Blondynka na Kubie - fragment

22
ROZDZIA¸ 1 Wyspa tajemnic Hawana by∏a goràca. Po parnym dniu zaczyna∏a si´ jeszcze bardziej upal- na noc, kiedy barman bez pami´ci la∏ rum do lodowatych drinków z liÊçmi mi´ty, a przez otwarte drzwi na ulic´ p∏yn´∏a kubaƒska muzyka. Pulchne nie- mieckie turystki zrywa∏y z ramion ˝akiety i chustki, dajàc si´ porwaç do taƒca gi´tkim Kubaƒczykom. Kiedy przyciskali bràzowe palce do ich ró˝owych ple- ców, powietrze g´stnia∏o od westchnieƒ i milczàcej zgody na wszystko, co mog∏oby si´ wydarzyç. Kontrabas nape∏nia∏ ciemnoÊç erotycznym wezwaniem, pot´gowanym przez goràczkowe marakasy i studzonym przez t´sknie rozmarzonà tràbk´. Niemki lgn´∏y do swoich kubaƒskich partnerów, zapominajàc, ˝e w swojej ojczyênie sà statecznymi matkami i ˝onami równie jak one grubych Niemców, z którymi od czterdziestu lat pijà przed telewizorem wieczorne piwo. Niewa˝ne by∏o to, ˝e obejmujàcy je Kubaƒczycy nie majà przesz∏oÊci, imion i ani grosza przy duszy. Byli tak samo anonimowi jak muzyka. W takà noc wszystko by∏o mo˝liwe. Po wypiciu trzeciego mojito 1 , zobaczy∏am, ˝e do taƒca przy∏àcza si´ s∏ony wiatr znad morza i chudy koƒ zaprz´˝ony do doro˝ki. Nawet kamienie w bru- kowanej ulicy podrygiwa∏y pod moimi stopami, wi´c zerwa∏am si´ z miejsca i wpad∏am w czyjeÊ ramiona, gotowa poddaç si´ im w porywajàcym rytmie, bio- dro przy biodrze, policzek przy policzku, gdy nagle mój partner i ja spojrzeliÊmy sobie w oczy. Âwiat zatrzyma∏ si´ na u∏amek sekundy, podczas którego czym pr´- dzej roz∏àczyliÊmy d∏onie i odskoczyliÊmy na bezpiecznà odleg∏oÊç – ja i on, czyli pulchna Niemka o dekolcie g∏´bokim jak Rów Mariaƒski, w którym ko∏ysa∏y si´ dwie go∏e, ró˝owe dynie. 7 1 Mojito (hiszp.) – ulubiony drink Ernesta Hemingwaya i do dziÊ najbardziej popularny na Kubie, sk∏adajàcy si´ z bia∏ego rumu, soku z limonów, cukru, Êwie˝ych liÊci mi´ty, wody sodowej i lodu.

description

ROZDZIA¸1 1 Mojito (hiszp.) – ulubiony drink Ernesta Hemingwaya ido dziÊ najbardziej popularny na Kubie, sk∏adajàcy si´ zbia∏ego rumu, soku zlimonów, cukru, Êwie˝ych liÊci mi´ty, wody sodowej ilodu. 7 8 Kuba to wyspa tajemnic. Nie ma tu niczego, a jednak jest wszystko. 9 Pi´çdziesi´cioletnie samochody sà tak samo wiecznie m∏ode, jak kubaƒska rewolucja. Wyglàdajà jak triumfalna, nie koƒczàca si´ parada eksponatów, które z muzeów uciek∏y na wolnoÊç. 10

Transcript of Blondynka na Kubie - fragment

ROZDZIA¸ 1

Wyspa tajemnic

Hawana by∏a goràca. Po parnym dniu zaczyna∏a si´ jeszcze bardziej upal-na noc, kiedy barman bez pami´ci la∏ rum do lodowatych drinków z liÊçmimi´ty, a przez otwarte drzwi na ulic´ p∏yn´∏a kubaƒska muzyka. Pulchne nie-mieckie turystki zrywa∏y z ramion ˝akiety i chustki, dajàc si´ porwaç do taƒcagi´tkim Kubaƒczykom. Kiedy przyciskali bràzowe palce do ich ró˝owych ple-ców, powietrze g´stnia∏o od westchnieƒ i milczàcej zgody na wszystko, comog∏oby si´ wydarzyç.

Kontrabas nape∏nia∏ ciemnoÊç erotycznym wezwaniem, pot´gowanym przezgoràczkowe marakasy i studzonym przez t´sknie rozmarzonà tràbk´. Niemkilgn´∏y do swoich kubaƒskich partnerów, zapominajàc, ˝e w swojej ojczyênie sàstatecznymi matkami i ˝onami równie jak one grubych Niemców, z którymi odczterdziestu lat pijà przed telewizorem wieczorne piwo. Niewa˝ne by∏o to, ˝eobejmujàcy je Kubaƒczycy nie majà przesz∏oÊci, imion i ani grosza przy duszy.Byli tak samo anonimowi jak muzyka. W takà noc wszystko by∏o mo˝liwe.

Po wypiciu trzeciego mojito1, zobaczy∏am, ˝e do taƒca przy∏àcza si´ s∏onywiatr znad morza i chudy koƒ zaprz´˝ony do doro˝ki. Nawet kamienie w bru-kowanej ulicy podrygiwa∏y pod moimi stopami, wi´c zerwa∏am si´ z miejscai wpad∏am w czyjeÊ ramiona, gotowa poddaç si´ im w porywajàcym rytmie, bio-dro przy biodrze, policzek przy policzku, gdy nagle mój partner i ja spojrzeliÊmysobie w oczy. Âwiat zatrzyma∏ si´ na u∏amek sekundy, podczas którego czym pr´-dzej roz∏àczyliÊmy d∏onie i odskoczyliÊmy na bezpiecznà odleg∏oÊç – ja i on, czylipulchna Niemka o dekolcie g∏´bokim jak Rów Mariaƒski, w którym ko∏ysa∏y si´dwie go∏e, ró˝owe dynie.

