Hocking Amanda - Trylle 01 - Zamieniona

298
  

description

Jest to Książka o dziewczynie, która dowiaduję się, że jest podrzutkiem.Przystojny Finn zabiera ją do jej prawdziwej matki królowej ...

Transcript of Hocking Amanda - Trylle 01 - Zamieniona

  • Hocking Amanda

    Trylle 01

    Zamieniona

    Wendy Neverly wiedziaa, e jest inna od dnia, w ktrym matka usiowaa j zabi. I cho nie jest potworem, za

    ktrego ma j matka, czuje, e nie tu jest jej miejsce. Moe dlatego wci pakuje si w kopoty i nie potrafi zagrza miejsca w adnej szkole

    W nowym miecie i w nowym liceum nie jest lepiej. Tu te Wendy z nikim si nie zaprzyjania. I nikomu nie moe

    zdradzi swojego sekretu: e potrafi wpywa na ludzkie umysy, narzuca im swoj wol

    A kiedy pewnej nocy tajemniczy Finn nieoczekiwanie zjawia si za jej oknem, wiat Wendy staje na gowie. Finn zna odpowiedzi na jej pytania, zagadk jej przeszoci, rdo jej daru i drog do miejsca, ktrego istnienia nawet nie podejrzewaa. I zosta przysany, by zabra j tam ze sob

  • Prolog: 11 lat wczesniej

    Par rzeczy sprawio, e ten dzie zapamitaam lepiej ni inne: to byy moje szste urodziny, a moja matka wymachiwaa noem. I to nie maym noykiem do krojenia stekw, ale potnym rzeniczym noem poyskujcym w wietle - jak w kiepskim horrorze. Wyranie chciaa mnie zabi. Usiuj j sobie przypomnie sprzed tego wydarzenia, eby si przekona, czy co mi nie umkno, ale niczego nie pamitam. Oczywicie mam jakie wspomnienia z dziecistwa, pamitam nawet ojca, ktry umar, jak miaam pi lat, ale jej nie. Ile razy pytam o ni mojego brata, Matta, odpowiada: - To szajbuska, Wendy. To wszystko, co powinna o niej wiedzie. Jest starszy ode mnie o siedem lat, wic wiele rzeczy pamita lepiej, ale nigdy nie chce o niej rozmawia. Kiedy byam maa, mieszkalimy w Hamptons. Moja mama bya dam. Zatrudnia dla mnie opiekunk,

  • ale na dzie przed moimi urodzinami niania wyjechaa, eby co zaatwi. Po raz pierwszy w yciu zostaam sam na sam z mam i adna z nas nie bya z tego zadowolona. Nie chciaam adnego przyjcia. Lubiam prezenty, ale nie miaam przyjaci. Zaproszono wic przyjaciki mamy i ich zarozumiae bachory. Moja mama zaplanowaa herbatk jak u maej ksiniczki, na ktr wcale nie miaam ochoty, ale i tak Matt i pokojwka od rana wszystko szykowali.

    Zanim przyszli gocie, zdyam zrzuci buty i wycign kokardki z wosw. Mama przysza, gdy otwieraam prezenty. Zlustrowaa wszystko lodowato niebieskim spojrzeniem. Jasne wosy zaczesaa do tyu, usta umalowaa jaskrawoczerwon szmink, przez ktr wydawaa si jeszcze bledsza. Cigle miaa na sobie szlafrok ojca z czerwonego jedwabiu, jak zawsze od jego

    mierci, ale tym razem dodaa naszyjnik i czarne szpilki, jakby dziki temu ten strj mia sta si bardziej odpowiedni. Nikt tego nie skomentowa, wszyscy w skupieniu obserwowali, jak rozpakowuj prezenty. Marudziam na widok zawartoci kadej paczki, we wszystkich byy lalki, kucyki i inne rzeczy, ktrymi nigdy si nie bawiam. Matka ukradkiem przecisna si przez tum goci do miejsca, w ktrym siedziaam. Wanie rozerwaam papier w rowe misie - w pudeku bya kolejna porcelanowa lalka. Zamiast okaza wdziczno, zaczam paka.

  • Nie skoczyam. Uderzya mnie w twarz. - Nie jeste moj crk - sykna zimnym gosem. Policzek piek mnie bolenie. Patrzyam na ni ze zdumieniem.

    Pokojwka szybko odwrcia uwag goci, ale ta myl dojrzewaa w gowie matki przez cae popoudnie. Sdz, e kiedy to mwia, nie miaa nic zego na myli; jak kady rodzic bya zdenerwowana niewaciwym zachowaniem dziecka. Ale im duej si nad tym zastanawiaa, tym wicej widziaa w tym sensu.

    Po kilku godzinach cigych fochw z mojej strony kto uzna, e czas na tort. Mama na dobre znikna w kuchni. Poszam zobaczy, co si z ni dzieje. Nie wiem nawet, dlaczego to ona zaja si tortem, a nie pokojwka, ktra ywia wicej uczu macierzyskich. Porodku kuchni, na wysepce, widnia wielki czekoladowy tort ozdobiony rowymi kwiatami. Matka staa z boku i ogromnym noem kroia ciasto, i nakadaa na malutkie talerzyki. Z jej wosw wysuway si spinki. - Czekoladowy? - Skrzywiam si, gdy usiowaa umieci kawaek na talerzyku. - Tak, Wendy. Lubisz czekolad - poinformowaa mnie. - A wanie, e nie lubi! - Skrzyowaam rce na piersi. - Nienawidz czekolady! Nie zjem tego! Nie zmusisz mnie! - Wendy!

    N celowa we mnie, widziaam lukier na jego czubku, ale si nie baam. Gdybym bya przeraona,

  • moe wszystko potoczyoby si inaczej. Ale ja po prostu chciaam urzdzi kolejn awantur. - Nie, nie, nie! To moje urodziny! Nie chc czekolady! - krzyknam i najmocniej jak umiaam, tupnam nog. - Nie chcesz czekolady? - Mama spojrzaa na mnie. W wielkich niebieskich oczach malowao si niedowierzanie. Byszczao szalestwo... i wtedy pojawi si strach. - Co z ciebie za dziecko? - Powoli obesza wysepk porodku kuchni. Zbliaa si do mnie. N w jej doni nagle wydawa si o wiele groniejszy ni jeszcze przed chwil. - Na pewno nie jeste moim dzieckiem, to jasne. Kim jeste, Wendy? Cofaam si wpatrzona w ni. Wydawaa si szalona. Jej szlafrok rozsun si, odsaniajc wystajce obojczyki i czarn koszulk. Podesza bliej. Skierowaa ostrze noa na mnie. Waciwie powinnam krzycze albo ucieka, ale zastygam w bezruchu. - Byam w ciy, Wendy! Ale nie ciebie urodziam! Gdzie moje dziecko? - Miaa zy w oczach. Pokrciam gow. - Zabia je, prawda? - Rzucia si na mnie, z wrzaskiem domagaa si, bym powiedziaa, co zrobiam z jej prawdziwym dzieckiem. Odskoczyam w ostatniej chwili, ale zapdzia mnie w rg. Przywaram plecami do szafki, nie miaam ju dokd ucieka, a ona nie rezygnowaa. - Mamo! - krzykn gono Matt z drugiego kraca kuchni. Na chwil oprzytomniaa, gdy usyszaa gos syna, ktrego kochaa. Sdziam, e to j powstrzyma,

  • ale nie! To tylko uwiadomio jej, e ma coraz mniej czasu. Uniosa n. Matt rzuci si na ni, ale i tak ostrze przecio moj sukienk, poranio brzuch. Krew plamia ubranie, przeszywa mnie bl, szlochaam histerycznie. Matka mocowaa si z Mattem, nie chciaa puci noa. - Zabia twojego brata, Matthew! - krzyczaa, patrzc na niego rozpaczliwie. - To potwr! Trzeba j powstrzyma!

  • Dom

    Struka liny pocieka mi z ust na awk. Otworzyam oczy i usyszaam, jak pan Meade z trzaskiem zamyka podrcznik. Uczyam si w tej szkole dopiero od miesica, ale zdyam si ju przyzwyczai, e nauczyciel wanie w ten sposb budzi mnie z drzemki na lekcji historii. Staraam si nie zasypia, ale za kadym razem jego monotonny gos pokonywa mj opr i odpywaam. - Panno Everly? - warkn. - Panno Everly! - Hm? - mruknam. Uniosam gow i dyskretnie staram lin. Rozejrzaam si, ciekawa, czy kto to zauway. Pozostali uczniowie wydawali si niczego nie widzie, poza Fin-nem Holmesem. Chopak przyszed do szkoy przed tygodniem - by jedynym uczniem nowszym ode mnie. Ilekro na niego spogldaam, miaam wraenie, e gapi si na mnie bezczelnie, jakby to bya najnormalniejsza rzecz na wiecie. Byo w nim co dziwnego, niepokojcego; jeszcze ani razu nie syszaam jego gosu, cho mielimy a cztery zajcia razem. Mia

  • czarne oczy i wosy, ktre czesa gadko do tyu. Typ przystojniaczka. Budzi we mnie jednak jaki niepokj, wic wolaam si do niego nie zblia. - Bardzo przepraszam, e zakcam pani drzemk. - Nauczyciel chrzka, a podniosam gow i spojrzaam na niego. - Spoko - odparam. - Panno Everly, moe pofatyguje si pani do dyrektora - zaproponowa. Jknam, - Skoro nabraa pani zwyczaju przysypiania na moich lekcjach, moe dyrektor znajdzie sposb, by to pani wyperswadowa. - Ale ja nie pi - zaprotestowaam. - Panno Everly, bardzo prosz. - Pan Meade wskaza drzwi, jakbym zapomniaa, gdzie si znajduj, i tylko dlatego stawiaam opr.

    Spojrzaam na niego i mimo surowego wyrazu jego szarych oczu wiedziaam, e w kocu ulegnie. W kko powtarzaam w mylach: Wcale nie musz i do dyrektora. Wcale pan nie chce, ebym tam sza. Prosz mi pozwoli zosta na lekcji. Po kilku sekundach nauczyciel rozluni si, jego oczy zalniy szklicie. - Moe pani zosta do koca lekcji - oznajmi w kocu niewyranie. Potrzsn gow, przetar oczy. -Ale nastpnym razem trafi pani na dywanik, panno Everly. - Przez chwil wydawa si zagubiony, a potem podj przerwany wtek i dalej prowadzi wykad. Nie za bardzo wiedziaam, co tak naprawd potrafi - wolaam nie zastanawia si nad tym na tyle dugo, by zdoa to nazwa.

  • Mniej wicej rok temu odkryam, e jeli o czym myl i przygldam si danej osobie do intensywnie, jestem w stanie j zmusi, by zrobia, co chc. Cho brzmi to fantastycznie, unikaam wykorzystywania tej umiejtnoci. Czciowo dlatego, e szalestwem wydawao mi si nawet przekonanie, e to si dzieje naprawd, cho dziaao za kadym razem. Przede wszystkim jednak wcale mi si to nie podobao. Czuam si wtedy brudna i wyrachowana. Pan Meade mwi dalej. Suchaam go pilnie, drczona wyrzutami sumienia. Nie chciaam mu tego zrobi, ale nie mogam przecie i do dyrektora. Niedawno wyrzucono mnie z poprzedniej szkoy i mj brat z ciotk po raz kolejny wywrcili swoje ycie do gry nogami, ebymy mogli zamieszka w pobliu nowej szkoy. Po zajciach wcisnam ksiki do plecaka i wyszam szybko. Wolaam nie marudzi zbyt dugo, zwaszcza po tej sztuczce z kontrol. Niewykluczone e pan Meade zmieni zdanie i kae mi i do dyrektora. Ruszyam w stron szafek. Zniszczone drzwiczki niky pod kolorowymi ulotkami i plakatami: zaproszenia do klubu dyskusyjnego, kka teatralnego i na pitkow szkoln dyskotek. Nie miaam pojcia, jak wyglda dyskoteka w szkole pastwowej, ale nie chciao mi si nikogo o to pyta. Podeszam do szafki, zmieniam podrczniki. Nie musiaam patrze, by wiedzie, e Finn jest za mn. Zerknam przez rami, zobaczyam, jak pije wod

  • z kranu na korytarzu, ale ledwie na niego zerknam, podnis gow i spojrza na mnie. Jakby on take mnie wyczuwa. Nic nie robi, tylko na mnie patrzy, ale nawet to budzio mj niepokj. Od tygodnia znosiam jego natarczywy wzrok, staraam si unika konfrontacji, ale ju duej nie mogam. To on zachowywa si niewaciwie. Poza tym chyba nie wpakuj si w kopoty, jeeli z nim pogadam. Prawda? - Suchaj - zaczam i zamknam szafk. Poprawiam pasek torby z ksikami i podeszam do niego. -Dlaczego na mnie patrzysz?

    - Bo stoisz przede mn - odpar spokojnie. Wpatrywa si we mnie bez cienia wstydu. Mia oczy ocienione ciemnymi rzsami. Nie wypiera si nawet. Coraz bardziej mnie irytowa. - Cigle si na mnie gapisz - podkreliam. - To dziwne. Ty jeste dziwny.

    - Nie zaley mi, by by jak inni. - Dlaczego cigle si na mnie gapisz? - powtrzyam, bo wyranie unika odpowiedzi. - Przeszkadza ci to?

    - Odpowiedz. - Wyprostowaam si, usiujc doda sobie powagi. Nie chciaam, by si zorientowa, jak bardzo to mnie rozprasza. - Wszyscy si na ciebie gapi - odpar spokojnie. -Jeste bardzo adna. Cho zabrzmiao to jak komplement, powiedzia te sowa gosem cakowicie wypranym z emocji. Nie wiedziaam, czy nabija si ze mnie, czy stwierdza fakt.

  • Prawi mi komplementy czy ze mnie kpi? A moe chodzi jeszcze o co innego? - Nikt nie gapi si na mnie tyle, co ty - powiedziaam najspokojniej, jak umiaam. - Przestan, jeli ci to przeszkadza - zaproponowa. Sprytne zagranie. Jeli poprosz go, eby przesta, przyznam, e to zauwaam, a tego nie chciaam. A jeli skami i powiem, e nie ma sprawy, dalej bdzie przeszywa mnie wzrokiem. - Nie prosiam, eby przesta, tylko pytaam, dlaczego to robisz - poprawiam. - Powiedziaem ci dlaczego. - Nieprawda - zaprzeczyam. - Powiedziae tylko, e wszyscy si na mnie gapi. Nie wyjanie, dlaczego ty to robisz. Kcik jego ust unis si niemal niedostrzegalnie w cieniu miechu. Nie chodzio tylko o to, e rozbawiy go moje sowa; sprawiam mu przyjemno. Jakby rzuci mi wyzwanie, a ja mu sprostaam, cho sama nie wiedziaam, w jaki sposb. Mj odek podskoczy idiotycznie, jak nigdy dotd. Z trudem przeknam lin w nadziei, e si opanuj. - Patrz na ciebie, bo nie mog patrze nigdzie indziej - powiedzia w kocu. Zamurowao mnie; usiowaam wymyli jak ripost, ale miaam kompletn pustk w gowie. Po prostu opada mi szczka. Domylaam si, e wygldam gupkowato, wic szybko wziam si w gar.

