7
description
Transcript of 7
1 7 . 1 1 . 2 0 1 0 , N R 7
PONADTO
W NUMERZE:
PIÓRA W DŁOŃ!
KRAKÓW STOLI-
CĄ LITERATURY
CO LUBIĄ
TYGRYSKI?
MATEMATYKA
- TO LUBIĘ!
ZAMASKOWANY
PÓŁMETEK
Mapa w sercu
ukryta...
Bilbordowe
szczęście
Face to face
with Poland
S T R . 2
G O O D N E W S
Redagowanie szkolnej gazetki
to inicjatywa zwykle skazana na nie-
powodzenie. Na początku entuzja-
zmu jest co niemiara. Któż z nas nie
marzył kiedyś o karierze dziennika-
rza? Później jednak każdy ma
„ważniejsze” sprawy na głowie
i cała akcja kończy się fiaskiem.
Nie dawano nam większych
szans na przetrwanie. Bo trudno jest
pogodzić obowiązki na studiach z
wydawaniem tygodnika.
A przede wszystkim dlatego, że nie
jesteśmy już uczniami LO w Pieka-
rach. Mimo to postanowiliśmy pod-
jąć się tego zadania. Chociaż od na-
szej matury minęło już sporo czasu,
to nie chcemy się rozstawać z Rado-
sną. Zależy nam, aby poznawać no-
we roczniki. Interesują
nas inicjatywy, które
podejmujecie, cieszy-
my się
Waszymi sukcesami.
Prawdą jest, że gdy kil-
ka lat temu całkiem
nieśmiało po raz pierw-
szy przywdziewaliśmy
słynne piekarskie
„reboki” starsi koledzy
niejednokrotnie służyli
nam radą i pomocą.
Dziś nasza kolej.
Trzymacie w ręku siódmy nu-
mer „GoodNewsa”. Znajdziecie
w nim zarówno rubryki stałe
(„Relacja GN”, „Głos w sprawie”,
„Moje studia”, „Boże bliski”), jak
również tematy bieżące. Naszym dą-
żeniem jest zwrócić Waszą uwagę
na wydarzenia, miejsca i ludzi, które
Was otaczają.
Niemniej jednak naszym priory-
tetem jest dać WAM przestrzeń do
zabrania głosu, prezentowania po-
glądów czy dzielenia się talentami.
Chcielibyśmy, aby „GoodNews” stał
się swoistym forum, które będziecie
aktywnie współtworzyć.
Pióra w dłoń i do dzieła!
Zespół redakcyjny:
Marcin Sawczak: [email protected]
Jakub Biel: [email protected]
Roman Klin: [email protected]
TO MIEJSCE CZEKA NA TWOJE IMIĘ!!!
NAKŁAD: 70 egzemplarzy
S T R . 3 1 7 . 1 1 . 2 0 1 0 , N R 7
Chopin - nie Chopin
Jest już wszędzie: w telewizji, w su-permarketach, na ulicach i na naszych lodówkach. W tym roku nakłady na pro-mocje roku Chopinowskiego pochłonęły setki tysięcy złotych. Genialnego artystę kreuje się na ubraną w dres ikonę pop
kultury. Czy za rozpowszechnianie po-staci Chopina warto płacić tak wysoką cenę, jaką jest spłycenie jego muzyki do
gustów mas? Do młodzieży próbuje dotrzeć się dziś poprzez kontrowersyjny plakat z ogoloną głową i tatuażem z napisem Chopin. Znawcy Muzyki i życia artysty zadają sobie jednak pytanie - ile pozosta-
ło ze starego, prawdziwego Chopina dziś, kiedy grane są jazzowe, noisowe, elektro-niczne przeróbki i remiksy genialnych utworów? Prawdziwe piękno muzyki pianisty z Żelazowej Woli tkwi w jej detalach, ćwierćnutowych niuansach gdzie każdy dźwięk ma swoje miejsce i pociąga za sobą lawinę emocji. Nie mo-
żemy być zamknięci na zachodnie wzorce, bo nasz narodowy skarb dopiero wtedy zostanie zalany przez wielka papkę zachodnich ma-szynek do robienia pie-niędzy opakowanych w jakże atrakcyjne pstrokate pudełeczka. Nie znaczy to jednak, że możemy zmieniać oblicze muzyki Chopi-na, bo w takim wypad-ku, za lat 40 będzie on się kojarzył bardziej z wygolona głowa i ta-tuażem niż pięknem
i subtelnością muzyki. Jak powinna za-tem wyglądać promocja
Chopina w mieście? Niech rozpowszech-niana będzie jego muzyka a nie jedy-
nie twarz na której buduje się markę -
Made in Poland. Wzorem Warszawy po-winny i w Krakowie pojawić się miejsca,
w których można posłuchać mistrza, np. choćby grające ławeczki. Jedna, surowa budka z muzyka postawiona w jednym z najgwarniejszych miejsc to za mało aby przyciągnąć przechodniów. Gdyby pienią-dze wydane na plakaty zainwestowano w zrobienie kompilacji najlepszych utwo-rów tego artysty, mnóstwo osób mogłoby za symboliczna cenę nabyć płytę z jego muzyką. Chorobliwa chęć wypromowania wizerunku Polski zagranicą sprawia, że zamiast dbać o nasze dziedzictwo, spłycamy je, ślepo kierując się zachod-
nimi wzorcami.
roman.polaco
S T R . 4
Czy Polakom zależy jeszcze na wyjaśnieniu
przyczyn katastrofy smoleńskiej?
