INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

52

description

Pierwszy numer bezplatnego wroclawskiego miesiecznika lifestyle - INSIDE.

Transcript of INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

Page 1: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011
Page 2: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

INSIDE

04. WITAMY!CYWILIZACJA

28. CZARNE, CZARCIE, CZAROWNICZE.Laleczki z horrorów i zaklęcia. Jakie naprawdę jest VOODOO na świecie?

HOBBY

31. FREEBOARD - SNOWBOARD PRZEZ CAŁY ROKFreeboard to nowy miejski sport dla tych, którym brakuje snow-boardu w pozazimowe miesiące.

INSIDE WROCŁAW

32. PODZIEMNY WROCŁAWHistorie i legendy o drugim Wrocławiu pod ziemią znane są w całej Europie. Co naprawdę zna-jduje się pod naszymi stopami?

SPOŁECZEŃSTWO

34. NÓŻ NA GARDLE - WOJNA POKOLEŃKohabitacja jest często nazy-wana związkiem partnerskim, nieformalnym czy konkubinatem. Wspólne życie i plany nie zawsze muszą oznaczać małżeństwo. Czy to symptom jego zaniku?

INSIDE WROCŁAW

37. EKO-HOSTEL W CENTRUM WROCŁAWIAChcesz spędzić noc na sianie? Wejść w bliski kontakt ze street artem, odpocząć w trakcie podróży służbowej lub zaszyć się w przy-tulnym pokoju na romantyczny weekend? Zajrzyj do Flower Power Hostel & Eko-Lokum.

FOTOSTRONY

38. NO WORDS INSIDESierpniowe inspiracje fotogra�ic-zne.

INSIDE WROCŁAW

40. KULTURALNA REANIMACJA ŚRÓDMIEŚCIA - JAK I DLA KOGO?Coraz częściej słyszy się o lokow-anych w Śródmieściu instytucjach kulturalnych lub organizow-anych wydarzeniach mających wprowadzić sztukę pod (zniszc-zone) strzechy.

GOSPODARKA I BIZNES

43. LADY GAGA SPRZEDAJE MAJONEZWidzieliście Willa Smitha w futurystycznym Audi w “Ja, robot”? A komputer Apple na stoliku głównej bohaterki “Seksu w wielkim mieście”? Myślicie, że to przypadek? Błąd. To product placement.

ENGLISH INSIDE

45. LOWELL HUSSEY - APOCALYPSE 2020 / APOKALIPSA 2020O zmianach kulturalnych i in-westowaniu w Polsce opowiada były wiceprezes ds. marketingu koncernu Time Warner.

RECENZJE

49. MUZYKACo warto mieć w swoim odtwar-zaczu w drugim miesiącu wakacji?

WYWIAD NUMERU

06. MACIEJ ZIELIŃSKI I WALDEMAR KASTALegendy wrocławskiego sportu i muzyki - prywatnie przyjaciele i pasjonaci.

WIEDZA I NAUKA

12. HOMO-UPGRADECzłowiek i maszyna wchodzą w symbiozę. Czy stoimy u progu możliwości kontroli ewolucji?

INSIDE WROCŁAW

14. ŚWIEŻYM OKIEM - CZĘŚĆ IArchitektura stolicy Dolnego Śląska widziana oczami absolwen-tki historii sztuki, która niedawno osiedliła się we Wrocławiu.

ZDROWIE I URODA

17. NA ZDROWIE!Można je znaleźć w każdym sklepie, goszczą prawie we wszyst-kich domach, często niedoceniane lub używane od święta. Są niezw-ykle smaczne, ale przede wszyst-kim bardzo zdrowe!

MOTORYZACJA

20. NOWY BANDZIOR W MIEŚCIEVeloster to nowość nie tylko na miarę stajni Hyundaia.

INSIDE WROCŁAW

23. TRAPERZY EKSTRAWAGANCJINie trzeba jechać do Paryża czy Mediolanu, by znaleźć się w świecie mody. Przyjrzyjmy się, co wymagającym klientom oferuje nasze miasto.

TURYSTYKA

24. WRAKOWE SAFARITajemnica drzemiąca w niezliczo-nych wrakach zatopionych statków niezmiennie elektryzuje coraz to nowych amatorów podwodnych przygód. Ich odkrycie jest prostsze niż myślisz.

KALENDARIUM

26. SIERPIEŃ WE WROCŁAWIUCo, gdzie i kiedy warto zobaczyć.

SPISTREŚCI

Page 3: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

INSIDE

04. WITAMY!CYWILIZACJA

28. CZARNE, CZARCIE, CZAROWNICZE.Laleczki z horrorów i zaklęcia. Jakie naprawdę jest VOODOO na świecie?

HOBBY

31. FREEBOARD - SNOWBOARD PRZEZ CAŁY ROKFreeboard to nowy miejski sport dla tych, którym brakuje snow-boardu w pozazimowe miesiące.

INSIDE WROCŁAW

32. PODZIEMNY WROCŁAWHistorie i legendy o drugim Wrocławiu pod ziemią znane są w całej Europie. Co naprawdę zna-jduje się pod naszymi stopami?

SPOŁECZEŃSTWO

34. NÓŻ NA GARDLE - WOJNA POKOLEŃKohabitacja jest często nazy-wana związkiem partnerskim, nieformalnym czy konkubinatem. Wspólne życie i plany nie zawsze muszą oznaczać małżeństwo. Czy to symptom jego zaniku?

INSIDE WROCŁAW

37. EKO-HOSTEL W CENTRUM WROCŁAWIAChcesz spędzić noc na sianie? Wejść w bliski kontakt ze street artem, odpocząć w trakcie podróży służbowej lub zaszyć się w przy-tulnym pokoju na romantyczny weekend? Zajrzyj do Flower Power Hostel & Eko-Lokum.

FOTOSTRONY

38. NO WORDS INSIDESierpniowe inspiracje fotogra�ic-zne.

INSIDE WROCŁAW

40. KULTURALNA REANIMACJA ŚRÓDMIEŚCIA - JAK I DLA KOGO?Coraz częściej słyszy się o lokow-anych w Śródmieściu instytucjach kulturalnych lub organizow-anych wydarzeniach mających wprowadzić sztukę pod (zniszc-zone) strzechy.

GOSPODARKA I BIZNES

43. LADY GAGA SPRZEDAJE MAJONEZWidzieliście Willa Smitha w futurystycznym Audi w “Ja, robot”? A komputer Apple na stoliku głównej bohaterki “Seksu w wielkim mieście”? Myślicie, że to przypadek? Błąd. To product placement.

ENGLISH INSIDE

45. LOWELL HUSSEY - APOCALYPSE 2020 / APOKALIPSA 2020O zmianach kulturalnych i in-westowaniu w Polsce opowiada były wiceprezes ds. marketingu koncernu Time Warner.

RECENZJE

49. MUZYKACo warto mieć w swoim odtwar-zaczu w drugim miesiącu wakacji?

WYWIAD NUMERU

06. MACIEJ ZIELIŃSKI I WALDEMAR KASTALegendy wrocławskiego sportu i muzyki - prywatnie przyjaciele i pasjonaci.

WIEDZA I NAUKA

12. HOMO-UPGRADECzłowiek i maszyna wchodzą w symbiozę. Czy stoimy u progu możliwości kontroli ewolucji?

INSIDE WROCŁAW

14. ŚWIEŻYM OKIEM - CZĘŚĆ IArchitektura stolicy Dolnego Śląska widziana oczami absolwen-tki historii sztuki, która niedawno osiedliła się we Wrocławiu.

ZDROWIE I URODA

17. NA ZDROWIE!Można je znaleźć w każdym sklepie, goszczą prawie we wszyst-kich domach, często niedoceniane lub używane od święta. Są niezw-ykle smaczne, ale przede wszyst-kim bardzo zdrowe!

MOTORYZACJA

20. NOWY BANDZIOR W MIEŚCIEVeloster to nowość nie tylko na miarę stajni Hyundaia.

INSIDE WROCŁAW

23. TRAPERZY EKSTRAWAGANCJINie trzeba jechać do Paryża czy Mediolanu, by znaleźć się w świecie mody. Przyjrzyjmy się, co wymagającym klientom oferuje nasze miasto.

TURYSTYKA

24. WRAKOWE SAFARITajemnica drzemiąca w niezliczo-nych wrakach zatopionych statków niezmiennie elektryzuje coraz to nowych amatorów podwodnych przygód. Ich odkrycie jest prostsze niż myślisz.

KALENDARIUM

26. SIERPIEŃ WE WROCŁAWIUCo, gdzie i kiedy warto zobaczyć.

SPISTREŚCI03SPIS TREŚCI

Page 4: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

Premia specjalnaAnglik Stephen Foster przez pomyłkę systemu dostał od swojej �irmy przelew, w wysokości 800,000 funtów. Jako uczciwy obywatel posta-nowił poinformować pracodawcę o pomyłce i oddać wszystkie pieniądze. Gratulacje!

Poprawne rozstanieEksperci uznali o�icjalnie, że kończenie znajo-mości sms’em jest niegrzeczne. Spece od savoir vivre mówią, że zakończenie długiego związku lub ważnej znajomości, wymaga spotkania twa-rzą w twarz, krótkie natomiast można kończyć przez e-mail lub telefon, ale nigdy sms’em! Dobrze wiedzieć!

Nie podchodź, bo się zarazisz!Samotność może być równie zaraźliwa, jak pospolite przeziębienie - wynika z badań, które przeprowadzili amerykańscy naukowcy - podaje serwis BBC. Badacze z Uniwersytetów w Chica-go, Kalifornijskiego i Harvarda stwierdzili, że osoby samotne wykazują tendencję do dzielenia swej samotności z innymi osobami, w podobnej sytuacji. Jednak z upływem czasu grono znajo-mych się kurczy. Samotnicy, zanim zajmą swo-je miejsce na tzw. peryferiach sieci społecznej, zaszczepiają swoim bliskim poczucie osamot-nienia oraz niechęć do nawiązywania nowych kontaktów.

Podwodny kolekcjonerPiłka do golfa, spodnie dresowe, sterta plastiko-wych toreb i rękawiczki chirurgiczne - to tylko niektóre z przedmiotów znalezionych w brzu-chu martwego pływacza szarego, którego woda

wyrzuciła na brzeg w Seattle - informuje agencja AP. Podczas nekropsji zespół ekspertów z Casca-dia Research Collective znalazł w brzuchu wie-loryba zaskakującą ilość przedmiotów, które zwierzę pochłonęło razem z glonami. - Ponad dwadzieścia plastikowych toreb, małe ręczni-ki, rękawiczki chirurgiczne, spodnie dresowe, kawałki plastiku, srebrna taśma klejąca i piłecz-ka do gry w golfa - wymieniają specjaliści.

Największa zagadka XXI wiekuCzy szarżujący słoń biegnie, czy tylko bardzo szybko idzie, bo przy swojej masie nie jest w stanie odbijać się od ziemi? - zastanawiali się uczeni. Mimo użycia skomplikowanego sprzętu i odwołania się do praw �izyki nie odpowiedzie-li jednoznacznie na to pytanie. Ich rozważania śledzimy w piśmie “Journal of Experimental Biology”. Większość zwierząt płynnie przecho-dzi z szybkiego stępa w kłus i galop: po prostu zmienia tempo stawiania kroków. Jak jest jed-nak w przypadku słoni? Ze względu na swoje pokaźne gabaryty słonie nie są w stanie wyko-nywać związanych z biegiem i odrywaniem się od ziemi podskoków. Zatem szarżujące słonie idą, czy też biegną?

Gniewasz się? Nie rozumiem :(Zastrzyk z botuliny blokuje nie tylko mięśnie, które marszczą nam brew, gdy się gniewamy. Może nawet zablokować rozumienie samego uczucia gniewu. Do takiego wniosku doszedł David Havas, doktorant z University of Wiscon-sin-Madison, który przedstawił wyniki swoich badań na kongresie Society for Personal and Social Psychology w Las Vegas. Psycholog prze-

prowadził eksperyment z udziałem 40 ochotni-ków, którzy poddali się zabiegowi wstrzyknięcia botoksu w mięśnie marszczące brwi. Z innych doświadczeń psychologicznych wiadomo, że niemożność poruszania się wywołuje zmiany emocjonalne i poznawcze.

Nowe państwoW lipcu 2011 r. pojawiło na mapie świata nowe państwo - Republika Południowego Sudanu (RPS) ze stolicą w Dżubie. RPS jest jednym z najbiedniejszych państw na świecie. Repu-blika Południowego Sudanu stała się niezależ-nym państwem sześć lat po zakończeniu wojny domowej i sześć miesięcy po referendum, w któ-rym mieszkańcy południa Sudanu zagłosowali za oddzieleniem się od północy kraju.

Skazani na ŻagańNajwiększa ucieczka z więzienia miała miejsce w 1944 r. na terenie dzisiejszego wojewódz-twa lubuskiego, niedaleko miejscowości Żagań. Z niemieckiego więzienia dla żołnierzy alianc-kich, Stalag Luft III, 76 więźniów wydostało się wydrążonym 9 m pod ziemią tunelem. Na pod-stawie tej historii w 1963 r. powstał �ilm “The Great Escape”.

Ustawieni do końca życiaZłodzieje w Austrii ukradli ciężarówkę wypeł-nioną 20 tonami ketchupu i musztardy. Kierow-ca ciężarówki zostawił pojazd na czas weeken-du na parkingu Stockerau w północnej części Dolnej Austrii, w powiecie Korneuburg. Gdy po niedzieli zjawił się na parkingu, ciężarówka zniknęła. 20 ton sosu pomidorowego i musztar-

Witamy!

Usłyszane, przeczytane, znalezione...

“Ciekawy pomysł...” - powiedziałem sam do siebie, kiedy otrzymałem propozycję objęcia stanowiska redak-tora naczelnego w nowym czasopiśmie. Miało ono łączyć publikacje lifestyle’owe i popularnonaukowe z tre-ściami o znaczeniu lokalnym. “Zwariowaliście!” powiedziałem do wydawcy, kiedy oznajmił mi, że pismo ma być wydawane na wysokiej jakości papierze, tra�iać do wymagającego odbiorcy i być całkowicie darmowe. “Wchodzę w to obiema nogami i rękoma” dodałem jednak szybko bez zastanowienia.

Dziś jestem dumny z tego, że pomimo wielu przeciwności udało nam się wydać inside zaledwie dwa mie-siące później. Jestem dumny z naszych wspaniałych dziennikarzy - pasjonatów, którzy połączyli swoje siły i utworzyli coś naprawdę świeżego, za co im serdecznie dziękuję. Wydawcy dziękuję za to, że magazyn nie przypomina gazetki reklamowej, a reklamodawcom - przyszłym i obecnym - za wsparcie tego nowatorskiego projektu. Dziękuję również fotografom, gra�ikom, korekcie oraz wszystkim innym, którzy pomagali nam w tworzeniu magazynu.

Oto oddajemy więc w Wasze ręce pierwszy numer inside. Mam nadzieję, że forma i zawartość magazynu przypadną Wam do gustu. Z tego numeru dowiecie się: czy voodoo faktycznie polega na wbijaniu szpilek w szmaciane lalki? Czy cyborgi znane chociażby z �ilmu “Terminator” to faktycznie odległe science-�iction? Czy życie w konkubinacie jest czymś złym?

Oczywiście nie planujemy być pismem wrocławskim tylko z nazwy - i tak w tym numerze przeczytacie mię-dzy innymi o Śródmieściu i jego rewitalizacji, możecie też wcielić się w tropicieli skarbów lub trendów w modzie, odkrywając Wrocław, jakiego nie znacie. Zapraszamy również na spacer po mieście, w czasie którego poznacie prawdziwe perły europejskiego modernizmu w pierwszym z cyklu artykułów “Świeżym okiem”. To wszystko i wiele więcej czeka na Was “inside”.

04 AKTUALNOŚCI

dy również...

Co my wiemy o korkach...Czas przejazdu 100 km z miasta w powiecie Zhuozi do stolicy regionu Hohot to średnio 40 godzin. Jak donoszą Chińskie media taka sytu-acja powtórzyła się już rok temu, i jak rok temu wywołana jest robotami drogowymi na trasie. Oprócz tego ze względu na zwiększone zapo-trzebowanie Chin na węgiel, trasą tą porusza się dużo ciężarówek, co bez wątpienia tamuje ruch. Mieszkańcy którzy mieszkają w obrębie drogi upatrzyli w korku interes i oferują za drobną opłatą zmęczonym kierowcom wodę i jedzenie.

Nafta z rana jak śmietanaChińczyk Chen Dejun leczy gruźlicę pijąc naftę. Chen po wypiciu pierwszej porcji nafty natych-miast zaczął odczuwać silny ból brzucha, więc postanowił się położyć do łóżka. Gdy po godzi-nie wstał ból brzucha minął, a objawy gruźlicy zdawały się osłabnąć. Mężczyzna postanowił zatem nie przerywać kuracji naftowej. Gdy w 2001 roku do wioski mężczyzny zawitała elektryczność, dostępność nafty diametralnie spadła do zera. Chen był zmuszony odtąd leczyć się... benzyną. Chory wypija średnio 3,5 litra paliwa przez miesiąc.

Kosmiczna małpaŁysiejąca małpa o wyłupiastych oczach wywo-łała panikę, ponieważ mieszkańcy wsi w środ-kowych Chinach przestraszyli się, że zwierzę jest kosmitą - czytamy w serwisie thesun.co.uk. Gosposia Mao Xiping podniosła alarm, gdy natknęła się na niedożywione zwierzę, które kradło ogórki z jej mieszkania. Kobieta powie-działa później, że małpa miała twarz kosmi-ty i nie przypominała żadnej znanej jej istoty. Xiping uwięziła stworzenie, zabrała na posteru-nek policji i domagała się, aby aresztować znale-zionego “kosmitę”.

Koniec świata odwołany!Duchowni ostrzegają przed fałszywymi przepo-wiedniami o zbliżającym się końcu świata. Ludz-kość nie ma się czego obawiać - zapewniają por-tugalscy hierarchowie. Od pewnego czasu media co rusz obiegają informacje o niechybnym końcu świata. Ma on nastąpić rzekomo w 2012 roku, co obliczono na podstawie kalendarza Majów. Wie-le osób uwierzyło w te doniesienia, co martwi Kościół. Dlatego duchowni zaapelowali do wier-nych, by nie poddawali się panice i nie dawali wiary tym informacjom.

Recepta na kryzysCoraz częściej na plażach we Włoszech można spotkać poszukiwaczy skarbów, czyli zgubio-

nych monet i biżuterii. Wyposażeni w wykrywa-cze metalu, przeczesują tereny oblegane przez plażowiczów. Urządzenie do wykrywania meta-lu kosztuje od 200 do 1500 euro, ale niektórzy mają nawet nowinki techniczne w postaci san-dałów ze specjalnymi czujnikami i bateriami, wykrywające metalowe przedmioty nawet na głębokości 60 centymetrów. Najwięksi szczę-ściarze znajdują dziennie monety wartości 50-60 euro a także pierścionki, naszyjniki, bran-soletki, a nawet aparaty fotogra�iczne i portfele.

Ostateczna rozprawaRząd Nepalu postanowił uciąć dyskusje na temat wysokości najwyższej góry świata. Zba-da, ile dokładnie liczy Mount Everest – donosi independent.co.uk. 8848? 8844? A może 8850 m n.p.m.Od ponad 100 lat trwają spory co do rzeczywistych wymiarów góry. Specjaliści nie są zgodni nawet co do samego sposobu obliczenia jej wysokości. Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, że góry - wskutek ruchów płyt tektonicz-nych Ziemi - wypiętrzają się lub maleją nawet o kilka centymetrów rocznie. Nepal i Chiny podają inne miary Mount Everestu. Różnie go też nazywają. Dla Nepalczyków jest on “Sagar-mathą”, dla Chińczyków – “Qomolangmą” lub “Świętą Górą”. Nepalczycy uznają wysokość góry z 1831 r. – 8848 m n.p.m. Chińczycy w 2005 r. dokonali własnych pomiarów i uzgodnili, że szczyt liczy 8844 m n.p.m. Z kolei Amerykanie oszacowali, że Mount Everest wznosi się na 8450 m n.p.m.

Pieskie życie16 sal wypoczynkowych oraz ogródków dla psów i kotów, gdzie dyżurują weterynarze, dzia-łać będzie przy sieci restauracji przy głównych autostradach we Włoszech, we wszystkie week-endy podczas największego nasilenia wyjaz-dów na wakacje. W pierwszy tego lata weekend masowych wyjazdów na urlop poinformowano, że według pomysłodawców te miejsca wypo-czynku czworonogów - otwierane właśnie w tych dniach - mają zapobiec pladze porzu-cania zwierząt latem, ale także zostawiania ich w zamkniętych samochodach podczas postoju. W punktach tych zwierzęta będą mogły odpo-cząć i odreagować stres związany z długą i bar-dzo dla nich męczącą jazdą samochodem. Jeśli zajdzie taka potrzeba, zwierzę zbada lekarz. Każdy taki Fidopark - jak nazwano te ogródki - wyposażony będzie w legowiska w cieniu, psie i kocie ubikacje, bieżącą wodę.

Noworodek-gigant39-letnia Janet Johnson z Teksasu, kiedy była w ciąży spodziewała się dużego dziecka. Jed-nak nie aż tak dużego. Noworodek-gigant waży

bowiem aż 7,3 kg – czytamy na stronie nzhe-rald.co.nz. Janet Johnson tra�iła do szpitala we wschodnim Teksasie. Urodziła tam dziecko, które lekarze określili jako jedno z najwięk-szych noworodków, jakie kiedykolwiek widzieli. Matka oczekuje na informację, czy jej nowona-rodzony syn Michael Brown jest faktycznie naj-większym dzieckiem, jakie narodziło się kiedy-kolwiek w Teksasie.

Lubię to!Facebookowego szaleństwa ciąg dalszy. Tym razem rekordowym osiągnięciem może pochwa-lić się 23-letnia wokalistka z Barbadosu Rihan-na, a dokładniej jej fani nazywający się „Rihanna Navy” (Armia Rihanny). Sytuacja o której pisze-my miała miejsce w zeszłym tygodniu. Właśnie wtedy fani skrzyknęli się i w liczbie 40 616 279 osób „polubili” jej o�icjalny pro�il, dzięki czemu stała się ona najpopularniejszą piosenkarką na Facebooku. Rihanna wyprzedziła w ilości „laj-ków” dotychczasową niekwestionowaną kró-lową czyli Lady Gagę o około 20 000 polubień pro�ilu.

Ambitne planyWielkie plany zagospodarowania terenów w Dolinie Bystrzycy od Zalewu Zemborzyckiego do mostu przy ul. Zamojskiej. Firma, która przy-gotowuje projekt, chce zbudować na wybrzeżu miniaturę Karpat i zegar słoneczny o powierzch-ni kilkunastu hektarów, który będzie widoczny nawet z kosmosu - podaje “Kurier Lubelski”. Te nieziemskie pomysły zostały już przedsta-wione władzom Lublina. Jeśli władze wyrażą na nie zgodę, wykonawca zakończy budowę na 700-lecie Lublina, czyli do 2017 roku.

Sex sellsTo wielka sensacja w świecie �ilmu! Sekstaśma Marilyn Monroe (+36 l.) została teraz wystawio-na na sprzedaż. Każdy może ją kupić. O ile ma pół mln dolarów. Zmysłowa blondynka z odsło-niętym ob�itym biustem i tajemniczy mężczy-zna, który pozostał poza kadrem, uprawiają seks. Film trwa tylko sześć i pół minuty. Powstał w 1947 r. Mikel Barsa, kolekcjoner z USA, kupił go za ponad milion dolarów, a teraz zamierza sprzedać. Dlaczego ten �ilm jest tak cenny? Bo kobieta w nim występująca to Marilyn Monroe (+36 l.)! Miała wtedy niecałe 21 lat. - Ten �ilm pokazuje Marilyn taką, jaka była naprawdę. Jesz-cze przed zabiegami chirurgów plastycznych i zmianą nazwiska, jako Normę Jeane Baker - przekonuje Barsa.

Page 5: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

Premia specjalnaAnglik Stephen Foster przez pomyłkę systemu dostał od swojej �irmy przelew, w wysokości 800,000 funtów. Jako uczciwy obywatel posta-nowił poinformować pracodawcę o pomyłce i oddać wszystkie pieniądze. Gratulacje!

Poprawne rozstanieEksperci uznali o�icjalnie, że kończenie znajo-mości sms’em jest niegrzeczne. Spece od savoir vivre mówią, że zakończenie długiego związku lub ważnej znajomości, wymaga spotkania twa-rzą w twarz, krótkie natomiast można kończyć przez e-mail lub telefon, ale nigdy sms’em! Dobrze wiedzieć!

Nie podchodź, bo się zarazisz!Samotność może być równie zaraźliwa, jak pospolite przeziębienie - wynika z badań, które przeprowadzili amerykańscy naukowcy - podaje serwis BBC. Badacze z Uniwersytetów w Chica-go, Kalifornijskiego i Harvarda stwierdzili, że osoby samotne wykazują tendencję do dzielenia swej samotności z innymi osobami, w podobnej sytuacji. Jednak z upływem czasu grono znajo-mych się kurczy. Samotnicy, zanim zajmą swo-je miejsce na tzw. peryferiach sieci społecznej, zaszczepiają swoim bliskim poczucie osamot-nienia oraz niechęć do nawiązywania nowych kontaktów.

Podwodny kolekcjonerPiłka do golfa, spodnie dresowe, sterta plastiko-wych toreb i rękawiczki chirurgiczne - to tylko niektóre z przedmiotów znalezionych w brzu-chu martwego pływacza szarego, którego woda

wyrzuciła na brzeg w Seattle - informuje agencja AP. Podczas nekropsji zespół ekspertów z Casca-dia Research Collective znalazł w brzuchu wie-loryba zaskakującą ilość przedmiotów, które zwierzę pochłonęło razem z glonami. - Ponad dwadzieścia plastikowych toreb, małe ręczni-ki, rękawiczki chirurgiczne, spodnie dresowe, kawałki plastiku, srebrna taśma klejąca i piłecz-ka do gry w golfa - wymieniają specjaliści.

Największa zagadka XXI wiekuCzy szarżujący słoń biegnie, czy tylko bardzo szybko idzie, bo przy swojej masie nie jest w stanie odbijać się od ziemi? - zastanawiali się uczeni. Mimo użycia skomplikowanego sprzętu i odwołania się do praw �izyki nie odpowiedzie-li jednoznacznie na to pytanie. Ich rozważania śledzimy w piśmie “Journal of Experimental Biology”. Większość zwierząt płynnie przecho-dzi z szybkiego stępa w kłus i galop: po prostu zmienia tempo stawiania kroków. Jak jest jed-nak w przypadku słoni? Ze względu na swoje pokaźne gabaryty słonie nie są w stanie wyko-nywać związanych z biegiem i odrywaniem się od ziemi podskoków. Zatem szarżujące słonie idą, czy też biegną?

Gniewasz się? Nie rozumiem :(Zastrzyk z botuliny blokuje nie tylko mięśnie, które marszczą nam brew, gdy się gniewamy. Może nawet zablokować rozumienie samego uczucia gniewu. Do takiego wniosku doszedł David Havas, doktorant z University of Wiscon-sin-Madison, który przedstawił wyniki swoich badań na kongresie Society for Personal and Social Psychology w Las Vegas. Psycholog prze-

prowadził eksperyment z udziałem 40 ochotni-ków, którzy poddali się zabiegowi wstrzyknięcia botoksu w mięśnie marszczące brwi. Z innych doświadczeń psychologicznych wiadomo, że niemożność poruszania się wywołuje zmiany emocjonalne i poznawcze.

Nowe państwoW lipcu 2011 r. pojawiło na mapie świata nowe państwo - Republika Południowego Sudanu (RPS) ze stolicą w Dżubie. RPS jest jednym z najbiedniejszych państw na świecie. Repu-blika Południowego Sudanu stała się niezależ-nym państwem sześć lat po zakończeniu wojny domowej i sześć miesięcy po referendum, w któ-rym mieszkańcy południa Sudanu zagłosowali za oddzieleniem się od północy kraju.

Skazani na ŻagańNajwiększa ucieczka z więzienia miała miejsce w 1944 r. na terenie dzisiejszego wojewódz-twa lubuskiego, niedaleko miejscowości Żagań. Z niemieckiego więzienia dla żołnierzy alianc-kich, Stalag Luft III, 76 więźniów wydostało się wydrążonym 9 m pod ziemią tunelem. Na pod-stawie tej historii w 1963 r. powstał �ilm “The Great Escape”.

Ustawieni do końca życiaZłodzieje w Austrii ukradli ciężarówkę wypeł-nioną 20 tonami ketchupu i musztardy. Kierow-ca ciężarówki zostawił pojazd na czas weeken-du na parkingu Stockerau w północnej części Dolnej Austrii, w powiecie Korneuburg. Gdy po niedzieli zjawił się na parkingu, ciężarówka zniknęła. 20 ton sosu pomidorowego i musztar-

Witamy!

Usłyszane, przeczytane, znalezione...

“Ciekawy pomysł...” - powiedziałem sam do siebie, kiedy otrzymałem propozycję objęcia stanowiska redak-tora naczelnego w nowym czasopiśmie. Miało ono łączyć publikacje lifestyle’owe i popularnonaukowe z tre-ściami o znaczeniu lokalnym. “Zwariowaliście!” powiedziałem do wydawcy, kiedy oznajmił mi, że pismo ma być wydawane na wysokiej jakości papierze, tra�iać do wymagającego odbiorcy i być całkowicie darmowe. “Wchodzę w to obiema nogami i rękoma” dodałem jednak szybko bez zastanowienia.

Dziś jestem dumny z tego, że pomimo wielu przeciwności udało nam się wydać inside zaledwie dwa mie-siące później. Jestem dumny z naszych wspaniałych dziennikarzy - pasjonatów, którzy połączyli swoje siły i utworzyli coś naprawdę świeżego, za co im serdecznie dziękuję. Wydawcy dziękuję za to, że magazyn nie przypomina gazetki reklamowej, a reklamodawcom - przyszłym i obecnym - za wsparcie tego nowatorskiego projektu. Dziękuję również fotografom, gra�ikom, korekcie oraz wszystkim innym, którzy pomagali nam w tworzeniu magazynu.

Oto oddajemy więc w Wasze ręce pierwszy numer inside. Mam nadzieję, że forma i zawartość magazynu przypadną Wam do gustu. Z tego numeru dowiecie się: czy voodoo faktycznie polega na wbijaniu szpilek w szmaciane lalki? Czy cyborgi znane chociażby z �ilmu “Terminator” to faktycznie odległe science-�iction? Czy życie w konkubinacie jest czymś złym?

Oczywiście nie planujemy być pismem wrocławskim tylko z nazwy - i tak w tym numerze przeczytacie mię-dzy innymi o Śródmieściu i jego rewitalizacji, możecie też wcielić się w tropicieli skarbów lub trendów w modzie, odkrywając Wrocław, jakiego nie znacie. Zapraszamy również na spacer po mieście, w czasie którego poznacie prawdziwe perły europejskiego modernizmu w pierwszym z cyklu artykułów “Świeżym okiem”. To wszystko i wiele więcej czeka na Was “inside”.

05AKTUALNOŚCI

dy również...

Co my wiemy o korkach...Czas przejazdu 100 km z miasta w powiecie Zhuozi do stolicy regionu Hohot to średnio 40 godzin. Jak donoszą Chińskie media taka sytu-acja powtórzyła się już rok temu, i jak rok temu wywołana jest robotami drogowymi na trasie. Oprócz tego ze względu na zwiększone zapo-trzebowanie Chin na węgiel, trasą tą porusza się dużo ciężarówek, co bez wątpienia tamuje ruch. Mieszkańcy którzy mieszkają w obrębie drogi upatrzyli w korku interes i oferują za drobną opłatą zmęczonym kierowcom wodę i jedzenie.

Nafta z rana jak śmietanaChińczyk Chen Dejun leczy gruźlicę pijąc naftę. Chen po wypiciu pierwszej porcji nafty natych-miast zaczął odczuwać silny ból brzucha, więc postanowił się położyć do łóżka. Gdy po godzi-nie wstał ból brzucha minął, a objawy gruźlicy zdawały się osłabnąć. Mężczyzna postanowił zatem nie przerywać kuracji naftowej. Gdy w 2001 roku do wioski mężczyzny zawitała elektryczność, dostępność nafty diametralnie spadła do zera. Chen był zmuszony odtąd leczyć się... benzyną. Chory wypija średnio 3,5 litra paliwa przez miesiąc.

Kosmiczna małpaŁysiejąca małpa o wyłupiastych oczach wywo-łała panikę, ponieważ mieszkańcy wsi w środ-kowych Chinach przestraszyli się, że zwierzę jest kosmitą - czytamy w serwisie thesun.co.uk. Gosposia Mao Xiping podniosła alarm, gdy natknęła się na niedożywione zwierzę, które kradło ogórki z jej mieszkania. Kobieta powie-działa później, że małpa miała twarz kosmi-ty i nie przypominała żadnej znanej jej istoty. Xiping uwięziła stworzenie, zabrała na posteru-nek policji i domagała się, aby aresztować znale-zionego “kosmitę”.

Koniec świata odwołany!Duchowni ostrzegają przed fałszywymi przepo-wiedniami o zbliżającym się końcu świata. Ludz-kość nie ma się czego obawiać - zapewniają por-tugalscy hierarchowie. Od pewnego czasu media co rusz obiegają informacje o niechybnym końcu świata. Ma on nastąpić rzekomo w 2012 roku, co obliczono na podstawie kalendarza Majów. Wie-le osób uwierzyło w te doniesienia, co martwi Kościół. Dlatego duchowni zaapelowali do wier-nych, by nie poddawali się panice i nie dawali wiary tym informacjom.

Recepta na kryzysCoraz częściej na plażach we Włoszech można spotkać poszukiwaczy skarbów, czyli zgubio-

nych monet i biżuterii. Wyposażeni w wykrywa-cze metalu, przeczesują tereny oblegane przez plażowiczów. Urządzenie do wykrywania meta-lu kosztuje od 200 do 1500 euro, ale niektórzy mają nawet nowinki techniczne w postaci san-dałów ze specjalnymi czujnikami i bateriami, wykrywające metalowe przedmioty nawet na głębokości 60 centymetrów. Najwięksi szczę-ściarze znajdują dziennie monety wartości 50-60 euro a także pierścionki, naszyjniki, bran-soletki, a nawet aparaty fotogra�iczne i portfele.

Ostateczna rozprawaRząd Nepalu postanowił uciąć dyskusje na temat wysokości najwyższej góry świata. Zba-da, ile dokładnie liczy Mount Everest – donosi independent.co.uk. 8848? 8844? A może 8850 m n.p.m.Od ponad 100 lat trwają spory co do rzeczywistych wymiarów góry. Specjaliści nie są zgodni nawet co do samego sposobu obliczenia jej wysokości. Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, że góry - wskutek ruchów płyt tektonicz-nych Ziemi - wypiętrzają się lub maleją nawet o kilka centymetrów rocznie. Nepal i Chiny podają inne miary Mount Everestu. Różnie go też nazywają. Dla Nepalczyków jest on “Sagar-mathą”, dla Chińczyków – “Qomolangmą” lub “Świętą Górą”. Nepalczycy uznają wysokość góry z 1831 r. – 8848 m n.p.m. Chińczycy w 2005 r. dokonali własnych pomiarów i uzgodnili, że szczyt liczy 8844 m n.p.m. Z kolei Amerykanie oszacowali, że Mount Everest wznosi się na 8450 m n.p.m.

Pieskie życie16 sal wypoczynkowych oraz ogródków dla psów i kotów, gdzie dyżurują weterynarze, dzia-łać będzie przy sieci restauracji przy głównych autostradach we Włoszech, we wszystkie week-endy podczas największego nasilenia wyjaz-dów na wakacje. W pierwszy tego lata weekend masowych wyjazdów na urlop poinformowano, że według pomysłodawców te miejsca wypo-czynku czworonogów - otwierane właśnie w tych dniach - mają zapobiec pladze porzu-cania zwierząt latem, ale także zostawiania ich w zamkniętych samochodach podczas postoju. W punktach tych zwierzęta będą mogły odpo-cząć i odreagować stres związany z długą i bar-dzo dla nich męczącą jazdą samochodem. Jeśli zajdzie taka potrzeba, zwierzę zbada lekarz. Każdy taki Fidopark - jak nazwano te ogródki - wyposażony będzie w legowiska w cieniu, psie i kocie ubikacje, bieżącą wodę.

Noworodek-gigant39-letnia Janet Johnson z Teksasu, kiedy była w ciąży spodziewała się dużego dziecka. Jed-nak nie aż tak dużego. Noworodek-gigant waży

bowiem aż 7,3 kg – czytamy na stronie nzhe-rald.co.nz. Janet Johnson tra�iła do szpitala we wschodnim Teksasie. Urodziła tam dziecko, które lekarze określili jako jedno z najwięk-szych noworodków, jakie kiedykolwiek widzieli. Matka oczekuje na informację, czy jej nowona-rodzony syn Michael Brown jest faktycznie naj-większym dzieckiem, jakie narodziło się kiedy-kolwiek w Teksasie.

Lubię to!Facebookowego szaleństwa ciąg dalszy. Tym razem rekordowym osiągnięciem może pochwa-lić się 23-letnia wokalistka z Barbadosu Rihan-na, a dokładniej jej fani nazywający się „Rihanna Navy” (Armia Rihanny). Sytuacja o której pisze-my miała miejsce w zeszłym tygodniu. Właśnie wtedy fani skrzyknęli się i w liczbie 40 616 279 osób „polubili” jej o�icjalny pro�il, dzięki czemu stała się ona najpopularniejszą piosenkarką na Facebooku. Rihanna wyprzedziła w ilości „laj-ków” dotychczasową niekwestionowaną kró-lową czyli Lady Gagę o około 20 000 polubień pro�ilu.

Ambitne planyWielkie plany zagospodarowania terenów w Dolinie Bystrzycy od Zalewu Zemborzyckiego do mostu przy ul. Zamojskiej. Firma, która przy-gotowuje projekt, chce zbudować na wybrzeżu miniaturę Karpat i zegar słoneczny o powierzch-ni kilkunastu hektarów, który będzie widoczny nawet z kosmosu - podaje “Kurier Lubelski”. Te nieziemskie pomysły zostały już przedsta-wione władzom Lublina. Jeśli władze wyrażą na nie zgodę, wykonawca zakończy budowę na 700-lecie Lublina, czyli do 2017 roku.

Sex sellsTo wielka sensacja w świecie �ilmu! Sekstaśma Marilyn Monroe (+36 l.) została teraz wystawio-na na sprzedaż. Każdy może ją kupić. O ile ma pół mln dolarów. Zmysłowa blondynka z odsło-niętym ob�itym biustem i tajemniczy mężczy-zna, który pozostał poza kadrem, uprawiają seks. Film trwa tylko sześć i pół minuty. Powstał w 1947 r. Mikel Barsa, kolekcjoner z USA, kupił go za ponad milion dolarów, a teraz zamierza sprzedać. Dlaczego ten �ilm jest tak cenny? Bo kobieta w nim występująca to Marilyn Monroe (+36 l.)! Miała wtedy niecałe 21 lat. - Ten �ilm pokazuje Marilyn taką, jaka była naprawdę. Jesz-cze przed zabiegami chirurgów plastycznych i zmianą nazwiska, jako Normę Jeane Baker - przekonuje Barsa.

Page 6: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

Maciej ZielińskiWaldemar Kasta

Legendy, mentorzy, animatorzy

06 WYWIAD NUMERU

Wszyscy lub prawie wszyscy we Wrocławiu znają Macieja Zieliń-skiego jako koszykarza, a Walde-mara Kastę jako rapera. Jednak nie wszyscy wiedzą, że jesteście bliski-mi przyjaciółmi. Jak to się zaczęło?

Maciej Zieliński: Poznaliśmy się w kulto-wym klubie WZ (teraz Kultowa przyp. re-dakcji), potem pierwsze wspólne koncerty i imprezy. Od tamtej pory staraliśmy się spotykać regularnie na tyle, na ile pozwalał na to czas. Waldek grał koncerty, ja grałem w koszykówkę, więc z czasem bywało róż-nie. Ale robiliśmy co mogliśmy.

Waldemar Kasta: Maciek był moim ido-lem, gdy koszykówka była na topie w latach 90-tych. Próbowaliśmy robić swoje będąc w tym samym mieście, więc nasze drogi musiały się skrzyżować i skrzyżowały na dobre.

Jak wspominacie lata w których obaj zaczynaliście swoją karierę? Jak w latach 90-tych wyglądała koszykówka i hip-hop we Wrocła-wiu i w Polsce?

MZ: Late 90-te to najlepszy okres dla koszy-kówki w Polsce. Mieliśmy wielki boom po sukcesie na Mistrzostwach Europy, gdzie zajęliśmy 7. miejsce. Koszykówka była na topie, jednak jej popularność zaczęła spadać pod koniec dekady. Cieszę się, że mogłem być częścią tego najlepszego czasu.

WK: Hip-hop w latach 90-tych był zjawi-skiem całkowicie nowym, które dopiero docierało do Polski - do mnie osobiście za pośrednictwem ścieżki dźwiękowej do �il-mu Judgement Night, gdzie po raz pierwszy na tak szeroko skalę można było usłyszeć połączenie brzmień rapowych z rockowymi. Nie była to oczywiście pierwsza taka fuzja, ale pierwsza na taką skalę. W naszym kraju było wtedy kilkunastu „zapaleńców”, którzy potem stworzyli pierwsze zespoły. Powsta-ła scena kielecka, warszawska, śląska i inne. A we Wrocławiu? Maciek wyjeżdza do Sta-nów grać w koszykówkę, a ja w IV Liceum dostaję rok w rok ciężką lekcję od „Kolejów-ki” i Dominika Tomczyka, co zresztą wypo-mniałem mu na weselu Maćka. Do dzisiaj przeżywam traumę związaną z porażką 80 punktami.

Obaj z dumą prezentujecie tatuaż na przedramieniu, co on oznacza

i jaka jest jego historia?

MZ: Jest to chiński znak prawdy, jednak myślę, że Waldek lepiej opowie genezę tego dzieła, z którego obaj jesteśmy dumni.

WK: Jest to znak, który charakteryzuje na-szą znajomość. Nie jest to żaden układ ma�ij-ny, czy też masoneria jak twiedzą niektórzy. Chodzi o szczerość i sprawdzone przyjaźnie, czym legitymują się ludzie z naszego to-warzystwa. Mamy wśród swoich zarówno sportowców jak i lekarzy, czy żołnierzy.

Obaj mocno pomagacie wrocław-skiej młodzieży zarówno w projek-tach sportowych jak i muzycznych: promocyjnie, organizacyjnie, jak również jako mentorzy. W jakie projekty byliście i jesteście obec-nie zaangażowani?

MZ: Teraz głównie zaangażowany jestem w koszykarski Śląsk Wrocław, którego zo-stałem prezesem. Wcześniej, gdy zostałem radnym, miałem już okazję przekonać się jak wygląda praca „po drugiej stronie baryka-dy”, czyli od strony organizacyjnej. Oprócz tego staram się czynnie uczestniczyć w wie-lu imprezach sportowych dla dzieci i mło-dzieży, jak np. Basket Mania, czy też Maraton Wrocławski.

WK: W jednym z nich się właśnie znajduje-my. To jest Pracownia Projektów Między-kulturowych, która znalazła swoje miejsce w byłej zajezdni tramwajowej przy ul. Le-gnickiej, gdzie swoją siedzibę ma Sektor 3 (organizacja wspierająca organizacje poza-rządowe przyp. redakcji). Dzięki Robertowi Rogosiowi i jego pracy udało się wynego-cjować z miastem miejsce, które pozwala na działanie takiej placówki oraz projektu jakim jest Sound Depot, czyli sala prób dla okolicznych zespołów muzycznych. Pozwo-liło to stworzyć coś na kształt nieformalne-go domu kultury. Już kilkanaście zespołów

Chodzi o szczerość i sprawdzone

przyjaźnie, czym legitymują się

ludzie z naszego towarzystwa.

Waldemar Kasta

Page 7: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

Maciej ZielińskiWaldemar Kasta

Legendy, mentorzy, animatorzy

07WYWIAD NUMERU

Wszyscy lub prawie wszyscy we Wrocławiu znają Macieja Zieliń-skiego jako koszykarza, a Walde-mara Kastę jako rapera. Jednak nie wszyscy wiedzą, że jesteście bliski-mi przyjaciółmi. Jak to się zaczęło?

Maciej Zieliński: Poznaliśmy się w kulto-wym klubie WZ (teraz Kultowa przyp. re-dakcji), potem pierwsze wspólne koncerty i imprezy. Od tamtej pory staraliśmy się spotykać regularnie na tyle, na ile pozwalał na to czas. Waldek grał koncerty, ja grałem w koszykówkę, więc z czasem bywało róż-nie. Ale robiliśmy co mogliśmy.

Waldemar Kasta: Maciek był moim ido-lem, gdy koszykówka była na topie w latach 90-tych. Próbowaliśmy robić swoje będąc w tym samym mieście, więc nasze drogi musiały się skrzyżować i skrzyżowały na dobre.

Jak wspominacie lata w których obaj zaczynaliście swoją karierę? Jak w latach 90-tych wyglądała koszykówka i hip-hop we Wrocła-wiu i w Polsce?

MZ: Late 90-te to najlepszy okres dla koszy-kówki w Polsce. Mieliśmy wielki boom po sukcesie na Mistrzostwach Europy, gdzie zajęliśmy 7. miejsce. Koszykówka była na topie, jednak jej popularność zaczęła spadać pod koniec dekady. Cieszę się, że mogłem być częścią tego najlepszego czasu.

WK: Hip-hop w latach 90-tych był zjawi-skiem całkowicie nowym, które dopiero docierało do Polski - do mnie osobiście za pośrednictwem ścieżki dźwiękowej do �il-mu Judgement Night, gdzie po raz pierwszy na tak szeroko skalę można było usłyszeć połączenie brzmień rapowych z rockowymi. Nie była to oczywiście pierwsza taka fuzja, ale pierwsza na taką skalę. W naszym kraju było wtedy kilkunastu „zapaleńców”, którzy potem stworzyli pierwsze zespoły. Powsta-ła scena kielecka, warszawska, śląska i inne. A we Wrocławiu? Maciek wyjeżdza do Sta-nów grać w koszykówkę, a ja w IV Liceum dostaję rok w rok ciężką lekcję od „Kolejów-ki” i Dominika Tomczyka, co zresztą wypo-mniałem mu na weselu Maćka. Do dzisiaj przeżywam traumę związaną z porażką 80 punktami.

Obaj z dumą prezentujecie tatuaż na przedramieniu, co on oznacza

i jaka jest jego historia?

MZ: Jest to chiński znak prawdy, jednak myślę, że Waldek lepiej opowie genezę tego dzieła, z którego obaj jesteśmy dumni.

WK: Jest to znak, który charakteryzuje na-szą znajomość. Nie jest to żaden układ ma�ij-ny, czy też masoneria jak twiedzą niektórzy. Chodzi o szczerość i sprawdzone przyjaźnie, czym legitymują się ludzie z naszego to-warzystwa. Mamy wśród swoich zarówno sportowców jak i lekarzy, czy żołnierzy.

Obaj mocno pomagacie wrocław-skiej młodzieży zarówno w projek-tach sportowych jak i muzycznych: promocyjnie, organizacyjnie, jak również jako mentorzy. W jakie projekty byliście i jesteście obec-nie zaangażowani?

MZ: Teraz głównie zaangażowany jestem w koszykarski Śląsk Wrocław, którego zo-stałem prezesem. Wcześniej, gdy zostałem radnym, miałem już okazję przekonać się jak wygląda praca „po drugiej stronie baryka-dy”, czyli od strony organizacyjnej. Oprócz tego staram się czynnie uczestniczyć w wie-lu imprezach sportowych dla dzieci i mło-dzieży, jak np. Basket Mania, czy też Maraton Wrocławski.