  • - Troch to przeraajce - zakpiam, ale wypado to jako mao przekonywajco. - Postaram si na przyszo by mniej przeraajcy - obieca spokojnie Finn.

    Zarzuciam mu prawie, e mnie napastuje, a on wcale si tym nie przej. Nie zaczerwieni si ani nie spawi mnie jakimi tanimi przeprosinami. Cay czas na mnie patrzy. To pewnie cholerny socjopata. Najgorsze, e uznaam, i to urocze. Nie wiedziaam, co mam odpowiedzie, ale na szczcie zadzwoni dzwonek i uratowa mnie przed dalsz czci tej dziwnej rozmowy. Finn skin gow i tym samym zakoczy nasz wymian zda. Odwrci si i najspokojniej w wiecie oddali korytarzem na kolejn lekcj. Na szczcie byy to jedne z tych nielicznych zaj, na ktre nie uczszczalimy razem. Zgodnie z obietnic do koca dnia zachowywa si nienagannie. Ilekro si na niego natykaam, zajmowa si czym nudnym, co nie miao nic wsplnego z patrzeniem na mnie. Nadal wydawao mi si, e mnie obserwuje, gdy na niego nie patrz, ale przecie na to niewiele mogam ju poradzi. O trzeciej po ostatnim dzwonku staraam si wybiec ze szkoy jako pierwsza. Przyjeda po mnie Matt, mj starszy brat, robi to, dopki nie znjdzie pracy. Nie chciaam, eby dugo czeka. A poza tym wolaam unikn wszelkich kontaktw z Finnem Hol

  • mesem.

    Szam szybko przez parking koo szkolnego trawnika. Rozgldaam si w poszukiwaniu priusa Matta i machinalnie obgryzaam paznokie. Znowu to poczuam, co jakby dreszcz na plecach. Odwrciam si, podwiadomie oczekujc, e przyapi Finna na gapieniu si na mnie, ale nie. Usiowaam odepchn od siebie to uczucie, ale serce bio mi coraz szybciej. To wydawao si bardziej mroczne i zowrogie ni spojrzenia chopaka ze szkoy. Nadal wpatrywaam si w dal i zastanawiaam, co mnie tak przerazio. I wtedy rozleg si gony klakson. Podskoczyam. Matt siedzia w samochodzie kilka rzdw dalej. Patrzy na mnie znad okularw przeciwsonecznych. - Przepraszam. - Otworzyam drzwi i wsiadam. Przyglda mi si przez chwil. - Co? - Wydajesz si zdenerwowana. Co si stao? - zapyta. Westchnam. Zdecydowanie za powanie podchodzi do roli starszego brata.

    - Nie, nic mi nie jest. Szkoa jest do bani - zbyam go. - Wracajmy do domu.

    - Pasy - mrukn. Speniam polecenie. Matt zawsze by spokojny i wycofany, analizowa wszystko starannie, zanim podj decyzj. By moim cakowitym przeciwiestwem pod kadym wzgldem, poza tym e oboje bylimy dosy niscy. Jestem drobna, mam adn, bardzo kobiec buzi. Niesforne szatynowe loki zbieram najczciej w luny kok. Natomiast piaskowe wosy Matta s krtkie, starannie przycite. Ma oczy niebieskie jak nasza mama.

  • Nie jest przesadnie uminiony, chocia sporo wiczy. Robi to troch z obowizku, jakby chcia mie do siy, by broni nas przed wszelkimi zagroeniami. - Jak w szkole? - zapyta. - wietnie. Cudownie. Wspaniale. - To co, w tym roku koczysz bud. - Ju dawno przesta wyraa si krytycznie o moich szkolnych osigniciach. W pewnym sensie mia w nosie, czy kiedykolwiek j skocz. - Kto wie? - Wzruszyam ramionami. Chodziam do rnych szk, le nigdzie mnie nie lubiono. Czasami nie zdyam nawet niczego powiedzie ani zrobi, a ju miaam wraenie, e dziwnie na mnie patrz. Usiowaam zaprzyjani si z innymi dziemi, ale moja cierpliwo wyczerpywaa si i w kocu oddawaam ciosy. Dyrektorzy szk szybko si mnie pozbywali - chyba wyczuwali to samo, co uczniowie.

    Ja tam po prostu nie pasuj. - Uprzedzam, Maggie podchodzi do tego bardzo powanie - zaznaczy Matt. - Upara si, e w tym roku skoczysz szko, konkretnie t szko. - Cudownie - westchnam. Matt mia w nosie moje wyksztacenie, ale ciotka Maggie to co innego. A poniewa z prawnego punktu widzenia to ona bya moj opiekunk, tylko jej zdanie si liczyo. - Co wymylia? - Rozwaa, czy nie wprowadzi godziny policyjnej, o ktrej bdziesz musiaa by w ku - poinformowa mnie z umieszkiem na ustach. Jakby wczesne chodzenie spa miao mnie uratowa przed bjkami.

  • - Mam prawie osiemnacie lat! - jknam. - Co ona sobie myli? - Osiemnastk bdziesz miaa dopiero za cztery miesice - poprawi mnie ostro i zacisn donie na kierownicy. Od dawna y w przekonaniu, e po osiemnastych urodzinach uciekn z domu, i w aden sposb nie mogam mu wytumaczy, e to nieprawda.

    - Dobrze, dobrze. - Machnam rk. - Powiedziae jej, e oszalaa? - Uznaem, e ty to zrobisz dosadniej. - Umiechn si do mnie. - Znalaze prac? - zapytaam niemiao. Przeczco pokrci gow. W lecie skoczy sta, pracowa w wietnym biurze projektowym. Zapewnia, e nic nie szkodzi, e przeprowadzamy si do mieciny, w ktrej mody architekt ma marne szanse rozwoju, ale poczucie winy nie dawao mi spokoju.

    - adnie tutaj - powiedziaam wpatrzona w okno. Dojedalimy do naszego nowego domu, ktry

    sta na zwykej uliczce na przedmieciach, w zagajniku klonw i wizw. To byo najbardziej senne i nudne miasteczko, jakie widziaam, ale obiecaam sobie, e tym razem postaram si bardziej. Naprawd tego chciaam. Nie mog po raz kolejny sprawi Mattowi zawodu. - Wic jak bdzie? Postarasz si? - Zerkn na mnie. Zatrzymalimy si na podjedzie przed tym domkiem wiktoriaskim, ktry Maggie kupia w zeszym miesicu.

  • - Ju si staram - zapewniam z umiechem. -Dzisiaj nawet rozmawiaam z tym Finnem. - Co prawda tylko raz i za adne skarby wiata nie przyznaabym si do przyjani z nim, ale musiaam Mattowi co powiedzie. - Co takiego. Zaprzyjaniasz si. - Matt zgasi silnik i spojrza na mnie z rozbawieniem w oczach.

    - No dobra, a ty niby ilu masz przyjaci - odciam si. Tylko pokrci gow i wysiad. Pospieszyam za nim. - No wanie, tak mylaam. - Miaem przyjaci. Chodziem na imprezy. Caowaem si z dziewczynami. Znam to wszystko - mrukn i bocznymi drzwiami wszed do domu. - Tak twierdzisz. - Zdjam buty, ledwie weszlimy do kuchni, jeszcze nie do koca urzdzonej. Przeprowadzalimy si tyle razy, e wszyscy mielimy ju tego dosy i mieszkalimy na kartonach. - Widziaam tylko jedn z tych legendarnych dziewczyn.

    - No jasne, bo kiedy przyprowadziem j do domu, podpalia jej sukienk! Z ni w rodku! - Prosz ci! To by wypadek i dobrze o tym wiesz! - Ty tak twierdzisz. - Matt zajrza do lodwki. - Jest tam co dobrego? - Usiadam na blacie kuchennym. - Umieram z godu. - Raczej nic dla ciebie. - Matt przeglda zawarto lodwki. Mia racj. Jestem bardzo wybredna. Cho nigdy nie podjam wiadomie decyzji, e zostaj wegank, nie znosiam misa i przetworzonej ywnoci. Byo to dziwne i denerwujce dla tych, ktrzy mnie karmili.

  • Maggie stana w kuchennych drzwiach z drobinkami farby w zotych lokach. Na sfatygowanych ogrodniczkach widniay plamy z farb w wielu kolorach - wspomnienia po niezliczonych

    pokojach, ktre odnawiaa w cigu minionych lat. Wzia si pod boki. Matt zamkn lodwk, eby z ni porozmawia. - Zdawao mi si, e prosiam, eby mnie zawiadomi, kiedy wrcicie. - ypna na niego. - Wrcilimy? - sprbowa. - Widz. - Przewrcia oczami i skupia si na mnie. - Jak w szkole?

    - Dobrze - odparam. - Bardzo si staram. - Ju to syszelimy. - Maggie spojrzaa na mnie ze znueniem. Nie znosiam, gdy tak na mnie patrzya. Nie znosiam wiadomoci, e to przeze mnie, e to ja tak bardzo j zawiodam. Tyle dla mnie zrobia. A chciaa tylko jednego; eby tym razem wszystko poszo dobrze. A wic musiao si uda. ~ No tak, ale... - Szukaam pomocy u Matta. -Obiecaam to Mattowi. I mam nowego przyjaciela.

    - Rozmawiaa z chopakiem o imieniu Finn - dorzuci Matt. - Z chopakiem? W sensie: chopakiem? - Maggie umiechaa si zdecydowanie zbyt promiennie jak na mj gust.

    Do tej pory Mattowi nie przyszo do gowy, e Finn moe na mnie lecie. Nagle mj brat spi si i spojrza na mnie podejrzliwie. Na jego szczcie mnie te to nie przyszo do gowy.

  • - Nie, to nie to. - Pokrciam gow. - To po prostu chopak. Chyba. Nie wiem. Ale wydaje si fajny. - Fajny? - zaszczebiotaa Maggie. - To wietny pocztek! I lepsze to ni anarchista z tatuaem na twarzy. - Nie przyjaniam si z nim - zauwayam. - Tylko ukradam mu motocykl. A e on akurat na nim siedzia... Nikt nie wierzy w t histori, cho bya prawdziwa. Wanie wtedy zorientowaam si, e mog narzuci ludziom swoj wol, jeli tylko tego chc. Wtedy pomylaam sobie, e fajnie byoby mie taki motocykl. Popatrzyam na tego chopaka, a on mnie posucha, cho nie powiedziaam ani sowa. I po chwili siedziaam ju na siodeku. - Wic to naprawd bdzie nowy pocztek? - Maggie nie moga duej powstrzyma entuzjazmu. Niebieskie oczy zaszy jej zami szczcia. - Wendy, to cudownie! W kocu bdziemy mie prawdziwy dom!

    Nie byam nawet w poowie tak podekscytowana jak ona, ale miaam nadziej, e tym razem si uda. Fajnie byoby w kocu zapuci gdzie korzenie.

  • Jezeli chcesz odejsc Przy naszym nowym domu znajdowa si spory ogrd warzywny, co bardzo cieszyo Maggie. Marta i mnie -zdecydowanie mniej. Cho uwielbiaam przyrod, nigdy nie przepadaam za prac fizyczn. Nadchodzia jesie. Maggie nalegaa, ebymy przygotowali ogrd na zim - usunli martwe roliny, eby ziemia bya gotowa na wiosenne sadzenie. Paday takie fachowe sowa, jak glebogryzarka" i nawz". Miaam nadziej, e Matt si tym zajmie. Jeli chodzi o prac, mj wkad ogranicza si zazwyczaj do podawania bratu odpowiednich narzdzi i dotrzymywania mu towarzystwa.

    - Kiedy wycigniesz glebogryzark? - zagadnam, patrzc, jak zrywa martwe pncza. Nie wiedziaam, co to za rolina, ale kojarzya mi si z dzikim winem. Matt wyrywa i przycina, ja zajam si taczkami, eby mia gdzie ciska narcza pnczy. - Nie mamy glebogryzarki - sapn i spojrza na mnie znaczco. - Wiesz, mogaby mi troch pomc. Nie musisz przez cay czas trzyma tych taczek.

  • - Bardzo powanie traktuj moje zadanie i chyba lepiej bdzie, jak si nimi zaopiekuj - mruknam, a Matt przewrci oczami. Mamrota co gniewnie pod nosem, ale go nie suchaam. Owia nas ciepy wietrzyk. Zamknam oczy i oddychaam gboko. Pachnia cudownie, sodko, jak wieo skoszona trawa, zebrana kukurydza i mokre licie. Gdzie w pobliu koysay si dzwoneczki. Obawiaam si, e nadejdzie zima i zabierze to wszystko.

    Zatraciam si w tej chwili, rozkoszowaam jej doskonaoci, ale co wyrwao mnie z zadumy. Trudno opisa, co to waciwie byo, ale poczuam, jak wosy na karku staj mi dba. Powietrze ochodzio si nagle i wiedziaam, e kto nas obserwuje. Rozejrzaam si w poszukiwaniu intruza i znowu przeszy mnie dziwny strach. Nasz ogrd ogradza gsty ywopot z dwch stron, z trzeciej - wysoki mur. Przygldaam si bacznie, spodziewaam si zobaczy wpatrzone w nas oczy, skulone postaci. Niczego nie dojrzaam, ale uczucie nie ustpowao. - Jeli wychodzisz na dwr, powinna zakada buty. - Sowa Matta wyrway mnie z zadumy. Wsta, wyprostowa si, spojrza na mnie: - Wendy?

