Agata Christie - Dom Przestepcow

download Agata Christie - Dom Przestepcow

If you can't read please download the document

Transcript of Agata Christie - Dom Przestepcow

aa1

123


AGATHA CHRISTIE

DOM PRZESTPCW(Przeoya Anna Polak)

1.Sophi Leonides poznaem pod koniec wojny w Egipcie. Zajmowaa tam wysokie stanowisko administracyjne w departamencie Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Po raz pierwszy spotkalimy si na gruncie subowym i ju wkrtce zaczem podziwia zdolnoci, dziki ktrym zdobya tak pozycj, mimo swej modoci (miaa wtedy dwadziecia dwa lata). Poza tym, e bya wyjtkowo adna, bya te inteligentna, i miaa humor, co mnie oczarowao. Stalimy si przyjacimi. Bya osob, z ktr rozmawiao si wyjtkowo atwo, tote nasze wsplne kolacje i okazjonalne tace sprawiay mi wiele radoci. To wszystko wiedziaem, ale dopiero po zakoczeniu wojny w Europie, kiedy dostaem subowy przydzia na Wschd dowiedziaem si jeszcze czego - e kocham Sophi i chc si z ni oeni. Odkrycia tego dokonaem w czasie poegnalnej kolacji, na ktr zaprosiem Sophi do Sheparda. Nie by to dla mnie szok, a raczej uwiadomienie sobie faktu, o ktrym wiedziaem ju od dawna. Popatrzyem na ni nowymi oczyma, ale zobaczyem to co zawsze. I wszystko mi si podobao. Ciemne kdzierzawe wosy, opadajce na jej dumne czoo, ywe niebieskie oczy, prosty nos i may kwadratowy podbrdek, znamionujcy konsekwencj i nieugito. Podoba mi si jej dobrze skrojony szary kostium i biaa bluzka. Wygldaa jak prawdziwa Angielka, co po trzech latach pobytu na obczynie robio na mnie szczeglne wraenie. Kiedy jednak przyjrzaem si jej uwanie, zaczem si zastanawia, czy naprawd jest ona tak angielska, jak wyglda. Czy realna rzecz moe mie perfekcj scenicznego przedstawienia? Nagle zdaem sobie spraw z tego, e chocia duo i swobodnie rozmawialimy z sob, dyskutujc o naszych pogldach, gustach, przyszoci i bliskich znajomych, to jednak Sophia ani razu nie wspomniaa o swoim domu i rodzinie. Wiedziaa wszystko o mnie (bya dobrym suchaczem), ale ja nie wiedziaem o niej prawie nic. Podejrzewaem, e pochodzi ze zwyczajnej rodziny, ale nigdy o tym nie mwia. Widzc, e co mnie trapi, zapytaa, o czym myl.

Odpowiedziaem zgodnie z prawd: -O tobie. -Rozumiem - odpara i zabrzmiao to tak, jakby rzeczywicie rozumiaa. -Mmoemy si nie spotka przez kilka najbliszych lat powiedziaem - Nie wiem, kiedy wrc do Anglii. Ale gdy to nastpi, pierwsz rzecz, jak zrobi, bdzie poproszenie ci o rk. Przyja to bez mrugnicia powiek. Siedziaa i palia spokojnie papierosa, nie patrzc na mnie. Przez obawiaem si, e moga mnie nie zrozumie. Posuchaj powiedziaem Jedyn rzecz, jakiej jestem zdecydowany nie robi, to poprosi ci o rk teraz. To by si nie powiodo. Po pierwsze mogaby da mi kosza, a wtedy czubym si bardzo nieszczliwy i prawdopodobnie zwizabym si z jak okropn kobiet, by ukoi zranion prno. A jeeli by mnie przyja, co moglibymy zrobi? Pobra si i od razu rozdzieli? Zarczy si na nie wiadomo jak dugo? Bardzo bym tego nie chcia. Mogaby spotka kogo i czu si zobowizana do lojalnoci wzgldem mnie. yjemy w dziwnej, chaotycznej atmosferze, penej napicia i popiechu, a to prowokuje do nierozwanych decyzji, ktrych moemy pniej aowa. Chc, eby wrcia do domu, wolna i niezalena, rozejrzaa si w powojennym wiecie i zdecydowaa, czego naprawd pragniesz. To, co jest midzy nami, musi by trwae. Inny rodzaj maestwa nie ma sensu. -Zgadzam si - odpara Sophia. -Z drugiej jednak strony - powiedziaem - myl, e mam chyba prawo wyzna ci... c... co czuj. -Ale bez nadmiernego liryzmu - wymruczaa Sophia. -Kochanie... nie rozumiesz? Prbuj, nie powiedzie ci, e ci kocham... Sophia powstrzymaa mnie. Rozumiem, Charlesie. I podoba mi si twj zabawny sposb mylenia. W kadym razie, kiedy tylko wrcisz, moesz spotka si ze mn... jeeli oczywicie nadal bdziesz chcia...

Teraz ja z kolei musiaem jej przerwa. -Co do tego nie ma wtpliwoci - stwierdziem. -Zawsze s wtpliwoci co do wszystkiego, Charlesie. Zawsze moe zadziaa nie dajcy si przewidzie czynnik. Na przykad nie wiesz o mnie zbyt wiele, prawda? -Nie wiem nawet, gdzie mieszkasz w Anglii. -W Swinly Dean. Kiwnem gow, kiedy wymienia dobrze znane mi przedmiecie Londynu, ktre szczyci si trzema doskonaymi polami golfowymi dla wielkiej finansiery. - W maym przestpczym domu... - dodaa cicho zadumanym gosem. Musiaem wyglda na zaskoczonego, bo rozbawiona rozwina ten cytat. -I wszyscy yli razem w maym, przestpczym domu. To my. Chocia dom wcale nie jest may. Ale zdecydowanie przestpczy. -Masz du rodzin? Braci, siostry? -Jednego brata, jedn siostr, matk, ojca, wuja, ciotk, dziadka, jego drug on i cioteczn babk. -Dobry Boe! - wykrzyknem lekko przytoczony. Rozemiaa si. - Oczywicie, normalnie nie mieszkamy razem. Wojna i naloty doprowadziy do tego... ale nie wiem... - Zamylona zmarszczya brwi. Moliwe, e duchowo rodzina zawsze ya razem... pod okiem i protekcj dziadka. nim blado. -To brzmi interesujco - zauwayem. -On jest interesujcy. To Grek ze Smyrny. Aristide Leonides. Po chwili dodaa z byskiem w oku: -Jest niezwykle bogaty. -Czy ktokolwiek bdzie teraz bogaty? -Mj dziadek bdzie - odpara z pewnoci w gosie. - adne tam Ten mj dziadek to niezwyka persona. Ma powyej osiemdziesitki, okoo metra pidziesiciu wzrostu i kady wypada przy

topienie bogatych nie odniesie w jego przypadku skutku. Utopi topicych. Zastanawiam si, czy go polubisz? -A ty? Lubisz go? - zapytaem. - Bardziej ni ktokolwiek na wiecie.

2.Do Anglii wrciem dopiero po dwch latach. Nie byy to lata atwe. Pisaem do Sophii i czsto otrzymywaem od niej wiadomoci, nie byy to jednak wyznania miosne, lecz zwyczajnie listy, pisane przez bliskich przyjaci - zawieray w sobie myli i komentarze do zdarze codziennego ycia. A mimo to wiedziaem, e nasze wzajemne uczucia umocniy si. Przybyem do Londynu pewnego szarego dnia we wrzeniu. Licie na drzewach byy zote. Buszowa w nich wiatr. Prosto z lotniska wysaem telegram do Sophii: Wanie wrciem. Czy zjesz ze mn kolacj w Mario o dziewitej? Charles. Kilka godzin pniej, przegldajc Timesa, w rubryce Narodziny, luby, Zgony" natknem si na nazwisko Leonides. 19 wrzenia w Trzech Szczytach (Swinly Dean) zmar w osiemdziesitym smym roku ycia Aristide Leonides, ukochany m Brendy Leonides". Nieco niej zamieszczone byo drugie zawiadomienie: LEONIDES - 19 wrzenia zmar nagle w swej rezydencji w Swinly Dean Aristide Leonides - ukochany ojciec i dziadek. Pozostawi pogrone w aobie kochajce dzieci i wnuki. Kwiaty prosimy przysya do kocioa witego Eldreda w Swinly Dean. Uznaem te dwa zawiadomienia za dziwne. Widocznie personel gazety pomyli si i std ta powtrka - pomylaem. Ale moj gwn trosk bya Sophia. Popiesznie wysaem jej drugi telegram. Wanie dowiedziaem si o mierci twojego dziadka. Bardzo mi przykro. Daj zna, kiedy bdziesz moga si ze mn zobaczy, Charles. Okoo szstej otrzymaem telegraficzn odpowied: Bd w Mari o dziewitej, Sophia. Myl o ponownym spotkaniu z Sophi sprawia, e nie mogem znale sobie miejsca Byem zdenerwowany i podekscytowany. Czas wlk si niemiosiernie. Przybyem do Mario" dwadziecia minut przed czasem. Sophia spnia si tylko pi minut.

Zawsze ogromnym przeyciem jest spotkanie z kim, kogo nie widziao si przez dugi czas, ale kto by wci obecny w naszych mylach w tym okresie. Kiedy w kocu Sophia przesza przez wahadowe drzwi, nasze spotkanie wydao mi si zupenie nierealne. Bya ubrana na czarno i to w jaki dziwny sposb zaszokowao mnie. Wikszo kobiet bya ubrana na czarno, ale kolor ten zawsze kojarzy mi si z aob i byem wyranie zaskoczony, e to wanie Sophia jest osob, ktra nosi aob... Wypilimy koktajle, a potem znalelimy stolik. Pocztkowo rozmowa nie kleia si. Mwilimy o wszystkim i o niczym. Bya to sztuczna konwersacja, ale omielia nas troch do siebie. Wyraziem ubolewanie z powodu mierci jej dziadka, a Sophia powiedziaa cicho, e byo to bardzo nage. Potem ponownie wrcilimy do wspomnie. Wyranie czuem, e co jest nie tak... co poza naturalnym zaenowaniem po dugiej rozce. Co byo nie w porzdku z sam Sophi. Czy zamierza mi powiedzie, e znalaza sobie innego mczyzn, na ktrym zaley jej bardziej ni na mnie? Czy jej uczucie do mnie byo pomyk? Wyczuwaem jednak instynktownie, e to nie to... Cignlimy nadal t sztuczn rozmow a do momentu, gdy kelner poda nam kaw i oddali si z ukonem. Nagle wszystkie obawy znikny. Poczulimy si tak jak za dawnych czasw. Lata rozki przestay si liczy. - Sophia - powiedziaem. A ona natychmiast odpowiedziaa: -Charlesie! Odetchnem z ulg. -Dziki Bogu, skoczyo si - westchnem. - Co si z nami dziao? -Prawdopodobnie to moja wina. Byam gupia. -Ale ju w porzdku? -Tak, wszystko w porzdku. Umiechnlimy si do siebie. -Wic kiedy wyjdziesz za mnie? - zapytaem. Jej umiech zamar. To co, cokolwiek to byo, powrcio. -Nie wiem - powiedziaa. - Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek bd moga za ciebie wyj.

-Ale, Sophio! Dlaczego nie? Czy dlatego, e czujesz, i jestem obcy? Chcesz czasu, by do mnie ponownie przywykn? Czy jest kto inny? Nie... - przerwaem. - Jestem gupcem. To nic z tych rzeczy. -Nie. - Potrzsna gow. Czekaem. -To mier mojego dziadka - powiedziaa cicho. wiesz, e... - To nie pienidze. - Umiechna si przelotnie. - Wiem, e wziby mnie nawet w jednej koszuli, jak to si kiedy mawiao. Dziadek nigdy w yciu nie utraci pienidzy. -Zatem o co chodzi? -Po prostu o jego mier... widzisz Charlesie, ja myl, e on nie... umar. Myl, e go... zamordowano... Wpatrywaem si w ni zaskoczony. mylisz? Nie mylaam tak. Ale lekarz od samego pocztku zachowywa si dziwnie. Nie podpisa wiadectwa zgonu. Bdzie sekcja zwok. Jasne, e to podejrzane. Nie spieraem si z ni. Sophia wie, co mwi, i mona polega na jej konkluzjach. Nadal jednak nie rozumiaem, co to mi wsplnego z naszym maestwem. -Podejrzenia -Moe. W mog by niesuszne powiedziaem. Pracujesz w nawet dyplo zakadajc, e s suszne, czy moe to mie wpyw na nas? pewnych okolicznociach. macji. Twoi przeoeni do szczeglnie patrz na ony swoich pracownikw. Nie... prosz, nie mw tego, co chcesz powiedzie. Teoretycznie zgadzam si z nimi. Ale jestem dumna diabelnie dumna. Pragn, eby nasze maestwo byo w porzdku. Nie chc by uwaana za osob, dla ktrej powicie si z mioci! I, jak mwi, wszystko moe by w porzdku.. Ale... to zupenie nieprawdopodobny pomys. Dlaczego tak mier twojego dziadka? Ale dlaczego? Co to ma za zwizek z nami? Czy chodzi ci... o pienidze? Nie zostawi wam spadku? Przecie

-Sdzisz, e lekarz... mg si pomyli? -Nawet gdyby si nie pomyli, to nie bdzie to miao znaczenia, jeeli dziadka zabia waciwa osoba. -Co masz na myli? -Wiem, e powiedziaam co paskudnego, ale chc by szczera. Ubiega moje kolejne pytanie. Nie, Charlesie, nie zamierzam powiedzie nic wiecej. Prawdopodobnie i tak powiedziaam ju za duo. Ale musiaam tu przyj i spotka si z tob dzisiaj, by zrozumia, e nie moemy niczego planowa, dopki to si nie wyjani. -Przynajmniej opowiedz mi wszystko. Potrzsna gow. -Nie chc. -Ale... Sophio... -Nie, Charlesie. Mj stosunek do sprawy jest zbyt osobisty. A mnie zaley na tym, eby oceni j obiektywnie, bez jakichkolwiek uprzedze. -Jak mam to zrobi? Popatrzya na mnie z dziwnym byskiem w oczach. - Dowisz si od swego ojca. Po tych sowach poczuem zimny dreszcz. Powiedziaem kiedy Sophii, e mj ojciec jest komisarzem w Scotland Yardzie. Czyby wic... - Jeat zatem a tak le? - zapytaem z niepokojem. -Chyba tak Widzisz tego mczyzn, ktry siedzi samotnie przy samych drzwiach, tego przypominajcego eks-onierza? -Tak -By na peronie w Swinly Dean, kiedy wsiadaam do metra. -Sdzisz, e ci ledzi? - Tak. Myl, e wszyscy jestemy... jak to si mwi...? pod obserwacj. Powiedziano nam, ebymy nie opuszczali domu. Ale musiaam zobaczy si z tob. - Wojowniczo wysuna swj may kwadratowy podbrdek. - Wyszam przez okno w azience i sunam si po rynnie.

