rękę znamiotu. Wybiegliśmy i

Page 815: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zobaczyliśmy, że dwóch ludzi uciekado lasu. Popędziliśmy za nimi, alebyła burza, ulewa i wiatr. Zdołalinam umknąć...

- Chyba nie uciekli daleko.Moglibyśmy ich poszukać -proponował Sokole Oko.

Rozejrzałem się po nocnym imokrym od deszczu lesie, w którymszalał zimny wiatr. Chłopcy ubranibyli w pidżamy, ja miałem na sobieprzemoknięty sweter i mokrespodnie od pidżamy.

- Wracamy do obozu -zadecydowałem. - W lesie na

Page 816: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Polanie potrafi się ukryć cały pułk.

Na skraju obozu spotkaliśmydoktora, Hildę i Kasię.Wymachujący radośnie ogonemSebastian rzucił się witać Zenobię.

Znowu nastała długa chwilawyjaśnień, pytań i odpowiedzi, boprzecież nie tylko sprawa zezłodziejami, ale i niespodziewanezjawienie się Zenobii budziłozdumienie.

Wziąłem od Tella latarkęelektryczną i poszedłem do namiotuchłopców. Mówili prawdę: namiotbył rozcięty w przedniej części, w

Page 817: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

pobliżu drzwi, a więc tam, gdziezazwyczaj śpiący mają nogi, a nakawałku wolnej przestrzenitrzymają plecaki.

„A więc chcieli ukraść plecaki” -doszedłem do wniosku i wróciłemdo swoich przyjaciół, którzy wdalszym ciągu komentowali nocnąprzygodę.

- Złodzieje sądzili, że burzabędzie im bardzo pomocna - mówiłTell. - Zagłuszy ich kroki i rozcinaniepłótna. Ale właśnie burza stała sięich największym wrogiem. Obudziłynas grzmoty i pioruny. Nikt z nasnie spał. Leżeliśmy jednak cichutko,

Page 818: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

myśląc, że drugi śpi. Nagle płótnonamiotu trochę ugięło się i rozległsię chrobot rozcinanego materiału.Potem do namiotu wsunęła sięczyjaś ręka. Wiewiórka, niewielemyśląc, capnął ją zębami...

Zimny wiatr coraz bardziej dawałsię nam we znaki. Należałopomyśleć o ukryciu się wnamiotach.

- Czy zmieszczę się u was? -Zenobia zapytała Hildę i Kasię.

- Ależ tak - ucieszyła się Kasia. -Przecież to jest namiottrzyosobowy.

Page 819: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Doktor zastanawiał się głośno:

- Ciekawy jestem, dlaczegozłodziejaszki usiłowały zakraść siędo chłopców, a nie, na przykład, domojego namiotu?

- Bo nasz namiot stoi najbliżejlasu - odpowiedział Sokole Oko.

Wszystkich zadowoliła taodpowiedź, bardzo zresztąrozsądna. Powiedzieliśmy sobie„dobranoc”, choć było już popółnocy, i zaczęliśmy rozchodzić siędo namiotów.

Jeszcze na krótką chwilę

Page 820: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

znalazłem się sam na sam zZenobią.

Powiedziałem do niej:

- Pani wiedziała, że ktoś zakradasię do naszego obozu. Tam, w lesie,nie chciała się pani ruszyć zmiejsca. Nasłuchiwała pani, jakgdyby czekając na wydarzenia,które potem nastąpiły.

Parsknęła śmiechem.

- Pan zupełnie oszalał. Czyżbypodejrzewał mnie pan o zmowę zezłodziejami?

Page 821: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

I odeszła do namiotu Hildy i Kasi.Byłem skonsternowany.

Rzeczywiście, jakoś trudno byłowyobrazić sobie Zenobię w spółce zludźmi okradającymi turystów.Złodzieje ci zresztą nie mielipojęcia, że plecaki w namiocie kryjąrzeczy o tak małej wartości -koszulki i slipki, puszki z resztkamiżywności, blaszane kubki i naczyniakuchenne - w przeciwnym razie nieusiłowaliby dokonać kradzieży.

Powlokłem się do swego namiotu.Przebrałem się w suchą bieliznę,powiedziałem doktorowi„dobranoc”. Udawałem, że jestem

Page 822: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

bardzo śpiący, aby w zupełnymspokoju przemyśleć wydarzenia nietylko tej, ale i poprzedniej nocy.

Już zasypiałem, gdy nagle w mejgłowie pojawiła się myśl takabsurdalna, że aż roześmiałem sięcichutko. Lecz po chwili myśl ta miuciekła, zagubiła się w mocnympokrzepiającym śnie.

Page 823: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf
Page 824: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Rozdział siedemnasty

CO OTRZYMALIŚMY ZAMIASTBANANOWEGO KOMPOTU •PODSŁUCHANA ROZMOWA • NAPAD• Z 24 UJAWNIA SIĘ • POCIESZAMKURYŁŁĘ • NA PUNKCIEGRANICZNYM • GDZIE JESTPAMIĘTNIK? • ZAKOŃCZENIEPRZYGÓD

Nad ranem Polanę otoczyła gęstamgła, a wraz z nią przenikliwy ziąbzakradł się do naszych namiotów.Obudziliśmy się w kwaśnych

Page 825: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

humorach, nie było się czym umyć,bo wody, którą wczorajprzynieśliśmy na górę, starczyłozaledwie na kawę do śniadania.

Nie widzieliśmy dalej niż na trzymetry, nie mieliśmy się gdzieschronić przed wilgotnym oparem.W tej białej wacie zaledwiemajaczył skraj lasu i tylko rysowałasię sylwetka mauzoleum. Stokwzgórza opadał stromo w dół iniknął w mgle, tak że wydawało się- dalej jest już przepaść bez dna.

Czegokolwiek dotknęliśmy się,wszystko było wilgotne, jak gdybypolizane mokrym ozorem. Z

Page 826: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

niechęcią pakowaliśmy do workówwilgotne śpiwory, zwijaliśmy mokrematerace i ociekające wodą płótnanamiotów. Wreszcie zebraliśmy sięwokół szumiącej wesoło maszynkigazowej, na której gotowała siępachnąca przyjemnie kawa. Nadużym talerzu leżały pokrojoneprzez Hildę kromki chleba zmiodem. Po zjedzeniu śniadaniazamierzaliśmy zejść dosamochodów, a potem wrócić doJasienia.