    - Nic mi nie jest - odparam machinalnie. Wydawao mi si, e dostrzegam ruch z jednej strony, wic poszam tam. Matt woa za mn, ale nie zwracaam na niego uwagi. Skrciam za rg i zatrzymaam si w p kroku. Finn Holmes sta na chodniku. Najdziwniejsze, e nie patrzy na mnie, tylko na co na ulicy, poza zasigiem mojego wzroku. Wiem, e zabrzmi to dziwnie, ale ledwie go zobaczyam, poczuam, e mj niepokj mija. Dlaczego? Przecie to Finn powinien by rdem mojego lku. A jednak tak nie byo. To nie

  • Finn wywoa we mnie fal niepokoju. Jego wzrok jedynie mnie peszy, ale to... co przeszywao mnie dreszczem. Po chwili chopak odwrci si i spojrza na mnie. Przyglda mi si bacznie przez chwil. Z jego twarzy, jak zawsze, nie mona byo niczego wyczyta. A potem bez sowa odwrci si na picie i poszed w stron, w ktr wczeniej spoglda. - Wendy, co si dzieje? - Matt podbieg do mnie. - Zdawao mi si, e co widziaam. - Pokrciam gow. - Tak? - Spoglda na mnie z trosk w niebieskich oczach. - Dobrze si czujesz? - Tak, tak. - Zmusiam si do umiechu i spojrzaam na ogrd. - Chod. Przed nami mnstwo roboty, jeli mam zdy na t imprez. - Ty cigle o tym? - Matt si skrzywi. Poinformowanie Maggie o szkolnej potacwce byo prawdopodobnie najgorszym pomysem, na jaki wpadam, ale moje ycie skadao si niemal wycznie ze zych pomysw. Nie miaam ochoty i, ale kiedy tylko Maggie dowiedziaa si o dyskotece, uznaa, e to najwspanialsza nowina, jak ostatnio syszaa. Jeszcze nigdy nie byam na takiej imprezie, jednak Maggie bya tak uszczliwiona, e pozwoliam jej na to mae zwycistwo. Poniewa impreza zaczynaa si o sidmej, ciotka uznaa, e zdy jeszcze pomalowa azienk. Matt

  • zacz narzeka, ale ucia jego protesty. Nie chcc, eby plta si jej pod nogami, kazaa mu zrobi porzdek z ogrodem. Posucha, bo wiedzia, e w tym stanie nikt i nic jej nie powstrzyma.

    Cho mj brat robi, co mg, by nas spowolni, w rekordowym czasie uporalimy si z ogrodem i wrcilimy do domu. Zaczam si szykowa. Maggie siedziaa na ku i obserwowaa, jak buszuj w szafie. Podsuwaa mi rne rozwizania i wszystko komentowaa. Nie obyo si oczywicie bez niezliczonych pyta o Finna. Matt co jaki czas kwitowa moje odpowiedzi gniewnymi burkniciami, wic wiedziaam, e podsuchuje. Zdecydowaam si w kocu na prost niebiesk sukienk, w ktrej, jak zapewniaa Maggie, wygldaam rewelacyjnie, i pozwoliam ciotce zaj si moimi wosami. Sama w ogle nie mogam sobie z nimi poradzi i cho stwierdzenie, e Maggie umiaa je okiezna, to lekka przesada, wiedziaa jednak, co ma robi. Zostawia cz lokw wok twarzy, reszt upia z tyu gowy. Kiedy Matt mnie zobaczy, wydawa si jeszcze bardziej wkurzony i troch zdumiony, domyliam si wic, e wygldam zabjczo.

    Maggie podwioza mnie do szkoy, bo nie byymy pewne, czy Matt pozwoliby mi wysi z samochodu. Upiera si, e mam wrci do domu o dziewitej, cho impreza miaa trwa godzin duej. Obstawa przy swoim nawet wtedy, gdy byam ju w drzwiach. Pomylaam, e pewnie wrc duo wczeniej, ale

  • Maggie zaklinaa si na wszystkie witoci, e mam zosta tak dugo, ile bd chciaa. Moja wiedza na temat potacwek ograniczaa si do tego, co widziaam w telewizji, ale w sumie rzeczywisto nie rnia si specjalnie. Motywem przewodnim bya chyba krepina w sali gimnastycznej" i wyeksponowano j wspaniale. Jako e barwami szkoy byy biel i granat, krepina w tym kolorze spywaa dosownie zewszd. Pod sufitem kbiy si balony. Romantycznoci dodaway biae lampki witeczne. Na dugim stole pod cian stay napoje i przekski. Nawet zesp, ktry gra na prowizorycznym podium pod koszem do koszykwki, nie by taki zy, chocia jego repertuar ogranicza si najwyraniej do piosenek z filmw Johna Hughesa. Weszam w poowie Weird Science. Ale najwikszym zaskoczeniem byo to, e nikt mnie nie uprzedzi, e tutaj nikt nie taczy. Pod podium staa grupka dziewczyn i trzepotaa zalotnie rzsami do frontmana zespou. Poza tym jednak parkiet by pusty. Uczniowie siedzieli na trybunach. Chciaam wtopi si w to, wic przysiadam na najniszej awce. Od razu zdjam buty - bo z zasady ich nienawidz. Nie majc nic innego do roboty, zajam si obserwowaniem zebranych. W miar upywu czasu czuam si coraz bardziej znudzona. I samotna. Sala powoli zacza si wypenia i w kocu na parkiecie pojawiali si tancerze. Zesp zmieni repertuar na mieszank przebojw Tears for Fears. Uznaam, e

  • mam ju dosy, i postanowiam wyj, gdy w drzwiach stan Finn.

    Wyglda wietnie w obcisej czarnej koszuli i ciemnych dinsach. Podwin rkawy i rozpi grne guziki koszuli. Uderzyo mnie, e do tej pory nie zdawaam sobie sprawy, jak bardzo jest atrakcyjny.

    Spojrza mi w oczy i podszed. Zaskoczy mnie tak jawn prb nawizania kontaktu. Cho obserwowa mnie czsto, nigdy nie usiowa si do mnie zbliy. Nawet dzisiaj, gdy by w pobliu mojego domu.

    - Nie sdziem, e lubisz takie imprezy - zagai, gdy stan obok mnie.

    - Mogabym powiedzie to samo o tobie - mruknam. Wzruszy ramionami. Usiad koo mnie. Wyprostowaam si. Zerkn na mnie bez sowa. Wyglda na wkurzonego, a przecie dopiero co przyszed. Zapada midzy nami niezrczna cisza. Przerwaam j pospiesznie. - Co tak pno? Nie moge si zdecydowa, w czym wystpisz? - zaartowaam. - Miaem co do zrobienia - odpar mtnie. - Czyby? W pobliu mojego domu? - zapytaam, brnc dzielnie w t beznadziejn rozmow. - Mniej wicej. - Westchn. Spojrza na mnie, chcc zmieni temat. - Taczya ju? - Nie - mruknam. - Taniec to rozrywka frajerw. - I dlatego tu przysza? - Spojrza na moje bose stopy. - To nie s buty do taca. To nie s nawet buty do chodzenia.

  • - Nie lubi butw i ju - uciam. Spdnica sigaa mi do kolan, ale i tak usiowaam obcign j jeszcze niej, jakbym chciaa zakry stopy i wstyd. Finn posa mi spojrzenie, ktrego nijak nie mogam zrozumie, i spojrza na taczcych. Parkiet by niemal cakowicie peen. Na trybunach nadal siedziao sporo osb, ale teraz byli to gwnie nieudacznicy z upieem i suchawkami w uszach. - Wic co tu robisz? Obserwujesz, jak inni tacz? - zapyta. - Chyba tak. - Wzruszyam ramionami. Finn pochyli si, opar okcie na kolanach. Wyprostowaam si. Objam si rkami i zaczam pociera nagie ramiona. Czuam si nieswojo, w sukience na ramiczkach wydawaam si obnaona. - Zimno ci? - Finn zerkn na mnie. Zaprzeczyam. - Moim zdaniem troch tu zimno. - No, moe troszeczk - przyznaam. - Ale wytrzymam. Finn stara si na mnie nie patrzy, co stanowio zwrot o sto osiemdziesit stopni, po tym jak poprzednio gapi si bez przerwy. Nie wiadomo dlaczego, teraz czuam si jeszcze gorzej. Nie miaam pojcia, czemu przyszed na t imprez, skoro tak bardzo mu si tu nie podoba, i ju miaam go o to zapyta, gdy si odezwa: - Zataczysz? - Prosisz mnie do taca? - Chyba. - Wzruszy ramionami. - Chyba? - Naladowaam jego ruch. - Nie ma co, wiesz, jak uwie dziewczyn.

  • Kcik jego ust unis si niezauwaalnie w umiechu i to mnie rozbroio, jak zawsze. Byam na siebie o to wcieka. - No, dobrze. - Finn wsta i wycign do mnie rk. - Wendy Everly, czy zechcesz ze mn zataczy? - Pewnie. - Podaam mu do. Staraam si nie zwraca uwagi na jej ciepo i przyspieszone bicie mojego serca. Wstaam. Oczywicie zesp akurat teraz musia zagra If you leave OMD. Poczuam si jak w filmie. Finn zaprowadzi mnie na parkiet, obj w talii. Pooyam mu jedn do na barku, drug wsunam w jego do. Byam tak blisko, e czuam ciepo bijce od niego. W yciu nie widziaam tak ciemnych oczu jak jego. Patrzy na mnie. Przez jedn wspania minut wszystko byo na swoim miejscu, jak jeszcze nigdy dotychczas. Jakby owietla nas niewidzialny reflektor, jakbymy byli jedynymi ludmi na wiecie. A potem co zmienio si w jego twarzy, nie miaam pojcia co, ale widziaam wyranie, jak spochmurnia. - Nie najlepiej taczysz - zauway, bez emocji, jak to on. - Dziki - mruknam niepewnie. Waciwie cay czas koysalimy si tylko w rytm muzyki, zataczajc mae kka, i nie bardzo wiedziaam, co mogam tu schrzani. Tym bardziej e taczylimy jak wszyscy inni. Moe artowa, wic wysiliam si na dowcip: -Ty te nie.

  • - Och, jestem wietnym tancerzem - odpar z przekonaniem. - Ale musz mie dobr partnerk. - No dobrze. - Nie patrzyam ju na niego, wbiam wzrok w przestrze nad jego ramieniem. - Nie wiem, co na to odpowiedzie. - Koniecznie chcesz odpowiada? Przecie nie musisz reagowa na wszystko. Chocia chyba jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy. - Mwi lodowatym tonem, ale taczyam z nim nadal, bo nie mogam zdoby si na odwag, by odej. - Przecie prawie nic nie mwi. Tylko z tob tacz. - Z trudem przeknam lin za na siebie, bo poczuam si okropnie. - Zaprosie mnie do taca! Mam rozumie, e robisz mi ask! - Och, prosz ci. - Dobi mnie, wymownie przewracajc oczami. - Na kilometr wyczuwao si twoj desperacj. Niemal bagaa, ebym ci poprosi. Oczywicie, e robi ci ask. - Och. - Odsunam si do niego. Baam si, e zaraz si rozpacz, jego sowa mnie zabolay. - Co ci zrobiam?! Zagodnia, ale ju byo za pno. - Wendy...

    - Nie. - Nie daam mu dokoczy. Zaczam krzycze, wszyscy dokoa przestali taczy i gapili si na nas, ale miaam to w nosie. - Zamany fiut! - Wendy - powtrzy, ale odwrciam si i zaczam przedziera si przez tum. Najbardziej na wiecie chciaam stamtd wyj. Patrick, z ktrym chodziam na biologi, sta przy

  • misie z ponczem. Szam w jego stron. Nie przyjanilimy si, ale by jednym z nielicznych, ktrzy odnosili si do mnie przyjanie. Na mj widok wydawa si zmieszany i zaniepokojony, ale przynajmniej mnie zauway. - Chc std wyj. I to ju - syknam do niego. - Co... - Chcia zapyta, co si stao, ale nie zdy, bo obok mnie pojawi si Finn. - Suchaj, Wendy, przepraszam ci. - Finn przeprasza szczerze, co zdenerwowao mnie jeszcze bardziej. - Nie chc ci sucha! - warknam. Nie patrzyam na niego. Patrick wodzi po nas wzrokiem, usiujc zrozumie, co si dzieje.

    - Moe pozwl mu si przeprosi - zaproponowa agodnie. - Nie. - Jak mae dziecko tupnam nog. - Chc std i! Finn sta z boku i obserwowa mnie uwanie. Zacisnam pici i spojrzaam Patrickowi prosto w oczy. Nie chciaam tego robi w obecnoci innych, ale musiaam si std wydosta. Raz za razem powtarzaam w mylach: Chc do domu, zabierz mnie do domu, prosz ci, prosz, zabierz mnie do domu, nie wytrzymam tutaj. Wyraz twarzy Patricka si zmieni. Chopak si rozluni, wydawa si nieobecny. Mruga szybko i przyglda mi si przez chwil. - Chyba zabior ci do domu - powiedzia w kocu niewyranie. - Co ty zrobia? - Finn zmruy oczy.

  • Serce zamaro mi piersi i przez jedn straszn chwil byam przekonana, e doskonale zna odpowied na to pytanie. Zaraz jednak zdaam sobie spraw, e to niemoliwe, wic odepchnam t myl od siebie. - Nic nie zrobiam - syknam i wrciam wzrokiem do Patricka. - Chodmy std. - Wendy! - Finn patrzy na mnie twardo. - Zdajesz sobie w ogle spraw z tego, co zrobia? - Nic nie zrobiam! - Szam w zaparte. Nie chciaam wicej o tym rozmawia. Zapaam Patricka za rk i pocignam go do drzwi. Ku mojej uldze, Finn nie poszed za nami. W samochodzie Patrick wypytywa, o co nam poszo, ale nie odpowiadaam. Przez pewien czas jedzilimy po okolicy, wic zdyam si uspokoi, gdy podjechalimy pod dom. Podzikowaam mu serdecznie. Matt i Maggie czekali w drzwiach, ale zbyam ich pswkami, co wywoao wcieko u mojego brata. Zagrozi nawet, e zabije wszystkich facetw, ktrzy byli na imprezie, ale udao mi si go przekona, e nic mi nie jest i wszystko jest w porzdku. W kocu pozwoli mi i do pokoju, gdzie rzuciam si na ko i staraam si nie paka. Noc wirowaa mi w gowie jak dziwaczny sen. Nie pojmowaam, co czuj do Finna. Przez wikszo czasu wydawa si dziwny, wrcz straszny. Ale potem nastpia ta cudowna chwila, gdy taczylimy, zanim wszystko zepsu.

