Carrie w wielkim mieście

16
CARR E WIELKIM MIE CIE W Candace Bushnell

description

Candace Bushnell: Carrie w wielkim mieście

Transcript of Carrie w wielkim mieście

Page 1: Carrie w wielkim mieście

CARR E WIELKIM MIE CIE

W

C a n d a c e B u s h n e l l

Page 2: Carrie w wielkim mieście
Page 3: Carrie w wielkim mieście

Kraków 2011

CARR E WIELKIM MIEŚCIE

W

C a n d a c e B u s h n e l l

tłumaczenie Anna Gralak

Page 4: Carrie w wielkim mieście

~ 40 ~

Rozdział piąty

Bernard mieszka w Sutton Place. To tylko kilka przecznic dalej,

ale równie dobrze mógłby mieszkać w innym mieście. Nie sły-

chać tu hałasu, nie ma brudu ani włóczęgów, którzy zasiedlają

resztę Manhattanu. Zamiast tego są budynki o pastelowych ścia-

nach z cegły, z wieżyczkami i okrytymi zieloną, miedzianą blachą

mansardami. Portierzy w uniformach i w białych rękawiczkach

stoją pod zacisznymi markizami. Przy krawężniku czeka limuzy-

na. Zatrzymuję się i wdycham tę atmosferę luksusu, patrząc, jak

mija mnie niania pchająca dziecięcy wózek, za którym truchta

mały puszysty piesek.

Bernard musi być bogaty.

Bogaty, sławny i atrakcyjny. W co ja się pakuję?

Rozglądam się w poszukiwaniu numeru pięćdziesiąt dwa.

Znajduję go po wschodniej stronie, naprzeciwko rzeki. Eleganc-

ki budynek, myślę, spiesząc w jego stronę. Wchodzę do środka,

gdzie natychmiast wita mnie niskie warknięcie surowego portiera.

– W czym mogę pomóc?

– Przyszłam do przyjaciela – mamroczę, próbując go ominąć.

I właśnie na tym polega mój błąd: nigdy, przenigdy nie pró-

bujcie ominąć portiera w białych rękawiczkach.

– Nie może pani tak po prostu tu wejść.

Unosi urękawiczoną łapę, jakby już sam jej widok wystarczył,

by odstraszyć plebs.

Page 5: Carrie w wielkim mieście

~ 41 ~

Niestety jego rękawiczka działa na mnie jak płachta na byka.

Nic nie rozjusza mnie równie mocno jak jakiś staruch, który mówi

mi, co mam robić.

– A niby jak miałabym się tu dostać? Wjechać konno?

– Proszę pani! – woła i zniesmaczony robi krok do tyłu. –

Niech pani powie, czego pani tu szuka. A jeśli nie potrafi pani

odpowiedzieć na to pytanie, proszę zacząć szukać gdzieś indziej.

Aha. Bierze mnie za jakąś dziwkę. Chyba jest przyślepy. Pra-

wie nie mam makijażu.

– Przyszłam się zobaczyć z Bernardem – odpowiadam cierpko.

– Z jakim Bernardem? – pyta surowym tonem, nie chcąc

ustąpić.

– Z Bernardem Singerem.

– Z p a n e m Singerem?

Ile to jeszcze będzie trwało? Gapimy się na siebie. Sytuacja

patowa. Pewnie wie, że przegrał. Przecież nie może zaprzeczyć,

że Bernard tu mieszka. Prawda?

– Zadzwonię do pana Singera – ustępuje w końcu.

Ostentacyjnie kroczy marmurowym holem, podchodząc do

kontuaru, na którym, obok notesu i telefonu, stoi ogromny bu-

kiet kwiatów. Wciska jakieś przyciski i czekając na połączenie

z Bernardem, nerwowo pociera szczękę.

– Pan Singer? – mówi do słuchawki. – Jest tutaj… – rzuca

mi wściekłe spojrzenie – … pewna, hmm, młoda o s o b a, któ-

ra chce się z panem zobaczyć. – Zerka w moją stronę i na jego

twarzy pojawia się wyraz rozczarowania. – Tak, dziękuję, sir. Na-

tychmiast skieruję ją na górę.

I kiedy już myślę, że udało mi się uwolnić od tego uciążliwe-

go portiera, staje przede mną drugi mężczyzna w uniformie ob-

sługujący windę. Mamy dwudziesty wiek i w ogóle, więc moż-

na by pomyśleć, że ludzie potrafi ą sami wcisnąć przycisk, ale

najwidoczniej lokatorzy Sutton Place są nieco na bakier z tech-

nologią.