WK: W jednym z nich się właśnie znajduje-my. To jest Pracownia Projektów Między-kulturowych, która znalazła swoje miejsce w byłej zajezdni tramwajowej przy ul. Le-gnickiej, gdzie swoją siedzibę ma Sektor 3 (organizacja wspierająca organizacje poza-rządowe przyp. redakcji). Dzięki Robertowi Rogosiowi i jego pracy udało się wynego-cjować z miastem miejsce, które pozwala na działanie takiej placówki oraz projektu jakim jest Sound Depot, czyli sala prób dla okolicznych zespołów muzycznych. Pozwo-liło to stworzyć coś na kształt nieformalne-go domu kultury. Już kilkanaście zespołów

Chodzi o szczerość i sprawdzone

przyjaźnie, czym legitymują się

ludzie z naszego towarzystwa.

Waldemar Kasta

Page 8: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

08 WYWIAD NUMERU

stworzyło tu swoje płyty, co więcej, ja sam nagrałem tu swoje dwie ostatnie płyty. Je-śli chodzi o sport to nie robię wiele, jednak uważam, że więcej niż wielu ludzi, którzy się tym chwali. Progres federacji KSW, któ-rą reprezentuje spowodował wzrost liczby klubów sztuk walki o jakieś 800%. Zastana-wiam się, czy nie zmieniliśmy wyglądu pol-skiej ulicy w �irmie Clinic i nie stworzyliśmy też sporego potencjału, jeśli chodzi o rozwój sztuk walki w formule MMA. To właściwie tyle z mojej strony. Może nie jest to wiele, ale cała zajezdnia, KSW i jej nowa liga amator-ska oraz obozy sportowe to i tak sporo pracy.

A jakie są plany na przyszłość z tym związane?

MZ: Obecnie skupiam się na Śląsku Wro-cław. Chcę zbudować silną drużynę, by już po pierwszym sezonie awansować do 1. Ligi. Udało nam się zakontraktować legendy wrocławskiej i polskiej koszykówki, takie jak Mirosław Łopatka, czy Radosław Hyży. Jestem dumny, że zdecydowali się na grę dla Wrocławia i mam nadzieję, że czeka nas razem jeszcze wiele sukcesów. Zależy mi na profesjonalizacji tego klubu, który do tej pory działał „półamatorsko”. Mam nadzieję, że nowi zawodnicy pokażą młodszym, jak wygląda świat profesjonalnej koszykówki.

WK: Rozwijać młode zespoły i ich pasję. Dać im szansę na granie i wydawanie swojej muzyki, tworząc coś na kształt niezależnej wytwórni. Zrobić to dla ludzi wykonujących różną muzykę, ale robiących to z pasji, a nie castingowo, z gotowych wzorów na hit.

Maciek, dla wszystkich Wrocła-wian jesteś przede wszystkim legendą sportu, jak łączysz tę pasję z obowiązkami radnego?

MZ: Na początku był to dla mnie duży prze-skok. Dla sportowca to zupełnie inny świat. Musiałem poznać wiele nowych mechani-zmów pracy, by wiedzieć jak ją dobrze wy-konać, ucząc się właściwie od podstaw. Na szczęście koleżanki i koledzy od początku pomagali mi, za co z tego miejsca chciałem im bardzo podziękować. Dziś jest mi już dużo łatwiej i dobrze czuję się w swojej no-wej roli - w świecie, który dla kibiców sportu jest zupełnie nieznany.

Waldek, dla starszej ogólnopol-skiej publiczności jesteś znany z ringów KSW. Jak doszło do waszej

współpracy i skąd zaangażowanie w polskie MMA?

WK: Historia jest prostsza niż mogłoby się wydawać. Znam osobiście obu właścicie-li KSW. Jako pierwszego poznałem Maćka Kawulskiego. Kiedyś oglądałem jego walki, z których jedną można obejrzeć w �ilmie „Klatka”, co powinno rozwiać stereotyp sło-mianego chłopca w koszuli. Ja sam myślę, że mógłbym na siebie postawić w Mistrzo-stwach Świata Announcerów ringowych. Trenowałem też walkę w kilku wrocław-skich klubach, m.in. Fighter i Gladiator, więc fascynacja MMA jest dla mnie naturalnym następstwem. KSW poszukiwało kogoś kto zajmie się oprawą i częścią rozrywkową gal, na co było coraz większe zapotrzebowanie. Zostałem dyrektorem artystycznym federa-cji. Jako, że to na mnie spoczywał ciężar pro-fesjonalnej zapowiedzi zawodników, posta-nowiłem robić to sam i tak zaczęła się moja przygoda jako announcer. I tak już zostało.

Jak pracuje się z telewizją Polsat?

WK: Telewizji Polsat zawdzięczamy na-prawdę wiele. Gdyby nie pomoc Pana Kmity i telewizji Polsat Sport, a co za tym idzie ich platformy marketingowej, popularyzacja tej dyscypliny na tak szeroką skalę byłaby niemożliwa. To dzięki nim i zawodnikom, którzy tworzą federację, takim jak Mamed Khalidov, Juras Jurkowski, czy teraz Mariusz Pudzianowski, możemy oglądać tak wysoki poziom walk w ogólnopolskiej telewizji.

Twoim najnowszym projektem jest polskie wydanie Pimp my ride by Coca-Cola Zero, co jest sporą nie-spodzianką dla wielu fanów. Do tej pory z miłości do samochodów zna-ny był Tede. Co spowodowało, że

MTV postawiło właśnie na Ciebie?

WK: Gdybym był nieskromny pewnie zna-lazłbym jakąś odpowiedź, ale będąc sobą muszę powiedzieć, że nie wiem. Dostałem propozycję, więc ją przyjąłem. Dla mnie jest to kultowy format nie tylko dlatego, że pro-wadził go Xzibit. Każdy około hip-hopowy człowiek chciałby, żeby ktoś zapukał do jego drzwi, zabrał samochód i oddał „odpicowa-ny”. Nie mogłem odmówić takiej propozycji. Moja miłość do motoryzacji jest hip-hopo-wa - chciałbym mieć Cadillaca Escalade na 23-calowych kołach z wszystkimi przerób-kami w wykonaniu West Coast Customs. W amerykańskiej wersji prowadzącym był raper, więc polska wersja Pimp My Ride by Coca-Cola Zero też musiała mieć na tej pozy-cji rapera.

Jakie są Twoje pozostałe plany telewizyjne? Kolejne KSW? A pla-ny muzyczne? Będzie reaktywacja KASTA Squadu?

WK: Cały czas robimy KSW i na pewno od-będzie się w tym roku jeszcze jedna gala. Na razie mamy przerwę, więc mogę być w pełni ojcem i domorosłym muzykiem. W planach jest również mój autorski program, który bę-dzie dotyczył MMA, ale do listopada jestem człowiekiem MTV i przygotowuje program Pimp My Ride by Coca-Cola Zero. To tyle jeśli chodzi o plany telewizyjne. Plany muzyczne to kolejne projekty hip-hopowe i nie hip-ho-powe, co może być sporym zaskoczeniem. Czy będzie kolejna KASTA? Istnieje takie prawdopodobieństwo, ale obecnie jesteśmy zajęci innym rzeczami, a ja sam tworzę obec-nie inną muzykę.

Obaj pochodzicie z dużych wro-cławskich osiedli - Maciek z Gaju, a Waldemar z Kozanowa. Ostatnio coraz więcej mówi się o rewitaliza-cji naszych dzielnic. Uważacie, że naprawdę coś jest robione w tym kierunku? Czy sami angażujecie się w organizowane akcje?

MZ: Prac jest prowadzonych coraz więcej. Dla mieszkańców Kozanowa bardzo ważna jest budowa wału przeciwpowodziowego. Wszyscy którzy pamiętają powódź mogą odetchnąć z ulgą. Powstaje coraz więcej par-ków, terenów zielonych i placów zabaw dla dzieci. Robimy co możemy - mamy nadzieję, że to dopiero początek.

Musiałem poznać wiele nowych

mechanizmów pracy, by wiedzieć

jak ją dobrze wykonać, ucząc się

właściwie od podstaw.

Maciej Zieliński

WK: Sam kiedyś brałem udział w jednym z tych projektów, jednak Maciek zdecydo-wanie miał tu większe pole do popisu, bedąc prosportowym działaczem. Uważam, że wszystko ma się ku lepszemu ze względu na wydarzenia 2012 i 2016, których tłumaczyć nie trzeba. To wielkie błogosławieństwo, że to się wydarzy, bo ma to ogromny wpływ na poprawę wyglądu i infrastruktury. Proces trwa bardzo długo jednak od pamiętnej po-wodzi w 1997 jest coraz lepiej.

Pozostając w temacie Wrocła-wia: coraz większą popularność zdobywają nowe sporty: przede wszystkim futbol amerykański oraz coraz szybciej rozwijający się lacrosse. Obaj jesteście związani z tymi sportami. Finał Polskiej Ligi będzie w tym roku transmitowany w telewizji, komu kibicujecie: The Crew czy Devils? (wywiad przepro-wadzany był 14. Lipca). Myślicie, że sporty te mają szansę przebić się w Polsce?

MZ: Z racji, że kiedyś miałem okazję za-grać w The Crew, kibicuję właśnie Załodze. Mecze derbowe zawsze są bardzo zacięte, więc pewnie tak samo będzie tym razem. Bardzo się cieszę, że powstają nowe sporty w Polsce. Będąc na studiach w Providence miałem okazję oglądać zarówno mecze fut-bolu, jak i lacrosse i oba sporty przypadły

mi do gustu. Każda nowa dyscyplina musi odbyć swoją drogę od podstaw. Lacrosse jest w miejscu, gdzie futbol był 5 lat temu. Jest jednak sportem bardziej niszowym niż futbol, co może być dla niego dodatkową szansą, jeśli w Polsce uda się zbudować sil-ny ośrodek, będący wizytówką w Europie. Futbol z drugiej strony odniósł olbrzymi sukces. Już po kilku latach doczekaliśmy się transmisji telewizyjnej.

WK: Schlebia mi, że ktoś myśli, ze jestem z tymi sportami związany, bo rzeczywi-ście przyłożyłem rękę do jego rozwoju, co powoduje, że do dziś czuję się nie tylko ki-bicem, ale wręcz częścią The Crew, mimo, że ostatnio nie mogę temu poświęcać tyle czasu. Nie mam oczywiście nic przeciwko Devils, a wręcz przejawiam ideę, że pomimo wszystkich różnic, byłoby wspaniale, gdyby obie drużyny połączyły swoje siły. Dałoby to futbolowi we Wrocławiu i w Polsce nową siłę i nową jakość, która umożliwiłaby jego ekspansję na rynki europejskie.

Waldek jesteś również szefem

Kasta.Co, jakie najbliższe projekty i wydawnictwa ukażą się w Twojej stajni?

WK: Istnieje prawdopodobnieństwo, że bę-dziemy mieli teraz dłuższą przerwę, co jest spowodowane sytuacją �inansową. Z tego powodu obecnie w planach jest płyta Pawła Sztrajta, moja i mojego nowego zespołu. Do-natan został wypożyczony do innej wytwór-ni, a Matheo obsługuje postaci kalibru Edyty Górniak. Ja sam powoli chyba przechodzę na hip-hopową Emeryturę.

Wrocław został europejską stoli-cą kultury 2016. Zasłużyliśmy? Co wyróżnia Wrocław na tle innych miast w Polsce i Europie?

MZ: Wrocław jest miastem bardzo otwar-tym. Mamy wielu studentów i osób przy-jezdnych, przez co jesteśmy bardzo multi-kulturowi. Odbywa się u nas wiele imprez kulturalnych i sportowych. Sport dla mnie jest również częścią kultury (kultura �izycz-na) i uważam, że w ten sposób też powinien

Uważam, że wszystko ma się ku lepszemu ze względu na wydarzenia 2012 i 2016,

których tłumaczyć nie trzeba. To wielkie błogosławieństwo, że to się wydarzy.

Waldemar Kasta

Page 9: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

stworzyło tu swoje płyty, co więcej, ja sam nagrałem tu swoje dwie ostatnie płyty. Je-śli chodzi o sport to nie robię wiele, jednak uważam, że więcej niż wielu ludzi, którzy się tym chwali. Progres federacji KSW, któ-rą reprezentuje spowodował wzrost liczby klubów sztuk walki o jakieś 800%. Zastana-wiam się, czy nie zmieniliśmy wyglądu pol-skiej ulicy w �irmie Clinic i nie stworzyliśmy też sporego potencjału, jeśli chodzi o rozwój sztuk walki w formule MMA. To właściwie tyle z mojej strony. Może nie jest to wiele, ale cała zajezdnia, KSW i jej nowa liga amator-ska oraz obozy sportowe to i tak sporo pracy.

A jakie są plany na przyszłość z tym związane?

MZ: Obecnie skupiam się na Śląsku Wro-cław. Chcę zbudować silną drużynę, by już po pierwszym sezonie awansować do 1. Ligi. Udało nam się zakontraktować legendy wrocławskiej i polskiej koszykówki, takie jak Mirosław Łopatka, czy Radosław Hyży. Jestem dumny, że zdecydowali się na grę dla Wrocławia i mam nadzieję, że czeka nas razem jeszcze wiele sukcesów. Zależy mi na profesjonalizacji tego klubu, który do tej pory działał „półamatorsko”. Mam nadzieję, że nowi zawodnicy pokażą młodszym, jak wygląda świat profesjonalnej koszykówki.

WK: Rozwijać młode zespoły i ich pasję. Dać im szansę na granie i wydawanie swojej muzyki, tworząc coś na kształt niezależnej wytwórni. Zrobić to dla ludzi wykonujących różną muzykę, ale robiących to z pasji, a nie castingowo, z gotowych wzorów na hit.

Maciek, dla wszystkich Wrocła-wian jesteś przede wszystkim legendą sportu, jak łączysz tę pasję z obowiązkami radnego?

MZ: Na początku był to dla mnie duży prze-skok. Dla sportowca to zupełnie inny świat. Musiałem poznać wiele nowych mechani-zmów pracy, by wiedzieć jak ją dobrze wy-konać, ucząc się właściwie od podstaw. Na szczęście koleżanki i koledzy od początku pomagali mi, za co z tego miejsca chciałem im bardzo podziękować. Dziś jest mi już dużo łatwiej i dobrze czuję się w swojej no-wej roli - w świecie, który dla kibiców sportu jest zupełnie nieznany.

Waldek, dla starszej ogólnopol-skiej publiczności jesteś znany z ringów KSW. Jak doszło do waszej

współpracy i skąd zaangażowanie w polskie MMA?

WK: Historia jest prostsza niż mogłoby się wydawać. Znam osobiście obu właścicie-li KSW. Jako pierwszego poznałem Maćka Kawulskiego. Kiedyś oglądałem jego walki, z których jedną można obejrzeć w �ilmie „Klatka”, co powinno rozwiać stereotyp sło-mianego chłopca w koszuli. Ja sam myślę, że mógłbym na siebie postawić w Mistrzo-stwach Świata Announcerów ringowych. Trenowałem też walkę w kilku wrocław-skich klubach, m.in. Fighter i Gladiator, więc fascynacja MMA jest dla mnie naturalnym następstwem. KSW poszukiwało kogoś kto zajmie się oprawą i częścią rozrywkową gal, na co było coraz większe zapotrzebowanie. Zostałem dyrektorem artystycznym federa-cji. Jako, że to na mnie spoczywał ciężar pro-fesjonalnej zapowiedzi zawodników, posta-nowiłem robić to sam i tak zaczęła się moja przygoda jako announcer. I tak już zostało.

Jak pracuje się z telewizją Polsat?

WK: Telewizji Polsat zawdzięczamy na-prawdę wiele. Gdyby nie pomoc Pana Kmity i telewizji Polsat Sport, a co za tym idzie ich platformy marketingowej, popularyzacja tej dyscypliny na tak szeroką skalę byłaby niemożliwa. To dzięki nim i zawodnikom, którzy tworzą federację, takim jak Mamed Khalidov, Juras Jurkowski, czy teraz Mariusz Pudzianowski, możemy oglądać tak wysoki poziom walk w ogólnopolskiej telewizji.

Twoim najnowszym projektem jest polskie wydanie Pimp my ride by Coca-Cola Zero, co jest sporą nie-spodzianką dla wielu fanów. Do tej pory z miłości do samochodów zna-ny był Tede. Co spowodowało, że

MTV postawiło właśnie na Ciebie?

WK: Gdybym był nieskromny pewnie zna-lazłbym jakąś odpowiedź, ale będąc sobą muszę powiedzieć, że nie wiem. Dostałem propozycję, więc ją przyjąłem. Dla mnie jest to kultowy format nie tylko dlatego, że pro-wadził go Xzibit. Każdy około hip-hopowy człowiek chciałby, żeby ktoś zapukał do jego drzwi, zabrał samochód i oddał „odpicowa-ny”. Nie mogłem odmówić takiej propozycji. Moja miłość do motoryzacji jest hip-hopo-wa - chciałbym mieć Cadillaca Escalade na 23-calowych kołach z wszystkimi przerób-kami w wykonaniu West Coast Customs. W amerykańskiej wersji prowadzącym był raper, więc polska wersja Pimp My Ride by Coca-Cola Zero też musiała mieć na tej pozy-cji rapera.

Jakie są Twoje pozostałe plany telewizyjne? Kolejne KSW? A pla-ny muzyczne? Będzie reaktywacja KASTA Squadu?

WK: Cały czas robimy KSW i na pewno od-będzie się w tym roku jeszcze jedna gala. Na razie mamy przerwę, więc mogę być w pełni ojcem i domorosłym muzykiem. W planach jest również mój autorski program, który bę-dzie dotyczył MMA, ale do listopada jestem człowiekiem MTV i przygotowuje program Pimp My Ride by Coca-Cola Zero. To tyle jeśli chodzi o plany telewizyjne. Plany muzyczne to kolejne projekty hip-hopowe i nie hip-ho-powe, co może być sporym zaskoczeniem. Czy będzie kolejna KASTA? Istnieje takie prawdopodobieństwo, ale obecnie jesteśmy zajęci innym rzeczami, a ja sam tworzę obec-nie inną muzykę.

Obaj pochodzicie z dużych wro-cławskich osiedli - Maciek z Gaju, a Waldemar z Kozanowa. Ostatnio coraz więcej mówi się o rewitaliza-cji naszych dzielnic. Uważacie, że naprawdę coś jest robione w tym kierunku? Czy sami angażujecie się w organizowane akcje?

MZ: Prac jest prowadzonych coraz więcej. Dla mieszkańców Kozanowa bardzo ważna jest budowa wału przeciwpowodziowego. Wszyscy którzy pamiętają powódź mogą odetchnąć z ulgą. Powstaje coraz więcej par-ków, terenów zielonych i placów zabaw dla dzieci. Robimy co możemy - mamy nadzieję, że to dopiero początek.

Musiałem poznać wiele nowych

mechanizmów pracy, by wiedzieć

jak ją dobrze wykonać, ucząc się

właściwie od podstaw.

Maciej Zieliński

WK: Sam kiedyś brałem udział w jednym z tych projektów, jednak Maciek zdecydo-wanie miał tu większe pole do popisu, bedąc prosportowym działaczem. Uważam, że wszystko ma się ku lepszemu ze względu na wydarzenia 2012 i 2016, których tłumaczyć nie trzeba. To wielkie błogosławieństwo, że to się wydarzy, bo ma to ogromny wpływ na poprawę wyglądu i infrastruktury. Proces trwa bardzo długo jednak od pamiętnej po-wodzi w 1997 jest coraz lepiej.

Pozostając w temacie Wrocła-wia: coraz większą popularność zdobywają nowe sporty: przede wszystkim futbol amerykański oraz coraz szybciej rozwijający się lacrosse. Obaj jesteście związani z tymi sportami. Finał Polskiej Ligi będzie w tym roku transmitowany w telewizji, komu kibicujecie: The Crew czy Devils? (wywiad przepro-wadzany był 14. Lipca). Myślicie, że sporty te mają szansę przebić się w Polsce?

MZ: Z racji, że kiedyś miałem okazję za-grać w The Crew, kibicuję właśnie Załodze. Mecze derbowe zawsze są bardzo zacięte, więc pewnie tak samo będzie tym razem. Bardzo się cieszę, że powstają nowe sporty w Polsce. Będąc na studiach w Providence miałem okazję oglądać zarówno mecze fut-bolu, jak i lacrosse i oba sporty przypadły

mi do gustu. Każda nowa dyscyplina musi odbyć swoją drogę od podstaw. Lacrosse jest w miejscu, gdzie futbol był 5 lat temu. Jest jednak sportem bardziej niszowym niż futbol, co może być dla niego dodatkową szansą, jeśli w Polsce uda się zbudować sil-ny ośrodek, będący wizytówką w Europie. Futbol z drugiej strony odniósł olbrzymi sukces. Już po kilku latach doczekaliśmy się transmisji telewizyjnej.

WK: Schlebia mi, że ktoś myśli, ze jestem z tymi sportami związany, bo rzeczywi-ście przyłożyłem rękę do jego rozwoju, co powoduje, że do dziś czuję się nie tylko ki-bicem, ale wręcz częścią The Crew, mimo, że ostatnio nie mogę temu poświęcać tyle czasu. Nie mam oczywiście nic przeciwko Devils, a wręcz przejawiam ideę, że pomimo wszystkich różnic, byłoby wspaniale, gdyby obie drużyny połączyły swoje siły. Dałoby to futbolowi we Wrocławiu i w Polsce nową siłę i nową jakość, która umożliwiłaby jego ekspansję na rynki europejskie.

Waldek jesteś również szefem

Kasta.Co, jakie najbliższe projekty i wydawnictwa ukażą się w Twojej stajni?

WK: Istnieje prawdopodobnieństwo, że bę-dziemy mieli teraz dłuższą przerwę, co jest spowodowane sytuacją �inansową. Z tego powodu obecnie w planach jest płyta Pawła Sztrajta, moja i mojego nowego zespołu. Do-natan został wypożyczony do innej wytwór-ni, a Matheo obsługuje postaci kalibru Edyty Górniak. Ja sam powoli chyba przechodzę na hip-hopową Emeryturę.

Wrocław został europejską stoli-cą kultury 2016. Zasłużyliśmy? Co wyróżnia Wrocław na tle innych miast w Polsce i Europie?

MZ: Wrocław jest miastem bardzo otwar-tym. Mamy wielu studentów i osób przy-jezdnych, przez co jesteśmy bardzo multi-kulturowi. Odbywa się u nas wiele imprez kulturalnych i sportowych. Sport dla mnie jest również częścią kultury (kultura �izycz-na) i uważam, że w ten sposób też powinien

Uważam, że wszystko ma się ku lepszemu ze względu na wydarzenia 2012 i 2016,

których tłumaczyć nie trzeba. To wielkie błogosławieństwo, że to się wydarzy.

Waldemar Kasta

09WYWIAD NUMERU

Page 10: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

10 WYWIAD NUMERU

być promowany.

WK: Wrocław wyróżnia się klimatem i at-mosferą multikulturowości. Tygiel trojkąta kulturowego pomiędzy Pragą, a Berlinem powoduje, że ta kraina w Polsce jest bardzo otwarta. Podobnie jak jej mieszkańcy. Mia-sto i ludzie, którzy je tworzą powodują, że tętni ono życiem. Wrocław ma historię kilka razy dłuższą niż Stany Zjednoczone - po-siada prawa miejskie już od ponad 1000lat. Napływ ludzi z zewnątrz powoduje rozwój szkół, festiwali różnego typu i tym podob-nych. To wszystko stworzyło podwaliny do tego, by Wrocław mógł zostać stolicą kultu-ry. Mam nadzieję, że Wrocław wykorzysta swój czas i wypromuje się jeszcze lepiej.

Obaj jesteście na swój sposób zwią-zani z kulturą hip-hop. Wrocław

ma prężną scenę zarówno rap jak i dancehall. Dlaczego nie odbywają się w naszym mieście żadne festi-wale muzyczne tego typu. Czy jest szansa aby to zmienić?

MZ: Otwarcie nowego Stadionu może sporo zmienić w tej kwestii. Już podczas otwarcia

zobaczymy Georga Michaela, a innymi kan-dydatami byli Metallica i Red Hot Chili Pep-pers. Mam nadzieję, że niedługo zawitają u nas Ci pierwsi, których jestem ogromnym fanem. Na koncert Goerge’a Michaela oczy-wiście też się wybiorę. Mam nadzieję, że po tym przestoju będzie już tylko lepiej.

WK: Boom medialny na naszą muzykę się skończył, hip-hop został wypompowany. Te-raz następuje jego powrót, poprzez główne narzędzie demokratyzacji mediów, jakim

jest Youtube, dzięki któremu wielu artystów może teraz odbierać należny im szacunek. W hip-hopie nie widzi się wysokiej kultury, czemu zresztą będąc artystą wcale się nie dziwię. Niestety, nie obrażając nikogo - poza rzeszą fanów, sympatyków i ludzi słucha-jących tej muzyki - hip-hop społeczeństwu jawi się jako obraz kultury pełnej wyrost-

ków, bandytów, narkomanów i nierobów. Przy takiej interpretacji ciężko szukać tutaj wysokiej kultury, a raperzy nie są postrze-gani jako ludzie kultury, przez media, poli-tyków i wiodące konsorcja. Dlatego nie ma nakładów �inansowych na tego typu działal-ności. Naszemu miastu i tak należy się sza-cunek za jakiekolwiek możliwości dawane młodym artystom, by się rozwijać - takie jak zajezdnia, w której jesteśmy.

Na koniec bardziej mentorsko - wielu młodych ludzi widzi w was wzory do naśladowania, a nawet legendy. Co byście powiedzieli i doradzili młodym osobom zaczy-nającym swoją karierę w sporcie czy muzyce, a nawet showbiznesie?

MZ: Przede wszystkim nie zrażać się cięż-kim treningiem. Sam mecz jest przyjemno-ścią, a między nimi są trudne dni pracy. Każ-dy talent trzeba poprzeć ciężką pracą i nie załamywać się porażkami. Sport uczy syste-matyczności i dyscypliny. W sporcie tak jak w życiu nie zawsze się wygrywa, lecz mimo porażek trzeba zawsze wstać z kolan i wal-czyć dalej. Tego właśnie nauczył mnie sport.

WK: Po pierwsze radziłbym wszystkim lu-dziom, aby profesjonalizowali się w poczu-ciu pełnej odpowiedzialności za to, co robią. Nieważne czy chcesz być sportowcem, leka-rzem, czy politykiem. Musisz znać się na tym co robisz i być tego pewnym. Ponadto ludzie robiący muzykę powinni być przekaźnika-mi pozytywnej energii, mając powołanie do robienia muzyki, a nie robiąc ją „z castingu”. Wręcz życzyłbym sobie, by ludzie wierzyli w siebie i w to, co mają do powiedzenia, by ich twórczość była prawdziwa. Po trzecie, żeby mieli wytrwałość w tym, co robią, bo często to, co jest szczere i prawdziwe nie jest pożądane, co może zniechęcić. Jednak życzę wszystkim, by odnaleźli się i w tym trwali, choćby idąc pod prąd. Krótko mówiąc, by muzycy wydobywali dźwięki, zamiast je produkować.

Jakub Głogowski

W sporcie tak jak w życiu: nie zawsze się wygrywa, lecz mimo porażek trzeba zawsze wstać z kolan i walczyć dalej.

Tego właśnie nauczył mnie sport.Maciej Zieliński

Nieważne czy chcesz być sportowcem, lekarzem, czy politykiem. Musisz znać się na

tym co robisz i być tego pewnym.Waldemar Kasta

Maciej Zieliński - koszykarz. Wielokrotnie reprezentował Polskę i dwukrotnie uczest-niczył w Mistrzostwach Europy. Osiem razy zdobywał Mistrzostwo Polski (1991, 1992, 1996, 1998, 1999, 2000, 2001 i 2002), trzy-krotnie Puchar Polski (1992, 1997 i 2004) i dwukrotnie Superpuchar Polski (1999 i 2000). Od 2006 roku członek wrocław-skiej Rady Miejskiej, od 2011 prezes koszy-karskiego klubu Śląsk Wrocław.

Waldemar Kasta - raper, członek forma-cji K.A.S.T.A., dyrektor artystyczny i pro-wadzący gali KSW, prowadzący programu Pimp My Ride by Coca-Cola Zero, aktywnie wspiera i promuje młodych, wrocławskich artystów.

Champagne& Currywurst? Tylko w Berlinie.Lifestyle.Europejska metropolia. Międzynarodowy format.Miasto odkryte i uwielbiane przez gwiazdy światowego show-biznesu. Targi, festiwa-le i pokazy mody. Aktualne trendy, naj-modniejsze kluby oraz miejsca, w których warto bywać, znaleźć dziś można tylko w Berlinie. Tutaj krzyżuje się styl ulicy i berlińskiej sceny ze światowymi tren-dami, wytyczając nowe nurty w modzie i architekturze oraz kreując nową jakość życia.

Shopping.Moda. Styl. Trendy. Berlin to raj dla wszystkich lubiących za-kupy. Można tutaj dostać niemal wszyst-ko: od rzeczy eleganckich i luksusowych, po najnowsze kolekcje kreatorów mody, a także rzeczy najbardziej oryginalne i niespotykane. Jeśli zakupy, to przede wszystkim KaDeWe lub inne domy towarowe przy handlowym bulwarze Ku´damm. A przy pełnej elegancji ulicy Friedrichstrasse i w małych uliczkach dzielnicy Mitte wyjątkowe galerie, butiki młodych projektantów oraz atmosfera ko-smopolitycznych zakupów.

Wellness.Odpoczynek i relaks. Spacery i miejskie trasy rowerowe. Parki, jeziora, źródła termalne oraz luksusowe kluby wellness i SPA. Dryfowanie na wodzie w poczuciu braku grawitacji oraz wsłuchiwanie się w dźwięki podwodnej muzyki, czy pobyt w saunie i leżakowa-nie na dachu nowoczesnego wieżowca w centrum miasta, możliwe są tylko w Berlinie. Metropolia pełna życia i ruchu skrywa oazy spokoju i odpoczynku w naj-bardziej wyszukanych i zaskakujących miejscach.

Cuisine.Wykwintne kawiarnie i ulice peł-ne eleganckich restauracji. Doskonała i oryginalna kuchnia z całego świata. Świątynie kulinarnych rozkoszy to głównie KaDeWe i Galeria Lafayette, któ-re zaspokoją gusta każdego wykwintnego smakosza. Będąc w Berlinie warto rów-nież skorzystać z wyjątkowej okazji i zjeść kolację wśród zupełnej ciemności lub sie-dząc przy stole zawieszonym w powietrzu pod balonem. Albo spróbować jedynej na świecie oryginalnej currywurst! To prze-życia i smaki, których nie doświadczy się nigdzie indziej!

Berlin WEEKENDOWE PAKIETYPOBYTOWE W BERLINIE

JUŻ OD 99 € / osobę

One click. One city.

www.clickandcity.com

Page 11: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

być promowany.

WK: Wrocław wyróżnia się klimatem i at-mosferą multikulturowości. Tygiel trojkąta kulturowego pomiędzy Pragą, a Berlinem powoduje, że ta kraina w Polsce jest bardzo otwarta. Podobnie jak jej mieszkańcy. Mia-sto i ludzie, którzy je tworzą powodują, że tętni ono życiem. Wrocław ma historię kilka razy dłuższą niż Stany Zjednoczone - po-siada prawa miejskie już od ponad 1000lat. Napływ ludzi z zewnątrz powoduje rozwój szkół, festiwali różnego typu i tym podob-nych. To wszystko stworzyło podwaliny do tego, by Wrocław mógł zostać stolicą kultu-ry. Mam nadzieję, że Wrocław wykorzysta swój czas i wypromuje się jeszcze lepiej.

Obaj jesteście na swój sposób zwią-zani z kulturą hip-hop. Wrocław

ma prężną scenę zarówno rap jak i dancehall. Dlaczego nie odbywają się w naszym mieście żadne festi-wale muzyczne tego typu. Czy jest szansa aby to zmienić?

MZ: Otwarcie nowego Stadionu może sporo zmienić w tej kwestii. Już podczas otwarcia

zobaczymy Georga Michaela, a innymi kan-dydatami byli Metallica i Red Hot Chili Pep-pers. Mam nadzieję, że niedługo zawitają u nas Ci pierwsi, których jestem ogromnym fanem. Na koncert Goerge’a Michaela oczy-wiście też się wybiorę. Mam nadzieję, że po tym przestoju będzie już tylko lepiej.

WK: Boom medialny na naszą muzykę się skończył, hip-hop został wypompowany. Te-raz następuje jego powrót, poprzez główne narzędzie demokratyzacji mediów, jakim

jest Youtube, dzięki któremu wielu artystów może teraz odbierać należny im szacunek. W hip-hopie nie widzi się wysokiej kultury, czemu zresztą będąc artystą wcale się nie dziwię. Niestety, nie obrażając nikogo - poza rzeszą fanów, sympatyków i ludzi słucha-jących tej muzyki - hip-hop społeczeństwu jawi się jako obraz kultury pełnej wyrost-

ków, bandytów, narkomanów i nierobów. Przy takiej interpretacji ciężko szukać tutaj wysokiej kultury, a raperzy nie są postrze-gani jako ludzie kultury, przez media, poli-tyków i wiodące konsorcja. Dlatego nie ma nakładów �inansowych na tego typu działal-ności. Naszemu miastu i tak należy się sza-cunek za jakiekolwiek możliwości dawane młodym artystom, by się rozwijać - takie jak zajezdnia, w której jesteśmy.

Na koniec bardziej mentorsko - wielu młodych ludzi widzi w was wzory do naśladowania, a nawet legendy. Co byście powiedzieli i doradzili młodym osobom zaczy-nającym swoją karierę w sporcie czy muzyce, a nawet showbiznesie?

MZ: Przede wszystkim nie zrażać się cięż-kim treningiem. Sam mecz jest przyjemno-ścią, a między nimi są trudne dni pracy. Każ-dy talent trzeba poprzeć ciężką pracą i nie załamywać się porażkami. Sport uczy syste-matyczności i dyscypliny. W sporcie tak jak w życiu nie zawsze się wygrywa, lecz mimo porażek trzeba zawsze wstać z kolan i wal-czyć dalej. Tego właśnie nauczył mnie sport.

WK: Po pierwsze radziłbym wszystkim lu-dziom, aby profesjonalizowali się w poczu-ciu pełnej odpowiedzialności za to, co robią. Nieważne czy chcesz być sportowcem, leka-rzem, czy politykiem. Musisz znać się na tym co robisz i być tego pewnym. Ponadto ludzie robiący muzykę powinni być przekaźnika-mi pozytywnej energii, mając powołanie do robienia muzyki, a nie robiąc ją „z castingu”. Wręcz życzyłbym sobie, by ludzie wierzyli w siebie i w to, co mają do powiedzenia, by ich twórczość była prawdziwa. Po trzecie, żeby mieli wytrwałość w tym, co robią, bo często to, co jest szczere i prawdziwe nie jest pożądane, co może zniechęcić. Jednak życzę wszystkim, by odnaleźli się i w tym trwali, choćby idąc pod prąd. Krótko mówiąc, by muzycy wydobywali dźwięki, zamiast je produkować.

Jakub Głogowski

W sporcie tak jak w życiu: nie zawsze się wygrywa, lecz mimo porażek trzeba zawsze wstać z kolan i walczyć dalej.

Tego właśnie nauczył mnie sport.Maciej Zieliński

Nieważne czy chcesz być sportowcem, lekarzem, czy politykiem. Musisz znać się na

tym co robisz i być tego pewnym.Waldemar Kasta

Maciej Zieliński - koszykarz. Wielokrotnie reprezentował Polskę i dwukrotnie uczest-niczył w Mistrzostwach Europy. Osiem razy zdobywał Mistrzostwo Polski (1991, 1992, 1996, 1998, 1999, 2000, 2001 i 2002), trzy-krotnie Puchar Polski (1992, 1997 i 2004) i dwukrotnie Superpuchar Polski (1999 i 2000). Od 2006 roku członek wrocław-skiej Rady Miejskiej, od 2011 prezes koszy-karskiego klubu Śląsk Wrocław.

Waldemar Kasta - raper, członek forma-cji K.A.S.T.A., dyrektor artystyczny i pro-wadzący gali KSW, prowadzący programu Pimp My Ride by Coca-Cola Zero, aktywnie wspiera i promuje młodych, wrocławskich artystów.

Champagne& Currywurst? Tylko w Berlinie.Lifestyle.Europejska metropolia. Międzynarodowy format.Miasto odkryte i uwielbiane przez gwiazdy światowego show-biznesu. Targi, festiwa-le i pokazy mody. Aktualne trendy, naj-modniejsze kluby oraz miejsca, w których warto bywać, znaleźć dziś można tylko w Berlinie. Tutaj krzyżuje się styl ulicy i berlińskiej sceny ze światowymi tren-dami, wytyczając nowe nurty w modzie i architekturze oraz kreując nową jakość życia.

Shopping.Moda. Styl. Trendy. Berlin to raj dla wszystkich lubiących za-kupy. Można tutaj dostać niemal wszyst-ko: od rzeczy eleganckich i luksusowych, po najnowsze kolekcje kreatorów mody, a także rzeczy najbardziej oryginalne i niespotykane. Jeśli zakupy, to przede wszystkim KaDeWe lub inne domy towarowe przy handlowym bulwarze Ku´damm. A przy pełnej elegancji ulicy Friedrichstrasse i w małych uliczkach dzielnicy Mitte wyjątkowe galerie, butiki młodych projektantów oraz atmosfera ko-smopolitycznych zakupów.

Wellness.Odpoczynek i relaks. Spacery i miejskie trasy rowerowe. Parki, jeziora, źródła termalne oraz luksusowe kluby wellness i SPA. Dryfowanie na wodzie w poczuciu braku grawitacji oraz wsłuchiwanie się w dźwięki podwodnej muzyki, czy pobyt w saunie i leżakowa-nie na dachu nowoczesnego wieżowca w centrum miasta, możliwe są tylko w Berlinie. Metropolia pełna życia i ruchu skrywa oazy spokoju i odpoczynku w naj-bardziej wyszukanych i zaskakujących miejscach.

Cuisine.Wykwintne kawiarnie i ulice peł-ne eleganckich restauracji. Doskonała i oryginalna kuchnia z całego świata. Świątynie kulinarnych rozkoszy to głównie KaDeWe i Galeria Lafayette, któ-re zaspokoją gusta każdego wykwintnego smakosza. Będąc w Berlinie warto rów-nież skorzystać z wyjątkowej okazji i zjeść kolację wśród zupełnej ciemności lub sie-dząc przy stole zawieszonym w powietrzu pod balonem. Albo spróbować jedynej na świecie oryginalnej currywurst! To prze-życia i smaki, których nie doświadczy się nigdzie indziej!

Berlin WEEKENDOWE PAKIETYPOBYTOWE W BERLINIE

JUŻ OD 99 € / osobę

One click. One city.

www.clickandcity.com

Page 12: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

homo-upgradeProste narzędzia, których nasi przodkowie potrzebowali aby przetrwać, zastąpiły dziś komputery i laboratoria. Nowoczesna technologia coraz częściej wykorzystywana jest nie po to aby walczyć z naturą, lecz by ją współtworzyć. Czy stoimy obecnie u progu jednego z największych przełomów w dziejach ludzkości – możliwości kontroli własnej ewolucji?

Człowiek do poprawy

Profesor Kevin Warwick z uniwersytetu w Reading w Anglii ma gotową odpowiedź. Obwołany przez media pierwszym cyborgiem, od lat pracuje nad pogłębieniem symbiozy między człowiekiem a maszyną. W 1998 War-wick wszczepił w swoje ramię mikronadajnik, dzięki któremu był rozpoznawany przez sys-tem komputerowy własnego laboratorium. Za pomocą emitowanego sygnału miał kontrolę nad otwieraniem i zamykaniem drzwi, syste-mem oświetleniowym i innymi komputerami. Sporo jak na potomka małpy? Warwickowi to nie wystarczyło. W 2002 roku grupa neurochi-rurgów pod nadzorem naukowca wprowadziła do jego ramienia chip, który za pomocą stu elek-trod został podłączony do jego systemu nerwo-wego. Dzięki chipowi podpiętemu do Internetu Warwick, przebywając w Nowym Yorku, mógł bez trudu sterować mechaniczną ręką, znajdu-jącą się na uniwersytecie w Reading. Naukowiec nie poprzestał i na tym. Wszczepił swojej żonie Irenie taki sam nadajnik i podłączył się do jej

systemu nerwowego. Po miesiącach prób mózg Warwicka nauczył się rozpoznawać sygnały elektryczne emitowane przez chip żony. Mógł wtedy poczuć, kiedy Irena poruszała swoją ręką, komunikować się z żoną za pomocą impulsów nerwowych. Tym samym stworzył podwaliny pod przyszłościowy sposób porozumiewania się wyłącznie za pomocą myśli.

Moje, twoje ciało

Nie tylko naukowcy są zainteresowani prze-kraczaniem granic człowieczeństwa. W sukurs przychodzą im artyści, tacy jak na Stelarc (Stelios Arkadiou), który niedawno gościł we Wrocławiu

na Biennale w centrum WRO. W 1995 w per-formance Ping Body artysta udostępnił zdalny dostęp do połowy swojego ciała. Obserwatorzy z Helsinek, z Paryża i z Amsterdamu mogli za pomocą impulsów nerwowych pobudzać jego mięśnie do ruchów, nad jakimi sam performer nie panował. W 2007 Stelarc postanowił wyho-dować na swoim przedramieniu trzecie ucho. Eksperyment omal nie zakończył się utratą ręki, a mimo to artysta nie zrezygnował ze swojego pomysłu. Docelowo w dodatkowym organie ma znaleźć się mikrofon, dzięki któremu internau-ci będą mogli słyszeć to co Stelarc. Szaleństwo?

Kevin Warwick prezentujący swój wy-nalazek - zdalnie sterowaną rękę

Czy nasza przyszłość to faktycznie wi-dok rodem z �ilmów science-�iction? Całkowita symbioza człowieka i maszyny?

12 WIEDZA I NAUKA

Nie dla twórcy, który swoimi dzia-łaniami próbuje wskazać nową ścieżkę rozwoju człowieka, marząc o zupełnie nowych ciałach poszerzonych o dodatkowe cechy dzięki wirtualnej sieci wza-jemnych interakcji.

Człowiek za sześć milionów dolarów

Panowie, możemy go odbudować, dyspo-nujemy technologią. Jesteśmy zdolni stwo-rzyć pierwszego bionicznego człowieka. Ste-ve Austin będzie tym człowiekiem – mówią naukowcy w czołówce serialu The six milion dolar men, który wywarł silny wpływ na kana-dyjskiego reżysera Roba Spence’a. Filmowiec zdecydował się pójść w ślad superbohatera ze swojego dzieciństwa i tak jak on zainstalować sobie kamerę zamiast oka. W wieku dziesięciu lat Spence strzelając ze strzelby dziadka, został uderzony w oko przez jedną z łusek, w wyniku czego utracił bezpowrotnie wzrok. Reżyser nie pogodził się jednak ze swoim losem. Obserwu-jąc miniaturowe kamery w telefonach komór-kowych, zaczął zastanawiać się czy podobnego urządzenia nie dałoby się zainstalować w miej-scu oka. Bezprzewodową mini kamerę pomógł mu zbudować Kosta Grammatis i choć sprzęt nie jest podłączony do systemu nerwowego ani nie posiada infrawizji jak oko Austina, to i tak pomaga Spencowi w pracy. Nie koniec jednak na tym. Wydaje się, że kanadyjski reżyser skrycie marzy o bionicznym człowieku. W 2010 Spence na swoim internetowym blogu ogłosił casting na jednonogą dziewczynę, która zamiast zwy-

kłej protezy chciałaby posiadać karabin maszynowy do paint-

balla…

Piękno nadsprawności

Aimee Mullins nie potrzebuje karabinu zamiast nogi aby przyciągnąć uwagę mężczyzn i dzien-nikarek. 35-letnia amerykańska lekkoatletycz-ka, modelka i aktorka została uznana przez magazyn People za jedną z najpiękniejszych kobiet świata. Nie byłoby w tym nic dziwnego - gdyby nie jej kalectwo. Gdy miała rok, lekarze amputowali jej obie nogi na wysokości kolan. W wieku dwóch lat nauczyła się poruszać na pierwszych sztucznych nogach. W 1996 wzięła udział w paraolimpiadzie w Atlancie. Za sprawą syntetycznych wzorowanych na łapach geparda nogach z włókna węglowego pobiła światowy rekord w biegu na 100 i 200 metrów, stając się globalną sensacją. Niedługo po paraolimpiadzie zainteresowali się nią projektanci mody - w tym Alexander McQueen. Aimee Moulins wystąpiła na wybiegu ubrana w skórzany gorset, koron-kową sukienkę i w drewniane kozaki, które tak

naprawdę były kunsztownie rzeźbionymi pro-tezami. Jak do tej pory, w swojej kolekcji zgro-madziła ponad 12 par nóg, w tym: nogi szklane, nogi-doniczki, w których rosną buraki, czy pro-wokujące wyobraźnię nogi w kształcie meduzy. Jej przypadek skłania do ponownego przemy-ślenia tego, co oznacza niepełnosprawność. Być może to właśnie ludzie z protezami zamiast naturalnych kończyn będą w niedalekiej przy-szłości wyznaczać kierunek rozwoju człowieka.

Matrix i inne bajki

Implanty wszczepiane prosto do mózgu czy podłączenia do rdzenia kręgowego to na razie jeszcze science-�iction, ale według wielu naukowców tego typu scenariusz jest obecnie najbardziej prawdopodobny. Co prawda z powo-du naturalnych ograniczeń mózgu co do ilości możliwych do przetworzenia informacji czło-wiek nie będzie w stanie tak jak bohaterowie Matrixa wgrać sobie umiejętności pilotowa-nia helikoptera. Będzie jednak bliżej poznania tego jak działa mózg, a stąd już tylko krok do skonstruowania sztucznego organu. Być może w przyszłości człowiek jakiego znamy zniknie, zastąpiony przez zupełnie nowy gatunek, bądź przejdzie głęboką ewolucję odcinając się - cho-ciaż częściowo - od dziedzictwa homo-sapiens.

Szymon Stoczek

Aimee Mullins- rekordzistka świata na 100 i 200 metrów, modelka i aktorka, poruszająca się na syntentycznych nogach.

Page 13: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

homo-upgradeProste narzędzia, których nasi przodkowie potrzebowali aby przetrwać, zastąpiły dziś komputery i laboratoria. Nowoczesna technologia coraz częściej wykorzystywana jest nie po to aby walczyć z naturą, lecz by ją współtworzyć. Czy stoimy obecnie u progu jednego z największych przełomów w dziejach ludzkości – możliwości kontroli własnej ewolucji?

Człowiek do poprawy

Profesor Kevin Warwick z uniwersytetu w Reading w Anglii ma gotową odpowiedź. Obwołany przez media pierwszym cyborgiem, od lat pracuje nad pogłębieniem symbiozy między człowiekiem a maszyną. W 1998 War-wick wszczepił w swoje ramię mikronadajnik, dzięki któremu był rozpoznawany przez sys-tem komputerowy własnego laboratorium. Za pomocą emitowanego sygnału miał kontrolę nad otwieraniem i zamykaniem drzwi, syste-mem oświetleniowym i innymi komputerami. Sporo jak na potomka małpy? Warwickowi to nie wystarczyło. W 2002 roku grupa neurochi-rurgów pod nadzorem naukowca wprowadziła do jego ramienia chip, który za pomocą stu elek-trod został podłączony do jego systemu nerwo-wego. Dzięki chipowi podpiętemu do Internetu Warwick, przebywając w Nowym Yorku, mógł bez trudu sterować mechaniczną ręką, znajdu-jącą się na uniwersytecie w Reading. Naukowiec nie poprzestał i na tym. Wszczepił swojej żonie Irenie taki sam nadajnik i podłączył się do jej

systemu nerwowego. Po miesiącach prób mózg Warwicka nauczył się rozpoznawać sygnały elektryczne emitowane przez chip żony. Mógł wtedy poczuć, kiedy Irena poruszała swoją ręką, komunikować się z żoną za pomocą impulsów nerwowych. Tym samym stworzył podwaliny pod przyszłościowy sposób porozumiewania się wyłącznie za pomocą myśli.