7

1 Mojito (hiszp.) – ulubiony drink Ernesta Hemingwaya i do dziÊ najbardziej popularny na Kubie, sk∏adajàcy si´z bia∏ego rumu, soku z limonów, cukru, Êwie˝ych liÊci mi´ty, wody sodowej i lodu.

8

Skoczy∏am w bok i prawie natychmiast chwyci∏ mnie w pasie inny tancerz,o bezpiecznie koÊcistych r´kach, w kraciastej koszuli i kapeluszu skrywajàcym pó∏twarzy. Taƒczy∏ jak szatan.

Nigdy wczeÊniej nie widzia∏am, ̋ eby ludzie tak nami´tnie oddawali si´ mu-zyce. Ani w Argentynie, gdzie po zapadni´ciu zmroku w portowych barachrozbrzmiewa∏o tango, ani w Kolumbii, gdzie od rana do wieczora królowa∏a sal-sa, ani podczas plemiennych ceremonii w d˝ungli amazoƒskiej czy w Afryce,gdzie muzyka mia∏a otwieraç wrota do Êwiata niewidzialnego oczom zwyk∏ychÊmiertelników.

Muzyka na Kubie jest elektrownià, do której od urodzenia jest pod∏àczonyka˝dy cz∏owiek, wi´c gdy tylko zaczyna graç, Kubaƒczyk zrywa si´ do taƒca i z ka˝-dà minutà ∏aduje si´ zapasem energii do ˝ycia.

Nagle przypomnia∏ mi si´ Fidel Castro, który wczoraj wieczorem w telewi-zji przez cztery godziny pokazywa∏ lodówki i wiatraki, z oburzeniem wskazujàc,˝e zu˝ywajà za du˝o energii elektrycznej. Gro˝àc palcem przeszed∏ kilka krokówdalej do mniejszego wiatraka z niebieskimi skrzyd∏ami, odwróci∏ si´ do kameryi powiedzia∏:

– Oto jest dobry wiatrak! Energooszcz´dny!Kamera przenios∏a si´ na twarz rozradowanej Kubanki, która klaszczàc ze

szcz´Êcia w r´ce powiedzia∏a:– To jest mój nowy wiatrak! Kupi∏am go dzi´ki naszemu Fidelowi, ale to nie

jest jedyny prezent, jaki dostaliÊmy od naszego jefe el comandante, wodza, bo pierw-szà rzeczà, jakà nam da∏, by∏a rewolucja i wyzwolenie Kuby!

Fidel Castro wyst´powa∏ w telewizji prawie codziennie, opowiadajàc o spra-wach najbli˝szych Kubaƒczykom – o imperializmie Ameryki, o terrorystachnies∏usznie pozostawionych na wolnoÊci, o potkni´ciach wrogich rzàdów, a tak-˝e o najnowszych garnkach ciÊnieniowych do gotowania ry˝u, sprowadzonychz bratniego kraju – Chin, podajàc przy tym szczegó∏owy przepis ich obs∏ugi,w którym równie˝ zawarte by∏o polecenie oszcz´dzania energii elektrycznej. Dogarnka nale˝y wsypaç ry˝, zalaç go wodà, szczelnie zamknàç, doprowadziç dowrzenia, a nast´pnie zgasiç gaz, pozostawiajàc ry˝ w zamkni´tym garnku „a˝ doj-dzie”. Garnek kosztuje 120 peso. Miesi´czna pensja Kubaƒczyka wynosi 240 peso.Butelka wody mineralnej kosztuje 24 peso, kilogram mi´sa bez kartek – 66 peso,jedno jajko – 2 peso. Ka˝dy Kubaƒczyk dostaje przydzia∏ na zakup trzech kilogra-mów ry˝u miesi´cznie, 25 deka fasoli, tyle samo oleju, odrobin´ kawy i paruinnych produktów w niewielkich iloÊciach. Wo∏owiny nie mo˝na kupiç od kilkulat. Dzieci do roku ˝ycia dostajà miesi´cznie dwie butelki mleka, starsze majàprzydzia∏ mleka w proszku.

Bilet na autobus miejski w Hawanie kosztuje 20 centavos, czyli mniej ni˝2 polskie grosze, ale za bilet autobusowy z Hawany do odleg∏ego o cztery godzi-ny miasta Santa Clara trzeba zap∏aciç ponad czterysta peso. Jak mo˝liwe jest tu

˝ycie na co dzieƒ? Jak Kubaƒczykom udaje si´ prze˝yç do koƒca miesiàca? Skàdbiorà si∏´, radoÊç i nadziej´? A mo˝e tu nie ma nadziei?…

Po ulicach Hawany je˝d˝à stare amerykaƒskie samochody. Po kilku dniachuÊwiadomi∏am sobie, ˝e wszystkie te okràg∏e fordy, chevrolety i buicki z lat pi´ç-dziesiàtych to rówieÊnicy kubaƒskiej rewolucji. Pojawi∏y si´ na wyspie jakonajnowsze modele Êwiatowej motoryzacji tu˝ przed tym, gdy w∏adz´ na Kubieprzejà∏ rzàd rewolucyjny. I razem z rewolucjà zacz´∏y dojrzewaç. I choç to brzminieprawdopodobnie, pi´çdziesi´cioletnie samochody sà dziÊ na wyspie tak samowiecznie m∏ode, jak kubaƒska rewolucja. Wyglàdajà jak triumfalna, nie koƒczàcasi´ parada eksponatów, które z muzeów uciek∏y na wolnoÊç.