- Ty? Przez okno? -Tak. Ale policja jest skuteczna. Przechwycili zapewne telegram, ktry ci wysaam. Zreszt mniejsza z tym... jestemy tu... razem... Ale od tej pory musimy gra na wasn rk. Po chwili milczenia dodaa: - Niestety... nie ma wtpliwoci, co do tego... e si kochamy. - adnej wtpliwoci - przyznaem. - I nie mw: niestety. Przeylimy wojn, wielokrotnie uniknlimy mierci i nie rozumiem, dlaczego nagy zgon starego czowieka... Przy okazji, ile mia lat? - Osiemdziesit siedem. - Oczywicie. Byo to w Timesie". Uwaam, e zmar ze staroci, i kady rozsdny lekarz potwierdziby ten fakt. - Gdyby zna mojego dziadka - powiedziaa Sophia byby zdumiony, e zmar od czegokolwiek.

3.Zawsze interesowaem si policyjn prac ojca, ale nigdy nie sdziem, e kiedykolwiek moe mnie ona dotyczy osobicie. Jeszcze nie widziaem si ze Staruszkiem. Nie byo go, kiedy wrciem, a potem po kpieli, goleniu i zmianie ubra wyszedem na spotkanie z Sophi. Kiedy wrciem, Glover powiedzia mi, e ojciec jest w gabinecie. Siedzia za biurkiem, marszczc brwi nad stosem papierw. Podskoczy, kiedy wszedem. - Charles! Dugo si nie widzielimy. Nasze spotkanie po piciu latach wojny rozczarowaoby Francuza. Ale byy w nim wszystkie emocje zwizane z ponownym poczeniem. Staruszek i ja bardzo si kochalimy i doskonale si rozumielimy. przypadek. -Aristide Leonides? - zapytaem. Unis brwi. Spojrza przenikliwie. -Dlaczego to powiedziae, Charlesie? - Jego gos by uprzejmy, ale zimny. -Zatem mam racj? -Skd o tym wiesz? -Dostaem informacj. Staruszek czeka. -Moja informacja - dodaem - pochodzi z pierwszej rki. -Tak? -Moe ci si to nie spodoba - odparem. Poznaem w Kairze Sophi Leonides i zakochaem si w niej. Chc si z ni oeni. Spotkaem j dzisiaj. Jedlimy razem koJacj. -Jada z tob kolacj? W Londynie? Zastanawiam si, jak zdoaa tego dokona. Rodzin poproszono - och, zupenie uprzejmie - by nikt nie opuszcza domu. -Wysza przez okno w azience i zelizgna si po rynnie. Mam troch whisky - powiedzia. - Przykro mi, e nie zastae mnie po przyjedzie. Mam po uszy pracy. Akurat zdarzy si ten piekielny

Wargi Staruszka uoyy si w przelotny umiech. -Wyglda - powiedzia - na pomysow mod dam. Ale twoja policja jest skuteczna. Jaki miy mczyzna o wygldzie onierza ledzi j do Mario". Bd zapewne figurowa w raportach, ktre otrzymasz. Metr osiemdziesit wzrostu, brzowe oczy, ciemne wosy, granatowy garnitur w prki itd. Staruszek popatrzy na mnie twardo. - Czy to... powane? - zapyta. -Tak - odparem. - To powane, tato. Na chwil zapada cisza. -Masz co przeciwko temu? - zapytaem. -Nie miabym nic przeciwko... tydzie temu. To dobrze sytuowana rodzina... dziewczyna bdzie miaa pienidze... A poza tym znam ci i wierz, e nie tracisz atwo gowy. C, moe... -Tak, tato? -Moe by w porzdku, jeeli... -Jeeli co? -Jeeli zrobia to waciwa osoba. Drugi raz tej nocy usyszaem to okrelenie. Zaczyniao mnie ono intrygowa. -Kto jest t waciw osob? - zapytaem. -Rzuci mi przenikliwe spojrzenie. -Co wiesz o tej sprawie? -Nic. -Nic? - Wyglda na zaskoczonego. - Czy ta dziewczyna nie opowiedziaa ci? -Nie. Stwierdzia, e lepiej bdzie Jeli zobacz to z wasnego punktu widzenia. -Ciekawe dlaczego? -Czy to nie jest jasne? -Nie, Charlesie. Nie sdz, by byo. Zacz spacerowa po pokoju. Zapali cygaro, ale po chwili mu zgaso. Wida byo, e jest wyranie zaniepokojony.

-Co wiesz o rodzinie? - spyta nagle. -Do diaba! Wiem, e by tam dziadek i mnstwo krewnych. Nic wicej. Dlatego lepiej bdzie, jeli wprowadzisz mnie w sytuacj, tato. -Dobrze. - Usiad. - Zatem... zaczn od pocztku... od Aristide Leonidesa. Przyby do Anglii w wieku lat dwudziestu czterech. -Grek ze Smyrny. -Wic jednak co wiesz? - Tak, ale nic poza tym. Drzwi otworzyy si, wszed Glover i poinformowa nas, e przyby inspektor Taverner. Niech wejdzie - powiedzia ojciec, po czym zwrci si do mnie: - To bardzo dobrze si skada. Taverner ci wszystko wyjani. On prowadzi t spraw. Wanie sprawdza rodzin i wie zapewne o nich wicej ni ja. Zapytaem, czy lokalna policja wezwaa Yard. - To nasza jurysdykcja - odpar ojciec. - Swinly Dean to Londyn. Skinem gow wchodzcemu inspektorowi. Znaem Ta-vernera od lat. Powita mnie serdecznie i pogratulowa powrotu. - Wanie wprowadzam Charlesa w spraw - rzek Staruszek. Popraw mnie, gdybym co poda le. Leonides przyby do Londynu w 1884 roku. Otworzy ma restauracj w Soho, ktra przyniosa mu spore zyski. Otworzy wic drug i wkrtce sta si wacicielem siedmiu czy omiu. Wszystkie przynosiy olbrzymie dochody. - Nigdy nie popenia bdw w inwestycjach - doda inspektor Taverner. -Tak. Mia naturaln smykak do interesw stwierdzi ojciec. - W kocu sta za wikszoci znanych restauracji w Londynie. Potem zaj si dostarczaniem ywnoci na wielk skal. -Nie tylko. Prowadzi rne interesy - wtrci Taverner. - Komisy ubra, sklepy z tani biuteri i tym podobne. Oczywicie - doda zamylony - zawsze by krtaczem. -Przestpca? - zapytaem. Taverner potrzsn gow.

-Nie. Ociera si o przestpstwa, ale nie by przestpc. Nigdy nie robi czego, co byoby niezgodne z prawem. Ale to rodzaj faceta, ktry wymyla setki sposobw na obejcie prawa. Zarobi grub fors nawet podczas ostatniej wojny, cho by ju bardzo stary. Wszystko, co robi, byo legalne, ale kiedy tylko si wycofywa, natychmiast wkraczao w to prawo. On tymczasem zajmowa si ju czym innym. -Niezbyt atrakcyjny charakter - zauwayem. -To zabawne, ale by atrakcyjny. Mia osobowo. Mona to byo wyczu. Nieciekawy wygld. Po prostu gnom... ty, maleki facet., ale pocigajcy. Kobiety go uwielbiay. -Jego maestwo zaskoczyo wszystkich - rzek ojciec. - Polubi crk wpywowego waciciela ziemskiego. -Pienidze? - zapytaem. Staruszek potrzsn gow. Nie. Mio. Spotkaa go, kiedy zaatwia dostaw ywnoci na lub jej przyjaci i zakochaa si. Rodzice protestowali, ale ona bya uparta. Mwi ci, ten mczyzna mia urok... byo w nim co egzotycznego i dynamicznego. To do niej przemwio. Znudzia j wasna sfera. - Maestwo byo szczliwe? -To dziwne, ale bardzo. Oczywicie, przyjaciele obojga odsunli si od nich - byy to czasy, kiedy pienidze nie zatary jeszcze rnic klasowych - ale nie przejmowali si tym. yli bez przyjaci. Wybudowali ten dziwaczny dom w Swinly Dean. Mieszkali tam i mieli omioro dzieci. -To rzeczy wicie kronika rodzinna. -Stary Leonides mdrze wybra to miejsce. Swinly Dean dopiero zaczynao by wtedy modne. Nie byo tam jeszcze pl golfowych. Spoeczno Swinly Dean stanowili rozmiowani w swoich ogrodach starzy mieszkacy, ktrzy polubili pani Leonides i bogaci ludzie z City, ktrzy chcieli mie dobre stosunki z Leonidesem. Zatem mogli sobie wybra znajomych. Byli idealnie szczliwi, dopki ona nie zmara w 1905 roku na zapalenie puc.

-Zostawiajc go z omiorgiem dzieci? -Jedno umaro jako niemowl. Dwch synw zgino pod czas ostatniej wojny. Jedna crka wysza za m, wyjechaa do Australii i zmara tam. Druga, niezamna, zgina w wypadku samochodowym. Kolejna zmara rok czy dwa lata temu. Zostao dwch synw: najstarszy - Roger, onaty, ale bezdzietny, i Philip, ktry oeni si ze znan aktork i ma troje dzieci. S to Sophia, Eustace i Josephine. -I wszyscy mieszkaj w... jak si to nazywa...? Trzech Szczytach? -Tak. Dom Rogera zosta zbombardowany na pocztku wojny. Philip z rodzin mieszka tam od 1937 roku. Jest jeszcze panna de Haviland, siostra pierwszej pani Leonides. Zawsze odczuwaa niech do szwagra, ale po jej mierci uznaa za swj obowizek wychowanie dzieci. -Ma silne poczucie obowizku - doda inspektor Taverner. - Ale nie jest osob, ktra atwo zmienia opinie o ludziach. Nigdy nie zaakceptowaa Leonidesa i jego metod... - C - odezwaem si - wyglda na to, e dom by peen ludzi. Jak sadzicie, kto go zamordowa? Tavemer potrzsn gow, -Zao si, e wiesz, kto to zrobi - nalegaem. -Za wczenie - powiedzia. - Za wczenie, by o tym mwi. -Daj spokj, Tavemer. Nie jestemy przecie w sdzie. -Nie - rzek Taverner ponuro. - I moemy nigdy nie by. -Czy to znaczy, e mg nie zosta zamordowany? -Och, zosta zamordowany. Otruty. Ale wiesz, jakie s te sprawy z otruciem. Trudno zdoby dowody. Bardzo trudno. Poszlaki mog wskazywa jedn osob. -O to mi wanie chodzi. Wszystko ju sobie poukadae, prawda? -To sprawa niby oczywista. Jedna z tych od razu jasnych. Idealne rozwizanie. Ale nie wiem. Co mi tu nie gra. Popatrzy bagalnie na Staruszka. -W sprawach morderstw - rzek powoli - jak wiesz, Charlesie, zwykle

najprostsze rozwizanie jest waciwe. Stary Leonides oeni si ponownie dziesi lat temu. -Kiedy mia siedemdziesit siedem lat? -Tak. Ona miaa wtedy dwadziecia cztery lata. A gwizdnem z wraenia. -Co to za kobieta? - zapytaem. -Moda kelnerka z herbaciarni. Idealnie zasugujca na szacunek. Przystojna w anemiczny, apatyczny sposb. -I to ona jest osob najbardziej podejrzan? -Wanie nad tym musimy si zastanowi - rzek Taverner. - Ma trzydzieci cztery lata, a to niebezpieczny wiek dla kobiety. Lubi bogate ycie. W domu jest mody mczyzna, nauczyciel wnukw. Nie bra udziau w wojnie - choruje na serce, czy co w tym rodzaju. Tacy jak on s liscy jak zodzieje. Popatrzyem na niego zadumany. By to z pewnoci znajomy schemat. Sytuacja jakich wiele. A druga pani Leonides, jak podkrela ojciec, bya godna szacunku. W imi szacunku popenia wiele morderstw. -Co to byo? - zapytaem. - Arszenik? -Nie. Nie mamy jeszcze wynikw analizy, ale lekarz podejrzewa, e to eserina. -Troch niezwyke, prawda? Z pewnoci atwo wyledzi nabywc. -Nie tym razem. Lek nalea do niego - krople do oczu. -Leonides chorowa na cukrzyc - wyjani ojciec. Bra regularnie zastrzyki insuliny. Insulina jest sprzedawana w maych buteleczkach z gumow zatyczk. Przebija si ig t gum i naciga strzykawk. Odgadem reszt. -I w butelce bya nie insulina, ale eserina? -Dokadnie tak. -Kto zrobi mu zastrzyk? -ona. Zrozumiaem teraz, co Sophia miaa na myli, mwic o waciwej osobie". Czy rodzina dobrze ya z drug pani Leonides? - zapytaem.

