Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

126

description

KLUB JEDENASTU (Klapzubova jedenactka) to napisana w 1922 roku powieśc przeznaczonej głównie dla młodzieży. Ojciec rodziny, chałupnik z małej wioski Bukwiczki Dolne w Czechach, z jedenastu synów postanowił zrobić drużynę piłkarską. Trenowani przez niego chłopcy, którym zastosował ostry reżim treningowy, zostają wykreowani na mistrzów Czech a następnie gromiąc czołowe drużyny europejskie sięgają po mistrzostwo świata w dalekiej Australii. Potrafią wyjść zwycięsko z każdej opresji, nawet wówczas, gdy wiozący ich statek ulegnie zatonięciu oraz gdy wódz ludożerców już kazał rozpalać ogień pod kotłami. Książka wydana w Polsce w latach 1947, 1959 cieszyła się dużym powodzeniem wśród moich szkolnych kolegów, a dla mnie była jedną z ulubionych lektur.

Transcript of Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Page 1: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU
Page 2: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU
Page 3: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Indeks: 00182/2015/12 Pozycja e-book_JW48: 074

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

na podstawie egzemplarza ze zbiorów prywatnych Tylko do użytku wewnętrznego i osobistego bez prawa przedruku i publikacji tak w

części jak i w całości. Grudzień ‘2015

Page 4: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Prawa autorskie

należą do autora, autorów ilustracji,

Wydawnictwa „SPORT I TURYSTYKA”,

ich spadkobierców oraz innych osób fizycznych i

prawnych mających lub roszczących sobie takie prawa. Materiały wykorzystane w opracowaniu, stanowią źródło danych o

naszej kulturze, literaturze i historii, stanowią własność publiczną, a ich

rozpowszechnianie służy dobru ogólnemu.

Wykorzystywanie tylko do użytku osobistego, tak jak czyta się książkę wypożyczoną

z biblioteki, od sąsiada, znajomego czy przyjaciela.

Wykorzystywanie w celach handlowych, komercyjnych, modyfikowanie, przedruk i tym

podobne bez zgody autora edycji zabronione.

Niniejsze opracowanie służy wyłącznie popularyzacji tej książki i przypomnienia

zapomnianych pozycji literatury z lat szkolnych.

Page 5: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Tytuł oryginału czeskiego: Klapzubova jedenastka I wydanie 1922

Przełożył: Zdzisław Hierowski

I wydanie polskie 1947

Wydawnictwo „SPORT I TURYSTYKA” Warszawa 1959

Eduard Bass

Page 6: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU
Page 7: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

7

SPIS ROZDZIAŁÓW

ROZDZIAŁ I str. 9

ROZDZIAŁ II str. 14

ROZDZIAŁ III str. 18

ROZDZIAŁ IV str. 24

ROZDZIAŁ V str. 30

ROZDZIAŁ VI str. 37

ROZDZIAŁ VII str. 41

ROZDZIAŁ VIII str. 45

ROZDZIAŁ IX str. 564

ROZDZIAŁ X str. 63

ROZDZIAŁ XI str. 70

ROZDZIAŁ XII str. 76

ROZDZIAŁ XIII str. 81

ROZDZIAŁ XIV str. 86

ROZDZIAŁ XV str. 92

ROZDZIAŁ XVI str. 97

Page 8: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

8

ROZDZIAŁ XVII str. 104

ROZDZIAŁ XVIII str. 110

ROZDZIAŁ XIX str. 116

ROZDZIAŁ XX str. 122 O Autorze str124

Page 9: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

9

R O Z D Z I A Ł P I E R W S Z Y

Pewien biedny chłop, chałupnik nazwiskiem Kłapacz, miał jedenastu

synów. Długo nie wiedział, co z nimi zrobić, aż wreszcie stworzył z nich

drużynę piłki nożnej. Ładny, równy kawałek łąki przy domu zamienił na

boisko, sprzedał kozę, kupił dwie piłki i chłopcy rozpoczęli trening.

Najstarszy Janek, chłop jak drąg, poszedł na bramkę, dwóch najmłodszych,

Franka i Jurka, którzy byli drobni i zwinni, postawił na skrzydłach.

Budził ich wszystkich codziennie o piątej rano i prowadził

godzinnym ostrym marszem do lasu. Po sześciu kilometrach robili w tył

zwrot i tę samą drogę przebywali biegiem. Teraz dopiero dostawali

śniadanie, a po śniadaniu zaczynali kopać. Stary Kłapacz pilnował surowo,

żeby każdy z nich umiał wszystko. Uczył ich zatem brać piłkę z powietrza,

stopować, podawać, strzelać fałszem, stojąc i w biegu, z ziemi i z podania,

podawać do środka i w tył, dryblować, główkować, bić karnego i róg, rzucać

aut, wybijać piłkę przeciwnikowi, brać ją na piersi, kombinować trójką

ataku lub wypuszczać łączników, operować skrzydłowymi i pomocą,

przegrywać na skrzydła, grać przebojowo i zatrzymywać przeboje,

przejmować piłkę z dalekiego wykopu, zatrzymywać strzały, wygrywać

pojedynki, startować i dobiegać do piłki, bronić robinsonadą, grać z

wiatrem i pod wiatr, mylić przeciwnika, uważać na spalony, przeskakiwać

podłożoną nogę, grać z jednym obrońcą, odbijać piłkę szpicem, podbiciem,

goleniem, kostką i piętą. Jak więc widzicie, dużo było tego, czego musieli się

uczyć chłopcy Kłapacza, a i to nie było jeszcze wszystko. Dochodził bowiem

do tego specjalny trening w biegach i skokach. Musieli biegać na wszystkie

dystanse od 50 jardów do dwóch mil, skakać w dal i wzwyż, o tyczce i trój

skokiem, odbywać biegi z przeszkodami a przede wszystkim ćwiczyć szybki

start. Ale i to jeszcze nie wszystko. Musieli jeszcze trenować pchnięcie kulą,

rzut oszczepem i dyskiem, by wyrobić sobie siłę ramion; staczać walki

Page 10: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

10

zapaśnicze, żeby całe ciało nabrało tężyzny; uprawiać zapasy z

przeciąganiem liny, by postać cała była jak z żelaza. Przede wszystkim

jednak, zanim w ogóle coś zaczęli, musieli z lekkimi ciężarkami robić

ćwiczenia oddechowe, gdyż stary Kłapacz twierdził, że bez długiego

oddechu i zdrowego serca każdy sport jest samobójstwem. Krótko mówiąc

mieli chłopcy co robić, tak że w południe gnali do domu głodni jak wilki,

zmiatali obiad i wylizywali każdą odrobinkę potrawy, która przyczepiła się

gdzieś do garnka lub rondla. Potem wyciągali się jeden przy drugim na

podłodze lub też na podwórku i godzinę odpoczywali. Rozmowni przy tym

bardzo nie byli, bo każdy był rad, że może wyciągnąć kości i wypocząć bez

ruchu. Po godzince stary Kłapacz wytrząsnął fajkę, gwizdnął na chłopców i

znów wszystko szło od początku.

Pod wieczór stary też brał się do kopania, dołączał się do synów,

żeby ich było dwunastu, i grali po sześciu na dwie bramki. Pod wieczór

wpadali do domu jak wezbrana fala, Kłapacz masował jednego po drugim,

wylewał na każdego po trzy wiaderka zimnej wody (natrysku w domu nie

mieli), potem dawał im lekką kolację i po krótkiej pogawędce zapędzał spać.

A rano zaczynało się znów to samo.

Tak uczyli się dzień w dzień przez trzy lata.

Pod koniec trzeciego roku Kłapacz pojechał do Pragi i przywiózł

tabliczkę, którą przybił na drzwiach. W niebieskiej ramce na białym tle wid-

niało na niej czerwonymi literami:

W kieszeni miał potwierdzenie praskiego Okręgu Związku Piłki

Nożnej, że jego Jedenastka została zaszeregowana do trzeciej klasy.

Chłopcy złościli się okropnie o to zaliczenie ich tylko do trzeciej

klasy, ale stary Kłapacz powiedział:

K.S. JEDENASTKA KŁAPACZA

Page 11: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

11

— Wszystko musi być pięknie po porządku. Da Bóg, że nabijecie i

Slavię, ale musicie się do niej dostać. Nauczyłem was wszystkiego, czego

potrzeba, a teraz musicie już sami przebijać się naprzód. Tak to już jest na

świecie.

Chłopcy chwilkę jeszcze szemrali, ale wnet poszli spać i tylko

Franek z Jurkiem naradzali się szeptem, jak by to wyminąć pewnego

sławnego obrońcę i równie znanemu bramkarzowi wsadzić gola tuż-tuż

obok niego, albo jak by na meczu ze Spartą kiwnąć Hoyera i wbić Peyrowi

piłkę w sam róg bramki.

Na wiosnę rozpoczęły się rozgrywki o mistrzostwo. Jedenastka

Kłapacza pojechała do Pragi na pierwszy mecz z jakąś trzecioklasową

drużyną. Nikt ich nie znał, pokpiwano sobie z ich nazwy tym więcej, gdy

zobaczono jedenastkę typowych wiejskich wyrostków w barankowych

czapkach, którzy nie widzieli jeszcze miasta i których przywiózł stary dziad

z fajką w zębach. Ale skoro tylko Kłapaczowi chłopcy zajęli swoje pozycje

na boisku, a sędzia dał gwizdkiem znak, rozpoczął się sądny dzień. Pierwsza

połowa meczu skończyła się wynikiem 39:0 dla Kłapaczów, a do drugiej

połowy przeciwnicy w ogóle się nie stawili. Oświadczyli, że w Okręgu

musiała zajść jakaś pomyłka, bo to przecież nie jest wcale trzecia klasa.

Stary Kłapacz siedział na ławeczce, nadsłuchiwał, co mówią dokoła, tylko

się uśmiechał i robił miny, przekładając fajkę z jednego kąta ust w drugi, a

oczy świeciły mu się jak u kota.

Gdy usłyszał, że i sędzia uznaje, iż zaszło tu jakieś

nieporozumienie i że zgłosi to w Okręgu, poszedł po swoich chłopców do

szatni, poklepał ich po ramionach i odwiózł do domu.

W środę przyniósł mu listonosz urzędowe pismo z doniesieniem,

że uchwałą Zarządu Okręgu klub pana Kłapacza zostaje awansowany do

klasy drugiej i że w najbliższą niedzielę rozegra mecz z K. S. Warszowice.

Śmiał się stary Kłapacz, a razem z nim śmiali się jego chłopcy.

W niedzielę wystąpili w Warszowicach. Publiczności zwaliło się

sporo tysięcy, bo już się po Pradze rozniosło, jaka to fenomenalna drużyna

Page 12: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

12

ta Kłapaczowa Jedenastka. Stary znów usiadł sobie z fajką w zębach na

ławeczce, mrugnął na synów, a oni wygrali 14:0. I znów zrobił się z tego

krzyk, i znów przyszło pismo i klub pana Kłapacza znalazł się w klasie

pierwszej. Tu już nie można było robić żadnych skoków, więc gromili klub

za klubem: K. S. Kroczygłowy 13:O, Spartę z Koszyrza 16:0, Spartę Kładno

11:0, Czechię Karlin 9:0, Nuselski K. S. 12:0, Meteor Praga VIII 10:0, Cz. A.

F.C. 8:0, K. S. Kładno 15:0, A. F. K. Warszowice 7 :0, Union Żiżkow 4:0,

Viktoria 6:0, a w półfinale przeciwnikiem ich była Sparta. W tym tygodniu

pozwolił im stary tylko na lekki trening, szczodrze ich masował, a w

niedzielę przed zawodami poprzestawiał graczy.

W dwie godziny później wysłał do żony telegram: „Sparta

pokonana sześć do zera. Pan Kada ani pisnął".

Tej samej niedzieli Slavia pokonała Union 3:2, więc za tydzień

Jedenastka Kłapacza miała wystąpić przeciw niej. Na boisku były takie

tłumy, że musiało interweniować wojsko, zamykając ulice. Wszelkie inne

zawody zostały odwołane, by wszyscy mieli możność ujrzenia drużyny

Kłapaczów. Przyjechali oni na stadion autobusem. Stary siedział przy

szoferze i spoglądał po ludziach. Odprowadził synów do szatni, poczekał aż

się przebrali i zapytał:

— Więc jak to będzie, chłopcy, nabijemy im, czy nie?

— Nabijemy! — odpowiedzieli synowie i poszli na boisko.

Ojca dwaj panowie z zarządu porwali do loży, gdzie zasiadł w

towarzystwie prezydenta miasta Pragi, dyrektora policji i ministra skarbu.

W lożach palenie jest wzbronione, ale gdy stary wyciągnął fajkę, dyrektor

policji mrugnął na policjantów, dając im do zrozumienia, że ten pan może

sobie tutaj zapalić. Tymczasem na boisku wybuchła sroga bójka między

fotografami, bo każdy chciał mieć zdjęcie drużyny Kłapaczów a obiegło ich

się tam coś ze sześćdziesięciu. Wreszcie drużyny rozstawiły się i sędzia

zagwizdał.

Page 13: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

13

Kłapaczowi chłopcy zagrali swój najpiękniejszy mecz. Slavia też

była w formie, ale w pierwszej połowie przegrała już 0:3, a w drugiej

oberwała jeszcze dwa razy tyle. Tłum zaniósł całą drużynę Kłapacza na

ramionach aż do hotelu. Przed hotelem był taki tłok, że dyrektor policji

prosił starego Kłapacza, by przemówił z balkonu do zgromadzonych ludzi,

gdyż inaczej się nie rozejdą. Wyszedł więc stary na balkon, wyjął fajkę z

zębów, poprawił barankową czapkę na głowie, a gdy krzyczące i wyjące

tłumy na dole uspokoiły się i ucichły, przemówił:

— No cóż! To jest tak. Powiedziałem im: chłopaki pierony, nabijcie

im! No to oni im nabili. Nie ma to, jak dzieci słuchają rodziców!

Taka była mowa, którą wygłosił stary Kłapacz, do dwudziestu

tysięcy słuchaczy, gdy jego drużyna zdobyła mistrzostwo Czech, mając

ogólny stosunek bramek 122:0.

Page 14: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

14

R O Z D Z I A Ł D R U G I

Jeszcze się nie skończyły rozgrywki o mistrzostwo, a już prasa

zagraniczna pełna była artykułów o Kłapaczowych chłopcach.

Sprawozdawcy wielkich europejskich pism sportowych udawali się do

Pragi, aby obejrzeć ten „fenomen zielonej murawy", a do mizernej chałupy

w Bukwiczkach Dolnych pchali się jeden za drugim różni nieznani panowie

w raglanach i sportowych czapkach, proponując staremu Kłapaczowi

rozegranie meczów za granicą. A on wysłuchiwał ich wszystkich, wyciągnął

z szuflady stary kalendarz, notował sobie, co mu każdy z tych panów

przyrzekał, a potem często i godzinkę przesiedział medytując nad tymi

zapiskami.

Synowie wiedzieli, że tato coś dla nich obmyśla, ale nie pytali go

niepotrzebnie, dopóki nie mieli mistrzostwa w kieszeni. Gdy wygrali swój

sławny mecz ze Slavią, kupili wszystkie dzienniki, gdzie były o nich sążniste

artykuły z fotografiami i przywieźli to wszystko matce. Rozpłakała się

rzewnie biedaczka, że to jej chłopcy są tacy sławni i szanowani i dziękowała

Panu Bogu, że już mają to za sobą, że już nie muszą się dłużej tak męczyć.

— Cóż ty pleciesz, Maryniu? — spytał, słysząc to stary Kłapacz.

— No, przecież jasne: dopóki byli za terminatorów i czeladników

— odpowiedziała Kłapaczowa — było mi ich zawsze żal, że tak ciągle muszą

gonie. Teraz są już wreszcie mistrzami i mogą sobie odpocząć. Tak jak na

przykład mistrz Kopytko. Tyle się wciąż naużerał, ale co to jednak zrobił!

Jest teraz panem, a robotę za niego wykonują czeladnicy.

— Oj, Maryniu, Maryniu — kręcił z niezadowoleniem głową

Kłapacz — wy kobiety sportu do końca życia nie zrozumiecie. Ty pewnie

Page 15: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

15

sobie myślisz, że my wynajmiemy teraz jedenastu ludzi, żeby za nas grali, a

sami będziemy się przyglądać?

— To się rozumie, że tak byłoby najmądrzej.

— No wiesz, co jak co, ale jednak nie przypuszczałem, że baba aż

takie głupstwa potrafi wymyślić. Teraz dopiero przychodzą na nas

największe zmartwienia. Chłopcy, chodźcie no tu!

I Kłapacz wyjął swój kalendarz, wytrząsnął fajkę, włożył na nos

okulary i spojrzawszy sponad szkieł, czy są już wszyscy, powiedział:

— No, kiedy jesteśmy już tak wszyscy razem, to popatrzcie się na

nos Jurka.

Wszyscy spojrzeli na Jurka, a on strasznie się zaczerwienił. Ale na

nosie jego nic nie można było dostrzec.

— Tylko się mu dobrze przypatrzcie — dogadywał ojciec — tylko

się przyjrzyjcie, jak on nos w górę zadziera, że Slavii trzy bramki strzelił. A

wy wszyscy robicie za nim to samo, Jakby wygrana w Czechach załatwiała

już wszystko! Macie mistrzostwo pierwszej klasy — to prawda. Jesteście

najlepszą drużyną w kraju — też prawda. I na tym chcecie poprzestać?

Myślicie, że wam to już do śmierci wystarczy? Ja myślę, że to jest wielkie

głupstwo. Człowiek musi ciągle chcieć czegoś więcej i sięgać wyżej. Przez

całe życie. Kto jest mistrzem dla swoich, musi chcieć być mistrzem dla

całego świata. I nie wolno mu spocząć, dopóki jest jeszcze w ogóle coś,

czego nie osiągnął. A nam brak jeszcze niemal wszystkiego. Zatem spuście

te nosy i przestańcie się puszyć. Zawsze jeszcze może ktoś wyskoczyć, kto

wsypie wam siedem do zera. Ja rozmawiałem o tych rzeczach z wieloma

wielkimi panami i postanowiłem, że się rozejrzymy trochę po Europie. Tu

właśnie mam wypisane, dokąd pojedziemy. A więc do Berlina, Hamburga,

Kopenhagi, Sztokholmu, Oslo, Warszawy, Budapesztu, Wiednia, Zurychu,

Mediolanu, Marsylii, Barcelony, Lionu, Paryża, Brukseli, Amsterdamu i

Londynu. Jeśli to wszystko wygracie, możecie zadzierać nosa jak chcecie.

Page 16: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

16

Ale do tego czasu dajcie sobie spokój, idźcie teraz pakować rzeczy. Pojutrze

wyjeżdżamy do Niemiec.

Chłopcy słuchali z zapartym tchem. Gdy skończył, rzucili się

nawzajem na siebie z okropnym wrzaskiem i młócili się straszliwie z

radości, że wyruszą w świat. Zaraz przynieśli mapę i pokazywali sobie na

niej to wszystko, co mają zwiedzić. Potem ściskali mamę i tatę, a Jurek wlazł

do psiej budy, gdzie warczącemu Burkowi wytłumaczył dokładnie, dokąd to

oni pojadą. Wieczorem stary Kłapacz musiał im pogrozić lagą, by ich

zapędzić do łóżka. Ale gdy już zdmuchnął lampkę i położył się spać,

podniósł się Jurek, pochylił się w stronę Franka i wrzasnąwszy „Dania!" dał

mu szturchańca pod żebro. Franek krzyknął „Szwajcaria!" i zaczął dusić

Jurka. A inni wykrzykiwali:

— Człowieku! — pomyśl! — Norwegia!

— Ty szczeniaku! — Berlin!

— Jezus, Maria! — Paryż!

— A Hiszpania to pies!

— Anglia!

... i prali się po ciemku poduszkami. Wynikła z tego wielka

awantura i bójka. Gdy się wreszcie zmęczyli, posiadali zdyszani na łóżkach i

zaczęli radzić, jak gdzie będą grać. Tak podnieconych i rozgadanych

zaskoczył świt.

Przez cały następny dzień wszystko w Kłapaczowej chałupie

zostało poprzewracane do góry nogami. Chłopcy biegali na wszystkie

strony, znosili rzeczy, bez których nie mogą się obejść w podróży, po chwili

odnosili je jako niepotrzebne, a taszczyli nowe graty. Wszędzie było pełno

krzyku i zgiełku, który ucichł dopiero wieczorem, gdy wreszcie tobołki ich

były gotowe, a oni sami zasiedli do ostatniej w Dolnych Bukwiczkach

kolacji.

Page 17: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

17

Matka popłakiwała, żegnając się z nimi, a na trzeci dzień było jej

naprawdę smutno, gdy kręciła się sama po domu. Tylko Burek z nią został i

nie opuszczał jej ani na krok, chyba że się od czasu do czasu trochę spóźnił,

gdy musiał się podrapać. Po tygodniu przyszedł do domu posłaniec z

telegramem. Dwanaście do zera wygrała drużyna Kłapacza w Berlinie i

wszyscy podobno zdrowi.

— Dzięki Bogu! — westchnęła matka — ja tam tego wszystkiego

nie rozumiem, bom przecie tylko staroświecka kobieta, ale sam Bóg tylko

wie, co by ten ojciec zrobił ze sobą, gdyby w tym tego zera nie było.

A potem już przychodził telegram za telegramem, wiadomość za

wiadomością, list za listem i wszędzie była mowa tylko o zwycięstwach.

Wielkim łukiem przemierzyli Kłapacze Europę z północy na południe, a

wygrawszy w Mediolanie 6:0 pojechali zmierzyć się z Hiszpanami.

Teraz nie byli to już chłopcy ze wsi o wytrzeszczonych

zdziwieniem oczach, jak się zaprezentowali po raz pierwszy na stadionie w

Pradze. Rozejrzeli się po świecie i otrzaskali, mieli wełniane amerykańskie

garnitury, buciki o ostrych nosach, czapki sportowe według angielskiej

mody. Wszyscy byli bardzo eleganccy, tylko stary Kłapacz nie zmienił się w

niczym.

— Kto mnie potrzebuje, przyjmie mnie tak jak jestem — mówił

synom, gdy go namawiali, żeby się ubrał po miejsku. — W czym się

zestarzałem, w tym już zostanę.

I poprawiwszy barankową czapkę, wydobywał z kieszeni fajkę z

wymalowanym na niej myśliwym, a za każdym pyknięciem napełniał

przedział pierwszej klasy tak mocnym zapachem, że tylko chłopcy

pozostawali w przedziale. Nikt inny nie mógł znieść siły tytoniu pana

Kłapacza.

Page 18: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

18

R O Z D Z I A Ł T R Z E C I

Nie tylko sama Barcelona ale i pół Hiszpanii znajdowało się w stanie

niesłychanego podniecenia i rozgardiaszu. Wszędzie wisiały afisze z

olbrzymim napisem „Checco-Eslovaquia" i nigdzie nie mówiło się o niczym

innym tylko o tym, jaki będzie wynik zawodów mistrza Katalonii z

tajemniczą drużyną Kłapacza, o której przy pomocy wszystkich używanych

środków informowania rozpowszechniano w najwyższym stopniu

niepokojące Hiszpanów wieści. Ale gdyby i trzy czwarte tego było kłam-

stwem i przesadą, jedna rzecz była niewątpliwie prawdą. Był nią ogólny

wynik rozegranych przez Kłapaczów meczów, który niezmiennie

wykazywał po jednej stronie zero, a po drugiej cyfrę wyglądającą raczej na

jakąś datę historyczną niż na sumę strzelonych bramek.

F. C. Barcelona był zdania, że stawka idzie o całą jego sławę.

Zwołał więc kilka zebrań członków i posiedzeń zarządu, aby się naradzić,

jak przeciw tym Czechosłowakom wystąpić i jak sobie z nimi poczynać.

Zebrania te odbywały się w atmosferze wielkiego zdenerwowania i były

bardzo burzliwe, a sytuację wyjaśnił dopiero głos pana Alcantara.

— Panowie, myślcie sobie, co chcecie — oświadczył na jednym z

zebrań — ale najlepiej będzie, jeśli się z góry zabezpieczymy. Co pewne, to

pewne! Jeszcze nie widziałem, żeby środkowy pomocnik ze złamanym

żebrem uratował sytuację swojej drużyny!

— Brawo! — krzyknęła reszta — złamiemy mu na wszelki

wypadek trzy! Co pewne, to pewne!

— Moim zdaniem, należałoby przetrącić przede wszystkim

obydwu łączników i środkowego z pomocy. To by na pierwszą połowę gry

wystarczyło.

Page 19: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

19

— I bramkarza jeszcze do tego! W obojczyk go! Co pewne, to

pewne!

Potem jednak pojawił się wniosek, żeby poprzetrącać obydwu

skrzydłowych i jednego obrońcę. Inny barcelończyk bronił zasady

prowadzenia natarcia środkiem i zalecał następującą kombinację taktyczną:

środkowy napastnik — środek pomocy — bramkarz. Inni znów byli jeszcze

odmiennego zdania, tak że gdyby chciano wszystkim dogodzić, cała

Kłapaczowa Jedenastka byłaby w pięć minut po gwizdku w klinice

chirurgicznej.

— Świetnie! — krzyczeli gracze — potem im wsadzimy bramek,

ile będziemy chcieli!

— Panowie — zabrał głos przewodniczący — jestem naprawdę

głęboko wzruszony widząc wasze szlachetne usiłowania, by zapewnić

zwycięstwo naszym barwom. Ale to wszystko nie jest jednak takie proste,

jak myślicie. Jeśli ich wszystkich rozłożymy, nie strzelimy im ani jednej

bramki!

— A to dlaczego?!

— Jak to?

— Oho! Zobaczymy! Zobaczymy! — wykrzykiwali członkowie.

— Panowie, nic na to nie poradzę, ale naprawdę nie strzelimy ani

jednego gola.

— A dlaczego nie!?

— Dlatego, że wszyscy pod rząd znaleźlibyśmy się na spalonym.

Zaskoczeni gracze wytrzeszczyli oczy i ucichli. Rzeczywiście, to

jest jasne: gdyby nie mieli przed sobą ani jednego przeciwnika, byliby

właściwie na spalonym.

Przewodniczący wykorzystał to zaskoczenie.

Page 20: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

20

— Jestem zatem zdania, że nie możemy posuwać się aż tak daleko.

Myślę, że wniosek Alcantara na początek wystarczy. Unieszkodliwicie

łączników i środkowego napastnika, a potem zobaczymy. Gdyby to miało

nie starczyć, zagwiżdżę wam początek naszego hymnu narodowego, a

wtedy rozłożycie obydwu skrzydłowych i obrońcę. A gdy i to będzie za

mało, zgodnie z trzecim naszym wnioskiem, przełamiemy linię środkową.

Ale na Boga! zostawcie im przynajmniej trzech graczy na boisku, byśmy się

nie znaleźli na spalonym.

Tak kompromisowy wniosek został jednogłośnie uchwalony i

wszyscy rozeszli się spokojni o losy zwycięstwa. Na drugi dzień wiedziała

już o tym cała Barcelona i wszędzie zapanowała szalona radość. Dzienniki

niezwłocznie przyniosły fotografie Józka i Antka Kłapaczów jako łączników

i Karlika, który grał na środku ataku, uzupełniając je sążnistymi

rozprawami, gdzie na podstawie historii, etnografii i przyrodoznawstwa

udowadniano z matematyczną ścisłością, że to są trzej najwięksi brutale, na

których ostrą grę Barcelona musi specjalnie zwrócić uwagę. Śmiali się

ludzie ü fryzjerów, we wszystkich winiarniach i cukierniach, a chłopcy

kreślili na fotografiach tych trzech Kłapaczów krzyżyki, jako że już jest po

nich, że są załatwieni na wieki wieków amen.

W takich okolicznościach Jedenastka Kłapacza przybyła do

Barcelony.

Do zawodów mieli trzy dni czasu. Chodzili więc po mieście i

rozglądali się na wszystkie strony, gdzie by tu coś ciekawego zobaczyć.

Przede wszystkim zabiegali o dzienniki. A stary Kłapacz starał się o nie

najbardziej. Ale gdy wziął do ręki ten i ów, w każdym znajdował tylko

fotografie Józka, Antka i Karlika. I wszędzie był dodany krzyżyk.

— Co by to miało znaczyć — łamał sobie głowę i gdy chłopcy

włóczyli się po mieście, on siedział przed hotelem, kurzył z wściekłością

fajkę i bezskutecznie usiłował rozwiązać tę hiszpańską krzyżówkę przy

fotografiach. Te trzy krzyże, które się wszędzie niemal bez wyjątku

powtarzały, napełniały go lękiem. Przysięgał sobie w duchu, że natychmiast

Page 21: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

21

po powrocie do domu każe chłopców uczyć obcych języków, żeby sobie za

granicą lepiej od niego dawali radę.

Nadeszła niedziela. Mecz miał się zacząć o godzinie 17, ale już od

południa tłumy ciągnęły na stadion. Ludzie cisnęli się u wejść i w tłoku nikt

nie zwrócił nawet uwagi na cudzoziemskiego staruszka, który siedział na

kamieniu przy drodze i w tym hiszpańskim upale miał na głowie

barankową czap-

Nogi mieli grube jak kloce, a kto widział ich z bliska, poznawał, że

mają umieszczone pod pończochami nagolenniki takie, jakich używało się,

gdy piłka nożna była jeszcze w powijakach. Na kolanach mieli gumowe

ochraniacze, mocne jak samochodowe opony. Ścięgna z przodu i z tyłu

chronione kauczukowymi wkładkami podobnie jak to miewają gracze w

rugby. Jednakowe gumowe pancerze chroniły u każdego przedramię i

ramię. Na głowie każdy miał gruby gumowy hełm taki jaki stosują motocy-

kliści na zawodach. Ale już najzabawniejsze były ich tułowia. Wszyscy

Kłapacze byli zupełnie okrągli. Ci gracze, których cały świat znał jako

najsmuklejszych i najzwinniejszych chłopców, mieli dziś ogromne brzuchy i

w ogóle zdawało się, że całe ich ciało pod sportowym kompletem ocieka

tłuszczem. Było to jedenaście ogromnych melonów na nieociosanych

nogach. Barcelońscy gracze zdębieli. Pan Alcantara zakręcił się gdzieś tak,

że zdołał nieznacznie klepnąć Franka po siedzeniu. Ręka mu odskoczyła.

Kłapaczowi chłopcy mieli na sobie gumowe pancerze

napompowane powietrzem.