Kuba to wyspa tajemnic. Nie ma tu niczego, a jednak jest wszystko. Nie malekarstw, ale wszyscy sà zdrowi. Nie ma ˝ywnoÊci, ale nikt nie g∏oduje. Nie mapieni´dzy, ale wszyscy sà zamo˝ni. Brakuje swobód obywatelskich, ale nie ma ̋ e-braków ani bezdomnych dzieci na ulicach.

Ka˝dy obywatel dostaje w pracy darmowy obiad. Ka˝de dziecko dostajew szkole dwa posi∏ki. Ka˝dy uczeƒ jest pionierem i przychodzi do szko∏y w bia-∏ej koszuli i czerwonej chustce na szyi. Kim chcà zostaç gdy dorosnà?

– Seremos como el Ché! – odpowiadajà bez wahania. – B´dziemy tacy jak Che!

9

Kuba to wyspa tajemnic.Nie ma tu niczego, a jednak jest wszystko.

Che Guevara to idealny wzór do naÊladowania – m∏ody, wykszta∏co-ny lekarz, który podczas podró˝y po Ameryce Po∏udniowej odkrywa, ˝eÊwiat jest niesprawiedliwy, wi´c sprzeciwia si´ z∏u i próbuje je naprawiç.W dodatku jest przystojny, inteligentny, uczciwy, ∏agodny, wspó∏czujàcyi kocha swoich rodziców. Jest bardziej bohaterski od Supermana, a co naj-wa˝niejsze – jest prawdziwy. Nie powsta∏ w wyobraêni pisarza ani re˝ysera;naprawd´ ˝y∏, walczy∏ i pisa∏.

Na jednej z tylnych, zapomnianych uliczek, dokàd nigdy nie docierajà tury-Êci, znalaz∏am ksi´garni´. W ma∏ym pokoju sta∏y ciasno st∏oczone drewniane rega∏ype∏ne ksià˝ek, które le˝a∏y te˝ na parapetach, sto∏ach, krzes∏ach i na pod∏odze.Mi´dzy nimi drzema∏a nieco zakurzona Kubanka.

Obok podr´cznika o gatunkach drewna z biciem serca znalaz∏am kilkanaÊciewyblak∏ych numerów magazynu National Geographic – czy to nie dziwne w kra-ju, który od lat prowadzi wojn´ z Amerykà?…

Wczoraj wieczorem w telewizji Fidel Castro opowiada∏ w jaki sposób „ten,no ten, jak mu tam… Bush” znowu skompromitowa∏ si´ przed Êwiatem. Przys∏ynnym Maleconie, czyli bulwarze nadmorskim w Hawanie nieustannie trwakampania antyamerykaƒska. Ostatnio powieszono tam jedno ze zdj´ç opubli-kowanych w mi´dzynarodowej prasie, a przedstawiajàce amerykaƒskich˝o∏nierzy zn´cajàcych si´ nad irackimi wi´êniami. Domalowano na nim ogrom-nà czarnà swastyk´.

Oryginalny numer magazynu National Geographic z 1930 roku, z czarno-bia-∏ymi zdj´ciami zimnego Tybetu na ok∏adce, zrobi∏ si´ niespodziewanie bardzogoràcy. Od∏o˝y∏am go na stó∏ i nagle zobaczy∏am kompletny zestaw dzie∏ CheGuevary. Wzi´∏am do r´ki pierwszy tom i otworzy∏am na przypadkowej stronie.Che pisa∏:

„Zwyczajowym i bardzo wa˝nym elementem wyposa˝enia ˝o∏nierza jest ty-toƒ – w postaci papierosów, cygar czy te˝ fajki. Dym z tytoniu jest wspania∏ymtowarzyszem samotnego ˝o∏nierza”.

Pochwa∏a palenia tytoniu i uzale˝nienia od nikotyny napisana przez lekarza,w dodatku od dzieciƒstwa chorego na astm´!

Nie mówi∏am, ˝e Kuba to wyspa tajemnic? Przyjecha∏am na Kub´ po to, ˝e-by odkryç prawd´. Jak si´ wkrótce potem okaza∏o, moimi towarzyszami w tejpodró˝y mieli byç Flegmatyczny Anglik, Szalony Hiszpan i niezliczone zast´pytajnych agentów.

10

Pi´çdziesi´cioletnie samochodysà tak samo wiecznie m∏ode,

jak kubaƒska rewolucja.Wyglàdajà jak triumfalna,

nie koƒczàca si´ paradaeksponatów, które z muzeów

uciek∏y na wolnoÊç.

ROZDZIA¸ 2

Wielb∏àdy w Hawanie

To by∏ potwór. Ogromny, d∏ugi, garbaty, ryczàcy i ró˝owy jak landrynka.Wy∏oni∏ si´ zza zakr´tu dyszàc wielkà paszczà, a potem stanà∏ przy kraw´˝niku,wypluwajàc z siebie ma∏e ludziki. Wyglàdali jak niejadalne resztki wi´kszegoobiadu. Mnie te˝ czeka∏ ten los. Garbaty potwór zwany wielb∏àdem – camello –to najtaƒszy i najwi´kszy hawaƒski autobus miejski zrobiony z masy ˝elaza do-czepionej do kawa∏ka ci´˝arówki.

Odwa˝nie stan´∏am w t∏umie udeptujàcym chodnik. Kubaƒczycy tworzyliteoretycznà kolejk´, bo ka˝da nowa osoba rzuca∏a w t∏um sakramentalne pytanie:

– Último?2 Kto jest ostatni?– Soy yo! – odpowiedzia∏am podnoszàc r´k´. – To ja!I od razu poczu∏am si´ lepiej, bo przyjemnie jest pomyÊleç, ˝e kolejka na-

rasta z ty∏u, a nie przede mnà. Tak mi si´ przynajmniej wydawa∏o. Dzieƒ by∏goràcy, Kubaƒczycy nie stali sznurkiem jeden za drugim, tylko rozproszeniw nielicznych plamach cienia, zaj´ci lizaniem lodów lub ponadczasowym spo-glàdaniem w horyzont. Trzeba umieç czekaç jeÊli si´ jest Kubaƒczykiem. Ka˝dygoÊç na Kubie szybko powinien si´ tej sztuki nauczyç.