  • Nawet teraz, po tym jak mnie potraktowa, nie mogam zapomnie, jak cudownie czuam si w jego ramionach. Z zasady nie lubiam dotyku, drania mnie blisko innych, ale przy nim byo inaczej. Jego do, silna i ciepa, u nasady moich plecw, gorco, ktre bio od jego ciaa. Kiedy na mnie patrzy, wtedy, tak szczerze, mylaam... Nie wiem, co mylaam, ale na pewno byo to kamstwo. Najdziwniejsze byo to, e chyba wiedzia, co zrobiam Patrickowi. Nie pojmuj, jak to moliwe. Sama przecie nie byam pewna, e w ogle co zrobiam. Ale normalny czowiek, zdrowy na umyle, nie podejrzewaby nawet, e co si stao. Nagle wydawao mi si, e ju zrozumiaam przyczyny dziwnego zachowania Finna; kompletnie oszala. Bo tak naprawd niczego o nim nie wiedziaam. Nie miaam pojcia, kiedy ze mnie kpi, kiedy mwi szczerze. Czasami wydawao mi si, e mu si podobam, w innych momentach miaam wraenie, e mnie nienawidzi. Nie byam ju niczego pewna, jeli o niego chodzi. Poza jednym - mimo wszystko zaczynaam go naprawd lubi. Przebraam si w spodnie od dresu i koszulk. Krciam si, ale w kocu zasnam. Gdy si obudziam, byo jeszcze ciemno. Na policzkach miaam zaschnite zy. Pakaam przez sen. To nie w porzdku, skoro nigdy nie pozwalaam sobie na szloch za dnia.

  • Przewrciam si na bok, zerknam na zegarek. Na cyfry wiecce jaskrawo. Byo kilka minut po trzeciej. Sama nie wiedziaam, czemu si obudziam. Zapaliam nocn lampk. Jej wiato spowio wszystko ciepym blaskiem. I wtedy zobaczyam co, co przerazio mnie tak bardzo, e serce stano mi w piersi.

  • Tropiciel

    Kto kuca za moim oknem. Na pierwszym pitrze. Owszem, pod oknem by may daszek, ale i tak nie by to widok, ktrego si spodziewaam. Zwaszcza e to nie by byle kto. Finn Holmes przyglda mi si z nadziej, bez ladu zmieszania czy strachu, e przyapaam go na szpiegowaniu. Ba, delikatnie stuka w szyb i dopiero teraz zdaam sobie spraw, e wanie to mnie obudzio. Nie podglda mnie; chcia wej do mojego pokoju. Co, jak doszam do wniosku, byo troch mniej przeraajce. Nie wiadomo dlaczego, wstaam i podeszam do okna. Zobaczyam moje odbicie w lustrze; nie wygldaam najlepiej. Miaam na sobie wygodny, luny nocny strj, rozczochrane wosy i zapuchnite czerwone oczy. Wiedziaam, e nie powinnam go wpuszcza. To pewnie socjopata; sprawia, e czuam si le sarna ze sob. A poza tym Matt zabije go, jeli go tu przylapie.

  • Staam wic przy oknie ze skrzyowanymi rkami i przygldaam mu si gniewnie. Byam wcieka i dotknita, i chciaam, eby o tym wiedzia. Zazwyczj szczyciam si tym, e niczym si nie przejmuj, a co dopiero pokaza innym, e mnie skrzywdzili. Ale tym razem doszam do wniosku, e bdzie lepiej, jeli dowie si, co o nim myl. - Przepraszam! - Mwi na tyle gono, e syszaam go przez szyb, zreszt jego oczy wyraay to samo. Wydawa si naprawd przejty, ale jeszcze nie byam gotowa przyj jego przeprosin.

    I moe nigdy nie bd. - Czego chcesz? - zapytaam tak gono, jak to byo moliwe, nie budzc Matta. - Przeprosi ci. I porozmawia. - Finn patrzy na mnie szczerze. - To wane. Zagryzam usta. Walczyam ze sob. Rozsdek mi podpowiada, co powinnam zrobi. - Prosz ci. W kocu otworzyam okno, ale nie tknam siatki na komary. Niech sam si z ni mczy. Cofnam si i przysiadam na ku. Finn z atwoci upora si z moskitier. Zaintiygowao to mnie. Zastanawiaam si, czy ma due dowiadczenie w zakradaniu si do dziewczcych sypialni. Ostronie wszed do rodka i zamkn za sob okno. Rozejrza si i od razu poczuam si nieswojo. W pokoju panowa baagan, wszdzie poniewieray si ksiki i ciuchy, cho wikszo mego dobytku spoczywaa w dwch pudach i skrzyni pod cian.

  • - Czego chcesz? - zapytaam, kiedy skoncentrowa si na mnie, a nie na moich rzeczach.

    - Przeprosi ci - powtrzy z t sam szczeroci w gosie, ktr syszaam wczeniej. - Byem dzisiaj okrutny. - Odwrci na chwil wzrok i mwi dalej. -Nie chciaem sprawi ci przykroci. - Wic czemu to zrobie? - rzuciam ostro. Zwily usta jzykiem. Poruszy si niepewnie i wreszcie odetchn gboko. Zrani mnie celowo, to nie by przypadek, gupota wynikajca z bezczelnoci czy braku wiadomoci, jak odnosi si do innych. Wszystko, co robi, byo zaplanowane i przemylane. - Nie chc ci okamywa i daj sowo, e do tej pory nigdy czego takiego nie zrobiem - zacz ostronie. - I na tym poprzestan. - Chyba mam prawo wiedzie, co si dzieje! -warknam zbyt gono, ale przypomniaam sobie, e na dole pi Matt i Maggie, i ciszyam gos. - Przyszedem, eby ci powiedzie... - zacz i urwa. - eby ci wszystko wytumaczy. Zazwyczaj zaatwiamy to inaczej, wic musiaem wykona par telefonw, zanim si u ciebie pojawiem. Chciaem wszystko zrozumie, dlatego jestem tak pno. Prze-praszam.

    - Zadzwoni? Do kogo? Zrozumie? Co? - Cofnam si o krok. - Chodzi o to, co dzisiaj zrobia. Z Patrickiem -powiedzia mikko, a mj odek cisn si jeszcze bardziej. - Niczego nie zrobiam Patrickowi. - Pokrciam gow. - Nie mam pojcia, o co ci chodzi. - Czyby? - Przyglda mi si podejrzliwie, nie wiedzc, czy moe mi uwierzy, czy nie.

  • - Nie wiem, o czym mwisz - wyjkaam. Przeszy mnie dreszcz, zbierao mi si na mdoci. - Owszem, wiesz - stwierdzi z powag. - Po prostu nie masz pojcia, jak to nazwa. - Jestem po prostu bardzo... przekonujca -stwierdziam bez wikszego przekonania. Nie chciaam si tego cigle wypiera, ale rozmowa na ten temat, przyznanie si do obdu, przeraay mnie jeszcze bardziej.

    - Owszem - przyzna. - Ale nie moesz tego robi. Nie w takiej sytuacji.

    - Niczego nie zrobiam! A nawet gdyby, kim jeste, e chcesz mnie powstrzyma? - Co jeszcze przyszo mi do gowy. - Moesz mnie powstrzyma? - Teraz ci si nie uda. - Pokrci gow w roztargnieniu. - Biorc pod uwag sposb, w jaki si tym posugujesz. - Ale co to jest? - zapytaam cicho. Z trudem znajdowaam sowa. Przestaam udawa, e nie wiem, o czym mwi. Spuciam ramiona.

    - To tak zwana perswazja - oznajmi z przejciem. - Technicznie rzecz ujmujc, mamy do czynienia z psychokinez. To jedna z form kontroli umysu. Drani mnie spokj, z jakim o tym mwi, jakbymy rozmawiali o pracy domowej z biologii, a nie o tym, e by moe posiadam zdolnoci nadprzyrodzone.

  • - Skd wiesz? - zapytaam. - Skd wiesz, co potrafi? Skd w ogle wiesz, e cokolwiek zrobiam? - Z dowiadczenia. - Wzruszy ramionami. - Jak to?

    - To skomplikowane. - Potar doni kark, wbi wzrok w podog. - Nie uwierzysz mi. Ale do tej pory ci nie okamaem i nigdy tego nie zrobi. Czy chocia w to mi wierzysz? - Chyba tak - odparam z wahaniem. Ze wzgldu na to, e rozmawialimy tylko kilka razy, mia mao okazji, eby mnie okama. - To ju co. - Odetchn gboko, a ja nerwowo bawiam si pasmem wosw, obserwujc go cay czas. Niemal niemiao oznajmi: - Jeste podrzutkiem. -Patrzy na mnie z wyczekiwaniem, jakby spodziewa si dramatycznej reakcji. - Nie mam pojcia, co to znaczy. - Wzruszyam ramionami. - Zdaje si, e by taki film z Angelin Jolie? - Pokrciam przeczco gow. - Nie rozumiem. - Nie rozumiesz? - Umiechn si. - Oczywicie, e nie. Wszystko byoby mniej skomplikowane, gdyby cho czciowo domylaa si, co si dzieje. - To fakt - mruknam. - Podrzutek to dziecko, ktre ukradkiem podmieniono w koysce. Wydawao mi si, e pokj zasnua mga. Przypomniaa mi si matka i to wszystko, co do mnie krzyczaa. Zawsze wiedziaam, e tu nie pasuj, ale nigdy nie wierzyam, e to moe by prawda.

  • - Ale jak... - zajknam si, oszoomiona, i wtedy uwiadomiam sobie co wanego. - A niby skd ty moesz o tym wiedzie? Nawet jeli to prawda? - Bo... - Obserwowa przez chwil, jak usiuj si z tym upora, i w kocu powiedzia: - Bo jestemy Tryllami. To nasz sposb dziaania. - Trylle? Co to jest? Nazwisko czy co?

    - Nie. - Umiech bka si na jego ustach. - To nazwa naszego... plemienia, powiedzmy. - Potar doni skro. - Trudno to wytumaczy. Jestemy... No c, jestemy trolami. Chcesz powiedzie, e jestem trolem? - Uniosam brew i doszam do wniosku, e na pewno jest szalony. W niczym nie przypominaam ani potwora spod mostu, ani lalki z rowymi wosami i brylancikiem w ppku. No dobra, byam niska, ale Finn mia prawie dwa metry wzrostu. - Wyobraasz sobie trole tak, jak si je przedstawia, ale to nie ma nic wsplnego z rzeczywistoci -tumaczy pospiesznie. - No tak, widz, e patrzysz na mnie, jakbym zwariowa. - Bo zwariowae. - Dygotaam na caym ciele ze strachu i szoku. Sama ju nie wiedziaam, co myle. Powinnam bya wyrzuci go z pokoju. A przede wszystkim niepotrzebnie go tu wpuciam. - No dobrze. Zastanw si, Wendy. - Mwi rzeczowo, jakby chcia mnie przekona do susznoci swoich sw. - Zawsze miaa poczucie, e nigdzie nie pasujesz. Jeste nerwowa, inteligentna i wybredna. Nie

  • znosisz butw. Twoje wosy, cho bardzo adne, s nie do okieznania. Masz czekoladowe oczy i wosy. - A co kolor moich oczu ma z tym wsplnego? -prychnam, koncentrujc si na tym, czemu mogam zaprzeczy. Ale przecie nic z tego, co mwi, nie stanowio niepodwaalnych dowodw. - Barwy ziemi. Nasze oczy i wosy zawsze maj barwy ziemi - wyjani. - Czsto zdarza si te, e nasza skra ma zielonkawy odcie. - Nie jestem zielona! - Na wszelki wypadek spojrzaam na rk, eby si upewni, ale nie bya zielona. - To bardzo delikatny odcie, jeli w ogle wystpuje - zapewni. - Ale nie, ty tego nie masz. Prawie nie. Czasami to zabarwienie

    staje si bardziej widoczne, gdy przez duszy czas przebywa si z innymi Tryllami.

    - Nie jestem trolem. - Uparcie obstawaam przy swoim. - To w ogle bez sensu. To... Nie. No dobra, jestem wybuchowa, jestem

    inna. To typowe dla nastolatkw i o niczym nie wiadczy. - Przeczesaam wosy palcami, jakbym chciaa udowodni, e wcale nie s takie niesforne. Do zapltaa mi si w lokach, potwierdzajc jego teori. Westchnam. - To nic nie znaczy. - Wendy, to nie jest tak, e si czego domylam -powiedzia sucho. - Ja wiem, kim jeste. Wiem, e jeste Tryllem. Dlatego tu przyszedem. Szukaem ci. - Szukae mnie? - Opada mi szczka. - Wic to dlatego cigle gapisz si na mnie w szkole. Przeladujesz mnie! - Nieprawda. - Spojrza na mnie bagalnie. - Jestem tropicielem. To moja praca. Odnajduj podrzutki i sprowadzam je z powrotem.

  • W tej caej dziwacznej sytuacji najbardziej dranio mnie to, co teraz powiedzia, e to jego praca. A wic midzy nami niczego nie byo, adnego przycigania. Wykonywa po prostu swoj prac, a to oznaczao ledzenie mnie. ledzi mnie, a moje zdenerwowanie wynikao z faktu, e robi to, bo musia, nie dlatego e chcia. - Zdaj sobie spraw, e to sporo informacji -przyzna. - Przykro mi. Zazwyczaj czekamy, a podrzutek jest starszy, ale ty ju posugujesz si perswazj, wic uznaem, e powinna wrci do osady. Szybko si rozwijasz. - Sucham? - Patrzyam na niego z niedowierzaniem. - Rozwijasz si. Psychokineza - doda, jakby to byo oczywiste. - Trylle maj rne zdolnoci rozwinite w rnym stopniu. Ty, co oczywiste, jeste bardziej zaawansowana. - Zdolnoci? - Przeknam gono lin. - A ty? Te masz zdolnoci? - Nowa myl sprawia, e mj odek skrci si jeszcze bardziej. - Umiesz czyta w mylach? - Nie.

    - Kamiesz? - Nie bd ci okamywa - obieca. O wiele atwiej zignorowaabym go, gdyby nie by taki przystojny, kiedy tak sta w moim pokoju.

  • A gdybym nie czua z nim tej idiotycznej wizi, wyrzuciabym go od razu.

    W tej sytuacji trudno byo mi patrze mu w oczy i nie wierzy, ale tego, co powiedzia, nie mogam przyj do wiadomoci. Gdybym to zrobia, przyznaabym racj matce. Oznaczaoby to, e jestem za, e jestem potworem, a tego nie chciaam. Przez cae ycie staraam si udowodni, e si mylia. Chciaam by dobra, postpowa waciwie. Nie, nie pozwol, by to bya prawda. - Nie wierz ci. - Wendy. - Powoli traci cierpliwo. - Wiesz, e mwi prawd. - Oczywicie. - Skinam gow. - Po tym, co przeszam z matk, nie chc kolejnego wariata w moim yciu. Wyjd. - Wendy! - Nie wierzy wasnym uszom. - Naprawd spodziewae si innej reakcji? -Wstaam, skrzyowaam rce na piersi i staraam si wyglda na bardzo pewn siebie. - Naprawd mylae, e moesz potraktowa mnie jak idiotk na dyskotece, a potem w rodku nocy zakra si do mojego pokoju, powiedzie mi, e jestem trolem z nadprzyro-dzon moc, a ja ykn to jak jaka gupia g? I niby co chciae w ten sposb osign? - zapytaam. - Co twoim zdaniem powinnam zrobi? - Wr ze mn do osady - oznajmi pokonany. - I co mam to zrobi ot tak, bez sprzeciwu? - zamiaam si, eby nie dostrzeg, e naprawd miaam ochot to zrobi, cho to przecie czyste szalestwo.