G O O D N E W S
W Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku zgi-
nęła znaczna część polskiej elity politycz-
nej, działacze społeczni, generalicja pol-
skiego wojska, duchowni, weterani walk
o niepodległość. Zginał prezydent Rzeczy-
pospolitej Polskiej razem z małżonką
a także ostatni prezydent na uchodźctwie.
Ten, który przekazał w 1990 roku insygnia
prezydenckie II Rzeczypospolitej, wśród
nich insygnia Orderu Orła Białego i Orde-
ru Odrodzenia Polski, wybranemu w wol-
nych wyborach Lechowi Wałęsie. Zginę-
ło 96 osób! Byli to ludzie, którzy tworzyli
historię wolnej Polski – reprezentowali
różne generacje, opcje polityczne. Ich suk-
cesy były wielokrotnie sukcesami całego
narodu polskiego. Byli to świetni urzędni-
cy, żołnierze, duchowni a także przyjacie-
le… Jest to przykre, ale wydaje się, że
polskie społeczeństwo przechodzi do co-
dzienności wobec tej straszliwej tragedii.
Niewiele osób ma odwagę zadawać pyta-
nia o przyczyny katastrofy i jej konse-
kwencje. Media zamilkły. Rzadko pojawiają
się jakiekolwiek materiały podejmujące
ten temat. Minęło 7 miesięcy – czy wie-
my więcej? Czy któryś z wątków zo-
stał wyjaśniony do końca? A wreszcie,
czy śledztwo prowadzone jest w sposób
rzetelny i dający gwarancję pewnych usta-
leń? W każdym państwie o zdrowej de-
mokracji, taka tragedia wywalałaby poli-
tyczne trzęsienie ziemi. Tymczasem
w Polsce uważa się, że wspominanie
o katastrofie jest niepotrzebne,
zwłaszcza w kontekście zaufania do pro-
wadzonego przez władze rosyjskie śledz-
twa. Uważa się, że dociekliwość może
zaszkodzić naszym stosunkom… Czy to
może być powód, dla którego przestanie-
my poszukiwać odpowiedzi na pytania
o przyczyny katastrofy i przystaniemy tyl-
ko na obietnice rzetelnego śledztwa? Py-
tań jest wiele – niestety z biegiem
czasu będzie coraz trudniej na nie
odpowiedzieć. Przykre jest, że nawet
przedstawiciele naszych władz podają in-
formacje, które najdelikatniej można okre-
ślić, jako mijające się z prawdą, a co naj-
mniej sprzeczne... Skandalem jest, że pre-
mier polskiego rządu sugeruje, że rodziny
ofiar katastrofy smoleńskiej chcą się z nim
spotkać w sprawie roszczeń finansowych
wiedząc dobrze, że chodzi o postępy
śledztwa…
S T R . 5 1 7 . 1 1 . 2 0 1 0 , N R 7
Trudnym do zrozumienia jest stosowanie w
śledztwie metody badania konwencji chicagow-
skiej, która dotyczy przede wszystkim lotów cywil-
nych… Tymczasem istnieją umowy dwustronne z
Federacją Rosyjską pozwalające na powołanie
wspólnej komisji… Wspólne relacje z Federacją Rosyjską można
zbudować jedynie na prawdzie, następnym kro-
kiem jest wzajemne zaufanie. Gdy nie ma prawdy,
nie będzie zaufania. Dlatego tak ważnym jest sta-
nowisko rządu rosyjskiego w kwestii zamordowa-
nych polskich oficerów na Wschodzie. Tak mówił
ŚP. bp. Polowy WP Tadeusz Płoski, w Katyniu
w 2009 r. „Pojednanie polsko - rosyjskie wyma-
ga poszanowania historycznej prawdy. Nie wol-
no jej przemilczać ani nią manipulować. Należy potę-
pić wszelkie próby fałszowania historii. Tu od pomnika
Poległym i Pomordowanym na Wschodzie, apelujemy
do wszystkich ludzi dobrej woli w Federacji Rosyjskiej
o wspólne, solidarne działania na rzecz ujawniania
i potępienia zbrodni czasów stalinowskich. Każda
zbrodnia jest wykroczeniem przeciwko prawom Bożym
i ludzkim, o żadnej nie wolno milczeć. Bo na zbrodni
można zbudować tylko niesprawiedliwość i niepra-
wość.” Niechęć w przyznaniu oczywistego faktu, iż
zbrodnia w Katyniu była ludobójstwem każe pytać,
czy we wzajemnych relacjach możemy sobie ufać.