Po godzinie, kiedy zacz´∏am ju˝ usychaç z pragnienia, a moje nogi wi´d∏ypod ci´˝arem plecaka ze sprz´tem fotograficznym i filmowym, z którym nigdysi´ nie rozstaj´, nagle t∏um drgnà∏. Odszuka∏am oczami Kubank´ w czerwonejbluzce i twarzy pomarszczonej jak Êwie˝o zaorana ziemia. Rzuci∏a mi podekscy-towane spojrzenie. Zza zakr´tu wytoczy∏ si´ potwór.

Z przodu mia∏ wyszczerzonà mask´ czo∏gopodobnej radzieckiej ci´˝a-rówki, do której doczepiono trzeszczàce, nienaturalnie wygi´te ˝elazne cia∏o.Konstruktor cz´Êci pasa˝erskiej zaprojektowa∏ wn´trze dwupoziomowe, przy

13

2 Último? (hiszp., czyt. ultimo, z akcentem na „u”) – ostatni, tu w znaczeniu: kto jest ostatni w kolejce?

czym wy˝szy poziom wyst´puje w cz´Êci przedniej i tylnej, a poÊrodku pod∏o-ga wraz z dachem drastycznie opada, przez co pojazd wyglàda tak, jakby oprócz∏adunku pasa˝erów nosi∏ równie˝ na sobie dwa wielb∏àdzie garby. Dzi´ki temuby∏ nieprawdopodobnie d∏ugi.

– Miramar? – zapyta∏am mojej znajomej Kubanki. Miramar to nazwa dziel-nicy w Hawanie.

– Si, si – odpowiedzia∏a, zaciskajàc w garÊci dwie siatki i r´k´ towarzyszàcejjej dziewczynki.

Nagle na chodniku zrobi∏o si´ ciasno. Nikt nie wiedzia∏ w którym do-k∏adnie miejscu zatrzyma si´ autobus, wi´c ludzie na wszelki wypadek t∏oczylisi´ przy kraw´˝niku, gotowi w ka˝dej chwili przemieÊciç si´ bardziej w pra-wo lub w lewo. WczeÊniejsze ustalanie porzàdku kolejki wyda∏o mi si´ terazczynnoÊcià ÊciÊle hobbystycznà, bo kiedy nadszed∏ czas dzia∏ania, nikt nieprzejmowa∏ si´ kolejnoÊcià nadchodzenia, bo silniejsi i m∏odsi zajmowalipierwsze rz´dy.

Po twarzach bi∏ nas wiatr zmieszany ze spalinami przeje˝d˝ajàcych samo-chodów, a ró˝owy gigant p´dzi∏ po ostatniej prostej, powodujàc g´stnienie ∏okci,kolan, g∏ów i oddechów oczekujàcych. Nagle t∏um ruszy∏ przed siebie jak wiel-ka ciasno zbita kula, porywajàc ze sobà nawet takie obce jej elementy jak moja

14

Garbaty potwór zwanywielb∏àdem – camello

– to najtaƒszyi najwi´kszy autobus

zrobiony z masy ˝elazadoczepionej do kawa∏ka

ci´˝arówki.

skromna osoba. Nie musia∏am wykonaç ˝adnego ruchu stopami – zosta∏amuniesiona wraz z t∏umem we w∏aÊciwym kierunku i postawiona z powrotem naziemi. Tu˝ przed sobà mia∏am Kubank´ w czerwonej bluzce, której postanowi-∏am nie odst´powaç na krok – co ostatecznie mi si´ uda∏o, choç ze skutkiemprzeciwnym ni˝ ten, na który liczy∏am.

Rozp´dzony camello minà∏ przystanek, jakby go w ogóle nie zauwa˝y∏. Ludê-mi szarpnà∏ gwa∏towny podmuch czarnego powietrza, a potem t∏um zwiotcza∏i rozpad∏ si´ na kawa∏ki.

– By∏ pe∏en – powiedzia∏a Kubanka z siatkami. – Nawet si´ nie zatrzyma∏.– I co teraz?– Przyjedzie nast´pny.– Kiedy? – zdà˝y∏am zapytaç, ale nie us∏ysza∏am odpowiedzi, bo ludzie na-

gle rzucili si´ do biegu.

Na horyzoncie zarycza∏ nast´pny ró˝owy potwór z dwoma garbami i radziec-kà szcz´kà. Kubanka bieg∏a ciàgnàc za sobà dziewczynk´, za nimi ja, przyciskajàcdo siebie plecak pe∏en sprz´tu, mimowolnie dostosowujàc si´ do rytmu przebo-ju „Nights on Broadway”, który zalewa∏ ulic´ z g∏oÊników ustawionych na szczycieschodów wiodàcych do Kapitolu.

Budynek Kapitolu w sercu Hawany jest prawie identyczny jak Kapitol w Wa-szyngtonie. Kubaƒska rewolucja od prawie pi´çdziesi´ciu lat toczy si´ wÊródstarych amerykaƒskich samochodów i budynków wzniesionych przez magnatówamerykaƒskiego przemys∏u, którym rzàd w Hawanie odebra∏ i znacjonalizowa∏posiad∏oÊci na mocy specjalnych ustaw. Tak zacz´∏a si´ gorzka wojna mi´dzy Ame-rykà a Kubà. A teraz bieg∏am ulicà w centrum Hawany, mijajàc kino, w którymwyÊwietlany jest film o Rayu Charlesie, a do biegu i walki o zaj´cie miejsca w po-twornym kubaƒskim ró˝owym autobusie przygrywa∏a nam instrumentalna wersjaamerykaƒskiego przeboju zespo∏u Bee Gees. Wyda∏o mi si´ to tak komiczne, ˝ezacz´∏am si´ Êmiaç.