  • - Inni tak robi - odpar tonem, ktry doprowadzi mnie do szau. Wanie te sowa przepeniy czar. Niewykluczone e daabym si wcign w jego szalestwo, bo podoba mi si bardziej ni inni chopcy, ale kiedy pady te sowa, zrozumiaam, e byo mnstwo takich dziewczt gotowych pj za nim. Z szalestwem mogam si pogodzi, z puszczalstwem ju nie bardzo.

    - Wyjd - powiedziaam stanowczo. - Przemyl to sobie. Wida, e z tob bdzie inaczej ni z innymi, ale rozumiem to. Wic dam ci czas do namysu. - Odwrci si i otworzy okno. - Ty te masz swoje miejsce. Rodzin. Przemyl to.

    - Oczywicie. - Umiechnam si sztucznie. Wychyli si przez okno, a ja podeszam, eby je za nim zamkn. Zatrzyma si i odwrci do mnie. By niebezpiecznie blisko. W jego oczach czaio si co gronego, tu pod powierzchni. Kiedy tak na mnie patrzy, miaam wraenie, e zabiera mi cae powietrze z puc. Zaczam si zastanawia, czy to samo czu Patrick, gdy stosowaam perswazj. - Prawie zapomniaem - doda mikko, z twarz tak blisko mojej, e czuam jego oddech na policzku. - Naprawd piknie dzisiaj wygldaa. - Trwa tak jeszcze przez chwil, oczarowa mnie kompletnie, a potem wyszed przez okno. Staam tam, niemal nie oddychajc, patrzyam, jak zapa si gazi drzewa rosncego koo domu i zeskoczy na ziemi. Do pokoju wpad zimny powiew,

  • wic zamknam okno i szczelnie zacignam zasony. Oszoomiona poczapaam do ka i osunam si na posanie. W yciu nie byam rwnie zagubiona. Prawie nie spaam, a jeli ju udao mi si przysn, nkay mnie mae zielone trole, ktre chciay mnie porwa. Po przebudzeniu jeszcze dugo leaam w ku. To wszystko wydawao si dziwne i niejasne.

    Nie mogam sobie pozwoli na to, by uwierzy w rewelacje Firma, ale jednoczenie nie mogam lekceway tego, jak bardzo chciam, by mia racj. Zawsze wiedziaam, e nie tu jest moje miejsce. Do niedawna tylko z Mattem czuam jakkolwiek wi. O wp do sidmej rano leaam wsuchana w wiergot ptakw za oknem. Cichutko zeszam na parter. Nie chciaam budzi Matta ani Maggie, nie o tej porze. Matt zrywa si co rano, by dopilnowa, ebym wstaa, i zawie mnie do szkoy, wic tylko w weekendy mg si porzdnie wyspa. Nie wiem, dlaczego teraz tak rozpaczliwie chciaam udowodni, e jestemy rodzin. Przez cae ycie robiam co wrcz przeciwnego, ale ledwie Finn wspomnia, e to moe by prawda, zapragnam broni naszej maej wsplnoty. Matt i Maggie wszystko dla mnie powicili. Nigdy nie byam specjalnie dobra dla adnego z nich, ale oni mnie kochali. Czy to nie wystarczajcy dowd? Kucnam przy jednym z kartonw za kanap w salonie. Maggie napisaa na nim pochyym pismem: pamitki. Waciwie nigdy nie wyjmowaa oprawio-

  • nych fotografii ani innych drobiazgw, bo gdy zrobia to ostatnio, Matt porozbija wszystkie. To byo prawie dziesi lat temu, ale miaam wraenie, e teraz zareagowaby podobnie. Pod dyplomami Matta i Maggie i stert zdj z ceremonii rozdania dyplomw mojego brata byy albumy z fotografiami. Ju po okadkach wiedziaam, ktre kupowaa Maggie. Zawsze wybieraa takie w kropki, kwiatki i inne licznoci. Moja matka kupia tylko jeden, z nijak, wypowia brzow okadk. Pod najstarszym albumem leaa stara niebieska ksieczka pamitkowa, jak zakada si po narodzinach dziecka. Wyjam j ostronie. I album matki. Moja ksieczka bya niebieska, bo USG wykazao, e bd chopcem. Na kocu cienkiego tomiku byo nawet wypowiae zdjcie USG, na ktrym lekarz zaznaczy co, co bdnie zinterpretowa jako mj penis. Wikszo rodzin artowaaby sobie z tej pomyki, ale nie nasza. Moja matka spojrzaa na mnie tylko z pogard i oznajmia: - Miaa by chopcem. Wikszo matek pocztkowo starannie wypenia ksieczk dziecka, ale z czasem przestaje. Nie moja. Nie napisaa w niej ani jednego sowa, strony pokrywao pismo mojego ojca i Maggie. Byy w niej odciski moich stopek, wymiary, odpis aktu urodzenia. Dotykaam go delikatnie, szukaam namacalnego dowodu, e naprawd przyszam na wiat w tej rodzinie, czy matce si to podobao, czy nie.

  • - Co ty wyprawiasz, maa? - zapytaa Maggie cicho za moimi plecami. Drgnam. - Przepraszam, nie chciaam ci przestraszy. - Maggie otulia si szczelniej szlafrokiem, ziewna, przeczesaa palcami wosy zmierzwione od snu. - Nie szkodzi. - Usiowaam ukry niebiesk ksieczk, jakbym robia co zego. - Dlaczego wstaa tak wczenie? - Mogabym zapyta ci o to samo - odpara z umiechem. Przysiada na pododze obok mnie, opara si o kanap. - Syszaam ci. - Wskazaa gow stert albumw na moich kolanach. - Nostalgia?

    - Sama nie wiem.

    - Co ogldasz? - Zajrzaa mi przez rami, zobaczya okadk. - O, to dawne czasy. Bya wtedy cakiem malutka. Otworzyam album. Zdjcia byy uoone chronologicznie, wic na pierwszych kilku stronach by sam Matt. Maggie ogldaa je razem ze mn i wzdychaa, ilekro na fotografiach pojawia si mj ojciec. W pewnej chwili dotkna jego zdjcia i stwierdzia, e by bardzo przystojny. Cho wszyscy uwaali, e mj ojciec by wspaniaym czowiekiem, rzadko o nim rozmawialimy. Tak ju mielimy, nie rozmawialimy te o mojej matce ani o tym, co si stao. Nie liczyo si nic przed moimi szstymi urodzinami, i tym samym nigdy nie wspominalimy ojca. Na wikszoci fotografii w tym albumie by Matt, na wielu towarzyszyli mu te rodzice i wszyscy wy-

  • dawali si idiotycznie szczliwi, wszyscy jasnowosi i niebieskoocy. Wygldali jak rodzinka z reklamy. Dopiero pod koniec albumu wszystko si zmienio. Wraz z moim pojawieniem si na zdjciach zmienia si matka, staa si ponura, naburmuszona. Na pierwszym zdjciu mam zaledwie kilka dni. Matka ypie na mnie gronie, malutk, ubran w pioszki w niebieskie samochodziki. - Bya taka sodka! - Maggie rozemiaa si gono. - Ale pamitam, e przez pierwszy miesic ubierali ci w chopice ciuszki, bo byli przekonani, e bdziesz chopcem. - To wiele tumaczy - mruknam, a Maggie zamiaa si znowu. - Dlaczego nie kupili mi nowych ubra? Przecie byo ich na to sta. - Och, sama nie wiem. - Maggie z westchnieniem odwrcia gow. - Twoja matka tak chciaa. - Pokrcia gow. - Bya dziwna pod tym wzgldem. - Jak miaam si nazywa? - Nie pamitaam. Kiedy byam modsza, bya o tym mowa, ale teraz nikt ju nie wspomina mego dziecistwa. - Hm... Michaeli - Maggie pstrykna palcami, gdy sobie przypomniaa. - Michael Conrad Neverly. Ale okazaa si dziewczynk. - I niby jakim cudem wysza z tego Wendy? -Skrzywiam si. - Bardziej pasowaaby Michelle. - C... - Maggie zamylia si, wpatrzona w sufit. - Twoja matka nie chciaa wymyla ci imienia, ojciec... chyba nie mia adnego pomysu, wic zosta Matt.

  • - Och, tak. - Co mi witao, ju to kiedy syszaam. - Ale dlaczego Wendy?

    - Podobao mu si imi Wendy. - Maggie wzruszya ramionami. - By wielkim fanem Piotrusia Pana, co w sumie ironiczne, bo Piotru Pan to opowie 0 chopcu, ktry nigdy nie dorasta, a Matt zawsze by dorosy. - Umiechnam si, syszc te sowa. - Moe dlatego od zawsze by wobec ciebie taki opiekuczy. Nazwa ci. Bya jego. Kolejne zdjcie: mam dwa, trzy latka, Matt trzyma mnie na rkach. Le na brzuchu, rozkadam rczki 1 nki, a on mieje si jak wariat. Biega tak ze mn po domu i krzycza, e latam, i nazywa mnie ptaszkiem Wendy. miaam si po tym godzinami. W miar jak dorastaam, stawao si jasne, e nie jestem podobna do pozostaych czonkw rodziny, moje ciemne oczy i niesforne wosy odcinay si od ich blond gw. Na kadym naszym wsplnym zdjciu matka wydaje si zaamana, jakbymy walczyy przez ostatnie p godziny. I pewnie tak byo. Zawsze byam innego zdania ni ona. - Miaa charakterek - przyznaa Maggie, patrzc na zdjcie z moich pitych urodzin, na ktrym caa jestem umazana tortem czekoladowym. - Chciaa postawi na swoim. A jako niemowl cigle miaa kolki, ale bya te cudowna, bystra i zabawna. - Czule odgarna mi wosy z twarzy. -1 zawsze zasugiwaa na mio. Nie zrobia nic zego, Wendy. To ona ma problem, nie ty.

  • - Wiem. - Skinam gow. Ale po raz pierwszy miaam wraenie, e by moe to wszystko to tylko i wycznie moja wina. Jeli Finn mwi prawd, a te zdjcia zdaway si to potwierdza, nie byam ich dzieckiem. A wic matka miaa racj; po prostu okazaa si bardziej spostrzegawcza ni pozostali. To moja wina. Nie jestem nawet czowiekiem. - Co jest? - Maggie si zaniepokoia. - Co si z tob dzieje? - Nic - skamaam i zamknam album. - Chodzi o wczoraj? - Jej oczy wypeniay troska i mio. Z trudem przychodzio mi myle o niej jak o obcej osobie. - Spaa w ogle?

    - Tak, tylko... obudziam si - wyjaniam niejasno. - Jak byo na dyskotece? - Opara si o kanap. Pooya sobie podbrdek na doni i przygldaa mi si uwanie. - Jaki chopiec? - Po prostu nie byo tak, jak mylaam - odparam szczerze. - A waciwie byo zupenie, ale to zupenie inaczej. - Ten Finn by dla ciebie niedobry? - W jej gosie pojawiy si ostre, opiekucze nuty. - Nie, nie, to nic takiego - zapewniam pospiesznie. - By super. Ale to tylko przyjaciel.

    - Och. - W jej oczach bysno zrozumienie i chyba dosza do bdnych wnioskw, ale przynajmniej nie zadawaa wicej pyta. - ycie nastolatki jest cikie bez wzgldu na to, jak ma rodzin.

  • - Mnie to mwisz? - mruknam. Z pitra dobiegay odgosy wiadczce o tym, e Matt obudzi si i wsta. Maggie spojrzaa na mnie niespokojnie, wic szybko pochowaam albumy. Co prawda nie wkurzy si na mnie, e je przegldam, ale nie bdzie te zachwycony, a nie miaam ochoty zaczyna ranka od awantury z bratem. Wystarczy mi zastanawianie si, czy naprawd jest moim bratem. - Wiesz, w kadej chwili moemy o tym pogada -szepna Maggie, gdy pakowaam zdjcia z powrotem do puda. - To znaczy, kiedy Matta nie bdzie w pobliu. - Wiem. - Umiechnam si do niej. - Chyba powinnam zrobi ci niadanie. - Maggie wstaa, przecigna si i spojrzaa na mnie. - Co ty waciwie jadasz na niadanie? - Zazwyczaj nic, ledwie zdam do szkoy. - Hm. - Zastanawiaa si przez chwil. - Moe patki owsiane z truskawkami? Jadasz takie rzeczy, prawda?

    - Brzmi super - zapewniam. To pytanie sprawio mi bl. Nie jadam mnstwa rzeczy i cigle byam godna. Karmienie mnie graniczyo z cudem. Jako niemowl nie chciaam nawet pi mleka matki, co tylko podsycao przekonanie, e nie jestem jej dzieckiem. Maggie odwrcia si, sza do kuchni, ale zawoaam za ni: - Ej, Mags, dziki za wszystko! I za niadanie... i w ogle.

  • - Tak? - Odwrcia si zaskoczona i umiechnita. - Nie ma sprawy.

    Chwil pniej przyszed Matt, zdumiony faktem, e obie wstaymy przed nim. Po raz pierwszy od lat razem usiedlimy do niadania, a Maggie promieniaa szczciem po tym, co jej powiedziaam. Ja byam przybita, ale udawaam, e wszystko jest w porzdku. Nie wiem, czy to moi krewni, czy nie. Tyle elementw wiadczy, e wcale nie jestemy rodzin. Ale wychowali mnie i trwali przy mnie jak nikt. Nawet matka mnie zawioda, ale oni nie. Kochali mnie niewzruszenie, cho zazwyczaj nie dostawali niczego w zamian.

    I moe wanie to stanowio ostateczny dowd. Oni dawali, a ja tylko braam.