Panu Alcantarze z rozczarowania nos się bardzo wydłużył, a

drużyna Barcelony była wyraźnie przerażona. Przerażone było też

społeczeństwo barcelońskie, a tylko w środkowej loży ktoś się śmiał. Był to

stary Kłapacz, który ćmił fajkę i dusił w sobie śmiech, aż mu łzy ciekły po

twarzy.

— Do stu diabłów — gadał czasami do siebie, jeśli nie musiał

tłumić śmiechu — nie będzie się im za szybko w tym opakowaniu biegało.

Page 22: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

22

Ale trudno, życie ważniejsze od wygody. Żeby tylko nie zapomnieli, co im

przykazałem.

Ale chłopcy nie zapomnieli. Rozgrywali mecz dokładnie tak, jak im

polecił. Każdą zdobytą piłkę przekazywali sobie wyłącznie poprzecznymi

podaniami, najdalszymi, jakie były możliwe. Lewy pomocnik na prawe

skrzydło, prawy pomocnik na lewe a skrzydłowi między sobą. Pozostali

kręcili się tylko przed bramką. Rezultat był ten, że już wkrótce dziesięciu

Hiszpanów biegało ogłupiałych to na lewą stronę boiska, to na prawą, a

zanim dobiegli do Kłapacza, który miał piłkę, ta już frr — leciała nad ich

głowami na drugi koniec boiska, gdzie nikogo z nich nie było. Nim się

spostrzegli, padły bramki: pierwsza, druga, trzecia, czwarta. Więc

spróbowali obstawić skrzydła, ale Kłapacze zaraz zaczęli grać środkiem.

Hiszpanie rzucili się kupą na cały czeski atak, ale ten posłał piłkę do tyłu, a

tam już obrońcy i pomoc zupełnie nieskrępowani gnali na bramkę

hiszpańską. Krótko mówiąc była to gra, w której Hiszpanie w ogóle nie

dochodzili do Kłapaczowych chłopców; ilekroć się do nich zbliżali, piłka

była już dawno daleko. Na bramkę strzelało się z dużej odległości, ale tak

ostro i z fałszem, że było tylko pięć strzałów, które bramkarz zdołał jako

tako obronić na róg. Poza tym co strzał, to bramka.

W drugiej połowie Alcantara był już tak wściekły, że nie

zachowując nawet pozorów wskoczył Antkowi obydwoma nogami na

piersi. Rozległ się straszliwy huk, Alcantara odleciał na dziesięć metrów, a

Antek stanął na środku boiska nagle tak przeraźliwie wychudły, że koszulka

wisiała na nim jak na tyczce.

— Nie przejmujcie się chłopcy — krzyczał z loży stary Kłapacz —

ja to znów napompuję!

Wkrótce rzeczywiście zakleił mu pancerz i napompował, a kiedy

słońce zachodziło, Kłapacze kończyli mecz wygraną 31:0!

— Do stu tysięcy spatałaszonych karnych, dobrze im tak — śmiał

się stary, gdy zdejmował z nich pancerze — ja im dam, tym łobuzom, robić

krzyże nad moimi chłopcami.

Page 23: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

23

Ambulanse sanitarne miały i bez tego pełne ręce roboty. Ba, nawet

okazało się, że jest ich za mało i musiały telefonować po pomoc, bo tego

dnia na galerii 275 Hiszpanów pękło ze złości.

Page 24: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

24

R O Z D Z I A Ł C Z W A R T Y

— Chwileczkę, mr. Allenby, jeszcze słóweczko: jak pańscy ludzie

obliczają dzisiejszą frekwencję?

— Kasjerzy zgłaszali przed kwadransem sto sześćdziesiąt tysięcy.

Wszystkie dotychczasowe rekordy przekroczone, mr. Cormick!

— A jak stoją zakłady?

— Trzy do jednego dla Huddersfield. Musimy wygrać ten mecz. To

nasz narodowy obowiązek.

— Dziękuję panu, mr. Allenby. Good bye.

— Good bye, mr. Cormick, do widzenia!

Rozmowa ta toczyła się w loży prezesa na południowej trybunie

największego stadionu sportowego w Londynie. Pan prezes Allenby

uścisnął serdecznie prawicę swego starego przyjaciela pana Cormicka,

redaktora pisma „New Sporting Life". Potem usiadł przy balustradzie, a

Cormick równocześnie znikł w korytarzu.

Było to niezbyt długie przejście, którym teraz płynęły tysiące

podnieconych ludzi. Cormick przemknął gładko przez tłum, skręcił na

schody wiodące na otwarte trybuny, wszedł na samą górę i poza ostatnim

rzędem przeszedł aż do samego końca. Tam w drewnianej ścianie były małe

drzwiczki. Cormick wyjął klucz, otworzył i wyszedł na mały balkonik, który

przyczepiony był do zewnętrznej ściany trybun. Pod nim rozciągała się

szeroka, pokryta trawą przestrzeń, ku której wiodły trzy szerokie ulice. W

tej chwili przestrzeń ta była jednym olbrzymim, rojącym się mrowiskiem

ludzi i pojazdów. Wszyscy cisnęli się do jedenastu bram stadionu. Powietrze

falowało od wołania tysięcy głosów i ogłuszającego zgiełku klaksonów. Jak

Page 25: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

25

trzy niekończące się węże ciągnęły z trzech ulic w kierunku boiska szeregi

aut, sportowych powozików, dorożek i omnibusów. Cormick patrzył przez

chwilę na to kłębiące się barwne rojowisko, potem zamknął drzwiczki za

sobą i wszedł na balustradę balkonu. Przed nim na ścianie umocowana była

żelazna drabinka. Cormick wszedł po niej na dach trybuny. Była to

ogromna, lekko nachylona płaszczyzna, nagrzana silnie w pełnym słońcu.

Na podwyższonym jej boku sterczał w środku maszt sztandarowy. Cormick

skierował się w jego stronę. Stał tam stołek a na nim leżał skórzany hełm z

urządzeniem telefonicznym. Cormick włożył go na głowę. Obydwie

słuchawki przylgnęły do uszu, a mikrofon znalazł się naprzeciw ust. Dwa

sznury kilkumetrowej długości biegły do masztu, od którego ciągnął się

drut telefoniczny gdzieś w stronę odległych domów. Na jego końcu, wiele

kilometrów od tego miejsca, znajdował się lokal redakcyjny „New Sporting

Life". Tam przy stole siedział młody człowiek również w takim samym

hełmie na głowie i z maszyną do pisania przed sobą. Kilku panów rozwalało

się wokół w klubowych fotelach. Wszyscy czekali na początek

sprawozdania Cormicka.

Na stojącym z boku stole przygotowane były małe szklane płytki,

na których inny sekretarz miał notować w skrócie przebieg zawodów, tak

aby to sprawozdanie mogło być natychmiast rzucane na ekran sztucznie

zaciemnionego okna. Setki ludzi oczekiwały już pod redakcją na pierwsze

wiadomości ze stadionu.

Cormick wziął krzesło i usiadł na nim tuż na skraju dachu. Nad

nim na maszcie klaskały na wietrze dwa sztandary: u góry angielski z

krzyżem, pod nim smuga biało-czerwona z niebieskim klinem, ciągnącym

się od drzewca do połowy chorągwi. Głęboko w dole wabiła oczy soczysta

zieleń wspaniałego boiska, błyszczały białe szlaki linii i czerniały olbrzymie

tłumy na trybunach. Pomiędzy trybunami a właściwym boiskiem, leżał

szeroki pas wolnej przestrzeni będącej bieżnią lekkoatletów. Na niej stało

wkoło stu trzydziestu nieruchomych policjantów, jeden oddalony dokładnie

o 25 kroków od drugiego. Z tej wysokości wyglądali jak dziwaczne, grube

kamienne słupki. Przy obydwu bramkach siedzieli i leżeli na ziemi

Page 26: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

26

fotografowie. Cormick ogarnął ten widok doświadczonym okiem i stwier-

dził, że wszystko jest w największym porządku. Potem oparł się wygodnie

na krześle, założył prawą nogę na lewe kolano, wyjął powoli z futerału ma-

rynarską lornetę, nastawił ją tak, by jak najlepiej widzieć i rozpoczął swój

nieustanny dialog z mikrofonem:

— Halo! Atkinson! Dzień dobry! Słyszy mnie pan dobrze? Ten

klaskający odgłos? To są sztandary nade mną. Do tego pan przywyknie.

Trzepocą aż dzwoni. Tu na górze jest bardzo przyjemny wiaterek. Lepsze

miejsce niż tam na dole w tym zaduchu. I nikt mi nie przeszkodzi w

rozmowie. To był dobry pomysł. Powiedzcie Fredowi, że zakład ze mną już

przegrał. Przed kwadransem sprzedano już sto sześćdziesiąt tysięcy

biletów. A przy wszystkich kasach sprzedają dalej! Jak usłyszycie okropny

łoskot, to wyświetlcie tam widzom, że się zawaliły trybuny. Runęły pod

straszliwym natłokiem. Wątpię, czy mógłbym wam ten fakt jeszcze

zakomunikować. Zleciałbym czterdzieści metrów w dół, a nasz drut nie jest

na taką odległość obliczony. Żebyśmy mogli zacząć? Proszę bardzo. Wstęp

napisałem wam z góry. Proszę mi go przeczytać dla kontroli.

Cormick zamilkł, łowiąc uważnie drobny szmer w słuchawkach

telefonu. Po kilku minutach znów zaczął:

— Dobrze. Nic tam nie trzeba zmieniać. Wszystko jest tak, jak z

góry opisałem. Tylko zamiast sto siedemdziesiąt tysięcy napiszcie sto

osiemdziesiąt. Przybyło przynajmniej dwadzieścia tysięcy ludzi przez te pół

godziny. Halo! Uwaga! Proszę pisać, dyktuję:

Dziesięć minut po godzinie siedemnastej zagrzmiał cały olbrzymi

stadion huraganem oklasków. Otwiera się brama w północnej trybunie i

jedenastu huddersfieldskich bohaterów wbiega drobnym krokiem na

boisko. Uśmiechnięty Winnipeld jest jak zawsze pierwszy, olbrzymi Clark

zamyka szereg. Aż rozkosz spojrzeć na prężność tych dwudziestu dwóch

nóg, na potężnie sklepione klatki piersiowe pod złoto-niebieskimi pasami

swetrów. Niemilknący okrzyk radości całej Anglii wita ten kwiat narodu,

który powołany jest dziś, by walczyć w obronie sławy i prymatu barw

Page 27: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

27

brytyjskich na zielonej murawie. Wszyscy są przekonani, że mistrzowie nie

mogą zawieść pokładanych w nich nadziei. Trzy przeciw jednemu wynosi

stosunek stawek w zakładach, w których przeciwko drużynie Huddersfield

stawiają tylko cudzoziemcy i ludzie... ludzie., ludzie...

— Niech pan zaczeka, to zdanie niech pan skreśli, zrobimy z tego

osobny ustęp na koniec. Już pan skreślił? No, więc dyktuję dalej. Ale już

otwiera się brama po drugiej stronie trybuny i wychodzą mistrzowie

kontynentu. Nasza wyrobiona sportowo publiczność wita ich również

oklaskami, które jednak muszą umilknąć wobec zrozumiałej ciekawości. A

więc to są ci sławni zawodnicy, których wysłała mała, sympatyczna

republika leżąca w sercu Europy, by zdobyli jej światowy rozgłos! Jaki to

malowniczy widok tych jedenastu braci, którzy naturalne braterskie

uczucia potrafili przetworzyć w słynne już zgranie i jednolitość wspólnych

poczynań! Na pierwszy rzut oka niczym specjalnym się nie odznaczają. Ich

drobne postacie nie mogą się mierzyć z atletyczną budową graczy

Huddersfieldu. Wydaje się, jakby byli speszeni widokiem czarnych od

ludzkiego mrowia trybun. Idą ku środkowi boiska gromadą, jakby w tym

skupieniu szukali wzmocnienia swojej odwagi. Sędzia pan Surrey idzie im

naprzeciw. Kapitan Winnipeld oddziela się od swoich, by powitać gości.

Halo! Uwaga! Teraz mamy coś nowego! Napiszcie podtytuł: Jego Królewska

Mość! Ma pan już? Teraz nowy ustęp. Dyktuję. W tej chwili rozlega się na

całym stadionie nowy radosny okrzyk. Na maszt północnej trybuny wjeżdża

nowy wielki sztandar o barwach Windsoru. Drzwi środkowej loży otwierają

się i wchodzi Jego Królewska Mość z królową i księciem Walii. Dyrektorzy

klubu z G. M. Allenbym na czele, witają dostojnych gości. Królewscy

małżonkowie dziękują tłumom za entuzjastyczną owację. Podniesieniem

ręki król pozdrawia graczy, którzy ustawili się przed jego lożą, celem

złożenia zaimprowizowanego hołdu. Teraz siada, by oglądać największe w

dziejach Anglii zawody. Te słowa „największe w dziejach Anglii zawody"

niech pan podkreśli i wyrzuci w osobny wiersz jak podtytuł. Ma pan? Halo!

Dyktuję dalej. Huddersfield wyciąga los i dostaje mu się gra z wiatrem.

Ogromne napięcie i śmiertelna cisza zapanowała na stadionie. Rozległ się

gwizdek p. Surreya. Jest godzina siedemnasta, 21 minut, 16 sekund.

Page 28: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

28

Środkowy napastnik Kłapaczów podał piłkę prawemu łącznikowi. Charcot

idzie na niego. Łącznik oddaje piłkę prawemu napastnikowi. Cały atak

Huddersfieldu wpada pomiędzy Kłapaczowych napastników. Charcot

dogania pomocnika, zdobywa piłkę, halo! nie! niech pan to skreśli, diabli

wiedzą, jak to ten chłop zrobił, ale ma piłkę nadal. Dyktuję: Barring i Win-

nipeld idą mu na pomoc. Strzał, piłka przenosi się ukosem do przodu na

lewe skrzydło. Wspaniały przerzut pomiędzy naszym pomocnikiem i

obrońcą. Szalony bieg lewą stroną. Kto wcześniej? Mały skrzydłowy

czerwono-białych doszedł do piłki. Warsey, naprzód! Już za późno. Podanie

do środka. Za wysokie. Idzie na wysokości brzucha. Lewy łącznik i

środkowy pomocnik mijają piłkę. Goninger, lewy obrońca, podnosi nogę.

Skąd się tu wziął prawy pomocnik? Głową skierował piłkę do lewego

łącznika. Warsey! Ou! Jakieś zamieszanie! Boże! Bums! Pfuj! Niech pan

pozwoli, że splunę. Co? No, owszem. Już siedzi! Do wszystkich diabłów, to

był strzał. Co na to publiczność? Cicho. Teraz, zaczyna bić brawo. To jest

straszne! No, ale jeden gol to jeszcze nie jest nieszczęście... Jak długo to

trwało? Równe 67 sekund od wykopu. Niech pan tam napisze: straszliwy

strzał lewego łącznika, strzał jakiego na angielskich boiskach od

dziesiątków lat nie pamiętamy. Zanim Clark zdążył podnieść rękę, piłka

była już poza nim.

Zdenerwowany Cormick nie mógł wytrzymać na dachu. Musiał

przynajmniej wstać i ustawić sobie inaczej krzesło. Potem znów zaczął

dyktować i opisywać ataki Huddersfieldu. Rozpływał się z zachwytu nad

jego kombinacjami, ale co chwila musiał wołać na Atkinsona, żeby skreślał z

artykułu przekleństwa, które towarzyszyły znakomitej grze obrony

Kłapaczów. A raz zamilkł, tak że zaniepokojony Atkinson musiał się długo i

natarczywie upominać, żeby się dowiedzieć, co się dzieje. Całkiem złama-

nym głosem oznajmił mu Cormick, że Anglia właśnie straciła drugą bramkę.

— Nic nie poradzę, Atkinson, musimy przyznać, że Czechosłowacy

mają przewagę. Rzućcie tam na ekran, że nasi są w doskonałym nastroju i

że na pewno wyrównają, bo inaczej gotowi wam zdemolować redakcję.

Halo! Czterdziesta trzecia minuta. Z wykopu prowadzimy atak lewym

Page 29: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

29

skrzydłem. Kłapacze idą naprzeciw. Na środku boiska nawiązuje się walka.

Długimi strzałami obrońcy obydwu stron przerzucają piłkę na połowę

przeciwnika. Charcot podaje do przodu, Winnipeld dochodzi do piłki, jest

sam, teraz, teraz! — ojej, przeniósł! A to dopiero oferma! Z wykopu piłka

idzie na prawe skrzydło — koniec pierwszej połowy. Przegrywamy 0:2, ale

nasi gracze są zupełnie niezmęczeni i narzucą w drugiej połowie swoje

mordercze tempo. Publiczność jest zupełnie rozczarowana, ale podziwia

doskonałą grę naszego przeciwnika. Naprawdę, nie jest hańbą być

pokonanym przez drużynę takiej klasy. Jego Królewska Mość jest wyraźnie

poruszony. Dyrektorzy Huddersfieldu wyjaśniają mu przyczyny porażki.

— Prezes Allenby oddala się. Teraz już wraca. W jego

towarzystwie jest jakiś dziwny staruszek. Przedstawia go Jego Królewskiej

Mości. To jest z pewnością ojciec Kłapacz. Muszę tam biec, dowiedzieć się o

czym rozmawiają. Niech pan odpocznie, Atkinson, przed początkiem drugiej

połowy będę z powrotem. Zaznaczcie jeszcze, że król serdecznie uścisnął

rękę staremu Kłapaczowi.

Cormick zdjął hełm, biegiem przebył dach, zszedł po drabinie na

balkon i zniknął w tłumach, które w najwyższym podnieceniu denerwowały

się i hałasowały na trybunach.

Page 30: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

30

R O Z D Z I A Ł P I Ą T Y

Treść rozmowy, jaką miał stary Kłapacz z królem Anglii w tym dniu,

w którym jego chłopcy zwyciężyli Huddersfield F. C. w stosunku 4:0, nie

została nigdy ogłoszona w „New Sporting Life" ani też nigdzie indziej.

Dzienniki przyniosły tylko krótką jej treść zgodną z tym, co zdradzili im

dyrektorzy Huddersfieldu. To, że jesteśmy w posiadaniu znacznie

pełniejszego sprawozdania z tej pamiętnej rozmowy, zawdzięczamy tylko

naszemu rodakowi, kuśnierzowi Maceszce, który służył Kłapaczom w

Londynie za tłumacza.

Pan Wincenty Maceszka był zapalonym sportowcem. Sam, prawdę

mówiąc, ani nie grał w piłkę, ani nie biegał, ani nie skakał, jako że przy

swoich 130 kilogramach żywej wagi miał w tym kierunku pewne trudności.

Nie stawał też do zapasów, nie podnosił ciężarów, nie porywał się ani na

pływanie, ani na wioślarstwo, jego jedynym sportem, któremu oddawał się

z zamiłowaniem i zapałem, było przeciąganie liny. W tym sporcie był

znakomitym „ostatnim przedstawicielem"; gdy okręcił linę wokół swego

ogromnego kadłuba i zaparł się nóżkami, tak że prawie leżał na ziemi,

drużyna przeciwnika miała ciężką robotę, usiłując ruszyć z miejsca tę

opierającą się górę mięsa. Siła jego współtowarzyszy tylko pozorowała

zwycięską przewagę. Dzięki niemu zespół czechosłowackich kuśnierzy w

Londynie dzierżył przez osiem lat mistrzostwo Anglii w przeciąganiu liny,

gdyż nawet silna drużyna londyńskiej policji nie mogła przeciągnąć liny, na

której końcu wisiał pan Wincenty Maceszka. Z czasem zaprzestał pan

Maceszka uprawiania i tego sportu, lecz za to tym gorliwiej poświęcił się

sportowej działalności organizacyjnej. Nie było w jego dzielnicy klubu, w

którym nie byłby prezesem albo wiceprezesem, sekretarzem albo

kapitanem sportowym. A ileż to razy zdarzyło mu się, że sam siebie

wyzywał na spotkanie jako kapitan sportowy jednego i jako prezes

Page 31: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

31

drugiego klubu. Należy przyznać, że w tego rodzaju wypadkach postępował

zawsze wyjątkowo uprzejmie i uczciwie. Jeśli korespondencja pomiędzy

niektórymi klubami nacechowana była często otwartą wrogością, ironiczną

kąśliwością i pełna była jadowitych uszczypliwości, listy, które pan

Wincenty Maceszka z jednego klubu wysyłał do pana Wincentego Maceszki

z drugiego klubu, mogły być wydawane drukiem jako wzory stojącej na

wysokim poziomie dżentelmeńskiej korespondencji, w której zawsze w

prawdziwie mistrzowski sposób umiano podnieść i podkreślić zasługi

osobiste adresata.

Ten wybitny działacz nie mógł przecież nie wiedzieć o przyjeździe

Kłapaczowej Jedenastki. Przeciwnie, wyjechał naprzeciw nich do Dovru i

stał się ich niezastąpionym tłumaczem, przewodnikiem, przywódcą i

opiekunem, tak że przez pamięć na to, jeszcze w dwa lata po pobycie

Kłapaczów bywał zapraszany do różnych towarzystw londyńskich. Od tego

to właśnie sławnego człowieka posiadamy dokładne informacje o

szczegółach interesującej rozmowy, jaką odbył król angielski ze starym

Kłapaczem. Pierwsze zdanie spowodowało małe nieporozumienie. Jego

Królewska Mość zapytał mianowicie Kłapacza:

— „Hau du ju du?", co znaczy „jak się pan miewa?". A na to stary

nie czekając na pośrednictwo pana Maceszki odpowiedział:

— Tak, tak, Jego Angielska Mości, Jurę mam, Jurek go wołamy, a to

jest to samo, co wy nazywacie — Dżordż.

Tymczasem pan Maceszka zdążył się opamiętać i szybko wyjaśnił:

— Jego Królewska Mość nie pyta o Jurę. Pragnie usłyszeć, jak się

wam wiedzie.

— Mój Boże, jak się to może, Jego Angielska Mości, Panie Królu,

powodzić chałupnikowi. A choćby i tym chłopcom też jak się wiedzie, wciąż

tylko zero i zero, a jeżeli im tam kiedy jaki gol wpadnie to zawsze spalony.

Pan Maceszka zaczerwienił się po uszy, otarł pot z czoła i

przemyśliwał, jak by to królowi jakoś ładnie i elegancko przełożyć, ale był

Page 32: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

32

obecnością całego dworu tak speszony, że nic mu do głowy nie przy-

chodziło. Więc w końcu rąbnął po angielsku dosłownie tak, jak to Kłapacz

wyłożył po czesku. Król roześmiał się i zapytał:

— A jak się ma pani Kłapaczowa? Czy też z wami jeździ?

— Uchowaj Bóg, Panie Królu! Porządna piłka nożna to nie jest to,

co królowanie, żeby się do tego mogły wtrącać kobiety. Niech się Jego

Angielska Mość raczy nie obrazić, ale do porządnego kopania trzeba

naprawdę umieć znacznie więcej niż do królowania.

— To pan, panie Kłapacz, króla nie bardzo wysoko ceni?

— Dlaczegóżby nie, Jego Angielska Mości, Panie Królu! Pan Bóg

dał ludziom fach najrozmaitszy, to i między koronowanymi znajdzie się

gdzieniegdzie porządny człowiek. Temu nikt nie może zaprzeczyć. Ale jako

zawód to mi się nie widzi. Bo z tym jest tak: mój nieboszczyk pradziadek

służył w Pilźnie i opowiadał mi, że tam za bardzo dawnych czasów każdy

dom miał prawo warzenia piwa. To prawo było przywiązane do domu i na

domu zostawało, nawet jeśli jego właściciele wystawili sobie browar i w

domu już nie warzyli. Niektóre domy zostały naturalnie rozebrane lub

uległy zburzeniu, a z całej parady zostały tylko wrota. Ale właściciel tych

wrót ma do dziś dnia prawo warzyć piwo. Jak długo żyw ani chmielu, ani

słodu nie tknął, ale to prawo ma i pieniądze z niego ciągnie, bo mu po

przodkach wrota zostały. To i z królami jest zupełnie tak samo. Warzyć

muszą za nich inni, ale oni biorą pieniądze i mają prawo, bo gdzieś tam

odziedziczyli jakieś wrota.

— To pan, drogi panie Kłapacz, nie jest zwolennikiem monarchii?

— Ależ dlaczego nie, Jego Angielska Mości, Panie Królu? Jaki sobie

porządek który naród u siebie zaprowadzi, ten niech będzie! Są kobyły,

które są najszczęśliwsze bez uzdy, a są i takie, które bez klapek na oczach

chodzić nie umieją. A ciągnąć przecież musi tak samo jedna jak i druga. Nie

o to więc chodzi, bo ja twierdzę tylko, że piłka nożna to rzecz znacznie

trudniejsza niż królowanie. Niech pan pomyśli, Panie Królu, że znalazł się

Page 33: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

33

pan przed bramką, a tu nagle skrzydłowy takim ładnym skośnym strzałem

podaje panu piłkę. Tu stoi pan — tu jest piłka — tu jest bramka — a pan by

teraz musiał naprzód zwołać posiedzenie rady ministrów, żeby rozważyła i

postanowiła, czy lepiej będzie kopnąć szpicem, czy czeskim, w prawy górny

róg, czy w lewy dolny. Do stu futbolowych diabłów, to byśmy dopiero

przepadli z kretesem!

Gdy pan Maceszka wszystko to mniej lub więcej wiernie

przetłumaczył, Jego Królewska Mość nie mógł powstrzymać się od śmiechu.

— Sprytna z pana sztuka, panie Kłapacz — rzekł w końcu

(przynajmniej tak to pan Maceszka przetłumaczył) — chciałbym pana mieć

jako nadwornego doradcę.

— Czego nie ma, może jeszcze być, Jego Angielska Mości, Panie

Królu — rzekł sentencjonalnie stary Kłapacz promieniejąc z zadowolenia.

— Jeśliby pan miał jakieś trudności i kłopoty, niech pan przyjedzie do nas

do Dolnych Bukwiczek, a ja już panu zawsze jakiś porządny fortel wymyślę.

— No, ale żarty na bok, panie Kłapacz. Rozmawiam zawsze

chętnie z ludźmi pana pokroju, gdyż uważam, że zapatrywania wasze są

bardzo zdrowe.

— Zdrowe jak ząb, Panie Królu — zapewnił go skwapliwie stary.

— Troski, które nas na naszym wysokim stanowisku gnębią, nie są

bynajmniej małe. Ja często na przykład przyglądając się takim zawodom, jak

dzisiejsze, zastanawiam się, dlaczego piłka nożna nie została podniesiona

do godności oficjalnego i powszechnie uznanego sprawdzianu zdrowia

fizycznego i duchowego. Potrzeba w niej przecież tyle panowania nad sobą,

sprytu, bystrości, poczucia solidarności, samozaparcia, krótko mówiąc tyle

wysiłku jednostki na rzecz dobra całości, że jest ze wszystkich rodzajów

sportu najlepszym obrazem dobrze rozwiniętego życia. Dlaczego na

przykład zamiast utrzymywać olbrzymie armie, każdy naród nie wykształci

sobie doskonałej drużyny piłkarskiej? Gdyby doszło do sporu, którego nie

udałoby się załatwić na drodze pokojowej, zamiast całych armii

Page 34: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

34

wystąpiłoby z każdej strony po jedenastu graczy i oni rozstrzygnęliby

sporną kwestię.

— Gdyby tak Pan Bóg dał — westchnął wzruszony stary Kłapacz

— Czechosłowacja byłaby wówczas mocarstwem!

— No niech pan sam powie, panie Kłapacz, nie byłoby to lepiej?

— A Jego Angielska Mość, Pan Król, niech powie, czy nie

starczyliby wtedy Kłapacze za wszystkich sprzymierzeńców?

— Niech pan tylko pomyśli o kłopotach swojego własnego kraju,

no powiedzmy z Węgrami. Jak by to wypadło, gdyby pan stanął ze swoimi

chłopcami na boisku w obronie swej ziemi?

— Jego Angielska Mość, Panie Królu, melduję posłusznie, że sto

trzydzieści dwa do zera! A może i trochę więcej do stu dziurawych goli!

— No widzi pan, drogi panie Kłapacz, pan jest urodzonym

ministrem wojny!

— Ale tylko jeśliby się na niej grało w piłkę. W innym wypadku

niech mnie Pan Bóg strzeże. Wolę już być kapralem w Jedenastce

Kłapaczów.

— Hm — niech pan posłucha, panie Kłapacz, to pan sam

wychował sobie tych chłopców?

— Sam, Jego Angielska Mości, Panie Królu, a jeśli te młodziki do

czegoś dzisiaj doszli, to tylko dzięki temu, że krew krwi się nie zaprze a

jabłka padają pod jabłonią.

— Nas to bardzo interesuje z pewnych czysto prywatnych

względów. Gdy doszły tu do nas pierwsze wiadomości o waszej drużynie a

dzienniki prześcigały się w dostarczaniu najdokładniejszych informacji,

spostrzegliśmy pewnego dnia naszego syna, Jego Wysokość Księcia Walii, w

głębokiej zadumie. Zapytaliśmy go, co mu brakuje, a on odpowiedział:

„królewski mój ojcze, dlaczego i ja nie mam dziesięciu braci, żebym mógł

Page 35: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

35

stworzyć taką jedenastkę, jaką mają Kłapacze?". Bardzo miłujemy Jego

Wysokość Księcia Walii, i pragnęlibyśmy spełnić każde jego życzenie.

Udaliśmy się zatem do komnat Jej Królewskiej Mości, Królowej Małżonki, i

tam po dłuższych naradach doszliśmy do przekonania, że to życzenie

byłoby trudne do wykonania. Ale teraz właśnie przyszło nam na myśl: czy

nie przyjąłby pan księcia Walii do swojej drużyny?

Stary Kłapacz podniósł szybko głowę i spojrzał w oczy królowi.

— Jego Angielska Mości, Panie Królu, zostawmy na boku należny

wam szacunek. Może byłby to taki sam zaszczyt dla rodziny Kłapaczów co i

dla angielskiego następcy tronu, ale dajmy temu spokój. W tym rzecz jak by

to było z nim samym? To, co umieją moi chłopcy poprzedza okres ogromnej

pracy i wielkiego wysiłku. Dziś już nikt nie może iść naprzód, jeśli nie bierze

się do roboty z największą dokładnością i rzetelnością. To jest zasada

obowiązująca w każdym zawodzie pod słońcem; we wszystkim konieczna

jest praca i to solidna praca. Moi chłopcy wykonali tę pracę właśnie w piłce

nożnej i dzisiaj waszych nabiją. A teraz nagle miałbym jednego z nich

wyrzucić, aby na jego miejsce mógł wejść młokos, który — bardzo

przepraszam, Panie Królu — który odziedziczył tylko angielskie wrota?