– No se preocupe! Nie martw si´! – rzuci∏a mi w biegu Kubanka z siatkami,myÊlàc pewnie, ˝e wpadam w panik´. – Wszystko b´dzie dobrze!

W nast´pnej chwili zosta∏yÊmy wessane przez t∏um Kubaƒczyków t∏oczàcychsi´ przy drzwiach. Znów zosta∏am uniesiona nad ziemi´, jednak tym razem z ka˝-dà sekundà oddala∏am si´ od autobusu, tracàc z oczu nawet czerwonà bluzk´ mojejznajomej Kubanki. W∏àczy∏am do akcji ∏okcie i kolana, napotykajàc po drodzedziesiàtki innych ∏okci i kolan, a˝ wreszcie zbli˝y∏am si´ do drzwi na tyle blisko,˝e uczepi∏am si´ ich r´kami i postanowi∏am nie puszczaç. T∏um musia∏ wyczuçmojà determinacj´, bo przesta∏ si´ opieraç i zosta∏am wrzucona do Êrodka. Chwy-ci∏am si´ za rur´, usi∏ujàc zachowaç równowag´. Autobus by∏ pe∏en, ale wcià˝wsiadali nast´pni. Miejsca siedzàce ju˝ dawno zosta∏y zaj´te przez najszybszychm∏odych Kubaƒczyków.

15

Wreszcie t∏um przesta∏ si´ poruszaç i wydawa∏o si´, ˝e jest to w∏aÊciwy mo-ment na zamkni´cie drzwi i rozpocz´cie podró˝y, gdy nagle nad naszymi g∏owamiktoÊ zaczà∏ krzyczeç.

– Przechodziç, przechodziç dalej! W Êrodku jest jeszcze ca∏kiem luêno! Prze-chodziç, przechodziç dalej!

Ka˝demu kierowcy zawsze towarzyszy asystent w bia∏ej koszuli, któryprzyjmuje aluminiowe monety o wartoÊci 20 centavos, czyli op∏at´ za prze-jazd, dokumentowanà ma∏ymi biletami, którymi zas∏ana jest pod∏oga autobusu.Zadaniem asystenta jest te˝ odpowiednie upchni´cie ludzi w autobusie, boch´tnych na przejazd jest zawsze wi´cej ni˝ miejsc. A Kubaƒczycy po wtar-gni´ciu do wn´trza zastygajà w rodzaju cierpliwej rezygnacji.

– Przechodziç dalej, mówi´ wam! – rykn´∏a asystentka, która wspi´∏a si´ nastalowà barierk´ i przycisn´∏a policzek do sufitu, ̋ eby mieç lepszy widok na wn´-trze autobusu. – Przechodziç dalej, na Êrodku jest puste miejsce!

Na schodkach t∏oczyli si´ ostatni pasa˝erowie, na chodniku czekali nast´pni.Ludzie w Êrodku trwali nieruchomo. Ten i ów tylko poruszy∏ oczami.

– Przesuwaç si´, przechodziç do ty∏u! – krzycza∏a asystentka kierowcy. Ludzies∏uchali jej jak znanego na pami´ç refrenu powtarzanego do znudzenia we wszyst-kich autobusach Hawany. – Przechodziç! Bo jak nie, to autobus dalej nie pojedzie!

KtoÊ wykona∏ stopà ruch, innemu Kubaƒczykowi drgnà∏ mi´sieƒ w twarzy.Jeszcze kilka osób wcisn´∏o si´ do Êrodka, pozosta∏e odpad∏y od autobusu jak doj-rza∏e gruszki. Drzwi si´ zatrzasn´∏y. Asystentka wróci∏a spod sufitu na swojemiejsce. Kierowca warknà∏. Przepraszam, zdawa∏o mi si´. To autobus warknà∏ostrzegawczo, a potem ryknà∏ silnikiem z ca∏ych si∏, wypuszczajàc bokiem k∏´byspalin. Zrozumia∏am, dlaczego zosta∏ przyczepiony do ci´˝arówki. Bo sam nigdyw ˝yciu nie da∏by rady uciàgnàç kilkunastometrowej ˝elaznej puszki wype∏nio-nej po brzegi ludêmi w charakterze sardynek.

16

Budynek Kapitolu w sercu Hawany jest

prawie identyczny jakKapitol w Waszyngtonie.

ROZDZIA¸ 3

Socjalizm albo Êmierç

Zwisa∏am ze stalowej rury przyÊrubowanej do sufitu, ko∏yszàc si´ w rytmpodskakujàcego autobusu, a podczas zakr´tów k∏adàc na najbli˝szych pasa˝e-rów jak ∏an zbo˝a. Nawet gdybym chcia∏a, nie mog∏abym bardziej si´ zbli˝yçdo narodu kubaƒskiego. ByliÊmy ekonomicznie upakowani mi´dzy wystajàcekraw´dzi siedzeƒ i elementów konstrukcyjnych, wgnieceni w mas´ dotykajà-cych si´ pleców, ∏okci, toreb i bioder. Dzi´ki twardemu i wystajàcemu plecakowiniespodziewanie znalaz∏am przed sobà troch´ wolnej przestrzeni i tlenu, co po-mog∏o mi nie tylko zachowaç ˝ycie, ale i Êledziç mijane ulice i wewn´trznàpanoram´ hawaƒskiego „wielb∏àda”.