- Ciekaw jestem - odezwał sięTell - czy ci, co odbiorą Kuryllepamiętnik Haubitzów, zechcą namwyjaśnić wszystkie tajemnicze

Page 827: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

sprawy.

- Nie było żadnych tajemniczychspraw - powiedziałem ocierająctwarz z mokrego oparu mgły. -Wszystko jest dziś jasne ioczywiste. Klaus, który przyjechałdo Polski wraz z panią Hildą iWeberem, znalazł pomocnika wosobie Kuryłły. Nocami obydwajpenetrowali ruiny obserwatorium ina nich to natknął się Wiewiórka,gdy poszliście do ruin. Bali się, że onocnych gościach w obserwatoriumrozpowiecie na lewo i prawo, comogło obudzić podejrzenia wpolskiej ekipie śledczej. Dlategozdecydowali się unieszkodliwić

Page 828: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Wiewiórkę przy pomocy pistoletugazowego. W kilka dni później i japrzyjechałem do Jasienia. Alewówczas pani Hilda i Weberpostanowili już wracać do Niemiec,ponieważ poszukiwania okazały siębezowocne. Tego samego dniaprzybył do Jasienia Fryderyk ioczywiście poszedł nocą doobserwatorium, aby rozejrzeć się zaszachownicami. Zacząłem go śledzići dlatego obezwładnił mniechloroformem. Nie chciał zostaćzidentyfikowany, ale ciekaw był, ktogo śledził. A dalszy ciąg jestrównież prosty. Polska ekipaodjechała do Warszawy. Weber i

Page 829: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Klaus wrócili do Niemiec,poszukiwaniami miał zająć się zpolecenia Klausa nasz prezesunio,Kuryłło. Zorganizowaliśmy ZwiązekTajemniczej Szachownicy irozpoczęliśmy podróż, która była narękę Kurylle i Fryderykowi. PóźniejFryderyk stwierdził, że Kuryłłoodnalazł pamiętnik, i postanowił mugo odebrać na górze zamkowej.Usiłował dokonać porwania nadJeziorem Żabim. Kuryłło zawiadomiłKlausa, że ma pamiętnik, albo teżjuż uprzednio umówił z nim termin imiejsce przyszłego spotkania. Klausznowu jedzie do Polski. Nakryje ichnasz kontrwywiad, a wówczas

Page 830: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

pamiętnik znajdzie się w rękachpani Hildy.

- Albo się nie znajdzie - burknęłaZenobia. - Pan Tomaszwyeliminował z gry osobęFryderyka. Wątpię jednak, czy onsam da się tak łatwo pominąć.

- Fryderyk odjechał do Jugosławii- rzekłem.

- Tak? - Zenobia udała zdumienie.- Razem z Kuryłłą?

- Jak to: razem z Kuryłłą?

- A tak. Wczoraj wieczorem

Page 831: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

widziałam jadącego forda. Wózprowadził Fryderyk, a obok niegosiedział prezes Kuryłło.

Złapałem się za głowę.

- To znaczy, że Fryderykowi udałosię dopaść Kuryłłę. No tak, Kuryłłopowrócił do Jasienia po swojerzeczy, a tam czyhał na niegoFryderyk. I zabrał go wraz zpamiętnikiem. Dokąd pojechali?

- Tego, niestety, nie wiem -mruknęła Zenobia. - Wprawdziepopędziłam za nimi motocyklem,ale wóz Fryderyka jest niezwykleszybki. Wydaje mi się, że jechali w

Page 832: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

stroną Polany.

- Tutaj? Po co? - zawołali chłopcy.

Przypomniałem sobie naszeobozowisko nad Jeziorem Żabim.Przypomniałem sobie przecięteżyletką płótno namiotu...

I już wiedziałem! Ach, co za ulga!Odetchnąłem głęboko, jak gdybymdokonał jakiejś ogromnejwspinaczki.

Roześmiałem się głośno jakwariat. W ten sposób objawiło sięustępujące we mnie napięcienerwowe. Nie mogłem powstrzymać

Page 833: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

się i stłumić śmiechu. Chichotałemjak szaleniec, dostrzegając corazbardziej zdumione miny chłopców,Kasi, doktora i Zenobii.

- Co się panu stało? - zaniepokoiłsię doktor.

Odetchnąłem jeszcze głębiej. Razi drugi. Stłumiłem śmiech.

- Wiewiórka - zwróciłem się dochłopców - czy nie sądzisz, że porajuż poczęstować nas swojąniespodzianką? Jak długozamierzasz ją nosić w plecaku? Tojuż koniec naszej wycieczki. Jutropani Hilda pojedzie do Berlina, pani

Page 834: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Zenobia i Kasia powrócą doWarszawy, a i my pośpieszymy dodomu. Zabierzesz z sobą również iniespodziankę?

- Pan Tomasz ma rację. Otwierajpuszkę! Zjemy teraz to, co w niejtrzymasz - rozkazał Tell.

- Jeśli się nie zepsuło - dodałSokole Oko.

Wiewiórka chwycił swój plecak iwyciągnął z niego oklejonąplastrami puszkę.

- Przepraszam was, ale jazupełnie zapomniałem o swojej

Page 835: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

niespodziance - tłumaczył sięzawstydzony.

Szybko oderwał plastry napuszce. I otworzył ją.

- Boże drogi! - jęknęła Hilda.

- Och! - westchnęła Zenobia.

- Och! - powtórzyła Kasia.

- O, rany! - wrzasnął Sokole Oko.

- A to ci heca - powiedział Tell.

- Nie do wiary - wyjąkał doktor.

Tylko Wiewiórka był tak

Page 836: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zdumiony, że nie wydał z siebiegłosu. Sięgnął po puszkę i wyjął zniej skórzane okładki kryjące wsobie dwa pokaźnej grubościbruliony. Okładki miały wyciśniętelitery, ongiś chyba złote, a terazwyblakłe, żółtawe. Układały się onew słowa:

Konrad von Haubitz

M E M O I R E N

Pierwszy zdołałem ochłonąć i

Page 837: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zdobyłem się na wesoły ton:

- Piękną niespodziankę miałeś dlanas, Wiewiórko. Co tu ukrywać,niezwykła to niespodzianka.