Moje, twoje ciało

Nie tylko naukowcy są zainteresowani prze-kraczaniem granic człowieczeństwa. W sukurs przychodzą im artyści, tacy jak na Stelarc (Stelios Arkadiou), który niedawno gościł we Wrocławiu

na Biennale w centrum WRO. W 1995 w per-formance Ping Body artysta udostępnił zdalny dostęp do połowy swojego ciała. Obserwatorzy z Helsinek, z Paryża i z Amsterdamu mogli za pomocą impulsów nerwowych pobudzać jego mięśnie do ruchów, nad jakimi sam performer nie panował. W 2007 Stelarc postanowił wyho-dować na swoim przedramieniu trzecie ucho. Eksperyment omal nie zakończył się utratą ręki, a mimo to artysta nie zrezygnował ze swojego pomysłu. Docelowo w dodatkowym organie ma znaleźć się mikrofon, dzięki któremu internau-ci będą mogli słyszeć to co Stelarc. Szaleństwo?

Kevin Warwick prezentujący swój wy-nalazek - zdalnie sterowaną rękę

Czy nasza przyszłość to faktycznie wi-dok rodem z �ilmów science-�iction? Całkowita symbioza człowieka i maszyny?

Nie dla twórcy, który swoimi dzia-łaniami próbuje wskazać nową ścieżkę rozwoju człowieka, marząc o zupełnie nowych ciałach poszerzonych o dodatkowe cechy dzięki wirtualnej sieci wza-jemnych interakcji.

Człowiek za sześć milionów dolarów

Panowie, możemy go odbudować, dyspo-nujemy technologią. Jesteśmy zdolni stwo-rzyć pierwszego bionicznego człowieka. Ste-ve Austin będzie tym człowiekiem – mówią naukowcy w czołówce serialu The six milion dolar men, który wywarł silny wpływ na kana-dyjskiego reżysera Roba Spence’a. Filmowiec zdecydował się pójść w ślad superbohatera ze swojego dzieciństwa i tak jak on zainstalować sobie kamerę zamiast oka. W wieku dziesięciu lat Spence strzelając ze strzelby dziadka, został uderzony w oko przez jedną z łusek, w wyniku czego utracił bezpowrotnie wzrok. Reżyser nie pogodził się jednak ze swoim losem. Obserwu-jąc miniaturowe kamery w telefonach komór-kowych, zaczął zastanawiać się czy podobnego urządzenia nie dałoby się zainstalować w miej-scu oka. Bezprzewodową mini kamerę pomógł mu zbudować Kosta Grammatis i choć sprzęt nie jest podłączony do systemu nerwowego ani nie posiada infrawizji jak oko Austina, to i tak pomaga Spencowi w pracy. Nie koniec jednak na tym. Wydaje się, że kanadyjski reżyser skrycie marzy o bionicznym człowieku. W 2010 Spence na swoim internetowym blogu ogłosił casting na jednonogą dziewczynę, która zamiast zwy-

kłej protezy chciałaby posiadać karabin maszynowy do paint-

balla…

Piękno nadsprawności

Aimee Mullins nie potrzebuje karabinu zamiast nogi aby przyciągnąć uwagę mężczyzn i dzien-nikarek. 35-letnia amerykańska lekkoatletycz-ka, modelka i aktorka została uznana przez magazyn People za jedną z najpiękniejszych kobiet świata. Nie byłoby w tym nic dziwnego - gdyby nie jej kalectwo. Gdy miała rok, lekarze amputowali jej obie nogi na wysokości kolan. W wieku dwóch lat nauczyła się poruszać na pierwszych sztucznych nogach. W 1996 wzięła udział w paraolimpiadzie w Atlancie. Za sprawą syntetycznych wzorowanych na łapach geparda nogach z włókna węglowego pobiła światowy rekord w biegu na 100 i 200 metrów, stając się globalną sensacją. Niedługo po paraolimpiadzie zainteresowali się nią projektanci mody - w tym Alexander McQueen. Aimee Moulins wystąpiła na wybiegu ubrana w skórzany gorset, koron-kową sukienkę i w drewniane kozaki, które tak

naprawdę były kunsztownie rzeźbionymi pro-tezami. Jak do tej pory, w swojej kolekcji zgro-madziła ponad 12 par nóg, w tym: nogi szklane, nogi-doniczki, w których rosną buraki, czy pro-wokujące wyobraźnię nogi w kształcie meduzy. Jej przypadek skłania do ponownego przemy-ślenia tego, co oznacza niepełnosprawność. Być może to właśnie ludzie z protezami zamiast naturalnych kończyn będą w niedalekiej przy-szłości wyznaczać kierunek rozwoju człowieka.

Matrix i inne bajki

Implanty wszczepiane prosto do mózgu czy podłączenia do rdzenia kręgowego to na razie jeszcze science-�iction, ale według wielu naukowców tego typu scenariusz jest obecnie najbardziej prawdopodobny. Co prawda z powo-du naturalnych ograniczeń mózgu co do ilości możliwych do przetworzenia informacji czło-wiek nie będzie w stanie tak jak bohaterowie Matrixa wgrać sobie umiejętności pilotowa-nia helikoptera. Będzie jednak bliżej poznania tego jak działa mózg, a stąd już tylko krok do skonstruowania sztucznego organu. Być może w przyszłości człowiek jakiego znamy zniknie, zastąpiony przez zupełnie nowy gatunek, bądź przejdzie głęboką ewolucję odcinając się - cho-ciaż częściowo - od dziedzictwa homo-sapiens.

Szymon Stoczek

Aimee Mullins- rekordzistka świata na 100 i 200 metrów, modelka i aktorka, poruszająca się na syntentycznych nogach.

13WIEDZA I NAUKA

Page 14: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

Z pierwszej krótkiej wizyty we Wrocławiu niewiele pamiętam. A właściwie pamiętam całkiem sporo, ale głównie ludzi - znajomych i nieznajomych. Pamiętam też dziewczynę, która wepchnęła się przede mnie w kolejce do kasy na Dworcu Głównym. Miała przy sobie dwie reklamówki pełne ubrań i cała drżała - jak listek osiki na wietrze. I jeszcze kamieni-ce przy ulicy św. Antoniego. Tyle. Za drugim razem dotarło już do mnie zdecydowanie więcej. Mam do tej pory w pamięci pierwszy widok ogromnego i przez swoją prostą, dum-ną formę robiącego bardzo poważne wrażenie budynku z czerwonej cegły. A niedaleko - prze-piękny, luksusowoopływowy dom handlowy, z połyskującymi w słońcu ceramicznymi płyt-kami. I zachwyt! Oba budynki, tak całkowicie inne, o tak różnej atmosferze, stojące tak bli-sko siebie! Wspaniałe. Teraz mijam je prawie codziennie.

Jeśli w pierwszej wolnej chwili po otrząśnię-ciu się z szoku kulturowego po przeprowadzce z Łodzi, nie rzuciłabym się na książki o archi-tekturze Wrocławia – nie byłabym sobą. Prze-czytałam i okazało się, że pierwszy z moich ulubionych budynków, to dawna siedziba Prezydium Policji przy ulicy Podwale 31/33. Wspaniała budowla zaprojektowana przez Rudolfa Hernholza, powstała w latach 1925-27 stanowi przykład nurtu ekspresjonizmu

ceglanego, charakterystycz-nego dla północnych Nie-miec. Przyznaję – nigdy o nim nie słyszałam. A z racji moje-go historyczno-artystycz-nego wykształcenia miałam i tak większe szanse, niż inni. Ale cóż to za przyjem-ność, dowiedzieć się czegoś nowego! Co za radość, kiedy już wiadomo! Ten dostojny budynek, który zajmuje cały kwartał, mimo podeszłego wieku, nic nie stracił ze swej siły oddziaływania. Proste, geometryczne formy składają się na jego maje-stat, a niezwykle piękne rzeźby nad wejściem i dekoracje o wpływach art deco, umiejętnie podkreślają jego milczące dostojeństwo.

Drugi budynek to oczywiście Renoma – jed-no z najwspanialszych dzieł europejskiego modernizmu. Zaprojektowana przez Hermana Dernburga, powstała zaledwie w osiem mie-sięcy 1930-ego roku! To przynajmniej wie-działam. Dziś Renoma jest pięknie odnowiona i rozbudowana przez pracownię Maćków Pra-cownia Projektowa. Ta realizacja, jako jedyna z Polski, została w 2010 zakwali�ikowana do �inału konkursu „Building of the year 2010” trzeciej edycji World Architecture Festiwal. Ten niezwykle szacowny, luksusowy, kla-syczny w swym modernizmie budynek, wzbogacił się o drugą część o bardzo ekspresyjnym i dynamicznym wyrazie, dzięki unowocześnieniu i przekształ-ceniu charakterystycznych dla modernizmu cech. Co za wspa-niały widok. Jednakże, idźmy dalej.

Wrocławski modernizm okre-su międzywojennego to nie tylko domy towarowe, budyn-ki użyteczności publicznej

i budynki industrialne. To nie tylko Hala Stulecia - prawdziwa estetyczno-architek-toniczna uczta, skarbnica idei i wpływów od architektury antycznej, gotyckiej, bizan-tyjskiej, nawiązań do najbardziej szalonych i utopijnych projektów XVIII-wiecznych archi-tektów rewolucyjnych Ledoux i Bullée, przez mistyczną myśl Johannesa Lauweriksa, do współczesnych już całkiem realizacji moder-nistycznych. Nie, to nie wszystko. Nawet osie-dle WuWA – chyba najbardziej sławne, sztan-darowe, prawdziwe „dzieło modernistyczne” – to też nie wszystko. Albowiem najbardziej heroiczny i ideowy modernizm we Wrocławiu, ujawnia się także, a może przede wszystkim, w miejscach, budynkach i osiedlach, w których mieszkają i żyją sobie zwykli obywatele tego miasta.

świeżym okiemczęść pierwsza: modernizm międzywojenny

Architektura stolicy Dolnego Śląska widziana oczami absolwentki historii sztuki wielbiącej socrealizm, modernizm, architekturę totalitarną i wszelkie architektoniczne wariactwa, która nie-dawno osiedliła się we Wrocławiu.

14 INSIDE WROCŁAW

Skromnie schowany pomiędzy drzewami, przy ulicy Karola Lipińskiego nr. 1, stoi dom o niebagatelnej wartości estetycznej i histo-rycznej. Zaskoczeniem może być fakt, iż tą dziś szarą, nieco posępną bryłę ukształtował jeden z najważniejszych umysłów w archi-tektonicznym świecie – należał on wszak do Adolfa Radinga, niemieckiego modernisty, który zamieszkał we Wrocławiu po zakończe-niu I wojny światowej. Był on reprezentantem nurtu Neues Bauen (Nowe budownictwo, czyli modernizm i funkcjonalizm). Został wykładowcą Państwowej Akademii Sztuki i Rzemiosła Artystycznego, która była wów-czas kolebką nowych idei architektonicznych i obok Bauhausu, była najważniejszą akade-mią sztuki w Niemczech. Rading propagował nierozerwalność więzi pomiędzy materiałem, konstrukcją i formą, funkcjonalizm i powiąza-nie budynku z naturalną przestrzenią wokół. Dom przy ul. Lipińskiego, stanowi doskonałą realizację tych założeń. Zbudowany na zamó-wienie lekarza Kriebela w 1927 roku, jest har-monijnie powiązany z przyrodą, a inspiracją dla projektanta były budynki wzorcowego osiedla mieszkaniowego Weisenhoff w Stutt-garcie (poprzedzało ono powstanie Wrocław-skiego WuWA). Był to wówczas najnowocze-śniejszy budynek mieszkalny we Wrocławiu!

Dawna willa dr. Paula Neumanna przy al. Kasprowicza 103, powstała dwa lata później. Zaprojektował ją wybitny wrocławski moder-nista Albrecht Jaeger. Było to zaskoczenie także dla mnie, że ten niezbyt porywający na pierwszy rzut oka, skromny budynek, jest prawdziwym ucieleśnieniem niemal wszyst-kich najważniejszych idei modernistycznych! Proszę tylko zauważyć: asymetria, płaski dach, zupełny brak detalu architektonicznego, którego rolę przejęły okna o zróżnicowanym kształcie, dostosowane do funkcji pomiesz-czeń, drzewa – topole i wierzby stanowiące istotne uzupełnienie wyrazu. Dom został zbu-

dowany na planie kwadratu, jednakże jego bryłę tworzą dwie niezależne, zróżnicowane pod względem wyso-kości i kompozycji s t e r e o m e t r y c z n e kostki: niższa - pro-s t o p a d ł o ś c i e n n a i wyższa - z wydat-nym półokrągłym ryzalitem od uli-cy. Na tle innych domów przy al.

Kasprowicza i w ogóle na całym osiedlu Karło-wice, ten wyróżnia się bardzo wyraźnie. Jeśli zagłębimy się nieco w historię, okaże się, że to właśnie budownictwo mieszkaniowe było dla wrocławskich modernistów szczególnie istot-ne.

Przyszłość należała do osiedli spółdziel-czych! Idea kolektywnego mieszkalnictwa wynikała nie tylko z awangardowych idei, widzących we wspólnotach mieszkanio-wych szanse na rozwój nowego człowieka żyjącego w nowych warunkach, wynikała także z nie tyle prozaicznego, co drama-tycznego problemu, jakim było ówczesne przeludnienie Niemiec, a szczególnie Wro-cławia. Po I wojnie światowej, interesujące nas miasto miało najgorsze warunki miesz-kaniowe w całym kraju, ale już w 1919 roku, na peryferiach miasta wznoszone były spółdzielcze osiedla prostych i funkcjonal-nych domów o małych mieszkankach z ogród-kami. Aż trudno uwierzyć, że we Wrocławiu

mogły budzić zdziwienie – nigdy wcześniej w tym mieście takie formy nie były stoso-wane w budownictwie mieszkaniowym, choć w innych częściach Rzeszy było ich bez liku. Zatem, w okresie Republiki Weimarskiej (1919-33), w czasie rozbudowy, Wrocław wzbogacił się o trzy nowe rodzaje osiedli: osiedla ogrodowe – nawiązujące do tradycji angielskich przedmieść ogrodowych, o wyraź-nie zaznaczonym centrum, osi i granicy, peł-nych niewielkich, malowniczych zakątków - szczęśliwymi mieszkańcami tych dzielnic są obywatele między innymi Popowic, Sępolna, Ołtaszyna i Grabiszyna.

“Zracjonalizowane osiedla blokowe” to typ drugi z nowoczesnymi mieszkaniami spełnia-jącymi wymagania higieny – Westend (Szcze-pin w rejonie ulicy Słubickiej), niestety tylko częściowo zachowane. Tworzyły sie kwartały kilkukondygnacyjnych domów z czerwonej

cegły i architekturze o formach ekspresjo-nistycznego modernizmu. Trzecia grupa to osiedla kilkupiętrowych domów wielorodzin-nych z płaskimi dachami i wspólnymi zielo-

Page 15: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

Z pierwszej krótkiej wizyty we Wrocławiu niewiele pamiętam. A właściwie pamiętam całkiem sporo, ale głównie ludzi - znajomych i nieznajomych. Pamiętam też dziewczynę, która wepchnęła się przede mnie w kolejce do kasy na Dworcu Głównym. Miała przy sobie dwie reklamówki pełne ubrań i cała drżała - jak listek osiki na wietrze. I jeszcze kamieni-ce przy ulicy św. Antoniego. Tyle. Za drugim razem dotarło już do mnie zdecydowanie więcej. Mam do tej pory w pamięci pierwszy widok ogromnego i przez swoją prostą, dum-ną formę robiącego bardzo poważne wrażenie budynku z czerwonej cegły. A niedaleko - prze-piękny, luksusowoopływowy dom handlowy, z połyskującymi w słońcu ceramicznymi płyt-kami. I zachwyt! Oba budynki, tak całkowicie inne, o tak różnej atmosferze, stojące tak bli-sko siebie! Wspaniałe. Teraz mijam je prawie codziennie.

Jeśli w pierwszej wolnej chwili po otrząśnię-ciu się z szoku kulturowego po przeprowadzce z Łodzi, nie rzuciłabym się na książki o archi-tekturze Wrocławia – nie byłabym sobą. Prze-czytałam i okazało się, że pierwszy z moich ulubionych budynków, to dawna siedziba Prezydium Policji przy ulicy Podwale 31/33. Wspaniała budowla zaprojektowana przez Rudolfa Hernholza, powstała w latach 1925-27 stanowi przykład nurtu ekspresjonizmu

ceglanego, charakterystycz-nego dla północnych Nie-miec. Przyznaję – nigdy o nim nie słyszałam. A z racji moje-go historyczno-artystycz-nego wykształcenia miałam i tak większe szanse, niż inni. Ale cóż to za przyjem-ność, dowiedzieć się czegoś nowego! Co za radość, kiedy już wiadomo! Ten dostojny budynek, który zajmuje cały kwartał, mimo podeszłego wieku, nic nie stracił ze swej siły oddziaływania. Proste, geometryczne formy składają się na jego maje-stat, a niezwykle piękne rzeźby nad wejściem i dekoracje o wpływach art deco, umiejętnie podkreślają jego milczące dostojeństwo.

Drugi budynek to oczywiście Renoma – jed-no z najwspanialszych dzieł europejskiego modernizmu. Zaprojektowana przez Hermana Dernburga, powstała zaledwie w osiem mie-sięcy 1930-ego roku! To przynajmniej wie-działam. Dziś Renoma jest pięknie odnowiona i rozbudowana przez pracownię Maćków Pra-cownia Projektowa. Ta realizacja, jako jedyna z Polski, została w 2010 zakwali�ikowana do �inału konkursu „Building of the year 2010” trzeciej edycji World Architecture Festiwal. Ten niezwykle szacowny, luksusowy, kla-syczny w swym modernizmie budynek, wzbogacił się o drugą część o bardzo ekspresyjnym i dynamicznym wyrazie, dzięki unowocześnieniu i przekształ-ceniu charakterystycznych dla modernizmu cech. Co za wspa-niały widok. Jednakże, idźmy dalej.

Wrocławski modernizm okre-su międzywojennego to nie tylko domy towarowe, budyn-ki użyteczności publicznej

i budynki industrialne. To nie tylko Hala Stulecia - prawdziwa estetyczno-architek-toniczna uczta, skarbnica idei i wpływów od architektury antycznej, gotyckiej, bizan-tyjskiej, nawiązań do najbardziej szalonych i utopijnych projektów XVIII-wiecznych archi-tektów rewolucyjnych Ledoux i Bullée, przez mistyczną myśl Johannesa Lauweriksa, do współczesnych już całkiem realizacji moder-nistycznych. Nie, to nie wszystko. Nawet osie-dle WuWA – chyba najbardziej sławne, sztan-darowe, prawdziwe „dzieło modernistyczne” – to też nie wszystko. Albowiem najbardziej heroiczny i ideowy modernizm we Wrocławiu, ujawnia się także, a może przede wszystkim, w miejscach, budynkach i osiedlach, w których mieszkają i żyją sobie zwykli obywatele tego miasta.

świeżym okiemczęść pierwsza: modernizm międzywojenny

Architektura stolicy Dolnego Śląska widziana oczami absolwentki historii sztuki wielbiącej socrealizm, modernizm, architekturę totalitarną i wszelkie architektoniczne wariactwa, która nie-dawno osiedliła się we Wrocławiu.

Skromnie schowany pomiędzy drzewami, przy ulicy Karola Lipińskiego nr. 1, stoi dom o niebagatelnej wartości estetycznej i histo-rycznej. Zaskoczeniem może być fakt, iż tą dziś szarą, nieco posępną bryłę ukształtował jeden z najważniejszych umysłów w archi-tektonicznym świecie – należał on wszak do Adolfa Radinga, niemieckiego modernisty, który zamieszkał we Wrocławiu po zakończe-niu I wojny światowej. Był on reprezentantem nurtu Neues Bauen (Nowe budownictwo, czyli modernizm i funkcjonalizm). Został wykładowcą Państwowej Akademii Sztuki i Rzemiosła Artystycznego, która była wów-czas kolebką nowych idei architektonicznych i obok Bauhausu, była najważniejszą akade-mią sztuki w Niemczech. Rading propagował nierozerwalność więzi pomiędzy materiałem, konstrukcją i formą, funkcjonalizm i powiąza-nie budynku z naturalną przestrzenią wokół. Dom przy ul. Lipińskiego, stanowi doskonałą realizację tych założeń. Zbudowany na zamó-wienie lekarza Kriebela w 1927 roku, jest har-monijnie powiązany z przyrodą, a inspiracją dla projektanta były budynki wzorcowego osiedla mieszkaniowego Weisenhoff w Stutt-garcie (poprzedzało ono powstanie Wrocław-skiego WuWA). Był to wówczas najnowocze-śniejszy budynek mieszkalny we Wrocławiu!

Dawna willa dr. Paula Neumanna przy al. Kasprowicza 103, powstała dwa lata później. Zaprojektował ją wybitny wrocławski moder-nista Albrecht Jaeger. Było to zaskoczenie także dla mnie, że ten niezbyt porywający na pierwszy rzut oka, skromny budynek, jest prawdziwym ucieleśnieniem niemal wszyst-kich najważniejszych idei modernistycznych! Proszę tylko zauważyć: asymetria, płaski dach, zupełny brak detalu architektonicznego, którego rolę przejęły okna o zróżnicowanym kształcie, dostosowane do funkcji pomiesz-czeń, drzewa – topole i wierzby stanowiące istotne uzupełnienie wyrazu. Dom został zbu-

dowany na planie kwadratu, jednakże jego bryłę tworzą dwie niezależne, zróżnicowane pod względem wyso-kości i kompozycji s t e r e o m e t r y c z n e kostki: niższa - pro-s t o p a d ł o ś c i e n n a i wyższa - z wydat-nym półokrągłym ryzalitem od uli-cy. Na tle innych domów przy al.

Kasprowicza i w ogóle na całym osiedlu Karło-wice, ten wyróżnia się bardzo wyraźnie. Jeśli zagłębimy się nieco w historię, okaże się, że to właśnie budownictwo mieszkaniowe było dla wrocławskich modernistów szczególnie istot-ne.

Przyszłość należała do osiedli spółdziel-czych! Idea kolektywnego mieszkalnictwa wynikała nie tylko z awangardowych idei, widzących we wspólnotach mieszkanio-wych szanse na rozwój nowego człowieka żyjącego w nowych warunkach, wynikała także z nie tyle prozaicznego, co drama-tycznego problemu, jakim było ówczesne przeludnienie Niemiec, a szczególnie Wro-cławia. Po I wojnie światowej, interesujące nas miasto miało najgorsze warunki miesz-kaniowe w całym kraju, ale już w 1919 roku, na peryferiach miasta wznoszone były spółdzielcze osiedla prostych i funkcjonal-nych domów o małych mieszkankach z ogród-kami. Aż trudno uwierzyć, że we Wrocławiu

mogły budzić zdziwienie – nigdy wcześniej w tym mieście takie formy nie były stoso-wane w budownictwie mieszkaniowym, choć w innych częściach Rzeszy było ich bez liku. Zatem, w okresie Republiki Weimarskiej (1919-33), w czasie rozbudowy, Wrocław wzbogacił się o trzy nowe rodzaje osiedli: osiedla ogrodowe – nawiązujące do tradycji angielskich przedmieść ogrodowych, o wyraź-nie zaznaczonym centrum, osi i granicy, peł-nych niewielkich, malowniczych zakątków - szczęśliwymi mieszkańcami tych dzielnic są obywatele między innymi Popowic, Sępolna, Ołtaszyna i Grabiszyna.

“Zracjonalizowane osiedla blokowe” to typ drugi z nowoczesnymi mieszkaniami spełnia-jącymi wymagania higieny – Westend (Szcze-pin w rejonie ulicy Słubickiej), niestety tylko częściowo zachowane. Tworzyły sie kwartały kilkukondygnacyjnych domów z czerwonej

cegły i architekturze o formach ekspresjo-nistycznego modernizmu. Trzecia grupa to osiedla kilkupiętrowych domów wielorodzin-nych z płaskimi dachami i wspólnymi zielo-

15INSIDE WROCŁAW

Page 16: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

nymi dziedzińcami, powstające od 1928 roku, po rozszerzeniu granic miasta - Księże Małe i Pilczyce. Są one odpowiedzią na poszukiwa-nia “ekonomicznego mieszkania minimum”. W tym samym czasie powstało eksperymen-talne osiedle wystawy “Mieszkanie i miejsce pracy” - WUWA (1929), którego realizacja również stanowiła próbę odpowiedzi na pyta-nia związane z nowymi technologiami i mate-riałami budowlanymi.

Wrocławscy architekci mieli głowy pełne niesamowitych idei – to wszakże typowe dla twórców awangardowych. Jednak jedno z naj-ciekawszych odkryć, jakich dokonałam, doty-czyło istnienia dawnego osiedla dla chorych na gruźlicę na Praczach Odrzańskich, okolicy dzisiejszej ulicy Piwowarskiej 1-17. Auto-

rami byli Peter Blaschke i Max Schimer. Powstało w latach 1928-29, jako pierwsze tego typu w Niemczech, z inicjatywy Stowa-rzyszenia zwalczania Gruźlicy. Lokalizacja w lesie sosnowo-brzozowym, związana była także ze znajdującym się w pobliżu szpitalem. Na osiedle składało się 32 szeregowych seg-mentów w 4 budynkach oraz dwa domy dla samotnych chorych, usytuowane prostopadle do nich i zamykające optycznie wewnętrz-ne dziedzińce. Ciekawy był też pomysł, aby poprzez oddzielne piętro z balkonem, loggią, toaletą i garderobą, oddzielić chorego od resz-ty rodziny, zajmującej parter. Pokoje i weran-dy dla gruźlików znajdowały się oczywiście po nasłonecznionej stronie, co w połączeniu z powiązaniem budynków z naturalnym oto-

czeniem, było doskonałą egzempli�i-kacją modernistycznej idei miasta--ogrodu. Sam fakt istnienia takiego osiedla wzbudzić może mieszane uczucia: z jednej strony – to wspania-ły pomysł na zapewnienie chorym miejsca, gdzie w spokoju i w otocze-niu przyrody oraz bliskości szpitala, mogli próbować dochodzić do zdro-wia. Z drugiej strony natomiast, idea tworzenia miejsc odosobnienia dla chorych, pewnego rodzaju gett, w których chorzy ale i ich rodziny, jako wspólnoty stanowiące swe-go rodzaju zagrożenie dla zdro-wia publicznego – budzić może pewien niepokój.

Wrocławski modernizm okre-su dwudziestolecia międzywo-jennego jest oczywiście o wiele bardziej ob�ity w przykłady. Wiele jest szarych i niszcze-

jących modernistycznych domów, a także

takich, których właściciele lub użytkownicy, poprzez liczne przebudowy, przemalowania, ocieplanie albo zwyczajną niewiedzę, powo-dują, że ich wyjątkowy charakter się zaciera. Oczywiście modernizacje tego rodzaju budyn-ków, które często mają nietypowe rozwiąza-nia: różniące się wielkością i kształtem okna na każdej kondygnacji, niewygodne w konser-wacji powierzchnie, stanowią duży problem. Niestety, także otoczenie nie sprzyja docenie-niu znaczenia geometrycznej i funkcjonalnej prostoty tych budynków. Niechlubnym przy-kładem tego typu praktyk jest także niestety Łódź, gdzie jeden z najpiękniejszych zabyt-ków modernizmu – wybudowana w latach 30. siedziba oddziału YMCA przy ul. Moniuszki autorstwa Wiesława Lisowskiego. Mimo wpi-sania do rejestru zabytków, jest przerażają-cym przykładem zaniedbania. Budynek stoi na placu otoczonym wspaniałymi XIX-wiecz-nymi neorenesansowymi willami, które miały być siedzibami carskich władz, po rzekomym przeniesieniu stolicy guberni z Piotrkowa do Łodzi. Proste, geometryczne budynki raczej nie zachwycają w porównaniu do architek-tury historyzującej, klasycznej, neobaroko-wej, bogatej w detale i zdobienia, jakiej pełny jest Wrocław. Nie da się jej porównać także z najsławniejszymi, rozbuchanymi estetycz-nie budowlami modernizmu.

To prawda, że absolutnie każdy budynek ktoś przecież zaprojektował, w określonym sty-lu i w obrębie pewnej idei (przynajmniej do pewnego czasu), wiąże się z nim jakaś historia i wartość, nawet, jeśli tylko osobista. Jednak-że, czy ten skromny modernizm, ukryty poza miejskim gwarem, tłumem, powszechnym uznaniem, nie zasługuje na odrobinę uwagi? Nawet jeśli Adolf Loos, prekursor modernizmu w dobie secesyjnego szaleństwa, nie miał racji wygłaszając najsławniejsze słowa w swym życiu: „Ornament to zbrodnia”, to tak nie-wiele domów z tego okresu się zachowało, że te małe, szare perełki zasługują na odrobinę szacunku.

Urszula Galicka

16 INSIDE WROCŁAW

Na zdrowie!Można je znaleźć w każdym sklepie, goszczą prawie we wszystkich domach, często nie doceniane lub używane od święta. Jedne pieszczą nasze podniebienia, inne stanowią obowiązkowy dodatek do przeróżnych dań i wypieków. Produkty, których niezliczone właściwości warto poznać, aby wprowadzić je do naszej codziennej zbilansowanej diety. Są niezwykle smaczne, ale przede wszystkim bardzo zdrowe!

Naturalna energia z... banana!

Banan tuczy? Nic bardziej mylnego! Mit, który towarzyszy tej grupie owoców, odstrasza niestety większość osób - w szczególności Panie. A przecież banan to kopalnia składników mineralnych. Są one bowiem cennym źródłem składników odżyw-czych takich jak: magnez, cynk czy mangan. Banany zawierają witaminy B6, C, K, kwas foliowy i beta-karoten. Spora jest również zawartość pota-su, który w naturalny sposób usuwa nadmiar wody z organizmu oraz obniża zbyt wysokie ciśnienie krwi. Są dobrym źródłem błonnika pokarmowego, który usprawnia pracę jelit i pomaga w odchudzaniu. Doj-rzałe banany są łagodnym środkiem przeczyszczają-cym. Tryptofan zawarty w bananach przekształca się

w organizmie w serotoninę, która ma właści-wości zmniejszania aktywności komórek ner-wowych. Przeciwdziała w ten sposób depresji, poprawia koncentra-cję, a co najważniejsze zmniejsza apetyt. Zawar-te w bananach pektyny, czyli rozpuszczalne włókna roślinne obniżają poziom cholesterolu - z reguły zbyt wysoki u osób z nadwagą - oraz pomagają usuwać z organizmu metale ciężkie. Banan bardzo dobrze nawadnia organizm, dzięki czemu spokojnie można ograniczyć spożywanie wody w ciągu dnia!

To czym słodzisz herbatę czy płatki owsiane ma znaczenie. Najnowsze badania pokazują, że po miód zamiast cukru powinien sięgać każdy kto dba o linie! Test, który przeprowadzony został na grupie kobiet, wykazał, że Panie u których na śniadanie królował miód miały niższy poziom gre-liny - hormonu odpowiedzialnego za apetyt - niż kobiety, które w swoim menu miały cukier. Dodatkowo miód blokuje uczucie głodu i spra-wia, że posiłek może być bardziej satysfakcjonu-jący! Należy pamiętać jednak o umiarze! Z żad-nym produktem, nawet tym najzdrowszym nie wolno przesadzać.

Na osłodę dodam, że oprócz korzyści związanych z sylwetką, przysmak ten ma również właści-wości lecznicze. Miód pomaga w zaburzeniach układu nerwowego, w schorzeniach układu oddechowego, chorobach układu pokarmowego, a dodatkowo w problemach ze skórą.

Miód - sama przyjemność w odchudzaniu!

Page 17: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

nymi dziedzińcami, powstające od 1928 roku, po rozszerzeniu granic miasta - Księże Małe i Pilczyce. Są one odpowiedzią na poszukiwa-nia “ekonomicznego mieszkania minimum”. W tym samym czasie powstało eksperymen-talne osiedle wystawy “Mieszkanie i miejsce pracy” - WUWA (1929), którego realizacja również stanowiła próbę odpowiedzi na pyta-nia związane z nowymi technologiami i mate-riałami budowlanymi.

Wrocławscy architekci mieli głowy pełne niesamowitych idei – to wszakże typowe dla twórców awangardowych. Jednak jedno z naj-ciekawszych odkryć, jakich dokonałam, doty-czyło istnienia dawnego osiedla dla chorych na gruźlicę na Praczach Odrzańskich, okolicy dzisiejszej ulicy Piwowarskiej 1-17. Auto-

rami byli Peter Blaschke i Max Schimer. Powstało w latach 1928-29, jako pierwsze tego typu w Niemczech, z inicjatywy Stowa-rzyszenia zwalczania Gruźlicy. Lokalizacja w lesie sosnowo-brzozowym, związana była także ze znajdującym się w pobliżu szpitalem. Na osiedle składało się 32 szeregowych seg-mentów w 4 budynkach oraz dwa domy dla samotnych chorych, usytuowane prostopadle do nich i zamykające optycznie wewnętrz-ne dziedzińce. Ciekawy był też pomysł, aby poprzez oddzielne piętro z balkonem, loggią, toaletą i garderobą, oddzielić chorego od resz-ty rodziny, zajmującej parter. Pokoje i weran-dy dla gruźlików znajdowały się oczywiście po nasłonecznionej stronie, co w połączeniu z powiązaniem budynków z naturalnym oto-

czeniem, było doskonałą egzempli�i-kacją modernistycznej idei miasta--ogrodu. Sam fakt istnienia takiego osiedla wzbudzić może mieszane uczucia: z jednej strony – to wspania-ły pomysł na zapewnienie chorym miejsca, gdzie w spokoju i w otocze-niu przyrody oraz bliskości szpitala, mogli próbować dochodzić do zdro-wia. Z drugiej strony natomiast, idea tworzenia miejsc odosobnienia dla chorych, pewnego rodzaju gett, w których chorzy ale i ich rodziny, jako wspólnoty stanowiące swe-go rodzaju zagrożenie dla zdro-wia publicznego – budzić może pewien niepokój.

Wrocławski modernizm okre-su dwudziestolecia międzywo-jennego jest oczywiście o wiele bardziej ob�ity w przykłady. Wiele jest szarych i niszcze-

jących modernistycznych domów, a także

takich, których właściciele lub użytkownicy, poprzez liczne przebudowy, przemalowania, ocieplanie albo zwyczajną niewiedzę, powo-dują, że ich wyjątkowy charakter się zaciera. Oczywiście modernizacje tego rodzaju budyn-ków, które często mają nietypowe rozwiąza-nia: różniące się wielkością i kształtem okna na każdej kondygnacji, niewygodne w konser-wacji powierzchnie, stanowią duży problem. Niestety, także otoczenie nie sprzyja docenie-niu znaczenia geometrycznej i funkcjonalnej prostoty tych budynków. Niechlubnym przy-kładem tego typu praktyk jest także niestety Łódź, gdzie jeden z najpiękniejszych zabyt-ków modernizmu – wybudowana w latach 30. siedziba oddziału YMCA przy ul. Moniuszki autorstwa Wiesława Lisowskiego. Mimo wpi-sania do rejestru zabytków, jest przerażają-cym przykładem zaniedbania. Budynek stoi na placu otoczonym wspaniałymi XIX-wiecz-nymi neorenesansowymi willami, które miały być siedzibami carskich władz, po rzekomym przeniesieniu stolicy guberni z Piotrkowa do Łodzi. Proste, geometryczne budynki raczej nie zachwycają w porównaniu do architek-tury historyzującej, klasycznej, neobaroko-wej, bogatej w detale i zdobienia, jakiej pełny jest Wrocław. Nie da się jej porównać także z najsławniejszymi, rozbuchanymi estetycz-nie budowlami modernizmu.

To prawda, że absolutnie każdy budynek ktoś przecież zaprojektował, w określonym sty-lu i w obrębie pewnej idei (przynajmniej do pewnego czasu), wiąże się z nim jakaś historia i wartość, nawet, jeśli tylko osobista. Jednak-że, czy ten skromny modernizm, ukryty poza miejskim gwarem, tłumem, powszechnym uznaniem, nie zasługuje na odrobinę uwagi? Nawet jeśli Adolf Loos, prekursor modernizmu w dobie secesyjnego szaleństwa, nie miał racji wygłaszając najsławniejsze słowa w swym życiu: „Ornament to zbrodnia”, to tak nie-wiele domów z tego okresu się zachowało, że te małe, szare perełki zasługują na odrobinę szacunku.

Urszula Galicka

Na zdrowie!Można je znaleźć w każdym sklepie, goszczą prawie we wszystkich domach, często nie doceniane lub używane od święta. Jedne pieszczą nasze podniebienia, inne stanowią obowiązkowy dodatek do przeróżnych dań i wypieków. Produkty, których niezliczone właściwości warto poznać, aby wprowadzić je do naszej codziennej zbilansowanej diety. Są niezwykle smaczne, ale przede wszystkim bardzo zdrowe!

Naturalna energia z... banana!

Banan tuczy? Nic bardziej mylnego! Mit, który towarzyszy tej grupie owoców, odstrasza niestety większość osób - w szczególności Panie. A przecież banan to kopalnia składników mineralnych. Są one bowiem cennym źródłem składników odżyw-czych takich jak: magnez, cynk czy mangan. Banany zawierają witaminy B6, C, K, kwas foliowy i beta-karoten. Spora jest również zawartość pota-su, który w naturalny sposób usuwa nadmiar wody z organizmu oraz obniża zbyt wysokie ciśnienie krwi. Są dobrym źródłem błonnika pokarmowego, który usprawnia pracę jelit i pomaga w odchudzaniu. Doj-rzałe banany są łagodnym środkiem przeczyszczają-cym. Tryptofan zawarty w bananach przekształca się

w organizmie w serotoninę, która ma właści-wości zmniejszania aktywności komórek ner-wowych. Przeciwdziała w ten sposób depresji, poprawia koncentra-cję, a co najważniejsze zmniejsza apetyt. Zawar-te w bananach pektyny, czyli rozpuszczalne włókna roślinne obniżają poziom cholesterolu - z reguły zbyt wysoki u osób z nadwagą - oraz pomagają usuwać z organizmu metale ciężkie. Banan bardzo dobrze nawadnia organizm, dzięki czemu spokojnie można ograniczyć spożywanie wody w ciągu dnia!

To czym słodzisz herbatę czy płatki owsiane ma znaczenie. Najnowsze badania pokazują, że po miód zamiast cukru powinien sięgać każdy kto dba o linie! Test, który przeprowadzony został na grupie kobiet, wykazał, że Panie u których na śniadanie królował miód miały niższy poziom gre-liny - hormonu odpowiedzialnego za apetyt - niż kobiety, które w swoim menu miały cukier. Dodatkowo miód blokuje uczucie głodu i spra-wia, że posiłek może być bardziej satysfakcjonu-jący! Należy pamiętać jednak o umiarze! Z żad-nym produktem, nawet tym najzdrowszym nie wolno przesadzać.

Na osłodę dodam, że oprócz korzyści związanych z sylwetką, przysmak ten ma również właści-wości lecznicze. Miód pomaga w zaburzeniach układu nerwowego, w schorzeniach układu oddechowego, chorobach układu pokarmowego, a dodatkowo w problemach ze skórą.

Miód - sama przyjemność w odchudzaniu!

17ZDROWIE I URODA

Page 18: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

Chrup orzechy dla zdrowia!

Kakao - napój bogów!

Nie ma nic lepszego niż smaczna przeką-ska przy ulubionym fi lmie w postaci chipsów, paluszków czy cukierków. Należy jednak pamiętać, że oprócz pustych kalorii nic sobie nie dostarczamy! I tu swoje 5 minut ma orzech, którego niezliczone dobroczynne właściwości, powinny przyciągnąć każdego fana podjada-nia! Są najbardziej wartościowe ze wszystkich bakalii. Są najlepszym źródłem witaminy E, która działa jak ochraniacz nerwów i poprawia-jący odporność przeciwutleniacz. Orzechy zawierają spore ilości tłuszczów, jed-nak są to tłuszcze obfi tujące w nienasycone kwasy tłuszczowe Omega 3, o właściwościach przeciwzakrzepowych i obniżających poziom złego cholesterolu we krwi. Dlatego powinny o nich pamiętać zwłaszcza osoby zagrożone miażdżycą i chorobami serca. Orzechy zawiera-ją kwas foliowy ważny w diecie kobiet w ciąży, bo potrzebny do prawidłowego rozwoju płodu. Kwas foliowy poprawia również pamięć, a także obniża poziom homocysteiny we krwi - ma więc właściwości przeciwmiażdżycowe. Orzechy

zawiera-ją ponadto dużo potasu, żelaza, cynku, witamin z grupy B, fosforu, miedzi, a także poprawiającego koncentrację magnezu. Ze względu na dużą ilość białka oraz składników mineralnych bakalie te są bardzo ważnym ele-mentem w diecie wegetarian. Dzięki różnym rodzajom orzechów, każdy sma-kosz znajdzie coś dla siebie, a dodatkowym plusem jest to, że każda odmiana ma atrak-cyjne właściwości. Orzechy włoskie, nie bez powodu nazywa się smakołykiem dla intelek-tualistów, gdyż polecane są przy intensywnej pracy umysłowej. Łagodzą stany zapalne i ból, nawilżają płuca i jelita. Odżywiają nerki i mózg. Migdały również nawilżają jelita i łagodzą kaszel a dodatkowo jako jedyne mają

działanie alkalizujące krew. Są źródłem witamin E i B2, a także dobrze przyswajalnego wapnia. Pistacje natomiast wzmacniają wątrobę i nerki, oczyszczają krew, nawilżają jelita oraz wzmac-niają ich perystaltykę. Są również istotnym środkiem wzmacniającym organizm. Z kolei orzechy laskowe wzmacniają śledzionę i żołą-dek, poprawiają jakość krwi oraz wzmacniają układ nerwowy. Spożywanie tych orzechów również jest zalecane przy intensywnej pracy umysłowej.

Ziarna kakaowca wygrywają ze wszystkim pod względem zawartości minerałów. To najlepsze na świecie źródło magnezu, chromu, oraz dobrze przyswajalnego przez organizm wap-nia. Są największym naturalnym źródłem żelaza, jednym z najlepszych źródeł cynku i miedzi. Wszystkie składniki potrzebne dla zdrowego metabolizmu zawarte są w ziarnach kakaow-ca. Jednak żadna czekolada ich nie zawiera,

ponieważ niszczy je wysoka temperatura jaka powstaje przy produkcji tego smakołyku. Ziarno kakaowca zawiera najwyższą dawkę antyoksydantów, które chronią nas przed uszkodzeniem DNA, wirusami, rakiem i choro-bami skóry. Tyle z teorii… A jak to wygląda w praktyce? Kakao oprócz rozkoszy dla podniebienia, wpro-wadza w stan porównywalny do zakochania! Dzieje się tak za sprawą magnezu, który regu-

luje sprawność komórek nerwowych, a cynk i selen zawarty w Kakao zwiększają wydziela-nie endorfi n - substancji znieczulających, co obniża poziom napięcia i stresu. Kakao działa rozluźniająco, odprężająco i rozweselająco.Jedyne co nam pozostaje, to delektować się pysznym smakiem tego eliksiru zdrowia, miło-ści i młodości!

Na zdrowie!Monika Szmid

18 ZDROWIE I URODA

Page 19: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

Chrup orzechy dla zdrowia!

Kakao - napój bogów!

Nie ma nic lepszego niż smaczna przeką-ska przy ulubionym fi lmie w postaci chipsów, paluszków czy cukierków. Należy jednak pamiętać, że oprócz pustych kalorii nic sobie nie dostarczamy! I tu swoje 5 minut ma orzech, którego niezliczone dobroczynne właściwości, powinny przyciągnąć każdego fana podjada-nia! Są najbardziej wartościowe ze wszystkich bakalii. Są najlepszym źródłem witaminy E, która działa jak ochraniacz nerwów i poprawia-jący odporność przeciwutleniacz. Orzechy zawierają spore ilości tłuszczów, jed-nak są to tłuszcze obfi tujące w nienasycone kwasy tłuszczowe Omega 3, o właściwościach przeciwzakrzepowych i obniżających poziom złego cholesterolu we krwi. Dlatego powinny o nich pamiętać zwłaszcza osoby zagrożone miażdżycą i chorobami serca. Orzechy zawiera-ją kwas foliowy ważny w diecie kobiet w ciąży, bo potrzebny do prawidłowego rozwoju płodu. Kwas foliowy poprawia również pamięć, a także obniża poziom homocysteiny we krwi - ma więc właściwości przeciwmiażdżycowe. Orzechy

zawiera-ją ponadto dużo potasu, żelaza, cynku, witamin z grupy B, fosforu, miedzi, a także poprawiającego koncentrację magnezu. Ze względu na dużą ilość białka oraz składników mineralnych bakalie te są bardzo ważnym ele-mentem w diecie wegetarian. Dzięki różnym rodzajom orzechów, każdy sma-kosz znajdzie coś dla siebie, a dodatkowym plusem jest to, że każda odmiana ma atrak-cyjne właściwości. Orzechy włoskie, nie bez powodu nazywa się smakołykiem dla intelek-tualistów, gdyż polecane są przy intensywnej pracy umysłowej. Łagodzą stany zapalne i ból, nawilżają płuca i jelita. Odżywiają nerki i mózg. Migdały również nawilżają jelita i łagodzą kaszel a dodatkowo jako jedyne mają

działanie alkalizujące krew. Są źródłem witamin E i B2, a także dobrze przyswajalnego wapnia. Pistacje natomiast wzmacniają wątrobę i nerki, oczyszczają krew, nawilżają jelita oraz wzmac-niają ich perystaltykę. Są również istotnym środkiem wzmacniającym organizm. Z kolei orzechy laskowe wzmacniają śledzionę i żołą-dek, poprawiają jakość krwi oraz wzmacniają układ nerwowy. Spożywanie tych orzechów również jest zalecane przy intensywnej pracy umysłowej.

Ziarna kakaowca wygrywają ze wszystkim pod względem zawartości minerałów. To najlepsze na świecie źródło magnezu, chromu, oraz dobrze przyswajalnego przez organizm wap-nia. Są największym naturalnym źródłem żelaza, jednym z najlepszych źródeł cynku i miedzi. Wszystkie składniki potrzebne dla zdrowego metabolizmu zawarte są w ziarnach kakaow-ca. Jednak żadna czekolada ich nie zawiera,

ponieważ niszczy je wysoka temperatura jaka powstaje przy produkcji tego smakołyku. Ziarno kakaowca zawiera najwyższą dawkę antyoksydantów, które chronią nas przed uszkodzeniem DNA, wirusami, rakiem i choro-bami skóry. Tyle z teorii… A jak to wygląda w praktyce? Kakao oprócz rozkoszy dla podniebienia, wpro-wadza w stan porównywalny do zakochania! Dzieje się tak za sprawą magnezu, który regu-

luje sprawność komórek nerwowych, a cynk i selen zawarty w Kakao zwiększają wydziela-nie endorfi n - substancji znieczulających, co obniża poziom napięcia i stresu. Kakao działa rozluźniająco, odprężająco i rozweselająco.Jedyne co nam pozostaje, to delektować się pysznym smakiem tego eliksiru zdrowia, miło-ści i młodości!