Znamienne jest przejmujące przemówienie poże-
gnalne ministra z Kancelarii Prezydenta – Macieja
Łopińskiego, wygłoszone 17 kwietnia tego roku, na
placu Piłsudzkiego w Warszawie. Przypomniał on
słowa Lecha Kaczyńskiego z dnia sprzed katastro-
fy, gdy pracował nad ostateczną wersją swojego
przemówienia. Prezydent zwrócił uwagę, że
„prawda o Katyniu jest fundamentem wol-
nej Rzeczypospolitej, tak jak katyńskie
kłamstwo było fundamentem PRL-u”. Cięż-
ko będzie budować jakąkolwiek współpracę opartą
na wzajemnym zrozumieniu bez prawdy historycz-
nej… Oddanie śledztwa rosyjskim służbą, które są
przedstawicielami państwa zaprzeczającego uzna-
nym faktom historycznym, państwa które cięż-
ko określić mianem demokratycznego,
w którym elitę władzy tworzą bezwzględni pra-
cownicy tajnych agencji, gdzie, w zasadzie nie ma
wolnej prasy, każe pytać o racjonalność takiej de-
cyzji… Mam jednak wielką nadzieję, że poznamy
przyczyny katastrofy. Liczę, że przedstawiciele
państwa staną na wysokości zadania i nie
poprzestaną na obietnicach działań. Tutaj też
się przestrzeń działania dla społeczeństwa. Trzeba
dojrzeć do rozliczania polityków po wynikach ich
działań a nie po składanych przyrzeczeniach. Oby
na naszej scenie politycznej nie brakowało trud-
nych pytań, merytorycznej debaty i dalekosiężnego
myślenia. Pytania trzeba zadawać, nie wolno być
obojętnym. Takiej postawy pozostaje nam sobie
życzyć w kontekście Narodowego Święta Niepod-
ległości.
Marek Kamionka
3 grudnia 2010 roku, w godzinach od 15.00 do
19.30 w Audytorium Maximum, przy ul. Krup-
niczej 35 odbędzie się konferencja naukowa "Po
smoleńsku. Stosunki polsko-rosyjskie". Jej
zasadniczym celem jest próba określenia znaczenia
katastrofy prezydenckiego samolotu, do jakiej do-
szło pod Smoleńskiem, dla wzajemnych stosunków
polsko-rosyjskich. Będziemy starali się zdefiniować
priorytety polskiej i europejskiej polityki wschod-
niej, ze szczególnym uwzględnieniem bezpieczeń-
stwa w sektorze energetycznym, ruchu bezwizo-
wego oraz wspierania demokracji na Wschodzie.
WARTO ZOBACZYĆ!!!
http://www.youtube.com/watch?
v=RRGXO6UuhQw
S T R . 6
Nie ma wśród
nas osoby, która nie
dążyłaby do szczęścia.
Co ciekawsze, każdy
z nas ma swoje indywi-
dualne odczucie tego,
co może dać nam
prawdziwe szczęście
i jaki ma ono przybrać
kształt. Często jeste-
śmy zdezorientowani,
dopada nas jesienne odrętwienie.
Wszystko traci blask. Zaczynają się
pytania i często dochodzimy do
smutnego wniosku, że... tak na-
prawdę, nie wiemy, czego szukamy.
Ot, żyjemy z dnia na dzień. I właśnie
tę chwilę, nie pytając nas o zdanie,
wykorzystują "życzliwi doradcy". Proponuję mały spacer po
Krakowie: Przecena! Szczęście bliżej
niż myślisz!; Jedz i chudnij! Poczuj się
szczęśliwsza! Innych rad udzielają
nam znajomi: Bo wiesz, ja
wybieram prawo - nauki du-
żo, ale potem będę ustawio-
ny. Często z pomocą śpie-
szą rodzice: Kiedy już bę-
dziesz lekarzem... No, i te-
lewizja nie mogłaby zosta-
wić nas samych: Kochana,
żeby zostać TOP MODEL
musisz zawalczyć o swoje!
A temu wszystkiemu wtó-
ruje nasza ambicja: Bo oni
tak robią i są szczęśliwi! Tak to się jakoś
dzieje, że wszyscy mają jakiś pomysł
na nasze szczęście, a my tylko przy-
takujemy. A wspólne dla tych
wszystkich pomysłów jest to, że
nasze szczęście musi być syte, tłuste
i najlepiej z bitą śmietaną. Ktoś kie-
dyś wymyślił dziwną prawidłowość:
szczęście = dostatek + sukces
+ zwycięstwo + młodość + popu-
larność +... Dlatego ten nauczyciel
polskiego z gimnazjum jest nie-
udacznikiem. Ta bibliotekarka sie-
dząca cały dzień w zakurzonych
regałach za psie pieniądze jest ni-
kim. A o tym palaczu z kotłowni to
już lepiej nie mówić. Temu wszystkiemu towarzy-
szy bzdurna tendencja wdrapywania
się coraz wyżej. Na jakimkolwiek
szczeblu bym się znajdował, zawsze
jest dla mnie za niski, za ciasny.
W takim razie trzeba wspinać się
wyżej i wyżej. Przecież to dlatego,
żeby być szczęśliwym! Na pewno? Kto może znać nas lepiej niż
Ten, Który nas stworzył? Kto może
trafniej ocenić co da nam szczęście,
niż Ten, Który przenika dusze
wszystkich ludzi? Bóg marzy o każ-
dym z nas. To marzenie nazwał po-
wołaniem. Powołanie przypomina
ubranie szyte na miarę u najlepsze-
go krawca. Powstaje w wyobraźni
twórcy i idealnie się do nas dopaso-
wuje. Bóg zna nasze pragnienia, zna
charakter, talenty, możliwości.