Wiewiórka spojrzał na mnieszeroko otwartymi oczami.Podobnie otwarte były jego usta.

- A gdzie moja czekolada?Pudełko z bananowym kompotem?Cztery paczki herbatników? W tejpuszce miałem też gumę do żucia,torebkę z miętowymi cukierkami,pudełko z marmoladkami...

- O jej, język mi ucieka -

Page 838: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

westchnęła Kasia.

- I co się z tym stało? - zakończyłWiewiórka.

Sokole Oko domyślnie pokiwałgłową.

- Smakołyki Wiewiórki zjadł panKuryłło. A my mamy pamiętnikHaubitza.

Tell tłumaczył Wiewiórce:

- Ty jeszcze nic nie rozumiesz?Pamiętasz wieczór nad JezioremŻabim? Zobaczyłeś u pana Kuryłłypuszkę oklejoną plastrami i zrobiłeś

Page 839: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

to samo. A potem Sokole Okozaczął porządkować zapasyżywności i wtedy zamienił puszki.

Hilda gorączkowo przerzucałastronice brulionu. Były one zapisanewyraźnym gotyckim pismem. Tu iówdzie wklejono fotografię. Jedenrzut oka wystarczył, aby sięupewnić, że jest to autentycznypamiętnik Konrada von Haubitz.

- Oto i on - Hilda wskazałafotografię eleganckiego oficera.

- Mam nadzieję - odezwała sięZenobia - że ten pamiętnikwystarczy, aby Haubitz zawędrował

Page 840: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

na ławę oskarżonych.

Doktor wrzasnął, jak gdyby nagleobudził się ze snu:

- Rozumiem! Już wszystkorozumiem! Wczoraj wieczoremFryderyk nareszcie dostał w swojeręce Kuryłłę. Przerażony prezesuniowręczył Fryderykowi puszkę zpamiętnikiem. I wtedy okazało się,że zamiast pamiętnika w puszce sączekoladki i kompot bananowy...

- Może stało się to już wcześniej -powiedziałem. - Może Kuryłłonatychmiast po rozstaniu się z namizajrzał do puszki i stwierdził, że

Page 841: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

puszki zamieniono. W innej sytuacjizapewne mógłby do nas wrócić i poprostu powiedzieć: zamienionopuszki, zwróćcie mi moją.Uczynilibyśmy to nie zaglądając downętrza. Ale my wtedy jużpojechaliśmy do leśniczówki Czarne,a potem na Polanę, do grobowcaHaubitza. Kuryłło zdawał sobiesprawę, że zauważymy otwartąskrytkę, znajdziemy kasetę idomyślimy się, kto nas wykiwał.Jedyna nadzieja, jaka mupozostała, to możliwość, że nieotworzymy puszki-niespodzianki, aon podstępnie będzie mógł ją namodebrać. Gdy wpadł w ręce

Page 842: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Fryderyka, oczywiście powiedziałmu, co się wydarzyło. I obydwaj tejnocy usiłowali wykraść puszkę znamiotu chłopców...

Urwałem. Wydawało mi się, że zakratą w oknie grobowca mignęła miczyjaś twarz.

- Tam... tam... - wyjąkałem. -Ktoś tam jest i podsłuchuje...

Zenobia, doktor, chłopcy, Kasia iHilda porwali się ze swoich miejsc irzucili się w stronę mauzoleum. Aleci, co się w nim kryli, uprzedzili ich.Zanim chłopcy dobiegli dogrobowca, usłyszałem skrzyp drzwi i

Page 843: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

dwa cienie przepadły w mgle.

- Trzymaj! Łap ich! - krzyczelichłopcy.

Rozpoczęła się teraz szaleńczagonitwa po stoku wzgórza.

Z gęstej mgły dobiegły mnieokrzyki chłopców, pisk Kasi, wołaniedoktora. Słyszałem naszczekiwaniaSebastiana.

Przede mną na ziemi leżałaotwarta puszka z pamiętnikiemHaubitza.

„Zachowują się bardzo

Page 844: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

nieostrożnie - pomyślałem. - Z tejpuszki nie wolno spuszczać oka”.

Zamknąłem puszkę i znowustarannie okleiłem ją plastrem...

Pierwsza wróciła Hilda.

- Och, Boże, pozostawiłampamiętnik! - zawołała. Odetchnęła zulgą, gdy wręczyłem jej zamkniętąpuszkę. - A te dwa typy zniknęłynam w lesie. Jest taka mgła, żewłasnego nosa nie widać.

- Niech się pani z tą puszką nierozstaje. Obawiam się, że czeka nasjeszcze wiele kłopotów - ostrzegłem

Page 845: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Hildę.

Z nieudanej pogoni powróciłaZenobia, Kasia, doktor i chłopcy.Przybiegł także i Sebastian, który tęgonitwę uważał za świetną zabawęi wesoło merdał ogonem.

- To byli Fryderyk i Kuryłło - rzekłTell. - Nie rozpoznałem ich w mgle,ale to mogli być tylko oni.

Przytaknąłem, a doktorpowiedział:

- Zdaje się, że czeka nasniewesoły powrót do samochodu.Te łajdaki spróbują wykorzystać

Page 846: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

mgłę, żeby odebrać nam pamiętnik.Uważam, że powinniśmynatychmiast stąd wyruszyć, zanimnie ochłoną po ucieczce i niewymyślą jakiejś pułapki.

- A może zaczekamy, aż mgłaopadnie? - zaproponowała Zenobia.

- A jeśli mgła nie opadnie aż dowieczora? - odrzekł jej doktor.

- Musimy być bardzo ostrożni.Fryderyk ma pistolet gazowy -przypomniał Sokole Oko.

Wiewiórka lekceważąco machnąłręką.

Page 847: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Raz już łyknąłem tego gazu. Nieboję się. Dajcie mi puszkę, ja jąbędę niósł.

- Nie. Ja ją wezmę - odezwała sięZenobia.

Chłopcy podnieśli wrzaskprotestacyjny:

- Nie, nie zgadzamy się, abypuszkę niosła pani Zenobia! Każdy,tylko nie pani Zenobia!

Zenobia ujęła się pod boki.

- A dlaczegóż to ja nie mam jejnieść? - spytała złowrogo.

Page 848: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Chłopcy zaczerwienili się. Niemieli śmiałości powiedzieć jej, comyślą.