Podobno na Kubie panuje polityczny re˝im, bieda i rozpasana prostytucja.Ciekawe ile tajnych agentów i prostytutek jest wÊród pasa˝erów. Nie wyglàdajàna biednych. Noszà schludne, czyste ubrania, kobiety majà bransoletki i naszyj-niki, nastolatki stroszà sobie w∏osy na mokry ˝el, a dzieci jak wsz´dzie na Êwieciebawià si´ zabawkami. Nigdzie nie widzia∏am bezdomnych, nawet w najdalszychzakàtkach starej Hawany, gdzie m´˝czyêni patrzyli na mnie spod zmru˝onych po-wiek siedzàc w progu z cygarem w ustach.

– Where you from?3 – pytali czasem mi´kkà, ∏amanà odmianà angielszczyzny.– Skàd jesteÊ?

– Polonia4 – odpowiada∏am krótko, nie zatrzymujàc si´, ˝eby nie daç im pre-tekstu do rozmowy.

– No ingles? No ingles? – dopytywali si´ zdumieni. – Nie mówisz po angielsku?– No, señor – mówi∏am z uÊmiechem i sz∏am dalej.– A lubisz taƒczyç? – zapyta∏ nagle jeden z nich i stanà∏ naprzeciwko, bloku-

jàc sobà przejÊcie.

19

3 Where you from? – poprawnie: Where are you from? (ang.) – Skàd pochodzisz? Skàd jesteÊ?4 Polonia (hiszp.) – Polska.

– Lubi´ – odrzek∏am uÊmiechajàc si´ na po˝egnanie. – Dzi´kuj´. Do widzenia.– A jak masz na imi´? Ja jestem Julio – wyciàgnà∏ r´k´. – Jestem bardzo szcz´-

Êliwy, ˝e ci´ poznaj´.Nie by∏o wyjÊcia. Musia∏am stanàç, przyjàç wyciàgni´tà r´k´ i odpowiedzieç.– To chodê dzisiaj na taƒce – powiedzia∏ natychmiast.– Nie, dzi´kuj´, jutro rano wyje˝d˝am z Hawany.– Ale dzisiaj wieczorem mo˝esz przyjÊç na taƒce! – nalega∏. – Mój zespó∏ wy-

st´puje tu niedaleko.By∏ dziwnie natarczywy. Tak jakbyÊmy spotkali si´ wczeÊniej i zawarli wst´p-

nà umow´, z której ja próbuj´ si´ teraz wycofaç. Zatarasowa∏ sobà przejÊciei przysunà∏ do mnie, jakbyÊmy byli starymi znajomymi. Pozostali Kubaƒczycyna ulicy nie zwracali na nas uwagi. W takich sytuacjach najlepiej jest zachowaçch∏odny spokój i lekko przyjaznym tonem udawaç z uÊmiechem, ˝e wszystkojest w porzàdku, ale „niestety musz´ ju˝ iÊç, bo czeka na mnie…” ambasador,policjant, narzeczony lub inny równie zaanga˝owany m´˝czyzna. Rzuci∏am mukrótkie spojrzenie.

– Grasz w zespole? – zapyta∏am.– Gram na gitarze, w najlepszym klubie Starej Hawany, nazywa si´ Casa de

Musica. A ty jesteÊ taka pi´kna!

20

Wewnàtrz kubaƒskiejmegataksówki, zrobionej

z przed∏u˝onego fiata.

Julio mia∏ si´ chyba za wytrawnego hawaƒskiego podrywacza.– Masz takie niebieskie oczy, takie niebieskie!… Jakich nigdy w ˝yciu nie

widzia∏em!„Nie tym razem, Julio” – pomyÊla∏am, patrzàc mu prosto w oczy. M∏odzi

Kubaƒczycy szybko proponujà ma∏˝eƒstwa – pod warunkiem, ˝e panna m∏odaposiada zagraniczny paszport.

– Byç mo˝e spotkamy si´, kiedy znów przyjad´ do Hawany. Wtedy przyjd´na koncert twojego zespo∏u – powiedzia∏am. – Do zobaczenia!

– A dokàd wyje˝d˝asz? – zastàpi∏ mi drog´.– Do Santiago de Cuba – powiedzia∏am, wybierajàc najdalsze mo˝liwe mia-

sto, znajdujàce si´ na dok∏adnie drugim koƒcu wyspy.– Tam te˝ du˝o taƒczà!– Wiem – odpar∏am, robiàc znów dwa kroki do przodu i próbujàc go wymi-

nàç. – Ale w Santiago de Cuba rytmy sà bardziej afrykaƒskie ni˝ tutaj.– Och, i w dodatku jesteÊ inteligentna! – zawo∏a∏ Julio.– Si, señor – odpar∏am. – W moim kraju wszyscy sà tacy. Mi∏o by∏o ci´ po-

znaç, Julio, do zobaczenia.UÊcisnà∏ mi obie r´ce i zajrza∏ jeszcze raz g∏´boko w oczy. Wyda∏ mi si´ wte-

dy zwyk∏ym podrywaczem, gdybym jednak przyjrza∏a mu si´ uwa˝niej i zwróci∏auwag´ na twarze innych Kubaƒczyków „przypadkiem” znajdujàcych si´ w pobli-˝u, byç mo˝e da∏oby mi to do myÊlenia. Na razie jednak z ulgà wymin´∏am Juliai posz∏am dalej przed siebie, wprost na has∏o wymalowane na murze czarnà far-bà: Socialismo o muerte. Socjalizm albo Êmierç.