Choć często nie proponuje życia
lekkiego, łatwego i przyjemnego,
zawsze wskazuje to najlepiej skrojo-
ne, szczęśliwe. Strategia Boga jest inna od
strategii świata. Jezus - rodzi się
w szopie, jest cieślą, wędrownym
nauczycielem i ginie haniebnie na
krzyżu. Jedna wielka porażka. Tak,
można by się nawet z tym zgodzić,
gdyby nie Zmartwychwstanie. To
nowa jakość życia. Jezus był szczę-
śliwy wypełniając wolę Ojca, choć
kosztowało Go to niewyobrażalnie
dużo. Bo Bóg wybrał to, co dla świata
głupie, aby zawstydzić mądrych, i to,
co słabe w oczach świata, aby zawsty-
dzić mocnych (1 Kor 1, 27). Wspaniały slogan: bo w życiu
trzeba być kimś! (w domyśle, kimś
kto się "liczy") Oczywiście, zgadzam
się z tym. W życiu trzeba być kimś,
i to najlepiej sobą. Szczęście, moim
zdaniem, to poznanie swojego miej-
sca, miejsca przygotowanego spe-
cjalnie dla mnie. Nie musi być naj-
ważniejsze, pierwsze, naj-
lepsze, ważne, żeby było
tym stworzonym na mój
rozmiar. Choćby mój brat
miał w szafie najładniejszą
koszulę pod słońcem to
i tak nie chciałbym jej
ubrać. Dlaczego? Bo jest
dwa rozmiary mniejsza.
Czy gdybym ją założył czuł-
bym się szczęśliwy? Cza-
sem próbujemy wejść
w czyjąś rolę: bo tyle zara-
bia, bo taka rodzina, bo tamto, bo
siamto... I próbujemy, i szamoczemy
się, niby w imię szczęścia, ale ku
naszemu zdziwieniu wcale nie jest
tak kolorowo. Wbici w niewygodną
formę robimy dobrą minę do złej
gry. To co miało nas uszczęśliwić
dusi nas uwiera. Świat ślizga się po po-
wierzchni, dlatego tak trudno zro-
zumieć mu głębię przesłania Jezusa,
który wiedział, że szczęście przy-
chodzi przez krzyż. Owszem, szczę-
ście jest na wyciągniecie ręki! Bądź
szczęśliwy... ale nie do bólu. Wy-
starczy trochę cierpliwości i spoko-
ju, żeby wsłuchać się w rytm, który
wybija w nas Bóg. szary
G O O D N E W S
Bądź szczęśliwy… do bólu? Po ilu kostkach się uśmiechniesz? Jaki kod kreskowy ma
szczęście?- te i inne pytania o szczęście. Krótko
o terrorze "życzliwych doradców", karierze, top
modelkach i... krzyżu.
S T R . 7 1 7 . 1 1 . 2 0 1 0 , N R 7
W najgłębszej szufladzie biurka
Mój ojciec przechowywał w dolnej szufla-
dzie swego głębokiego biurka starą i piękną
mapę naszego miasta. Był to cały wolumen in
folio pergaminowych kart, które pierwotnie spo-
jone skrawkami płótna, tworzyły ogromną ma-
pę ścienną w kształcie panoramy z ptasiej per-
spektywy. [B. Schulz, Ulica Krokodyli ze zbioru Sklepy cyna-
monowe]
Jeżeli prócz miejsc siedzących, zarezerwowanych rzecz
jasna dla ludzi, miejsc stojących, nie tak już licznych
i przeznaczonych dla zwierząt, znajduje się jeszcze ja-
kieś miejsce (choćby w przedsionku serca), na miłość
do miejsca na Ziemi, to być to musi niezawodnie – mi-
łość do małego miasteczka. Jest coś takiego w małym miasteczku, bez czego
żyć się nie da. Jego plan wpisany w ludzką egzystencję,
plan wokół którego organizują się najbardziej podsta-
wowe potrzeby. Niezależnie od miejsca zamieszkania,
każdy człowiek nosi w sobie plan swojego miasteczka.