-Raczej nie. Sdz, e ledwie z sob rozmawiali. Wszystko wydawao si by proste. A jednak inspektorowi Tavemerowi nie podobao si to. -Co ci tu nie gra? - spytaem go. -Jeeli morderstwa dokonaa Brenda, to atwo byoby jej zastpi t butelk prawdziw fiolk po insulinie. Nie rozumiem wic, dlaczego tego nie zrobia? -Tak, to by byo logiczne. Miaa pod rk insulin? -O tak. Pene butelki i puste. I gdyby to zrobia, lekarz niczego by nie zauway. Niewiele wiadomo o pomiertnych objawach zatrucia eserina. Ale kiedy sprawdzi na wszelki wypadek - moga by za silna dawka lub co w tym rodzaju - pozostae w buteleczkach resztki insuliny, natychmiast odkry, e nie bya to insulina. -Wyglda wic na to - rzekem w zadumie - e pani Leonides jest albo bardzo gupia, albo bardzo sprytna. -Mylisz, e... -Moga liczy na twoj konkluzj, e nikt nie moe by tak gupi. Jaka jest alternatywa? Czy s jacy inni podejrzani? -Praktycznie kady z mieszkacw domu mg to zrobi - odpar cicho ojciec. - Zawsze by tam zapas insuliny, co najmniej na tydzie. Jedna z fiolek moga zosta napeniona trucizn i woona midzy inne. Wiadomo byo, e w kocu zosta nie uyta. -I kady mia do nich dostp? -Nie byy zamknite. Trzymano je na specjalnej pce w azience tu obok jego sypialni. Kady mg tam swobodnie wchodzi. -A motyw? Ojciec westchn. -Mj drogi Charlesie, Aristide Leonides by niezwykle bogaty. Da rodzinie duo pienidzy, ale moe kto chcia jeszcze wicej. -A najbardziej chciaa ich pewnie obecna wdowa. Czy jej mody przyjaciel ma pienidze? -Nie. Jest biedny jak mysz kocielna Co mi bysno. Przypomniaem sobie cytat Sophii. I cay dziecinny

wierszyk: Byt sobie raz przestpca, co szed przestpcz drog. Znalaz przestpcz monet, tu pod swoj nog. Mia on kota-przestpc, co zapa mysz po kryjomu. I wszyscy razem yli w maym, przestpczym domu. - Jaka jest pani Leonides? - zapytaem Tavernera. Co o niej sdzisz? - Trudno powiedzie - odpar powoli. - Bardzo trudno. Nie jest atwo j rozszyfrowa. Cicha, zamknita w sobie, nigdy nie wiadomo, co myli. Ale lubi bogate ycie, to mog przysic. Przypomina mi kota - wielkiego, mruczcego leniwie kota. Westchn. - Potrzebujemy dowodu - powiedzia. Tak - pomylaem. - Wszyscy potrzebujemy dowodu na to, e pani Leonides otrua ma. Chce tego Sophia, ja i inspektor Tavemer". Wtedy wszystko byoby w porzdku! Ale Sophia nie bya pewna. Ja nie byem pewien. I sdz, e inspektor Tavemer te nie by pewien...

4.Nastpnego dnia razem z Tavemerem udaem si do Trzech Szczytw. Moja pozycja w tym wszystkim bya co najmniej dziwna. Odbiegaa od utartych wzorw. Ale Staruszek nigdy nie lubi szablonw. Formalnie miaem niby pewne podstawy, by bra udzia w ledztwie pracowaem w jednym z oddziaw Yardu w pocztkach wojny. To, oczywicie, bya zupenie inna sprawa, ale wczeniejsza wsppraca dawaa mi, powiedzmy, oficjalne uprawnienia. - Jeeli chcemy rozwika t zagadk - rzek ojciec - musimy dotrze do wntrza. Musimy wiedzie wszystko o ludziach z tego domu. Musimy pozna ich od rodka. I ty to dla nas zrobisz. Nie byem zachwycony t misj. - Mam by policyjnym szpiegiem? - zapytaem. Mam szpiegowa Sophi, ktr kocham i ktra rwnie mnie kocha i ufa mi? Staruszek zirytowa si troch. -Wielkie nieba, nie mw mi tu frazesw. Przede wszystkim nie wierzysz chyba, e ta moda kobieta zamordowaa swojego dziadka? -Oczywicie, e nie. Ten pomys to absolutny absurd. -Dobrze, my te nie sdzimy, by to byo moliwe. Kilka lat przebywaa za granic. Zawsze bya z nim w przyjacielskich stosunkach. Ma nieze dochody, a dziadek byby pewnie uradowany jej zarczynami z tob i daby jej spor sumk w prezencie lubnym. Nie podejrzewamy Sophii. Dlaczego mielibymy to robi? Ale musisz pamita o jednym: jeeli sprawa nie zostanie wyjaniona, ta dziewczyna nie polubi ci. Po tym, co mi powiedziae, jestem tego pewien. I we pod uwag, e to rodzaj przestpstwa, ktre moe nigdy nie zosta wyjanione. Moemy by cakiem pewni, e ona i jej mody przyjaciel dziaali wsplnie. Ale trzeba to udowodni. A jeeli nie bdzie rozstrzygajcego dowodu, to na zawsze pozostan wtpliwoci. Rozumiesz, prawda? Tak, rozumiaem. -Dlaczego nie zostawi tego jej decyzji? - doda po chwili.

-Chodzi ci o to, by zapyta Sophi, czy ja... Staruszek kiwn energicznie gow. - Wanie. Nie ka ci i tam bez poinformowania dziewczyny o swojej roli. Zobaczymy, co ona na to powie. I tak nastpnego dnia pojechaem z inspektorem Taverne-rem i sierantem Lambem do Swinly Dean. Niedaleko za polem golfowym skrcilimy w furtk, ktra przed wojn musiaa by imponujc bram, ale patriotyzm albo rekwizycje sprawiy, e wrota usunito. Przejechalimy dug alej wysadzan rododendronami i dotarlimy do wirowego podjazdu przed domem. Jego widok wprawi mnie w zdumienie. Zastanawiaem si, dlaczego nazywano go Trzy Szczyty". Jedenacie Szczytw" byoby bardziej trafn nazw! By to dom w typie willi, i to willi pozbawionej jakichkolwiek proporcji. Wyglda jak wiejska chatka ogldana przez gigantyczne szko powikszajce. Nachylone belki, na wpoi drewniana obudowa cian, no i te szczyty - wszystko to powodowao, e ten troch przekrzywiony dom przypomina potnego grzyba, ktry wyrs po nocnym deszczu. Zrozumiaem zamys. Byo to wyobraenie greckiego restauratora o czym angielskim. Mia to by dom Anglika... dom o rozmiarach zamku! Ciekawe, co sdzia o nim pierwsza pani Leonides. Prawdopodobnie nie konsultowano z ni planw domu. Miaa to by zapewne szczliwie. - Przytaczajce, co? - zauway inspektor Tavemer. - Oczywicie stary dentelmen niemao si natrudzi. S tu trzy oddzielne domy z kuchniami, azienkami itd. Wntrze jest tip-top, przypomina luksusowy hotel. We frontowych drzwiach ukazaa si Sophia. Bya bez kapelusza. Miaa na sobie zielon bluzk i tweedow spdnic. Na mj widok zatrzymaa si jak wryta. -Co ty tu robisz?! - wykrzykna. -Sophia, musz z tob porozmawia - powiedziaem. - Gdzie moglibymy pj? maa niespodzianka ze strony egzotycznego ma. Zastanawiaem si, czy wzdrygna si, czy umiechna. Podobno ya tu

Przez chwil sdziem, e mi odmwi, ale potem odwrcia si i powiedziaa: - Tdy. Przeszlimy przez trawnik. Roztacza si stamtd widok na pole golfowe numer 1. Dalej widoczna bya kpa sosen, a za nimi zamglony krajobraz. Sophia zaprowadzia mnie do zaniedbanego skalnego ogrdka, gdzie usiedlimy na stojcej tu drewnianej awce. -No i? - zapytaa niezbyt zachcajcym tonem. Ale wysuchaa mnie uwanie. Jej twarz nie wyraaa jednak tego, co mylaa. Dopiero pniej, kiedy skoczyem, wyranie oywia si. - Twj ojciec - powiedziaa - to mdry czowiek. -Staruszek ma swoje zalety. Osobicie uwaam, e to paskudny pomys... ale... -Och, nie - przerwaa mi. - To wcale nie jest paskudny pomys. Twj ojciec, Charlesie, wie dokadnie, co dzieje si w moim umyle. Wie lepiej ni ty. Z nag, desperack gwatownoci wcisna jedn zacinit do w drug. -Musz zna prawd. Musz wiedzie. -Z powodu naszego zwizku? Ale, kochanie... -Nie tylko dlatego. Musz wiedzie dla wasnego spokoju. Widzisz, Charlesie, nie powiedziaam ci tego wczoraj... ale prawda jest taka... e boj si. -Boisz si? -Tak, boj si. Bardzo si boj. Policja, twj ojciec, ty - wszyscy sadz, e to bya Brenda. -Wszystko na to wskazuje... -O tak, to moliwe. Ale kiedy mwi sobie: Zrobia to prawdopodobnie Brenda, czuj, e to tylko pobone yczenie. Widzisz, ja nie sdz, by ona to zrobia -Dlaczego?

-Nie wiem. Usyszae o tym od kogo postronnego, tak jak chciaam. Teraz poka ci to od wewntrz. Po prostu nie wydaje mi si, eby Brenda bya tego typu osob, ktra ma ochot naraa si na jakie niebezpieczestwo. Jest na to zbyt ostrona. -A ten mody czowiek? Laurence Brown? -Laurence to tchrz. Nie miaby do tego nerww. -Zastanawiam si. Tak, nigdy tak do koca nic nie wiadomo, prawda? Ludzie potrafi zaskakiwa. Wyrabiamy sobie o kim opini, a potem okazuje si, e jest ona cakowicie bdna. Nie zawsze... ale czasami. Jednake Brenda... potrzsna gow - nie, to nie moga by ona, ona zawsze graa zgodnie ze schematem. Nazywano j typem z haremu. Lubi siedzie i je sodycze, mie adne ubrania i biuteri, czyta tanie powieci i chodzi do kina. I moe to zabrzmi dziwnie zwaywszy, e dziadek mia osiemdziesit siedem lat - ale myl, i ona bya nim zafascynowana. Naprawd. Mia w sobie jak si. Wyobraam sobie, e kobieta moga si czu przy nim... jak krlowa... faworyta sutana! Myl - zawsze tak mylaam - e dziki niemu Brenda czua si ekscytujca i romantyczna. Zawsze sprytnie postpowa z kobietami... jest to pewien rodzaj sztuki... takiego talentu nie traci si z wiekiem. Zostawiem na razie problem Brendy i wrciem do sw Sophii, ktre mnie zaniepokoiy.

-Dlaczego powiedziaa, e si boisz? - zapytaem. Sophia zadraa lekko i zacisna donie. -Bo to prawda - odpara cicho. - Bardzo wane, by to zrozumia. Widzisz, jestemy dziwn rodzin... Jest w nas duo bezwzgldnoci... rnych rodzajw bezwzgldnoci. To wa nie jest niepokojce. Te rne rodzaje. -Przyznam, e nie bardzo rozumiem. -Sprbuj ci to wyjani. Na przykad dziadek. Kiedy raz opowiada nam o swojej modoci na Smyrnie, wspomnia, e zasztyletowa dwch mczyzn. Bya jaka bjka... niewybaczalna zniewaga... nie wiem... ale stao si to zupenie naturalnie. On sam waciwie o tym zapomnia. Ale jednak dziwnie byo usysze o tym w Anglii. Kiwnem gow. - To jeden rodzaj bezwzgldnoci - cigna Sophia. - Potem moja babka. Sabo j pamitam, ale wiele o niej syszaam. Jej zachowanie rwnie cechowaa bezwzgldno, wynikajca prawdopodobnie z braku wyobrani. Te wszystkie polowania na lisy! Bya niezwykle prostolinijna, ale i pena arogancji i nie baa si bra odpowiedzialnoci za ycie i mier. -Czy to nie jest zbyt nacigana charakterystyka? - Tak, to moliwe... ale zawsze baam si takich typw. Jest w nich uczciwo, ale i bezwzgldno. Ot, choby moja matka... To urocza kobieta, ale zupenie nie ma wyczucia proporcji. A przy tym wyjtkowa egoistka - widzi wszystko pod ktem zwizkw z ni sam, nie zdajc sobie jednoczenie sprawy z wasnego egoizmu. To do przeraajce, nie sdzisz? Dalej Clemency, ona wuja Rogera. To kobieta-naukowiec, prowadzi jakie wane badania. Jest te bezwzgldna w zimny, nieludzki sposb. Wuj Roger stanowi jej przeciwiestwo. Jest najbardziej uroczym i serdecznym czowiekiem na wiecie, ale ma straszny temperament. Kiedy co go doprowadzi do szau, nie wie, co robi. I wreszcie ojciec... Zrobia dug pauz. -Ojciec - rzeka powoli - kontroluje si a za dobrze. Nigdy nie wiadomo, co myli. Nigdy nie okazuje emocji. Prawdopodobnie jest to podwiadoma samoobrona przed szalestwami emocjonalnymi

matki, ale czasami... to mnie troch niepokoi. Moja droga - powiedziaem - waciwie to kady jest zdolny do morderstwa. - Przypuszczam, e to prawda. Nawet ja. -Ty nie! -Och tak, Charlesie, nie jestem wyjtkiem. Przypuszczam, e mogabym zamordowa... - Milczaa przez chwil, po czym dodaa: Ale musiaoby to by naprawd tego warte! Rozemiaem si. Nie mogem si powstrzyma. Sophia rwnie umiechna si. -Moe jestem gupia - powiedziaa - ale odkryjemy prawd o mierci dziadka. Musimy. Gdyby to tylko bya Brenda... Nagle zrobio mi si al Brendy Leonides.

5.Na wskiej ciece wiodcej do skalnego ogrdka ukazaa si wysoka posta, zdajca w nasz stron. Miaa na gowie sponiewierany filcowy kapelusz, star spdnic i raczej niewygodny pulower. - Ciocia Edith - szepna Sophia. Posta przystana raz czy dwa, schylajc si nad rabatkami, po czym energicznym krokiem zbliya si do nas. Wstaem. - To Charles Hayward, ciociu Edith. Moja ciocia, panna de Haviland. Edith de Haviland bya kobiet okoo siedemdziesicioletni. Miaa mas szarych, rozczochranych wosw, ogorza twarz i przenikliwe, badawcze oczy. - Mio mi - powiedziaa. - Syszaam o tobie. Wrcie ze Wschodu. Jak tam twj ojciec? Zaskoczony odparem, e miewa si dobrze. - Znaam go, kiedy by chopcem - wyjania panna de Haviland. Znaam te jego matk. Jeste do niej podobny. Przyszede, by nam pomc... czy po co innego? -Mam nadziej, e pomog - odparem zaenowany. Kiwna gow. Potrzebna nam pomoc. Wszdzie roi si od policji. Wyskakuj na czowieka z kadej strony. Niektrzy mi si wcale nie podobaj. Chopiec z uczciwej szkoy nie powinien i do policji. Ktrego dnia widziaam absolwenta Moyra Kinoul, ktry kierowa ruchem ulicznym przy Marble Arch. Doprawdy nie wiedziaam, gdzie jestem! Odwrcia si do Sophii. - Szuka ci niania. Ryba. -Kolejny kopot - powiedziaa Sophia. - Pjd i zadzwoni w tej sprawie. Energicznie ruszya w stron domu. Panna de Haviland podaa powoli w tym samym kierunku. Dostosowaem si do jej krokw. Nie wiem, co bymy zrobili bez kogo takiego jak niania powiedziaa. - Prawie wszyscy maja swoje stare nianie. One pior, prasuj, gotuj i sprztaj. S wierne. Nasz wybraam sama... cae lata temu.