– W czym mogę pomóc? – pyta.

Znowu?! Tylko nie to!

Page 6: Carrie w wielkim mieście

~ 42 ~

– Bernard Singer – mówię.

Mężczyzna wciska przycisk dziewiątego piętra i odchrząka

z dezaprobatą. Przynajmniej nie bombarduje mnie pytaniami.

Drzwi windy otwierają się przed małym holem z następnym

kontuarem, następnym bukietem kwiatów i wzorzystą tapetą na

ścianach. Na końcu korytarza widzę dwoje drzwi i dzięki Bogu

na progu jednych z nich stoi Bernard.

Więc tak wygląda legowisko geniusza, myślę, rozglądając się po

mieszkaniu. Bardzo zaskakujące. Nie ze względu na to, co w nim

jest, ale raczej ze względu na to, czego w nim nie ma.

Salon z wielodzielnymi oknami, przytulnym kominkiem i oka-

załymi regałami domaga się ukochanych, starawych mebli, lecz

stoi w nim jedynie poducha wypchana małymi kuleczkami. Z ja-

dalnią jest podobnie: mieszkają w niej tylko stół do ping-pon-

ga i dwa składane krzesła. Jest jeszcze sypialnia: ogromne łóżko

i ogromny telewizor. A na łóżku samotny śpiwór.

– Uwielbiam leżeć w łóżku i oglądać telewizję – mówi Ber-

nard. – Uważam, że to seksowne, a ty?

Już mam mu rzucić spojrzenie z cyklu „Nawet tego nie pró-

buj”, ale zauważam jego minę. Jest smutny.

– Niedawno się wprowadziłeś? – pytam wesoło, szukając ja-

kiegoś wytłumaczenia.

– Niedawno ktoś się wyprowadził – odpowiada.

– Kto?

– Moja żona.

– Jesteś żonaty? – piszczę.

Nie przyszło mi do głowy, że może być czyimś mężem. Co to za

mąż, który zaprasza do mieszkania ledwie poznaną dziewczynę?

– Byłem – poprawia mnie. – Ciągle zapominam, że to już

przeszłość. Rozwiedliśmy się miesiąc temu i jeszcze się nie przy-

zwyczaiłem.

– Więc b y ł e ś żonaty?

– Przez sześć lat. Ale wcześniej chodziliśmy z sobą przez dwa.

Page 7: Carrie w wielkim mieście

~ 43 ~

Osiem lat? Mrużę oczy i przeprowadzam w pamięci szybkie

obliczenia. Skoro jego związek trwał tyle czasu, to Bernard musi

mieć co najmniej trzydzieści lat. Albo trzydzieści jeden. Albo na-

wet… trzydzieści pięć?

Kiedy wydano jego pierwszą sztukę? Pamiętam, że o tym czy-

tałam, więc musiałam mieć co najmniej dziesięć lat.

– I jak? – pytam pospiesznie, żeby ukryć te wszystkie rozmy-

ślania.

– Co: jak?

– Jak było w małżeństwie?

– No cóż – śmieje się. – Niezbyt dobrze. Biorąc pod uwagę, że

jesteśmy już po rozwodzie.

Mija chwila, zanim udaje mi się dokonać emocjonalnej reka-

libracji. Kiedy tu szłam, na wyżynach mojej wyobraźni powsta-

wała wizja mnie i Bernarda razem – ten obrazek nie uwzględniał

jednak byłej żony. Zawsze zakładałam, że moja jedyna prawdzi-

wa miłość też będzie miała tylko jedną prawdziwą miłość: mnie.

Małżeństwo Bernarda jest w tej wizji równie potrzebne jak klucz

nastawny.

– Poza tym żona zabrała mi wszystkie meble. A ty? – pyta. –

Byłaś kiedyś zamężna?

Patrzę na niego zdumiona. Już mam powiedzieć, że w moim

wieku nie można nawet legalnie kupić alkoholu, ale zamiast tego

kręcę głową, jakbym i ja przeżyła zawód miłosny.

– Chyba oboje jesteśmy żałosnymi ofermami – mówi.

Wczuwam się w jego nastrój. W tej chwili Bernard wydaje

mi się szczególnie atrakcyjny. Mam nadzieję, że obejmie mnie

i pocałuje. Pragnę, żeby przycisnął mnie do tej swojej szczupłej

piersi. Zamiast tego siadam na wypchanym kuleczkami siedzisku.