- Bo... bo... pani jest podejrzana -wyrzucił z siebie Sokole Oko.

- Tak - podchwycił Tell. - Przezcały czas zachowywała się panibardzo podejrzanie. Trzymała panistronę Fryderyka.

Kasia o mało się nie rozbeczała.

- Jesteście wstrętni! Wstrętnechłopaki! Moja ciocia nigdy nie byłapodejrzana! Nigdy, nigdy, nigdy! -wołała.

Page 849: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Zenobia pogłaskała ją po głowie.

- Uspokój się, Kasiu. Nie chcą,żebym niosła? Nie, to nie. Tylkożeby potem nie żałowali...

Hilda ucięła dyskusję:

- Ja wezmę puszkę zpamiętnikiem, a pan doktor i panTomasz będą moją asystą ikonwojem. Wy także - uśmiechnęłasię do chłopców, na co oni zpowagą kiwnęli głowami. -Przyjechałam do Polski popamiętnik, a skoro znalazł się on jużw moich rękach, nie mogę gonikomu oddawać. Uważam, że jeśli

Page 850: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

ktoś się powinien narażać w tejsprawie, to właśnie ja. Tym bardziejże mam z Haubitzem i prywatneporachunki.

Zakomenderowałem:

- W drogę, proszę państwa!

Podjęliśmy z ziemi nasze bagaże- namioty i śpiwory, uformowaliśmysię w kolumnę. Na przodzie szedłdoktor i Kasia, potem Hilda wotoczeniu chłopców. Ja z Zenobiazamykaliśmy pochód, któregocentrum stanowiła Hilda z puszką.

Nad Polaną zatrzymała się chyba

Page 851: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

ogromna chmura. Mgła jeszczebardziej zgęstniała, nie widziało siędalej niż na dwa kroki. Wkrótce teżstraciłem z oczu czoło naszegopochodu, doktora i Kasię. Jedyne cowidziałem, to plecy Sokolego Oka ipostać Hildy. Dwaj pozostalichłopcy zaledwie rysowali mi się wemgle.

- Czy nie za dużo pan ryzykuje? -odezwała się idąca obok mnieZenobia.

- Sądzi pani, że jest jakieśryzyko?

- To pan powinien był wziąć

Page 852: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

puszkę z pamiętnikiem. Co będzie,jeśli na Hildę napadną?

- Wprawdzie niesiemy ciężkiebagaże, ale w każdej chwilimożemy je porzucić, aby obronićHildę. Zresztą, skąd ta pewność, żeodważą się napaść?

- Czy pan wie, kim jest Fryderyk?Czy zdaje sobie pan sprawę, czegomożna się po nim spodziewać?

Uśmiechnąłem się.

- Wiem. Jest to człowiekpiekielnie odważny i diablo sprytny.Odczuwam dla niego podziw, gdy

Page 853: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

pomyślę, ze przez ten cały czas niezrobił nic takiego, co mogłoby staćsię dowodem przeciw niemu.Przypuszczam też, że jego paszportszwajcarski jest, niestety,autentyczny, o co postarali się jegomocodawcy. Jak mu dowieść, że byłczłowiekiem-żabą i usiłował porwaćKuryłłę? Jak mu udowodnić, żeobezwładnił mnie chloroformem?Albo że na Polanie usiłował wykraśćplecaki z namiotu chłopców? Alboże strzelał z pistoletu gazowego doSebastiana? Właśnie dzisiaj mamyostatnią szansę schwytania go nagorącym uczynku.

- Chce mi pan wmówić, że jedyny

Page 854: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

błąd, jaki popełnił, polega na tym,że nie docenił sprytu panaSamochodzika?

- Wodził mnie za nos jaksmarkacza. Wyobrażam sobie, jakszydził ze mnie, jednocześnieokazując mi przeróżneuprzejmości...

Urwałem. Pośliznąłem się nabłotnistej i stromej ścieżce.Fiknąłem kozła i zjechałem kilkametrów w dół. Zjeżdżającpodciąłem nogi Sokolego Oka, któryrównież fiknął kozła i począł sięzsuwać w dół. On podciął z koleinogi schodzącej niżej Hildzie.

Page 855: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Niemka krzyknęła i przewracając sięwypuściła z ręki pudełko zpamiętnikiem, które zaczęłozjeżdżać po mokrej od mgły ścieżce.

Biały tuman wypełniłynawoływania i okrzyki. Słyszałemgłos doktora spieszącego na pomocHildzie, zaszczekał Sebastian.Wrzeszczeli chłopcy, ścigającypudełko z pamiętnikiem.

Moje nogi nareszcie znalazłyoparcie o leżący na zboczu kamień.Byłem obłocony i potłuczony, wokółsiebie widziałem tylko mgłę.

Usiłowałem podnieść się z mokrej

Page 856: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

trawy, gdy jakaś potężna siłazwaliła mnie z nóg. Ktoś przewróciłmnie i zbiegł w dół.

„Fryderyk!” - przemknęło mi przezmózg okropne podejrzenie.

Zerwałem się z ziemi i znowuktoś przewrócił mnie, z ogromnymrozpędem spadając na mnie z góry.Przebiegł ślizgając się na trawie ibłotnistej ścieżce.

Trzy wystrzały z pistoletu jakostre uderzenie bicza przeszyłymgłę.

Poderwałem się i na łeb, na szyję

Page 857: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

poleciałem w dół, w przepaśćzakrytą białym tumanem. Piętamizaryłem w ziemię tuż obok Zenobii.Dziewczyna trzymała w dłonipistolet i strzelała z niego.

- Co pani wyrabia! - wrzasnąłem.- W tej mgle postrzeli pani któregośz naszych!

- Strzelam na postrach -powiedziała. - I co pan teraz zrobi?Miał ich pan złapać na gorącymuczynku.

W mgle zamajaczyły sylwetkichłopców i doktora.

Page 858: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- O, tam, tam uciekli, w dół. Zpuszką... - rozpaczał Wiewiórka.

Obok mnie Hilda zjeżdżała nabutach po trawie.

Biegliśmy w dół raz po razprzewracając się i koziołkując.Przecież to wszystko nie trwałodłużej niż kilka minut, napastnicynie mogli uciec daleko. Jeśli nie nazboczu, to powinniśmy dogonić ichw kamieniołomie lub na szosie.