Zatrzymaa si i wyrwaa zapltan ni zieleni. - Paskudztwo... powj! Najgorszy chwast! Plcze si, wije... nie mona si go pozby. Ze zoci rozgniota gar zieleni obcasem. - To brzydka sprawa, Charlesie Haywardzie - powiedziaa, wskazujc gow na dom. - Co sdzi policja? Przypuszczam, e nie wolno mi o to pyta. Dziwne, e Aristide otruto. W ogle dziwne, e nie yje. Nigdy go nie lubiam. Nigdy! Ale nie mog oswoi si z myl o jego mierci... Dom bez niego jest taki... pusty. Milczaem. Pomimo lakonicznego sposobu mwienia Edith de Haviland bya w nastroju do wspomnie. -Mylaam dzi rano... yj tu ju bardzo dugo. Ponad czterdzieci lat. Przyszam po mierci siostry. On mnie poprosi. Siedmioro dzieci, a najmodsze miao zaledwie rok... Nie mogam pozwoli, eby wychowa je cudzoziemiec, prawda? To byo niedopuszczalne maestwo. Zawsze czuam, e Marcia musiaa by... zaczarowana. Brzydki, pospolity, may obcokrajowiec. Chocia gdy chodzi o dzieci, to musz przyzna, e da mi woln rk. Opiekunki, guwernantki, szkoa. I waciwe jedzenie... nie ten dziwny, ostro przyprawiany ry, ktry on jada. -I mieszka tu pani do tej pory? - wymruczaem. - Tak. Troch to dziwne... Mogam odej, kiedy dzieci dorosy i poeniy si... chyba zainteresowaam si ogrodem. No i by Philip. Kiedy mczyzna eni si z aktork, nie ma ycia rodzinnego. Nie wiem, po co aktorki rodz dzieci. Kiedy tylko malestwo przychodzi na wiat, zostawiaj je i pdz jak szalone, by gra w takim na przykad Edynburgu lub jakim innym odlegym miejscu. Philip zrobi rozsdn rzecz. Przenis si tutaj ze swoimi ksikami. -Co robi Philip Leonides? -Pisze ksiki. Te nie wiem, po co, bo nikt nie chce ich czyta. Wszystkie dotycz niejasnych szczegw historycznych. Nigdy o nich nie syszae, prawda? Przyznaem to.

-Zbyt wiele pienidzy, oto w czym problem - rzeka panna de Haviland. - Wikszo ludzi musi porzuci dziwactwa, by zarabia na ycie. -Czy jego ksiki nie przynosz dochodw? -Oczywicie, e nie. Uwaany jest za wielki autorytet odnonie pewnych okresw dziejw, i to wszystko. Ale jego ksiki nie musz przynosi dochodw. Aristide podarowa mu sto tysicy funtw. Co fantastycznego! eby mg unika obowizkw! Aristide da im finansow niezaleno. Roger kieruje firm Associated Catering, Sophia ma pokane konto, a dzieci pienidze w trustach. -Wic nikt nie zyskuje szczeglnie na jego mierci? Rzucia mi dziwne spojrzenie. -Ale tak. Wszyscy dostan wicej pienidzy. Ale prawdopodobnie mogliby je mie, gdyby go po prostu poprosili. -Czy podejrzewa pani kogo o to otrucie, panno de Haviland? Odpowiedziaa w typowy dla siebie sposb. Nie, naprawd nie. Bardzo mnie to martwi. Nie jest przyjemnie myle, e w domu jest osoba w rodzaju Borgii. Przypuszczam, e policja podejrzewa biedn Brend. -Nie sdzi pani, e maj racj? -Trudno powiedzie. Zawsze wydawaa mi si wyjtkowo gupi i pospolit kobiet, do konwencjonaln. Nie tak wyobraaam sobie trucicielk. Ale kiedy dwudziestoczteroletnia kobieta wychodzi za m za mczyzn okoo osiemdziesitki, to jasne jest, e robi to dla jego pienidzy. Mylaa pewnie, e szybko zostanie mod wdow. Ale przeliczya si Aristide by wyjtkowo twardym starym czowiekiem. Jego cukrzyca zatrzymaa si. Wygldao na to, e doyje setki. Przypuszczam, e zmczyo j czekanie... -W takim razie... - zaczem i urwaem. -W takim razie - odpara panna de Haviland energicznie - wszystko bdzie mniej wicej w porzdku. Oczywicie nie da si unikn irytujcego rozgosu, ale ostatecznie ona nie naley do rodziny. -Nie podejrzewa pani nikogo innego?

-Kogo mogabym podejrzewa? Zastanowiem si. Miaem podejrzenie, ktre mogo te zagoci w gowie pod sfatygowanym filcowym kapeluszem. Byem pewien, e za tym troch chaotycznym sposobem mwienia ukrywa si przenikliwy umys, ktry nie prnowa. Przez chwil rozwaaem moliwo, e panna de Haviland sama otrua Aristide Leonidesa... Nie byo to niemoliwe. Wci miaem przed oczami malujc si na jej twarzy zawzito, z jak rozgniataa obcasem ten nieszczsny powj. Przypomniao mi si sowo, ktrego uya Sophia. Bezwzgldno. Potrzebowaaby jednak dostatecznego powodu... Co mogo by dla Edith de Haviland wystarczajcym powodem? Wiedziaem, e aby na to odpowiedzie, musz pozna j lepiej.

6.Frontowe drzwi domu byy otwarte. Weszlimy przez nie do zadziwiajco obszernego holu. By umeblowany z umiarem i bez zbytniego przepychu: wypolerowany czarny db i byszczcy mosidz. W tyle, gdzie zwykle znajduje si klatka schodowa, dostrzegem cian z biaej boazerii i drzwi. - Ta cz domu naleaa do mojego szwagra - wyjania panna de Haviland. Parter zamieszkuj Philip i Magda. Weszlimy w drzwi po lewej stronie i znalelimy si w olbrzymim salonie o cianach wyoonych biaoniebiesk boazeri. Stay tu solidne meble obite cikim brokatem, a na kadym stoliku i na cianach peno byo fotografii i obrazw aktorw, tancerzy, projektw scenografii i kostiumw. Nad kominkiem wisiao ptno Degasa przedstawiajce scen z baletu. Salon ton wrcz w kwiatach - wszdzie porozstawiane byy wazony pene wspaniaych godzikw i olbrzymich brzowych chryzantem. - Przypuszczam - powiedziaa panna de Haviland - e chce si pan zobaczy z Philipem. Czy chciaem zobaczy si z Philipem? Nie miaem pojcia. Jedyne, co chciaem, to zobaczy ponownie Sophi. Wyranie zachcaa mnie do planu Staruszka, ale znikna ze sceny, by telefonowa gdzie w zwizku z ryb, i nie daa mi adnych wskazwek do dalszego dziaania. Czy miaem przedstawi si Philipowi Leonidesowi jako mody mczyzna pragncy polubi jego crk, czy jako przypadkowy przyjaciel, ktry wpad z wizyt (z pewnoci nie w takim momencie!), czy jako wsppracownik policji? Ale panna de Haviland nie daa mi czasu, bym mg rozway jej pytanie. W rzeczy samej nie byo to pytanie, a raczej stwierdzenie, jako e panna de Haviland - jak zdyem zauway - skonna bya bardziej do twierdzenia ni pytania. Pjdziemy do biblioteki - powiedziaa. Poprowadzia mnie przez salon, korytarz i drugie drzwi do duego pokoju penego ksiek. Ksiki nie ograniczay si do sigajcych sufitu pek. Leay wszdzie - na krzesach, stoach, a nawet na pododze. Jednak nie byy w nieadzie. Pokj by chodny. Brakowao w nim zapachu, ktrego si

spodziewaem. Czuem stchlizn ksiek i troch wosku. Po sekundzie czy dwch zrozumiaem, czego brakowao. Tytoniu. Philip Leonides nie pali. Kiedy weszlimy, wsta zza biurka. By to wysoki mczyzna, okoo czterdziestki, niezwykle przystojny. Wszyscy tak bardzo podkrelali brzydot Aristide Leonidesa, e z jakiego powodu oczekiwaem, i jego syn take bdzie brzydki. Tote zaskoczya mnie doskonao rysw jego twarzy - prosty nos, nieskazitelna linia szczk, ksztatne czoo i przydajce mu uroku, jasne, lekko posrebrzone siwizn wosy. - To Charles Hayward, Philipie - powiedziaa Edith de Haviland. - Ach, mio mi. Nie mogem stwierdzi, czy sysza o mnie. Do, ktr mi poda, bya zimna. Nie okaza ciekawoci. Troch mnie to zdenerwowao. Sta tam, cierpliwy i nie zainteresowany. - Gdzie s ci okropni policjanci? - zapytaa panna de Havi-land. - Byli tutaj? - Wydaje mi si, e inspektor... - popatrzy na wizytwk na biurku Taverner ma za chwil przyj si ze mn zobaczy. - Gdzie jest teraz? - Nie mam pojcia, ciociu Edith. Chyba na grze. - Z Brend? - Naprawd nie wiem. Patrzc na Philipa Leonidesa, wydawao si niemoliwe, e w jego bliskim otoczeniu popeniono morderstwo. - Czy Magda ju wstaa? - Nie wiem. Zwykle nie wstaje przed jedenasta. - Chyba j sycha - mrukna Edith de Haviland. Z korytarza dobieg wysoki donony gos, zbliajcy si wyranie do biblioteki. Nagle drzwi otworzyy si gwatownie i. stana w nich wysoka kobieta z papierosem w dugiej szklanej lufce. Nie wiem, jak zdoaa to zrobi, ale odniosem wraenie, e weszy trzy osoby, a nie jedna. Ubrana bya w elegancki peniuar z brzoskwiniowej satyny, ktrego poy podtrzymywaa rk. Na plecy spywaa jej kaskada tycjanowskich wosw, za twarz nieomal szokowaa nagoci, ktr kobiety uzyskuj dzi przez zupeny brak makijau.

Miaa ogromne niebieskie oczy i mwia bardzo szybko ochrypym, atrakcyjnym gosem z nieco przesadn dykcj. Kochanie, nie wytrzymam tego... po prostu nie wytrzymam... pomyl tylko o prasie... nie ma tego jeszcze w gazetach, ale oczywicie bdzie... Wci nie mog zdecydowa si, co zaoy na czas ledztwa... co bardzo przytumiajcego... ale nie czer, moe ciemna purpura... tylko e nie mam ani odrobiny takiego materiau, a zgubiam gdzie adres tego okropnego czowieka, ktry je sprzedaje... wiesz, to gdzie w pobliu alei Shafterbury... jeeli tam pojad samochodem, policja bdzie mnie ledzi i mog zadawa mi enujce pytania, prawda? Co ja mam im odpowiedzie? Jaki ty jeste spokojny! Czy nie zdajesz sobie sprawy z tego, e moemy teraz opuci wreszcie ten okropny dom? Wolno... wolno! Och, to nieuprzejme, kiedy stary dziadzio... Oczywicie, nigdy nie ode-szlibymy, gdyby by. Naprawd wiata poza nami nie widzia... pomimo tych wszystkich kopotw, jakie mielimy przez t kobiet z gry. Jestem pewna, e gdybymy odeszli zostawiajc go jej, odciby nas od wszystkiego. Okropna kreatura! Ostatecznie biedny stary dziadzio by bliski dziewi-dziesiatki... nic by nie powstrzymao tej okropnej kobiety. Wiesz, Philipie, naprawd uwaam, e to doskonaa okazja do zagrania sztuki o Edith Thompson. To morderstwo zrobi nam reklam. Bildenstien powiedzia, e moe dosta Thespiana... ta ponura sztuka wierszem o grnikach moe zej ze sceny w kadej chwili... to cudowna rola... cudowna. Wiem, e musz zawsze gra w komediach, z powodu mojego nosa... ale w sztuce o Edith Thompson jest wiele komizmu... nie sdz, by autor zdawa sobie z tego spraw... komedia zawsze wzmaga niepewno. Wiem ju jak to zagram... zwyczajna, gupia, symulujca a do ostatniej minuty, a potem... Wyrzucia rami w przd, papieros wypad jej z luft i upad na wypolerowane mahoniowe biurko, ktre zacz przypala. Philip obojtnie sign po niedopaek i wrzuci go do kosza na mieci. A potem - wyszeptaa Magda Leonides z nagle rozszerzonymi oczyma i zesztywnia twarz - ...czysty terror... Trwao to przez jakie dwadziecia sekund, a potem jej twarz

odprya

si,

skurczya,

przybierajc

min

zakopotanego

dziecka

bliskiego wybuchnicia paczem. Nagle wszystkie emocje znikny, jakby zmyte przez gbk, i kobieta odwrcia si do mnie, pytajc zwyczajnym tonem: -Nie sdzi pan, e tak naley zagra Edith Thompson? Odpowiedziaem, e dokadnie tak, cho w tym momencie nie bardzo mogem sobie przypomnie, kim bya Edith Thompson, zaleao mi jednak, by dobrze zacz znajomo z matk Sophii. - Podobna do Brendy, prawda? - zapytaa Magda. - Waciwie nigdy o tym nie mylaam. To interesujce. Czy powinnam powiedzie o tym inspektorowi? Mczyzna za biurkiem zmarszczy lekko brwi. - Magdo, w ogle nie ma potrzeby, by z nim rozmawiaa. Powiem mu wszystko, co zechce wiedzie. - Nie rozmawia z nim? - Podniosa gos. - Ale oczywicie, e musz si z nim zobaczy. Och, Philipie, ty w ogle nie posiadasz wyobrani. Nie zdajesz sobie sprawy z wanoci detali. Bdzie chcia wiedzie dokadnie, jak i kiedy to si stao, wszystkie szczegy, ktre moglimy zauway, czas... - Mamo - odezwaa si Sophia, wchodzc do pokoju - nie wolno ci opowiada inspektorowi kamstw. - Sophio... kochanie... - Wiem, wiem. Ju sobie wszystko wymylia1 i jeste gotowa do wspaniaego przedstawienia. Ale mylisz si. Cakowicie si mylisz. - Nonsens. Nie wiesz... - Wiem. Chcesz to zagra zupenie inaczej. Bdziesz zgaszona... maomwna... zatrzymujca wszystko dla siebie... stojca na stray... chronica rodzin. Twarz Magdy Leonides wyraaa naiwne zakopotanie dziecka. - Naprawd tak sdzisz? - zapytaa. - Tak. Odrzu to. To idea sztuki - odpara Sophia, a widzc, e matka zaczyna si zastanawia, natychmiast dodaa: - Przygotowaam ci czekolad. Jest w salonie.