Jest na nim i owa tajemnicza ulica Krokodyli, z którą
trzeba się zmierzyć, przekraczając próg dzieciństwa. Najważniejszą opozycję stanowią dwa przybytki:
kościół i karczma. Jeden, położony na wzgórzu, skąd
z pewnością bliżej jest ku niebu i gdzie co niedziela
trzeba się w sobie wspinać. Otacza go aura nabożeń-
stwa i niewyjaśnionej tajemnicy. Mury kościoła są zim-
ne, a dźwięk organów budzić może grozę. Potrzeba
zachwytu i grozy odzywa się w człowieku od czasu do
czasu i każda świątynia, w której później składa się hołd
nieznanemu, ma w sobie coś z tego kościoła uczczone-
go w małym miasteczku. Karczma zaś znajduje się w dolince. O wiele ła-
twiej do niej trafić, mimo iż, nie będąc umiejscowiona
na wzniesieniu, nie jest widoczna z daleka. Każde mia-
sto ma taką swoją karczmę, ku której w niezwykły spo-
sób zbiegają się drogi mieszkańców i sprawunki całego
dnia. To miejsce zabawy. Łatwość, z jaką przychodzi
w karczmie występek, jest rzeczą nie mniej ciekawą. To
tutaj po raz pierwszy, w męskim gronie, udaje się pod-
szczypać kelnerkę. To stąd pochodzi każdy rumieniec
i wstydu i uciechy. Droga do karczmy jest biblijnym schodzeniem
z Jerozolimy – miasta Bożego, do Jerycha. Z karczmą
wiąże się wieczór, odpoczynek po ciężkiej całodniowej
pracy, a także półmrok cichych występków. Dla kościo-
ła zarezerwowany jest poranek, by z namaszczeniem
wstąpić w początek dnia. I tak pomiędzy tymi dwoma
przybytkami - od wynurzających się zza horyzontu pro-
mieni wschodu, aż do chylącego się ku zachodowi czer-
wonego słońca – toczy się dzień. Miejscem, gdzie dzień rozwija swe skrzydła jest
rynek – spadkobierca rzymskiego Forum Romanum,
czy greckiej Agory. Arena filozofów, mędrców i zwy-
kłych cwaniaczków. Przestrzeń publicznej dyskusji
i spotkania z innym, weryfikacji racji. To na tym placu
pomysł się rodzi w swej czystej formie i rozprzestrze-
nia, przekształcając się w nieujarzmioną plotkę. To tak-
że miejsce różnorodności i nabierania nowych do-
świadczeń. W pobliżu rozkłada się targ. Przekupki han-
dlują kurczętami i dotknąć można skórki pomarańcza.
Ile razy później idzie się do supermarketu, myśli się
o tym targu. W końcu jednak przychodzi taki moment, w któ-
rym postanawia się opuścić małe miasteczko z jego na-
iwną kopułką kościoła. Ja uciekłam do Londynu. Tam też zdarzyło mi się
pracować w kawiarence, która serwowała kawę i kakao
przed południem. Znajdowała się na rogu jednej
z głównych ulic w centrum miasta. Oczywiście, mieli-
śmy tam turystów, ale jeśli chodzi o stałych klientów,
to poznałam ich w przeciągu dwóch tygodni. Wiedzia-
łam, kto ile słodzi i dlaczego. Kto jest samotny, a kto
bogaty. A kto ma jedno i drugie. I wydawało mi się, że
moja ucieczka z małego miasteczka była ostateczna, do
czasu, kiedy dostrzegłam wewnętrzne życie miasta-
kolosa. Zdałam sobie wtedy sprawę, że na ulicach wi-
duję ludzi o tej samej porze, jeździmy tymi samymi au-
tobusami, a w parku każdy ma swoją ławkę i swoją go-
dzinę lunchu. A kiedy ktoś znajomy wchodził do mojej
kawiarenki, zgadywałam od razu, gdzie usiądzie, bo każ-
dy miał tutaj swoje miejsce. Swoją karczmę i świątynię. Tak pogodziłam się z moim małym miasteczkiem,
którego sekretną mapę trzymam w najgłębszej szufla-
dzie biurka.
Sabina Misiarz - Filipek
S T R . 8
"A jak ktoś mnie o coś zapyta"?- lęki i nadzieje pewnej Kasi
Czwartkowy wieczór. Siedzę wśród kolegów
i koleżanek z liceum. Nagle, bez żadnego ostrze-
żenia, swój głos zwraca do mnie wódz naczelny
wojska klasy 3a. Została zlecona mi misja... w
sumie nie tylko mnie, ale to się wytnie. "Napisz
coś o swoich studiach, żeby pokazać Radosnym
jak to wygląda w rzeczywistości."
Piszę zatem:
Jestem dopiero na pierwszym roku Stosunków
Międzynarodowych (tak, miałam rok przerwy),
mogę więc powiedzieć jak to wygląda "na świe-
żo". W pierwszych dniach, jak zwykle w nowej
sytuacji, obleciał mnie strach. "A jak ktoś mnie
o coś zapyta"? (Przecież ja nic nie pamiętam!)
Ale nie było tak źle; wykładowcy co prawda
wymagają od nas znajomości podstawowych dat
historycznych, umiejętności rysowania wykre-
sów, czy wiedzy o położeniu Bangladeszu, ale
ogólnie nie są tacy straszni na jakich wygląda-
ją.
Rozpoczęłam drugi miesiąc mojego stu-
diowania i już poznałam masę nowych, cieka-
wych ludzi a to dopiero początek! Dodatkowo
dysponuję teraz dużą ilością wolnego czasu.
W ciągu dnia mam tylko trzy rodzaje (?) zajęć,
niestety półtoragodzinnych (ach te 45-minutowe
lekcje...) i zazwyczaj nie oddzielonych przerwa-
mi. Daje mi to wolny poranek (można się wy-
spać) i wolne popołudnie. Zdarzają się też dni
całkowicie wolne od uczelni! Pozostaje tylko
problem co z tym wolnym czasem robić?! Bez
problemu znalazłam na to sposób :)
Czas studiów to dla mnie nie tylko na-
uka. W weekendy i wolne dni męczę się w pracy.