Zsuwałem się po trawie nazłamanie karku, nieczuły na upadki ipotłuczenia. Słyszałem za sobąsapania chłopców, zachęcające

Page 859: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

okrzyki doktora, naszczekiwanieSebastiana.

Nareszcie znalazłem się na dole,obok stojących w kamieniołomiesamochodów. Wyskoczyłem nadrogę, aby rozejrzeć się, czy gdzieśw pobliżu nie zobaczę forda, boprzecież Fryderyk chyba przyjechałtu swoim wozem. W chwilę późniejzobaczyłem Zenobię. Przebiegłaobok mnie i jak pantera rzuciła sięw przydrożne krzaki. Zakotłowałosię tam, a po minucie Zenobiawyciągnęła z krzaków pana Kuryłłę.Trzymała go za kołnierz marynarki,jak myśliwy trzyma za uszyupolowanego zająca.

Page 860: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Wyprowadziła go na środek drogii potrząsając za kark, krzyczała:

- Gdzie jest Fryderyk?! Gdzie jestFryderyk?!

O, jakże żałosny widokprzedstawiał nasz dumny prezes!Potrząsany przez Zenobię, raptemjak dziecko zaczął pięściamiwycierać oczy, rozmazując brud napoliczkach.

- To zbój, bandyta, gangster!Zostawił mnie i uciekł! Ja niejestem niczemu winien. Zostawiłmnie tu i uciekł z moją puszką!Pewnie uciekł samochodem do

Page 861: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

granicy niemieckiej - płaczliwietłumaczył Zenobii.

Puściła nieszczęśnika, któryzatoczył się i klapnął w wielkąkałużę błota. Powiedziałem ztrudem tłumiąc śmiech:

- Pani Zenobio, dogonimyFryderyka, zanim zdoła przekroczyćgranicę. Mój wehikuł nie jest gorszyod forda. A myślę nawet, że okażesię szybszy.

Zenobia prychnęła pogardliwie.

- Może pan teraz nieść swójwehikuł na plecach. Niech pan raczy

Page 862: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

zerknąć na samochody.

Odwróciłem się i spojrzałem nanasze wozy. Aż mi się gorącozrobiło. Wszystkie cztery koławehikułu i wartburga miaływypuszczone powietrze i stały jak wrozdeptanych kaloszach. Zdałemsobie sprawę, że przynajmniejgodzina upłynie, zanim będąnadawały się do dalszej jazdy.

A Zenobia przeszła kilka krokówdrogą i znowu weszła w krzaki, skądwyprowadziła swój straszliwymotocykl. Potem z jakiegoś miejscaw swym motocyklu wysunęłaantenę i zaczęła manipulować

Page 863: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

gałkami radiostacji ukrytejwewnątrz przyczepy.

- Niech pan zajmie się swoimwozem - odezwała się do mnie, niechcąc, abym słyszał treść meldunku,który zamierzała nadać.

Odchodząc do wehikułusłyszałem, jak wołała do nadajnika:

- Tu Z 24... Z 24... Z 24...

Tymczasem zeszli z góry Hilda,doktor i chłopcy objuczeni naszymibagażami, które pozbierali na stokuPolany. Otoczyli pana Kuryłłę ipomogli mu wygramolić się z

Page 864: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

kałuży.

- I co teraz będzie? Co terazzrobimy? - rozpaczliwie pytałWiewiórka.

- Nie martwcie się - rzekłem. -Zanim Fryderyk dopadnie granicy izałatwi formalności celno-paszportowe, zdołamy napełnićpowietrzem gumy i dogonimy go.Więc do roboty!

Wyjęliśmy pompki samochodowe.Na szczęście wentyle tkwiły wkołach. Wystarczyło więc tylkonadmuchać gumy.

Page 865: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Usłyszeliśmy hałaszapuszczanego silnika w motocykluZenobii. Podjechała do nas iprzekrzykując łoskot silnika,zawołała do mnie:

- Niech pan zaopiekuje się Kuryłłąi zabierze go z sobą do granicy wŚwiecku! Tam zajmą się nimodpowiednie władze!

- Jestem niewinny - pisnąłKuryłło.

- Cicho! - wrzasnęła na niegoZenobia. - A co do pamiętnika,panie Samochodzik, to na ten tematjeszcze pogadamy. Czy pan mnie

Page 866: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

już nigdy nie przestanie uważać zaidiotkę?

Chciałem coś wyjaśnić,wytłumaczyć, lecz ona przesunęłarączkę gazu i ze straszliwymłoskotem odjechała po błotnistejdrodze.

W niespełna godzinę późniejruszyliśmy w tę samą stronę, naszosę do Świecka, gdzie znajdowałosię najbardziej uczęszczaneprzejście graniczne do NiemieckiejRepubliki Demokratycznej. Drugietakie przejście było w Kiełbaskowiepod Szczecinem, ale przeczuciemówiło mi, że Fryderyk wybierze

Page 867: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

raczej Świecko koło Słubic, gdyżtamtędy będzie miał najbliżej doNRF i dalej na Zachód, skąd chybaprzyjechał.

Nie korzystałem z wielkichprędkości mego wehikułu, gdyżwiozłem Kasię i Hildę, a za mnąpędził wartburg z chłopcami. Przezcałą drogę do Świecka nasz prezesod czasu do czasu dostawał napadustrachu, rozpaczał, błagał mnie,abym mu pozwolił uciec i skryć sięprzed odpowiedzialnością.

- Aresztują mnie - jęczałpłaczliwie. - Zamkną mnie dowięzienia. Ale wszystkiemu winien

Page 868: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

jest ten przeklęty Klaus. On mnienamówił do złego. Co teraz zrobić,panie Tomaszu?

- Klaus chyba znał panawcześniej, skoro tak łatwo udałomu się zwerbować pana do tejroboty.