– Dlaczego zabrała ci meble? – pytam.

– Moja żona?

– Myślałam, że jesteście po rozwodzie – przypominam mu.

– Jest na mnie wściekła.

– Nie możesz jej nakłonić, żeby je oddała?

– Nie sądzę. Nie.

Page 8: Carrie w wielkim mieście

~ 44 ~

– Dlaczego?

– Jest uparta. Boże. Jest uparta jak osioł. Zawsze taka była. To

dlatego tak daleko zaszła.

– Hmm.

Wyginam się uwodzicielsko na siedzisku.

Moje działania osiągają pożądany efekt: Bernard zastanawia

się, dlaczego myśli o byłej żonie, skoro zamiast tego mógłby się

skupić na uroczej młodej kobiecie, czyli na mnie. Po chwili pyta:

– Jesteś głodna?

– Ja zawsze jestem głodna.

– Za rogiem jest mała francuska restauracyjka. Moglibyśmy

tam pójść.

– Wspaniale – mówię, zrywając się z miejsca, mimo że sło-

wo „francuska” kojarzy mi się z restauracją w Hartford, dokąd

chodziłam z moim byłym chłopakiem Sebastianem, który potem

rzucił mnie dla mojej najlepszej przyjaciółki Lali.

– Lubisz francuską kuchnię? – pyta Bernard.

– Uwielbiam – odpowiadam.

Sebastian i Lali to już zamierzchła przeszłość. Poza tym je-

stem teraz z Bernardem Singerem, a nie z jakimś pokręconym

licealistą.

Okazuje się, że „mała francuska restauracyjka za rogiem”

znajduje się kilka przecznic dalej i niezupełnie jest „mała”. To

La Grenouille. Miejsce tak sławne, że nawet ja o nim słyszałam.

Bernard z zakłopotaniem spuszcza głowę, kiedy kelner wita

go słowami:

– Bonsoir, monsieur Singer. Mamy dla pana ten sam stolik

co zwykle.

Z zaciekawieniem spoglądam na Bernarda. Dlaczego nie po-

wiedział, że jest stałym klientem, skoro najwidoczniej bez prze-

rwy tu przychodzi?

Kelner bierze dwie karty dań, z gracją przechyla głowę i pro-

wadzi nas do uroczego stolika przy oknie.

Potem Pan Smoking odsuwa moje krzesło, rozkłada moją ser-

wetkę i kładzie mi ją na kolanach. Przestawia moje kieliszki do

Page 9: Carrie w wielkim mieście

~ 45 ~

wina, unosi widelec, uważnie go ogląda, a gdy widelec pomyślnie

przechodzi przegląd, odkłada go obok mojego talerza. Szczerze

mówiąc, wszystkie te zabiegi są trochę krępujące. Kiedy kelner

w końcu się wycofuje, spoglądam na Bernarda w poszukiwaniu

pomocy.

Bernard studiuje menu.

– Nie mówię po francusku. A ty? – pyta.

– Un peu*. – Naprawdę?

– Vraiment**. – Musiałaś chodzić do bardzo dobrej szkoły. Jedynym językiem

obcym, jakiego ja się nauczyłem, był język pięści.

– Ha.

– Okazałem się zresztą bardzo pojętny – mówi, markując cio-

sy w powietrzu. – Nie miałem innego wyjścia. W dzieciństwie

byłem chucherkiem i ulubionym workiem treningowym innych

chłopaków.

– Przecież jesteś bardzo wysoki – zauważam.

– Urosłem dopiero w wieku osiemnastu lat. A ty?

– Ja przestałam rosnąć w wieku sześciu.

– Ha, ha, ha. Zabawna jesteś.

Kiedy rozmowa zaczyna się rozkręcać, wraca kelner z butel-

ką białego wina.

– Pańskie pouilly-fuissé, monsieur Singer.

– O, dziękuję – mówi Bernard, znowu onieśmielony.

To wszystko wydaje się bardzo dziwne: jego mieszkanie, ta

restauracja, wino – Bernard musi być bogatym człowiekiem.

Dlaczego w takim razie uparcie udaje, że nim nie jest? A raczej

że to wszystko jest brzemieniem, które z jakiegoś powodu musi

nosić?

Nalewanie wina to kolejny rytuał. Kiedy dobiega końca, wzdy-

cham z ulgą.