- Och, cudownie. Umieram z godu. Ruszya ku drzwiom. - Nie wie pan - powiedziaa, a sowa te byy skierowane albo do mnie, albo do pki za moj gow -jak wspaniale jest mie crk! Po tej ostatniej sentencji wysza. - Bg wie - westchna panna de Haviland - co powie policji. - Bdzie w porzdku - odpara Sophia. - Moe powiedzie wszystko. - Nie martw si. Zagra to, co kae jej reyser. A reyserem bd ja. Podya za matk, ale w drzwiach odwrcia si na picie i powiedziaa: - Jest tu inspektor Taverner, ojcze. Chce z tob rozmawia. Nie bdzie ci przeszkadza, e Charles zostanie, prawda? Na twarzy Philipa Leonidesa pojawio si lekkie zakopotanie. - Ale, oczywicie... oczywicie - wymrucza niewyranie. Wszed inspektor Taverner, solidny, niezawodny i zawodowo punktualny. To tylko niewielka nieprzyjemno - zdaway si mwi jego maniery - i na dobre wyniesiemy si z tego domu, a prosz mi wierzy, nikt nie pragnie tego bardziej ni ja. Wcale nie chcemy si nikomu naprzykrza, zapewniam pana... Nie wiem, jak zdoa bez sw, a jedynie przysuwajc krzeso do biurka, zakomunikowa to wszystko, ale zadziaao. Usiadem skromnie w pewnym oddaleniu. - Su panu, inspektorze Taverner - odezwa si Philip. - Czy ja jestem potrzebna? - zapytaa panna de Haviland. - Nie w tym momencie. Porozmawiam z pani pniej... - Oczywicie. Bd na grze. Wysza, zamykajc za sob drzwi. - Wic, inspektorze? - powtrzy Philip. - Wiem, e jest pan bardzo zajty i nie chc pana dugo niepokoi. Ale musz panu w zaufaniu powiedzie, e nasze podejrzenia potwierdziy si. Paski ojciec nie zmar mierci naturaln. Jego zgon by wynikiem przedawkowania eseriny. Philip skoni gow. Nie okaza szczeglnych emocji. - Czy to co panu sugeruje? - cign Tavemer.

- Co mogoby sugerowa? Moim zdaniem ojciec musia zay trucizn przez przypadek. - Naprawd tak pan sdzi, panie Leonides? Tak, wydaje mi si to zupenie moliwe. Mia prawie dziewidziesit lat, prosz o tym pamita, i nie najlepszy wzrok. - Wic przela zawarto buteleczki z kroplami do fiolki po insulinie. Czy naprawd uwaa pan, e to wiarygodne wyjanienie? Philip nie odpowiedzia. Jego twarz staa si jeszcze bardziej obojtna. Tavemer kontynuowa. - Znalelimy pust buteleczk po kroplach w mietniku... nie byo na niej odciskw palcw. To dziwne. Z pewnoci paski ojciec, moe jego ona lub lokaj... Philip Leonides podnis wzrok. - Co z lokajem? - zapyta. - Co z Johnsonem? - Sugeruje pan, e Johnson to potencjalny morderca? Z pewnoci mia okazj! Ale jeeli chodzi o motyw, to wrcz przeciwnie. Zwyczajem pana Leonidesa byo wypaca mu co roku premi, ktra si cigle powikszaa. Paski ojciec postawi spraw jasno - byo to wiadczenie zamiast sumy, ktr zostawiby mu w testamencie. Obecna premia po siedmiu latach suby jest cakiem pokana i nadal by rosa. Johnson by wic zainteresowany tym, eby paski ojciec y jak najduej. Co wicej, ich wzajemne stosunki byy idealne, a cay okres suby Johnsona bez zarzutu. Jest sprawnym i wiernym lokajem. Nie podejrzewamy Johnsona. - Rozumiem - odpowiedzia Philip bezbarwnym gosem. - Czy mgby mi pan teraz zda relacj z wasnych poczyna w dniu mierci ojca? - Oczywicie, inspektorze. Cay dzie spdziem tutaj, w tym pokoju... za wyjtkiem posikw, ma si rozumie. - Czy w ogle widzia si pan z ojcem? - Powiedziaem mu zgodnie ze zwyczajem Dzie dobry" przy niadaniu. - Byli panowie sami? - Nie. W pokoju bya ona... to znaczy moja... macocha.

- Paski ojciec wyglda tak jak zwykle? - Nie okazywa, e przewiduje wasne morderstwo. - Czy cz domu naleca do paskiego ojca jest zupenie odseparowana od paskiej? - Tak. Jedyne poczenie to drzwi w holu. - Czy te drzwi s zamykane? -Nie. - Nigdy? - Nic mi o tym nie wiadomo, by byy kiedy zamknite. - Kady mg swobodnie przechodzi z jednej czci domu do drugiej? - Oczywicie. S one oddzielone tylko ze wzgldu na domow wygod. - Jak dowiedzia si pan o mierci ojca? - Mj brat, Roger, ktry zajmuje zachodnie skrzydo pitra, przybieg tu i powiedzia mi, e ojciec ma nagy atak. - Co pan zrobi? - Zadzwoniem po lekarza, o czym nikt wczeniej nie pomyla. Doktora nie byo w domu, ale zostawiem wiadomo, by przyby, kiedy tylko bdzie to moliwe. - A potem? - Udaem si na gr. Ojciec rzeczywicie by w cikim stanie. Mia trudnoci w oddychaniu i wyglda na bardzo chorego. Zmar przed nadejciem lekarza. W gosie Philipa nie byo emocji. Po prostu stwierdzenie faktu. - Gdzie bya w tym czasie reszta rodziny? - Moja ona przebywaa w miecie. Wrcia krtko po zgonie ojca. Sdz, e Sophia te bya nieobecna. Modsze dzieci, Eustace i Josephine, byy w domu. - Mam nadziej, e nie zrozumie mnie pan le, panie Leo-nides, jeeli zapytam, jaki wpyw ma mier ojca na pask sytuacj finansow. - Doceniam to, e chce pan zna wszystkie fakty. Ojciec da nam niezaleno finansow wiele lat temu. Mj brat zosta szefem i gwnym udziaowcem firmy Associated Catering - najwikszej kompanii ojca. Ja

otrzymaem ekwiwalentna sum, co okoo stu pidziesiciu tysicy funtw w rnych walorach i mogem korzysta z kapitau zgodnie ze swoj wol. Rwnie hojnie obdarowane zostay moje nieyjce ju siostry. - Ale paski ojciec i tak pozosta nadal bogatym czowiekiem? - Nie. Zostawi sobie stosunkowo skromny dochd. Powiedzia, e to sprawi, i bdzie nadal interesowa si yciem. Od tej pory - po raz pierwszy na ustach Philipa pojawi si saby umiech - dziki rnym przedsiwziciom sta si jeszcze bogatszy ni wczeniej. - Paski brat i pan zamieszkalicie tutaj razem z ojcem. Czy nie wynikao to z trudnoci finansowych? - Oczywicie, e nie. To wycznie sprawa wygody. Mj ojciec zawsze mwi, e moemy tu zamieszka. Z rnych domowych powodw byo to dla mnie dogodne. Poza tym -doda bardzo kochaem ojca. Przeprowadziem si tu wraz z rodzin w 1937 roku. Nie pac czynszu, jedynie cz opat eksploatacyjnych. - A paski brat? - Roger przenis si tu w 1937 roku, kiedy jego dom zosta zbombardowany. - Panie Leonides, czy zna pan postanowienia testamentu? - Owszem. Zosta zmieniony w 1946 roku. Ojciec nie robi z tego tajemnicy. Zwoa rodzinne konklawe, w ktrym bra udzia rwnie jego prawnik, i przedstawi nam postanowienia testamentu. Przypuszczam, e je pan zna. Pan Gaitskill na pewno poinformowa pana. Suma stu tysicy funtw, wolna od podatku, przypada mojej macosze jako dodatek do tego, co dostaa w momencie lubu. Reszta majtku zostaa podzielona na trzy rwne czci: jedna dla mnie, jedna dla mojego brata i jedna dla trojga wnuczt Jest to olbrzymi spadek, ale bdzie, oczywicie, wielki podatek. - adnych legatw dla suby czy na dobroczynno? - Nie. Pensje, ktre paci subie, zwikszay si co roku, jeeli pozostawali u niego. - Czy nie jest pan obecnie, prosz wybaczy to pytanie, w kopotach finansowych? - Jak pan wie, podatki s cikie, ale mj dochd wystarcza na

zaspokojenie potrzeb moich i ony. Co wicej, ojciec czsto dawa nam hojne prezenty, a w wypadku jakiego kryzysu finansowego popieszyby natychmiast z pomoc. Po chwili doda zimno i dobitnie: - Zapewniam pana inspektorze, e nie miaem adnych finansowych powodw, eby pragn mierci ojca. - Przykro mi panie Leonides, jeeli sdzi pan, e sugerowaem co w tym rodzaju. Ale musimy zna wszystkie fakty. Teraz, niestety, musz zada panu kilka do delikatnych pyta. Dotycz one stosunkw midzy paskim ojcem a jego on. Czy byli z sob szczliwi? - O ile wiem, tak. - adnych ktni? - Sdz,e nie. - Bya... dua rnica wieku, prawda? -Tak. - Czy pan, prosz wybaczy, aprobowa drugi zwizek ojca? - Nie prosi mnie o aprobat. - To nie jest odpowied, panie Leonides. - Skoro pan nalega, to powiem - uwaaem to maestwo za niemdre. - Czy protestowa pan przeciwko temu zwizkowi? - Kiedy si o nim dowiedziaem, by ju faktem dokonanym. - By to dla pana szok... co? Philip nie odpowiedzia. - Czy to maestwo wywoao uczucie niechci? - Ojciec mg robi to, na co mia ochot. - Paskie stosunki z pani Leonides byy przyjazne? - Idealnie przyjazne. - S pastwo przyjacimi? - Rzadko si spotykamy. Inspektor Tavemer zmieni temat. - Czy moe mi pan powiedzie co o panu Laurensie Brow-nie? - Obawiam si, e nie. Zatrudni go mj ojciec. - Ale zosta zaangaowany jako nauczyciel paskich dzieci - To prawda. Mj syn cierpia na parali dziecicy... na szczcie choroba miaa agodny przebieg... ale posyanie go do szkoy publicznej

nie byo wskazane. Ojciec zasugerowa, e on i modsza crka, Josephine, powinni mie prywatnego nauczyciela. Nie mielimy wielkiego wyboru, w gr wchodzili jedynie mczyni niezdolni do suby wojskowej. Referencje Browna byy satysfakcjonujce, mojemu ojcu i ciotce, ktra zawsze zajmowaa si dziemi, podoba si, wic wyraziem zgod. C wicej? Mog tylko doda, e jego sposb nauczania nie budzi moich zastrzee. Jest sumienny i kompetentny. - Zajmuje pokj w czci domu nalecej do paskiego ojca, nie tutaj? - Jest tam wicej miejsca. - Czy zauway pan kiedykolwiek jakie oznaki zayoci midzy Laurencem Brownem a pask macoch? - Nie miaem moliwoci, by zaobserwowa co takiego. - Moe sysza pan jakie plotki? - Nie sucham plotek, inspektorze. - To wiarygodne - rzek Taverner. - Zatem nie widzia pan za, nie sysza za i nie mwi za. - Jeeli chce pan to tak okreli, inspektorze. Taverner wsta. - Dzikuj bardzo, panie Leonides - powiedzia, po czym skierowa si do drzwi. - Fiu! Fiu! - zagwizda Taverner. - Zimna ryba!

7.- A teraz - rzek inspektor - pjdziemy porozmawia z on pana Philipa. Magda West - to jej sceniczne nazwisko. - Czy jest dobra? - zapytaem. - Znam to nazwisko i chyba widziaem j w kilku sztukach, ale nie pamitam kiedy i gdzie. - Jest jedn z tych blisko sukcesu" - odpar Tavemer. -Raz czy dwa bya gwiazd West Endu, wyrobia sobie nazwisko, gra duo w maych teatrach intelektualnych i w klubach niedzielnych. Prawda jest taka, e zaszkodziy jej pienidze. Nigdy nie musiaa zarabia na ycie i moga wybiera to, co si jej podobao, okazjonalnie nawet finansowa niektre przedstawienia, w ktrych graa. Byy to zwykle role zupenie dla niej nieodpowiednie. W rezultacie jest bardziej amatork ni profesjonalistk. I mimo e jest dobra, szczeglnie w komedii, dyrektorzy teatrw nie przepadaj za ni. Mwi, e jest zbyt niezalena i przysparza im kopotw, wywouje ktnie i wtrca si do reyserii. Nie wiem, ile jest w tym prawdy, ale nie jest popularna wrd swoich scenicznych kolegw. W drzwiach salonu ukazaa si Sophia. - Matka jest tutaj, inspektorze - powiedziaa, wskazujc za siebie. Weszlimy z Tavernerem do duego pomieszczenia. Przez chwil miaem trudnoci z rozpoznaniem kobiety, ktra siedziaa na obitej brokatem sofie. Tycjanowskie wosy miaa upite wysoko na czubku gowy. Ubrana bya w ciemnoszary kostium i delikatnie plisowan, bladofiokow bluzk, ktr zdobia zapita pod szyj kamea. Po raz pierwszy dostrzegem urok jej zadartego nosa. Przypominaa nieco Athene Seyler i trudno byo uwierzy, e to ta sama, pena temperamentu istota w brzoskwiniowym peniuarze. - Inspektor Taverner? - zapytaa. - Prosz wej i usi. Zapali pan? C za okropna sprawa. Doprawdy trudno mi w to uwierzy. Jej gos by niski i pozbawiony emocji. Mwia jak osoba, ktra za wszelk cen stara si utrzyma samokontrol. - Prosz powiedzie mi, w czym mog pomc - cigna. - Dzikuj, pani Leonides. Gdzie pani bya w czasie, gdy doszo do

tragedii? - Chyba wracaam z miasta. Jadam tego dnia lunch z przyjacik. Byymy w Ivy. Potem poszymy na pokaz sukien. Wraz z innymi przyjacimi wstpiymy na drinka do Berkley. Nastpnie udaam si do domu. Kiedy tu dotaram, wszdzie panowao zamieszanie. Wygldao na to, e te dosta nagego ataku. On... nie y ju. - Gos jej lekko zadra. - Lubia pani tecia? - Uwielbiaam... Ton jej gosu podnis si na moment, ale natychmiast opad. - Bardzo go kochaam - powiedziaa cicho. - Wszyscy go kochalimy, by dla nas taki dobry. - Lubi pani Brend Leonides? - Nie widujemy si zbyt czsto. - Dlaczego? - C, niewiele mamy z sob wsplnego. Biedna Brenda. ycie czasami musiao by dla niej cikie. - Czyby? W jaki sposb? - Och, nie wiem. - Magda potrzsna gow i umiechna si smutno. - Czy pani Leonides bya szczliwa z mem? - O, tak. - adnych ktni? Ponownie lekki umiech i przeczcy ruch gow. - Naprawd nie wiem, inspektorze. Ich cz domu jest zupenie oddzielona od naszej. - Pani Brenda Leonides i pan Laurence Brown przyjanili si, prawda? - Nie sadz - powiedziaa z godnoci - e powinien mnie pan pyta o takie rzeczy. Brenda przyjani si ze wszystkimi. Jest towarzyska osob. - Czy lubi pani pana Browna? - Jest cichy. Do miy, ale prawie si go nie zauwaa. Naprawd rzadko go widuj. - Dobrze uczy? - Chyba tak. Doprawdy nie wiem. Philip wydaje si by z niego zadowolony.