— Niech pan nie sądzi, panie Kłapacz, że z niego jest znów jakiś

cherlak. Nasi synowie uprawiają systematycznie sport a nam chodzi o to

jedynie, by otrzymał jak najlepszą szkołę.

— To co innego, Panie Królu. Jeśli chodzi panu tylko o naukę,

moglibyśmy go przyjąć. W tym nie mamy żadnych tajemnic. Ale mam

jeszcze swoje warunki.

— Mianowicie jakie?

— Po pierwsze: musi mieć do piłki nożnej zdrowie i siły. Po

drugie: musi żyć w naszej rodzinie zupełnie tak samo, jak każdy z moich

synów, jednakowo pracując, jednakowo jedząc i jednakowo będąc

posłuszny. Od chwili gdy znajdzie się wśród nas, będzie tylko najmłodszym

Kłapaczem i nie będzie księciem aż do czasu, gdy od nas odejdzie. Jeśli te

Page 36: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

36

warunki spełni, proszę bardzo, mógłbym go wziąć do mojej drużyny jako

rezerwowego.

— Panie Kłapacz! oto moja ręka. Przybijemy i wasze warunki

przyjęte!

Ojciec Kłapacz rzucił okiem w bok, gdzie siedział wysoki ale gibki

młodzieniec, zlustrował oczyma jego rozrośniętą postać i lewą ręką wyjął

fajkę z ust. Książę Walii zdrowie do piłki miał, reszta była już kwestią

umowy. I tak pod koniec przerwy w zawodach stary Kłapacz przybił układ z

królem angielskim, a gdy Kłapacze wygrali mecz, czekał na nich w szatni

książę Walii jako przyszły rezerwowy.

Wieczorem było wielkie przyjęcie w pałacu królewskim, a gdy

Kłapacze i ich rezerwowy żegnali się z dworem, król ofiarował staremu na

pamiątkę prześliczną fajkę. Stary Kłapacz znalazł się na chwilę w kłopocie,

ale żeby nie pozostać królowi angielskiemu w niczym dłużnym, sięgnął do

kieszeni, wyjął swoje stare porcelanowe fajczysko z zielonym kutasem i z

myśliwym, który strzela do jelenia.

— Jego Angielska Mości, Panie Królu — mówił przy tym

przybrawszy pełen dostojeństwa ton — niech pan tylko nigdy nie zapomni

jej w porę przeczyścić, a będzie panu ciągnąć jak żadna inna. A najlepiej się

w niej pali presówka, którą dostanie pan w każdym kiosku.

Król przyjął z ukłonem Kłapaczową fajkę a później podarował ją

Muzeum Brytyjskiemu, dokąd jeździli ją oglądać wszyscy piłkarze z Anglii,

Szkocji i Ulster.

Stary Kłapacz kazał załadować kufry i jego drużyna wróciła z

mistrzostwem Europy do Dolnych Bukwiczek. Razem z nimi, jako ich

rezerwowy, przyjechał książę Walii.

Page 37: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

37

R O Z D Z I A Ł S Z Ó S T Y

Dolne Bukwiczki, od czasu swego istnienia, nie były nigdy tak

sławne jak wówczas, gdy drużyna Kłapaczów wróciła ze swej podróży

zagranicznej z mistrzostwem Europy w kieszeni i księciem Walii w zespole.

Wszystkie światowe dzienniki przyniosły dokładną mapę, na której

Kłapaczowa chałupa oznaczona była grubym krzyżykiem, a specjalni spra-

wozdawcy jeździli do Bukwiczek, by milionom czytelników opisać

szczegółowo, jak żyje w zapadłej czeskiej wiosce przyszły król angielski.

Jeśli ciekawość cywilizowanego świata była wielka, to znacznie większa

była w stosunku do nowego obywatela ciekawość dolnobukwiczan. Z gazet

dowiedzieli się, kto to do nich przyjedzie, więc codziennie odbywały się w

obydwu karczmach gwałtowne dyskusje na temat, jak powitać księcia pana.

Największe jednak utrapienie miały stare babki, które opowiadały

dzieciom bajki. Tam roiło się przecież zawsze od książąt i księżniczek,

dzieci cisnęły się więc teraz wokół babek i chciały koniecznie dowiedzieć

się, jak będzie ten angielski książę wyglądał. Czy będzie miał złotolite szaty,

czy przyjedzie w złotej karecie, czy może na białym koniu ze złotymi

podkowami, czy będzie miał gwiazdę na czole a u boku diamentowy miecz,

czy zabił już jakiego smoka, czy też dopiero się przygotowuje do

bohaterskich czynów? Dolnobukwickim babkom od tych pytań mąciło się w

głowie. Same biedaczki w życiu nie widziały księcia, a tu nagle te wszystkie

bachory mają za tydzień doznać takiego przeżycia, jak widok prawdziwego,

żywego księcia, w którego żyłach płynie królewska krew. Babki czuły się

bardzo nieswojo aż wreszcie jedna, widocznie z nich wszystkich

najsprytniejsza, znalazła wyjście z tej przykrej sytuacji.

— Dzieci — rzekła raz, gdy znów ją zaczęły napastować a i starsi

też nalegali — jeszczeście nigdy nie spytały mnie o to, z jakiego kraju

Page 38: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

38

pochodzą ci bajeczni książęta i księżniczki. Tym krajem jest baśniowa

kraina zwana Tramtarią, która leży za dziewięcioma górami i za

dziewięcioma morzami. W Tramtarii jest wszystko dosłownie i najdokład-

niej tak, jak wam to opowiadałam. Książęta chodzą tam w złocie, a

księżniczki mają złotą gwiazdę nad czołem, królowe przędą len na złotych

kołowrotkach, a królowie dzielą się królestwami ze swoimi zięciami.

Zwierzęta odbywają narady i pomagają swym panom, a głupiemu Jankowi

zawsze we wszystkim się wiedzie. Tam smoki rządzą w górach, miasta są

wyłożone czarnym albo czerwonym suknem, a w najgłębszym zakątku

lasów wytryska źródło wody żywej i źródło wody martwej. Daleko, bardzo

daleko leży ta piękna ziemia Tramtarią, tak daleko, że do niej jeszcze żaden

człowiek nie doszedł. Żaden okręt tam nie dopłynie, nie doleci żaden

samolot, tylko małe niewinne dzieci mogą dotrzeć czasem wieczorem, gdy

zamkną oczy, a anioł stróż przeniesie je przez to dziewiąte morze. One tylko

mogą ujrzeć wszystkie te dziwy, o których wam opowiadałam, ale gdy tylko

powrócą zapominają, gdzie były i co widziały, i przypominają sobie to

dopiero po wielu latach, kiedy już są tak stare jak ja. Potem mogą znów o

tym opowiadać małym dzieciom. W ten sposób szczęśliwy kraj Tramtarię

znacie tylko wy dzieci i my starzy. Inni ludzie znają tylko zwyczajny świat,

w którym nie istnieją już ani królowie, ani książęta, którzy są po to tylko, by

chodzili z złocie, gdzie człowiek musi sobie radzić sam i gdzie mu żaden

krasnoludek w biedzie nie pomoże, gdzie Janek musi być bardzo sprytny i

obrotny, by cośkolwiek osiągnąć. Taką zwyczajną ziemią jest także Anglia.

Za iloma górami leży, tego wam nie umiem powiedzieć, ale pan nauczyciel

mówił, że tylko jedno morze jest pomiędzy nią a nami. A więc mieszkają

tam i żyją tacy sami ludzie jak u nas, a i ten książę nie będzie się tak bardzo

różnił od syna naszego administratora, Janka, co to uczy się w Pradze na

doktora.

Tym wywodem położyła babka Navratilova kres różnym

pytaniom na temat oczekiwanego księcia, ale dzieci i tak nie wierzyły jej

prawie wcale. Nadal myślały, że jednak ten angielski książę będzie choć

trochę inny od zwyczajnego studenta, więc w sobotę, w dzień przyjazdu

Kłapaczów, nie jadły nawet obiadu, lecz pognały do miasteczka na dworzec.

Page 39: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

39

Były tam tysiące ludzi, zeszli się z całej okolicy jak na jakieś widowisko,

obejrzeć angielskiego księcia i zbadać, jak to ten chałupnik z Bukwiczek się

urządził, że nawet z angielskim królem rozmawiał. Tłumy zalały dworzec i

drogę przed nim, a chłopcy zajęli stanowiska w koronach przydrożnych

jarzębin.

Gdy pociąg wjeżdżał na stację, już z daleka ujrzeli starego

Kłapacza jak stał na dolnym stopniu wagonu i dymił z królewskiej fajki.

W tym momencie strażacka orkiestra zaczęła grać hymn

narodowy, stara Kłapaczka ryknęła strasznym płaczem, wszystkie kobiety

natychmiast jej zawtórowały, policjant gminny wypalił z moździerza

ustawionego za dworcem, chłopcy wrzasnęli „Hip, hip hura!" i „Niech żyją!"

— słowem była znacznie większa uroczystość niż gdy wraca procesja z

Wambierzyc. Stary Kłapacz uśmiechał się spokojnie i kiwał czapką, dopóki

pociąg się nie zatrzymał. Potem zeszedł ze stopnia i od razu wpadł na

płaczącą Kłapaczkę.

— Bój że się gola, matka, przecież ty płaczesz jak na pogrzebie!

Kłapaczka aż zatrzęsło od płaczu i rzuciła mu się na szyję z takim

rozmachem, że aż dziw, iż mu królewskiej fajki z zębów nie wytrąciła. W tej

chwili z wagonu wysypali się już i jej synowie. Dwójkami nieśli po jednym

kufrze, a tylko Janek na końcu niósł wielki kufer sam. Ostatni zeskoczył ze

stopni jeszcze jeden młodzieniec, taki sobie w podróżnej czapce, a i ten

niósł sam walizkę. Wtedy wszystkie dzieci z Bukwiczek rozdziawiły gęby i

okrzyki na cześć Kłapaczów nagle zamarły.

Ten dwunasty to był angielski książę — z walizką — w czapce —

przybrudzony w podróży. Babka Navratilova miała rację, złoci książęta są

dziś naprawdę tylko w Tramtarii!

Nagle wybuchła gwałtowna bójka między miejscowymi

chłopakami. Każdy z nich chciał nieść kufer któregoś z Kłapaczów a

najwięcej ich się szarpało o ten zaszczyt przy księciu panu. Ale stary

Kłapacz krzyknął na chłopaków: Kłapaczowie aż dotąd dawali sobie ze

Page 40: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

40

wszystkim radę sami, więc teraz też nie potrzebują korzystać z niczyich

usług. Mogli się więc chłopcy tylko tłoczyć wokół swoich bohaterów i

najwyżej dotknąć się ich ubrań. Kłapacze w całym blasku sławy szli w

pochodzie dźwigając sami bagaże, a na równi z nimi angielski książę.

— W tym jest myśl — wyjaśniał później ojciec Kłapacz w karczmie

— Jego Angielska Mość dał swojego syna do mnie na naukę, a nie widziałem

jeszcze czegoś takiego, żeby się uczniowi usługiwało. Jak się już puścił w tę

drogę, to musi sobie sam toboły nosić. Najlepszy król to ten, który ma

najmniej lokai, ale właściwie można powiedzieć, że król, którego nie ma,

jest na pewno jeszcze lepszy od tego najlepszego.

Page 41: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

41

R O Z D Z I A Ł S I Ó D M Y

Mieszkańcy Dolnych Bukwiczek szybko przywykli do obecności w

swym gronie dostojnego młodzieńca i do częstych odwiedzin ciekawych

cudzoziemców. W surowym, zwyczajnym i regularnym życiu Kła-

paczowych synów nie było miejsca na paradowanie i podniosłe momenty.

Książę Walii żył wśród nich rzeczywiście jak jeden z gromady, w niczym mu

nie folgowano, ale też i niczym nie ubliżano. W pierwszym dniu stary

Kłapacz przyjrzał mu się dokładnie, zbadał muskuły, oddech i serce a gdy

stwierdził, że książę biega krótkie i długie dystanse jak zając, z

zadowoleniem poklepał go po ramieniu i rozpoczął trening. Czas od wiosny

do późnej jesieni spędził książę z drużyną bądź na boisku, bądź na

wyprawach do lasu, w zimie jeżdżono trochę na nartach i sankach a poza

tym trenowano w stodole. W ciągu miesiąca nauczył się już na tyle po

czesku, że mógł się z braćmi swobodnie dogadać i od tej chwili było już na

dobre wesoło, bo tych dwunastu chłopców tryskających zdrowiem, siłą i

młodością żyło tylko żartami i łobuzerskimi kawałami. A

najdowcipniejszym łobuzem wśród nich był sam stary Kłapacz, ale dopiero

wtedy, gdy wyczerpali swój program dnia. Przy treningu me uznawał

żartów ani wytchnienia, dawał chłopcom taką szkołę, że potem często

księcia pana wszystkie kości bolały. Ale rację miał jego ojciec, gdy

zapewniał starego, że chłopak ma krzepę. Wytrzymał ciężki okres wstępny,

a po pół roku tak się wyrobił, że nie można go było od prawdziwych

Kłapaczów odróżnić. Klatka piersiowa jak dzwon, głowa lekko podniesiona,

ramiona twarde jak z drzewa, nogi sprężyste i giętkie w stawach jak u

tancerza, całe ciało zwinne jak u kota a mocne jak u żubra — nic więc

dziwnego, że wielkie fotografie umieszczane w angielskich pismach

opatrzone były zawsze artykułami pełnymi pochwał i uznania dla metod

wychowawczych starego Kłapacza. A co dopiero, gdy ten surowy stróż swej

Page 42: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

42

drużyny dopuścił angielskiego rezerwistę naprawdę do zawodów!

Dzienniki całego świata komentowały jego grę, a ojciec Kłapacz miał dla

swojej Jedenastki reklamę, o jakiej zapewne ani pomyślał. Ze wszystkich

stron zjeżdżali się nauczyciele, trenerzy, różnego rodzaju fachowcy i

znawcy, aby podpatrzeć u Kłapacza, jak należy zaprawiać graczy do

zawodów. Podchwycili dużo, ale nie dostrzegli tego najważniejszego, w

czym tkwiła tajemnica Kłapaczów. Było nią ich poczucie duchowej

przewagi, prosta, bezinteresowna ofiarność, w myśl której jeden pomagał

drugiemu, prawdziwe, szczere braterstwo, o którym stary wprawdzie nic

im nie mówił ani im go nie wpajał, ale które w nich wyrobił, tak że ono

przede wszystkim dopomagało im do zwycięstwa.

I znów rozbrzmiewała ich sława po całym świecie, a wszędzie

towarzyszył im królewski rezerwista, by zastąpić któregoś z braci, jeśli

zaszła potrzeba. Żył on z Kłapaczami w ten sposób nierozłącznie dwa lata,

dopóki nie odwołano go z powrotem do Anglii, dla dokończenia studiów.

Pożegnał się z nimi serdecznie, prawie z płaczem, i odjechał, ale

zapomnieć o nich nie mógł i korzystał z każdej sposobności, by sobie z

Kłapaczami zagrać. Poza tym grał regularnie w Huddersfield F. C. i był

najpopularniejszym środkowym napastnikiem Anglii. Żył stale w

atmosferze sportu, a gdy przyszła na niego chwila objęcia władzy,

Page 43: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

43

powołano go na tron dosłownie z boiska. Był to dla niego szczególnie ciężki

moment, gdy musiał opuścić swoich klubowych kolegów i porzucić

ruchliwe życie na zielonej murawie.

Jego pierwszym obowiązkiem jako obejmującego rządy władcy

było wygłoszenie mowy tronowej. Rada ministrów całą noc przesiedziała

nad jej opracowaniem, gdyż było to pierwsze wystąpienie nowego króla. A

trzeba było w tej mowie pamiętać o wszystkich politycznych

okolicznościach, więc musieli się ministrowie porządnie napocić, zanim to

wszystko spisali i ułożyli według wszelkich reguł dyplomacji. A gdy prezes

rady ministrów uzyskał rano audiencję u młodego króla i chciał mu z naj-

głębszym szacunkiem wręczyć tekst jego pierwszej mowy, świeżo

upieczona Jego Królewska Mość przerwał mu zaraz na wstępie:

— Dziękuję panu, kochany panie premierze, ale mowę tronową

już sobie sam napisałem. Być może, że nie będzie ona tak świetna pod

względem dyplomatycznego ujęcia jak wasza, ale za to będzie naprawdę

angielska.

Tu Jego Królewska Mość wyjął z kieszeni blok do notatek i zaczął

czytać!

Do moich narodów!

Przystępując uroczyście do wykonania naszego pierwszego

politycznego strzału, chcemy dziś przypomnieć ludowi naszemu zasady,

którymi będziemy się w naszej grze kierować. W sławnej tradycji Anglii leży

to, że wystrzegała się zawsze spalonej pozycji. Chcemy pozostać wierni temu

szczytnemu testamentowi naszych przodków i ślubujemy, że nigdy nie

będziemy stać na spalonym, że będziemy zawsze bronić swych barw z

największą odwagą i rzetelnością oraz że wszystkie niebezpieczeństwa

skierujemy na aut a najwyżej na róg. Przyrzekamy, że unikać będziemy gry

brutalnej i nieszlachetnej i że nie narazimy naszego narodu nigdy na niebez-

pieczeństwo strzału karnego.

Page 44: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

44

Będziemy usilnie dbać o kombinację trzech graczy środkowych,

uznając przy tym ministra skarbu za najlepszego środkowego napastnika a

ministrów handlu i przemysłu za najlepszych łączników Anglii. Będziemy

stale zmierzali do tego, by pomiędzy wszystkimi warstwami społeczeństwa

panowało doskonałe zgranie i damy pierwszeństwo krótkim przyziemnym

podaniom przed awanturniczym systemem gry kupą i przed bezładną

kopaniną. Pragniemy również dbać i o to, by nie była zaniedbywana gra

głową i ufamy, że po upływie lat naszych, gdy nam niebieski Sędzia odgwiżdże

koniec, wynik osiągnięty przez Anglię będzie wysoki i że każdy przy tym

będzie musiał uznać, że rozegraliśmy nasz mecz fair.

Tak nam dopomóż Bóg! Hip hip hura! Hip hip hura! Hip hip hura!

Page 45: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

45

R O Z D Z I A Ł Ó S M Y

Babce Navratilovej z Dolnych Bukwiczek udało się uratować honor

starych bajek, ale tam na zachodzie, za wielką wodą, w Ameryce z bajkami

było już zupełnie źle. Tam bowiem małe szkraby miewały już swój malutki

samochodzik, starsi chłopcy budowali już stacje telegrafu iskrowego a

wszyscy razem myśleli tylko o sporcie. Wskutek tego nie mieli zbytniego

pociągu do bajek o szczęśliwych książętach i nieszczęśliwych księżniczkach.

Gdy im ktoś zaczął opowiadać o tym, że był pewien biedny chłopiec, z

miejsca przerywali opowieść, domagając się wyjaśnienia, w którym grał

klubie. Na skutek tego amerykańscy dziadkowie i amerykańskie babki,

którzy nie mogli się już przystosować do nowoczesnych wymagań swoich

wnucząt, byli z nimi zupełnie nieszczęśliwi. Ani rusz nie mogli utrafić

swoimi opowieściami w ich zainteresowania.

Aż dopiero jeden z nich wpadł na chytry pomysł.

Była w stanie Oregon pewna czeska rodzina, która przybyła tam

po emigracji z kraju przed dwudziestu pięciu laty. Rodzina ta miała ze sobą

dziadka, niesłychanego spryciarza, który świetnie umiał dawać sobie radę z

chłopcami. Pilnie uważał, o czym między sobą dzieciarnia rozmawia i

zauważył, że nic ich innego nie interesuje poza jakąś drużyną Kłapaczów. W

tym czasie rzeczywiście sława Kłapaczowej jedenastki była już tak pow-

szechna, że tam na drugiej półkuli każdy Kłapacz uważany był niemal za

legendarnego bohatera. Stwierdziwszy to, powiedział sobie ów oregoński

dziadek:

— Poczekajcie łobuzy, już ja wam wymyślę bajkę!

Page 46: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

46

A gdy się do niego zbiegli wieczorem z prośbami, by im coś

opowiedział, uśmiechnął się i zaczął:

O Kłapaczowej Jedenastce słyszeliście już, hę? No jak tak, to doskonale. A

czy wiecie, co się przydarzyło ich dziadkowi z tym gwizdkiem? Nie?

Naprawdę nie wiecie? Jakżeż to możliwe — przecież to jest sławna historia!

No, to posłuchajcie: Dziadek dzisiejszych Kłapaczów — daj im Boże wieczną

sławę — w młodości był bardzo ubogim chłopcem, a rodzice jego nawet nie

mieli tej chałupki, w której później poprzychodzili na świat dzisiejsi sławni

Kłapacze. Byli biedni jak myszy w opuszczonym kościele, gdzie nawet

świeczki obgryźć nie można. Gdy widział tę nędzę ów ich synek — Janek mu

było na imię, tak samo jak jego wnukowi bramkarzowi — doszedł do

przekonania, że w domu nie ma co robić, przyszedł więc do ojca i mówi:

„Tato, ja pójdę w świat. Wy się tu jeszcze beze mnie jakoś używicie, ale dla

mnie tu już roboty nie ma i tylko bym wam chleba ujmował. Na świecie jest

pracy dość, jakąś tam sobie w każdym razie znajdę, a gdy wrócę to jeszcze i

wam trochę pieniędzy przyniosę.

Ojciec nie mógł się synowi sprzeciwić, bo Janek miał całkowitą

słuszność. Matka wprawdzie spłakała się trochę, ale któraż matka nie

płacze, gdy rozstaje się z synem? Więc mu z bochenka odkroili kawał

chleba, w środku wycięli mały dołek, do niego włożyli grudkę masła, którą

stara Kłapaczowa gdzieś jeszcze na wsi zdobyła, potem to masło przykryli

tym wyciętym chlebem i Janek był gotów do wyruszenia w świat. Do tego

jeszcze otrzymał błogosławieństwo na drogę i dwa pocałunki, tak że nie

musiał się bynajmniej pod tym ciężarem uginać. I poszedł. Z krzaka wyciął

sobie kozikiem laskę, a gdy mu było markotno, pogwizdywał sobie w takt

marszu i tak mu jakoś droga schodziła. Przeszedł jedną górę, przeszedł

drugą, trzecią, aż dotarł do ogromnego lasu, z którego ani rusz nie mógł się

wydostać. Zbliżał się wieczór, a on jeszcze wciąż był w tym lesie i czuł taki

głód, że mu w żołądku burczało jakby organy grały. Gdy spostrzegł, że już

do żadnej wsi nie zdąży, usiadł przy drodze pod drzewem, wyjął ten kawał

chleba i kozik, zaczął krajać i smarować. W tej chwili, jak spod ziemi zjawił

się przed nim jakiś staruszek i mówi:

Page 47: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

47

— Ty jesteś głodny, ale ja jestem jeszcze bardziej głodny! Janku,

daj mi kawałek chleba!

Janek zdziwił się, skąd się ten staruszek tak nagle zjawił, ale

ujrzawszy jego nędzę i chudość podał mu swój chleb, kozik i rzekł:

— Proszę, ukrajcie sobie, dziadku, i posmarujcie, żeby się wam

lepiej jadło.

Staruszek wziął chleb, ukroił, posmarował i zaczął jeść.

— A dokąd to idziesz, chłopcze? — spytał potem.

— Sam nie wiem jeszcze dokąd. Szukam pracy i nie mogę się

wydostać z tego lasu.

— No, dzisiaj już z niego nie wyjdziesz. Już jest noc, a las jest

wielki. Najlepiej byłoby tutaj przenocować.

— A co wy zrobicie?

— Ja prześpię się z tobą, jeśli nie masz nic przeciw temu.

— Cóż by! Poczekajcie, nagrabię wam suchych liści, żebyście nie

leżeli na twardym.

Janek wstał, nazbierał całe naręcze suchego listowia i przygotował

z niego łoże dla staruszka. Potem się położyli i zasnęli: O północy staruszek

obudził się szczękając zębami:

— Jest... jest... jest... mi... zim... zimno...

Janek otworzył oczy i rzekł:

— Weźcie moją bluzę, dziadku, to się w niej przecie trochę

zagrzejecie.

— Dzię... dzię... kuję ci, Janeczku, o jej... ale to ciepła bluza. Już mi

jest zupełnie dobrze.

Page 48: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

48

Staruszek usnął, ale teraz było znów zimno Jankowi. Nic jednak

nie mówił, zagrzebał się głębiej w listowie, a o wschodzie słońca pobiegał

po lesie, żeby się rozgrzać.

Staruszek spał bardzo długo, a Janek w tym czasie uzbierał w lesie

borówek i jagód, żeby mieć coś dla niego do zjedzenia. Nie było to

szczególne śniadanie, ale staruszkowi i tak smakowało. Potem powstali

obydwaj i ruszyli w drogę.

Za godzinę przyszli na skrzyżowanie dróg.

— Janku — odezwał się staruszek — tu się nasze drogi rozchodzą.

Ty pójdziesz w lewo i dojdziesz do bardzo wielkiego miasta, ja idę teraz w

prawo. Za to jednak, żeś się mną tak zaopiekował, podzielił ze mną chlebem,

łożem i okryciem, dam ci oto gwizdek. Szanuj go, bo on przyniesie ci dużo

szczęścia.

Staruszek wyciągnął rękę podając mu mały gwizdek. Janek myślał

sobie: Jakie tam szczęście może przynieść gwizdek? Ale nie chciał staruszka

urazić, wziął go więc i pożegnali się. Uszedłszy sam kilka kroków nie mógł

się przemóc, żeby gwizdka nie obejrzeć. Wydawał mu się dziwnie ciężki.

Wyjął go i stanął zdumiony: gwizdek był ze szczerego złota! To był przecież

hojny dar za kęs chleba z masłem. Janek zawrócił, kilkoma skokami znalazł

się na skrzyżowaniu i skierował się biegiem na drogę idącą w prawo.

Chociaż staruszek nie mógł ujść w tym czasie więcej jak dwadzieścia

kroków, nigdzie nie było po nim śladu. Janek zawołał, ale tylko echo mu

odpowiedziało. Staruszek znikł tak samo niespodzianie jak wczoraj się

zjawił.

Janek, bardzo tym wszystkim zdziwiony, wrócił na swoją drogę i

powędrował dalej.

Po godzinie był już na skraju lasu. Przed nim rozpościerał się

rozległy, nieznany kraj z miastem pośrodku. Drogi wiodące ku miastu

zapchane były wozami i ludźmi, tylko drogą wiodącą do lasu, na której stał

Janek Kłapacz, nie szedł nikt. Gdzieś w połowie odległości pomiędzy lasem

Page 49: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

49

a miastem kręciło się kilku ludzi i Janek spostrzegł, że znajduje się tam

boisko piłki nożnej. Zaczął iść w tym kierunku, a gdy przybył na miejsce

usłyszał, że gracze denerwują się, gdyż sędzia nie przybył na zawody i nie

mają nikogo z gwizdkiem.

— Ja mam gwizdek — rzekł Janek.

— To może nam będziesz sędziował — zaproponowali gracze.

Janek chciał im wytłumaczyć, że się na tym nie zna, gdy wtem jego

gwizdek sam dał sygnał i gracze zajęli natychmiast stanowiska.

— A to ci dopiero dziwna rzecz — pomyślał Janek, ale zanim się

spostrzegł, gwizdek dał drugi sygnał i gra się rozpoczęła. Janek biegał tu i

tam po boisku i tylko uważał, żeby w niczym nie przeszkadzać i żeby się z

nikim nie zderzyć. Nic więcej robić nie potrzebował, wszystko już załatwiał

sam gwizdek. Odgwizdywał auty, rogi spalone, bramki, ręki, początek

drugiej połowy i koniec, ale najostrzejszy sygnał dawał, jeśli się ktoś

dopuścił jakiegoś wykroczenia w grze lub brutalnie się zachował. Czy to

było pięknie zamaskowane zderzenie, podbicie nogi, czy kopnięcie, gwizdek

odgwizdywał to tak przenikliwie, że sprawcę od razu ogarniał lęk i nawet

nie próbował zaprzeczać. Wszyscy zwrócili na to uwagę i mówili:

— To dopiero jest sędzia! Niczego nie przepuści! Ani nawet nie

patrzy na graczy a wszystko zauważy. Nie widzieliśmy jeszcze takiego

świetnego sędziego.

Gdy mecz się skończył, nie odniesiono na ramionach z boiska

bramkarza, jak to było w zwyczaju, lecz pochwycili Janka i jego zanieśli na

rękach aż do miasta. Prezesi klubów zaprosili go na bankiet i dzięki temu

Janek, który przez cały dzień głodował, mógł się najeść i napić do syta. Ale

na tym bynajmniej nie skończyła się jego szczęśliwa passa. Za tydzień miały

się odbyć w tym mieście zawody o mistrzostwo, przy czym toczyły się tutaj

nigdy nie kończące się spory o sędziego. Każda z rywalizujących drużyn

zarzucała mu stronniczość na rzecz strony przeciwnej i koniec końcem

wszyscy mu wymyślali, tak że musiał być rad, że go wspólnymi siłami nie

Page 50: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

50

pobito. Ale znalazł się przecież obcy, który pokazał w sędziowaniu

najwyższą klasę. Na tym samym więc jeszcze bankiecie przyszli do Janka

delegaci obydwu klubów i prosili go, żeby został w mieście jeszcze tydzień i

poprowadził mecz.

— Mój Boże — odpowiedział Janek — chętnie bym został, ale z

czego tu będę żył?

— O to niech się pan nie martwi, panie Kła-pacz — rzekli mu

delegaci — otrzyma pan mieszkanie, utrzymanie i należne diety.

Janek nie wiedział wprawdzie, co to są diety, ale zrozumiał to

zaraz gdy mu co wieczór zaczęto wypłacać po dwa złote guldeny na drobne

wydatki. Utrzymanie i mieszkanie miał bezpłatnie, nic więc z tego nie

wydawał, brał pieniądze, codziennie odpruwał kawałek podszewki w

surducie i zaszywał tam swoją „dietę".

Za tydzień sędziował z wielkim uznaniem i podziwem całej

publiczności. Zachwycali się wszyscy tym sędzią, co to niemal, na zawody

uwagi nie zwraca, a mimo to żadnej niesprawiedliwości nie przepuści. A to

gwizdek sprawił te czary i Janek już był pewien, że ten staruszek, którym

się zaopiekował, to nie był zwyczajny śmiertelnik.