– Irytujące, prawda? – mówi Bernard, odgadując moje myśli.

* (fr.) Trochę.

** (fr.) Naprawdę.

Page 10: Carrie w wielkim mieście

~ 46 ~

– Dlaczego w takim razie pozwalasz im to robić?

– To ich uszczęśliwia. Gdybym nie powąchał korka, poczuli-

by się bardzo zawiedzeni.

– Może nawet straciłbyś swój specjalny stolik.

– Od lat próbuję usiąść przy tamtym – pokazuje pusty stolik

w głębi sali. – Ale mi nie pozwalają. To Syberia – dodaje drama-

tycznym szeptem.

– Tam jest zimniej?

– Można zamarznąć.

– A tutaj?

– Tutaj jest równik. – Na chwilę milknie. – Ty też jesteś na

równiku. – Wyciąga dłoń i bierze mnie za rękę. – Podoba mi się,

że jesteś taka przebojowa.

Dla Bernarda szef kuchni daje z siebie wszystko. Po paraliżują-

cym żołądek posiłku z siedmiu dań – między innymi zupy, sufl etu,

dwóch deserów i jakiegoś przepysznego wina deserowego, które

smakuje jak ambrozja – spoglądam na zegarek i odkrywam, że

właśnie minęła północ.

– Powinnam już iść.

– Dlaczego? Zmienisz się w dynię?

– Coś w tym rodzaju – mówię, myśląc o Peggy.

Jego następny ruch wisi w powietrzu, obracając się jak leni-

wa kula dyskotekowa.

– Chyba powinienem cię odprowadzić – mówi w końcu.

– I popsuć cały efekt? – pytam ze śmiechem.

– Dawno tego nie robiłem. A ty?

– Och, ja jestem w tym ekspertką – droczę się.

Idąc w stronę mojego mieszkania, trzymamy się za ręce i we-

soło nimi machamy.

– Dobranoc, kotku – mówi, zatrzymując się przed moimi

drzwiami.

Stoimy skrępowani, aż w końcu Bernard decyduje się na ruch.

Dotyka mojej brody, lekko ją unosi i pochyla się do pocałunku.

Page 11: Carrie w wielkim mieście

~ 47 ~

Na początku jest delikatny i kulturalny, potem coraz bardziej na-

miętny i kończy tuż przed przekroczeniem niewidzialnej grani-

cy pożądania.

Pocałunek doprowadza mnie do stanu bliskiego omdleniu. Ber-

nard patrzy na mnie tęsknym wzrokiem, ale ostatecznie decydu-

je się na dżentelmeńskie cmoknięcie w policzek i ściska mi dłoń.

– Zadzwonię jutro, dobrze?

– Dobrze. – Ledwie oddycham.

Patrzę, jak niespiesznie odchodzi w noc. Na rogu odwraca się

i macha. Kiedy znika, wślizguję się do budynku.

Skradam się korytarzem w stronę mieszkania, opierając się

palcami o groszkową ścianę, i zastanawiam się, dlaczego ktoś po-

malował ją na tak brzydki odcień zieleni. Podchodzę do drzwi

i ostrożnie wkładam klucz w pierwszy zamek. Zasuwa odskaku-

je z niepokojącym brzękiem.

Wstrzymuję oddech, zastanawiając się, czy Peggy to usłysza-

ła, a jeśli tak, co teraz zrobi. Mija jednak kilka sekund i nic nie

słyszę, więc próbuję otworzyć drugi zamek.

Tym razem klucz też przekręca się bez problemu, więc za chwi-

lę powinnam wejść do środka. Chwytam za gałkę i próbuję otwo-

rzyć drzwi, ale nie chcą się ruszyć.

O co chodzi? Może Peggy wcale nie zaryglowała drzwi i za-

miast je otworzyć, zwyczajnie je zamknęłam. Nie podejrzewam

Peggy o taką uprzejmość, ale dla pewności próbuję przekręcić

klucz w drugą stronę.

Na próżno. Drzwi uchylają się dokładnie na jedną szesnastą

cala, a dalej nie chcą ustąpić, jakby ktoś podparł je jakimś cięż-

kim meblem.

Zamek antywłamaniowy, myślę, czując rosnącą panikę. To

metalowy pręt, który biegnie w poprzek drzwi i można go prze-

sunąć tylko od wewnątrz. Mamy go używać wyłącznie w wyjąt-

kowych sytuacjach, takich jak wojna jądrowa, przerwa w dosta-

wie energii albo atak zombi. Najwidoczniej Peggy postanowiła

jednak złamać własną głupią zasadę i wykorzystała zamek, żeby

dać mi nauczkę.