  • Przemiana

    Weekend by burzliwy. Co chwila spodziewaam si, e Finn zjawi si pod moim oknem, ale nie przyszed i sama ju nie wiedziaam, czy to dobrze, czy le. Chciaam z nim pogada, lecz byam przeraona. Przeraona, e kama, przeraona, e mwi prawd. Wszdzie szukaam dowodw. Na przykad oboje z Mattem bylimy do niscy, wic musia by moim rodzonym bratem. Ale po chwili mwi, e woli zim od lata, a ja przecie nie znosiam zimy, wic nie moglimy by spokrewnieni. I tak cay dzie. W gbi serca wiedziaam, e nie s to przekonujce dowody. Cae moje ycie byo jednym wielkim pytaniem i nagle rozpaczliwie pragnam zna wszystkie odpowiedzi. Dochodzia jeszcze jedna wielka niewiadoma: czego waciwie Finn ode mnie chcia. Czasami traktowa mnie jak irytujcy obowizek, a czasami patrzy na mnie takim wzrokiem, e zapierao mi dech w piersiach.

  • Miaam nadziej, e w szkole cz moich wtpliwoci si rozwieje. W poniedziaek rano szykowaam si wyjtkowo dugo, ale udawaam, e robi to bez specjalnego powodu. Wcale nie dlatego, e miaam zobaczy Finna po raz pierwszy, odkd zakrad si do mojego pokoju, i nie dlatego e chciaam z nim porozmawia i si mu podoba. Kiedy zadzwoni dzwonek na pierwsz lekcj, a Finn nie usiad, jak zawsze, kilka rzdw za mn, co cisno mnie w odku. Rozgldaam si za moim przeladowc cay dzie przekonana, e czai si gdzie za rogiem. Ale nie. Pokonana, nie zwracajc na nic uwagi, szam do samochodu. Liczyam, e czego si dowiem, a tymczasem pitrzyy si kolejne pytania.

    Matt widzia moj min i chcia o tym porozmawia, ale go zbyam. Od dyskoteki by coraz bardziej zaniepokojony, a ja nie potrafiam ukoi jego obaw. Ju czuam bl zwizany z nieobecnoci Finna. Dlaczego nie odeszam wraz z nim? Pociga mnie jak nikt inny, i to nie tylko fizycznie. Zazwyczaj ludzie mnie nie interesowali. On - tak.

    Obiecywa mi wiat, do ktrego pasuj, w ktrym bd wyjtkowa, I, co chyba najwaniejsze, z nim. Dlaczego zostaam? Bo nadal nie byam przekonana, e jestem za. Nie byam jeszcze gotowa zrezygnowa z tego wszystkiego, o co tak bardzo walczyam przez cae ycie. Przychodzia mi na myl tylko jedna osoba, ktra potrafia czyta we mnie jak w otwartej ksidze, ktra

  • wiedziaa, kim jestem. Ona na pewno mi powie, czy jest we mnie cho odrobina dobra, czy moe powinnam si podda, zostawi wszystko i odej z Finnem. - Matt? - Wbiam wzrok w moje donie. - Jeste dzisiaj zajty? - Chyba nie... - Skrci w stron domu. - A co? Masz jaki pomys? - Pomylaam... Chciaabym odwiedzi matk. - Nie ma mowy! - zdenerwowa si. - Po co ci to? To w ogle nie wchodzi w gr. O nie, Wendy. Absolutnie nie. Patrzyam mu prosto w oczy i powtarzaam raz za razem: Chc si z ni zobaczy. Zabierz mnie do niej. Prosz. Chc si z ni zobaczy. Zawzity wyraz jego twarzy zmienia si powoli, ale trwao to duej ni w przypadku Patricka czy pana Meade'a. - Zawioz ci do matki - powiedzia jak przez sen. Od razu ogarny mnie wyrzuty sumienia z powodu tego, co si stao. To okrutna manipulacja, ale przecie nie zrobiam tego, eby si przekona, czy dam rad. Musiaam zobaczy si z matk, a tylko tak mogam to osign. Denerwowaam si tak, e byo mi niedobrze, wiedziaam, e Matt bdzie wcieky, kiedy zorientuje si, co si dzieje. Nie wiedziaam, jak dugo utrzymam go w tym stanie; moe nawet nie dojedziemy do szpitala, w ktrym przebywaa, ale wiedziaam, e musz sprbowa. Matt wiz mnie do niej po raz pierwszy od jedenastu lat. Kilka razy podczas dugiej podry samochodem wydawao si, e Matt uwiadamia sobie, e robi co, na co nigdy by si nie zdecydowa. Zaczyna tumaczy mi, jak okropn osob bya, i e nie mieci mu si w gowie, e da mi si na to namwi.

  • Ale ani razu nie chcia zawrci. Moe po prostu moja sia perswazji bya zbyt mocna. - Jest okropna! - rzuci, gdy dojedalimy do szpitala. Wiedziaam, e teraz toczy walk sam ze sob, poznawaam to po jego grymasie i umczonych niebieskich oczach. Zaciska donie na kierownicy; wygldao to tak, jakby chcia je oderwa, ale nie by w stanie. Znowu dopady mnie wyrzuty sumienia, ale staraam si odepchn je od siebie. Nie chciaam go krzywdzi i nie powinnam bya sterowa jego wol. Po prostu przegiam. Jedyn pociech czerpaam z myli, e nie robi nic zego. Chciaam zobaczy si z matk. Miaam do tego prawo. Matt, jak to on, by nadopiekuczy, i tyle. - Nic mi nie zrobi - zauwayam po raz setny. -Jest na lekach. Nic mi nie bdzie. - Nie chodzi o to, e ci udusi czy co takiego -przyzna, ale drenie jego gosu zdradzao, e nie wykluczy tej moliwoci. To po prostu... to zy czowiek. Nie wiem, na co liczysz, spotykajc si z ni! - Musz to zrobi - powiedziaam cicho i spojrzaam w okno. Jeszcze nigdy nie byam w tym szpitalu, ale inaczej go sobie wyobraaam. Podstaw moich wyobrae

  • byy filmy grozy, wic spodziewaam si zobaczy potne gmaszysko z czerwonej cegy, na tle pochmurnego nieba rozwietlanego byskawicami. Padao i niebo rzeczywicie zasnuway chmury, ale na tym koczyy si podobiestwa z moim wyobraeniem. Rozoysty biay budynek sta wrd trawiastych wzgrz i sosnowego lasu. Przypomina raczej hotel ni szpital. Po tym, jak matka usiowaa mnie zabi i Matt j powstrzyma, kto wezwa pogotowie i policj. Kiedy zabierano j radiowozem, wrzeszczaa, e jestem potworem. Ja tymczasem jechaam w karetce do szpitala. Postawiono jej zarzuty, ale sprawa nigdy nie trafia do sdu - matka twierdzia, e jest niewinna z powodu niepoczytalnoci. Zdiagnozowano u niej upion depresj poporodow i chwilow psychoz, ktr spowodowaa mier mojego ojca. Zakadano, e po przyjciu odpowiednich lekw i zakoczeniu terapii wkrtce wyjdzie na wolno. Jedenacie lat pniej mj brat rozmawia ze stranikiem przy wjedzie na teren szpitala. O ile mi wiadomo, matka nigdy nie wyrazia skruchy. Matt odwiedzi j raz, pi lat temu, nie poczuwaa si wtedy do winy. Mao tego, byam pewna, chocia nigdy nie powiedzia tego na gos, e gdyby wysza, zrobiaby to samo jeszcze raz. Nasza wizyta wywoaa mae zamieszanie. Pielgniarka dzwonia do psychiatry, eby si dowiedzie, czy moemy si zobaczy matk. Matt przechadza

  • si nerwowo i mamrota pod nosem, e wszyscy kompletnie powariowali.

    Czekalimy w maym pokoiku penym plastikowych krzese i starych czasopism, a po czterdziestu piciu minutach przyszed lekarz, eby ze mn porozmawia. Wyjaniam, czemu chc si z ni zobaczy, i uzna, e definitywne zamknicie sprawy dobrze mi zrobi.

    Matt chcia i ze mn, ba si, e matka mnie zaatakuje, ale lekarz zapewni go, e bd towarzyszy mi sanitariusze, a pacjentka nie jest agresywna. Mj brat w kocu ustpi; ku mojej uldze, bo znowu musiabym si posuy perswazj. Nie mg by wiadkiem naszej rozmowy. Chciaam by z ni szczera. Pielgniarka zaprowadzia mnie do wietlicy. Stay tam kanapa i kilka foteli, na stolikach leay niedokoczone puzzle. Pod cian dostrzegam szafk pen wiekowych gier i ukadanek. Na parapetach rozstawiono kwiaty doniczkowe, poza tym wietlica wiecia pustkami. Pielgniarka powiedziaa, e matka zaraz przyjdzie, usiadam wic przy stoliku i czekaam. Wprowadzi j bardzo wysoki, potny sanitariusz. Wstaam odruchowo, w dziwacznym odruchu szacunku. Bya starsza, ni si spodziewaam. Zapamitaam j tak, jak widziaam ostatni raz, ale przecie bya ju grubo po czterdziestce. Lata zaniedbania zmieniy jej jasne wosy w zniszczon szop. Spinaa je w krtki kucyk. Bya szczupa, jak zawsze, chuda, na granicy anoreksji. Sfatygowany, sprany niebieski szlafrok

  • zwisa na niej jak na wieszaku, donie niky w za dugich rkawach. Miaa porcelanow cer; nawet bez makijau olniewaa urod. Co wicej, trzymaa si prosto. Na pierwszy rzut oka wida, e urodzia si w bogatej rodzinie, e przez cae ycie bya na szczycie: w szkole, w towarzystwie, nawet w rodzinie.

    - Mwili, e tu jeste, ale im nie wierzyam. -Umiechna si gorzko. Zatrzymaa si kilka krokw ode mnie i nagle nie wiedziaam, co zrobi. Patrzya na mnie tak, jak patrzy si n paskudnego robaka, zanim rozgniecie si go butem. - Cze, mamo - zaczam gupio. Nic innego nie przychodzio mi do gowy. - Kim - poprawia mnie chodno. - Mam na imi Kim. Daruj sobie te pozory. Nie jestem twoj matk i obie o tym wiemy. - Machna rk w kierunku krzesa, z ktrego wstaam, i podesza do stolika. - Siadaj.

    - Dziki - mruknam i usiadam. Zaja miejsce naprzeciwko mnie, zaoya nog na nog, odchylia si do tyu, jakbym rozsiewaa chorob zakan i za wszelk cen chciaa unikn zakaenia. - Bo o to chodzi, prawda? - Wykonaa gest rk i delikatnie pooya j na stole. Miaa dugie, zadbane paznokcie pokryte wie warstw przezroczystego lakieru. - W kocu to zrozumiaa. A moe zawsze wiedziaa? Nie mogam tego rozgry. - Nie wiedziaam - szepnam. - Nadal nie wiem. - Spjrz tylko na siebie. Nie jeste moj crk. -Pogardliwie mlasna jzykiem. - Nie umiesz si

  • ubiera, chodzi, nawet mwi. Niszczysz sobie paznokcie. - Wskazaa swoj doni moje poobgryzane paznokcie. - A te wosy! - Twoje s niewiele lepsze - odciam si. Upiam ciemne loki w kok, tego ranka staraam si bardziej ni zwykle. Wydawao mi si, e wyszo cakiem niele, ale najwyraniej si myliam. - No c... - Umiechna si smutno. - Robi, co mog. - Na chwil ucieka wzrokiem, ale zaraz spojrzaa na mnie lodowato. - A ty? Masz do dyspozycji wszystkie kosmetyki wiata. Pewnie Matthew i Maggie rozpucili ci jak dziadowski bicz. - Jako sobie radz - burknam. W jej ustach zabrzmiao to tak, jakbym miaa si wstydzi, jakbym to wszystko ukrada. Cho ona zapewne tak mylaa. - Kto ci tu waciwie przywiz? - Dopiero teraz przyszo jej to do gowy I rozejrzaa si dokoa, spodziewajc si zobaczy Matta albo Maggie.

    - Matt.

    - Matthew? - Wydawaa si zaskoczona. - Niemoliwe, eby na to przysta. Nawet... - Przez jej twarz przemkn smutek. Pokrcia gow. Nigdy nie rozumia. Zrobiam to, co musiaam, eby chroni take jego. Nie chciaam, eby i jego dopada. - Dotkna wosw, a jej oczy zaszy zami, ale zamrugaa kilka razy i znowu przybraa mask obojtnoci. - Uwaa, e musi mnie chroni - powiedziaam, gwnie dlatego e wiedziaam, i to j zirytuje. Ku mojemu rozczarowaniu, nie wcieka si, tylko ze zrozumieniem skina gow.

  • - Rozsdny i dojrzay - stwierdzia. - Tylko niewiarygodnie naiwny. Uwaa ci za biednego, bezdomnego szczeniaczka, ktrym musi si zaopiekowa. -Odgarna z oczu niesforny kosmyk i wbia wzrok w plam na posadzce. - Kocha ci, bo jest dobry, tak jak jego ojciec, i to zawsze byo jego saboci. - Pod-niosa gow z nadziej w oczach. - Odwiedzi mnie? - Nie. - Byo mi jej niemal al. Umiechna si gorzko i nagle przypomniaam sobie, czemu tu jest. - Nastawia go przeciwko mnie. Wiedziaam, e tak bdzie. Ale... - Wzruszya obojtnie ramionami. -To niczego nie uatwia, prawda?

    - Nie wiem. - Pochyliam si w jej stron. - Posuchaj, ma... Kim. Przyszam tu w okrelonym celu. Chc wiedzie, kim jestem. To znaczy... - wycofaam si szybko. - Za kogo ty mnie uwaasz. - Jeste podrzutkiem - oznajmia spokojnie. - Dziwi si, e sama si jeszcze nie domylia. Serce stano mi w piersi, ale staraam si niczego po sobie nie okaza. Przycisnam donie do stou, eby nie dray. A wic byo tak, jak podejrzewaam. Moe od zawsze to wiedziaam. Kiedy Finn to powiedzia, wszystkie elementy ukadanki trafiy na miejsce. Nie wiedziaam tylko, czemu te sowa tak bardzo mnie bol. - Podrzutkiem? - Staraam si uspokoi. - Co to znaczy? - A jak mylisz? - warkna. Patrzya na mnie jak na idiotk. - Podrzutek! Zamieniono ci, podrzucono w miejsce mojego dziecka! Zabrano mojego synka

  • i zostawiono ciebie! - Poczerwieniaa z wciekoci. Sanitariusz podszed bliej. Skina mu rk i staraa si wzi w gar. - Dlaczego? - Zdaam sobie spraw, e kilka dni temu powinnam bya zapyta o to Finna. - Dlaczego kto miaby to zrobi? Dlaczego zabrali twoje dziecko? Po co im ono?