Znów rozejrza∏am si´ po twarzach pasa˝erów w hawaƒskim autobusie. Czybli˝ej im by∏o do socjalizmu, czy do Êmierci? Obok siedzia∏a nastolatka w czer-wonej bluzce z bia∏ym go∏àbkiem pokoju i napisem: „1 maja – w obroniesocjalizmu”; na g∏owie mia∏a czapk´ z Myszkà Miki i has∏em „100 lat ÊwiataWalta Disneya”. Gdyby te dwa napisy po∏àczyç w jedno, okaza∏oby si´, ̋ e „1 majato stulecie Êwiata Walta Disneya w obronie socjalizmu”. To kubaƒska przewrot-noÊç, beztroska czy Êwiadomy akt polityczny?

Obok dziewczyny siedzia∏ dziesi´cioletni ch∏opiec, tak samo jak ona za-patrzony w widok za oknem. Nagle zauwa˝y∏am coÊ przedziwnego: prawiewszystkie miejsca siedzàce w autobusie by∏y zaj´te przez m∏odych ludzi –dziewczyny i ch∏opców, matki z wiercàcymi si´ dzieçmi, urz´dników w bia-∏ych koszulach wracajàcych z pracy. Starsi ludzie stali w t∏oku, a m∏odzi siedzieli.Odszuka∏am wzrokiem mojà znajomà Kubank´ – w jednej r´ce trzyma∏a wy-pchanà zakupami siatk´ i r´k´ towarzyszàcej jej dziewczynki, a drugà zacisn´∏ana uchwycie, usi∏ujàc utrzymaç równowag´, bo autobus w∏aÊnie zaczà∏ ha-mowaç. Wszyscy zako∏ysaliÊmy si´ jak zbo˝e na wietrze. Kilka osób wsta∏o,˝eby si´ przecisnàç do wyjÊcia. Na zwolnione siedzenia natychmiast wsko-czyli nast´pni szybcy m∏odzi, którzy sprawnie wykonali kilka akrobatycznych

21

23

Kubaƒska rewolucja toczy si´ wÊród starychamerykaƒskichsamochodów i budynkówwzniesionych przezmagnatów amerykaƒskiegoprzemys∏u, którym rzàd w Hawanie odebra∏posiad∏oÊci. Tak zacz´∏a si´gorzka wojna mi´dzyAmerykà a Kubà.

24

ruchów mi´dzy splàtanymi nogami, r´kami i baga˝ami pasa˝erów. Nad ichg∏owami cierpliwie stali staruszkowie. Nie mog∏am uwierzyç w∏asnym oczom,ale po chwili zdumia∏am si´ jeszcze bardziej.

Po schodkach do wn´trza wszed∏ starszy pan o kulach. Niemo˝liwe, ̋ eby zo-sta∏ zignorowany. KtoÊ musi poÊpieszyç z pomocà – choçby ta m∏oda mama, obokktórej siedzi kilkuletni ch∏opiec. Wystarczy∏oby wziàç go na kolana, ˝eby zwol-niç miejsce. Ale nic takiego si´ nie sta∏o. Starszy pan przez chwil´ odpoczywa∏,ci´˝ko oddychajàc, a potem podniós∏ jednà z kul i dotknà∏ nià siedzàcego nasto-latka, pokazujàc mu gestem, ˝eby wsta∏. Dopiero wtedy pozwolono mu usiàÊç.

Ze zdumieniem odkry∏am, ˝e to nie by∏ wyjàtkowy autobus. We wszyst-kich nast´pnych dzia∏o si´ tak samo. Kiedy zwalnia∏o si´ miejsce siedzàce, ludziestarsi lub objuczeni torbami nie doÊç szybko potrafili si´ przemieÊciç w jegokierunku, wi´c fotel by∏ b∏yskawicznie zajmowany przez jednego z m∏odszychpasa˝erów, który sprawnie przeÊlizgiwa∏ si´ przez t∏ok. Starzy ludzie cierpliwiepodró˝owali na stojàco. Czasem tylko któryÊ z siedzàcych m∏odych propono-wa∏, ˝e potrzyma na kolanach wi´kszy baga˝, siatk´ z zakupami albo ci´˝kàaktówk´. Ale nie przysz∏o im do g∏owy ustàpiç miejsca. Odnios∏am wra˝enie,˝e Kubaƒczycy nie potrafili okazaç szacunku i pomocy ludziom starszym i s∏ab-szym od siebie. Ciekawe dlaczego.

Autobus stanà∏ na kolejnym przystanku. Od samego poczàtku wydawa∏omi si´, ˝e jedziemy w odwrotnym kierunku, ale pomyÊla∏am, ˝e trasa prowa-dzi zapewne wielkà p´tlà na wschód, by potem ostatecznie dotrzeç do zachodniejcz´Êci Hawany, gdzie znajduje si´ dzielnica Miramar. Na wszelki wypadek wi´cod czasu do czasu odnawia∏am kontakt wzrokowy z mojà znajomà Kubankàw czerwonej bluzce, która uspokajajàco kiwa∏a g∏owà. Teraz jednak zacz´∏a si´przeciskaç do wyjÊcia.

– Todavía falta5 – powiedzia∏a do mnie na po˝egnanie. – Jeszcze kilka przy-stanków.

CierpliwoÊç to szlachetna cecha, którà powinien posiadaç ka˝dy doÊwiadczo-ny podró˝nik. Mia∏am jej pod dostatkiem, a hawaƒski autobus typu „wielb∏àd”by∏ mi bardziej ni˝ bliski, bo od pewnego czasu podró˝owa∏am wgnieciona w ru-r´, która wydawa∏a si´ ju˝ byç cz´Êcià mojego cia∏a.

Min´∏o kolejne pó∏ godziny. Zda∏am sobie nagle spraw´ z tego, ˝e miasto zaoknami autobusu dawno si´ skoƒczy∏o. Wokó∏ ciàgn´∏o si´ pole, przez które p´-dziliÊmy po wàskiej asfaltowej szosie. Czy to porwanie? Rozejrza∏am si´ potwarzach wspó∏pasa˝erów, których zosta∏o ju˝ tak niewielu, ˝e mog∏am próbo-waç ostro˝nie odkleiç si´ od przecinajàcej mnie rury.