Od tego roku mieszkam również w Krakowie ra-
zem z koleżankami z liceum. Często chodzimy na
imprezy, do kina czy na zwykłe spacery; spotyka-
my się ze znajomymi.
Będąc na mieszkaniu mogę od czasu do
czasu zrobić coś, co tygryski lubią najbardziej:
poczytać, pogapić się w mojego przyjaciela
(komputer :P), poleżeć nic nie robiąc, zagrać
w szachy, czy po prostu porozmawiać nie przej-
mując się niczym.
Nie będę zdradzać więcej tajników doty-
czących studenckiego życia (choć nie wiem czy
prowadzę życie typowo studenckie), sami się
wkrótce przekonacie!
Katarina
G O O D N E W S
Studiowanie po bolońsku Dnia 3 listopada 2010 roku
(środa) w auli szkoły Liceum Ogólnokształcącego w Centrum Edu-
kacyjnym „Radosna Nowina 2000” odbyło się spotkanie informacyj-
ne „Proces Boloński – aktualne perspektywy studiów w kraju i za
granicą”. Wykłady prowadzili wybitni znawcy reformy szkolnictwa
wyższego, która ma miejsce obecnie na polskich i europejskich
uczelniach. W myśl nowych standardów edukacyjnych przyszły
student ma wykazać się aktywnością i umiejętnością zaplanowania
swojego procesu kształcenia, jest do sytuacja diametralnie różna od
obecnej. W ramach spotkania odbyła się prezentacja reformy, jej idei, konsultacje o charakte-
rze pro zawodowym oraz panel dyskusyjny gdzie można było zadawać pytania wykładowcą.
W seminarium uczestniczyli wszyscy nauczyciele, wychowawcy oraz uczniowie klas trzecich
i drugich. Anita Grosse
S T R . 9 1 7 . 1 1 . 2 0 1 0 , N R 7
Obiecałem Ci spotkanie
z wyjątkową osobą i dotrzymam
słowa. Oczywiście, możemy
wrócić do herbatki, dziś będzie-
my mieli tylko jednego gościa.
Od razu cieplej, nie? Gdybym
mógł prosić trochę miodu...
O, świetnie. Możemy zaczynać.
W świetle śledczo-biurkowej
lampki połyskuje srebrna rama.
Szprychy stoją na baczność. Na
wózku siedzi nasz świadek. Imię:
Basia, lat 21. Co masz nam do
powiedzenia w sprawie Boga
bliskiego?
Pierwszy kontakt
„Wszystko zaczęło się w trzeciej
klasie gimnazjum. Wtedy wła-
śnie poznałam księdza Sławka.
Był inny niż wszyscy. Nie prawił
przysłowiowych kazań, ani mo-
rałów po prostu był obecny
w moim życiu. Zawsze mogłam
na Niego liczyć jak na przyjacie-
la, a jego sutanna na początku
naszej znajomości stanowiła dla
mnie „dodatek” do całości. Dużo
rozmawialiśmy, przebywaliśmy
razem, aż po jakimś czasie zoba-
czyłam, że generalnie to równy
z Niego gość. Co najśmieszniej-
sze w cale nie starał się mnie in-
doktrynować. Ze spokojem, wy-
słuchał wszystkich moich żali
pod adresem Boga i Kościoła.
Propozycja nie do odrzucenia
Pewnego razu zaproponował,
że pokaże mi obraz prawdziwego
kochającego Boga. Nie wierzy-
łam, ale dla świętego spokoju
zgodziłam się. Wtedy nie wie-
działam, w co się pakuje. Pierw-
sza spowiedź po latach, sakra-
menty. Wszystko było takie no-
we i nieznajome. Od tamtej
chwili, przestałam wierzyć
w „Bozię” i powoli zaczął się
proces przemiany mojej wiary
w prawdziwego, żywego Boga.
Zawsze jest
Nie jest mi łatwo wierzyć, tak na
poważnie traktować Jezusa. Czę-
sto się buntuję, nie wiem dokąd
zmierzam w swojej wierze. Raz
wydaje mi się, że jestem daleko
od Pana, innym razem, że czuję
Jego obecność tuż obok siebie.
Jedno w tym wszystkim jest naj-
piękniejsze: za każdym razem,
kiedy mam już wszystkiego do-
syć i chciałabym to rzucić, nie
widzę sensu – wtedy On zsyła
kogoś, kto wyciąga do mnie po-
mocną dłoń. Paradoksalne jest
to, że jeszcze nigdy nie pozwolił
mi odejść od siebie, tak na zaw-
sze.
Mój krzyż - mój ratunek
Każdego dnia, budząc się rano
doświadczam krzyża swojej nie-
pełnosprawności. Czasem nie
mam siły wstać z łóżka, prosto
w twarz mówię Mu: „Boże jak ja
Cie nienawidzę za ten wózek!”