Gwizdek przyniósł mu bowiem naprawdę szczęście. Już w

przerwie zawodów przyszli do niego dyrektorzy jakiegoś obcego klubu i

zaprosili go do innego znów miasta. Na drugi dzień dzienniki pełne były

pochwał pod jego adresem, a on sam otrzymywał jedno za drugim

zaproszenie, by sędziował to tu, to tam. Teraz już się nie wahał. Jeździł i sę-

dziował, a nie był to już ten nierozgarnięty chłopak co przedtem, szybko

zorientował się o co chodzi w grze w piłkę i stał się sędzią, jakiego świat

jeszcze nie widział. Teraz już guldenów w surdut nie zaszywał, przeciwnie,

sprawił sobie nowe ubranie i grał pana. Złoty gwizdek służył mu wiernie i

niezawodnie, bo Janek nie zmienił swego charakteru. Był dalej tak samo

uczciwy i dobry, jak w chwili gdy opuszczał dom rodzinny.

Page 51: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

51

Nie zawsze jednak zajęcie jego było przyjemne. Gwizdek był

nieubłagany i tak skrupulatny, że sędziował nawet wtedy, gdy nie chodziło

o mecz. Dzięki temu poznał Janek tę przykrą prawdę życiową, że nie zawsze

jest wygodnie, gdy człowiek nie umie ścierpieć żadnej nieprawości.

Przekonał się o tym po raz pierwszy w biurze jednego z klubów.

Odpoczywał tam w przerwie zawodów, a w jego obecności pertraktował

przedstawiciel jednego klubu z delegatem drugiego.

— Więc uzgodnione — mówił jeden z nich — ustalamy na

przyszłą niedzielę spotkanie naszych drużyn i ani wy, ani my nie

wystawimy do dzisiejszego składu żadnych nowych graczy.

— Zgadzam się — odpowiedział drugi, ale w tej chwili — fiii —

złoty gwizdek w kieszeni Janka zaczął gwizdać. Nie było to bowiem

postępowanie fair. Ten drugi klub już skaperował sobie obcego gracza na

obsadę skrzydła.

Delegaci wzdrygnęli się i popatrzyli na Janka, który zaczerwienił

się jak rak.

— Panie Kłapacz — powiedział doń potem ostro delegat — niech

mi pan czegoś podobnego tutaj drugi raz nie robi. Pan wprawdzie zawsze

coś nie coś przy okazji pobytu w klubie usłyszy, ale nie wolno panu

zdradzać naszych pociągnięć.

Ale to nic niestety nie pomogło. Jeśli tylko w jego obecności

popełniono jakąś nieuczciwość złoty gwizdek w kieszeni zawsze dawał o

tym znać. Janek częstokroć był z tego powodu bardzo nieszczęśliwy i nie

jeden raz tę bezwzględność swego czarodziejskiego instrumentu odczuł

bardzo przykro. Idzie na przykład, niczego się nie spodziewając, ulicą, a tu

stoi wóz, którego konie nie mogą wyciągnąć pod dosyć ostre wzniesienie.

Po jednej i drugiej stronie wozu stoją woźnice i tłuką konie biczyskami.

Janek jeszcze się nawet nie zorientował, o co chodzi, gdy gwizdek już — fiii,

fiii, fiii — sygnalizował, że dzieje się coś złego. Woźnice obejrzeli się, spo-

strzegli Janka i dalej do niego:

Page 52: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

52

— A ty dlaczego tu gwiżdżesz? Chcesz nam policjantów na kark

sprowadzić? Nuże na niego!

I rzucili się z batami w stronę Janka, który ledwie nadążył uciekać.

Gdy biegł, gwizdek dalej mu w kieszeni gwizdał, gdyż ta pogoń woźniców za

niewinnym była jeszcze większym występkiem.

Im dłużej to wszystko trwało, tym częściej narażał się Janek przez

ten swój złoty gwizdek na nieprzyjemności. Im więcej ludzi poznawał, tym

częściej rozlegał się sygnał. Zwłaszcza gdy dostał się do wielkich miast, do

tych ogromnych mrowisk ludzkich, gwizdek nie przestawał jęczeć i kwilić.

Całymi dniami chodził Janek po ulicach, nie spotkawszy uczciwego i

sprawiedliwego człowieka. Gdy tylko zaczął z kimś rozmowę, już po trzecim

zdaniu gwizdek sygnalizował, że ów nieznajomy skłamał. Jankowi smutno

było z tego powodu. Siedział wieczorem w swoim pokoiku samotnie i

mówił do siebie:

— Mój ty Boże, świat jest taki wielki a tyle na nim nieprawości.

Chyba nie ma już tu na ziemi duszyczki, która by wraz ze mną czuła

uczciwie.

Powiedział to cierpko i z goryczą, ale gdy tylko skończył zdanie,

wydobyło się z kieszeni słabiutkie, pełne wyrzutu pisknięcie. Janek

przeraził się. Widocznie teraz i on sam rzekł nieprawdę! Kogoś tym swoim

zwątpieniem musiał skrzywdzić. Więc na świecie nie ma tylko złych ludzi?

Zamyślił się — a gdy zmrok zaczął szarzeć w jego pokoiku, stanął mu przed

oczyma obraz Dolnych Bukwiczek, ujrzał tam ojca i matkę, pracujących od

świtu do nocy, cierpiących ustawiczną nędzę, z których ust nigdy jednak

żadne złe słowo nie padło. Zatęsknił nagle za domem, za tą całą nędzą

uczciwych ludzi. Zbrzydło mu zaraz to jego wygodne życie. Cóż mu z tego,

że mógł być panem, gdy na każdym kroku właściwie robił sobie przez swoją

prostolinijność w postępowaniu samych wrogów. Dom, chłopcze, to jest

zupełnie co innego, tam złoty gwizdek może iść na emeryturę.

Janek wstał, zaświecił światło i przeliczył swoje oszczędności.

Wiele tego nie uzbierał, bo przecież, proszę was, nawet sędzia państwowy

Page 53: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

53

nie zrobi majątku, a co dopiero sędzia piłkarski; razem było tego jednak

parę setek.

Janek już się nie wahał. Zapłacił gospodarzowi, u którego

mieszkał, co się należało i natychmiast ruszył w drogę do pociągu, i z

powrotem do Czech, do matki. Powitała go tak, że omal nie udusiła w

objęciach. Cóż dopiero gdy wyjął swoje banknoty! Jak długo żyli, nie mieli

Kłapaczowie na raz tyle pieniędzy. Odbyli więc zaraz naradę z ojcem. Na

drugi dzień kupili kawałek pola pod lasem, a przed upływem miesiąca

zaczęli stawiać chałupę. Gdy dom był gotów, Janek się ożenił i do roku miał

już syna, a był to właśnie ojciec dzisiejszych Kłapaczów. Stary Jan Kłapacz

nie wyruszył już nigdy w świat. Żył z rodziną uczciwie i sprawiedliwie, a

złoty gwizdek, który trzymał w skrzyni pod odświętnym kapeluszem,

naprawdę nigdy się już u nich nie odezwał.

Gdy po latach umarł, przypomnieli sobie domownicy, że miał

jakiś, podobno nawet złoty, gwizdek. Zaczęli go szukać w skrzyni, ale

gwizdka tam nie było. Odszedł razem z Janem Kłapaczem i tym

wyświadczył mu ostatnią przysługę.

Bo patrzcie, co się stało. Przyszedł Jan Kłapacz pod bramę

niebieską i zapukał do furty. Okienko na górze uchyliło się nieco i jakiś

rozespany głos zagderał:

— Kto mnie tam budzi?

— To jestem ja, Jan Kłapacz z Dolnych Bukwiczek, chciałbym się

dostać do nieba.

— Jak mówisz — Jan Kłapacz?

— Tak.

— Zaczekaj chwilę, zaraz zbadam.

Święty Piotr przymknął okienko, wziął wielką księgę, w której

zapisani są wszyscy grzesznicy i zaczął szukać pod literą „K". Tej nocy był

jednak jakiś niedospany, więc mu się coś pomieszało i zamiast „Jan Kłapacz

Page 54: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

54

Dolne Bukwiczki", znalazł jedną linijkę przed tym „Jakub Kłapacz Górne

Bukwiczki". A był to zamożny gospodarz, skończony skąpiec, nienasycony

sknera, okrutny chciwiec zdzierca. Święty Piotr otworzył więc powtórnie

okienko i huknął w dół ze złością:

— Nie masz tu czego szukać. Całe życie straciłeś na gromadzeniu

pieniędzy. Marsz do piekła!

I zatrzasnął okienko. Staremu Janowi Kłapaczowi oczy napełniły

się łzami — on przez całe życie zabiegał o pieniądze! Jak można mu taką

krzywdę...

Ale nie zdążył dokończyć myśli. W tej chwili gdy święty Piotr

wypowiedział swój mylny sąd, złoty gwizdek, o którym Jan zupełnie

zapomniał, zaczął gwizdać. Wyskoczył mu z kieszeni, potoczył się pod

bramę niebieską i gwizdał coraz głośniej i coraz bardziej przenikliwie. Jego

cienki gwizd rozbrzmiewał na całym przestworze niebios; od gwiazdy do

gwiazdy, od słońca i księżyca aż w dół na ziemię niósł się straszliwy,

jękliwy, przejmujący do szpiku kości. Obudził się Pan Jezus, Matka Boska

zatkała uszy, Bóg Ojciec się zachmurzył i zaraz wszędzie zaczęło grzmieć i

błyskać, aniołowie latali jak spłoszone gołębie, a w tych grzmotach i

błyskawicach, w tym gwiździe i zgiełku zahuczał surowy głos Najwyższego:

— Piotrze, Piotrze! Komuś stała się krzywda!

Święty Piotr, już i bez tego przerażony, przetarł dokładnie oczy,

wyjrzał raz jeszcze przez okienko i nie mógł powstrzymać się od

najniewinniejszego choćby zaklęcia:

— O psia... — przecież to Janek!

I już grzebał się ze swojego kąta, by otworzyć furtę, gdy nagle —

fiii-t gwizdek urwał swój przeraźliwy gwizd, chmury i błyskawice znikły,

nad bramą rozpięła się łukiem tęcza, a Jan Kłapacz, który nikomu nigdy

krzywdy nie wyrządził, wstąpił do nieba, gdzie już małe aniołki fikały kozły

z radości, że się to wszystko tak dobrze skończyło. Janek przyjrzał się bliżej

świętemu Piotrowi i aż podskoczył z wrażenia — ej że, przecież to jest ten

Page 55: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

55

dziwny staruszek, którego spotkał przed laty i który podarował mu ten

czarodziejski gwizdek. Oddał mu go zaraz, bo już go więcej nie potrzebował.

Znalazł tam wprawdzie aniołów grających czasami w piłkę, którzy

skwapliwie zaprosili go na sędziego, ale proszę was, to była prawdziwie

anielska gra. Najmniejszej brutalności w niej nie było, żadnego podkładania

nóg, aniołowie tylko unosili się wokół siebie, wzajemnie kłaniali się sobie i

jeden drugiego prosił, żeby raczył kopnąć piłkę. Anielska delikatność była

tak wielka, że piłka po takim kopnięciu w ogóle nie ruszyłaby się z miejsca,

gdyby nie miała na szczęście anielskich skrzydełek, przy pomocy których

fruwała od jednej bramki niebieskiej do drugiej...”

Taką to bajkę wymyślił swym wnukom oregoński dziadek, a

chłopcy orzekli, że to jest „morowa" bajka.

Page 56: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

56

R O Z D Z I A Ł D Z I E W I Ą T Y

Nestor czeskich poetów Wincenty Kabrna spoczywał już dawno na

cmentarzu w Sławinie przywalony ciężarem kamiennego nagrobka, ale jego

hymn ofiarowany Jedenastce Kłapacza rozbrzmiewał zwycięsko na

wszystkich boiskach Europy i Ameryki. Kłapacze żyli jako bohaterowie

wszystkich narodów Starego i Nowego Świata.

Na zielonej murawie Błyszczą białe linie, Kto chce z nami zagrać, Tego gol nie minie.

Na iluż wiatrach trzepotał się ten śpiew płynący z gardeł

Jedenastki Kłapaczów? Ile milionów ludzi zaczynało drżeć przeczuciem

porażki, gdy nad boiskiem rozbrzmiewały nie całkiem wprawdzie mi-

strzowskie, ale trafne słowa Wincentego Kabrny:

Darmo się ten bramkarz Nad obroną biedzi, Strzał nasz tnie powietrze, Piłka w siatce siedzi.

Ileż to drużyn na kontynencie i na wyspach czuło, jak maleją ich

szanse, gdy z tych strof rozwijał się nieubłagany refren:

Stopuj! Strzelaj! Ty tam notuj! Lepiej dołem, bez kłopotu! Stopuj! Strzelaj! A ty notuj! Popatrz dobrze! Gol już gotów!

Page 57: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

57

Nie było najmniejszej nawet nadziei, żeby komuś mogło udać się

pokonać Kłapaczów, ale wieczny, niesłabnący pęd do dokazania tego, co

wydaje się niemożliwe, który stanowi najszlachetniejszy rys prawdziwie

sportowego ducha, pchał wszystkie kluby do podejmowania wciąż nowych

prób. A poza tym Kłapaczów pożądała publiczność, chciała ich widzieć,

pragnęła się zachwycać ich mistrzowską grą. Trwały więc w sferach

piłkarskich ustawicznie zakulisowe intrygi i zatargi o to, który klub ma grać

z chłopcami z Bukwiczek, i który na ten zaszczyt i tę sławę zasługuje.

Wszyscy starali się wyprzedzać w składaniu ofert i prześcigali się w

honorariach, a stary Kłapacz śmiał się tylko przeliczając pieniążki, które

płynęły do jego szuflady z całego świata.

Ich rodzinna chałupa stała jeszcze pod lasem tak samo jak

wówczas, gdy zaczął trenować z chłopcami, została tylko pięknie

odnowiona, wyczyszczona i pieczołowicie przekształcona w

najrozkoszniejsze gniazdko. W jej najbliższym sąsiedztwie natomiast

zmieniło się dużo. Łączka, na której przed laty po raz pierwszy zadudniła

piłka kopnięta nogą Łapacza, zmieniła się we wzorowe boisko treningowe z

szatniami, salami do ćwiczeń i natryskami, a sekretarze i prezesi wszystkich

klubów zjeżdżali tutaj podziwiać doskonałość sportowych urządzeń. Leżące

wokół pola stary Łapacz stopniowo skupywał w tym celu, by postawić na

nich domki dla każdego syna z osobna. Były to małe pogodne budyneczki o

kilku izbach z ogródkiem i podwórkiem, słowem cała kolonia rodzinna, o

której się zresztą w kraju dużo mówiło i której fotografie obiegały pisma

ilustrowane całego świata. Sami - chłopcy nie bardzo się orientowali, po co

się ojciec do tego budowania bierze. Im przecież było najlepiej razem, w

gromadzie i nigdy im na myśl nie przychodziło, żeby się kiedyś mieli

rozłączyć i żeby każdy miał mieszkać i żyć na własną rękę.

— Tego to wy jeszcze nie rozumiecie — odpowiadał stary na ich

wyrzuty — jednak przyjdzie na was taka chwila, gdy te domki będą jak

znalazł.

Stawiał je, więc dalej, murował i urządzał, nie oglądając się

bynajmniej na to, że chłopcy są najszczęśliwsi, gdy mogą się razem

Page 58: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

58

wyciągnąć na sianie lub przespać w stodole na słomie. Doszli w tym czasie

już do lat męskich, a nawet najmłodszy z nich dorównywał już wzrostem i

barczystą budową najstarszemu Jankowi. Teraz ojciec już ich tak nie

pilnował z treningami, lecz oni sami utrzymywali je w tych rozmiarach, co

poprzednio, gdyż celem ich było zachować swą mistrzowską formę. Czasem

tylko, zazwyczaj w przeddzień zawodów, szli zamiast na trening na dalszą

wycieczkę.

Podczas jednej z takich wycieczek zapuścili się w las i

maszerowali kilka godzin pogwizdując i podśpiewując. Kromkę chleba z

masłem miał każdy z nich w kieszeni, a woda do picia szemrała w leśnym

potoczku, tak, że nic im nie brakowało, byli spokojni i weseli. Po kilku

godzinach marszu las zaczął przeświecać i pomiędzy brązowymi pniami

drzew ujrzeli wstęgę żyta i jasną płaszczyznę jakiejś łączki. Dochodził

stamtąd wrzaskliwy pogłos chłopięcych głosów i hałas, a wśród tego od

czasu do czasu odzywało się dzwoniącym echem dudniące uderzenie, co, do

którego pochodzenia Łapacze nie mogli mieć wątpliwości. Jacyś chłopcy

grali w piłkę.

Spojrzeli po sobie i aż im ślinka przyszła z ochoty. To byłaby

dopiero przyjemność zagrać po takim marszu pół godzinki w piłkę!

Poruszyło się w nich wszystko tęsknotą do gry. Wypadli z lasu.

Rzeczywiście grała tam w piłkę gromadka wiejskich chłopców, zwyczajnie

jak się to u nich grywa: bramki ułożone ze zdjętych marynarek, jedna

nogawka spodni podniesiona, rękawy zakasane. Linii granicznych należało

się domyślać i to właśnie stanowiło główny powód do krzyków jak i kłótni o

to, czy piłka szła „za wysoko", czy też była to naprawdę bramka. Grali z

chłopięcą czupurnością, ale ważne było to, że mieli przepisową skórzaną

piłkę, czwórkę z dobrze napompowaną duszą. W niej utkwiła chciwie oczy

cała jedenastka Kłapaczów od chwili, gdy wyszli z lasu. Grający chłopcy też

od razu spostrzegli przybyszów. Jeden z nich miał właśnie rzucać aut, lecz

w momencie gdy wykonywał półobrót ujrzał na skraju lasu grupę młodych

ludzi. Ręce, w których trzymał piłkę, opadły, oczy pozostały zwrócone w

Page 59: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

59

kierunku lasu, a z ust wyrwało mu się jedno tylko słowo pełne nabożnej

czci, lęku i zachwytu:

— Kłapacze!

Słowo to wstrząsnęło resztą graczy. Gra urwała się od razu.

Osłupiali ze zdumienia chłopcy zbili się w kupkę i nie spuszczali oczu ze

swych bohaterów. Tylko jeden z nich nie stracił głowy, ten do którego

prawdopodobnie należała piłka. Widocznie nie pochodził ze wsi, lecz z

miasta, był bardziej otrzaskany i mniej wrażliwy na różne wielkości. Gdy

spostrzegł, o kogo chodzi, krzyknął na chłopców:

— Nie było gwizdka! Gramy dalej!

Było w tym odezwaniu się sporo chłopięcej buty, która nie może

dopuścić do przerwania gry z powodu pojawienia się jakichś osób

dorosłych. Tym bardziej nie wolno było przerwać, jeśli to byli rzeczywiście

Kłapacze. Niech im będzie cześć i chwała, ale jak się gra, to się gra i

widzowie nic nas nie obchodzą. Właśnie, niech Kłapacze zobaczą, że gramy

z takim samym zapałem jak oni. I niech zobaczą, że jako widzowie wcale

nam nie imponują.

— No do licha, grajcie dalej!

Ale chłopiec z miasta na próżno krzyczał i złościł się. Jego

współtowarzysze jakby wrośli w ziemię. Zwłaszcza gdy Kłapacze zaczęli

wyraźnie zmierzać w ich stronę.

— Pożyczcie nam, chłopcy, na chwilę piłki — zawołał do nich

Janek — albo zagrajcie z nami!

Wiejskie chłopaki pospuszczały oczy. Niektórzy uśmiechali się z

zakłopotaniem, inni miarowo grzebali nogą w trawie, a ten co miał rzucać

aut, opuścił ręce i piłka upadła na ziemię.

— Czyja to piłka? — zapytał Janek.

Page 60: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

60

— Moja! — krzyknął chłopiec z miasta. Krzyknął to jakoś ostro a

równocześnie podskoczył do piłki i przycisnął ją jakby obronnym ruchem

pod prawą pachą.

— My byśmy sobie chcieli zagrać — rzekł Janek — przyjmiecie

nas do gry?

Nastała chwila ciszy. Chłopcy spojrzeli ukosem na towarzysza z

miasta. Stał blady i wyprostowany patrząc Kłapaczowi prosto w oczy. Po

chwili milczenia zaczerpnął tchu i oświadczył zduszonym głosem:

— To niemożliwe. My nie możemy z wami grać!

— Dlaczego? Boicie się przegranej? My się rozdzielimy.

— Przegrana nie byłaby żadną hańbą. Ale my z wami grać nie

możemy.

— Ale powiedz nam, dlaczego?

— Tak sobie. Dlatego.

— To nie jest odpowiedź. Musisz podać powód. Dlaczego więc?

Chłopiec jeszcze nieco przybladł, a potem wykrzyknął:

— Bo wy jesteście zawodowcy!

— Co takiego?!

— To właśnie. Nie możemy z wami grać, bo jesteście zawodowcy.

My gramy dla honoru, a wy gracie dla pieniędzy. Ja nie chcę mieć z wami nic

wspólnego.

Kłapacze spojrzeli zdumieni na siebie a potem na chłopców. Tego

im nikt jeszcze nie powiedział! Młodsi z nich poczerwienieli ze złości i

chcieli się rzucić na chłopców, ale Janek ich powstrzymał. Faktem było, że

się nad tą kwestią nigdy nie zastanawiali. Zabieganie o pieniądze ani im

przez myśl nie przeszło. Gdy dorastali, nauczył ich ojciec grać w piłkę, a oni

Page 61: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

61

grali tak, jak ich do tego zaprawił. Gra była ich namiętnością, grali więc

wszędzie tam, dokąd ich ojciec zawiódł i nic innego na myśli nie mieli jak

tylko zwycięstwo. Pokonać przeciwnika, to przecież istota wszelkiego

sportu, wygrać uczciwie i bez brutalnych metod, to była jedyna radość

Kłapaczów. Co wspólnego miały z tym pieniądze? Nigdy z ojcem o tym nie

rozmawiali, nigdy nikt im tego nie zarzucił. Aż dopiero ten piegowaty

chłopiec z podkasaną nogawką, kurczowo ochraniający swą piłką i

przygotowany widocznie, że raczej stanie do bójki niż ustąpi ze swego

stanowiska!

Janek Kłapacz, kapitan niezwyciężonych Kłapaczów, był

zmieszany. Coś było z prawdy w odezwaniu się tego wyrostka, ale Janek w

tym momencie nie mógł dojść tego, co było istotą rzeczy. Wszystkie jego

myśli skupiły się na tym zdaniu: „My gramy dla honoru, a wy gracie dla

pieniędzy!" Czy to jest prawda, czy nieprawda? W swoim poczuciu

buntował się przeciw temu zarzutowi. Nigdy na jego jedenastkę nie padł ani

cień zarzutu pogoni za pieniądzem, oni grali tylko dla honoru, ale przy-

Page 62: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

62

pomniał sobie równocześnie tysiączki w ojcowej szufladzie i zląkł się, że

trudno przyszłoby mu się obronić.

Minęła chwila niezwykle przykrego napięcia. Janek podniósł

głowę, spojrzał prosto w oczy piegowatemu chłopcu i rzekł z wolna z

powagą w głosie:

— Nie wszystko jest tak, chłopcze, jak ty sobie to wyobrażasz.

Myśmy, to prawda, zarabiali grą, ale dla pieniędzy nie graliśmy. Wiem, że to

trudno wyjaśnić, gdy człowiek nie ma dowodów. Nie będziemy cię więc

zmuszać do gry, lecz prosimy cię, byś zapamiętał naszą dzisiejszą rozmowę

i byś zwrócił na nas uwagę. Być może, że się jeszcze kiedyś spotkamy i że

będziemy mogli sobie tę sprawę dokładniej wyjaśnić. Z Bogiem!

Janek Kłapacz odwrócił się w stronę lasu, a w ślad za nim poszło

dziesięciu braci, którzy czuli tak samo jak on. Zniknęli zdziwionym

chłopcom w lesie i szli kwadrans najostrzejszym w swoim życiu marszem.

Potem dopiero Janek zatrzymał się, spojrzał po braciach i rzekł:

— Chłopcy! Dziś Jedenastka Kłapacza została po raz pierwszy

pokonana. I to prawie cztery do zera. Ten piegowaty chłopiec był o klasę

lepszy.

Dziesięciu Kłapaczów milcząco potwierdziło. Powiedział to

przecież ich kapitan i nic nie można było tym słowom zarzucić.

Page 63: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

63

R O Z D Z I A Ł D Z I E S I Ą T Y

Przygoda z piegowatym chłopcem nie przeszła jednak tak gładko.

Kłapacze nie zamienili na ten temat już ani słówka, ale wszelka radość jakby

z nich opadła. Minęły czasy, kiedy to na treningu drapieżnie pędzili do piłki

a całe wieczory spędzali na wymyślaniu nowych tricków i zaskakujących

przeciwnika kombinacji. Znikła ich naturalna, zdrowa wesołość, zuchwała

radość z zawodów i zwycięstwa. Snuli się z kąta w kąt jak mruki, wszystkie

ćwiczenia wykonywali tylko mechanicznie z nawyku, a zawody, na które

woził ich stary według planu zanotowanego w swoim kalendarzu, odbywali

jak uciążliwą powinność. Ich gra była jeszcze wciąż na najwyższym

poziomie i niezmiennie mistrzowska, ich technika i zgranie wciąż jeszcze

olśniewały, ale wszystkim ich brawurowym wyczynom i pełnym zręczności

posunięciom brak było choćby iskry zapału. Różnica w ich grze była tak

uderzająca, że pomimo wszelkich zwycięskich wyników nie uszło to

uwadze sprawozdawców sportowych.

„Kłapacze są zmęczeni" — pisał cieszący się dużą powagą A. E.

Wiliams w piśmie „The Sportsman". — „Nie pozwólmy się wprowadzać w

błąd stale świetnymi pod względem cyfrowym wynikami ich zwycięstw.

Cyfry to martwa formułka, która zupełnie niemiarodajnie wyraża stosunek

sił, a całkowicie milczy na temat istoty gry. A ta właśnie u tych mistrzów

uległa zmianie. Ów przemożny urok, którym niegdyś nie tylko zwyciężali

przeciwnika ale i podbijali serca publiczności, ów trudny do określenia urok

świeżości i żywiołowego rozmachu pierzchł. Nie można się temu dziwić,

wszystko, co się stale powtarza, traci powab i zaczyna być z czasem

traktowane zbyt mechanicznie.

Widzieliśmy to u wszystkich zawodowców Zjednoczonego

Królestwa. Tylko czyste i prawdziwe amatorstwo, wymagające od swych

Page 64: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

64

zwolenników różnorodnych ofiar, daje im w zamian to, co najpiękniejszego

w sobie kryje wychowanie fizyczne: prawdziwie sportowego ducha. Każda

inna forma sportu prowadzi do martwoty. Kłapacze są jeszcze stosunkowo

najszlachetniejsi ze wszystkich drużyn, które szukały źródeł zarobkowania

na zielonej murawie; dzięki pięknemu ich wychowaniu nie widzieliśmy w

ich grze nigdy tej interesowności, tego uganiania się za każdą bramką

jedynie dla zapłaty wyznaczonej za każdy zdobyty punkt; mimo to oni też

podlegają prawu mechanizacji już choćby dlatego tylko, że są jako dojrzali

w swojej mistrzowskiej grze, dla której nie ma przeciwnika, pozbawieni

tych różnorakich niespodzianek, jakie spotykają graczy amatorów. Kłapacze

są zmęczeni własną doskonałością, to jest ich tragedią i to jest zarazem

nowym wielkim przypomnieniem dla młodzieży angielskiej tej prawdy, że

istotą naszego życia jest pogłębienie ducha a bynajmniej nie czysta dosko-

nałość techniczna".

Kłapacze ledwo rzucili okiem na ten artykuł londyńskiego

tygodnika. Byli tak zniechęceni, że już nawet nie rozcinali pism, które do

nich przychodziły. Stary Kłapacz natomiast wcale nie musiał czekać, aż

Wiliams postawi diagnozę jego drużynie. Czuł już dawno, że jego chłopcy

rozklejają się, ale było to dla niego takim zaskoczeniem, że nie miał nawet

odwagi mówić o tym. Obchodził synów z daleka jak kot, który nie wie, w

jakim jego pan jest humorze. Królewska fajka aż rozpalała się cała od

ustawicznego nerwowego kurzenia, ale wszystkie delikatne próby

wybadania prawdy okazały się daremne. Chłopcy jakoś zamknęli się w

sobie, wykonywali posłusznie wszystko, co zarządził, ale dawnej radości w

domu już nie było. Wreszcie po długim rozważaniu i gnębieniu się

postanowił, że zaatakuje ich otwarcie.

Byli raz po meczu, już w domu; chłopcy porozkładali się pod

wieczór na podwórku. Burek siedział Jankowi na brzuchu i zaglądał z tej

pozycji do kurnika, gdzie tłukły się senne kury, zanim na dobre usadowiły

się na noc. Chłopcy leżeli na ziemi z rękami założonymi pod głową, z

oczyma błądzącymi po obłokach, wszyscy wdychający głęboko pełną

piersią zapachy, które wietrzyk zbierał w lesie i unosił z sobą poprzez

Page 65: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

65

podwórze w pola. Stary Kłapacz siedział na pniu, na którym rąbano drzewo,

długo się wiercił, aż wreszcie splunął i zaczął ponurym głosem:

— Coś mi się zdaje, mój ty kapitanie, że ci się w drużynie coś

psuje!

Janek bawił się obrożą Burka.

— A co się wam, tato, nie podoba? Przecież wygraliśmy jak

zawsze.

— Wygrali, wygrali! Nie byłbym Kłapaczem, gdybym nie widział,

że to się nam czasem może udać. Ale co za licho w was wstąpiło? Już ani nie

rozmawiacie, ani nie śpiewacie, ani nie gwiżdżecie, a mecz rozgrywacie

jakby was kto zaczarował — co jest z wami?

Młodzi Kłapacze zaczęli się kręcić, przewracali się z boku na bok,

jakby ich ziemia paliła, lecz żaden z nich ani pisnął. Ale stary, gdy już raz

zaczął, roztrząsał im sumienie do końca:

— Przecież to już nawet matka zauważyła, że jesteście jak

odmienieni. Przychodzi tu kiedyś za mną i powiada: Coś ty, ojciec, z naszymi

chłopcami zrobił? — Ej że, jak to co zrobiłem? — A ona, że to nie jesteście

już tacy jak dawniej, że już nawet Jurek na nią uwagi nie zwraca, i aż mi się

biedne matczysko rozpłakało.