Na zdrowie!Monika Szmid

Page 20: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

Ktoś nowy w mieście

H Y U N D A I V E L O S T E R

nowy bandzior w mieście

H Y U N D A I V E L O S T E RW dawnych czasach rabuś, chcąc uniknąć kary, wybierał na kompana Forda T. Przyczyn było kil-ka. Najważniejszą była ta, że Ford T po prostu był i każdy mógł go mieć. Kolejną przyczyną była możliwość zlania się z tłumem innych Fordów T. Wszystkie były czarne, miały drewniane koła i trzęsły się jak mokry pies po deszczu, rozbry-zgując dookoła błoto - co skutecznie myliło tro-py stróżom prawa. Ostatnim powodem takiego wyboru, była możliwość nawiania z miejsca napa-du ostrzeliwując się obfi cie, celem zniechęcenia prześladowców - czyli z fasonem.

Kilkadziesiąt lat później ulubieńcem złoczyńców stał się Citroen. Jego główną zaletą był napęd

na przednią oś. Gdy podczas pościgu policjanci kręcili się dookoła własnej osi na każdym zakrę-cie - cóż tylny napęd miał sporo wad - przednio-napędowe auto znikało gdzieś za horyzontem. Dzisiaj jednak nie możemy liczyć na to, że wci-skając gaz do dechy damy nogę. Może uda nam się przejechać kilkaset metrów, ale na następnym skrzyżowaniu utkniemy w korku i dopadnie nas byle stójkowy. Potrzeba więc czegoś więcej... i tu z pomocą przychodzi nam Hyundai!

Po pierwsze Hyundai to Hyundai i nikt z zasady go o nic nie podejrzewa. Po drugie model Velo-ster, który powstał z myślą o bandytach, oferuje nam aktywny kamufl aż! Silnik 1.6 to niewiele, ale

stojąc przed szybą salonu, na plakacie wyraźnie widziałem, że producent gwarantuje 138KM, czy-li do szybkiego startu sprzed PKO w zupełności wystarczy. We wnętrzu jest wystarczająco dużo miejsca aby ukryć łup i pomieścić ewentualnych kompanów. Oczywiście radio kiepskie bo kiep-skie, ale za to z CD i dotykowym ekranem. Aby odpowiednio ostudzić emocje potrzeba też kli-matyzacji - żaden problem – jest w standardzie. Prawdziwy bandzior nie może opuszczać szy-by korbką, bo to wstyd, ale i tu Veloster nas nie zawiedzie. Szyba opuszcza się szybko i z gracją po czym z wielkim łupnięciem staje w pozycji dolnej. Nie inaczej rzecz się ma podczas zamy-kania. Koniec procesu podnoszenia szkła może

20 MOTORYZACJA

H Y U N D A I V E L O S T E Rzamyślonego kierowcę przyprawić o atak serca. Auto posiada również przyzwoite aluminiowe felgi i niskoprofi lowe opony, które niewątpliwie dodają mu szyku.

Teoretycznie wszystko gra, możemy więc wyłu-dzić Velostera na jazdę próbną i udać się „na robotę”. Dzięki uprzejmości szefa serwisu mamy nawet paliwo w zbiorniku - a trochę go będzie potrzeba - gdyż na wyświetlaczu komputer pokła-dowy wyraźnie pokazuje 11litrów/100km. Mało bestia nie pali, ale ma moc, więc musi. Krótki rzut oka po wnętrzu: miło przestronnie i plastikowo, ale nawet nie najgorszej jakości tworzywa. Zega-ry ładnie oprawione w głębokie tuby, duży ekran

dotykowy - trochę to wszystko zbyt odpustowe, ale może się podobać. Po krótkiej szamotaninie z fotelem jestem prawidłowo zamontowany za kierownicą i czuje się dobrze. Lewarek zmiany biegów ma krótki skok, skrzynia nie jest rewela-cyjna, ale ma sześć przełożeń, z których zdaje się najtrudniej odnaleźć właśnie pierwsze...

Lewo, prawo - w końcu jest - gaz do dechy i ognia. Trudno wręcz opisać jakiego wstydu się najadłem... Auto nie rozpędza się wcale! Szybka zmiana na dwójkę daje niewiele. Silnik dławi się nieprzyjemnie i dopiero po chwili zaczynamy czuć jakiś efekt, ale nie jest to nic przyjemnego. Z tru-dem przekraczam 140KM/H, przy czym o wyści-

gach nie ma mowy, bo możliwości zawieszenia, które na wolniejszych łukach dawało radę, dość wyraźnie się kończą. Dobrze że gość przede mną, jadący Renaultem Scenicem - autem bądź co bądź rodzinnym - zjechał na stację benzyno-wą, bo od dziesięciu kilometrów nie mogłem go wyprzedzić... zacząłem więc udawać, że wcale mi na tym nie zależy i jechałem marne 130km/h grzecznie za nim. Po pełnych traumy chwilach sprawdzania sportowych osiągów Velostera (ciężko jest sprawdzać coś czego nie ma), będąc w krańcowej desperacji, zatrzymałem auto na poboczu i postanowiłem sprawdzić czy pod maską jest silnik, czy może jadę jedynie dzięki wewnętrz-nemu przekonaniu o tym, że mam do czynienia

fot. NOidStudio.pl

fot. NOidStudio.pl

fot. NOidStudio.pl

Od strony kierowcy auto posiada jedynie przednie drzwi (typowe dla nadwozia typu coupe)...

...natomiast od strony pasażera również tylne drzwi (typowe dla nadwozia typu hatchback)

Wnętrze Velostera jest bardzo nowoczesne, a zastosowane materiały dobre jakościowo.

Pasażerowie z tyłu czują się jak w kapsule. Ciekawym elementem nadwozia jest przedłużenie tylnej szyby.fot. NOidStudio.pl

Page 21: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

Ktoś nowy w mieście

H Y U N D A I V E L O S T E R

nowy bandzior w mieście

H Y U N D A I V E L O S T E RW dawnych czasach rabuś, chcąc uniknąć kary, wybierał na kompana Forda T. Przyczyn było kil-ka. Najważniejszą była ta, że Ford T po prostu był i każdy mógł go mieć. Kolejną przyczyną była możliwość zlania się z tłumem innych Fordów T. Wszystkie były czarne, miały drewniane koła i trzęsły się jak mokry pies po deszczu, rozbry-zgując dookoła błoto - co skutecznie myliło tro-py stróżom prawa. Ostatnim powodem takiego wyboru, była możliwość nawiania z miejsca napa-du ostrzeliwując się obfi cie, celem zniechęcenia prześladowców - czyli z fasonem.

Kilkadziesiąt lat później ulubieńcem złoczyńców stał się Citroen. Jego główną zaletą był napęd

na przednią oś. Gdy podczas pościgu policjanci kręcili się dookoła własnej osi na każdym zakrę-cie - cóż tylny napęd miał sporo wad - przednio-napędowe auto znikało gdzieś za horyzontem. Dzisiaj jednak nie możemy liczyć na to, że wci-skając gaz do dechy damy nogę. Może uda nam się przejechać kilkaset metrów, ale na następnym skrzyżowaniu utkniemy w korku i dopadnie nas byle stójkowy. Potrzeba więc czegoś więcej... i tu z pomocą przychodzi nam Hyundai!

Po pierwsze Hyundai to Hyundai i nikt z zasady go o nic nie podejrzewa. Po drugie model Velo-ster, który powstał z myślą o bandytach, oferuje nam aktywny kamufl aż! Silnik 1.6 to niewiele, ale

stojąc przed szybą salonu, na plakacie wyraźnie widziałem, że producent gwarantuje 138KM, czy-li do szybkiego startu sprzed PKO w zupełności wystarczy. We wnętrzu jest wystarczająco dużo miejsca aby ukryć łup i pomieścić ewentualnych kompanów. Oczywiście radio kiepskie bo kiep-skie, ale za to z CD i dotykowym ekranem. Aby odpowiednio ostudzić emocje potrzeba też kli-matyzacji - żaden problem – jest w standardzie. Prawdziwy bandzior nie może opuszczać szy-by korbką, bo to wstyd, ale i tu Veloster nas nie zawiedzie. Szyba opuszcza się szybko i z gracją po czym z wielkim łupnięciem staje w pozycji dolnej. Nie inaczej rzecz się ma podczas zamy-kania. Koniec procesu podnoszenia szkła może

H Y U N D A I V E L O S T E Rzamyślonego kierowcę przyprawić o atak serca. Auto posiada również przyzwoite aluminiowe felgi i niskoprofi lowe opony, które niewątpliwie dodają mu szyku.

Teoretycznie wszystko gra, możemy więc wyłu-dzić Velostera na jazdę próbną i udać się „na robotę”. Dzięki uprzejmości szefa serwisu mamy nawet paliwo w zbiorniku - a trochę go będzie potrzeba - gdyż na wyświetlaczu komputer pokła-dowy wyraźnie pokazuje 11litrów/100km. Mało bestia nie pali, ale ma moc, więc musi. Krótki rzut oka po wnętrzu: miło przestronnie i plastikowo, ale nawet nie najgorszej jakości tworzywa. Zega-ry ładnie oprawione w głębokie tuby, duży ekran

dotykowy - trochę to wszystko zbyt odpustowe, ale może się podobać. Po krótkiej szamotaninie z fotelem jestem prawidłowo zamontowany za kierownicą i czuje się dobrze. Lewarek zmiany biegów ma krótki skok, skrzynia nie jest rewela-cyjna, ale ma sześć przełożeń, z których zdaje się najtrudniej odnaleźć właśnie pierwsze...

Lewo, prawo - w końcu jest - gaz do dechy i ognia. Trudno wręcz opisać jakiego wstydu się najadłem... Auto nie rozpędza się wcale! Szybka zmiana na dwójkę daje niewiele. Silnik dławi się nieprzyjemnie i dopiero po chwili zaczynamy czuć jakiś efekt, ale nie jest to nic przyjemnego. Z tru-dem przekraczam 140KM/H, przy czym o wyści-

gach nie ma mowy, bo możliwości zawieszenia, które na wolniejszych łukach dawało radę, dość wyraźnie się kończą. Dobrze że gość przede mną, jadący Renaultem Scenicem - autem bądź co bądź rodzinnym - zjechał na stację benzyno-wą, bo od dziesięciu kilometrów nie mogłem go wyprzedzić... zacząłem więc udawać, że wcale mi na tym nie zależy i jechałem marne 130km/h grzecznie za nim. Po pełnych traumy chwilach sprawdzania sportowych osiągów Velostera (ciężko jest sprawdzać coś czego nie ma), będąc w krańcowej desperacji, zatrzymałem auto na poboczu i postanowiłem sprawdzić czy pod maską jest silnik, czy może jadę jedynie dzięki wewnętrz-nemu przekonaniu o tym, że mam do czynienia

fot. NOidStudio.pl

fot. NOidStudio.pl

fot. NOidStudio.pl

Od strony kierowcy auto posiada jedynie przednie drzwi (typowe dla nadwozia typu coupe)...

...natomiast od strony pasażera również tylne drzwi (typowe dla nadwozia typu hatchback)

Wnętrze Velostera jest bardzo nowoczesne, a zastosowane materiały dobre jakościowo.

Pasażerowie z tyłu czują się jak w kapsule. Ciekawym elementem nadwozia jest przedłużenie tylnej szyby.fot. NOidStudio.pl

21MOTORYZACJA

Page 22: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

ze sportowym coupe, lub hatchbackiem. Po krót-kiej chwili podszedł do mnie policjant. Pomyśla-łem sobie - diabli nadali, zaraz zapłacę mandat za złe parkowanie bądź cokolwiek innego, ale nie. Młody gość zagadnął tylko miło, że widział takie auto, tyle że było dwudrzwiowe. Za chwilkę podszedł kolejny młody chłopak - tym razem od strony kierowcy - i stwierdził: Fajne to coupe... są wersje czterodrzwiowe? Żona na dwudrzwiówkę nie chce się zgodzić. Policjant stojący po drugiej stronie wozu zrobił głupią minę i puścił do mnie porozumiewawczo oko, że niby tamten gość jest “ze wsi” i drzwi z tyłu nie potrafi otworzyć (klamka w Velosterze jest sprytnie zamaskowana w gór-nym rogu drzwi, ale można ją znaleźć). Jako że władza zobowiązuje, stójkowy odpowiedział mło-demu człowiekowi: Kolego przecież z tyłu jest klamka, wystarczy pociągnąć. Tym razem kolej-ny gość, który dołączył do młodzieńca od strony kierowcy, zrobił głupią minę i odparł zdziwiony: Jak sobie narysuję to może będzie klamka ale na razie to jeszcze nie piłem, więc podwójnie nie widzę... drzwi są jedne i już. W poczuciu obo-wiązku Policjant obszedł wóz od tyłu i kierując pogardliwe spojrzenie w stronę dwóch mężczyzn,

sięgnął pewnym gestem w miejsce gdzie spo-dziewał się znaleźć klamkę. Przez chwilę klepał na oślep po nadwoziu po czym z okrzykiem co do licha! odskoczył na metr i stwierdził: Ale z tamtej strony są drzwi z tyłu! Na twarzach cywili odma-lowała się bezgraniczna satysfakcja, po czym młodszy z nich z buńczuczną miną wypalił: No to chodź i pokaż te swoje drzwi. Cała trójka obe-szła auto i policjant bez trudu otworzył drzwi tylne, które jak wiadomo znajdują się w Velosterze tylko z prawej strony nadwozia, podczas gdy z lewej, auto posiada jedynie drzwi przednie. Mężczyźni wraz z policjantem krążyli wokół samochodu jak zaklęci, a ja zacierałem ręce myśląc: Ha, aktywny kamufl aż działa! Jedni pomyślą że bandyci uciekli sportowym autem, podczas gdy inni zdecydowa-nie stwierdzą, że to była czterodrzwiówka i tym sposobem skutecznie zmylę pogoń. Tymczasem dookoła Velostera zebrał się spory tłum gapiów. Wszyscy podziwiali nadwozie, pytając mnie o markę, cenę i szczegóły techniczne. Cóż... do “zaawansowanej technologii” wolałem się nie przyznawać, cenę można było tylko przemilczeć - 86000 zł za wersję podstawową, czyli więcej niż spodziewałem się trafi ć w kasie banku - pozosta-

ło mi więc tylko oprzeć się dumnie o nadwozie i odpowiadać: to Veloster!

Reasumując: gdyby Hyundai Veloster kosztował jakieś 60, no... może 65 tyś. złotych, czyli tyle ile realnie jest wart, to śmiało twierdzę, że nawet z tak słabym silnikiem stałby się w krótkim czasie przebojem nie tylko wśród złoczyńców. Niestety bez odpowiedniej jednostki napędowej auto - z całym swoim interesującym designem - trafi a w próżnię. Oczywiście 138konny silnik, który udało mi się odnaleźć pod maską Velostera cał-kiem dobrze daje sobie radę w mieście i będzie wyśmienicie pasował do spokojnego sedana. Zaspokoi również potrzeby mniej wymagających kierowców, lub tych, którzy dzięki hojności rodzi-ców będą mieli szczęście zacząć swoją przygodę z motoryzacją od tak niebanalnego auta jak Velo-ster. Niestety większość będzie tylko przyklejać nos do szyby salonu, licząc na promocję lub cud.

Rafał Ponikowski

fot. NOidStudio.pl

22 MOTORYZACJA

Jednak nie wszystkie drogi prowadzą do Mediola-nu - stolicy mody i najlepszych kreatorów słynącej z elitarnego towarzystwa i niezapomnianych zaku-pów. Są też mniej wydeptane, ale równie klimatycz-ne ścieżki prowadzące

wprost do Wrocławia, którego zakątki przypo-minają włoską Toskanię czy paryską Montmartre - dzielnicę bohemy artystycznej.

Jednym z najchętniej odwiedzanych miejsc we Wrocławiu są Jatki Stare. Tutaj swoje artystyczne pracownie oraz galerie prowadzą najwybitniejsi wrocławscy przedstawiciele artystycznego świata. Od przeszło siedmiu wieków uliczka Jatki słynie ze swojego rzemieślniczego charakteru. Obecnie miejsce dawnych kramów z mięsem zajęły galerie malarskie, sklepy z przyborami dla artystów oraz designerskie projekty absolwentów miejscowej Akademii Sztuk Pięknych. Niezwykłą popularno-ścią cieszy się założona w tym miejscu przez dzien-nikarkę Anitę Bialic i artystkę Grażynę Brylewski Galeria BB, gdzie promowane są przedmioty wy-konane z gliny, szkła, papieru, wikliny oraz metalu.

Dla miłośników Harryego Pottera Jatki to Ulica Pokątna. Niezwykła, tajemnicza, trudna do od-nalezienia, choć znajduje się w centrum miasta. Magiczny zakątek, który powinien znaleźć się na liście obowiązkowo odwiedzanych miejsc we Wro-cławiu. Równie popularna jak znajdująca się na Jatkach Galeria BB, jest pobliska Galeria Rewolu-cja, promująca młodych artystów - twórców sztu-ki współczesnej. Unikatowe meble znanych pro-

jektantów, oryginalne elementy wystroju wnętrz oraz ceramika to tylko niewielka część dostępnych w galerii zbiorów sztuki użytkowej. W tym wyjąt-kowym miejscu, gdzie idealną parę tworzy pędzel i dłuto, możemy odnaleźć produkty polskich �irm, takich jak: Kartell, Vitra czy So�line. W galerii od-najdziemy również prace Marka Cecuły, należące-go do światowej czołówki artysty zdobywającego ośmiotysięczniki w dziedzinie ceramiki artystycz-nej i wzornictwa.

Bliski kontakt z prawdziwą sztuką pisaną przez duże „S” zapewnia także wrocławska Galeria Stan-ko oraz Galeria Gala, której założycielami są dwaj architekci: Aleksander i Janusz Stanko. Rzetelnie wyselekcjonowane wyroby handmade najlepszych polskich designerów z powodzeniem mogą kon-kurować z wyrobami światowych liderów w pro-dukcji biżuterii: Chopard, Bulgari czy Cartierem. Różnorodność wykorzystywanych materiałów, pomysłowość i nowatorstwo elektryzują nie tylko panie.

Luksusowe dobro wyeksponowane w podświetla-nych gablotach zachwyca również mężczyzn. Oka-zuje się, że biżuteria może być nie tylko kolekcjo-nerskim obiektem, ale również całkiem opłacalną inwestycją. Davide Interiors to doskonałe miejsce dla tych, którzy w swoim domu chcieliby poczuć się jak goście Ritz Hotel. Prawdziwy raj dla poszukiwa-czy ekskluzywnych tkanin, tapet oraz stylowych mebli. Pięciogwiazdkowy komfort zapewnią profe-sjonaliści wyspecjalizowani w dziedzinie aranżacji, projektowania oraz dekorowania wnętrz. Produk-

ty powstające we współpracy Davide Interiors z Designers Guild, Ralph Lauren, Jasno Shutters, Devon&Devon czy Cane-Line z pewnością usatys-fakcjonują nawet najbardziej wybrednego klienta.

Na zakupowej ścieżce prawdziwego fashionisty nie może zabraknąć salonu Monaco Fashion Store z kreacjami sygnowanymi nazwiskami znanych kreatorów mody. Prezentowane w butiku suknie wieczorowe i koktajlowe amerykańskiego projek-tanta Tadashi Shoji noszą celebrytki: Bayonce, Sha-kira, Carmen Electra, Tyra Banks. Kreacje prosto z czerwonego dywanu mogą się stać prawdziwą perełką w garderobie kobiet ceniących sobie nie tylko klasykę, ale również odważne trendy królują-ce na międzynarodowych pokazach mody.

Skoro Paryż jest miastem miłości, a Mediolan naj-większych pokazów mody, to Wrocław z powodze-niem może ubiegać się o rangę zakupowego cen-trum, gdzie bez względu na rozmiar portfela, każdy znajdzie swój kawałek luksusu.

Izabela Biel

Wrocław to nie tylko miasto z licznymi architektonicznymi atrakcjami dla przybywających tu tłoczno turystów.Mało kto wie, że jest ono również doskonałym miejscem na ekskluzywne zakupy. Tutejsze galerie nie tylko wabią najbardziej wyszukanych wielbicieli shoppingu,

ale również przyciągają łowców perełek, koneserów sztuki użytkowej oraz miłośników najnowszych trendów.

traperzyekstrawagancji

Wrocławskie Jatki przenoszą nas w czasie do zupełnie innej epoki pełnej artyzmu i ekskluzywności.

Stylowe wnętrza Davide Interiors mogą sprawić, że każdy poczuje się jak w ekskluzywnym hotelu.

Page 23: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

ze sportowym coupe, lub hatchbackiem. Po krót-kiej chwili podszedł do mnie policjant. Pomyśla-łem sobie - diabli nadali, zaraz zapłacę mandat za złe parkowanie bądź cokolwiek innego, ale nie. Młody gość zagadnął tylko miło, że widział takie auto, tyle że było dwudrzwiowe. Za chwilkę podszedł kolejny młody chłopak - tym razem od strony kierowcy - i stwierdził: Fajne to coupe... są wersje czterodrzwiowe? Żona na dwudrzwiówkę nie chce się zgodzić. Policjant stojący po drugiej stronie wozu zrobił głupią minę i puścił do mnie porozumiewawczo oko, że niby tamten gość jest “ze wsi” i drzwi z tyłu nie potrafi otworzyć (klamka w Velosterze jest sprytnie zamaskowana w gór-nym rogu drzwi, ale można ją znaleźć). Jako że władza zobowiązuje, stójkowy odpowiedział mło-demu człowiekowi: Kolego przecież z tyłu jest klamka, wystarczy pociągnąć. Tym razem kolej-ny gość, który dołączył do młodzieńca od strony kierowcy, zrobił głupią minę i odparł zdziwiony: Jak sobie narysuję to może będzie klamka ale na razie to jeszcze nie piłem, więc podwójnie nie widzę... drzwi są jedne i już. W poczuciu obo-wiązku Policjant obszedł wóz od tyłu i kierując pogardliwe spojrzenie w stronę dwóch mężczyzn,

sięgnął pewnym gestem w miejsce gdzie spo-dziewał się znaleźć klamkę. Przez chwilę klepał na oślep po nadwoziu po czym z okrzykiem co do licha! odskoczył na metr i stwierdził: Ale z tamtej strony są drzwi z tyłu! Na twarzach cywili odma-lowała się bezgraniczna satysfakcja, po czym młodszy z nich z buńczuczną miną wypalił: No to chodź i pokaż te swoje drzwi. Cała trójka obe-szła auto i policjant bez trudu otworzył drzwi tylne, które jak wiadomo znajdują się w Velosterze tylko z prawej strony nadwozia, podczas gdy z lewej, auto posiada jedynie drzwi przednie. Mężczyźni wraz z policjantem krążyli wokół samochodu jak zaklęci, a ja zacierałem ręce myśląc: Ha, aktywny kamufl aż działa! Jedni pomyślą że bandyci uciekli sportowym autem, podczas gdy inni zdecydowa-nie stwierdzą, że to była czterodrzwiówka i tym sposobem skutecznie zmylę pogoń. Tymczasem dookoła Velostera zebrał się spory tłum gapiów. Wszyscy podziwiali nadwozie, pytając mnie o markę, cenę i szczegóły techniczne. Cóż... do “zaawansowanej technologii” wolałem się nie przyznawać, cenę można było tylko przemilczeć - 86000 zł za wersję podstawową, czyli więcej niż spodziewałem się trafi ć w kasie banku - pozosta-

ło mi więc tylko oprzeć się dumnie o nadwozie i odpowiadać: to Veloster!

Reasumując: gdyby Hyundai Veloster kosztował jakieś 60, no... może 65 tyś. złotych, czyli tyle ile realnie jest wart, to śmiało twierdzę, że nawet z tak słabym silnikiem stałby się w krótkim czasie przebojem nie tylko wśród złoczyńców. Niestety bez odpowiedniej jednostki napędowej auto - z całym swoim interesującym designem - trafi a w próżnię. Oczywiście 138konny silnik, który udało mi się odnaleźć pod maską Velostera cał-kiem dobrze daje sobie radę w mieście i będzie wyśmienicie pasował do spokojnego sedana. Zaspokoi również potrzeby mniej wymagających kierowców, lub tych, którzy dzięki hojności rodzi-ców będą mieli szczęście zacząć swoją przygodę z motoryzacją od tak niebanalnego auta jak Velo-ster. Niestety większość będzie tylko przyklejać nos do szyby salonu, licząc na promocję lub cud.

Rafał Ponikowski

fot. NOidStudio.pl

Jednak nie wszystkie drogi prowadzą do Mediola-nu - stolicy mody i najlepszych kreatorów słynącej z elitarnego towarzystwa i niezapomnianych zaku-pów. Są też mniej wydeptane, ale równie klimatycz-ne ścieżki prowadzące

wprost do Wrocławia, którego zakątki przypo-minają włoską Toskanię czy paryską Montmartre - dzielnicę bohemy artystycznej.

Jednym z najchętniej odwiedzanych miejsc we Wrocławiu są Jatki Stare. Tutaj swoje artystyczne pracownie oraz galerie prowadzą najwybitniejsi wrocławscy przedstawiciele artystycznego świata. Od przeszło siedmiu wieków uliczka Jatki słynie ze swojego rzemieślniczego charakteru. Obecnie miejsce dawnych kramów z mięsem zajęły galerie malarskie, sklepy z przyborami dla artystów oraz designerskie projekty absolwentów miejscowej Akademii Sztuk Pięknych. Niezwykłą popularno-ścią cieszy się założona w tym miejscu przez dzien-nikarkę Anitę Bialic i artystkę Grażynę Brylewski Galeria BB, gdzie promowane są przedmioty wy-konane z gliny, szkła, papieru, wikliny oraz metalu.

Dla miłośników Harryego Pottera Jatki to Ulica Pokątna. Niezwykła, tajemnicza, trudna do od-nalezienia, choć znajduje się w centrum miasta. Magiczny zakątek, który powinien znaleźć się na liście obowiązkowo odwiedzanych miejsc we Wro-cławiu. Równie popularna jak znajdująca się na Jatkach Galeria BB, jest pobliska Galeria Rewolu-cja, promująca młodych artystów - twórców sztu-ki współczesnej. Unikatowe meble znanych pro-

jektantów, oryginalne elementy wystroju wnętrz oraz ceramika to tylko niewielka część dostępnych w galerii zbiorów sztuki użytkowej. W tym wyjąt-kowym miejscu, gdzie idealną parę tworzy pędzel i dłuto, możemy odnaleźć produkty polskich �irm, takich jak: Kartell, Vitra czy So�line. W galerii od-najdziemy również prace Marka Cecuły, należące-go do światowej czołówki artysty zdobywającego ośmiotysięczniki w dziedzinie ceramiki artystycz-nej i wzornictwa.

Bliski kontakt z prawdziwą sztuką pisaną przez duże „S” zapewnia także wrocławska Galeria Stan-ko oraz Galeria Gala, której założycielami są dwaj architekci: Aleksander i Janusz Stanko. Rzetelnie wyselekcjonowane wyroby handmade najlepszych polskich designerów z powodzeniem mogą kon-kurować z wyrobami światowych liderów w pro-dukcji biżuterii: Chopard, Bulgari czy Cartierem. Różnorodność wykorzystywanych materiałów, pomysłowość i nowatorstwo elektryzują nie tylko panie.

Luksusowe dobro wyeksponowane w podświetla-nych gablotach zachwyca również mężczyzn. Oka-zuje się, że biżuteria może być nie tylko kolekcjo-nerskim obiektem, ale również całkiem opłacalną inwestycją. Davide Interiors to doskonałe miejsce dla tych, którzy w swoim domu chcieliby poczuć się jak goście Ritz Hotel. Prawdziwy raj dla poszukiwa-czy ekskluzywnych tkanin, tapet oraz stylowych mebli. Pięciogwiazdkowy komfort zapewnią profe-sjonaliści wyspecjalizowani w dziedzinie aranżacji, projektowania oraz dekorowania wnętrz. Produk-

ty powstające we współpracy Davide Interiors z Designers Guild, Ralph Lauren, Jasno Shutters, Devon&Devon czy Cane-Line z pewnością usatys-fakcjonują nawet najbardziej wybrednego klienta.

Na zakupowej ścieżce prawdziwego fashionisty nie może zabraknąć salonu Monaco Fashion Store z kreacjami sygnowanymi nazwiskami znanych kreatorów mody. Prezentowane w butiku suknie wieczorowe i koktajlowe amerykańskiego projek-tanta Tadashi Shoji noszą celebrytki: Bayonce, Sha-kira, Carmen Electra, Tyra Banks. Kreacje prosto z czerwonego dywanu mogą się stać prawdziwą perełką w garderobie kobiet ceniących sobie nie tylko klasykę, ale również odważne trendy królują-ce na międzynarodowych pokazach mody.

Skoro Paryż jest miastem miłości, a Mediolan naj-większych pokazów mody, to Wrocław z powodze-niem może ubiegać się o rangę zakupowego cen-trum, gdzie bez względu na rozmiar portfela, każdy znajdzie swój kawałek luksusu.

Izabela Biel

Wrocław to nie tylko miasto z licznymi architektonicznymi atrakcjami dla przybywających tu tłoczno turystów.Mało kto wie, że jest ono również doskonałym miejscem na ekskluzywne zakupy. Tutejsze galerie nie tylko wabią najbardziej wyszukanych wielbicieli shoppingu,

ale również przyciągają łowców perełek, koneserów sztuki użytkowej oraz miłośników najnowszych trendów.

traperzyekstrawagancji

Wrocławskie Jatki przenoszą nas w czasie do zupełnie innej epoki pełnej artyzmu i ekskluzywności.

Stylowe wnętrza Davide Interiors mogą sprawić, że każdy poczuje się jak w ekskluzywnym hotelu.

23INSIDE WROCŁAW

Page 24: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

Biura podróży i kluby płetwonurków oferują ogromny wybór wyjazdów na tzw. safari wra-kowe. Miejsca tego typu wypraw znajdują się wszędzie tam, gdzie kiedyś ludzki los łączył się z oceanem: od najbardziej egzotycz-nych wysp - szlakiem wojny na Pacyfi ku, po regionalne wypady nad nasz polski Bałtyk, który jest jednym z najbogatszych okręto-wych cmentarzy. Początkujący wybierają jednak najczęściej safari wrakowe po Morzu Czerwonym. Dlaczego? Po pierwsze przez warunki, jakie panują pod wodą - widoczność

sięgająca 30 m., temperatura pomiędzy 21°C a 27°C i bliskość wielu zatopionych obiektów sprawiają, że nurkowanie w tych okolicach jest łatwe, a przez to przyjemne dla nowicju-szy. Po drugie: cena oscylująca w granicach 750 euro.

Zanim pod wodęNa safari wrakowe zapisać może się każdy, kto czuje w sobie ducha odkrywcy. Nie ważne

ile masz lat, co robisz, ani skąd jesteś. Pierw-szym krokiem jest jednak odbycie (jeszcze w Polsce) podstawowego kursu nurkowego w jednej z liczących się na całym świecie kor-poracji nurkowych (PADI, CMAS). Kurs ten można poszerzyć w czasie wyjazdu o serię szkoleń specjalistycznych. Jeżeli wyprawa taka ma być dla nas jednorazową przygodą, to zakup sprzętu nie będzie konieczny. Moż-na go wypożyczyć za rozsądną cenę w egip-skim centrum nurkowym. Jak jednak mówią wszyscy uczestnicy safari – kto raz złapie oddech pod wodą, ten już nie będzie chciał przestać. Lepiej więc wcześniej pomyśleć o ewentualnym kupnie podstawowych cho-ciaż elementów ekwipunku nurkowego.

Kilka dni bez stałego lądu pod nogami Przez cały okres wyprawy nurkowej nie scho-dzi się praktycznie z pokładu jachtu. Tutaj się śpi, je, odpoczywa, a wieczorami popija miej-scowe trunki - co nie zawsze dobrze kończy się pod wodą. Łódź znajduje także zastoso-

Wrakowe safariTajemnica drzemiąca w niezliczonych wrakach zatopionych statków, nie-zmiennie elektryzuje coraz to nowych amatorów podwodnych przygód.Nie trzeba jednak być ani szanowanym archeologiem Indianą Jonesem, ani ponętną poszukiwaczką przygód Larą Croft, by wydrzeć morzu jego skrzęt-nie skrywane sekrety.

Niczym kapitan Cousteau można się poczuć już za jedyne 750 euro. Za tą cenę można badać zapomniane przez historię podwodne zakamarki.

24 TURYSTYKA

wanie jako centrum nurkowe. Na jej pokładzie bez najmniejszego problemu można napełnić butlę tlenem lub specjalną mieszanką Nitrox, dzięki której czas zanurzenia ulega znaczne-mu wydłużeniu. Tylny otwarty pokład jachtu służy za miejsce odprawy przed nurkowa-niem oraz przebieralnię. Załoga (za drobny napiwek) z chęcią pomoże założyć wszystkie cześć stroju nurka, umyje sprzęt w słodkiej wodzie, a także sprawdzi jego działanie. Na jednym jachcie w zależności od typu może przebywać od 16 do 23 nurków. Każdy z nich ma do dyspozycji kabinę (najczęściej z pry-watną łazienką) oraz wspólny salon rekre-acyjny.

Ceramika i stare motory na morskim dnie Egipskie safari wrakowe jest niezwykle intensywne. Każdego dnia odbywają się conajmniej 3 zanurzenia. Nurkuje się w gru-pach, bo jak głosi święta zasada - pod wodę zejść można tylko z partnerem. Rozwiąza-nie takie minimalizuje niemal do zera ryzyko przykrych sytuacji pod powierzchnią morza. W czasie trwania safari nurkowego, w zależ-ności od sił i czasu, można zwiedzić nawet do 15 doskonale zachowanych wraków. Na północnej stronie rafy Abu Nuhas leży wrak zwany „posadzkowcem”. Chrisoul K., bo o nim mowa, zwany jest tak z racji ładunku ulokowanego pod jego pokładem - ponad 3,5 tys. ton płytek podłogowych. Zbudowany w 1953 roku statek, leży dziś na burcie i jest

wyjątkowo wdzięcznym miejscem dla odwie-dzających go przybyszy. Jego dziób zniknął niemal całkowicie, ale część rufowa wciąż zachwyca stanem zachowania. Dość łatwo wpłynąć można także do jego wnętrza, gdzie naszym oczom ukażą się kuchnie, magazyny i warsztat okrętowy z zawieszonymi w czasie i przestrzeni urządzeniami. Niedaleko znajdu-je się także elegancki parowiec z końca XIX w. - S.S. Cernatic. Pływał on między Suezem a Chinami, zawijając po drodze do Bom-baju. 14 września 1869 roku uderzył w rafę i zatonął zabierając ze sobą 5 pasażerów i 26 członków załogi. Z uwagi na wiek stat-ku, jego wrak jest dość mocno skorodowany. Drewniany pokład został zerwany, co pozwa-la bez większych trudności na penetrację jego wnętrza, w którym zachowały się resztki wyposażenia i pozostałości silnika parowego. W pobliżu rafy Shaab Ali możemy zwiedzić natomiast wrak - legendę. Nie tylko dlatego, że jego odkrywcą jest sławny Jacques - Yves

Cousteau, ale przede wszystkim dlatego, że to jedno z najlepszych miejsc nurkowych na świecie. S.S. Thistlegorm został zbudowany w 1940 roku jako statek handlowy. 6 paź-dziernika 1941 roku stojący na kotwicy okręt został zaatakowały przez dwa niemieckie bombowce stacjonujące na Krecie. Ugodzo-ny w ładownie wypełnione amunicją, momen-talnie poszedł na dno. Wrak swoje największe skarby trzyma pod pokładem, a raczej miej-scem, które było niegdyś pod nim schowane - ciężarówki, motocykle, skrzydła samolotów, tankietki, a nawet 2 lokomotywy parowe, leżą tam nietknięte od czasów II Wojny Światowej. To oczywiście tylko niewielka część wraków zatopionych w Morzu Czerwonym. Po drodze zwiedzić można jeszcze dziesiątki innych, nieco mniejszych, gorzej zachowanych – i może nawet nieodkrytych jednostek, których tajemnice od lat czekają na wyjawienie...

Grzegorz Rogowski

W pobliżu raf koralowych można znaleźć wiele statków czekających na śmiał-ków, którzy chcą poznać ich historię i przekonać się w jaki sposób skończyły przedwcześnie swój rejs.

Page 25: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

Biura podróży i kluby płetwonurków oferują ogromny wybór wyjazdów na tzw. safari wra-kowe. Miejsca tego typu wypraw znajdują się wszędzie tam, gdzie kiedyś ludzki los łączył się z oceanem: od najbardziej egzotycz-nych wysp - szlakiem wojny na Pacyfi ku, po regionalne wypady nad nasz polski Bałtyk, który jest jednym z najbogatszych okręto-wych cmentarzy. Początkujący wybierają jednak najczęściej safari wrakowe po Morzu Czerwonym. Dlaczego? Po pierwsze przez warunki, jakie panują pod wodą - widoczność

sięgająca 30 m., temperatura pomiędzy 21°C a 27°C i bliskość wielu zatopionych obiektów sprawiają, że nurkowanie w tych okolicach jest łatwe, a przez to przyjemne dla nowicju-szy. Po drugie: cena oscylująca w granicach 750 euro.

Zanim pod wodęNa safari wrakowe zapisać może się każdy, kto czuje w sobie ducha odkrywcy. Nie ważne

ile masz lat, co robisz, ani skąd jesteś. Pierw-szym krokiem jest jednak odbycie (jeszcze w Polsce) podstawowego kursu nurkowego w jednej z liczących się na całym świecie kor-poracji nurkowych (PADI, CMAS). Kurs ten można poszerzyć w czasie wyjazdu o serię szkoleń specjalistycznych. Jeżeli wyprawa taka ma być dla nas jednorazową przygodą, to zakup sprzętu nie będzie konieczny. Moż-na go wypożyczyć za rozsądną cenę w egip-skim centrum nurkowym. Jak jednak mówią wszyscy uczestnicy safari – kto raz złapie oddech pod wodą, ten już nie będzie chciał przestać. Lepiej więc wcześniej pomyśleć o ewentualnym kupnie podstawowych cho-ciaż elementów ekwipunku nurkowego.

Kilka dni bez stałego lądu pod nogami Przez cały okres wyprawy nurkowej nie scho-dzi się praktycznie z pokładu jachtu. Tutaj się śpi, je, odpoczywa, a wieczorami popija miej-scowe trunki - co nie zawsze dobrze kończy się pod wodą. Łódź znajduje także zastoso-

Wrakowe safariTajemnica drzemiąca w niezliczonych wrakach zatopionych statków, nie-zmiennie elektryzuje coraz to nowych amatorów podwodnych przygód.Nie trzeba jednak być ani szanowanym archeologiem Indianą Jonesem, ani ponętną poszukiwaczką przygód Larą Croft, by wydrzeć morzu jego skrzęt-nie skrywane sekrety.

Niczym kapitan Cousteau można się poczuć już za jedyne 750 euro. Za tą cenę można badać zapomniane przez historię podwodne zakamarki.

wanie jako centrum nurkowe. Na jej pokładzie bez najmniejszego problemu można napełnić butlę tlenem lub specjalną mieszanką Nitrox, dzięki której czas zanurzenia ulega znaczne-mu wydłużeniu. Tylny otwarty pokład jachtu służy za miejsce odprawy przed nurkowa-niem oraz przebieralnię. Załoga (za drobny napiwek) z chęcią pomoże założyć wszystkie cześć stroju nurka, umyje sprzęt w słodkiej wodzie, a także sprawdzi jego działanie. Na jednym jachcie w zależności od typu może przebywać od 16 do 23 nurków. Każdy z nich ma do dyspozycji kabinę (najczęściej z pry-watną łazienką) oraz wspólny salon rekre-acyjny.

Ceramika i stare motory na morskim dnie Egipskie safari wrakowe jest niezwykle intensywne. Każdego dnia odbywają się conajmniej 3 zanurzenia. Nurkuje się w gru-pach, bo jak głosi święta zasada - pod wodę zejść można tylko z partnerem. Rozwiąza-nie takie minimalizuje niemal do zera ryzyko przykrych sytuacji pod powierzchnią morza. W czasie trwania safari nurkowego, w zależ-ności od sił i czasu, można zwiedzić nawet do 15 doskonale zachowanych wraków. Na północnej stronie rafy Abu Nuhas leży wrak zwany „posadzkowcem”. Chrisoul K., bo o nim mowa, zwany jest tak z racji ładunku ulokowanego pod jego pokładem - ponad 3,5 tys. ton płytek podłogowych. Zbudowany w 1953 roku statek, leży dziś na burcie i jest

wyjątkowo wdzięcznym miejscem dla odwie-dzających go przybyszy. Jego dziób zniknął niemal całkowicie, ale część rufowa wciąż zachwyca stanem zachowania. Dość łatwo wpłynąć można także do jego wnętrza, gdzie naszym oczom ukażą się kuchnie, magazyny i warsztat okrętowy z zawieszonymi w czasie i przestrzeni urządzeniami. Niedaleko znajdu-je się także elegancki parowiec z końca XIX w. - S.S. Cernatic. Pływał on między Suezem a Chinami, zawijając po drodze do Bom-baju. 14 września 1869 roku uderzył w rafę i zatonął zabierając ze sobą 5 pasażerów i 26 członków załogi. Z uwagi na wiek stat-ku, jego wrak jest dość mocno skorodowany. Drewniany pokład został zerwany, co pozwa-la bez większych trudności na penetrację jego wnętrza, w którym zachowały się resztki wyposażenia i pozostałości silnika parowego. W pobliżu rafy Shaab Ali możemy zwiedzić natomiast wrak - legendę. Nie tylko dlatego, że jego odkrywcą jest sławny Jacques - Yves

Cousteau, ale przede wszystkim dlatego, że to jedno z najlepszych miejsc nurkowych na świecie. S.S. Thistlegorm został zbudowany w 1940 roku jako statek handlowy. 6 paź-dziernika 1941 roku stojący na kotwicy okręt został zaatakowały przez dwa niemieckie bombowce stacjonujące na Krecie. Ugodzo-ny w ładownie wypełnione amunicją, momen-talnie poszedł na dno. Wrak swoje największe skarby trzyma pod pokładem, a raczej miej-scem, które było niegdyś pod nim schowane - ciężarówki, motocykle, skrzydła samolotów, tankietki, a nawet 2 lokomotywy parowe, leżą tam nietknięte od czasów II Wojny Światowej. To oczywiście tylko niewielka część wraków zatopionych w Morzu Czerwonym. Po drodze zwiedzić można jeszcze dziesiątki innych, nieco mniejszych, gorzej zachowanych – i może nawet nieodkrytych jednostek, których tajemnice od lat czekają na wyjawienie...

Grzegorz Rogowski

W pobliżu raf koralowych można znaleźć wiele statków czekających na śmiał-ków, którzy chcą poznać ich historię i przekonać się w jaki sposób skończyły przedwcześnie swój rejs.

25TURYSTYKA

Page 26: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

26 KALENDARIUM

Page 27: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

27KALENDARIUM

Page 28: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

Odrzuciwszy stereotypy i wyobrażenia

wyniesione z hollywoodzkich horrorów,

zadajmy sobie jednak pytanie – czym

naprawdę jest voodoo? Korzeni voodoo

należy szukać na Czarnym Kontynencie,

w systemach wierzeniowych Afrykanów,

wywiezionych na południe Stanów Zjedno-

czonych z obszaru Zatoki Gwinejskiej, znanej

wówczas jako Wybrzeże Niewolnicze – pokry-

wające dzisiejszy Benin (Dahomej), Togo oraz

zachodnią część Nigerii.

Nowy kontynent – nowe „voodoo” Amerykańskie, stosunkowo młode voodoo

różni się jednak od jego pierwowzorów.

Voodoo w Nowym Świecie sięga swymi korze-

niami pierwszej połowy XVIII wieku - jego

początki są jednak dość niejasne. W 1719 roku

do Luizjany dotarł pierwszy statek przewo-

żący ludność niewolniczą, której większość

stanowiło plemię Fon, zamieszkujące dzisiej-

szy Benin. W języku ludu Fon istnieje słowo:

Vodun, oznaczające duchy. Być może z tego

właśnie słowa wywodzi się termin voodoo.

Z drugiej strony na sąsiadującej z Luizjaną

wyspie Haiti rozwijał się kult węża oraz bóstw

odpowiedzialnych za szczęście życia codzien-

nego.

Na początku XIX wieku Haiti stało się sceną

krwawej rewolucji Afrykanów wymierzonej

przeciwko białym plantatorom. Wielu z nich

zbiegło wówczas w kierunku Luizjany. Ta

ostatnia stała się z czasem centrum voodoo

do tego stopnia, iż określa się je jako vodoo

luizjańskie lub nowoorleańskie. Religii

tej nie należy natomiast mylić z nieco odręb-

CZARNECZARCIECZAROWNICZE?

Obraz, który jawi nam się gdy słyszymy “voodoo” nie jest raczej sympatyczny. Kojarzy się przede wszystkim z egzotyką oraz gorącym, zwrotnikowym klimatem Karaibów, a także z czarnymi czarownicami amerykańskiego Starego Południa.

Części czytelników Voodoo kojarzyć się będzie z wieczornym tańcem przy ognisku z kurą na głowie, a większości z laleczkami, w które wbija się szpilki, by zadziałać na czyjąś szkodę. Mass-media przyzwyczaiły nas do idei pogańskiego, wręcz demonicznego voodoo, z czarną magią w jego centrum.

28 CYWILIZACJA

nym haitańskim vodou i południowoame-

rykańską religią hoodoo.

Jeden Bóg Voodoo, podobnie jak chrześcijaństwo

w centrum stawia jedynego Boga – w przy-

padku voodoo nazywanego Bondye. Słowo

to wywodzi się prawdopodobnie z francuskie-

go określenia Dobry Bóg: Bon Dieu. Poza

ową Istotą Najwyższą, voodoo zna koncepcje

pomniejszych bóstw oraz tak jak chrześci-

jaństwo uznaje istnienie świętych i Aniołów,

do których można zwracać swoje prośby

i podziękowania. W voodoo nazywane są one

Loa – do tej kategorii należą zarówno dusze

przodków, jak i duchy, personifi kujące żywio-

ły. Odpowiedzialne są one za szczęście lub

niepowodzenie w życiu oraz zdrowie i repro-

dukcję. Posiadają zdolność zstępowania na

ziemię i wchodzenia w ciała śmiertelników

w celu komunikowania się z nimi.

Zwodnik i OroborosLegenda o początkach wiary voodoo jest

zadziwiająco podobna do Księgi Genezis. Na

początku był Ogród, po którym wśród śmier-

telników i duchów przechadzał się Bóg. Jedy-

nym z owych duchów był Legba – bóstwo

o skłonnościach dowcipnisia, silnie przypomi-

nające norweskiego boga – „zwodnika” Loki.

Pewnego dnia Bóg zauważył, że ktoś kradnie

jego owoce, wpadł więc na pomysł i zesłał na

ziemię ulewny deszcz, tak by następnego dnia

mógł poznać tego, kto w nocy zakradnie się

do Ogrodu po ubłoconych sandałach. Leg-

ba i tu pokusił się o dowcip – wykradł buty

Boga, zabłocił je i nazajutrz przyniósł przed

Jego oblicze, nieopanowanie chichocząc. Bóg

rozgniewał się i opuścił ziemię, czyniąc Leg-

bę strażnikiem bram pomiędzy światami

oraz życiem i śmiercią. Przekształcił go też

w tęczę, tworzącą most między niebem a zie-

mią. W ten sposób Legba stał się nieuchwytny

dla ludzi – szukali więc czegoś podobnego do

tęczy, co pomogłoby im i tak znaleźli węża,

którego giętkość, a zwłaszcza barwne ciało

przypominało wielokolorową epifanię Leg-

by. Co więcej, jego zdawałoby się nadnatural-

na, zdolność zrzucania starej skóry sprawiła,

iż stał się symbolem odrodzenia.

Dwie duszeVoodoo dzieli duszę ludzką na dwie części

– pierwszą, tzw. „małego dobrego anioła” ti

bon ange porównać można do sumienia,

jak rozumie je cywilizacja zachodnia. Dru-

ga gros bon ange – „wielki dobry anioł”

to dusza właściwa, całkowicie odrębna od

pierwszej - ta, która po śmierci jednoczy się

z Bogiem.