- Przed wojną byłem prywatnymdetektywem w Łodzi. I kilkakrotniezetknąłem się z Klausem, któryrównież mieszkał w Łodzi. Podczasokupacji Klaus przyjął volkslistę izaczął pracować w niemieckiejpolicji kryminalnej. Pewnego razuzostałem nawet przez niegoaresztowany, ponieważ

Page 869: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

szmuglowałem mięso. Wypuściłmnie ze względu na dawnąznajomość. Przed dwoma laty Klausprzyjechał do Łodzi jakokorespondent, spotkał tam naszegowspólnego znajomego, który podałmu mój adres we Wrocławiu. Klausodwiedził mnie, wypytywał o różnesprawy na naszych ZiemiachZachodnich, bo chciał napisać jakiśartykuł. Lecz ja byłem bardzoostrożny i on szybko zrezygnował zeznajomości ze mną. Aż tu pewnegodnia otrzymałem od niego list,abym natychmiast przybył doJasienia, gdyż szykuje się jakiśdobry interes. Wziąłem urlop i

Page 870: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przyjechałem. Spotkaliśmy się wJasieniu i wtedy wtajemniczył mniew sprawę szachownicy. Powiedział,że historia tego pamiętnika to tylkoparawan, w rzeczywistości chodzi ozłoto i brylanty Haubitzów. Znałmnie jako dobrego detektywa iobiecał połowę skarbu. Dlategoprzystałem na tę robotę.Poinformował mnie, gdzie sąszachownice, i z początku szukałskrytki wraz ze mną, nocami wobserwatorium. Później kazałszukać samemu, a sam miałprzyjechać znowu do Polski zacztery dni. Na miejsce spotkaniawyznaczyliśmy sobie ruiny młyna

Page 871: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Topielec. Znalazłem skrytkę wgrobowcu, wyjąłem kasetkę.Wyobraża sobie pan mójprzestrach, gdy przekonałem się, żekryła ona nie złoto i brylanty, leczjednak pamiętnik Haubitza.

- Trzeba się było zgłosić donaszych władz, wówczas ominęłabypana kara.

- A tak, tak. Należało tak zrobić.Ale gdy pomyślałem, że straciłemtyle czasu na poszukiwania, awładze zapewne nie dadzą mi zaten pamiętnik nawet najmniejszejnagrody, wolałem zaczekać naprzyjazd Klausa. Chciałem otrzymać

Page 872: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

od niego jakieś honorarium. Apotem wmieszał się ten przeklętyFryderyk. Jak pan myśli, czyotrzymam surową karę?

Żal mi się zrobiło nieszczęsnegoKuryłły i zamiast radować się jegoklęską, zacząłem go pocieszać:

- Niech się pan nie martwi, panieKuryłło. Może władze uwzględniąpańską dotychczasowąniekaralność? Może nawet niezostanie pan aresztowany, aodpowie pan przed sądem z wolnejstopy? Może wezmą pod uwagęfakt, że szukał pan jednak niepamiętnika, ale złota i brylantów?

Page 873: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Może otrzyma pan wyrok zzawieszeniem? Tylko musi pan dowszystkiego się przyznać szczerze iotwarcie. Bez krętactw, panieKuryłło.

- Wyznam wszystko. Wszyściutko- bił się w piersi były nasz prezes.

I tak wysłuchując jego narzekań,pocieszając go - zajechałem napunkt graniczny w Świecku.

Trwał tu ożywiony ruch, raz poraz unosiło się do góry biało-czerwone ramię szlabanugranicznego, aby przepuścićnadjeżdżające przez most na Odrze

Page 874: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

samochody osobowe lub wypuścićsamochody wyjeżdżające z Polski.Długa kolejka, złożona z kilkunastuwozów różnych marek o znakachpolskich i zagranicznych, stała przedniewielkim domem, w którymodbywała się kontrola celna. I tam -między pierwszym i drugimszlabanem granicznym, w kolumniewozów - dojrzeliśmy forda.

A więc nie omyliliśmy się.Właśnie w Świecku Fryderykzdecydował się przekroczyć granicępolską. Mieliśmy Fryderyka tużprzed sobą, nieledwie owyciągnięcie ramienia. Leczjednocześnie pozostawał on już dla

Page 875: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

nas prawie nieosiągalny, bo dzieliłgo pierwszy szlaban graniczny.Dwaj uzbrojeni WOP-iści zagradzalinam drogę od strefy granicznej.Wejść tam mogli jedynieposiadacze paszportów lub wkładekpaszportowych.

Stanęliśmy więc za siatkąokalającą strefę graniczną igapiliśmy się na samochódFryderyka, bo on sam zapewneznajdował się już w komorze celnej.

- Boże mój - Kasia szarpnęłamnie za rękaw i mówiła zwypiekami na twarzy. - Niechże pancoś zrobi, panie Tomaszu. Niech

Page 876: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

pan powie WOP-istom, że Fryderykukradł pamiętnik. Niech go nieprzepuszczą przez granicę. Niechżepan coś robi!

Bezradnie wzruszyłemramionami.

- Fryderyk ma dokumenty wzupełnym porządku i nikt nie maprawa go zatrzymać. Chyba żecelnicy znajdą u niego jakieśtowary, których nie wolnoprzewozić, stwierdzą przemyt lubcoś w tym rodzaju.

- A pamiętnik? Przecież on nie maprawa wywieźć tego pamiętnika.

Page 877: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Zdobył go rozbojem - niecierpliwiłsię Tell.

- Ba - kiwnąłem głową - jeśliznajdą pamiętnik przy Fryderyku,będą mogli go zatrzymać.Posiadanie przez niego pamiętnikato jedyny dowód, że brał czynnyudział w napadzie na nasząwycieczkę. Ale czy sądzicie, że onjest na tyle głupi, aby ten pamiętnikmieć przy sobie?

- Czy celnicy wiedzą, że trzebaszukać pamiętnika? - martwił sięWiewiórka.

- Nie wiem - odpowiedziałem. -

Page 878: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Nie przypuszczam jednak, abyZenobia dała za wygraną. Było dośćczasu, aby uprzedzić władzegraniczne. Jeśli Fryderyk ma tenpamiętnik ze sobą, to bądźciepewni, że celnicy go znajdą. Tylkoże to bardzo sprytny człowiek iwątpię, aby okazał się aż taknieprzewidujący.

- A co on z nim zrobił? Jak panmyśli, czy on go wysłał pocztą? -pytał Sokole Oko.

- Nie mam pojęcia. To już zresztąnie nasza sprawa, ale Zenobii. Jejgłowa w tym, aby pamiętnik nieprzedostał się przez granicę.

Page 879: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Czy... - Tell zająknął się - czypan jest pewien, że Zenobia pracujew kontrwywiadzie?