Nie wszystko w rzeczywistości było naprawdę tak, jak to stary

Kłapacz opowiadał, ale on, chytra sztuka, powiedział sobie, że musi

chłopców wzruszyć i skłonić do zwierzeń. I udało mu się to rzeczywiście od

razu. Jurek, mamin synek, zaraz zaczął:

— To nieprawda, że nie zwracam na matkę uwagi. Tu chodzi o coś

innego. Nie ma rady, Janek, już musisz ojcu powiedzieć, co nas gnębi. Tylko

wygarnij wszystko, żebyśmy się już tym ciągle nie trapili.

Stary parę razy szybko pyknął z fajki, a potem rzekł całkiem

łagodnie i niezwykle serdecznie:

Page 66: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

66

— No i cóż tam masz na sercu, Janeczku? Tylko mów szczerze.

Janek spędził Burka, uniósł się na rękach i spojrzał ojcu w oczy.

— Ile macie pieniędzy, tato?

Stary aż podskoczył na swoim pniaku. Tego się nie spodziewał.

— Pieniędzy? Cóż cię obchodzą pieniądze? Mam tam jakieś parę

setek, ale ani tego nawet dokładnie nie liczyłem.

— Wiecie, tato, bo to jest tak. Nauczyliście nas grać, abyśmy mogli

zarabiać na życie. Niech wam Bóg zapłaci za to, żeście sobie z nami tyle

trudu zadali, a wydaje mi się, żeśmy go wam nie zmarnowali. Ale to dobrze

wiecie, że my sami dla pieniędzy nie graliśmy. Nie wiedzieliśmy nigdy i nie

wiemy, ile dostawaliście za mecze, i ani się o to nie dopytujemy. Chodzi nam

tylko o jedno — jesteście już z matką zabezpieczeni do końca życia, czy

nie?... Jeżeli nie, to nie ma o czym dłużej mówić — gra się dalej.

Stary Kłapacz dymił z fajki jak lokomotywa.

— A jeżeli jesteśmy zabezpieczeni — to się już nie będzie grało?

— Nie, tato, w tym wypadku kończymy. Przynajmniej dla

pieniędzy nie będziemy już grali. Zawsze walczyliśmy tylko o zaszczyt

pierwszeństwa, a to co się zarobiło przy tym, to jest wasze. Musimy

troszczyć się o to, byście mieli z czego żyć razem z matką. O to chodzi

przede wszystkim. Więc jeśliście już tę rozmowę zaczęli, prosimy was,

byście nam odpowiedzieli na to pytanie.

— To wy gracie tylko, żeby zarobić na matkę i ojca? A może byście

mi tak powiedzieli, moi drodzy, z czego będziecie sami żyli?

— Nie martwcie się o nas. Jeśli nie będzie sobie można dać inaczej

rady, pójdziemy na trenerów. Jeszcze się kluby będą biły o nas.

— I chcielibyście rozwiązać najsławniejszą drużynę?

Page 67: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

67

— Tak. Nie pozwolimy przecież, by nam byle piegowaty wyrostek

urągał, że on gra dla honoru, a my dla pieniędzy!

— Hm — to tak? Jakiś piegowaty wyrostek... I to już wasze

ostatnie słowo, kapitanie?

— Ostatnie, tato!

— Drużyna się zgadza?

Chłopcy pomrukiwali tylko. Stary wstał i długo wytrząsał popiół z

fajki. Było już ciemno, na niebie świeciły gwiazdy. Kłapacz nie mógł sobie

dać z fajką rady. Nikt nie odzywał się nawet szeptem. W końcu stary

odwrócił się i rzekł:

— Więc to wy tak, łobuzy? Zmuszacie się do gry tylko ze względu

na mnie? Hm... no to... skończymy z tym. Boisko zmienimy na pole...

rozsznurujemy piłki... wypuścimy powietrze...

— Ale nie ze wszystkich piłek, tato — zawołali Kłapacze jeden

przez drugiego.

— Nie, to już trudno, wypuścimy powietrze, proporzec zdejmiemy

z masztu... Jedenastka Kłapacza przestanie istnieć...

Broda mu się trzęsła. Teraz dopiero chłopcy spostrzegli, jak całe

jego życie związane było z tym, co oni dotychczas robili. Rzucili się ku

niemu, ściskali go, przepraszali, pocieszali.

— Pozwólcie mi do licha fajkę chociaż nałożyć — zagderał w

końcu — fajkę od Jego Angielskiej Mości. Drugiej już takiej nie dostanę, już z

żadnym dostojnikiem w loży nie będę siedział. Hej, ja na to zawsze

czekałem, że się jednak kiedyś rozlecicie. Myślałem jednak, że to przyjdzie

przez kobietę. A tu patrzcie, moim chłopcom zachciało się Amatorstwa! No,

chodźcie do matki, niech biedaczka też się zadziwi!

Po raz pierwszy od długiego czasu, było tego wieczora w chacie

Kłapaczów znów tak rozmownie i gwarno jak niegdyś, kiedy to ojciec gnał

Page 68: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

68

chłopców po raz pierwszy na zawody do Pragi. W tym rozgwarze synowie

nawet nie zauważyli, że stary Kłapacz wywołał Kłapaczkę na przyzbę. Stali

tam w ciemności, a Kłapacz kładł jej do głowy wskazówki:

— ...Żebyś im tylko nie zdradziła, ile mamy! Do grobu tego ze sobą

nie zabierzemy; co zarobili, należy do nich. Ale teraz nie mogą o tym jeszcze

wiedzieć. Pieniądze by ich jeszcze zepsuły. Są młodzi i dobrze idą przez

życie. Młodemu pieniądze nie służą. Jak pójdą, przetrą się, wygrają w życiu

tak jak wygrywali na boisku, nabiorą zrozumienia dla pieniędzy... A jak się

kiedyś zechcą ożenić, przyda im się jeden albo dwa tysiączki.

Kłapaczka trzymała ręce splecione pod fartuchem i pociągała

nosem, żeby tylko powstrzymać łzy. Słuchała i na wszystko, co mówił,

kiwała potakująco głową. Przecież ten stary, prosty chałupnik, umiał

wszystkim na świecie tak pokierować, że była dlań zawsze pełna podziwu i

często aż ręce splatała z zachwytu. Godziła się bez zastrzeżeń na nowe jego

plany, pochwaliła je i wrócili obydwoje jakby spokojniejsi do izby, do

synów.

Ci zaś siedzieli dalej pogrążeni w serdecznej pogawędce, układając

plany na przyszłość. Sława piłkarska, którą zdobyli, już jakby przestała dla

nich istnieć. Każdy zajęty był tylko myślą, czym będzie w przyszłości, co

mógłby robić i jak zapewnić sobie egzystencję. Ich wrodzone osobiste zami-

łowania i dążenia, przytłoczone dotychczas wyłączną troską o grę w piłkę,

teraz się nagle obudziły. Ujrzeli naraz, że życie jest znacznie bogatsze,

znacznie bardziej pełne od tego, jakim je dotąd znali, że kryje w sobie dla

młodego człowieka znacznie więcej obowiązków, niż sobie to wyobrażali

dotychczas. Sport przestał być dla nich w tej chwili jedynym zajęciem, a stał

się tym, czym jest rzeczywiście: zdrowym wysiłkiem, rozrywką i

dopełnieniem życia człowieka włączonego w zbiorowość społeczną;

uświadomili sobie, że punkt ciężkości leży w pracy a bynajmniej nie w

przyjemności. Nie byliby to chłopcy zdrowo wychowani, zahartowani na

ciele i duchu, gdyby tak nie myśleli, gdyby nie mieli zrozumienia dla

obowiązków, jakie stawia przed człowiekiem życie. Przeciwnie, ich mózgi

szybko roztrząsały wszystkie możliwości na przyszłość i szukały drogi,

Page 69: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

69

którą mogliby jak najszybciej i jak najpewniej dojść do zajęcia

odpowiednich miejsc w społeczeństwie. Badali swoje zainteresowania,

uzdolnienia, zamiłowania i dyskutowaliby tak chyba do białego rana, gdyby

ich stary po północy nie zapędził do spania. Ale gdy znaleźli się w łóżkach,

sen nie przychodził. Przewrót w ich życiu był zbyt wielki. Kogut dawno już

piał pochwałę nowego dnia, gdy im się dopiero powieki zaczynały kleić.

Tego dnia zaspali jak nigdy, bo stary Kłapacz nie przyszedł

obudzić ich, jak to czynił co dzień dotychczas. Pozwolił im spać aż do

samego południa i powitał ich z chytrym uśmiechem, gdy z wielkim

gwarem i zdziwieniem zasiadali do śniadania. Nie mógł od nich oderwać

oczu, gdy tak siedzieli wokół stołu młodzi, zdrowi, pełni siły i ochoty do

życia.

Do wczoraj widział w nich tylko graczy, tylko materiał sportowy i

nigdy o nich inaczej nie myślał. Dziś dopiero spostrzegł, jacy są dojrzali, jak

wyrośli na dzielnych młodych ludzi. Byłby w tej radości swojej i dumie

nawet zapomniał, że ma dla nich w kieszeni wielką niespodziankę. Dopiero,

gdy byli już po śniadaniu i zamierzali wstawać od stołu, ocknął się i

powiedział:

— Zaczekajcie, chłopcy, coś tu do nas przyszło. Poszukał w

kieszeni i położył na stole telegram.

Page 70: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

70

R O Z D Z I A Ł J E D E N A S T Y

Złożony w kwadracik papier zgasił wesoły nastrój Kłapaczów.

Spoglądali zakłopotani to na tajemniczy telegram, to na zagadkową minę

ojca. Wreszcie Janek zerwał się i otworzył telegram. Nadawcą był nasz

londyński znajomy pan Wincenty Maceszka a treść brzmiała:

„australia proponuje mecz mistrzostwo świata za

trzy miesiące sydney podać telegraficznie

warunki maceszka"

Janek podał telegram Józkowi, który przeczytawszy go szeptem

drżącymi wargami, podał go Karlikowi, od którego znów powędrował dalej

dopóki każdy oddzielnie na własne oczy nie przekonał się o tej

niespodziewanej propozycji. Za trzy miesiące o mistrzostwo świata w

Sydney? Kłapacze przeciw Australii? Każdy z nich czuł, że mu wzruszenie

zapiera dech w piersi. Zmieszane, niepewne spojrzenia wszystkich zawisły

na twarzy starego Kłapacza, który nawet okiem nie mrugnął i tylko

przesuwał fajkę z jednego kąta ust w drugi. Ciszę tę przerwał wreszcie

Janek:

— I cóż wy na to powiecie, ojcze?

— A co bym miał mówić? — zaczął powoli stary. — Chyba tyle, że

szkoda, że tak późno to przyszło. Grać już nie będziemy, więc nie ma się nad

czym zastanawiać. I tak już z matką umówilismy, co będzie się teraz robić.

Jeszcze dziś zamówię we wsi pług i zaraz jak go dostanę zaorzemy pięknie

boisko i zasiejemy. Będzie dobre pole z takiej wypoczętej ziemi. Gdyby nie

to, gdyby nie wasze wczorajsze postanowienie — to i owszem —

ruszylibyśmy się jeszcze, do stu piorunów, na tę Australię.

Page 71: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

71

— Trzeba o tym pomyśleć! — zaczęli zaraz chórem synowie. — Tu

idzie przecież o mistrzostwo świata! Czy nie należałoby jednak o nie

walczyć?

— No tak — wiadomo, żeśmy tutaj wszystko rozegrali zwycięsko.

Z Australijczykami jednak jeszczeście się nie spotkali, więc mają prawo

posłać wam wyzwanie. Ale to już trudno — odpowiemy Maceszce

telegraficznie, że Kłapacze się poddają.

Powiedział to spokojnie jak gdyby nigdy nic, ale każde słowo było

dobrze wymierzonym pchnięciem.

— To jest jednak rzecz bardzo nieprzyjemna. Gdy wyjdzie na jaw,

rozniesie się po świecie, że Kłapacze boją się Australii i że złożyli broń.

— To niemożliwe, ojcze. Taka opinia nie może po nas pozostać!

— A cóż chcielibyście zrobić, do licha? Jeszcze w tym tygodniu

zaorzemy boisko, a niedługo potem zabierzemy się do siewu...

— Niechże ojciec da spokój! Przecież nie myśli ojciec o tym

poważnie w tej chwili?

— Dlaczego nie? Zaniechaliście gry, więc muszę się z tym liczyć.

Będzie jak powiadam: orzemy, bronujemy, siejemy!...

Jedenastu młodych Kłapaczów ogarnęła zupełna wściekłość.

Zgrzytali zębami, szarpali deskę od stołu, wodzili wkoło oczyma

Nieubłagana logika starego Kłapacza doprowadzała ich do

rozpaczy.

— Janek! Kapitanie! — krzyczeli jeden przez drugiego. — Ty to

ścierpisz? Dlaczego milczysz? Możesz znieść taką hańbę?

— Poczekajcie — huknął na nich Janek i zwrócił się do ojca. —

Dobrze, tato, zaorzemy pole i zasiejemy. A co będziemy robić potem?

Page 72: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

72

— A no będziemy gospodarzyć, do licha, będziemy czekać aż

zboże wyrośnie. Do żniw będziemy mieć czasu aż nadto...

— Słusznie, ojcze, ale z tym nadmiarem czasu musimy coś zrobić.

Dajcie no mi jaką mapę!

Dwadzieścia rąk wyciągnęło się w stronę półki, by jak najszybciej

porwać stary atlas Kozena, w którym Kłapacze czerwonym atramentem

znaczyli trasy wszystkich swoich podróży. Janek otworzył go, wyszukał

mapę całego świata i studiował ją przez chwilę.

— Jest: Brindisi-Bombay 13 dni, Bombay-Sydney 20 dni. Jak

dobrze pójdzie, jesteśmy za miesiąc tam i za miesiąc z powrotem. To znaczy,

że jeszcze przed żniwami możemy być w domu.

— Więc co?

— Więc do Australii jednak pojedziemy!

— Hura!

Okrzyk ten zabrzmiał przeraźliwie. Wszyscy dziesięciu rzucili się

Jankowi na szyję. Stary Kłapacz tylko mrugał prędko oczkami i niezwykle

szybko przekładał fajkę.

— Czy to już wasze ostatnie zdanie? — zapytał w końcu. — Do

licha z wami, wy draby! Nareszcie mi ulżyło. Już mnie naprawdę strach

obleciał, że sobie teraz na sam koniec całą sławę zapaskudzicie!

Teraz znów wszyscy jedenastu rzucili się na ojca i stary musiał się

dobrze trzymać, żeby go z wielkiego entuzjazmu nie przewrócili na ziemię.

Potem zasiedli do narady, która skończyła się dopiero gdy matka wniosła

talerze z parującą zupą i gdy zaczął się najpiękniejszy obiad Kłapaczów.

Koniec końcem stanęło na tym, że boisko zgodnie z projektem starego

zostanie zaorane i zasiane, a potem drużyna wyruszy w drogę.

Ale z tym ich pierwszym oraniem nie poszło tak łatwo, jak sobie to

myśleli. Gdy tylko stary Kła-pacz zaczął po wsi rozglądać się za

Page 73: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

73

pożyczeniem pługa, rozpoczęło się wielkie wypytywanie i dziwowanie,

które poszło od chałupy do chałupy, podnieciło i wypełniło wszystkie

dyskusje w karczmie, a po południu dotarło do szkoły.

Pan nauczyciel Jaroszek należał do największych entuzjastów

Kłapaczów. Powodem tego nie było bynajmniej zamiłowanie do piłki

nożnej, lecz gorący patriotyzm lokalny, jaki żywił do swojej wsi. Dolne

Bukwiczki zasłynęły na całym świecie jako rodzinna miejscowość

Kłapaczów, więc pan nauczyciel Jaroszek uważał za swój najświętszy

obowiązek sławę tę wszelkimi sposobami podtrzymywać i utwierdzać.

Dlatego też przynajmniej raz w tygodniu wysyłał do „Dziennika Praskiego"

artykulik zawierający informacje, kto w tych siedmiu dniach odwiedził

Kłapaczów i jakie nowe spotkanie stary Kłapacz zakontraktował. Gdy

kiedyś w przyszłości jakiś historyk będzie pisał szczegółowo i naukowo

opracowane dzieje Kłapaczów, nie będzie mógł w pracy swojej pominąć

korespondencji z Dolnych Bukwiczek w „Dzienniku Praskim". Więc i teraz

zasiadł pan nauczyciel przy stole i pięknym kaligraficznym pismem skreślił

swój normalny list:

„Z Dolnych Bukwiczek. Przyjaciel naszego pisma donosi nam: I

nasza niepozorna osada Dolne Bukwiczki k. Kurzymowic staje się

widownią, można rzec, historycznego wydarzenia. Jak to jest szerszej

publiczności wiadome, słynie nasz czeski naród w całym świecie ze swej

doskonałości w grze zwanej piłką nożną. W tej tzw. piłce nożnej (właściwie

należałoby mówić „kopanie piłki"), który to sport wywodzi się z Anglii i

wymaga od uprawiających go wielkiej tężyzny fizycznej, przoduje bezapela-

cyjnie drużyna rodziny Kłapaczów, nosząca nazwę „K. S. Jedenastka

Kłapacza". Z prawdziwie czeskim męstwem zdobyła nam jedenastka

Kłapacza sławę na całej kuli ziemskiej. Z zapartym tchem śledziły ich

sukcesy szerokie koła społeczeństwa czeskiego, a przede wszystkim

czyniliśmy to my, obywatele gminy Dolne Bukwiczki k. Kurzymowic, gdyż

jedynie Dolne Bukwiczki k. Kurzymowic mogą się poszczycić, że nie gdzie

indziej, ale pod ich słomianymi strzechami stała kolebka tej świetnej

drużyny. Lecz z bólem serca musimy oznajmić szerokim kołom

Page 74: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

74

społeczeństwa czeskiego, że w łonie Jedenastki Kłapacza zrodziło się

postanowienie zaniechania dalszej gry w piłkę i poświęcenia się zajęciom

obywatelskim. W najbliższych dniach połyskliwa stal lemiesza zagłębi się w

nie tkniętą dotąd rolę Kłapaczowego boiska w Dolnych Bukwiczkach k.

Kurzymowic, po to, by spulchniona pługiem ziemia przyjęła ziarno, a w

lecie wydała plon. Ów symboliczny niemal akt oznacza koniec sportowej

sławy Jedenastki Kłapaczów, lecz my, mieszkańcy Dolnych Bukwiczek k.

Kurzymowic, powitamy ich równie serdecznie w swoim gronie jako

zwyczajnych obywateli, pamiętni na to, że oni to zarówno swoimi

zrodzonymi z zapału i męstwa sukcesami jak i niedawno udzieloną Jego

Wysokości następcy tronu Anglii gościną położyli podwaliny pod wieczną

sławę Dolnych Bukwiczek k. Kurzymowic, do których odtąd ma

zastosowanie z pewną zmianą werset Pisma Świętego: „Zaprawdę,

zaprawdę, Dolne Bukwiczki k. Kurzymowic nie jesteście najlichsze

pomiędzy miasteczkami judejskimi"...

Redakcja „Dziennika Praskiego" nie przypuszczała nawet, jaką

wzbudzi sensację tą wiadomością. Powtórzyły ją wszystkie dzienniki w

wieczornych wydaniach, agencje informacyjne rozniosły ją na cały świat, a

na drugi dzień cała sportowa Europa była już poruszona i podniecona

faktem likwidacji Jedenastki Kłapaczów. Do tego dołączyły się jeszcze

wiadomości z Londynu o spotkaniu z Australią w rozgrywce o mistrzostwo

świata, tak że alarm wywołany artykulikiem pana nauczyciela Jaroszka był

naprawdę niezwykły i powszechny. Skutki tego wszystkiego ujawniły się

przede wszystkim w urzędzie pocztowym w Dolnych Bukwiczkach. Od rana

do nocy biegał listonosz, stary Mazucha, do Kłapaczów z telegramami i

listami ekspres. Wybitni sportowcy, prezesi wielkich klubów i związków,

dziennikarze i wysocy urzędnicy dopraszali się w nich, by ich

zawiadomiono o terminie, w którym Kłapacze zaczną orać swoje boisko.

Stało się jasne, że wszyscy rzeczywiście moment ten uważają za wydarzenie

historyczne dla europejskiego sportu i stary Kłapacz miał słuszność, gdy

porządkując stos tej nagłej korespondencji powiedział:

— Do diabła z tą Europą! Już my się im byle czym nie wykręcimy.

Page 75: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

75

W dodatku na drugi dzień przyjechało kilku panów z Pragi i

koniec końcem nie pozostawało nic innego, jak ogłosić zaoranie boiska jako

wielką państwową i międzynarodową uroczystość. Komitet Olimpijski

stworzył więc szybko specjalny komitet organizacyjny tego święta. Starych

weteranów piłki nożnej, panów Kadę i Vanika zaproszono, by wygłosili

uroczyste mowy okolicznościowe, a gdy i Ministerstwo Oświaty

wydelegowało do komitetu dyrektora departamentu pana W. W. Sztecha,

było już wiadomo, że nie braknie nikogo dla uświetnienia tej uroczystości.

Page 76: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

76

R O Z D Z I A Ł D W U N A S T Y

Ten dzień był dla Dolnych Bukwiczek wielkim świętem. Od strony

Kurzymowic ciągnęły nieprzeliczone tłumy piłkarzy, lekkoatletów i

ciężkoatletów, miotaczy kulą i oszczepem, skoczków i zapaśników,

wioślarzy, cyklistów, bokserów, strzelców, pływaków, motocyklistów,

turystów, lotników, bilardzistów, szachistów, piechurów, automobilistów,

dżokejów, jachtowców, szermierzy, tenisistów, hazenistów i hazenistek,

narciarzy, łyżwiarzy, graczy w polo, golfa, rugby i krokieta, hodowców

psów, kanarków i gołębi pocztowych, wędkarzy i zapaśników dżu-dżitsu.

Szli wszystkimi ścieżkami i drogami, pędzili na wszelkiego rodzaju

pojazdach mających sportowe zastosowanie, a lasy wokół Dolnych

Bukwiczek rozbrzmiewały różnojęzycznym gwarem.

Stadion Kłapaczów otoczony był masztami na których powiewały

flagi narodowe, nad północną bramkę wznosiła się trybuna dla mówców,

wszędzie kręcili się sprzedawcy parówek, cukierków i lemoniady. O

godzinie 10 szmaragdowy prostokąt boiska otoczony był już szczelnie

czarnym morzem niezliczonych tłumów.

Piętnaście minut po 10 przewodniczący komitetu organizacyjnego

uroczystości wprowadził na mównicę siwego staruszka.

— Kada! To jest Kada! — zahuczały tłumy, a staruszek nie

przestawał się kłaniać.

Wreszcie po długiej chwili zgiełk się uciszył i Kada, chwiejący się

na nogach starzec, odczytał trzęsącym się głosem swoją mowę. Wśród

takich samych owacji zmienił go na trybunie przygarbiony ze starości

Vanik, który z powodu cisnących mu się do oczu łez nie mógł nawet

dokończyć swego przemówienia. Ale nieopisany wprost wrzask podniósł

Page 77: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

77

się, gdy na trybunie pojawiła się Jedenastka Kłapaczów z zarumienionym

ojczulkiem w środku. Janek, jako kapitan, podziękował w paru słowach

zgromadzonym za przybycie i już chciał schodzić, gdy powstrzymał go

nowy ogólny krzyk. Jedenaście dziewcząt w sportowych kostiumach weszło

na trybunę. Były to członkinie praskiej i berneńskiej Slavii, karlińskiego

Urzędnika i trzebickiego Achillesa, wszystkie sławne i niezwyciężone

zawodniczki, rekordzistki świata na wszystkich dystansach od

sześćdziesięciu yardów do pół mili, w skoku w dal i wzwyż, w rzucie kulą i

oszczepem. Przybyły, by w imieniu kobiecego sportu podziękować

mistrzom piłki nożnej za przykład, jaki dawali i za poniesione zasługi i by

na pamiątkę udekorować ich medalami okolicznościowymi projektu

sławnego rzeźbiarza Gutfreunda. Kłapacze byli tą nie przewidzianą w

programie uroczystością bardzo zaskoczeni i wzruszeni. Serca waliły

każdemu z nich w potężnej piersi, gdy piękne sportsmenki przypinały

medale. W tej chwili pan W. W. Sztech dał znak chorągiewką i orkiestra

wojskowa zagrała zwycięski hymn Kłapaczów.

Page 78: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

78

Teraz mogli udekorowani zejść z trybuny i zająć się swoją własną

ceremonią. W północno-zachodnim rogu boiska stał przybrany wstęgami i

girlandami pług zaprzężony w parę wypasionych koni, niegdyś ognistych

ogierów, dziś już jednak z powodu podeszłego wieku łagodnych jak

baranki.

Stary Kłapacz wziął od głównego koniuszego lejce; zaszczytu

poprowadzenia orki nie dał sobie odebrać. Pierwsza bruzda zastrzeżona

była dla przedstawiciela rządu. Był nim minister zdrowia, a wszyscy

zauważyli, że umie orać doskonale. Powrotna bruzda przypadła w udziale

posłowi angielskiemu. Potem przyszła kolej na prezesa Komitetu

Olimpijskiego, zastępcę przewodniczącego Międzynarodowej Federacji

Piłkarskiej, prezesa Związku Piłki Nożnej, prezesów wszystkich wielkich

związków sportowych, przedstawicieli samorządu, a ostatnią bruzdę

odwalił skromny lecz niezapomniany pan nauczyciel Jaroszek, pierwszy

wychowawca bohaterskiej jedenastki...

Na całej przestrzeni idealnego boiska błyszczała pocięta w skiby

ziemia, a wrony przylatywały z lasu, siadały w bruzdach i wybierały z nich

dżdżownice jako należny im w tym wszystkim udział.

Teraz orkiestra rozbiła obóz pod lasem, tłumy rozłożyły się wokół

na łączkach, ugorach i pastwiskach i wielka uczta zakończyła pierwszą, ofic-

jalną część uroczystości. Po południu tańczono, a wieczorem znów ciągnęły

chmary ludzi w kierunku dworca, zaśpiewawszy przed tym Kłapaczom ich

bojowy hymn.

Niebieskawy jedwab wieczoru opadał na zupełnie już opustoszałą

okolicę. W pierwszym zmroku świeciły tylko białe ściany Kłapaczowych

domków, a ich samotność oddzielona laskiem od Dolnych Bukwiczek, po

świetności minionego dnia była tym większa.

Miły i serdeczny nastrój panował natomiast w starej chacie

Kłapaczów, z której wszystkich okienek biła niezwykła jasność. Przy długim

stole w paradnej izbie siedziało jedenastu Kłapaczów i jedenaście

dziewcząt, których nazwiska widnieją w tabelach rekordów świata. Stary

Page 79: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

79

Kłapacz nie pozwolił, by dziewczęta, które zgotowały im taką

niespodziankę, miały być wtłoczone w straszliwą ciżbę, jaka panowała w

tym dniu w pociągach. W porozumieniu z władzami ich klubów nakłonił je,

by przyjęły jego gościnę. Dwa białe domki zostały dla nich przygotowane

jeszcze po południu, a wieczorem, gdy wszyscy już się rozjechali, mistrzynie

lekkiej atletyki zasiadły z mistrzami piłki nożnej do wspólnej rodzinnej

wieczerzy.

Jakiś osobliwy urok porwał w swój krąg naszych chłopców.

Synowie Kłapacza dotychczas nie stykali się z dziewczętami. Jeśli kiedy

pojawiła się w ich otoczeniu jakaś dziewczyna, była dla nich śmieszna i

głupia przez swoje pretensje i małostkowość. Każda chciała się zaraz

całować, każda mizdrzyła się i kręciła, by któregoś z nich zdobyć, a

wszystkie niemal biegały za Kłapaczami jak pomylone. To wszystko nie

odpowiadało tym zdrowym, rozsądnym i dumnym chłopcom, co więcej,

budziło w nich obawy, by się któryś z nich nie dał opętać i nie przepadł

bezpowrotnie dla drużyny. Tym więc przyjemniej było mi zasiąść przy stole

z tymi dziewczętami. Tu nie było żadnej kokieterii ani czczej paplaniny.

Dziewczęta wiedziały z praktyki, co to jest bieg i jak należy regulować

oddech, wypytywały się o doświadczenia i metody stosowane przez

Klapaczów, a ci znów z wielką ochotą tłumaczyli swoim nowym

przyjaciółkom, jak sobie należy wypracować najbardziej sprężyste odbicie

lub kiedy najlepiej jest robić masaż. Te fachowe dyskusje i wymieniane

wzajemnie wesołe wspomnienia z podróży i startów za granicą stworzyły

przy stole nastrój najserdeczniejszej pogawędki, więc gdy Kłapacze

odprowadzili sportsmenki do przeznaczonych dla nich domków i rozstali

się z nimi życząc dobrej nocy, orzekli potem sami, że tak miłej i nacecho-

wanej koleżeństwem uczty dotychczas nie mieli. Stary Kłapacz utwierdzał

ich gorliwie w tym przekonaniu, a gdy chłopcy legli już w łóżkach, prze-

chadzał się jeszcze długo przed domem i spokojnie pykał z królewskiej

fajki. Było już po północy, gdy skrzypnęły drzwi i matka Kłapaczów

zawołała nań po cichu, żeby już szedł spać.

Page 80: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

80

— Zaraz, zaraz, matka. Chciałbym jeszcze tylko zajrzeć, czy tam

jest spokój u dziewcząt i czy wszystko w porządku. Przejdź się ze mną ten

kawałek, jest przecież ciepło.

Kłapaczka wysunęła się z sieni, z budy wybiegł Burek i w trójkę

poszli wzdłuż tego, z takim rozgłosem zaoranego dziś pola, w stronę

leżących naprzeciw domków. Panowała tam wszędzie niezamącona cisza i

spokój, wszystkie światła były zgaszone, nigdzie żadnego ruchu.

Małżonkowie zawrócił. W połowie drogi stary Kłapacz zatrzymał się:

— Tu śpią dziewczęta — rzekł cicho — a tam śpią chłopcy. Może

Bóg da, że z tej sportowej uroczystości wystartują szczęśliwie w życie.