Gris-grisCharakterystyczne dla nowoorleańskie-

go voodoo były zawieszane na szyi amulety

w postaci woreczków, najczęściej czerwonych,

o nazwie gri-gri. Słowo gri-gri wywodzi

się z języków afrykańskich, według niektó-

rych źródeł – z rejonu Mali i Senegalu, obec-

ne jest jednak także w języku Kongijczyków.

Istnieje też hipoteza, iż gri-gri wywodzi

się z juju - zachodnioafrykańskiego słowa

określającego fetysz. Na Nowym Kontynen-

cie gri-gri służyły do ochrony przed złem,

przyciągania szczęścia lub spełniania okre-

ślonych pragnień. Za ich pomocą można było

również wyrządzić szkodę, tak więc ilość

i jakość składników naszyjnika zależała od

intencji osoby, która go nosiła. Gri-gri moż-

na podzielić na kilka kategorii, odpowiadają-

cych ich przeznaczeniu: miłosne, przyciągają-

ce fortunę, odczyniające czar innej osoby lub

przyciągające władzę i dominację.

W skład gri-gri wchodziła zawsze niepa-

rzysta liczba składników takich jak kamienie,

czerwone papryczki, oraz proch. Przekonaniu

w ich cudowne działanie nie oparli się biali

mieszkańcy Nowego Orleanu – hazardziści na

przykład słynęli z używania gri-gri zawie-

rających między innymi ząb rekina. Przez

pewien czas nosili je również wszyscy stróże

prawa.

Kapłani i Królowe VoodooKapłani i kapłanki – nazywane także Kró-

lowymi Voodoo zajmują się przede wszyst-

kim uzdrawianiem za pomocą zielarstwa,

duchów, a nawet medycyny konwencjonalnej,

odprawianiem ceremonii w celu przywołania

duchów lub uczczenia ich oraz opieką nad ini-

cjacją nowicjuszy. Przepowiadanie przyszło-

ści i interpretacja snów również są im nieobce.

Praktykują też rzucanie zaklęć i przygotowy-

wanie napojów. Lecznictwo jest ich głównym

zajęciem, ale zajmują się też takimi sferami

życia jak uczuciowość, związki oraz powodze-

nie w czynnościach zawodowych - swoje usłu-

gi świadczą za opłatą lub za darmo. Pierwszą

znaną voodooienne była Sanite’Dede,

pochodząca z Haiti, która wykupiła swą wol-

ność za pomocą praktyk voodoo. Jako pierw-

sza również organizowała ceremonie, między

innymi na jeziorze Pontchartrain. Jednak

to Marie Laveau stała się najpotężniejszą

Królową Voodoo Nowego Orleanu, cie-

sząc się ogromną sławą i poważaniem, które

przetrwały po jej śmierci. Jej portret przed-

stawia ją jako korpulentną Mulatkę z wielkimi

złotymi kolczykami w uszach i - typowym dla

kolorowych ludzi Południa Stanów - turba-

nie na głowie. Marie urodziła się wolna jako

nieślubne dziecko Marguerite Darcantrel.

Była ponoć pięknością o mieszanej – biało-

?

Luizjana (USA)

DominikanaHaiti

Brazylia

GhanaTogoBenin

Gris-Gris - amulety noszone na szyi złożone z najróżniejszych składników magicznych.

Page 29: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

Odrzuciwszy stereotypy i wyobrażenia

wyniesione z hollywoodzkich horrorów,

zadajmy sobie jednak pytanie – czym

naprawdę jest voodoo? Korzeni voodoo

należy szukać na Czarnym Kontynencie,

w systemach wierzeniowych Afrykanów,

wywiezionych na południe Stanów Zjedno-

czonych z obszaru Zatoki Gwinejskiej, znanej

wówczas jako Wybrzeże Niewolnicze – pokry-

wające dzisiejszy Benin (Dahomej), Togo oraz

zachodnią część Nigerii.

Nowy kontynent – nowe „voodoo” Amerykańskie, stosunkowo młode voodoo

różni się jednak od jego pierwowzorów.

Voodoo w Nowym Świecie sięga swymi korze-

niami pierwszej połowy XVIII wieku - jego

początki są jednak dość niejasne. W 1719 roku

do Luizjany dotarł pierwszy statek przewo-

żący ludność niewolniczą, której większość

stanowiło plemię Fon, zamieszkujące dzisiej-

szy Benin. W języku ludu Fon istnieje słowo:

Vodun, oznaczające duchy. Być może z tego

właśnie słowa wywodzi się termin voodoo.

Z drugiej strony na sąsiadującej z Luizjaną

wyspie Haiti rozwijał się kult węża oraz bóstw

odpowiedzialnych za szczęście życia codzien-

nego.

Na początku XIX wieku Haiti stało się sceną

krwawej rewolucji Afrykanów wymierzonej

przeciwko białym plantatorom. Wielu z nich

zbiegło wówczas w kierunku Luizjany. Ta

ostatnia stała się z czasem centrum voodoo

do tego stopnia, iż określa się je jako vodoo

luizjańskie lub nowoorleańskie. Religii

tej nie należy natomiast mylić z nieco odręb-

CZARNECZARCIECZAROWNICZE?

Obraz, który jawi nam się gdy słyszymy “voodoo” nie jest raczej sympatyczny. Kojarzy się przede wszystkim z egzotyką oraz gorącym, zwrotnikowym klimatem Karaibów, a także z czarnymi czarownicami amerykańskiego Starego Południa.

Części czytelników Voodoo kojarzyć się będzie z wieczornym tańcem przy ognisku z kurą na głowie, a większości z laleczkami, w które wbija się szpilki, by zadziałać na czyjąś szkodę. Mass-media przyzwyczaiły nas do idei pogańskiego, wręcz demonicznego voodoo, z czarną magią w jego centrum.

nym haitańskim vodou i południowoame-

rykańską religią hoodoo.

Jeden Bóg Voodoo, podobnie jak chrześcijaństwo

w centrum stawia jedynego Boga – w przy-

padku voodoo nazywanego Bondye. Słowo

to wywodzi się prawdopodobnie z francuskie-

go określenia Dobry Bóg: Bon Dieu. Poza

ową Istotą Najwyższą, voodoo zna koncepcje

pomniejszych bóstw oraz tak jak chrześci-

jaństwo uznaje istnienie świętych i Aniołów,

do których można zwracać swoje prośby

i podziękowania. W voodoo nazywane są one

Loa – do tej kategorii należą zarówno dusze

przodków, jak i duchy, personifi kujące żywio-

ły. Odpowiedzialne są one za szczęście lub

niepowodzenie w życiu oraz zdrowie i repro-

dukcję. Posiadają zdolność zstępowania na

ziemię i wchodzenia w ciała śmiertelników

w celu komunikowania się z nimi.

Zwodnik i OroborosLegenda o początkach wiary voodoo jest

zadziwiająco podobna do Księgi Genezis. Na

początku był Ogród, po którym wśród śmier-

telników i duchów przechadzał się Bóg. Jedy-

nym z owych duchów był Legba – bóstwo

o skłonnościach dowcipnisia, silnie przypomi-

nające norweskiego boga – „zwodnika” Loki.

Pewnego dnia Bóg zauważył, że ktoś kradnie

jego owoce, wpadł więc na pomysł i zesłał na

ziemię ulewny deszcz, tak by następnego dnia

mógł poznać tego, kto w nocy zakradnie się

do Ogrodu po ubłoconych sandałach. Leg-

ba i tu pokusił się o dowcip – wykradł buty

Boga, zabłocił je i nazajutrz przyniósł przed

Jego oblicze, nieopanowanie chichocząc. Bóg

rozgniewał się i opuścił ziemię, czyniąc Leg-

bę strażnikiem bram pomiędzy światami

oraz życiem i śmiercią. Przekształcił go też

w tęczę, tworzącą most między niebem a zie-

mią. W ten sposób Legba stał się nieuchwytny

dla ludzi – szukali więc czegoś podobnego do

tęczy, co pomogłoby im i tak znaleźli węża,

którego giętkość, a zwłaszcza barwne ciało

przypominało wielokolorową epifanię Leg-

by. Co więcej, jego zdawałoby się nadnatural-

na, zdolność zrzucania starej skóry sprawiła,

iż stał się symbolem odrodzenia.

Dwie duszeVoodoo dzieli duszę ludzką na dwie części

– pierwszą, tzw. „małego dobrego anioła” ti

bon ange porównać można do sumienia,

jak rozumie je cywilizacja zachodnia. Dru-

ga gros bon ange – „wielki dobry anioł”

to dusza właściwa, całkowicie odrębna od

pierwszej - ta, która po śmierci jednoczy się

z Bogiem.

Gris-grisCharakterystyczne dla nowoorleańskie-

go voodoo były zawieszane na szyi amulety

w postaci woreczków, najczęściej czerwonych,

o nazwie gri-gri. Słowo gri-gri wywodzi

się z języków afrykańskich, według niektó-

rych źródeł – z rejonu Mali i Senegalu, obec-

ne jest jednak także w języku Kongijczyków.

Istnieje też hipoteza, iż gri-gri wywodzi

się z juju - zachodnioafrykańskiego słowa

określającego fetysz. Na Nowym Kontynen-

cie gri-gri służyły do ochrony przed złem,

przyciągania szczęścia lub spełniania okre-

ślonych pragnień. Za ich pomocą można było

również wyrządzić szkodę, tak więc ilość

i jakość składników naszyjnika zależała od

intencji osoby, która go nosiła. Gri-gri moż-

na podzielić na kilka kategorii, odpowiadają-

cych ich przeznaczeniu: miłosne, przyciągają-

ce fortunę, odczyniające czar innej osoby lub

przyciągające władzę i dominację.

W skład gri-gri wchodziła zawsze niepa-

rzysta liczba składników takich jak kamienie,

czerwone papryczki, oraz proch. Przekonaniu

w ich cudowne działanie nie oparli się biali

mieszkańcy Nowego Orleanu – hazardziści na

przykład słynęli z używania gri-gri zawie-

rających między innymi ząb rekina. Przez

pewien czas nosili je również wszyscy stróże

prawa.

Kapłani i Królowe VoodooKapłani i kapłanki – nazywane także Kró-

lowymi Voodoo zajmują się przede wszyst-

kim uzdrawianiem za pomocą zielarstwa,

duchów, a nawet medycyny konwencjonalnej,

odprawianiem ceremonii w celu przywołania

duchów lub uczczenia ich oraz opieką nad ini-

cjacją nowicjuszy. Przepowiadanie przyszło-

ści i interpretacja snów również są im nieobce.

Praktykują też rzucanie zaklęć i przygotowy-

wanie napojów. Lecznictwo jest ich głównym

zajęciem, ale zajmują się też takimi sferami

życia jak uczuciowość, związki oraz powodze-

nie w czynnościach zawodowych - swoje usłu-

gi świadczą za opłatą lub za darmo. Pierwszą

znaną voodooienne była Sanite’Dede,

pochodząca z Haiti, która wykupiła swą wol-

ność za pomocą praktyk voodoo. Jako pierw-

sza również organizowała ceremonie, między

innymi na jeziorze Pontchartrain. Jednak

to Marie Laveau stała się najpotężniejszą

Królową Voodoo Nowego Orleanu, cie-

sząc się ogromną sławą i poważaniem, które

przetrwały po jej śmierci. Jej portret przed-

stawia ją jako korpulentną Mulatkę z wielkimi

złotymi kolczykami w uszach i - typowym dla

kolorowych ludzi Południa Stanów - turba-

nie na głowie. Marie urodziła się wolna jako

nieślubne dziecko Marguerite Darcantrel.

Była ponoć pięknością o mieszanej – biało-

?

Luizjana (USA)

DominikanaHaiti

Brazylia

GhanaTogoBenin

Gris-Gris - amulety noszone na szyi złożone z najróżniejszych składników magicznych.

29CYWILIZACJA

Page 30: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

-czarnej i indiańskiej – krwi, znaną także pod

przydomkiem Wdowa Paris. Pełna kontro-

wersji i kontrastów pomagała zarówno czar-

nym, białym jak i kolorowym z zadziwiającą,

wręcz niepokojącą, skutecznością odprawia-

jąc rytuały. W swoim gri-gri nosiła podobno

intrygujące przedmioty, takie jak kość ludzka,

proch cmentarny i czerwone papryczki. Para-

doksalnie, nawet jako Królowa Voodoo

Miasta Półksiężyca z uporem i odda-

niem praktykowała wiarę rzymskokatolicką,

w swoich usługach posługując się to chrześci-

jaństwem, to voodoo - więcej niż często mie-

szając je ze sobą. Wzbudzała podziw, strach,

ale przede wszystkim szacunek. Podobno jej

duch krąży niezmiennie po ulicach Nowego

Orleanu, ukazując się przechodniom.

Noc ŚwiętojańskaMarie Laveau często przewodniczyła

obchodom jednej z najważniejszych uroczy-

stości voodoo – Nocy Świętojańskiej,

urządzanej w Zatoce Bayou na jeziorze

Pontchartain. Siedząc na swoistym tro-

nie, w towarzystwie swojego węża Le Grand

Zombie - inkarnacji Legby, sprawowała

nad wszystkim pieczę i inicjowała zajęcia. Do

zwyczaju należało granie na bębnach, tańce

oraz przyzywanie rozmaitych duchów – loa

dla ochrony przed różnymi siłami zła, takimi

jak choćby loup garou, cajuńska wersja wil-

kołaka, który z jakichś powodów bał się żab.

Nie takie inne Cóż – my, Polacy, nie chronimy się przed oba-

wiającymi się płazów wilkołakami, ale gdyby

się nad tym zastanowić, również potrafi liśmy

organizować sobie ciekawe obchody święto-

jańskie, takie jak chełpliwe skoki przez ogień,

żeby wymienić choćby jeden. Co do węża

natomiast, cały świat zna symbolikę Orobo-

rosa, oznaczającego wieczność, nieskończo-

ność i rezurekcję. Czy więc voodoo naprawdę

jest takie niepokojące, dziwne i takie inne?

Bliżej poznane voodoo oddala się od tego

krwawego obrazu, jaki jest nam serwowany.

Wydaje się przy tym religią na tyle ciekawą

i wszechstronną, iż każdy może w niej zna-

leźć coś odpowiedniego dla siebie. Nikogo

oczywiście nie zachęcamy do spontanicznych

tańców z wężem w ramionach, zwłaszcza, że

jako Europejczycy nie mamy doświadcze-

nia z żadnym wężem, poza naszym uroczym

zaskrońcem, jednak przy okazji zwiedzania

Karaibów, a zwłaszcza owej Perły Południa

jaką jest Nowy Orlean, polecam przyjrzeć się

nieco tej religii – choćby i tylko w muzeum.

Voodoo wcale nie jest takie straszne i egzotyczne jak przedstawiają to książki i �ilmy, wiele obrzędów jest bardzo podob-nych do chrześcijańskich.

Witryna sklepu z akcesoriami do voodoo, wiele z nich stanowi już bardziej atrakcję turystyczną, budującą otoczkę wokół religii.

Najważniejszymi LOA (bóstwami/duchami) voodoo są:

Oxala - bóg miłosierdzia, występuje pod postacią Jezusa.Szango - bóg burzy, pod postacią Jana Chrzciciela.Papa Legba - bóg strzegący granicy między światem żywych i umarłych, pod postacią św. Piotra.Ogoun - bóg wojnyErzulie - bogini miłości i płodności.Damballah - bóg-wąż, pod postacią św. Patryka.

Oprócz bóstw i innych loa czczone są duchy śmierci Guédé, którym przewodzi złowrogi Baron Samedi.

Marie Laveau była “wielką kapłanką” (mambo) voodoo, jedną z najbardziej wpływowych osób w Nowym Orleanie; bohaterką wielu opowiadań i legend. Nazywana “Królową Voodoo”

30 CYWILIZACJA

Freebord to pierwsza na świecie, wyprodukowa-na w San Francisco deska, która umożliwia jazdę po asfalcie z zastosowaniem techniki snowboar-dowej. To idealne rozwiązanie dla fanów snow-boardu i dużej dawki adrenaliny. Jest tym samym nową dyscypliną sportową, która w Polsce robi coraz większą furorę.

Freebord na pierwszy rzut oka przypomina zwy-kłą deskorolkę czy longboard. Konstrukcja deski jest jednak inna. Freebord składa się bowiem z czterech zewnętrznych kółek, oraz dwóch do-datkowych umieszczonych w osi deski, co po-

zwala nie tylko na jazdę karwingową ale także bokiem. W przeciągu 10 lat budowa tej deski podlegała ciągłym zmianom. Nadal trwa udosko-nalanie sprzętu tak, by każdy jej użytkownik mógł wykonywać nawet najtrudniejsze elementy jazdy snowboardowej z pełną kontrolą i bezpieczeń-stwem. To dobre rozwiązanie dla wszystkich, któ-rym brakuje w okresie letnim adrenaliny i poczu-cia wolności którą potrafi dać tylko snowboard.

Od kilku lat Freebord budzi coraz większe zain-teresowanie. W Polsce jest ono potencjalnie duże i z roku na rok zwiększa się - potwierdza

przedstawiciel Freebord Polska, Adam Kwiatkow-ski. Dzięki tak dużej ilości osób zainteresowa-nych Freebordem, powstaje spora ilość even-tów, które zrzeszają fanów tego sportu z całej Polski. World Freebord Day czy Freebord Re-present Tour Poland, to dwie najważniejsze imprezy w ciągu roku dla fanów tej dyscypliny - dodaje przedstawiciel Freebord Polska. Imprezy są przeznaczone również dla nowych adeptów Freebordu.

Patrycja Sobczyk

FREEBOARDSNOWBOARD PRZEZ CAŁY ROK

Po odpowiednim opanowaniu umiejętności freebord i ewolucje na nim, w niczym nie ustępują swojemu śnieżnemu odpowiednikowi.

Nauka karwinguUstaw centralne koła

tak blisko deski jak to tylko możliwe.Skręć kingpiny dość luźno,

tylna oś może być nieco sztywniejsza.Wepnij stopy w wiązania tak,

aby zarówno palce jak i pięty wysta-wały tyle samo poza obrys deski.

Stój centralnie nad deską lub delikatnie przenieś ciężar ciała

w stronę przedniej osi.Zjeżdżaj w dół robiąc szerokie zakręty.

Wyczuj jak deska prowadzi się na krawędziach.

Testuj różną sztywność skręcenia osi tak aby zjeżdżało ci się jak najbardziej komfortowo. Lżejsi użytkownicy będą mieli słabiej skręcone osie niż ciężsi.Kontynuuj naukę do momentu, aż poczujesz się pewnie zjeżdżając na

krawędziach.

Page 31: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

-czarnej i indiańskiej – krwi, znaną także pod

przydomkiem Wdowa Paris. Pełna kontro-

wersji i kontrastów pomagała zarówno czar-

nym, białym jak i kolorowym z zadziwiającą,

wręcz niepokojącą, skutecznością odprawia-

jąc rytuały. W swoim gri-gri nosiła podobno

intrygujące przedmioty, takie jak kość ludzka,

proch cmentarny i czerwone papryczki. Para-

doksalnie, nawet jako Królowa Voodoo

Miasta Półksiężyca z uporem i odda-

niem praktykowała wiarę rzymskokatolicką,

w swoich usługach posługując się to chrześci-

jaństwem, to voodoo - więcej niż często mie-

szając je ze sobą. Wzbudzała podziw, strach,

ale przede wszystkim szacunek. Podobno jej

duch krąży niezmiennie po ulicach Nowego

Orleanu, ukazując się przechodniom.

Noc ŚwiętojańskaMarie Laveau często przewodniczyła

obchodom jednej z najważniejszych uroczy-

stości voodoo – Nocy Świętojańskiej,

urządzanej w Zatoce Bayou na jeziorze

Pontchartain. Siedząc na swoistym tro-

nie, w towarzystwie swojego węża Le Grand

Zombie - inkarnacji Legby, sprawowała

nad wszystkim pieczę i inicjowała zajęcia. Do

zwyczaju należało granie na bębnach, tańce

oraz przyzywanie rozmaitych duchów – loa

dla ochrony przed różnymi siłami zła, takimi

jak choćby loup garou, cajuńska wersja wil-

kołaka, który z jakichś powodów bał się żab.

Nie takie inne Cóż – my, Polacy, nie chronimy się przed oba-

wiającymi się płazów wilkołakami, ale gdyby

się nad tym zastanowić, również potrafi liśmy

organizować sobie ciekawe obchody święto-

jańskie, takie jak chełpliwe skoki przez ogień,

żeby wymienić choćby jeden. Co do węża

natomiast, cały świat zna symbolikę Orobo-

rosa, oznaczającego wieczność, nieskończo-

ność i rezurekcję. Czy więc voodoo naprawdę

jest takie niepokojące, dziwne i takie inne?

Bliżej poznane voodoo oddala się od tego

krwawego obrazu, jaki jest nam serwowany.

Wydaje się przy tym religią na tyle ciekawą

i wszechstronną, iż każdy może w niej zna-

leźć coś odpowiedniego dla siebie. Nikogo

oczywiście nie zachęcamy do spontanicznych

tańców z wężem w ramionach, zwłaszcza, że

jako Europejczycy nie mamy doświadcze-

nia z żadnym wężem, poza naszym uroczym

zaskrońcem, jednak przy okazji zwiedzania

Karaibów, a zwłaszcza owej Perły Południa

jaką jest Nowy Orlean, polecam przyjrzeć się

nieco tej religii – choćby i tylko w muzeum.

Voodoo wcale nie jest takie straszne i egzotyczne jak przedstawiają to książki i �ilmy, wiele obrzędów jest bardzo podob-nych do chrześcijańskich.

Witryna sklepu z akcesoriami do voodoo, wiele z nich stanowi już bardziej atrakcję turystyczną, budującą otoczkę wokół religii.

Najważniejszymi LOA (bóstwami/duchami) voodoo są:

Oxala - bóg miłosierdzia, występuje pod postacią Jezusa.Szango - bóg burzy, pod postacią Jana Chrzciciela.Papa Legba - bóg strzegący granicy między światem żywych i umarłych, pod postacią św. Piotra.Ogoun - bóg wojnyErzulie - bogini miłości i płodności.Damballah - bóg-wąż, pod postacią św. Patryka.

Oprócz bóstw i innych loa czczone są duchy śmierci Guédé, którym przewodzi złowrogi Baron Samedi.

Marie Laveau była “wielką kapłanką” (mambo) voodoo, jedną z najbardziej wpływowych osób w Nowym Orleanie; bohaterką wielu opowiadań i legend. Nazywana “Królową Voodoo”

Freebord to pierwsza na świecie, wyprodukowa-na w San Francisco deska, która umożliwia jazdę po asfalcie z zastosowaniem techniki snowboar-dowej. To idealne rozwiązanie dla fanów snow-boardu i dużej dawki adrenaliny. Jest tym samym nową dyscypliną sportową, która w Polsce robi coraz większą furorę.

Freebord na pierwszy rzut oka przypomina zwy-kłą deskorolkę czy longboard. Konstrukcja deski jest jednak inna. Freebord składa się bowiem z czterech zewnętrznych kółek, oraz dwóch do-datkowych umieszczonych w osi deski, co po-

zwala nie tylko na jazdę karwingową ale także bokiem. W przeciągu 10 lat budowa tej deski podlegała ciągłym zmianom. Nadal trwa udosko-nalanie sprzętu tak, by każdy jej użytkownik mógł wykonywać nawet najtrudniejsze elementy jazdy snowboardowej z pełną kontrolą i bezpieczeń-stwem. To dobre rozwiązanie dla wszystkich, któ-rym brakuje w okresie letnim adrenaliny i poczu-cia wolności którą potrafi dać tylko snowboard.

Od kilku lat Freebord budzi coraz większe zain-teresowanie. W Polsce jest ono potencjalnie duże i z roku na rok zwiększa się - potwierdza

przedstawiciel Freebord Polska, Adam Kwiatkow-ski. Dzięki tak dużej ilości osób zainteresowa-nych Freebordem, powstaje spora ilość even-tów, które zrzeszają fanów tego sportu z całej Polski. World Freebord Day czy Freebord Re-present Tour Poland, to dwie najważniejsze imprezy w ciągu roku dla fanów tej dyscypliny - dodaje przedstawiciel Freebord Polska. Imprezy są przeznaczone również dla nowych adeptów Freebordu.

Patrycja Sobczyk

FREEBOARDSNOWBOARD PRZEZ CAŁY ROK

Po odpowiednim opanowaniu umiejętności freebord i ewolucje na nim, w niczym nie ustępują swojemu śnieżnemu odpowiednikowi.

Nauka karwinguUstaw centralne koła

tak blisko deski jak to tylko możliwe.Skręć kingpiny dość luźno,

tylna oś może być nieco sztywniejsza.Wepnij stopy w wiązania tak,

aby zarówno palce jak i pięty wysta-wały tyle samo poza obrys deski.

Stój centralnie nad deską lub delikatnie przenieś ciężar ciała

w stronę przedniej osi.Zjeżdżaj w dół robiąc szerokie zakręty.

Wyczuj jak deska prowadzi się na krawędziach.

Testuj różną sztywność skręcenia osi tak aby zjeżdżało ci się jak najbardziej komfortowo. Lżejsi użytkownicy będą mieli słabiej skręcone osie niż ciężsi.Kontynuuj naukę do momentu, aż poczujesz się pewnie zjeżdżając na

krawędziach.

31HOBBY

Page 32: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

W podziemnym świecie historia miesza się z legendami, relikty przedwojennego Wrocławia z obiektami z czasów Festung Breslau. Za-pomniany podziemny Wrocław do czerwoności rozpala głównie wyobraźnię pasjonatów, wyznawców teorii podziemnego miasta i łowców skarbów, przeczesujących go na własną rękę. Dla większości mieszkańców pozostaje jednak nieznany.

Z jednej strony podziemia miasta to cały sys-tem tuneli i lochów powstałych w celu obrony średniowiecznego miasta i jego warownego zam-ku. Wejścia do nich ukryte były zazwyczaj w stud-niach zamkowych, a wyjścia w lasach oddal-onych wiele kilometrów od miasta. Utrzymywane w stanie używalności, rozbudowywane były przez kolejne stulecia, w ramach fortów obronnych oraz budowli militarnych. Spore ich zagęszczenie znajduje się pod dzisiejszym “Wzgórzem Par-tyzantów”. Zapomniane, pozostawione same sobie, dziś popadają w ruinę, zamykając przed mieszkańcami rozdział z historii ich miasta.

Z drugiej strony ciągle żywa jest legenda podziemnego miasta, zrodzona w czasach drugiej wojny światowej, kiedy to przebijano mury piwnic, tworząc długie przejścia, pozwalające na bez-pieczne poruszanie się w czasie bombardowań. Według snutych przez fascynatów opowieści,

w podziemiach miasta pobudowano wówczas nie tylko schrony, ale także fabryki, centra badawcze oraz tajne magazyny - składowiska zrabowanych skarbów. Poziomów podziemnego miasta było ponoć wiele. Wiedzieli o nim jedynie wybrańcy. Legenda mówi, że pod koniec wojny Niemcy za-lali tunele, a wejścia wysadzili.

W sposób szczególny w legendy i mity obrosła historia Dworca Głównego. Według tropicieli tajemnic pod dworcem miał działać w czasie dru-giej wojny światowej szpital. Niektórzy przekonują o istnieniu pod nim infrastruktury liczącej sobie wiele poziomów podziemi i różnych kazamat. Jeszcze inni snują przekolorowane opowieści o istnieniu na jednym z poziomów podziemnej stacji kolejowej, skąd dojechać można było ponoć nawet do Berlina. Wiele z tych teorii obalono, ale wielu w nie nadal wierzy. Bliska prawdzie jest jedynie hipoteza o istnieniu szpitala - pozostałe opowieści należą do świata fantazji. W czasie przebudowy dworca odkryto tam jedynie tu-nel prowadzący do jednej z kamienic przy ul. Małachowskiego.

Sekretnych obiektów jest więcej na mapie miasta. Samych bunkrów na terenie Wrocławia i w jego okolicach jest ok. 140. W większości są to jednak obiekty wybudowane jeszcze przed pierwszą wojną światową. Spośród tych

rozsianych po mieście, niektóre wtapiają się w zabudowę, jak te przy ul. Ładnej i Grabiszyn-skiej, inne zaś są łatwo widoczne z lotu ptaka, jak bunkry na Pl. Strzegomskim i ul. Ołbińskiej. O ich dokładnym przeznaczeniu można jedynie snuć domysły. Każdy w otoczce niedopowiedzianej historii skrywa swoją własną zagadkę.

Zainteresowanie pasjonatów wzbudzają również podziemia w jednostce wojskowej na Maślicach oraz podziemia na terenie lotniska wojskowego na Strachowicach – oba obiekty dziś zalane. Prawdziwą jednak gratkę dla łowców przygód stanowi Stadion Olimpijski, pod którym ponoć również kryją się podziemia o nieznanym przeznaczeniu. Niektórzy twierdzą, że są to tajne fabryki III Rzeszy, a jeszcze inni, że ukryty tam jest depozyt złota, dzieł sztuki bądź tajnych doku-mentów. Wejścia do nich szukać należy podobno w Wieży Zegarowej.

Wiele obiektów, ze szkodą dla miasta i jego mieszkańców, popada w ruinę i zapomnienie, a można by je zagospodarować, rozszerzając mapę atrakcji turystycznych Wrocławia. Jak na razie podziemia prowokują do bliskiego spotkania z historią jedynie poszukiwaczy przygód i pas-jonatów dawnych dziejów. Wyposażeni w latarkę i zapasy śmiałości, w lekkim napięciu przed spotkaniem z ewentualną miną, przeczesują je w poszukiwaniu prawdy o swoim mieście. Dla szerszego grona mieszkańców pozostają jed-nak niedostępne. Wiele tajemnic zostało jeszcze do odkrycia, zarówno z czasów drugiej wojny światowej, jak i wcześniejszych stuleci. Wciąż na swoich Krzysztofów Kolumbów czekają niezlic-zone fosy, wały, szańce i schrony, a do zapisania pozostają białe kartki z nieznanej historii miasta.

Aneta Mościcka

Pod wrocławskimi ulicami, placami i kamienicami kilometrami ciągną się zapomniane korytarze i tunele, a w zakamarkach „miasta pod miastem” kryją się niezliczone bunkry i niewiadomego pochodzenia pomieszczania.

PodziemnyWrocław

32 INSIDE WROCŁAW

Nie chcę się chwalić, ale tak… jestem Wrocławianinem. I nawet dumny z tego jestem! Miasto piękne, Wrocławianki jeszcze piękniejsze, zabytków co nie miara, a nocą ulice tętnią niczym podczas hiszpańskiej fi esty. No i oczywiście Pan Prezes, czyli ja, uczęszczając dzień w dzień do swojej pracy, mam szansę podziwiać uroki miasta stu mostów i kościołów.

Moja poranna droga do pracy wygląda mnie więcej tak: idąc wzdłuż Świdnickiej od Re-nomy w stronę Rynku na dzień dobry napotykam gazeciarzy. Jeszcze kilka lat temu sam stałem i rozdawałem. No ale cóz kariera… Teraz już ich nie czytam - znudziły mnie. Później pierwsze star-cie z ulotkarzami. Slalom pomiędzy nimi a i tak mam czasami wrażenie, że wpychając mi owy materiał reklamowy, mają zamiar mnie nim zabić. Staje Ci na drodze i wpycha tę ulotkę, albo tak nią macha, że mało brakuje aby Ci skóry nie pociąć. Mam pytanie. Czy ktoś czyta te ulotki? Też tak myślałem. Człowiek później tylko szuka kubła na śmieci, żeby ją wyrzucić… a fi rmy marketingowe zarabiają mnożąc tony materiałów reklamowych i zaśmiecająć nasze miasto.

Następnie, wychodząc przejściem świdnic-kim zamiast cieszyć się urokami mojego piękne-go miasta, napotykam wycieczkę emerytowanych turystów z Niemiec. Nie mam nic do turystów, ani do Niemców. Ale czy oni zawsze muszą stać na środku chodnika?! Zawsze! A grupy liczą po 20-30 osób. Ludzie litości! Tak trudno się przesunąć?

Idąc dalej, żeby tego było mało atakują mnie greenpeace’y. Idzie taki za Tobą przez całą Świdnicką i próbuje wyciągnąć chociażby zło-tówkę. I jeszcze Ci mówi jaki to jesteś wspaniały i że powinieneś się zająć biednymi umierającymi zwierzątkami. Spoko, ale jak będę miał ochotę się nimi zająć to się sam zajmę! Swoją drogą czasa-mi mam wrażenie, że ta Pani mnie podrywa, a nie usiłuje namówić do ochrony środowiska. Zawsze atrakcyjna, uśmiechnięta i z odpowiednią bajerą. Pytanie - tylko z ciekawości: ile ona ma z tego prowizji?

I co dalej? Będąc tuż przed McDonaldem napotykam Panów w czerwonych krawatach, któ-rzy za każdym razem pytają się mnie: czy Pan może z Wrocławia? Nie! Z Pścidułka Dolnego. I wciska Ci te perfumy za 50 złotych w promocji,

zakupione na placu za 5. Przecież jakbym chciał perfumy, to bym sobie je sam kupił w Galerii.

Dalej stoją specjaliści od szarej strefy: PANDA! PANDA! PAN DA 5 ZŁOTYCH! Żeby to pięć… kiedyś chcieli 50 groszy, dzisiaj już 10 zło-tych. Żeby przejść przez Rynek musiałbym mieć ze 100 złotych żeby zasilić tych biednych ludzi napędzających koncerny alkoholowe w tym kraju. Dużo czasu nie minie zanim ktoś da mu tę dychę. A ja? A ja za 10 złotych ciężko zarobione muszę jeszcze podatki odprowadzić. Sprawiedliwość…

No dobra mijam McDonalda, jedna prosta, skręt w prawo i biuro. Jeszcze po drodze chodzą-cy widelec (reklama restauracji), obok jego kolega słonik, oraz grupa cyganów grających do posiłku klientom restauracji. Do grajków nic nie mam. Przecież sam Gienek Loska robił karierę na kost-kach wrocławskiego rynku. Sam też zresztą gram na gitarze. Lubię słuchać czasami skrzypaczek, gości z Coctier (czasami grają jazz na rynku), albo pewnego anglika, którego każdy kojarzy.

I to tyle z pięknego Wrocławia… Aż można się w nim zakochać… ;)

Mateusz Darmochwał

Z życia Prezesa Zarządu: moja poranna droga do pracy.

R E K L A M A

Page 33: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

W podziemnym świecie historia miesza się z legendami, relikty przedwojennego Wrocławia z obiektami z czasów Festung Breslau. Za-pomniany podziemny Wrocław do czerwoności rozpala głównie wyobraźnię pasjonatów, wyznawców teorii podziemnego miasta i łowców skarbów, przeczesujących go na własną rękę. Dla większości mieszkańców pozostaje jednak nieznany.

Z jednej strony podziemia miasta to cały sys-tem tuneli i lochów powstałych w celu obrony średniowiecznego miasta i jego warownego zam-ku. Wejścia do nich ukryte były zazwyczaj w stud-niach zamkowych, a wyjścia w lasach oddal-onych wiele kilometrów od miasta. Utrzymywane w stanie używalności, rozbudowywane były przez kolejne stulecia, w ramach fortów obronnych oraz budowli militarnych. Spore ich zagęszczenie znajduje się pod dzisiejszym “Wzgórzem Par-tyzantów”. Zapomniane, pozostawione same sobie, dziś popadają w ruinę, zamykając przed mieszkańcami rozdział z historii ich miasta.

Z drugiej strony ciągle żywa jest legenda podziemnego miasta, zrodzona w czasach drugiej wojny światowej, kiedy to przebijano mury piwnic, tworząc długie przejścia, pozwalające na bez-pieczne poruszanie się w czasie bombardowań. Według snutych przez fascynatów opowieści,

w podziemiach miasta pobudowano wówczas nie tylko schrony, ale także fabryki, centra badawcze oraz tajne magazyny - składowiska zrabowanych skarbów. Poziomów podziemnego miasta było ponoć wiele. Wiedzieli o nim jedynie wybrańcy. Legenda mówi, że pod koniec wojny Niemcy za-lali tunele, a wejścia wysadzili.

W sposób szczególny w legendy i mity obrosła historia Dworca Głównego. Według tropicieli tajemnic pod dworcem miał działać w czasie dru-giej wojny światowej szpital. Niektórzy przekonują o istnieniu pod nim infrastruktury liczącej sobie wiele poziomów podziemi i różnych kazamat. Jeszcze inni snują przekolorowane opowieści o istnieniu na jednym z poziomów podziemnej stacji kolejowej, skąd dojechać można było ponoć nawet do Berlina. Wiele z tych teorii obalono, ale wielu w nie nadal wierzy. Bliska prawdzie jest jedynie hipoteza o istnieniu szpitala - pozostałe opowieści należą do świata fantazji. W czasie przebudowy dworca odkryto tam jedynie tu-nel prowadzący do jednej z kamienic przy ul. Małachowskiego.

Sekretnych obiektów jest więcej na mapie miasta. Samych bunkrów na terenie Wrocławia i w jego okolicach jest ok. 140. W większości są to jednak obiekty wybudowane jeszcze przed pierwszą wojną światową. Spośród tych

rozsianych po mieście, niektóre wtapiają się w zabudowę, jak te przy ul. Ładnej i Grabiszyn-skiej, inne zaś są łatwo widoczne z lotu ptaka, jak bunkry na Pl. Strzegomskim i ul. Ołbińskiej. O ich dokładnym przeznaczeniu można jedynie snuć domysły. Każdy w otoczce niedopowiedzianej historii skrywa swoją własną zagadkę.

Zainteresowanie pasjonatów wzbudzają również podziemia w jednostce wojskowej na Maślicach oraz podziemia na terenie lotniska wojskowego na Strachowicach – oba obiekty dziś zalane. Prawdziwą jednak gratkę dla łowców przygód stanowi Stadion Olimpijski, pod którym ponoć również kryją się podziemia o nieznanym przeznaczeniu. Niektórzy twierdzą, że są to tajne fabryki III Rzeszy, a jeszcze inni, że ukryty tam jest depozyt złota, dzieł sztuki bądź tajnych doku-mentów. Wejścia do nich szukać należy podobno w Wieży Zegarowej.

Wiele obiektów, ze szkodą dla miasta i jego mieszkańców, popada w ruinę i zapomnienie, a można by je zagospodarować, rozszerzając mapę atrakcji turystycznych Wrocławia. Jak na razie podziemia prowokują do bliskiego spotkania z historią jedynie poszukiwaczy przygód i pas-jonatów dawnych dziejów. Wyposażeni w latarkę i zapasy śmiałości, w lekkim napięciu przed spotkaniem z ewentualną miną, przeczesują je w poszukiwaniu prawdy o swoim mieście. Dla szerszego grona mieszkańców pozostają jed-nak niedostępne. Wiele tajemnic zostało jeszcze do odkrycia, zarówno z czasów drugiej wojny światowej, jak i wcześniejszych stuleci. Wciąż na swoich Krzysztofów Kolumbów czekają niezlic-zone fosy, wały, szańce i schrony, a do zapisania pozostają białe kartki z nieznanej historii miasta.

Aneta Mościcka

Pod wrocławskimi ulicami, placami i kamienicami kilometrami ciągną się zapomniane korytarze i tunele, a w zakamarkach „miasta pod miastem” kryją się niezliczone bunkry i niewiadomego pochodzenia pomieszczania.

PodziemnyWrocław

Nie chcę się chwalić, ale tak… jestem Wrocławianinem. I nawet dumny z tego jestem! Miasto piękne, Wrocławianki jeszcze piękniejsze, zabytków co nie miara, a nocą ulice tętnią niczym podczas hiszpańskiej fi esty. No i oczywiście Pan Prezes, czyli ja, uczęszczając dzień w dzień do swojej pracy, mam szansę podziwiać uroki miasta stu mostów i kościołów.

Moja poranna droga do pracy wygląda mnie więcej tak: idąc wzdłuż Świdnickiej od Re-nomy w stronę Rynku na dzień dobry napotykam gazeciarzy. Jeszcze kilka lat temu sam stałem i rozdawałem. No ale cóz kariera… Teraz już ich nie czytam - znudziły mnie. Później pierwsze star-cie z ulotkarzami. Slalom pomiędzy nimi a i tak mam czasami wrażenie, że wpychając mi owy materiał reklamowy, mają zamiar mnie nim zabić. Staje Ci na drodze i wpycha tę ulotkę, albo tak nią macha, że mało brakuje aby Ci skóry nie pociąć. Mam pytanie. Czy ktoś czyta te ulotki? Też tak myślałem. Człowiek później tylko szuka kubła na śmieci, żeby ją wyrzucić… a fi rmy marketingowe zarabiają mnożąc tony materiałów reklamowych i zaśmiecająć nasze miasto.

Następnie, wychodząc przejściem świdnic-kim zamiast cieszyć się urokami mojego piękne-go miasta, napotykam wycieczkę emerytowanych turystów z Niemiec. Nie mam nic do turystów, ani do Niemców. Ale czy oni zawsze muszą stać na środku chodnika?! Zawsze! A grupy liczą po 20-30 osób. Ludzie litości! Tak trudno się przesunąć?

Idąc dalej, żeby tego było mało atakują mnie greenpeace’y. Idzie taki za Tobą przez całą Świdnicką i próbuje wyciągnąć chociażby zło-tówkę. I jeszcze Ci mówi jaki to jesteś wspaniały i że powinieneś się zająć biednymi umierającymi zwierzątkami. Spoko, ale jak będę miał ochotę się nimi zająć to się sam zajmę! Swoją drogą czasa-mi mam wrażenie, że ta Pani mnie podrywa, a nie usiłuje namówić do ochrony środowiska. Zawsze atrakcyjna, uśmiechnięta i z odpowiednią bajerą. Pytanie - tylko z ciekawości: ile ona ma z tego prowizji?

I co dalej? Będąc tuż przed McDonaldem napotykam Panów w czerwonych krawatach, któ-rzy za każdym razem pytają się mnie: czy Pan może z Wrocławia? Nie! Z Pścidułka Dolnego. I wciska Ci te perfumy za 50 złotych w promocji,

zakupione na placu za 5. Przecież jakbym chciał perfumy, to bym sobie je sam kupił w Galerii.

Dalej stoją specjaliści od szarej strefy: PANDA! PANDA! PAN DA 5 ZŁOTYCH! Żeby to pięć… kiedyś chcieli 50 groszy, dzisiaj już 10 zło-tych. Żeby przejść przez Rynek musiałbym mieć ze 100 złotych żeby zasilić tych biednych ludzi napędzających koncerny alkoholowe w tym kraju. Dużo czasu nie minie zanim ktoś da mu tę dychę. A ja? A ja za 10 złotych ciężko zarobione muszę jeszcze podatki odprowadzić. Sprawiedliwość…

No dobra mijam McDonalda, jedna prosta, skręt w prawo i biuro. Jeszcze po drodze chodzą-cy widelec (reklama restauracji), obok jego kolega słonik, oraz grupa cyganów grających do posiłku klientom restauracji. Do grajków nic nie mam. Przecież sam Gienek Loska robił karierę na kost-kach wrocławskiego rynku. Sam też zresztą gram na gitarze. Lubię słuchać czasami skrzypaczek, gości z Coctier (czasami grają jazz na rynku), albo pewnego anglika, którego każdy kojarzy.

I to tyle z pięknego Wrocławia… Aż można się w nim zakochać… ;)

Mateusz Darmochwał

Z życia Prezesa Zarządu: moja poranna droga do pracy.

R E K L A M A

33

Page 34: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

Konkubinat czy związek nieformalny?Konkubinat to nic innego jak związek kobiety i mężczyzny bez ślubu. Dotyczy ludzi w róż-nym wieku, w każdych warunkach i w każ-dym kraju. Taki związek stał się powszechny i popularny. Mnóstwo par coraz częściej decy-duje się na taki wolny układ. Z tego też wzglę-du wiele krajów pozwoliło na zarejestrowa-nie konkubinatu, m.in. Holandia. Dzięki temu kohabitacja jest akceptowana przez państwo. Takie zapisy pozwalają na różne swobody i prawa np. do dziedziczenia majątku. Różni-ca jest prawie niewidoczna. Para nie składa przysięgi w obecności księdza czy urzędnika, tylko wyraża pisemną zgodę. Gdy jednak coś pójdzie nie tak i postanowią się rozstać, nie potrzebują sądu i rozwodu, wystarczy zgłosić to w urzędzie. Jest to o tyle wygodne, co niezo-bowiązujące.

W naszym kraju takie związki nie są jeszcze zalegalizowane. Partnerzy w świetle prawa są dla siebie obcymi ludźmi. Dzisiejsze prawo nie pozwala jednakowo stosować rozwiązań dla konkubinatu i małżeństwa - chodzi tu o dzie-dziczenie czy alimenty.

Państwo powoli dąży do ujednolicenia obu tych instytucji. Nie zapominajmy jednak o istotnej roli kościoła w naszym środowisku. Kościół sprzeciwia się związkom nieformal-nym, co tym samym spowalnia proces legali-zacji konkubinatu. Nazywa takie związki nie-sakramentalnymi. W wielu takich związkach,

nóż na gardlewojna pokoleń

Od kilku lat świat zmierza w zupełnie innym, nietradycyjnym kierunku. Nowe technologie, podniesiony standard życia oraz rozwój mediów, przyczyniły się do pojawienia kohabitacji. Kohabitacja jest często nazywana związkiem part-nerskim, nieformalnym czy konkubinatem. Wspólne życie i plany, nie zawsze oznaczać muszą małżeństwo. Czy to symptom jego zaniku? A może kryzys wynikający z odpowiedzialności jaką niewątpiliwie jest założenie rodziny? A może wygoda?

Czy planujecie w przyszłości wziąć ślub?

34 SPOŁECZEŃSTWO

pojawiają się dzieci. Często są wychowywa-ne w ciepłej, rodzinnej atmosferze i miłości. Pojawienie się dziecka skłania ludzi do wzię-cia ślubu. Dziecko staje się wtedy przyczyną zawarcia związku małżeńskiego. Jeżeli jednak związek nieformalny się rozpadnie, matka może ubiegać się o alimenty. Takie dziecko jednak będzie inaczej traktowane, niż dziecko narodzone w związku formalnym. Brak zapo-móg dla matek w takich związkach jest tema-tem wielu sporów.

Konkubinat jest słowem, które wielu ludziom kojarzy się bardzo negatywnie - często z pato-logią i marginesem społecznym. Z małą kan-ciapą, alkoholem , biedą i papierosami. Ogólne przeświadczenie jest schematyczne i stereo-typowe. Rzadko która para, nazwałaby tak swój związek. Nikt nie użyłby sformułowa-nia „konkubina i konkubent”. Z moich badań

wynika, że jest to bardzo staromodne oraz nie odzwierciedla to prawdziwego życia w związ-kach bez zobowiązań. Łatwiej jest nam użyć słów „partner”, „partnerka”.

Robią razem zakupy, kupują samochód, remontują mieszkanie. Co sprawia, że ludzie decydują się żyć „na kocią łapę”? Czy takie związki nadal są negatywnie postrzegane w naszym społeczeństwie?

Trzeba się poznaćMłodych ludzi nie dziwią pary, które miesz-kają razem bez rejestracji cywilnej. Jest to dla nich jak najbardziej normalne i prawidło-we. W wielu przypadkach nie chodzi tylko o zwykły kaprys czy zachciankę, sprzeciw rodzinie czy religii. Głównym priorytetem jest byt – czyli odpowiednie warunki życia. Pary, które decydują się na taki krok, skłania do tego nie tylko chęć wspólnego mieszkania, ale przede wszystkim �inanse - a raczej ich brak. Bo razem zawsze lepiej i łatwiej. Życie bez papierka nie jest wcale taką sielanką i idyl-lą, jak wielu z nas uważa. - mówi Izabela (28 lat). W tak ciężkich i trudnych czasach same studia nie wystarczają. Aby móc (w ogóle) pracować trzeba mieć doświadczenie, a praca sama do nas nie przyjdzie. Okres poświęcany na poszukiwanie, naukę i wdrożenie zabiera nam sporo czasu. A zarobki nie są wcale takie wysokie. Standard życia znacznie się podniósł, a dochody są coraz niższe. Dlatego wielu ludzi pracuje na kilka etatów i tylko dzięki temu wiąże koniec z końcem. Nie ma tu miejsca na małżeństwo. Pary chcą najpierw poukładać sobie życie. Mieć dobrą prace, mieszkanie i samochód. Ale nie wykluczają instytucji mał-żeństwa.