- Zapytaj ją o to - uśmiechnąłemsię. - Ale wątpię, czy udzieli ciodpowiedzi.

- O, Fryderyk - szepnął Tell.

Z komory celnej wyszedł Fryderykw towarzystwie trzech celników ijeszcze kilku właścicielisamochodów opuszczającychPolskę. Celnicy podeszli dopierwszego wozu w kolumnie. Jakiśpan w tweedowej marynarceuprzejmie otworzył kufer wozu.

Page 880: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Ford stał trzeci w kolumnie.Fryderyk w niedbałej pozie wsparłsię o bok samochodu inonszalanckim gestem zapaliłpapierosa, oczekując, aż przyjdziejego kolej.

Raptem Sebastian znalazł jakąśdziurę w siatce, nie zważając naprzepisy graniczne, przelazł przeznią i merdając radośnie ogonempodbiegł do Fryderyka. Kasiagwizdnęła na swego psa, alewówczas Fryderyk zauważył go,poznał i aż drgnął. Rozejrzał się izobaczył nas stojących za siatką.

Uśmiech pojawił się na jego

Page 881: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

ustach. Kiwnął dłonią ku nam, jakgdyby żegnając najserdeczniejszychprzyjaciół.

- Ach, to... to... to... przewrotnyszatan - Kasia długo poszukiwałasłów dla określenia postawyFryderyka.

- Gdzie jest pani Zenobia?Dlaczego jej tu nie ma? - martwiłsię doktor.

- Z przykrością muszę stwierdzić -powiedziałem - że Fryderyk miimponuje.

Celnicy skończyli przegląd

Page 882: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

pierwszego wozu. Pan w tweedowejmarynarce zasiadł za kierownicą,zapuścił silnik. Podniosło sięczerwono-białe ramię szlabanu isamochód wjechał na mostgraniczny.

Drugi wóz należał do polskiegomałżeństwa z małym chłopczykiem.Byli to zapewne turyści udający sięna wycieczkę do NRD. Celnicydokonali bardzo powierzchownegoprzeglądu samochodu, zaledwiezajrzeli do bagażnika. I znowupodniosło się ramię szlabanu,polscy turyści odjechali doFrankfurtu nad Odrą.

Page 883: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Teraz dwaj celnicy skierowali siędo domku, który stanowił komoręcelną. Tylko trzeci celnik podszedłdo wozu Fryderyka, który - jak sięnam wydawało - od tej chwili zdużym napięciem oczekiwałprzeglądu.

Ale celnik tylko powiedział coś doFryderyka, coś, czego niezrozumieliśmy. A potem oddał mudeklarację celną i zasalutował,dając do zrozumienia, że przeglądforda uważa za zbyteczny.

- O rany, co za głupcy - jęknąłzrozpaczony Sokole Oko.

Page 884: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Panie Tomaszu, niech im panwytłumaczy... - szczypała mnie wrękę Kasia.

Celnik podszedł do czwartegowozu, ze znakami „GB”, a więc byłto samochód angielski. Należał domłodego małżeństwa. Anglikpodniósł pokrywę bagażnika,ukazując swoje walizki.

Z punktu kontroli granicznejwyszedł oficer WOP. WręczyłFryderykowi jego paszport,zasalutował, a potem kiwnął dłoniąw kierunku żołnierza, dając muznak, że może podnieść szlaban. Awięc Fryderyk miał wolną drogę.

Page 885: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Jeszcze chwila i wjedzie na most naOdrze, zniknie nam z oczu. Nazawsze. Zwycięski, triumfujący.

- Niech pan coś zdziała, niech panzatrzyma Fryderyka - szeptaligorączkowo chłopcy.

Lecz, o dziwo, Fryderyk nieśpieszył się z przekroczeniemgranicy. Ba, wyglądało tak, jakbyspecjalnie opóźniał swój odjazd zPolski. Podniósł maskę swego fordai pochylił się nad silnikiem. Sprawiałwrażenie, że nagle stwierdził wswym wozie jakąś awarię.

Tymczasem celnik poprosił

Page 886: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

młodego Anglika o otworzeniewalizek. Raptem pochylił się i zjednej z walizek wyjął... blaszanąpuszkę oklejoną plastrami. Otworzyłją i po chwili trzymał w ręku...pamiętnik Haubitza. Tak, na pewnobył to pamiętnik. Z odległości kilkukroków widzieliśmy skórzaneokładki i wyblakłe litery gotyckie.

- Co to jest? - zapytał Anglikacelnik.

- To jest pamiętnik jednego zmoich przyjaciół - usłyszałemodpowiedź. - Rzecz bez żadnejwiększej wartości. Dał mi doprzeczytania.

Page 887: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Proszę. Zwracam go panu -celnik oddał Anglikowi pamiętnik.

Gestowi temu towarzyszyłstraszny jęk, który wydobył się zpiersi chłopców i Kasi.Równocześnie zatrzasnął się zamekmaski forda. Fryderyk był gotowy doodjazdu i dyskretne spojrzeniarzucał w kierunku kontrolowanegosamochodu.

Młody Anglik drżącymi zezdenerwowania rękami przyjął odcelnika pamiętnik. Było dla nasoczywiste, że Fryderyk poprosił go oprzewiezienie przez granicękompromitującego przedmiotu.

Page 888: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Uprzejmy Anglik zapewne zgodziłsię na prośbę Fryderyka, a teraz,być może, żałował tego. I stąd jegozdenerwowanie.

Z niechęcią rzucił pamiętnik dowalizki. Ale zrobił to tak niezręcznie,że skórzane okładki zawadziły obrzeg walizki i pamiętnik upadł naziemię obok samochodu. Okładkiotworzyły się i spomiędzy nichwysunął się... Przewodnik po Polscew biało-czerwonej obwolucie.

Fryderyk długim skokiem znalazłsię przy samochodzie Anglika.Usłużnie podjął z ziemi pamiętnik.Jednym spojrzeniem zdołał

Page 889: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

stwierdzić, że okładki pamiętnikakryły nie rękopis Haubitza, alePrzewodnik po Polsce.

Z wściekłością zatrzasnął okładki ispojrzał na nas, stojących za siatką.

- Tak, tak - zawołałem poniemiecku do Fryderyka - to mójprzewodnik! Gdyby pan był takdobry i zwrócił mi go, byłbymbardzo wdzięczny...