— Daj to Panie Boże — wyszeptała Kłapaczka. I obydwoje na

palcach wsunęli się do pogrążonej we śnie chaty.

Page 81: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

81

R O Z D Z I A Ł T R Z Y N A S T Y

Hej, morze! Niebiosa, słońce i bezkresna przestrzeń! W te dnie upału i

spiekoty nie ma fali. Morze jest martwe, jakby porażone pionowo padają-

cymi promieniami słońca, a dziób statku na próżno tnie je wzdłuż

biegnącego w nieskończoność szlaku swojej podróży. Piana wyskakuje po

obydwu bokach okrętu, zawiśnie na dwóch grzbietach rozbiegających się w

bezkres bruzd i znów jest wszystko martwe, senne, nieruchome. Kołysania

statku niemal nie można zauważyć; od czasu do czasu zarysują się na

horyzoncie jak senna zjawa, majak czy fata morgana, różowe sylwetki gór.

Czasem statek zbliży się ku nim i płynie wzdłuż brzegu. Wtedy widać złoto-

czerwoną pustynię, niekiedy kilka palm i wioskę pustynnych domków,

mężczyzn w białych burnusach, kobiety w kolorowych szatach i długie

szeregi wielbłądów, które kołysząc się suną jeden za drugim.

Kłapacze leżą na leżakach w cieniu wielkich parasoli, mrużą oczy

od bolesnej powodzi białego światła i patrzą bez słowa, jak przesuwa się

przed nimi panorama arabskiego wybrzeża. Gdy spiekota i męka pragnienia

osiąga swe największe nasilenie, wspominają niezwykły urok Morza

Śródziemnego, jak to przed tygodniem myśleli, że już nie wytrzymają upału

i jaki to był właściwie łagodny klimat w porównaniu z tym piekłem Morza

Czerwonego. Jak tamto morze grało setkami barw! Jak po niebie mknęły

obłoki! Jak fale biły o burtę, rozbijały się, jak się ścigały, znikały i znowu

wyrastały z głębiny. Przymykając oczy cofają się Kłapacze wspomnieniami

jeszcze dalej, ku pachnącym lasom i cudownie zielonym dąbrowom,

łączkom świecącym białością mleczowych puszystych kulek, ku potokom

przewijającym się od jednej kępki olch do drugiej, do boiska pod lasem,

które teraz jest już zaorane, do stojącej przy nim chatki, w której

gospodarzy pomrukująca coś do siebie staruszka; został jej tylko ten

niemrawy Burek, który starzeje się, wyleguje, a na obcych poszczekuje

Page 82: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

82

schrypniętym ze starości głosem. Dobrze chociaż, że te jedenaście dzielnych

dziewcząt przyrzekło na dworcu, że będą na zmianę przyjeżdżać do

Bukwiczek, by trochę rozerwać od czasu do czasu i pocieszyć samotną

staruszkę. Pomimo to jednak, gdy wieczorem mgły położą się na łąkach i

torfowiskach, będzie matka-samotniczka siadywać na progu domu z rękami

splecionymi na kolanach i patrząc na spadające gwiazdy będzie snuła

fantastyczne obrazy tych wszystkich cudownych krain, przez które wiedzie

jej męża i synów ostatnia droga po sławę i zaszczyty.

Za to wieczory na pokładzie „Princess Mary" są zupełnie inne.

Chłód wywabia ze wszystkich kryjówek umęczonych upałem i spiekotą

pasażerów, zapalają się światła, gra orkiestra okrętowa i rozpoczyna się dla

podróżnych kilka godzin towarzyskiego życia. Pasażerami są w większości

Anglicy i Angielki, więc Kłapacze mają moc wielbicieli. Nawet najbardziej

koścista nauczycielka angielskiego, udająca się na posadę do gimnazjum do

świętego miasta Benares nad Gangesem, czuła przyspieszone bicie swego

uregulowanego angielskiego serca słysząc, że tych jedenastu chłopców to

mistrzowie piłki nożnej. Kłapacze otoczeni są zatem przez cały wieczór

gronem nowych znajomych i wielbicieli. Ale najserdeczniejszą przyjaźń

zawarł tutaj stary.

Było to wieczorem w tym dniu, gdy weszli na pokład w Brindisi.

Chłopcy oczarowani nowym dla nich widokiem okrętowych urządzeń

włóczyli się po statku zaglądając we wszystkie kąty i wszystko badając.

Stary Kłapacz natomiast przeniósł swoje składane krzesełko na sam przód

okrętu i tam się ulokował. Po chwili przyszedł za nim barczysty olbrzym w

wygniecionym ubraniu i ogromnych wysokich butach, z fajką podobną jak

dwie krople wody do królewskiej fajki Kłapacza i zagadał po angielsku

jakby zatrzeszczały, zaskrzypiały i zaterkotały nie nasmarowane taczki:

— Czy pan jest panem Kłapaczem?

Stary szybko pozbierał wszystkie swoje zasoby angielskich słów,

chwilkę wybierał w nich, a w końcu skinął głową i rzekł:

— Yes.

Page 83: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

83

— Jestem pułkownik Ward z armii indyjskiej — oświadczył na to

olbrzym — pan mi się podoba i chciałbym tu z panem siedzieć. Jak się pan

na to zapatruje, panie Kłapaczu?

Ale to, co stary Kłapacz usłyszał i co miał odpowiedzieć było dlań

już zanadto skomplikowane, słówka mu się poplątały i odetchnął dopiero

rąbnąwszy po prostu:

— Do stu babilońskich diabłów, yes!

Po czym strasznie długo uścisnęli sobie z pułkownikiem Wardem

ręce. Pułkownik rozsiadł się na swoim krześle obok Kłapacza. Bukwicki

chłopek zląkł się na myśl, co to będzie, gdy się ten pan rozgada, ale tu nic.

Pułkownik tylko siedział, ćmił fajkę i spluwał. Więc Kłapacz też siedział,

ćmił fajkę i spluwał i tak siedzieli, ćmili fajki i spluwali we dwójkę. Może po

godzinie pułkownik podniósł rękę, wskazał na białego ptaka, który kołował

nad statkiem, i powiedział po angielsku:

— Mewa.

Kłapacz przytaknął głową:

— Yes.

Znów po godzinie spostrzegł stary wynurzającego się i niknącego

na przemian w falach delfina. Chwilę patrzył na niego, potem podniósł rękę

i rzekł spokojnie:

— The ryba.

Na to pułkownik Ward skinął z powagą głową:

— Yes.

I dalej siedzieli, ćmili fajki i spluwali. Gdy po raz pierwszy na

Morzu Czerwonym zbliżyli się do brzegu, rzekł Ward:

— Arabia.

Page 84: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

84

Kłapacz odpowiedział:

— Yes.

Potem stary wskazał na brzeg i powiedział:

— The wielbłąd.

Pułkownik potaknął:

— Yes.

W ten sposób minęli pewnego dnia Cieśninę Adeńską i znaleźli się

na Morzu Arabskim. Tu nareszcie znów było prawdziwe morze,

niespokojne i rozfalowane, ustawicznie ruchliwe i zaczepne. „Princess

Mary" weszła w nie jakby z nowym zapałem. Wyszedłszy z Cieśniny

Adeńskiej znalazła się na falach, których całe ogromne masy wznosiły się i

opadały, na których przód statku rozpoczął swoje nieustanne kołysanie się

w górę i w dół. Stary Kłapacz z pułkownikiem nie opuścili jednak stano-

wiska. Pozostali na tej huśtawce skierowanej niezmiennie na południowy

zachód. Schodzili stamtąd tylko na posiłki i na przespanie się, ale i w piękne

noce często przesiadywali na dziobie statku długo po północy.

Aż jednej takiej czarownej nocy wynurzyły się przed nimi światła i

światełka, latarnia morska zaczęła miotać swe białe i zielone smugi,

zahuczała za ich plecami syrena, a pułkownik Ward powiedział:

— Colombe.

Na to dodał stary Kłapacz:

— The koniec.

Teraz obaj skinęli głowami i rzekli:

— Yes.

Rano żegnali się bez słowa niezmiernie długim uściskiem ręki.

Czuli obaj, że zawiązała się między nimi przyjaźń na wieki i że do śmierci

Page 85: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

85

już nie spotkają nikogo, z kim by sobie tak wspaniale mogli porozmawiać,

jak w czasie tej podróży z Włoch na Cejlon. Rozstawali się, by więcej się

nigdy już nie spotkać, gdyż Ward odjeżdżał wkrótce dokądś do Indii

Zachodnich, a „Princess Mary" już wieczorem wyszła z Colombo, biorąc

kurs na Sydney.

Page 86: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

86

R O Z D Z I A Ł C Z T E R N A S T Y

Ogłoszenia w dziennikach, afisze, nosiciele reklam, przeźrocza w

kinach i napisy świetlne na ścianach domów, transparenty pozawieszane na

latarniach, miliony fotografii, artykuły wstępne w dziennikach, góry ulotek

— wszystko to przez dwa miesiące przygotowywało całą Australię do tego

najbardziej sensacyjnego meczu z Kłapaczami. Przebieg ich podróży był

pilnie śledzony, a sprawozdania z tego rozpowszechniane codziennie

telegrafem iskrowym; w kantorach rosły olbrzymie stawki za i przeciw.

Pięć do jednego dla Australii wynosił stosunek stawek, gdy najlepszemu

sprawozdawcy sportowemu G. B. Greenwoodowi udało się wcisnąć na

pokład „Princess Mary" i ujrzeć Kłapaczów w czasie treningu na pokładzie i

pod natryskami. Następstwem tego była depesza, która zmniejszyła

nadzieje Australii do stanu trzy do jednego. A gdy Kłapacze sami stanęli na

pokładzie przed oczyma nieprzeliczonych tłumów, które oczekiwały na

nich w Sydney, stawki dla Australii spadły na półtora. Zaraz jednak zabrali

się do tego australijscy sportowcy i płomienną kampanią propagandową

tak rozentuzjazmowali swoich rodaków, że stawiano na Australię w

stosunku sześć do jednego.

Już na tydzień przed zawodami miasto wypełnione było po brzegi

przybyszami, którzy oczekiwali na mecz. Mimo to jeszcze codziennie

zawijały do portu wciąż nowe statki zapchane przyszłymi widzami, którzy

sypiali na podłodze, w łódkach i nawet w namiotach rozbitych za miastem.

Wieczorem, w dniu poprzedzającym zawody, tłumy zmusiły organizatorów

do otwarcia bram stadionu, wtargnęły do środka straszliwą falą i

natychmiast obsadziły nie numerowane miejsca, by sobie je zarezerwować.

Dziesiątki tysięcy ludzi spały w pokurczonych pozycjach na kamiennych

ławach stadionu, a cała armia wędrownych przekupniów od samego świtu

osiągała olbrzymie obroty. Już przed południem przysłano na stadion dwie

Page 87: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

87

orkiestry, które dziarskimi marszami i fokstrotami podtrzymywały dobry

nastrój tłumów. Mimo to dochodziło do niezliczonych kłótni i starć, a wiele

klubów pięściarskich zostało rozbitych przy zajmowaniu lepszych miejsc.

Od godziny dwunastej publiczność na trybunach zaczęła się

ćwiczyć we wznoszeniu chóralnych okrzyków. Wymyślano różne piękne

hasła jak na przykład: „My chcemy widzieć Kłapaczów załatwionych"! lub:

„Napuśćcie na starą Europę kangury!" a cała trybuna wykrzykiwała je,

wspaniale skandując. Wywiązała się z tego rywalizacja pomiędzy północną i

południową trybuną, która z nich wrzeszczy głośniej. Powstała taka orgia

chóralnych wrzasków, że orkiestra przestała grać i zadowoliła się jedynie

tym, że po każdym szczególnie udanym okrzyku wykonywała tusz. O

godzinie drugiej obydwie trybuny już tak zachrypły, że ten osobliwy mecz

krzykaczy pomiędzy Północą a Południem pozostał nie rozstrzygnięty.

W tym czasie stadion był już tak zapchany widzami, iż wydawało

się, że chyba pęknie. O wpół do trzeciej dyrektor policji rozkazał zamknąć

bramy. Tysiące hałasujących spóźnialskich, którzy utknęli przed bramami

boiska, zaczęły kląć i wymyślać. Ale bramy w murach boiska nawet nie

drgnęły, a tłumy na zewnątrz skazane były na krążenie wokół obiecanego

raju i tylko z okolicznościowych okrzyków, oklasków, gwizdów, i wrzasku

mogły domyślać się, co się dzieje w środku.

Przez mury okalające stadion przelewał się gwar i zgiełk

pomieszanych głosów i stały, raz słabnący, raz wzmagający się huk. Do

początku zawodów brakowało jeszcze pięć kwadransów, więc ci, którzy nie

dostali się do środka po kilku nieudanych próbach wtargnięcia na stadion

rozłożyli się obozem wokół murów. Dwie minuty po czwartej dyskusję ich

przerwał nagle odgłos potężnych oklasków dochodzący tutaj jak szum

gwałtownego deszczu. To przewalało się po boisku powitalne brawo — wi-

docznie ukazali się Kłapacze. Po trzech minutach nowa burza oklasków,

tupanie i ogromny, ryczący wrzask — to pewno wbiegli na boisko

mistrzowie Australii. A potem przeraźliwa cisza, martwa i przedłużająca się

w nieskończoność. Wygnańcy za murami pobledli ze wzruszenia i z

wyciągniętymi szyjami usiłowali pochwycić uchem najlżejszy odgłos

Page 88: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

88

płynący ze stadionu. Tam jednak panowała taka cisza, jak gdyby ktoś

niewidzialny przykrył całe boisko ze stu sześćdziesięciu tysiącami widzów

olbrzymim szklanym kloszem.

Długie minuty wlokły się wolnym ruchem wskazówek na tarczach

trzymanych w rękach zegarków.

Naraz wstrząsnęli się wszyscy. Ostry gwizd sędziego przeciął

powietrze. Dzin — dzun — dun— dun dudniały z podźwiękiem uderzenia

piłki. Wygnańcy z wytrzeszczonymi oczyma usiłowali dociec ze słuchu

kierunek, w jakim padały strzały.

W pewnej chwili żółto-zielona piłka wystrzeliła ponad mury jak

rakieta, drżąc zabłysnęła w słońcu i cicho zniknęła znów za ogrodzeniem.

Nastąpiły dwa ostre dudniące odgłosy.

W tym momencie na zakręcie wiodącej od przedmieścia ulicy

ukazali się trzej chłopcy. Biegli gęsiego, długim klasycznym krokiem,

wspaniale odrywając nogi od ziemi i opadając elastycznie na palce.

Prowadził rozczochrany chłopak z czarną czupryną pod czerwoną czapką, a

dwaj następni w dobrej formie trzymali się tuż za nim. W połowie odleg-

łości od stadionu ostatni zaczął dochodzić, środkowy związał się z nim i

resztę drogi przebiegli już w równym rozwiniętym szyku. Zatrzymali się

przy pierwszej grupie wygnańców. Każdy miał pod pachą plik gazet.

— Specjalne wydanie „Gońca"!

— Wejście drużyn na boisko!

— Pierwsze minuty zawodów!

— Kupujcie „Goniec"!

— „Goooniec"! „Goooniec"!

Przenikliwy krzyk tych trzech młodych głosów poderwał

zdenerwowanych słuchaczy. Czy to możliwe, żeby już?... Rzucili się na

Page 89: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

89

dzienniki. Rzeczywiście! Czarne na białym! Rekord szybkości dziennikar-

skiej! Rozdział za rozdziałem, wszędzie pełno tytułów, wielki tłusty druk!

„Fenomenalna drużyna Kłapaczów w białych kostiumach z piękną

trzykolorową odznaką narodową Czechosłowaków na lewej piersi wbiega

długim szeregiem na murawę. Klasyczne kształty jedenastu zawodników"...

„Olbrzymi krzyk wybucha na nowo. To stary Shortt, nasz

niezrównany Hiram Giford Shortt prowadzi boski, sprężysty zastęp

czerwonych Australijczyków"...

„John Herbert Nearing poprawia czapkę i podnosi gwizdek.

Szybkim rzutem oka przebiegamy jeszcze wspaniałą płaszczyznę boiska, na

którym dwudziestu dwóch rywali stoi jak posągi. Ostry gwizd przeszywa

nam serce. Szeregi ruszyły"...

„Pierwsze minuty należą do nas!"

Ludzie bili się o „Gońca" i wokół każdego egzemplarza cisnęli się

jak osy nad przejrzałą śliwką. Trzej oberwańcy biegali pomiędzy nimi i nie

mogli nadążyć z wpychaniem pieniędzy do kieszeni. Po upływie dziesięciu

minut stali już z próżnymi rękoma. Przed nimi potężna brama — zamknięta.

Spojrzeli na siebie i miny się im wydłużyły.

— Ładny gips, Sam! — warknął na czarnowłosego chłopca ten,

który biegł ostatni. — A tyś gadał, że z gazetami to się tam bez niczego

wciśniemy!

Nachmurzony Sam zbliżył się do bramy. Nie da rady. Była

zamknięta na mur. Splunął przez zęby i spojrzał zrozpaczony na

towarzyszy, którzy czekali na jego postanowienie. Zza muru jakby z wielkiej

odległości usłyszeli gwizdek. Może aut, może róg, może foul? To było

straszne! Żeby Sam Spargo nie widział meczu?

— Biegnijcie we dwóch tędy w lewo dokoła stadionu. Ja pobiegnę

na prawo. Może gdzieś znajdziemy dziurę! — Spotkamy się na drugim

końcu!

Page 90: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

90

Chłopcy rozbiegli się. Sam pokłusował wzdłuż muru na prawo a

jego bystre oczy gazeciarza badały ścianę, szukając jakiejkolwiek drogi do

przedostania się na drugą stronę. Nie, nic, tylko gładki szary beton, a w nim

co pewien czas zamknięta brama. A tam piłka dudni i dudni bez przerwy.

Obiegł więcej niż połowę boiska i spotkał się z umorusanym

Jenningsem i dryblasowatym Buthurstem.

— Znaleźliście co?

— Nic. A ty?

— Też nie!

Wszyscy trzej wyrzucili to ze siebie niemal jednym tchem.

Małemu Jenningsowi prawie zbierało się na płacz. Sam Spargo wściekle

tupał nogą. Byli w tej stronie stadionu, gdzie nie było żadnych bram. Tu

zaczynało się już pole, nie było żadnej drogi, dlatego też nie było tu ludzi.

Ciągnął się tu jakiś rów, od którego wybiegały w pole miedze. Sam Spargo

zapatrzył się bezradnie w przestrzeń. Naraz rozbłysły mu oczy.

— A to co?

Obydwaj towarzysze spojrzeli w kierunku, który wskazywał.

Rzeczywiście! Jak mogli tego nie zauważyć? Pięćdziesiąt kroków od nich

pole w jednym miejscu kształtowało się w pagórek. Nie był to taki pagórek,

z którego można by sięgnąć wzrokiem ponad mur, ale na jego szczycie stało

samotne drzewo.

Z radosnym okrzykiem przeskoczyli rów i popędzili miedzą pod

górę. Wkrótce byli pod drzewem. Nieszczęście! Był to olbrzymi eukaliptus o

pniu tak potężnym i z tak wysoko umieszczonymi konarami, że chłopcy nie

mogli się na niego wdrapać. A pierwsza połowa ma się już ku końcowi! Nie

ma czasu na wahanie!

— Buthurst! Szybko! Stań pod drzewem i oprzyj się o pień!

Jennings! Właź mu na plecy. Stań pewnie na jego ramionach. Oprzyj się

także o drzewo. Teraz ja wejdę na was obu. W ten sposób chyba

Page 91: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

91

dosięgniemy gałęzi. Buthurst! Nie trzęś się, to nie jest przecież ciężar dla

takiego chłopa jak ty. Uważaj, Jennings! Gdy będę już na górze, chwycisz

mnie za nogi a Buthurst wespnie się po tobie. No chłopcy, trzymajcie się!

Uwaga! Już!

Sam Spargo uchwycił się lewą ręką jakiejś mniejszej gałęzi i

szybkim podrzutem wciągnął się połową ciała na główny konar. Nogi mu

zwisały, a Jennings znajdujący się pod nim już się po nich windował. Ale

Sam Spargo tego nie czuł. Wytrzeszczonymi oczyma patrzył na dół, tam

gdzie ponad najwyższymi rzędami trybun widział trzy czwarte boiska.

Jennings uchwycił go wreszcie mocno, a Buthurst splunąwszy w dłonie

skoczył na huśtającego się Jenningsa.

W tej chwili rozległ się potężny grzmot.

Sam Spargo wrzasnął, ręce mu nagle zesłabły i ześliznęły się po

korze. Buthurst i Jennings runęli w trawę. Na ich głowy zleciał Sam.

Tam w dole grzmot zmienił się w olbrzymi wrzask.

Trzej potłuczeni chłopcy podnieśli się. Dwaj młodsi rzucili się na

Sama:

— Co jest? Co się stało? Coś tam widział?

Sam Spargo stał przed nimi blady i wzruszony, a jego oczy

utkwione były w stadion jak w jakąś wizję.

— Sam, mów na Boga, co się stało?

Wreszcie odwrócił się ku nim i krzyknął:

— Kłapacze właśnie dostali gola!

Page 92: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

92

R O Z D Z I A Ł P I Ę T N A S T Y

Trzy sekundy przedtem, zanim sto sześćdziesiąt tysięcy

Australijczyków podniosło swój szalony zwycięski okrzyk, w loży zarządu

rozległo się ciche trzaśniecie; ojciec Kłapacz przegryzł królewską fajkę. W

tym ułamku sekundy uświadomił sobie, on — stary ojciec piłkarzy — że jest

źle. Więcej instynktem niż rozumowaniem doszedł do przekonania, że

przyjdzie strzał nie do obrony. Zawinił tu słaby start Antka grającego na

lewej pomocy i pośliznięcie się Jurka, który był lewym obrońcą. Ponieważ w

pierwszej chwili zdawało się, że natarcie pójdzie środkiem, prawy obrońca

wysunął się zanadto naprzód i wracał teraz, gdy prawoskrzydłowy

Australijczyk podawał już do środka. Gdy piłka szła płaskim strzałem przed

bramką a stary Shortt wypadł ze środka ataku, gol był już pewny. Przez

mgnienie oka można było pomyśleć, że Shortt strzeli obok bramki lub w

ręce bramkarzowi. Janek wykonał jeszcze dwa skoki, by zmniejszyć mu roz-

mach do strzału. Ale szalony Shortt dopadł już piłki. Przyszła mu, bestia,

pięknie na nogę, wprost na podbicie prawej nogi w momencie, gdy ta znaj-

dowała się w wyrzucie do przodu. I już było tylko widać, jak się trzepoce w

siatce. Strzał przeszedł Jankowi obok prawego kolana, najszybszy strzał,

jaki kiedykolwiek widział stary Kłapacz. Powieki zadrgały mu gwałtownie,

stracił czucie w nodze, serce mu się ścisnęło skurczem. Nawet nie zaklął.

Mimo woli szybko zapykał fajkę, ale fajka królewska nie ciągnęła; rozgniótł

ją zupełnie w zębach. Wrzask widzów trwał równe dwanaście minut. Gra

toczyła się już dawno, a na trybunach ludzie jeszcze skakali, tupali, padali

sobie w ramiona i okładali się pięściami.

Stary Kłapacz nieco pobladły patrzył nieruchomo na dół. Nie, nie

mylił się. Chłopcy grali zupełnie inaczej, niż to widział u nich dotychczas.

Czy zmęczenie podróżą, czy jakieś zniechęcenie — drużynie czegoś dzisiaj

w każdym razie było brak. Oczywiście gra ich była jeszcze na tak wysokim

Page 93: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

93

poziomie, że widzowie wychodzili ze skóry z podziwu, ale tego

prawdziwego zapału i rozmachu, które zapewniają zwycięstwo — nie było.

Czerwoni natomiast — przeciwnie — grali jak jedenastu diabłów, a

Kłapacze przez całą pierwszą połowę zaledwie bronili się z trudem. Gdy

sędzia odgwizdał koniec pierwszej połowy meczu — stan brzmiał 1:0 dla

Australii. Kłapacze wracali do szatni zupełnie zgnębieni. Nikt z nich nie

przemówił słowa. Padli na krzesła i ławy, a Janek tylko wciąż wycierał nos,

żeby powstrzymać łzy, które cisnęły mu się do oczu. W sąsiedniej szatni

cała chmara masażystów i trenerów rzuciła się na australijskich graczy, by

nacieraniem i klepaniem odświeżyć im zmęczone muskuły i mięśnie. W

szatni Kłapaczów panowała martwa cisza; cień nieuchronnej porażki leżał

na jedenastce bukwickich chłopców. Żeby chociaż ojciec przyszedł! Ale

właśnie on, który ich zawsze w szatni oczekiwał, dziś jakby przepadł. Mijały

minuty, a ojca nie było!

— Jezus, Maria — może mu się co stało? — krzyknął nagle Franek,

a oczy mu się rozszerzyły przerażeniem.

Wszyscy zerwali się naraz. Rzeczywiście, inaczej trudno przecież

wytłumaczyć jego nieobecność. Ogarnął ich pełen rozpaczy lęk. Porwali się i

rzucili wszyscy razem ku drzwiom. Z zewnątrz dobiegł przeciągły gwizd,

którym sędzia zwoływał graczy do drugiej połowy gry. Kłapacze nawet o

tym nie pomyśleli. Istniała dla nich jedna tylko rzecz: co dzieje się z ojcem?

Wtem stary Kłapacz stanął w drzwiach.

— Tato! Tatusiu!

Stłoczyli się wokół niego przejęci miłością i czułością. Stał przed

nimi z twarzą lekko zaczerwienioną i ledwo się bronił, by go nie udusili.

— No, no, dajcie spokój, wariaci!

Odstąpili czując, że chce im coś powiedzieć. I mimo woli wszyscy

spuścili oczy. Ale tato się nie złościł. Przeciwnie głos jego brzmiał aż nadto

serdecznie, po prostu niezwykle serdecznie.

Page 94: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

94

— Uspokójcie się, chłopcy, nie zabijcie mnie! No tak, widać, że

macie rozum! Patrzyłem na was, jak graliście. Bardzo ładnie, naprawdę

bardzo ładnie! Tak świetnej gry jeszcze u was nie widziałem...

Antek podniósł wzrok i spojrzał podejrzliwie na ojca. Ten

ociekający słodyczą ton bynajmniej mu się nie podobał. A ojciec ciągnął

dalej:

— Rzeczywiście gra godna podziwu! Bieg, zgranie, strzały!

Sprawiliście mi bardzo wielką radość! Przyszedł do mnie pewien gruby

gentleman i powiedział mi, że tu w Sydney mają taki klub, do którego należą

ludzie o wadze 100 kilogramów. Mówił, że grają w tym klubie także od

czasu do czasu w piłkę i pytał, czybyście nie zechcieli zagrać z nimi w

przyszłą niedzielę. Prędzej jednak nie, aż sobie trochę wypoczniecie,

żebyście byli dla nich równym przeciwnikiem. Potem podeszła do mnie

jakaś panienka, która podobno tutaj zaprowadza hazenę. Pytała mnie, czy

ten sport nie byłby dla was milszy i bardziej odpowiedni niż pętanie się

przy piłce nożnej. A słyszałem jeszcze, jak rozprawiały sobie dwie stare

babki i zastanawiały się, czy za ich młodych lat tak samo często gracze

mijali się z piłką, jak to zdarza się dzisiejszym Europejczykom...

— Tatusiu!...

To nie był krzyk, raczej szloch. Wszyscy ryczeli z wściekłości. Ale i

ojciec Kłapacz nie wytrzymał dłużej tego zjadliwego tonu. Rozkleił się i

zmiękł.

— Fajkę Jego Angielskiej Mości przez was rozgryzłem. Do licha

chłopcy, jakże ja to wszystko matce opowiem?...

Nie mogli tego już dłużej wytrzymać! Uciekli na dwór, gdzie sędzia

gwizdał jak szalony, a trybuny podnosiły wrzask domagając się zwycięstwa

nad Czechosłowakami. Przed wyjściem z korytarza Antek zatrzymał ich.

— Chłopcy — Jezus Maria!...

Page 95: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

95

Brzmiało to tak jak ostatnie „być albo nie być!" Wszyscy

zrozumieli wagę tego okrzyku! Otarli oczy rękawami a potem w milczeniu

uścisnęli sobie wszyscy ręce. Było to coś więcej niż przysięga.

Następnie wyszli i zaczęli grać.

Byli jak łamiąca i niszcząca wszystko burza. Australijczycy mieli

momenty, że zatrzymywali się bezradnie w największym pędzie, żeby się

zorientować, co się właściwie wokół nich dzieje. Biała nawałnica? Ośmiu

graczy latało po boisku jak wichry, a gdzieś pomiędzy nimi przelatywała

piłka niewidzialna dotąd, dopóki nie znalazła się w siatce. Obrona?

Jedenastu graczy jak biały mur. Kombinacja? Tej już w ogóle byście nie

spostrzegli. Nie było jej bowiem można dostrzec w tym nieustannym,

szalonym locie od bramki do bramki. W lożach i na trybunach przestano

oddychać. To już nie było jedenastu graczy grających w piłkę, to już sama

piłka ożyła, zaczarowana, naładowana piekielną wolą pokonania

reprezentacji najmłodszego kontynentu. Najbardziej nieprawdopodobnymi

zygzakami skakała naprzód i w tył, na prawo i lewo, w górę i w dół, uciekała

Australijczykom, toczyła się ku białym, przebijała się do przodu, czasem się

tylko lekko potoczyła, a czasem znów leciała z gwizdem jak mały kulisty

diabeł na usługach białej jedenastki.

Pierwsza bramka padła w trzeciej minucie gry. Nie była w ogóle

strzelona. Karlik wniósł piłkę do siatki na piersi, będąc szybszym w

szalonym biegu od jej lotu. Drugą bramkę, którą oberwali prowadzący,

strzelił Józek ze skrzydła, tak że piłka szła po poprzeczce, zsunęła się z niej

fałszem i wpadła na drugim końcu do siatki. Trzecią bramkę zdobył Antek z

trzydziestu metrów, oddając strzał w momencie, kiedy nikt nawet nie

pomyślał o jego możliwości. Czwarta bramka padła z główki Franka po

wybiciu piłki z rogu. Piątą bramkę oglądać możecie jeszcze dziś w

archiwum zdjęć Federacji. Była to bomba Jurka, przeciwko której bramkarz

wykonał wspaniałą robinsonadę. Wyciągnięty jak struna spadał poziomo na

piłkę, ale strzał był tak silny, że piłka przezwyciężyła ciężar bramkarza oraz

siłę bezwładu, z jaką na nią spadał i obróciła tym olbrzymem o

dziewięćdziesiąt stopni. Gdy znalazł się na ziemi, leżał nie wzdłuż bramki,

Page 96: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

96

lecz prostopadle do niej, nogi były na zewnątrz, tułów natomiast za linią

bramkową a razem z nim trzymana w ramionach piłka. Szóstą bramkę

sponiewierani Australijczycy strzelili sobie sami. Czterech dalszych sędzia

nie uznał z powodu rzekomych spalonych. Ale brakowało jeszcze osiem

minut do końca gry, a to wystarczyło Józkowi i Stachowi, żeby strzelić

bramki siódmą, ósmą i dziewiątą.