- Przykro mi, e o to pytam - zacz Tavemer, chcc wyprbowa taktyk szoku - ale czy pani zdaniem pan Brown i pani Brenda Leonides maj z sob romans? Magda wstaa. Wygldaa jak grand dam. - Nigdy nie spostrzegam niczego, co by na to wskazywao - odpara. - Naprawd sdz, inspektorze, e nie powinien mi pan zadawa takich pyta. Ona bya on mojego tecia. Nieomal zaklaskaem. Inspektor wsta rwnie. - Dzikuj, pani Leonides - powiedzia uprzejmie i wyszed z pokoju. Zagraa przepiknie! zawoaa Sophia, okazujc matce autentyczn serdeczno. Magda zamylona zakrcia na palcu lok za prawym uchem i przejrzaa si w szybie. - Taak - wymruczaa. - Sdz, e by to waciwy sposb zagrania tej roli. Sophia popatrzya na mnie. - Czy nie powiniene - zapytaa - i z inspektorem? - Sophio, to co powinienem, to... Nie dokoczyem. Nie mogem w obecnoci matki Sophii mwi wprost o swojej roli. Magda Leonides jak dotd nie wykazaa zainteresowania moj obecnoci poza obdarzeniem mnie uwag na temat poytku z crek. Mogem by reporterem, narzeczonym Sophii lub wacicielem zakadu pogrzebowego. Dla Magdy Leonides wszyscy oni stanowili jedynie publiczno. Patrzc na swoje stopy, aktorka powiedziaa z niezadowoleniem. - Te buty s nieodpowiednie. Zbyt frywolne. Posuszny znakowi danemu przez Sophi, popieszyem za Tavernerem. Dopadem go w holu przy drzwiach do klatki schodowej. - Id zobaczy si ze starszym bratem - wyjani. Bez ceregieli przedstawiem mu swj problem. - Kim mam tu waciwie by? - zapytaem. Wyglda na zdumionego. - Kim masz by? - Tak. Co robi w tym domu? Jeeli kto mnie zapyta, to co mam

odpowiada? - Rozumiem. - Zastanawia si przez chwil. Potem umiechn si. A kto ci pyta? - Nie. - Zatem zostaw to tak, jak jest. Nigdy nie wyjaniaj. To dobre motto. Kady ma zbyt wiele wasnych trosk, by by w nastroju do zadawania pyta. Dopki bdziesz pewny siebie, bd uwaa twoj obecno za zupenie naturaln. To wielki bd mwi co, kiedy nie potrzeba. Hm, chyba wejdziemy na schody. Drzwi nie s zamknite. Oczywicie zdajesz sobie spraw z tego, e te wszystkie moje pytania to bzdura! Funta kakw nie warte jest to, kto by tego dnia w domu , a kto nie... - Wic po co... -Poniewa to daje mi przynajmniej szans przyjrzenia si im, ocenienia ich i usyszenia tego, co maj do powiedzenia. I mam nadziej, e przez przypadek kto moe da mi poyteczn wskazwk. - Przez chwil milcza, a potem wymrucza pod nosem: Zao si, e Magda Leonides mogaby nam wiele pomc, gdyby tylko chciaa. - Czy mona by na tym polega? - zapytaem. - Och, nie - odpar Tavemer. - Nie mona by. Ale daoby to moe punkt wyjcia do dochodzenia. Kady w tym cholernym domu mia rodki i moliwo. Potrzebny mi motyw. U szczytu schodw znajdoway si nastpne drzwi, zamykajce prawy korytarz. Zawieszona bya na nich mosina koatka, ktr Tavemer zapuka, silnymi kilkakrotnie ramionami, poruszajc ciemnymi rczk. Otworzy mu natychmiast i niezwykle mczyzna, ktry musia sta tu za drzwiami. By to niezgrabny olbrzym z rozczochranymi wosami brzydk, cho rwnoczenie mi twarz. Spojrza na nas, po czym odwrci wzrok w ten ukradkowy, peen zaenowania sposb, ktry spotyka si u ludzi niemiaych, ale z gruntu uczciwych. - Prosz wej. Zamierzaem wanie... ale to nie jest wane. Prosz do salonu. Clemency... och, jeste tu, kochanie. To inspektor Tavemer. On... czy s tu jakie papierosy? Prosz chwil zaczeka, dobrze? - Zderzy

si z parawanem, powiedzia mu w zakopotany sposb przepraszam" i wyszed z pokoju. ona Rogera Leonidesa staa przy oknie. Od razu zaintrygowaa mnie jej osobowo i atmosfera panujca w pokoju. ciany byy biae - naprawd biae, a nie w kolorze koci soniowej czy kremowe, co zwykle rozumie si przez okrelenie biay" odnonie wntrza domu. Nie wisiay na nich adne obrazy, z wyjtkiem-jednego nad kominkiem - geometrycznej fantazji szarych i niebieskich trjktw. Umeblowanie byo skromne - jedynie niezbdne wyposaenie, trzy lub cztery krzesa, st ze szklanym blatem, maa biblioteczka. Nie dostrzegem adnych bibelotw. Pokj by peen wiata i powietrza. Rni si od wielkiego, brokatowego, penego kwiatw salonu na parterze jak kreda od sera. A ona Rogera Leonidesa rnia si od ony Philipa Leonidesa tak bardzo, jak tylko jedna kobieta moe rni si od drugiej. Podczas gdy czuo si, e Magda Leonides moe by tuzinem rnych osobowoci, w przypadku Clemency Leonides mona byo mie pewno, e zawsze bdzie wycznie sob. Miaa wyranie okrelon, siln osobowo. Oceniem j na okoo pidziesit lat. Jej wosy byy szare i krtko obcite (fryzura typowa dla Eton), ale tak piknie przylegay do doskonaego ksztatu czaszki, e nie dostrzegem brzydoty, jaka zawsze kojarzya mi si z tego typu uczesaniem. Miaa inteligentn, zmysow twarz i jasnoszare oczy, ktre patrzyy badawczo i intensywnie. Ubrana bya w prost ciemnoczerwon sukni, doskonale dopasowan do jej szczupej figury. Od razu poczuem, e to niepokojca kobieta... Niewtpliwie duy wpyw na t ocen miao wntrze, w ktrym mieszkaa, a ktre zupenie nie nadawao si dla zwyczajnej kobiety. Zrozumiaem, dlaczego Sophia uya w odniesieniu do niej sowa bezwzgldno". Pokj by tak zimny, e a zadraem. Clemency Leonides odezwaa si spokojnie: - Prosz usi, inspektorze. Czy ma pan jakie nowiny? - Zgon spowodowaa eserina, pani Leonides.

- Zatem morderstwo - powiedziaa w zadumie. - Nie mg to by wypadek, prawda? - Nie, pani Leonides. - Prosz by wyrozumiaym dla mojego ma. Bardzo si tym przejmie. Uwielbia ojca. Jest szalenie uczuciowy. - Czy pani stosunki z teciem byy dobre? - Tak, do dobre. - Po chwili dodaa cicho: - Nie lubiam go specjalnie. - Dlaczego? - Nie podobay mi si jego cele yciowe... i metody, ktrymi do nich dy. - A pani Brenda Leonides? - Brenda? Rzadko j widywaam. - Czy sdzi pani, e moe by co midzy ni a panem Brownem? - Ma pan na myli romans? Nie sdz. Ale naprawd nie wiem nic na ten temat. Wygldaa na zupenie nie zainteresowan. W tym momencie drzwi otworzyy si i do pokoju wpad Roger Leonides. Zatrzymano mnie wyjani popiesznie. Telefon. Wic, inspektorze. S jakie wiadomoci? Co spowodowao mier ojca? - Zatrucie eserin. - Tak? Mj Boe! Zatem to ta kobieta! Nie moga si ju doczeka. Wycign j z rynsztoka i oto nagroda. Zamordowaa go z zimn krwi! Boe, gotuje si we mnie, kiedy o tym pomyl. - Czy ma pan jaki szczeglny powd, by tak myle? -zapyta Taverner. Roger przemierza pokj tam i z powrotem, mierzwic sobie doni bujn czupryn. - Powd? A kt by to mg by inny? Nigdy jej nie ufaem... nie lubiem jej! Nikt z nas jej nie lubi. Philip i ja bylimy przeraeni, kiedy tato przyszed ktrego dnia i powiedzia nam, co zrobi! W jego wieku! To byo szalestwo... szalestwo. Mj ojciec by zdumiewajcym czowiekiem, inspektorze. Intelektualnie by wci mody i bystry. Zawdziczam mu to,

co posiadam. Zrobi dla mnie wszystko, nigdy mnie nie zawid. To ja go zawiodem... kiedy o tym pomyl... Opad ciko na krzeso. ona cicho podesza do niego. - Do, Rogerze. Uspokj si. - Wiem, najdrosza, wiem. - Uj jej do. - Ale jak mog by spokojny, kiedy czuj... - Wszyscy musimy zachowa spokj, Rogerze. Inspektor Tavemer oczekuje od nas pomocy. - To prawda, pani Leonides. Popatrzy na ni zawstydzony. - Przepraszam, najdrosza. - Odwrci si do nas. - Bardzo przepraszam. Nerwy mnie poniosy. Prosz mi wybaczy... Ponownie wyszed z pokoju. - Naprawd nie skrzywdziby muchy - rzeka Clemency, umiechajc si lekko. Taverner uprzejmie zaakceptowa t uwag. Potem zacz zadawa rutynowe pytania. Clemency Leonides odpowiadaa zwile i dokadnie. W dniu mierci ojca Roger Leonides by w miecie w Box House, zarzdzie firmy Associated Catering. Wrci wczesnym popoudniem i spdzi troch czasu z ojcem, jak to mia w zwyczaju. Ona za przebywaa w Instytucie Lambert przy ulicy Gower, gdzie pracuje. Wrcia do domu tu przed szst. - Widziaa pani tecia? - Nie. Ostatni raz widziaam go dzie wczeniej. Pilimy razem kaw po obiedzie. - I nie widziaa go pani w dniu mierci? - Nie. Waciwie to poszam do jego czci domu, bo Roger myla, e zostawi tam swoj fajk - bardzo cenn fajk, ale okazao si, i leaa na stole w holu i nie musiaam niepokoi tecia. Czsto drzema okoo szstej. - Kiedy usyszaa pani o jego chorobie? - Wpada tu Brenda. Byo minut czy dwie po wp do sidmej. Wiedziaem, e te pytania s niewane, ale byem wiadom tego, i Taverner bacznie obserwuje odpowiadajc kobiet. Zada kilka pyta na

temat jej pracy. Odpara, e ma ona zwizek z promieniowaniem podczas rozszczepiania atomu. - W rzeczy samej pracuje pani nad bomb atomow, tak? - W mojej pracy nie ma nic destrukcyjnego. Instytut prowadzi eksperymenty w zakresie moliwoci leczniczych. Kiedy Tavemer wsta i wyrazi ch obejrzenia ich czci domu, wydaa si lekko zaskoczona, ale uprzejmie pokazaa mu wntrze. Sypialnia z podwjnym oem, biaymi narzutami i najniezbdniejszymi przyborami na toaletce przypominaa szpital albo cel klasztorn. azienka bya rwnie surowa kuchnia bez specjalnego i dobrze luksusu i nadmiernej iloci kosmetykw, mwic: - To specjalny pokj mojego ma. - Prosz do rodka - rzek Roger. Odetchnem z ulg. Ta nieskazitelna surowo robia na mnie troch przygnbiajce wraenie. W tym pokoju czuo si intensywn osobowo gospodarza. Wielkie biurko z aluzjo-wym zamkniciem zawalone byo papierami, starymi fajkami i popioem. Obok stay due, zniszczone krzesa. Podog pokryway perskie chodniki. Na cianach za wisiay wyblake fotografie uczniw, zawodnikw do gry w krykieta, onierzy itp. Obok wisiay akwarelowe szkice pusty i minaretw, aglwek, morza i zachodw soca. By to miy pokj. Pokj nalecy do uroczego, towarzyskiego mczyzny. Roger niezgrabnie nalewa nam drinki z karafki i zbiera z krzese ksiki i papiery. - Przepraszam za baagan - tumaczy si niezgrabnie. -Akurat przegldaem stare papiery. To dlatego. Inspektor podzikowa za drinka. Ja poprosiem. - Musz mi panowie wybaczy - cign Roger. Przynis mi mojego drinka, odwrci gow do Tavemera i mwi dalej: - Poniosy mnie nerwy. Rozejrza si dokoa z poczuciem winy, ale Clemency Leo-nides nie wesza z nami do pokoju. sterylna wyposaona w urzdzenia

uatwiajce prac. Potem podeszlimy do drzwi, ktre Clemency otworzya,

- Jest cudowna - powiedzia. - To znaczy moja ona. Mimo caego nieszczcia jest wspaniaa... wspaniaa. Nie umiem wyrazi, jak bardzo j podziwiam. Miaa takie cikie ycie. Chciabym panom o tym opowiedzie. Byo to, zanim pobralimy si. Jej pierwszy m by czowiekiem wielkiego umysu, ale sabego zdrowia, w rzeczy samej grulik. Prowadzi bardzo cenne badania w dziedzinie krystalizacji. Licho mu pacono i bya to niezwykle cika praca, ale nie poddawa si. Clemency staa si jego niewolnic, praktycznie utrzymywaa go, cay czas wiedzc, e on umiera. I nigdy nie alia si, nie narzekaa na zmczenie. Zawsze mwia mu, e jest szczliwa. Po jego mierci zaamaa si. W kocu zgodzia si wyj za mnie. Bardzo si cieszyem, e mog da jej troch wytchnienia i szczcia. Chciaem, eby przestaa pracowa, ale oczywicie uwaaa to za swj obowizek w czasie wojny i chyba nadal to czuje. Ale jest cudown on. Najwspanialsz Jak mia kiedykolwiek mczyzna. Do licha, miaem szczcie! Zrobibym dla niej wszystko. Taverner rzuci stosown odpowied. Potem raz jeszcze zagbi si w znane, rutynowe pytania. - Kiedy po raz pierwszy usysza pan o mierci ojca? - Wpada tu Brenda. Ojciec by chory... powiedziaa, e ma jaki atak. - Siedziaem z kochanym staruszkiem jeszcze p godziny wczeniej. Czu si wtedy doskonale. Kiedy przybiegem do niego, by siny na twarzy, z trudem apa powietrze. Pobiegem po Philipa. On zadzwoni po lekarza. Ja... my nie moglimy nic zrobi. Oczywicie ani przez chwil nie mylaem, e jest w tym co miesznego. miesznego? Powiedziaem miesznego? Boe, co za sowo. Z pewnym trudem uwolnilimy si z emocjonalnej atmosfery pokoju Rogera Leonidesa. Kiedy znalelimy si wreszcie za drzwiami, Taverner spojrza na mnie i powiedzia: - To niezwykle interesujce. Co za kontrast w stosunku do drugiego brata. - Potem doda bez zwizku: - Ciekawa rzecz, pokoje. Mwi duo o tych, ktrzy w nich mieszkaj. Zgodziem si z nim. - Dziwne, jak ludzie cz si w pary, prawda? - cign dalej.