Nie zdołam opisać wejrzenia,jakim obdarzył mnie Fryderyk. Byłow nim tyle wściekłości, nienawiści,gniewu, że przez krótką chwilędoznałem uczucia strachu.

Page 890: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Chłopcy mieli rozdziawione gęby,a Kasia dostała jeszcze większychwypieków. Doktor od razu pojął, cosię stało, i zaczął się cicho śmiać.

Hilda szeptała:

- Nic z tego nie rozumiem...

Fryderyk stał nieruchomo zprzewodnikiem w ręku i wciążpatrzył na mnie z nienawiścią. Nie,nie na mnie. Na kogoś, kto zbliżałsię za naszymi plecami.

- Niech pan wreszcie przestaniesię wygłupiać - odezwała sięZenobia. - No, niechże pan odda mi

Page 891: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

pamiętnik. Najwyższa porazakończyć tę sprawę.

Uśmiechnąłem się bezradnie isięgnąłem dłonią pod sweter napiersiach. Wyjąłem dwa grubebruliony, te same, któreoglądaliśmy na Polanie. Ociągającsię, wręczyłem je Zenobii.

- Panno Hildo - rzekła Zenobia. -Dobrze się stanie, jeśli wraz ze mnąi pamiętnikiem pojedzie pani terazdo Warszawy. I ty, Kasiu, teżpojedziesz. Pora już wrócić domamy, do domu.

Dopiero teraz zauważyliśmy, że

Page 892: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

przed pierwszym szlabanem, tużobok mojego wehikułu i wartburgadoktora, ustawiła się czarna wołga.

- Więc pan?... pan?... - chłopcy iKasia nareszcie zrozumieli, co sięstało. - Na Polanie wyjął pan zokładek pamiętnik Haubitza i włożyłtam swój Przewodnik po Polsce?

- No tak. Zrobiłem to wtedy, gdypobiegliście za tymi, co kryli się wgrobowcu. Domyślałem się, żeFryderyk będzie usiłował wykraśćpuszkę z pamiętnikiem. Niechciałem ryzykować utratymanuskryptu.

Page 893: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Więc po co ta cała heca? Po copan ścigał Fryderyka? - zdumiewałsię Wiewiórka.

- Zrobiłem to, aby Fryderyk byłprzekonany, że wywozi pamiętnik,na którym tak bardzo nam zależy.

- A pani? Pani się domyślała, żepan Samochodzik zabrał pamiętnik?- spytał Tell Zenobię.

- Tak mało go znacie? -roześmiała się Zenobia. - Przecieżto było oczywiste, gdy pozwoliłHildzie nieść puszkę. A poza tympan Samochodzik ma skłonność doefektownych scen. Czy mógłby

Page 894: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

sobie odmówić przeżycia pięknejzabawy, przed komorą celną?Mogłam mu zabrać ten pamiętnikjuż wówczas, gdy Fryderyk uciekł zpuszką, ale pomyślałam: „Niechżepan Tomasz ma też trochę frajdy.Należy mu się”.

- Dziękuję pani - skłoniłem się.

Samochód ze znakami „GB” jużodjechał. Nareszcie i Fryderykocknął się z zamyślenia. Jeszcze razspojrzał na nas, potem podszedł doforda, ze złością szarpnął klamkędrzwiczek i zasiadł za kierownicą.Widzieliśmy, jak podniosło się ramięszlabanu, ford wjechał na most.

Page 895: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Przemknął przez niego z ogromnąszybkością i po chwili zniknął nam zoczu.

Na moście zapewne minął się zczarnym taunusem. Bo po małejchwili na polski punkt kontroligranicznej przyjechał Klaus. Gdybybył rozejrzał się, być możedostrzegłby Kuryłłę, Hildę i nasstojących za siatką strefygranicznej. Ale śpieszyło mu siębardzo. Otrzymał stempel wpaszporcie, celnik machnął ręką,dając mu do zrozumienia, żekontrolę wozu uważa za zbyteczną.Podniosło się biało-czerwone ramięszlabanu i taunus znalazł się na

Page 896: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

polskiej ziemi. A wtedy zagrodziłamu dalszą drogę zielona warszawa,z której wysiadło dwóch ubranychpo cywilnemu mężczyzn. Jeden znich podniósł do góry rękęuzbrojoną w „lizaka”, dającKlausowi rozkaz zatrzymania się.

- Czy pan Klaus? - zapytał poniemiecku.

- Tak - odpowiedział Klauswychylając się przez oknosamochodu.

I wówczas to Klaus zobaczył mójwehikuł, a także Hildę, Zenobię,chłopców i Kasię, jak również

Page 897: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

nieszczęsnego Kuryłłę. Przybladłnieco, lecz powiedział spokojnie:

- O co panom chodzi?

- O wyjaśnienie pewnej sprawy -powiedział pierwszy z mężczyzn. Adrugi kiwnął ręką na pana Kuryłłę:

- Pan będzie łaskaw tu do nas.Pana również poprosimy o kilkasłów wyjaśnienia.

- Czy stało się coś złego? -zapytał Klaus.

- Nie. Na szczęście nic złego sięnie stało - padła odpowiedź.

Page 898: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

- Czy panowie chcą mniearesztować? - zaniepokoił się Klaus.

- Nie. Po prostu chodzi o pewnewyjaśnienia. Pan będzie łaskawpojechać za naszym samochodem.A pan pozwoli z nami - zaprosiliKuryłłę do swego wozu.

Odjechali. A w tydzień późniejwyczytałem w gazecie komunikat owydaleniu z Polski niemieckiegodziennikarza nazwiskiem HeinrichKlaus.

Kuryłło bardzo przeżył sprawępamiętnika i fakt, że był narzędziemw rękach przestępcy.

Page 899: Ksiega strachow - Zbigniew Nienacki.pdf

Redakcja frankfurckiej gazetywygrała proces sądowy z Konrademvon Haubitz. W tej samej gazecieprzeczytałem wzmiankę, żeprzeciwko Haubitzowi prokuraturazachodnioniemiecka wszczęładochodzenie o sprawy związane zjego wojenną przeszłością. Byćmoże sprawiedliwości stanie sięzadość.

I taka jest historia Księgistrachów. Bo czy nie był prawdziwąksięgą strachów pamiętnik Konradavon Haubitza, zbrodniarzawojennego?