    - Nie wiem, jak gr prowadzisz. - Umiechna si bolenie, w jej oczach znowu zalniy zy. Drcymi rkami poprawia wosy, ale twardo patrzya mi w oczy. -Wiesz, co z nim zrobia, wiesz to lepiej ni ja. - Nie, nie wiem! Co ty opowiadasz? - zapytaam pgosem. Sanitariusz spojrza na mnie surowo. Musiaam przynajmniej udawa, e nie trac kontroli nad sob. - Zabia go, Wendy! - warkna, cay czas umiechajc si smutno. Pochylia si nad stolikiem, zacisna pici i wiedziaam, e ostatkiem si powstrzymuje si, eby mnie nie zaatakowa. - Zabia go! - Mamo... Kim, niewane! - Zamknam oczy, masowaam skronie. - To bez sensu. Byam dzieckiem! Jak mogabym kogo zabi? - A jak skonia Matthew, eby ci tu przywiz? -wycedzia przez zby, a mnie przeszy lodowaty dreszcz. - Nie przyjechaby tu z tob z wasnej woli. Nie przywizby ci do mnie. A jednak to zrobi. Jak go do tego zmusia? - Opuciam wzrok; nie mogam udawa niewinitka. - Moe to samo zrobia z Michaelem! - Zaciskaa donie tak bardzo, e paznokcie wbijay si w skr, znaczc j pksiycami.

  • - Byam tylko dzieckiem - bez przekonania obstawaam przy swoim. - Nie byabym w stanie... a gdyby nawet, kto inny musiaby bra w tym udzia. To niczego nie tumaczy! Niby dlaczego kto miaby go porwa albo zabi, a podrzuci mnie? - Zawsze byo w tobie zo. - Pucia moje pytania mimo uszu. - Wiedziaam to od pierwszej chwili, gdy mi ci podano. - Uspokoia si odrobin, odchylia si z krzesem. - Widziaam to w twoich oczach. To nie s ludzkie oczy. Nie ma w nich dobroci. - Wic dlaczego nie zabia mnie ju wtedy? - rzuciam, coraz bardziej zirytowana.

    - Bya dzieckiem! - Ju nie tylko jej donie, ale i usta dray. Tracia pewno siebie, z jak tu wesza. - Tak mi si przynajmniej zdawao. Wiesz, e nie miaam pewnoci. - Zacisna usta, staraa si powstrzyma zy. - A pniej ju j miaa? - zapytaam. - Skd wiedziaa? Dlaczego w moje szste urodziny? Dlaczego akurat tamtego

    dnia? Co si stao? - Nie bya moja. Domylaam si, e nie jeste moja. - Otara oczy, eby nie popyny jej zy. - Od zawsze to wiedziaam. Ale cay czas powtarzaam sobie, jak powinien wyglda ten dzie. Mj m, mj syn... to Michael mia skoczy sze lat, nie ty. Bya okropnym, paskudnym dzieckiem. ya. A on nie. Ja po prostu... wydao mi si to nie do zniesienia. - Odetchna gboko, pokrcia gow. - Nadal jest. - Miaam sze lat. - Gos mi si ama. Zaskoczyo mnie, e tak bardzo to przeywaam. Do tej pory nie

  • sdziam, e mnie to obeszo. Nigdy nie czuam niczego - ani do niej, ani na wspomnienie tamtej sytuacji.

    - Sze lat. Rozumiesz? Byam dzieckiem, a ty miaa by moj matk! - Czy bya ni naprawd, czy nie, nie miao to znaczenia. Miaa mnie wychowa. -Nigdy nikogo nie skrzywdziam! Nigdy! I nigdy nie znaam Michaela! - Kamiesz - sykna. - Jak zawsze. Jeste potworem! I wiem, e robisz Matthew co zego! Daj mu spokj! To dobry chopak! - Pochylia si nad stolikiem, bolenie zacisna do na moim nadgarstku. Sanitariusz stan tu za ni. - Bierz, co chcesz! Bierz wszystko! Ale zostaw Matthew w spokoju!

    - Kimberly, spokojnie. - Pooy cik do na jej ramieniu. Chciaa mu si wyrwa. Cay czas krzyczaa do mnie: - Syszysz mnie, Wendy?! Pewnego dnia std wyjd! A jeli zrobisz mu krzywd, skocz to, co zaczam! - Do tego! - rykn sanitariusz i wywlk j ze wietlicy. - Nie jeste czowiekiem, Wendy! I ja to wiem! -Byo to ostatnie, co od niej usyszaam, zanim sanitariusz wynis j na korytarz. Siedziaam w wietlicy jeszcze dugo, usiowaam uspokoi oddech i odzyska panowanie nad sob. Nie chciaam, eby Matt widzia mnie w takim stanie. Powanie obawiaam si, e zaczn wymiotowa, ale udao mi si opanowa torsje. A wic to wszystko prawda. Jestem podrzutkiem. Nie jestem czowiekiem. To nie jest moja matka, tylko

  • Kim, kobieta, ktra stracia kontakt z rzeczywistoci, kiedy zdaa sobie spraw, e nie jestem jej dzieckiem. Podrzucono mnie zamiast jej synka, Michaela. Nie miaam pojcia, co si z nim stao. Moe nie yje. Moe naprawd go zabiam, ja albo kto inny. Kto taki jak Finn. Bya przekonana, e jestem potworem, a ja nie mogam zaprzeczy. Przez cae ycie sprawiaam jedynie bl. Zrujnowaam ycie Matta i nadal je komplikuj. Nie do, e postawiam jgo ycie na gowie, bo przeze mnie cigle si przeprowadzalimy, to jeszcze nim manipulowaam, sama nie wiedziaam, od kiedy. Nie miaam te pojcia, jak to na niego wpywa. Moe szkoda, e mnie nie zabia, gdy miaam sze lat. Albo jeszcze wczeniej, w koysce. Wtedy ju na pewno nikomu nie zrobiabym krzywdy. Gdy w kocu wrciam do poczekalni, Matt podbieg, eby mnie obj. Staam nieruchomo, nie odwzajemniam ucisku. Obejrza mnie, eby si upewni, e nic mi nie jest. Sysza o zamieszaniu w wietlicy i umiera ze strachu, e co mi si stao. Skinam tylko gow i najszybciej, jak mogam, wybiegam ze szpitala.

  • Obd Wic... - zagai Matt w drodze do domu. Oparam gow o zimn samochodow szyb i unikaam jego wzroku. Odkd wyszlimy ze szpitala, prawie si nie odzywaam. - Co jej powiedziaa? - Rne rzeczy - odparam niejasno. - Ale naprawd. - Nie dawa za wygran. - Co tam si dziao? - Chciaam z ni porozmawia, ona si zdenerwowaa. - Westchnam. - Powiedziaa, e jestem potworem. No wiesz, to co zawsze.

    - Nie pojmuj, czemu w ogle chciaa si z ni spotka. To straszna osoba.

    - Nie jest taka za. - Mj oddech kad si mgiek na szybie. Rysowaam na niej gwiazdki. - Naprawd si o ciebie martwi. Boi si, e zrobi ci krzywd. - Oszalaa zupenie! To jasne, w kocu siedzi w psychiatryku, ale... nie suchaj jej, Wendy. Mam nadziej, e nie przejmujesz si tym, co ci powiedziaa? - Matt si naburmuszy.

  • - Nie - skamaam. Podcignam rkaw, staram rysunki z szyby, wyprostowaam si. - Skd wiesz' - Co?

    - Ze oszalaa. Ze.... e nie jestem potworem. -Nerwowo wykrcaam palce wpatrzona w Matta, ktry tylko pokrci gow. - Mwi powanie. A jeli naprawd jestem za? Matt gwatownie zjecha na pobocze. Deszcz zalewa szyby, inne auta mijay nas monotonnie. Odwrci si do mnie, pooy rk na moim oparciu.

    - Wendy Luello Everly, nie ma w tobie ani odrobiny za. Ani odrobiny - podkreli uroczycie. - To wariatka. Nie wiem dlaczego, ale nigdy nie bya dla ciebie matk. Nie suchaj jej. Nie ma pojcia, co mwi. - Mwi powanie - upieraam si. - Zobacz, wyrzucono mnie ze wszystkich szk, do ktrych chodziam. Jestem niegrzeczna, marudna, uparta i wybredna. Zdaj sobie spraw, e macie ze mn mnstwo kopotw. - Co nie znaczy, e jeste za. Owszem, miaa koszmarne dziecistwo, i tak, nadal nie uporaa si z pewnymi sprawami, ale to nie znaczy, e jeste za. -Matt nie dawa za wygran. - Uparta nastolatka, ktra niczego si nie boi, i tyle. - Wci te same tumaczenia. Dosy tego! Owszem, prbowaa mnie zabi, ale musz przyj do wiadomoci, jaka jestem. - Mwiam prawd i bolesny ucisk w odku przybiera na sile. - Masz racj! - W tej chwili Matt umiechn si pogodnie. - Zobacz, jak bardzo si zmienia, odkd tu

  • zamieszkalimy. Masz coraz lepsze stopnie, znajdujesz przyjaci. I cho to mnie troch niepokoi, wiem, e tak jest dobrze. Dorastasz, Wendy. Wszystko bdzie w porzdku. - No, dobrze. - Skinam gow, bo nie wiedziaam, co mam odpowiedzie. - Zdaj sobie spraw, e za rzadko ci to mwi, ale kocham ci i jestem z ciebie dumny. - Matt pochyli si i pocaowa mnie w czubek gowy. Nie robi tego od lat. Co we mnie drgno. Zamknam oczy, nie chcc si rozpaka. Wyprostowa si i spojrza na mnie powanie. - Ju w porzdku? Lepiej si czujesz? - Tak. - Umiechnam si z trudem. - Dobrze. - Ponownie wczy si do ruchu. Wracalimy do domu. Cho uprzykrzaam Mattowi i Maggie ycie, moje nage zniknicie mogo zama im serca. Owszem, kusia mnie perspektywa odejcia z Finnem, ale nie mogam im tego zrobi, bo tym samym przekreliabym wszystko. Wic zostan, dla nich.

    Zostan i udowodni, e nie jestem za. Po powrocie do domu pobiegam od razu do siebie, zanim Maggie zdya ze mn porozmawia. Przytaczaa mnie cisza w pokoju, wic wziam iPoda i zaczam przeglda piosenki. Ciche pukanie w okno wyrwao mnie z zadumy. Poczuam, jak serce bije mi szybciej.

    Podeszam do okna, odsunam zason i zobaczyam Finna. Kuca na daszku. Rozwaaam, czy nie zamkn okna i uda, e go nie widz, ale jego ciemne

  • oczy mnie przekonay. Zreszt dziki temu bd moga si z nim poegna. - Co ty wyprawiasz? - zapyta, gdy tylko otworzyam okno. Zosta na dachu, nie cofnam si, eby go wpuci do pokoju. - Co ty wyprawiasz? - odpowiedziaam pytaniem i skrzyowaam rce na piersi. - Chciaem si upewni, e u ciebie wszystko w porzdku - odpar. - A niby dlaczego miaoby by inaczej? - Miaem przeczucie, i tyle. - Unika mojego wzroku, obejrza si za siebie, na faceta spacerujcego z psem, po czym w kocu na mnie spojrza. - Mog wej? Chc dokoczy rozmow. - Jasne.

    Cofnam si i usiowaam zachowa obojtny wyraz twarzy, ale kiedy wlizgn si do pokoju, moje serce zabio ywiej. Sta naprzeciwko mnie, patrzy mi w oczy i nagle cay wiat przesta istnie. Potrzsnam gow i odsunam si od niego, eby ju mnie nie czarowa. - Dlaczego wchodzisz przez okno?

    - Przez drzwi nie mogem, ten facet by mnie nie wpuci - wyjani i pewnie mia racj. Od potacwki Matt go nie znosi. - Ten facet to mj brat i ma na imi Matt. - Czuam, e musz go broni, zwaszcza po tym jak zareagowa na moje spotkanie z Kim.

    - To nie jest twj brat. Musisz przesta myle o nim w ten sposb. - Finn omit mj pokj pogardli-

  • wym spojrzeniem. - O to chodzi? Dlatego nie chcesz odej? - Nie zrozumiesz. - Usiadam na ku, chciaam da mu do zrozumienia, e tu jest moje miejsce. - Co si dzisiaj wydarzyo? - zapyta, ignorujc moje wysiki. - Skd wiesz, e cokolwiek si wydarzyo? - Nie byo ci. - Nie przejmowa si, e mog si zdenerwowa, i wie, kiedy wyjedam i wracam. Waciwie to raczej mnie to zaskoczyo. - Byam u matki. To znaczy... u kobiety, ktra niby ni jest. - Nie podoba mi si dwik tych sw. Zastanawiaam si, czy go nie okama, ale i tak wiedzia o tym wicej ni ktokolwiek inny. - Jak o niej mwicie? Jak okrelacie takie jak ona? - Zazwyczaj imi wystarczy - odpar, a ja poczuam si jak idiotka.

    - No tak. Oczywicie. - Gboko zaczerpnam tchu. - No wic byam dzisiaj u Kim. - Spojrzaam na niego. - Wiesz co o niej? To znaczy... ile waciwie o mnie wiesz?

    - Niezbyt wiele. - Wydawa si zdegustowany wasnym brakiem wiedzy. - Bya nieuchwytna, co budzio niepokj. - Wic ty nie... - urwaam, bo z przeraeniem stwierdziam, e mam zy w oczach. - Wiedziaa, e nie jestem jej crk. Kiedy miaam sze lat, chciaa mnie zabi. Zawsze powtarzaa, e jestem potworem, e jest we mnie zo. A ja chyba od dziecka jej wierzyam.

  • - Nie jeste za - zapewni z przekonaniem. Umiechnam si blado, zdawiam smutek. - Ale nie moesz tu zosta, Wendy. - To ju niewane. - Uciekam wzrokiem od jego spojrzenia. - Ona ju z nami nie mieszka, a brat i ciotka zrobi dla mnie wszystko. Nie mog ich tak po prostu zostawi. Nie zrobi tego. Finn przyglda mi si uwanie, jakby chcia oceni, czy mwi powanie. Byam na niego wcieka za to, jak na mnie dziaa, za wadz, jak nade mn mia. Wystarczyo jego spojrzenie, a mj odek fika salta, a serce bio jak szalone. - Zdajesz sobie spraw, co odrzucasz? - zapyta mikko. - W yciu czeka ci jeszcze tyle rnych rzeczy... wicej ni tutaj s w stanie ci zaoferowa. Gdyby Matt wiedzia o tym wszystkim, pierwszy by ci wysa. - Pewnie masz racj. Zrobiby to, co jego zdaniem byoby dla mnie najlepsze - przyznaam. - I wanie dlatego musz zosta. - Mylisz, e ja nie chc dla ciebie jak najlepiej? - powiedzia z takim uczuciem, e przeszy mnie dreszcz. - Naprawd sdzisz, e namawiabym ci, gdyby to miao ci zaszkodzi? - Chyba jednak nie wiesz - odparam najspokojniej, jak mogam. Zbi mnie z tropu, sugerujc, e mu na mnie zaley, i musiaam sobie przypomnie, i to cz jego pracy. To tylko jego praca. Jego zadaniem jest dopilnowa, eby nic mi nie grozio, i namwi mnie do po-

  • wrotu do domu. Co wcale nie znaczy, e mu na mnie zaley. - Na pewno tego chcesz? - powtrzy. - Na sto procent. - Cho w gbi serca wcale nie byam taka pewna.