Nie byem pewien, czy ma na myli Clemency i Rogera, czy Philipa i Magd. Jego sowa mogy odnosi si do obu par. A jednak wygldao na to, e obydwa maestwa byy szczliwe. Z pewnoci mona to byo powiedzie o Rogerze i Clemency. - Nie powiedziabym, e to truciciele. A ty? - zapyta Ta-verner. Oczywicie nigdy nie wiadomo. Ale ju bardziej ona. Bezlitosna kobieta. Moliwe, e troch szalona. Ponownie przyznaem mu racj. - Nie przypuszczam jednak - dodaem - by zamordowaa kogo tylko dlatego, e nie aprobowaa jego celw i stylu ycia. Moe gdyby naprawd nienawidzia tego staruszka.... Ale czy morderstwa popenia si z czystej nienawici? - Rzadko - odpar Tavemer. - Sam nigdy si z czym" takim nie zetknem. Nie, myl, e bezpieczniej jest skoncentrowa si na Brendzie. Ale Bg jeden wie, czy kiedykolwiek zdobdziemy dowody.

8.Otworzya nam pokojwka. Wygldaa na przeraon, ale rzucia Tavernerowi lekko pogardliwe spojrzenie. - Chce si pan widzie z pani? - Tak. Wprowadzia nas do wielkiego salonu i wysza. Pokj by takiej samej wielkoci jak salon na parterze. Nad kominkiem wisia portret, ktry przycign moj uwag, i to nie tylko z powodu mistrzowskiego wykonania, ale take ze wzgldu na twarz modela. By to portret maego starego mczyzny z ciemnymi przenikliwymi oczami. Z ptna emanowaa ywotno i sia. Migoczce oczy przycigay mj wzrok. - To on - rzek inspektor Taverner. - Namalowany przez Augustusa Johna. Mia osobowo, co? - Tak - odparem i poczuem, e ta monosylaba bya nieadekwatna. Zrozumiaem teraz, co miaa na myli Edith de Haviland, mwic, e dom jest bez niego pusty. - A to jego pierwsza ona, namalowana przez Sargenta -doda Taverner, wskazujc na obraz wiszcy pomidzy oknami. Spojrzaa na portret. Byo w nim pewne okruciestwo, tak typowe dla malarstwa Sargenta. Twarz kobiety zostaa przesadnie wyduona, co nadawao jej lekko koski wygld. By to portret typowej angielskiej damy. Przystojnej, ale bez ycia. Wyjtkowo nieodpowiednia ona dla szczerzcego zby w umiechu, maego despoty znad kominka. Otworzyy si drzwi i ukaza si w nich sierant Lamb. - Zrobiem, co mogem odnonie suby - powiedzia. - Nic to nie dao. Tavemer westchn. Sierant Lamb wyj notatnik i zrejterowa w odlegy kt pokoju, gdzie siedzia, nie rzucajc si w oczy. Do pokoju wesza druga ona Aristide Leonidesa. Ubrana bya w czarn sukni, ktra spowijaa j od szyi po stopy.

Poruszaa si opieszale. Miaa do adn twarz, piwne oczy i kasztanowe wosy, uoone w zbyt wyszukanym i pracochonnym stylu. Jej twarz pokryta bya spor warstw pudru i szminki, ale i tak nie zatuszowao to ladu ez. Wida byo, e pakaa. Miaa na szyi sznur olbrzymich pere, a na rkach wielki szmaragd i ogromny rubin. Zauwayem jeszcze co. Bya przeraona. - Dzie dobry, pani Leonides - rzek Taverner swobodnie. Przepraszam, e jeszcze raz pani niepokoj. - Przypuszczam, e nic na to nie mona poradzi - odpara apatycznie. - Wie pani oczywicie, e podczas naszej rozmowy moe by obecny pani prawnik? Zastanawiaem si, czy zrozumiaa znaczenie tych sw. Sdz, e nie. - Nie lubi pana Gaitskilla. Nie chc go - powiedziaa pospnie. - Moe pani mie wasnego prawnika. - Czy musz? Nie lubi prawnikw. Wprawiaj mnie w zakopotanie. - Zaley to wycznie od pani - odpar Taverner, umiechajc si automatycznie. - Czy moemy zaczyna? Sierant Lamb polini owek. Brenda Leonides usiada na sofie naprzeciwko inspektora. - Odkry pan co? - zapytaa. Zauwayem, e jej palce gnioty nerwowo szyfon sukni. - Moemy z ca pewnoci stwierdzi, e pani m zmar na skutek zatrucia eserin. - To znaczy, e zabiy go te krople do oczu? - Zastrzyk, ktry mu pani zrobia, zawiera eserin zamiast insuliny. - Ale ja o tym nie wiedziaam. Nie mam z tym nic wsplnego. Naprawd, inspektorze. - Zatem kto musia celowo zamieni insulin na krople do oczu. - Co za podo! - Tak, pani Leonides. - Sdzi pan, e kto zrobi tu umylnie? Nie mg to by przypadek?

Albo dowcip? - Nie uwaamy, by by to dowcip - powiedzia oschle Tavemer. - To musia by kto ze suby. Inspektor nie odpowiedzia. - Na pewno. Nie mg to by nikt inny. - Jest pani pewna? Prosz chwil pomyle. Nie ma pani jakich podejrze? Nie byo adnej niechci? adnych ktni? Wpatrywaa si w niego wyzywajcym wzrokiem. - Nie wiem o niczym. - Bya pani tego popoudnia w kinie, tak? - Tak. Wrciam o wp do sidmej. Bya ju pora na insulin. Zrobiam mowi zastrzyk tak jak zwykle... i stao si z nim co dziwnego. Byam przeraona. Pobiegam do Rogera... mwiam ju o tym. Czy musz to powtarza raz po raz? -W jej gosie pojawia si histeryczna nuta. - Przykro mi, pani Leonides. Czy mgbym teraz porozmawia z panem Brownem. - Z Laurencem? Po co? On nic nie wie? - A jednak chciabym z nim pomwi. Popatrzya na inspektora podejrzliwie. - Eustace uczy si z nim aciny w pokoju lekcyjnym. Czy chce pan, eby przyszed tutaj? - Nie. Pjdziemy do niego. Taverner popiesznie opuci pokj. Sierant i ja podylimy za nim. Inspektor poprowadzi nas przez korytarz do obszernego pokoju z widokiem na ogrd. Przy stole siedzieli jasnowosy, przystojny mczyzna okoo trzydziestki i ciemny szesnastoletni chopiec. Kiedy weszlimy, podnieli wzrok. Eustace, brat Sophii, popatrzy na mnie, a Laurence Brown utkwi przeraone oczy w inspektorze Tavemerze. Nigdy dotd nie widziaem czowieka tak sparaliowanego przez strach. Wsta i usiad ponownie. Potem przemwi piskliwym gosem. - Och... ee... dzie dobry, inspektorze. - Dzie dobry - odpar Tavemer lakonicznie. - Czy moemy porozmawia? - Tak, oczywicie. Jak najchtniej. W kadym razie... Eustace wsta.

- Czy mam odej? - zapyta uprzejmie z lekk arogancj w gosie. - Bdziemy... kontynuowa pniej - powiedzia nauczyciel. Eustace ruszy nonszalancko w stron drzwi. Porusza si raczej sztywno. Bdc ju w drzwiach spojrza nagle w moj stron, zrobi palcem wskazujcym ruch obrazujcy podrzynanie garda i wyszczerzy zby w umiechu. Potem wyszed. - Panie Brown - zacz Tavemer. - Wyniki analizy s pewne. Przyczyn mierci pana Leonidesa bya eserina. - Czy to znaczy... e zosta otruty? Miaem nadziej... - Zosta otruty - odpar Taverner zwile. - Kto zamieni insulin na krople do oczu. - Nie mog w to uwierzy... To nieprawdopodobne. - Pytanie: kto mia motyw? - Nikt Zupenie nikt! - Mody mczyzna podnis gos. - Moe yczy pan sobie, eby podczas rozmowy obecny by prawnik? - zapyta Taverner. - Nie mam prawnika. I nie chc mie. Nie mam nic do ukrycia... nic... - Rozumie pan, e wszystko, co pan powie, moe by uyte przeciwko panu? - Jestem niewinny... zapewniam pana, e jestem niewinny. - Nie sugerowaem niczego innego - zauway Taverner, a po chwili zapyta: - Pani Leonides bya duo modsza od ma, prawda? - Ja., chyba tak... to znaczy tak. - Musiaa czasami czu si samotna? Laurence Brown nie odpowiedzia. Zwily jzykiem suche usta. - Musiao jej by przyjemnie mie towarzystwo mniej wicej w swoim wieku? - Ja... nie, wcale... To znaczy... Nie wiem. To zupenie naturalne, e powstaa wi sympatii. Mody mczyzna zaprotestowa gwatownie. - Nie powstaa! Nic w tym rodzaju! Wiem, co pan myli, ale to nieprawda! Pani Leonides zawsze bya dla mnie bardzo mia i mam dla niej

najwikszy... najwikszy respekt... ale nic wicej... nic wicej, zapewniam pana. To potworne sugerowa takie rzeczy! Potworne! Nie mgbym nikogo zabi... ani podmieni butelek., ani nic w tym rodzaju. Ja... sama myl o zabijaniu to dla mnie koszmar... zrozumieli to w komisji do spraw zwolnie od suby wojskowej... mam obiekcje religijne. Zamiast tego pracowaem w szpitalu... przy kotach parowych... okropnie cika praca... nie dawaem rady... w kocu pozwolili mi zaj si nauczaniem. Staram si, jak mog, z Eustacem i Josephine... to inteligentne dziecko, ale trudne. Wszyscy byli tu dla mnie bardzo mili... pan i pani Leonides, panna de Haviland. A teraz staa si ta straszna rzecz... I policja podejrz wamnie... mnie... omorder-stwo! Inspektor Taverner popatrzy na niego z zainteresowaniem. - Nie powiedziaem tego - zauway. - Ale tak pan myli! Wiem, e pan tak myli! Wszyscy tak myl! Patrz na mnie. Ja... nie mog z panem duej rozmawia. Nie czuj si dobrze. Wybieg z pokoju. Tavemer powoli odwrci gow i spojrza na mnie. - Co o nim sadzisz? - Jest przeraony. - Tak, wiem, ale czy jest morderc? - Moim zdaniem - wtrci si sierant Lamb - nie miaby do tego nerww. - Nigdy nie walnby kogo w gow ani nie zastrzeli z pistoletu zgodzi si inspektor. - Ale to byo szczeglne morderstwo. Zbrodniarz jedynie pomanipulowa wrd buteleczek... Po prostu pomg staremu czowiekowi opuci wiat w bezbolesny sposb. - Praktycznie eutanazja - doda sierant. - A potem, w stosownym czasie, polubi kobiet, ktra odziedziczy sto tysicy funtw wolnych od podatku i ktra posiada ju podobnie zawrotn sum, nie liczc pere, rubinw i szmaragdw wielkoci kurzych jaj! - Ach - westchn Tavemer po chwili. - To tylko teoria i domysy! Zdoaem go przestraszy, ale to jeszcze niczego nie dowodzi. Moe boi si, chocia jest niewinny. A zreszt wtpi, e to zrobi. Bardziej

prawdopodobne, e to ta kobieta. Tylko dlaczego, do Ucha, nie wyrzucia tej butelki po zastrzyku albo nie napenia jej insulin? - Odwrci si do sieranta. - Suba nie potwierdza, e co midzy nimi byo? - Pokojwka mwi, e mieli si ku sobie. - Jak? - Sposb, w jaki patrzy na ni, kiedy nalewaa mu kaw. - Duo nam to da w sadzie! adnych flirtw? - Nikt nic nie widzia. - Zao si, e zauwayliby, gdyby byo co do zauwaenia Zaczynam wierzy, e nic midzy nimi nie byo. - Spojrza na mnie. - Wr i porozmawiaj z ni. Chc pozna twoj opini o tej kobiecie. Poszedem raczej niechtnie, cho byem te zainteresowany.