Ponad 95% moich respondentów (20-25 lat) przyznało się do chęci zawarcia związku mał-żeńskiego. W większości brak środków �inan-sowych zmusza ich do odłożenia takiej decyzji

na później (czasem i na długie lata). Presja, jaką daje nam społeczeństwo, jest silnie ukształto-wana w podświadomości każdego człowieka. Robimy źle, ale nie mamy wyjścia.- mówi Izabela. Małżeństwo nie jest już tak dobrze postrzegane jak kiedyś. Złe nastawienie śro-dowiska, zmusza nas do czegoś, czego nie chcemy - albo co więcej - do czego nie jesteśmy gotowi. Przeważa strach przed odpowiedzial-nością i przyszłością. Związek niesformali-zowany szuka odpowiedniego rozwiązania dla siebie i otoczenia. Jednak nadal pozostaje bezradny. Wiele par darzy siebie ogromnym uczuciem i planuje wspólną przyszłość. Rodzi-na i przyjaciele zaakceptowali związek. Para wyjechała na studia i zamieszkała razem. Mama siedziała cicho, wolała się nie wtrą-cać. Tata na początku był przeciwny, potem tylko kręcił nosem. - Mówi Aga (23 lata). Mło-dzi pracują dorywczo. Oboje nie pochodzą z zamożnych rodzin i według nich to było jedy-ne wyjście. Razem lepiej, łatwiej i taniej. Rano na uczelnie, potem do pracy. Nie mielibyśmy czasu dla siebie. Studenci – imprezowicze? Gdzie? Chyba tylko ci, których rodzice utrzy-mują.- mówi smutna Aga. Musimy własnymi siłami coś osiągnąć. Całkowicie się usamo-dzielnić. A ślub? Tak. Chcę wyjść za mąż, to jest jedno z naszych marzeń. Wspólne miesz-kanie jest dobre i umacnia nas w miłości.asz dzień wygląda normalnie. Rano szkoła, potem praca, trochę się pouczyć i tak w kół-ko. Człowiek po całym dniu, nie ma już na nic siły i ochoty - myśli tylko o tym aby iść spać. My jesteśmy w takiej sytuacji, że mamy nóż na gardle. Krucho u nas z gotówką. Ale gdy-byśmy nie mieszkali razem byłoby jeszcze gorzej. Na ślub nas na razie nie stać. Pracuje-my i odkładamy. - mówi chłopak Agi – Michał (28 lat). Ludzie przyjeżdżający do dużego mia-sta są uzależnieni od rodziców, pracują i jesz-cze się uczą. Więc jak tu myśleć o ślubie?

Ludzie, czy młodzi, czy starsi mieszkają razem z miłości, nie patrząc na opinię innych.

Dla starszych pokoleń wizja związku bez ślubu to patologiczna wizja niepełnej rodziny, co nijak ma się do rzeczywistości partnerów.

Page 35: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

Konkubinat czy związek nieformalny?Konkubinat to nic innego jak związek kobiety i mężczyzny bez ślubu. Dotyczy ludzi w róż-nym wieku, w każdych warunkach i w każ-dym kraju. Taki związek stał się powszechny i popularny. Mnóstwo par coraz częściej decy-duje się na taki wolny układ. Z tego też wzglę-du wiele krajów pozwoliło na zarejestrowa-nie konkubinatu, m.in. Holandia. Dzięki temu kohabitacja jest akceptowana przez państwo. Takie zapisy pozwalają na różne swobody i prawa np. do dziedziczenia majątku. Różni-ca jest prawie niewidoczna. Para nie składa przysięgi w obecności księdza czy urzędnika, tylko wyraża pisemną zgodę. Gdy jednak coś pójdzie nie tak i postanowią się rozstać, nie potrzebują sądu i rozwodu, wystarczy zgłosić to w urzędzie. Jest to o tyle wygodne, co niezo-bowiązujące.

W naszym kraju takie związki nie są jeszcze zalegalizowane. Partnerzy w świetle prawa są dla siebie obcymi ludźmi. Dzisiejsze prawo nie pozwala jednakowo stosować rozwiązań dla konkubinatu i małżeństwa - chodzi tu o dzie-dziczenie czy alimenty.

Państwo powoli dąży do ujednolicenia obu tych instytucji. Nie zapominajmy jednak o istotnej roli kościoła w naszym środowisku. Kościół sprzeciwia się związkom nieformal-nym, co tym samym spowalnia proces legali-zacji konkubinatu. Nazywa takie związki nie-sakramentalnymi. W wielu takich związkach,

nóż na gardlewojna pokoleń

Od kilku lat świat zmierza w zupełnie innym, nietradycyjnym kierunku. Nowe technologie, podniesiony standard życia oraz rozwój mediów, przyczyniły się do pojawienia kohabitacji. Kohabitacja jest często nazywana związkiem part-nerskim, nieformalnym czy konkubinatem. Wspólne życie i plany, nie zawsze oznaczać muszą małżeństwo. Czy to symptom jego zaniku? A może kryzys wynikający z odpowiedzialności jaką niewątpiliwie jest założenie rodziny? A może wygoda?

Czy planujecie w przyszłości wziąć ślub?

pojawiają się dzieci. Często są wychowywa-ne w ciepłej, rodzinnej atmosferze i miłości. Pojawienie się dziecka skłania ludzi do wzię-cia ślubu. Dziecko staje się wtedy przyczyną zawarcia związku małżeńskiego. Jeżeli jednak związek nieformalny się rozpadnie, matka może ubiegać się o alimenty. Takie dziecko jednak będzie inaczej traktowane, niż dziecko narodzone w związku formalnym. Brak zapo-móg dla matek w takich związkach jest tema-tem wielu sporów.

Konkubinat jest słowem, które wielu ludziom kojarzy się bardzo negatywnie - często z pato-logią i marginesem społecznym. Z małą kan-ciapą, alkoholem , biedą i papierosami. Ogólne przeświadczenie jest schematyczne i stereo-typowe. Rzadko która para, nazwałaby tak swój związek. Nikt nie użyłby sformułowa-nia „konkubina i konkubent”. Z moich badań

wynika, że jest to bardzo staromodne oraz nie odzwierciedla to prawdziwego życia w związ-kach bez zobowiązań. Łatwiej jest nam użyć słów „partner”, „partnerka”.

Robią razem zakupy, kupują samochód, remontują mieszkanie. Co sprawia, że ludzie decydują się żyć „na kocią łapę”? Czy takie związki nadal są negatywnie postrzegane w naszym społeczeństwie?

Trzeba się poznaćMłodych ludzi nie dziwią pary, które miesz-kają razem bez rejestracji cywilnej. Jest to dla nich jak najbardziej normalne i prawidło-we. W wielu przypadkach nie chodzi tylko o zwykły kaprys czy zachciankę, sprzeciw rodzinie czy religii. Głównym priorytetem jest byt – czyli odpowiednie warunki życia. Pary, które decydują się na taki krok, skłania do tego nie tylko chęć wspólnego mieszkania, ale przede wszystkim �inanse - a raczej ich brak. Bo razem zawsze lepiej i łatwiej. Życie bez papierka nie jest wcale taką sielanką i idyl-lą, jak wielu z nas uważa. - mówi Izabela (28 lat). W tak ciężkich i trudnych czasach same studia nie wystarczają. Aby móc (w ogóle) pracować trzeba mieć doświadczenie, a praca sama do nas nie przyjdzie. Okres poświęcany na poszukiwanie, naukę i wdrożenie zabiera nam sporo czasu. A zarobki nie są wcale takie wysokie. Standard życia znacznie się podniósł, a dochody są coraz niższe. Dlatego wielu ludzi pracuje na kilka etatów i tylko dzięki temu wiąże koniec z końcem. Nie ma tu miejsca na małżeństwo. Pary chcą najpierw poukładać sobie życie. Mieć dobrą prace, mieszkanie i samochód. Ale nie wykluczają instytucji mał-żeństwa.

Ponad 95% moich respondentów (20-25 lat) przyznało się do chęci zawarcia związku mał-żeńskiego. W większości brak środków �inan-sowych zmusza ich do odłożenia takiej decyzji

na później (czasem i na długie lata). Presja, jaką daje nam społeczeństwo, jest silnie ukształto-wana w podświadomości każdego człowieka. Robimy źle, ale nie mamy wyjścia.- mówi Izabela. Małżeństwo nie jest już tak dobrze postrzegane jak kiedyś. Złe nastawienie śro-dowiska, zmusza nas do czegoś, czego nie chcemy - albo co więcej - do czego nie jesteśmy gotowi. Przeważa strach przed odpowiedzial-nością i przyszłością. Związek niesformali-zowany szuka odpowiedniego rozwiązania dla siebie i otoczenia. Jednak nadal pozostaje bezradny. Wiele par darzy siebie ogromnym uczuciem i planuje wspólną przyszłość. Rodzi-na i przyjaciele zaakceptowali związek. Para wyjechała na studia i zamieszkała razem. Mama siedziała cicho, wolała się nie wtrą-cać. Tata na początku był przeciwny, potem tylko kręcił nosem. - Mówi Aga (23 lata). Mło-dzi pracują dorywczo. Oboje nie pochodzą z zamożnych rodzin i według nich to było jedy-ne wyjście. Razem lepiej, łatwiej i taniej. Rano na uczelnie, potem do pracy. Nie mielibyśmy czasu dla siebie. Studenci – imprezowicze? Gdzie? Chyba tylko ci, których rodzice utrzy-mują.- mówi smutna Aga. Musimy własnymi siłami coś osiągnąć. Całkowicie się usamo-dzielnić. A ślub? Tak. Chcę wyjść za mąż, to jest jedno z naszych marzeń. Wspólne miesz-kanie jest dobre i umacnia nas w miłości.asz dzień wygląda normalnie. Rano szkoła, potem praca, trochę się pouczyć i tak w kół-ko. Człowiek po całym dniu, nie ma już na nic siły i ochoty - myśli tylko o tym aby iść spać. My jesteśmy w takiej sytuacji, że mamy nóż na gardle. Krucho u nas z gotówką. Ale gdy-byśmy nie mieszkali razem byłoby jeszcze gorzej. Na ślub nas na razie nie stać. Pracuje-my i odkładamy. - mówi chłopak Agi – Michał (28 lat). Ludzie przyjeżdżający do dużego mia-sta są uzależnieni od rodziców, pracują i jesz-cze się uczą. Więc jak tu myśleć o ślubie?

Ludzie, czy młodzi, czy starsi mieszkają razem z miłości, nie patrząc na opinię innych.

Dla starszych pokoleń wizja związku bez ślubu to patologiczna wizja niepełnej rodziny, co nijak ma się do rzeczywistości partnerów.

35SPOŁECZEŃSTWO

Page 36: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

Niektórzy wręcz twierdzą, że ślub sprawia, że ludzie mniej się o siebie starają. Andrzej (50 lat) mieszka w związku nieformalnym. Jest rozwodnikiem. Nie wyobrażam sobie, abym ponownie miał się ożenić. Ślub brałem jako gówniarz, z musu. Środowisko mnie zmusiło. Byłem nieszczęśliwy. Z moją ex żyję bardzo dobrze. To ona poprosiła mnie o rozwód. Ona też czuła się źle w takim związku.

Temat konkubinatów dotyczy ludzi w każ-dym wieku i każdej płci. Każdy popełnia błę-dy i każdy może je naprawić. Dlatego dzi-siaj ludzie są bardziej świadomi panujących warunków i „norm”. Dużo czytają, słuchają i obserwują. Starają się wyciągać odpowiednie wnioski. Nie chodzi tutaj o wszelkiego rodzaju przyzwolenia, ale świadomość, jaką naprawdę rolę pełni małżeństwo. Powszechnie panująca znieczulica, uniemożliwia rozwój i chęć stwo-rzenia rodziny.

Wojna pokoleńŻycie “na kocią łapę” jest dla osób starszych niezrozumiałe i nieetyczne. Często jest to powiązane z tradycją i religią. Opisywane przez standardowe i powszechne stwierdze-nie: Jak wy to tak? Bez ślubu?. Nasi dziadko-wie mają swój specy�iczny pogląd na zwią-zek. Kobieta - żona w domu, mężczyzna - mąż w pracy. Takie założenia są dzisiaj staroświec-kie i przestarzałe. W mało którym związku pracuje tylko jeden partner i jest w stanie całkowicie utrzymać dom. Kobiety pragną się uczyć, rozwijać i robić karierę. Wojna pokoleń jest i będzie trwać. W każdej epoce można było napotkać różnice i kon�likty poglądowe mło-dych ze starszymi. Według starszego poko-lenia wszystko jest proste - wystarczy wziąć ślub. Właśnie... wystarczy wziąć ślub. Kolejna nagonka i atak, który doprowadza do zniechę-

cenia się małżeństwem.

Pokolenie XX wieku uważa związki nieformal-ne za zgniliznę moralną oraz upadek wartości. Po części jest to racja. Ale nie można wkładać wszystkich do tego samego pudełka. Należy nauczyć się odróżniać dobro od zła. Nie przy-pominam sobie, aby jakiś moher zapytał się mnie dlaczego się na to zdecydowałam, co mnie skłoniło i jakie mam plany na przy-szłość? W bloku, w którym mieszkamy czę-sto słyszę wyzwiska i szepty bigotek. - mówi Dorota (38 lat). My planujemy ślub. Chodzimy do kościoła i się modlimy. Źle się czujemy nie mogąc przystąpić do Komunii Świętej. Ale boję się, że dam im wtedy satysfakcje i kolejny powód do plotek. Ludzie starej daty postrzegają kohabitację jako związek dwóch niewierzących osób. Patrzą na to tylko przez pryzmat seksu, a nie wiary i miłości do bliźnie-go. Zło trzeba zwalczać dobrem, a nie złem. - mówi Krystyna (68 lat). Moje wnuki tak żyją. Nie podoba mi się to. Ale staram się ich zrozumieć. I modle się za nich. Widać, że się kochają. W dzisiejszym świecie bywa różnie - oni planują ślub. Wiedzą, że tego nie popie-ram. Pozostaje mi tylko modlitwa.

Ludzie mieszkający w konkubinatach znają swoją wartość i wiedzą co jest dobre, a co nie. Jeżeli jednak, wybrali inna drogę, pozostaje

nam zrozumienie tego. Nigdy nie dowiemy się jaka jest prawda o takim związku, jeżeli sami go nie przeżyjemy. Prawo do negowania mają tylko najbliżsi. Tylko oni naprawdę zna-ją związek i przyczynę jego zawarcia bez for-malności. Nam nikt do łóżka nie zagląda, nikt nie wyzywa od bezbożników. Nie chodzimy do kościoła. Nie planujemy ślubu. Tak nam wygodniej.- mówi Adam (42 lata). Dla niego ślub to tylko formalność i papierek. Nie potrze-buje instytucji kościoła aby być szczęśliwym. Takich przypadków jest mnóstwo, a opisywać je można godzinami. Wielu ludzi zgadza się na taki układ, wielu taki związek akceptuje, inni nie potra�ią albo nie chcą go zrozumieć, a jeszcze inni się mu sprzeciwiają. Wszystkie te przejawy i poglądy są jak najbardziej nor-malne i często niezmienne.

W tym wszystkim zapomnieliśmy o naj-ważniejszej i najistotniejszej sferze jaką jest miłość. Związek dwojga ludzi powinien być oparty na wzajemnym uczuciu i szacunku. Opinia innych jest mało znacząca.

Czy trzeba sprawdzać miłość? Czy miłość wymaga ślubu? Należy pozostawić te pytania retorycznymi.

Ewelina Goczling

Ludzie żyjący w konkubinatach są razem szczęśliwi, nie jest dla nich istotna formalizacja związku, najważniejsze są uczucia i wzajemna potrzeba bycia razem.

Czy żyjąc w konkubinacie uczęszczasz do kościoła?

36 SPOŁECZEŃSTWO

Jak zrodził się pomysł założenia tak alterna-tywnego hostelu?Ewa Pękalska: Po pierwsze przyjaźnimy się od wielu lat i chciałyśmy wreszcie zrobić coś wspól-nego. A po drugie mamy podobny sposób patrze-nia na świat. Obie mamy też już pewne doświad-czenie w biznesie i chciałyśmy to wykorzystać.Agnieszka Piwko: Hostel ekologiczny wydał nam się fajną, innowacyjną inwestycją. Dużo podróżujemy, lubimy ludzi. Postanowiłyśmy to wszystko połączyć.

Nazwa hostelu też była wspólną decyzją? AP. Tak. Szukałyśmy czegoś, co łączyłoby w na-zwie hostel i ekologię. Zanim zapadła decyzja o lokalizacji hostelu w klimatycznej, przedwojen-nej willi, pojawiały się szalone wizje wielkiej prze-strzeni, którą pomalujemy w kwiaty. I stąd wzięła się nazwa Flower Power. Kojarzy się z hippisami, ale my nadajemy jej nową interpretację - zwią-zaną z naturą, zielenią, ekologią. Drugi człon nazwy – Eko-Lokum sugeruje, że będzie się tu działo coś więcej.EP. To celowe, bo nie chcemy, by Flower Power był tylko hostelem, ale też miejscem różnych działań - i to nie tylko ekologicznych. AP. Zależy nam, by wypromować na Krzykach ideę eko-targów. Mamy na Dolnym Śląsku mnó-stwo rolników, którzy produkują naturalne wyro-by i poszukują alternatywnych miejsc, w których

mogliby je sprzedawać. Chcemy stworzyć im możliwość sprzedaży produktów właśnie tutaj. W planach mamy także kooperację z gospo-darstwami agroturystycznymi, np. z Doliny Ba-ryczy, Kotliny Kłodzkiej. Wszystko po to, by dać turystom ciekawą ofertę na spędzenie czasu we Wrocławiu i poza nim. Pokazać, że można cho-ciażby wziąć udział w prawdziwych sianokosach lub samodzielnie zrobić ser. Takie przyjacielskie relacje z innymi zaowocują tym, że turyści chęt-niej i dłużej będą przebywać na Dolnym Śląsku. Myślimy też o długofalowej współpracy, dzięki której takich naturalnych produktów będzie moż-na spróbować na miejscu, a jeśli przypadną nam do gustu, kupić w hostelu.

Czym jeszcze zaskoczy hostel?EP. Chcemy także być miejscem, w którym arty-ści będą mogli zaprezentować swoje zdjęcia czy obrazy. Mamy specjalną ceglaną ścianę, która będzie pełnić rolę galerii. A na dwóch innych ścia-nach są już stałe dzieła – mural i graffi ti.AP. Myślimy też o organizowaniu warsztatów poświęconych tematyce ekologicznej, ekodziel-niczej, dotyczącej coraz popularniejszej idei tzw. slow life. Każdy, kto będzie miał coś do zaprezen-towania w duchu ekologicznym, będzie miał taką możliwość właśnie u nas.

Co eko hostel ma ekologicznego?EP. Segregujemy śmieci, używamy biodegra-dowalnych produktów i naturalnych materiałów do wyposażenia wnętrz, głównie lnu, bawełny, drewna. Stosujemy też energooszczędne żarów-ki, czasowe wyłączniki światła.AP. Baterie łazienkowe są wyposażone w perla-tory, które minimalizują zużycie wody. Taki per-lator silnie napowietrza strumień wody, dzięki czemu woda leci normalnym, użytkowym stru-mieniem, ale zużywa się jej o wiele mniej - nawet do 70%. Mamy też do dyspozycji spory ogród. Są w nim owocowe drzewa, wkrótce będzie kompo-stownik i warzywnik. Otacza nas piękna przyro-da, coś nam daje, i my też jej coś zaoferujemy.EP. Docelowo planujemy także wykorzystać piękny południowy dach hostelu, na zainstalowa-nie kolektorów słonecznych, które mają ogrze-wać wodę. AP. Szeroko stosujemy zasadę „nowe życie dla

starych rzeczy”. Wykorzystujemy na nowo przed-mioty, które można ciekawie odnowić i wyeks-ponować ich oryginalny charakter, a przy okazji zainspirować gości do robienia we własnych do-mach czegoś z niczego.

Każdy pokój ma inną stylizację. Skąd pomysł na taką aranżację wnętrz?EP. Tak jest po prostu ciekawiej. Urządziłyśmy pokoje tak, by każdy mógł znaleźć wnętrze, w którym poczuje się dobrze. I tak np. jeden po-kój jest „Lawendowy”, drugi „Makowy”, a jeszcze inny utrzymany w klimacie lat 80-tych, lub na ludowo.

Na jakich turystów czeka Flower Power Ho-stel & Eko Lokum?AP. Czekamy na ludzi otwartych, ciekawych no-wych wrażeń, tych, którym bliskie są wartości ekologiczne. Wiemy, że wśród entuzjastów od-krywania świata z dala od schematów znajdują się ludzie w różnym wieku, o różnych zaintere-sowaniach i potrzebach - dlatego też oferujemy pokoje o zróżnicowanym wystroju i standardzie.

Stawiają Panie wyłącznie na gości proekolo-gicznych?EP. Nasz hostel jest przede wszystkim dla osób, którym nie jest wszystko jedno. Dla tych, którym nie jest obojętna przyroda, ludzie i otaczający nas świat z całą jego różnorodnością. Dla mnie osobiście żyć ekologicznie to znaczy z szacun-kiem dla środowiska, czyli tego, co nas otacza i jest ważne.

Katarzyna Stec

Chcesz spędzić noc na sianie? Wejść w bliski kontakt ze street artem, odpocząć w trakcie podróży służbowej lub zaszyć się w przytulnym pokoju na romantyczny weekend?

Zajrzyj do Flower Power Hostel & Eko-Lokum. O pierwszym eko hostelu we Wrocławiu i na Dolnym Śląsku opowiadają właścicielki – Ewa Pękalska i Agnieszka Piwko.

EKO HOSTEL w centrum miasta

Page 37: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

Niektórzy wręcz twierdzą, że ślub sprawia, że ludzie mniej się o siebie starają. Andrzej (50 lat) mieszka w związku nieformalnym. Jest rozwodnikiem. Nie wyobrażam sobie, abym ponownie miał się ożenić. Ślub brałem jako gówniarz, z musu. Środowisko mnie zmusiło. Byłem nieszczęśliwy. Z moją ex żyję bardzo dobrze. To ona poprosiła mnie o rozwód. Ona też czuła się źle w takim związku.

Temat konkubinatów dotyczy ludzi w każ-dym wieku i każdej płci. Każdy popełnia błę-dy i każdy może je naprawić. Dlatego dzi-siaj ludzie są bardziej świadomi panujących warunków i „norm”. Dużo czytają, słuchają i obserwują. Starają się wyciągać odpowiednie wnioski. Nie chodzi tutaj o wszelkiego rodzaju przyzwolenia, ale świadomość, jaką naprawdę rolę pełni małżeństwo. Powszechnie panująca znieczulica, uniemożliwia rozwój i chęć stwo-rzenia rodziny.

Wojna pokoleńŻycie “na kocią łapę” jest dla osób starszych niezrozumiałe i nieetyczne. Często jest to powiązane z tradycją i religią. Opisywane przez standardowe i powszechne stwierdze-nie: Jak wy to tak? Bez ślubu?. Nasi dziadko-wie mają swój specy�iczny pogląd na zwią-zek. Kobieta - żona w domu, mężczyzna - mąż w pracy. Takie założenia są dzisiaj staroświec-kie i przestarzałe. W mało którym związku pracuje tylko jeden partner i jest w stanie całkowicie utrzymać dom. Kobiety pragną się uczyć, rozwijać i robić karierę. Wojna pokoleń jest i będzie trwać. W każdej epoce można było napotkać różnice i kon�likty poglądowe mło-dych ze starszymi. Według starszego poko-lenia wszystko jest proste - wystarczy wziąć ślub. Właśnie... wystarczy wziąć ślub. Kolejna nagonka i atak, który doprowadza do zniechę-

cenia się małżeństwem.

Pokolenie XX wieku uważa związki nieformal-ne za zgniliznę moralną oraz upadek wartości. Po części jest to racja. Ale nie można wkładać wszystkich do tego samego pudełka. Należy nauczyć się odróżniać dobro od zła. Nie przy-pominam sobie, aby jakiś moher zapytał się mnie dlaczego się na to zdecydowałam, co mnie skłoniło i jakie mam plany na przy-szłość? W bloku, w którym mieszkamy czę-sto słyszę wyzwiska i szepty bigotek. - mówi Dorota (38 lat). My planujemy ślub. Chodzimy do kościoła i się modlimy. Źle się czujemy nie mogąc przystąpić do Komunii Świętej. Ale boję się, że dam im wtedy satysfakcje i kolejny powód do plotek. Ludzie starej daty postrzegają kohabitację jako związek dwóch niewierzących osób. Patrzą na to tylko przez pryzmat seksu, a nie wiary i miłości do bliźnie-go. Zło trzeba zwalczać dobrem, a nie złem. - mówi Krystyna (68 lat). Moje wnuki tak żyją. Nie podoba mi się to. Ale staram się ich zrozumieć. I modle się za nich. Widać, że się kochają. W dzisiejszym świecie bywa różnie - oni planują ślub. Wiedzą, że tego nie popie-ram. Pozostaje mi tylko modlitwa.

Ludzie mieszkający w konkubinatach znają swoją wartość i wiedzą co jest dobre, a co nie. Jeżeli jednak, wybrali inna drogę, pozostaje

nam zrozumienie tego. Nigdy nie dowiemy się jaka jest prawda o takim związku, jeżeli sami go nie przeżyjemy. Prawo do negowania mają tylko najbliżsi. Tylko oni naprawdę zna-ją związek i przyczynę jego zawarcia bez for-malności. Nam nikt do łóżka nie zagląda, nikt nie wyzywa od bezbożników. Nie chodzimy do kościoła. Nie planujemy ślubu. Tak nam wygodniej.- mówi Adam (42 lata). Dla niego ślub to tylko formalność i papierek. Nie potrze-buje instytucji kościoła aby być szczęśliwym. Takich przypadków jest mnóstwo, a opisywać je można godzinami. Wielu ludzi zgadza się na taki układ, wielu taki związek akceptuje, inni nie potra�ią albo nie chcą go zrozumieć, a jeszcze inni się mu sprzeciwiają. Wszystkie te przejawy i poglądy są jak najbardziej nor-malne i często niezmienne.

W tym wszystkim zapomnieliśmy o naj-ważniejszej i najistotniejszej sferze jaką jest miłość. Związek dwojga ludzi powinien być oparty na wzajemnym uczuciu i szacunku. Opinia innych jest mało znacząca.

Czy trzeba sprawdzać miłość? Czy miłość wymaga ślubu? Należy pozostawić te pytania retorycznymi.

Ewelina Goczling

Ludzie żyjący w konkubinatach są razem szczęśliwi, nie jest dla nich istotna formalizacja związku, najważniejsze są uczucia i wzajemna potrzeba bycia razem.

Czy żyjąc w konkubinacie uczęszczasz do kościoła?

Jak zrodził się pomysł założenia tak alterna-tywnego hostelu?Ewa Pękalska: Po pierwsze przyjaźnimy się od wielu lat i chciałyśmy wreszcie zrobić coś wspól-nego. A po drugie mamy podobny sposób patrze-nia na świat. Obie mamy też już pewne doświad-czenie w biznesie i chciałyśmy to wykorzystać.Agnieszka Piwko: Hostel ekologiczny wydał nam się fajną, innowacyjną inwestycją. Dużo podróżujemy, lubimy ludzi. Postanowiłyśmy to wszystko połączyć.

Nazwa hostelu też była wspólną decyzją? AP. Tak. Szukałyśmy czegoś, co łączyłoby w na-zwie hostel i ekologię. Zanim zapadła decyzja o lokalizacji hostelu w klimatycznej, przedwojen-nej willi, pojawiały się szalone wizje wielkiej prze-strzeni, którą pomalujemy w kwiaty. I stąd wzięła się nazwa Flower Power. Kojarzy się z hippisami, ale my nadajemy jej nową interpretację - zwią-zaną z naturą, zielenią, ekologią. Drugi człon nazwy – Eko-Lokum sugeruje, że będzie się tu działo coś więcej.EP. To celowe, bo nie chcemy, by Flower Power był tylko hostelem, ale też miejscem różnych działań - i to nie tylko ekologicznych. AP. Zależy nam, by wypromować na Krzykach ideę eko-targów. Mamy na Dolnym Śląsku mnó-stwo rolników, którzy produkują naturalne wyro-by i poszukują alternatywnych miejsc, w których

mogliby je sprzedawać. Chcemy stworzyć im możliwość sprzedaży produktów właśnie tutaj. W planach mamy także kooperację z gospo-darstwami agroturystycznymi, np. z Doliny Ba-ryczy, Kotliny Kłodzkiej. Wszystko po to, by dać turystom ciekawą ofertę na spędzenie czasu we Wrocławiu i poza nim. Pokazać, że można cho-ciażby wziąć udział w prawdziwych sianokosach lub samodzielnie zrobić ser. Takie przyjacielskie relacje z innymi zaowocują tym, że turyści chęt-niej i dłużej będą przebywać na Dolnym Śląsku. Myślimy też o długofalowej współpracy, dzięki której takich naturalnych produktów będzie moż-na spróbować na miejscu, a jeśli przypadną nam do gustu, kupić w hostelu.

Czym jeszcze zaskoczy hostel?EP. Chcemy także być miejscem, w którym arty-ści będą mogli zaprezentować swoje zdjęcia czy obrazy. Mamy specjalną ceglaną ścianę, która będzie pełnić rolę galerii. A na dwóch innych ścia-nach są już stałe dzieła – mural i graffi ti.AP. Myślimy też o organizowaniu warsztatów poświęconych tematyce ekologicznej, ekodziel-niczej, dotyczącej coraz popularniejszej idei tzw. slow life. Każdy, kto będzie miał coś do zaprezen-towania w duchu ekologicznym, będzie miał taką możliwość właśnie u nas.

Co eko hostel ma ekologicznego?EP. Segregujemy śmieci, używamy biodegra-dowalnych produktów i naturalnych materiałów do wyposażenia wnętrz, głównie lnu, bawełny, drewna. Stosujemy też energooszczędne żarów-ki, czasowe wyłączniki światła.AP. Baterie łazienkowe są wyposażone w perla-tory, które minimalizują zużycie wody. Taki per-lator silnie napowietrza strumień wody, dzięki czemu woda leci normalnym, użytkowym stru-mieniem, ale zużywa się jej o wiele mniej - nawet do 70%. Mamy też do dyspozycji spory ogród. Są w nim owocowe drzewa, wkrótce będzie kompo-stownik i warzywnik. Otacza nas piękna przyro-da, coś nam daje, i my też jej coś zaoferujemy.EP. Docelowo planujemy także wykorzystać piękny południowy dach hostelu, na zainstalowa-nie kolektorów słonecznych, które mają ogrze-wać wodę. AP. Szeroko stosujemy zasadę „nowe życie dla

starych rzeczy”. Wykorzystujemy na nowo przed-mioty, które można ciekawie odnowić i wyeks-ponować ich oryginalny charakter, a przy okazji zainspirować gości do robienia we własnych do-mach czegoś z niczego.

Każdy pokój ma inną stylizację. Skąd pomysł na taką aranżację wnętrz?EP. Tak jest po prostu ciekawiej. Urządziłyśmy pokoje tak, by każdy mógł znaleźć wnętrze, w którym poczuje się dobrze. I tak np. jeden po-kój jest „Lawendowy”, drugi „Makowy”, a jeszcze inny utrzymany w klimacie lat 80-tych, lub na ludowo.

Na jakich turystów czeka Flower Power Ho-stel & Eko Lokum?AP. Czekamy na ludzi otwartych, ciekawych no-wych wrażeń, tych, którym bliskie są wartości ekologiczne. Wiemy, że wśród entuzjastów od-krywania świata z dala od schematów znajdują się ludzie w różnym wieku, o różnych zaintere-sowaniach i potrzebach - dlatego też oferujemy pokoje o zróżnicowanym wystroju i standardzie.

Stawiają Panie wyłącznie na gości proekolo-gicznych?EP. Nasz hostel jest przede wszystkim dla osób, którym nie jest wszystko jedno. Dla tych, którym nie jest obojętna przyroda, ludzie i otaczający nas świat z całą jego różnorodnością. Dla mnie osobiście żyć ekologicznie to znaczy z szacun-kiem dla środowiska, czyli tego, co nas otacza i jest ważne.

Katarzyna Stec

Chcesz spędzić noc na sianie? Wejść w bliski kontakt ze street artem, odpocząć w trakcie podróży służbowej lub zaszyć się w przytulnym pokoju na romantyczny weekend?

Zajrzyj do Flower Power Hostel & Eko-Lokum. O pierwszym eko hostelu we Wrocławiu i na Dolnym Śląsku opowiadają właścicielki – Ewa Pękalska i Agnieszka Piwko.

EKO HOSTEL w centrum miasta37INSIDE WROCŁAW

Page 38: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

no words inside.38 FOTOSTRONY

Page 39: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

no words inside.39FOTOSTRONY

Page 40: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

Rewitalizacja to ostatnio bardzo modne we Wrocławiu słowo. Podobno odmienianie go przez wszystkie przypadki w konkursowej apli-kacji, miało przynieść miastu tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. Społeczna odnowa wybranych fragmentów Wrocławia ma odbywać się między innymi za sprawą kultury. Zmieniają się zatem nie tylko poniszczone fasady nadodrzańskich kamienic, ale coraz częściej słyszy się o lokowa-nych w Śródmieściu instytucjach kulturalnych lub organizowanych wydarzeniach, mających wprowadzić sztukę pod (zniszczone) strzechy. Czy tego typu działania mogą faktycznie popra-wić los mieszkańców Nadodrza i Ołbina – wro-cławskich osiedli o pięknej architekturze, kli-matycznym charakterze, ale i wielu społecznych problemach? Innymi słowy: kogo owa kultu-ralna rewitalizacja ma uszczęśliwić i kto jest/będzie jej adresatem?

Pojawiają się głosy, że powolne odnawianie oblicza Nadodrza (w mniejszym stopniu dotyka to Ołbina) niewiele ma wspólnego z faktyczny-mi interesami lokalnej społeczności. Niektó-rzy obawiają się, że kulturalny lifting osiedla, wyrobienie swoistej mody na bywanie/miesz-kanie w dzielnicy starych, XIX-wiecznych kamie-nic bardziej ma służyć wrocławianom zza dru-giego brzegu rzeki, niż tzw. lokalsom. Istnieje strach, że zakładane w tej przestrzeni wymyśl-ne sklepy oraz instytucje kulturalne tworzące swoją ofertę z pominięciem tubylczych potrzeb i bez wnikania w lokalny kontekst, powoli będą odmieniać wizerunek dzielnicy, nie tyl-ko w pozytywnym znaczeniu. Mogą również przyczyniać się do źle rozumianych zmian spo-

łecznych. Gentry�ikacja – wzrost cen działek, wyższe ceny najmu, rosnące koszta utrzymania – faktycznie może rewitalizować to miejsce, ale będzie się to odbywało nie w wyniku polep-szenia statusu materialnego i większej party-cypacji mieszkańców w kulturze, lecz wskutek dosłownej ich wymiany. Niektórzy nie mogąc pozwolić sobie na życie w modnej dzielnicy, będą zmuszeni ją opuścić i zamieszkać w innych dzielnicach. Takich, o których przypomnimy sobie może przy innej, prestiżowej okazji, kiedy to miasto będzie szukać nowych lokalizacji pod festiwal albo targi.

Trzeba przyznać, że w tej chwili nie obserwuje-my tego zjawiska na masową skalę, choć trudno wykluczyć, że tego typu zmiany nie będą wystę-powały także na wrocławskim Śródmieściu.

Przykładami mogą być krakowski Kazimierz i Stara Praga w Warszawie. Szczególnie porów-nania z tym ostatnim miejscem mogą być uza-sadnione. Przez lata uważana za złą dzielnicę, stopniowo ulega wizerunkowemu przeobraże-niu. Powstające tam galerie, centra sztuki oraz autorskie pracownie sprawiają, że bywanie na Pradze staje się modne. Jednak nierzadkie są głosy, że to głównie mieszkańcy lewobrzeżnej części stolicy stanowią klientelę powstających tutaj klubów, kawiarni i galerii. Po przekrocze-niu Mostu Świętokrzyskiego albo Poniatowskie-go przez ostatniego gościa, pozostaje tylko grup-ka praskich entuzjastów, którzy przeprowadzili się tutaj w poszukiwaniu dobrego klimatu oraz starzy mieszkańcy, którzy w minimalnym, lub wręcz żadnym stopniu korzystają z kulturalnej oferty nowej Starej Pragi.

Kulturalna reanimacja Śródmieścia

Jak i dla kogo?

Wielu mieszkańców Śródmieścia zastanawia się, czy zmiany które następują w tej dzielnicy faktycznie zniwelują kontrasty, czy też zatrą niepowtarzalny klimat tego miejsca?

40 INSIDE WROCŁAW

Mieszkańcy osiedli położonych w okolicach ulicy Jagiellończyka, Trzebnickiej czy Jedności Narodowej może bardziej niż kolejnego lanser-skiego koncept store potrzebują rozwiązania bieżących problemów: remontu sypiącej się klatki schodowej, położenia spać wrzeszczą-cych po zmroku młodzieńców albo zagospoda-rowania wolnego czasu dzieciaków, które nie mając innej alternatywy pałętają się po obskur-nych podwórkach?

Pytanie o priorytety w tak zwanej rewitaliza-cji, stawiał między innymi Przemek Witkowski, który w trakcie niedawnego 9 Przeglądu Sztu-ki SURVIVAL prowadził debatę o roli kultury w rewitalizacji Ołbina. Zaproszone rozmów-czynie (przedstawicielki Infopunktu Nadodrze, Towarzystwa im. Edyty Stein i Stowarzyszenia Żółty Parasol) jednym frontem broniły koncep-cji, że kultura, zaraz obok innych, także infra-strukturalnych projektów, jest ważnym spo-łecznym działaniem integrującym mieszkańców dzielnicy, czy wyzwalającym w nich kreatyw-ność, a z tego punktu jest już bardzo blisko do poprawy ich (szeroko rozumianej) sytuacji.

Dobrym przykładem kulturalnego odżywia-nia dzielnicy, podczas którego nie zapomina się o autochtonach był ostatni Przegląd Sztuki SURVIVAL, organizowany w tym roku w samym sercu wrocławskiego Ołbina, w Parku Tołpy.

Przez tydzień konceptualna sztuka zawładnę-ła zieleńcem, gościny jednak nie nadużywając. Organizatorzy – ludzie związani z Fundacją ART TRANSPARENT – stanęli przed trudnym zadaniem zadowolenia swej stałej publiczności, przygotowanej do odbioru sztuki w innych niż galeryjne sale, często trudnych przestrzeniach, oraz włączenia do tego wydarzenia lokalnej spo-łeczności. Przez siedem dni Parkiem zawładnęli artyści i animatorzy kultury, którzy robili wiele by wciągnąć lokalną społeczność do zabawy sztuką i w sztukę. W tym czasie - owszem w mini-malnym stopniu - ale odbywała się faktyczna, a nie tylko hasłowa – wypisana w folderach – rewitalizacja trudnej dzielnicy. Na przykład w specjalnie przygotowanych warsztatach twór-czych wzięły udział zastępy tutejszej dzieciar-ni. Wiele spośród nich z pewnością pochodziło z rodzin biednych albo borykających się z pro-blemami bezrobocia i alkoholizmu. Nie zabrakło Romskich dzieci. Najpiękniejszą zaś ilustracją jednego ze sloganów reklamujących Wrocław (Wrocław – miejsce spotkań), był festiwalowy namiot (w nim odbywały się debaty, prezenta-cje, pokazy �ilmów dla młodzieży i dorosłych), który kilkakrotnie stawał się schronieniem przed deszczem i błyskawicami dla wielu, bar-dzo różnych osób: tam �izycznie i materialnie spotykali się: stary kombatant, ojciec z trójką dzieci, artystka, dziennikarz, Romska rodzina i Pani Bożenka z piekarni na Barlickiego.

Warto, by wszelkie urzędnicze, czy artystow-skie interwencje na Nadodrzu czy Ołbinie, podyktowane były nie tylko intuicyjnym wyczu-

ciem, co będzie dobrze wyglądało albo spodoba się majętnym, świetnie wykształconym kon-sumentom, którzy na chwilę zaglądają na Nad-odrze, by wziąć udział w kolejnym wernisażu, a zaraz potem wrócić do swych dobrze strzeżo-nych, pięknych osiedli.

Ważne by kulturalna rewitalizacja była pracą nie tylko z przestrzenią (budynkami, fasadami kamienic, drogami, miejskimi skwerami), ale przede wszystkim z lokalną społecznością. To wymaga wsłuchania się w potrzeby i kulturalny puls dzielnicy. W innym wypadku odtworzymy fasady, ale bez wnętrza – powstanie cudownie wyglądający, modny Park Rozrywki… kiepski, bo pozbawiony autentyzmu i lokalnego kolorytu.

Bartek Lis

Jak i dla kogo?

Podczas Przeglądu Sztuki SURVIVAL artyści zaprosili do „zabawy w sztukę/sztuką” lokalną społeczność.

Dzisiaj kamienice Ołbina straszą swoim wyglądem. Ślad po ich dawnej świetności i pięknie zaginął wraz z upływającymi latami. Czy ta historyczna dzielnica w samym sercu Wrocławia odzyska swój dawny blask i charakter? To pokażą następne lata.

Ołbin (niem. Elbing, także Der Vicenz Elbing) – osiedle we Wrocławiu, na północ od Ostrowa Tumskiego, zalążek osadnictwa we Wrocławiu, lokalizo-wany w rejonie współczesnych ulic Wyszyńskiego, Nowowiejskiej i Prusa, w pobliżu obecnego kościoła św. Mi-chała Archanioła. Kościół znajduje się kilkaset metrów od rzeki i tylko współ-czesny Park Nowowiejski i znajdujący się w nim staw pozostaje reliktem przeszkód wodnych w ówczesnym systemie umocnień.

Page 41: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

Rewitalizacja to ostatnio bardzo modne we Wrocławiu słowo. Podobno odmienianie go przez wszystkie przypadki w konkursowej apli-kacji, miało przynieść miastu tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. Społeczna odnowa wybranych fragmentów Wrocławia ma odbywać się między innymi za sprawą kultury. Zmieniają się zatem nie tylko poniszczone fasady nadodrzańskich kamienic, ale coraz częściej słyszy się o lokowa-nych w Śródmieściu instytucjach kulturalnych lub organizowanych wydarzeniach, mających wprowadzić sztukę pod (zniszczone) strzechy. Czy tego typu działania mogą faktycznie popra-wić los mieszkańców Nadodrza i Ołbina – wro-cławskich osiedli o pięknej architekturze, kli-matycznym charakterze, ale i wielu społecznych problemach? Innymi słowy: kogo owa kultu-ralna rewitalizacja ma uszczęśliwić i kto jest/będzie jej adresatem?

Pojawiają się głosy, że powolne odnawianie oblicza Nadodrza (w mniejszym stopniu dotyka to Ołbina) niewiele ma wspólnego z faktyczny-mi interesami lokalnej społeczności. Niektó-rzy obawiają się, że kulturalny lifting osiedla, wyrobienie swoistej mody na bywanie/miesz-kanie w dzielnicy starych, XIX-wiecznych kamie-nic bardziej ma służyć wrocławianom zza dru-giego brzegu rzeki, niż tzw. lokalsom. Istnieje strach, że zakładane w tej przestrzeni wymyśl-ne sklepy oraz instytucje kulturalne tworzące swoją ofertę z pominięciem tubylczych potrzeb i bez wnikania w lokalny kontekst, powoli będą odmieniać wizerunek dzielnicy, nie tyl-ko w pozytywnym znaczeniu. Mogą również przyczyniać się do źle rozumianych zmian spo-

łecznych. Gentry�ikacja – wzrost cen działek, wyższe ceny najmu, rosnące koszta utrzymania – faktycznie może rewitalizować to miejsce, ale będzie się to odbywało nie w wyniku polep-szenia statusu materialnego i większej party-cypacji mieszkańców w kulturze, lecz wskutek dosłownej ich wymiany. Niektórzy nie mogąc pozwolić sobie na życie w modnej dzielnicy, będą zmuszeni ją opuścić i zamieszkać w innych dzielnicach. Takich, o których przypomnimy sobie może przy innej, prestiżowej okazji, kiedy to miasto będzie szukać nowych lokalizacji pod festiwal albo targi.

Trzeba przyznać, że w tej chwili nie obserwuje-my tego zjawiska na masową skalę, choć trudno wykluczyć, że tego typu zmiany nie będą wystę-powały także na wrocławskim Śródmieściu.

Przykładami mogą być krakowski Kazimierz i Stara Praga w Warszawie. Szczególnie porów-nania z tym ostatnim miejscem mogą być uza-sadnione. Przez lata uważana za złą dzielnicę, stopniowo ulega wizerunkowemu przeobraże-niu. Powstające tam galerie, centra sztuki oraz autorskie pracownie sprawiają, że bywanie na Pradze staje się modne. Jednak nierzadkie są głosy, że to głównie mieszkańcy lewobrzeżnej części stolicy stanowią klientelę powstających tutaj klubów, kawiarni i galerii. Po przekrocze-niu Mostu Świętokrzyskiego albo Poniatowskie-go przez ostatniego gościa, pozostaje tylko grup-ka praskich entuzjastów, którzy przeprowadzili się tutaj w poszukiwaniu dobrego klimatu oraz starzy mieszkańcy, którzy w minimalnym, lub wręcz żadnym stopniu korzystają z kulturalnej oferty nowej Starej Pragi.

Kulturalna reanimacja Śródmieścia

Jak i dla kogo?

Wielu mieszkańców Śródmieścia zastanawia się, czy zmiany które następują w tej dzielnicy faktycznie zniwelują kontrasty, czy też zatrą niepowtarzalny klimat tego miejsca?

Mieszkańcy osiedli położonych w okolicach ulicy Jagiellończyka, Trzebnickiej czy Jedności Narodowej może bardziej niż kolejnego lanser-skiego koncept store potrzebują rozwiązania bieżących problemów: remontu sypiącej się klatki schodowej, położenia spać wrzeszczą-cych po zmroku młodzieńców albo zagospoda-rowania wolnego czasu dzieciaków, które nie mając innej alternatywy pałętają się po obskur-nych podwórkach?

Pytanie o priorytety w tak zwanej rewitaliza-cji, stawiał między innymi Przemek Witkowski, który w trakcie niedawnego 9 Przeglądu Sztu-ki SURVIVAL prowadził debatę o roli kultury w rewitalizacji Ołbina. Zaproszone rozmów-czynie (przedstawicielki Infopunktu Nadodrze, Towarzystwa im. Edyty Stein i Stowarzyszenia Żółty Parasol) jednym frontem broniły koncep-cji, że kultura, zaraz obok innych, także infra-strukturalnych projektów, jest ważnym spo-łecznym działaniem integrującym mieszkańców dzielnicy, czy wyzwalającym w nich kreatyw-ność, a z tego punktu jest już bardzo blisko do poprawy ich (szeroko rozumianej) sytuacji.

Dobrym przykładem kulturalnego odżywia-nia dzielnicy, podczas którego nie zapomina się o autochtonach był ostatni Przegląd Sztuki SURVIVAL, organizowany w tym roku w samym sercu wrocławskiego Ołbina, w Parku Tołpy.