— Gdzie tato ma ten klub stukilowców? — wołali rozpromienieni

Kłapacze przechodząc do szatni przed lożą zarządu.

— Pękli, popękali wszyscy co do jednego, do stu tysięcy diabłów,

wy moi mistrzowie świata!

Tak wspaniale zakończył się mecz o mistrzostwo świata, który

Kłapacze uważali za swój ostatni. Ale w tym się pomylili...

Page 97: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

97

R O Z D Z I A Ł S Z E S N A S T Y

„Argo", regularnie kursujący statek pocztowy Towarzystwa Żeglugi

na Oceanie Spokojnym, obsługujący stałą linię łączącą San Francisco z

Aucklandem w Nowej Zelandii i południowo-wschodnią Australią, miał od

dwóch dni bardzo niespokojną podróż. Opuścił Honolulu przy

najpiękniejszej pogodzie i według rozkładu miał zarzucić kotwicę za siedem

dni w Pago-Pago na wyspie Tutuila archipelagu Samoa. W czwartym dniu

przeszedł równik, ale zwykła, obchodzona w takich wypadkach przez

marynarzy i podróżnych uroczystość nie odbyła się, ponieważ od rana

szalała burza, która zapędziła wszystkich niemal pasażerów do kajut. Tylko

najwytrwalsi z nich potrafili stawić czoło szalonym porywom wichru i

uwiązani na pokładzie obserwowali straszliwe kotłowanie się fal, które

szarpiąc się między sobą wspólnymi siłami atakowały rozhuśtany i

rozchybotany parowiec. Mówiono, że nikt nie pamięta takiej burzy w tych

stronach, do których nie docierają monsuny, kończące się normalnie na

wysokości archipelagu Fidżi. „Argo" z trudem przedzierał się poprzez

wznoszące się i opadające zwały wód, a na skutek niezwykłej siły zachod-

niego wichru nie potrafił utrzymać swego południowo-zachodniego kursu.

— Zepchnęło nas silnie na wschód — mówił w południe kapitan

W. H. Grindstone do owej grupki wysmaganych wichrem i zmoczonych

uparciuchów na pokładzie. — „Argo" to dzielny statek, ale jest znacznie

lepiej, jeśli w takim szaleństwie idzie z wiatrem.

— Tutaj ma chociaż dokąd płynąć — krzyknął mu w odpowiedzi

niejaki pan Scrooge, który tę trasę przebywał już po raz dwudziesty drugi.

— Ale nie chciałbym znaleźć się teraz między Nową Kalendonią z Wyspami

Salomona. Tam by nas już dawno rozbiło na drzazgi."

Page 98: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

98

Kapitan Grindstone przytaknął tylko głową, podniósł palce do

czapki na znak pożegnania i, korzystając z chwili ciszy między dwoma

uderzeniami nawałnicy, skierował się w kierunku wejścia wiodącego pod

pokład. Nie zaszedł jednak daleko. Właśnie gdy mijał kabinę telegrafisty,

otworzyły się drzwi i telegrafista zawołał go do środka. Był tam może osiem

minut, a gdy wyszedł, nie szedł już dalej w poprzednio zamierzonym

kierunku, lecz zawrócił bardzo szybko z powrotem na mostek dowódcy.

— Czy coś się stało, kapitanie? — zawołał na niego pan Scrooge w

chwili gdy mijał ich grupkę.

— Mam pewną wiadomość — odkrzyknął kapitan. — Zejdźcie

panowie na dół do salonu. Przyjdę tam zaraz i powtórzę wam.

Zeszli zatem na dół, gdzie powietrze nie było bynajmniej

przyjemne, lecz gdzie można było chociaż porozmawiać, i czekali na

kapitana. Przyszedł stosunkowo szybko. Rzucili się ku niemu z pytaniami.

Nie odpowiedział od razu, lecz wyjął z kieszeni jakiś papier.

— Przykro mi, proszę panów, ale dotychczasowe opóźnienie

jeszcze się zwiększy. Przejęliśmy właśnie depeszę iskrową, w której

parowiec „Timor" wzywa pomocy. Wpadł na skały gdzieś koło wyspy

Manahaki.

— Pan naturalnie spełni to wezwanie, kapitanie? — zapytał ks. H.

L. Fisher, który znajdował się w drodze powrotnej z kanadyjskiego zjazdu

Światowego Związku Dobroczynności.

— Już wydałem rozkazy. Przypuszczam, że nie ma innego statku,

który mógłby przyjść „Timorowi" z pomocą.

— Kiedy, przypuszcza pan, możemy do nich dotrzeć? — spytał

pan Scrooge.

— Z trudem jutro przed południem.

— Na Boga! Czy tylko „Timor" tak długo się utrzyma? — nalegał

ks. Fisher.

Page 99: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

99

— Trudno powiedzieć, lecz dałem im znać iskrówką, że już

płyniemy na pomoc.

— Czy zna pan ten statek, kapitanie?

— No, jego pojemności w tonach z głowy powiedzieć nie mogę, ale

spotkałem go kilkakrotnie w Brisbane. Zbudowała go dwadzieścia lat temu

stocznia Scott i Sturdy w Liverpool. Robi uczciwie swoje dziewięć mil na

godzinę, więc nie nadaje się już na główną linię. Dali go zatem na linię

więcej na zachód położoną od naszej. Brisbane — Nowa Kaledonia — Fidżi

— Honolulu — Vancouver. Wykonuje tam porządnie służbę, a stary Eliasz

Sweet umiał sobie zawsze dać z nim radę w monsunach.

— Mówi pan, że pływa po trasie więcej na zachód wysuniętej niż

nasza, a przecież Manahaki leży od nas na wschód?

— Widzicie z tego panowie, co się działo wczoraj na tej stronie

równika. Sweet telegrafuje, że burza chwyciła go w okolicy wysp Tokelan i

gnała go na zachód. Wyspy Niebezpieczeństw szczęśliwie ominęli, ale na

jakiejś skale na północ od Rakahanga „Timor" utknął.

— Hm — „Timor", „Timor" — mruczał pan Scrooge — tę nazwę

gdzieś w ostatnim czasie czytałem. „Timor"... czy nie jest to czasem statek,

na którym płyną z Australii Kłapacze?

— Rzeczywiście tak jest — potwierdził kapitan. — Są to, jak

telegrafuje Sweet, jedyni pasażerowie na pokładzie jego statku.

Wszyscy obecni aż podskoczyli.

— Panie kapitanie, przecież nie pozwoli pan, by Kłapacze

potonęli?

— Kiedy to, mówił pan, będziemy?... W południe? Nie, musimy

tam dotrzeć wcześniej!

— Przed południem!

— Rano!

Page 100: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

100

— O świcie! Mój Boże, dziewięć do jednego, a teraz mieliby

utonąć?

— „Argo" to przecież potrafi! Potrzeba więcej węgla. Zapłacimy!

Kapitan Grindstone z trudem bronił się przed tą nawałnicą słów i

okrzyków. Ale nowe pytania i żądania uwięzły wszystkim w gardle, gdyż

otworzyły się drzwi i telegrafista zasalutowawszy podał kapitanowi nową

depeszę. Grindstone przebiegł ją oczyma a potem odczytał głośno:

„Niech wam Bóg błogosławi za wasze postanowienie. Jesteście

naszą jedyną nadzieją, ale śpieszcie się. „Timor" nabił się na grzbiet skały i nie

może stawić oporu nawałnicy. Zamknęliśmy dolne komory, ale uderzenia fal

są tak silne, że statek musi się w ciągu nocy rozpaść. Dzielni Kłapacze pracują

razem z załogą, lecz jeśli pomoc na czas nie nadejdzie, nie ma dla nas

ratunku. Wszystkie nasze sygnały pozostają bez odpowiedzi. „Argo" jest je-

dynym statkiem, który nam odpowiedział. Niechaj Wszechmocny obdarzy go

skrzydłami!"

Chwilę panowała cisza. Przerwał ją Scrooge:

— Jaką mamy szybkość, kapitanie?

— Przy tej fali blisko osiem mil.

— Pięćset dolarów na wdowy po marynarzach, jeśli zwiększy pan

na dziesięć.

— Niech pan uspokoi burzę, panie Scrooge, a „Argo" wyciągnie i

dwanaście!

— Burza nie burza, przecież musimy do wieczora być przy

Rakahanga!

— Zrobimy, co tylko będzie możliwe. Nie możemy tam jednak być

wcześniej jak jutro około jedenastej przed południem.

Page 101: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

101

Kapitan wyszedł, a zdenerwowani pasażerowie zaczęli krążyć po

salonie. Wiadomość dotarła już także do kajut i teraz ten i ów śmiertelnie

pobladły pasażer wsuwał się do salonu, by uczestniczyć w rozmowach.

O godzinie 16 kapitan zażądał od pana Scrooge czeku na pięćset

dolarów. „Argo" zbliżał się do szybkości dziesięciu mil. O godzinie 17 anteny

przyjęły nową depeszę:

„Burza nie słabnie a otwór w statku rozszerza się. Nie można

spuścić szalup. Pokład jest strzaskany i wszystko z niego zmiecione. Prosimy

Boga, by dodał szybkości waszemu statkowi. On jest potęgą. On jest

miłosierdziem. Spieszcie się!"

O godzinie dwunastej burza nieco osłabła. „Argo" zwiększył

szybkość na jedenaście i pół mili. Wkrótce potem nowa depesza:

„Usiłowaliśmy spuścić szalupy. Wszystkie rozbiły się o boki statku i o

skały. Straciliśmy czternastu ludzi z załogi. Fala za falą przewala się przez

pokład, gdyż statek rozszczepił się do jednej trzeciej wysokości kadłuba i

wolno ale wyraźnie pogrąża się."

„Argo" odpowiedział:

„Wytrwajcie za wszelką cenę! Pędzimy ku wam i rano będziemy na

miejscu."

„Timor" wołał:

„Rano za późno. Bóg niechaj będzie z nami!"

A potem zapanowała na antenach pełna grozy cisza.

Kominy „Argo" miotały w ciemną noc miliony iskier. We

wszystkich zakamarkach pokładu kryły się grupki pasażerów. Od czasu do

czasu któryś z nich podchodził do budki kapitana i pytał:

— Jaka szybkość kapitanie?

— Dwanaście i pół — dolatywało z góry.

Page 102: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

102

— Nie można zwiększyć?

— Boję się o kotły.

I znów powracała cisza a wszyscy pogrążeni w pełnym napięcia

milczeniu wpatrywali się w ciemność, która nie wróżyła żadnej nadziei.

Na godzinę przed północą znów zaczęły pracować anteny

telegrafu.

„Timor" rozpadł się niemal zupełnie. Zbijamy tratwy, które jednak

nie będą nas mogły uratować. Mimo to pracujemy. Załoga nie załamuje się, bo

nasi podróżni dają nam przykład. Zapanowało wielkie braterstwo śmierci

pomiędzy załogą i dwunastu Kłapaczami. Niech Bóg odpłaci im za wszystko,

co dla nas w ostatniej godzinie uczynili!"

„Argo" odpowiedział:

„Bohaterowie na „Timorze"! Wytrwajcie! Tutaj już burza przeszła, u

was uspokoi się wkrótce! Przekażcie mistrzom świata od pasażerów i załogi

statku „Argo" wyrazy najwyższego podziwu. Robimy wszystko, by zdążyć na

czas. Płyniemy trzynaście i pół mili na godzinę. Wytrzymajcie poza północ!

Odwagi! Odwagi! Odwagi!”

Pięć minut przed północą nowa depesza:

„Timor" się rozpadł. Ja, Samuel Ellis telegrafista Australijsko-

Kanadyjskiego Towarzystwa, znajduję się sam jeden na przedniej połowie

tonącego statku. Widziałem jak fala zmiotła tratwę, na której znajdowała się

reszta załogi. Kłapacze byli na drugiej tratwie, na tyle statku, dokąd ojciec

Kłapacz kazał wynieść ich bagaże. Zdaje się, że ci bohaterowie poszaleli. W

słabej poświacie widziałem ich, jak wyciągali ze swoich waliz różne

przedmioty. A potem przyszedł koniec. Wszystko znikło. Jestem sam. Woda

podeszła już pod drzwi i wciska się przez szparę na progu. Jak bym cię mógł

opuścić, mój ty aparaciku? Słyszysz ten huk, czujesz te uderzenia? Potop idzie

tu na nas, potop. Ale w tobie, mój ty aparaciku, jest świat i życie. Ty łączysz

Page 103: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

103

mnie z tymi, którzy nie muszą teraz umierać! Jezu! Ojcze nasz, który jesteś w

niebie! Święć się Imię Twoje! Przyjdź króles..."

Telegrafista na statku „Argo" wstał i oczyma rozszerzonymi

przerażeniem patrzył na pasek papieru, na którym aparat wystukiwał

znaki. Na próżno jednak czekał na dokończenie słowa „królestwo"...

Przeżegnał się wielkim znakiem krzyża i szeptem dokończył modlitwy

zaczętej przez swego nieszczęśliwego kolegę, Samuela Ellisa.

Rankiem o godzinie piątej „Argo" dotarł na dziesiąty równoleżnik

nad wyspą Manahaki. Morze było tak gładkie jak wiszące nad nim

sklepienie nieba. Spuszczone łodzie wyławiały szczątki tratwy, na których

utrzymywali się pojedynczo marynarze z załogi „Timoru". Byli wyczerpani,

zmarznięci, na pół żywi, ale ocaleni. O godzinie szóstej za skaliskiem, na

którym rozbił się statek, odkryto kilka desek, szczątek jakichś drzwi,

których trzymał się kurczowo telegrafista Ellis. „Argo" podniósł kotwicę i

zaczął krążyć we wszystkich kierunkach. Wszystkie lornetki na pokładzie

wpatrywały się w zieloną powierzchnię fal i żaden szczątek tratwy, żaden

strzęp żaglowego płótna nie uszedł ich uwagi. Do godziny dziesiątej

uratowano z „Timoru" już wszystkich — od kapitana Sweeta aż do

najmłodszego chłopca okrętowego.

Ostatnie odkrycie nastąpiło w pół do jedenastej. Jedyna łódź, która

w tym czasie była jeszcze na wodzie, natknęła się przy powrocie na jakiś

mały przedmiot. Pan Scrooge, który brał udział w poszukiwaniach,

przechylił się i wyciągnął go z morza. Była to stara piłka nożna.

Kłapacze zginęli bez śladu. „Argo" odpłynął uwożąc na pokładzie

pasażerów i obydwie załogi pogrążone w grobowym milczeniu.

Page 104: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

104

R O Z D Z I A Ł S I E D E M N A S T Y

— Do stu diabłów z tym przeklętym oceanem — jeśli się nie mylę,

to teraz już koniec!

— Tato, tato, przecież przyrzekliście wczoraj wieczór, że nie

będziecie więcej kląć!

— Do diabła z taką naturą... niech skonam, jeśli mi jeszcze jedno

diabelskie przekleństwo przez usta przejdzie!

Odgłosy tej rozmowy rozbrzmiewały o piątej rano nad

powierzchnią Oceanu Spokojnego. W jakim dokładnie miejscu się to działo,

nikt z rozmawiających nie wiedział, gdyż od pięciu godzin miotała nimi w

bezkresnych ciemnościach straszliwa wichura. Ale w tej właśnie chwili siła

jej nagle i niespodziewanie załamała się, a gdy słońce wynurzyło się w całej

swojej zdobnej w czerwień wspaniałości ponad horyzont, ujrzało morze

zupełnie spokojne, zmarszczone drobną falą niewinnie pluskającą pod

tchnieniem rannego powiewu, a niebo czyściutkie, opalizujące błękitem,

zielenią, kolorami róży i pomarańczy. W całym ogromie tego przepychu

barw, który odbijał się i załamywał w ciemnoniebieskich i zielonych

wodach przetykanych białością rozpryskującej się piany, było tylko

dwanaście ciemnych punktów. Była to drużyna Kłapaczów z ojcem

Kłapaczem w środku — wszyscy żywi, zdrowi, cali — cudem jakimś ocaleni

z pękającego od gromów piekła burzy.

Cudem? Chyba był to cud, ale ojciec Kłapacz był co najmniej jego

zręcznym reżyserem, jeśli zgoła nie sprawcą.

Widząc, że „Timor" się nie utrzyma, że przygotowana tratwa daje

minimalną nadzieję ocalenia, zbiegł do swojej kajuty i z pomocą Janka

wywlókł stamtąd ów sławny, ogromny kufer, który włóczył ze sobą z

Page 105: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

105

zawodów na zawody, a z którego zawartości skorzystali Kłapacze

dotychczas tylko jeden jedyny raz, wówczas w sławnym spotkaniu z barce-

lońskimi brutalami. Powyjmował z niego znów dwanaście gumowych

kompletów chroniących szczelnie ciała, jedenaście dla synów, dwunasty dla

rezerwowego, którym w tym wypadku był on sam. Przy pierwszym blasku

wszyscy się w nie poubierali, dwanaście pompek pracowało, a nim się ktoś

spostrzegł, dzielne postacie Kłapaczów zmieniły się w dwanaście kulistych

balonów, z których sterczały tylko głowy, ręce i nogi. Ale i kończyny były

chronione szczelnie gumą, tak że tylko głowy pozostały odkryte, wydane

wiatrom i falom. Do nieprzemakalnych worków naprędce włożono żywność

i po krótkiej chwili, gdy morze uciszyło się na moment przed nowym

uderzeniem, zepchnięto tratwę na wodę. Kilka uderzeń wiosłami odsunęło

ją od statku, z którego doszedł straszliwy trzask. Ostatnie belki górnej

konstrukcji złamały się i przepołowiony „Timor" zaczął nieuchronnie

pogrążać się w morzu. Na rozdarty kadłub statku fale rzuciły się z okrutnym

hukiem. Ale tratwa Kłapaczów była w tej chwili już tak daleko, że nie mógł

jej dosięgnąć wir tworzący się wokół miejsca zatonięcia okrętu. Stała się

natomiast igraszką potwornej wichury, która miotała nią i gnała ją to

grzbietami fal to poprzez nie z szybkością, którą trudno było dojrzeć.

Kłapacze utrzymywali się na tratwie z wielkim trudem, leżąc, związani w

jeden kłąb wzajemnym uściskiem. Po dwóch godzinach takiego lotu w

ciemnościach tratwa rozpadła się i znaleźli się w wodzie. Ale guma ich

ubrań ochronnych była mocna i pewna, dzięki czemu zaczęli unosić się na

falach jak dwanaście cudacznych boi i z uderzeniami wichury płynęli dalej.

W huku grzmotów i fal nie mogli się nawet porozumieć, ale to nie było im

potrzebne; trzymali się razem mocno pod ręce, sczepieni ze sobą całą siłą

młodych ramion i zespoleni wspólną wolą wytrwania, tak że tworzyli jakby

jedno ciało unoszące się na powierzchni wód. Dopiero gdy przed wschodem

słońca burza nagle ustała, mogli się uwolnić z uścisku i trochę odetchnąć.

Rozglądali się wkoło przepełnieni wdzięcznością dla Wszechmogącego za

wyrwanie ich z największego niebezpieczeństwa. W przepychu jutrzennych

świateł i barw ujrzeli się opuszczeni i zagubieni w niezmierzonym ogromie

niezwykłego piękna. Nigdzie ani śladu łodzi, ni lądu. To ich trochę

Page 106: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

106

zatrwożyło, ale dzięki swemu spokojowi i ufności nie stracili głowy, a

najmłodsi zaraz zaproponowali śniadanie. Ojciec Kłapacz nie miał nic

przeciw temu, by otwarto worek z sucharami i wędzonym mięsem, zabrali

się więc do śniadania tak jakby byli u siebie i leżeli na jakimś

dolnobukwickim słonecznym zrębie.

Tylko Janek był przy śniadaniu jakoś niespokojny i stale spoglądał

gdzieś w kierunku południowego zachodu. Zauważył to wreszcie stary.

— Do stu dia... — chciał zacząć ulubionym przekleństwem, ale

wspomniawszy na swoją nocną przysięgę połknął koniec i mówił dalej: —

Cóż ty Janku tak wciąż czegoś wypatrujesz?

— Nic, tato — nie chcę was darmo niepokoić, bo i tak nas wietrzyk

w tamtym kierunku popycha, ale prawie bym się założył, że tam jest wyspa.

— Gdzie? Gdzie? — krzyknęła reszta i wytężyli wzrok w kierunku,

który wskazał Janek.

Cała zachodnia strona nieba grała jeszcze fioletowymi,

czerwonymi i pomarańczowymi odblaskami wschodu słońca. Ale na tle

złoto-jedwabistych obłoczków, strzępów mgieł i oparów w jednym punkcie

widnokręgu widać było coś, co przy dokładniejszym wpatrywaniu się

ukazywało niewątpliwie wyraźniejsze i ostrzejsze zarysy.

— Żebym tak... Janek! To jest wyspa!

Wszyscy z natężeniem utkwili wzrok w niezmiernej dali, gdzie

coraz pewniej rozpoznawali dwa ostre wierzchołki i ciągnące się pasmo

gór.

— Wyspa! Wiatr pędzi nas ku niej!

Kłapacze z radości zaczęli miotać się w wodzie jak foki. Byliby się

też zaczęli bić z krzykiem, gdyby każdy z nich nie był zamknięty w gumowej

kuli. Skończyło się więc na wielkim bryzganiu, wrzasku i rozważaniach, jak

długo tam będą płynąć.

Page 107: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

107

— Zaczekajcie chłopcy — przerwał im stary Kła-pacz. — Ja tu

mam jeszcze pewien przyrząd. Franek, daj no mi swój worek!

Franek podał mu worek, a ojciec wyjął z niego kilka drążków i

ładny kawał żaglowego płótna. Zanim się zaskoczeni synowie zorientowali,

o co chodzi, poskładał drążki jeden do drugiego, tak że zrobił z nich dwie

dość długie tyczki. Potem rozwinął pas płótna na całą długość i obydwa jego

końce umocował na drążkach. Był to transparent z napisem:

K . S . J E D E N A S T K A K Ł A P A C Z A

Stary woził go zawsze ze sobą, by móc rozwijać go na czele tych

sławnych pochodów, które witały niezwyciężoną drużynę na dworcach i

wiodły ją potem do hoteli. Był to niegdyś jedyny egoistyczny odruch starego

Kłapacza sprawiający mu zawsze dziecinną radość. A teraz stał się dla nich

jednym ze środków ratunku.

Chłopcy już się zorientowali i znów podnieśli wrzask. Mieli teraz

coś w rodzaju żagla! Starczyło trzymać rozwinięty transparent, a ci, którzy

go trzymali, gnani byli wiatrem aż hej i ciągnęli za sobą resztę. Przy

pierwszej próbie okazało się jednak, że nie jest to takie łatwe, ale Kłapacze

dali sobie szybko radę: sześciu z nich musiało zająć miejsca pomiędzy

dwoma trzymającymi drążki, żeby ich wiatr dmący w płótno nie spychał na

siebie, a potem już jakoś poszło. Tylko w trzymaniu drążków musieli się co

pewien czas zmieniać, gdyż był to wysiłek, od którego ręce omdlewały

bardzo szybko.

Skoro tylko wykonali ten pomysł, wiatr od razu uderzył w żagiel i

pchnął ich z miejsca, tak że pozostali czterej ledwie mieli czas chwycić się

tych, którzy stanowili całość z transparentem. Teraz żeglowali już wesoło

po lekko spienionych grzebyczkach małej fali prowadzeni swoim

sztandarem w kierunku na południowy zachód. Ale wyspa była dalej, niż się

im początkowo wydawało. Płynęły godziny a ona stała dalej jak szara zjawa

na skraju widnokręgu. Powiększyła się tylko nieco i zarysowała wyraźniej.

Page 108: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

108

O jedenastej wiatr ustał i zaimprowizowany żagiel obwisł. Trzeba

było zacząć pływać, a to nie stanowiło bynajmniej przyjemności w tym

straszliwym żarze, który lał się z nieba już od dziewiątej. Ale to wiodło do

ocalenia, więc chłopcy płynęli.

O czwartej po południu wiatr znów się pojawił. Zaraz wystawili

żagiel i dali się unosić fali. O szóstej rozpoznawali już postrzępione korony

palm na zielonych zboczach i biały szlak łamiących się u ich podnóża fal.

Gdy słońce zaszło zwinęli żagiel, gdyż wiatr obrócił się i byłby ich pognał

obok wyspy. Napis K. S. Jedenastka Kłapacza znikł z powierzchni Oceanu

Spokojnego, ale w chwili gdy na ściemniałym nieboskłonie zajaśniał Krzyż

Południa jedenastka ta razem z ojcem Kłapaczem wyszła po dwudziestu

godzinach z wody i padła na kolana w cichej modlitwie.

Dopiero teraz uświadomili sobie, z jakich niebezpieczeństw się

wyrwali. Taka już była ich natura. Dopóki znajdowali się w

niebezpieczeństwie, nie dopuszczali do siebie ani obaw, ani wątpliwości.

Jeśli są jakieś przeszkody, należy je przełamać. Nigdy nie tracili ufności i

nadziei, ale też nigdy nie zakładali rąk bezczynnie. Całe ich wychowanie

nauczyło ich walczyć z przeciwnościami i ruszać na nie spokojnie i

otwarcie. Wiedzieli, że pogodne usposobienie i silny charakter już z góry

dają do ręki pół wygranej, więc nawet w najcięższych opałach nie do-

puszczali do siebie myśli, że to mogłoby się źle skończyć. Ale teraz, gdy

mieli to już za sobą, uświadomili sobie bezwiednie, o jaką stawkę szła gra.

Uczucie niezmiernej i głębokiej wdzięczności, że jednak ujrzą

jeszcze Dolne Bukwiczki, matkę, chałupkę pod lasem, jedenaście białych

domków, rozstawionych wokół pola, na którym teraz wystrzela zboże,

starego Burka i te jedenaście wesołych dziewcząt, które też oczekują ich

powrotu — uczucie wdzięczności za to pomieszało się w nich ze strasz-

liwym zmęczeniem, które spadło na nich z podwójną siłą. Nie mieli nawet

ochoty do jedzenia; zrzucili z siebie gumowe pancerze, rozłożyli się na

skraju palmowego lasku i po chwili spali już wszyscy jak zabici. Ani im

przez myśl nie przeszło, że należałoby wystawić jakieś straże.

Page 109: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

109

Ale z najtwardszego snu wyrwał ich okropny wrzask i ryk. Chcieli

się zerwać, lecz nie mogli. Na każdym z nich leżało po pięciu, sześciu, po

ośmiu nawet obrzydliwych, dziko tatuowanych Murzynów, którzy wiązali

ich wznosząc przeraźliwe okrzyki.

Kłapacze od razu zrozumieli, co się stało. Wylądowali na wyspie

ludożerców i uniknąwszy jednej śmierci znaleźli się teraz twarzą w twarz z

drugą jeszcze bardziej okrutną.

Page 110: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

110

R O Z D Z I A Ł O S I E M N A S T Y

Wielki wódz Birimarataoa miał całą twarz przybraną ozdobami

wrośniętymi w ponacinaną skórę. Konchy uszne miał tak silnie

ponaciągane, że gdy połączył dolne i górne ich końce i spiął je dużą szpilką,

utworzyły się wygodne kieszenie. W prawym uchu nosił zatem srebrną

tabakierkę napełnioną tabaką, w lewym pęk kluczy od zaginionego skarbca,

drogocenną pamiątkę po pewnym amerykańskim hurtowniku. Jednak

najcenniejszą ozdobę miał przymocowaną pod nosem: żółty ołówek marki

Kohinoor, stopień twardości grafitu nr 1.

Wielki wódz Birimarataoa siedział na tronie otoczony

szczerzącymi zęby posągami bożków umieszczonymi na powykrzywianych

słupkach palisady. Kłapacze stali przed nim otoczeni trzema szeregami

dzikich wojowników, którzy pilnowali, żeby przypadkiem nie uciekli.

Birimarataoa, wielki wódz o twarzy straszliwie pomarszczonej ale

o bystrym spojrzeniu, kończył przesłuchanie jeńców. Wstrętny starzec

obwieszony ozdobami z kłów i pazurów, służył za tłumacza.

— Wielki Birimarataoa — mówił skłoniwszy się ze czcią —

dobrze znać białych ludzi. Po wyspach krąży opowieść o braciach, którzy

umieć kopać. Wielki Birimarataoa kochać grę w kopanie. Kto dobrze kopać,

ten dobrze walczyć. Wielki Birimarataoa mieć boisko. Wielki Birimarataoa

mieć drużynę. Drużyna wielkiego Birimarataoa kopać, biali bracia też

kopać. Biali bracia przegrać, to drużyna Birimarataoa ich pożreć. Biali

bracia wygrać, to wielki Birimarataoa darować im życie. Birimarataoa być

wielki!

Page 111: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

111

— Jego ludożerska mości panie królu — odpowiedział z

szacunkiem stary Kłapacz, którego słowa Janek tłumaczył na angielski a

mały starzec na język Papuasów — jeśli się nie mylę, to chodziłoby o mecz?

— A no tak, biali bracia kopać i ludzie Birimarataoa kopać.

Birimarataoa być wielki!

— A kiedy mają się odbyć te zawody?

Birimarataoa zwołać naród na jutro po południu. Cały naród

bardzo lubieć widzieć kopać. Kiedy być koniec cały naród ucztować.

Birimarataoa być wielki!

— A czy dostaniemy przed zawodami nasze rzeczy. My jesteśmy

przyzwyczajeni grać w ubraniach.

— Biali bracia dostać wszystko, co potrzebować. Birimarataoa być

wielki!

— Jaka będzie piłka?

Starzec nie zrozumiał i przestraszył się.

— Piłka? Co za piłka?

— No, piłka, taka kula, którą się kopie.

— Kula? Chcieć kopać w kulę? Wojownicy Birimarataoa nie

wiedzieć, co to jest kopać w kulę. Wojownicy Birimarataoa kopać tylko tak.