    - Chciabym powiedzie, e ci rozumiem, ale to nieprawda. - Finn westchn zrezygnowany. - Zawioda mnie. - Przepraszam - odparam potulnie. - Nie przepraszaj. - Przeczesa ciemne wosy palcami i znowu na mnie spojrza. - Nie wrc do szkoy. To chyba zbdne, a nie chce przeszkadza ci w nauce. Powinna przynajmniej zdoby wyksztacenie. - A ty nie? - Serce zamaro mi w piersi na myl, e by moe widz go po raz ostatni. - Wendy, mylaem, e wiesz - rzuci ponuro. -Mam dwadziecia lat. Ju skoczyem edukacj. - Wic dlaczego... - urwaam, bo chyba znaam odpowied na to pytanie.

    - Chodziem do szkoy, eby ci namierzy. - Opuci wzrok, westchn. - Gdyby zmienia zdanie... -zawaha si. - Znajd ci. - Odchodzisz? - zapytaam. W sumie to logiczne. - Ty tu jeste, wic ja te. Przynajmniej przez pewien czas - doda. - Jak dugo? - To zaley. - Pokrci gow. - To cakiem nowa sytuacja, trudno powiedzie co na pewno. - W kko powtarzasz, e to wyjtkowa sytuacja. Jak to?

  • - Zazwyczaj czekamy, a podrzutki s starsze, a wtedy zazwyczaj same wiedz, e nie s ludmi -wyjani. - Kiedy zjawia si tropiciel, podrzutek wita go z radoci i chtnie wyrusza w drog. - Wic czemu zjawie si tak szybko? - zdziwiam si. - Cigle si przeprowadzalicie. - Finn wskaza dom. - Obawialimy si, e co si dzieje. Przybyem wic, by mie ci na oku do czasu, gdy bdziesz gotowa, i uznaem, e ten czas ju nadszed. - Odetchn gboko. - I chyba si myliem. - A nie moesz uy perswazji, ebym z tob wyjechaa? - zapytaam i jaka czstka mnie naprawd tego chciaa, naprawd chciaam z nim wyjecha. - Nie. Nie mog ci zmusi. Jeli taka jest twoja decyzja, musz j uszanowa. Odrzucaam szans poznania prawdziwych rodzicw, rodziny i spdzenia wicej czasu z Finnem. e ju nie wspomn o rozwoju zdolnoci takich jak perswazja - Finn mwi, e z czasem pojawi si ich wicej. Na wasn rk pewnie nigdy nad nimi nie zapanuj, nie zrozumiem. Spojrzelimy na siebie i nagle poaowaam, e jest tak daleko. Zastanawiaam si, czy ucisk byby na miejscu, gdy drzwi do mojego pokoju stany otworem. Przyszed Matt, chcia zobaczy, jak si miewam. Na widok Finna jego oczy zapony. Poderwaam si z ka, zasoniam sob chopaka na wypadek, gdyby Matt chcia go zabi. - Matt, wszystko w porzdku! - Podniosam rce. - Nie! - Z rykiem wpad do pokoju. - Kto to jest, do diaba? - Matt, prosz ci! - Pooyam mu rce na piersi, chciaam go odepchn, ale rwnie dobrze mogam napiera na cian.

  • Wymachiwa rk nad moim barkiem i cay czas krzycza. Zerknam na Finna, ktry pustym wzrokiem patrzy na mojego brata.

    - Co za bezczelno! - wrzeszcza Matt. - Ona ma dopiero siedemnacie lat! Nie wiem, co robisz w jej pokoju, ale nie ud si, e to si jeszcze kiedy powtrzy! - Matt, prosz ci, przesta! - zaklinaam go. - On chcia si tylko poegna! Bagam ci! - Moe powiniene jej posucha - zauway Finn spokojnie. Jego opanowanie podziaao na Matta jak pachta na byka. Wydziera si na Finna i spodziewa si jakiej reakcji. On take mia za sob koszmarn noc i nie yczy sobie, by jaki dzieciak zakca mi spokj. A Finn tylko sta, spokojny, opanowany, podczas gdy Matt liczy, e chopak si przestraszy i da nog. Matt odepchn mnie tak mocno, e upadam. Oczy Finna pociemniay gniewnie. Mj brat podszed do niego. Finn ani drgn, tylko patrzy na niego gronie i wiedziaam, e gdyby doszo do walki, to Matt przegra. - Matt! - Poderwaam si z podogi. Jednoczenie pod nosem mruczaam: Wyjd std, wyjd std, wyjd std. Musisz si uspokoi, wyjd

  • std i to ju. Bagam. Nie byam pewna, czy to zadziaa, wic zapaam go za rk i zmusiam, by na mnie spojrza. Od razu chcia odwrci gow, ale nie pozwoliam mu na to, patrzyam mu w oczy i w kko powtarzaam tych kilka sw w mylach. W kocu zagodnia, jego oczy zalniy szklicie. - Wyjd std - powiedzia jak robot. Ku mojej uldze, rzeczywicie odwrci si na picie i wyszed na korytarz, nawet zamkn za sob drzwi. Nie byam jednak pewna, czy si oddali ani ile miaam czasu, wic rzuciam do Finna: - Musisz i. Na jego twarzy malowa si wyraz zatroskania. - Czsto to robi? - zapyta. - Ale co? - Nie miaam pojcia, o co mu chodzi. Chciaam, eby znikn, zanim komu stanie si krzywda. - O czym mwisz? - Popchn ci. Najwyraniej nie radzi sobie z gniewem. - ypa gniewnie na drzwi, za ktrymi znikn Matt. - Jest niezrwnowaony. Nie powinna z nim zostawa. - No c, powinnicie uwaniej dobiera rodziny, ktrym podrzucacie dzieci - mruknam i podeszam do okna. - Nie wiem, ile mamy czasu. Musisz i. - Pewnie ju nigdy nie zdoa wej do tego pokoju - szepn Finn. - Mwi powanie, Wendy, wolabym, eby z nim nie zostawaa. - No c, niewiele masz w tej sprawie do powiedzenia! - Zirytowana przeczesaam wosy palcami.

  • Matt zazwyczaj taki nie jest, nigdy nie zrobiby mi krzywdy. Po prostu mia naprawd ciki dzie. Uwaa, e mnie zdenerwowae, i wcale si nie myli. - Panika ustpowaa, dotaro do mnie, e po raz kolejny posuyam si perswazj wobec Matta, i zbierao mi si na mdoci. - Nie znosz mu tego robi. To nie fair. - Przykro mi. - Finn mwi szczerze. - Wiem, e zrobia to, by go chroni, i to moja wina. Powinienem by ustpi, ale kiedy ci pchn... - Pokrci gow. -Zareagowaem instynktownie.

    - On mi nic nie zrobi - zapewniam. - Przepraszam, e narobiem ci kopotw. Finn zerkn na drzwi i widziaam, e wcale nie ma ochoty i. Wbi we mnie wzrok i westchn ciko. Pewnie zastanawia si, czy nie przerzuci mnie sobie przez rami i nie zabra ze sob. Zamiast tego wyszed przez okno i zeskoczy na ziemi, przelizgn si przez ywopot ssiadw i znikn mi z oczu. Cay czas go wypatrywaam za, e musiaam si z nim rozsta. Nadal nie byam pewna, czy dokonaam susznego wyboru, ale nie mogam odej, nie mogam tego zrobi Mattowi. Najgorsze jest to, e odejcie Finna sprawio mi przykro. W kocu zamknam okno i zacignam zasony. Zastaam Matta na schodach, siedzia tam, wkurzony i zagubiony. Chcia na mnie nakrzycze, ale chyba nie do koca rozumia, co si stao. Jedyne, co udao mi si osign, to jego obietnica, e zabije Finna, jeli ten jeszcze kiedykolwiek si do mnie zbliy. Udawaam, e to rozsdne rozwizanie.

  • Nastpnego dnia lekcje cigny si bez koca. Cay czas rozgldaam si za Finnem w nadziei, e go zobacz i e ostatnie wydarzenia to tylko zy sen. Co gorsza, cay czas miaam wraenie, e kto mi si przyglda. Czuam to dziwne mrowienie na karku, jak wtedy gdy Finn gapi si na mnie zbyt dugo, ale ile-kro odwracaam gow, nikogo nie widziaam. W kadym razie nikogo wartego uwagi.

    W domu byam roztargniona i poirytowana. Podzikowaam za kolacj i poszam do siebie. Odchyliam zason przekonana, e zastan na daszku Finna, ale nie. Ilekro rozgldaam si za nim i go nie widziaam, serce mnie bolao. Wierciam si niespokojnie przez ca noc, usiowaam podj decyzj, co dalej. Nie wiedziaam, jak dugo Finn zostanie w okolicy. Pewnie mg mi powici tylko troch czasu. W kocu bdzie musia pogodzi si z moj decyzj i poszuka kogo innego.

    Nie byam na to przygotowana. Nie podobaa mi si myl o zaakceptowaniu tej decyzji. Nie byam jeszcze na to gotowa. Koo pitej rano daam sobie spokj ze spaniem. Znowu spojrzaam w okno i tym razem zdawao mi si, e co tam dostrzegam. By tam, ukrywa si w pobliu. Musz wyj na dwr, pogada z nim, upewni si, e nadal tam jest. Nie zawracaam sobie gowy ubieraniem si czy czesaniem. Szybko wyszam na dach. Chciaam zapa si gazi i opuci na ziemi, jak Finn, ale ledwie zacisnam do na korze, moje palce zelizgny si i run-

  • am na ziemi, ciko upadam na plecy. Straciam oddech, zaniosam si bolesnym kaszlem. Najchtniej poleaabym na trawniku jeszcze z dziesi minut, pki bl nie ustpi zupenie, ale obawiaam si, e Maggie albo Matt co syszeli, wic wstaam i poczapaam w stron domu ssiadw. Ulica bya pusta. Otuliam si ramionami dla ochrony przed przenikliwym chodem i si rozejrzaam. Wiedziaam, e tam by. Widziaam co. Moe przerazi go mj upadek, moe myla, e to Matt.

    Postanowiam przej kawaek dalej. Wytaam wzrok, szukajc na trawnikach ukrytych tropicieli. Plecy mnie bolay od upadku, czuam te co w kolanie, wic kutykaam po ulicy w piamie o pitej rano. Naprawd oszalaam, nie ma co do tego wtpliwoci. I wtedy co usyszaam. Kroki? Kto za mn szed i nie by to Finn. Przeszy mnie lodowaty dreszcz. Trudno mi wyjani, skd wiedziaam, e to nie on, ale wiedziaam. Odwrciam si powoli.

  • Potwory

    Kilka metrw za mn staa dziewczyna. Wygldaa rewelacyjnie w wietle ulicznych latarni. Krtkie ciemne wosy sterczay na wszystkie strony. Miaa na sobie minispdniczk i czarny skrzany paszcz, ktry opada jej a do ydek. Powiew wiatru bawi si poami jej paszcza. Nieznajoma przywodzia mi na myl Trynity z Matrixa. Ale moj uwag przykuy jej stopy. Dziewczyna bya boso. - No tak, c... to ja ju pjd - oznajmiam. Patrzya na mnie cay czas, wic uznaam, e musz co powiedzie. - Wendy Everly, powinna pojecha z nami -oznajmia z przebiegym umiechem. - Z nami? - zapytaam i wtedy poczuam za sob jego obecno. Nie wiem, gdzie by do tej pory, ale nagle pojawi si za mn. Zerknam przez rami. Wysoki mczyzna o gadko zaczesanych ciemnych wosach przyglda mi si z gry. Mia na sobie taki sam paszcz

  • jak dziewczyna; przeszo mi przez myl, e to mie, i ubieraj si podobnie, jak dzielni policjanci.

    Umiechn si do mnie i wtedy zrozumiaam, e znalazam si w tarapatach.

    - Bardzo mi mio, e mnie zapraszacie, ale mieszkam tu niedaleko. - Wskazaam nasz dom, jakbym sdzia, e nie wiedz, gdzie mieszkam. - Wic moe po prostu sobie pjd, zanim brat zacznie mnie szuka. - Trzeba byo o tym pomyle, zanim wysza z domu - zauway zoliwie mczyzna. Chciaam odsun si od niego choby o krok, ale obawiaam si, e wtedy si na mnie rzuci. Chyba daabym sobie rad z dziewczyn, ale nie z nim. By wyszy ode mnie o jakie p metra.

    - Jestecie tropicielami? - zapytaam. Co w nich przypominao mi Finna; to, jak na mnie patrzyli, sia przekonywania w ich gosie, gdy mwili, e mam z nimi pojecha. - Szybka jeste, co?-Dziewczyna umiechna si szerzej i co wzbudzio mj niepokj. Moe to rzeczywicie tropiciele, ale nie tacy jak Finn. Moe to owcy nagrd, porywacze albo po prostu krci ich rozczon-kowywanie kobiet i porzucanie szcztkw w rowie. Ogarn mnie strach, ale staraam si nie da tego po sobie pozna. - C, byo super, ale musz przygotowa si do szkoy. Mam klaswk i w ogle. - Chciaam odsun si o krok, ale do mczyzny bolenie zacisna si na moim ramieniu.

  • - Nie zrb jej krzywdy! - sykna dziewczyna z byskiem w oczach. - Ma by nietknita! Nietknita". No dobrze, to ju co. Niezy pocztek. - Tak, wyluzuj! - Usiowaam wyrwa si z jego ucisku, ale nie puszcza. Podjam decyzj, e nie pojad tam, dokd chc mnie zabra. Skoro maj polecenie, by nie zrobi mi krzywdy, moe mam jak szans. W sumie musz przebiec tylko may kawaek i bd w domu, a Matt mia spluw pod kiem. Z caej siy zdzieliam faceta okciem w brzuch. Zanis si ka