Przez tydzień konceptualna sztuka zawładnę-ła zieleńcem, gościny jednak nie nadużywając. Organizatorzy – ludzie związani z Fundacją ART TRANSPARENT – stanęli przed trudnym zadaniem zadowolenia swej stałej publiczności, przygotowanej do odbioru sztuki w innych niż galeryjne sale, często trudnych przestrzeniach, oraz włączenia do tego wydarzenia lokalnej spo-łeczności. Przez siedem dni Parkiem zawładnęli artyści i animatorzy kultury, którzy robili wiele by wciągnąć lokalną społeczność do zabawy sztuką i w sztukę. W tym czasie - owszem w mini-malnym stopniu - ale odbywała się faktyczna, a nie tylko hasłowa – wypisana w folderach – rewitalizacja trudnej dzielnicy. Na przykład w specjalnie przygotowanych warsztatach twór-czych wzięły udział zastępy tutejszej dzieciar-ni. Wiele spośród nich z pewnością pochodziło z rodzin biednych albo borykających się z pro-blemami bezrobocia i alkoholizmu. Nie zabrakło Romskich dzieci. Najpiękniejszą zaś ilustracją jednego ze sloganów reklamujących Wrocław (Wrocław – miejsce spotkań), był festiwalowy namiot (w nim odbywały się debaty, prezenta-cje, pokazy �ilmów dla młodzieży i dorosłych), który kilkakrotnie stawał się schronieniem przed deszczem i błyskawicami dla wielu, bar-dzo różnych osób: tam �izycznie i materialnie spotykali się: stary kombatant, ojciec z trójką dzieci, artystka, dziennikarz, Romska rodzina i Pani Bożenka z piekarni na Barlickiego.

Warto, by wszelkie urzędnicze, czy artystow-skie interwencje na Nadodrzu czy Ołbinie, podyktowane były nie tylko intuicyjnym wyczu-

ciem, co będzie dobrze wyglądało albo spodoba się majętnym, świetnie wykształconym kon-sumentom, którzy na chwilę zaglądają na Nad-odrze, by wziąć udział w kolejnym wernisażu, a zaraz potem wrócić do swych dobrze strzeżo-nych, pięknych osiedli.

Ważne by kulturalna rewitalizacja była pracą nie tylko z przestrzenią (budynkami, fasadami kamienic, drogami, miejskimi skwerami), ale przede wszystkim z lokalną społecznością. To wymaga wsłuchania się w potrzeby i kulturalny puls dzielnicy. W innym wypadku odtworzymy fasady, ale bez wnętrza – powstanie cudownie wyglądający, modny Park Rozrywki… kiepski, bo pozbawiony autentyzmu i lokalnego kolorytu.

Bartek Lis

Jak i dla kogo?

Podczas Przeglądu Sztuki SURVIVAL artyści zaprosili do „zabawy w sztukę/sztuką” lokalną społeczność.

Dzisiaj kamienice Ołbina straszą swoim wyglądem. Ślad po ich dawnej świetności i pięknie zaginął wraz z upływającymi latami. Czy ta historyczna dzielnica w samym sercu Wrocławia odzyska swój dawny blask i charakter? To pokażą następne lata.

Ołbin (niem. Elbing, także Der Vicenz Elbing) – osiedle we Wrocławiu, na północ od Ostrowa Tumskiego, zalążek osadnictwa we Wrocławiu, lokalizo-wany w rejonie współczesnych ulic Wyszyńskiego, Nowowiejskiej i Prusa, w pobliżu obecnego kościoła św. Mi-chała Archanioła. Kościół znajduje się kilkaset metrów od rzeki i tylko współ-czesny Park Nowowiejski i znajdujący się w nim staw pozostaje reliktem przeszkód wodnych w ówczesnym systemie umocnień.

41INSIDE WROCŁAW

Page 42: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

Mówiąc najprościej: kiedy w �ilmie, bądź tele-dysku widzicie logo jakiejś marki - niby to nie-winnie wkomponowane w fabułę - możecie być pewni, że właśnie poddawani jesteście zabiego-wi lokowania produktu. Wobec coraz większego zmęczenia odbiorców tradycyjną reklamą i roz-woju różnorakich elektronicznych systemów omijania spotów w telewizji, rynek product placement zdaje się przeżywać obecnie swój rozkwit, z roku na rok zwiększając swoje przy-chody. Wprawdzie najpopularniejszym medium dla tej strategii wciąż pozostają �ilm i telewizja, smar, mydło i powidło upycha się już też coraz częściej i gęściej w muzycznych wideoklipach.

Złoty wiek

Wszystko jednak prawdopodobnie zaczęło się od literatury, a pierwsze lokowanie produk-tu miało miejsce jeszcze w wieku XIX, kiedy to Juliusz Verne w 80 dni dookoła świata umieścił nazwy kampanii transportowych. Na srebrnym ekranie zabieg ten zaczęto stosować na począt-ku lat 20-tych ubiegłego stulecia, wtedy jednak nie traktowano go jako maszynki do zbijania kokosów, a częściej bywał zwyczajnie sposobem na dopięcie budżetu �ilmu.

Dziś lokowaniem produktów w �ilmach zajmu-ją się już sztaby specjalistów i choć nierzadko polega ono na wymianie barterowej (np. my wam reklamę, wy nam auta), to i tak wartość rocznych obrotów w ramach tych transakcji liczyć można w miliardach dolarów. W nową erę product placement weszło w latach 80-tych, kiedy to Steven Spielberg w E.T. po wcześniej-szej odmowie �irmy Mars na użycie M&M’sów postanowił wabić pozaziemskiego stworka drażetkami Reese’s Pieces, a Sylvester Stallone wziął pół miliona dolarów za palenie w swoich �ilmach papierosów marki Brown&Williamson. Tak ruszyła lawina, a obcesowe wciskanie logo-typów stawało się coraz powszechniejsze i coraz bardziej bezczelne. W komediach - jak choćby Świat Wayne’a - robiono to jeszcze z przymru-

żeniem oka, a bohaterowie zachwalając towa-ry Pizza Hut, Pepsi czy Reeboka patrzyli nam ironicznie w oczy. Przy produkcji megahitów takich skrupułów nikt już jednak nie ma, co bez przewodnika dostrzeże każdy, kto widział napój Dr Pepper w rękach herosów Marvela, bądź takie tytuły jak Wyspa czy Ja, robot, w których logotypy pojawiają się niemal w każdej scenie. Co więcej, lawina ta wcale nie ma zamiaru się zatrzymać i już dziś szacuje się, że zyski z same-go lokowania produktu w przypadku następnej odsłony przygód Jamesa Bonda mają sięgnąć 45 mln dolarów.

BMW i majonez

W biznesie muzycznym w roku 2010 product placement w samych USA wart był 356 mln dola-rów (15 mln więcej niż rok wcześniej). Wpraw-dzie w latach 90-tych raperom z Run DMC jesz-cze jakoś udawało się niewinnie przemknąć w swoich rozsznurowanych Adidasach, dzisiej-sze hiphopowe teledyski to już jednak kilkumi-nutowe reklamy luksusowych aut i wszelkiego rodzaju bling-blingu. Skok na kasę przypuściły niedawno także gwiazdy popu. W ostatnich kli-pach Britney Spears, Christiny Aguilery, Ke$hy, Lady Gagi czy Kylie Minogue znajdziemy więc od samochodów i telefonów poprzez tequilę i por-tale randkowe, aż po chlebek z majonezem. Ale żeby nie było, że produkty lokują tylko piękni i bogaci. Ukryte reklamy tra�iły już też zarówno

do teatru, jak i do literatury. Co oburzyć mogło niejednego teatromana, w 2009 roku podczas broadwayowskiego przedstawienia Rock of Ages piwo Coors nie tylko miało kilka swoich logotypów na scenie, ale też dyskretnie serwo-wano je pośród widowni. Swoje parę groszy na product placement postanowiła zarobić rów-nież pisarka Fay Weldon, która nie tylko fabułę swojej powieści zawiązała wokół konkretnej marki biżutrii, ale zawarła nawet jej nazwę w tytule książki The Bulgari Connection.

Lady Gaga sprzedaje majonez!

Widzieliście Willa Smitha w futurystycznym Audi w “Ja, robot”? A komputer Apple na stoliku głównej bohaterki “Seksu w wielkim mieście”? Myślicie, że to przypadek? Błąd. To product placement.

Wiele kasowych produkcji, w których główną role gra Will Smith jest wypeł-niona logotypami znanych �irm, jak ma to miejsce w “Ja, Robot” i “Hancock”.

Buty �irmy Adidas na nogach grupy Run DMC już w latach 80-tych były przykła-dem początków product placement w muzyce.

Okładka książki autorstwa Fay Weldon z Logiem w tytule powieści.

Page 43: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

Mówiąc najprościej: kiedy w �ilmie, bądź tele-dysku widzicie logo jakiejś marki - niby to nie-winnie wkomponowane w fabułę - możecie być pewni, że właśnie poddawani jesteście zabiego-wi lokowania produktu. Wobec coraz większego zmęczenia odbiorców tradycyjną reklamą i roz-woju różnorakich elektronicznych systemów omijania spotów w telewizji, rynek product placement zdaje się przeżywać obecnie swój rozkwit, z roku na rok zwiększając swoje przy-chody. Wprawdzie najpopularniejszym medium dla tej strategii wciąż pozostają �ilm i telewizja, smar, mydło i powidło upycha się już też coraz częściej i gęściej w muzycznych wideoklipach.

Złoty wiek

Wszystko jednak prawdopodobnie zaczęło się od literatury, a pierwsze lokowanie produk-tu miało miejsce jeszcze w wieku XIX, kiedy to Juliusz Verne w 80 dni dookoła świata umieścił nazwy kampanii transportowych. Na srebrnym ekranie zabieg ten zaczęto stosować na począt-ku lat 20-tych ubiegłego stulecia, wtedy jednak nie traktowano go jako maszynki do zbijania kokosów, a częściej bywał zwyczajnie sposobem na dopięcie budżetu �ilmu.

Dziś lokowaniem produktów w �ilmach zajmu-ją się już sztaby specjalistów i choć nierzadko polega ono na wymianie barterowej (np. my wam reklamę, wy nam auta), to i tak wartość rocznych obrotów w ramach tych transakcji liczyć można w miliardach dolarów. W nową erę product placement weszło w latach 80-tych, kiedy to Steven Spielberg w E.T. po wcześniej-szej odmowie �irmy Mars na użycie M&M’sów postanowił wabić pozaziemskiego stworka drażetkami Reese’s Pieces, a Sylvester Stallone wziął pół miliona dolarów za palenie w swoich �ilmach papierosów marki Brown&Williamson. Tak ruszyła lawina, a obcesowe wciskanie logo-typów stawało się coraz powszechniejsze i coraz bardziej bezczelne. W komediach - jak choćby Świat Wayne’a - robiono to jeszcze z przymru-

żeniem oka, a bohaterowie zachwalając towa-ry Pizza Hut, Pepsi czy Reeboka patrzyli nam ironicznie w oczy. Przy produkcji megahitów takich skrupułów nikt już jednak nie ma, co bez przewodnika dostrzeże każdy, kto widział napój Dr Pepper w rękach herosów Marvela, bądź takie tytuły jak Wyspa czy Ja, robot, w których logotypy pojawiają się niemal w każdej scenie. Co więcej, lawina ta wcale nie ma zamiaru się zatrzymać i już dziś szacuje się, że zyski z same-go lokowania produktu w przypadku następnej odsłony przygód Jamesa Bonda mają sięgnąć 45 mln dolarów.

BMW i majonez

W biznesie muzycznym w roku 2010 product placement w samych USA wart był 356 mln dola-rów (15 mln więcej niż rok wcześniej). Wpraw-dzie w latach 90-tych raperom z Run DMC jesz-cze jakoś udawało się niewinnie przemknąć w swoich rozsznurowanych Adidasach, dzisiej-sze hiphopowe teledyski to już jednak kilkumi-nutowe reklamy luksusowych aut i wszelkiego rodzaju bling-blingu. Skok na kasę przypuściły niedawno także gwiazdy popu. W ostatnich kli-pach Britney Spears, Christiny Aguilery, Ke$hy, Lady Gagi czy Kylie Minogue znajdziemy więc od samochodów i telefonów poprzez tequilę i por-tale randkowe, aż po chlebek z majonezem. Ale żeby nie było, że produkty lokują tylko piękni i bogaci. Ukryte reklamy tra�iły już też zarówno

do teatru, jak i do literatury. Co oburzyć mogło niejednego teatromana, w 2009 roku podczas broadwayowskiego przedstawienia Rock of Ages piwo Coors nie tylko miało kilka swoich logotypów na scenie, ale też dyskretnie serwo-wano je pośród widowni. Swoje parę groszy na product placement postanowiła zarobić rów-nież pisarka Fay Weldon, która nie tylko fabułę swojej powieści zawiązała wokół konkretnej marki biżutrii, ale zawarła nawet jej nazwę w tytule książki The Bulgari Connection.

Lady Gaga sprzedaje majonez!

Widzieliście Willa Smitha w futurystycznym Audi w “Ja, robot”? A komputer Apple na stoliku głównej bohaterki “Seksu w wielkim mieście”? Myślicie, że to przypadek? Błąd. To product placement.

Wiele kasowych produkcji, w których główną role gra Will Smith jest wypeł-niona logotypami znanych �irm, jak ma to miejsce w “Ja, Robot” i “Hancock”.

Buty �irmy Adidas na nogach grupy Run DMC już w latach 80-tych były przykła-dem początków product placement w muzyce.

Okładka książki autorstwa Fay Weldon z Logiem w tytule powieści.

43GOSPODARKA I BIZNES

Page 44: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

Lokowanie nie każdemu się jednak podoba. W 2005 roku Amerykańska Gildia Scenarzy-stów wystosowała sprzeciw wobec zabiegom naginania fabuły �ilmów pod reklamy konkret-nych marek, w których rezultacie dziesiątkom milionów widzów sprzedaje się czasem bez ich wiedzy, w niejasny i podświadomy sposób produkty z pogwałceniem regulacji prawnych. Do sprawy ciekawie podszedł też reżyser David Fincher, odpowiadając na przykaz studia, by umieścić w Fight Clubie markowe produkty, zniszczeniem nowego Volkswagena Beetle’a czy wysadzeniem mieszkanka w stylu Ikea. Do nur-tu krytycznego włączyć należałoby także tego-roczny dokument twórcy słynnego Supersize Me Morgana Spurlocka, który swój ostatni pro-jekt pt. The greatest movie ever sold s�inanso-wał całkowicie za korporacyjne pieniądze, a sam

�ilm stał się jego meta-raportem z poszukiwań sponsorów do wspomnianego projektu.

A u nas

Unia Europejska generalnie krzywo patrzy na product placement i w Polsce lokowanie marek do niedawna było zabronione, choć nowelizacja w zasadzie tylko zalegalizowała stan faktyczny, bo proceder i tak kwitł w najlepsze. W PRLu wobec braków na półkach ciężko było mówić o ukrytej reklamie, już od lat 90-tych jednak na ekranach mogliśmy podziwiać chociażby toporne wciskanie Warki Strong w Operacji Samum, poznać pełen przepis na kurczaka a la Winiary w Klanie, a ostatnimi czasy wchłonąć cały bukiet logotypów w Nie kłam kochanie.

Na product placement można się wściekać lub nie, fali tej nie da się już jednak powstrzymać. Jeśli więc naprawdę nie uważasz się za konsu-menta, możesz co najwyżej posłuchać rady ame-rykańskiego aktywisty Ralpha Nadera, który na pytanie Spurlocka Dokąd mogę pójść, gdzie nie będzie żadnych reklam? odpowiada ironicznie Idź spać.

Jakub Kowalski

Najczęściej reklamowane poprzez product placement kategorie w kinie:

Samochodyseria James Bond, Bad Boys 2, Martix Reloaded, Transformers, I Am Legend, serial Heroes

Elektronikaseria James Bond, seriale Dr House, Smallville, Stargate, Sex and the City

Jedzenie i napojeBeetlejuice, Godzilla, Back to the future, American Idol (reality show)

Ironiczne podejście do product placement, czyli logo �irm i produktów znanych marek było możliwe w każdej prawie scenie �ilmu “Świat Wayne’a”. Dzisiaj już nie ma mowy o dowcipnym podejściu do tematu.

Robert Downey Jr nie przez przypadek przyjeżdza na bal w �ilmie Iron Man nowym Audi R8, model ten idealnie symbolizuje bogactwo głównego bohatera.

Product placement w reality show w USA

(okres 11 2007 -11 2008)

The Biggest Loser – 6,248

American Idol – 4,636

Extreme Makeover: Home Edition – 3,371

America’s Toughest Jobs – 2,807

One Tree Hill – 2,575

Deal or No Deal – 2,292

America’s Next Top Model – 2,241

Last Comic Standing – 1,993

Kitchen Nightmares – 1,853

Hell’s Kitchen – 1,807

44 GOSPODARKA I BIZNES

APOCALYPSE 2020by Lowell Hussey

The secret to the simultaneous having and eating of cake REAVEALED!You buy some shares. They go up, all good, They go down, you get your money back. AND we’ll throw in a T-shirt! Too good to be true? Well, yeah, probably. Or at least I have never heard of such an offer. But here’s something almost as good. Buy a Guaranteed Season Ticket for the Wroclaw Crew and enjoy a season of world class sports entertainment, good all the way through to the Crew’s reclaiming of the Championship in Mid-July. Plus, you get a rather smart and edgy Crew T-shirt.“Not so fast, Roscoe”, you may say after shrewdly assessing the offer. ”What if the Crew DOESN’T WIN the Championship? What if they aren’t even IN the Championship”. Well, fear not. That’s where the “Guaranteed” bit comes into play. If the Crew doesn’t win the Championship, you get your money back. And, hey, keep the T-shirt for your trouble.So are the Crew THAT dominant that they can predict a sure Championship before the season even starts? Well not necessarily. Last season, while the Crew did indeed make it to the Cham-pionship, they were defeated there by their cross-town rivals, the Devils, in what most people in-volved consider to have been Wroclaw’s best sporting event of 2010.

And therein lies the secret to the Crew swagger. The Crew play American Football, Polish-style and theirs is the fastest growing sport in Poland due to incredibly high levels of audience satis-faction. They know if they can lure you in to see a game, you will probably be back. Hence their willingness to part with some short term ticket re-bates in order to attract long-term fans.

APOCALYPSE 2020Ok, by now you’ve probably sussed out that this article isn’t intended only to sell you season tickets to the Crew. The point here is that if you, like lots of folks, are spooked by an investment environ-ment where stocks, bonds and commodities are soaring amidst a truly rickety “recovery”, you may want to look at some truly alternative investments. Unfortunately, even a lot of the “mainstream alter-natives” are at stupid levels. Just try to pick up the odd Monet. Cheaper to start your own Museum and beg for loaners.So am I suggesting you run out and buy an Ameri-can Football team in Poland? Well, not yet. That’s later in the article. First a little background.In only fi ve years of existence, there are now nearly 30 Football teams in over 25 cities as part of the PLFA [the formal league for American Foot-ball in Poland]. About 2000 Poles play the game in full pads and equipment and countless others play versions of the game requiring no uniform or pads. Audiences to the games typical eclipse all but the top Division of other sports and are in-variably young, enthusiastic and non-violent. OK, so the numbers and trends look good blah, blah, blah. Lets get to the Kool stuff.The movers and shakers behind the sport in Poland intend to make it MORE POPULAR THAN SOCCER BY JANUARY 1, 2020!! Let me say that again.....well, better still, just go back and reread it. “Yepper and Hare Krishna will overtake all other faiths” you may add snarkily. On what is this based other than copious amounts of distil-late?Research, gentle reader, research!If you fi nd yourself in Bielawa Poland, enjoy the natural beauty, the peaceful country atmosphere, have a hike or a ski down a lovely slope for a great price with very little waiting. Also stop and talk to a friendly local about American Football and their beloved Owls. You will fi nd that 3 out of 10 Biela-wans have been to an American Football match in the last season and that more people under the age of 50 have been to see Football than to see Soccer. Three of ten also believe Football will be more popular than soccer by 2020 and 65%!!! of

those under 18 believe so. Now if this article has you pacing with nervous agitation and wonder, I’m sure you are not alone. But please be seated for this next bit. Ask a lo-cal in Bielawa if they have ever heard of the Owls football team and 76% of every man woman and child will answer in the affi rmative. If that man, woman or youngster happens to be under 40, the number will be 85%!!! This is an awareness level that rivals Pirogi or Pepsi Cola.The story of how a three year old Football team left the 1000 year old soccer in the dust is worth a listen. It involves the winning of Championships, the import of US players, and an against-the-odds reelection of a far-sighted Mayor who supported the new sport and was rewarded by the team’s grateful fans. But it is a story for another day.Bottom line. American Football was, for the fi rst time in Poland, made as easily accessible as Soc-cer and, when judged head-to-head....pause for effect....people liked Football better. Especially young people.

TV does for american football what the printing press did for librariesYour humble writer is certainly a lover of American Football in all its forms, but would much rather watch it on TV than live. Laziness and a fondness for a nearby refrigerator certainly play their part. But, more importantly, after 40+ years as a fan I can’t always fi gure out what is going on at a live game. Don’t misunderstand. I still prefer a live football game to any other spectator event. But the game is very, very complex. On every play, 22 highly trained and conditioned men employ the various skills of Sumo wrestlers, Olympic run-ners, Strong-man contestants and World-class javelin throwers. They fi ght mano-e-mano or in groups for precious centimeters of turf and most often end in a tangled lump of heavily muscled humanity. Even if you have never seen the sport before, it makes for wonderfully fast, loud, colorful and even dangerous pageantry. But even to the most experienced eye, it’s diffi cult to sort it all out.To bring us into the light, some latter day Guten-berg brought forth Instant Slow-Motion Replay and the game has never been the same.Within your narrator’s lifetime, Professional Amer-ican Football was the third most popular sport in America! Yes I am old, but not ancient. This is RE-CENT history. However, once the sport made its way to TV and into the hands of commentators armed with Slo-Mo, it took only a little over a de-cade for Football to take the number one position.

Lowell Hussey - CEO of SuperBol, owner of the Owls and Crew Football teams as well as Sista Crew dance group and the Super Flag Ball High School Football program.He is a Harvard MBA and formerly Senior Vice President of TimeWarner in the US.

ARTYKUŁ W WERSJI POLSKIEJ ZNAJDZIESZ NA STRONIE 47

Page 45: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

Lokowanie nie każdemu się jednak podoba. W 2005 roku Amerykańska Gildia Scenarzy-stów wystosowała sprzeciw wobec zabiegom naginania fabuły �ilmów pod reklamy konkret-nych marek, w których rezultacie dziesiątkom milionów widzów sprzedaje się czasem bez ich wiedzy, w niejasny i podświadomy sposób produkty z pogwałceniem regulacji prawnych. Do sprawy ciekawie podszedł też reżyser David Fincher, odpowiadając na przykaz studia, by umieścić w Fight Clubie markowe produkty, zniszczeniem nowego Volkswagena Beetle’a czy wysadzeniem mieszkanka w stylu Ikea. Do nur-tu krytycznego włączyć należałoby także tego-roczny dokument twórcy słynnego Supersize Me Morgana Spurlocka, który swój ostatni pro-jekt pt. The greatest movie ever sold s�inanso-wał całkowicie za korporacyjne pieniądze, a sam

�ilm stał się jego meta-raportem z poszukiwań sponsorów do wspomnianego projektu.

A u nas

Unia Europejska generalnie krzywo patrzy na product placement i w Polsce lokowanie marek do niedawna było zabronione, choć nowelizacja w zasadzie tylko zalegalizowała stan faktyczny, bo proceder i tak kwitł w najlepsze. W PRLu wobec braków na półkach ciężko było mówić o ukrytej reklamie, już od lat 90-tych jednak na ekranach mogliśmy podziwiać chociażby toporne wciskanie Warki Strong w Operacji Samum, poznać pełen przepis na kurczaka a la Winiary w Klanie, a ostatnimi czasy wchłonąć cały bukiet logotypów w Nie kłam kochanie.

Na product placement można się wściekać lub nie, fali tej nie da się już jednak powstrzymać. Jeśli więc naprawdę nie uważasz się za konsu-menta, możesz co najwyżej posłuchać rady ame-rykańskiego aktywisty Ralpha Nadera, który na pytanie Spurlocka Dokąd mogę pójść, gdzie nie będzie żadnych reklam? odpowiada ironicznie Idź spać.

Jakub Kowalski

Najczęściej reklamowane poprzez product placement kategorie w kinie:

Samochodyseria James Bond, Bad Boys 2, Martix Reloaded, Transformers, I Am Legend, serial Heroes

Elektronikaseria James Bond, seriale Dr House, Smallville, Stargate, Sex and the City

Jedzenie i napojeBeetlejuice, Godzilla, Back to the future, American Idol (reality show)

Ironiczne podejście do product placement, czyli logo �irm i produktów znanych marek było możliwe w każdej prawie scenie �ilmu “Świat Wayne’a”. Dzisiaj już nie ma mowy o dowcipnym podejściu do tematu.

Robert Downey Jr nie przez przypadek przyjeżdza na bal w �ilmie Iron Man nowym Audi R8, model ten idealnie symbolizuje bogactwo głównego bohatera.

Product placement w reality show w USA

(okres 11 2007 -11 2008)

The Biggest Loser – 6,248

American Idol – 4,636

Extreme Makeover: Home Edition – 3,371

America’s Toughest Jobs – 2,807

One Tree Hill – 2,575

Deal or No Deal – 2,292

America’s Next Top Model – 2,241

Last Comic Standing – 1,993

Kitchen Nightmares – 1,853

Hell’s Kitchen – 1,807

APOCALYPSE 2020by Lowell Hussey

The secret to the simultaneous having and eating of cake REAVEALED!You buy some shares. They go up, all good, They go down, you get your money back. AND we’ll throw in a T-shirt! Too good to be true? Well, yeah, probably. Or at least I have never heard of such an offer. But here’s something almost as good. Buy a Guaranteed Season Ticket for the Wroclaw Crew and enjoy a season of world class sports entertainment, good all the way through to the Crew’s reclaiming of the Championship in Mid-July. Plus, you get a rather smart and edgy Crew T-shirt.“Not so fast, Roscoe”, you may say after shrewdly assessing the offer. ”What if the Crew DOESN’T WIN the Championship? What if they aren’t even IN the Championship”. Well, fear not. That’s where the “Guaranteed” bit comes into play. If the Crew doesn’t win the Championship, you get your money back. And, hey, keep the T-shirt for your trouble.So are the Crew THAT dominant that they can predict a sure Championship before the season even starts? Well not necessarily. Last season, while the Crew did indeed make it to the Cham-pionship, they were defeated there by their cross-town rivals, the Devils, in what most people in-volved consider to have been Wroclaw’s best sporting event of 2010.

And therein lies the secret to the Crew swagger. The Crew play American Football, Polish-style and theirs is the fastest growing sport in Poland due to incredibly high levels of audience satis-faction. They know if they can lure you in to see a game, you will probably be back. Hence their willingness to part with some short term ticket re-bates in order to attract long-term fans.

APOCALYPSE 2020Ok, by now you’ve probably sussed out that this article isn’t intended only to sell you season tickets to the Crew. The point here is that if you, like lots of folks, are spooked by an investment environ-ment where stocks, bonds and commodities are soaring amidst a truly rickety “recovery”, you may want to look at some truly alternative investments. Unfortunately, even a lot of the “mainstream alter-natives” are at stupid levels. Just try to pick up the odd Monet. Cheaper to start your own Museum and beg for loaners.So am I suggesting you run out and buy an Ameri-can Football team in Poland? Well, not yet. That’s later in the article. First a little background.In only fi ve years of existence, there are now nearly 30 Football teams in over 25 cities as part of the PLFA [the formal league for American Foot-ball in Poland]. About 2000 Poles play the game in full pads and equipment and countless others play versions of the game requiring no uniform or pads. Audiences to the games typical eclipse all but the top Division of other sports and are in-variably young, enthusiastic and non-violent. OK, so the numbers and trends look good blah, blah, blah. Lets get to the Kool stuff.The movers and shakers behind the sport in Poland intend to make it MORE POPULAR THAN SOCCER BY JANUARY 1, 2020!! Let me say that again.....well, better still, just go back and reread it. “Yepper and Hare Krishna will overtake all other faiths” you may add snarkily. On what is this based other than copious amounts of distil-late?Research, gentle reader, research!If you fi nd yourself in Bielawa Poland, enjoy the natural beauty, the peaceful country atmosphere, have a hike or a ski down a lovely slope for a great price with very little waiting. Also stop and talk to a friendly local about American Football and their beloved Owls. You will fi nd that 3 out of 10 Biela-wans have been to an American Football match in the last season and that more people under the age of 50 have been to see Football than to see Soccer. Three of ten also believe Football will be more popular than soccer by 2020 and 65%!!! of

those under 18 believe so. Now if this article has you pacing with nervous agitation and wonder, I’m sure you are not alone. But please be seated for this next bit. Ask a lo-cal in Bielawa if they have ever heard of the Owls football team and 76% of every man woman and child will answer in the affi rmative. If that man, woman or youngster happens to be under 40, the number will be 85%!!! This is an awareness level that rivals Pirogi or Pepsi Cola.The story of how a three year old Football team left the 1000 year old soccer in the dust is worth a listen. It involves the winning of Championships, the import of US players, and an against-the-odds reelection of a far-sighted Mayor who supported the new sport and was rewarded by the team’s grateful fans. But it is a story for another day.Bottom line. American Football was, for the fi rst time in Poland, made as easily accessible as Soc-cer and, when judged head-to-head....pause for effect....people liked Football better. Especially young people.

TV does for american football what the printing press did for librariesYour humble writer is certainly a lover of American Football in all its forms, but would much rather watch it on TV than live. Laziness and a fondness for a nearby refrigerator certainly play their part. But, more importantly, after 40+ years as a fan I can’t always fi gure out what is going on at a live game. Don’t misunderstand. I still prefer a live football game to any other spectator event. But the game is very, very complex. On every play, 22 highly trained and conditioned men employ the various skills of Sumo wrestlers, Olympic run-ners, Strong-man contestants and World-class javelin throwers. They fi ght mano-e-mano or in groups for precious centimeters of turf and most often end in a tangled lump of heavily muscled humanity. Even if you have never seen the sport before, it makes for wonderfully fast, loud, colorful and even dangerous pageantry. But even to the most experienced eye, it’s diffi cult to sort it all out.To bring us into the light, some latter day Guten-berg brought forth Instant Slow-Motion Replay and the game has never been the same.Within your narrator’s lifetime, Professional Amer-ican Football was the third most popular sport in America! Yes I am old, but not ancient. This is RE-CENT history. However, once the sport made its way to TV and into the hands of commentators armed with Slo-Mo, it took only a little over a de-cade for Football to take the number one position.

Lowell Hussey - CEO of SuperBol, owner of the Owls and Crew Football teams as well as Sista Crew dance group and the Super Flag Ball High School Football program.He is a Harvard MBA and formerly Senior Vice President of TimeWarner in the US.

ARTYKUŁ W WERSJI POLSKIEJ ZNAJDZIESZ NA STRONIE 47 45ENGLISH INSIDE

Page 46: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

No, Football wasn’t on TV in Bielawa, at least not live games. But the local TV station DID adopt the sport as its own and, combined with a powerful focus on schools and young people, helped cre-ate a US-like awareness and understanding of the sport. Conclusion: there is nothing genetically dif-ferent about Poles and Americans that causes them to choose one sport or another. In fact, 10% of Americans ARE genetic Poles. If you give young people an even choice with equal informa-tion and access between all the major sports, Football will win. Young people like speed and ac-tion and color and noise in their lives and in their sports. Football gives them what they want.Oh, right. The thing about TV. For the fi rst time ever, this year’s PLFA Championship game will be on National Television. And yes, there will be knowledgeable commentators and SLO-MO! To-day Bielawa, tomorrow....So begins the inevitable March to dominance by 2020.

OK, where do I sign?If you happen to be a Russian billionaire fl ying over Poland en route to your London penthouse, land immediately and buy the fi rst Football team you stumble upon. It will probably cost you less than the fuel for your trip. For those who are not rich, Russian or otherwise, I am not really recom-mending that you buy a team. Most of the teams are still private clubs for which there really isn’t anyone to buy from. But it should be mentioned that an investor recently bought the Warsaw Ea-gles, perhaps the premier franchise of the future, for a rumoured one million zloty total commitment. This compares to a marvelously mediocre Wro-claw Soccer team that was recently valued at 22 million zloty. Each is currently losing money. Any bets as to which is more likely to improve in the future? But there are many ways to play this thing short of buying a team. Obviously, if you are involved

in any kind of sports oriented retail from running shoes to supplements,tune into this sport. Its where the young people are going. Of course ev-ery player who wants to step on the fi eld needs a fairly expensive array of stuff from shoulder pads to special socks, all of which must currently be im-ported at great additional expense. There is little doubt that Polish manufacturers can master the Football helmet. But far more broadly, if you have any infl uence in any company selling any product meant to appeal to young people or young-spirited people, you re-ally need to get on this train. If I had such a prod-uct or service, be it a television program, a cell phone or a candy bar, I would lock in some kind of long-term sweetheart deal for sponsorship or marketing partnership. The investment is tiny and the upside is huge.And, of course, there is an entire army of facilita-tors who should see a payday from this phenom-enon at some point; these being the talent scouts, coaches, ad agencies etc. who develop, market and manage the players.There are lots more angles to be explored. Think of it this way; if you could transport back to the garage in which Google was being developed, Eric and company wouldn’t let you buy stock but I bet you could still fi gure a way to prosper from the coming tidal wave of cultural change. American football probably won’t be quite so large a wave, but it will certainly fl oat a few early arriving boats.

Will end-zone celebrations make Poland a better place?On the subject of cultural change, your humble author has some experience with such things. I was seated somewhat close to the campfi re as MTV was being hatched. I watched it evolve from a curiosity to a necessity to, well, whatever it is today. For better or for worse, it was as much an agent of cultural change as a business. I believe sport can have a similar infl uence on the young.

I fell into this whole Football thing because my son and I wanted to fi nd a place in Poland to see a game. But early on, I happened to ask a bunch of the Polish players how to say “teamwork” in Pol-ish. There was a rare silence.Young Poles are marvelously independent, self-confi dent and brave. However, most would not claim to be natural team players. I think that’s the central beauty of Football in Poland. The sport itself, more than any other, offers a stark and un-bending choice between teamwork and disaster. But equally important, Football in Poland is bring-ing with it the whole American Football culture of school pep rallies, school and community pride and belonging to something requiring shared responsibility and accomplishment. Our young people in Poland are clever and well educated. But they will increasingly emerge from a country of all white, independent-minded Catholics to fi nd themselves working in interdependent groups of multi-cultured, multi-colored peers. They will thrive only through cooperation.Football is not the sole solution to this need. But it can play a constructive role. And in the meantime, as it strives to supplant the deeply entrenched Polish Soccer culture, Polish-American Football is going to be a fascinating phenomenon to ob-serve.We guarantee it.Ps. Guess what, The Crew actually won the Pol-ish Championship on National Television in Biela-wa! Guess, I was right...

46 ENGLISH INSIDE

APOKALIPSA 2020autor: Lowell Hussey

I wilk syty i owca całaKupujesz udziały. Notowania idą w górę - wszyst-ko jest dobrze. Kiedy idą w dół, zwracamy ci pieniądze, a w prezencie dostajesz elegancki t-shirt. Zbyt piękne by było prawdziwe? A jednak! Chyba, że po prostu nigdy nie słyszałem opodobnej ofercie. Ale istnieje jedna - prawie tak dobra jak ta. Kupujesz sezonowy karnet na mec-ze The Crew Wrocław, ekscytujesz się przez cały sezon, oglądając na żywo sportową rozrywkę na światowym poziomie, by w końcu w połowie lipca być świadkiem fi nału, w którym The Crew odzyskują tytuł Mistrza Polski. A, i dostajesz kul-towy t-shirt. Zaraz, zaraz, coś tu nie gra - możesz powiedzieć, kiedy dokładniej przyjrzysz się tej pro-pozycji. - Co jeśli The Crew nie zostanie mistrzem albo nawet nie wejdą do półfi nału? Spokojnie. W tym momencie do gry wchodzi Gwarancja. Jeśli The Crew nie zdobędzie mistrzostwa, zwrócimy ci twoje pieniądze. Ale prosimy, zachowaj t-shirt. Czy zatem The Crew są tak dobrzy, że wróżą so-bie zwycięstwo jeszcze przed rozpoczęciem se-zonu? Niekoniecznie. Wprawdzie w zeszłym se-zonie wywalczyli miejsce w fi nale, ale tam zostali pokonani przez swojego wrocławskiego rywala - Devils. Niemniej jednak wielki fi nał został uznany za sportowe wydarzenie Wrocławia roku 2010. To

wyjaśnia trochę zuchwałą pewność siebie. The Crew gra w futbol amerykański, ale to futbol w polskim stylu. Futbol, który określany jest obec-nie mianem najszybciej rozwijającego się sportu w Polsce i który cieszy się wysokim poziomem usatysfakcjonowania publiczności. Wiedzą, że jeśli zwabią Cię na jeden mecz, prawdopodobnie wrócisz po więcej.

Apokalipsa 2020Chyba nie myślisz, że ten artykuł ma na celu sprzedanie ci karnetu na mecze The Crew? Choć jeśli mieszkasz w okolicach Wroclawia, to być może nie byłby to dla ciebie najgorszy zakup. W każdym bądź razie sedno jest inne. Słyszysz tu i ówdzie informacje ekonomiczne. Akcje, bony, ob-ligacje - niby idą w górę, ale sytuacja jest raczej chwiejna. Być może przyglądasz się bardziej al-ternatywnym formom inwestycji kapitału. Może al-ternatywne dzieła sztuki, które są chyba najmniej alternatywne z tych alternatywnych, ale jednak. Jakiś osobliwy Monet na początek? Eee, bardziej korzystne wydaje się otwarcie własnego muzeum - może dostaniesz kredyt. Czy namawiam Cię za-tem do kupienia drużyny futbolu amerkanskiego w Polsce? Nie. Przynajmniej jeszcze nie teraz - o tym w dalszej części artykułu - wcześniej krótkie wprowadzenie. W ciągu zaledwie 5 lat obecności futbolu amerykańskiego w Polsce, założono w ponad 25 miastach ponad 30 drużyn, które rywalizują w Pol-skiej Lidze Futbolu Amerykańskiego (PLFA). 2000 Polaków rozgrywa mecze w pełnym sprzęcie, a niezliczona ilość gra w wersję niewymagającą tak specjalistycznego ekwipunku. Wyłączając topowe polskie ligi innych dyscyplin sportowych, prawdopodobnie na żadne inne mecze nie przy-chodzi więcej osób, niż na futbol amerykański. Publiczność to głównie młodzi i pełni entuzjazmu, przyjaźńie nastawieni ludzie. OK, statystyki robią wrażenie, ale żeby nie zanudzać - pora na garść ciekawostek. Pionierzy futbolu amerykańskiego w Polsce twierdzą, że do 1 stycznia 2020 roku sport ten będzie bardziej popularny niż piłka nożna. Proszę pozwolić, że powtórzę. Albo nie, przecież już zostało to napisane. - Tak, a na ręce wyrośnie mi kaktus. - możesz dodać z przekąsem, stukająć się w czoło. Co, poza szaleństwem, skłania mnie do uwierzenia, że to się naprawdę wydarzy? Wyniki badań, drogi czytelniku, wyniki badań! Jeśli odwiedzisz miasto Bielawa w południowo-zachodniej Polsce, urzeknie Cię ono pięknem przyrody i spokojną atmosferą. Nie odmawiaj sobie wspinaczki lub przejażdzki na nartach po uroczych stokach. W mieście zatrzymaj się

na chwilę i porozmawiaj z mieszkańcami o fut-bolu amerykańskim i ich ukochanych Owls’ach. Trzech z dziesięciu Bielawian obejrzało w os-tatnim roku mecz futbolu amerykańskiego na stadionie. Spośród osób poniżej 50 roku życia większa liczba osób uczestniczyła w widowisku futbolu amerykańskiego niż piłki nożnej. Także trzech z dziesięciu respondentow wierzy, że futbol amerykański będzie bardziej popularny niż piłka nożna, przy czym jeśli weźmiemy pod uwagę młodzież do 18. roku życia, wierzy w to, co szósty młody człowiek. Jeśli ten artykuł zaczął cię już irytować, to zapewniam cię - nie jesteś jedyny. Ale usiądź proszę i przeczytaj ciąg dalszy. Pytając przypadkowych mieszkanców Bielawy czy zetknęli się kiedyś z nazwą Owls, 76% spośród wszystkich mężczyzn, kobiet i dzieci odpow-ie pozytywnie. Pytając tych przed 40 rokiem życia, 85% potwierdzi, że zna drużynę futbolu amerykańskiego Owls. Taki poziom świadomości można przyrównać do pierogów czy Coca-Coli! To fascynujące, w jaki sposób drużyna z zaled-wie 3-letnią historią zostawiła w tyle sport z ponad 1000-letnią tradycją. Złożyły się na to m.in. zdoby-cie mistrzostwa drugiej ligi i spektakularny awans do pierwszej, sprowadzenie amerykańskich graczy, reelekcja dzielnego Burmistrza, któremu za wsparcie udzielone nowemu sportowi, kibice odwdzięczyli się w wyborach. Ale to historia na inny dzień. Konkluzja? Futbol amerykański w Bie-lawie, po raz pierwszy w Polsce, stał się tak samo dostępny jak piłka nożna i wygląda na to, że ... jest bardziej lubiany. Szczególnie wśród młodych ludzi.

Czym druk dla bibliotek, tym telewizja dla futbolu amerykańskiego22-óch znakomicie przygotowanych i niesamowi-cie sprawnych mężczyzn prezentuje połączenie umiejętności zawodników sumo, olimpijskich sprinterów i strongman’ów. O każdy cenny cen-tymetr boiska walczą w pojedynkę lub w gru-pach, najczęściej jednak tworząc chaotyczne kłębowisko ze swoich umięśnionych ciał. Za każdym razem tworzy to niepowtarzalnie szybkie, głośne, kolorowe i czasami niebezpieczne widow-isko. Nawet najbardziej zaprawione oko, nie jest w stanie uchwycić wszystkich szczegółów widow-iska. Oświecił nas dopiero, jak chciałoby się rzec, późniejszy Gutenberg, który dając nam powtórki w zwolnionym tempie, odmienił futbol amerykański na zawsze. W czasach mojej młodości profes-jonalny futbol amerykański był trzecim najpopu-larniejszym sportem Ameryki! Owszem, jestem

Lowell Hussey - prezes fi rmy Su-perbol, właściciel dwóch drużyn futbolu amerykańskiego w Polsce: Bielawa The Owls i Wrocław The Crew, jak również grupy tanec-znej Sista Crew oraz szkolnego programu futbolu fl agowego Super Flag Bol. Absolwent studiów MBA Universytetu w Harvardzie. Były wiceprezes amerykańskiego koncernu Time-Warner.

Page 47: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

No, Football wasn’t on TV in Bielawa, at least not live games. But the local TV station DID adopt the sport as its own and, combined with a powerful focus on schools and young people, helped cre-ate a US-like awareness and understanding of the sport. Conclusion: there is nothing genetically dif-ferent about Poles and Americans that causes them to choose one sport or another. In fact, 10% of Americans ARE genetic Poles. If you give young people an even choice with equal informa-tion and access between all the major sports, Football will win. Young people like speed and ac-tion and color and noise in their lives and in their sports. Football gives them what they want.Oh, right. The thing about TV. For the fi rst time ever, this year’s PLFA Championship game will be on National Television. And yes, there will be knowledgeable commentators and SLO-MO! To-day Bielawa, tomorrow....So begins the inevitable March to dominance by 2020.

OK, where do I sign?If you happen to be a Russian billionaire fl ying over Poland en route to your London penthouse, land immediately and buy the fi rst Football team you stumble upon. It will probably cost you less than the fuel for your trip. For those who are not rich, Russian or otherwise, I am not really recom-mending that you buy a team. Most of the teams are still private clubs for which there really isn’t anyone to buy from. But it should be mentioned that an investor recently bought the Warsaw Ea-gles, perhaps the premier franchise of the future, for a rumoured one million zloty total commitment. This compares to a marvelously mediocre Wro-claw Soccer team that was recently valued at 22 million zloty. Each is currently losing money. Any bets as to which is more likely to improve in the future? But there are many ways to play this thing short of buying a team. Obviously, if you are involved

in any kind of sports oriented retail from running shoes to supplements,tune into this sport. Its where the young people are going. Of course ev-ery player who wants to step on the fi eld needs a fairly expensive array of stuff from shoulder pads to special socks, all of which must currently be im-ported at great additional expense. There is little doubt that Polish manufacturers can master the Football helmet. But far more broadly, if you have any infl uence in any company selling any product meant to appeal to young people or young-spirited people, you re-ally need to get on this train. If I had such a prod-uct or service, be it a television program, a cell phone or a candy bar, I would lock in some kind of long-term sweetheart deal for sponsorship or marketing partnership. The investment is tiny and the upside is huge.And, of course, there is an entire army of facilita-tors who should see a payday from this phenom-enon at some point; these being the talent scouts, coaches, ad agencies etc. who develop, market and manage the players.There are lots more angles to be explored. Think of it this way; if you could transport back to the garage in which Google was being developed, Eric and company wouldn’t let you buy stock but I bet you could still fi gure a way to prosper from the coming tidal wave of cultural change. American football probably won’t be quite so large a wave, but it will certainly fl oat a few early arriving boats.

Will end-zone celebrations make Poland a better place?On the subject of cultural change, your humble author has some experience with such things. I was seated somewhat close to the campfi re as MTV was being hatched. I watched it evolve from a curiosity to a necessity to, well, whatever it is today. For better or for worse, it was as much an agent of cultural change as a business. I believe sport can have a similar infl uence on the young.

I fell into this whole Football thing because my son and I wanted to fi nd a place in Poland to see a game. But early on, I happened to ask a bunch of the Polish players how to say “teamwork” in Pol-ish. There was a rare silence.Young Poles are marvelously independent, self-confi dent and brave. However, most would not claim to be natural team players. I think that’s the central beauty of Football in Poland. The sport itself, more than any other, offers a stark and un-bending choice between teamwork and disaster. But equally important, Football in Poland is bring-ing with it the whole American Football culture of school pep rallies, school and community pride and belonging to something requiring shared responsibility and accomplishment. Our young people in Poland are clever and well educated. But they will increasingly emerge from a country of all white, independent-minded Catholics to fi nd themselves working in interdependent groups of multi-cultured, multi-colored peers. They will thrive only through cooperation.Football is not the sole solution to this need. But it can play a constructive role. And in the meantime, as it strives to supplant the deeply entrenched Polish Soccer culture, Polish-American Football is going to be a fascinating phenomenon to ob-serve.We guarantee it.Ps. Guess what, The Crew actually won the Pol-ish Championship on National Television in Biela-wa! Guess, I was right...

APOKALIPSA 2020autor: Lowell Hussey

I wilk syty i owca całaKupujesz udziały. Notowania idą w górę - wszyst-ko jest dobrze. Kiedy idą w dół, zwracamy ci pieniądze, a w prezencie dostajesz elegancki t-shirt. Zbyt piękne by było prawdziwe? A jednak! Chyba, że po prostu nigdy nie słyszałem opodobnej ofercie. Ale istnieje jedna - prawie tak dobra jak ta. Kupujesz sezonowy karnet na mec-ze The Crew Wrocław, ekscytujesz się przez cały sezon, oglądając na żywo sportową rozrywkę na światowym poziomie, by w końcu w połowie lipca być świadkiem fi nału, w którym The Crew odzyskują tytuł Mistrza Polski. A, i dostajesz kul-towy t-shirt. Zaraz, zaraz, coś tu nie gra - możesz powiedzieć, kiedy dokładniej przyjrzysz się tej pro-pozycji. - Co jeśli The Crew nie zostanie mistrzem albo nawet nie wejdą do półfi nału? Spokojnie. W tym momencie do gry wchodzi Gwarancja. Jeśli The Crew nie zdobędzie mistrzostwa, zwrócimy ci twoje pieniądze. Ale prosimy, zachowaj t-shirt. Czy zatem The Crew są tak dobrzy, że wróżą so-bie zwycięstwo jeszcze przed rozpoczęciem se-zonu? Niekoniecznie. Wprawdzie w zeszłym se-zonie wywalczyli miejsce w fi nale, ale tam zostali pokonani przez swojego wrocławskiego rywala - Devils. Niemniej jednak wielki fi nał został uznany za sportowe wydarzenie Wrocławia roku 2010. To

wyjaśnia trochę zuchwałą pewność siebie. The Crew gra w futbol amerykański, ale to futbol w polskim stylu. Futbol, który określany jest obec-nie mianem najszybciej rozwijającego się sportu w Polsce i który cieszy się wysokim poziomem usatysfakcjonowania publiczności. Wiedzą, że jeśli zwabią Cię na jeden mecz, prawdopodobnie wrócisz po więcej.