Page 12: Carrie w wielkim mieście

Cholera. Mogę albo ją obudzić, albo spać na korytarzu.

Drapię w drzwi.

– L’il – szepczę, z nadzieją, że moja współlokatorka jeszcze

nie śpi i mnie usłyszy. – L’il?

Cisza.

Osuwam się na podłogę i opieram plecami o ścianę. Czy Peggy

naprawdę aż tak mnie nienawidzi? Dlaczego? Co ja jej zrobiłam?

Mija następne pół godziny i w końcu się poddaję. Zwijam się

w kłębek, przyciskając do piersi torebkę, i próbuję zasnąć.

Potem chyba rzeczywiście zasypiam, bo następną rzeczą, jaką

słyszę, jest szept L’il:

– Carrie? Nic ci się nie stało?

Otwieram oczy, zastanawiając się, gdzie, u diabła, jestem, i co,

u diabła, robię na tym korytarzu.

Potem wszystko sobie przypominam: Peggy i jej cholerny za-

mek antywłamaniowy.

L’il przykłada palec do ust i daje mi znak, żebym weszła do

środka.

– Dzięki – mówię, bezgłośnie poruszając wargami.

Kiwa głową i cicho zamykamy drzwi. Przystaję na chwilę, na-

słuchując jakichś dźwięków od strony pokoju Peggy, ale w miesz-

kaniu panuje cisza.

Sięgam w stronę zasuwy i znowu zamykam nas w środku.

Page 13: Carrie w wielkim mieście

Spis treści

CZĘŚĆ PIERWSZA

Głupim szczęście sprzyja

Rozdział pierwszy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 9

Rozdział drugi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 17

Rozdział trzeci . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 23

Rozdział czwarty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 32

Rozdział piąty. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 40

Rozdział szósty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 49

Rozdział siódmy. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 64

Rozdział ósmy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 73

Rozdział dziewiąty. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 83

CZĘŚĆ DRUGA

Ugryźć Wielkie Jabłko

Rozdział dziesiąty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 93

Rozdział jedenasty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 103

Rozdział dwunasty. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 109

Rozdział trzynasty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 122

Rozdział czternasty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 129

Rozdział piętnasty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 141

Rozdział szesnasty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 150

Page 14: Carrie w wielkim mieście

Rozdział siedemnasty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 157

Rozdział osiemnasty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 167

Rozdział dziewiętnasty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 174

Rozdział dwudziesty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 183

Rozdział dwudziesty pierwszy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 191

Rozdział dwudziesty drugi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 201

Rozdział dwudziesty trzeci . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 209

Rozdział dwudziesty czwarty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 225

Rozdział dwudziesty piąty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 232

Rozdział dwudziesty szósty. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 239

Rozdział dwudziesty siódmy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 245

Rozdział dwudziesty ósmy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 253

Rozdział dwudziesty dziewiąty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 259

CZĘŚĆ TRZECIA

Wyjazdy i przyjazdy

Rozdział trzydziesty. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 269

Rozdział trzydziesty pierwszy. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 283

Rozdział trzydziesty drugi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 295

Rozdział trzydziesty trzeci . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 300

Rozdział trzydziesty czwarty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 306

Rozdział trzydziesty piąty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 317

Rozdział trzydziesty szósty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 323

Rozdział trzydziesty siódmy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 332

Rozdział trzydziesty ósmy. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 340

Rozdział trzydziesty dziewiąty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 350

Page 15: Carrie w wielkim mieście
Page 16: Carrie w wielkim mieście

Nowy Jork, glamour

i cztery przyjaciółki Szalone przyj cia, ekstrawaganckie stroje, romanse, ironiczne poczucie humoru oraz si a kobiecej przyja ni Carrie, Samanthy, Mi-randy i Charlotte.

Carrie przyje d a do Nowego Jorku, gdzie od razu tra a w kr gi artystycznej bohemy, pisze swoj pierwsz sztuk , spotyka swoj pierwsz mi o i prze ywa swój pierwszy raz. I to wcale nie z tym, kogo si spodziewacie.

Candace Bushnell jak zwykle napisa a wiet-n powie , nie pozbawion tak e brutalnej prawdy o yciu w Wielkim Mie cie.

Dla wszystkich wielbicielek serialu „Seks w wielkim mieście”