A On mimo to, kocha, czeka,
czuwa i tak kieruje moim ży-
ciem, że zawsze jest w Nim
obecny. Choć czasem rany, któ-
rych doznaje bardzo bolą, na po-
czątku ich nie rozumiem, to
z każdego zadanego ciosu po ja-
kimś czasie wypływa mniej lub
bardziej zauważalne dobro. Kie-
dy ludzie mnie pytają, czy często
mam pretensje do Boga o to, że
jestem na wózku odpowiadam,
że nie wiem, ale jedno jest pew-
ne: gdyby nie to brzemię, którym
mnie obradował – dziś na pewno
nie chodziłabym do Kościoła.”
Mam nadzieję, że mi wy-
baczysz wstrzymanie się od ko-
mentarza. Może tylko... Zauważ
jak wielką miłość Bóg okazuje
ludziom przez cierpienie. Pan
wielokrotnie na kartach Pisma
Świętego podkreśla, że doświad-
cza tych, których miłuje. Dopij
herbatę. Przed nami już niewiele
wspólnych przesłuchań. Mam
nadzieję, że nie zostawisz mnie
na finiszu, prawda? W takim ra-
zie, do zobaczenia!
Basia i szary
Boże bliski... cz. 7
Rozdział VI - Po prostu posłuchaj...
G O O D N E W S
„Godzina czytania jest godziną skradzioną z raju”
Niedziela, 7 listopada 2010, godziny popołudniowe. Tłok. Ścisk. Ludzie z tru-dem przeciskający się między stoiskami, słowem: ostatni dzień 14. Targów Książki w Krakowie. To prawdziwa uczta dla miłośni-ków literatury, którzy mają niepowtarzal-ną okazję, żeby zdobyć autograf czy zdjęcie ulubionego autora. Ja czyhałam na Andrzeja Pilipiuka, który miał podpisywać swoje książki od 14.00. Jak tylko autor pojawił się na hory-zoncie, ludzie niemal rzucili się na niego. Wepchnęłam się do kolejki (w takich sy-tuacjach kultura schodzi na dalszy plan) i dostałam wymarzony autograf. Czeka-jąc na godzinę 15.00 - kolejne spotkanie z panem Pilipiukiem – postanowiłam rozej-rzeć się po hali. Jak się okazuje, organizatorzy za-prosili w tym roku sporo ciekawych osób. Osobiście udało mi się spotkać i poroz-mawiać z Tomkiem Jachimkiem, Jaku-bem Ćwiekiem (autorem „Kłamcy”) i Jaś-kiem Melą. Gdzieś w tłumie fanów do-strzegłam też Katarzynę Grocholę, Woj-ciecha Manna (kilometrowa kolejka była
nie do przeoczenia) oraz niewątpliwie jedną z najpopularniejszych postaci na tegorocznych Targach, ojca Leona Knabita z klasztoru Benedyktynów w Tyńcu. O 15.00 popędziłam na drugie spo-tkanie z panem Andrzejem. Oczywiście na początku przyszło mnóstwo osób do-magających się autografów, lecz chwilę później stoisko opustoszało i na placu bo-ju pozostał jedynie sam Autor i garstka najwierniejszych miłośników (w tym fan z mieczem w garści) . To było to coś na-prawdę niesamowitego! Mieć Mistrza na wyciągnięcie ręki, móc zadawać mu trud-ne pytania i dostawać satysfakcjonujące odpowiedzi. Co ciekawe, pan Andrzej ma w pla-nach otwarcie szkoły pisania w Krako-wie. Projekt mógłby ruszyć już jesienią 2011 roku! Jeśli, tak jak ja, zaliczacie się do grona „fanatyków”, to upewnijcie się, że nie zabraknie Was na liście obecności. A tymczasem do zobaczenia za rok, na 15. Targach Książki w Krakowie.
Hasta pronto!
Bea
Ręka Mistrza
Jakub Ćwiek ujawnia talenty plastyczne
S T R . 1 0
S T R . 1 1
1 7 . 1 1 . 2 0 1 0 , N R 7
W KULTUROWYM TYGLU
Klasa II A staje się prawdziwą mieszanką kultu-rową! Nina jest Białorusinką, Jean pół-Niemcem, pół-Francuzem, Nuge Turczynką, a Aleksandra wychowy-wała się w Grecji. Porozmawiałam z dwójką z tych osób - Nuge i Jeanem - bo oni dołączyli do klasy w tym roku jako "wymieńcy".
Ela: What do you think about Poland? Nuge: I like Poland but I am always hungry and cold. You eat more often: breakfast, second breakfast, din-ner, kolacja. In Turkey we eat twice a day: breakfast, dinner (and sometimes lunch) but we eat a lot at once. It is different in Poland that is why I feel hungry all the time. And Polish food is quite different than the Turkish one. For example, you do not use as much oil and salt as in my country and you eat a lot of potatos. And in Turkey we don't have a snow. Your autumn is like our winter! Jean: Oh, it is a very popular question. Everybody asks me about that! Well, Poland is not so much differ-ent than Germany. When I came here I was very suprised! Woman are pretty, food is good and the Mal-Bus is very funny. For me it was strange to pray at the beginning of the day but I’ve got used to it. And it's ok when my host father says before eating "In nomine Patris, et Filii, et Spiritus sancti, smacznego". I drink much more “herbata” now. In Germany you drink tea only when you're sick. Yeah, I like it very much. E: Jean, I have heard that firstly you did not want to come to Poland! J: I wanted to go to Sweden, Norway Iceland. But my mother told me to go to Poland. And I said: "OK, why not." And I think the polish people are more open than in those cold countries.