9.Znalazem Brend Leonides siedzc dokadnie tam, gdzie j zostawilimy. Kiedy wszedem, rzucia mi ostre spojrzenie. - Gdzie inspektor Taverner? Czy wraca? - Jeszcze nie. - Kim pan jest? W korku zadano mi pytanie, ktrego oczekiwaem cay ranek. Odpowiedziaem zgodnie z prawd. - Mam zwizki z policj, ale jestem rwnie przyjacielem rodziny. - Rodzina! Bestie! Nienawidz ich wszystkich. Bya pospna, przeraona i wcieka. - Zawsze zachowywali si w stosunku do mnie nieludzko... zawsze. Od samego pocztku. Dlaczego niby nie powinnam bya polubi ich cennego ojca? Jakie to miao dla nich znaczenie? Dostali ju swoje pienidze. On im je da. Sami nie mieli do rozumu, by zarabia! Dlaczego nie miaby oeni si po raz drugi - cigna - nawet jeeli by troch stary? Tak naprawd to wcale nie by stary... nie wewntrz. Bardzo go lubiam. Kochaam. - Popatrzya na mnie wyzywajco. - Rozumiem - odparem. - Rozumiem. - Przypuszczam, e pan w to nie wierzy. Ale to prawda. Miaam do mczyzn. Chciaam mie dom. Chciaam, eby kto si o mnie troszczy i mwi mi mie rzeczy. Aristide mwi mi najmilsze rzeczy. Rozmiesza mnie. By inteligentny. Wcale si nie ciesz z jego mierci. Jest mi przykro. Odchylia si w ty. Jej due wyraziste usta uoyy si w dziwny, senny umiech. Byam tu szczliwa. Bezpieczna. Chodziam do drogich krawcowych, o ktrych wczeniej tylko czytaam. Byam tak samo dobra jak kada inna. I Aristide dawa mi pikne rzeczy. - Wycigna rk i popatrzya na rubin. Przez chwil jej do przypominaa mi kocia ap, a gos mruczenie. Nadal umiechaa si sama do siebie. - Co w tym zego? - zapytaa. - Byam dla niego mia. Dawaam mu szczcie. - Pochylia si do przodu. - Wie pan, jak go poznaam? - To byo

w Gay Shamrock" - cigna dalej, nie czekajc na odpowied. - Zamwi jajecznic i grzank. Kiedy przyniosam je, pakaam. Usid - powiedzia i powiedz mi, co si stao". Och, nie mog - odparam. - Jeeli to zrobi, wyrzuc mnie z pracy". Nikt ci nie wyrzuci - odrzek. -Jestem wacicielem tego miejsca. Popatrzyam na niego. Pomylaam z pocztku, ze to taki dziwny, may czowieczek. Ale mia w sobie si. Opowiedziaam mu wszystko... Dowie si pan od nich. Pewnie zrobi ze mnie kobiet lekkich obyczajw, ale nie byam ni. Wychowano mnie starannie. Mielimy sklep, sklep wysokiej klasy z haftami. Nigdy nie byam typem atwej dziewczyny, ktra ma wielu mczyzn. Ale Terry wydawa mi si inny. Zakochaam si w nim. By Irlandczykiem i wybiera si za ocean... Nigdy do mnie nie napisa. Chyba byam gupia. Tak to byo. Pniej miaam kopoty... jak jaka okropna, maa suca... Jej gos by pogardliwy w swoim snobizmie. - Aristide by cudowny. Powiedzia, ebym si nie martwia, e wszystko bdzie w porzdku. Powiedzia, e jest samotny. e pobierzemy si od razu. To byo jak sen. A potem odkryam, e to wielki Leonides. Posiadacz wielu sklepw, restauracji i nocnych klubw. To byo jak bajka, prawda? - Bajka okrelonego rodzaju - odparem sucho. - Wzilimy lub w maym kociku i pojechalimy za granic. Popatrzya na mnie jak gdyby z ogromnego dystansu. - W kocu nie byo tego dziecka. Pomyliam si. Umiechna si krzywo kcikami ust. - Przysigam sobie, e bd dla niego dobr on. I byam. Sprowadzaam mu jedzenie, ktre lubi, ubieraam si w rzeczy, ktre si mu podobay i robiam wszystko, eby go zadowoli. I by szczliwy. Tylko, e nigdy nie pozbylimy si tej jego rodziny, tych darmozjadw yjcych w jego kieszeni. Na przykad stara panna de Haviland. Uwaaam, e powinna odej po naszym lubie. Powiedziaam mu to. Ale Aristide odpar: Ona jest tu od dawna. To teraz jej dom. Prawda jest taka, e lubi mie ich wszystkich pod pantoflem. Byli dla mnie okropni, ale on tego nie zauwaa lub nie zwraca uwagi. Roger nienawidzi mnie... widzia pan

Rogera? Zawsze mnie nienawidzi. Jest zazdrosny. A Philip jest tak zarozumiay, e nigdy si do mnie nie odzywa. A teraz twierdz, e to ja go zamordowaam... a ja tego nie zrobiam... nie zrobiam! - Pochylia si w moim kierunku. - Prosz mi uwierzy. Bya patetyczna. Pogardliwy sposb, w jaki wyraaa si o niej reszta rodziny i arliwo, z jak wierzyli w to, e popenia morderstwo, wyday mi si nagle nieludzkie. Ona bya sama, bezbronna, cigana. - A jeeli nie ja, to myl, e to Laurence - cigna. -Tak? - Bardzo mi go al. Jest delikatny i nie mg i walczy, ale nie jest tchrzem. To po prostu wraliwo. Prbowaam sprawi, by poczu si szczliwy. Musi uczy te okropne dzieci. Eustace zawsze z niego szydzi, a Josephine... c, widzia pan Josephine. Wie pan, jaka ona jest. Stwierdziem, e nie widziaem jeszcze Josephine. - Czasami myl, e ona ma le w gowie. Zakrada si wszdzie, podsuchuje, jest okropna i wyglda tak dziwnie... Czsto przyprawia mnie o dreszcze. Nie chciaem mwi o Josephinie. Wrciem do Laurence'a Browna. - Kim jest? - zapytaem. - Skd si tu pojawi? Niezrcznie sformuowaem to zdanie. Zarumienia si. - Nie jest nikim szczeglnym. Tak samo jak ja... Jak mamy szans w walce przeciwko nimi - Nie sdzi pani, e to lekka histeria? - Nie. Oni chc wykaza, e zrobi to Laurence albo ja. Ten policjant jest po ich stronie. Jak mam szans? - Nie wolno si poddawa - odparem. - Dlaczego to ktre z nas miaoby go zabi? Moe to kto z zewntrz? Lub kto ze suby? - Brak motywu. - Och, motywl A jaki ja mam motyw? Lub Laurence? Czuem si nieszczeglnie, mwic: - Chyba policja zakada, e pani i... pan Laurence... kochacie si... i chcecie si pobra. Wyprostowaa si.

- To poda sugestia! I nieprawdziwa! Nigdy na ten temat nie rozmawialimy. Byo mi go al i prbowaam go rozweseli. Jestemy przyjacimi, to wszystko. Wierzy mi pan, prawda? Wierzyem jej. To znaczy wierzyem, e ona i Laurence s jedynie przyjacimi. Ale wierzyem te, e moe nie uwiadamiajc tego sobie, jest zakochana w tym modym mczynie. Mylc o tym, poszedem na d, by poszuka Sophii. Miaem wanie wej do salonu, kiedy Sophia wystawia gow z drzwi w gbi korytarza. - Hej - powiedziaa. - Pomagam niani robi lunch. Chciaem do niej doczy, ale wesza do korytarza, zamkna za sob drzwi, wzia mnie za rami i zaprowadzia do pustego salonu. - No? - zapytaa. - Widziae Brend? Co o niej mylisz? - Szczerze mwic, al mi jej - odparem. Sophia wygldaa na rozbawion. -Rozumiem - powiedziaa. - Przekonaa ci. Poczuem si lekko zirytowany. - Nie. Po prostu staram si spojrze na to z jej strony. - Z jej strony? - Powiedz szczerze, Sophio, czy ktokolwiek z rodziny by dla niej miy, odkd si tu pojawia? - Nie, nie bylimy dla niej mili. Dlaczego mielibymy by? - Z powodu chrzecijaskiej yczliwoci, jeeli ju nie z adnego innego. - Przybierasz wysoki, moralny ton, Charlesie. Widocznie Brenda dobrze odegraa swoj rol. - Doprawdy, Sophio... nie wiem, co ci napado. - Po prostu jestem szczera i nie udaj. Zobaczye to z punktu widzenia Brendy. Teraz zobacz z mojego. Nie podoba mi si ta moda kobieta, ktra wymyla jak historyjk i dziki niej wychodzi za m za bardzo bogatego staruszka. Mam pene prawo nie lubi tego typu kobiet, i do licha, nie widz powodu, dla ktrego miaabym udawa, e jest inaczej. Gdyby zna prawd, te by jej nie lubi.

- Czy to bya zmylona historia? - zapytaem. - O dziecku? Nie wiem. Osobicie sdz, e tak. - I czujesz si dotknita faktem, e dziadek da si na to nabra? - Och, dziadek nie da si nabra. - Sophia rozemiaa si. - Dziadka nikt nie mg nabra. Chcia mie Brend. Chcia odegra Cophetu dla pokojwki-ebraczki. Wiedzia, co robi, i wszystko szo zgodnie z planem. Z punktu widzenia dziadka to maestwo byo sukcesem, jak wszystkie jego posunicia. - Czy zatrudnienie Laurence'a Browna te byo sukcesem? zapytaem ironicznie. Zmarszczya brwi. - Wiesz, nie jestem pewna, czy nie byo. Chcia, by Brenda bya szczliwa i radosna. Moe sdzi, e stroje i biuteria nie wystarcz. Moe uwaa, e potrzeba jej jakiego romansu. Mg wymyli sobie, e kto taki jak Laurence Brown, kto naprawd agodny, wietnie si do tego nadaje. Pikna przyja dusz zabarwiona melancholia powstrzymaaby Brend przed prawdziwym romansem z kim z zewntrz. Nie daabym gowy, e dziadek nie rozumowa w ten sposb. To by stary diabe, wiesz. - Musia by - zgodziem si. Nie mg oczywicie przewidzie, e to doprowadzi do morderstwa... A tego - rzeka Sophia gwatownie - nie rozumiem, mimo e chc, by okazao si, i to ona. Gdyby zaplanowaa to morderstwo albo gdyby zaplanowali je razem, dziadek wiedziaby o tym. Zapewne stwierdzisz, e to lekka przesada... - Musz wyzna, e tak - odparem. - To dlatego e nie znae dziadka. Z pewnoci nie patrzyby przez palce na wasne morderstwo! I znowu jestemy w punkcie wyjcia! Mur nie do przebycia. - Ona si boi, Sophio - zauwayem. - Jest przeraona. - Inspektor Taverner i jego banda wesoych policjantw? Tak, omiel si powiedzie, e s niepokojcy. Przypuszczam, e Laurence histeryzuje? - Prawie. Myl, e da niesmaczny pokaz. Nie rozumiem, co kobieta

moe widzie w takim mczynie. - Nie wiesz, Charlesie? Laurence ma duo sex appealu. - Taki wymoczek bez charakteru? - zapytaem niedowierzajco. - Dlaczego mczyni zawsze myl, e jedynie typ jaskiniowca moe by atrakcyjny dla przeciwnej pci? Laurence jest pocigajcy, ale nie oczekuj, e to zrozumiesz. - Popatrzya na mnie nieco ironicznie. - Za to Brenda zowia ci w swoje sieci. - Nie mw gupstw. Nawet nie jest adna. I z pewnoci nie... - Nie wabia ci? Nie, po prostu sprawia, e zrobio ci si jej al. Rzeczywicie nie jest pikna i nie jest inteligentna, ale ma zdecydowany charakter. Moe narobi kopotw. Ju narobia kopotw midzy tob a mn. - Sophio! - krzyknem. Skierowaa si ku drzwiom. - Zapomnij o tym, Charlesie. Musz zaj si lunchem. - Pomog ci. - Nie. Zosta tutaj. Niania zrzdziaby, e ma dentelmena w kuchni". -Sophio! - zawoaem za ni. - Tak? - Chciaem zapyta o sub. Dlaczego jej nie macie? - Dziadek mia kucharza, sprztaczk, pokojwk i lokaja. Lubi sub. Paci im oczywicie bardzo dobrze. Clemency i Roger maj dochodzc sprztaczk. Nie lubi suby, to znaczy Clemency nie lubi. Gdyby Roger nie jad codziennie posikw w pracy, godowaby. Clemency uznaje tylko saat, pomidory i surow marchew. My czasem mamy sucych, ale kiedy matka zaczyna szale, natychmiast odchodz, wic przez pewien czas zatrudniamy sub dochodzc, a potem wszystko zaczyna si od nowa. Stale jest niania i to ona zaegnuje domowe niebezpieczestwa. Teraz wiesz. Sophia odesza. Opadem na jedno z wielkich brokatowych krzese i oddaem si spekulacjom. Na grze zobaczyem to od strony Brendy. Teraz poznaem punkt widzenia Sophii, a waciwie caej rodziny Leonidesw. Nie lubili obcej,

ktra dostaa si midzy nich podstpem. Mieli do tego pene prawo... Ale w zachowaniu Brendy byo te co ludzkiego, czego nie dostrzegali. Zawsze byli bogaci i dobrze sytuowani. Nie mieli pojcia o pokusach biedakw. Brenda Leonides pragna bogactwa, adnych rzeczy, bezpieczestwa... i domu. Twierdzia, e w zamian uszczliwiaa starego ma. Wspczu jej. Z pewnoci podczas rozmowy z ni odczuwaem wspczucie... Ale czy tak samo silnie czuem je teraz? Dwie strony tej samej sprawy, dwa rne kty widzenia... Ktry jest prawdziwy? Mao spaem ubiegej nocy. Od samego rana towarzyszyem Tavemerowi. Teraz w ciepej, pachncej kwiatami atmosferze salonu Magdy Leonides, moje ciao odpryo si w mikkich objciach wielkiego fotela, moje powieki opady... Mylaem o Brendzie, Sophii, portrecie starego mczyzny. Wszystko razem rozpyno si w przyjemnej, obezwadniajcej mgle. Usnem...

10.Wracaem do wiadomoci stopniowo, tak e z pocztku nie zdawaem sobie sprawy z tego, i w ogle spaem. W nozdrzach czuem aromat kwiatw. Przed oczyma majaczya mi unoszca si w powietrzu biaa plama. Dopiero po kilku sekundach zrozumiaem, e patrz na ludzk twarz, ktra sprawiaa wraenie zawieszonej w powietrzu w odlegoci okoo p metra ode mnie. Kiedy przytomno wrcia mi ju w peni, poprawia si te wizja. Wpatrujca si we mnie twarz przypominaa oblicze chochlika - bya okrga, miaa wypuke czoo, zaczesane do tyu wosy i mae czarne oczy byszczce jak dwa paciorki. Ale z ca pewnoci naleaa do jakiego ciaa, drobnego i chudego. Patrzya na mnie badawczo. - Cze - powiedziaa. - Cze - odpowiedziaem, mrugajc powiekami. - Jestem Josephine. Odgadem to ju wczeniej. Na pierwszy rzut oka oceniem, jedenacie lub dwanacie lat Bya fantastycznie brzydkim dzieckiem, z wygldu podobnym do dziadka. Pomylaem, e moe posiada te jego inteligencj. Jeste chopakiem Sophii powiedziaa. Nie potwierdziem prawdziwoci tej uwagi. - Ale przyjechae z inspektorem Tavernerem. Dlaczeg