Apokalipsa 2020Chyba nie myślisz, że ten artykuł ma na celu sprzedanie ci karnetu na mecze The Crew? Choć jeśli mieszkasz w okolicach Wroclawia, to być może nie byłby to dla ciebie najgorszy zakup. W każdym bądź razie sedno jest inne. Słyszysz tu i ówdzie informacje ekonomiczne. Akcje, bony, ob-ligacje - niby idą w górę, ale sytuacja jest raczej chwiejna. Być może przyglądasz się bardziej al-ternatywnym formom inwestycji kapitału. Może al-ternatywne dzieła sztuki, które są chyba najmniej alternatywne z tych alternatywnych, ale jednak. Jakiś osobliwy Monet na początek? Eee, bardziej korzystne wydaje się otwarcie własnego muzeum - może dostaniesz kredyt. Czy namawiam Cię za-tem do kupienia drużyny futbolu amerkanskiego w Polsce? Nie. Przynajmniej jeszcze nie teraz - o tym w dalszej części artykułu - wcześniej krótkie wprowadzenie. W ciągu zaledwie 5 lat obecności futbolu amerykańskiego w Polsce, założono w ponad 25 miastach ponad 30 drużyn, które rywalizują w Pol-skiej Lidze Futbolu Amerykańskiego (PLFA). 2000 Polaków rozgrywa mecze w pełnym sprzęcie, a niezliczona ilość gra w wersję niewymagającą tak specjalistycznego ekwipunku. Wyłączając topowe polskie ligi innych dyscyplin sportowych, prawdopodobnie na żadne inne mecze nie przy-chodzi więcej osób, niż na futbol amerykański. Publiczność to głównie młodzi i pełni entuzjazmu, przyjaźńie nastawieni ludzie. OK, statystyki robią wrażenie, ale żeby nie zanudzać - pora na garść ciekawostek. Pionierzy futbolu amerykańskiego w Polsce twierdzą, że do 1 stycznia 2020 roku sport ten będzie bardziej popularny niż piłka nożna. Proszę pozwolić, że powtórzę. Albo nie, przecież już zostało to napisane. - Tak, a na ręce wyrośnie mi kaktus. - możesz dodać z przekąsem, stukająć się w czoło. Co, poza szaleństwem, skłania mnie do uwierzenia, że to się naprawdę wydarzy? Wyniki badań, drogi czytelniku, wyniki badań! Jeśli odwiedzisz miasto Bielawa w południowo-zachodniej Polsce, urzeknie Cię ono pięknem przyrody i spokojną atmosferą. Nie odmawiaj sobie wspinaczki lub przejażdzki na nartach po uroczych stokach. W mieście zatrzymaj się

na chwilę i porozmawiaj z mieszkańcami o fut-bolu amerykańskim i ich ukochanych Owls’ach. Trzech z dziesięciu Bielawian obejrzało w os-tatnim roku mecz futbolu amerykańskiego na stadionie. Spośród osób poniżej 50 roku życia większa liczba osób uczestniczyła w widowisku futbolu amerykańskiego niż piłki nożnej. Także trzech z dziesięciu respondentow wierzy, że futbol amerykański będzie bardziej popularny niż piłka nożna, przy czym jeśli weźmiemy pod uwagę młodzież do 18. roku życia, wierzy w to, co szósty młody człowiek. Jeśli ten artykuł zaczął cię już irytować, to zapewniam cię - nie jesteś jedyny. Ale usiądź proszę i przeczytaj ciąg dalszy. Pytając przypadkowych mieszkanców Bielawy czy zetknęli się kiedyś z nazwą Owls, 76% spośród wszystkich mężczyzn, kobiet i dzieci odpow-ie pozytywnie. Pytając tych przed 40 rokiem życia, 85% potwierdzi, że zna drużynę futbolu amerykańskiego Owls. Taki poziom świadomości można przyrównać do pierogów czy Coca-Coli! To fascynujące, w jaki sposób drużyna z zaled-wie 3-letnią historią zostawiła w tyle sport z ponad 1000-letnią tradycją. Złożyły się na to m.in. zdoby-cie mistrzostwa drugiej ligi i spektakularny awans do pierwszej, sprowadzenie amerykańskich graczy, reelekcja dzielnego Burmistrza, któremu za wsparcie udzielone nowemu sportowi, kibice odwdzięczyli się w wyborach. Ale to historia na inny dzień. Konkluzja? Futbol amerykański w Bie-lawie, po raz pierwszy w Polsce, stał się tak samo dostępny jak piłka nożna i wygląda na to, że ... jest bardziej lubiany. Szczególnie wśród młodych ludzi.

Czym druk dla bibliotek, tym telewizja dla futbolu amerykańskiego22-óch znakomicie przygotowanych i niesamowi-cie sprawnych mężczyzn prezentuje połączenie umiejętności zawodników sumo, olimpijskich sprinterów i strongman’ów. O każdy cenny cen-tymetr boiska walczą w pojedynkę lub w gru-pach, najczęściej jednak tworząc chaotyczne kłębowisko ze swoich umięśnionych ciał. Za każdym razem tworzy to niepowtarzalnie szybkie, głośne, kolorowe i czasami niebezpieczne widow-isko. Nawet najbardziej zaprawione oko, nie jest w stanie uchwycić wszystkich szczegółów widow-iska. Oświecił nas dopiero, jak chciałoby się rzec, późniejszy Gutenberg, który dając nam powtórki w zwolnionym tempie, odmienił futbol amerykański na zawsze. W czasach mojej młodości profes-jonalny futbol amerykański był trzecim najpopu-larniejszym sportem Ameryki! Owszem, jestem

Lowell Hussey - prezes fi rmy Su-perbol, właściciel dwóch drużyn futbolu amerykańskiego w Polsce: Bielawa The Owls i Wrocław The Crew, jak również grupy tanec-znej Sista Crew oraz szkolnego programu futbolu fl agowego Super Flag Bol. Absolwent studiów MBA Universytetu w Harvardzie. Były wiceprezes amerykańskiego koncernu Time-Warner.

47ENGLISH INSIDE

Page 48: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

starszym panem, ale nie aż tak starym. To his-toria współczesna. Niemniej jednak, kiedy nasz sport trafi ł na ekrany telewizorów z komenta-torami uzbrojonymi w powtórki, wystarczyła jedna dekada, by futbol stał się w Ameryce sportem numer 1. Do lipca 2011 futbolu amerykańskiego w telewizji w Bielawie jeszcze nie było - przyna-jmniej nie relacji na żywo. Ale lokalna telewizja zaadaptowała już futbol jako swój sport mówiąc o nim, tłumacząc go i pomagając kreować styl życia, jaki z niego wynika i jaki młodzi ludzie w Bielawie kochają. Nie ma żadnej różnicy w DNA Polaków i Amerykanów, która determinowałaby wybór ich ulubionego sportu. W zasadzie 10% Amerykanów, ma bliższe bądź dalsze, polskie korzenie. Jeśli młodym ludziom dać wolny wybór oraz dostarczyć taką samą ilość informacji i dostępność wszystkich sportów, wybiorą futbol amerykański. Młodzież kocha szybkość, akcję, kolor i hałas, zarówno w swoim życiu, jak i w spor-cie który wybierają. Futbol amerykański daje im to, czego oczekują. Wracając do telewizji. W tym roku, po raz pierwszy w historii, mecz Polskiej Ligi Futbolu Amerykańskiego będzie transmitowany w ogólnopolskiej stacji. Będą kompetentni komenta-torzy i powtórki w zwolnionym tempie! Droga do roku 2020 właśnie się rozpoczyna.

Gdzie mogę się zapisać?Jeśli jesteś rosyjskim bilionerem i lecisz właśnie nad Polską do swojego domu w Londynie, ląduj natychmiast i kup pierwszy klub futbolu amerykańskiego, jaki zobaczysz. Nie będzie cię to kosztować więcej niż paliwona twoją wycieczkę. Ci mniej zamożni, Rosjanie czy inni, niekoniecznie muszą kupować drużyny. Większość drużyn w Polsce to wciąż prywat-nie zarządzane kluby, których często nie ma właściwie od kogo odkupić. Ale warto wspomnieć, że pewien inwestor kupił warszawską drużynę Eagles - plotka głosi, że za kwotę miliona złotych. Dla porównania, wrocławski klub piłki nożnej,

średnia półka - ani lepszy ani gorszy, został wy-ceniony na 22 miliony złotych. Jeden i drugi traci na razie pieniądze. Który będzie sobie fi nansowo radził lepiej w przyszłości? Przyjmuję zakłady. Jest więcej sposobów na zarobienie na futbolu niż tylko kupienie drużyny. Jesteś dystrybutorem lub pro-ducentem jakichkolwiek produktów związanych ze sportem, od butów do biegania zaczynając na suplementach kończąc? Wejdź do gry, do której wchodzą młodzi ludzie! Każdy zawodnik grający w futbol potrzebuje dość drogiego osprzętu, od naramienników do specjalnych skarpet. Wszyst-ko to jest obecnie importowane z zagranicy, co dodatkowo podnosi koszty. Idąc dalej, jeśli masz wpływy w fi rmach sprzedających cokolwiek, cze-go targetem jest młodzież lub ludzie młodzi duch-em, naprawdę musisz się przyłączyć. Osobiście gdybym miał taki produkt czy usługę - telewizor, telefon komórkowy czy batonik, wszedłbym w taką sponsorsko-marketingową współpracę. Wkład jest niewielki, a zyski olbrzymie. Są też całe rzesze specjalistów, którzy będą czerpać korzyści z fenomenu futbolu amerykańskiego. To łowcy talentów, trenerzy, agencje reklamowe - ci wszyscy, którzy będą pracować przy rozwoju, marketingu i zarządzaniu. Możliwości jest wiele. Pomyśl o tym w ten sposób - kiedy Google nie wyszedł jeszcze z garażu, Eric i jego towarzysze nie mogliby zaoferować Ci sprzedaży akcji fi rmy, ale na pewno znalazłbyś inny sposób by także czerpać korzyści z tego, cowniosła w kulturę ich innowacyjność. Futbol to będzie kaliber raczej mniejszy niż Google, ale też zrobi trochę zamieszania.

Czy radość na linii końcowej uczyni Polskę szczęśliwszą?W temacie przełomowych momentów w kul-turze skromny autor ma pewne doświadczenie. Przyglądałem się z bardzo bliska, kiedy MTV wykluwało się ze skorupki. Widziałem jak ewoluowała - od czasów kiedy wzbudzała

ciekawość, przez okres kiedy ludzie nie wyobrażali sobie muzyki bez MTV, aż po dzień dzisiejszy, kiedy jest, hmm, czymkolwiek dziś jest. Tak czy inaczej, jest to zjawisko w takim samym stopniu kulturowe jak i biznesowe. Wierzę, że sport także wpływa na młodzież. Zacząłem popularyzować futbol, ponieważ mój syn i ja chcieliśmy znaleźć w Polsce miejsce, gdzie moglibyśmy na żywo obejrzeć mecz. We wszesnych początkach zdarzyło mi się spytać grupy zawodników, jak powiedzieć “teamwork” po Polsku. Zamiast odpowiedzi - cisza jak makiem zasiał. Polska młodzież jest niesamowicie niezależna, pewna siebie i odważna. Ale większość z nich twierdzi, że są raczej indywidualistami, a nie częścią grupy. Grając w futbol stajesz przed wyborem: albo grasz zespołowo albo zacznij przygotowywać się na katastrofę. Młodzi ludzie uczą sie kul-tury pracy zespołowej. Myślę, że to jest właśnie najpiękniejsze w futbolu amerykańskim w Polsce. Ale równie istotne jest wprowadzenie elementów stylu życia i kultury futbolu amerykańskiego poprzez rozwijanie idei osiągania wspólnego suk-cesu i zaszczepienia dumy z przynależności do społeczności. Nasi młodzi ludzie są inteligentni i dobrze wykształceni. Wielu z nich wyjedzie z Polski, która jest stosunkowo monokulturowym krajem, by pracować w międzynarodowych i interkulturowych środowiskach. Będą tam do-brze prosperować tylko wtedy, gdy będą po-trafi li współpracować z osobami o odmiennych wyznaniach, kolorze skóry czy zachowaniach. Oczywiście futbol nie jest jedynym rozwiązaniem, by tego uczyć. Ale nie jest złym początkiem. A w międzyczasie, kiedy będziemy usiłować wypierać polską piłkę nożną, futbol będzie fascynującym fenomenem do obserwowania. Dajemy na to 100% gwarancji. Ps. The Crew zdobyło Mistrzostwo Polski, a mecz fi nałowy w Bielawie transmitowała ogólnopolska telewizja. Chyba miałem rację.

tłumaczenie: Jakub Głogowski

48 ENGLISH INSIDE

Kelly RowlandHere I Am

Universal Republic

Po latach przesuwania premiery i miesiącach ocze-kiwania, ukazuje się płyta drugiego głosu Destiny’s Child. No własnie... drugiego i ta etykieta chyba już na zawsze pozostanie dołączona do nazwiska Kelly - ale od początku. Jako pierwszy ukazał się singiel „Motivation”, z gościnnym udziałem Lil Way-ne’a, który zdobył szczyt chyba wszystkich list prze-bojów w USA. To dawało nadzieję wszystkim fanom na dzieło, które zrekompensuje oczekiwanie. Na płycie faktycznie możemy posłuchać wszystkiego. Jest pop, jest soul, mamy utwór klubowy (witamy ponownie Davida Guette). Jest mocno, hitowo i poprawnie, ale… no właśnie tylko poprawnie. Z takim głosem Kelly stać na dużo więcej, a dosta-liśmy album, który stanie na półce obok wielu tego typu produkcji. Dodatkowym minusem jest fakt, że po tak długim oczekiwaniu na płycie znajdziemy zaledwie 10 utwórów (plus 2 w wersji deluxe, które wyszły już w zeszłym roku). Nie ładnie Kelly! Płyty oczywiście słucha się dobrze, jednak na prawdziwy wystrzał talentu i energii będziemy czekać dalej. Oby jak najkrócej.

Jakub Głogowski

Limp BizkitGold Cobra

Interscope

Chyba nikt już nie wierzył, że po całej serii kon-fl iktów w zespole, Limp Bizkit nagra jeszcze coś razem. Myślę, że wielu nie wierzyło już nawet w umiejętności złego chłopca w czerwonej cza-pecze - Freda Dursta. A jednak! Po sześciu latach przerwy własnie ukazała sie piąta studyjna płyta zespołu. Nagrywana przez 7 miesięcy nie przynosi żadnych zmian, ani nowinek w stylu zespołu, jed-nakże brzmienie jest,jak gdyby odrobinę szlachet-niejsze. Ciężkie gitarowe riffy (fascynacja Black Sabbath?) niezmiennie mieszają się z rapowanymi fragmentami tekstów...powodują jednakże mimo-wolne tupanie nogą lub wręcz wywołują ochote na

podrygiwanie, czy nawet taniec. Miłośnicy zespołu niewątpliwie będą zachwyceni,ale czy przybędzie nowych fanów? Na pewno jest to kawał ciężkie-go, momentami melodyjnego, ale bardzo dobrego rocka. Niewątpliwymi “lokomotywami” płyty są utwór tytułowy oraz moim zdaniem - kolejny singiel - “Shotgun”... Głośnego słuchania i...dobrej zaba-wy!!!

Mirosław Głogowski

Michael Bolton-Gems: The Duet

CollectionSony Music

Jeśli nie masz pomysłu na nową płytę, a stan konta wyraźnie maleje, to przepis jest prosty... Weź garść światowych standardów ...zaproś grono przyjaciół - w tym przypadku wielkich światowych gwiazd, m.in.Eva Cassidy, Lara Fabian, Chris Botti, Seal ...delikatnie zmień aranżację i ...może wierni fani to kupią... Niestety to już chyba schyłek kariery, w gruncie rzeczy świetnego wokalisty, o którym sam Luciano Pavarotti powiedział:”Grande teno-re”... Pozostanie chyba tylko brylowanie na “teniso-wych” imprezach...

Katie Melua with the Stuttgart Philharmonic Orchestra

Zapis koncertu, który odbył się w 2009 roku w ramach Jazz Open Festval w Stuttgarcie. DVD, które niewątpliwie zadowoli większość fanów wokalistki, choć napewno znajdzie się również gru-pa nie do końca usatysfakcjonowanych... Utwory Katie z orkiestrą pod batutą Mike`a Batta brzmią odrobinę inaczej, a ponadto wokalistka pokazu-je momentami bluesowy “lwi pazur”, co dodaje smaczku nagraniom. Moim zdaniem jedno z naj-lepszych DVD koncetowych ostatnich miesięcy... Pozycja obowiązkowa obok koncertów Chrisa Botti w Bostonie i Stinga w Berlinie...

Mirosław Głogowski

Beyonce4

Columbia Records

Beyonce po raz kolejny udowodniła swoim fanom i krytykom, że jest jedną z najlepszych wokalistek naszych czasów. Zapowiadając płytę powiedziała: To nie będzie ani R&B, ani klasyczny pop, ani rock – to będzie połączenie wszystkich brzmień, które kocham. Wystarczy posłuchać takich kawałków jak Run The World (Girls), Party czy Love On Top, żeby przekonać się, że się nie myliła. Czuć w nich wyraź-nie mieszankę dancehallu, popu i R&B. W ostatnim utworze słychać inspiracje latami 80’. I choć na krążku dominują kompozycje spokojniejsze, nie jest on monotonny, a słuchacz zaskakiwany jest z utworu na utwór. Duży plus za to, że Beyonce poszła swoją własną drogą, że nie weszła w domi-nujący teraz popowodyskotekowy nurt. Na każdym kroku udowadnia, że ma wspaniały, mocny wokal, który nie potrzebuje elektronicznych impulsów.

Alicja Pereczkowska

Maleo ReggaeRockers- Rzeka Dzieciństwa

Magic Records

Darek Malejonek, który już jest żywą legendą pol-skiego reggae, wraz z zespołem, postanowił zabrać nas w kolejną muzyczną podróż. Tym razem, będąc naszym przewodnikiem po kanonie polskiej muzyki XX wieku. Jeśli myśleliście, że Niemen, Grechuta czy Nalepa nie odnaleźłiby się w muzyce reggae, pomyślcie raz jeszcze. Zespół zaaranżował wszyst-kie utwory pod swój styl jednocześnie zachowująć charakter oryginałów. O tym jak dobrze brzmi fi nal-ne dzieło, świadczy fakt, że chyba po raz pierwszy w historii wszyscy zaproszeni artyści zgodzili się na wykorzystanie swoich utworów w nowych wersjach. Brzmienie uzyskane dzięki użyciu analogowego sprzętu i instrumentów oscyluje gdzieś wokół kla-syków z lat 60tych i 70tych. Gdy do tej mieszanki dodamy plejadę gości którzy śmiało mogą zostać nazwani głosami młodego pokolenia, tj: Wilku, Gutek, Lilu, Ras Luta i Pięć Dwa, otrzymujemy doskonały album, który dla młodszych jest wspa-niałą lekcją historii, a dla starszych dowodem jak uniwersalnym językiem jest muzyka.

Jakub Głogowski

Muzyka

Page 49: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

starszym panem, ale nie aż tak starym. To his-toria współczesna. Niemniej jednak, kiedy nasz sport trafi ł na ekrany telewizorów z komenta-torami uzbrojonymi w powtórki, wystarczyła jedna dekada, by futbol stał się w Ameryce sportem numer 1. Do lipca 2011 futbolu amerykańskiego w telewizji w Bielawie jeszcze nie było - przyna-jmniej nie relacji na żywo. Ale lokalna telewizja zaadaptowała już futbol jako swój sport mówiąc o nim, tłumacząc go i pomagając kreować styl życia, jaki z niego wynika i jaki młodzi ludzie w Bielawie kochają. Nie ma żadnej różnicy w DNA Polaków i Amerykanów, która determinowałaby wybór ich ulubionego sportu. W zasadzie 10% Amerykanów, ma bliższe bądź dalsze, polskie korzenie. Jeśli młodym ludziom dać wolny wybór oraz dostarczyć taką samą ilość informacji i dostępność wszystkich sportów, wybiorą futbol amerykański. Młodzież kocha szybkość, akcję, kolor i hałas, zarówno w swoim życiu, jak i w spor-cie który wybierają. Futbol amerykański daje im to, czego oczekują. Wracając do telewizji. W tym roku, po raz pierwszy w historii, mecz Polskiej Ligi Futbolu Amerykańskiego będzie transmitowany w ogólnopolskiej stacji. Będą kompetentni komenta-torzy i powtórki w zwolnionym tempie! Droga do roku 2020 właśnie się rozpoczyna.

Gdzie mogę się zapisać?Jeśli jesteś rosyjskim bilionerem i lecisz właśnie nad Polską do swojego domu w Londynie, ląduj natychmiast i kup pierwszy klub futbolu amerykańskiego, jaki zobaczysz. Nie będzie cię to kosztować więcej niż paliwona twoją wycieczkę. Ci mniej zamożni, Rosjanie czy inni, niekoniecznie muszą kupować drużyny. Większość drużyn w Polsce to wciąż prywat-nie zarządzane kluby, których często nie ma właściwie od kogo odkupić. Ale warto wspomnieć, że pewien inwestor kupił warszawską drużynę Eagles - plotka głosi, że za kwotę miliona złotych. Dla porównania, wrocławski klub piłki nożnej,

średnia półka - ani lepszy ani gorszy, został wy-ceniony na 22 miliony złotych. Jeden i drugi traci na razie pieniądze. Który będzie sobie fi nansowo radził lepiej w przyszłości? Przyjmuję zakłady. Jest więcej sposobów na zarobienie na futbolu niż tylko kupienie drużyny. Jesteś dystrybutorem lub pro-ducentem jakichkolwiek produktów związanych ze sportem, od butów do biegania zaczynając na suplementach kończąc? Wejdź do gry, do której wchodzą młodzi ludzie! Każdy zawodnik grający w futbol potrzebuje dość drogiego osprzętu, od naramienników do specjalnych skarpet. Wszyst-ko to jest obecnie importowane z zagranicy, co dodatkowo podnosi koszty. Idąc dalej, jeśli masz wpływy w fi rmach sprzedających cokolwiek, cze-go targetem jest młodzież lub ludzie młodzi duch-em, naprawdę musisz się przyłączyć. Osobiście gdybym miał taki produkt czy usługę - telewizor, telefon komórkowy czy batonik, wszedłbym w taką sponsorsko-marketingową współpracę. Wkład jest niewielki, a zyski olbrzymie. Są też całe rzesze specjalistów, którzy będą czerpać korzyści z fenomenu futbolu amerykańskiego. To łowcy talentów, trenerzy, agencje reklamowe - ci wszyscy, którzy będą pracować przy rozwoju, marketingu i zarządzaniu. Możliwości jest wiele. Pomyśl o tym w ten sposób - kiedy Google nie wyszedł jeszcze z garażu, Eric i jego towarzysze nie mogliby zaoferować Ci sprzedaży akcji fi rmy, ale na pewno znalazłbyś inny sposób by także czerpać korzyści z tego, cowniosła w kulturę ich innowacyjność. Futbol to będzie kaliber raczej mniejszy niż Google, ale też zrobi trochę zamieszania.

Czy radość na linii końcowej uczyni Polskę szczęśliwszą?W temacie przełomowych momentów w kul-turze skromny autor ma pewne doświadczenie. Przyglądałem się z bardzo bliska, kiedy MTV wykluwało się ze skorupki. Widziałem jak ewoluowała - od czasów kiedy wzbudzała

ciekawość, przez okres kiedy ludzie nie wyobrażali sobie muzyki bez MTV, aż po dzień dzisiejszy, kiedy jest, hmm, czymkolwiek dziś jest. Tak czy inaczej, jest to zjawisko w takim samym stopniu kulturowe jak i biznesowe. Wierzę, że sport także wpływa na młodzież. Zacząłem popularyzować futbol, ponieważ mój syn i ja chcieliśmy znaleźć w Polsce miejsce, gdzie moglibyśmy na żywo obejrzeć mecz. We wszesnych początkach zdarzyło mi się spytać grupy zawodników, jak powiedzieć “teamwork” po Polsku. Zamiast odpowiedzi - cisza jak makiem zasiał. Polska młodzież jest niesamowicie niezależna, pewna siebie i odważna. Ale większość z nich twierdzi, że są raczej indywidualistami, a nie częścią grupy. Grając w futbol stajesz przed wyborem: albo grasz zespołowo albo zacznij przygotowywać się na katastrofę. Młodzi ludzie uczą sie kul-tury pracy zespołowej. Myślę, że to jest właśnie najpiękniejsze w futbolu amerykańskim w Polsce. Ale równie istotne jest wprowadzenie elementów stylu życia i kultury futbolu amerykańskiego poprzez rozwijanie idei osiągania wspólnego suk-cesu i zaszczepienia dumy z przynależności do społeczności. Nasi młodzi ludzie są inteligentni i dobrze wykształceni. Wielu z nich wyjedzie z Polski, która jest stosunkowo monokulturowym krajem, by pracować w międzynarodowych i interkulturowych środowiskach. Będą tam do-brze prosperować tylko wtedy, gdy będą po-trafi li współpracować z osobami o odmiennych wyznaniach, kolorze skóry czy zachowaniach. Oczywiście futbol nie jest jedynym rozwiązaniem, by tego uczyć. Ale nie jest złym początkiem. A w międzyczasie, kiedy będziemy usiłować wypierać polską piłkę nożną, futbol będzie fascynującym fenomenem do obserwowania. Dajemy na to 100% gwarancji. Ps. The Crew zdobyło Mistrzostwo Polski, a mecz fi nałowy w Bielawie transmitowała ogólnopolska telewizja. Chyba miałem rację.

tłumaczenie: Jakub Głogowski

Kelly RowlandHere I Am

Universal Republic

Po latach przesuwania premiery i miesiącach ocze-kiwania, ukazuje się płyta drugiego głosu Destiny’s Child. No własnie... drugiego i ta etykieta chyba już na zawsze pozostanie dołączona do nazwiska Kelly - ale od początku. Jako pierwszy ukazał się singiel „Motivation”, z gościnnym udziałem Lil Way-ne’a, który zdobył szczyt chyba wszystkich list prze-bojów w USA. To dawało nadzieję wszystkim fanom na dzieło, które zrekompensuje oczekiwanie. Na płycie faktycznie możemy posłuchać wszystkiego. Jest pop, jest soul, mamy utwór klubowy (witamy ponownie Davida Guette). Jest mocno, hitowo i poprawnie, ale… no właśnie tylko poprawnie. Z takim głosem Kelly stać na dużo więcej, a dosta-liśmy album, który stanie na półce obok wielu tego typu produkcji. Dodatkowym minusem jest fakt, że po tak długim oczekiwaniu na płycie znajdziemy zaledwie 10 utwórów (plus 2 w wersji deluxe, które wyszły już w zeszłym roku). Nie ładnie Kelly! Płyty oczywiście słucha się dobrze, jednak na prawdziwy wystrzał talentu i energii będziemy czekać dalej. Oby jak najkrócej.

Jakub Głogowski

Limp BizkitGold Cobra

Interscope

Chyba nikt już nie wierzył, że po całej serii kon-fl iktów w zespole, Limp Bizkit nagra jeszcze coś razem. Myślę, że wielu nie wierzyło już nawet w umiejętności złego chłopca w czerwonej cza-pecze - Freda Dursta. A jednak! Po sześciu latach przerwy własnie ukazała sie piąta studyjna płyta zespołu. Nagrywana przez 7 miesięcy nie przynosi żadnych zmian, ani nowinek w stylu zespołu, jed-nakże brzmienie jest,jak gdyby odrobinę szlachet-niejsze. Ciężkie gitarowe riffy (fascynacja Black Sabbath?) niezmiennie mieszają się z rapowanymi fragmentami tekstów...powodują jednakże mimo-wolne tupanie nogą lub wręcz wywołują ochote na

podrygiwanie, czy nawet taniec. Miłośnicy zespołu niewątpliwie będą zachwyceni,ale czy przybędzie nowych fanów? Na pewno jest to kawał ciężkie-go, momentami melodyjnego, ale bardzo dobrego rocka. Niewątpliwymi “lokomotywami” płyty są utwór tytułowy oraz moim zdaniem - kolejny singiel - “Shotgun”... Głośnego słuchania i...dobrej zaba-wy!!!

Mirosław Głogowski

Michael Bolton-Gems: The Duet

CollectionSony Music

Jeśli nie masz pomysłu na nową płytę, a stan konta wyraźnie maleje, to przepis jest prosty... Weź garść światowych standardów ...zaproś grono przyjaciół - w tym przypadku wielkich światowych gwiazd, m.in.Eva Cassidy, Lara Fabian, Chris Botti, Seal ...delikatnie zmień aranżację i ...może wierni fani to kupią... Niestety to już chyba schyłek kariery, w gruncie rzeczy świetnego wokalisty, o którym sam Luciano Pavarotti powiedział:”Grande teno-re”... Pozostanie chyba tylko brylowanie na “teniso-wych” imprezach...

Katie Melua with the Stuttgart Philharmonic Orchestra

Zapis koncertu, który odbył się w 2009 roku w ramach Jazz Open Festval w Stuttgarcie. DVD, które niewątpliwie zadowoli większość fanów wokalistki, choć napewno znajdzie się również gru-pa nie do końca usatysfakcjonowanych... Utwory Katie z orkiestrą pod batutą Mike`a Batta brzmią odrobinę inaczej, a ponadto wokalistka pokazu-je momentami bluesowy “lwi pazur”, co dodaje smaczku nagraniom. Moim zdaniem jedno z naj-lepszych DVD koncetowych ostatnich miesięcy... Pozycja obowiązkowa obok koncertów Chrisa Botti w Bostonie i Stinga w Berlinie...

Mirosław Głogowski

Beyonce4

Columbia Records

Beyonce po raz kolejny udowodniła swoim fanom i krytykom, że jest jedną z najlepszych wokalistek naszych czasów. Zapowiadając płytę powiedziała: To nie będzie ani R&B, ani klasyczny pop, ani rock – to będzie połączenie wszystkich brzmień, które kocham. Wystarczy posłuchać takich kawałków jak Run The World (Girls), Party czy Love On Top, żeby przekonać się, że się nie myliła. Czuć w nich wyraź-nie mieszankę dancehallu, popu i R&B. W ostatnim utworze słychać inspiracje latami 80’. I choć na krążku dominują kompozycje spokojniejsze, nie jest on monotonny, a słuchacz zaskakiwany jest z utworu na utwór. Duży plus za to, że Beyonce poszła swoją własną drogą, że nie weszła w domi-nujący teraz popowodyskotekowy nurt. Na każdym kroku udowadnia, że ma wspaniały, mocny wokal, który nie potrzebuje elektronicznych impulsów.

Alicja Pereczkowska

Maleo ReggaeRockers- Rzeka Dzieciństwa

Magic Records

Darek Malejonek, który już jest żywą legendą pol-skiego reggae, wraz z zespołem, postanowił zabrać nas w kolejną muzyczną podróż. Tym razem, będąc naszym przewodnikiem po kanonie polskiej muzyki XX wieku. Jeśli myśleliście, że Niemen, Grechuta czy Nalepa nie odnaleźłiby się w muzyce reggae, pomyślcie raz jeszcze. Zespół zaaranżował wszyst-kie utwory pod swój styl jednocześnie zachowująć charakter oryginałów. O tym jak dobrze brzmi fi nal-ne dzieło, świadczy fakt, że chyba po raz pierwszy w historii wszyscy zaproszeni artyści zgodzili się na wykorzystanie swoich utworów w nowych wersjach. Brzmienie uzyskane dzięki użyciu analogowego sprzętu i instrumentów oscyluje gdzieś wokół kla-syków z lat 60tych i 70tych. Gdy do tej mieszanki dodamy plejadę gości którzy śmiało mogą zostać nazwani głosami młodego pokolenia, tj: Wilku, Gutek, Lilu, Ras Luta i Pięć Dwa, otrzymujemy doskonały album, który dla młodszych jest wspa-niałą lekcją historii, a dla starszych dowodem jak uniwersalnym językiem jest muzyka.

Jakub Głogowski

Muzyka49RECENZJE

Page 50: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

Jill ScottThe Light

Of The SunWarner Bros.

Przenieśmy się w czasie - mamy rok 2011, muzy-ka płynie wolno, jest mocno improwizowana, a efekty nakładane na wokale nie istnieją, alter-natywna rzeczywistość? Nie, to triumfalny powrót Jill Scott, która po czterech latach uraczyła nas nowym albumem. Przez ostatnie lata Jill była jak-by nieobecna, borykając się z problemami osobi-stymi, co ma swoje odbicie na warstwie tekstowej albumu. Utwory często mówią o byciu w dołku, jednak zawsze triumfalnie wychodząc do przodu. Umiejętnie żonglując rapem, funkiem, soulem czy jazzem, za każdym razem jednak dopasowując swój wokal do stylu, Jill udowadnia dlaczego jest już klasycznym głosem. Jill jest pewna siebie, panuje nad albumem, jednak częściowo oddając pole zaproszonym gościom (Eve, Anthony Hamil-ton, Doug E.Fresh i Paul Wall). Wszyscy z nich spisali się znakomicie, stanowiąc zdecydowaną wartość dodaną do płyty. Gdy dodamy do siebie te wszystkie elementy, mamy przed uszami dzieło, które powinno zostac wysłuchane przez każdego, kto ceni muzykę - dobrą muzykę.

Jakub Głogowski

PitbullPlanet Pit

Polo Grounds

W ostatnich miesiącach prawie żadna taneczna płyta czołowych wokalistów r`n`b, nie może sie obejść bez obecności na niej Akona lub PITBUL-LA. I ta płyta jest własnie “ściągnięciem długów” przez Pitbulla. Płyta składa sie właściwie tylko z featów, a Pitbull jest coraz w coraz mniejszym stopniu raperem, a coraz większym piosenka-rzem...a przede wszystkim producentem. Typo-wo komercyjny produkt, ale... najwyższej jakości świetna muzyka do klubu lub na imprezę. Wła-ściwie, co drugi utwór na płycie - to już prze-bój, lub będzie przebojem. Właśnie parkietami zawładnął “Rain over me” w duecie z Marc’iem Anthony (czyżby spłata zobowiązań J-Lo?).

A całość najlepiej charakteryzują cytaty z dwóch utworów: “If you`re sexy and you know it,clap your hands” I “I`m such a dirty dog/My teeth`ll snap your bra” Miłego imprezowania!!!

Mirosław Głogowski

ShaggySummer in Kingston

Ranch

Mr Boombastic już w latach 90-tych przyzwyczaił nas do faktu, że pojawiał się z singlem, który zdo-bywał wszystkie listy przebojów, po nim wydawał album wzmocniony kilkoma teledyskami i znikał. Przez ponad 15 lat był to przepis na sukces. Arty-sta, któremu daleko od skandali i plotek, który gra jedne z najlepszych koncertów świata, rozchwyty-wany przez muzyków wszystkich prawie styli stał się synonimem sukcesu. Mówi się, że „nie zmienia się zwycięskiej drużyny”, nasuwa się więc pytanie, dlaczego Shaggy zaczął pojawiać się gościnnie w kolejnych singlach znanych i nieznanych arty-stów, wypuszczając do sieci kolejne utwory ze swoim udziałem. W lutym ukazał się album „Shag-gy & friends”, który w porównaniu z poprzednimi albumami przeszedł bez wielkiego szumu. Minę-ło pół roku a Shaggy niespodziewanie wypuścił kolejny album, który pojawił się w cyfrowej sprze-daży za jedyne 3 dolary (jednocześnie zawierając jedynie 9 utworów). Singiel „Sugarcane” oczywi-ście wspina się na szczyty list. Jednak czy tego oczekuje się od mistrza? Mam nadzieję, że obie wydane w tym roku produkcje to tylko preludium do ataku, który szykuje nam mistrz reaggae i dancehall. Chwilowo jednak, delektuje się krótką podróżą na Jamajkę na „Summer of Kingston”.

Jakub Głogowski

Benny BenassiElectroman

Ultra Records

Kiedy parę lat temu uszy wszystkich słuchaczy wypełniły się charakterystyczną „wiertarką” zło-żoną z basu w utworze „Satisfaction”, większość zastanawiała się kim jest Włoch, który sam roz-począł coś, co w kolejnych latach stało się nowym nurtem w muzyce klubowej. Przez ten okres dawał

nam kolejne hity, zarówno w postaci całkowicie własnych aranżacji jak i nowych wersji wielu prze-bojów sprzed lat. Żaden z nich jednak nie mógł się równać z tym, co działo się na pierwszej płycie. Teraz Benassi wydaje już dla największej amery-kańskiej wytwórni, pokazując swój talent całemu światu przy współpracy z artystami światowego kalibru. Często produkując ich utwory, jeszcze częściej je remiksując, by w końcu zaprosić ich na własną płytę. Brzmi jak murowany przepis na sukces? Zdecydowanie tak, ale czy to jest to za co słuchacze pokochali jego muzykę? Mamy tu Chri-sa Browna, jest T-pain, pojawia się nawet Kelis. Wszystkie utwory brzmią dobrze, a sam album jest wyrazem obecnego statusu mody na muzy-kę. Jednak czy na pewno o to chodzi? Komercyj-ny słuchacz ma prawdziwą ucztę, zagorzali fani mogą poczuć się nieco zawiedzeni.

Jakub Głogowski

Basement Jaxx vsMetropole Orkest

Atlantic Jaxx Records

Fanem brytyjskiego duetu jestem od lat. Felix i Simon wyznają chyba zasadę, że kiedy słucha-cze myślą, że już niczym nie można ich zasko-czyć, należy poczekać na kolejny album. Lista ich hitów mogłaby wypełnić parę albumów, podobnie jak lista artystów, którzy się na nich wzorują. Po świetnie przyjętym albumie Scars, duet wydaje płytę nagraną wraz z holendreską orkiestrą! Co więcej, nie jest to nowy materiał tylko symfoniczne aranżację największych przebojów. Myśleliście, że “Where’s Your head at” lub “Red alert” są dziełami sztuki? Wciśnijcie więc play, dajcie głośniej, roz-siądźcie się wygodnie w fotelu i wejdźcie w muzy-kę. Gwarantuję, że zostaniecie zaskoczeni, a cza-sem wręcz pozostaniecie w niedowierzaniu, że nie są to oryginalne wersje utworów.

Jakub Głogowski

50 RECENZJE

We wrześniowym wydaniu INSIDE przeczytasz m.in. o:

Potworologia japońska XXI wieku

Świat kaiju i jego wpływ na inne dziedziny życia.

Surogatki

Dlaczego kobiety decydują się na matki za-stępcze i dlaczego one to robią?

Wrocław rowerem

Co miasto oferuje fanom aktywnego poru-szania się? Jak poruszać się po mieście rowerem?

Redakcja:ul. Świdnicka 3950-029 Wrocławtel. +48 71 344 01 01email: [email protected]

Redaktor naczelny:Jakub Głogowski

Sekretarz redakcji:Dagmara Bekalarek

Skład redakcji:Lowell HusseySzymon StoczekAneta MościckaIzabel BielAnna KoroniakPatrycja SobczykEwelina GoczlingKatarzyna StecGrzegorz RogowskiJakub KowalskiBartek LisMonika SzmidMirosław Głogowski

Dział handlowy:Jakub Lasota (dyrektor)Karolina JabłońskaBartosz SkotnickiKrzysztof Zamorski

Wydawca:Progres Mediaul. Świdnicka 3950-029 Wrocławwww.progresmedia.pl

Nakład: 10 200 szt.

POKAŻ SIĘ[email protected]

NAPISZ DO [email protected]

www.czytaj-inside.pl

Page 51: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011

Jill ScottThe Light

Of The SunWarner Bros.

Przenieśmy się w czasie - mamy rok 2011, muzy-ka płynie wolno, jest mocno improwizowana, a efekty nakładane na wokale nie istnieją, alter-natywna rzeczywistość? Nie, to triumfalny powrót Jill Scott, która po czterech latach uraczyła nas nowym albumem. Przez ostatnie lata Jill była jak-by nieobecna, borykając się z problemami osobi-stymi, co ma swoje odbicie na warstwie tekstowej albumu. Utwory często mówią o byciu w dołku, jednak zawsze triumfalnie wychodząc do przodu. Umiejętnie żonglując rapem, funkiem, soulem czy jazzem, za każdym razem jednak dopasowując swój wokal do stylu, Jill udowadnia dlaczego jest już klasycznym głosem. Jill jest pewna siebie, panuje nad albumem, jednak częściowo oddając pole zaproszonym gościom (Eve, Anthony Hamil-ton, Doug E.Fresh i Paul Wall). Wszyscy z nich spisali się znakomicie, stanowiąc zdecydowaną wartość dodaną do płyty. Gdy dodamy do siebie te wszystkie elementy, mamy przed uszami dzieło, które powinno zostac wysłuchane przez każdego, kto ceni muzykę - dobrą muzykę.

Jakub Głogowski

PitbullPlanet Pit

Polo Grounds

W ostatnich miesiącach prawie żadna taneczna płyta czołowych wokalistów r`n`b, nie może sie obejść bez obecności na niej Akona lub PITBUL-LA. I ta płyta jest własnie “ściągnięciem długów” przez Pitbulla. Płyta składa sie właściwie tylko z featów, a Pitbull jest coraz w coraz mniejszym stopniu raperem, a coraz większym piosenka-rzem...a przede wszystkim producentem. Typo-wo komercyjny produkt, ale... najwyższej jakości świetna muzyka do klubu lub na imprezę. Wła-ściwie, co drugi utwór na płycie - to już prze-bój, lub będzie przebojem. Właśnie parkietami zawładnął “Rain over me” w duecie z Marc’iem Anthony (czyżby spłata zobowiązań J-Lo?).

A całość najlepiej charakteryzują cytaty z dwóch utworów: “If you`re sexy and you know it,clap your hands” I “I`m such a dirty dog/My teeth`ll snap your bra” Miłego imprezowania!!!

Mirosław Głogowski

ShaggySummer in Kingston

Ranch

Mr Boombastic już w latach 90-tych przyzwyczaił nas do faktu, że pojawiał się z singlem, który zdo-bywał wszystkie listy przebojów, po nim wydawał album wzmocniony kilkoma teledyskami i znikał. Przez ponad 15 lat był to przepis na sukces. Arty-sta, któremu daleko od skandali i plotek, który gra jedne z najlepszych koncertów świata, rozchwyty-wany przez muzyków wszystkich prawie styli stał się synonimem sukcesu. Mówi się, że „nie zmienia się zwycięskiej drużyny”, nasuwa się więc pytanie, dlaczego Shaggy zaczął pojawiać się gościnnie w kolejnych singlach znanych i nieznanych arty-stów, wypuszczając do sieci kolejne utwory ze swoim udziałem. W lutym ukazał się album „Shag-gy & friends”, który w porównaniu z poprzednimi albumami przeszedł bez wielkiego szumu. Minę-ło pół roku a Shaggy niespodziewanie wypuścił kolejny album, który pojawił się w cyfrowej sprze-daży za jedyne 3 dolary (jednocześnie zawierając jedynie 9 utworów). Singiel „Sugarcane” oczywi-ście wspina się na szczyty list. Jednak czy tego oczekuje się od mistrza? Mam nadzieję, że obie wydane w tym roku produkcje to tylko preludium do ataku, który szykuje nam mistrz reaggae i dancehall. Chwilowo jednak, delektuje się krótką podróżą na Jamajkę na „Summer of Kingston”.

Jakub Głogowski

Benny BenassiElectroman

Ultra Records

Kiedy parę lat temu uszy wszystkich słuchaczy wypełniły się charakterystyczną „wiertarką” zło-żoną z basu w utworze „Satisfaction”, większość zastanawiała się kim jest Włoch, który sam roz-począł coś, co w kolejnych latach stało się nowym nurtem w muzyce klubowej. Przez ten okres dawał

nam kolejne hity, zarówno w postaci całkowicie własnych aranżacji jak i nowych wersji wielu prze-bojów sprzed lat. Żaden z nich jednak nie mógł się równać z tym, co działo się na pierwszej płycie. Teraz Benassi wydaje już dla największej amery-kańskiej wytwórni, pokazując swój talent całemu światu przy współpracy z artystami światowego kalibru. Często produkując ich utwory, jeszcze częściej je remiksując, by w końcu zaprosić ich na własną płytę. Brzmi jak murowany przepis na sukces? Zdecydowanie tak, ale czy to jest to za co słuchacze pokochali jego muzykę? Mamy tu Chri-sa Browna, jest T-pain, pojawia się nawet Kelis. Wszystkie utwory brzmią dobrze, a sam album jest wyrazem obecnego statusu mody na muzy-kę. Jednak czy na pewno o to chodzi? Komercyj-ny słuchacz ma prawdziwą ucztę, zagorzali fani mogą poczuć się nieco zawiedzeni.

Jakub Głogowski

Basement Jaxx vsMetropole Orkest

Atlantic Jaxx Records

Fanem brytyjskiego duetu jestem od lat. Felix i Simon wyznają chyba zasadę, że kiedy słucha-cze myślą, że już niczym nie można ich zasko-czyć, należy poczekać na kolejny album. Lista ich hitów mogłaby wypełnić parę albumów, podobnie jak lista artystów, którzy się na nich wzorują. Po świetnie przyjętym albumie Scars, duet wydaje płytę nagraną wraz z holendreską orkiestrą! Co więcej, nie jest to nowy materiał tylko symfoniczne aranżację największych przebojów. Myśleliście, że “Where’s Your head at” lub “Red alert” są dziełami sztuki? Wciśnijcie więc play, dajcie głośniej, roz-siądźcie się wygodnie w fotelu i wejdźcie w muzy-kę. Gwarantuję, że zostaniecie zaskoczeni, a cza-sem wręcz pozostaniecie w niedowierzaniu, że nie są to oryginalne wersje utworów.

Jakub Głogowski

We wrześniowym wydaniu INSIDE przeczytasz m.in. o:

Potworologia japońska XXI wieku

Świat kaiju i jego wpływ na inne dziedziny życia.

Surogatki

Dlaczego kobiety decydują się na matki za-stępcze i dlaczego one to robią?

Wrocław rowerem

Co miasto oferuje fanom aktywnego poru-szania się? Jak poruszać się po mieście rowerem?

Redakcja:ul. Świdnicka 3950-029 Wrocławtel. +48 71 344 01 01email: [email protected]

Redaktor naczelny:Jakub Głogowski

Sekretarz redakcji:Dagmara Bekalarek

Skład redakcji:Lowell HusseySzymon StoczekAneta MościckaIzabel BielAnna KoroniakPatrycja SobczykEwelina GoczlingKatarzyna StecGrzegorz RogowskiJakub KowalskiBartek LisMonika SzmidMirosław Głogowski

Dział handlowy:Jakub Lasota (dyrektor)Karolina JabłońskaBartosz SkotnickiKrzysztof Zamorski

Wydawca:Progres Mediaul. Świdnicka 3950-029 Wrocławwww.progresmedia.pl

Nakład: 10 200 szt.

POKAŻ SIĘ[email protected]

NAPISZ DO [email protected]

www.czytaj-inside.pl

Page 52: INSIDE Wroclaw - Sierpien 2011