E: What about Polish language? J: At the beginning everyone told me "It's really com-plicated, there are wołacz, narzędnik..." but it is easier when you talk to people everyday. I like hearing Po-lish. This language sounds nice. N: Oh... There is a little problem because I am not able to understand everything. And our grammar is much easier. We have no masculine and female gender. You have męski, żeński, nijaki, which is hard for me.
E: What do you think about your host family? N: I really like them! My host mother is like my real mother! She always says: "Nuge, jesteś głodna?". I have got three sisters, but I've never seen one of them because she lives in Częstochowa. I will meet her on Christmas. J: They are quite different than my real family. Every morning my parents say: "When you will be at home?" And I say I'll be late. So they ask "When? Why? With who? To do what? Will you be home at 7? Call if you'll be late! They take care of you!”. And they are more religious than me.
E: Do you miss your family? N: Oh, I miss them a lot. Especially I miss my sister, because we are at the same age and we are like friends. On the first week I cried all day and I wanted to come back to Turkey. But now I feel good here. E: Nuge, what about your religion in Poland? We have a lot of churches but we don't have many mosques. N: The mosque is not the only place where I can pray. I can also do it at home. So being in Poland isn't a problem . E: Three days ago we celebrated All Souls Day. Do you have something like this in Turkey? N: No, we don't have anything like this. We only meet in the day of the funeral. E: Juan, are the Polish people more religious than the Germans? J: First of all, most of Polish are Roman Catholics. We have a lot of religons. I do not think that you are more religious. It is more about the Polish tradition.
E: What can you say in Polish to people who read "GoodNews"? N: Jestem Nuge. Jestem z Turcji. Mam osiemnaście lat. Ja mieszkam w Wołowicach. Ja lubię jeździć na rowerze, czytać książki, słuchać muzyki i robić zdjęcia. I ja lubię pierogi ze śliwką i zapiekankę.
J: Polska jest bardzo fajny kraj. Jest taniej. I kebab
jest lepiej niż w Niemczech ale jest dziwny, bo mamy
dużo Turków w Niemczech, ale kebab jest lepszy w
Polsce. Zimniej. Dziewczyny są trochę ładniejsze, ale
też bardziej niedostępne.
Ela Czamara
Suszarki zaczęły wyć, prostownice dymiły, wszędzie
plątały się szminki i tusze do rzęs, a w powietrzu
unosił się zapach perfum. Co było przyczyna tego
zamieszania? Odpowiedź jest prosta – PÓŁMETEK!
Co roku przygotowania są coraz bardziej gorące, bo
i każda kolejna klasa wymyśla coraz ciekawsze tema-
ty zabaw. W tym roku motywem przewodnim im-
prezy był bal maskowy. Co za tym idzie? I kreacje
były nie byle jakie. Dziewczyny zamieniały swoje po-
koje w prawdziwe salony kosmetyczne. Niejedno-
krotnie przy jednej pannie pracowała cała gromada.
Jednak nie ma co mówić! Poświęcenie musi być
i już!
Co do ubioru, trzeba zaznaczyć, ze w zdecy-
dowanej większości był on studniówkowy. Oczy-
wiście wszyscy (a szczególnie – wszystkie) wyglądali
czarująco, ale nie zapominajmy, iż mamy tu do czy-
nienia z półmetkiem.
Najważniejsze jednak, ze według opinii wielu
zabawa była przednia, a sam wieczór niezapo-
mniany.
Niech więc zazdroszczą Ci, których tam nie
było!
Wtorkowy wieczór (02.11.2010r.) to ostateczny
moment, aby rozpocząć akcję pt. „Czarny długo-
pis”. Co drugi maturzysta „wypuścił się” w poszuki-
waniu przyborów niezbędnych do napisania próbnej
matury z MATEMATYKI!
To ona dopadła wszystkich trzecioklasistów
dzień później, czyli w środę. Wtedy to wszyscy
mężni wojowie (czyt. Klasy maturalne), z ekierkami
w ręku, ruszyli zdobywać matematyczne wy-
żyny swojego umysłu. No i tu warto zauważyć,
że o ile „ścisłowcy” podeszli do tego egzaminu z
dopuszczalnym entuzjazmem, to klasy humanistycz-
ne przeżywały katorgi! Cóż… ich wątłe serca nadal
nie mogą się pogodzić z obowiązkową matematyką
na maturze. Tak czy inaczej, musieli się oni zmierzyć
z tymi „piekielnymi zagadkami” jakie przyniosła im
Okręgowa Komisja Egzaminacyjna.
A teraz już całkiem poważnie… Narzekają,
jęczą albo mówią „Po co nam to?!”, ale w gruncie
rzeczy próbna matura chyba nie poszła im tak
źle. W każdym razie, o tym jak ona wypadła dopie-
ro się przekonamy. A kiedy? Chodzą plotki, że
w połowie grudnia. Póki co… klasy trzecie oczekują
na kolejne próbne matury, które odbędą się pod
koniec listopada.
E.M.
Prostownice w dłoń!
Cierpienia młodego humanisty…