Birimarataoa być wielki!

Teraz znowu stary Kłapacz nie zrozumiał i z kolei się przestraszył.

— Co to znaczy, kopać tylko tak?

— No tak! Kopać w nogę, kopać w rękę, kopać w brzuch, kopać w

nos, kopać wszędzie. Ale nie chwytać, nie trzymać, nie dusić, nie bić rękami.

To jest brutalny foul. A kto uciekać ten przegrać. Birimarataoa być wielki!

Page 112: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

112

Staremu twarz się wydłużyła, wytrzeszczył oczy i podrapał się za

uchem. Ale wielki wódz Birimarataoa wyjął z prawego ucha tabakierkę,

zażył tabaki i kichnął. Wyjął z lewego ucha pęk kluczy i zadzwonił.

Oznaczało to, że audiencja skończona, więc wojownicy odprowadzili

Kłapaczów do ich chaty.

Ledwo zostali sami zaczął się ojciec bić ręką z całej siły w czoło i

strasznie biadać:

— Ty pusta pało, ty mózgu wyschnięty, tyś tego narobił, to tyś do

tego doprowadził! Co za idiota ze mnie, co za truteń, co za osioł! Co za

dureń! Gdziem ja rozum stracił, żem o tym nie pamiętał! Matko jedyna! O

skakaniu i dryblowaniu tom pamiętał! Tak się zbłaźnić! Co za osioł, co za

dureń, co za idiota, co za truteń!

Jedenastu synów patrzyło nań ogłupiałym, przerażonym

wzrokiem. Wreszcie Janek opamiętał się i zapytał:

— Ale, tatusiu, co wam się stało? Czego się tak boicie?

— Czego? — szarpnął się stary. — Jeszcze się pytasz? Jutra się

boję, ty francie! Co wy niebożęta zrobicie przeciwko tym zbójom? Przecież

wy gracie jakbyście mieli na nogach jedwabne rękawiczki! A tu mam was

wypuścić na jedenastu ludożerców i to bez piłki! Wiecie, o co chodzi? Macie

ich stłuc i skopać! A cóż wy w tym kierunku umiecie! Janek — tyś najstarszy

i najmocniejszy — czy możesz sobie wyobrazić, żebyś mógł kogoś kopnąć?

Tak sobie ładnie obliczyć, wymierzyć i kopnąć w brzuch?

— Żebym tak... tato... ja nie wiem, ale mi się tak ze wszystkim

zdaje że nie!...

— No przecież! Przecież sam was, na Boga, wychowałem!.

Przecież wy gracie jak panienki! Jak aniołki! Jak nauczyciele tańca i dobrego

tonu! Przecież wasze nogi są lepiej ułożone i grzeczniejsze niż u innych

ludzi gęba! Ach, co za cymbał ze mnie! Tośmy się dostali z tą naszą

mistrzowską grą! Cóż nam po tym? Gdybyście chociaż jeden jedyny raz

Page 113: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

113

jakiegoś karnego dostali, miałbym jakąś odrobinę nadziei! A tak co? Gdzie

wam niewinnym jak lilijki do tych ludożerców!

Złamany tym zmartwieniem i przejęty lękiem stanął na środku

chaty i zwrócił się do synów:

— Chłopaczki moje najmilsze, posłuchajcie mnie! Przecież i

najlepszy ojciec czasem się co do dzieci pomyli. Proszę was, błagam,

przyznajcie się: może jest między wami jaki obłudnik? Wiecie, ja to tak

myślę: zawsze grał delikatnie i honorowo, ale od czasu do czasu, gdy tego

tylko widać nie było, to jednak gdzieś tam kopnął gracza? Proszę was,

chłopcy, synkowie moi złoci, może jednak któryś z was jest brutalny?

Namyślcie się, zastanówcie i przyznajcie się! Sprawicie mi tym ogromną

radość

Chłopcy stali, patrzyli to na siebie, to w ziemią, to na ojca i jeden

za drugim przecząco kiwał głową.

Zrozpaczony Kłapacz uderzył się dłońmi po udach.

— No, to jesteście zapędzeni w kozi róg. A po prawdzie to na

rożen, jak te Maciusiowe gęsi. Już się widzę jak się smażę. Do stu diabłów,

żeby nie kląć, ale to ci dopiero ładny koniec dla mistrzów świata. Z kościami

nas zeżrą.

Umilkł i zapatrzył się żałośnie w otwór wejściowy. Miał przed

sobą widok na trzy nędzne chaty i na wielką łąkę za nimi. Prawdopodobnie

było to boisko, na którym jutro dopełnią się ich losy.

— Posłuchajcie no, tato — zaczął cicho Jurek — może się przecież

jakiś sposób na to znajdzie. Widzicie, kopać ludzi, choćby to nawet byli

ludożercy, to dla nas ciężka rzecz. Ale gdyście nas uczyli, czego mamy

unikać i na co mamy uważać u przeciwnika, było w tym kilka rzeczy, które

by nam się może teraz przydały. Ja nie wiem, jak to tam było, ale przecież

raz w Berlinie tak się rozłożyłem, że myślałem, że już nie wstanę. Urządził

mnie tak środkowy pomocnik, a ja w ogóle nie zauważyłem, żeby mnie ktoś

kopnął...

Page 114: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

114

W miarę jak mówił, stary przysłuchiwał się coraz uważniej. Potem

naraz zaczął się wiercić, cała postać się ożywiła, przygaszone rozpaczą oczy

rozbłysły i wpadł Jurkowi w połowę zdania:

— Stój, Jurek, stój! W tym coś jest! To by się mogło udać! Przecież

tu nie chodzi tylko o kopanie. Prawda że nie? Przecież to można załatwić

elegancko! A ja, stary cap, nie wpadłem na to! Jurek, mój chłopcze złoty, daj

buzi! To jest myśl! Niech się ludożercy sami wytłuką. Widzicie jak to

człowiek czasem może głowę stracić. Jakbym nigdy w życiu nie widział

zawodów o mistrzostwo w Pradze na Letnie. No, ale teraz migiem! Koniec

gadania, musicie się jeszcze raz czegoś nauczyć.

I, jakby nie ten sam, zdjął surdut, zakasał rękawy i zaczął

objaśniać chłopcom tajniki różnych niedozwolonych tricków. Zaczęło się od

„podkładanki" a potem już szła cała skala sposobów podbijania nóg i

przewracania graczy. Na starego aż ognie biły z zapału, a chłopcy wprost

połykali jego wskazówki.

— Kiedy sobie idziesz albo biegniesz pomału i masz przeciwnika z

boku, rozłożysz go pięknie ładnie „piętką". Popatrzcie: prawa noga znajduje

się w ruchu naprzód; teraz jest już na ziemi; teraz zamiast podnieść lewą

nogę, uniesiecie piętę prawej; stoicie więc na palcach; i teraz na palcach

właśnie odwrócicie prawą nogę w ten sposób, żeby pięta wychyliła się na

zewnątrz. Tym ruchem opóźniliście się o jeden krok. Właśnie w tym czasie

przeciwnik podniósł lewą nogę i wyrzuca ją do przodu. Ale zamiast stanąć

na niej, potknie się o waszą piętę i leci na ziemię...

... a teraz jeszcze jeden wspaniały chwyt od tyłu. Chłopczyna

biegnie sobie przed wami, a wy tuż za nim. Uważajcie na jego nogi. Teraz

lewą ma w tyle. Teraz ją uniósł, teraz jest cała w powietrzu, ale jeszcze

wciąż w tyle. I teraz stukniecie go końcem buta w zewnętrzną część nogi, w

piętę albo w kostkę. To wszystko jedno. Ale najlepiej trafić w sam szpic.

Uniesiona w powietrzu noga jest u nie spodziewającego się niczego

człowieka zupełnie bezwładna. Odskoczy na skutek waszego potrącenia

pięć centymetrów w prawo. Ale równocześnie kończy swój ruch do przodu,

Page 115: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

115

lecz już po innej linii. W ten sposób zamiast zetknąć się z ziemią, zderzy się

z łydką prawej nogi, zaczepi o nią a chłopaczek już leci i do śmierci nie

zmiarkuje, jak się to stało...

Cały wieczór i długo w noc rozlegał się w chacie jeńców tupot nóg,

odgłosy upadków, rozkazy i ciche narady. Dopiero koło północy ojciec

Kłapacz zakończył ćwiczenia.

— Mój ty Boże, ten świat jest jednak podły — rzekł ocierając pot z

czoła — ale da Bóg, że jednak na tym rożnie skwierczeć nie będziemy.

Page 116: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

116

R O Z D Z I A Ł D Z I E W I Ę T N A S T Y

Przed południem przez cały czas ojciec Kłapacz wyglądał

niecierpliwie w kierunku wioski. Oczekiwał na rzeczy, które ludożercy

zabrali im, a które znajdowały się w posiadaniu wielkiego Birimarataoa

jako niezwykle cenny łup. Staremu ogromnie na nich zależało a przede

wszystkim chodziło mu o gumowe kostiumy. Jeśli dali w nich radę

Hiszpanom, to chyba diabeł by sprawił, żeby nie mogli uporać się przy ich

pomocy z ludożercami. Dopiero w południe doznał radości. Na wiejskim

placyku ukazał się starzec pełniący rolę tłumacza a razem z nim zgraja

tatuowanych dzikusów, którzy nieśli dobytek Kłapaczów. Wielki

Birimarataoa dotrzymał słowa. Był bowiem przekonany, że biali i tak mu

nie ujdą. Mieli więc Kłapacze wszystko: kostiumy, pompki, piłkę, której nie

zapomnieli zabrać ze sobą ze statku, nawet worki z żywnością, których

patentowanych zamków ludożercy nie umieli otworzyć. Po obiedzie zatem

zaczęło się wzajemne nadmuchiwanie i po pół godzinie Kłapacze znów

wyglądali jak dwanaście olbrzymich balonów.

Tymczasem z zewnątrz dobiegał gwar licznych głosów i ryk,

dzikie śpiewy, walenie w bębny, płaczliwe trąbienie na muszlach i rogach

zwierzęcych. Przez dziury w słomianej ścianie chaty widzieli Kłapacze, jak

tłumy ludożerców coraz liczniej otaczają łąkę. Ich nagie i najrozmaiciej

pomalowane, wytatuowane i pokryte nacięciami ciała błyszczały w słońcu

jak wysmarowane tłuszczem. Wśród nich sterczał tron, na którym rozsiadł

się wielki wódz Birimarataoa wciąż zażywający z tabakierki, którą stale

wkładał z powrotem do ucha.

Na środku łąki jedenastu zawodników wykonywało swój taniec

wojenny. Wyglądali strasznie. Na głowach mieli ogromne maski,

rozdziawione i wyszczerzone podobizny jakichś złych duchów, którymi

Page 117: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

117

napędzali strachu nie tylko przeciwnikom, lecz także i widzom. Dwudziestu

kapłanów biło w bębny i trąbiło w takt ich wojennego tańca, podczas gdy

ludożercy wrzeszczeli i klepali się wściekle dłońmi po brzuchach. Wreszcie

taniec się skończył i stary tłumacz skłonił się przed wodzem. Birimarataoa z

godnością rozpiął lewe ucho, wyjął klucze i zadzwonił. Starzec znów się

ukłonił i skierował się do chaty Kłapaczów. Tłumy rozstąpiły się i utwo-

rzyły coś na kształt lejka. W jego najszerszym miejscu stało jedenastu

zamaskowanych przeciwników, najwęższe miejsce znajdowało się u wejścia

do chaty jeńców.

Nagle powietrzem wstrząsnął wrzask. Nie był to bynajmniej ryk

nienawiści, okrzyk bojowy czy podnieta do walki, lecz wyraźnie pełen grozy

krzyk lęku i przerażenia.

Bo oto z chaty zamiast dwunastu mizernych ofiar, które będą

wieczorem zjedzone, wyszło dwunastu nieznanych bożków, doskonałych w

okrągłości kształtów, dostojnych w każdym powoli stawianym kroku,

majestatycznych w każdym ruchu. Tysiące rąk z rozpostartymi palcami

wyciągnęło się w ich kierunku w geście przerażenia i obrony. Jak długo

istnieje, nie widział lud wodza Birimarataoa niczego tak wspaniałego i

nadludzkiego, bo chociaż ich kapłani potrafili wszystko, nie umieli jednak

zrobić kuli, na skutek czego perła morska była tu świętością.

A teraz ujrzeli jedenaście żyjących kul, które ruszały jak

jedenaście nadprzyrodzonych istot przeciwko ziemskim demonom.

Wszyscy ucichli zdjęci świętą grozą, która zamroczyła ich twarze lękiem i

niepokojem. Nie uszło ich uwagi, że także i ich wojownicy zdradzają ukryty

pod maskami lęk.

Wielki Birimarataoa zadzwonił. Kapłani zaskrzeczeli, wojownicy

im zawtórowali a potem wzięli rozpęd przez całą łąkę i w milczeniu

straszliwie zdradzieckim ruchem skoczyli równymi nogami na kulistych

nieprzyjaciół. Kule ledwo się nieco ugięły pod uderzeniem, a ludożercy

odskoczyli od nich w tył. Znów wzięli rozpęd i znów skoczyli. Kule odrzuciły

ich z powrotem. Niektórzy się już przy tym poprzewracali, innym pospadały

Page 118: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

118

groźne maski odsłaniając wystraszone twarze. Kapłani zaczęli wrzeszczeć i

walić w bębny, ale wojownicy się bali. Zbili się w gromadę i patrzyli, co

robią kule. Przez sekundę trwało wszystko w bezruchu aż naraz kule

ruszyły biegiem. Rzuciły się naprzód z szybkością, której by się nikt po nich

nie spodziewał i natarły na dzikusów. Uderzenie było tak gwałtowne, że

tamci runęli na ziemię i zawyli ze strachu. Ale kule zatrzymały się w

oczekiwaniu. Kapłani pokrzykiwali na swych wojowników i podniecali ich

do nowego ataku. Ci zdecydowali się wreszcie. Ruszyli naprzód a kule też

ruszyły biegiem na ich spotkanie. Lecz do starcia nie doszło. W połowie

drogi dzicy umknęli na boki i zaczęli zmykać we wszystkich kierunkach.

Wtedy kule puściły się za nimi w pogoń. Jak świat światem nie

widziano jeszcze takiego zamieszania. Ludożercy przewracali się, potykali,

padali, rozbijali do krwi nosy i kolana, kwiczeli, wrzeszczeli, gubili maski i

naszyjniki z kłów zwierzęcych, podnosili się, pierzchali i znów padali, strach

i groza ogarnęły wszystkich, a wielki Birimarataoa był tak zdenerwowany,

że wyjął z nosa ołówek marki Kohinoor i obgryzł go z obydwu końców.

W kwadrans po rozpoczęciu „zawodów" czarni wojownicy

przebili się przez pierścień widzów i pierzchnęli do lasu. Tłumy z szalonym

wrzaskiem puściły się w ich ślady.

— Jego ludożerska mości, panie królu — odezwał się w tym

momencie stary Kłapacz, który niespodziewanie zjawił się przed tronem —

jeśli się nie mylę, to jesteśmy tu sami, więc myślę, że kto tu zostać, ten

wygrać.

— No tak — odpowiedział Birimarataoa przez usta tłumacza —

biali bracia wygrać, biali bracia być ucztować z ludem wodza Birimarataoa.

Za chwilę zacząć ucztę. Birimarataoa być wielki!

Ojciec Kłapacz przestąpił z nogi na nogę i podrapał się za uchem.

— Jego ludożerska mości, panie królu, proszę się nie obrazić, ale

bym tak chciał wiedzieć, co będzie na wieczerzę?

Page 119: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

119

— Hm, Birimarataoa wydawać wielką ucztę. Biali bracia siedzieć z

Birimarataoa. Birimarataoa być wielki!

— To wiadomo, ale ja chciałbym wiedzieć, co będziemy jeść?

— Co dostać jeść? Pieczony pomocnik. Birimarataoa być wielki!

Ojciec Kłapacz zamrugał szybko trzy razy oczyma, a synowie

lekko pobledli. Ale ojczulek ciągnął dalej:

— Jego ludożerska mości, panie królu, mam do was małą prośbę.

Myśmy rozegrali zawody na wasz sposób, teraz wy nam pozwólcie, byśmy

uczcili zwycięstwo na nasz sposób. To nic innego tylko taki mały uroczysty

bieg w tym czasie, zanim wasz lud zbierze się z powrotem.

Wielki wódz Birimarataoa dał znak głową, że się zgadza. Z lasu

dochodziło dalekie i zgiełkliwe pokrzykiwanie. Uganiał się tam

rozgromiony lud wielkiego Birimarataoa. Kłapacze z trwogą myśleli o tym,

co nastąpi. Gdy czarny tłum zaczął z wolna powracać, ojciec Kłapacz

nachylił się ku Jankowi:

— Kiedyście wyszli z chaty — mówił mu bez zwracania niczyjej

uwagi — wyniosłem wszystkie nasze rzeczy tam pod tę samotną palmę za

wsią. Do niej skierujemy nasz uroczysty bieg. Pobiegniemy w trzech

czwórkach. Ty będziesz w pierwszej. Gdy tylko znajdziemy się poza wsią,

wysuniesz się naprzód i zabierzesz wszystkie rzeczy. Myślę, że nie będzie

cię przed nami widać. Truchtem pobiegniemy aż do skraju lasu, a potem

zamiast zawrócić pobiegniemy w lewo lasem na przełaj. Ale to już zrobimy

szybciej, rozumiesz?

Janek zrozumiał i ostrożnie zawiadomił braci. Lud w większej

części już powracał. Ojciec Kłapacz poprosił o pozwolenie na start do

uroczystego biegu. Birimarataoa zadzwonił kluczami. Chłopcy ustawili się

w czwórki od ojca zaczynając i rozpoczęli powolny bieg przybierając

uroczyste miny i pośpiewując refren swojego hymnu.

Page 120: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

120

Za ostatnią chatą Janek wysunął się naprzód. Przy wyznaczonej

palmie znów go dopędzili. Cały obwieszony był workami. Biegli wolno dalej.

Zaraz jednak przy pierwszych drzewach wzięli ostre tempo.

— W lewo od potoku i wzdłuż niego w dół. Do stu diabłów,

chłopaki, tak jakby to była stumetrówka!

Daleko za sobą usłyszeli pomieszane krzyki. Przebiegli las i

popędzili doliną potoku w dół. Na to miejsce wczoraj rano przynieśli ich

ludożercy powiązanych jak tobołki. Morze musiało być blisko. Pot lał się z

nich strumieniem, ale biegli w tempie jakiego nie mieli jeszcze w swoim

życiu. Dolina potoku nagle skręciła, a ścieżka zaczęła spadać ostro w dół.

Poprzez pnie drzew widać już było niezmierzoną, połyskliwą powierzchnię,

a od dołu dolatywał senny poszum morza. Nie biegli już, lecz skakali.

Znaleźli się wreszcie na dole i w dwudziestu skokach przebyli płaski pas

wybrzeża. U ujścia potoku leżało dwanaście czółen z wydrążonych pni

drzew. Jedno z nich było smukłe, lekkie i niezwykle długie. Janek skoczył ku

niemu i powrzucał do środka swoje worki.

— Z pozostałych czółen zabierzemy wiosła — krzyknął Jurek a

bracia natychmiast to wykonali. Tymczasem Janek z ojcem zepchnęli łódź

wielkiego Birimarataoa na wodę. Chłopcy z naręczami wioseł wskoczyli do

środka. Na górze, na skale rozległ się wściekły wrzask. Trzy strzały wpadły

obok nich do wody. Ale Kłapacze siedzieli już przy wiosłach a łódź mknęła

tnąc przybrzeżne fale. Za nimi krzyk rósł, strzał przybywało.

Lecz łódź już uciekała.

Potem widzieli, jak pierwsi wojownicy wypadli na brzeg i pędzili

ku pozostałym łodziom. Rozległ się nowy wrzask, gdy znaleźli czółna bez

wioseł. Mimo to zepchnęli je na wodę, wskoczyli do nich i zaczęli wiosłować

rękami. Szło to nawet dość szybko, ale jednak Kłapaczów z dwunastoma

wiosłami dopędzić nie mogli. Dlatego jeden z nich, wojownik potężny i

śmigły, stanął na przedzie ze straszliwym, ciężkim oszczepem w ręku i

zaczął brać rozmach do rzutu.

Page 121: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

121

— Baczność! — krzyknął stary Kłapacz a chłopcy obejrzeli się.

Oszczep wystrzelił w powietrze, błysnął jak strzęp promienia, wyszedł w

górę, przechylił się łukiem w dół i spadał na łódź Kłapaczów.

— Raz, dwa! — wrzasnął stary a chłopcy dwa razy ruszyli

wiosłami. Oszczep zadźwięczał i z okropnym łoskotem wbił się w bok łodzi.

Oderwał się wielki kawał drzewa, woda wtargnęła do środka.

— Tę dziurę już jakoś zatkamy, ale jeśli się nie mylę, to byliśmy

dzisiaj świadkami rekordu świata w rzucie oszczepem.

Co do tego miał słuszność, bo żaden następny rzut nie dosięgnął

już łodzi, która mknęła dalej, mimo że woda dostawała się szybko do

środka.

Page 122: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

122

R O Z D Z I A Ł D W U D Z I E S T Y

— A ja panu mówię, panie Sparsit, że to są foki!

— A ja twierdzę, panie Carlsson, że to są delfiny!

— Załóżmy się, panie Sparsit!

— Załóżmy się, panie Carlsson!!

— Dziesięć dolarów, panie Sparsit!

— Dziesięć dolarów, panie Carlsson!

I panowie W. B. Sparsit oraz John August Carlsson uścisnęli sobie

ręce, po czym znów skierowali swoje lornetki w stronę tych zagadkowych

punktów na horyzoncie. Reszta pasażerów będących na pokładzie „Jellicoe"

przyłączyła się do nich i w ten sposób spór stał się ogólny.

„Jellicoe" kołysząc się ciął dalej dziobem fale Oceanu Spokojnego.

Tajemnicze, czarne punkty, które odkrył pan Sparsit po obiedzie, trwały na

swoim miejscu i w szkłach najlepszych lornet wyrastały na zagadkowe,

unoszące się na falach kule.

Pomiędzy pasażerami pojawiło się trzecie przypuszczenie, że jest

to zespół boi, zerwanych gdzieś przez burzę i zaniesionych aż do tych

pustych zakątków oceanu. Ale bliższa obserwacja wykazała, że te rzekome

boje zmieniają pozycje tak szybko i nieregularnie, że muszą to być jednak

żywe istoty, może rzeczywiście igrające delfiny lub foki

Załoga też zainteresowała się tym zagadkowym zjawiskiem i

rozprawiała przez dwie godziny, że można by oddać do tych fok kilka

strzałów. Kapitan Fardy spełnił życzenie swych pasażerów i zmienił kurs

statku o trzy stopnie w kierunku na północny zachód.

Page 123: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

123

Od piątej po południu zapanowało na pokładzie ogromne

podniecenie. Lornetki wskazywały, że tych dwanaście tajemniczych

punktów to dwunastu niezwykle grubych ludzi.

Na skutek jakiej tragedii znaleźli się tutaj? Jakim cudem utrzymali

się na powierzchni? Jakim groteskowym zrządzeniem losu został spędzony

w jedno miejsce ten apostolski poczet tłuściochów? Nikt nie mógł na to

pytanie odpowiedzieć, mimo że wyobraźnia pasażerów pracowała tak samo

gorączkowo jak maszyny okrętowe „Jellicoe". Wkrótce po godzinie szóstej

spuszczono szalupy. W jednej zajął miejsce pan Sparsit, w drugiej pan

Carlsson. Zakładu wprawdzie nie wygrał nikt z nich, ale pragnęli chociaż

pierwsi zbadać zagadkę tego zjawiska, które również pierwsi odkryli.

Rozwiązanie wprawiło ich w najwyższe zdumienie. Gdy łodzie

podpłynęły, znaleźli pośród Oceanu Spokojnego światowej sławy drużynę

Kłapaczów, którzy, żeby nie wyjść z wprawy, grali właśnie razem ze swoim

ojcem w piłkę wodną...

Na tym kończy się wielka historia

Jedenastki pana Kłapacza.

K O N I E C

Page 124: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

124

O Autorze

Urodzony w noc sylwestrową (31 grudnia 1887/01 stycznia 1988 roku) w Pradze właściwie nazywał się Eduard Schmidt. Czechy wchodziły wówczas w skład Austro-Węgier. Młody Eduard uczęszczał do praskiego gimnazjum w Starym Rynku oraz terminował u ojca zajmującego się wyrobem szczotek. Studiując w Szwajcarii i Niemczech (w Akademii Handlowej i na Politechnice) występował jako recytator, piosenkarz i autor tekstów kabaretowych. Po studiach podjął pracę jako dziennikarz, ale jego ulubioną pasją było pisanie tekstów satyrycznych i kabaretowych, esejów oraz publicystyka. Był dyrektorem kabaretów Cervena Sedma i Rokoko w Pradze a w latach 1920 – 1942 redaktorem czasopisma Lidove Noviny.

Do jego najbardziej znanych utworów należą: Cirkus Humberto (Cyrk Humberto), Lide z maringotek (Życie na kółkach), Divoky żivot Aleksandra Staviskeho (Szalone życie Alexandra Staviskiego) czy Kazanicka (Przesłanie) lecz największym powodzeniem cieszyła się Klapzubova jedenactka (w polskim wydaniu Klub jedenastu). Klapzubova jedenactka (z ilustracjami Josefa Capka) została wydana w Czechosłowacji w 1922 roku. Głównymi bohaterami powieści przeznaczonej głównie dla młodzieży jest wiejski ojciec rodziny, który z jedenastu synów postanowił zrobić drużynę piłkarską. Trenowani przez niego chłopcy, którym zastosował ostry reżim treningowy, zostają wykreowani na mistrzów Czech a następnie gromiąc czołowe drużyny europejskie sięgają po mistrzostwo świata w dalekiej Australii. Potrafią wyjść zwycięsko z każdej opresji, nawet wówczas, gdy wiozący ich statek ulegnie zatonięciu oraz gdy wódz ludożerców już kazał rozpalać ogień pod kotłami. Książka napisana jest świetnym stylem i klasycznym językiem ze specyficznym czeskim humorem i urozmaicona slangiem. Jej główne przesłanie to ciężka praca, braterska solidarność, umiejętności i posłuszeństwo a przez to dążenie do osiągnięcia najwyższego celu. Fabuła książki została wykorzystana do scenariuszy filmowych i inscenizacji scenicznych. Według powieści nakręcono w 1938 roku film Klapzubova jedenactka (reż. Ladislava Broma), a w 1968 roku powstał stworzony przez reż. Eduarda Hofmana serial pod tym samym tytułem z udziałem tak znanych aktorów jak Jiri Sovak, Vlasta Chramostova, Jirina Bohdalova, Milos Kopecki, Josef Somr, Josef Hlinomaz oraz Peter Ustinov. W Polsce Klapzubova jedenactka ukazała się po raz pierwszy w 1947 roku pt: Klub jedenastu. Ekranizacji doczekały się także Cyrk Humberto (1988) reż. Frantisek Filip i Dom na kółkach (1966) reż. Martin Fric. W filmach tych wystąpili m. in. Dana Medricka, Josef Kroner, Jan Triska, Jaromir Hanzlik, Emilia Vasaryova, Martin Ruzek, Dagmar Veskrnova. Eduard Bass zmarł w Pradze 02 października 1946 roku w wieku 58 lat.

Page 125: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Eduard Bass – KLUB JEDENASTU

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

125

Opracowano na podstawie not biograficznych i informacji literaturowych i literackich, encyklopedycznych, drukowanych i internetowych, publio.pl., wikipedia.pl, biblionetka.pl, lubimy czytać.pl, cesky-jazyk.cz, seminarky.cz rozbor-dila.cz zapnimozek.cz spisovatele.cz, cs.wikipedia.org. i innych materiałów, których wszystkich nie sposób wymienić, jeśli jednak ich autorzy uznają, że są źródłem zamieszczonych tu informacji, to w pełni to uznaję.

Jawa48©

Materiały na których oparto opracowanie, wykorzystano z pełnym poszanowaniem praw autorskich i w

przekonaniu, że stanowią źródło danych o naszej kulturze i historii oraz że stanowią własność publiczną, a

ich rozpowszechnianie służy dobru ogólnemu.

Prawa autorskie należą do autora książki i opracowania, autorów i realizatorów zdjęć i ilustracji,

wydawnictw, ich spadkobierców oraz innych osób fizycznych i prawnych mających lub roszczących sobie

takie prawa

Dokument w formacie *pdf może być wykorzystany wyłącznie do użytku osobistego bez prawa do dalszego obrotu i

obiegu komercyjnego lub handlowego i nie może być poddawany modyfikacjom bez zgody autora edycji.

Należy go traktować tak, jak książkę wypożyczoną do przeczytania. Wykorzystywanie tylko do użytku osobistego, tak jak czyta się książkę wypożyczoną z biblioteki, od

sąsiada, znajomego czy przyjaciela. Wykorzystywanie w celach handlowych, komercyjnych,

modyfikowanie, przedruk i tym podobne bez zgody autora edycji i opracowania zabronione.

Tylko do użytku wewnętrznego i osobistego bez prawa przedruku i publikacji tak w części jak i w całości

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

Przeczytaj następną stronę!

Page 126: Eduard Bass_KLUB JEDENASTU

Uwaga!!!

Bez zezwolenia twórcy wolno nieodpłatnie korzystać z już

rozpowszechnionego utworu w zakresie własnego użytku

osobistego.

Nie wymaga zezwolenia twórcy przejściowe lub incydentalne

zwielokrotnianie utworów, niemające samodzielnego znaczenia

gospodarczego

Można korzystać z utworów w granicach dozwolonego użytku

pod warunkiem wymienienia imienia i nazwiska twórcy oraz

źródła. Podanie twórcy i źródła powinno uwzględniać istniejące

możliwości.

Twórcy nie przysługuje prawo do wynagrodzenia.

Pliki można pobierać jeśli posiada się ich oryginał a pobrany plik

będzie służył jako kopia zapasowa.

Można pobierać pliki nawet jeśli nie posiada się oryginału, pod

warunkiem że po 24 godzinach zostaną one usunięte z dysku

komputera.

Szczegółowe postanowienia zawiera USTAWA z dnia 4 lutego 1994 r.

o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz Regulamin

świadczenia Usług Drogą Elektroniczną Portalu Chomikuj.pl

Opracowanie edytorskie: Jawa48©