– Czy jesteÊmy ju˝ blisko Miramar? – zapyta∏am w koƒcu na g∏os, zwracajàcsi´ do najbli˝szego Kubaƒczyka.5 Todavía falta (hiszp., czyt. todawija falta) – Jeszcze nie, jeszcze troch´ brakuje (u˝ywane w ró˝nych sytuacjach

na okreÊlenie niekompletnoÊci jakiejÊ sytuacji lub czynnoÊci, np. przy wydawaniu reszty).

– Alamar? – zapyta∏ ktoÊ potwierdzajàco.– Miramar! – poprawi∏am.– To jest Alamar!– Alamar? – powtórzy∏am, wa˝àc to s∏owo w myÊlach. Alamar… Miramar…

Pierwsze oznacza „przy morzu”, drugie „widok na morze”, nie przypominam so-bie, ˝eby na mojej mapie miasta istnia∏y dwie tak podobne nazwy.

– Chcia∏aÊ jechaç do Miramar? – zapyta∏a nagle asystentka kierowcy.– Si! – odetchn´∏am z ulgà. – Miramar!– Ale to jest autobus do Alamar! – powiedzia∏ ktoÊ i nagle ogarnà∏ mnie ch∏ód.

Wyj´∏am plan Hawany, roz∏o˝y∏am przed sobà i poprosi∏am, ˝eby ktoÊ pokaza∏mi gdzie jestem.

– Ho, ho, ho! – rozeÊmia∏ si´ pan ze skórzanà teczkà z czasów przedwojen-nych i wycelowa∏ palcem w szyb´. – To jest o tu, daleko! Tego nie ma na mapie.

– Musisz wysiàÊç i zawróciç – poradzi∏ ktoÊ inny.Za oknem po obu stronach ciàgn´∏o si´ pole przykryte czarnymi chmurami,

z których raz po raz strzela∏y b∏yskawice.– B´dzie pada∏o – zgad∏a asystentka kierowcy i w tym samym momencie

o dach autobusu zacz´∏y gruchotaç wielkie krople rozp´dzajàcej si´ wody. Trza-snà∏ piorun, wszyscy podskoczyliÊmy ze strachu, a potem pan z teczkà powiedzia∏:

25

Che Guevara to idealnywzór do naÊladowania– m∏ody, wykszta∏conylekarz, który odkrywa,˝e Êwiat jest niesprawie-dliwy, wi´c sprzeciwia si´z∏u i próbuje je naprawiç.

– Najlepiej wysiàdê teraz i poczekaj na wracajàcy autobus.Poczu∏am si´ jak w kreskówce. Camello stanà∏ na skraju wàskiej asfalto-

wej drogi, otworzy∏ cierpliwie drzwi i wszyscy Kubaƒczycy spojrzeli na mnie.Dêwign´∏am plecak, zesz∏am po schodkach i stan´∏am na piaszczystym pobo-czu. Ch∏osta∏ mnie siekàcy deszcz nadlatujàcy gwa∏townymi falami wrazz wiatrem. Strzeli∏ nast´pny piorun, b∏ysn´∏a b∏yskawica, autobus w grobo-wym milczeniu zamknà∏ drzwi i odjecha∏. Pobieg∏am przez deszcz na drugàstron´ drogi, gdzie sta∏ betonowy dach przystanku. Wklei∏am si´ w jego rógi ostro˝nie rozejrza∏am.

En defensa de socialismo, „W obronie socjalizmu” – napisano na Êcianie ni-skiego budynku, który wyglàda∏ jak wiejski sklep. Za nim w karnym porzàdkusta∏y ponure betonowe bloki z portretem Che Guevary na froncie. Wyglàda∏yjak kamienne wi´zienie zbudowane dla zapomnianych przest´pców na koƒcuÊwiata. Tu mieszkali robotnicy doje˝d˝ajàcy codziennie do fabryk i urz´dóww Hawanie. O ich obecnoÊci Êwiadczy∏y tylko nasiàkni´te deszczem ubraniawywieszone za oknami do wyschni´cia. Wydawa∏o si´, ˝e z cienia wype∏znie zachwil´ ˝elazny smok po˝erajàcy ludzi, bo tak by∏o pusto, cicho i cmentarnie,jakby za poruszanie si´ ulicà grozi∏a kara Êmierci. Nie mia∏am zamiaru spraw-dzaç czy to prawda. Sta∏am przytulona do betonu jeszcze przez czterdzieÊciminut, wÊród szalejàcej tropikalnej burzy i ulewy. Potem z deszczu nagle wy-∏oni∏ si´ zdziwiony „wielb∏àd”, ∏yknà∏ mnie do Êrodka i przez nast´pne pó∏torejgodziny wióz∏ mnie z powrotem pod Kapitol. Hawana by∏a mokra, pusta i ch∏od-na. Znikli miejscowi artyÊci fotografujàcy turystów aparatami zrobionymiz tekturowych kartonów, znik∏y doro˝ki i dzieci bawiàce si´ na schodach, zni-k∏y okràg∏e taksówki kokosowe6, sprzedawcy orzeszków ziemnych i kwiatów.Znik∏am wi´c i ja.

26

6 Coco taxi – kubaƒski wynalazek – ˝ó∏ty pojazd podobny do bu∏ki na trzech ko∏ach, s∏u˝àcy jako ma∏a taksówkadla dwóch osób.

Nigdzie nie widzia∏ambezdomnych, nawet

w najdalszych zakàtkachstarej Hawany, gdzie

m´˝czyêni patrzyli namnie spod zmru˝onychpowiek siedzàc w progu

z cygarem w ustach.